• Nie Znaleziono Wyników

Gruby skandal : komedja ze śpiewami w 3-ch aktach : część dramatyczna

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Gruby skandal : komedja ze śpiewami w 3-ch aktach : część dramatyczna"

Copied!
45
0
0

Pełen tekst

(1)

Biblioteka

Główna

940767

UMK Toruń

K o m ed ja ze Śpiewami w 3ch A ktach

CZĘŚĆ DRAMATYCZNA

N apisał i wydał:

Józef J. Michalski

U T IC A , N . Y .

(2)

ł ) £ W

■n ns

H

H

g r u b y

Ua

R

SKANDAL !R

K o m e d i a z e Ś p i e w a-

g

m i w 3 - c h A k t a c h

C Z Ę ŚĆ D R A M A T Y C Z N A

i

s

r "

0 H M

8

JÓZEF J. MICHALSKIN apisał i wydał:

8

H U tica - - - N ew York

H

i t s s » i x t . t t t x z o n a «

(3)

Copyright, 1932 By Józef J. Michalski

F ren ch and In tern ation al C op yright Secured.

UNIWERSYTECKA/

ty Tq v^\$>S'

% 0 % 'Y

1 / 4fł/0ł

O S O B Y :

G U S T A W W E S O Ł Y , adw okat i op iek u n p a n n y A nieli Z ielskiej.

A N I E L A Z IE L S K A , k uzynka adw okata.

A D A M D O R O K A , sp ek u lan t m ieszkaniow y.

Z D Z I S Ł A W M A K A R E W IC Z , re je n t.

N U C H Y M K L A IS T E R , h a n d larz starzyzny.

T O B J A S Z W E S O Ł Y , stary węglarz, i A N I E L A W E S O Ł A , w ęglarka, córka T o b -

jasza.

J A N , służący.

* M U Z Y K A N C I.

P rze k u p k i:

S T A S IA \ _ B R O N IA ) -g B A S IA f gs S K U N D A | ^ M A Ń K A i co ~ S T E F K A c M A G D Z I A / <

P om ocnicy W ęglarzy:

W A C E K ^ \ W IC E K ) - S T A S Z E K ( § W Ł A D E K > £ A N T E K l g K A Z IK Z IG N A C

i

Rzecz dzieje się w mieszkaniu adwokata»

Przekupek

(4)

i

U W A G A #

Częś ć w o k a l n ą m o ż n a n a b y ć u a u t o r a : 932 S u n s e t Ave.,

U tica, N. Y. *

A K T I.

S C E N A I.

(Kancelarja Adwokacka.)

( P a n n a A niela Z ielska, złożywszy list n a b iu r­

ku, wyciąga b ukiet kwiatów z p u d e łk a i przez chwilę z zajęciem się im p rzygląda.)

A N I E L A Z IE L S K A

O k ro p n o ść , ja k m ię ten szkaradny czło­

wiek p rześlad u je sw oją miłością! T o n a uli­

cy p rzechodzi n a m o ją stro n ę, to śledzi m ię n a festynie i k o m p lem en ta mi praw i, to wzdy­

cha, to m ru g a n a m nie. D opraw dy, nie p rz y ­ puszczałam , aby starsi panow ie byli tacy n a ­ tarczywi wobec panien ! J u ż i w d o m u nie je ­ stem teraz bezpieczną, bo ów stary d a n d y s p o su n ął się ju ż do wyznania, posyłając mi dziś kwiaty i ośw iadczając mi się w liście. Po- cóż je d n a k nazyw a m ię A nielą W esołą? A leż to śliczne nazwisko nosi in n a dam a, wcale na-

(5)

sza niekrew na. J e s t nią 65 letnia, fertycz- n a węglarka, p a n n a A niela W esoła, która m ieszka w sąsiedztwie. J a b y n ajm n iej nie nazyw am się W esoła, ale Z ielska. Je ste m k u ­ zynką p an a W esołego, adw okata, m o jeg o w u­

ja i o piekuna, ale przez m o ją ciocię. T y m ­ czasem , ja k ów pan , n iejaki A d am D o ro k a , właściciel dziesięciu dom ów m yli się co do m o jeg o nazwiska, tak też je st w błędzie co do m o je j w zajem ności. K tóż to widział? J a sobie wcale, wcale staruszka za m ęża nie ży­

czę, ale w yjdę za człowieka w m oim wieku i z wszelkimi przym iotam i um ysłu i serca. A by mi p rzy p ad k iem ów p an wizyty nie chciał ró ­ w nocześnie złożyć, u p rzedzę o m o jem p o sta­

now ieniu ciocię i w yjdę do m iasta. A kwiaty?

M iłe kwiaty, z was wygląda jakaś śliczna twarz ch ło p ca z niebieskiem i oczami, ale że to jakiś nieznośny stary k o n k u re n t was przysłał, więc gard zę wami i rzucam was w kosz! N iechże tam poleci i je g o liścik z w yznaniem . O , bia­

da wam, biada staruszkow ie-am anci!

(W ychodzi)

S C E N A 2.

G U S T A W W E S O Ł Y . (rzu cając plikę papierów n a stół) B yłbym się z tern wcześniej załatwił, ale m yślałem , że się pogodzim y n a jakichś uczci­

wych w arunkach. W idocznie jed n ak , że m u koniecznie chodzi o w ypędzenie z d o m u w do­

wy Z danow skiej przez p o d an ie je j do licyta­

cji. A b y ją od tej ostateczności ratow ać i nie dopuścić, aby i ten d om w padł przez p o ­ życzkę n a weksel w ręce D o ro k i, k tó re m u się udało niesum iennem i spekulacjam i fo rtu n ę zdobyć i zagrabić połow ę ulicy G ó rn e j, będę m usiał bez dalszej zwłoki jeg o weksel w yku­

pić. C o do je d n a k zagrabienia m a ją tk u tej biednej wdowie, to m u się stanow czo nie uda.

S C E N A 3.

J A N , służący (p o d a ją c k artę)

P roszę p an a, p a n D o ro k a chce się wi­

dzieć!

(6)

— 8 —

G U S T A W W E S O Ł Y .

K to? D o ro k a ? N a tu raln ie, w celu p o ro ­ zum ienia przychodzi — ju ż pora. M oże go ruszyło sum ienie? W prow adź!

D O R O K A . M o je uszanow anie.

G U S T A W W E S O Ł Y .

W itam pan a. C zem że m ogę służyć? M y ­ ślałby p a n w strzym ać licytację Z dan o w sk iej?

D O R O K A .

H a , ha! P osądza m ię p a n m ecenas o g łu p o tę n a starość? M am się wyrzec m o jej p racy? M uszę odebrać, co m oje.

G U S T A W W E S O Ł Y .

M o żn ab y poczekać, zapłacim y połowę.

D O R O K A .

N a co czekać? C zekać? J a przew idyw a­

łem , że o n a z tą pożyczką daleko nie zajdzie.

A teraz m in ął term in i spraw a p ó jd zie swoim torem . P ro c e n tu 12 od k ap itału 500, a za­

chody...

— 9 —

G U S T A W W E S O Ł Y .

P anie D o ro k a , nie zabieraj p an m ajątk u biednej wdowie, k tó ra ostatnim i środkam i p o ­ m aga synowi zdobyć d y plom do k to ra.

D O R O K A .

S tanie się ja k m ów iłem , bo i ja będę m iał fam ilję, a zresztą jestem n a d o ro b k u . N iem a nigdzie w yjątku, każdy działa w edług jed y n ie w idocznej reguły, że praw o silniejsze­

go, to je d y n e praw o. A wreszcie, czego p an tak się o p iek u je spraw ą Z d anow skich? C h y ­ ba, że syn p an i Z dan o w sk iej robi p iękne o- czy do p a n n y A nieli?

G U S T A W W E S O Ł Y .

A więc dobrze. T o ja zapłacę te 4.0 0 0 złotych. A le wiem, że p a n u więcej chodziło o sprzątnięcie tej pięk n ej realności.

D O R O K A .

O w szem , zadow olnię się gotów ką, a n a ­ wet ja k d la p a n a to m ogę zaczekać. A teraz w ynurzę pow ody dla którzy ch przyszedłem .

(7)

G U S T A W W E S O Ł Y .

W ięcej nie m am y nic do m ów ienia chy­

ba?

D O R O K A .

O w szem , owszem! T o spraw a m ojeg o zam ierzonego m ałżeństw a.

G U S T A W W E S O Ł Y .

C óż mię to obchodzi? N ie jestem p o ­ średnikiem m ałżeństw . P rzepraszam , ale czas mi drogi.

D O R O K A .

Idzie je d n a k też o pańskie d o bro!

G U S T A W W E S O Ł Y .

C o? M o je d o b ro i pański m arjaż?

D O R O K A .

T ak , tak! T o właśnie pow inno pan a zainteresow ać.

G U S T A W W E S O Ł Y .

T ru d n o mi coś z tych niedopow iedzeń zrozum ieć, więc m ów p a n jaśn iej!

— 11

D O R O K A .

N ie ta jn e ju ż tam pew nie p a n u m o je stosuneczki. J u ż czw arta z rzęd u gospodyni m ię okradła.

G U S T A W W E S O Ł Y .

A więc zm ień p an fak to ra, lub niech p an się u da do policji.

D O R O K A .

N ie zaw iadam iałem policji, by się nie kom prom itow ać, choć poszło wiele kosztow ­ ności po m o jej pierw szej żonie. T e p rz y ­ krości postanow iłem usunąć za pom ocą m ał­

żeństwa. M uszę się ożenić, a jeżeli zw leka­

łem , to z pow odu gustu, k tó ry m ię ciągnął do bardzo m łodych i eleganckich p ań , a tych się bałem , bob y m ię zru jn o w ały n a m o d n e bi- żu terje, fu tra i zabawy. T y m razem gust m ię nie myli. M oże nieco za m łoda, ale że biedna, nie będzie m iała wielkich w ym agań.

G U S T A W W E S O Ł Y .

P roszę p an a, pocóż m i p a n te rzeczy o- pow iada?

(8)

12

D O R O K A .

Cierpliwości, a mówię, ta p a n n a zrobi- k a rje rę , w ychodząc za m ąż za m nie. Z ate m do rzeczy. C óżbyś p a n pow iedział, gdybym ci się oświadczył o tw oją kuzyneczkę, którąś przyw iózł z p e n sjo n a tu ? W y b ó r m ój padł n a nią.

G U S T A W W E S O Ł Y .

N a nią? Czy p an nie p o jm u je sz swego szaleństw a i szelm ostwa? P anżeś zniesławił nasz dom , pozw alając sobie n a te oświadczy­

ny. Z naszym dom em m ogą się łączyć tylko czyści i uczciwi ludzie. T am ! A n i słowa wię­

cej!

D O R O K A .

C o? M nie, śmiesz p an drzwi pokazać?

O byw atelow i dom ów dziesięciu? P o żału je p an tego p o niewczasie. T eg o tow aru dość!

N iech się p an nam yśli. A dieu!

(W ychodzi.)

— 13 —

S C E N A 4.

G U S T A W W E S O Ł Y .

D o ro k a p rzeszedł wszelkie granice z u ­ chwałości. Z o sta łe m targ n ięty do żywego w m oich n ajd ro ższy ch trad y c jach rodow ych.

D o ro k a m a b ard zo pięk n e widoki n a nasz dom , ale ja dla tego h u lta ja m am in n e wido­

ki. T rz e b a będzie bliżej poznać jeg o " c u r­

riculum vitae” i przepędzić go z te re n u jeg o o p eracyj finansow ych i m atry m o n jaln y ch .

S C E N A 5.

N U C H Y M K L A IS T E R . (niesp o k o jn ie)

N iem a tu jakiego psa w tym p o k o ju ? G U S T A W W E S O Ł Y .

M oże p a n wejść bez obawy, psa tu n ie­

m a.

N U C H Y M K L A IS T E R .

J a m iał je d e n w ypadek i teraz z p rz y ­ zw yczajenia m uszę się m ieć ciągle n a baczn o ­ ści p rz ed psam i. G dzie pies w dom u (cofa

(9)

się) ju ż ja tam nie lubię kupow ać, a wie pan jak o solidny kupiec płacę więcej za wsielki towar.

G U S T A W W E S O Ł Y .

I jest p a n z tego pow odu w kłopocie?

N U C H Y M K L A IS T E R .

J a jestem chory o d m ój k ło p o t. J a chciałbym poszukać rady n a n iejakiego p a n a D o ro k ę za trzy jeg o b ard zo b ru d n e sprawy.

Było to tak. D o ro k a sprzedał m i kanapę, k tó rą zab rał za re n t jakiem uś lokatorow i. B o­

daj ta k an a p a n ig d y od p a n a D o ro k i nie wy­

szła. Co ja mówię k an ap a? Sam e pluskwy!

W ró ciłem do p a n a D o ro k a , prosząc go o zw rot pieniądzów , a on się wyśmiał za m ój g łu p i geszeft. Pow iada: " Z a k a n a p ę płaciłeś mi, za pluskw y nie, więc odczep się odem nie żydzie.” J a stru ch lał n a te je g o żarty. J a m u później pow iedział, że m u tę starą k a n a p ę p o ­ d a ru ję n a p re z e n t ślubny. A o n n a to:

" S c h o e n g it” . T o je d n a m o ja strata. T o ja sobie chciał odbić tę stratę i kup iłem od n ie ­

go dam ską g ard ero b ę . Ledw iem m u zapłacił, a o n krziczy: " Ż e b y ś wiedział żydzie, że ta g ard ero b i, to z m o je j żony nieboszczki, co u m arła n a ch o lerę” . A j, waj! J a k ja nie lu ­ bię takiej choroby, co się nazyw a cholera. J a m iszlałem zaraz, co ja ju ż m iałem wszystkie cholery n a k arku. O j, ja biedny żydek!

B yłbym się tam zabił, bo ja z góry p o scho­

d ach n a siedzenie zleciałem . J a k ja sze w te­

dy wystraszył! (drży) O d takiego paniki, to m o je serce wisi mi wciąż n a dół! J a ju ż d łu ­ gi czas od tego zm artw ienie nie byłem zdrów . N a co ja do tego p ask u d n ik a poszedłem raz jeszcze? O t żidek dla interesy ry zykuje za­

wsze. Raz p a n D o ro k a zaw ołał n a m nie ze swego ok n a: "C h o d ź n o żydzie tu b liżej” ; a p o te m n a swego p sa " A z o r, a p o rt” ! J a k ja to słyszał, potrzebow ały się zaraz trząść m o je łydki. J a miszlał, że ja uciekał, a ja... jak stał, tak stał i trzy m ał się za b rzu ch , co m nie m ocno zabolił. W o n p a n pies b y ł b ard zo m ądry, bo o n tylko dziurę m i zro b ił przez spodnie. A le to była brzidka dziura. D u ż o

— 15 —

(10)

— 16 —

mi czało było widacz! (zatyka sobie nos i ro ­ bi rozpaczliw y gest.) J o w m ig w leciołem we w orek i uciekam do bram y. A tu za m n ą p an p o licjan t. J a w rzasnę: N a b o k p anie p o licjan t, p a n nie p o trz e b u je przeszkodzić a r­

tyście, co m u k o m p a n y ja płaci za spacerow a­

nie we w orku wielkie pieniąndzów . (N aśla­

d u je te scenę.) M o ja z n a jo m k a W eso ła za- sziła m i to rozdarcie. N iech je j P a n B óg da m ęża tej p a n i węglarce. J a je j dziękow a­

łem , a o n a m i p o k az u je , co o n a m a n a g n io t­

ków p rzez tego p a n a D o ro k ę od je g o ciężki p ak u n e k . O n sze nie wsztydził centam i jej zapłacić za dwa roki za węgle. Ż e b y on tak stękał, ja k o n a stękała, to b y m u sze od tego stęk an ia głow a rozbolała.

G U S T A W W E S O Ł Y .

C hciałby p a n odszkodow anie wyproce- sować o d tego p a n a D oro k i?

N U C H Y M K L A IS T E R .

J a nie m am pieniądzów n a procese, ale niech b y m u p a n dał takie tanie lekcje, (p o ­

k azu je kopnięcie) coby m u p o tem ta p an i w ęglarka p otrzebow ała zaszić. P an go niech nie puści, aż o n a m u zaceruje. N iec h o n sp ró b u je , ja k o n a źle szyje, czasem n a sp o ­ dnie, czasem do czało, bo sze wsztydzi i za­

m yka oczy. O j, ja k a o n a zagniew ana n a te ­ go p an a D o rokę!

G U S T A W W E S O Ł Y .

C o do m nie jestem pew ien, że on p a ń ­ skiej zem sty nie ujdzie.

N U C H Y M K L A IS T E R .

N u , panie adw okacie, ja wiem co i p a n m a z nim kronikę, to p a n p o trz e b u je znać d o b rze ten wielki gałgan, te n paskidnik, ten antysem itnik!

G U S T A W W E S O Ł Y .

O tak, m y m u dam y radę, dzięk u ję p a ­ nu, p an jest b ard zo in teresu jący człowiek.

N U C H Y M K L A IS T E R . J a p a n u żiczę d o b re g o pow odzenia.

— 17 —

^ ' o r ^ UNIWERSYTECKA )

(11)

S C E N A 6.

G U S T A W W E S O Ł Y .

C o to za b ukiet w koszyku? C zyżby go A n iela tam w rzuciła w przystępie jakiegoś w zburzenia? Coś się tu m usiało zdarzyć dla m nie niezrozum iałego. T e n bilet mi to wy­

jaśni. (czyta) O d gorącego wielbiciela u ro ­ czej p a n n ie A nieli W eso łej. — A d am D oro- ka. — W ięc p a n D o ro k a rachow ał n a p rz y ­ jęcie tych m izernych w ynurzeń? K uzynecz- ko, nie potrzebow ałaś się d łu g o nam yślać, co zrobić z tym bukietem . A le widać p an D o ­ roka nie myśli tak łatw o ustąpić i trzeb a b ę­

dzie n ie je d n o starcie w o b ro n ie tej dziewczy­

ny stoczyć. O jak iejże W esołej on tu p i­

sał? J e d n ą W esołą ja tylko znam oprócz m o ­ je j żony, to je st w ęglarkę. A ch! T o byłby pyszny odwet! T rz e b a zaraz p a n a D o ro k ę zrobić k o n k u re n te m węglarki, a ja k b y się ich p o zn ało jak o n arzeczonych ze sobą, toby się tak łatwo z rąk tej kobiety nie wywinął. Rzecz pew na, że ani m yślał p an D o ro k a o starej węglarce, lecz o m o jej kuzynce, ale ja będę

----

się starał z tej jeg o pom yłki nazwisk wyciąg­

nąć odpow iednie konsekw encje. O tó ż to się tak ułoży. D o p a n a D o ro k i napiszę, że roz-

< * mówiwszy się z p a n n ą A nielą W esołą widzę, że p a n n a w yjdzie za kaw alera, choćby b y ł ślepy, głuchy i garbaty, byle tylko by ł b o g a ­ ty. C hoć się to jeszcze zobaczy. P roszę ze swej strony, aby p rzy b y ł do nas ju tro o czw artej p o p o łu d n iu . W przypisku dodam , że p a n n a prosi za Z d anow ską. (P ow staje od b iu rk a ). T o m u zaraz poślę. (Z n o w u siad a).

A teraz zawezwę tym dru g im bilecikiem wę-

* glarkę. (pisze) M o ja pan i sąsiadko, proszę v się stawić niezw łocznie we ważnej sprawie.

G ustaw W esoły, dorad ca praw ny, (zakleja lis ty ).

S C E N A 7.

W ch o d zi służący J A N . G U S T A W W E S O Ł Y .

Ja n e k ! P rzyprow adź mi tu zaraz p an n ę A nielę W esołą. T u m asz list dla niej. T y wiesz, ta p an i m a skład węgla w trzecim do-

— 19 —

(12)

20 —

m u stąd. Z a ś ten d ru g i list zaniesiesz do p an a D oroki.

J A N . D ob rze, proszę pana.

(w y c h o d zi).

S C E N A 8.

G U S T A W W E S O Ł Y .

(z p o czątk u nuci a rję z op ery ,,S traszny D w ó r” )

W ę d k a gotow a, p o trze b a tylko szczupa­

ka, k tó ry biedne rybki ścigał d o tąd bezlito­

śnie. P o p am ięta on je d n a k m o ją lekcję. Po- p ro stu n aro b ię D o ro ce skandalu, aby poczuł, że m u za gorąco w naszem mieście. O d tej chwili nigdzie n a serjo p a n a D o ro k i brać nie będą. P osypią się p o d adresem zirytow ane­

go p a n a D o ro k i tysiączne gratu lacje, ukłó- cia, docinki i drw iny. Będzie się bawić jeg o kosztem całe m iasto. Byle mi tylko poszło g ładko z pozyskaniem p a n n y A nieli W esołej d o m ego planu.

— 21 —

S C E N A 9.

G U S T A W W E S O Ł Y .

(z d aje się niedostrzegać przybyłej w ęglarki.) A N I E L A W E S O Ł A

(chrząka i uciera nos)

D zień d o b ry p a n u . W e d le jakiegoś p o ­ zwu m iałam się tu stawić? (dyga niezgrabnie.)

G U S T A W W E S O Ł Y .

W itam panią! J a k o im iennicy i sąsiedzi schodzim y się rzadko, ale chyba stara nasza sąsiedzka p rz y ja źń nie wygaśnie?

A N I E L A W E S O Ł A .

O ,tak , tak! W ielebyśm y sobie m ogli p o ­ gadać nieraz, tylko że nasze interesa nam nie pozw alają. J a naw et nie lubię z k ljen tam i za wiele rozm awiać, bo i po co? Z a wiele p o u ­ fałości, to w net zarwie cię za tow ar, ale za to z kum am i najczęściej się kłócę, bo bez k łó ­ cenia to i żyć nudno.

G U S T A W W E S O Ł Y .

M o ja sąsiadko, radbym się dowiedzieć, kto byli wasi rodzice?

(13)

— 22 —

A N I E L A W E S O Ł A .

O jciec T o b jasz, a m atka F lo re n ty n a z K ozich D ołów . A czegóż to p an ściąga ro ­ dow ó d ?

(W esoły zapisuje.) G U S T A W W E S O Ł Y .

P rzyszedł jakiś niew ytłum aczony list w spraw ie pani, ja k o b y naszej krew nej, któ ry wym aga zbadania.

A N I E L A W E S O Ł A .

T o się m i widzi, żeśmy wcale niekrew ni.

G U S T A W W E S O Ł Y .

A m o ja pani sąsiadko, jesteście wy p a n ­ ną?

A N I E L A W E S O Ł A .

I o to się p a n a py tają. Jużci, żem nie m ężczyzna, jestem płeć piękna.

G U S T A W W E S O Ł Y .

N ie o to chodzi. C zy nie jesteście za­

m ężna?

A N IE L A W E S O Ł A .

Któżby mój panie chciał się żenić z bie­

d n ą węglarką? Polowałam na męża p ół wie­

k u i nie udało się.

G U S T A W W E S O Ł Y .

N ic jeszcze nie stracone. Powiedzcie mi tylko, czy chcielibyście wyjść zamąż?

A N I E L A W E S O Ł A . (z ożyw ieniem )

D alipan, widzę, że p a n um ie światowo i g alan tn ie mówić. C o praw da u la tu ją mi roki, alem się jeszcze zam ążpójścia nie wyrzekła.

B yleby się jakiś trafił m ajętn y , ładny, ano i tro ch ę m łodszy odem nie.

G U S T A W W E S O Ł Y .

T o tylko od was zależeć będzie jakie n a nim w rażenie zrobicie. J u ż to los dla was był niełaskawy, boście widać za pow oli sprawy brali, a tu takiem u sm ykowi trzeb a czasem i uszu natrzeć.

(14)

24 —

A N I E L A W E S O Ł A . (p o u fale)

Z przepro szen iem złociutkiego pan a.

Czy m ój zalotnik nie p o d g ląd a m ię tu ta j z kryjów ki? M ożeby m i p a n pozw olił przeszu ­ kać wszystkie zakam arki?

G U S T A W W E S O Ł Y .

S zukajcie! R adzę je d n a k nie fatygow ać się.

A N I E L A W E S O Ł A . (szuka postęk u jąc)

G dzieżeś p an ? N ie pilno p a n u tu (kla­

szcze w r ę c e ) . W yleź p an , n a co to się ch o ­ wać? (d o staje czkaw ki). C zem u się to nie m am y zaraz p oznać? (d o tk n ięta silną czkaw­

ką p rz e sta je szukać) A h a ! D o m yślam się. O n tam pew nie p o d drzw iam i p o d słu c h u je i nie m oże się doczekać, kiedy go p a n zawoła. J a k ­ że p o im ieniu m am go zawołać? (ostatnie sło­

wa wymawia z k o k ie te r ją ).

— 25 —

G U S T A W W E S O Ł Y . (do siebie)

T o się zaczyna świetny kawał, (głośno) N iech pan i w ybiera jakie się p an i imię n a j­

bardziej pod o b a.

A N IE L A W E S O Ł A .

N a tu raln ie, nazyw a się T o b ja sz , tak jak m ój ojciec, dziadek, w ujek, stryk, cioteczny w ujek i w ujek o d b ra ta prab ab k i, bo p o d o b ­ n o T o b ja sz e to n ajzg rab n iejsi chłopcy, a ja k n a m ój kobiecy rozum , to g ru n t! (e n erg i­

czny gest rę k ą) A le znow u nie chciałabym byle jakiego ciołka, ja k n ap rzy k ład tego p a n a hrab ieg o T o b jasza , co się hrabstw a d o c h ra ­ p a ł au strjackiem lokajstw em , bo m y m iesz­

czanie, to polacy z krwi i kości, ani też tego p an a p ro feso ra z uniw ersytetu, bo te n choć bardzo uczony, ale tego p an ie n a wadze się nie zna, a p an ie p rofesorow e to giną z n u ­ dów p rzy zaczytanych m ężach, a znow u te ­ go T o b jasza, fe ld feb la od huzarów też nie chcę, bo strasznie rekrutów trzepie p o gębie to ju ż językiem bym m u nie poradziła. J a k

(15)

— 26 —

ja ju ż widzę teraz, to ani je d e n T o b ja sz m o ­ im m ężem nie zostanie. (D o sta je ponow nie czkawki.) Z o b ac zę ja jeszcze do kom ina. M o ­ że ten k o n k u re n t m ój je st kom iniarzem i tu m a jak ą dzisiaj robotę, to się m nie nie przestraszy, bo m oże czarniejszy odem nie.

(D a je się słyszeć przeraźliw y świst, a węglar- ka w p rz estrac h u o d latu je n a środek p o k o ju i p ad a n a kolana)

A N I E L A W E S O Ł A .

W szelki d u ch P a n a B oga chwali. C o to za zle siedzi w tym kom inie? Panie, odpuść m ej biednej duszy. W ieczne odpoczyw anie...

(p o w sta je ). J a k świat światem nigdym się tak jeszcze nie przestraszyła. T o ć wyraźnie je s t z drugiego świata dla m nie przestro g a od tego m istrza T w ardow skiego, co rżn ął fig ­ le czarnoksięzkie, abym przestała być taką ciekawą ja k sroka.

G U S T A W W E S O Ł Y . (w yglądając oknem )

N ie pani. T o gwizdnięcie, to był syg­

n ał p a n a D o ro k i n a psa. N ie wiem tylko czego się o n tu kręci w pobliżu. O tó ż p a n iu ­ siu, m usicie się z tern pogodzić, że waszem u m ężowi będzie n a imię A dam .

A N I E L A W E S O Ł A . (z zastanow ieniem )

Cie, wy A d a m ? hm ! (p o ry w c z o ). C h y ­ ba, że się p o d złą gwiazdą urodził. Boże za co m ię tak karzesz? Ile razy jakiś A d am zaczął o m nie konkurow ać, to się nieboże n ajad ł, n a ­ pił, napożyczał, naokłam yw ał, naobiecyw ał, a ja k go z gołego przyodziałam , to mi się tak odpłacił, że n ajp ierw siostrom zaczął świecić baki, a p o tem zwiewał ja k kam fo ra. A le je d ­ n em u dałam n a p rzestro g ę pysk o p ran ie n a świętego M ichała, bo co się zapłaty tyczy, to o d d a ję każdem u co się należy. A zresztą to oni wszyscy A dam y. N iech b y tylko nie był te n now y m ój A d am p an D o ro k a, bo ten zd rajca to nietylko się sm yka, ale i szachraj- stwem się tru d n i. C hyba, gdyby m i ju ż P an Bóg zdarzył takiego p o g an in a naw rócić, to- bym się p o d ję ła go poślubić, aby tylko nie

(16)

28 —

było więcej krzyw dy n a jeg o m ajątk u , (d o ­ staje czkaw ki). Czy tylko n a pew no nikogo p a n nie p rzechow uje? T ak e m się zaw iodła.

G U S T A W W E S O Ł Y .

S zkoda się niecierpliw ić. Będziecie p a ń ­ stwo mieli ju tro dosyć czasu p rz y jrzeć się so­

bie.

A N I E L A W E S O Ł A . (z rozczuleniem )

H e p ! hep ! M usi biedaczysko m yśleć o m nie w tej chwili. (S iada i wlepia oczy w su­

fit.) B ardzo ci tęskno m ój ty A dasiu? (m il­

czy c h w ilę ). O jak że b ardzo i m nie tęskno.

J a k m i tęskno, o m ój ty grzechotniczku!

(d o staje silnej cz k aw k i). A le jakoś ta czka­

wka m ęczy m ię za m ocno, m uszę ją przer- rwać cukierkiem . (W yciąga z zanadrza sto p o ­ wy cukierek i zaczyna s s a ć ).

G U S T A W W E S O Ł Y . P ani to pew nie dla w nucząt nosi?

A N I E L A W E S O Ł A .

C o tam dla w nucząt! P a n nie wie, że

p a n n y lubią słodycze? P a n pew nie ju ż za­

pom niał, co d o b re. J a nie. A m oże i p a n pozw oli? T e n je st troisty: anyżow y, m igda­

łowy i rubarbarow y. (K icha, nos obciera rę ­ kaw em , a podch o d ząc bliżej adw okata w oła) P roszę, proszę, proszę! (k ic h a ).

G U S T A W W E S O Ł Y .

N ie wiedziałem skąd tu tak p achnie a p ­ te k ą i tabaką, a to ona...

(Z a c z y n a kichać razem z w ę g la rk ą ).

A N I E L A W E S O Ł A .

W idać się p an brzydzi z m oich ust, to dam p a n u skosztować z drugiego końca.

(O b c iera cukierek o rękaw .) M asz p an, jed z p an , po co te ceregiele? N ik t p a n a nie wi­

dzi, że to odem nie.

(W esoły ucieka p rz e d nią-) A N I E L A W E S O Ł A . (w yciągając włos z laseczki.)

N a psa urok! T u je st jakiś włos z Ryf- ki, co te cukierki sm ażyła, a ja je tak za­

chw alałam .

(17)

30 —

G U S T A W W E S O Ł Y . (do siebie)

T o p arad n e. K atby ją wziął z tem i sło­

dyczam i. A ż m i się ckliwo zrobiło, (głośno) N ie biorę do ust słodyczy k o ch a n a pani, p ro ­ szę się nie fatygow ać, raczej m ów m y dalej o interesie.

A N I E L A W E S O Ł A . (z gębą p e łn ą cukierków )

P roszę więc pan a, proszę się nie p o g n ie ­ wać n a babską ciekawość. Czy też m ój n a ­ rzeczony jest stary, czyli m łody? N iem a d o ­ praw dy dzisiaj co przebierać, ale zawsze, trz e ­ ba się oglądać za lepszem .

G U S T A W W E S O Ł Y .

T o tru d n o rozpoznać, to zależy czasem od gustu.

A N I E L A W E S O Ł A .

A niechby sobie był jaki chciał, to się m i przyda, bo widzi p an , ten interes węglar- ski je st b ardzo niew dzięczny, więc otw orzę inny han d el, k tó ry mi m ąż poprow adzi. Jeśli

;

!'

m ój m ąż pokaże się starym , to m u n a k u p ię kożuchów i starzy będą od niego kupow ać, a ja k m łodym , to m u dam p a n to fle sp rz ed a­

wać, bo najlepszy artykuł na markiecie dzi siaj to pantofle, więc to je d n o jest pew nem , że ja k nie będzie chciał być p an to fla rzem , to później jeszcze m oże być w ęglarzem .

G U S T A W W E S O Ł Y .

P ani się chyba oberw ie od tych trosk sercowych.

A N I E L A W E S O Ł A .

I jeszcze p an a chcę objaśnić, ja k się m a rzecz z nierów nym wiekiem u m ężczyzny.

J a k n. p. jest m łodym to chce, aby m u rych- tować h e rb a tę z arakiem . A n o to w ypadnie m i odstąpić i m o je p ó ł beczki. J a k zaś stary to m uszę zabiegać o niego w inny sposób i do trzech flaszek od ap tek arza podolew ać.

D o je d n e j linim entu, do d rugiej rycynow e­

go o leju (z przym ileniem ) a do trzeciej..*

eliksiru miłości.

(18)

32 —

G U S T A W W E S O Ł Y . (do siebie)

Co, czy ta bab a n a m nie p ró b u je swych wdzięków?

A N I E L A W E S O Ł A . (z w zruszeniem )

Słyszałam , że n a odm łodzenie trzeb a u- żywać rosołu ze szn u rk a wisielca i wody ze siedm iorakiej studni, ale to za drogie.

G U S T A W W E S O Ł Y .

D o b rze, dobrze, m o ja p an i d o b ro d z ie j­

ko. C o do swoich dalszych p rojektów , to pogadacie sobie razem . W idzicie tu je st b u ­ kiet o d tego panicza. O to m acie od niego n a razie te n skrom ny p o d arek .

(G . W esoły p o oderw aniu k artk i wręcza b u ­ kiet w ęglarce.)

A N I E L A W E S O Ł A .

A ch, co to za d o b ra dusza. Pew nie, że jeszcze m łody, bo o kw iateczkach myśli.

— 33 —

G U S T A W W E S O Ł Y .

P rzyjdźcie tu ju tro o 5ej m o ja p an i m a ­ tko, to zobaczycie, co wam los w ręce daje.

A N I E L A W E S O Ł A .

U n iżen ie się kłaniam . P rzepięknie dzię­

k u ję.

(W y ch o d zi.) S C E N A 10.

G U S T A W W E S O Ł Y .

J a k o "co rp u s delicti” odpiąłem od b u ­ kietu tę kartkę. T e n bilecik z je j nazw i­

skiem to wielki sekret naszego pow odzenia.

Z aś o ile w nioskuję z egzam inu tej p an i wę- glarki, to p an a D o ro k ę czeka ju tro fatalnie ciężka przepraw a-

(K u rty n a.) K O N IE C A K T U Igo.

(19)

— 34 —

A K T I I . S C E N A 1.

(P o k ó j adw okata elegancko um eblow any.) D O R O K A .

(niedbale ro z p arty w fotelu.)

P rzeszedłem pięćdziesiątkę, ale to nic p rzy m oim tak znakom itym w ynalazku fa r­

bow ania włosów, a k to b y się dom yślał, że m am więcej n a d trzydziestkę m usiałby czekać n a dow ód, aż wyłysieję. U ro d z iłe m się ze szczęściem do kobiet, ale tym razem p a ln ą ­ łem k ap italn e głupstw o, k łaniając się tem u zarozum iałem u adw okatow i o p a n n ę , zam iast ją rozkochać w sobie do szaleństwa, a p otem byłbym je j dał do poznania, że się z nią że­

nię tylko z litości. W idocznie m usiały le­

piej zrozum ieć swój interes, ta p a n n a i je j ciocia i w idocznie zm yły m u łeb należycie skoro zm iękł, a teraz zobaczę ja k m u zrzed- nie m ina, gdy m u powiem , że mi się naw et p atrzeć nie chce n a m ałżeństw o, bom je st przesycony, a do tego zrażony jeg o fo c h a ­

mi. C hoć gdzie! Jestem je j pięknością p o d ­ bity. T akie to m łode, a ja k a u niej postaw a, albo je j usta w ykrojone, ja k b y do p o c a łu n ­ ków, a ja k a nóżka, kształt, a szyk! W szystko u niej prawdziwe cacko. Ż e b y m ię tylko za dużo nie kosztow ała, bo p rz y p ad łem do niej ja k kam ień do dna. G dy ją zaś nauczę dziu- bkiem słodzić h e rb atk ę, będę z niej m iał cza­

ru jąc ą odaliskę. C o? N ie p rzychodzą? (z co­

raz większą p a s j ą ) . M oże o n ją tym czasem b u n tu je i now e wym yśla kruczki, ja k mię p o d ejść i d o b re wyciągnąć komisowe.

(Z a sceną głos kobiecy.)

M ężu, ja z A nielk ą w ychodzę do bibljo- teki. Ż a łu ję , że n am tow arzyszyć nie m o ­ żesz. D o w idzenia G uciu.

(G łos dziew częcy.) D o widzenia, wujciu.

(G łos m ęski.) D o widzenia, m o je drogie.

D O R O K A .

Bliskość tego p o d lo tk a gra m i n a n e r­

(20)

— 36 —

wach. B oję się tylko, abym przez tę aferę nie w padł za głęboko. N ajw yżej m ogę się zdobyć dla tego wygi n a łapów kę trzystu złotych z d łu g u Z d an o w sk iej. A to, że m i się tu dostało jak b y kopnięcie, trze b a będzie zapom nieć, bo w m oich interesach m ieć ta ­ kiego szczwanego lisa przeciw ko sobie jest niebezpiecznem .

S C E N A 2.

(W ch o d zi adw okat W esoły.) D O R O K A .

A więc koch an y m ecenasie zostałeś p rz y ­ p a rty do m u ru . J ak widzisz, m asz niezręczny rękę w k o jarz en iu m ałżeństw . Lecz p o m ię­

dzy nam i zaszło m ałe n ieporozum ienie o nic, gdyż nie jestem pew ny, czy będ ę n ad a l p o ­ trzebow ał pańskiej pom ocy w sprawie, k tó rą sam załatwić potrafię.

G U S T A W W E S O Ł Y .

N iep o trz eb n ie się trudziłeś, bo spraw a jeszcze więcej za w ikłana i nie wiem, czego się m am spodziew ać.

— 37 —

D O R O K A . N ie p rz y ję ty m , mówisz?

G U S T A W W E S O Ł Y .

T a k i nie! K obiety to są dziwne istoty.

N ajczęściej, kiedy mówią „ ta k ” to trze b a rozum ieć „ n ie ” , a ja k pow iedziały „ n ie ” to znaczy „ ta k ” .

D O R O K A .

O strzeg am cię, m ecenasie, abyś nie p rz e ­ ciągał stru n y co do kom isowego.

G U S T A W W E S O Ł Y .

T rz e b a się znać n a tych rzeczach. W szy­

stko co czynią te grym aśnice m usi być u p o ­ zorow ane ideałem . W tym w ypadku ideałem jest dość wysoka stawka — twój m ajątek .

D O R O K A .

Czy nie zrobiłem żadnego w rażenia?

Czyś je j p a n dał do zrozum ienia, że m am dosyć, aby utrzym ać żonę?

G U S T A W W E S O Ł Y .

Pom inąw szy ten brak, żeś p an ju ż nie

(21)

je st m łodym i ja k to chcą m atki od bogatych, a brzydkich zięciów, tylko tro ch ę ładniejszy od d jab ła, swoim m ajątkiem nie z a im p o n u ­ jesz żad n ej. M ło d a i pięk n a żona, biorąc sobie starego m ęża, naraziłaby się w świecie n a straszne lekceważenie, gdyby nie um iała się poszczycić jakąś ro zu m n ą racją. T racąc serce m usi znaleźć h ołdy, zaszczyty, k lejn o­

ty, przyjaciół, je d n e m słowem dow ód uwiel­

bienia za je j posiadanie, a n a to p o trzeb a, jak to rzekł znawca serc niewieścich sławny N a ­ p o leo n : "P ieniędzy, pieniędzy, pieniędzy!”

D O R O K A .

N ie będę w chodził w szczegóły tych za­

patryw ań. Pow iedz p a n lepiej, ile chcesz za­

robić n a tym interesie?

G U S T A W W E S O Ł Y .

Co się ju ż dało zrobić, zrobiłem darm o, ale nie ręczę za nic, jeśli nie przyjm iesz p o ­ staw ionych ci żądań m atrym onialnych.

D O R O K A .

J a d obrze wiem, że te syreny m ają b a r­

dzo m uzykalne ucho n a dźwięk złota.

t G U S T A W W E S O Ł Y .

T a k ja k i pan.

D O R O K A .

j T a k ja k ja i dlatego o p o d o b n y ch u m o ­ wach słyszeć nie chcę.

G U S T A W W E S O Ł Y .

T a m ilutka dziew czyna chce p a n u o fia­

rować serce, miłość, przyw iązanie, otoczyć

« p a n a najczulszą opieką — ona, k tó rej co do u ro d y nie m a rów nej w całem m ieście i czy to nie w arte połow y m ajątk u ?

D O R O K A . (do siebie)

Po co ja się dałem złapać tej kozie? N ie wiem, czy tu tak gorąco, ale zaczynam się pocić. (G ło śn o .) J a tego nie zrobię za nic.

T o b y się rów nało m o je m u bankructw u. A ja k

9 p rę d k o opuściłaby m ię w tedy m o ja dam ul- ka? Co nie, to nie!

G U S T A W W E S O Ł Y .

■* W szystko to p rz ed k ład am w pańskim in ­ teresie.

(22)

D O R O K A .

S łu ch an ie dalej tych wywodów byłoby dla m nie tylko zgubą.

G U S T A W W E S O Ł Y .

N ie zgodzisz się p a n — dobrze, ale nic nie stracisz, że się jeszcze chw ilkę zatrzym asz.

D O R O K A . A le się nie zgodzę.

G U S T A W W E S O Ł Y .

N iech p an nie będzie zaalarm ow any.

Z m ien iam cokolwiek p ro p o zy cję. P an , g o ­ niąc resztkam i swej pow ierzchow ności, m ó g ł­

byś je j złożyć taką bagatelę, ja k m iljo n zło­

tych, jeśli chcesz złowić tego złotego p tasz­

ka. Z ro b isz zaraz zapis. N ie zechcesz p rz e ­ cież wszystkiego stawiać teraz n a je d n ą k artę?

D O R O K A . (do siebie.)

Z b a ra n ia łe m . (G ło śn o .) Z a pozw ole­

niem , będ ę m usiał okno otw orzyć. (W ra c a ­ jąc n a m iejsce.) A lbo utyłem m om entalnie,

— 40 —

albo w łożyłem dzisiaj kołnierzyk za ciasny.

N ie, nie, to niem ożebne.

G U S T A W W E S O Ł Y .

C zego się p an wahasz? C zy p a n nie widzisz, że taka form alność w płynie zn a k o ­ micie n a poczucie wdzięczności u żony, k tó ­ ra za p an a i za siebie pracow ać będzie?

D O R O K A . E j, tam !

G U S T A W W E S O Ł Y .

A więc p a n u zagram lepszym a rg u m e n ­ tem . Czy to nie zachw ycające, że p ańska żona, pozyskując pozycję m ajątkow ą, m oże grać tak w spaniale rolę dam y z towarzystwa?

A faktem , że dam om z tow arzystw a to figle i rom anse nie w głowie. Czy jesteś p an te ­ raz p rz ek o n an y ?

D O R O K A .

N iezupełnie! A cóż pocznę, jeśli p ie ­ niądze zacznie trw onić n a p o d ró ż e do stolic, n a bale, a tuzinam i suknie sprawiać będzie?

(23)

G U S T A W W E S O Ł Y .

N a to je st p ro sta rada. G dyby się u d a ­ wała p ań sk a żo n a za często do P aryża, to p an zamów sobie p o d ró ż n a Z ep p e lin ie, lub w yjedź n a polow anie do A fryki, a ja k żona zacznie się balować, to p an rozgłoś, że zo ­ stałeś ascetą i zacznij piłow ać „m em e n to m o ri” w rozm aitych odcieniach, a m. gdy zobaczysz po całonocnem czekaniu zajeżdżają ce auto z żoneczką o 6tej ra n o z resursy kryształow ej, to w ciszy ra n n ej zadzw oń je j n a pow itanie: „ M e m e n to m o ri.” (D zw oni.) Jeśliby zaś w twoich oczach zam ieniała z k u ­ zynkiem całusy n a pożegnanie, to rycz n a całe g ard ło : „M e m e n to m o ri.” (N a ślad u je tu b ę.) G d y ju ż drzwi będziesz otw ierał i k u r­

czył się p o d jadow item sp o jrzen iem m ał­

żonki, o d b iera jąc od niej fu tro , rękawiczki i papierośnicę, to d o d aj sobie o tu ch y i zapiej je j w uszko: „ M e m e n to m o ri.” (N a ślad u je głos k o g u ta ) . G d y zaś wreszcie osiedlisz się n a zasłużony spoczynek m ałżeński w budce u p o rtje ra , to w estchnij sobie n a d o b ran o c:

„ M e m e n to m o ri.” Z aręcz am p an u , że po zastosow aniu tego ro d z aju lekarstw a ustąpią wszelkie bóle m ałżeńskie.

D O R O K A . (do siebie.)

N iech go g rad spali za to p ro ro k o w a­

nie. (G ło śn o .) G łow a mi pęk a od tych p a ń ­ skich kom binacyj. J a nie wiem tylko, czy p an tej spraw y nie pokpisz?

G U S T A W W E S O Ł Y .

Bądź p a n też tro ch ę optym istą i niech p an sam siebie zapyta, czy nie robisz p an św ietnej p a rtji, żeniąc się ze skrom ną i o b ­ ro tn ą p a n n ą ? A chociaż jest pew na różnica wieku m iędzy wami, to je d n a k sobie m ożecie pogratulow ać, że będzie z was b ardzo szczę­

śliwa i d o b ra n a para.

D O R O K A .

Z g o d a , (do siebie.) Ja k o ś n a razie, to m u nie śm ię oponow ać, ale pom yślę, jak b y tej obietnicy m ajątkow ej grzecznie łeb sk rę­

cić, bo ja k b y o n tak dalej zaczął mię sku-

(24)

44 —

bać, to w netby m i wszystko z pod nosa sprzątnął, najp ierw m ajątek, a później i dziew czynę.

G U S T A W W E S O Ł Y .

Czy je d n a k p anie D o ro k a nie jest to p rzelo tn y rom ans? Czy p an nie złam ie serca i tej, ja k p an to czynił z innem i? C hcę m ieć zakład, że o p in ja p a n n y nie będzie nadw erężona w razie, gdyby się zaręczyny rozbiły.

D O R O K A .

J a również chcę mieć zakład, że nie będę potrzebow ał przychodzić się oświadczyć po raz trzeci.

G U S T A W W E S O Ł Y .

Sądzę, że p o raz ostatni. A teraz się m i p an podpisze n a tym rewersie, że jeśliby p an p a n n y A nieli nie poślubił, będziesz m u ­ siał złożyć 10,000 złotych n a biednych.

D O R O K A . (p o d p isu ją c .) A to ch y tra sztuka.

G U S T A W W E S O Ł Y .

W chodząc w pańskie położenie, p rz y ­ gotow ałem od siebie i dla p a n a rewers, w

% którym poręczam zgodę ze stro n y p a n n y A nieli W eso łej. W razie je j odm ow y p an otrzym asz 10,000 złotych.

D O R O K A . T ak , to dobrze.

G U S T A W W E S O Ł Y . (W y g ląd ając przez okno.) . * A ja k Z d anow ska?

D O R O K A .

T y tu łem pańskich usług w m o jej sp ra ­ wie m oże p an sobie odtrącić z je j d łu g u 300 zł. (pogw izdując.) M ogę sobie teraz gwi-

zdać z tego d urnia, k tó ry mi uwierzył, że ja zrobię jakikolw iek zapis dla jeg o kuzynki.

Z obaczym y, czy p a n W esoły nie w ytłum a­

czy p annie, że zapis n iep o trz eb n y , choćby mi groziła zerw aniem , gdy się spostrzeże, że zerw anie kosztow ałoby go 10,000 zł.

— 45 —

(25)

S C E N A 3.

(P rzybyw a re je n t M akarew icz.) G U S T A W W E S O Ł Y .

(D o re je n ta .)

P ańska wizyta, panie rejencie, je s t w sam ą porę. Z ro b iliśm y pew ne układy z p a ­ nem D o ro k ą , k tó re p o trz e b u ją pańskiego podpisu. N a razie rewersa, a za kilka dn i in- tercyza przed ślu b n a. P an D o ro k a chce co p ręd zaj zapisać połow ę m ajątk u swej n a rz e ­ czonej, bo inaczej nie czułby się dosyć szczę­

śliwym. (U śm iech ironiczny D o ro k i.) Z . M A K A R E W IC Z .

W ierzę, że m u się spieszy w yjechać w p o d ró ż p oślubną, (do siebie, p o d p isu jąc re ­ wersa) . N ie wiem na czem W esoły b u d u je szczęście swej kuzynki, o d d ając ją za żonę tem u starem u prykow i? C zy on nie wie, że wszystkie dziew częta o p ła k u ją swe m ałżeń ­ stwa z p rzym usu? A leż, ależ! Jak ież właści­

wie nazwisko nosi jeg o kuzynka? M yślałem do tego czasu, że Z ielska, a w rewersie nazy­

wa ją W esołą? C hyba, że ją adoptow ał? (g ło ­ śno) . T u są panow ie wasze rewersa. (do W esołego.) D ałeś mi p a n znać, że się wybie­

racie n a sztukę "W łam yw acz” , a więc będzie­

m y m ieli p rz y je m n o ść z państw em się s p o t­

kać, bo i m y idziem y dzisiaj do teatru.

D O R O K A .

J a z tem i sym p atjam i panów dla z b ro d ­ niarzy i z tem i sztukam i, w k tó ry ch b o h a te ra ­ mi są sami w ykolejeni ludzie stanowczo się nie zgadzam . T o głupie, idjotyczne.

G U S T A W W E S O Ł Y .

J a k tam p a n u pew nie niew iadom o, to w sztuce S inclaira "W łam yw acz” jest treść i b ard zo ak tu aln a i bardzo szlachetna. A u to r odkryw a b ardzo bolesne rany społeczeństw a i p o d d a je krytyce h ip o k ry zję tak zw anych lepszych sfer i z tego pow odu zasługuje na uznanie.

D O R O K A .

T o farbow anie lisów, to interes adw o­

kacki, ale fu n ta kłaków nie warte.

(26)

G U S T A W W E S O Ł Y .

N ie p rz y p ad ła p a n u nasza rozm ow a do sm aku? D o b rze! W ięc zdem askujem y za­

raz tę nieszczerość. M ój panie, najw iększą szkodę w yrządzają społeczeństw u nie jaw ni winowajcy, ale ci, k tó ry ch sprawiedliw ość nie zdołała dosięgnąć, lub k tó ry ch pokryw a, bo są silni. O tó ż ja k d o tąd toś p a n prow adził rozm aite b ru d n e interesa, a często się naw et z tego przechw alał, to m u je d n a k nie p rz e ­ szkadzało, żeś jak o szum ow ina wciskał się w nasze tow arzystw o i n ik t p a n a jak o ś za k o ł­

nierz p rz e d kratk i nie pociągnął, bo o p in ja p ubliczna nie um iała p a n a ja k należy n a p ię t­

nować. J a dziś jestem głosem tego o b ra żo ­ nego społeczeństw a.

D O R O K A .

N ie m am y dalej co w baw ełnę obw ijać.

P an zrywasz wszystkie stosunki ze m n ą tą sw oją gburow atością.

G U S T A W W E S O Ł Y . T a k jest, rzeczywiście!

— 48 —

D O R O K A .

W ięc niech p an sobie to zapisze, że n a ­ sza walka rozpocznie się o d zlicytow ania Z d a ­ now skiej i u m orzenia przyrzeczonego zapisu dla m o jej przyszłej żony. P anżeś to sam sprawił. A tu m am b ro ń przeciw p an u , ten rewers!

G U S T A W W E S O Ł Y .

W cale nie m yślę w zbraniać p an n ie A n ie ­ li m ałżeństw a z p an em , bo jak że m ógłbym przeszkadzać do szczęścia tak zakochanym lu ­ dziom ? (S łychać wrzawę ode drzw i.) Jeśli się nie m ylę, przybyw a do nas p a n n a A niela W esoła z jakiem ś w esołem towarzystwem , niechże zatem sam a zadecyduje.

K O N IE C A K T U lig o .

(27)

— 50 —

A K T I I I . S C E N A I.

A k c ja odbywa się w dalszym ciągu na miejscu (S łychać bicie b ę b n a za sceną i okrzyki) :

W iw at, wiwat nasz dob ro d ziej, niech ży­

je nasz k o ch an y m ecenas, niech żyje fam ilja W esołych!

(D o p o k o ju w padają: A n iela z ojcem T o b jasze m i je j siedm sióstr z narzeczonym i i m uzykantam i.)

W Ę G L A R Z E I I C H N A R Z E C Z O N E . W iw at, wiwat, wiwat!

(P rzybyli tańczą kilka fig u r krakow iaka.) T O B J A S Z W E S O Ł Y .

N azyw am się T o b ja sz W esoły. J a k mi doniesiono, to przez pańskie swaty panie m e ­ cenasie m a dojść do u p ra g n io n e g o m ałże ń ­ stwa m o jej u k o ch an ej cu ró ch n y A nieli z p a ń ­ skim znajo m y m , a więc g o tu je się z tego p o ­ w odu w m oim d o m u o d razu ośm wesel. J e s t

C

)

'

bowiem zwyczaj w naszej fam ilji, że póki najstarsza córka nie dostanie m ęża, to m ło d ­ sze je j siostry m uszą pozostać p an n am i. K a­

walerów to m ają, ale żenić się z nim i nie m ogą, a czas każdej wyjść za m ąż, bo n a js ta r­

szej dochodzi 60 wiosen, a n ajm ło d sza je st n arzeczoną od lat dw udziestu. T e ra z zaś jak widzę, to się k ło p o t skończy, skoro z łaski p a n a m ecenasa dla n ajstarszej tra fił się jakiś bogaty i p rz y sto jn y kaw aler. K iedy ju ż takie niespodziew ane szczęście nam p rz y ­ padło, więc postanow iliśm y od je d n e g o za­

ch o d u odbyć tu taj grom adzkie zaręczyny dla tych wszystkich parek. J a k wesele, to wese­

le! W iw at nasz dobroczyńca!

W Ę G L A R Z E I I C H N A R Z E C Z O N E . W iw at, wiwat, wiwat!

T O B J A S Z W E S O Ł Y .

M uszę też p a n u adw okatow i p rz e d ­ stawić chlubę m o jeg o dom u, wszystkie m o ­ je córki: T a je st Stasia, ta Basia. A znow u te zezowate: K unda, B ronia, M ańka, S tefk a i

Cytaty

Powiązane dokumenty

Dniester rzewnie nuci, ale dalej płynie, Dziewczę będzie kochać dopóki nie zginie [.. J ó z e f (pokazuje

(Wychodzą) Zasłona spada... Marcino- wa krząta się przy stole. Marcinowa krząta się dalej).. Pójdziemy sami do Ks. proboszcza i załatwimy tą całą

Toć na mnie narzekać nie możecie, panie Trunkiewicz, boć przecie co było grosza w skrzynce, toście już zabrali.... Najgorsza to jeno rzecz, że ta wasza

Jeno się nie złoście tatulu, bo widzicie, mnie się zdaje, że jak chodziliście w wiejskiej przyodziewie, to was panowie bardziej szanowali, jak

Teraz zaś jak widzę, to się kłopot skończy, skoro z łaski pana mecenasa dla najstarszej trafił się jakiś bogaty i przystojny kawaler. Kiedy już takie

Helena, Walenty, Hrabia, potem Andrzej Walenty: Kochana Heleno, trzeba się już przygotować.. Hrabia: No,

Wstydzisz się twej matki, więc i twa matka wstydzi się ciebie.. Ty twą matkę wypędzasz od siebie i twa matka cię więcej znać

Proszę pana porucznika i pana Jowialskiego, teraz kończy się moja służba wojskowa, więc z Kasią się