• Nie Znaleziono Wyników

Wół w oślej skórze : komedyjka w 2-ch aktach ze śpiewami

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Wół w oślej skórze : komedyjka w 2-ch aktach ze śpiewami"

Copied!
35
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

S 8 h 0 * 1

Napisał i mu zy k ę skom ponował

A. J A X

S A J E W S K 1 E G O Chicag o, III.

N A K Ł A D E M W . H 1017 M ilw aukee Ave.

(3)

O S O B Y F A B J A N O P A L A , wójt, lat 44.

M A G D A , jego żona, lat. 38.

JA G U S I A , ich córka, lat 18.

S I A C H R Z Ę D Z I A N , ich parobek, lat 23.

BA 1 O S Z K I E W I C Z . ekonom, lat 43.

B O N U Ś , syn jego, lat 20.

P A F N U C Y T R U N K I E W I C Z , sekr. Opały, lat 32.

L I S I E C K I , rew izor kasy, lat 30.

Rzecz się dzieje w Gazdowie.

A K T P I E R W S Z Y

( I z b a w iejska w której biuro w ó jta u rz ą d z o ­ ne. Stół, na nim flaszki z wódką, piwem i p u ­ dełko cygar. O bok książki i papiery. S k rzy ­ nia i kilka krzeseł).

Scena P ie rw sz a

Jag u sia stoi na froncie sceny. U b ra n a w piękny strój wiejski. Na szyji m a szn u r ko­

rali. W ło s y splecione w warkocz, na końcu z w stąż k ą czerw oną — i ś p i e w a :

Ś P I E W No. 1.

W y je w iatr na szczycie gór, Pędzi pasm o sinych chm ur, Strącił zwiędłe liście z drzew, A ja nucę sm ę tn y śpiew.

Serce moje nie bij, nie,

K o c h am chłopca a on mnie,

(4)

Chcę przy nim szczęśliwą być, Bez niego nie mogę żyć.

Moje myśli lecą w dal, W sercu pozostaje żal, I za nic mi cały świat,

Bo nie dla mnie szczęścia kwiat.

Ściga mnie zaw istn y los, Lecz gd y słyszę jego głos, Zaraz m oje serce drży, Bo bez niego sm u tn o mi.

Stach (w chodzi u b ra n y po w iejsku). Śpie­

wasz sm ętn ą dumkę. Może ci co dolega?

Jagna . S m utno mi, bo wiesz przecie, że cię kocham, a ta tu ś nie chce na nasz związek zezwolić.

Stach. W ie m ja o tern, ale zdaje mi się, że zdanie tw ego ojca się zmieni. M yśm y stw orzeni jakby dla siebie. T y ś córka w ło­

ściańska a ja syn włościański, chociaż siero­

ta. T y dostaniesz m a jątek po rodzicach i ja m am gotów kę po moich rodzicach u księdza proboszcza. T y m asz lat osiemnaście a ja mam dwadzieścia i trzy. J a cię kocham i ty mnie kochasz.

Jagusia. P r a w d a to jest, co mówisz, ale to nieszczęście, że ojciec jest przeciwny, choć wie, że cię kocham.

— 4

Stach. Ja g u ś kochana! ta k cię kocham, że d ałbym się za ciebie poćw iartow ać!

Jagusia. J a sobie tego wcale nie życzę, ab y ś był poćw iartow anym , bo co by mi z t e ­ go przyszło? wolę cię całego jak poćw iarto­

wanego.

Stach. Ale nieszczęsna m oja dola,że twój ojciec ci kogo innego przeznaczył.

Jagusia. J a tani innego nie chcę. G dy cie­

bie nie dostanę, to wcale za m ąż nie wyjdę.

Scena D ru g a

M agda (w chodzi). Znów Stachu przyszedł do ciebie i k ą ty wycierata. Dlaczego nie ulziesz młócić do stodoły, S ta ch u ? A ty j a ­ g u ś idź kartofle przebierać. O bydw oje cho­

dzicie za sobą a nie pilnujecie roboty.

Stach (całuje M agdę w rękę). Nie gnie- waicie się na mnie, pani gospodyni, b o prze­

cież wiecie, że p ra c u ję za dwóch, nie jak pa­

robek, ale jakby to m o je w łasne było.

Magda. Nie będzie to z tw o ją skodą, bo nie uważani cię za parobka, ale za syna. Gdy ci rodzice umarli, jesteś u nas, a tylko trz y l a ta służyłeś w mieście.

Stach. Ja Was także szanuję jak b y drugą

m atkę.

(5)

Magda. Dla tego teź słuchaj mojej rady.

Nie zawracaj sobie i Jagusi głow y przedw cze­

śnie, ho O pała cię za zięcia nie chce.

Stach. O tóż to, ale nie wiem dla czego?

Magda. Bo T ru n k iew ic z stręczy mu jakie­

goś szlachcica za zięcia. O pała zaś wysoko patrzy. J a zaś nie m am nic przeciwko tem u, abyście się pobrali, ale tera z jeszcze nie po­

ra o tern myśleć.

Ja g u s ia : Ja tam szlachcica nie chcę, wolę mojego Stacha.

M agda. Może go i dostaniesz, ale trz e ­ ba czekać a będzie i rada, bo twój ojciec chce, abyś była bogatą.

Stach. .M a m i ja po rodzicach kilkaset rubli, więc przy pom ocy Boga dam y sobie z Jag u sią radę.

Magda. W ie m ja o tern, mój Stachu, żeś pracow-ity i zapobiegliw y, więc nie mani nic przeciwko tem u, abyście się pobrali, ale trzeba odczekać a tym czasem ojciec inne myśli dostanie.

J a g u s ia : Przecie ta tu ś S tacha lubi, tylko mu Trunkiewucz głowrę zawumca i namawna, aby mnie w ydał za jakiegoś tam szlachcica.

Stach. Znam ja tego T ru n k iew ic ża od czasu, gd y w mieście służyłem. J e st to ladaco.

Magda. A et) wiesz o nim?

Stach. T e ra z jeszcze nie powiem, dopiero j a k się sposobność nadarzy.

Jagusia. Od czasu, gd y ojciec go przyjął

■Za sekretarza, to co dzień piją, grają w7 karty, chodzą cło karczm y lub jeżd ż ą do m iasta na pijatykę..

Magda. Oj, to św ięta prawda* a gdybym j a z wami nie harowTała, tob y śm y już dawno .z torbam i poszli.

Stach. Bodaj to biesi wzięli ten urząd.

J a robię od rana do późnej nocy W polu, lub młócę w stodole, alty dać tylko radę gospo­

d arstw ie, Zaś pan w ó jt siedzi w mieście lub W karczm ie i pije z Trunkiew icżem .

M agda. Ano, nie dba o g o sp o d arstw a Wcale, bo zdaje mu się, że gdy jest w ójtem to nie honor lilii W roli robić.

Stach. T a k jest, ale ja sam podołać nie drogę.

Magda. Nie zapom nę ci tego, Stachu.

Bądź dobrej m yśli, pracuj i staraj się, aby jak najlepiej było. Za to Jag u sia będzie tw oją, bo sobie na nią zasłużysz, ale nie trze­

b a się ż tern śpieszyć. P rzy jd zie czas, będzie

i rada. Gdy jabłko dojrzeje, to samo z j a b ło ­

ni spadnie.

(6)

Stach. Ach, nioiście w y ! Bóg' w am zapłać za te słowa. (Całuje ją w rękę).

Jagusia. D ziękuję w am m atu lu za te słowa. (C ałuje ją w tw a r z ).

Magda. W ie m ja co to kochanie, bo i ja byłam niegdyś młodą. J a w a m też p rz eszka­

dzać nie będę, żeńcie się, jeżeli Bóg pozwoli.

Ś P I E W No. 2. — ( T e rc e t) . M agda. I ja byłam niegdyś młoda,

Świeża jak jagoda,

Chociaż lat dwadzieścia miałam , W chłopcach przebierałam . Stach. A ja cieszę się z Jagusi,

Bo piękna jak łania ,

I już żadna mnie nie skusi.

N igdy do kochania.

W szyscy. Serca, które miłość spoi, Zerw ać to myśl płocha,

Co się człowiek stracić boi, T o tern więcej, kocha.

Jagusia J a tam nie m yślę przebierać, Bo sobie w y b ra łam ,

Chcę za męża S tacha m ego, B o go pokochałam.

Stach. Gdy Jagusia będzie moją, Czy to p a ń s t w a wiecie,

8

Będę najszczęśliw szym człekiem, N a tym bożym świecie.

W sz y sc y . Serca, które miłość spoi, Zerw ać to myśl płocha,

Co się człowiek stracić boi, T o najwięcej kocha.

Scena Trzecia

(W ch o d zi Opała podchmielony, w ustach m a cygaro. B aranią czapkę na bakier. U b ra n y w b o g aty wiejski strój. N a nogach m a b u ty z cholew am i).

Opała. D o b ry w i e c z ó r !

M agda. M ógłbyś pochwalić P a n a Jezusa, jak się przynależy wedle katolickiego obyczaju.

Opała. Chociaż jesteś m oją babą, chcia­

łem powiedzieć żoną, ale nie m asz nijakiej

“ rejencyi” we łbie. T e r a z nie moda, bo nikaj u p anów nie m ówią “po ch w alo n y ” .

Jagusia. T atu sio w i się chyba p rz yw idzia­

ło, bo przecie nasz dziedzic, choć jest bogacz i e dukow any ogniście, zawcly P a n a Jez u sa pochwali.

Opała. Nie mięszaj się w te rzeczy, bo tv tego nie rozumiesz.

M agda. T o jeno takie świerczypały, co to nie m ają Boga w sercu, sobie nic nie ro ­ bią z w iary świętej.

9 —

(7)

Opaia. Nie tw oja tam głowa, abyś to spe­

netrowała. J a zaś jako w ó jt z medalem, co się ociera o szlachtę, to ja te w szystkie inte­

resa znam aktualnie, jako niby obeznany ze wszystkiem i “a n t y k u r a m i ”.

M agda. Mój ty Jez u sin k u złoty! P rzecie te jakieś “a n t y k u r y ” nie p rzeszkadzają chw a­

lić P an a Boga w e dług naszego obyczaju.

Opała. Ale co ty tam wiesz! j a k ja w i­

dzę, to tu była narada, bo Stach nie na żarty zabiera się do Jag n y , a m atusia pośre­

dniczy. Ho, ho, h o ! nie będzie z tej mąki chleba. Jag u sia nie dla ciebie, S tachu! J e ­ stem teraz w ójtem , urzędnikiem i znaczę t y ­ le co szlachcic, więc Jag u sia żenić się musi podług stanu z urzędnikiem lub szlachcicem, a nie z tobą Stachu.

Jagusia. Ja tam nie chcę szlachcica ani urzędnika, bo ja prosta dziewczyna, a ze szlachcicem bym żyć nie umiała.

Opała. On cię tego nauczy i ty się do nie­

go przyzwyczaisz. U biorę cię po szlachecki!, w kapelusz z ptakam i, z kw iatam i i w dłu­

gą suknię z ogonem.

Jagusia. J a tam nie chcę kapelusza, ani sukienki, ani ogona.

Magda. P ew n o ci się we łbie przewróciło, 10

ty sta ry niedołęgo. Szlachcic szlachcicem, a ty chłop i chłopem zostaniesz. Czy ty m y­

ślisz. iż jaki pan tw ą córkę za żonę weźmie?

Opała. je s t e m urzędnikiem , więc też coś znaczę, a T runkiew ic z “w y ś ta f ir u je ” nas na szlachtę.

Magda. Choćbyś się za szlachcica prz e­

brał, to jednak cię każdy pozna po mowie, bo nie m asz edukacji.

Opała. Ho, ho, ho! P rz e sta ję ja teraz ze szlachtą i z panami, więc się w yuczę tej szla­

checkiej g w a ry i jak to mówią, będę mówił z wysoka, bo konserw ację i " r e ty k ę ” ro z u ­ miem. W id z ita co to ja znaczę!

M agda. D yć widzę, żeś ogłupiał i we łbie ci się przewróciło, aż tru d n o tw e w y ra zy zro- zu mieć.

Opała. Ano trudno, gdyż nie znasz szla­

checkiej g w a ry i “ re ty k i”. P rze to nie w t r ą ­ caj się do moich interesów i do Jag n y , bo ja ją ożenię z jakim urzędnikiem , lub ze szla­

chcicem i będzie wielm ożną panią.

Jagusia. Ja tam nie chcę żadnego szlachci­

ca ani urzędnika.

Stach. Co to za wielkie szczęście, g d y do­

stanie jakiego m rzygłoda z miasta, k tó ry m a pensji 15 rubli na miesiąc.

— 11 —

(8)

Opala. W idzicie tego m ąd ra lę? a przecie honor też coś znaczy! W iem ja dobrze o tern, że ty chcesz się z Ja g n ą żenić, a jakie ty m asz dochody, hę?!

Stach. T e ra z nie mam, ale g d y b y m się ożenił, to bym poszedł na własne gospo­

darstw o, bo przecie m am cokolwiek pieniędzy, a przy tern bym bydło kurował, bom się tej sztuki nauczył, gdym służył w mieście u ko- nowała. A kapitału m am u księdza proboszcza 600 rubli, oprócz tego oszczędziłem sobie 200 rubli.

Opala. I co to za wielki k ap itał!?

Stach. N a początek to dosyć, a i od was należy mi się już przeszło za 10 miesięcy więcej jak sto rubli.

Opala. U mnie ci pieniądze nie zginą.

Magda. Ju ż by czas był, abyś mu te za­

sługi wypłacił. Czy inny parobek by ci tak długo czekał? Chłopczysko ciężko robi, boś ty zawsze pijany. Zam iast m u pom ódz w roli pracować, to t y co dzień pijesz, pieniądze m arnujesz, jeździsz do m iasta i udajesz panka.

Opala. U rzędnikow i nie honor pracow ać w roli.

Magda. K iedy tak, to zapłać Stachowi.

— 12 —

Opala. Ba, kiedy teraz pieniędzy nie mam.

M agda. Dopóki będziesz wójtem , to ich mieć nie będziesz, bo w szystkie pieniądze przepijesz. Bodaj to w ó jto stw o !

Opala. Ho, ho, ho! ale i honor coś znaczy!

Magda. Co tam taki honor. Ci surd u to w i z tieb ie się wyśm iewają, boś głupi a o tern na­

w e t nie wiesz.

Opala. Abo to p ra w d a ?! W c zo ra j przyw i­

ta ł się ze m n ą naw et pisarz ze sądu.

Jagusia. I co to wielkiego taki pisarek?

Opala. Nie b l u ź n i j ! bo to obraza urzędnika i muszę cię za to aresztow a ć!

M agda. C hyba zw arjow ałeś, ty sta ry pi­

jaku !

Opala. Bądź cicho, bo i ciebie k aż ę are­

sztow ać, b o ś mnie obraziła tu w kancelarji (bije się w piersi). J a cesarski urzędnik! ro­

zum iesz? (Kładzie na siebie m osiężny łańcuch z m edalem — odznaka w ó jta ). W id zisz co to znaczy? (P o k az u je m edal na piersiach).

Magda. T o znaczy, żeś jest w ó ł w oślej skórze.

Opala. Co!5 ja wół w oślej skórze? J e st to o b ra za cesarskiego urzędnika. Żeby to kto in n y mi powiedział, tobym go zaraz areszto­

13 —

(9)

wał, ale co z taką zatraconą babą począć.

G dybym ją aresztował, tobym musiał za nią jeszcze koszta zapłacić i m iałbym do tego jeszcze w styd. T rz e b a to u m artw ie nie zalać gorzałką, (pije w ódkę), bo przecie ja u rz ę­

dnik.

Magda. Co tam taki urzędnik. T y ś chłop jak każdy inny i k w i t a ! D obrze by było, aby ci się w twej m ózgow nicy rozjaśniło i a b y ś to zrozumiał, że Jag u się najlepiej będzie w y ­ dać za Stacha, bo to uczciwy, oszczędny i pracow ity chłopiec,

Stach. I co macie przeciw mnie, panie w ójcie?

Opała. Przeciw tobie fiicbym nie miał, ale w tem sęk, żeś t y nie szlachcic i już obie­

całem J a g n ę kom u innemu.

W szyscy. A to ko m u ? Opała. Później się dowiecie.

Stach. O ja nieszczęśliwcy, um rę, skapu- cieję ze zm artw ienia i ze z g r y z o t y !

Jagusia. J a tam kogo innego nie chcę, tylko Stacha.

Opała. Będziesz go chciała, gdy zostaniesz szlachcianką, k upisz sobie automobil i poje- dziesz sobie do P aryża. A co to1 za honor dla ciebie L.

Jagusia. J a nie chcę ani autom obilu, ani Szlachcica, ani P aryża, ani nic! A choćbyście m nie zabili, to nie chcę innego tylko Stacha,

Opała. T y musisz m nie słuchać, bo ja twój doku m en tn y rodzic i cię zm uszę do tego,

M agda. Tobie się we łbie od tej gorzały przewróciło, Jeszcze się w tobie ta o para za­

pali. Ale chodźcie na wieczerzę i nie słuchaj­

cie jeg o głupiej gadaniny.

( W s z y s c y wychodzą. O pała odciąga na Stronę J a g n ę i z a trzy m u je ją.)

Scena C zw arta

Opała. 'Chodź tu Jaguś., ja ci Wytłumaczę

«dokumentnie, Co zam yślam z tobą począć o czem i ty pow innaś wiedzieć.

Jagusia. A

Co

ta tu ś chcą mi powiedzieć?

Opała (pije w ódkę). Pam iętaj, żeś ty je d y n ac zk a i jesteś córką w ójta, wrięc zapo­

m nieć musisz o Stachu, bo lada dzień może do ciebie przyjechać jakiś panicz w m odnym surducie, “albo u rzędnik z m ia s ta z błyszczą­

cym i guzikami. Co to za honor dla ciebie bę­

dzie !

Jagusia. J a tani o to nie dbam.

Opała. Co ty sobie myślisz, tyś córką

Urzędnika,, a j a zaś cię “ w y ś ta firu ję ” na

(10)

szlachciankę. Musisz ty i tw oja m atka p rz e­

brać się za szlachciankę a ja za szlachcica.

Zapuszczę sobie fa w o ry ty jak nasz dziedzic, bom urzędnik i “aclukowany” , więc jestem leż “ry s t o k r a ta ”.

Jagusia. T ru n k iew ic z nauczył tatu sia p o d ­ pisywać swoje nazwisko. T o nie żadna edu­

kacja. Bodaj to urzędow anie!

Opała. T y się na tent nie rozumiesz.

Jagusia. Lepiejby było, g d y b y ta tu ś w roli pracow ać zechciał, jak to dawniej b y w a­

ło, a bylibyśm y wszyscy zadowoleni i szczę­

śliwi.

Opała. T o na w ójta nie przystoi, aby w roli dłubał...

Jagusia. Gdyby nie Stach i m atka, to na­

sze g o spodarstw o już by daw no na psy po­

szło, ale Stach pracuje jak wół, od rana do późnej nocy. Chociaż m u sam em u tru d n o ład utrzym ać. O rać musi wołami, bo konie ta tu ś codzień potrzebuje.

Opała. Ba, przecie ja urzędm k, więc nie m ogę do m iasta piechotą chodzić.

Jagusia. T atusiu, porzućcie to u rz ęd o w a­

nie, a weźcie się do roboty, bo jak tak dalej pójdzie, to w szy stk o strac im y i pójdziem y z torbam i.

Opała. Do moich interesów się nie m ie­

szaj. Nie tw o ja głow a do tego. Co ja robię to tylko na tw oje dobro. Chcesz czy nie chcesz, to musisz mnie słuchać i zostaniesz wielm ożną panią. T e ra z nie wiesz czego się trzym ać. Idź do kuchni i zrób dla mnie j a ­ jecznicy z kiełbasą, bo mi się okrutnie jeść chce. (P ije w ódkę).

Jagusia. Dobrze, tatulu, zaraz będzie.

(Odchodzi.)

Scena P ią ta

Opała. Jestem w ójtem wedle urzędu, więc mi nie w y p a d a za pługiem chodzić, ani ce­

pami machać. T ylk o czasem do karczm y idę za interesam i a potem idę sobie dumnie, jak jaki generał do domu, a wszyscy ludzie ze wsi m uszą mi z drogi ustępować.

Śpiew No. 3 — Opała.

H e jż e z drogi chłopie, żydzie, Bo pan w ó jt już z k arczm y idzie, K a żd y przeciw w ładzy zgrzeszy, K to na stronę nie pośpieszy.

A g d y kto powie co, T o do kozy go pakuję I go sam, zam knę tam, Bo zuchwalca aresztuję.

IMIWFRSYTECKA1

- . -V Tbrunytt-» ^

(11)

N a to g m in a mie w ybrała, By dobrego w ó jta miała,

W ięc też w karczm ie ich częstuje I gm inę reprezentuję.

R uble mam, pić im dam, By na mnie nie narzekali, A kto kiep, biję w łeb, Bo mnie za w ó jta w ybrali.

Chłopi mnie się boją, bo gdy mam w czu­

prynie, to jestem srogi jak lew, ale ja tylko tak udaję, aby przedem ną respekt mieli. Ha, ha, ha! Jak to miło być w ó jte m ! Ale gdybym T runkiew ic za za sekretarza nie miał, to bym z tern urzędow aniem sobie rady nie dał — ależ oto i on nadchodzi.

Scena Szósta

(T runkie w icz ubra n y dziwacznie z m iej­

ska. W ustach m a cygaro, w kieszeni akta, pod pachą paczkę z rzeczam i).

T runkiew icz. W i t a m pana w ójta (ściska m u rękę). Zakupiłem więc potrzebne nam rzeczy.

Opala. A jakie?

T runkiew icz. Zaraz zobaczycie. (R o z w ią ­ zuje paczkę i wyciąga z niej sta ry frak, p o ­ kazuje to O pale). O to tu jest m odny frak, ale

18 —

naprzód zrzućcie tę chłopską siermięgę, a weźmiecie frak. ( P o m a g a m u zdjąć sierm ię­

gę)-

Opała. A na co frak, lepiej było s u rd u t kupić.

T runkiew icz. Co w y tam wiecie? W urz ę­

dzie nosi się frak, naw et szlachta i panow ie we frakach chodzą.

Opała. K iedy tak, to dobrze, panie sekre­

tarzu. (U biera się we frak). A co kosztuje ten frak?

T runkiew icz. 29 rubli i 99 kopiejek.

Opała. T o ten frak jest bardzo drogi.

T runkiew icz. Co, drogi? W y się na tern nie znacie, panie wójcie. Przecie to nie chłop­

ska siermięga, ale frak z angielskiego sukna, rozumiecie ?

Opała. Rozumiem. (O g lą d a frak na sobie i głaszcze go ręką).

Trunkiew icz. (m ów i do publiczności).

J a dziś w ójta bez m ydła ogolę, (do O p a ły ) : Ale, ale! byłbym zapomniał. K upiłem w am pieczątkę z afrykańskiej gum y.

Opała. A do czego ta pieczątka?

Trunkiew icz. Będziemy nią pieczętować w szystkie akta.

Opała. A co na niej napisane?

— 19

(12)

T ru n k iew ic z (czyta na pieczątce). “ Fa- bjan Opaliński, w ó jt z G azdow a” . Ale w eź­

cie na siebie łańcuch z medal jonem (kładzie m u na szyję łańcuch), bo to oznaka w aszego urzędu.

Opała. Ale przecie m oje nazwisko jest O pała a nie Opaliński.

T runkiew icz. A kto to słyszał, aby u r z ę ­ dnik nazyw ał się Opała, przecież to chłopskie nazwisko. Opaliński brzm i lepiej.

Opała. D yć to p ra w d a ! A co kosztuje ta pieczątka? (ogląda ją ).

T runkiew icz. K osztu je 9 rubli i 85 kopie­

jek. A tu m am wysoki kapelusz czyli cylin­

der. (Z de jm uje m u czapkę a w kłada na gło­

wę sta ry cylinder). J a was jako pana w y s tro ­ ję i na szlachcica wykieruję. (O bchodzi koło niego i p rz y p a tru je m u się, frak i cylinder popraw ia). T e r a z w am jeszcze coś potrzeba, panie Opaliński.

Opała. A co ?

Trunkiew icz. Zegarek kieszonkow y z ł a ń ­ cuszkiem.

Opała. A gdzie k upim y?

T runkiew icz. O dstąpię w a m mój, k tóry kosztow ał 50 rubli, ale dla was spuszczę za 30. Do tego dodam złoto-tum bakow y łańcu-

20

SZek i pierścień. O to tu macie zegarek (

2

api-

‘na m u u kam izelki).

Opała. J a k srę ten łańcuszek pięknie świeci.

Trunkiew icz. Ano, bo tu m b a k o w y i wy­

czyszczony kredą.

Opała. A co to zn a c z y tumbakowy.?

T runkiew icz. J e s t to tak zw ane angielskie Złoto — a tu macie pierścień czyli sy g n et na palec (w k ła d a m u pierścionek na palec).

Opała. A do czego ten pierścionek? Bo

•obrączka do klubu wiem co znaczy.

Trunkiew icz. T en sy g n e t j e s t do tego.

że jeżeli co kupow ać będziecie, ra p rz y k ła d buty, stół albo ryby lub co bądź, to w sk a ­ żecie tym palcem co macie na nim pierścio­

n ek i zapytacie się, co kosztuje ta ry b a ? —-

’■ot tak... (w yciąga palec i pokazuje), tedy ry b a k lu b kupiec będzie was uw ażać za Wielkiego pañ a , a przez to będzie i kredyt, Jgdy zobaczy taki pierścień u was.

Opała. A o tern nie wiedziałem, że w y to Wszystko wiecie, panie T runkiew icz.

T runkiew icz. Ano, bo m am oświatę. A (teraz jeszcze jedna rzecz.

Opała. A Co takiego?

— 21

(13)

T runkiew icz. Oto m am dla was niebie­

skie okulary.

Opała. A do czego to? Przecie ja dobrze widzę.

T runkiew icz. T o nic nie szkodzi, przez to oczy się k onserw ują i w ygląda ć będziecie jak jaki literat.

Opała. Co to jest lite rat?

T runkiew icz. T o taki pan co zna litery, (Kładzie m u na nos niebieskie okulary).

Opała. O la B oga! ja w szystko niebiesko cz}di jasno widzę.

T runkiew icz. W idzicie? więc będziecie ja ­ snym panem, kiedy niebiesko czyli jasno, wi­

dzicie -—• a tu jeszcze jest cos.., Opała. Jeszcze coś? a co?

Trunkiew icz. T o dla waszej zony i dla córki. D w a kapelusze z ptakam i i kw iatam i (pokazuje). Płaszcz dla waszej córki i dw ie suknie z ogonami.

Opała. N a co z ogonami ?

Trunkiew icz. Bo teraz taka moda- Opała. Ale czy one będą chciały te suknie z ogonam i i falbanam i nosie?

Trunkiew icz. Przecie kiedy wyście m o­

dnie ubrany, to wasza córka i zona m usza się do tego zastosow ać i tez p o d łu g m o d y

się ubrać., a nie chodzić w wiejskich szm a­

tach,

Opała. No tak, ale.,.

T runkiew icz. Co tam, kobiety lubią m o­

dnie ubierać się. Teraz, panie wójcie, zo­

baczcie tu w lusterko, jak w tern m odnem u- b ra n iu wyglądacie (pokazuje m u lusterk o ),

Opała. (przegląda się). O la B oga! dyć Wyglądam jak pan hrabia z B u h a jewa.

T runkiew icz. A no tak, tylko musicie teraz w ą sy zgolić a zapuścić faworyty.

Opała- Ju ż i j a o tern pomyślałem . T runkiew icz. G d y w niedzielę do kościoła Iz żoną, i córką pójdziecie, to dopiero ludzie Was podziwiać będą.

Opała. I w szyscy mi zazdrościć i kłaniać się będą.

T runkiew icz. T a k jest, ale teraz się po­

ra c h u j m y : F ra k kosztuje 29 rubli i 99 kopie­

je k , pieczątka 9 rubli i 85 kopiejek, cylinder Ci rubli, .'zegadek i złoty tu m b a k o w y łań cu ­ szek razem ,55 rubli okulary 5 rubli, pierścień, dam skie kapelusze, suknie i płaszcz —- niech-

¿ e będzie razem z m oją stra tą 100 rubli — w ięc 100 rubli netto.

O p a ła . Aie ze zapłatą to będzie krucho.

— 23 —

(14)

Trunkiew icz. T o nic. My się już zgodzi­

my, ale najprzód zawołajcie zonę i córkę, aby was podziwiały i przedstaw icie się im w tym ubiorze,

Opała. A jak się p rzedstaw ić?

T runkiew icz. O to tak. Stańcie jak ja ( s t a ­ ją naprzeciw ko siebie- Opala naśladuje T ru n - kiewicza, T ru n k iew ic z zd e jm u je kapelusz.

Opala także i m ów ią) ; O to m am honor się przedstawić. N azw isko moje j e s t : F a b ia n Opaliński, królew sko-cesarski w ó jt z Gazdo- wa -— (kłaniają się, potem kładą kapelusze na głowy. Po chwili mówi tylko T ru n k ie- wicz) : T a k było darze. W ię c wołajcie żonę i córkę i przedstaw cie się im, a potem dam y im ich kapelusze i suknie damskie.

Opala (otw iera drzwi i k r z y c z y ) : H e j, M agdusiu i Jag u ś, chodźcie do m nie a dam w am prezent.

Scena Siódma

(M a g d a i Jag u sia wchodzą i p a trz ą zdziwione na Opalę.)

M agda ('żegna się). W imię ojca i syna?

Co to ja widzę? Czyźeś to ty O pała?

Opala, (kłania się, potem zdejm uje k ape­

lusz i przedstaw ia się). T a k jest. M oje nazwi- 24

sko jest F a b ja n Opaliński, cesarski w ó jt z Gazdo w a.

Jagusia. O, la B oga! T a t u ś się ubrał jak ko­

m iniarz— ledwo tatu sia poznałam , bo się prze­

brał za cudaka.

T runkiew icz. W to ja wierzę, m oja panno, bo pan w ó jt w ygląda jak szlachcic jaki, lub jak hrabia z Buhajewa.

Magda. W y g lą d a jak głupiec. J a k wół w oślej skórze, jak w a r ja t jaki.

Opała. Bądź cicho M agda! ty się na tern nie znasz. T e ra z i ty musisz się przebrać po miejsku. T u są (pokazuje) dla was kapelusze i suknie z ogonam i i falbanami.

M agda. . Czy ty myślisz, że ja głupia jak t y ? Ani mi się śni przebierać za marmuzelę.

Zostanę taką jak mnie P an B óg stworzył.

Czy to nasz stan taki podły, aby się wstydzić sukien, które nasi ojcowie i m atki nosili? Co ty na to J aguś i1

Jagusia. Ja tam nie chcę żadnych kape­

luszy ani sukien z falbanami.

Opała. Boś głupia! Suknie robią człowie­

ka. Jak cię widzą, tak cię piszą.

T runkiew icz. Racja, panie wójcie. ! ak jest, podług sukni ludzi cenią.

25 —

(15)

Jagusia. J a tam o to nie dbam i mej sukni na modną nie zmienię.

M agda. Ani ja. T e m u w szy stk iem u wi­

nien tylko Trunkiew icz. O n to ojca n a m a ­ wia jak zły duch do w szystkiego złego. L e ­ jnej byłoby, g d y b y sobie poszedł, skąd p rz y ­ szedł, a byłoby w szystko u nas inaczej.

Trunkiew icz. Oho, proszę się o mnie ina­

czej wyrażać. Jestem pan T runkiew icz, se­

k retarz pana Opalińskiego, a nie żaden p a ­ robek, rozumiecie, pani w ójtow a?

M agda. Dziś lada przybłęda panem się m ianuje.

T runkiew icz. P roszę języczek trzym a ć za zębami, bo może z tego być proces.

M agda. Ja zrobię z wami krótki proces, bo tam za drzw iam i stoi miotła.

T runkiew icz. Ja was pociągnę do odpo­

wiedzialności.

Opala. Ale, Magdo, za sta nów się, co m ó­

wisz, bo może być z tobą źle, przecie to jest obraza urzędnika.

M agda. Co mi tam taki urzędnik. J a się nikogo i niczego nie boję na moich śmieciach.

Opala. Ale ja nie pozwolę pana T ru n - kiewicza obrażać, bo jest moim sekretarzem i przyjacielem, przytem mi dobrze i m ądrze

26 —

radzi, więc jego rad słuchać będę. D latego proszę cię, ubierz się w tę m odną suknię i J a ­ g n a także, bo dziś przyjedzie do niej kaw a­

ler ze szlacheckiego rodu.

Jagusia. J a tam kaw alera nie chcę.

Magda. Masz rację, m oja córko. K to w y ­ soko patrzy, nisko upadnie. T w e m u ojcu się w głowie przewróciło, (do O p a ł y ) : Słuchaj ty, sta ry narw ańcze, wziąłeś na siebie frak i k ap tu r, jaki kom iniarze noszą i wyglądasz w tern ubraniu, jak wół zaprzężony do karety.

Opala. A niech cię babo kozy bodą. J a chcę, abyście się obydwie po m iejsku p rze­

brały, bo jak nie to...

Magda. T o co? kto mnie zm usi do tego?

Ale posłuchaj, zaśpiewam ci starą piosenkę.

Nr. 4 kw in tet — kujaw iak M agda. P oszedł dudek między pawie,

W pawie piórka się ustroił, Lecz pawie go zadzióbały I za paw ia nie uznały.

Opala. R ęka rękę zaw dy myje, A tu noga nogę kopie, Głupi ten co wodę pije, Z am iast piwa wodę żłopie.

— 27 —

(16)

Jagusia. Inaczej się daw niej działo, Gdy się dwoje pokochało, Czy na dobrą lub złą dolę, P ó jd ę z tobą mój skole.

Trunkiew icz. P rac a uszlachetnia, A lenistwo gubi,

Pracowici chudzi, A leniwce grubi.

W szyscy. Dzisiaj św iat jest kołow ały.

H ra b ia biedny, szewc bogaty, R ów n ają się w szystkie stany, Szewc czy hrabia obaj pany.

Magda. Nie porzucaj twej sukm any, Szanuj to co P a n B óg daje, Niechaj fraki noszą pany, K elnerzy albo lokaje.

Opala. Dzisiaj człowiek, człeka skubie, Bo uczciwość nie popłaca.

Spekulacją się dorobisz, A na nic sum ienna praca.

Jagusia. Dzisiaj dziewka z gorsem w a ty Złapie męża na dukaty,

A m ężczyzna, ten amorek, N ajprzód p y ta jaki worek.

— 28 —

T ru n k iew ic z. Chcesz się żenić Stachu, Co to z tego będzie,

Będziesz m iał co kochać, Ale jeść nie będzie.

W szyscy. Dzisiaj św iat i t. d.

Opała (do J a g u si). W e ź j a g u ś tę suknię ,z ogonem i przebierz się a będziesz tak w sp a­

niale wyglądała, j a k ja.

Magda. Ani mi się waż. J a na to nie zezwolę. Niech w tę modną suknię ubierze się córka p a n a T runkiew icza, a teraz u w a ­ żaj, chłopie, co ci powiem. Od dziś inne życie zacząć musisz, bo rozpiłeś się jak nie- boskie stworzenie. Robić w roli nie chcesz, a jak try b u życia nie zmienisz, to na ciebie in n y alb skuteczny sposób znajdę. (B ierze za rę k ę Jag u się). Chodź Ja g u ś ze m n ą a p o ­ w iem ci co zrobim y. (O dc hodzą).

Opała. A niech cię jaśniste z taką py sk a­

t ą babą.

Scena ósma.

T runkiew icz. Gdyby to m o j a była, t o na­

liczyłbym ją rozumu.

Opała. A to sęk a w sęku dziura. Nie

•chcą się po szlachecki! p rz e b ra ć , ale ja J a g n ę

29 —

(17)

zm uszę cło tego, bo jestem jej a k tu a ln y oj­

ciec.

T runkiew icz. Gdy za m ąż wyjdzie, t a ją m ąż do tego nakłoni —- ale teraz zacznij­

m y nasze urzędowanie.

Opała. Dobrze. (Siada prz y stole, za­

palają sobie cy g a ra).

Trunkiew icz. N a jp rzó d napijm y się. ( P i ­ ją piwo i w ódkę).

Opała. T a k jest, przy wódce zaraz lepiej się urzęduje. Co to tam za akta macie, p a ­ nie T runkiew ic z?

Trunkiew icz. J e st to zawiadomienie z g u - bernji', że trzeba środki ostrożności zaradzić,

1 ) 0

się pokazała zaraza na świnie.

Opała. I co z tern zrobić, panie sekre­

ta rz u ?

T runkiew icz. Ja już tę spraw ę załatwię, ale najp rz ó d załatw im y moją sprawę. ( P r z y rozmowie p rz ypija ją wciąż piwo i w ódkę).

Po o bra chunku należy mi się od was 100 ru ­ bli za te rzeczy, k tóre dziś tu przyniosłem.

Opała. K iedy pieniędzy nie mam.

Trunkiew icz. T o trzeba wziąć z kasy a' potem się znów dołoży.

Opała. K iedy już tam żadnych pienię­

dzy niema, w szystko w ydaliśm y.

— 50 —

T runkiew icz. P rzecie niedawno tam było jeszcze 500 rubli.

Opała. J u ż się daw no ulotniły.

Trunkiew icz. T o źle. T rz e b a się konie­

cznie postarać gdzie o pieniądze, aby kasa była w porządku, ale napiszem y nasz weksel, (pisze).

Opała. Do czego m a być ten weksel ? T runkiew icz. T o tak tylko dla formy.

N o teraz podpiszcie — (O pała podpisuje).

Opała. Ju ż podpisany.

T runkiew icz (chow a weksel do kieszeni)..

P ow inniście mi być za to w dzięcznym , że w as pisać 'nauczyłem.

Opała. T o praw da, tylko szkoda, że nie Umiem czytać.

T runkiew icz. Jeszcze możecie się na­

uczyć. Nie święci garnki lepią. —- 1 eraz po­

w iem wam dobrą nowinę.

Opała. A jaką?

T runkiew icz. Mówiłem wczoraj z panem 'ekonomem Batozlciewiczem i prosił, abyśm y go dziś odwiedzili. O n n aw zajem tn p rz y j­

dzie że sw ym synem Ronusiem na zm owili y.

Opała. Ale czy Jag u sia go będzie chcia- Ja? bo on się jąka, a ludzie żwią go głupim

P o n k i e n u

— 31 —

(18)

T runkiew icz. Na ludzi nie m ożna z w a ­ żać. T rz e b a w am wiedzieć, panie wójcie, że to dla was honor nielada. Batożkiewicz to człek popularny, a do tego szlachcic, a tylko ja go do tego nakłoniłem, że chce się łączyć z człowiekiem niższej kondycji.

Opala. P rzecie jestem w ójtem wedle u rzę­

du, to też niby jak szlachcic.

T runkiew icz. E, co wy tam wiecie! W ó j t w ójtem , a szlachcic szlachcicem. W y o tern ani pojęcia nie macie, co szlachcic znaczy.

T rz e b a mieć dok u m en ty na piśmie, a na pie­

czątce herb z koroną i w yrżniętym i pałkami, których może być pięć albo dziewięć. S toso­

wnie do znaczenia.

Opala. A toćby przecie człeka stało na to, żebym też mógł na ten przykład dać so­

bie wyrżnąć nie dziewięć, ale i więcej pałek.

A ktoby mi to zabronił, h ę? Przecie jestem wójt wedle urzędu.

T runkiew icz. E, choćby w am Wyrżnąć nie dziewięć ale i sto pałek, to i tak szlachci­

cem tiie będziecie. J a to co innego, bo chociaż jestem tylko sekretarzem , ale przeszedłem szkoły i m ógłbym w szystkich urzędników pow iatow ych w kozi r ó g zapędzić, g dybym jeno zechciał. A przyteni m oje nazw isko też

— 32 —

coś znaczy ; bo P afn u c y T runkiew ic z herbu Bąbała, to nie Koszała O pała mociumdzieju.

Opala. A skąd to nazwisko “T r u n k ie ­ w icz” przyszło?

T runkiew icz. A to stąd, że mój przodek czyli protoplasta, był właśnie tym , k tóry dja- bła B orutę w y k u rz y ł z łęczyckiego zamku, a przez to przysłużył się społeczeństwu, bo wszystkie piwnice z rozm aitym i tru n k am i zdobył, o czem świadczą kroniki i moje na­

zwisko czyli godność. Zaś jako dowód jest tu m oja pieczęć (pokazuje O pale). O to beczka z k ranem a na niej jakaś postać.

Opała. T o ośla głoWa z piórem za uchem, T runkiew icz. Nie, to głowa rycerza z koroną. O tóż tedy ja jako szlachcic czystej krwi i posiadający naukę czyli cywilizację, mogę was w ykierow ać na człowieka, ale trz e ­ ba mnie we w szystkiem słuchać — i poznać się na rzeczy.

Opala. Toć na utnie narzekać nie m oże­

cie, panie Trunkiew icz, boć przecie co było grosza w skrzynce, toście już zabrali.

T runkiew icz. Nie ma o czem mówić. J a na próżno nic nie w ym agam . Toć i ten B a­

tożkiewicz uparł się jak kozieł. J a mu tak, on tak, alem go jednak przekonał, że wój-

33

(19)

toWrta to nie pierw sza lepsza dziewka od wb deł i motyki. N a jg o rsza to jeno rzecz, że ta Wasza córka* chodzi w wiejskim serdaku. Ja za to nie ręczę, czy Bonus od niej nie ćz m yj chnie, jak ją zobaczy w wiejskich szmatach, Opala. O to właśnie sęk, bo i dziewucha, chciałem powiedzieć córka moja, może będzie chimerować, bo jej tam Stach wlazł w głowę,

T runkiew icz. Jaki Stach?

Opala. Ano, niby mój parobek,

Trunkiew icz. P a ro b e k ? Ha, ha, ha!

Śmiać mi się chce. Takiego ryfy od cepów to my się w ne t pozbędziemy. T eraz w ysuszm y resztę Z flaszki i potem pójdziem y do Ba- tożkiewiCZa i rozm ów im y się (piją). J e st to dla was holior nielada, panie wójcie, bo się Ze szlachtą zbratacie,

Opala. Ale czy szlachcic będzie moją Córkę re spektował, że to niby z Chłopskiego stanu pochodzi?

T runkiew icz. K ażda kobieta gd y idzie v a mąż beż różnicy stanti, rżądzi mężem. Ala go pod pantoflem *—- i Zawszfe m a do chłopa pretensję.

Ś P I E W Nó. 5. — (D u e t)

T runkiew icz. Choć baba nie głodna.

Choć dobrze odziana,

— 34 —

ZaWśze oiia skwierczy „ Od samego rana.

O bydw aj. W yją wilcy w borti, Psy w ulicy wyją,

ZaWdy tna do chłopa Baba pretettsyją.

Opała. Daj jej dobre słowo, Buchnie iia cię burzą, Spierz porządnie plecy, Mówi, że Za dużo.

O bydw aj. W y j ą wilcy i t. d.

T runkiew icz. A to jej Za tłusto, A to znów za ciasno,

W nocy jej za ciemno, A we dnie za jasno.

O bydw aj. W yją wilcy i t. tL Opała. Pytam organisty,

Co to dziś za m oda? —- Mówił, źe Chłop stary, A baba za młoda.

O bydw aj. W y ją wilcy i t. d.

Trunkiew icz. T a k jest. Gdy sta ry z mło­

dą się ożeni, to źle, ale gdy wiekiem się sto­

sują, to się i zgodzą. Teraz, panie wójcie, chodźmy na zmówmy do Batoźkiewicza,

(Biorą się pod ręce).

Opała. T o chodźm y i (O dc hodzą).

— 35 —

(20)

A K T D R U G I

Scena D ziew iąta

Jag u sia (stoi na froncie sceny). Oj, bie- tlna m oja dola! T a t u ś chcą mnie na szła- chcinkę wykieroWać i m am się. z jakim ś szlachcicem żenić. Co to za jeden hyc może?

J a tam wolę mego Stacha. Czy to stan rolni­

ka taki podły? P rzecie rolnik żywi wszystkie stany, a głupi i nikczem ny jest ten, kto wie­

śniaka lub rolnika poniża.

Ś P I E W Nr. 6.

Jag u sia R ycerz to niewielki K ra jo w i ubliża,

K tó ry nad stali wszelki W ie śn ia k a poniża.

La, la, la. ' ’

Z wołkiem on W spokoju U p ra w ia nam błonie, N a koniku W boju P ospiesza w obronie.

La, la, la.

— 36 —

Z jego to ciężarem, Co lekko pan trwoni, . On za to pod skw arem Z bydlęciem pot roni.

La, la, la.

W pomoc kra ju bieży Za pańskim i syny, W sz ędzie on należy, Prócz zysku i winy.

La, la, la.

Scena Dziesiąta

Opala (w chodzi). Śpiewaj sobie, śpiewaj i ciesz się Jaguś, bo będzie niedługo tw oje weselisko. W r a c a m ze zmowin, dostaniesz męża ze szlacheckiego rodu. Ale powiedz mi, dlaczego się po szlachecku nie ubra ła ś? bo ja teraz u b ra n y jak szlachcic chodzę.

Jagna. Ja tam nie chcę się przebierać, a tatu ś w ygląda w tern ubraniu, jak niemie­

cki fircyk.

Opala. T y się na tern nie znasz. J e st to przyodziew a urzędowa, bo przecie jestem w ó jte m ; a w szystkie obstrukje w gminie bez mego pozwolenia, plusk minus, nic nie zna­

czą bez mego podpisu.

Jagusia. T a t u ś teraz tak mówi, że t r u ­ dno zrozumieć.

— 37

(21)

Opała. 1 * o ja mówię uczale, z wysoka, po szlachecku.

Jagusia. Dawniej ta tu ś był innym, gdy w ójtem nie był.

Opała. T y mnie rozum u nie ucz, bo ja znam w szystkie gastronom i je i kaligrafije, a ty jesteś do tego za głupia i nic nie wiesz.

Jesteś moją córką, więc rób jak ja ci każę.

Jagusia. A co m am robić, ta tu siu ? Opała. W e ź ten kapelusz na g ł o w ę . (W k ła d a jej na głowę i daje suknię). A tu masz suknię ogoniastą z falbanami (daje jej w rękę), weź też na siebie ten płaszcz (kładzie jej płaszcz na b arki). Gdy cię wyśta- firuję na szlachciankę, to ci się w głowie roz­

jaśni. ('Patrzy na nią). T eraz w yglądasz jak dziedzica córka, albo jak m iejska marmozela.

Jagusia. Ju ż ja tam nie chcę ze siebie czupiradła robić i wolę chodzić jak inne w iej­

skie dziewczęta.

Opała. T y jesteś za pozwoleniem cielę, bo się nie chcesz klarow ać do szlacheckiego stanu i honoru.

Jagna. Bo nie chcę być pośm iewiskiem ludzi.

Opała. Głupia jesteś i nie m asz żadnej rejentacji we łbie, ani szlacheckiej g r a m a t y ­

38 —

ki. W ięc musisz mnie słuchać, (uderza pięścią w stół). Mnie nie doprowadzaj do rychtacji i mankolii, bo jak cię lunę! (Podnosi rękę na nią), to mnie popam iętasz !!

Jagusia, (całuje go w rękę). Jeno się nie złoście tatulu, bo widzicie, mnie się zdaje, że jak chodziliście w wiejskiej przyodziewie, to was panowie bardziej szanowali, jak teraz.

Opała. T y się moimi interesami nie zaj- nnp, tylko rób tak, jak ja ci rozkazuję. Masz teraz kapelusz i płaszcz na sobie, a tylko weźmiesz na siebie ogoniastą suknię, bo nie długo, tylko patrzeć, a przyjdą panowie do ciebie niby wedle żenienia, więc chcę, abyś w yglądała jak się patrzy.

Jagusia. K to tu przybędzie, ta tu lu ? Opała. Ho, ho! Żebyś jeno wiedziała, to chybabyś ogłupiała, chciałem powiedzieć, żebyś dostała mankolii z radości. Midzisz, trafja ci się rzetelna kondycyja i będziesz miała chłopa, chciałem powiedzieć męża ze szlacheckiego stanu, k tóry tu niedługo p rz y j­

dzie na zmówiny.

Jagusia. A kto to taki tatu lu ?

Opała. A nie kto inny, tylko syn pana ekonom a Batożkiewicza — Bonuś,

39 —

(22)

Jagusia (z płaczem ). O, mój Jezusinku złocisty ! T en jąkała z kluskam i w gębie, co go ludzie n azyw ają “’głupim Bonkiem ? Ja w am dokum entnie powiem, tatulu, że choć­

byście mieli mnie uśmiercić, to ja go nie chcę.

Opala. Czy ty chcesz, czy nie chcesz, to ja twój form alny ojciec ci powiadam, że to już interes skończony. P a n ekonom ze swym synem wnet tu przybędzie.

Jagusia. O rety, Jezus M arja ! (c hw yta się za głowę).

Opała. T y mi żadnych twoich lam entów nie pokazuj i nie chimeruj, ale idź mi zaraz do twej izby i weź na siebie tę długą suknię z ogonem, w yśtafiruj się i czekaj. Gdy tu Batożkiewicz ze sw ym synem przybędzie, to ja cię na zm ów iny zawołam.

Jagusia. O Boże kochany, co ja teraz pocznę? O rety, re ty ! (O dchodzi).

Opała. (do publiczności). Jakie to te­

raz są dzieci! Chcę ją na szlachciankę w yry- chtować, a ona nie chce, a tu lada chwila m o­

gą nadejść. T rz e b a iść za nią i uważać, aby czasem nie uciekła, lub się nie skryła. ( O d ­ chodzi).

40 —

(P o chwili wchodzi Batożkiewicz ubraiiy jak ekonom, w cholewie m a bat. Za nirrt Wchodzi Bonus, u b ra n y dziwacznie i śmie­

sznie. W dziurce od guzika m a słonecznik

*— za nim wchodzi T rltnkiew icz),

Batożkiewicz (do B onka). W iesz więc, dryblasie, po co my tu przszli?

Benek, W iem , niby na ożenienie, ale ja nie chcę, nie p otrzebuję! (G dy B onek mówi, zawsze się jąka).

Batoszkiewicz. Co to jest nie chcę? T y musisz chcieć i basta. Czy ty myślisz, że ca­

łe życie w dom u trzy m a ć cię będę? T y ś do niczego! j a k się ożenisz z córką Opały, to dostaniesz całe g o spodarstw o i żyć sobie bę­

dziesz bez kłopotu. Z iesztą na ciebie czas, abyś się żenił. Ja k ja byłent taki stary jak ty, to już byłem żonatym .

Bonek. Tak, bo ojciec się Z m atk ą ożenił, a ja mani się z obcą dziew uchą żenić, to ja

11

ie chcę, nie potrzebuję.

Batożkiewicz. A niech cię jasny piorun, ty głuptasie! T w o ja m atk a teź była obcą, nim się Ze m ną ożeniła. Bierz się więc do dziewki rzetelnie, a nie łaź Za nią jak ciele

Sceha Jedenasta

— 41 —

(23)

'¿'d krową, tylko jej nadskakuj i bierz się do niej jak się należy.

Bonus. A jak się do niej brać, ta tu lu ? Batożkiewicz. A niech cię jasny piorun, to ci ganiaj da. Nie wie naw et jak się brać do dziewki. J a w tw oim wieku, to każdej dziewce we łbie przewróciłem. Szalały za m ną do stu piorunów*

Bonus. Do stu piorunów ?

Batożkiewicz. Głupiś ! Mówię ci, żem k a ­ żdej dziewce we łbie przewrócił*

Bonuś. T o ja też m am jej przew rócić?

Batożkiewicz. Co z ty m osłem gadać?

\Yidzisz, baranie jakiś, do dziewki trzeba się brać ostro.

T runkiew ićz. T rz e b a ją ty tu ło w a ć : panno A g nieszko.T rzeba być dla niej grzecznym , trze b a powiedzieć, że się ją koćha. Można jej rękę uścisnąć, m ożna jej naw et co zaśpie­

wać i jej nadskakiwać*

Batożkiewicz. A jak się sposobność n ada­

rzy, to choćby ją pocałować*

Bonus. A gdzie ją pocałow ać? W gębę?

(oblizuje się).

Batożkiewicz. A przecie nie w*...**.* a niech Cię jasny piorun, gam oniu jakiś! U panów j'est moda Całować W rękę, ale chamskiej

dziewki nie trzeba, jeno w gębę. ivoZuüiiésZ, baranie jakiś?

Bonuś. Rozum iem , w rękę!

Batożkiewicz. Nie w rękę, gam oniu, jeno W gębę '—* o tak! (całuje go).

Bonuś. Ju ż teraz wiem, będę jej n ad sk a­

kiwał, śpiewał, rękę ściskał i pocałuję ją.

Batożkiewicz. No tak, weź się do kupy, aby co z tego było. M am z tobą wielkie u t r a ­ pienie, boś głupi. Robić ci się niechce, a żresz do Stu piorunów, więc się ożeń a po­

zbędę się ciebie z karku.

Trunkiew ićz. Ale, panie Batożkiewicz, Co ja dostanę za faktofow anie?

Batożkiewicz. Zobaczym y Wprzód co ż te­

go będzie,

T r u n k i e w ić z : Opalę ttlaftfy po naszej s tro ­ nie a z dziewczyną tó już łatw a sprawa.

Batożkiewicz. jeżeli przyjdzie ta żenia­

czka do skutku, to dam panU 4 kórCe żyta, 2 korce pszenicy 1Ó miechów kartofli i 12 funtów słoniny.

Trunkiew ićz. Dobrze, ja fía to przystaję, a teraz odejdę, aby nie przeszkadzać, aby mło­

dzi się nić żenowali. (O dchodzi).

Batożkiewicz. Dobrze, panie TrUnkiewicż,

(24)

Scè'rta D w unasta

Opała. (w chodzi). D o b ry wieczór, pa*

nie Batożkiewicz.

Batożkiew icz (podaje m u rękę). D obry Wieczór, panie wójcie. K to want to doradził tak się przebrać? (B o n u s ogląda głupkow ato izbę i w szystko m aca).

Opała. T o pan T runkiew icz tak mnie w yśtafirow ak

Batożkiewicz. W ięc przyszedłem z ty ni tu moim synem Bohiisiem, aby się um ówić co do wesela i co się tyczy w yposażenia na*

szych dzieci.

Opała. Ano, ja tam nie jestem od tego, jeno bieda, że dziewucha, chciałem mówić m aja córka, jakoś haprertduje i chimeruje.

Batożkiewicz. A czy to nie jesteście oj*

tein, panie wójcie? Ja k jej rozkażecie, to musi słuchać. Zjadłby mój syn sto piorunów r— g d y b y mnie nie chciał słuchać,

Opała. Ha, toć ja jej też rozkażę, bo jestem jej a k tu aln y m ojcem, chciałem po­

wiedzieć rodzicem, toć ona jest dokum entnie m oją córką, więc plusk m inus musi chodzić po mojej woli. (O tw ie ra drzwi i krzyczy), Jag n a , pójdź ino tutaj !

44 —

(W ch o d zi Jagusia. Ma suknię, płaszcz i k a ­ pelusz w ręce i kładzie to na stołek. U b ra n a po w iejsku staje no froncie sceny. B onus staje prz y niej, p atrz ą na siebie i uśm iechają się, potem Jagusia głośno się śm ieje).

, Jagusia. Ha, ha, h a ! (B o n u ś wokoło niej skacze).

Batożkiewicz. Co ty robisz drybasie j a ­ kiś, czyś ogłupiał?

Bonuś. T a t u ś mi kazał, więc koło niej obskakuję. (W s z y s c y się śm ieją).

Batożkiewicz. T y ś mnie nie zrozumiał.

Masz być g rzecznym i uprz ejm y m dla panny Agnieszki.

Bonuś. T eraz już wiem, tatusiu.

Opała. No, napijm y się wódki, panie Batożkiewicz ^ piją).

Bonuś (bierze obiema rakam i rękę J a ­ gusi i mocno ściska).

Jagusia. O la B oga! m oja ręka! P uść mnie, puść mnie, B onuś!

Batożkiewicz. A niech cię sto jasnych piorunów, dryblasie jakiś! Co ty robisz?

Puść ją!

Bonuś. (puszcza ją). P rzecie ta tu ś k a ­ zał jej rękę ściskać, więc też ściskałem, na­

wet z całej mocy.

— 45

(25)

B atcżkiewicz. Głupiś, miałeś delikatnie, grzecznie to zrobić. Zam iast robić takie g łu p ­ stwa, to lepiej m ów do niej co.

Bonus. Donico, d o n i c o ! (skacze i mówi stojąc na m iejscu i w yciąga do niej ręce).

Jagusia. Ale Bonku, przecie ja nie donica.

Batożkiewicz. T y głuptasie jakiś, mówię ci, że m asz pannie A gnieszce co opowiadać, tam ten tego, już wiesz przecie. (O pala i Jag u sia śmieją się z B onka).

Bonus. Nic nie wiem co jej opowiadać, bo ja dopiero pierw szy raz m am się żenić.

Batożkiewicz. Roś g a m a jd a ! (do O pa ły).

Widzicie, panie Opało, jakiego to zięcia mieć będziecie. To p ra w d ziw y kawaler, on naw et nie wie jaka jest różnica, co się tyczy ... tego tam... już wiecie przecie.

Opala. No tak, ale j e d n a k ---

Batożkiewicz. No, ty gom oniu Bonku, dalej bierz się do p a n n y Agnieszki. P atrz, ona się z ciebie śmieje.

Bonus. Ju ż wiem co zrobić, teraz jej co zaśpiewam.

Ś P I E W No. 7. — (B onek) C zarne oczy miała,

Czarnemi patrzała Innem i nie chciała.

— 46

P r o z ą : Bo nie lubiła sobie od kogo ócz pożyczać.

W kalinow ym lesie D jabeł babę niesie Mnie tego nie chce się.

P ro z ą : Bo nie jestem do wożenia bab.

Jasio konie poił, K asia wodę brała I z Jasia się śmiała.

P r o z ą : Bo nie miała przyczynę płakać.

T ań c z koło komina, Patrz, czy Zośki niema.

J e st K a śka M aryna.

P ro z ą : A co mnie przyjdzie z takich dwóch głupich dziewek?

J a g n a ; Nie wiedziałam, że Bonuś tak pięknie umie śpiewać. ''Śmieje się).

Bonuś (p a trzy na Jagusię, a ona na nie­

go i sie śmieją).

B atożkiew icz: A niech cię jaśniste pio­

runy, weź się do niej ostro, Bonusiu !

B o n u ś: Już wiem jak. (D o J a g n y ) . Ja pannę Agnieszkę bardzo k o c h a m ! (całuje ją w tw a rz — ona go od siebie odpycha tak, że sie obala i nogam i się nakryw a. Bonuś p o m a ­ łu w staje i k r z y c z y ) ; O la Boga mnie boli noga! (c h w y ta się za kolano).

— 47 —

(26)

Batożkiew icz (w sta je groźnie) : Co to zna­

czy do stu piorunów ! Co ta dziewka w yra bia!

Bonuś (c h w y ta się za n o g ę ) : O moja noga, moja noga!

Opała (w sta je ) : E, chim erne to, bo m ło­

de, ale ona się obstargnie, gdy chłopa, chcia­

łem powiedzieć, gdy m ęża dostanie.

B atożkiew icz: Ale ona się z nim tak po g ru b ija ń sk u obchodzi. Niech ją sto drabi­

niastych wozów ściśnie.

B o n u ś: O m oja noga mnie boli!

Batożkiewicz (ogląda g o ) : Gotowa mi chłopaka nabawić jakiej defekcji. Nie zepsu­

łeś sobie co. B oniusiu?

B o n u ś: Nie, tylko mnie noga troszeczkę boli, ale już przestaje. ( P rz y g ra ż a Jagnie pięścią). Jak ja ją złapię, to jej tak dam gan- dziarą, że mnie popamięta.

O p a ła : E, znow u z g andz ia rą ostrożnie.

Ze się tam dziew czyna rozchim erowała, toć to zw yczajnie jak młoda.

Batożkiewicz. Ale ja tego nie chcę, aby lada chłopskie żebro, mego syna poniew iera­

ło. Nie m a się co w daw ać z takiemi ryfami.

Chodź B onuś do domu.

B onuś (uderza Jagusię w ram ię). Masz tutaj za moje!

48 —

Opała (w sta je ). Za co ty ją bijesz? (u- derza Bonusia w ram ię). Masz tu odem niel

B a to ż k ie w ic z . Co, ty gałganie, będziesz bił mego syna?

Opała.

xA

dlaczego oti bije m oją córkę?

Batożkiewicz. Bo oila go popchnęła, ty wole w oślej skórze!

Opala. Co? ja wół w oślej skórze?

Batożkiewicz. T a k jest, bo się ubrałeś jak osioł i myślisz, że zostałeś panem. W e ź siermięgę na siebie, a będziesz człowiekiem a nie wołem w oślej skórze.

Opała. Co, ja wół w oślej skórze? Jestem cesarskim urzędnikiem.

Batożkiewicz. Poczekaj, wyświęcę ja cię na urzędnika! (Bierze b a t z za cholewy i bi­

je nim Opałę. Bonek go także bije, w szyscy krz y czą ).

Jag u sia (krzycz y). Dla Boga, ratujcie, bo ojca zabiją, gw ałtu, pomocy, ratujcie!

Scena T r z

3

/rtasta

Stach (wchodzi, za nim M agda ). Nie pozwolę krzyw dy robić panu w ójtow i! ( W y ­ rzucają za drzwi B atożkiew icza i Bortusia).

O pała (do Stacha). Dobrze, żeś p rz y ­ szedł z pomocą, mój Stachu, tego ci nie za­

pomnę, byliby mnie poturbowali.

— 49 — '

(27)

M agda. D obrze ci tak. Chciało ći się 20*

■istać szlachcicem, więc cię na szlachcica wy*

święcili.

Jagusia. I mnie głupi B onus uderzył.

Stach. Żebym ja był to widział, byłbym mu karku nakręcił.

Opała. Bo dlaczego go popchnęłaś, że aż się obalił?

Jagusia. Bo ja nie dam się całować przez głupiego Bonka.

M agda. D obrześ z r o b ił a ! Stach. Bardzo d o b r z e !

Opała. A to łotr z tego Batożkiewicza, hie ma respektu przed wójtem , bo mnie ba*

lem uderzył. Silny jest jak niedźwiedź, a jego s.ynalek, ten Bonus, to g łu p tasek jak drugie*

go niema na świecie.

Magda. A chciałeś go jednak za zięcia, (S ta c h stoi zawsze przy Jag u si).

Opała. Bo nie wiedziałem, że On taki głupi, Scena C zternasta

T runkiew icz (w chodzi). Co się tu sta*

*o? P an Batożkiewicź mi o w szystkiem opo­

wiadał.

Magda. W ięc kiedy Wiecie, to na co się pytacie ? My tu nie p otrze bujem y żadnych żm ów in aUi faktorów, ani takich sekretarzy.

— $0 —

TrUnkiewicZ. Kiedy tak, to sobie pójdę, a wy, panie wójcie, radźcie sobie saiui. Zoba=

czymy, czy sobie dacie radę, bo za chwilę przybędzie tu rewizor kasy, a jak w a m w ia­

domo, w kasie pustki, boście wybierali pie­

niądze, jak wodę ze studni.

Opała. Co, ja?

Trunkiew icz. A przecie nie ja, Moja rzecz pilnować kancelarji, a w asza rzecz p ik liować kasy i porządku w gminie, j a jestem odpowiedzialny za akta w kancelarji, a wy Za pieniądze. T oć to prosta rzecż jak obręcz,

Opała. Ano, j u ź d , niby praw da, ale za*

wdy mi pail doradzałeś, aby brać z kasy, Choć to naprzykład, jak to Wygrałeś odemnie 22 ruble W karty,

T runkiew icz. Jeślim Wam tak radził, mój wójcie, to dlatego, źe to był dług hono­

rowy, a kto takich długów od ręki nie płaci, ten się w ystaw ia na kpa, ale wy tego nie ro ­ zumiecie. Koniec końcem, jak przegraliście, to powinnteście Zapłacić. Ja k nie mieliście t\de prz y soliie, toście brali z kasy, a jakeś- cie brali Z kasy, to poWintlieście oddać, to jest znów do kasy włożyć. Drzecie ja want nie radziłem, abyście do kasy nie oddawali, Co, radziłem ?

— 51 —*

(28)

Opała. Ano, juźci, że nie CO prawda.

M agda. O głupi chłopie — choć jesteś Wójtem, a nie masz rozumu. Naciągał cię twój sekretarz ze Wszystkich stron, aż cie Zaprowadził nad przepaść.

Trunkiew icź. T u lamenty nic nie porno- gą, pani wojtowo, a za darmo ani kopiejki nie dostałem. Teraz trzeba koniecznie mieć kasę W porządku, bo jeszcze dziś, albo jutro będzie rewizja. Później, jak rewizor odjedzie, można Znowu z kasy korzystać.

Opała. A siła to tam tego będzie?

T runkiew icź. Zobaczę. ^Zagląda w ksią­

żkę leżącą na stole). Jest 560 rubli i 40 ko­

piejek.

Magda. O rety, rety, tyle pieniędzy bra­

kuje.

Opała. A skąd ja wezmę tyle grosza ? Trunkiew icź. Ha. to już wasża rzecz.

‘Teraz trzeba innej rady szukać.

Opała. Ano, to radźcie, panie Trunkiem wicz, bo to nie moja głowa do tego. Już ja Wam za to nagrodzę.

T runkiew icź. (po nam yśle). Innej rady niema, jak tylko sprzedać parę morgów zie­

mi.

Opala. Niby z mojej chudoby?

52

T runkiew icź. A przecież nie z mojej.

Opała. Bój się Boga, panie s e k r e t a r z u ! O jcow iznę puszczać w obce łapy? M agda i Jag u sia płaczą).

M agda. O mój Boże kochany! Ju ż tak daleko przyszło, że naszą ojcowiznę chcą sprzedawać. W idzisz jak daleko zaszedłeś z twoim u r z ę d o w a n i e m !

Jagusia. Czy innej rady na to nie ma?

Trunkiew icź. N iem a! bo gdy rewizor nadejdzie a w kasie pieniędzy nie będzie, to źle będzie z w ójtem Opała!

Magda. Ja na to nie przystaję, aby rola była sprzedana.

T runkiew icź. Ha, jeżeli nie chcecie, to sobie radźcie sami, pani wójtowa. Ja tylko pow iadam tyle, że jak nie włożycie do kasy, coście wybrali, to wam przez licytację gospo- d a r s t wo sprzedadzą.

M agda i J a c u s ia (płaczą). O la Boga, co teraz począć ?

Trunkiew icź. Zróbcie to co mówię, bo nie ręczę za nic, O pała może pójść do w ię­

zienia.

Onała. Jak to do więzienia?!

T runkiew icź. Bo jeżeli chcecie być w ó j­

tem, panie Opaliński, to musicie się starać,

53

(29)

aby w szystko było w porządku. T o co wam radzę, jest dobra rzecz, więc mnie słu ch aj­

cie !

Magda. A niech bies porwie to całe w ó jtostw o i urzędow anie! D aw niej był Opa- ła porządnym gospodarzem , a teraz przy tern urzędow aniu się rozpił i ojcowiznę zm arnuje.

O ja nieszczęśliwa kobieta! Co ja teraz po­

c z n ę 0 (płacze).

Onała. Ju żb y m p rz y sta ł na to, aby sprze­

dać kilka m orgów, ale skąd tu zaraz wziąć kupca ?

T runkiew icz. Ha, to jeśli w am nie p ój­

dzie o głupie 15 rubli, to ja kupca znajdę i da na weksel 600 rubli.

Opała. Toć to mniejsza o te 15 rubli, że­

by się tylko pozbyć tej turbacji za łba. Że­

byście jeno co wskórali, panie Trunkiew icz.

T runkiew icz. Ju ż w tern będzie m oja głowa, chociaż się tam bez s t r a t y i fatygi nie obejdzie.

Magda. O rety, re ty ! Czy to już innej ra d y nie ma i koniecznie trzeba kilka m o r­

gów sprzedać?

T runkiew icz. Niema, pani w ójtow a, bo pieniądze m uszą być natychm iast.

— 54

Jagusia. O biedna nasza dola, więc już tak daleko przyszło, że nasza chudoba ma być sprzedana, (płacze).

M agda. O Jezusieńku kochany! Coby na to m oja nieboszczka m atk a powiedziała, g d y ­ by żyła (płacze). T u się urodziłam i w y­

chowałam, a teraz m am rolę sprzedawać. O ja nieszczęśliwa!

Scena P iętnasta.

Stach. Nie płaczcie, pani gospodyni, ja do tego nie dopuszczę, aby rolę s p r z e d a w a ć !

W szyscy. Co? ty Stachu?!

Stach. T a k jest — ja.

Opała. K iedy tak m ądrze gadasz, po­

wiedz mi skąd weźm iesz pieniędzy?

Stach. Ju ż m am pieniądze, ale słuchaj­

cie. W c zo ra j wieczorem byłem w stodole, a za stodołą stał k arczm arz z Trunkiew iczem i nam aw iali się, jakby was zm usić do sprz e­

dania kilku m o rgów roli, które graniczą z g runtam i karczm arza. T runkiew ic z mówił, że sprzedać musicie dlatego, bo dziś p rz y j­

dzie rewizor kasy, a w kasie niema pieniędzy.

Za to pośrednictw o, przyobiecał karczm arz

dać Trunkiew iczow i 50 rubli. J a zaś sobie

pomyślałem , że jeżeli tak źle z wami, panie

Cytaty

Powiązane dokumenty

C hoć się to jeszcze zobaczy... Przyjm uję

Wstydzisz się twej matki, więc i twa matka wstydzi się ciebie. Ty twą matkę wypędzasz od siebie i twa matka cię więcej znać nie

Toć na mnie narzekać nie możecie, panie Trunkiewicz, boć przecie co było grosza w skrzynce, toście już zabrali.... Najgorsza to jeno rzecz, że ta wasza

Teraz zaś jak widzę, to się kłopot skończy, skoro z łaski pana mecenasa dla najstarszej trafił się jakiś bogaty i przystojny kawaler. Kiedy już takie

Pisz sobie dalej o swoim dziejopisarzu, czy tam historyku, a ja będę

Wstydzisz się twej matki, więc i twa matka wstydzi się ciebie.. Ty twą matkę wypędzasz od siebie i twa matka cię więcej znać

Gdy o przyszłości dowiedzieć się chcecie, Jestem największym prorokiem na świecie, Przyjdźcie więc do mnie, bo ja wróżyć lubię, Ale was za to porządnie

Wałek (wchodzi) : Posłuchaj Przepiórka, Brzoska czeka na ciebie w lasku za wsią i kazał ci powiedzieć, że masz tam przynieść jego rzeczy, bo on się boi, żeby go żandarm nie