Cena 15 zł.
n fiia n
O D U T T lim i-C H E M IE - /m fflU IM A
■j ■ W
1 1 1 J
ROK LUBLIN, 15 M A R C A 1947 R. Nr 4 (29)
TREŚĆ NUMERU:
ZD ZISŁA W PAPIERKOWSKI
NULLUM CRIMEN SINE LEGE
STEFAN W OLSKI
SŁOWO O JÓZEFIE CONRADZIE -KORZENIOWSKIM - PISARZU
JAN STANISŁAW ŁOŚ
HISTORIA I RZECZYWISTOŚĆ
STANISŁAW W YR ZYK O W SKI
TRZY ZDROWAŚKI
JÓZEF GOŁĄBEK
CHRISTO BOTEV
CHRISTO BOTEV
HADŹI DIMITR RECENZJE KSIĄŻEK KRONIKA LITERACKA KRONIKA TEATRALNA KONKURS OCZYTANIA
ZDZISŁAW PAPIERKOWSKI
NULLUM CRIMEN SINE LEGE)
D osłowne tłumaczenie tych czterech słów łacińskich wypada dość niezgrub- nie, a mianowicie: ż a d n e p r z e s t ę p- s t w o b e z u s t a w y. Właściwy zaś sens togo hasła nowoczesnego prawa kwmego polega na tym, że iza przestęp
stwo uważa się jedynie ten czyn, który w czasie popełnienia go jest uznany za przestępstwo przez obowiązującą w tym ezasie ustawę kamą. Te cztery łacińskie słowa wyrażają, wiięc zasadę legalności w prawie karnym, której pozytywną konse
kwencją jest możność pociągania obywa
tela do odpowiedzialności karnej jedynie za łaklie zachowanie isię, które koliduje z obowiązują cym w tym czasie prawejn karnym. I naodwirót .zasada ta wyraża myśl (negatywna jej konsekwencja), iż obywatelowi wolno czynić wszystko, cze
go nstawa karna wyraźnie nic zakazuje i za lego rodzaju czyny nie może on być pociągnięty do odpowiedzialności karnej.
Zasadę legalności w prawie karnym n a
zwano za wzorem zaczątków konstytucjo
nalizmu angielskiego: m a g n a c h a r- t a 1 i h e r I o I u m pr.zęslępcy, t. j. wielką karlą jego wolności. Nazwa to bardzo trafna, gdyż zaiste zasada le
galności w prawie karnym, wykluczająca wszelką arbitralność ;; samowolę czynni
ków wymiaru sprawiedliwości, stanowi jakgdyby klejnot demokratycznych swo
bód obywatelskich.
Długo istniało i funkcjonowało prawo karne, nie opierając siię na zasadzie n u 1 1 u m c r i m e n s i n o 1 e g e, otwierając zatem pole do nadużyć. Punk
tem zaś kulminacyjnym patologicznych stosunków, jakie w związku z tym, zapa
nowały w dziedzinT wymiaru sprawie
dliwości kaniej, było sądownictwo fran
cuskie, zwłaszcza w XVII i XVIII wieku, kiedy lo 1 e t ł r e d e c a c h e I tj. tajmy nakaz uwięzienia, stanowiący niejednokrotnie przedmiot transakcji handlowej, a nadto hojnie rozdawany różnym faworytom i metresom królew
skim, oraz innych możroowladców, spę
dzał sen z powiek spokojnych i uczci
wych obywateli, każąc im drżeć / obawy przed niepewnym jutrem. Wprawdzie był to tylko nakaz uwięzienia, ale za nim następował odpowiedni wyrok, oparty na widzimisię kompetentnych czynników, a zireszlą często wyroku wogóle nie było i tajny nakaz uwięienia stanowił dosta
teczną podstawę do spędzenia długiego czasu w lochach więziennych, wzgiędnie wystarczający tytuł do- banicji. Dopiero wielka rewolucja francuska postawiła so
bie za cel, między innymi, poprawę sto
sunków panujących w dziedzinie wymia
ru sprawiedfwośeT i jednym z produk
tów tej akcji rewolucyjnej była właśnie zasada legalności w prawie karnym (de
klaracja praw człowieka i obywatela), dająca obywatelowi gwarancję, że już nie tyrańslwo, lecz poytywny przepis ustawewy będzie decydował o jego wol
ności osobistej i obywatelskiej, Z Fran
cji przedostała się ta zasada do ustawo
dawstwa karnego innych krajów europej
skich (głównie w okresie tzw. w i o s n y 1 u d ó w, 1848 r.) j do ostatnich cza
sów stanowiła aksjomat praworządności w tej dziedzinę życia społecznego, której
*) Artykuł ten jest popularnym przed
stawieniem najbardziej zasadniczego pro
blemu prawa karnego, mianowicie zasady legalności w tymże prawie.
treść stanowią dwa, niestety, niezbyt po
wabne i poinętne zjawiska, mianowicie zbrodnia i kara. Dopiero w ciągu ostat
nich lat przed wojną niemieckie praw- nictiwo, szalejące na temat reformy pra
wa karnego, uznało zasadę n u l lu i m o r i ni e n s i n e 1 e g e za wy
twór liberalizmu zgniłych demokracyj za
chodnich i usunęło ją z prawa karnego, zastępując ją inną, „prężną", narodowo
ść cjali sity czmą, zasadą, wyrażającą -się sło
wami : n u 11 u m c r iii mi e n s i n e p o e n a (żadne przestępstwo nie powinno zostać bez kary). Za kryterium uznania danego czynu za przestępstwo przyjęto przy tym „das gesunde Rechtsempfindeu des deutsehen Voikes“, t. zn. zdrowe poczucie prawne narodu niemieckiego, (dziwię się niektórym prawnikom w Pol
sce, powołującym śię z przekonaniem i satysfakcją na tę hitlerowską zasadę!).
Co lo jest i jak w praktycznym zastoso
waniu funkcjonuje zdrowe poczucie pra
wne narodu niemieckiego, wiemy dosko
nale z własnego i cudnego doświadczenia.
Toteż pod wpływem tego przykładu mo
żemy sobie wyobrazić wolność obywatela w państwie, w którym zamieniono zasadę:
n u l i u m c r i
iiie n s i n e 1 e g e na zasadę: n u 1 1 u m c r im e n s i n e p o e n a.
A jednak powstaje pytanie, czy zasada legalności w prawie karnym jest do tego stopnia niewzruszonym kanonem, iż nie należałoby jej naruszać nigdy i pod żad
nym warunkiem? Czyż w życiu społeczeń
stwa (narodu) nie. zachodzą tego rodzaju sytuacje, które usprawiedliwiają narusze
nie
le jzasady i pociągnięcie obywatela do odpowiedzialności karnej za czyn, któ
ry formalnie nie był uznany za przestęp
stwo w chwili popełnienia go, który jednakże bardzo dotkliwie narusza pe
wne ważne dobro społeczne (narodowe)?
Otóż, nie rezygnując z pełnego .szacunku dla zasady n u l i u ni c r i m e n s i- n e le g e, należy 'Stwierdzić, że zasada
la
nie jest religijnym dogmatem wiary, lecz jest wyrazem pewnego nastroju psy
chiki społecznej. Jeżeli zatem w tej psy
chice zajdą zmiany wywołane jakimś głę
bokim przeżyciem, domagającym się ka
tegorycznie zajęcia odpowiedniego stano
wiska prawnego względem przyczyn tego przeżycia, w takim razie owa tendencja
KONKURS OCZYTANIA
Redakcja'dwutygodnika kulłuralno-literackiego ;,ZDRÓJ“ rozpoczyna w
l i rze 4-yni czasopisma siały „KONKURS OCZYTANIA".
Warunki Konkursu są następujące:
1. W Konkursie może brać udział k ażdy Czytelnik „ZDROJU".
2. Konkurs polega na odgadnięciu z jakich książek wzięło zamieszczone 3 u- rywtoi i kto jest ich autorem.
3. Odpowiedzi' nadsyłać należy na adres Redakcji „ZDROJU": Lublin, ut.
Peowiaków 5/13, z dopiskiem „Konkurs, na kopercie. Ostateczny termin nadsyła
nia kuponów z odpowiedziami mija 10 i 25 każdego miesiąca (rozstrzyga data stempla pocztowego).
4. PL między Gzy tętników’, którzy nadeśtą właściwe rozwiązania rozlosu
je się 5 nagród.
Nagroda I — książka Nagroda II — książka Nagroda III — książka
Nagroda IV — bezpłatna prenumerat a kwartalna „ZDROJU"
Nagroda V — bezpłatna prenumerata kwartalna „ZDROJU"
5. Wyniki Konkursu wraz z listą nagrodzonych ogłaszać będziemy w ko
lejnych następnych n-rach „ZDROJU"
psychiki społecznej staje się czymś hierar
chicznie wyższym i ważniejszym, aniżeli najhardziej nawet respektowana dotych
czas formalna zasada. W takim przypad
ku można, a nawet należy, zgodzić się na naruszenie zasady legalności w prawie karnym J zezwolić nowej ustawie karnej, wydanej pod wpływem owego głębokiego przeżycia społecznego (napbdowego), n i działanie wsteczne, t- zn. na objęcie jej przepisami czynów popełnionycli przed jej wydaniem.
Weźmy np. pod uwagę takie zjawisko z niedawnej naszej przeszłości, jak zdrada narodu polskiego, dokonywana przez oby
wateli polskich bądź w formie czynnej współpracy z Niemcami, bądź w formie przyznawania się do przynależności do narodu niemieckiego lub przez Niemców uprzywilejowanego (t. zw. deklaracje vol ksde ut schersk i e). Stos ująć li z wz g 1 ęd ni e zasadę legalności w prawie karnym nie można iiy pociągać do odpowiedzialności karniej tycli zdrajców narodu polskiego, gdyż popełnione przez nich czyny nie były uznane w czasie ich popełnienia za przc- stępstwo przez obowiązujące w tym czasie ustawy karne (z wyjątkiem nielicznych form współpracy czynnej, któro imożnu by kwalifikować jako przestępstwa określone w polskim kodeksie karnym). A przecież ani na chwilę nie można pogodzić -~ię z myślą, aby puścić bezkarnie tego rodza
ju policzek wymierzony przez zdrajców narodowi polskiemu w tak strasznym okresie jego egzystencji. Formalnie pow- slaje kolizja między zasadą legalności w prawie karnym, a tendencją psychiki na
rodowej w kierunku pociągnięcia zdraj
ców narodu do odpowiedzialności karnej i odpłacenia im w formie kary za ich ohydny postępek. De facio jednak lej ko
lizji być nie powinno, gdyż dla każdego zdrowo i uczciwie myślącego człowieka jest rzeczą oczywistą, iż formalna zasada legalności nie może utrzymać się wobec lak żywotnego interesu społecznego (na
rodowego) jak chęć i konieczność po
mszczenia doznanej od zdrajców narodu krzywdy. Żadna, choćby najbardziej u- święeona zasada prawna, nie jest celem sama dla siebie, lecz jest tylko jednym ze środków, prowadzących do* zaspokojenia żywotnych interesów i pi trzeb społeczeń
stwa. Skoro one lego wymagają, formalna
zasada prawna musi skapitulować. Rów nież w procesie norymberskim, oraz w innych procesach karnych, toczących się przeciwko niemieckim zbrodniarzom wo
jennym, przedni oteun rozpatrywania są między innymi i takie czyny, które abso
lutnie nie dadzą pogodzić się z formalną zasifdą legalności w prawic karnym (gdyż nie mają oddźwięku w przedwojennych ustawach karnych), które jednak jeszcze bardziej absolutnie nie dadzą pogodzić się z poczuciem prawnym skrzywdzonych przez tycli zbrodniarzy narodów, względ
nie ich członków, które zatem usprawie
dliwiają ukaranie ich na podstawie prawa działającego wstecz.
Czyżby c tych uwag, usprawiedliwiają
cych w niektórych przypadkach rezygna
cję z zasady legalności w prawe karnym, miało wynikać, że można lę zasadę całko
wicie porzucić ii recypować hasło hit'e- irows kiego prawa kaniego: n u 11 u
mc r i m e n s i n e ,p o e n a? Bezwarun
kowo nie I Czym innym bowiem jest regu
ła, a czym innym wyjątek. Hitlerowskie prawo karne podeptało całkowicie zasadę:
n u 11 u ni c r i m e n s i n e l e g e, wprowadzając na jej miejsce w skali po
wszechnej lę drugą zasadę, jako regułę życia prawnego i w tym właśnie fakcie, że miało tu chodzić o regułę, tkwiło wiel
kie niebezpieczeństwo dla obywatela. Na
tomiast powojenne ustawodawstwo karne polskie, względnie przepisy prawne mię
dzynarodowe (np. statut Trybunatu Wo
jennego w Norymberdze), naruszając za
sadę legalności w prawie karnym w związku z pociągnięciem do odpowiedzial
ności zdrajców narodu z czasów wojny, względnie niemieckich zlirodniarzy wo
jennych, czyni to wyjątkowo, «i zatem, w sposób n.o zagrażający niebezpieczeń- slwem praworządni ści na len n e prawa karnego. Tego rodzaju wyjątkowe naru
szenie zasady legalności w prawic karnym należy traktować jako akt konieczności państwowej (międzynarodowej). Nie ma przy tym wcale pi Irzeby uciekania się do sztucznej i n eeo naciągniętej interpre
tacji lego zjawiska, idącej w tym kierun
ku, że właściwie nie mamy do czynienia nawet z formalnym naruszeniem zasady legalności w prawie karnym li wsteczną mocą obowiązującą powojennych przepi
sów karnych, gdyż czyny, o klńre w tych przepisach chodzi, są lego rodzaju czy
nami, iż zawsze muszą uchodzić za prze
stępstwo, bez względu na lo, czy jakiś przepis ustawowy o nich wyraźnie wspo
mina, czy nie. Z punktu widzenia moral
nego można się niewątpliwie zgodzić z tym poglądem, natomiast nie jest on Irilfny z punktu widzenia ściśle prawnego.
Jakkolwiek wyjątkowe naruszenie za
sady legalności w prawie karnym nie może stanowić kamienia obrazy dla tej zasady, należaloiiy jednak życzyć sobie, aby te wyjątki byty niezmiernie rzadkie i aby nic one potwierdzały regułę, lecz, aby reguła obowiązywała na podstawie własnej i bezpośredniej siły opartej na uczciwie pojętych prawach człowieka i obywatela. W szczególności zaś, jeżeli chodzi o naród polski, należy pragnąć gorąco, aby Róg chronił go w przyszłości przed tego rodzaju przeżyciami, które usprawiedliwiałyby naruszenie zasady n u l i u m e r i ni c n « 1 n e l e g e.
Zdzisław Papierkowakl
Słowo o Józefie Conradzie-Korzeniowskim
N iedawno spotkałem zdanie ,przy okazji krótki ej przygodnej rozmowy o Con
radzie - Korzeni' w skini, iż nie możemy te
go pisarza uważać za twórcę Polaka.
Stwierdzenie
towypowiedziane zresztą przez literata- wydaje się słusznym, jeśli się zważy, iż wielkie literackie dzieło życia Korzeniowskiego1 zostało napisane w języ
ku angielskim. Formalnie zatem podobny pogląd ma pokrycie. Istnieje wszakże niewielkie „ale", które Otwiera możli
wości dyskusji na ten temat i przy głęb
szym rozważeniu rzeczy doprowadza do oi oktaw yeh wndosik ów.
Wielki angielski pisarz Jolm Gals
worthy, przyjaciel Conrada*—Korzeniow
skiego, w odczycie p.t.: „Profile sześciu pisarzy” postawił go obok twórców tej miary oo Turgieniew, Tołstoj, Mauipas- sanit, France i Dickens. Niezwykle chwa
lebna ta ocena wielkości literackiej Ko
rzeniowskiego, ocena zresztą nie odosob
niona. bo niewielu było i jest twórców, którzy by w, życiu usłyszeli tyle pochwał i tyle mieli dobrych recenzyj oo Conrad
— może być oczywiście uważana li tylko zja formalną promocję do klasy szczyto
wych wielkości literatury światowej. Ta
ka promocja towarzyszy najczystszym osiągnięciom artystycznym. Przynależ
ność narodowa czy państwowa, język, w którym dzieło nabrało kształtu, jest tu szczegółem bez znaczenia.
Twórcy wielkiej literatury światowej zdobyli szczyty przez postawienie i roz
wiązanie ogólnoludzkich problemów, wykraczających poza granice państwowe j językowe. Przeważnie treść wiązała się u nich harmonijnie z pięknością stylu i z tymi wszystkimi osiągnięciami artystycznego wyrazu, które zalicza się do mało dostępnej krainy Wielkiej h e r
my. Dlatego też jest rzeczą drugorzędną, że bohaterami Tołstoja są Rosjanie z du
cha i ciała. Muupassant a Francuzi, Dickensa — Anglicy. Nie o to ‘wszak chodziłoby.
A jednak u Conrada- Korzeniowskie
go
znajdujemy małą ciekawostkę, nad którą warto się zastanowić. Bohaterami jego powieści i nowel nie zawsze są Anglicy. Znajdujemy wśród nich Fran
cuzów (Peyroll i inni z „Korsarza", ge
nerał dTIuberl i inni z „Pojedynku"), I znajdujemy Rosjan (ltazumow z powieści
pt. ,,W oczach Zachodu", Tomassow z „Duszy Wojownika"), Włochów jak Nostromo, Ibery jeżyków posianych na amerykańskim kontynencie jak Chilij c.zyk Gaspar Ruiz, Niemców, Norwe
gów, dzikie postacie Archipelagu Ma- lajiskiego, Kongo itd. Spotykamy raz na
wet Polaków, choć Korzeniowski świa
domie unika w twórczości swojej posta
ci i tematów ojczyźnianych.
W arto zatrzymać się nad angielskimi bohaterami pisarza. Zdawałoby się, że oni powinni być nie: Tylko najliczniejsi w dziele Conrada, ale i najwierniejsi w
< rysunku fizycznym ć duchowym. Prze- ciwniel Pozwolę sobie powołać tutaj dość chyba miarodajną opinię wspominanego pisarza angielskiego Galsworthy‘ego, któ
ry oświadcza jak następuje:
„... nie mia w przebogatej galerii con
radowskiej ani jednego portretu o praw
dziwie angielskich rysach, bo nawet Mar- lowe, choć Anglik z nazwiska, nie jest nim ani trochę w rzeczywistości."
Jest to uwaga niezwykle trafna — można by rzec — kluczowa, gdyż odsła
nia zupełnie specjalny aspekt twórczo
ści Korzeniowskiego. Mimo bowiem, iż bohaterowie jego formalnie są przyna
leżni do tej czy innej narodowości, w rzeczywistości nie mają cech reprezentu
jących swoje narody, a w każdym bądź razie odsłaniają charaktery narodowo mało przekonywuące. Natomiast wszyscy mają jeden atrybut: są niezmiernie ludz
cy*
Ów brak autentyzmu nacjonalnego u kogo innego należałoby uznać za pod
stawę 'zarzutu. U Conrada brak ten nie razi.. Pisarzowi programowo nigdy nie zależało na wierności narodowych cech bohaterów; zależało mu natomiast na prawdzie ich cech ludzkich.
Ton jego artystyczny cel, wynikły z pe
wnością początkowo z procesów podświa
domych, z których wyrósł później pi-
— pisarzu
sarz, musiał .stać się w dalszęj dojrzewa- jącej osobowości twórczej generalnym założeniem,
I stąd należy — zdaje się — tropić szlak wielkości pisarza.
Nie mogło być inaczej. Przywołany w 17 roku życia kuszącym głosem „Przy
gody" i morza, znalazł się w szerokim, bardzo szerokim święcie wszelkich moż
liwych, realnych przygód. Potem zawoła!
go inny kuszący zew: pióro. I tej prz\
godzić ducha byt posłuszny.
Między dwoma jednak
tymi głosami le
żała przestrzeń 'iinna, niż ta,
którą trzeba
było przebyć fizycznie wIS7-1 roku od
Krakowa do pierwszego okrętu wporcie
munsylskini: przestrzeń dojrzałego intelektu; coś
trudniejszego do przebycia
niż najdłuższe czasem życie. Gorycz doświadczenia wyniesionego z granic spo
ili
ewi er and j na oczach całego świata oj
czyzny i twardy mozół życia pracownika morskiego wpłynęły tak na wartość arty styczną — wcześniejszej zwłaszcza — - twórczości Gourada, że w wicie lat póź
niej świetny krytyk angielski li. U.
Cunningham Graham mógł napisać o nim, iż jalko pisarz „... na podobieństwo Minerwy wyskoczył z głowy Jowisza w pełnym rynsztunku i uzbrojeniu".
Ile wewnętrznego przeżycia musiał naigromadiziić Korzeniowski, nim kieru
nek jego twórczości odnalazł właściwą drogę! A przecie na obcych ziemiach i wodach, zawieszony niejako w próżni nie określanej żadną bliską sercu grani
cą narodową, nie mógł oprzeć swej twór czości na naturalnym tak bardzo pomoc
nym związku pisarza z ojczyizną: zie
mią, ludźmi, kulturą, religią, tradycją;
potrzebami i bólami kraju i rodaków.
Granicami Conrada - pisarza z koniecz
ności stał się świat. Dlatego twórczość Swoją w jej najgłębszych założeniach umieścił właśnie w abstrakcyjnych gra
nicach kultury i cywilizacji swojej epoki.
Sam powiada o sobie jako o artyście tak: „...Postawiony wobec tegóż samego zagadkowego widowiska (widowiska świa
t a — pr.zyp. aut.), .irt .sta zstępuje wgłąb siebie samego i
wtej samotnej, krainie walki i napięcia znajduje treść swojego wezwania — jeśli na
i >zasTiżył i jeśl mu sprzyja szczęście. Wezwanie jogo zwraca się do naszych mniej jaskrawych właś
ciwości; do tych cech naszej i«loty, które — ze względu na bojowe warunki
i kryją poza hardziej odpornymi i twar- życia — usuwają się wgłąb nas samych dymi właściwościami — tak jak ciało ulegając? zranieniu kryje się w stalowej kolczudze."
Odtąd Conrad tworzy sztukę w istocie swej ponadnarodową którą określa w
następujący sposób:
„...Sztukę zaś można określić jako —
w ysięk ducha, dążący dowymierzenia e.ajwyż ,z(.
jsprawiedliwości widzialnemu światu przez wydobycie na jaw p r a w
ił ywielorakiej i jedynej — ukry
tej p.nl wszelakimi pozorami. Jest to usi
łowanie, aby wykryć ... to co jest podsta
wowe, co jest trwałe i zasadnicze".
Dlatego też
Conrad,Korzeniowski w
przeciwieństwie do współczesnego mu Pr<:ust‘a szuka w c z ł ow i e k u tego,
co jest w jego charakterze w i e c z y-
s t e.Stąd bohaterowie jego są właściwie obywatelami ludzkości. I stąd pisarz z nieskrępowaną niczym swobodą umie
szcza ich nie tylko w formalnych grani
cach rodowych lecz idzie za nimi w głąb ich własnych krajów, poruszając się wobodnie raz w Rosji, raz we Francji, innym razem w innaginacyjnej południo
wo - amerykańskiej krainie Sulaco; kie
dy indziej w samym Londynie, nie mó
wiąc już o wielkim obszarze lądów
i wód O ceanu 'Sjiokojnego.Wszędzie czuje się dobrze, iten błędny rwoerz, niiesiony żywym pulsem słowiań
skiego temperamentu, w pogoni za praw
dą i wielkością jednostki ludzkiej, ukry
tą w tragicznej, beznadziejnie tragicznej tajemnicy życia. Nie premię 'dotykać bar
dziej skonkretyzowanych kwestyj ł terac- kich w Dziele Conrada. 'zdyż nie jest to obecnie moim założeniem. Nie sposób jednak nie wspomnieć o orygnalnej, mi
strzowskiej technice i kompozycji pisa
rza. która tworzy z treścią tak idealną harmonię, iż — k ędy się postawi stwier
dzenie, że czytelnik pod każdą szerokoś
cią geograficzną odnajdzie w wewnętrz
nym i zewnętrznym profilu conradow
skich bohaterów rysy głęb* ko bliske wła
snej duszy i własnej „twarzy", uzasadnie
niem jest tu nie tylko treść, ale i forma, stanowąca z treścią nową, nierozłączną, konstruktywną wielkość. Ludzie Conrada, narrsow ań w sposób jemu właściwy z ja
kimś zagadkowym .kunsztem operowania plastyką, wraz z ich przeżyciami, myślami i czynami, wraz z ich ciekawymi, niespo
dziewanymi czasem (napozór) decyzja
mi, stanowią dla odbiorcy conradow
skiego słowa problemy, które czytelnik musi sam rozstrzygać.
Dzieje się Lak zarówno w rzeczach Con
rada z okresu dzieł osnutych na tle prze
żyć własnych autora, jak i w tej części twórczości, gdzie pracuje już jego czysta fantazja twórcza.
Wspomniany krytyk angielski Cunnin- ghem Graham piszc tak:
... . Gonrad nigdy nie bawi się w kazno
dzieję, trzyma tylko zwierciadło, by lu
dzie w n1 in
się przejrzeli i wysnuli laki morał, jaki wyczytają ze swych własnych twarzy".
Oto — być może — to osiągnięcie twórcze pisarza, które właśnie było u-
spruwiedliwi eniein postawienia go u boku takich wielkości jak Tołstoj i inni. Jeśli zaś Gonrad podobne credo literackie za
kreślił
sobie, to napewno nie dla pod
kreślenia swojej łączności z Wielką Bry
tanią, której czuł się — jak sam powiada zepsutym przybranym dzieckiem (a właściwie „cesarstwa wielko-brytańskic- go“, jak się wyraża), ani dla zaakcento
wania swej sympatii — powiedzmy — dla Francji, ami leż — dla Rosji, której zresztą, nie mógł lubić; ani wreszcie dla odcięcia się od Polski, którą głęboko ko
chał do końca, życia, ale właśnie dlatego,
iżbędąc oderwanym od .macierzy m.usiai się wznieść w swo.cb założeniach twór
czych do strefy ponadnarodowej. 'To zaś, że pisał w języku angielskim w takim ujęciu zagadnienia jest szczegółem bez większego znaczenia. Musiał być przecież przez kogi ś czytany i musiał mieć wydaw
ców.
Nie od rzeczy będzie wspomnieć, że conradowska powieść ,,W oczach Zacho
du" przetłumaczona na rosyjski, zyska
ła wielki rozgłos w kraju, do którego od
nosi się bez reszty, jego zaś „Tajny agent" wizbudziił wśród kół anarchistycz
nych USA Amery ki Północnej mniemanie (najbtędniejsze zresztą), że autor musiał mieć dużo wspólnego z londyńskimi anar
chistami.
Ro G nrad - Korzeniowski w jakimś tajemniczym natchnieniu pisze wszystko tak, jakby widział na własne oczy.
Wspomniany Cunningham Graham, przy okazji omawiania kapitalnej opo
wieści Gourada pt: „Dusza Wojownika"
(ostatniego krótkiego utworu Conrada przed śmiercią) pisze:
„... Wznosi się w niej ponad narodo
wość. Zapomina nawet o nienawiści dzie
dzicz,nych ciemiężycieli swej ojczyzny.
Widzi ich kraj (Rosję — p. a.) nawiedzo
ny i spustoszony przez zastępy napoleoń
skie, a ponieważ wiedział z okropnego doświadczenia, co przeszli, darzy ich swo
ją sympatią. Niełatwa to rzecz dla Polaka i świadcząca z innego punktu widzenia o jego geniuszu, gdyż trzeba geniuszu, by współczuć ze swym ciemiężycielem w chwili jego niedoli..."
A oto cytat opowieści pt.: „Książę Ro
man", dziejącej się w Polsce (napisanej w 1911 roku):
Mówca był narodowości polskiej, co nie tyle źyje, ile trzyma się je,szcze przy życiu, a istnienie jej polega na myśleniu, oddwhanru, mówieniu, spodziewaniu się i cierpieniu w mogile, zawartej milionami bagnetów i zapieczętowanej potrójną pie
częć'ą trzech wielkich potęg."
Oddajmy głos wsomnianemu angiel
skiemu krytykowi. Co on powie na te
mat takiej wypowiedzi:
,,... Nie ma wątpliwości, iż miano tego mówcy brzmiało Józef Korzeniowski.
Z każdego -.Iowa edzywa się duch polskie
go patrioty, płomienne poczucie krzywdy ,i niechęci do obłudnej Europy, która z „wymowną sympatią przyglądała się po
niewierce jego Ojczyzny".
Jak zatem widać, nawet Anglicy nie ma
ją wątpliwości co do polskości myśli Ko
rzeniowskiego nie tylko jako człowcka, ale częściowo — i twórcy.
Inny krytyk Richard Curie pisze:
,,... Muzykalność prozy Conrada nie jest lo już jedynie rozwój i rozszerzenie an
gielskich usiłowań, lo jest w ogóle nowa melodyjność — romantyczno, tajemnicza, przejmująca muzyczność innej rasy".
(
N r 4 ( 2 9 ) Z D R Ó J S f r . 3
O k a z u je się, że C o n rad - K orzeniow ski
■ ie m a ją c blisk o czterd zieści lat w- użyciu ję z y k a polskiego, kiedy się z e tk n ą ł po raz p ierw szy w Z a k o p a n em w 1944 ro k u ze S tefanem Ż ero m sk im , zadziw ił go sw oim sw obodnym w ysłow ieniem się w ję zy k u ojczystym .
P isząc zaś 25 m a rc a 1923 ro k u list do Ż ero m sk ieg o (po p olsku, oczyw iście) z p o d zięk o w an iem za p rzedm ow ę, używ a ta kich słów:
...Co do m nie, to w y/.uaję. że nie m am w yrazów , by op isać P a n u m o je głębokie wizruszem e p rzed tern zaszezytncm św ia
d e c tw e m od O jczyzny p rz e m a w ia ją c e j głosem K ochanego P an a - n ajw ięk sz eg o M istrza .lej lite ra tu ry . S k ład a m ła s k a w e m u P an u n a jse rd e c z n ie jsz e dzięki za czas, m yśl i p racę, k tó rą mi p o św ięcił za sy m p a ty c z n e ocenienie, k tó re o d k ry to ro d ak a w a u to rz e ...”
M enu więc dw ie grupy sp o strz eż eń . 1).
ja k ic h w niosków należy d o jść w rek a p i- lu la c ji?
Nie m a w ątpliw ości, że w ielki p isa rz zaw sze czuł ja k P olak i nigdy nie z a p o m n ia ł ja k ie w ydało go z siebie sp o łe cz eń stw o. Mało: ch c ia ł n ależeć do tej sp o łe cz
ności o jc zy ź n ian e j. Je d n a k o w o ż czu ł to ty lk o Jó z e f K orzeniow ski — p ryw atny człow iek. Nile zm ien ia to p rz e c ie fa k tu , że tw órczości jego z lite ra tu rą p o lsk ą nie m ożna złączyć w taki sam sposób, w j< - ki łączym y ow oce p rac y a rty sty c z n e j M ic
kiew icza, S łow ackiego, czy inn eg o a u to ra polskiego, z o k re s u tw o rze n ia za g ran ic ą.
Nic więc dziw nego, iż Ż ero m sk i doszedł do w n io sk u , że:
,,... ani jednym w łóknem d o ro b e k c z y sto a rty sty c z n y J o s e p h a C o n ra d a nie je st z lite ra tu rą p olską złączony.
Czy je d n a k n a tym w y cz e rp u je się z a g a d n ie n ie ? Czy w obec tego należy C o n ra da poza jego p ry w a tn y m życiem ju ż bez.
z a strze że ń zaliczyć w poczet tw órców w sp ó łc ze sn ej je m u lite ra tu ry angielskiej'.'
W sen sie czy sto fo rm a ln y m m o żn a by o d p o w ied zieć tw ie rd z ąc o . Gdy je d n a k zw aży się p o w o łan e fak ty , z k tó ry c h w y
n ik a , że C o n rad — h u m a n is ta św iad o m ie tw o rz y ł c z ł o w i e k a p ra k ty c z n ie o d e rw a n e g o od sk o n k re ty z o w a n e g o o b sz a ru n a ro d o w o - p sychicznego, p rz e s ą d ze n ie sp raw y sta n ie się nie łatw e.
W tych w a ru n k a c h n a jsłu sz n ie jsz ą w y - d a je się k o n ce p cja co d o p ie ro ro z w in ię ta, w k tó re j św ietle sp o jrzy m y na C o n ra d a - K orzeniow skiego p isa rz a, ja k o n a in te rn a c jo n a lis tę czy u n iw e rsa listę , z tym oczyw iście, że nie m a to nie w sp ó ln e g o z kosm i pollty zm em , od k tó re g o C o n rad byl ja k n a jd a lsz y m yślą i czynem , nie b ęd ąc zresztą nigdy o b o ję tn y m d la sp raw n a ro dow ych ojczyzny.
Ktoś m ógłby mieC jeszcze za strze że n ia co d o wy b o ru ję zy k a an g ielsk ieg o , w k tó rym C o n rad zdeeyd1 wal się p sać, p o w o łu ją c się na z n a n y fak t, iż d użo lepiej w ła d a ł on np. językiem fra n c u sk im . W y ja śn ie n ie , poza ju ż p o p rz e d n io o d d a n y m i asp.ekt.iimi, w yduje się ró w n ie p ro sie, jak słu szn e wobec, rez u ltató w tr niejszy eh ro z w ażań P ow szechnie m ia n o w icie jest w ia dom ym , że w o sta tn im d z ie sią tk u XIX w iek u , a więc w czasie gdy C o n rad zaczai pisać, języ k a u g e is k i był h a rd z ie j, niż kiedy k e lw u k jeżykiem m ię d z y n a ro d o wy ni.
S tefan W olski
,D om o łw a tły " w Teatrze. M ie js k im R odzina C iu c iu m k ie w ic z ó w . JAN STANISŁAW ŁOŚ
HISTORIA I RZECZYWISTOŚĆ
CZY REWIZJA HISTORII JEST POTRZEBNA?
Od k ilk u n a stu miesięcy toczy s.ę d y sk u sja nad za g ad n ien ie m , w ja k i sp o sób należy zrt wodować nasze poglądy na dzieje P olski, by d ostosow ać je do p o trze!) o b ec n ej rzeczyw istości. P rz y p o m i
n ają siię kłopoty ow ego św aItogo ziem ia nina z jednej z pow ieści W e y sse n h o ffa, który fra so w a ł się, ja k ..pogodzić zasady ew an g eliczn e z in te re sa m i w ielk iej w ła sn o śc i” . S am o z a g a d n ie n ie potrzeby r e w id o w a n ia biisloriii i to rew id o w a n ia s ta łego w y d aje się nie di puszczać in n e j o d pow iedzi. an iżeli tw ie rd z ą c ą . Podoi),nie jak każda in n a n a u k a m usi d z ie jo p is a r
stw o p o d d aw ać micusitannej k ry ty c e w y niki d o ty c h cz aso w y ch b a d a ń i zm ieniać je ilek ro ć na zasadzie m a te ria łó w n o w ych lub lepiej z ro z u m ia n y c h o k a ż e się.
że isto tn y przebieg d ziejów b y ł in n y niż d o ty ch czas p rzy p u sz cz an o . T ak i je st p o stu lał e le m e n ta rn e j n a u k o w e j uczciw ości.
ZADANIA HISTORII JAKO WIEDZY STOSOWANEJ
R ew idow ać n alo m ia sl poglądy na d z ie je polo, by do sto so w ać je do w y m ag a ń ja k ie jk o lw ie k rzeczyw istości, ja k ic h k o l
w iek interesó w n a ro d u , ja k ic h k o lw ie k ra c y j sta n u , jesit t o g rzeszyć ciężko n ie ty lk o przediw za sa d n icz y m dog m ato m n a u k i h isto ry c z n e j, lecz ta k ż e p rze ciw k o in te reso m społeczności te j w łaśn ie, ja k ie j isię p ra g n ie służyć. Hiisitoria nie jesit ani a k te m o sk a rż e n ia , an i m ow ą o b ro ń c z ą , za d an iem bistonii jesit o d tw a rz a ć , o p o w ia dać, w y ja śn ia ć i rozum ieć. T y lk o tak p o jm u ją c a sw e ziadania h is to ria m oże p o ży tec zn ie służyć o b ecn y m i przy szły m p o k o len io m , b o ty lk o ta k a h is to ria je st sk o d y fik o w a n y m d o św iad czen iem n a r o du. Z ad an iem jej ja k o w iedzy sto so w a n ej jest d o sta rc z a ć miemllików i s p ra w d z ia nów n la tw ia ją e y rh h o cenę dziejów b ie żących chw ili i p o z n a n ie ic h ogólnego k ie ru n k u . M iernik je d n a k o w o ż m oże sp e łn ia ć sw e fu n k c je ty lk o w tym p rz y p a d k u , gdy jest stały, to jest nilezawlsly od p o trze b luli dogodności c h w ili; m ie r
nik nie m oże być o bliczony ty lk o na j a kiś poszczeg ó ln y p rz y p a d e k lub na o k re ślony o k re s czasu. Góż b y śm y p ow iedzieli o m etrze, k tó ry by w edle dogodności k u p ca m e rz y ł raz sto c e n ły m e n l rów, a d rugi raz p ię ć d z ie sią t sied em ? la k i ilu Ir nie byłby w ogóle ża d n ą m ia rą , lecz co n ajw y ż ej n arz ęd ziem oszustw a
JAKA HISTORIA BYĆ NIE POWINNA
N a u k a h isto ry c z n a m oże n aro d o w i o d dać rze te ln e usługi ty lk o w tedy, jeżeli go z a p o zu a je z jego p rzeszłością ta k ą, jaką była i nie w y k racza poza to z a d a nie nie w olno jej w kraczaC w d zied z i
nę legendy, p ro p a g a n d y luli a k tu a ln e j polityki. I w za jem n ie te o sta tn io d z ie d z i
ny lu d z k ie j dz alulnośe.i p o w in n y we w ła snym po w szech n y m in te re sie p o z o sta wić b ad a n io m h isto ry c z n y m pełną a u to nom ię. Nic poniosą ż a d n ej s tra ty z p o w odu ta k ie j pow ściągliw ość'. P o w ażn ej
lite ra tu ry h isto ry c z n e j nikt p ra w ic n ie czyta, legenda i p ro p a g a n d a zaś d o trą w jak iejb ąilż fo rm ie do wszyslikiicli rąk i m ózgów. T w orzenie na p o cz ek a n iu l e gend. zw anych h isto ry c z n y m i. m oże z m u sić h isto ry k ó w do zw ró ce n ia na nie u w a gi. a w tedy tru d n o im m oże będzie się utrzy m ać.
W' HISTORII NIE MA MIEJSCA DLA MODY
Cóż. bow iem z h isto ry c z n ą p raw d ą w spólnego m oże ni eć m o d n e chw ilow o p rze ciw sta w ia nie p o lity k i, tak zw a n ej j a g ie llo ń sk iej. za h ip n o ty z o w a n e j mii rażeni w sch o d n im , p o lity ce p ia sto w sk ie j, k tó ra rzek o m o nie o d w ra c a ła oczu od B a łty ku i O d ry ? Czy nip. w y p ra w y k ijo w sk ie obu pierw szy ch k o ro n o w a n y c h B o lesła
wów były w yrazem d ą ż e n ia P iastó w k u O drze i B ałty k o w i? Ozy z ła m a n ie K rzy
żaków pod Gru u w abieni w XV w ieku, a lik w id a c ja p a ń stw a za k o n n eg o w XVI w ieku było dziełem k ró ló w z d y n a stii p ia sto w sk ie j? Gzy D ługosz, cieszący się z o d z y s k a n ia P o m o rz a 1 w y ra ż a ją c y n a d zieję, że kiedyś Ś ląsk i1 Z iem ia lu b u s k a jzowrócą ta k ż e do K orony, n ie b y ł w y ch o w a w c ą synów K azim ierza J a g ie llo ń cz y k a? Gzy sam len k r ó l K azim ierz, gdy p rz e p ro w a d z a ł w y b ó r siwego sy n a W ła d y sła w a n a tr o n czeski, z a p a trz o n y b y ł n a w sch ó d ? Czy z chwlllą lego w y b o ru Śląsk — rz ą d z o n y b e z p o śre d n io w ciąż p rzez P iastó w — lilie d o s ta ł siię po d z w ie rzch n ictw o d y n a s tii p a n u ją c e j n ie tylk o n a d P o lsk ą, ale p rzez Cizechy n a d c a łą n ie m a l S ło w iań szczy zn ą z a c h o d n ią nie w y łą c z a ją c Ł u ży c a p rze z W ęgry i n a d częścią po hi d n io w e j? Gzy Ja g ie l
lo n o w ie m ogli z ro b ić w iele w ięcej dla z re a liz o w a n ia m a k sy m a ln e g o z a c h o d n ie go p m g ra m u ltolslkii i Staw itańszozyzny?
Je że li p onoszą ja k ą „ w in ę ", to tę ch y b a, że w ygaśli zan im dzieło ich zd o łało s tę żeć i okrzetpnąć. T ru d n o je st c h y b a u w a żać Ja g ie llo n ó w za sp raw có w u p a d k u P olski, k tó ry n a s tą p ił z g ó rą dw ieście lat po w y m arc iu ich d y n a s tii. 7. ró w n ą s łu sznością m oglibyśm y uw ażać, że L udw ik XIV b y ł sp ra w c ą k a p itu la c ji l-ra u c ji w ro k u 1940-ym.
D rugim ta k im m o d n y m ml k ilk u n a s tu m iesięcy je st p rze c iw sta w ie n ie „przy łączenia*1 P o m o rz a Z acliodniegii przez B olesław a K rzy w o u steg o „ in w a z ji” ziem ru sk ic h d o k o n a n e j przez sz lac h tę polską.
O tóż p rz y łą c z e n ia P o m o rz a d o k o n a ł B o
lesław K rzyw ousty w ten sposób, że na czele sw ej w ie rn e j d ru ż y n y w ta rg n ą ł n a tę ziicmię, sipusitoszył wsie, p o p a lił grody a o b ro ń có w s ta w ia ją c y c h z niezwy k łą z a jad ło ścią o p ó r w pień w yciął; nie inaczej zresztą d o k o n a ło się „przyłączenie* do P olski M azow sza przez Kaziim ierza Od iiowlicicla. Nie m yślim y ani O d n o w icie
low i, ani K rzy w o u stem u ro b ić n a jm n ie j
szych z. tego pow odu zarzutów .
DROGĄ „POŁĄCZEŃ- POWSTAWAŁY NARODY
Ż ad en n a ró d nie po jaw ił się na tym p adole p ła c z u ja k o tw ó r golow y, wszyst kie pow stały d o p ie ro w w y n ik u długich, m ozolnych i k rw a w y ch procesów h isto ry cz n y ch , d ro g ą „ p o łą c z e n ia ” ogniem i m ieczem ż y w o tó w p o k re w n y c h (jak było ze S ło w ian am i m ów iącym i n a rz e c z a mi. k tó re p ó źn iej n az w an o polskim)'), ul lio naw et i n ep o k re w n y c b . ja k np.
C eltow ie, Sasi i N o rm an o w ie, z k tó ry c h stopu p o w sta ł n a ró d ang ielsk i. W yjątków o d c h y la ją c y c h się o j lej reg u ły h isto ria zn i b a rd z o nie wiele, a w śró d tych nie w ielu ziiujdzieiiiy w łaśn ie p olską „iow a z ję ” na Kusi. Była o n a (nie je d y n y m , ale rza d k im w d zie ja e h l p rz y k ła d e m nw azji b e z k rw a w e j, p o d o b n e jak bez k rw a w ą była in w az ja żyw iołu n ie m ie c kiego na W’ elkopolski; po w ojnach szw ed zk ich z. d ru g ie j połow y XVII wic ku. Be-zkrwawości lej n ie m usi się k o n ie cz n ie u w aż ać za w ypływ szczególnej łagodność p o lsk ieg o c h a r a k te ru n aro d u wego, c h o ć isto tn ie n c w y d aje się. by P olacy XV i XVI w iek u byli b a rd z o k rw i żądani. B e zk rw aw ą b y ła la in w a z ja po- p rostu dlaiego, że p rze lew k rw i n ie byl b y n a jm n ie j p o trz e b n y dla jej d o k o n a n ia .
Ziem ie ru sk ie bow iem nie d o sta ły siię P o l
sce d rogą p o d b o ju . Buś h alick a p rz y p a dła Kaiz.imJiiTzowi W ielk iem u (nie P o l
sce) d rogą d y n a s ty c z n e j su k c esji, zg o d n ie z p a n u ją c y m i w XIV w iek u w y o b ra żeniam i p raw n y m i. W o jn ę, k tó rą o je j p o sia d a n ie trzeb a było stoczyć, stoczy!
K azim ierz Wielki, nie przeć' w w ładcy lej dzielnicy, bo takiego nie było, ani p rzeciw n aro d o w i ru sk ie m u , któ reg o w myśl p a n u ją c y c h p o d ó w czas poglądów był p ra w n y m i przy ro d zo n y m p a n e m („legiftine et nailurel se ig n eu r") ale przeciw Tatarom . Wyganianie tych ositat- n cli zaś tru d n o p o cz y ta ć za akt n ie s p r a w iedliw y w sto su n k u do R usinów . B eszta zaś ziem ru sk ic h w eszła w k o n ta k t p a ń stw ow y z P olską dlaiego, że kró lem pot iskiini zo stał J a g clło, który byl ulic tytko
w ład c ą m a łe j lJlitwy, a le i W ielkim Księciem B uskim , je ily n y iu podów czas W ielkim Księciem B uskim , bo k siążęta m oskiew scy d o p ie ro w XV w . len ty tu ł p rz y b ra ł i to co k o lw iek sam ozw ańczo.
B ezdzietna śm ierć W ła d y sła w a W a rn e ń czyka ,i O lb ra c h ta , tj tych Ja g iello n ó w , k tó rzy b ęd ąc k ró la m i po lsk im i n ie b y li r ó w nocześnie w ielkim i k sią żę tam i lite w sk i
mi i ru sk im i, sp ra w iła , żc k o n ta k t ziem ru sk ic h z ztiemitimi poteklitej K orony — m im o s ta ra ń , k tó re w tym k ie ru n k u p o n aw ia ły d ru g ie i trzedie p o k o le n ie J a g iellonów — wic d al sliię trw a le rozilużnić.
W y m ie ra n ie w sp ó ln e j dyinaistii łączyło u p o rcz y w ie dzielo n ą p u śeizn ę ja g iello ń ską.
TAK SZLIŚMY NA ZIEMIE RUSKIE...
Je ż e li chodzi o „zbieranftc ziem r u s k ic h ", p o m y sł lej a k c ji scaleniu z ro d z ił się b y n a jm n ie j niie w M ośkw ie, ale w W iln ie. G iedym in i O lg ierd zb ierali r u s kie ziemliie n a sto lat w cześniej, za n im k tó ry k o lw ie k z m o sk iew sk ic h W asylów i Iw anów o tym pom yślał. Nie) m a słu sz nego, h isto ry c zn e g o p o w o d u , by u w aż ać że w ielki k sią ż ę k ijo w sk i m ia ł do tej czynności m n ie jsz e p raw o niiż w ielki k sią żę m o sk iew sk i. P ra w d ą je s t, że w cale zn aczn e ilości szlach ty (i n ie -sz la ch ty l p o lsk ie j o siedliły siię n a z/cm iacli ru sk ic h , nic b a rd z o zro z u m ia ły m niatominsit je st, d la cz eg o się to tym o sie d le ń co m z m a r
łym p rzed p a ru se t la ły d z isia j za g rz e c h poczyta. Pęd do k o lo n iz o w an ia ziem o ścien n y ch a n aw e t i b a rd z o d a le k ic h u ja w n ia siię u wiszysłk.icli siln y c h n a r o dów, k tó re p o sia d a ją w p ew n e j foudte sw ego d ziejow ego ro z w o ju n a d m ia r je d n o ste k ubogich a przedsiiębioircizyeh.
Polacy o sie d la ją c y się w XVI wiciku n a ziiem iadi ru sk ic h nie byli; b a rd z ie j n ie godziw i niż an g lo sasi o siislla ją c y się na z em iacli a m e ry k a ń s k ic h , tiu slrtllljśk ich no'w oz elan dzikich; n ic byli leż b a rd z ie j n.egoilziw i od P o lak ó w i sio d łają cy c h się
w w ieku XIX w S tan a ch Z jed n o czo n y c h luli B razylii, o k tó ry c h to kolonisitach p o lsk ich zwykli) się nie m ów ić in a cz ej ja k ze Izą ro z rz e w n ie n ia w oku. O czyw iście, jest rzeczą Dniesizmą mów ić, że n sa d n .c lw o polsk ie na B asi mlialo c h a r a k te r w ypel nieniia ja k ie jś m isji (na czym m iałab y polegać?) i m iało p rzy n o sić za co fan y m liibyloom d o b ro d z ie jstw o k u ltu ry . Nie jest znany d ziejom p rz y p a d e k , by o s a d nik jawił się na k o lo n iz o w an y m te re n ie w \ łącznic w tym zam iarze, a b \ k ażdego z n a p o tk a n y c h tubylców o b d a rz y ć złotym zeg ark ie m ; 'm otyw em em ig racji ze stro n roilzin n y eb i o siedlali a s ę w in n y c h jest zaw sze i w y łącznie chęć p o p ra w ie n ia sobie bytu , lub żądza przygód. P olacy o- i dl.di się oa Bosi ..dla żyzność" Ż erni i harców z T atary ” . Nie trze b a być za
n ad to w y m a g a ją e \n i naw et w sto su n k u do po lsk iej szlach ty XXI w ieku Chęć p o lep szen ia sobie bytu , k tó ra jesit p o b u d k ą do e m ig ra c ji ż koloii zaejii. nie jest je d nak b y n a jm n ie j p rz e sz k o d ą w w y k o n a niu n a te re n ie now ego za sie d le n ia rzelel ni j k u ltu ra ln e j pracy , k tó ra m oże byC zaszczytem i d ziejo w ą zasługą. Zasług ta k ich n ie m o żn a odm ów ić naw et... n c- mlieekiim m ieszczanom w P olsce, tym b a rd z ie j w ięc 'p o lsk im o sa d n ik o m na Bosi. Od je d n y c h i od d ru g ic h lu d n o ść m iejscow a n ie jed n e j rzeczy p: żytec.znej się n auczyła.
(Ciąg dalszy na stronią 4-«d)-
S ir . 4 Z D R Ó J N r 4 (2 9 )
HISTORIA
I'R ZEC ZY W ISTO ŚĆ
(Dokończenie ze strony 3.ejj.
DLACZEGO POSZLIŚMY NA WSCHÓD A NIE NA ZACHÓD?
Ale dlaczego, jeżeli już koniecznie
•hdteli gdzieś em igrować, Polacy XVI w ieku szli n a w schód zam iast iść n,a z a chód, gdzie byliby się tak przysłużyli no
w ej polskiej rzeczyw istości? Dlatego, że w w ieku XVI i XVII k ierunek ruchów m igracyjnych i ekspansji ludności eu ro pejskiego k ontynentu szedł z zachodu n a wschód a nie odw rotnie. Na wscliód w pochodzie pokojow ym dążyła em igra
c ja z Niemiec rozdartych w ew nętrzną w aśnią i n ie stanow iących pow ażnej fa k tycznej potęgi, ku wschodowi z zajadłą w ytrw ałością p arła polityka królów fra n cuskich, n a wscliód patrzyli władcy A ustrii, n a wschód patrzyli naw et k ró lo wie hiszpańscy, choć odkrycia Kolumba otw orzyły im nieograniczone możliwości za A tlantykiem (aneksja Sycylii, Neapolu i M ediolanu). Nawet m oskiew ska ek sp an s ja m iała w w ieku XVI pow odzenie ty l
ko n a terenach Zawołża i Sybiru. Pola
cy XVI w ieku uczestniczyli w tym ogól- no-europejskim ruchu ludności w k ie ru n ku w schodnim ; był to może pęd owczy, ale powszechny. Że zaś n aród rolniczy szu k ał w swych w ędrów kach przede w szystkim terenów nadający cli się do upraw y, rzecz lo sam a przez się zrozu
m iała. Ideałem ro ln ik a bowiem jest orać ziem ię a nie łapać śledzie.
COFANIE SIĘ ELEMENTU • RUSKIEGO
P raw d ą jest, że n aró d ru sk i w tym zetknięciu z osadnictw em polskim u tracił w końcow ym wyniiku sw ą w arstw ę prze
w odnią, ho część szlachty ruskiej p rzy jęła mowę i narodow ość polską. Ale, jeżeli chodzi o u tra tę w arstw y przew od
n ie j przez naród u kraiński, u tracił on ją n ie tylko ten jeden raz n a rzecz Polski.
W XVIII Wieku u tracił ją po raz drugi n a rzecz Rosji. Jakieś dziw ne ciążące nad n aro d em ruskim fatum spraw iało, że, ilek ro ć ja k iś jego odłam w zbił się n a wy
żyny historycznego życia, tylekroć n astę
pow ał m iędzy tym odłam em a m asą na
ro d u rozdźw ięk i rozdział. Fenom en ten ciekaw y i niezaprzeczalny — należy je d n ak do zagadnień hlistortii nie polskiej, lecz ruskiej „P rzew ietrzona" h isto ria polska zw ykła zarzuty swe zw racać ku szlachcie nie tylko polskieij ale i ruskiej.
Zarzuca jej m ianow icie, że zgodziła się ona n a unię z Koroną polską znęcona uro k iem korzyści, jak ie jej unia p rzy n o siła. Z daje się jednak, że nie zdarzyło się chyba nigdy w dziejach, by ktoś do
brow olnie zaw arł jakąkolw iek p ry w atn ą czy publiczną um owę dlatego, że prag n ął ponieść przez lo stratę.
DLACZEGO POLSKA DZISIEJSZA MOŻE PROWADZIĆ POLITYKĘ
PRAKTYCZNĄ
Ludzie XVI-go w ieku zapatryw ali się n a rzeczy wedle sw oich szesnastowieoz- nych przekonań i może czyniąc tak m ieli słuszność, polityka bowiem jest to sztu k a ob racan ia się w aktualności, nie m ożna jej prow adzić w perspektyw ie przyszłych stuleci. I dlatego że tak jest, m oże Polska prow adzić p o lity k ę prak- tyozną, dostosow aną do potrzeb obecnej rzeczywistości nie potrzebując b y n a j
m niej naginać po tem u i w ypaczać całej p rzedrozbiorow ej, czy choćby m iędzy
w ojennej historii polskiej. Rozsądna po
lity k a bowiem Bierze zawsze za p u n k t w yjścia obecne, a k tu aln e położenie n a rodu, jego stan liczebny, jego położenie geograficzne, jego zasoby gospodarcze lu b ich brak i stosunek jego sił do siły in n y ch czynników we współczesności działających Znajom ość dziejów m inio
nych, ale takicłi, jakim i istotnie w prze
szłości były, może przytpm odpow iedzial
nem u mężowi stanu oddać cenne usługi.
Usługi takie w obecnej rzeczywistości może oddać np. świadomość faktu, że k ieru n ek wielkiej europejskiej m igracji ludów, która od czasów M erowingów szła niem al bez przPrwy z zachodu na wschód, zm ienił się rad y k aln ie m niej więcej od
STANISŁAW WYRZYKOWSKI
TRZY ZDROWAŚKI
Jerzemu Eugeniuszowi Płomieńskieniu
P
artyzanci zdziczeli, już z górą od dwu lat k ry ją c się po lasach, tu ła ją c się po mszairach, odludziach i pustkow iach Życie icli upływ ało na ciągłych u tarczkach, zasadzkach, nap ad ach i uciecz
kach. Przelew ali krew nieprzyjacielską, ale także nie żałowali swojej. Szczerby w ich szeregach zapełniali praw ie wy
łącznic ludzie ciężkiej pracy, głównie chłopi, doprow adzeni do rozpaczy ucis
kiem i prześladow aniem , co zwaliło się n a nich n ajpierw od zachodu, a potem od wschodu. Inteligencji w ich oddzia łach było bardzo niewiele, zaraz bowiem na pi czątku wojny albo była zmuszona uciec z kraju albo została w yłapana i wywieziona w strony obce i dalekie.
O ddziałam i partyzanckim i dowodzili najczęściej wysłużeni podoficerow ie, n ie raz ludzie już całkiem niem łodzi, co im a
li się broni zazwyczaj z pobudek p a trio tycznych, ale także z nienasyconego upodobania do wojaczki 1 d jej niebez
pieczny cli przygód.
Pochodzili oni najczęściej z scliłopio- nej szlachty zaściankow ej, nie posiadali w ykształceń a, ale byli dzielni, spraw ie narodow ej całym sercem oddani i n a d zw yczaj uczciwi. Ryli bardzo religijni, chociaż zdarzało się, że nie,zawsze pam ię
tali słowa pacierza. D oskonałej znajom o
ści sztuki wojskowej nabyli nie z teorii i nie w szkołach oficerskich, lecz w tw a r
dej, długoletniej służbie pod cho rąg w ia
mi, co były chorągw iam i wrogów icli ojczyzny. W szeregach rychło w yróżnia
li się swą um iejętnością i swym m ęst
wem; jakoż 1 w krótce z podoficerów zo stawali pcirucznlkami, kapitanam i i ko
m endantam i oddziałów.
Dwu tak ich kapitanów już od dłuższe
go czasu trzym ało się opoda siebie ze swoimi oddziałam i w rozlew isku 'wiel
k ic h rzek, gdzie lasy, bagna i m okradła zalegają szerokie połacie kraju. Znali się oni od dzieciństw a. Obaj służyli swego czasu w jednej i tej sam ej form acji nie
przyjacielskiej. Ja k o serdeczni p rz y ja ciele przeszli następnie o b aj do wojska narodow ego. Ich przyjaźń skończyła się, gdy w swym koczowniczym życiu pozna
li rów nocześnie obaj płochą zalotnicę, w k tó rej rozkocha i się na zabój. O dtąd przy Panu Lelussie nie było m ożna
połowy1 XIX wieku. Od blisko stu lat bowiem człowiek europejski em igruje — tak jak przed półtora tysiącem lat za tzw. wielkiej w ędrów ki narodów — ze w schodu na zachód. Em igrow ał z E u ro py do Am eryki, ale i w ew nątrz E uropy em igrow ał już tylko ku zachodowi.
Niemcy anektow ali Alzację i L otaryngię w roku 1871, ale i w ew nątrz Niemiec w brew wszelkim usiłow aniom irządów ludność przenosiła się ze wschodu na za
chód, a fala robotników słow iańskich przesiąkała płynąc od w schodu społecz
ne doły Niemiec. „D rang nach O sten"
ostatnich dzdesięoioledi nic był wcale ży
wiołowym parciem n arodu niem ieckiego, urodził się w m ózgach półinteligentów , którzy nie rozum iejąc wymowy dokony- w ujących się w ich oczach procesów, p r ó bow ali szukać wskazówki w „historii sto
sow anej". W Polsce m iędzyw ojennej zresztą, ludność nie ciągnęła wcale ch ęt
nie n a W schodnie Kresy. K ierunek wew
n ętrzn ej m igracji w skazyw ał zupełnie w yraźnie na północ i zachód ku W ielko- polsce, Pom orzu i Bałtykowi. Możemy w ięc spokojnie stan naszej wiedzy histo
rycznej nieustannie pogłębiać i dotych
czasowe poglądy spraw dzać, nie zer względu na chw ilow ą k o n iu n k tu rę poli
tyczną, ale dlatego, że przeszłość Polski jest — zwłaszcza w dziedzinie gospodar
czej i socjalnej — wciąż jeszcze niedo
statecznie znana i dlatego także, że w ciągu ostatnich stu pięćdziesięcu lat aż n azbyt często pisano dzieje Polski „dla służenia narodow i", to znaczy p o d ja kimś aktualno-pohitycznym kątem w idze
nia.
Jan Stanisław Łoś
w spom inać nazw iska P ana Maciejki, nie w yw ołując w ybuchu jego wściekłości.
Jo ta w jo lę to sarno m iało m iejsce z P a nem Maciejką, Znienaw idzili się tak b a r dzo, iż zdawało się jakoby naw et po śm ier
ci nie byli zdolni uleżeć blisko siebie w pokoju i w zgodzie. Było tym dziw niej
sze, że .za życia tego .zbliżenia wcale nie unikali, może dlatego, iż każdy z nich czyhał na sposobność odw etu za swoją
dom niem aną krzywdę.
Kiedy zaś zostali kom endantam i, su
rowe poczucie obowiązku nic pozwalało im mieszać niesnasek osobistych do spraw służbowych. Łączyli się tedy nie raz do walki z nieprzyjacielem , bili go lub w ym ykali się razem -z jego pazurów , ale zaraz polem rozchodzili się bez poże
gnania z groźnie nasęplonym i czołami i zapiekłą w sercach nienaw iścią. Znali ją podw ładni i nieraz z niej się n a trz ą sali. Dziwna bow iem była la ich n ie n a wiść. Jakgdyby m usieli podsycać ją co pewien czas swym widokiem, aby nie za
m arła!...
Późną jesienią, kiedy już srogie do
piekały mrozy i śnieg sypał jak puch
z ro zd artej pierzyny, uradzili oni przez posły uzupełnić swe b ra k i w uzbrojeniu i am unicji, a przy tym zasilić się także żywnością w składach, które n ie p rz y ja ciel posiadał w pobliskim m iasteczku, opuszczonym zupełnie przez ludność cy
wilną. Częste i skrzętne wywiady daty poznać, że m iasteczko o n o było pełne nieprzyjacielskiego żołn erstw a w szelkiej b ro n i i że składy, n a które mieli chrapkę, pozostaw ały pod nadzw yczaj pilną strażą.
Jednakow oż dowódcom partyzanckim nie o d eb rało to ducha. Z dośw iadczenia w ie
dzieli, że nieraz udaw ało się brać górę n a d wicie liczniejszym nieprzyjacielem , gdy uderzenie odbyw ało się w sp rzy jają
cych okolicznościach, było należycie przy gotow ane i śm iało przeprow adzone. W ła
śnie w spraw ie tych przygotow ań o k aza
ło się rzeczą potrzebną, aby zw aśnieni kapitanow ie porozum ieli się ze sobą oso
biście. Ale Pan Lelussa wściekł się, kiedy napom knęli mu o tym jego podw ładni.
W idocznie dnia tego giez jak iś go ukąsił lub rozdarły się utajo n e blizny jego du
szy. Srodze złajał wszystkich, że chcieli go podstępnie pogodzić ,z jego przeciw ni
kiem. Aż zaperzył się ,z gniewu, w rzesz
cząc:
— „Co? Ja m iałbym gadać z tym cho
lerą, M aciejką? Bebechy się wc mnie przew racają, gdy p atrzę na jego gębę...
Prędz-ej rak świśnie!"
P odw ładni wie śmieli rozdrażniać go je szcze więcej przypom nieniem , że przecież już nieraz gadał z tym cholerą, chociaż rak nie świstał. Dąsy były dąsam i, a p rzy gotow ania mus ały być szczegółowo omó- w icne. Nie ochłonąw szy jeszcze ze swej pasji, uczynił P an Lelussa rzecz n a jg o r
szą. Na posła swego do P ana M aciejki wy
b rał podoficera Bredę i dał mu pełnom oc
nictw a n ad er szerokie. Bardzo krzywił;
się na lo inni. Breda nie m iał śród nich dobrej sławy, gdyż jakim ś niepojętym sposobem pow rócił n edaw no do o-ddzialu z nieprzyjacielskiej niewoli. Ale odezwać się ponow nie już nikt nie miał ani oclio ty ani odwagi.
Złe się stało, albowiem starannie obm y
ślana w ypraw a zupełnie się nie udała. Po
łączone oddziały zdradą zesłały wciąg
nięte w zasadzkę i poniosły ogrom ne stra
ty. Od zupełnego pogrom u ocaliła je tył gdzie go zawsze m ogli odszukać. Więcej zaprzątała dcli m yśli poniesiona klęska ko straszliw a zaw ierucha, kiedy rozbite uchodziły ku swym leśnym kryjów kom spod m iasteczka. Poryw czy Pan Lelussa wyszedł o wiele gorzej od swego przezor
niejszego przeciw nika. Z jego oddziału ludzi p a d ła praw ie połowa, jem u zaś sa memu eikirutnie rozszarpał bok czerep g ra natu. O blanego krw ią i ledwie źywega z ogrom nym trudem wynieśli w ierni to warzysze z odm ętu śnieżycy i przegranej bitwy.
N ieprzyjaciel czynił, ©o było w jego m o cy, aby partyzantów w ytępić do nogi.
Z pow odu n a d e r głębokich śniegów nie mogąc rzucić za nim i swych sił zm otory
zowanych, ani naw et piechoty, słał za uui- m i św iatła reflektorów i pociski g ra n a tów. Ale ćma zaw ieruchy stała się w rychle lak nieprzeniknioną, że przestały rozw id
niać przestw ór re flek to ry i tylko n a oślep biły granaty. Zamieć ocaliła pobitych partyzantów Już bez znaczniejszych strat, b rodząc ciężko w sypkim śniegu, za ełiynęli oni w gąszcze puszczy, gdzie cał
kiem przestała im być straszna nieprzy
jacielska przewaga. N iedobitki uszły.
Pościg ustał.
P an Maciejko odłączył się od swego b y łego przyjaciela i razem ze swym oddzia
łem przepadł kędyś w leśnych ostępach.
Nie w iedział o ranie P an a Lelussy i nie zatroszczył się o niego. Nie zatroszczyli się też w zam ian o jego losy podw ładni
rannego k apitana, zwłaszcza że wiedzieli, gdzie go .zawsze mogli odszukać. W ięcej zaprzątała ich myśli poniesiona klęska oraz groźny stan, w jakim zn ajdow ał się ich nieszczęsny dowodca. P an Lelussa.
m ęczył się okropnie. C harczał i irzęzil, rzygając krw ią n a tych, co go nieśli.
Chwilami całkiem odchodził od przytom ności. Już poczynali w ątpić jego d ru h o wie, czy uda się go żywcem donieść do chaty, co w daw niejszych latach byw ała m ieszkaniem gajowego, ale teraz siała ni#
zam ieszkana i opustoszała.
Jed n ak przecież go donieśli do tego bezpiecznego mi ejsca.
W izbie, gdzie z dużego niegdyś pie
ca kuchennego pozostała przy sam ej
•pieca kuchennego pozostała przy sam ej ziem i tylko podm urów ka, już buzow ał ożywczy ogień. Z wielką pieczołowitością ułożyli żołnierze swego k om endanta n a sien n ik u w praw dzie m ocno dziuraw ym , lecz w ypchanym świeżym m iękkim s ia nem . Nędzny był to barłóg, cóż, kiedy w całym dom ostwie nie było ani łóżka ani żadnego Innego sprzętu, na k tó ry m było
by m ożna urządzić posłanie. Siennik dla ciepła był przysunięty tak blisko do o g niska, że ranny mógł w nie włożyć rękę, gdyby przez nieuw agę n azb y t daleko w y
ciągnął w bok swe ram ię.
N e zdaw ał się jed n ak być -zdolnym do tego ruchu. W yglądał strasznie. Obciążo
n e bezwładem , leżały zem dlone jego członki. Świszczący oddech w ydobyw ał
•się z jego piersi. Jego tw arz, do niedaw n a czerstw a, ja k to byw a u zdrow ych lu dzi, dziwnie w yszczuplała, zmięła s ę i p-o.
zapadała. Ze skłaczonych wąsów obsuw a
ły się m u tające od krw i czerw one sopla lodu. M rużył oczy i łypał pow iekam i z n i e wy ino w n y m znużeniem .
Jego pobladłe, piętnem cierpienia n a znaczone czoło pcradliło się stopniow o z marszcz kam i jak u człowieka, który cięż
ko pracuje myślą. Długo krw aw a piana bulgotała mu w gardle, zanim w yszem rał z widocznym przerażeniem :
— „Zapom niałem ... Na śm ierć zapom niałem "...
Podw ładni bardzo go lubili, więc aż dwu naraz pochyliło się nad nim, aby do
słyszeć w yraźniej szept jego m dłych warg.