• Nie Znaleziono Wyników

Zdrój : kultura - życie - sztuka. R. 3, nr 3=28 (1 marca 1947)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Zdrój : kultura - życie - sztuka. R. 3, nr 3=28 (1 marca 1947)"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

rararajinsa - a w a n s- arawonzn

flJJU 1 1 «J

ROK I LUBLIN, 1 M A R C A 1947 R.

JAN IN A PLISZCZYŃSKA

AMICUS PLATO, SED MAGIS AMICA YERITAS

KALIKST M O RAW SKI

TWÓRCZOŚĆ LITERACKA CERVANTESA

KAZIMIERZ PIETKIEWICZ

ART. MALARZE A WIEŚ POLSKA

IULIUSZ KURZĄTKOWSKI

PLASTYKA A SPOŁECZEŃSTWO

CZ. JASTRZĘBIEC KO ZŁOW SKI

W OBCYCH ZWIERCIADŁACH

STANISŁAW PAGACZEWSKI

DZIEJE JEDNEGO MIASTECZKA

STANISŁAW K. PAPIERKOWSKI

O MUZYCE JUGOSŁOWIAŃSKIEJ

Nr 3 (28) \

LIST D O REDAKTORA „ZDROJU"

RECENZJE KSIĄŻEK GŁOSY O „ZDROJU"

PRZEGLĄD CZASOPISM

JANINA PLISZCZYŃSKA

AMICUS PLATO, SED M A G IS AM ICA YERITAS

W

związku z artykułem p. N. Łubnic- kiego pt: „Materializm a idealizm"

(III) nasunął mi się szereg refleksyj, któ­

re tu przedstawiam.

Przede wszystkim w imię ścisłości nau­

kowej muszę sprostować pogląd, jakoby Eżpikur był ateistą. Powołuję się tu na pracę najlepszego w PiOilsce zmaiwcy Epi­

kura, p. prof. dr A. Krokiewicza, który w swej wyczerpującej monografii pt: Nau­

ka Epikura (r. 1929 Polska Akademia Umiejętności) przedstawia wyczerpująco teologię Epikura. Oto, co mówi on na sir.

250: „Teologia Eipikura stanowi najza­

wilszą część nauki filozofa. Pobożność arcymislrzil, pomawianego o obłudę już przez starożytnych, wydawała się długo nieszczerą także w czasach mowszychł,

a 'kiedy się z nią w końcu pogodzono pod naciskiem zachowanych świadectw, jedni uczeni usiłowali ją wytłumaczyć alego­

rycznie inni się zniechęcili mniej lub więcej wyraźnie, a tyllko niektórzy próbo­

wali rzecz przeniknąć..." W podanym tamże, na str. 254 liście do Merzejkcusa czytamy słowa samego Epikura: „Wierz przede wszystkim, że bóg jest t worem nie­

zniszczalnym i szczęśliwym... i wierząc tak, strzeż się go kalać czymkolwiek, co by bluźniło owej niezniszczalności lub co by mąciło owo szczęście. Myśl natomiast o nim wszystko, co waruje jego szczęście wraz z niezniszczalnością. Albowiem bo­

gowie są. Ta świadomość nie pozostawia ńi cienia wątpliwości. Nie są jednak ta­

kimi, jak sobie roi gmin".

Nie wchodzę tu już w szczegóły nawki, która głosi byt doskonały ii nieśmiertelny szczęśliwych bogów w wiecznych między- światach kosmosu. W żadnym przypad­

ku jednak Epikur ateistą nie był.

Psychologiczne rozważania genezy uczuć religijnych ograniczył p. N. Lub- nicki do stwierdzenia, zresztą dość po­

błażliwego, że „są one potrzebne 'pew­

nemu typowi ludzi po to, by mogli w spo­

sób bardziej sensowny i pełny ułożyć so­

bie życie, by czuli nad sobą opiekę w chwilach niedoli...", krótko mówiąc, uczu-

S Ł O W O O D REDAKCJI Zamieszczony w Nr 1 wznowionego

„Zdroju** artykuł Dr Narcyza Łubuickie- go, profesora UMCS w Lublinie, pt.: „Ma­

terializm a idealizm** — będący trzecią i ' ostatnią częścią całości, której części I i II ukazały się na łamach „Zdroju**

przed zmianą redaktora pisma — wywo­

łał w sferach naukowych i społecznych Lublina żywą reakcję. Wyrazem tego były głosy i listy, nadesłane Itedakcji.

Zamieszczając w numerze trzecim ar- tjkul Dr Janiny Pliszczyński j, wykła­

dowcy KUL, polemizujący ze stanowis­

kiem Dr Lubnickicgo, podkreślamy raz jeszcze nasze stanowisko, zajęte w arty­

kule wstępnym (Nr t (2B): dając możność wypowiedzi autorom o różnych poglą­

dach na świat nie chccmy tym samym stwierdzić, że pog’ądy wypowiadali? przez pisząrych w „Zdroju** są ząwszc zgod­

ne z poglądami Redakcji. Dając pełną swobodę wypowiedzi Redakcja rezerwu­

je sobie prawo zamieszczania artykułów polemizujących, traktujących to samo zagadnienie ze stanowiska zupełn e od­

miennego.

cie relgijne jest potrzebne człowiekowi słabemu, stąd wniosek, że człowiek, nie- pot.rzebujący opieki, silny i śwadomy swych celów, nie potrzebuje religii'?! Otóż, la analiza psychologiczna nie jest zgod­

na z naturą ludzką. Religijni bywają i lu­

dzie słabi i ludzie mocni. Nie wchodzę już w to, co nazywamy słabością, a co si­

łą, i co nią jest właściwie, bo np. taki So­

krates już w V w. przed Chrystusem w

„Gwgias-zu" Platema mówi, że „większym nędzarzem jest ten, co wyrządza krzyw­

dy, niż tein, co ich ddz.naje, i ten, którego kara nie spotyka, niż ten, który ją ponie­

sie", a brutalny na dc z. to wiek nietzscheań- ski nie reprezentuje ani moralnej siły ani umysłowej. Pomijam także tę okoliczność, że człowiek o sobie nigdy nie może po­

wiedzieć, że jest dostatecznie silny, gdyż często pod naciskiem wewnętrznego

„marę tenebrarum" pęka niespodziewanie obręcz woli i siły. Pokora chrześcijańska nie jest sztucznym tworem, jest naturalną

O człow ieku silnym

SOKRATES: Więc, panie dobry, powiedź© jut, raz nareszcie, których to toa«y- wasoi lepszym i i silniejszym i i na jakim punkcie?...

KAI-l-IKl-ES: ...Człowiek, który ma żyć, jak należy, powinien żądzom swoim [Młócić wodze; niechaj będą jak najw iększe i pie pow ściągać ich... Jeśli się k toś szczęśliwym trafem urodził synem królewskim, albo m iał zdolności i dorwał się do jakiegoś berła, czy tronu tyrana, czy autokraty, to cóżby u takiego człow ieka m ogło być brzydsze 1 gorsze, niż panowanie nad) sobą ? Toż wolno mu używać dobra w sze­

lakiego, a on by sobie sam em u pmia miał nakładać w p ostaci prawa i mniemania i w znirania tłum u? Czy nie musiałoby go nędznikiem zrobić to całe piękno spra­

wiedliwości 1 panowania nad sobą, gdyby zgoła nie przydzielał w ięcej w łasnym przyjaciołom niż wrogom , i to, będąc ]>anem w© własnym państw ie? Nie, Sokra­

tesie; bujne, szerokie życie, bez hamulca i bez j>ana inad sobą, byle było skąd, to j«tst dzielność i szczęście, a ta reszta, to świecididka, to ludzkie konwenanse przeciw naturze, to głupstw a, o których I m ówić nie warto.

SOKRATES: Ty. teraz jasno m ów isz to, oo i inni m yślą, ale powtedżłcć tego nie chcą. I powiedzenie: Żądz, mówisz,; zgoła pow ściągać n ie należy j) śli k toś mai być, jakf potrzeba, tylko Im pozwolić, niech będą jak najw iększe, a zaspokojenia Im szukać, w szystko jedno skąd, 1 na tym polega dzielność ? . . • Mnie się to wydajo, Kalliklesie, że dzielność każdej raw zy i sprzętu i ciała i duszy tak że i każdej istoty żywej n ie bj.rze s ię ta k prześlicznie ni stąd ni zowąd tylko w ym aga porządku i na­

leżytego sta n u i sztuki, która każdemu z nich odpowiada. Zatem doprowadzi nie do pewnego jiorządku i ładu stanow i dzielność każdej rzeczy. B o jakiś ład w ew nę­

trzny, tkw iący w? każdym przedmiocie, czyni go dobrym. ftbife się tak zdaje. Zatoin t dusza, która m a w sobie ład sw oisty lepsza od nieuporządkowanej ? KoniTcznle.

A przecież) ta. co m a w sobiie ład, to porządna? A porządna- ta. c o rozumnie panuje mul sobą? Najoczy w iście j. W ięc dusza, rozumnie panująca nad sobą, dobra. A to

mówię, że, jkśli rozumnie panująca nad solni- je st dobra, to znajdująca się w stanie przeciwnym rozumnemu panowaniu nad sobą — je st zJa. A to je st dusza nierozum­

na, i rozpasana. A k io rozumnie panuje nad sobą, ton będzie p iw nie jioslępował, jak należy, i w stosunku do bogów i do ludzi. B ędzie w ięc inusiał postępować w stosun­

ku do ludzi — sprawiidliwt?, a w stosunku do bogów — zbożnie. A znowu przecież i odważny być. musi, bo to przecież nie jest rzecz człow ieka rozumnie panującego nad sobą ani gonić oni uciekać prz. d czym nie natęży, ale przed czym należy...

Nie zgadzam się, Kalliklesie, żeby po tw arzy brać niesprawiedliwie najw iększą było hańbą, ani jeśliby kto ranił ciało moje, albo mi o d r ź n ą t m ieszek — przeciw­

nie. W ogóle jakakolwiek zbrodnia popełniona na mnie, i na moich bliskich bardziej haniebna jest dla zbrodniarza, niż dla m nie, który bym jej był ofiarą... Bo też, Kal- liktcsie, spośród potężnych jednostek wychodzą ci, którzy się wielkim i zbrodniarza­

mi stają... Trudna to rzecz, Kalliklesie, i wif ikiej godna pocliwaly, jeśli się posiadło wielką moc czynienia złego, sprawiedliwie życie pędzić. A jednak bywają, a m yślę, Ż.> i później będą ludzie piękni i dobrzy tą w łaśnie dzielnością, żeby sprawiedliwie zarządzać tym, co człowiekowi ktoś powierzy.

(Według Platona „Gorgiasza"; przekład W. Witwickiego).

postawą rozumnego człowieka. Idzie .ni przede wszystkim o to, że analiza psycho­

logiczna p. N. Łubnickiego nie wyczer­

puje zagadnienia. Naczelnym bowiem motywem psychologicznym religijności człowieka jest potrzeba adoracji, która każę człowiekowi paść na kolana przed Istotą doskonałą, nieśmiertelną, będącą wiecznym i idealnym dobrem, pięknem i prawdą. Ludzie najżarliwszej wiary modlą się do Boga, jako do siwego najwyż­

szego ideału; św. Augustyn w swych „So- l.iloquia‘‘ woła w chwili najgłębszej mo­

dlitwy: „Te invi co, Deus yeritas..., Deus sapientia..., Deus bonum et pulchrum, in

<|no et a quo et per (juem bona et pulchra sunt, quoe borna et pulchra sunt omnia"

albo: „Deus pater veritatis, pater sapien- tiae, pater verae summaeqe vitae, pater łieatitudinis, pater boni et pulchri"...

Autor artykułu uznaje wysoką wartość uczuć religijnych, nie wypowiadając się co do ich przedmiotu, podobnie jakgdyby

można uznawać wartość uczuć estetycz­

nych nie mając pozytywnego stosunku do pojęcia piękna. Można słusznie i bez­

namiętnie stwierdzić, że nie. da się do­

wieść naukowo, że Róg nie istnieje; moż­

na stwierdzić, z eatą ścisłością, że aleizm jest postawą uczuciową, a nie umysłową.

Natomiast wszelkie dane obiektywne pro­

wadzą luldizkość do naukowego odkry­

cia Boga. Gwałtowny rozwój nauk przy­

rodnie yeti i astrofizyki prowadzi nie­

uchronnie do tego oszałamiającego wnio­

sku. Wiedza o niezmiennych prawach kosmosu i boskiej jego harmonii, wiedza o święcie pozornej materii, która jest tyl­

ko potężnym złożem związanej energii (o czym już przed wiekami mówił Ary­

stoteles) — a rozbita staje się potworną, nieobliczalną siłą — przygotowały ludz­

kość do zrozumienia stów Pisma Św.: „Na początku było Słowo (Logos)". Owa wszechmocna, wszechogarniająca świa­

domość twórcza — Boża — to ów Logos.

Widok ładu w Kosmosie i uwielbienie dla Stwórcy wszechrzeczy natchnęły Newto­

na do odkrycia owych wspaniałych praw, jak siim o tym mówi w siwej optyce (vide M. Popławski, „Newton"). Tworzeniu rai życia organicznego nigdy nic stanie się udziałem człowieka, choćby poznać naj­

niższe szczeble ewolucyjne świata żyjące- go, boć np. takie wirusy, o .których tak głośno rozprawiają zwolennicy mechani- stycznej teorii życia, są już przecież ukształtowanymi, choć niezmiernie m a­

leńkimi organizmami. Przejście od świata nieorganicznego do organicznego jeut i będzie stale wielką bożą tajemnicą, co zresztą nie przynosi wstydu nauce.

Ludzkość nie może wyrzec się i nie wy rzeknie się nigdy samego w sobie, ani pra­

wdy bezwzględnej, choćby to było non­

sensem, zdaniem p. N. Łubnickiego, gdyż cechą natury człowieka jest dociekanie prawdy, zarówno jego życia wewnętrzne­

go, jak prawdy wszechświata. Człowiek głęboko wierzący dążyć będzie i musi dą­

żyć zawsze do naukowego uzasadnienia i dowiedzenia prawdziwości swego wie­

rzenia.

Nie sądzę, aby było sprzeczne z nauką stwierdzenie irracjonalnośoi, a raczej su- perracjonalności (w granicach rozumu lud/kiego) pewnych zjawisk życia orga­

nicznego na ziemi i ładu we wszecbświe cie, natomiast wydaja mi się nienaukowe

— usiłowanie wytłumaczenia w sposób pozornie rozumny tego, czego się wytłu­

maczyć faktycznie nie da (nip. teoria do­

boru).

Wlzj artystyczna Michała Anioła, na freskach Sykstyny przedstawiona, jest jednocześnie najbardziej trafną ilustra­

cją naszej wiedzy o wszechświecie. Oto Bóg Ojciec wielkim zamachem ramienia powołuje z mgławic rodnych światy. On też na drugim fresku powołuje do życia Adama. Cóż za kontrast między rozbuja- łą, pełną twórczej energii, pcslacią Boga Ojca, będącego czystą świadomością, mo­

cą wolą samorodną, a postacią człowieka całkowicie już ukształtowanego, lecz bez­

wolnego, nieświadomego siebie; dopiero dotknięcie elektryczne Stwórcy powołuje go ze snu materii do życia ducha: bezwol­

na ręka Adama, dotknięta przelotnym ru­

chem palca Bożego, to symbol człowieka.

Bywałe już różne aspekty religijności ludzkiej: fantastyczne i mistyczne. Nasza epoka odkrywa Boga w nauce.

Janina Pliszczyńska

(2)

KALIKST MORAWSKI

T W Ó R C Z O Ś Ć LITERACKA CERYANTESA

D

zieło literackie C ervantesa jest ilościo­

wo wielkie, gatunkow o różne, Jest ono pod wielu względami odbiciem ówczes­

nych kierunków i zainteresow ań literac­

kich i tłum aczy się w dużym stopniu ów czesną modą literacką. Mamy w ięc utw o­

ry geniąjne, do dzisiejszego dnia aktualne i p rzy k u w ające uwagę czytelnika bez względu n a epokę i kraj jak „Don Quijo- te “ m am y ciekaw e i z w ielkim talentem n apisane now ele ja k „Noyelas ejem pla- res“ oraz powieści p asterskie, utw ory p o e ­ tyckie ii teatraln e o m niejszej w artości li­

terack iej, interesująco głównie jak o przy­

czynek do ch a ra k te ry sty k i autora i życia literackiego epoki. Omówimy najpierw te ostatnie utw ory, by później sc h a ra k te ry ­ zować dokładniej Don Kiszota. nieśm ier­

telne dzieło Cervantesa.

ROMANS PASTERSKI

Powieść pasterska leżała w sm aku epo­

ki i należy do .najbardziej popularnych litw orów w tych czasach. Oczywiście € e r - vantes unie jest tw órcą tego rodzaju utw o­

rów. Przed nim i po nim pisan o ich d u ­ żo, Romans p a ste rsk i tu do pewnego s to p ­ nia fikcja literacka. Pod postacią paste­

rzy i ich życia, opisuje się uczucia i ży­

cie sentym entalne w arstw w ykształco­

nych. Główny temat to nieszczęśliw a m i­

łość zakochanego p asterza; jego u k ocha­

n a albo jest zupełnie o b o jętn a n a p rz e ż y ­ cia m iłosne swego wielbiciela lub też sa­

ma kocha się nieszczęśliwie w innym. Do n ajh ard ziej typow ych utw orów tego ro ­ dzaju, które p o d wpływem k ultury sta ­ rożytnej o raz um iłow ania do n atu ry w prow adził do literatu ry renesans, to

„A rcadia" poety neapolitańskiegu San- nazara (1458—1530) „Z akochana Diana ' au to ra hiszpańskiego Moiiteśniayora (zm arłego w 1561 roku), „Aminka" Tor- q u ala Tasea (1544—T595) a u to ra Je ro z o ­ lim y wyzwolonej, o raz „L‘A stree" fran cu s­

kiego pisarza d‘U rfee (zmarłego w 1625 roku).

Do rzędu tych powieści należy dodać Galateę C ervantesa, w której obok p e w ­ n ych w spom nień osobistych m am y ty p o ­ wy tem at tego ro d z a ju utw orów a m iano­

wicie miłość Elicio i E ra stra do pięknej Galatei, przeplataną epizodam i m iło sn y ­ m i innych pasterzy. Utw ór ten ogłoszony prozą w 1585 roku zd rad za w wielu wy­

padkach wpływ „D iany" Mouitemayora.

Je st on ponadto nieskończony. Cervantes dał nam ty lk o pierw szą część, d ru g ą zapo­

w iadał stałe, lecz nie nap isał jej nigdy.

Ogłoszony już po śm ierci Gervamłesa w 1617 r. utw ór ,;Los tra b ajo s de Persiles y S.gisinunda. H istoria setcm trional" m iał być według a u to ra jego najlepszym utw o­

rem. Los trab ajo s — dosłow nie prace, oznacza właściwie troski, tru d n o ści m i­

łosne bohaterów . T eatrem akcji są po­

czątkow o k ra je północne, później Lizbo­

n a, utw ór te n pełen niepraw dopodobnych sytuacji, świadczy o bu jn ej fantazji Ger- vantesa, k tó ry z realizm em łączył elem en­

ty uczuciowe, i w yobraźni, zbliżające go do rom antyków .

CERVANTES JAKO POETA Jak o .poeta pozostaw ił nam Cervaates utw ory okolicznościow e, ja k młodzieńcze poezje z okazji śm .crci królow ej Łzabel' ogłoszone w 1569 roku, utw ory w ysław ia­

jące uroczyste przyjęcie am basadora a n ­ gielskiego przez dw ór hiszpański w 160r»

ro k u . Główny u tw ó r poetycki to „V.'aje del P urnasso“ (Podróż n a P arnas). Po­

m ysł nie jest oryginalny, jest zaczerpnię­

ty r włosk.ego poem atu Cesare C aporali

„Viaggio In P arn asso “. Jest to symbolicz- ma podróż w k ra j poezji. Dobrzy poeci b ro n ią C ervantesa od natarczyw ości tłu ­ m u wierszokletów . C ervantes m iał bardzo wysokie pojęcie o roli 'poezji. Z w łaści­

wym sobie przenikliw ym zdrow ym ro zu ­ m em uw ażał on, że zasadniczą podstaw ą tw órczości poety pow inien być talen t, w iedza zaś jest niezbędną d la uszlachet­

n ie n ia form y i treści, ale sam a nie wy­

starcza, by zapew n.ć .poematowi w artość.

T ylko spontaniczność połączona ze sztu­

ką stw orzą doskonałego poetę — tw ierdzi

(W 4 0 0 -L E C IE U R O D Z IN )

C e rv a n te s . P o e ta n ie m o ż e b y ć h is to r y ­ k ie m . T e n o s t a tn i m a o b o w ią z e k p r z e d ­ s ta w ić w y p a d k i p ra w d z iw e , p o e ta m o ż p r a w d z iw y w y p a d e k p r z e k s z ta łc ić s wi|

f a n ta z ją , — W y s tę p u je w ię c C e rv a n te s z d e c y d o w a n ie p r z e c iw k o p se u d o .p o e z ji, p rz cci w k o r o z p u w sz ech n i omy ni w ó w e z. a s tr a k ta t o m n a u k o w y in czy te ż r e t o r y c z ­ n y m , u b r a n y m w n ie w ła ś c iw ą d la teg o ro d z a ju u tw o r ó w fo r m ę p o e ty c k ą . „ P o d r ó ż

n a P arn as" w ydana w roku 1614, w k tó ­ rej au to r nie szczędzi zdawkowych koni- plim cntów różnym poetom mało na to zasługującym , pisany jest dość n ie p rz e j­

rzyście, przeładow any jest alegoriam i, b ra k m u '.spontaniczności, której Cervan tes twymagał od poety, widać n atom iast duży wysiłek. Gervantes pozostaw ił po so­

bie obfity spadek ja k o a u to r d ram aty cz­

ny. P róbow ał przez pew ien czas zarab iać n a życie, pisząc utw ory dla teatru , mamy naw et konk retn y k o n trak t, mocą którego Cervantes zobow iązał się dostarczyć ..

określan y m term inie pew ną liczbę ulw >

ró w scen.cznych. T e a tr hiszpański był wówczas w okresie roziwoju, klorego punktem kulm inacyjnym będzie wTdui te a tr Lope de Vega i C alderona. Jeżeli Cervante.s nie osiągnął sławy ja k o a u to r dram atyczny, t-o w dużym sto p n iu kon­

k u re n c ja Lope d e Vegi była tu ważną przyczyną. Cervanles stoi n a stanów '<ku trzocii jedności klasycznych: czasu, m iej­

sca i akcji. Z arzuca współczesnym Korne diom pom ieszanie praw dy historycznej.

Mamy utw o ry pełne niepraw dopodobnych sy tu acji. Jed en a k t dzieje się w Afryce, drugi w Azji, trzeci iw E uropie, w pierw ­ szym akcie b o h ater jest m ałym chłopcem , w drugim już zgrzybiałym starcem . W je ­ dnym dram acie w ystępują jednocześnie postaci z różnych epok; K arol W ielki, ce­

sarz bizantyjski H ierakliusz, G odfryd z B oulllon itd. Cuda, zn an e ja k o cu d a je d ­ nego świętego, przy p isu je się innem u, sło­

w em b ra k praw dopodobieństw a stanow i głów ną wadę teairu, zdaniem Cervantesa.

Znam y cały szereg utw orów scenicznych C ervantesa w „Los tratos de Argel“ (1582) p rzedstaw ia nam obyczaje Algieru i życie niew olników , w dużym stopniu op arte n a osobistych przeżyciach i spostrzeżeniach Autora. Postacie alegoryczne, ja k : Ko­

nieczność i O portunizm , lepiej pow iedz­

m y Stosowność, n a d a ją tem u utw orow i

c h a r a k t e r sz tu c z n y . T o s a m o m o ż e m y po w ie d z ie ć <> „ N u m a n c ii” (1583). M a m y tu e p iz o d z h is to r ii s ta r o ż y tn e j. D łu g o le tn ie o b lę ż e n ie N u m a n c ji p rz e z S c y p io n a zb li ża się k u k o ń c o w i. M ie sz k a ń c y są u k re s u sił, g n ę b i ic h g łó d . N a tle o g ó ln e j tr a g e ­

d ii m a m y e p iz o d y tr a g ic z n o -u n iło s n e , p o ­ s ta c i f a n ta s ty c z n e , n p .: H is z p a n ia r o z m a ­ w ia z rz e k ą D u e ro , c z a r o d z ie j M a r ą u in o w s k rz e s z a u m a r ły c h , sc e n y m iło s n e , n ie

pozbawione sztuczności, wreszcie zb io ro ­ we sam obójstw o m ieszkańców N um ancji.

Zjbytni patos, .prześladowanie o k ro p n o ­ ściami, zbyteczne postaci fantastyczne szkodzą pow ażnie N um ancji, jak o u tw o ­ rowi scenicznem u. W 1809 roku odegrano N um ancję w krytycznym m om encie o b lę­

żenia Saragossy przez F rancuzów i p rz y ­ czyniła się ona ..’tasi>' swym patosem i bohaterstw em postaci do podniesienia ducha obrońców m iasta.

CERVANTES JAKO NOWELISTA Nowele Cervantesa d o dziś interesują szeroki ogół; N iew ątpliw ie Cervantes nie był tw óicą now eli. Przed nim m am y n o ­ welistów włoskich: Boccacia, Bandella, Lasca (Grazzlmi) praw dziw ych m istrzów tego rodzaju utw orów . Nowele wzorowe ogłoszone w 4613 roku wraz z now elam i um ieszczonym i w Don Kiszocie stanow ią w ażną pozycję w literatu rze li szpań- skiej. W dużym stopniu one wynikiem obserw acji poczynionych przez autora w okresie swych podróży służbowych Po­

znał wtedy życie rozm aitych war.siw ludu oraz zapoznał się z różnym i dziwacznym i a i e r z typam i ludzkim i, k tóre z dużą d-o- zą realizm u, h u m o ru i głębokiej psycho­

logii i ch arak teryzow ał w swych now e­

lach. W ciągu trzydziestu lat napisał o n swe 13 now el, z których każda zasługiw a­

łaby n a obszerne om ów ienie.

Spór -o to k tóra z n ich jest najlepsza nie został rozstrzygnięty i praw dopodobnie nigdy nie będzie rozstrzygnięty. Część k ry . tyków uważa nowelę „EJ licenciado Vi- d rie ra “ za n ajlep szą inni „La G itanilla“

lub też now elę o dwóch psaeh, k tóre c h a ­ rak tery zu ją sw ych p an ó w „La 'de los per- ros Cipion y B erganza“. Spotkały się one x ogólnym uznaniem w spółczesnych i po­

tom nych. Nawet ryw al C ervantesa wielki Lope de ^ e g a uznał je za dobre. Również

W alter Scott zaznacza, że now ele te Lyły jego ulubioną lektuirą. Każda z now el za­

w iera swoiste piękno, polegające n a do­

kładnym 'odtw orzeniu obyczajów, żywość;

opow iadania, pomysłowości epizodów, krytyce występków i zła. W idzimy w nich również opis ścierających się nam iętności.

C ervantis jest więc m alarzem , filozofem, stojącym na stanow isku ogólnoludzkich zainteresow ań człow iekiem i ludzkością.

Nie b ra k również swoistego hum oru i dow cipnej krytyki współczesnego świata.

Np. w „El licenciado V id riera“ m am y o ry ­ ginalne dziw actw o młodego licencjata, który pod wpływem m agicznych zabiegów utracił rozum. W ydaje mu się, że jest ze szkła. Ale jednocześnie w ypow iada sądy o ludziach i •••eczach słuszne, dow cipne i głębokie. Przypom ina m iejscam i Don Ki- szota, który m im o swego szaleństw a rów ­ nież 'wypowiada tra fn e i o ryginalne sądy świadczące o mądrości autora.

UTWÓR G NIEŚMIERTELNEJ SŁAWIE

Utwór, dzięki którem u Cervantes zdobył sobie nieśm iertelną sławę to Don Kiszot.

Pełny tytuł „El ingenioso hidalgo Dom

O uijote de la M anclia". P ierw sza część ukazała się w 1605 r. druga w 1615. P rzed ukazaniem się drugiej części w 1614 roku wydano drugi toni Don Kiszota, m ający stanow ić konstytucję dzieła Cerventesa.

Autor nazyw ający się Aloinso Fernander.

d e Avellaneda jest postacią nieznaną, jest lo pseudonim . Nie wiemy kto pod nim się u k ry w a i ja k ie właściwie cele przyśw ieca­

ły autorow i. N iewątpliwie chciuł on ośm ie­

szyć Don Kiszota. A vellaneda nagrom adził dużą Ilość pom ysłów w ulgarnych, n ie p o ­ zbawionych pewnego komizmu. Książka ta, będąca swoistym plagiatem , w któryaa realizm 1 w ulgarność Sancha przedstaw io­

ne są w jask raw ej form ie, sk ło n iła Carv*a- lesa do szybkiego w ykończenia i o p u b li­

k o w an ia drugiej części Don Kiszota.

Den Kiszot jest to powieść rycerska. P o ­ wieści ry cersk ie i powieści o sprytnych w łóczęgach tzw. „picaros** należały do u lu ­

bionych utw orów literackich epoki. Z na­

my wielką Ilość tych pow ieści, d ziałają­

cych podniecająco n a fantazję czytelnika.

Tem at przew ażnie zaczerpnięty jest z śred ­ niow iecznych epopei rycerskiej i z po­

wieści dw orskiej. Bohaterow ie, odznacza­

jący się niesłychaną odwagą i szlachetnoś­

cią, doko n y w ają niebyw ałych czynów, niosą pomoc uciśnionym , b io rą w opiekę słabych, zwłaszcza kobiety, p o konyw ują przeciw ników obdarzonych n ad lu d zk ą si­

łą, okrucieństw em i przew rotnością. W ał­

czą z czarow nikam i, djabłam i, sm okami.

Do n a jb a rd z ie j znanych utw orów tego ro­

d z aju należy „Amadis de Gua,la“, którego au to rem jest Rodrigue.z Montalvo. Nawet ze Świętego F ranciszka z Assyżu zrobio­

no rycerza walczącego z potw oram i wszel­

kiego rod zaju i rycerskim i przeciw n ik a­

mi. T a dziw aczna histo ria z 1589 roku, której autorem jest zakonnik fra Gabriel de M ata świadczy, jak m o d a powyższa o g arn iała naw et duchow ieństw o. Wiemy, że Kanoł V m im o oficjalnych zakazów czy tan ia i publikow ania pow ieści ry c e r­

skich czytał je w sekrecie z dużym u p o ­ dobaniem .

„El p ic a ro " iw literatu rze p rzedstaw ia jak już pow iedziano typ sprytnego włó- częgi-aw anturnika. „La vida de L azar illo de T orm es“ (1544 r.) jest typow ym u tw o ­ rem tego rodzaju w literatu rze h iszp ań ­ skiej.

FANTAZJA 1 REALIZM

Don Kiszot to p o zornie pow ieść ry cer­

ska z pew ną dom ieszką elem entu „pica- tresco" i pasterskiego. W rzeczywistości jest inaczej. U tw ór le n cz a ru je nas swą głębią, k tó ra staw ia Don Kiszoła o całe niebo wyżej, niż liczne utw ory poprzedza­

jące ukazanie się tej epopei kom icznej.

Pierw sza rzecz, jak a rzuca się w oczy, to głęboki hum or. Już sama koncepcja utw oru jest b ard zo ki m ie r­

na. Don Kiszot, hiszpański łre c z k o - siej, rozczytuje 'ę w m odnych pow ieś­

ciach i pod ich wpływem przew raca mu (d. c. n a str. 5-ej).

(3)

KAZIMIERZ PIETKIEWICZ IE i.il SZ KERZĄTKOWSKI

Artyści malarze a wieś pelsha Plastyka a społeczeństwo

Prostym a jednocześnie najbardziej zwyczajam i ze sposobów zbliżenia

rac j analnym

wsi polskiej do sztuki j jej twórców no dradze upowszechnienia kultury, a jednocześnie spopullaryzowania war­

tości kulturalnych i wysiłków gospo­

darczych ludu mogłaby być zorgani­

zowana akcja malarzy na terenie wsi w okresie letnim.

Akcja taka, mająca za zadanie uchwycenie w obrazie artystycznym rwoistych cech krajobrazu i kultury ludowej szczególnie w regionach naj­

hardziej, charakterystycznych i ży­

wych pod względem folklorystycz­

nym, odegraćby mogła kolosalną rolę o wszechstronnym znaczeniu.

'Poza rolą wzajemnego zbliżenia ar- tytsity do chaty wiejskiej, malarstwo polskie spełniło rolę wspaniałej księ­

gi dokumentamej, odzwierciedlającej wszystko to, co stanowi istotę życia i piękna i pracy twórczej wsi.

Trzeba powiedzieć prawdę, że dzi­

siejsza wieś polska nie widuje mala­

rza i jego dzieła na wisi. Nie rozu­

mie nile t^lko procesów myślowych powstawania dzieła, ale nie widziała

•awet techniki malarskiej i nie ma żadnego o tym pojęcia.

Zjawienie się artysty malarza na zapadłej wsi to iskierka światła, któ­

ra rozjaśniłaby wiele nieznanych rze­

czy ze świata. Nie jeden talent może być odkryty.

Każda rozmowa i sama praca pod patrzomai przez m łodzież wiejską to najlepszy odczyt o sztuce

Z drugiej strony wieś otworzyłaby dla malarza wszystkie skarby swego pdękina. Oto architektura archaiczna o swoistych cechach naszej sztuki lu­

dowej, wnętrza domów mieszkalnych oraz inne budowle i urządzenia go ąpodarskie na tle polskiego krajohra zu.

Dzieła rzeźbiarza weijskiego i ko­

wala — kapliczki, cmentarze i krzyże.

Sceny z życia obyczajowego, społe cznego i kulturalnego wisi, mień ące

«/ię barwą strojów regonalnych, akce soria kultu i zabawy, świetne typy chłopskie.

Znój dnia codziennego i criężka praca dająca chleb ludności — orka, aiejba, sianokosy, żniwa powiązane ze

(wieniec żniwny) — to tematyka niewyczerpana dla polskie­

go artysty. Dla wsi — to księga jej życia pisana barwami, księga, która powinna wykazać niezniszczalną moc, piękno naszego narodu i kraju.

W pracy tej mogliby wziąć udział też studenci, młodizież, która łatwiej dotrze do źródła, a często staranno­

ścią przewyższy skończonego artystę.

W akcji napewno dopomogłyby ar tystom wiejskie organizacje społecz­

no-kulturalne. szkolnictwo oraz pla cówki kulturalno-oświatowe i urzędy ziemskie w sensie opeki w zakwate rowaniu się, a nowet wyżywieniu tam gdzie będzie to możliwe.

Jeżeli Ministerstwo Kultury i Sztu­

ki taką akcję zorganizuje i wynajdzie środki, spodziewamy się, że artyści z tego zadania wywiążą się dosko­

nale.

Podsumowaniem prac w tym za kresie byłaby wystawa ogólna, połą czona z nagrodami i zakupami naj­

lepszych prac do celów artystycz­

nych, naukowych i propagandowych.

Kazimierz Pietkiewicz

Pejzaż ożywiony (olej) ,

Historia malarstwa XX wieku wyka zuje pojawienie się nowych a ekscen­

trycznych dtoktryn plastycznych. Są one krótkotrwałe i ustępują miejsca jeszcze hardziej radykalnym, najczę­

ściej niezrozumiałym.

Ekscentryczność i radykalizm, po­

goń za oryginalnością, rewolucyjne tendencje burzenia, zdawałoby się, niewzruszonych zasad, którymi się kie­

rowano we wszystkich nowszych sty­

lach jak dążność do osiągnięcia zgod­

nych efektów z naturą, a więc: per­

spektywy, właściwego nrzedsitawienia ciała ludzik ego w jego proporcjach i ruchach, koloru, światłocienia i t. p.

przejawiły się w poszukiwaniach no­

wych form. A ponieważ trudno jest wymyśleć coś absolutnie nowego, na­

śladowano sztukę ludów pierwotnych, sztukę dz ecka, Jodową, próbowaną wreszcie tworzyć sztukę abstrakcyjną, albo wizije oglądane w stanie somnam­

bulicznym.

N.ekiedy zaprzeeano w obrazie wszystkim dotychczasomym zasadom

(Kubizm).

Niepokój przełomowych godżin wy­

raził s.ę także w kulcie dla miniowych stylów (Szkoła Pruszkowskiego i Sten- dzińskiego).

N e miejsce tutaj na zajmowanie się analizą poszczególnych kierunków;

splot zjawisk towarzyszących krysta- lizowan u sdę pewnych dążeń jest nie­

wątpliwie b. ciekawy, chodzi mi jed­

nak naraz e o sitwferdlzenie tego cha­

osu w rzeczach plastycznych, tej na­

miętnej walki o prymat grup, a co za tym idzie—‘całkowitej dezorientacji konsumentów sztuki, zmniejszania się ich liczby—całkowitego odosobnienia plastyków od snołeczncństwa. Zjawis­

ko niepożądane i uiebepieczne. Plasty­

ka stała się niepotrzebną. Plastyka jest aspołeczną. Dziwnym się musi wy­

dać dążenie do upowszechnian a w tych warunkach plastyki i dlatego wszelkie próby realizowania tych dą­

żeń natrafiają na niezmierne trudno­

ści. A przecież bywało inaczej. Starsze pokolenie pamięta jeszcze wystawy, które były tłumnie odwfedźiamet, na któ­

rych dokonywano zakupów. Artyści poprzedniego stulecia starali się rea­

lizować pewne zagadnienia nieformal­

ne, ale raczej literackie i tego oczeki­

wało i pragnęło nasze społeczeństwo.

Sztuka drugiej połowy XlX wieku, a jeszcze więcej ostatnie ćw’erćwiecze zaważyły poważnie na formowaniu psychiki Polaka.

Dotychczas historię Polski widzimy oczyma Matejki, a epos żołnierza pol­

skiego oczyma Kossaków.

Grottger, Brandt, Chełmoński, Mal­

czewski Jacek, Tetmajer, Fałab, Sko­

czylas, Sichulski-wszyscy pracują jak gdyby na zamówienie społeczne. Dzie­

ła ich są oczekiwane, wi elokrotnie re­

produkowane w tygodnikach, na pocz­

tówkach jako premie Tow. Zach. Szitiuk Pięknych; reprodukcje te często zdo­

biły nasze wnętrza. Z togo by wynika­

ło, że plastyk przeżywał zagadnienia polskie zgodnie z masarni narodu.

Obecnie stwierdzić należy roz- dźwięk, który wynika z tego, ź& dąże­

nie plastyków do zdobycia wolności w sensie n'e malowania patriotycz­

nych scen, zdobycia tej wolności jaką posiadali artyści ludów wolnych, jak:

Anglicy, Francuzii, Włosi, Niemcy, którzy nie musiieli malować patrio­

tycznych tematów, ale zwrócili się do zagadnień formalnych.

O statecznie plastycy w yw alczy li zwycięstwo, ale za cenę utraty konsu­

mentów sztuki.

Dlatego artykuł kol. Pietkiewicza uważam za głos mas domagających się sztuki, którą mogłyby przeżywać, tak jak nasi poprzednicy. Podsuwa nawet tematy z życ a wiejskiego; słusznie myśli, że arstysta chcąc uchwycić właściwy ton, powinien osobiście wejść w to środowisko, poznać je, zżyć się z nim, a wtedy napewno znajdzie

drogę do ich psychiki.

Sprawa poważna i trzeba ją wszech­

stronnie opracować. Interesuje nas przygotowanie estetyczne środowisk wiejskich i miejskich, ilość przodow­

ników kulturalnych i oś w1 altowych po­

siadających jakiekolwiek wiadomości o sztuce, mełodyi pracy szerzeń a tej wiedzy, reforma programów kształce­

nia nauczycieli, reforma programów kształceń a artystów i t. p.

Juliusz Kurzątkowski Fernard Leger

G. Grosz Diabolo (akwarela) 1920 r. Józef Chełmoński Orka (olej)

(4)

CZ. JASTKZĘBIEC-KOZŁOWSKI

W OBCYCH ZWIERCIADŁACH C

zy my Polacy jesteśm y łubiani przez

inne naro d y ? Rzecz zastanaw iająca, ja k biegunow o różną odpow iedź wypad- nie dać n a to p y tan ie w zależności od tego, czy n as obcy p o zn ają tu taj w P o l­

sce, czy też u siebw , w swoich ikrajach.

Cudzoziemiec, który przyjechał do P o l­

ski n a nieco dłuższy pobyt, zazwyczaj po pew nym czasie zaczyna Polaków lubić Jeżeli przybył z „burżuazyjnego" Zacho du, tro c h ę zrzędzi n a b ra k kom fortu w życiu codziennym , poza tym n a pol­

sk ą niesłow ność, na nicsum ienność n a ­ szych rzem ieślników itd. N atom iast z re ­ guły chiwali w Polsce wesołość, pogodę, anim usz, dow cip, łatwość j kuiltu‘rę sto su n ­ ków tow arzyskich, sy m p atię d o nowo- poznanych ludzi, żywą inteligencję. Pan W alser, A m erykanin, k tó ry w W arszaw ie spędził coś około roku, pisał potem przez długie lata ilisty do moich znajomlych, pełne tęsknoty ■ za Polską. „Mój zawód zm usza m nie ao częstych podróży p o S ta­

n ach Zjednoczonych, Anglii, F rancji, Niemczech. Otóż po Polakach ci wszyscy ludzie w ydają mi się dziw nie ociężali um ysłow o, m ało lotni, zbyt je d n o stro n ­ n ie in teresu jący się w yłącznie swoim fa ­ chem , m aterialistyeznii, bez polotu . . . I je ­ szcze jedno: w w aszych dziennikach, n a ­ w et brukow ych, zawsze m ożna wyszuikać w którym ś felietonie czy a rty k u le — tro ­ chę sam odzielnej m yśli, tw órczego żartu.

Nasze am erykańskie gazety, w zestaw ie­

n iu a. nim i, są ta k ie czcze, ta k ie b łah e . . Obraz zm ienia się radiy(kalnie, gdy P o ­ lacy iwyistępują mie w roli gospodarzy, lecz gości. A że to się dzieje bez porów ­ n a n ia częściej, więc rezu ltat jest wcale sm ętny. T rzeba sobie powiedzieć o tw a r­

cie: n ie m am y w świecie „dobrej prasy".

Nie jest to naw et obojętność, chłodny stosunek, tylko w,ręcz niechęć, często w y­

raźna, n ieraz jask raw a antypatia. Dosyć sobie przypom nieć, jak ładnie wystawi!

P olaka Claude F a rrć re iw swym „Człowie­

k u , który zabił" (L‘hlonnne qui assiassina), ja k m iłe są ty p y Polaków chociażby w „B raciach K aram azow ach" D ostojew ­ skiego! Już niejedną gorzką pigułkę dał n am do przełk n ięcia znany pow ieściopi­

sarz angielski Wells, k tó ry szczerze wy- znaje, że „nie lubi Polaików i nie ufa im".

Gdiyi kiedyś napisał, że P olska za swe grzechy słusznie została podzielona m ię ­ dzy Rosję, Niemcy i Austrię, Clicsterton, nasz w ypróbow any przyjaciel, w którym ś arty k u le pytał żartobliw ie, czy słusznie by było, gdyby „pana W ellsa za jego g rze­

chy podzielono m iędzy Shawa, Galswor- th y ‘ego i m n ie?".

Mamy przyjaciół, a le bardzo n ielicz­

nych. Za to w ybitnych i gorących. W c z a ­ sach najnow szych m ożna wymienić:

w spom nianego p rzed chw ilą C hestertona w Anglii, Ju liu sza Baneszieia w Jugosła­

w ii, F ran cisa Wairraiina, który całe życic pośw ięcił badaniom n a d filozofią polską, we F ran cji.

Niezbyt to m iła rzecz — słyszeć k ry ­ tyczne zd an ia o sobie; ale czasem zdrow a i pożyteczna. Zawsze b ard zo mię in te re ­ sował sposób, w k tó ry ludzie próbują scharakteryzow ać własny i inne narody.

Czytając książki w różnych językach, n ie­

raz w ynotow yw ałem sobie odpow iednie ustępy. Podzielę się dziś z czytelnikam i częścią tych wypisów.

* * *

Georges D uham el napisał powieść w form ie w spom nień F rancuza, studenta m edycyny. S tudent ten p racu je w prosek­

torium , gdzie się sty k a z kolegam i wielu narodow ości. Między innym i jest lam Ma­

zurkiew icz, „Polak o zimnym w zroku, hołdujący filozofii pełnej goryczy". Bo­

h a te r rozm aw ia o nim z Ikolegą-Żydem, p an em Simon. T en ostatni w yraża się o M azurkiew iczu uszczypliwie.

— Jesteś b ard zo złośliwy, kolego. P rze­

cie ten Polak p racu je doskonale, jest to jeden z n ajm n iej głupich w śród nas.

— Zapewne — rzekł Simon — ale p rz e ­ ciw niem u, jak przeciw w szystkim jem u podobnym , zachodzi pcw,na bard zo w aż­

na o k o lic z n o ść .. .

—• M ianowicie?

— Ta, że po polsku n ie istnieje czaj sowini.k c o n t i n u e r (kontynuow ać, c ią ­ gnąć dalej).

B o h a te r zrozum iał, że jest to aluzja do b raku ciągłości w dziejach Polski.

Bardzo go zaciekaw iła ta uwaga. Nie chcąc urazić M azurkiew icza n ieo stro ż­

nym słówkiem , kiedyś przy sposobności zapytał go m ożliwie obojętnym tonem, ozy rzeczywiście po polsku nie ma lego czasow nika. Zapytany spłonął ru m ień ­ cem, jed n ak pow ściągnął się i o d p a rł spo­

kojnie:

— Być może. Ale za to m am y czasow ­ nik, którego wy n ie posiadacie: p r z e ­ t r w a ć .

Ciekawe i n a ogół życzliwe są uwagi prof. Juliusza Beneszicia, którego zasługi w dziele zapoznania Jugosław ii z Polską i naw zajem są w ręcz nieocenione. W je d ­ nym ze swych felietonów, pisanych przed trzydziestu z górąi laty, ta k m ów i o P o la­

kach: — Są uprzejm i, gładcy, życzliwi bez przesładzania, d y sk retn i. Każdy z nich m a swój świat w ew nętrzny, k tó ry otacza nieprzebytym niurem . F akty czy zjaw iska, k tó re ich rażą lub bolą, um ieją o dsunąć i już n ie dać im do siebie p rz y ­ stępu. Jak ie to charakterystyczne: Sien­

kiewicz, który n ap isał p o n a d dziesięć ty ­ sięcy stron, ani ra z u n ie w ym ienił nazwy Rosji! U przejm ość ich je d n a k w ydaje mi się często n azb y t już (konw encjonalna.

Gdy się Polakow i poskarżysz na jakieś sw oje tro sk i lub kłopoty, zaw sze z r b i zm artw ioną m inę i pow ie: O! o! Gdy m u opow iadasz o swoich spraw ach, co chw ila

słyszysz od niego pełne rzekom ego p rz e ­ jęcia: Tak? tak ? — Ani razu n ic zdarzyło m i się usłyszeć w polskim salonie p rzy ­ krego słow a o p rzeciw nikach; ale to g łó ­ w nie dlatego, że się o tych przeciw ni­

kach w ogóle n ie mówi. Najczęściej k o n ­ w ersacja ma za lemat nową książkę, k o n ­ cert, teatr. Rozmów o polityce Polacy słuchają chętnie, p rz y czym każdy z nich pozostaje przy w łasnym , zgoła n ie w z ru ­ szonym zdaniu. Zupełnie ró żn i ich od nas nieporów nanie większa dyskrecja.

Możesz P olaka znać szereg lat, a n ie spyta cię o n o twoje sp raw y sercowe ani o tw o je finanse; ja k ognia będzie się b ał urazie cię nieproszonym w trącaniem się. Nigdy też nie słyszałem, żeby się swoim bogac­

twem, 'znakomitością', czy tytułem etui pili w ybitniejsi Polacy — choćby to byli ludzie, k tó rzy na k a rta c h w izytowych m ają takie h erby jak Ostoja, Jelita, Le- Jiiwa, N ieczuja . . .

Mimochodem rzucił naszym paniom m iły kom plem ent pow ieściopisarz am e­

ryk ań sk i W illiam Black. Pow iada on w którejś ze swych książek, iż „Rosjanki byłyby niew ątpliw ie najpiękniejszym i 'kobietam i w świecie, g d y b y ... n ie P ol­

ki". Całą powieść, k tó re j ak cja toczy się wr Polsce, napisał Peimbert'0in — ale cóż to .za Polska, o rety! Czasem isię wydaje, że to hum orystyika, choć zresztą autor eheo nam być najżyczliw szy.

Nie m ieliśm y n a ogół szczęścia u po- wie.ściiopisarzy rosyjskich. Toteż n ie bez pewnej przyjem ności czytam uwagi obiektyw ne, m oże naw et przychylne, w ciekaw ej książce rosyjskiego em igranta (już nieżyjącego), E. Kielczewskiego pt.

„Po przejściu h u ra g a n u " (Posle uragana).

Powieść jest p isan a ja k o pam iętnik ro ­ syjskiego inteligenta, który po rewolucji opuścił.R osję i podróżuje po świecie. Oto

parę uryw ków :

„T ylko w e W łoszech, Rosji i Polsce spotyka się ludzi o ta k subtelnej k u ltu ­ rze, że sztuki p ięk n e stanow ią dla nich nie tylko ozdobę życia, lecz jego Składnik isto tn y ; ludzi, których um ysłu i c h a ra k ­ teru jakby dotknęło skrzydło w ielkich autorów w szystkich czasów i w szystkich narodów , zostaw iając n ieuchw ytne zna-i m ię n a ich upodobaniach i przyzw ycza­

jeniach. Tylko tacy ludzie m ają zro zu ­ m ienie d la n ajprzedniejszego h u m o ru i bolesne odczucie lichoty. Ich nerw y, wy- subtelnione postrzeganiem odcieni w sztu ­ ce, są w yjątkow o czujne; stą d ta w y tw o r­

n a delikatność w obcow aniu z in n y ­ m i . . . “ .

„P rzy dużym stole koło okien siedzą Polacy — trzech mężczyizn w nieokreślo­

n y m w ieku i jedna starsza dam a. Wszyscy są u b ra n i bez zarzutu, wszyscy m ają d u m ­ ne, rasow e rysy i w yniosłe m aniery. P o ­ w iadają, że Polacy są F ran cu zam i p ó łn o ­ cy; głów ne podobieństw o polega n a tym, że każdy F ran cu z i każdy Polak jest za­

kochany w sobie: pierw szy — m iłością szczęśliwą i spokojną, drugi — m iłością zazdrosną i pełną dręczących zw ątpień;

obaj lubią m ówić o swych zaletach, lecz pierw szy czyni to z ro zb rajającą dobro- dusznością, nie p rzypuszczając u ro z­

m ówcy a n i cienia w ątpliw ości, drugi —

z rozdrażnieniem , z góry już urażony m ożliw ą n ieufnością czy ironią. Lubię F rancuzów i nic nie mam przeciw P o la­

kom, ale w tych drugich rad bym w i­

dzieć więcej szlachetnej prostoty, tak właściwej daw nej arystokratycznej P ol­

sce".

Mówi też Kielczewski o innych n a ro ­ dach:

„Kto wie, czy A m erykanin nie jest n a j­

lepszym typem m ężczyzny. Jest ran silny, odw ażny, n atu raln y .i szlachetny; nie skrzyw dzi słabego i chętnie narazi życic dla ra to w an ia pierw szego spotkanego, nic sobie z tego n ie robiąc. Czuje głęboko i szczerze, lecz n ie pieści się, ni'e mówi frazesów i nie pozuje. Ale jest prosto­

duszny prym ityw ny, filozofia m u obca, poezji nie rozumie, jego rozkoszow anie się życiem ogranicza się do e le m e n ta r­

nych czynności fizycznych: sportu, ta ń ­ ców, lekkiej m uzyki i hałaśliw ego śpie­

wu".

„Dziwne to, lecz nieraz, zauważyłem , źe najlepszyimii obyw atelam i rosyjskim i, są zTuszczali cudzoziem cy".

„My R osjanie przyjm ujem y oszustwo ja k o zło n ieu n ik n io n e i trak tu jem y je

t. dobroduszną lub w zgardliw ą o b o jętn o ­ ścią. Francuzi w idzą w oszustw ie zjaw i­

sko .norm alne, k tóre należy regulow ać grzeczną .kontrolą, Anglicy, Niemcy, A m erykanie i inni, m ają je za rzecz n ie ­ dopuszczalną. To sam o tyczy się wszel­

kich napiw ków . R osjanin płaci dużo, by się odczepić i by nie czuć za plecam i n ie ­ zadow olonej gęby. F ran cu z daje w sam raz tyle, by go n ie w y łajan o , i za b rak hojności w ynagradza miłym uśm iechem . Inni płacą tyle, n a ile, ich zdaniem , ktoś zasłużył".

Chińczycy — to lud sym patyczny i ucz­

ciwy, lecz d z i ś najzupełniej b a rb a rz y ń ­ ski. F aktycznie rządzą Chinami cudzo­

ziemcy, przy czym Anglicy i Am erykanie tra k tu ją ich jak M urzynów".

W ysoce zajm ujące są „P am iętniki a n ­ gielskiego agenta", p ió ra R. II. Bruce L ockharta. A utor odegrał dużą rolę w an ­ gielskiej dyplom acji, przez długie lata był przedstaw icielem W ielkiej B rytanii w Rosji, łam też przeżył w ielką w ojnę 1914— 18 i rew olucję radziecką, przy czym do bolszew łzm u ustosunkow ał się n a ogół przychylnie. Z narodow ości jest Szkiotem, nie szczędzi Anglikom cierpkich uwag, zresztą i w sto su n k u do siebie sa­

m ego daje dow ód rzadko spotykanego autokrytycyzm u. Przytoczę tu ta j k ilk a jego spostrzeżeń:

„U Anglika patriotyzm uzew nętrznia się w postaci tępej pogardy dla w szyst­

kiego, co n ie angielskie. Patriotyzm Szko­

ta jest praktyczniejszy. P ogarda jego dla cudzoziem ców o g arn ia również Anglików, co Szkot je d n a k staran n ie ukryw a. Za­

pał jego ogranicza się do zagrzew ania do walki Szkotów w Twickenha.m. Jest to objaw raczej rasow y, niż lokalny. Cho­

dzi tu o gloryfikację i zadow olenie k aż­

dego Szkota z samego siebie, niezależnie od tego, w ja k ą część globu zapędzi go pragnienie w yróżnienia się".

G

dy po skwarnym lecie 1939 roku rozpętała się n.axł Polską wrześ­

niowa nawałnica., w miasteczku był sobie sam pogodny wieczór pachnący trochę melancholią odchodzącego la­

ta, trochę apteką i fryzjernią. Drew­

niane domki zanurzone po uszy w dojrzałą i lekko rudziejącą zieloność sadów wdychiwały otwartymi okna­

mi nadchodzącą noc.

I gdy nad zachodnią granicą prze­

biega! dreszcz ostrego pogotowia w stal zakutych armii — prownejo- nalne domki zabłyskiwały miłą po- świetlą naftowych lamp. Ksiądz pro­

boszcz siadał do kolacji, aptekarzowa do bridża, kupiec do obliczan a kasy, a komendant posterunku do pisania raportu.

Z trzaskiem pierwszego pękającego granatu załamał się stary świat. Po­

częła się i Wielka Gra. Ludzkość prze­

kroczyła próg szaleństwa. Maciejka w ogródku naczeln ka sądu pachniała hak samo jatk w czasie pokoju.

Huragan runął na miasteczko.

Lawina plotek przewaliła się ponad gonbowyirii dachami podcienionych domków.

Kolumny cofającej się armii ,prze­

maszerowały spiesznie bokami. Mia­

steczko drżało od zbliżającego się hu­

ku armat. Nocami ciemność pulsowa­

ła jak krew w skroniach chorego. Ze skrzypem niesmairowanych kół prze­

waliła się fala ludzika na wschód.

Skrzypem kół śpiewały wtedy wszy­

stkie drogi i dróżki, .gliniane, kamie- msite, piaszczyste.

Samotne stodoły w polach stały się pełnymi komfortu mejscami noclegu dla ludz.i o nieogolonych twarzach i zakurzonych bucikach. A potem zro­

biło się cicho i bardzo spokojne.

0 którejś tam godzinie zaturkoitała polska ikuchna połowa.

Odbita, zagubiona owca. Posypały się neprzeliczone kule gdzieś zza rze­

ki, zza mosbu. Polski żołnierz padł twarzą przed miasteczkiem, jak gdy­

by chcąc zagrodzić drogę nadjeżdża­

jącemu patrolowi niemieckiemu.

To wszystko.

Potem był motocykl na rynku — obcy człowiek w stalowym chełme i zakurzonym gumowym płaszczu- Prz,ez szereg miesięcy stała w mia­

steczku niemiecka kompania. Burza

przeszła dalej—zniknęła za siedlmio- ma wzgórzami, za siedmioma rzeka­

mi. Wieczory były znów ciche i cie­

płe. Zapach drugiego siana mieszał się z głosami sentymentalnie nastrojo­

nych Hansów i Karlów, którzy siady­

wali na progach swych kwater, paląc fajki.

Zima była ostra, długa i śnieżna.

Wydeptana w śniegu ścieżynka wiod­

ła do mizernego domku, w którym działy się dziwne rzeczy. Listonosz, będący właścicielem domku zamykał drzwi, zasłaniał starannie okna, wyj­

mował z komory aparat rad owy, łą­

czył dziesiątki kieszonkowych bate­

ryjek wyżebranych w czasie swej służby, rozwijał antenę na przestrze­

ni od łóżka po piec i słuchał... Ale nie sam — otoczony gromadką kilku­

nastu ludzi wpatrujących się w jego twarz w chwli, gdy z powodzi pi­

sków i trzasków wyławiał słowa ko­

munikatu brzmiące jak Dobra Nowi­

na.

(W trzy laba później — aresztowa­

ny o bladym świcie zaginął bez wieści).

Miasteczko nadal żyło Polską mli-

STANISŁAW PAGACZEWSKI

Dzieje. jediMtyj.

mo obecności dwustu najzupełniej ob­

cych ludzi. Polskim był mróz, polskim był śnieg zwisający z dachów, pol­

skimi były gwiazdy wiszące nad zie­

mią zasłuchaną „nocami” w rzekome odgłosy armat „od Węgier"... Polskie było przedwiośnie całe przebłękitnio- ne nieuświadomionymi nadziejami.

W miasteczku pełno już było no­

wych ludzi. Ludzi z „dużego świata”.

Przyjeżdżało tu wielu: profesorowie, docenci, radcy i studenci. Wygnani z miast drożyzną, brakiem żywności, strachem, prześladowaniem, schronili się na cichej prowincji, aby przeżyć.

Miasteczko zakwitło nazwiskami lu­

dzi nauki i sztuki. Ale profesor hi­

storii sztuki podlewał w swoim ogród ku rabaty floksów, a radca m nister- stwa prowadził w miejscowej spół­

dzielni książki handlowe. Magister fi­

lozofii „odwszawał” okoliczne wsie, a nieukońozony medyk szczepił „na

Cytaty

Powiązane dokumenty

Nastały dni, które toczyły się nad przepaścią i które niejednego pochłonęły, ale już z dala od bram, które przez śmierć prowadziły do wolności. Siódmy

ła się na kraw ędzi epoki, która kończyła się nieodw ołalnie.. Nowe czasy budow ał przew rót, hliiey w ślad za

ku można, a nawet należy, zgodzić się na naruszenie zasady legalności w prawie karnym J zezwolić nowej ustawie karnej, wydanej pod wpływem owego głębokiego

Ludy te wcześniej się rozrosły, zakw itły i m inęły, wcześniej przeszły przez poszczególne stadia ro z ­ wojow e, przez dośw iadczenia, jak ie h i­.. storyczne

Gdy się dziś z odległości kilkudziesięciu lat patrzy na kroniki, które Prus pisywał przez lata całe, z głęboką czcią myśli się o człowieku, który

Yermeern, malarski sztandar jego kraju, trzeba było odkrywać w dwieście lat po śmierci, a dzić odkrywa się jeszcze wciąż jego obrazy i płaci za nie

Musi on być siłą młodości, siłą dźwigania się i walki o wyższe wartości kultury polskiej, tak jak siłą młodości jest wieś, jeszcze niewyżyta, daleka

I wórcze słowo okryje się wartością nic tylko artystyczną, ale i moralną. Literaturze wypadnie zająć jedno z naczelnych miejsc w odbudowie świata. To ona musi