• Nie Znaleziono Wyników

Zdrój : kultura - życie - sztuka. R. 3, nr 6=31 (15/30 kwietnia 1947)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Zdrój : kultura - życie - sztuka. R. 3, nr 6=31 (15/30 kwietnia 1947)"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

Cena 15 zł.

TREŚĆ NUMERU:

i STEFAN WOLSKI

MARIA STUART

WOJCIECH NATANSON

KRAKÓW A JERZY SZANIAWSKI

NARCYZ ŁUBNICKI

AMICUS CRITICUS, SED MAGIS AMICUS CRITICISMUS

LIRYKA SERBSKA w przekładach St. K. Papierkowskiego

ALEKSANDER OLKIEWICZ

POWRÓT

ZDZISŁAW PAPIERKOWSKI

KRYMINALISTA

MARIAN MORELOMSKI

ORESTEJA W WARSZAWSKIM TEATRZE POLSKIM

JANINA PLISZCZYNSKA

ROK I LUBLIN, 1 5 -3 0 KWIETNIA 1947 R. Nr 6 (31)

KWESIIA W YCHOW AW CZA W „SZCZENIAKACH"

Recenzje księżek

STEFAN WOLSKI

M A R I A S T U A R T

O ..Marii S luarl" Juliusza Słowackiego tak wiele najprzedniejszych umysłów i znawców rzeczy zabierało głos, że - - wy­

gnam szczerze— do lem atu lego podcho­

dzę z 'Zażenowaniem. Ponieważ kw estia o- praco w an ia klllku uwag o dram acie pozo- staje w związlku z w ystawieniem tragedii w T eatrze Lubelskim . pragnę zastrzec się, że a rty k u ł niniejszy będzie m iał c h a ra k ­ te r bardziieij inform acy jno - u ty litarn y niż literacko - odkrywczy. Nie zam ierzam bowiem pretendow ać do oryginalności i n a ścianach wiedzy o Słowackim o d k ry ­ wać freski dawno już odnalezione.

Gdyby kłoś spojrzał na „M arię Stuart"

Juliusza Słowackiego w oderw aniu od jej tła historycznego jako na d ram at p rzed ­ staw iciela rom antyzm u, odrzucając suge­

styw ny wpływ nazw iska W ielkiego A uto­

ra (które mogłoby podważyć obiektywizm owego spojrzenia), zadziwiłby się i może przeraził spiętrzeniem zła zaw artego w utw orze. Mógłby naw et mleć w ątpliwości czy życie zdolne jest dostarczyć lak p o n u ­ rego d ram atu zbrodni w środow isku dzie­

sięciu zaledwie osób. Mógłby również zastanow ić się nad w artością rom antyzm u, grzężnąeego w tem atyce tak wysoce p o ­ sępnej, bez cienia nieledw ie uśm iechu ludzkiego. Byłoby to je d n a k w ejrzenie pow ierzchow ne. Niie odkryłoby ono w

„M arii S tu art" nic poza izalelami scenicz­

nym i, ostrość.ą rysunku ch arak teró w i poetyckim dźwiękiem pięknych strof.

F an tazja, w yobraźnia i poezja — pow ie­

działby, i byłby w tym zdaniu rów nie d a ­ leko ja k i blisko praw dy. „M arii S lu arl"

bowiem nic m ożna rozw ażać bez w n ik ­ nięcia w istotę czasów w spółczesnych h i­

storycznym postaciom dram atu, ja k i z p o ­ m inięciem kilku inform acyj zw iązanych z osobą twórcy z okresu pracy nad tą sztuką.

Hiistóryczna M aria S tu art (nr. 8.12.

1542 r.), córka Jak u b a V szkockiego 1 Ma­

rii Guise, jako sześcioletnie dziecko zn a­

lazła się na dworze francuskim , przezna czona na m ałżonkę następcy tronu F r a n ­ ciszka 11. Mając szesnaście hit poślubiła delf.na, który jed n ak bardzo prędko zm art W ielki plan frtincusk.ego króla p o ­ łączenia pod berłem Marii i F ranciszka trzech narodów : francuskiego, szkockiego i (ewent.) an g ielsk eg o został zniw e­

czony. M aria pow raca do Szkocji obcią żona złym wpływem dworu francuskiego, k tó ry przez lata w yciskał na li.eukszlał- tow anym ch arak terze kobiety p.ętno lek ­ kości obyczajów, zmysłowości i d e p raw a­

cji. W 'k ra ju ogarnęła Marię z p unktu w al­

ka, tocząca się między k a to lik a m i i pro testantam :. B aiując się w n .eznanej i nie­

bezpiecznej syiuacji. królow a poślubiła w 23 raku z y e .a daieklegi krew nego, H en ­ ry k a S tuarta lorda D arn ley a, sądząc, że z pom ocą tego m ożnow ładcy szkockiego zdoła rozbić obóz protestantów , z a sila­

nych ludźmi i pień ędzmi z p ro leslan ek ej Anglii Elżbiety. Małżeństw,, to n a przy nio-sło Marii S tu a rt nic dobrego. H enryk bowiem nie tytko nie był jej pom ocny w walce, ale przeciw nie, jego żądza w ła­

dzy zbliżyła go do przeciw ników k ró lo ­ wej. Kiedy zaś za jego spraw ą zeslaił za­

m ordow any ulubieniec Marii lulu sta Ił z ziio, nastąpiło zerwanie, które zakończyło się śm iercią D a rn le y a w zam achu zorga­

nizow anym przez kochanka królowej lir.

Botwela. Śledztwo nie ud >wodn ło mu

zbrodni: nie było leż dowodu współwiny Marii. W krótce też M aria S tuart po raz trzeci zaw arła zw iązek m ałżeński.

Trzeci z kolei jej m ałżonek: lir.. Bolwel nie zm ienił w niczym toczącej się fali przełom u dziejowego. Miecz reform acji zm iótł królow ą z gran ic Szkocji. Praw ow i­

ta dziedziczka tro n u angielskiego (Marla S tuart pochodziła w prostej linii od H en­

ryka VII), jak na ironię, szukała schro­

nienia u Elżbiety angielskiej, k tórą p rz y ­ padek urodzenia uczynił przyw ódcą p ro - I osi autów . E lżbieta skorzystała ze sposob­

ności i uwięziła ryw alkę, następnie w yto­

czyła jej proces o w spółudział w zam or­

dow aniu Damley*a, i wreszcie (po 20 p r a ­ wie latach więzienia), w ykryw szy spisek, w którym rzekom o b rata udział Maria Stuart, w ytoczyła jej nowy proces. Zapad!

w yrok skazujący n a śm ierć, nieszczęsną królow a zakończyła swój tragiczny żywot pod toporem k ata w 1587 r.

Nie była to przecie wyłącznie tragedia rodziny królew skiej. M aria S tu art urodzi­

ła się na kraw ędzi epoki, która kończyła się nieodw ołalnie. Nowe czasy budow ał przew rót, hliiey w ślad za reform acją.

W alka, k tórą toczyli „papiści" i p ro te ­ stanci m iała nie tylko aspekt religijny Była to w ałka o now e zdobycze społecz­

ne, w której m iał zostać rozryty o sta ­ tecznie duch średniow iecza, a niedobit­

ko,wie. przekw itłego fcodaliznm : rycerze i duchow ni, od wieków dzierżący władzę, mieli w ydać o statn ie tchnienie

Agonia m inionego świata to okre

A N T O N I R Ó Ż Y C K I

Znakomity skłor, z pokolenia iych największych ludzi polskiego teatru, dyrektor Teatru Miejskiego w Lublin e, obchodzić będzie w dniu 8 '• s a br 40-lecie swojej p a ty scenicznej. Dyrektor Różycki występi w utworze Jerzego Szaniawskiego p. t. „Adwokat i róże".—

życia M arii Stuart. N iew ątpliw e tragiczna la postać jest w yrazem owego czasu, który rów nie byt krw aw y jak i konstruktyw ny w końcowym efekcie. N iew ątpliw ie los królow ej niezdolnej spostrzec konieczno­

ści i nieodw ołalności p rzem ian społeczno- religi jiiych, z góry był przesądzony. To zaś, że nie dorosła o na do zadań i m ąd ro ­ ści męża stanu i w rezultacie nie zdołała wywrzeć konkretnego wpływu n a b.eg w ypadków , plącząc się w zbrodni i in­

trygach dw orskich (w n ajm n iej odpo­

wiedniej do tego chwili), słało się dla niej wyrokiem , którego w ykonanie zaledwie się odw lekło.

Zdawałoby się, że Juliusz Słowacki uchw ycił sens, i owego czasu walk: o po­

stęp, i owych ludzi przeciw nych obozów.

Nazwanie ..Marii S tu art" dram atem h i­

storycznym uspraw iedliw iałoby ten po­

g lą d . W realizacji koncepcji wyszło jed ­ nak coś form alnie tylko związanego z Iłem historycznym tragedii królow ej.

Mając do dyspozycji m ateriał twórczy z jednej strony w iążąey się z dram atycz­

ną historią owych czasów XVI w., a z d ru ­ giej stromy - z tragedią żywych ludzi, Słowacki • poeta poszedł tropem w ięk­

szej dań wówczas tragedii!: tragedii duszy człowieka. Stąd jego „M aria S tuart" nie jest b ynajm niej d ram atem historycznym a w ybitnie —-psychologicznym .

1 ’< >c z ą I k (> w y a.k e en I a.k 1 u p i e.rw s z ego, odsłaniającego w opow iadaniu pazia w rzenie rew olucyjne w Szkocji na Ile ataków prołeslantów na obóz katolicki, którego sercem jest dw ór królew ski, za­

powiada pozorniie dalszo bieg w ypadków o potężny m ładunku problem u historycz­

n eg o . Akcent len natychm iast praw ie n ik ­ nie, a na jego m iejsce wchodzi n u la uczu­

cia i zbrodnfi o c h a rak terze (ze współczes­

nego p u n k tu widzenia) .krym inalnym . Autor zatem nie w ykorzystał m ateria­

łu historycznego w stopniu oczekiw anym i — m ógłby ktoś rzec — zm arnow ał te­

m at. Być może wpłynęła na to lek tu ra H istorii Szkocji szkockiego pow ieśćiopi- sarza i historyka szkoły rom antycznej W alter Scott, a i kilku jego opracow ań li.larackich ,z życia królow ej, k tó re były dla Słowackiego bodajże jedynym źród­

łem p o z n an ia dziejów M arti Stuart, a k tó ­ re należy uw ażać za naśw ietlenie jed n o ­ stronne. Możliwe jednak, że Słowacki przeczytał także Marię S tu art Schillera i AlTierego ii ich śladem poszedł w k ie ­ ru n k u analizy duszy kró lo w ej, zn ajd u ­ jąc w takim ujęciu nęcącą bliskość dla własnych w ew nętrznych przeżyć.

Nie zw racając więc zbylnio uwagi na le części m ateriału, których autentyzm byt niezaprzeczalny, poeta w ybrał szereg taktów , co do których h isto ria staw iała tylko hipotezy, i na tej w dzięcznej k an ­

wie u tk ał częściowo własną koncepcję węzła przyczyn, w rezultacie których n a­

stąpił historyczny fakt zam achu na D arnley‘a i jego śm ierci pod gruzam i w ysadzonej w pow ietrze willi koło E dyn­

burga w r. 1567.

Pow ołując do życia postacie dram atu:

ktrólowę Marię, D a rn le y a , M orlona, Riz- z.ia, BolweFa, D o u g lasa, I .iindsey‘a, N ick‘a, pazia i Astrologa, poeta w rysun­

ku ich charak teró w i psychiki był znacz- nile bliższy autentyzm u epoki niż w tych partiach dram atu, które m usiat w ypełnić fantazją. I,udzie połowy XVI w. — to synonim niezlozum iałyeb praw ie dla n o ­ woczesnego człowieka, sk rajn y ch sprzecz nośei. L iteratu ra zajm ująca się owymi czasami, usiłując rozw iązać zagadkę

„tam tego człow ieka", nie dochodzi na­

wet do tajem nicy jego „chem icznej" fo r­

m u ły . J a L /e ż b o w ie m pogodzie poboż­

ność Marii Sluarl z jej zm ysłowością, która właściwie była po prostu rozpustą?

Jak związać w logiczną całość jej sub­

telność i delikatność obok zbrodniezośei, cynizmu i brutalności'? Czy owe w zajem ­

nie w ykluczające się cechy były a try b u ­ tem wyłącznie ch arak teru b ohaterki d ra­

m atu? Nie. Brud m oralny i w ew nętrzna dzikość |o znana właściwość ludzi epoki Marii Stuart. W łaściwość idącą rów nole­

gle ze zdobyczami wieku O drodzenia;

lo — czasy wczesnego Szekspira i Baco­

na, a równocześnie epoka bloTa ducho­

wego; t o —-m iłość czysta a jednocześnie ro.zpnsan.ie najniższych instynktów . Bo­

h a te r o w ie ..Mairii S tu art" w większości odzw iereiadlają te niezrozum iale dla nas doprow adzone do skrajności n iekonse­

kwencje budowy duszy ludzkiej. To wiś.

poeta .zdołał z ogrom ną w yrazistość ą po­

kazać wszystkie le sprzeczności, przen i­

kając. twórczym spojrzeniem mrok i ob­

cość tam tych czasów, jest dowodem, że liałehnieniie jego dotknęło owego pier­

w iastka ludzkiej mantry, który jest w człowieku w ie c z y sty . Nazwać go — zdaje się — należałoby .poprosili: d o b r o ,i z ł o , w zajem nie w ykluczające się i w zajem nie w spółżyjące przez wieki.

Być może, iż Słowacki świadom ie pod te uogólnienia podstawił wielkości bard ziej pulsujące życiem: m i ł o ś ć i z b r o d-

(Dalszy ciąg na str. 2-ej).

(2)

S ir. 2 Z D R Ó J N r 6 (31) o i ę. W ielkości zaś le dźw igają boha­

terow ie d ram atu jak piętna, a w retorcie ich czynów raz po raz zm ienią się one w k ie ru n k u uwzniioślenia lub zohydzenia m iłości, albo — potępienia lub uspraw ie­

dliwi!,entia zbrodni.

M aria - królowa to kobieta, k tórą — ja k było .powiedziane - ro z p u stn y dw ór firainicu s k i z d ep nawo w a I. Nie u kształtow a­

ny ( liarakler. słaba wola, luźna podsita- w a etyczna. chorobliw ie w y b u jała zmy­

słowość — oto fundam ent, n a k tó ry m wy­

rosła zbrodnia. Kobieta piękna, roztacza­

ją c a koło siebie czar czysto zmysłowy, wy poważona w .delikatniej lub mocniej zarysow ane cechy dem onizm u — oto za- irzjewie izła i niepokoju zmysłowego..

E go sika, dum na .próżna lecz tchórzliw a.

W decydującej chwili obaw ia się wypo­

w iedzenia słowa, którym naładow ana jest w ew nętrznie: zabij! (...„chciej mnie zrozum ieć blagami! Czyliż duszy sk ry ­ to ść m am wyjaw ić słowami, choć wiem, że ta mowa sum ienie ini o b arczy — z echem nie pły n ie'.. Pow inien zginąć!").

Botwel z Iście dem oniczną iro n ią wyci­

sk a z niej to słowo, pytając: „kto?".

Jak ciężko było w yrzec ito co stało się następnym ogniwem zbrodni: „K ról!”

Mania jest areyobłudna. Botwel szydzi t niej, mówiąc: „W ięc udaw aj, że czytasz

— udaw aj przed Bugiem! Jeśli Bóg nie pochw ali, człowiek cię pochwali.. N ieje­

den powie: „Patrzcie, m a świętość a n io ­ ła! Ba kob eta p rzed śm iercią już świętą zostanie. Prom ień światłości w krótce

•wystrzeli ,z jej czoła; Paltrzciel O na się m odli zia m ęża skonanie... „O M ariol Po­

rz u ć trwogę ii płoche p r z e s ą d y Jeżeli Bóg m a sądzić, już zapadły sądy..."

Jest w tym szyderstw ie w ielka p raw d a psychologiczna. Ludzdie m oralnie, upadli ch ętn ie przyw dziew ają ów płaszcz o- ch ro n n y pozorów, ażeby w ytłum aczyć się b o d aj przed własnym spojrzeniem w e­

wnętrznym.

W ujęciu Słowackiego dalsza p ostać d ra m a tu : Bilzzio jest człow iekiem o n is­

k im ch arakterze, który pogłębia przepaść m iędzy małżonkami;, dyskretnie usiłując w płynąć n a królow ę w k ie ru n k u k rw a­

wego rozprawiŁemiia się iz ludem . Ma on ochotę w y wrzeć większy w pływ n a losy p a ń stw a ,n iż może ito uczynić n o rm aln ie n ad w o rn y W łocli-luitnisla. Jednakow oż decydująco oddziaływ a n a losy królow ej dem oniczny Bowel. Jest to ły p z w y ra ­ chow aniem kroczący drogą zbrodni, w y­

posażony w silną wolę (w p rzeciw ień­

stw ie d o M arii i H enryka, a właściwie — i do pozostałych po staci d ra m a tu ). ’

Klasycznym przy kładem rozbieżności dobrych ii, złych cech jest Duglas. Dumny rycerz, m ający duże zasługi ja k o dw orza­

n in potrafi być jednocześnie brutalem wobec królow ej i w przystępie mściwoś­

ci z zim ną krw ią m orduje Bizzia.

Specjalną uwagę zw raca posłać dw ora­

k a Mortoma. C hytry, o k ru tn y , ostrożny

— o n jeden wybiega poza krąg zbrodni­

czych know ań, o p arty ch n a motyw* e zem sty i zazdrości o m iłość i o władzę, i on. tylko spokojnie w aży skutki zam ie­

rzo n ej ucieczki Bizzia: możliwości dy­

wersja politycznej ja k ą może on zrobić na katolickim dw orze F ra n c ji lub n a dworze papieża. Licząc się z tym, podnieca m ści­

we uczucia H enryka a Duglasa aż uzysku­

je taki poziom w rzenia, ż już nie ulega -kw estii, że Biizzio zginie. Oto dwulicowy

m ąż stan u , k tó ry nie p a li za sobą mostów n a wszelki w ypadek, bo ostatecznie nie w iadom o jak potoczy się dalej bieg wy­

padków . O dnajdujem y w nim bez tru d u w cielenie polityka, który po przew rocie o k resu refo rm acji usunie w cień władzę królów , czyniąc ją m n iej więcej azczą formalnością.

Środow isko tych nędznych dw oraków

— to, w ośw ietlaniu Słowackiego, gniaz­

do zła, pom nożone o głowę królew skich m ałżonków . To — w n aw iązan iu do h i­

storycznego asp ek tu d ra m a tu — ostatni m o h ikanow ie kończącego się św iata feo- dalnego którzy — ja k każda zam ierająca siła społeczno - poiliilyczmia — p rzed zgo­

n em p o żerają n a jp rz ó d wtosne ciało.

Czy zbrodniczą parę: M arię li je j ko­

c h an k a dosięgnio k a ra ? Słowacki tego n ie mówi. Ale k a ra będzie. Z apow iada ją głos ludu. „S traszne o k rzy k i ludu w tę n oc zb ro d n i ciem n ą" pow iada Botwel z niejakim lękiem i poryw a za sobą swą ofiarę: królow ę, k tó rej p o siad ł duszę.

„...Chodź ize m nąl.., Chodź ze m ną...“ , w o­

ła ją niczym szatan.

W tej posępnej atmosferze zbrodni i nieustannej grozy znajdujemy odpręże­

n i e

w postaci pazia M arli Stuart. Jest to

n iejak o kw iat na pustyni, wcielenie czy­

stej miłości j niewinności!. W tej postaci i w niektórych partiach wyznań Riizzia (ostatnia scena 2 aktu) poznać m ożna bez tru d u samego Słowaiekicgo. (Sam zresztą poeta wyznaj-e

t o

w liście do lnait.ki z 9. II. 1832 r.). ln.na p o stać (zmyślona) ,d ra m a tu : Nick p rz y k u w a uw agę k o n tra­

stem swej konstrukcji. Szlachetne, w ierne serce człow ieka pochodzącego z ludu.

Słowacki kryje

l e

dodatnie, rom antyczne cechy b ła z n a pod m aską śmiechu. Nick kochał swego pana, m ałżonka Marii, i pracow ał n ad tym, ażeby w yrobić w nim m ęsk o ść, sz lac h etn o ść i siłę woli. O bser­

w ując z p e rsp e k ty w y .zdrowego rozsądku to co się działo n a dw orze Marti! Stuart, rozum ie do ja k ie j trag ed ii prow adzi splot p rze c iw sta w n y c h nam iętności, które o p ę­

tały ro d z in ę k ró le w sk ą i jej otoczenie, i dobrow olnie w ypija truciznę podaną H enrykow i, ażeby go ocalić dla ludu, którem u król w przełom ow ych chw ilach walki jest potrzebny. W obliczu zbliża­

ją c e j się śmierci Nick w ypow iada gorzkie stów a potęp ien ia pod adresem próżnego, eksiluizywnegio i bezw artościow ego społe­

czeństw a dw orskiego: „Panow ie m ogą sm utek głosić jękiem , płaczem, nędzarz śmiać ,się piotrafi — p o trzeb u je ciileba..."

Tragiczny dźwięk m ają te słow a k o n ają­

cego błazna. W ydaje się jak b y obok nie­

go w y n ik ła iz m roku zbrodni gniewna i w arz s p r a w i *e d 1 lii w o ś c ii i ik ar y • Na .specjalną uwagę zasługuje fakt, że Słowacki pisząc „M arię S tu art" liczył 21 lat życia. Miiiał on już copraw da za sobą szereg utw orów ępickich jak: „Hugo",

„Mulich", „ Ja n Bielecki"; m iał poza sobą pierw sze próby literackie: „D um a u k ra iń ­ ska", „Sonety miłośnie do Ludw iki" i poe­

m at „Sziamfory", n ie zm ienia to przecie faktu, iż „M arię S tu art" pisał młodzie­

niec, który m im o sporego ład u n k u o- czy tan ia (m ając zaledwie 8 lat czytał już Iliadę H om era, P lu ta rc h a i Niemcewicza'1 i m arzycielstw a, n i posiadał josizoze b o ­ gactw a przeżyć dojrzałego człowieka. P a ­

trząc ma życie i lludzi od strony prze­

w rażliw ionej duszy spojrzeniem klasycz­

nego uczuciow ca, n ie .mógł .zgłębić zagad­

ki. psychiki i myśli kobiety. Na tle n ie ­ szczęśliwej miłości do Ludw iki Sniadec- kiej uform ow ał się w jego dojrzew ającej dopiero psychice kom pleks, którego wy­

razem w codziennym życiu była niechęć dlo kobiet a w bujnym iprzeżywniu we-

WOJCIECH NATANSON

Kraków a Jerzy Szaniawski

Nia p rzeło m ie 19-go i 20-go stulecia m iasto K raków było miejscem , k tó re sku­

piało ne sobie oczy całej Polski. Tu w at­

m osferze w zględnie sw obodniejszej, p ra­

cow ał U niw ersytet i A kadem ia U m iejętno­

ści, tu w spaniale rozw inęła się literatu ra, sztuki plastyczne ii teatr. Z całej Polski, z W arszaw y skrępow anej uciskiem car­

skim , z P oznania dyszącego pod pruskim butem i z reszty k ra ju płynęły pielgrzym ­

ki do K rakow a, by ujrzeć nowe sztuki teatraln e, n a które gdzieindziej nie po­

zw alała cenzura.

w iię lrzn y n i .n ie z a sp o k o jo n a niczym cie­

k a w o ść p o z n a n ia p ra w d y o duszy n ie w ia ­ sty .

Być m oże, iż te w łaśn ie czystoi osobiste m o m e n ty w p ły n ęły d e c y d u ją c o za ró w n o

I lia

w y b ó r te m a tu do dirugiej sikolei tr a ­ gedii (pierw szą była ,,M iodow o"), ja k ró ­ w nież ma ro z w ią z a n ie k o n c e p c ji w k ie ­ ru n k u p sy c h o lo g ic zn y m ; p o zn a n ia ta je m ­ n ic y duszy k o b iety : Mamili sz k o ck ie j. J e j p rzecież a u to r pośw ięca gros sw oich m y­

śli, c z y n ią c ją o sią d ra m a tu , o k o ło k tó ­ re j p o zo stałe o so b y .skupiają się .rysun­

k ie m rac z e j szkicow ym , ,a i to u ję ty m z p u n k tu ro z w a ż a n ia ich sto su n k u do M a­

rii. Ileż ra z y o d n a jd u je m y w

M a r i i

S tu a rt u o so b ie n ie L ud w ik i S n ia d e c k ie j, a w Riz- z u i p a z iu w y raz m yśl ii u czuć sam ego A u to ra (p rz y to czo n y w yżej list do m a t­

ki). Fakty: le .w y starcz ają co p rz e m a w ia ją z a d u s z n o ś c ią n a s z e j tezy.

R ezultatem w ięc .spojrzenia n a wczes­

ny utw ór dram atyczny Słowackiego od stro n y jego aspektów historycznych i o- sobislo-psychologicznym jest wniosek, że poeta m ino .pozorów o b jc k ty w iz n iu le­

m at potraktow ał wysoce su b jek ly

w in ie ,

używ ając historii Marii Stuart właściwie za p re te k st do wypowiedzenia szeregu .własnych myśli li. uczuć.. Jak się stało, że m im o to d ram at Słowackiego nie stracił na w alorze historycznym i n a praw dzie psy­

chologicznej łudzili połowy XVI w. — jest tajem n icą geniuszu poezji i wielkiego ta­

lentu dram atycznego. T alent te n w „Ma­

rii S tu art" iznalaizł nlie tylko zaspokoje­

n ie dlla egotyciziniych .spraw poety, ale przede w szystkim sta ł się pozycją, b o d aj­

że przełom ow ą w biistoiriii polskiego d r a ­ m atu poetyckliego. Mimo bowiem , iż Za­

chód imliiał już za sobą wielkiego Szekspi­

ra, w Polsce isipraiwa t a leżała odłogiem.

H onor problem u ra tu je jedynie „B arba­

ra Radziiwłłówma" Fdlińskiego (1811 r.).

bo wcześniejsze dram aty wi&kutek nliena- turalntości, przesady, b ra k u w ew nętrznej jedności, maipuszystości stylu i inn y ch ob­

ciążeń pseudo-klasycyzm u trudino nazw ać w artościow ą pozycją. B ohaterow ie ich podiobnli, byli bardziej do łallek wypirutycli z krw i niż do żywego człow ieka. A Sło­

w ackiego b o h a te r — ito człow iek żywy, praw dziw y, podobny ciałem i duchem do przeciętnego śm iertelnika. Sam zaś d ra ­ mat w swej budow ie zew nętrznej — to rzecz zu p ełn ie już b lisk a now oczesnego rozum ienia utw oru scenicznego. Copruw- d a w „M arii S tu art" Słowacki1 korzysta

Jerzy Szaniaw ski w spom inał te w ę­

drów ki we w zruszającym w spom nieniu, k tó re w .roku ubiegłym n ak reślił z okazji jubileuszu Solskiego.

P o

roku 1918, w w olnej już Polsce, za­

znał K raków zjaw iska odpływu. Był jesz­

cze ciągle kolebką talentów i w iecznie ży­

wym środow iskiem now ych artystycznych idei. Ale wielu artystów , ledwie porosisz.) w p ió rk a, uciekało do W arszawy'. K ra­

kow ianie, Wbrew tem u co się mówi, nie są w cale szow inistycznie n astro jen i. Lu­

bią wyśm iewać w łasne m iasto, rozkoszu­

ją się iro n ią n a swój w łasny tem at. Sta­

nisław W yspiański, pow iedział: „K raków trzeb a zam knąć, klucze oddać d y rek to ro ­ wi M uzeum Narodowego, p. Koperze, — • i w ybudow ać now y Kraków , gdzieś w o- kolicach Z akopanego". I tym m oże scep­

tycyzm em tłum aczy się odpływ K rako­

w ian w w olnej Polsce — k u m iastom inn., bogatszym . Ten ru c h n ie był zresztą zja­

wiskiem ujem nym . Przeciiwnie: cieszyli się nim rozum ni krakow ianie, gdyż w ie­

rzyli, że w schodzi o n n a korzyść Polski.

D ruga w ojna św iatow a nie zniszczyła K rakow a. Nie zniszczyła — pozornie. Po­

zostały b udynki, ocalały cudow ne m ury o bezcennych p ro p o rcjach . Ale straty w ludziach ponieśliśm y dotkliw e. W a rty ­ stów i uczonych godriła p rzed e w szystkim ręk a niem iecka. „S onderaktion K rakau"

n a U niw ersytecie i p am iętn a łap an k a w k aw iarni Plastyków , były tego n ajw y ­ m ow niejszym dowodem . T yle c h a ra k te ry ­ stycznych dla K rakow a, tw órczych posta­

ci — pochłonęła w roga okupacja.

Tym cenniejsza była pow tórna fala przypływ u jesionią i zimą 1945 roku. Ar-

z dośw iadczeń lechimiczmych p s e iid o -k la - sycyiz,mu je d n a k po.slępuje n a jz u p e łn ie j dow o ln ie z,e szty w n y m i p raw (Iłami. Nie p rz e strz e g a jedn.nśc a k c ji, gdyż w d ra ­ m acie są w łaściw ie d w ie a k c je (d ra m a t Rizizia i d ra m a t H e n ry k a ja k o dwiie t r a ­ gedie o d rę b n e ). Na.toniiasl łącząc te .dlwa d ra m a ty logicznym zw iązkiem p rzy c zy ­ no w y m poprzsiz p o sta ć M arii, p o eta uzy­

sk u je w ążnicą je d n o ść o so b y . N a jz u p e ł­

n ie j sw o b o d n ie ro z p r a w ił się a u to r z je­

dnością m ie jsc a. A kcjo bo w iem p o sz cz e­

gólnych aktów' p rz e n o si się z m ie jsc a na m ie jsc e w b re w św iętym i n ie n a ru sz e tn y m regułom pseudioklaisyków. J e d y n ie w j e ­ dności czasu S łow acki byt zgodiny z p r a ­ wi ła m i, sk u p ia ją c ,sunnę w y p a d k ó w do

o k re su dw óch dni. N a stró j d ra m a tu ope- .rujący m iędzy ironiamiyc.znn rzew n o ścią 1 tęsk n o ścią a m ro żą cą ik.rew giroizą — to ju ż cizysla d o m e n a .zdobycze ro m a n ty z ­ m u. .Słowacki ..byroiniiziijc" w sp o só b m i­

si rzow ski.

Streszczając pow'yżs.zy wywód, należy dojść d o generalnego w n o sk u , że Juliusz Słowacki w a.spi kei.e liistoiryczinym oscy­

l o w a ł

między falazją rom antyczną a au- tehtyizmem tragedii Marii Stuart, a w uję­

ciu psycliołog'lc,znym, ac.zkołwiiek zbliżył s.ię do praw dy ludzi n a tle epoki,

l o j e d ­

nak w .rozwinięciu iprniilemii zbrodlmi i ko­

biety nie znalazł odpow iedzi n a subiek­

tyw nie zaisadniicze dlań pytanie: kim jest

■właściwie ikobieta - „istota niezmaina".

A utor pozostał sam .z dręczącym gto nie­

pokojem i niiiedoświadczaniiem. W sumie

„M aria S tu art" n ie jest w dorobku twórcy

„K róla Ducha" pozycją zw racają żywszą uwagę. W historii jednakże d ram atu pol­

skiego — biorąc chironiologiioznie —• jest niew ątpliw ie dziiclłem przełom owym W tym leży jej w arto ść niioprzomija.jąca, p rz e ra sta ją c a wtiietk piisizacego jej strofy, jego w ew nętrzne rozterki i uraizy, a n a ­ wet w arto ść poiziairacjontalnego w yczucia ludzi .i czasu epokii.

D ram at iten ,m.oże i pow inien gościć n i scenach współczesnego te a tru polskiego.

W łaściwe, celn e abliżemie go dlo nowocze­

snego odbiorcy sztuki specjalnie w tym w ypadku zależy od iinscenilzacji i reżyse- riii jak również od dekoracji i kostium ów.

„M aria S tu art" zawsze pozostanie bardzo wdzięcznym polem dn popisu dla tego działu pracy tealtiru taik samo jak krea­

cja postaci tragicznej królow ej pozostanie dla arty stk i niezm iennie w ielką szansą.

Stefan Wolski

tyści i .pisarze, k tó rzy w K rakow ie schro­

nili głowy — pracu ją dla dobra całego k raju . My, krakow ianie, cbcielibyśm y — by mogli oni pracow ać dla m iast zrujno­

w anych i spalonych, a zwłaszcza dla W ar­

s z a w y ,— .którą każdy praw dziw y p atrio ­ ta krakow ski kocha może naw et i goręcej niż m iasto rodzinne. W śród tych gości, którzy do nas przybyli — .znalazł się tak ­ że i Szaniawski. Z jego w śród nas obec­

ności jesteśm y radośni i dum ni; i tej ra­

dości i tej dum y dało m iasto wyraz, przy­

znając Szaniaw skiem u doroczną swą n a ­ grodę literacką na rok 1946.

K raków instynktow nie kochał zawsze utw ory Szaniawskiego. W szystkie jego sztuki m iały u n as ogrom ne pow odzenie.

W yczuw ano m oże ja k ie ś .pokrew ieństw o i bliskość między duchem tych sztuk, a k rak o w sk ą tradycją, il stylem. Te sztuki są m ałom ów ne i n ieraz najm o cn iej odzy­

w ają się swoim m ilczeniem , a w łaśnie m u­

ry K rakow a m ają laką samą wymowę m ilczenia. Te sztuki w ybiegają swoją fo r­

m ą i m yślą naprzód, były p rek u rso rsk ie, przełom ow e; 1 m iasto nasze także, mim o swych tradycyjnych ukoebań, sięgało ku przyszłości, ku reform om , k u napraw ie.

Juliusz Słowacki nazw ał przecież K raków

„płom ienistym skrzydłem P olski".

Swiiat twórczości Szaniaw skiego łączy głęboki n u r t uczuciowy i m o raln y z b a ­ dawczą, czujną i k rytyczną myślą. Taki dualizm jest i krakow ianom bliski.

Gdy p rz e d w ojną, w pew nym p a ry sk im dom u wszedł n a salę p o eta Paw eł Valery, podnieśli się wszyscy n a znak szacunku:

m inistrow ie i am basadorow ie, piękne p a­

nie i dygnitarze. F ran cu zi chcieli w te a sposób uczcić wieczystą, moc poezji. My, tu w K rakowie, w artość poezji znamy.

1 wiemy, że przezw yciężyć ona zdoła n a ­ w et takie naw ałnice b arb arzy ń stw a, jak ie jirzyniosła za sobą druga św iatow a woj­

na. T o jeszcze jeden pow ód zbliżenia m ię­

dzy Szaniaw skim a nam i.

(3)

\ r O (31) Z D R Ó J S łr . 3 NARCYZ ŁUBNICKI

Amicus criticus, sed magis amicus criłicismus

A rty k u ł m ój pt. ,,M a t e r i a l i z n i a i d e a l i z m (III)- S t a n o w i s k a r e I i g i j n e"*) n a s u n ą ł p. ,1. P lisrc z y ń - skicj ') szereg re fle k sy j.

POBOŻNY EPIKUR

l . p i k n r nie

l i i i

ateistą,. bo u zn aw ał ist­

n ie n ie bogów , dow odzi sz an o w n a Pole- u iistk a.

l)o tw ie rd z en ia , że E p ik u r u zn a w ał ist­

n ie n ie bogów nie p o trz e b a było an i . e f l . k - sji, an i p o sz u k iw a ń w p ism ac h b adaczy filozofii lip k u ra . W y sta rc z y ło u w a ż n ie p rz e c z y ta ć ro zd z iał m ego a rty k u łu , z a ty ­ tu ło w a n y ..W a lk a w ia tra k ó w " , g Izae p i- szę d osłow nie: .E p ik u r sp ro w a d z a bogów do u g ru p o w a n a su b te ln y c h atom ów , ale nie n eg u je c a lk o w ic e :cli istn ie n ia " . Po­

lem ic zn y dow ód zatem , p rz e p ro w a d z o n y p rz e z m ego szan o w n eg o K ry ty k a z n ie ­ m ałym n a k ła d e m s ił (z d łu ższą c y ta tą A. K ro k iew ieza i listu sam eg o E p ik u ra ) u k a z u je się ca łk ie m zbyteczny, b o nie w iadom o, c o zw alcza, sk o ro „ k o n trte z a "

K rytyka ta'k su m ie n n ie um ocniona fig u ­ r u je ja k o teza w m o je j p rac y .

Tyle co do zagadnienia uznania bogów przez E p ik u ra. Co innego, gdy chodzi o to, czy E p ik u r był ateistą. Dowodu tej tezy O ponentka nie podała i podać nie mogła, bo tak a lub przeciw na kw alifika­

cja E p ik u ra uzależniona już. jest n ie od faktycznych danych, d c c z o d definicji wy­

razu „ateisto". P. Pliszczyńska liczy się tylko t etym ologicznym , często zew nętrz­

nym iznaczenic.m tego w yrazu (a-theós):

w erbalny stosunek do Boga (bogów) k w a­

lifikow ać m a m yśliciela ja k o teistę lub ateistę. Sądzę, że takie stanow isko jest płytkie. T rzeba wziąć pod uwagę cały sy­

stem, zbadać ja k dalece deklam acja o Bo­

gu (bogaeli) wiąże się z tym, co nazyw a­

m y duchem system u; czy nie jest czasem czymś przypadkow ym , w ynikłym z tra ­ dycji i przyzw yczajenia, może naw et czymś przym usow ym (czego dow ody mie­

liśmy w nie je d n e j d o ktrynie zagrożonej przez fanatyzm religijny). Dopiero takie głębsze ujęcie system u myślowego up raw ­

n ia do popraw nego zakw alifikow ania go.

Otóż z tego p u n k tu widzenia cały system E p ik u ra — naw skroś m aterialistyczny i m cchanistyczny, uznający naw et bogów za sk u p isk a atom ów, zresztą w yłączają­

cy bogów z jakiegokolw iek udziału w dziejach św iata, co więcej — n aw et 'wy­

raźnie przeczący nieśm iertelności duszy, która (zbudow ana również z atomów) ro zk ład a się i ginie wraz z ciałem , — sy­

stem ten, pow tarzam , jest w yraźnie atei­

styczny. Nie ułam etymologii w dziedzinie filozofii. Zresztą sam w yraz „filozofia"

(dosłownie „zam iłow anie d o m ądrości") przecież n ie jeist usposobieniem uczucio­

wym, jak w ynikałoby z analizy etym olo­

gicznej, lecz dziedziną teoretyczną, w pew nej p a rtii n auką. Nie wolno opierać rozum ow ania na etymologii. Nazwałem w swym arty k u le ateizm „m aterializm em w dziedzinie relig.i". 1 w tym znaczeniu zaliczyłem filozofię E p ik u ra do poglądów ateistycznych. Czyż m ożna zaprzeczyć te­

m u, że system E pikura, ro zp atru jący dn- aze ludzkie i bogów, ja k o grupy m ali rial- , nycli atom ów , jest „m aterializm em w

dziedzinie religijnej"?.

adoracje i adorowani P. Pliszczyńska przytacza następujący ustęp mego arty k u łu , w którym o m a­

w iam w artość uczuć religijnych: „są one potrzebne pewnem u typowi ludzi po to, by mogli w sposób bardziej sensowny i pełny ułożyć sobie życie, by czuli nad sobą u p ie k ę w chw ilach niedoli".. — i do­

chodzi do wniosku, że według mnie ty l­

ko „słali " potrzebują rei gii, „m ocnym "

<W>a nie jest potrzebna. A przecież (i tu szanow na P olem istka rozw ija dialektykę, jak ie j pozazdrośliliby Jej —- o h o rren - dum! •— m arksiści): w „słabości" jest

„m oc", a w „m ocy" — „słabość" — itd.

Próżne rozszczepianie włosa. „Typ", k tó ry m iałem na myśli — to ludzie bez­

krytyczni, ludzie, poszukujący sensu i w artości swego życia n a zew nątrz do- świadczen a ludzkiego — gdzi eś w urojo- Bych zaśw iatach — dlatego że nie um ieją

•obie stw orzyć celów w łasnych, ludzkich, i ponosić aa nic odpow iedzialności. To ludzie o elyce nieautonom icznej, niewy-

pracow anej ..ml w ew nątrz." n a rz n e o n ■) przez ich w łasne u ro je n ia .

Moja szanow na O p o n e n tk a w sk az u je n a p o trz e b ę a d o ra c ji, ja k o na islo tn y m o­

m en t w g e n e z ie p rze ży cia religijnego.

O czyw iście, gdzie jest kult relig ijn y , lam jest a d o ra c ja . Ale w szędzie tow arzy szy

je j i stra c h I k l ó n . żeby nie o.brażać uszu w iern y c h , n azw ijm y czcigodnie „b o ja ź n ią

bożą"...). (Izy je d n a k ż e stw ie rd z en ie p rzeżyw ano! a d o ra c ji czy s tra c h u je st a r ­ g u m e n tem n a k o rz y ść istn ie n ia p rz e d ­

m io tu tych prze ży ć?

F enicjanie wierzyli w krwiożerczego Molocha: adorow ali go, rzucając mu dzieci na pożarcie i linii się go panicznie.

Czy lo dowód, że laki Moloch istniał? — E gipcjanie uważali, że faraon jesi po­

chodzenia boskiego i padali przed nim z czcią j grozą na tw arz (odpow iednik do ..padania na kolana", o którym pisze p.

Pliszczyńska jako o przejaw ie adoracji);

czy stąd wniosek, że faraon istotnie był synem bogów? I że synem bogów jest dzisiejszy bezrobotny Mikado, dlatego że do niedaw na wierzyli, o może i teraz je ­

szcze wierzą w to Japończycy?

W stanie adoracji znika zdolność k ry ­ tycznego m yślenia, a pozo,staje tylko po­

tężne uczucie, sm agające ru m ak a wyo­

braźni,. Tak powistają w szystkie liiposta- zy, wszystkie h alucynacje ekstatyczne, w szystkie „w izje". Nie wymagam wiele.

W ym agam tylko elem entarnego krytycyz­

mu, każącego nie przypisyw ać każdem u przeżyciu cudow nej w łasności „chw yta­

n ia " rzeczywistości tylko z tej racji, że przeżycie jest intensyw ne i sugestyw ne.

Przy pom nijm y sobie własne lata szcze­

nięce i ad o rację ja k iejś „nieziem skiej istoty" z sąsiedniego gim nazjum . Gzy nie rozwiewa się z czasem nasze dopraw dy w strząsające przeżycie, a przedm iot jego czy nie okazuje się czym ś zwykłym, zgo­

ła różnym od naszego w ierzenia? „Pies, — mówi jeden z bard zo wpływowych filo­

zofów (wolę nie zdradzić kio...), — po- znaje w swym panu swego Boga, choć pan ten m oże być ostatnim łajdakiem ".

PIĘKNO REALNE I PIĘKNO BEZWZGLĘDNE

Moja szanow na O ponentka broni „rea­

listyczności" przeżyć religijnych przy po­

mocy słabszej leży o „reatistyczności"

uczuć estetycznych. W ystarczy zajrzeć do pierwszego lepszego podręcznika psycho­

logii (np. do II tom u „Psychologii" W it- wickiego), by stw ierdzić, że uczucia este­

tyczne tym się fon. in.) różnią od uczuć etycznych lub intelektualnych, że można ich doznaw ać naw et bez subiektyw nej w ia n ’ w istnienie przedm iotu przeżycia, byleby tylko w yglądał „ujm ująco". Jeżeli argum entem o niebezprzedm iotow ości uczuć estetycznych m iała moja szanow na D yspulantka podeprzeć tezę o takim że ch arak terze uczuć .religijnych, to próba Jej okazała się stanow czo chybiona.

A może ogónikow e i niejasne tw ierdze­

nie, że nie można uznaw ać w artości uczuć estetycznych „bez pozytywnego stosunku do piękna" ma oznaczać, że piękno nale­

ży uważać za Absolut. bv cenić estetyczną postawę wobec przedm iotów spostrzeżeń naszych w yobrażeń? — Zdaje się, że wystarczy zapoznać się choćby n ajp o ­ w ierzchow niej z badaniam i psychologicz­

nymi i elnologicznym i na len lem at, aże­

by odrzucić taką lezę, jako fantastyczną.

Dzieci i Indz e niew yrobieni k u ltu raln ie doznaja przeżyć estetycznych wobec przedm iotów, które dla nas są w ulgarne, a n ekiedy naw et o d rażające (np. dow ci­

py upstrzone w yrażeniam i skatologiezny- ini luli brukow ce r. cynicznym i i b ru ta l­

nym i W a ld e m a ra m i, „W e n u s p ig m e jsk a "

przypraw iłaby o mdłości niejednego este­

tę — E uropejczyka, — ale pew nie i od­

w rotnie! Zresztą w ystarczy przyjrzeć się tem u przew rotow i, jaki zaszedł w o- statnich czasach w gustach przew ażającej części artystów , krytyków i publiczności (odwróceń e się od realizm u i m oderni­

stycznego rom antyzm u na rzecz jakiegoś ---- dla niejednego jeszcze niestraw nego — futuryzm u Picassa lub Aragona). Mówić o pięknie bezwzględnym , obow iązującym po w szystkie czasy i we w szystkich m iej­

scach m ac z y — pom ijać rzeczywistość i nadaw ać bezpodstaw nie w łasnej fan ta­

sty c zn e j k o n s tru k c ji cechy realn o ści. Czy ta k ie sta n o w isk o m ożna n azw ać k n tycz­

ny m ?

BOSKA HARMONIA WSZECHŚWIATA Z asadniczy p o slu lal k ry ty c y z m u każę nie p rze ch o d zić n ad n a jp o w a ż n ie jsz y m i z a rz u ta m i do p o rz ą d k u d ziennego, p o m i­

jając je w stydliw ym m ilczeniem W a r ty ­ k u le m oim p o dany zoslal cały szereg za­

rzu tó w n a tu ry logicznej, teoriopoz.naw- ezej i etycznej p rze ciw k o sta n o w isk u dog­

m a ty czn em u . W d y sk u sji lak z a sa d n icz ej jak ta, k tó rą p o d ję ta m oja sz an o w n a Po- lenristka, nie w o ln o b y ło p rze jść do p o ­

rzą d k u d zien n eg o nad lym i w szy stk im i —■

trzeb a p rz y z n a ć n ie b y w a le w ażkim i a r­

gum entam i ateistów — jeżeli nie będący­

mi w sia n ie dow ieść n ie is tn ie n ia Boga, lo w każdym raz ie dow o d zący m i znikom ości lub w rę cz fałszyw ości d o w odów d o ty c h ­ czasowych Jego Istnienia, a naw et sprzeczności w ujęciu Jego istoty. Pani Pliszczyńska nawet nie p o trąciła o lę nie­

bezpieczną część artykułu. W ołało pow o­

łać sśę na dowód fizyko-teleologiczny is t­

n ienia Boga, daw no zdyskredytow any przez Kanta.

Czy istotnie wszystko w święcie zbu­

dow ane jest tak absolutnie celowo, lak h arm o n ijn ie i doskonale jak w ierzy p.

Pliszczyńska? Być może nie straciła n i­

kogo bliskiego zatorturow anego w w ię­

zieniu śledczym lub w obozie k o n cen tra­

cyjnym przez naszych niedaw nych go- spodarzy. Ale czy nie w idziała pieców krem ato ry jn y ch i k o m ó r gazowych? Czy nie. słyszała o 'kilom etrow ych row ach w y­

pełnionych po brzegi pochow anym i pół­

żywi), niedostrzelom ym i ludźm i? O głowie w ięźnia, zanurzonej butem SS-mann w kałuży aż do ostatnich drgaw ek duszące­

go się człow ieka? O abażurze i rękaw icz­

kach z ludzkiej skóry, o m ydle z lu d z­

kiego tłuszczu?

Kiedyś D ostojew ski, pisarz i myśliciel głęboko religijny mówił ustam i Iw ana K aram azow a: — „Jeśli n a święcie je*t choć k ro p elk a bezm yślnego cierpienia, jed n a choćby łza dziecka, bezw innie aa- gryzionego przez psy, — n ie chcę takiego świata i zwracam Bogu bilet n a wejście do „harm onii uniw ersalnej"... — Czyż nic a nic z tych w ątpliwości nie obudziło się w myśi i sum ieniu p. Pliszczyńskiej? Czy m ożna tak bezkrytycznie zam knąć oczy n a cale, potw orne nieraz, zło świata i pow tarzać z uporem : — Tak, tak. W szy­

stko jest harm onijne, piękne, doskonale.

Ale być m oże p rzy n ajm n iej taka boska harm onijność, ład i celowość istnieją w czysto fizycznym obliczu św iata, ja k su­

geruje nam nasz szanow ny K rytyk? Zo­

baczmy. Biorę do .ręki niedaw no czytaną książkę: n r 9 (10) „Problem ów ". O dnaj­

duję tani a rty k u ł W ładysław a Szumow­

skiego, profesora historii i filozofii m e­

dycyny w U niw ersytecie Jagilelońskim iit. „Czy n a tu ra ludzka je st mądra?**. Au­

tor pokazuje w nim sposób istotnie k ry ­ tyczny, że są zjaw iska przyrody, które m oglibyśm y nazw ać celowymi, ale są i takie, k tó re nazw alibyśm y niecelow ym i, a naw et takie, które mu,simy uznać za bezm yślne j potw orne. Istnieje w biologii cała gałąź, studiują'ca m onstrunlność przyrody: tzw. teratnlngia (nauka o po - łw orech). Czego lam nie znajdziemy! Opi­

sy płodów bczmózgich, dwugłowych, o w iciu rękach i nogach; dzieci bezrękich lub jednonogie’:!, z rozszczepionym Kręgo­

słu p em lub z ro śn ię tą kiszką o d ch o d o w ą . lu d zi d o ro sły ch z... ro g am i n a głow ie ete.

Czy te zjaw iska przyrody należą do

■owej lińskiej harm onii, którą opiejva p.

Pi szrzyńska? A k atastrofy kosm iczne?

H ozpadnięcie s ę całych św ia tó w w p rz e ­ strzeniach m iędzygw iezdnych? A k atak liz­

my ziemi? W y g in ięce olbrzym iej liczby g a tu n k ó w k o p a ln y c h ? A starzenie się o r­

ganizmów 1 A p o ż e ra n ie się wzajem ne różnych gatunków i walki m iędzy jedno­

stkam i tego samego gatunku — zwłaszcza ludzkiego'' To wszystko jest dobre? To w szystko świadczy o „boskim ładzie"

w przyrodzie?

Zła jest, zdaje mi się, ta k a postaw a wo­

bec życia, błogosław iąca każdej jego pod­

łości. To już nie jest nad lu d zk ie C hrystu­

sowe „niesprzcc.w ianie się z łu “, to —•

w ogóle niew idzenie zła: nałożenie «obie

r ó ż o w ie li o k u la r ó w i u śm ie c h a n ie sic bło­

gie na w id o k ró ż n il i cli k a tó w r ó ż o w y h pow ieszony cli.

S ą d z ę , że n ie iiw ln o z a m y k a ć o c z u na zlo, że z a d a n ie m g o d n i m czło w iek a jest szlachetna w a lk a ze ziem r c ie r p ie ­ n ie m . k rz y w d ą ii im ię lego, co u w a ż a ­ ni) za d o b re : ii ni c ra d o ś c i i b r a te r s tw a .

NAUKA ODKRYWA BOGA

l i n i i c i z i u

i (żelu p rze m ó w ić do su­

m ieniu) ..sp ra n iedl n ośc lo giczna" ii i ni.i- gaja o b le k ły w izin u przy ro z p a try w a n iu zagadnień, Tego n c li ilz in ii w p o s ia n ie s lr o n n ic z e j s z a n o w n e j D is p u liin lk : Z m e ­ go lo ja ln e g o lii ie rd /e n ia , że nic m ożna d o ­ wieść ani Isliiic ira an n ie istn ie n ia Boga, p oniew aż w szelka lezą o Bogu je st n a tu ­ ry m e ta fiz y c z n e j (o piera się na w ierzei, p. 1‘liszczi ńska p rz y ję ła skw apK w ie je d ­ na tylk o slianię w ygodna dla sw ego sta ­ n ow iska. a bez sk ru p u łó w o d rz u c iła d ru ­ gą.

lslnieiiia Boga można dowieść na dro­

czę nauki, twierdzi mój szanow ny Kry­

ły k i wy prow adza ze współczesnej min­

ki o budowie m aterii... iileoczekiwa«y wniosek, że „Na początku było Słowo (Lo­

gos)"! Jakim i drogam i biegła m yśl sizaiuiw.

nwj Dyisputantiki, gdy p opełniła lak h o r­

rendalny skok we wnioskowaniu? Dlac .e»

go energetyczna Imdowa m aterii ma hyc utożsam iona z mistyczinim, osobowym, odrębnym od światu Logosem? Gdzie la m iejsce na leologicziue wnioski, skoro H eeckcl n a przykład z energetyznui m a­

terii w yprow adza w łaśnie swój ateizm , m aterializm i m echanizm ? — I nie pomo­

gą tu żadne pseiido-iiaukow e zw roty, tisi- łująee przedstaw ić dzieje biblijne w no­

woczesnej szacie naukow ej — takie jak na przykład „dotknięcie elek try cm * Stw órcy" m ające wluć życic w Adama. Nie rozum iem y zupełnie, co to ma znaeryć;

alegoria? m etafora?, czy now y rozdział fi­

zyki?!

W pewnym m iejscu swego arty k u łu sza­

now na Apologetka duje nam do ręki w ła­

ściwy klucz d o zrozumieinia m echanizm u lej rozum ow ania. „Człowiek głęboko wi«- rzijicy" — :pi«z« — „będzie i m usi dążyć'zaw sze do naukow ego uzasadnienia i dow iedzenia prawdziwości swego w ie ­ rzenia".

Jukto — więc najpierw niew zruszo­

ne dogm aty wimry, « później dobierani*

dc nich pitr lorce lepiej luli gorzej d a ją ­ cych się zastosow ać argum entów ? Ni*

sprawdzać wierzeń, lecz ich wszelką ceną dowodzić? Ależ, lo jest praw dziw a schola­

styku szczyt dogm atyzm u! - Oczywi­

ście, przy takiej m etodzie m yślenia, kiedy żadne argum enty nie mogą obalić r góry ]io wzięty cli, niew zruszonych dogm atów, ale m ogą n ad ać im p o zó r praw d , wypisi- w adzonych drogą racjo n aln ą — d y sk u sja staje się widowiiskiein kukiełkow ym , gdzie żyją i działają nie w idzialni „artyści", lecz iiiewiibn-zne palce i sznurki, poruszające się w myśl r góry przesądzającej akcją i treść sztuki m arionetkow ej.

Może tym należy sobie w illu m aezy ć dziw ne aprioryczne stanów sko wielbiciel­

ki (jak widać / artykułu) nauk p r /i ro d n i- c z ie h w olier procesów p rzyrosły. Na ja ­ kiej rozsądnej podstaw ie naukow ej p r z y j­

m uje p. Pliszczyńska absolutny n icp rzck ra czaln y iliial zin, m iędzy św iatem „organioz n i in" a „nieorganicznym " - wlireyr w szystkim nowoczesnym o d k ry c io m n a u - ki wyni, zacicirajaci m coraz bardziej ęra- nicę między m alcr a . żi iia " a „m artw ą"?

Argument, że w irusy są już ukształtow a­

nymi organizm am i, zaw iera pelitionein principU, bo przem ycając stów ko „orga­

nizm " zakłada właśnie lo. czego należy dowieść: że krysluiiez.ua postać rozmnaża­

jących się

wtusów

jest postacią pozorną*

Skąd czerpie szanow na D yspulantka pew ność, że przejście od świata n ieorga- nicznego do organicznego pozostanie na zawsze tajem nicą bożą? 1 czy nic m a w tym tw ierdzeniu sprzeczności ze stanow i­

skiem własnym wobec c h a ra k te ru e n e r­

getycznego m aterii, który szanow na D ys- putantika rozpoznała natychm iast jako' Logos, czego nie byłaby przecież w stanie uozyi ić przed stu laty!!...

(Dokończenie na str. 6-ej).

(4)

S i r . 4 Z D R Ó J N r (6 31)

L I R Y K A S E R B S K A

w p rzek ład ach S tan isław a K. Papierkow skiego

JOVAN DIJCZIO G J . G L U M A C M A R K O Y R A N JE C Z E Y lC

Z „ S o n e tó w J a J r a ń s k ic li Luk 1

I.

Tylko ja i żagiel ponad martwą tonią, Niespokojni, mroczni, jednakowo niemi!

Noc ... I wonny wietrzyk zapach niesie ziemi, I obłoki cicho po niebie się gonią.

Jak daleko ziemia: próżno wzrok w oddali Szuka jej po morzu. Mgłą spowite siną W ciemności wieczoru wszystkie wyspy giną.

Sny głębokie błądzą hen po morskiej fali.

Cisza śmierci wokół... Lecz spod wody słyszę Często głos, co mąci nieobjętą ciszę,

Słyszę straszne chóry pod wodą uśpioną.

Budzą się cmentarze gdzieś pod wodą śpiące!

Psalmy brzmią żałobne... A świateł tysiące Wśród tej ciemnej nocy jak gromnice płoną.

Lubię w chłodnym leżeć cieniu pośród wiatrów błogich wiewu, Tonąć w słodkim uniesieniu, wdzięcznych ptasząt słuchać śpiewu.

Na kielichach kwiatów płynę, a w kropelkach srebrnej rosy lśni pogodą moje oko;

obłok biały na wyżynę szybkim wichrem mnie unosi i po świecie gna szeroko.

Gdy niepokój sen mój przerwie, uniesienie obłok toczy —

Nie wiem, czy to rosa w trawie, czy się błyszczą moje oczy.

S IB E M IIJC Z IĆ

2.

Wśród starych kasztanów księżyc świeci jasno.

Noc jasna, widna, w błękicie się nurza...

W twym ogrodzie każda już zasnęła róża, Nawet bluszcz na drzewie rozłożystym zasnął.

Wędrują obłoki błyskając z ochotą;

W powietrzu ni głosu, ni dźwięku, ni zjawy, Tylko cyprys gwarzy, wokół zapach trawy;

Noc swą szczodrą dłonią sypie na nią złoto...

Ni żagla, ni mewy na morskiej równinie;

Z fiołkowego nieba tylko spokój płynie — A sen, widzę, krąży nad szczytem mej biedy...

Lecz gdy słońce błyśnie na drzewa i morze, Wówczas się obudzą, i wypełzną wtedy Niby czarne żmije na słoneczne łoże...

G w a e ź J z is ła n o c

M IL A N R A K IC

S i m o n i

Wzrok ci wydarto, obrazku uroczy!

Wieczorem kiedyś na kamiennej płycie, Bezpieczny w mroku o swe nędzne życie Albańczyk nożem wydłubał ci oczy!

Lecz się nie ważył dotknąć twego ciała, Ni lica twego, ani ust koralu,

Ni królewskiego nie drasnął woalu, Pod któryś warkocz twój gęsty schowała...

Dziś na cerkiewnej, kamiennej kolumnie, Mozajki szatą odziana dostojnie,

Swój los okrutny znosząc tak spokojnie Spoglądasz na mnie smutno, ale dumnie.

I jak gwiazd zgasłych już dawno tysiące Jeszcze swym światłem czasem zamigocą, I człowiek widzi późną, mroczną nocą Dalekie gwiazdy już nieistniejące.

Tak i na moje zadumane lice

Z płyty spleśniałej jasne światło pada:

To świecą, smutna Simonido blada, Twoje już dawno wydarte źrenice...

t

8VETISLAV STEFANOYIC

D o n K i e L o ft

W bój szedłeś zawsze bez oslo-.y głowy.

B y pokonywać wrogów urojonych, I miast olbrzymów zaciekle tropionych Zmógł cię pocieszny olbrzym groteskowy.

Mój ty szlechetny rycerzu z La Mancby, Wielkie twe bóle, szczęście twe niejasne!

Lecz jedno dobro miałeś twoje własne:

Ty byłeś panem twego Sancbo Panchy.

Losuś nie zaznał rozsądku zdrou >go, Ni jego klątwy, ni tyran’ ? .!•

Tylko uczciwej służby , > a tóełf , Takeś się przez to wsławi* A f e r c d„

2e wieczna pogoń twa za C Sfeifii Niemal historię oznacza lun i- V

Kiedy d zieckiem byłem . w cichej zmierzchu godzinie, kiedy

Wschód się wyiskrzył gwiazdami, a Zachód pierwszą zapalił gwiazdę wieczoru uowege;

gdy zewsząd, z morskich przystani z ostrym swych wioseł skrzypieniem, rybackie płyną łodzie,

na szczycie barki małej

ja: dziecko, i mój ojciec, sami, ezarowną żegnaliśmy przystań tonącą wciąż w oćntic wieczoru.

Dokoła barki naszej ognista błyszczała piana nikłych gwiazdeczek morza, niebo zaś skrzące gwiazdkumi w ciemności zlało się z morzem, a ja, w dziecinnych marzeniach tonąłem śniąc bez przerwy:

że nasza barka maleńka, że to jest

jakiś ptak ogromny co pomiędzy gwiazdy leci, wysoko,

od gór najwyższych wyżej.

Około głuchej północy, gdy cały wszechświat płonie, gdy nieuchwytnym wiatrem kołyszą się szumiąc bory;

gdy wokół wysp niedalekich, przez rząd płonących pereł, migocą rybackie światła;

gdy, niby czarownc stado niebieskich jasnych owiec, cicho, po szerokim niebie, gwiazd niezliczone mkną roje;

w takt wioseł bijących o wodę, wśród krzyku gniewnych rybaków, wśród plusku stada delfinów, jak Piotr apostoł wierny, mój ojciec, z morskiej otchłani wyciągnął z trudem, powoli, gwiazdami

po brzegi wypełnione sieci.

A ja, z maleńkiej barki patrząc na ten cud cudów:

Ziemi, Nieba, Wszechświata, który trwać będzie wiecznie, i nigdy nie przeminie,

ku morzu prężyłem me dłonie, by je napełnić gwiazdami, i krzyk mój ginął, daleko, w t«j najpiękniejszej nocy.

I cały ten cud cudów, i to piękno przccudowne:

Ziemi, Nieba, Wszechświata, przez moje dzieeięee oczy,

przez moje dziecięce uszy, do mojej przenikłj duszy i w mojej zostały duszy.

I teraz,

z tym cudem piękna w' mym łonie idę i wszędzie przebywam, i wszędzie, z pięknem tym żyję, a w porze gwieździstej nocy, ku niebu zwróciwszy lice, w górę wzniósłszy serce, oczy, upojony,

Niebo podziwiam i Ziemię.

i

P o c ią g ie m p r z e z k r a j r o d z in n y

RzckLem Stolicy obojętne „Z Bogiem", gdy gwizd pociągu targnął mną w rozterce.

Sam jestem. Z tego, com wziął kiedyś z sobą, snów moich ziemi puste zwracam serce.

Dudni mój pociąg i znika Stolica, sny nieziszczone, złudy i zwątpienia;

ezuję się jakby rozbitkiem na morzu, co żagiel dojrzał barki — wybawienia.

Dudni mój pociąg, znikają doliny, tylko niekiedy zafalują łany, i znowu wzrok mój obojętny krąży wśród pól złoconych żytem zabłąkany.

Zamknąłem oczy widokiem znużone, i o niej marzę, tej jedynej mecie:

Za małą chwilkę ukaże się ona,

z ziem wszystkich ziemia najdroższa na świecie.

I oto nagle, cień olbrzymiej góry —

i pieśń gdzieś słychać, brzmi piosnka żałosna.

Patrzę wzruszony: tak, to właśnie ona, z ziem najpiękniejsza, ukochana Bośnia.

Na chwilę wzrok mój w mrok liści się nurza, lub w pole płynie ekstazą radosną.

I krzyczą we mnie moje lata młode:

— „Błogoslawionaś ty wśród krain, Bośnio!"

Z okien kiwają rękoma dziwczęta i piosnka leci tej ziemi właściwa:

„Hej, choćbyś błagał, nie wyjdę za ciebie, gdybyś mnie pojął, nie byłabym żywa".

Tam przy dolinie chatki się skupiły, jak dziatki garnie do się matka droga, minaret jakiś wieżą w niebo strzela niby modlitwa płynąca do Boga.

Czuję: tu w cieniu rodzinnej wyżyny ból się uciszy, serce błyśnie wiosną, i śpiewać będę jak beztroskie dziecię:

— „Błogoslawionaś ty wśród krain Bośnio!"

Znikają z oczu ciemne górskie zręby.

Fujarkę słychać: pasterz pędzi stada.

Na wioski nasze i na serce moje noc zapomnienia cicho pada, pada.

N. M IR K O Y IC

0 m J I e n i e

Dal mnie mroczy, Zgasły oczy — Siła i świat odchodzą.

Śmiech mnie przytłacza, Serce rozpacza —

Uśmiechy we mgle brodzą.

Tonę. Ciemności.

W smutku, samotności wiatry za nimi mnie wodzą.

D E SA N K A M A K SIM O Y IC

W m o im k r a j u

W moim kraju, gdzie rośnie dzika róża i tarnina,

gdzie na górach wielkie lasy rosną, gdzie jaskółki mkną radośnie, gdzie śliw wiele, wiele wina, gdzie jastrząb krąży ponad sosną.

Wieśniak tam za dnia nie spoczywa, na nogach czeka na jasną zorzę, w świętą się tylko bawi niedzielę;

bez maszyny jeszcze żniwa, bez maszyny jeszcze orze, pracy ręcznej tam wiele.

Chłop w mym kraju jeszcze wierzy, chleb przeżegna, nim ukroi.

Lud fasolą żyje — soczewicą, strzegąc dawnych postów swoich.

Jeszcze chłop swą zgrubiałą prawicą widelec z trudem dzierży.

Nie każdy pisać tam się stara, bajki zaś opowiadają

wszyscy, chętnie przyśpiewują.

Wszyscy gładki język mają, wszyscy ci sylabizują

z niebieskiego złotego bukwara.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Spośród odpowiedzi otrzym anych przez Redakcję, właściwe rozw iązania konkursu nadesłali:. Gdy

ku można, a nawet należy, zgodzić się na naruszenie zasady legalności w prawie karnym J zezwolić nowej ustawie karnej, wydanej pod wpływem owego głębokiego

Tworzeniu rai życia organicznego nigdy nic stanie się udziałem człowieka, choćby poznać naj­.. niższe szczeble ewolucyjne świata żyjące- go, boć

Ludy te wcześniej się rozrosły, zakw itły i m inęły, wcześniej przeszły przez poszczególne stadia ro z ­ wojow e, przez dośw iadczenia, jak ie h i­.. storyczne

Jest więc dziś rzeczą wprost konieczną zorganizowanie całego szeregu wystaw sztuki ludowej w tych miastach Polski, gdzie na to warunki powojenne pozwalają. Przede

Musi on być siłą młodości, siłą dźwigania się i walki o wyższe wartości kultury polskiej, tak jak siłą młodości jest wieś, jeszcze niewyżyta, daleka

Chciał bowiem, by podhalańskie obrazy na szkle malowane nie tylko syciły jego oczy, lecz by jeszcze miał prawo powiedzieć o nich: to

Na razie konstatujemy: książka należy do rzędu tych, nad którymi czytelnik się zastanawia i za które czuje wdzięczność. Jest zupełnie pozbawiona demagogii;