Basto
w kontuszu
S P O Ł E C Z N Y K O M I T E T P R Z E C I W A L K O H O L O W Y S T O W A R Z Y S Z E N IE W Y Ż S Z E J U Ż Y T E C Z N O Ś C I
Z arząd G łów ny w W arszawie
N a miejscu
2 Z 3 3 1 3 __________________
1 HORIZON G R ZEG O R Z GODLEW SKI
W
kontuszu
Z D Z IEJÓ W M OTYW U ALKOHOLU W LITER A TU RZE
PO LSK IEJ
Ciechanów 1989
W PRO W ADZENIE
Tysiące stron zapisano na temat natury relacji łączącej literaturę z rzeczy
wistością, nie w ym yślono w szakże fo rm u ły efektow niejszej o d tej, którą w motcie do jednego z rodziałów C zerwonego i czarnego podał Stendhal: „Lite
ratura to zwierciadło, które przechadza się p o gościńcu”. Choć metafora zwierciadła pojawia się w refleksji nad literaturą znacznie wcześniej — p o raz pierw szy bodaj u Platona — to rozwinięcie dokonane p rze z Stendhala odsła
nia jej now y sens. Gościniec bow iem to miejsce szczególne: miejsce, w którym k rzyżu ją się drogi lu d zi z różnych stron i z różnych pięter budow li społecznej, miejsce niweczące wszelkie p o zo ry i iluzje, odsłaniające kształty najpowszed- niejszych doświadczeń, miejsce, w którym ujawniają się — gdzie indziej głębo
k o skryw ane lub przem ilczane — rzeczy wstydliwe, małe, brudne, słowem:
k u rz i p y ł gościńca...
Choć w różnych epokach różnie pojm o w a no zadania i fu n kc je literatury, rozm aite sprawy uznaw ano za godne artystycznego w izerunku — w spuściźnie dawniejszych i b liższych w ieków nietrudno odnaleźć odzwierciedlenie „praw
dy gościńca’’, na który w yruszano niekiedy wbrew panującym kan on om este
tycznym , zgodnie z elem entarnym instynktem pisarskim .
Istotnym składnikiem ow ej „prawdy gościńca", często usuwanej w cień w toku historycznych czy historycznoliterackich idealizacji, jest praw da o a lko holu, o jego obecności w życiu, kulturze i obyczajach Polaków. Przedsiębio
rąc w tej książce wycieczkę p o literaturze polskiej w p oszukiw aniu śladów jej
”Przyg ód z B achusem ”, nie od rzeczy więc będzie przyjąć ową Stendhalowską fo rm u łę za dewizę.
Literacka dokum entacja tego zjaw iska oka zu je się nadspodziew anie boga
ta. Oto choćby rodzim a tradycja bachiczna utrwaliła się w zwierciadle literatu
ry tak wszechstronnie i wyraziście, że bez świadectw tam zawartych nie m o że się obejść bodaj żadna kronika dawnych obyczajów . Stąd też zam iar zgrom a dzenia w szystkich czy nawet większości śladów m otyw u alkoholu w literaturze polskiej byłby z góry skaza ny na niepow odzenie. Podejmując próbę prześle
dzenia dziejów tego m otyw u, zm u szo n y byłem poprzestawać na przykładach, 5
które wydały m i się najistotniejsze czy najcelniejsze, św iadom w dodatku r y zy ka, że do wielu innych — być m o że nie m niej w ażnych — nie zdołałem d o trzeć. R y zy k a tego nie sposób było uniknąć, zw ażyw szy, że teren to rzadko p rze z historyków literatury odw iedzany, a i to za zw yczaj okazjonalnie i frag
m entarycznie (źródła i studia, któ rym zaw dzięczam najwięcej, odnotow uję w zam ykającej ksią żkę bibligrafii).
Praca ta jest więc w istocie wstępnym rozpoznaniem owego terytorium, próbą nakreślenia jego m apy w skali na tyle dużej, by objąć — przynajm niej w najogólniejszych rysach — m ożliw ie rozległy obszar literatury: od średniowie
cznych pierwocin p o dorobek dwudziestolecia m iędzyw ojennego. Zam knięcie realcji na progu współczesności podyktow ane było zarów no obawą p rzed nad
m iernym jej rozrostem , ja k też chęcią zachowania historycznej perspektyw y, umożliwiającej, p ro w izo ryczne choćby, uporządkow anie rejestrowanych zja
wisk. Układ ksią żki zachow uje więc rytm następstwa epok historycznolitera
ckich, chociaż kto wie, czy nie bardziej interesujące byłoby zbadanie zw ią z
k ó w funkcjona lnych m iędzy dokonaniam i literackimi różnych okresów . Z a kres i sposoby walki z pijaństwem w literaturze staropolskiej, oświeceniowej i pozytyw istycznej, „m etafizyka a lko h o lu ” w rom antyzm ie, m odernizm ie i dwudziestoleciu, fo rm y i fu n kc ję tw órczości bachicznej w kolejnych epokach
— to pierw sze nasuwające się p rzyk ła d y tropów biegnących p o n a d barierami chronologii. W yruszając na rekonesans — a tym przecież jest ta książka — bezpieczniej w szakże zaw ierzyć m etodom zn an ym i spraw dzonym , zw łaszcza że i porów nyw anie współczesnych sobie świadectw literackich nie wydaje się zajęciem jałow ym . Przeciwnie, pozw ala niekiedy dostrzec wewnętrzne sprze
czności tej czy innej form acji literackiej, kulm inujące w szeregu spięć p o lem i
cznych, czy, z drugiej strony, trwałość pew nych wątków, które — ja k choćby sarm acki styl biesiadny — żyją w literaturze znacznie dłużej niż epoka, która je zrodziła.
I wreszcie — sprawa bodaj najważniejsza. N ie jest m o im zam iarem wierne odtwarzanie rzeczywistości historycznej, z której przyw oływ ane tu utwory w y
rastają i którą we właściwy sobie sposób opisują, sporządzona jedynie na p o d stawie danych literackich dokum entacja obecności alkoholu w życiu P olaków m inionych epok. Przede w szystkim dlatego, że literatura, choć bywa niezastą
p io n ym źródłem w iedzy o przeszłości, żadną miarą nie m o że być traktowana ja k o źródło samowystarczalne. L iczn e kro n iki dawnych obyczajów , w yk o rzy stujące bogaty rejestr ściśle historycznych źródeł i dokum entów , przyn o szą obraz daleko pełniejszy i dokładniejszy od tego, który m ogłaby dostarczyć najgruntowniej nawet przebadana tradycja literacka. D o nich więc odsyłam zainteresowanego C zytelnika, nie kryjąc, że i tego rodzaju prace (ich w ybór mieści załączona bibliografia) na sw ój sposób spożytkow ałem .
Literatura nie m o że służyć za bezpośrednie i sam oistne świadectwo rzeczy
wistości historycznej z innego jeszcze względu. Będąc zwierciadłem , rzadko
bowiem bywa zwierciadłem obojętnym : zniekształca, zm ienia proporcje, idea
lizuje, ośm iesza, w sam obraz wpisując autorskie emocje i sądy na tem at tego, co portretowane. M ów i nie tylko i nie tyle o tym, ja k ludzie żyli, ile raczej o tym , co m yśleli o sw ym życiu, ja k pragnęli je widzieć, kształtować, zmieniać.
T ow arzyszy swej epoce przedstawiając jej autow izerunek, co więcej, usiłuje — z ró żnym p o w o dzeniem — projektow ać go, m odelow ać wedle wzorca uznane
go za najwłaściwszy. I w tej właśnie roli — roli dla niej najwiarygodniejszej — pow ołuję literaturę na świadka przeszłości: ja ko zapis historycznie zm iennego stosunku człow ieka do problem u alkoholu, jego roli w kulturze i obyczaju, ja ko wyraz znam iennych dla swego czasu postaw i dążeń w tej dziedzinie.
A le tw órczość literacka — ja ko dom ena tw órczości właśnie — zw ykła nie tylko służyć rzeczywistości, na sw ój sposób ją odtwarzać, ale i stwarzać, b u d o wać z jej elem entów własne imaginacyjne światy. Zaczerpnięte stam tąd m o ty wy — w tym rów nież m otyw y zgrupow ane w o kó ł szeroko pojętego problem u alkoholu — bywają środkiem ekspresji artystycznej, tw orzyw em m etafor i sym boli, którym i żyyjią się wizyjne obrazy, intuicje filo zo ficzn e, przesłania moralne. Choć sposób wykorzystania tych m otyw ów często odbiega daleko od ich pierwotnego, realnego sensu, to przecież sama rozm aitość tych sposobów, pojem ność m otyw u alkoholu, podatność na wielorakie przekształcenia estety
czne św iadczą o jego kulturow ej istotności i choćby dlatego warte są uwagi.
Z tych właśnie względów wiele obiecujący tytuł ksią żki „Bachus w kontu- s z u ” opatrzony być m usiał podtytułem „Z dziejów m otyw u alkoholu w litera
turze p o l s k i e j P o d t y t u ł ten zaw ęża pole obserwacji, ograniczając je do specy
fic zn ie literackiego sensu podjętego tematu, do tych wym iarów świadectwa udzielanego p rze z literaturę, które respektują jej swoistość. A le perspektyw a ta jednocześnie nakłada na piszącego nowe obow iązki. D o C zytelnika, oczyw iś
cie, należy osąd, na ile autor zdołał im sprostać, choć ju ż teraz m o żn a stwier
dzić, że wiele rysujących się problem ów interpretacyjnych zostało jedynie za- syganalizownych, postaw ionych raczej niż rozw iązanych.
Zapraszając zatem do w ycieczki p o literaturze polskiej zgodnie z tak wyty
czoną marszrutą, chciałbym jeszcze odnotować, że pierw ow zór tej ksią żki od nowa na jej u żytek opracowany, stanow ił cykl artykułów , którego p o m ysło da wcą był red. Jan B rodzki, a który w latach 1979-1981 u kazyw ał się na łamach
„Problemów A lk o h o liz m u ”.
1
BACHUS W KONTUSZU: IN TRONIZA CJA
zapomnią wszystkiego, co sławie przystoi, Kiedy je wielki hetman, pan Bachus, przystroi..."
Mikołaj Rej
Sięgając do początków literatury polskiej w poszukiw aniu odpowiedzi na pytanie, kiedy Bachus został intronizow any jak o p atro n staropolskich uciech biesiadnych, chciałoby się rozpocząć od efektow nego stw ierdzenia:
„Już starożytni P o la cy ...” Skłaniać do tego m ogłaby nie tylko ten d en cja częś
ci w spółczesnej publicystyki historycznej, uznającej całą kulturę Polski szla
checkiej za źródło dzisiejszych wad narodow ych, ale rów nież auto ry tet Igna
cego K rasickiego, który w „M yszeidos” tak o to odm alow ał początki naszych dziejów:
„Z m iodu się pierw szy Piast, książę, w ylęga
( )
Trunkiem się w ielk ie dusze upodlały:
L eszków i M ieszk ów on na z łe p r z e m ie n ił...”
Tym czasem w konfrontacji z praw dą historyczną zarów no w erwa rodzi
mych Zoilów , jak i tem peram en t satyryczny K rasickiego okazują się p rzesad
ne. Choć alkohol znany był na ziem iach polskich już w okresie wczesnopia- stow skim , długo jeszcze nie stanow ił problem u społecznego. Aż do XVI w ie
ku bowiem praw o wyłączności na polskich stołach m iały piwo i m iód, trunki nie najm ocniejsze, a często naw et słabsze od dzisiejszych ich postaci. „Śred
niowiecze polskie — pisze A lek san der G ieysztor — stało pod znakiem piwa (•••)• R ozładow yw ało ono napięcie psychiczne, stanow iło jed n ą z podstaw obyczaju tow arzyskiego, m ogło także prow adzić do nadużyć zdrow otnych i wyskoków indywidualnych.
Nie słychać jed n a k , aby było pow odem jakichś szerszych, niekorzystnych zjawisk społecznych. Przeciwnie, w odczuciu ówczesnych ludzi — jak świad
czą źródła historyczne od kronik po rachunki gospodarskie — piwo należało do fundam entów codziennej konsum pcji żywnościow ej, podobnie jak wino w krajach Europy południow ej. „Sytuacja ta poczęła ulegać zm ianie dopiero ok oło wieku X V I, wraz z rozw ojem gorzelnictw a oraz im portu w ina, do tąd używanego niem al wyłącznie w liturgii chrześcijańskiej.
9
W prow adzenie tych trunków , gw ałtow niej skutkujących, więc i łatwiej prowadzących do nadużyć, nie d ok o nało się wszakże bez oporów : jeszcze w późniejszych w iekach spotykały się o ne, także w literaturze, z licznymi głosa
mi sprzeciw u, deklarującym i zarazem przyw iązanie do tradycyjnych nap it
ków, tracących z wolna popularność.
Póki co jed n ak nie wym agały one obrony: panow ały niepodzielnie, a wraz z nmi — i stosow nie do ich ch arak teru — łagodny styl raczenia się alko
holem , nie budzący zrazu żadnych zastrzeżeń. M ożna się o tym przekonać sięgając do wiersza „O zachow aniu się przy stole” , jed neg o z najstarszych świeckich zabytków literackich. W utw orze tym , będącym w istocie średnio
wiecznym podręcznikiem biesiadnego savoir vivreü, au to r podpisujący się jak o Słota wytyka ucztującym lekcew ażenie dobrych obyczajów , grubiańst- w o, łapczywość, brak higieny, naw ołuje do respektow ania przy stołe hierar
chii odpow iadającej godności biesiadników — ani słowem jed n a k nie wspo
m ina o kulturze picia. Na tle skrupulatności innych wskazań przem ilczenie tej kwestii musi świadczyć jeśłi nie o wstrzem ięźliwości, to przynajm niej o tym , że przesada w piciu rzadko zakłócała przebieg ówczesnych uczt.
Tym natom iast, co rzeczywiście poczęło budzić oburzenie, były praktyki m nożących się fałszerzy trunków . N iedwuznaczne groźby pod ich adresem wygłasza Śm ierć, in terlo ku to rk a M istrza Polikarpa z XV-wiecznego dialogu.
Pośród różnego au to ram en tu grzeszników , którym obiecuje jed n ak ą zap łatę, znajd u ją się i karczm arze, którzy nap ełn iają swe mieszki dzięki tem u, że „źle piwa d a ją ” . Z czasem , gdy upow szechnią się trunki bardziej od piwa wyszu
kane — a zatem i trudniejsze do zdobycia czy w yprodukow ania — rozpo
wszechni się również plaga fałszerstw , na które satyra staropolska reagow ać będzie z niezm iennym oburzeniem .
W tymże samym dialogu, literackim odpow iedniku „tańca śm ierci” , wo
bec którego wszyscy stają się rów ni, a bezkarnym dotąd grzesznikom wymie
rzona zostaje spraw iedliw ość, znajdujem y taką oto wypowiedź:
„K anonicy i proboszcze B ędą w m ojej szk ole jeszcze I plebani z m iąszą szyją, Jiżto barzo piw o piją
I pogardłki na piersiach w ie sz a ją ...”
O kazuje się więc, że panująca w średniow ieczu norm a tolerancji dla uży
wających alkoholu m iała jed n a k w yjątki. T o, co dozw olone w świeckim życiu tow arzystkim , m usiało razić w odniesieniu do tych, których pow ołaniem było głoszenie ewangelicznego ubóstw a i powściągliwości. Z nam ienn e, że w o k re sie, kiedy krytyka duchow ieństw a należała jeszcze do rzadkości — już w krót
ce, pod wpływem prom ieniow ania idei reform acji, zmieni się to radykalnie
— wśród nielicznych zachow anych jej przejaw ów gros dotyczy w łaśnie n ad używania alkoholu; widać, że rodzić się zaczęła społeczna wrażliwość na tę
kwestię. Potw ierdzeniem tego może być „Satyra na księży” , zapisana w tra k tacie teologicznym (!) z XV wieku:
„K aptanie, ch cesz polepszyć dusze sw ej, N ie m ów często: »Piwa nalej« — B o ć piw o jest dziwny o lej.
W ięc z nich kłam ają ch ło p i, A rzekąc: »szaleni są p o p i« .”
O sobne zjaw isko stanow ią proto-bachiczne zabytki w ierszow ane, notow a
ne przez średniowiecznych kopistów na m arginesach i w zakończeniach ko
deksów , trak tatów czy zbiorów kazań — jak choćby te dwuw iersze, zaczer
pnięte z XV-wiecznych rękopisów:
„D u m bibo p iw o, Stat mihi kolan o k rzyw o.”
„Przeto źle nap isano,
E że m a ło piwa w dzbanie im ian o.”
W ierszyki te, podobnie jak wiele innych epigram atów i aforyzm ów o p o
dobnym pochodzeniu, stanow ią pierw otny wyraz kultury plebejskiej, sp o n ta
nicznie przełam ującej sztywność literatury oficjalnej, k tó ra , skrępow ana licz
nymi ograniczeniam i, zam knięta była na wiele tem atów płynących z dośw iad
czeń pow szedniego życia.
Z resztą wraz z nadejściem O dro dzen ia, epoki hum anistycznej odnow y, li
tera tu ra coraz chętniej podejm ow ała tem aty bachiczne — jak o jed n e z tych, które renesansow a przem iana włączyła w obieg kultury oficjalnej zgodnie z T erencjuszow ską zasadą hum anizm u pełni. Tw órcam i kultury tego okresu byli głównie dw orzanie, dostojnicy kościelni i świeccy, którzy ze względów towarzyskich, a nierzadko i „profesjonalnych” uczestniczyli w licznych ucz
tach, coraz częściej zakrapianych trunkam i będącym i novum na ziem iach polskich: sprow adzanym i z krajów południow ych winami i gorzałką. Prze
m ianie obyczaju towarzyszy tu otw arcie literatury na rozliczne cienie i blaski kondycji ludzkiej, których ujaw nieniu sprzyjały niewątpliwie okazje biesiad
ne, w prow adzające nastrój nieskrępow ania, niw elujące przesądy i różnice między ludźmi. Dzięki tem u rodzi się poezja biesiadna, p ełna ulotnych fra
szek i zabaw nych pow iedzonek, w których kom plem ent sąsiaduje z przycin
kiem , a beztroski hum or z m elancholijną refleksją. W liczbie prekursorów tego nurtu znajd ują się cudzoziemcy anim atorzy polskiej kultury renesanso
wej — Kallimach i C eltes, którzy na m arginesie swej „pow ażnej” działalności pozostawili wiele drobnych łacińskich wierszy biesiadnych, satyr i erotyków . D la przykładu m ożna tu przyw ołać wiersz Kallim acha „D o Jak u b a z Bok- szyc” , w którym au to r składając hołd adresatow i (krakow skiem u profesorow i medycyny i teologii), jego rozum owi i gościnności, głosi zarazem pochwałę
11
um iarkow anych uciech przy stole, podczas których „myśl się rozpala winem , lecz się nie gm atw a p ija n a ” , zaś
„C zęsty żart z urokiem splata się stów I nie ustają pow ażn e rozm ow y i rozw ażania.”
(itum. Kazimiera Jeżewska)
B ezpośrednim k ontynuatorem tej tem atyki był dw orzanin królewski, A ndrzej Krzycki, piszący również po łacinie. Pisane z dużą sw obodą wiersze służyły mu niekiedy jak o oręż w rozgrywkach politycznych, a naw et w osobis
tych porachunkach. Z d arzało się, że chcąc okryć swych wrogów niesław ą, nie w ahał się oskarżać ich o niepom ierne pijaństw o, nie licujące z noszoną przez nich godnością — jak w przypadku paszkwilu na Jan a Latalskiego, zwycięs
kiego rywala Krzyckiego w staraniach o biskupstw o krakow skie.
H ojnie obdzielając tego rodzaju inwektywami swych przeciw ników , sam Krzycki należał do czołowych birbantów epoki — między innymi jak o czło
nek towarzystwa B ibones et C om edones (czyli, jak to barw nie tłum aczono, Opilców i O źralców ), założonego przez innego królew skiego dw orzanina, K orybuta K oszyrskiego. Jem u to poświęcił Krzycki wiele utw orów bachicz- nych, spośród których dosadnym hum orem w yróżniają się „T estam ent K ory
b u ta ” i „E pitafium dla ojca szynków, K orybuta” , gdzie żywioł parodii splata się z braw urow ą pochw ałą pijatyk:
„Ż aden taki oprócz cieb ie Św ięty się nie zjawi w niebie
N i w m ęczeń stw ie rów ny ci.
T y b ez chwili odpoczynku W każdym ś się rozw alał szynku
I w ypijał kufli m oc.
( )
B akchus za to cię przed czasem O bdarow ał siwym w ło sem ,
W enus w rzodom G allów znów .
( )
Z e słom y w ien iec C ypryda, Z chm ielu zasię w ian ek w yda
T ob ie ojciec B akchu s sa m .”
(tłum. Edwin Jędrkiewicz)
U tw ory te należą do pierwszych przykładów pieśni pijackich, głoszących chwałę tych w alorów alkoholu, które sm akow ać m ożna tylko odrzuciwszy wszelkie ham ulce. T rudn o byłoby jed n ak dopatryw ać się w nich ściśle reali
stycznego odzw ierciedlenia obyczajów , są raczej żartobliw ą prow okacją wy
m ierzoną przeciw światu przesadnych, a nie zawsze przestrzeganych norm m oralnych i przeciw staw iającą im w łasne, rów nie przesadzone, anty-norm y.
Potw ierdza to obecna u K rzyckiego, a spotykana i w późniejszych utw orach tego typu, quasi-religijna stylizacja pieśni, balansująca na kraw ędzi p ro fan a
cji, w czym zapew ne tkwi pośredni wyrzut wobec niezbyt skrupulatnych co do swych obyczajów slug K ościoła. Przede wszystkim jed n ak dochodzi tu do głosu pierw iastek ludyczny, żywioł nieskrępow anej zabaw y, w której każdy auto ry tet m oże stać się przedm iotem drwiny, hum oru, nie pozbaw ionych nie
kiedy akcentów absurdalnych i groteskow ych. T a właśnie atm osfera panuje w
„Pieśni o tym szlachetnym tru n k u , który po łacinie zową aqua vita, a po pol
sku gorzałę w ino” , utw orze ze zbioru o wymownym tytule „Ludycje w ieśne” . Jego anonim ow y au to r, głosząc uroki gorzałki, zdobyw ającej sobie coraz w ięcej zw olenników „ta k w d om iech ja k w kościele” , nazyw a ją „św iętym lek a rstw em ” i u zn aje za p anaceu m na w szelkie, cielesne i d uch ow e, scho rzenia:
„Leczy ręce, nosy, N a licu w szelkie zm azy.
F rance, zęb y , k olikę, K ordiakę.
K rólestw a zach ow u je, W M oskw i, w Litw ie pan uje, M iasta w P olszczę buduje
M ocne w ino.
( )
K czem u ją przystosujesz, W ielką w niej m oc p oczu jesz, Z łe g o się uw iarujesz
I ch o ro b y .”
D ługi pochód „zbaw iennych” zastosow ań kończy tu jed n ak przestroga, biorąca je wszystkie w nawias żartu:
„B oć w ątrobę ususzy, N a kon iec cię u d u s i...”
O bok całego nurtu podobnej twórczości bachicznej — najczęściej zresztą anonim ow ej, o korzeniach plebejskich — coraz odważniej zaczęły odzywać się głosy utyskujące na zepsucie obyczajów , wyrosłe zazwyczaj z myśli i d u cha reform acji. Jeden z nich należał do M arcina Bielskiego, który w swych satyrach przedstaw ił w szechstronną wiwisekcję społecznych bolączek. I tak jego „Sejm niewieści” — satyra w zorow ana na Erazm iańskim „Senatulusie”
— przynosi w jednym z „artykułów białogłow skich” wymowne obrazy aw an
turników i pijaków , połączone ze zdecydowanym żądaniem ograniczenia wy
szynku:
„W ina i m ocnych trunków by nie szynk ow an o, K to by je śm iał szynkow ać, by mu je zabrano;
B o w net chłopi szaleją, gdy sob ie pod piją, Z w łaszcza w inem w ęgierskim albo m ałm azyją.
13
R zadko ch ło p byw a trzeźw y, za w żdy się p op iją, w stanie ku połu d n io w i, oczy mu zagniją;
Szatę z g n ió tł, ociera się , idzie d o k o ścio ła , Twarz pijana, zapuchła, ujadła go pszczoła.
G orzałki się op iją, śm ierdzą nam przez sk órę, A w żdy chcą m ieć nad nami trzeźw iejszym i g ó r ę ...”
Z nam ien ne, że kwestia ta jak o jed n a z nielicznych przedstaw iona została z całą pow agą, przełam ując kpiarski, przesycony antyfem inizm em ton utw o
ru. Podobnych akcentów nie brak i w innych satyrach Bielskiego, a także w jego m oralitecie „K om edyja Justyna i K onstancyjej” . Pośród wielu personifi
kacji, służących typowej dla tego gatunku konfrontacji dobra i zła, pojaw ia się tu Bachus; jego pijacka oracja — w której szeroko wyzyskał Bielski mowę potoczną — nie pozostaw ia żadnych wątpliwości co do autorskiej oceny uosa
bianych przezeń cech. Podczas gdy u posługującego się jeszcze łaciną Krzy- ckiego Bachus wystylizowany jest na postać m itologiczną (takoż u K ochano
wskiego, doskonale obeznanego z dziedzictwem starożytności), u Bielskiego pozbaw iony zostaje swego antycznego rodow odu, zyskując w zam ian rysy sw ojskie, rodzim y strój i upodobania. Z n ak to — potw ierdzany później wie- lekroć — zadom ow ienia się tej postaci wśród motywów literackich O d ro dze
nia. O dziany już w kontusz, a nie w tu n ikę, stał się od tąd patronem staro
polskich uciech biesiadnych, choć też w izerunek jego różnicował się stosow nie do postaw zajm ow anych przez p o rtretujących go autorów .
Kolejny krok w kierunku polonizacji czy wręcz sarm atyzacji Bachusa czy
ni M ikołaj R ej, który obdarzając go m ianem „wielkiego h etm an a” , w prow a
dza niejako tę osobistość do p anteonu szlacheckiego. Jed nak nader liczne u R eja sceny hulanek, którym postać ta p atro n u je, wolne są zazwyczaj od kli
m atu swawolnej beztroski; przeciw nie, każą pam iętać, że panteon ów bywa czasem bliższy piekłu niźli niebu. T ak oto w „K upcu” , kolejnym , obok „Ko- medyi Justyna i K onstancyjej” , m oralitecie renesansow ym , bachiczne „zatru
d nien ia” są już po części dziełem podszeptów szatańskich. Jako że „K upiec”
daleko bardziej niż dram at Bielskiego odbiega od średniowiecznych tradycji tego gatun k u, m iejsce m onotonnego pochodu rezonujących personifikacji, w tym i B achusa, zajm ują tu wyraziste postacie, mówiące zindyw idualizowa
nym językiem i poruszające się w doskonale uchwyconej rodzim ej scenerii.
W śród licznych scenek rodzajow ych nie braknie tu — zgodnie z krytyczną w obec katolicyzm u ten d encją utw oru — satyrycznych obrazów życia klasztor
nego (jakby zapow iadających „M onachom achię” K rasickiego), w którym pi
jatyki należą do porządku dziennego. T ak C zart prawi o M nichu:
„W ełgał się był do klasztora
W ied ząc, iż tam beczka sp ora, *
B y próżnując nie d ziełał nic,
Ten zaś, zaskoczony przez posłańca śm ierci, zdobywa się na tak ą jedynie odpow iedź:
„M ilcz o to , lepiej nie sz a lej, R adszej sob ie piwa n a lej.
Pijże so b ie w lazłszy na piec A tych plotek w ięcej ni pleć.
( )
Laus D e o , San cto Francisco!
W ypilichm y p iw o w szystko.
K luczniku, p o drugi idzi, Jako się tej śm ierci w id z i.”
T a ostrość krytycznego spojrzenia ma swe źródło w reform acyjnych sym
patiach R e ja , które z czasem doprow adziły go do otw arcie w yznaw anego i propagow anego kalwinizmu. W ynikająca stąd bezkom prom isow ość pisarza, zwłaszcza w sferze walki z zepsuciem obyczajów duchownych i świeckich, sta ła się jed n ak — paradoksalnie — przyczyną niezbyt dobrej sławy wśród p o to mnych. Stało się tak w znacznej m ierze za spraw ą dziełka Józefa W ereszczyń- skiego pod barw nym tytułem „Gościniec pewny niepom iernym m oczym or- dom a obm ierzłym wydrwikuflom do praw dziw ego obaczenia a zabytków swych p o h am o w an ia...” U tw ór ten , satyryczny opis upadków , których pow o
dem jest grzech opilstw a, potraktow any został przez auto ra — kanonika,
° p a ta , a w końcu biskupa kijow skiego — jak o polem ika z R ejem -kalw inem . W tym celu przedstaw ił jego karykaturalny w izerunek („Jako polski p o e ta , Rej stary, rad dobrze pił i ja d ł...”) — człow ieka zepsutego, gustującego nad m iarę w podłych trunkach i pustoszącego bezlitośnie piwnice podejm ujących go gospodarzy. W szystkie natom iast obrazy pijaństw a, jakich wiele zaw ierają utwory R eja, sk ład ają się — zdaniem W ereszczyńskiego — na wierny a u to p o rtre t poety i jego niecnych kom panów .
Z perspektyw y czterech z górą wieków tru d n o pełnić rolę arb itra, trudno w yrokować, na ile wiedzę o piętnow anych przez siebie skłonnościach czerpał Rej z własnych dośw iadczeń, pew ne jest jed n a k , że m etoda, wedle której zo
brazow ane przez pisarza zło świadczyć ma o jego własnych grzechach, nie n a
leży do najuczciwszych. Zw łaszcza, że tem peram ent satyryczny, z jakim kre
śli Rej scenki z życia opojów , p asja, z jak ą form ułuje wyrzuty wobec nich, nadają jego m oralistyce znam iona autentyzm u. T o satyryczne zacięcie zd ra
dza już jeden z pierwszych jego utw orów , zachowany jedynie w niewielkich fragm entach dialog „Kostyry z Pijanicą” . Kwestia ta pow raca rychło w „K ró
tkiej rozpraw ie między trzem a o so b a m i...” Również w dialogowej form ie za
warł tu Rej szczegółowy w izerunek polskich stanów , dając przy okazji swą własną wizję napraw y R zeczypospolitej. Pośród wielu przedstaw ionych tu bolączek zwraca R ej uwagę i na plagę pijaństw a, um ieszczając taki na przy
kład p o rtre t „gam ratów ” :
15
„T o się czasem na czczo spiją, Ł by so b ie piw em pom yją, K om pustem się pop lusk ają, A ostatek pod rap ają.”
Skutki tych zatrudnień kreśli jednoznacznie:
„K ażdy to sow ito p łaci, Z drow ie i pieniądze traci.
A to w szystko zbytki m nożą, N iejed n e g o tu w grób ło ż ą .”
Pragnąc zaś ograniczyć przynajm niej m aterialne koszta tych skłonności, naw ołuje do porzucenia drogich win zagranicznych:
„ A w ed le starych k w otacyj:
K to nie ma zacz, piw o pij.
B o barzo z o w eg o wina Z am noży się w ięc ch u d zin a.”
Nie stroni przy tym i od subtelniejszej argum entacji:
„W szakżeś P olak, dzierż się sw ego Seropu p rzyrod zon ego.
I na tym się , co uw arzysz, N atań cu jesz i nasw arzysz.”
B ogatą galerię próżniaków i opo jó w różnego au to ra m e n tu zaw ierają
„Figliki” , pom yślane ja k o uzu p ełn ien ie „Z w ierzyńca” , w którym zaw arta została p an o ra m a ów czesnej Polski, urzędów i instytucji państw ow ych, w re
szcie urządzeń i czynności gospodarskich. „Figliki” u zu p ełn iają hum orem pow ażną ton ację „Z w ierzyńca” , ukazując n iejak o dru g ą, anegdotyczną stro n ę rzeczywistości. Z e b ra n e tu „przypow ieści p rzy p a d łe ” to pozbaw ione zwykle m oralistycznej opraw y kom iczne obrazki z życia pow szedniego, się
gające niekiedy n ajbard ziej tryw ialnych czy w ręcz ordynarnych jeg o p rze ja wów. W śród kilkuset facecji wiele jest takich , w których drw iącym , rub asz
nym śm iechem objęci zo stają pijanice, leczący swe słabości przedziw nym i s p o so b a m i, w zn iecający b u rd y p o d c h m ie le n i a w a n tu rn ic y , w reszcie d u ch o w n i, szu k ający w szędzie o k a z ji do w y pitki. Śm iech ten m a p rze d e w szystkim w ym iar lud y czn y , stan o w i r e a k c j ę ,na słow ny , czy sy tu acyjn y k om izm a n e g d o ty , ale o śm ie sza jąc ludzi i ich sk ło n n o śc i o k re śla zara z em sp o só b w id zen ia i ocen y św iata p rzez R e ja , z d ra d z a je g o d e m a sk a to rsk ie in te n c je .
Intencje te w jaw ny sposób dojdą do głosu w „A poftegm atach ” , części w ydanego przez R eja pod koniec życia „Z w ierciadła” . Tw orzyw em , jak w
„Figlikach” , je s t tu rozm aitość scenek rodzajow ych, ta k je d n a k uogó lnio nych, by m ogły służyć za arg u m en t o d au to rsk im k o m en tarzo m , u k ła d a ją cym się w jed n o zn aczn ą te n d e n c ję m oralistyczną. B ez o g ró d ek szydzi R ej z pijakó w , dla których schody stanow ią zbyt tru d n ą p rzeszko dę, szynkarzy oskarża o św iadom e ro zp ijan ie klienteli i czerpanie nieuczciw ych zysków, p iętn u je wreszcie sam ą instytucję gospody, z k tórej „wszyscy ty ją ” , bo „ ro bią alchim iją: z m ądrych szalone, gdy p iją ” . M otyw szaleństw a jest zresztą częstym składnikiem pom ieszczonych tu obrazów pijaństw a, bow iem n a jle piej o d d a je , zdaniem R e ja , isto tę przem iany , jak iej u legają ludzie w k a r
czmie:
„Tu się w n et odm ieni gło w a , K rok, p ostaw a, w zrok i m ow a.
W tym gm achu rozum szychtują, N a w yw rót g o wynicują.
T en gm ach siła ich zuboży I m ocarza z stolca złoży.
Tu w tym gm achu z mądrej głow y U czyn i się łe b o s ło w y ...”
G dzie indziej R ej dokładniej jeszcze objaśnia sens tego porów nania:
„Pijany m ało z szalonym jest różny, B o w obudw u łe b p ło ch y , b a, i próżny
( )
C óż na św iecie ma być sp rosn iejszego, K to z sieb ie darm o czyni szalonego?
Szalony z m ózgu nie tak w inien byw a Jako pijany, co chcąc ten dank m iew a.
N ie w iem w pijanym czego nie d ostaje, C o w ła śn ie ma być przy szalonym pan ie.
Pijany w rzeszczy, a co potk a, drapie, T łu cze się skacząc na szalonej sz k a p ie ...”
Szaleństwo zatem , w późniejszych epokach przypisywane niekiedy pijańs
twu jak o oznaka szczególnych doznań, wyzwalających od zaham ow ań i ogra
niczeń zdrow orozsądkow ych, przez R eja przyw oływ ane jest w swej naturali- stycznej, fizjologicznej wręcz postaci, jak o obraz destrukcyjnego oddziaływ a
nia alkoholu.
N ie jed y n e to sk o jarzen ie w spom agające dem ask ato rsk ie zapędy R e ja w tej m aterii. W tym sam ym w ierszu, w którym a u to r op isu je, co w karczm ach czynią z ludzi „szalonych łbów rzem ięślnicy” , pojaw ia się taki o to dw u
wiersz:
„Tu C yrces sw ą g o sp o d ę ma C o ludziom głow y o d m ien ia .”
2 — B achus w kontuszu 17
Tego sam ego, co uczyniła z towarzyszami O dysa owa m itologiczna czaro
dziejka, doko n uje zatem i alkohol: przem ienia ludzi w wieprze. T rop ten wy
zyskuje Rej w ielokrotnie, bez oporów sięgając po dosadne określenia i d ra styczne obrazy:
„ O pilec nigdy nic dobrze nie czyni, A w sw ych postęp kach pod ob n y jest świni.
B y był op ilec w hatłasiech, we z ło c ie.
W net jak o Świnia pluska się po b ło cie.
( )
Pijany z m iernem rów na się bydlęciem : M ogąc być w o łe m , czyni się cielęciem . Patrz za pijanym gdzie z kąta, z p rzełaje, W szytki żw irzęce najdziesz obyczaje:
Jako wilk w yje, ja k o cielę ryczy, Jako gęś k lek ce, ja k o Świnia k w ic z y ...”
Te „niepoetyckie” zgoła obrazy mogą się dziś wydawać cokolw iek ryzyko
w ne, uspraw iedliw ia je wszakże zarów no właściwa Rejow i p oetyka, bardzo bliska, i językow o, i obrazow o, treściom życia potocznego, jak też strategia dydaktyczna, u p atru jąca — nie bez podstaw — skuteczności swego oddziały
w ania w odrazie, jak ą m ają budzić ukazane detale: cielesne konsekw encje pi
jatyk. Podobnych szczegółów znajdzie się zresztą u R eja więcej:
„Pijany śm ierd zi, ja k o p ies, przez ścianę, G dy skwarną m iece a w ieczorn ą p ia n ę.”
„Pijany, gdy mu kęs w głow y uniżą, W net g o psi golą , gdy mu gęb ę liż ą ...”
„Piw o gdy k iśn ie, w net wyrzuci w szytko;
T akże pijany, aż nań patrzyć b rzydk o.”
„Slaby to rycerz, co te g o poducha
N ie m oże zw alczyć, śm ierdzącego brzucha.”
C harakterystyczne to dla staropolskiej fizjologii, że ośrodkiem zgubnych skłonności czyni nie głow ę, a brzuch właśnie:
„ A ty co rzeczesz, o p iły , C oć już na p o ły brzuch zgniły, Który prze twą św inią sprawę Tracisz i rozum , i sła w ę? ”
O statnie stw ierdzenie naprow adza na trop innej jeszcze, różnej od ściśle cielesnej, argum entacji stosow anej przez R eja. W wierszu „Trzeźwy a pijani- ca” , z którego pochodzi większość przytoczonych tu fragm entów , głównym w ątkiem staje się m oralna strona nałogu. Siłę persw azyjną utw oru potęguje rozpisanie tej kwestii na dwie tytułow e postaw y, uogólnione, tym niem niej
w yraziste. Prezentow ane n aprzem iennie, ośw ietlają się naw zajem , co sprzyja dobitnem u wydobyciu w alorów jedn ej i nędzy drugiej z nich:
„Pijany z trzeźw iem barzo rozn o chodzą:
W jednej gosp odzie nigdy się nie zgodzą.
( )
Pijany traci m ajętn ość i staw ę.
Z d row ie, poćciw ość, każdą piękną spraw ę.
( ...)
T rzeźw ość pom iern a i zdrow ia przedłuża, M ieszka ni cnoty m arnie nie zadłuża.
( ...)
D la pana brzucha, pana tak h o jn eg o , Siła nam gin ie, co jest przystojnego.
Siła z trzeźw ości p ożytków przychodzi;
M am a o ża rło ść, ta nam na w szem szk od zi” itd.
Miary swego obrachunku z plagą pijaństw a dopełnia Rej w kolejnej częś
ci „Z w ierciadła” , w „Przem ow ie krótkiej do poćciwego Polaka stanu rycers
kiego” . U cieka się tu do innych sposobów n akłaniania rodaków do w strze
mięźliwości, apelując do ich dum y narodow ej i uczuć patriotycznych. N akre
śliwszy p okrótce sytuację panującą w innych krajach, „tam , kędy się kochają w zacnych obyczajach” , biada nad powszechnością rodzim ego opilstw a, u ra stającego do rangi cechy narodow ej. N iem ały w tym udział m a, jego zda
niem , przesadna tolerancja: podczas gdy gdzie indziej każdego, kto nadużyje trunku, spotyka surow a k ara, to:
„U nas, by p ijan ego k ażdego stłuc m iano, L edw e by kijów z lasu dostatek d od ano."
Tak rozplenione pijaństw o uznaje Rej za źródło gnuśności, m arnotraw stw a, rozprzężenia społecznego, a zatem i za groźbę dla bytu narodow ego, którego bezpieczeństw o zależy wszak i od zdolności obyw ateli do obrony gra
nic — tymczasem :
„Prze kęs m ałej sw ej w olej takiechm y zem d leli, Z onych sław nych rycerzów prawie z n iew ieścieli, Z e i B o g a , i sła w ę, i zdrow ie tracim y,
A nie w iem , co za rozkosz z te g o odn osim y.
( )
A tak m arnie tracim y i czasy, i spraw y,
G dy kto chodzi z szum nym łb em ja o b łazen p r a w y ...”
W tym ujęciu postaw ienie tam y zgubnem u nałogow i rysuje się jak o wy
móg troski o napraw ę nie tylko obyczajów , ale i R zeczypospolitej, jak o p o winność obyw atelska.
W szystko to nie oznacza jed n a k , iżby R eja traktow ać należało jak o kosty
19
cznego sk rupulanta czy ascetę. O to choćby w tejże sam ej „Przem ow ie k ró t
k ie j...” , pow racając do poruszanej już wcześniej kwestii, głosi Rej przyw ią
zanie do rodzim ych trunków :
„T eż ci naszy przodkow ie p o d o b n o pijali, A le nam ilsze p iw k o, a barzo bijali.
I lep szą spraw ę m ieli, b o łba nie zaparzył G orącem i przysmaki: to p il, co u w arzył.”
Rów nież w „A po fteg m atach ” pojaw ia się tak a wizja:
„K ażd ego zła myśl om in ie, Siedząc z czaszą przy kom inie.
( )
M ożem y p o sied zieć d o dnia, K iedy m am y c ie p ło z ognia.
Grzanki p iec, P iw o s ie c .”
Podobnych obrazów nie brak i w „Żywocie człow ieka poczciwego” , owej sumie dośw iadczeń „żegnającego się ze św iatem ” pisarza. W śród sielskich scen z życia gospodarskiego i rodzinnego nie raz i nie dwa p ojaw iają się po
chwały wesołych i dostatnich uczt, podczas których z m iłą pogaw ędką m ie
szają się żartobliw e toasty, a zalety trunków cenione są nie m niej niż zalety tow arzystw a. Czy więc te upo d o ban ia nie kłócą się z tonem głoszonych p rze
stróg, czy nie każą wątpić w ich szczerość? Bywały i takie o pinie, jak choćby słynny sąd B oya, który „Żyw ot człow ieka poczciwego” uznaw ał — śladem imć W ereszczyńskiego — za apologię staropolskiej „w ieprzow atości” życia.
Pozostaw iając naw et na boku kwestię sam ego określenia, którego R ej n ieje
dnokrotnie używał w funkcji satyrycznej, tru d n o byłoby przystać na taką opi
nię. W kreślonych przez R eja idyllach biesiadnych należałoby raczej zoba
czyć czynnik uwiarygodniający jego m oralistykę. T ak uporczywie zwalczane
mu opilstwu przeciwstawił bowiem nie p u rytańską surow ość obyczajów — ty
leż szlachetną, co ponad m iarę odległą od realiów ów czesnego bytow ania — ale inny m odel korzystania z walorów alkoholu, m odel, który dokonyw ał su- blim acji bachicznych skłonności i podporządkow yw ał je rozlicznym pow inno
ściom obyw atelskim i m oralnym .
W szelkie dwuznaczności w tej m ierze usuw ają wymowne fragm enty sam e
go „ Ż y w o ta ...” , choćby ustępy capitulum VI księgi II zatytułow ane „Trzecia a słuszna przyczyna do łakom stw a i do złego żywota: niepom ierne pijaństw o”
oraz „Jako pijanice noc ze dnia sobie czynią” — przedstaw iające kliniczny wi
zerunek opojów , wraz z patofizjologicznym i niem al objaw am i owego „wsze- tecznego a praw ie bydlęcego n ało g u ” . N a koniec w reszcie, w części pt. „W opilstwie czas m arnie ginie poćciw em u” , odw ołuje się R ej do argum entu, który musi przekreślić ostatnie wątpliwości: „A lbow iem jeśli ciało w tym
sprośnym , opitym przypadku na poły jak o nieżywe je st, cóż rozum iesz o m i
łej a wdzięcznej duszycy, jeśli też tam obum rzeć nie musi siedząc w tak plu
gawej w ieży ...” A gdzie indziej powie to sam o jeszcze lapidarniej:
„Przy ztym nałogu Z m ierźn iesz i B o g u .”
W twórczości Jan a K ochanow skiego, również nasyconej m otyw am i bachi- cznymi, m ożna się dopatrzeć wielu podobieństw z w ierszopisarstw em R eja — czy pod względem wzorów kultury biesiadnej, w yrastających z ducha obycza
jów epoki, czy pod względem znam iennej ewolucji stosunku do alkoholu, rządzonej zapew ne praw idłow ościam i biograficznym i. A le i różnic jest nie
m ało. Ich m iarą m oże być choćby porów nyw anie gruntow ej edukacji hum a
nistycznej K ochanow skiego oraz fragm entarycznego i pow ierzchow nego wy
kształcenia R eja czy odm ienność ziem iańskiego m odelu w iejskiego bytow a
nia, którem u w ierny był R ej, oraz m odelu kultury dw orskiej, która ukształ
tow ała w znacznej m ierze osobowość tw órczą K ochanow skiego. I stąd właś
nie, z atm osfery życia dw orskiego, nie szczędzącego zapew ne poecie i w eso
łego tow arzystw a, i przednich trunków , zrodził się n u rt poezji biesiadnej, ulotnej, choć nie zawsze beztroskiej. N ajpierw w łacińskich „Foricoeniach” , potem we „Fraszkach” pom ieścił Kochanow ski wiele strof poświęconych ucz
tom i winu, flirtom i błazeńskim figlom. Już w otw ierającym księgę I „F ra
szek” wierszu „N a swoje księgi” wyjawia p o eta rodzaj swych upodobań:
„N ie dbają m oje papiery O przew ażne bohatery;
( )
A le śm iech y, ale żarty Z w yk ły zbierać m oje karty.
P ieśn i, tańce i biesiady Schadzają się do nich rady.
( )
Przy fraszkach mi w żdy naleją, A to w n iw ecz, co się śm ie ją .”
W ysławiony tu , cokolw iek żartobliw ie, program jest bez w ątpienia prze
jaw em renesansow ej przem iany w artości, zgodnie z k tó rą uroki życia i dozna
nia zmysłowe przestaw ały uchodzić za wstydliwe, tw orząc istotny wym iar zie
mskiej kondycji człow ieka. Ź ró d łem tej przem iany był i wzrost dob rob ytu , i rozwój dworskich centrów życia kulturalnego, przede wszystkim jed n ak — hum anistyczna orien tacja duchowych prądów epoki, now a filozofia życia.
Ale we fraszkach obywa się Kochanowski bez tak głębokich uzasadnień:
przebija z nich żywioł wyzwolonej witalności, wola sm akow ania życia we wszelkich jego pow abach, pośród których dobry trunek nie należy do o sta t
nich. O tym w łaśnie mówi fraszka „D o A n drzeja T rzecieskiego” :
„ B ógżeć zap łać, J ędrzeje, żeś m ię dziś u p oił, B oś w e m nie niepotrzebn e troski u sp o k o ił, K tóre mi serce gryzły, jako to być m usi, G dy człow iek a niew dzięczn ość op ętan a dusi.
W iem dob rze, że n ied łu go ze mną tej rozkoszy, B o to w szystko po chwili trzeźw ią myśl rozp łoszy.
A le witaj mi ta noc w olna od frasunku!
K tóż w ied ział, by tak w iele n ależało w trunku?”
Los ludzki zda się poecie na tyle zapraw iony goryczą i troską, że naw et przelotne chwile w ytchnienia przy pełnym kielichu okazują się nieocenione.
Nie dziw więc, że Kochanowski p o d ejm u je ryzyko obrony swych zam iłow ań wobec rzeczywistych czy potencjalnych krytyków:
„Z iem ia deszcz p ije, ziem ię drzewa piją, Z rzek m orze, z m orza wszytki gw iazdy żyją.
N a nas nie w iem , co ludzie upatrzyli.
D ziw n o im, żeśm y trochę się napili."
i
T a dow cipna, po części autoironiczna afirm acja tego, co n atu raln e, zgod
ne z powszechnym biegiem rzeczy, zbiega się z wysokim oszacow aniem nie- wymuszności zachow ania, swobody w folgow aniu naturalnym skłonnościom :
„G niew am się na te pieszczone ziem iany.
C o piw u radzi szukają przygany.
N ie p ij, aż ci się pierw ej będzie ch cia ło , T edyć się każde dobrym będzie z d a ło .”
T ak miesza się we fraszkach serio z żartem , zadum a z b eztroską, reflek
syjne zwierzenie z kpiącym przytykiem . Zgodne to z przeznaczeniem tego typu utw orów , zgodne też z postaw ą szczerości, jak ą przyjął w nich poeta.
W e fraszce „O swych rym iech” powiada:
„Ja inaczej nie p iszę, je n o jak o żyję;
Pijane m oje rymy, b o i sam rad p iję .”
W olno dopatryw ać się w tym stw ierdzeniu prow okacyjnej nieco przekory wobec stereotypow ych w yobrażeń czy chęci zachow ania krotochw ilnej to n ac
ji właściwej fraszkom , ale trzeba też uznać je za świadectwo przyw iązania do praw dy życia widzianego we wszystkich jego przejaw ach, praw dy, której nie w olno przesłaniać literackim i idealizacjam i, sztafażem upiększeń. T a przyleg- łość praw dy biograficznego dośw iadczenia i poezji charakteryzow ać będzie całą twórczość Kochanow skiego.
O sad podobnych doznań, zobaczonych jed nak głębiej, w perspektyw ie fi
lozoficznej zadum y, mieszczą, odm ienne już w tonie i n astro ju, „Pieśni” . Są one w istocie obszernym , rozpisanym na wiele wierszy, poetyckim wykładem
światopoglądu renesansow ego hum anisty, przynoszącym całościow e dobrze osadzone w duchowych tendencjach epoki, spojrzenie na sprawy boskie i lu
dzkie. Jednym z jego głównych wymiarów jest postaw a afirm acji życia, o d w ołująca się do epikurejskiej koncepcji szczęścia. 1 tu szlachetny trun ek o k a zuje się sprzym ierzeńcem :
„C hcem y so b ie być radzi?
R ozkaż, p an ie, czelad zi,
N iechaj na stół dob rego wina przynaszają.
I przy tym w z ło te gęśli albo w lutnią grają.”
Filozofia życia, bliska tu na pozór apologii użycia, żadną m iarą nie da się sprow adzić do racjonalizacji żywionych przez poetę upodobań; jest raczej owocem nieokazjonalnej refleksji nad kondycją człow ieka, rolą graną prze
zeń w teatrze świata. W tym świetle motywy bachiczne, pochw ały trunków i biesiad stanow ią nie tyle proste odzw ierciedlenie autorskich dośw iadczeń, ile raczej symobol postawy wobec życia.
Stosownym przykładem może być słynna pieśń „M iło szaleć, kiedy czas po te m u ...” , którą otw iera niefrasobliw e wyznanie:
„ M ilo szaleć, kiedy czas p o tem u , A tak, bracie, przypij każdy sw em u , B o o głod zie nie chce się tańcow ać, A pod piw szy, łacn iej jest b ła zn o w a ć.”
W artość tru nk u wszakże nie polega jedynie na jego osobliwych po d n ie
tach. ale rów nież na tym , że niwelując bariery między ludźm i, zbliża ich do siebie, niejako dem okratyzuje w zajem ne stosunki i pozwala każdem u, choć
by na czas jakiś, zaznać niczym nie obw arow anej swobody:
„N iech się tu nikt z państw em nie ożyw a A n i z nami pow agi używa;
Przyw ileje pow ieśm y na k ołk u , A ty w ed le pana siądź, p achołk u!”
W innej pieśni Kochanowski w tóruje tem u wezwaniu w form ie apostrofy do dzbana:
„Ty cieszysz nadzieją Serca, które m dleją;
T y ub ogiem u przypraw ujesz rogi, Ż e mu ani król, ani hetm an sro g i.”
N astrój zabawy służy także odrzuceniu przesądów , przyzwyczajeń i o g ra
niczeń krępujących wolną twórczą myśl, ożywia umysł i rozpala wyobraźnię:
23
„Tam dobra myśl nigdy nie postoi, G d zie z rejestru patrzą, co przystoi;
A pow iem w am , że się tym św iat sło d zi, G dy k oleją statek i żart ch o d z i.”
G dzie indziej powie po eta najzwięźlej:
„ A nam w ina przynoście, Z w ina dobra myśl r o ś c ie ...”
A le bodaj najw ażniejsze jest to, co płynie z zadum y nad praw idłam i do czesnego biegu rzeczy i spraw ludzkich. Tu zaś w krada się cień zw ątpienia, niewiary w jakąkolw iek ziem ską stałość. Skoro zaś F ortu na kołem się toczy
— tak w pow odzeniu, jak i w nieszczęściu należy zachować niewzruszony spokój, porzucając troskę o niepew ne ju tro na rzecz korzystania z tych um iarkow anych uciech, których dostarcza um ykające życie:
„Czas uciek a, a żaden nie zgadnie, Jakie szczęście z jutra przypadnie.
D ziś bądź w e só ł, dziś użyj biesiady, O przyszłym dniu niechaj próżnej r a d y ...”
W obliczu niepew ności co do wszystkich „spraw św iata teg o ” (poza tą je d ną pew nością, że wszystko jest n iep e w n e...), wobec niem ożności zaw ierzenia jakiem ukolw iek niew zruszonem u autorytetow i — z w yjątkiem B oga, który wszakże pozostaje nieprzenikniony — człowiek zdany być musi na siebie, na swą w łasną, niedoskonałą m iarę rzeczy, na ograniczoną w swym subiektyw iz
mie zdolność oddzielenia spraw ważnych do błahych, przem ijających. Nic więc dziw nego, że indywidualizm renesansow y często skłania się ku zw ątpie
niu we w łasną w artość, w wywodzone przez siebie praw dy. Tego właśnie przejaw em są częste w „Pieśniach” akcenty autoironiczne, m ające zapew ne sugerow ać, że i zaw arta tam „filozofia niestałości” — jed y n a, na jak ą stać pozbaw iony zew nętrznego oparcia rozum ludzki — m oże okazać się... niesta
ła, może zawieść po k ład ane w niej zaufanie. D latego czymś więcej niż prze
kornym żartem są takie oto bachiczne, „pijackie” deklaracje:
„A le to mój zysk, że m ię słuch acie, A żadnej mi p ełn ej nie pod acie;
Z nał kto kiedy p o e tę trzeźw ego?
N ie uczyni taki nic d o b re g o .”
I w istocie, naw et ta, nie wolna przecież od sceptycyzm u, pochw ała uciech kielicha jak o antidotum na gnuśność i życiowe rozczarow ania — ulega zała
m aniu. Przychodzi ono wraz z rosnącym rozczarow aniem życiem dw orskim , znużeniem jego intrygam i, zgiełkiem i nerw ow ością, co skłania ostatecznie
nej, wsi w esołej” . Z perspektyw y C zarnolasu świat, który porzucił, tracił swój blask i polor, okazywał pustkę swych iluzorycznych podniet; stosownie do tego pojaw iać się zaczynają w „Pieśniach” oznaki zaniepokojenia co jas
krawszymi przejaw am i zepsucia obyczajów:
„C zołem za cześć , łaskaw y m ój panie sąsiedzie.
B oże nie daj u cieb ie byw ać na biesied zie!
K ażesz mi pić przez dzięki sw e p rzem ierzłe piw o, Ż e d o dna nie w ypijam , patrzysz na m nie k rzyw o.”
Wiele podobnych obserwacji prowadzi poetę do niedwuznacznej konkluzji:
„B od ajże w am sm ród w g ę b ę, m ili pijanice, A trąd na twarz, bo żon a lubi takie lice.
Krzywej nogi na starość, nieobrotnej szyje, Krom klątw y, kto będzie żyw , sn adn ie się d o p ije .”
G órę brać więc zaczyna ostrzejsze, krytyczne spojrzenie, piętnujące pijac
kie nadużycia. N ajczęstszą bronią w ytaczaną przeciw nim staje się śm iech, brzm iący z k arykaturalnie przedstaw ionych scenek rodzajow ych z życia bie
siadnego. W iele ich — barw nych, lapidarnych, ostro spointow anych — za
w ierają „Fraszki” . Choć m ożna je czytać jak o literacką kronikę tow arzyskie
go życia poety, to przecież m ateria zdarzeń autentycznych służy zwykle ogól
niejszej refleksji, naw et jeśli nie wyrażonej wprost w odautorskim k o m enta
rzu. Z razu satyryczne spojrzenie K ochanow skiego kieruje się poza krąg dw o
rskiej kom panii — w stronę ziem ian („W Polszczę szlachcic jakoby też na karczmie siedział,) Bo kto jed n o przyjedzie, to z każdym pić m usi”), kobiet wiadomej reputacji („N agrobek opiłej b ab ie”) czy duchow ych, których przedstaw iciela sportretow ał w zabaw nej fraszce „O kapelanie” : jej b o h a te r, spóźniając się na p o ran ną m szę, na zarzuty, że zbyt długo sypia, odpow iada, ledwie wstawszy od kielicha: „Jeszczem ci się dziś nie k ładł, co za długie spa
nie?” W reszcie sięgać zaczyna Kochanowski i do najbliższego swego otocze
nia, czego przykładem — znany utw ór „O doktorze H iszpanie” , m iniaturow e arcydzieło sztuki fraszkopisarskiej. T en całkow icie niem al zdialogizowany wiersz zaw iera opis komicznych perypeti tytułow ego b o h a te ra (jego pier
wowzór, P iotr R ojzjusz, sam zresztą zasłynął jak o au to r m akaronicznych sa
tyr na pijaństw o), którego wstrzem ięźliwość zostaje zwyciężona przez upór spragnionych jego towarzystwa biesiadników . Rów nie zabaw na i kunsztow na literacko jest fraszka „Pełna prze zdrow ie” , która obrazuje plagę „toastom a- nii” , obligującej do spełniania wciąż nowych kielichów:
„Prze zdrow ie gospodarz p ije, W stawaj gościu! — A prze czyje?
Prze królew skie. Pow staw ajm y I także ją wypijajm y!
25