• Nie Znaleziono Wyników

P od ty tu łem powyższym *) ukazała się w końcu r. z. książka znanego zoologa i bak- teryologa rossyjskiego, prof. E . M ieczniko­

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "P od ty tu łem powyższym *) ukazała się w końcu r. z. książka znanego zoologa i bak- teryologa rossyjskiego, prof. E . M ieczniko­"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y NAUKOM P R Z Y R O D N I C Z Y M .

P R E N U M E R A T A „ W S Z E C H Ś W IA T A * . W W a r s z a w i e : rocznie ru b . 8 , k w artaln ie rub. 2 . Z p r z e s y ł k ą p o c z t o w ą : rocznie rub. 10, półrocznie rub. 5 .

Prenumerować można w Redakcyi W szechśw iata i we w szystkich księgarniach w k raju i zagranicą.

R edaktor W szechśw iata przyjm uje ze spraw am i redakcyjnem i codziennie od godziny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.

A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A N r . 118.

P R O F . D R . J . N U S B A U M .

STU DY A NAD N A T U R Ą LU D ZK Ą E L . M IECZN IK OW A.

P od ty tu łem powyższym *) ukazała się w końcu r. z. książka znanego zoologa i bak- teryologa rossyjskiego, prof. E . M ieczniko­

wa, która oryginalnością poglądów zwróciła na siebie uw agę całego św iata naukowego i zainteresow ała również szerokie m asy w y­

kształconego ogółu. Sądzę, że pogląd k ry ­ tyczny na dzieło to zajm ie też czytelników W szechśw iata, zwłaszcza, że książka tchnie świeżością, optymizm em, w czasach naszych ta k rzadkim , a nadewszystko głęboką w iarą w potęgę nauki, k tó ra stać się musi z cza­

sem jed y n ą i wyłączną kierow niczką czło­

wieka na wszystkich polach jego życia.

W różnych czasach ludzkość rozm aite m ia­

ła pojęcia o naturze ludzkiej. W okresie np.

starożytności klasycznej ceniono ją bardzo wysoko; była ona niejako ideałem, do k tó ­ rego usiłowano się dostroić. Bogów i bogi-

Ł) T y tu ł k sią żk i w o ry g . francuskim brzm i:

„ E tu d e s su r la n a tu rę hum aine. E ssa i d e P hilo- sophie optim iste; p a r E lie M etschnikoff, P ro fes- se u r a F ln s tit u t P a s te u r 11. P a ry ż , 1 9 0 3 . W r. b.

w yszło upow ażnione przez au to ra w y d an ie n ie­

m ieckie, z przedm ow ą W ilh elm a O stw ald a.

8

-

0

. S tro n ic 4 0 0 .

nie wyobrażano sobie ze wszystkiem i zaleta­

mi i ułomnościami n a tu ry ludzkiej; piękno ciała człowieczego starali się odtworzyć m a­

larze i rzeźbiarze, a skrupulatne pom iary czę­

ści ciała oraz dążenia do możliwie najściślej­

szego uw zględniania naturalnego ich sto­

su n k u —do dziś dnia zastanaw iają antropo­

logów i artystów . K ształty n ajn atu raln iej­

sze uw ażane były za najpiękniejsze. Inne ludy starożytne, np. egipeyanie nie czcili tak wysoko n atu ry ludzkiej, bogowie ich to k ary k atu ry przyrodzonych kształtów czło­

wieczych, którym dodawano nadto znamio­

na zwierzęce. Śród filozofów, różni rozm ai­

cie także zapatryw ali się na n a tu rę ludzką.

Niektórzy np. francuscy filozofowie 18 w ie­

ku, starając się w prow adzić w życie zasady czysto rozumowe w miejsce religijnych, po­

woływali się na praw a n atu ry ludzkiej; do nich należał np. H olbach, au to r dzieła p. t.

„Moralność ogólna czyli obowiązki człowie­

ka, oparte na n a tu rz e “. Kościół katolicki m iał praw ie zawsze ujem ne pojęcia o n a tu ­ rze ludzkiej, uważając ją za zepsutą przez grzech pierworodny. Dążenia u wielu lu ­ dów do zniekształcania ciała (tatuow anie, w ybijanie pewnych zębów, sztuczne powięk­

szanie warg, zniekształcanie głow y i t. p.) dowodzą, że i u nich przyrodzone właściwo­

ści człowieka nie znajdują aprobaty.

N auka natom iast rehabilituje n aturę ludz­

ką i na niej stara się oprzeć swe postępowa-*

(2)

370

W SZECHŚW IAT

JSIs 24 nie w celu przyniesienia ludzkości jak naj-

większej sum y szczęścia; praw a przyrodzone m uszą być uwzględnione, ale należy poznać je przedew szystkiem gruntow nie i wszech­

stronnie.

P rzyg lądając się różnym istotom organicz­

nym , łatw o zauważyć, że gdy jedne z nich nadzwyczaj szczegółowo przystosow ane są do otaczających warunków, t. j. w szystkie części ich ciała tak pod względem budow y ja k i czynności harm onizują z w arunkam i, przez co życie ich je s t możliwie ułatw ione i n a szwank nie narażone, to inne znów w y­

kazują w swej organizacyi m niejsze lub większe dysharm onie, u tru d n iające życie, nieraz w stopniu bardzo znacznym . G dyby w szystkie zdaw ały sobie świadomie spraw ę ze swego życia, pierwsze b yłyby szczęśliwe, ostatnie czułyby się na każdym k ro ku upo­

śledzone i niezadowolone. T ak np. spójrzm y na storczyki. Cóż za cudow na harm onia w budowie kwiatów! Tysiączne, drobiazgo­

w e urządzenia służą do tego, aby zapew nić im zapłodnienie krzyżow ane, uskuteczniane tu za pośrednictw em owadów, a stanow iące nieodzowny w arunek prosperow ania ty ch roślin. Spójrzm y np. na rodzaj Coryanthes, zbadany przez K. D arw ina, w którego kw ia­

tac h znajdujem y szczególne gruczoły, w y ­ dzielające sok w odnisty zbierający się w je ­ ziorku, a z tego jeziorka na poziomie cieczy prow adzi przewód, w którym umieszczone są m ęskie i żeńskie narządy rozrodcze tak , że ow ady w padające do kąpieli, szukając ra ­ tun k u , m uszą się otrzeć o te n arząd y i u sk u­

tecznić zapłodnienie obcym pyłkiem . Czyż to nie idealnie harm onijne urządzenia! Spójrz­

m y na liczne motyle, zabarw ione w celu ochronnym , ja k przedm ioty, na który ch przebyw ają, i opatrzone narządam i pazuro- wemi, w cudow ny sposób pozwalającem i im na zbieranie słodkiego nektaru! Ale z d ru ­ giej strony przyjrzyjm y się owym licznym owadom, na które płom ień świecy lub la ta r­

ni ogrodowej działa hypnotyzująco, któ re opalają sobie skrzydła, narażając się najnie- potrzebniej na cierpienia i śmierć przed­

wczesną, albo zwróćmy uw agę n a pewne chrząszczyki, które żywią się słodkim so­

kiem kwiatów , ale nie m ają po tem u w y­

kształconych narządów, i nieraz po k ilk a­

naście razy spadają na ziemię i ponownie

grom adzą się na szczyt rośliny dla pobrania kropli pożywienia! Cóż to za dysharm onia w budow ie i czynnościach, utru d n iająca ży­

cie ty m biednym istotom!

Otóż, wobec fak tów podobnych, możemy sobie zadać pytanie, ażali organizm ludzki przystosow any je s t harm onijnie do w aru n ­ ków swego bytu, lub też, czy, przeciwnie, tkw ią w nim dysharm onie, utru dniające m u życie i czyniące go istotą, pod wielu wzglę­

dami upośledzoną, nieszczęśliwą? Bliższa analiza prow adzi nas do wniosku, że istotnie ustrój ludzki jest wysoce dysharm onijny, i że tu szukać należy, zdaniem M ieczniko­

wa, głównej przyczyny niezadowolenia i pe­

symizmu. Dlaczego człowiek posiada ty le dysharm onij w budowie i czynnościach swoich— na to Mieczników szuka odpowie­

dzi w przypuszczeniu, że g atu nek ludzki rozw inął się stosunkowo bardzo szybko w dziejach św iata organicznego. Dzieli on poglądy botanika holenderskiego, de Vriesa, które m iałem sposobność w swoim czasie obszernie zreferow ać we Wszechświecie, p o ­ glądy, dotyczące t. z w. teoryi m utacyjnej.

W edług niej nowe g a tu n k i pow stają nie d rogą powolnych i stopniow ych przekształ­

ceń, nagrom adzających i potęgujących się w ciągu długiej liczby pokoleń przez działa­

nie doboru n aturalnego lub przez bezpośred­

ni, dłu g o trw ały w pływ pew nych w arunków zew nętrznych, lecz tw orzą się one nagle, jak b y skokam i, wybuchowo, przyczem w ż y ­ ciu gatun kó w odróżnić możemy okresy nie- czynności oraz peryody spotęgowanej zmien­

ności, kiedy to w łaśnie nagle pow stają z nich nowe postaci, utrzym ujące się jako sam o­

istne g atun ki. T a k .ted y i człowiek pow stał, zdaniem Miecznikowa, drogą m utacyi, przez skokowe przekształcenia postaci, podobnych do dzisiejszych m ałp człekokształtnych (an- tropoidów). P. Mieczników powołuje się na znany fakt, dotyczący J a n a Inaudiego, k tó ­ r y będąc dzieckiem chłopskiem i nie posia­

dając w rodzinie swej żadnego genialnego rachm istrza, sam odznaczał się ta k niesły­

chaną pam ięcią liczb i łatw ością pam ięcio­

wego w ykonyw ania m nożeń wi el ocy fro wy eh, że uzn an y b y ł przez członków A kadem ii p a ­ ryskiej za coś fenom enalnego. B ył to więc nagły, skokowy rozwój inteligencyi w pew­

nym kierunku. W podobny sposób n agłą,

(3)

,\2 24

W SZECHŚW IAT

371 skokową clrogą m ogły pow stać isto ty rozum ­

ne, z postaci podobne do antropoidów . „Czło­

wiek może być ted y uw ażany—powiada Mieczników—za cudowne dziecko antropoi- da, opatrzone mózgiem i inteligencyą znacz­

nie wyżej rozwiniętem i, niż u jego rodziców “.

Nie mogę tu wchodzić w k ry ty k ę tego, mojem zdaniem, nieco naiw nego poglądu Miecznikowa. Dzieci z potw ornie wielkim mózgiem, a więc i wielką czaszką giną prze­

dewszystkiem podczas porodu, bo ustrój m atki nie jest do tego przystosow any, budo­

w a m iednicy nie je s t odpowiednia. Ju ż to jedno obala hypotezę Miecznikowa. Pow tó- re, podobnie ja k ów In au d i z „potw orną“

pam ięcią nie w ydał całego pokolenia, całej rasy ludzi z podobnie niezw ykłą cechą uzdol­

nienia, ta k też i inne potw orne osobniki nie przyczyniają się w ogólności do w ytw orze­

nia całego pokolenia potworów, które stano­

w iłyby nowy gatunnk. W największej licz­

bie przypadków nowe form y pow stają dro­

g ą bardzo powolnych i nader stopniow ych przekształceń i prawdopodobnie tą drogą pow stał również człowiek pierw otny ze sw ych przodków antropom orlicznych. Ale bądź, ja k bądź, faktem jest, że ustrój ludzki posiada bardzo wiele dysharm onij w budo­

wie i czynnościach swoich, które snadnie powstać m ogły również i przez powolny rozwój rodowy, w skutek niezupełnego przy­

stosow ania się do w arunków .

D ysharm onie te są najrozm aitszego ro­

dzaju. Oto przykłady niektórych. Człowiek u tracił uwłosienie, właściwe innym ssakom.

W praw dzie w p ew nem stadyum rozw oju za­

rodek ludzki p okry ty je s t gęstą, k ró tk ą sier­

ścią t. zw. lanugo (niewątpliwie rem iniscen- cya stadyów rodowych), ale zanika ono wkrótce zupełnie, a w jego miejsce w ystę­

p uje ostatecznie nader słabe, szczątkowe uwłosienie ciała, k tóre tylko w pew nych okolicach, np. na głowie, lepiej jest w y­

kształcone. J e s t ono zbyt skąpe, aby mogło chronić od zimna, a więc, jako niepotrzeb­

ne, mogłoby bez szkody zupełnie zaniknąć.

Tymczasem zachowało się w stanie szcząt­

kowym i jako takie, nietylko nie przynosi żadnego pożytku, ale owszem je s t szkodli­

we, albowiem torebki włosowe są bardzo często siedliskiem różnych bakteryj, zwłasz­

cza z g ru p y stafylokokków, pow odujących

tworzenie się pęcherzyków ropnych i wywo­

łujących często uporczyw e choroby skórne.

Albo weźmy pod uw agę uzębienie. U czło­

wieka, podobnie ja k u m ałp człekokształt­

nych (antropomorficznych) znajdujem y 32 zę­

by, u m ałp nowego św iata 36. W praw dzie u niektórych osobników goryla i oranguta­

na napotykam y po 36 (po jeszcze jednym zębie trzonowym z każdej strony), ale i u człowieka w ystępują niekiedy (u pew­

nych dzikich ludów A ustralii) nadm ierne zęby trzonowe. P a k ty te dowodzą, że licz­

ba zębów ulega wogóle zm niejszaniu się w biegu rozwoju rodowego, a naw et i ząb ostatni trzonow y człowieka, t. zw. ząb m ą­

drości, jest ju ż w części szczątkowy, czego dowodzi późne bardzo pojaw ianie się jego w życiu ludzkiem; zresztą ząb ten jest zupeł­

nie zbyteczny, bo z powodu stosunkowej krótkości szczęk, człowiek nie używa go wcale do żucia pokarm u. Pomimo to ząb ten istnieje; a nietylko nie przynosi korzy­

ści żadnej, ale przeciwnie, ulega bardzo czę­

sto psuciu się, spraw ia ból, wywołuje często­

kroć przez _ ucisk pew ne zapalne procesy, a nawet, ja k stwierdzono, byw a niekiedy powodem rak a ust. Znowu ted y przykład dysharm onii w organizacyi.

W budowie i czynnościach przewodu po­

karm owego znajdujem y wiele niestosowno­

ści. Tak np. jelito ślepe (coecum) oraz znaj­

dujący się n a nim przyrostek robaczkow aty

| (processus verm icularis) są szczątkam i znacz­

nie lepiej u wielu ssaków rozwiniętego jelita ślepego, gdzie tw orzy ono pokaźny bardzo oddział jelita grubego i pełni w ażną czyn­

ność w procesie traw ienia; osobliwie jest ono potężnie rozwinięte u wielu zwierząt roślino­

żernych, u których wogóle jelita są dłuższe, niż u mięso- oraz wszystkożerców. U czło­

wieka jelito ślepe i w yrostek robaczkow aty nietylko nie m ają żadnego zgoła znaczenia dla traw ienia pokarm ów i bez wszelkiej prze­

to szkody dla ustroju mogą być usunięte no­

żem chirurga, ale owszem, obecnością swoją przynoszą bardzo wiele złego. Zapalenie tych organów jest n a porządku dziennym;

u dzieci zwłaszcza połykane pestki lub inne przedm ioty tw arde, dostając się do wąskie­

go w yrostka robaczkowatego, w yw ołują tam

niebezpieczne procesy zapalne. W jednym

ze szpitali paryskich w ciągu czterech łat

(4)

372

W SZEC H ŚW IA T

Ao 24 było aż 443 ciężkich, przypadków chorób

ty ch organów . Ale nietylko jelito ślepe w raz że sw ym w yrostkiem je st utw orem szcząt­

kowym , zupełnie zbytecznym ; okazuje się bowiem, że całe wogóle jelito grube (colon) m a ta k podrzędne znaczenie fizyologiczne, że człowiek m ógłby się go pozbyć nietylko bez szkody dla swych funkcyj życiowych, ale owszem, z niem ałym n aw et pożytkiem . Jelito to jest bowiem siedliskiem wielkiej liczby b akteryj, daje ono p rzy tu łek nader obfitej florze drobnoustrojow ej, której p ro ­ du k ty zatruw ają nieraz organizm . N adto podlega ono bardzo często chorobom niebez­

piecznym; zwłaszcza now otw ory n a tu ry zło­

śliwej (rakowatej) często się tu rozw ijają.

N a 1148 przypadków raków jelitow ych w Niemczech w r. 1895 i 1896 aż 1022 czyli 89$ przypadło na jelito grube! Cóż za za­

straszający rezultat. A jed n a k organizm ludzki m ógłby się obejść bez je lita grubego.

Obserwacye dr. Ciechomskiego n ad pew ­ ną p acyentką w ykazały, że żyła ona i do­

brze traw iła pokarm pomimo zupełnej nie­

drożności (zaniku światła) je lita grubego, przyczem fistuła (pow stała w skutek abscesu) na ścianie brzusznej prow adziła w prost do je lita cienkiego, zastępując odbyt. P acyent- k a żyła w ten sposób przeszło la t trzyd zie­

ści, a funkcye traw ienia na tem nie cier­

piały.

In n a znów dysharm onia polega na tem , że zw ierzęta daleko lepiej odróżniają in sty n k ­ tow nie n a tu rę pokarm u niż ludzie; zwierzę n a łonie n a tu ry odróżnia truciznę od p o k a r­

m u nieszkodliwego; rzadko kiedy zdarza się też otrucie u zw ierząt swobodnie żyjących.

N atom iast jakże częste byw ają otrucia p rzy ­ padkow e u ludzi, zwłaszcza u dzieci, k tó ry m brak takiego in sty n k tu ochronnego! W p o ­ bliżu jak iejś fabryki oleju w B ostonie otruło się pewnego razu 70 dzieci, k tó re zjadły w y­

rzucone pestki rącznika. N adto człowiekowi brak często in sty n k tu sam ozachowawczego do pow strzym yw ania się od trucizn w ro ­ dzaju alkoholu, opium, m orfiny i t. p., któ re niszczą najstraszliw iej organizm jego; żadne zwierzę nie zatruw a się w podobny sposób, posiadając ochronny in sty n k t sam ozacho­

wawczy.

Najwięcej stosunkowo urządzeń dysharm o- n ijn y ch znajdujem y w budow ie i czynno­

ściach narządów rozrodczych. T ak np. w ięk­

szość zw ierząt kręgow ych tylko w pew nych okresach roku pobudzona je s t w kierunku płciow ym (okres ta rła u ryb, tokow ania u ptaków , ru i u ssących); poza obrębem ty ch okresów w szystkie in sty n k ty skierowane są ku zachow aniu życia indyw idualnego. T y l­

ko u większości zw ierząt domowych, w sku­

tek sztucznych w arunków życia, dzieje się tak, ja k u człowieka, u którego w ciągu ca­

łego roku, w okresie dojrzałości płciowej, in sty n k ty samozachowawcze oraz dążące do zachow ania g a tu n k u funkcyonują jednocze­

śnie. N adto in sty n k ty płciow e budzą się u człow ieka w w ieku dziecięcym, kiedy n a­

rząd y odpowiednie nie są jeszcze rozw inięte należycie; dziewczęta wychodzą często za- mąż, zanim jeszcze organizm ich je s t zupeł­

nie przygotow any do w ydaw ania potom ­ stw a, a następnie gdy ju ż okres, w którym kobieta może produkow ać potomstwo, prze­

chodzi, in sty n k ty odpowiednie jeszcze długi czas m ogą być rozwinięte; u starców rów ­ nież zachow ują się one zwykle bardzo d łu ­ go, prow adząc często do różnych zboczeń psychopatyczno-seksualnych. Jeżeli nad to uw zględnim y, że pew ne czynności okresowe n ara ż a ją organizm kobiety n a u tra tę wiel­

kiej ilości krw i w ciągu roku, na co żadne inne zwierzę ssące nie jest w ty m stopniu n a ­ rażone, a dalej, że w budowie narządów roz­

rodczych u obu płci znajdujem y pewne w ła­

ściwości (np. hym en), tylko dla rodzaju ludzkiego charakterystyczne, a narażające osobniki na bardzo dotkliw e przykrości — zgodzić się m usim y z Miecznikowem, że w tej dziedzinie istnieje rzeczywiście wiele urządzeń bardzo dysharm onijnych.

N ajw iększe wszakże dysharm onie w życiu ludzkiem pochodzą z tego, że starość czło­

wieka jest wysoce nienorm alna, że stanow i w pewnej m ierze objaw patologiczny i że człowiek przez całe życie świadom je s t śm ier­

ci. W szystkie zw ierzęta posiadają in sty n k t samoobrony, uciekają przed niebezpieczeń­

stwem, bronią się, sta ra ją się przybrać pozę,

przestraszającą w roga, niektóre, np. m ątwa,

w ydzielają ciecz czarną, k tó ra czyni je nie-

dostrzeżonem i w wodzie i pozw ala ukryć się

łatw o; jeszcze inne, np. pewuie owady, n a ­

padnięte, udają, że są m artw e, m yląc uwagę

nieprzyjaciela, i t. d. Ale żadne zwierzę,

(5)

W SZECHŚW IAT

373 unikając instynktow nie śmierci, nie m a świa­

domości jej, nie wie, że ona czeka je kiedyś bezwarunkowo. To też zwierzęta, nie m a­

jąc pojęcia śmierci, nie boją się trupów ; licz­

ne g atu n k i zjadają tru p y w łasnych braci, np. szczury, a praw ie żadne nie doznaje przy ­ krych w rażeń n a widok ciał m artw ych.

Opowiadają, że koń boi się tru p a swego ga­

tunk u, że przechodząc obok, rży i niepokoi się. Ale konie, zwłaszcza klacze, są wogóle płochliwe i boją się wszystkiego, co rzadko widzą; chusta zawieszona n a sznurze, tra m ­ waj, pociąg kolejowy, samochody wszelkie straszą, ja k wiadomo, bardzo często te szla­

chetne zwierzęta. A co do trupów , to wi­

działem niejednokrotnie, ja k konie najspo­

kojniej wchodziły do prosektoryów , gdzie na stołach leżały tru p y ich braci i gdzie je sa­

m e śmierć za chwilę czekała, a pomimo to nie okazywały żadnej obawy. Jeden, jedyny człowiek m a tę straszną świadomość i drę­

czy się myślą, że śmierć go czeka niechyb­

nie i że nietylko stanow i ona kres życia po dojściu do starości, ale że w każdej bieżącej chwili on i najdroższe jego sercu osoby mo­

g ą przejść z b ytu w niebyt, że za chwilę może go choroba i śmierć zaskoczyć. Cóż to za źródło udręczeń np. dla m atki, drżącej 0 zdrowie i życie swych dzieci. Ludzie m ło­

dzi, oddani uciechom życia, nam niej dręczą się tą m yślą, ale im człowiek je s t starszy, im bardziej zbliża się do owego kresu, tem ów in styn k t życiowy i obawa śmierci coraz silniej się rozw ijają. Młodzi są lekkom yślni, często niepotrzebnie n arażają swe zdrowie 1 życie, bo ów in sty n k t nie jest u nich tak silnie w ykształcony, starsi są ostrożniejsi, szukają bardziej zdrowia, nie n arażają się n a niebezpieczeństwa, bo pragnienie życia je s t u nich silniejsze. Dzieci i młodzież cie­

szą się, gdy im lat przybyw a i p rag n ą zaw­

sze wydać się starszem i; pojaw ienie się śla­

dów zarostu na tw arzy budzi zw ykle radość w chłopcach. Grdy n atom iast u człowieka w sile wieku zaczynają siwieć włosy, w ypa­

dać zęby, pojaw iać się zmarszczki starcze, smuci to i m artw i, bo widmo starości, a za nią i kresu życia coraz uporczywiej staje nam wówczas przed oczyma.

W idm o śmierci je s t dla nas ta k niezm ier­

nie przykre i dlatego także, że starość nasza jest obecnie w znacznej mierze patologiczna,

że jesteśm y wówczas niedołężni, niezdolni do prawidłowego myślenia, że nadto wzm a­

gaj ący się in sty n k t życiowy czyni starców po większej części ogrom nym i egoistami, tak że naw et najbliżsi przestają ich często obchodzić; starcy są zrzędami, nieznośnym i dla otoczenia.

Ale przykrzejsze jeszcze i bardziej czło­

wieka unieszczęśliwiające jest, ja k pow ie­

dzieliśmy, widmo śmierci i bezustanna świa­

domość tej nieubłaganej konsekw encyi.

Wszyscy niemal ludzie myślą bardzo często o niej i dręczą się tem . Zola opowiada, że od czasu gdy m atka jego zm arła, a schody domu okazały się za wąskie i ciało m usiano przez okno wynieść, widok okna tego prze­

rażał go; nocami nie sypiał on i m yślał o tem, ja k i jego ciało lub ukochanej żony jego przez to samo okno będzie kiedyś w trum nie wynoszone. „Myśl ta była dla mnie straszna—woła on—a nieraz nocą b u ­ dzę się i zrywam na równe nogi, znajdując się w sta n ie nieopisanego przerażenia1*. Scho­

penhauer p o w ia d a : „Największem złem, czemś najgorszem je s t śmierć, a największą trw ogą—trw oga śmierci*'. Nie ulega też n aj­

mniejszej kwestyi, że owo udręczenie myśli, owa bojaźń przed śmiercią, obawa przed wieczną nicością —stały się podw aliną róż­

nych religij i wszelkich zabobonów.

(DN)

PROF. GUSTAW JAGER.

Z JA W IS K O ZEEM ANA.

( Dokończenie).

Możemy uważać za rzecz powszechnie wiadomą, że każdy ruch może być rozłożony na t. zw. składowe, czyli że m ożna go uw a­

żać w m yśli za złożony z różnych składo­

wych. T ak np. każde prostolinijne wahanie można rozłożyć w m yśli na inne w ahania prostolinijne, tworzące ze sobą różne kąty.

Niechaj prostolinijnie spolaryzowany pro ­ mień świetlny pada n a odbijającą płaszczyz­

nę; drgania jego możemy w m yśli rozłożyć na drgania prostopadłe do płaszczyzny p a­

dania oraz na drgania odbywające się w tej

(6)

374

W SZEC H ŚW IA T

J\» 24 płaszczyznie. D rg an ia te, jakeśm y widzieli

w przyp adk u zw ykłego czarnego zwierciadła, zostaną odbite z rozm aitą siłą, zależnie od swego położenia. Cowięcej, odbicie całkow ite w yw ołuje w nich przesunięcie faz, i to różne przesunięcie dla różnych składow ych, i w pe­

w nych w arunkach m ożna wobec jednakow ej siły składow ych osięgnąć przesunięcie faz o ćwierć czasu drgnięcia, w skutek czego po od­

biciu składowe łączą się w obrotowo spolary­

zowany prom ień. Najprościej urzeczyw istnić to m ożna zapomocą ta k zwanego rów no- ległościanu Fresnela, którego przecięcie w yo­

brażone je s t n a fig.

1

; prom ień, w stępujący w A i w ychodzący w B odbity je s t całko­

wicie w C i D. Jeżeli prom ień w stępujący je st prostolinijnie spolaryzow any to, zm ienia­

ją c odpowiednio płaszczyznę polaryzacyi, m ożna otrzym ać zarówno św iatło spolaryzo­

w ane prostolinijnie ja k i obrotowo. Przeko­

nać się o tem m ożna łatw o, gdyż prom ień spo­

laryzow any prostolinijnie może być podczas ponownego przejścia przez nikol zgaszony, zaś spolaryzow any obrotowo przeszedłszy przez nikol wychodzi zawsze, niezależnie od położenia, z ty m sam ym blaskiem, tylko jest wówczas prostolinijnie spolaryzow any.

R zućm y teraz okiem na teoryę elektrycz­

ności i m agnetyzm u. W iadom o, że m agnes przyciągazelazo, t. j. wyw iera n a żelazo pew ­ ne działanie; wiadomo również, że wyw iera on też działanie na inne m agnesy, ale działa­

nie to niezawsze je st przyciągające. Jedno- im ienne bieguny m agnesu odpychają się, róż- noim ienne p rzyciągają się wzajem nie. Dzia­

łanie to objaśniam y sobie istnieniem t. zw.

pola sił, które otacza magnes, i w ty m szcze­

gólnym przypadku nosi nazwę m agnetycz­

nego pola sił. Idąc w k ieru n ku siły, prze­

biegniem y określoną linię, k tó rą nazyw am y

linią siły. Takie linie siły w ychodzą z bie­

g u n a północnego i pow racają do południo­

wego; kolejne linie siły stają się coraz więk-

Fig. 2.

szemi i obejm ują całą przestrzeń. N astępu­

jące proste doświadczenie da nam obraz linii siły pola m agnetycznego; połóżmy magnes na płaszczyznie, posypanej opiłkam i żelaza i w strząśnijm y lekko tę płaszczyznę; opiłki uszeregują się wzdłuż linij siły w postaci łańcuszków i naocznie w yobrażą kierunek i rozkład ty ch linij. Jeżeli m agnes posiada k sz ta łt prostej sztaby (fig.

2

) linie siły idą sym etrycznie od jednego bieguna do d ru ­ giego.

W ty m sam ym kieru nk u poruszałby się też m agnetyczny biegun północny, gdyby

| się znalazł w polu siły m agnesu. Pow tórz­

m y doświadczenie z opiłkam i dla magnesu, posiadającego k sz ta łt podkowy, lub też u sta ­ w iając w prost siebie różnoim ienne bieguny

F ig . 3.

dw u sztab m agnesowych; zobaczymy n aten ­ czas, że linie siły zarysow ują się bardzo gę­

sto m iędzy biegunam i, a z oddaleniem się od biegunów coraz bardziej rzedną (fig. 3).

L inie sił są tem gęstsze, im większem jest

natężenie siły, tem rzadsze, im jest ono

(7)

A'ó 24

W SZECHŚW IAT

375 mniejsze. W miejscu, w którem niem a zu­

pełnie siły, niem a też linij siły. Jeżeli ciała m ogą się swobodnie poruszać tak , że pole siły może się samodzielnie zmieniać, ruch ciał odbywać się będzie zawsze tak , żeby do­

prow adzał do skrócenia linij siły. L inie siły

( ( • ) ) ) 1 I j

F ig . 4.

działają tedy podobnie do sprężystych sznu­

rów, napiętych m iędzy poszczególnemi cia­

łam i. W ystarczy więc dla jakiegokolw iek rozkładu sił m agnetycznych znać k ierunki linij siły, by natychm iast oznaczyć, ja k i bę­

dzie ruch danego ciała.

Ale nietylko m agnesy w ytw arzają pole m agnetyczne; wiadomo, że p rąd y elektrycz­

ne również m ogą wyw ierać działania m a­

gnetyczne. Niechaj prostolinijny d ru t prze­

chodzi prostopadle przez płaszczyznę z k a r­

tonu, deski lub szkła; w chwili, gdy przez d ru t zacznie płynąć prąd elektryczny, nao­

koło niego ukażą się rów nież m agnetyczne linie siły, tw orzące koła współśrodkowe

(fig. 4 ).

Zróbm y teraz następujące doświadczenie.

Połóżm y na deseczce dwie sztabki m agneso­

we, których różnoim ienne bieguny zwrócone są ku sobie (p. fig. 3). Między tem i biegu­

nam i przeprow adźm y prostopadle do desecz­

ki drut, przez k tó ry płynie silny p rąd elek­

tryczny. Linie siły, które w ten sposób w y­

w ołam y, będą w ypadkow ą linij siły m agne­

su oraz prądu. W miejscach, w których linie siły m agnesów zwrócone są w tym sa- m ym kierunku, co linie siły prądu, linie w y ­ padkow e będą wzmocnione; tam , gdzie po­

siadają one kierunki przeciw ne, będą one osłabione; fig. 5 w skazuje naocznie, że d ru t p rądu, gdyby się m ógł swobodnie poruszać, zostałby w ypchnięty w k ieru nk u słabszej

strony pola magnetycznego. Na d ru t ten działa siła prostopadła do kierunku m agne­

tycznych linij sił. W rzeczywistości d ru t zawieszony swobodnie między biegunam i podkowy magnesowej zostaje w ypchnięty, skoro tylko przepuścim y przezeń prąd elek­

tryczny.

Przez prąd elektryczny rozum iem y popro­

stu znajdujące się w ruchu elektrony. W obec tego i odosobniony poruszający się elektron m usim y uważać za prąd elektryczny, który przeto w polu m agnetycznem nie będzie biegł prostolinijnie, ale, jak każdy inny prąd elektryczny, ulegnie odchyleniu. P rą d elek­

tryczny, którego kierunek zlewa się z kie- [ runkiem m agnetycznych linij siły, nie do-

| znaje żadnego w pływ u tych sił, zaś wpływ ten staje się najw iększym dla p rąd u prosto­

padłego do linij siły; podobnież elektron,

j

biegnący wzdłuż kierunku linij siły, nie do­

zna odchylenia, a będzie znacznie odchylo­

ny, jeżeli biegł prostopadle do nich.

Z teoryi tej P. Zeem an w yprow adził wnio­

sek, że ru ch cząstek św ietlnych płomienia, które, jak" powiedzieliśmy, są drgającem i

| cząstkam i elektrycznem i, m usi zostać zakłó­

cony, skoro płom ień znajdzie się w silnem polu m agnetycznem . Z badajm y nieco bliżej, jak i właściwie w pływ wyw iera pole m agne­

tyczne n a ruch cząstek świetlnych. K ażda poszczególna cząstka wysyła światło prosto-

F ig . 5.

linijnie spolaryzowane; wszakże, jakeśm y to już wyżej wyjaśnili, ogół cząstek wysyła

światło zwykłe.

R uch jednej z cząstek możemy rozłożyć

w m yśli na różne składowe. T ak np. każde

drganie prostolinijne może być uważane za

złożone z dw u jednostajnych ruchów koło­

(8)

376

W SZECH ŚW IAT

A"o 24 wych, obiegających w przeciw ne strony pew ­

n ą określoną drogę kolistą. Jeżeli np. p n n k t M (fig,

6

) znajduje się pod w pływ em dw u sił, z któ ry ch jedn a k a ­

że m u obiegać półkole praw e, dru g a zaś lewe, natenczas pójdzie on drogą pośrednią, t. j.

drg ać będzie po śred­

nicy tam i z pow ro­

tem; i odw rotnie ruch drgający m ożna rozło­

żyć na dw a ru chy ko­

łowe. M ożemy to so­

bie uzm ysłow ić w n a ­

stępujący sposób. W punkcie M um ieśćm y kulkę, do której z obu stron są przym oco­

wane dwie krótkie nici gum owe jednakow ej długości. Koniec jednej w eźm y w praw ą rękę, drugiej w lewą. Poczynając od p u n k ­ tu M, prow adźm y końce gum ki jed no stajn ie po lewem i praw em półkolu; kulka, nie m o­

gąc podążać ani za praw ą, ani za lewą ręką, pozostanie w punkcie środkow ym rozciąga­

jącej się gum ki i poruszać się będzie po średnicy koła. W zastosow aniu do św iatła znaczy to, że prom ień prostolinijnie spolary­

zowany m ożna rozważać jako złożony z dw u prom ieni spolaryzow anych obrotowo, o d rg a ­ niach, zw róconych w kierunkach przeciw ­ nych.

W yobraźm y sobie teraz, że elektron w y­

konyw a d rg an ia koliste, i że prostopadle do płaszczyzny koła biegną linie siły silnego pola m agnetycznego. Do siły sprężystej, która zdąża do sprow adzenia elektronu do jego stan u spoczynku, przy łącza się więc siła m agnetyczna, działająca bądź w ty m sa­

m ym, bądź też w przeciw nym kierunku, co siła sprężysta, zależnie od tego czy elektron dokonyw a swego ruchu kołowego w jed n ym lub d rugim kierunku. Jeżeli siły sprężyste i m agnetyczne wzajem nie się w spierają, ilość d rg ań w zm aga się; jeżeli siły te sobie prze­

ciwdziałają, m usi to zmniejszyć ilość d rg ań elektronu. •

W iadomo, że światło je s t określone przez ilość swych drgań. K ażda barw a ulega p od ­ czas załam ania w pryzm acie różnem u odchy­

leniu. Grdy tedy cząstka św ietlna porusza

j

się w polu m agnetycznem w opisany pow y­

żej sposób, to w ysyła ona. zależnie od kie- |

ru n k u drgań, światło, które będzie się zała­

m yw ało raz silniej, to znów słabiej niż świa­

tło norm alne. Św iatłu o określonej długości fali odpow iada zupełnie określona linia wid­

ma. T ak np. płom ień palnika B unsena za­

barw iony na żółto solą kuchenną w ysyła dw a tylko rodzaje św iatła o bardzo mało różniących się długościach fali. W idm o te ­ go św iatła składa się z dw u bardzo do sie­

bie bliskich linij żółtych. W postrzeganiu św iatła wchodzą w grę te tylko ru ch y elek­

tronów , które odbyw ają się prostopadle do k ierunku rozchodzenia się światła, i każde drgnięcie prostolinijne możemy rozłożyć w m yśli na dw a drgnięcia kołowe. Rozw aż­

m y prom ień świetlny, biegnący w kierunku m agnetycznych linij siły; natenczas oba te drgnięcia kołowe będą prostopadłe do m a­

gnetycznych linij siły, a że zwrócone są w kieru nk ach przeciw nych, więc jedno bę­

dzie przyśpieszone, drugie spóźnione; d rg ają ­ cy elektron w ysyła zatem dwa obrotowo spo­

laryzow ane prom ienie św iatła, z który ch je ­ den posiada długość fali większą niż światło norm alne, d ru g i zaś mniejszą. Jeżeli tedy.

św iatło, w ysyłane w kierunku m agnetycz­

nych linij siły przez płomień, zawierający sól kuchenną i palący się w silnem polu m a­

gnetycznem , poddam y analizie widm owej—

w ty m celu przedziuraw im y jeden z biegu­

nów m agnetycznych w kierunku linii siły—

to okaże się, że wszędzie, gdzie poprzednio była ty lko jed n a linia widmowa, teraz jest ich dwie. Takie zdwojenie linij widmowych nosi nazwę dupletu.

Zeemanowi, k tó ry zjawisko to w yprow a­

dził z teoryi elektronów, nie powiodło się w pierw szem jego doświadczeniu wykazać dzielenia się linij widm owych. Zauw ażył on w praw dzie rozszerzenie linii w polu m a­

gnetycznem i stw ierdził, że oba brzegi linii były spolaryzowane obrotowo w kierunkach przeciw nych. Je d y n ą przyczyną, że nie otrzy m ał on zupełnego rozszczepienia się linii, była niedostateczna siła użytych prze­

zeń siatek uginających. Skoro użył on siat­

ki możliwie najsilniejszej, rozdw ojenie po­

wiodło się zupełnie, a eksperym ent jego po­

w tórzyło i potw ierdziło wielu innych bada-

czów. Głównym w arunkiem powodzenia

je s t bardzo silne pole m agnetyczne, które

w yw ołać mogą jedynie wielkie elektrom a­

(9)

JS£ 24

WSZECHŚW IAT

377 gnesy, oraz bardzo silna t. zw. siatka Row-

landa.

Ale prócz tego, że obserwowane przez nas w kierunku m agnetycznych linij siły św ia­

tło płom ienia soli kuchennej ulega zmianom co do linij w idm owych,— św iatło, w ysyłane pionowo do poprzedniego, ulega również przekształceniu. A by lepiej to zrozumieć, rozłóżmy prostolinijny ruch d rg ający we­

dług trzech kiernnków : jeden niech biegnie od lewej ręki ku praw ej, drugi od góry do dołu, trzeci w kierunku, w jak im patrzym y, od przodu do tyłu. O statni te n ruch nie wywołuje czucia św iatła, gdyż wiemy, że drgania świetlne odbyw ają się zawsze p ro ­ stopadle do kieru n k u prom ienia świetlnego.

W grę wchodzą więc tylko k ieru n k i od lewej ku praw ej i z gó ry na dół. Niechaj m agne­

tyczne linie siły będą skierowane rów ­ nież od lewej k u praw ej, w skutek czego takie drgania nie ulegną żadnej zmianie. D rg a­

nia te przesyłać będą naszem u oku prostoli­

nijnie spolaryzowane światło o tej samej długości fali, co w przypadku, gdyby wcale nie było pola m agnetycznego. Pozostają drgania z góry na dół, które odbyw ają się prostopadle do m agnetycznych linij sił.

D rgania te rozłóżmy n a dwa d rg an ia koli­

ste, których płaszczyzny są również prosto­

padłe do linii siły. Otóż wiemy, że jedno z ty ch ostatnich d rg ań będzie przyśpieszone, drugie opóźnione. G dy rozpatrujem y d rg a ­ jącą cząstkę, kierunek naszej linii wzroko­

wej zlewa się z płaszczyzną d rg an ia koliste­

go, w skutek czego, jakeśm y ju ż zauważyli, drganie to przedstaw ia się naszem u oku jako proste drganie tam i z powrotem . Oko na­

sze postrzega więc światło prostolinijnie spolaryzowane, ale są to dw a g a tu n k i świa­

tła, w ytw arzające w spektroskopie linie, po­

łożone na lewo i na praw o względem nor­

malnej linii widmowej; to znaczy, że, oglą­

dając światło prostopadle do k ieru nk u linii siły, widzim y każdą linię widm ową potró j­

nie. Zjawisko to nazyw ać będziemy try - pletem. Odległość m iędzy zew nętrznem i liniam i try p letu nie je s t większa niż między liniam i dupletu, co spraw ia, że w yraźne w y­

odrębnienie każdej z trzech linij try p letu je s t jeszcze trudniejsze, niż w przypadku dupletu. Pom im o to rozm aitym fizykom { powiodło się obserwować tryplet.

W arto nieco bliżej jeszcze poznać form ę drgania cząstki, drgającej prostopadle do linii siły. W spom nieliśm y już, że możemy rozważać to drganie za złożone z dwu d rgań kolistych o różnych prędkościach i przeciw­

nych kierunkach. W rzeczywistości cząstka nie wykonywa, rozum ie się, ani jednego, ani drugiego z ty ch d rg ań kolistych, lecz droga jej jest daleko bardziej skomplikowana. P o ­ nieważ siła m agnetyczna ustaw icznie odchy­

la poruszającą się cząstkę w jed nę i tę samę- stronę, ruch, który pierw otnie odbyw ał się tam i z powrotem, przechodzi w ruch o p o ­ staci gwiaździstej, ja k to wyobraża fig. 7..

Jeżeli ruch ten oglądam y z boku, z profilu, to widzimy ruch tam i z powrotem, którego am plituda je s t atoli to dłuższa, to znów k ró t­

sza. G dy cząstka drg a prostopadle do linii wzroku, to zdaje nam się ona przebiegać

F ig . 7.

najw iększą drogę, zaś nie postrzegam y żad­

nego ruchu, gdy drg a ona w linii widzenia.

Oko nasze ogląda tedy ruch drgający, który, że zapożyczymy w yrażenia od akustyki, w y­

konyw a wibracye. T aki ruch drgający z wi- bracyam i może być zawsze rozw ażany za złożony z dw u ruchów drgających o niezu­

pełnie zgodnych ilościach drgań. W a k u ­ styce łatw o je s t to okazać np. zapomocą dwu jednakow o nastrojonych kam ertonów, z k tó ­ rych jeden posiada nieco obciążone końce widełek, np. przez przylepienie kulek wosku.

Obciążony kam erton w ykonyw a mniej drgań niż tam ten, a skoro każem y obu jednocze­

śnie dźwięczeć, będziemy słyszeli w praw ­ dzie jeden tylko ton, ale ton te n będzie ko­

lejno to słabszy, to silniejszy. Otóż podob­

nie, jak z dw u różnych tonów możemy utw o­

rzyć jeden to n z w ibracyam i,—jedno w ibru­

jące drgnienie możemy zapomocą spektro­

(10)

378

W SZECH ŚW IAT

A(2 24 skopu rozłożyć w prost na jego składowe.

Poniższy obraz m echaniczny uzm ysłow ią bardzo dobrze ruchy, jakie w ykonyw a p rzy ­ tem cząstka św ietlna.

W iadom o skądinąd, że jeżeli zm ienim y kierunek osi szybko obracającego się bąka, to działać n a ń będzie siła p rostopadła do k ierunku, w jakim usiłujem y przesunąć jego oś. U m ocujm y bąka pod prętem w ahadła (fig.

8

) tak, by oś bąka leżała na przedłuże­

niu tego pręta. W praw m y bąka w silny ru ch wirowy, odchylm y p ręt w ahadła od położenia spo­

czynku i puśćm y go następnie wolno bez żadnego bocznego pchnięcia. W ahadło nie będzie się wówczas kołysało tam i z po ­ w rotem w jednej płaszczyznie, ja k w przypadku w ahadła zw y­

kłego, gdyż na bąka działa je d ­ nocześnie siła prostopadła do kie­

ru n k u jego w ahania. U lega on w sk u tek tego określonem u odchy­

leniu i w ykonyw a ten sam ści- g.

śle ruch, co w polu m agnetycz­

nem elektron, którego d rg an ia są p rosto­

pad łe do m agnetycznych linij siły. Jeżeli pod spodem bąka um ocujem y napełniony piaskiem lejek, to w ysypujący się piasek kreślić będzie na podłodze ru ch bąka i po ­ zwoli na dokładne zbadanie ruchu, ja k i bąk w ykonyw ać będzie z biegiem czasu. Jeżeliby np. bąkow i nadano, puszczając go, jednocze­

śnie ru c h boczny, to zakreślałby on, jako zw ykłe w ahadło, drogę eliptyczną. W r a ­ zie silnego ruchu wirowego w ielka oś elip­

sy poruszać się dalej będzie zupełnie tak, ja k płaszczyzna w ahań podczas w a­

h a ń prostolinijnych. O trzym ujem y w ten sposób szereg pokryw ających się w zajem ­ nie elips, które przedstaw iają rów nież dro­

gę, jak ą zakreśla elektron w polu elek- trycznem .

T eorya elektronów jest, jakeśm y się z po­

wyższego w ykładu dowodnie prześw iadczyć mogli, w ybitnym przykładem , w skazującym , jakiem i drogam i kroczy badanie naukowe.

W idzieliśm y, ja k dobra teorya prow adzi do now ych eksperym entów , które, o ile uw ień­

czone zostaną powodzeniem, w inny być nie­

w ątpliw ie zaliczone do w ielkich zdobyczy nauki. I zasadnie tw ierdzić możemy, że

zjaw isko Zeem ana stanow i doniosłe świa­

dectw o na korzyść teoryi elektronów i zara­

zem wielki czyn fizyczny.

Tłum. m. h.

ZIM O W A N IE OW ADÓW .

Istnien ie owadów zdaje się być nadzw y­

czaj ściśle zw iązane z ciepłem: ileż to setek i tysięcy ty ch stw orzeń lata, kręci się, łazi, u w ija wszędzie naokoło nas w lecie, a jak znikają one bez śladu, skoro tylko zacznie nadciągać zima!

Ciepło jest też, istotnie, koniecznym w a­

runkiem życia dla owadów. Mimo to je d ­ n ak niektóre z nich odznaczają się znaczną n aw et w ytrzym ałością n a zimno.

Dowodów n a to nie potrzebujem y szukać daleko: dość będzie przypom nieć sobie, jak w ielka liczba owadów spędza zimę w od ręt­

wieniu, nie ginąc jednakże od działania m ro­

zów i budząc się do życia z powrotem , sko­

ro n a wiosnę słońce zacznie znów przygrze­

wać. Jed n e z nich spędzają ją w dobrej kryjów ce, inne bez żadnej osłony, ja k np.

poczw arki niektórych g atunków zawieszone w p rost na gałęziach lub przytw ierdzone do kory i nie otoczone wcale oprzędem. P rze­

konano się, że poczw arki naszego pospolite­

go bielinka k a p u stn ik a (Pieris brassicae) zno­

siły bez szkody — 25°.

Niem niej w ytrzym ałe są niektóre owady, zam ieszkujące wysokie góry lub głęboką pół­

noc. Znane są pod ty m względem rozm aite g a tu n k i szczeciogonek (Thysanura), zalicza­

nych jak o g ru p a dodatkow a do rzędu pro- stoskrzydłych (Orthoptera). M aleńkie czar­

ne pchlice lodowe (Desoria glacialis) lub wi- dłogonki śniegowe (Degeeria nivalis) skaczą żwawo i rączo po lodowcach, jak b y po ziemi w ygrzanej przez letnie słońce. Nicolet badał ich w ytrzym ałość zarów no na,ciepło, jak i na zimno. P rzekon ał się z jednej strony, że ow ady te znoszą doskonale pob y t w wo­

dzie, m ającej -(-14° C i g iną dopiero w tem ­ peraturze 38° C; z drugiej zaś m ożna je za­

m rozić w —

1 1

° C i trzym ać w tej tem p era­

tu rze w lodzie przez

1 0

dni: jeżeli następnie

lód się stopi, drobne te owadki budzą się do

życia i są ta k samo ruchliw e, ja k przedtem :

(11)

JSIa 24

WSZECHŚWIAT

379 długotrw ały pobyt w lodzie nie w yw iera

na nie widocznie żadnego w pływ u ujem ­ nego.

Czemże daje się w ytłum aczyć ta ich. tak znaczna odporność na zimno? J a k a właści­

wość organizacyi pozwala im znosić bezkar­

nie mrozy?

Rozstrzygnięciem tych p y ta ń zajął się właśnie prof. B achm etjew z Sofii. B adał on bardzo szczegółowo tem peraturę ciała owa­

dów w rozm aitych w arunkach, ja k również zachowanie się ich soków pod wpływem m rozu. W yniki swych badań podał w „Zeit- schrift fu r w issenschaftliche Zoologie'4.

Do m ierzenia tem p eratu ry ciała owadów Bachm etjew używ ał ogniw term oelektrycz­

nych, połączonych z galw anom etrem . Zbo­

czenia igły m agnesowej w skazyw ały zm ia­

ny w natężeniu prądu, a z ty ch znowuż nie tru d n o ju ż było obliczyć zm iany w tem pe­

ratu rze ciała.

Nie będziemy w daw ać się tu ta j w opis przyrządu używ anego do ty c h doświadczeń przez Bachm etjew a. Dość wspomnieć, że ogniwo jego składało się z cieniutkich d ru ­ tów dw u m etali, spojonych końcam i w taki sposób, że spojenie to stanow iło delikatną igiełkę, k tó rą m ożna było z łatw ością w pro­

wadzić do ciała owadu. W olne końce ogni­

wa złączone były z galw anom etrem . Pod wpływem zmian, zachodzących w tem pera­

turze wewnętrznej owadu, ulegało zmianie natężenie p rądu w ogniwie, a zm iany te gal- w anom etr uwidoczniał natychm iast, cho­

ciażby naw et były one nieznaczne. Zapom o­

cą swego przyrządu B achm etjew w ykonał szereg doświadczeń nad m otylam i, chrząsz­

czami i ważkami. Je d n a serya doświadczeń obejmowała badania nad wpływem tem pera­

tu r wyższych, letnich, d ru g a —niższych, zi­

mowych.

Latem tem p eratura soków w ciele owa­

dów okazuje mniej więcej zgodność z tem ­ p eratu rą otaczającego pow ietrza, zniżając się lub wznosząc się z nią równolegle. Bez szko­

dy dla zdrow ia nie może ona jed n a k prze­

kroczyć pewnego m axim um : jeżeli podnie­

siemy ją sztucznie do -j-46°, to podniesienie to pociągnie za sobą nieodw ołalnie śmierć owadu. Poniżej tej granicy zresztą nie moż­

n a zauważyć żadnych godniejszych uwagi zm ian w stanie soków w ciele owada.

Znacznie ciekawsze jest zachowanie się ich pod wpływem tem peratur niższych od

0

°.

Jeżeli um ieścim y m otyla w pow ietrzu 0 tem peraturze —

2 0

°, to tem p eratu ra jego soków spada coraz niżej i niżej aż do

0

°, a następnie jeszcze o pewną ilość stopni po­

niżej zera. Soki jednakże nie zam arzają pomimo to, lecz pozostają w stanie przechło- dzonym ta k samo, ja k woda, znajdująca się w stanie zupełnego spokoju, nie zamarza, chociażbyśmy ją oziębili do — 10° 0 . P o ­ dobnież i soki pozostają płynnem i, dopóki tem peratura ich nie spadnie do pewnego punktu, zwanego krytycznym , ja k w danym przypadku (dla większości motyli) w ynoszą­

cego — 10° 0 . W ówczas dopiero część soków zam arza i tężeje, ale że przytem, ja k zwykle podczas przejścia ze stanu ciekłego w stały, wydziela się duża ilość ciepła, reszta więc soków może zachować stan ciekły, a jedno-- cześnie z tej samej przyczyny w ew nętrzna tem peratura owadu podnosi się znacznie, wy- konyw ając ta k zw any „skok“ i dochodząc do —

1

° 0. Po osięgnięciu tego p u n k tu trz y ­ m a się ona-przez chwilkę na nim, np. u p a­

wicy grabów ki (S aturnix pyri) przez 4 m inu­

ty, poczem zaczyna opadać najpierw wolno, a następnie coraz prędzej, aż dopóki nie zrówna się z tem peraturą otaczającego po­

wietrza. Jeżeli przytem w k rótk im czasie przejdzie ona po raz w tóry przez p u n k t k ry ­ tyczny, to owad ginie; jeżeli to jed n ak nie nastąpi ta k zaraz, to może on jeszcze wrócić do życia.

Szczególnie pom yślnem byw a dlań, jeżeli wkrótce po „ skoku“ tem peratura otoczenia zacznie się wznosić tak, że przekroczy zero 1 soki owadu odm arzną. W ówczas, za po- w tórnem nastąpieniem większego mrozu, m ogą one zupełnie bez szkody przejść przez p u n k t krytyczny i znów zamarznąć, n ietyl­

ko raz jeden, ale naw et i parę razy.

Z tych doświadczeń widać, że położenie p u n k tu krytycznego jest rzeczą pierw szo­

rzędnej w agi dla owadu, rozstrzygającą o je ­ go zdolności do przezimowania.

W edług poszukiw ań Bachm etjew a, poło­

żenie jego bywa rozm aite nietylko u róż­

nych gatunków , ale naw et u różnych osob­

ników z tego samego gatu nk u. Bardzo waż­

ny w pływ w yw iera nań stan odżywienia

owadu, m ianowicie p u n k t k ryty czny leży

(12)

380

W SZECH ŚW IAT

JMś 24 tem niżej, im dłużej zwierzę się głodziło.

J e s t to bardzo pom yślne przystosow anie, w zimie bowiem owady znajd ują się w sta ­ nie głodu ju ż od dłuższego czasu, p u n k t więc ich k ry tyczn y leży niżej niż w lecie lub je ­ sieni, co stanow i zabezpieczenie od m ożli­

wości parokrotnego przejścia przez ten p u n k t raz po raz. W ten sposób są one odporniej­

sze w zimie.

Płeć oraz stadyum rozwojowe w yw ierają rów nież pewien w pływ na położenie p u n k tu krytycznego. M ianowicie leży on zazwyczaj niżej u samców, niż u samic; u gąsienic n i­

żej niż u poczwarek, a jeszcze niżej u ow a­

dów dojrzałych.

N iezm iernie ważne znaczenie posiada d a ­ lej ta okoliczność, że p u n k t k ry ty c z n y obni­

ża się tem bardziej, im częściej owad ulega zam arzaniu. W ten sposób parok rotne za­

m arznięcie soków nietylko nie zm niejsza od­

porności jego n a zimno, lecz przeciw nie po­

w iększa ją jeszcze. Dopiero, g d y się to po­

w tórzy trzy lub cztery razy, p u n k t k ry ty cz­

ny zaczyna się wznosić, a tem samem zm niejsza się odporność na zimno. W ten sposób długotrw ałe m rozy stają się zabójcze dla owadów, gdyż m ogą w yw ołać szybkie p arokrotne przejście przez p u n k t k ryty czn y ich wew nętrznej tem peratury. Mrozy, prze­

ryw ane odwilżami, owady znoszą dobrze, poniew aż przystosow ują się do nich przez p arokrotne zam arzanie soków. Jeżeli jed nak w ciągu zimy zdarzy się kilka okresów sil­

niejszych mrozów, to zdolność przystosow y­

w ania się przekroczy swą granicę, p u n k t kry ty czn y podniesie się w skutek zbyt czę­

stych zam arzań soków i owad łatw o może zginąć za jednym z ostatnich mrozów.

W m yśl ty ch swoich spostrzeżeń Bachm e- tjew w taki sposób przedstaw ia przebieg ży­

cia jednego z pospolitszych m o ty li—c y try n ­ k a (Rhodocera rham ni):

„Z jaje k złożonych na wiosnę w ylęgły się gąsieniczki, które po odbyciu w szystkich przem ian przeobraziły się w ład n e żółte m o­

tylki. T em peratura ciała każdego z nich w znosiła się tem wyżej, im dzień b y ł cieplej­

szy; obniżała się z nastąpieniem zim na. Ale zm iany te nie były szkodliwe dla owadu, poniew aż posiadał on zdolność przystosow y­

w ania się do nich.

Skończyło się lato i zaczęła się jesień

z chłodnem i dniam i i pochm urnem i nocam i.

Słońce nie grzało ju ż ta k ciepło, kw iaty przekw itły i brak żywności zaczął się dawać we znaki. T em peratura ciała m otyla obni­

żyła się na stałe, a jednocześnie zmniejszyła się jego waga, co znowuż pociągnęło za so­

bą obniżenie się p u n k tu krytycznego jego tem p eratu ry w ew nętrznej. Za jednem więk- szem oziębieniem się pow ietrza m otyl stracił zdolność do lotu i u k ry ł się gdzieś w szpa­

rze pod korą drzewa.

Zaczęły się silniejsze mrozy, tem peratura pow ietrza obniżyła się znacznie, ale m otyl zabezpieczony był od śmierci zarówno przez osłonę, jakiej m u dostarczyła kora, ja k i przez to, że soki jego uległy przechłodze- niu i pomimo m rozów nie zam arzły, ponie­

waż p u n k t ich kryty czny uległ obniżeniu się. M otyl zasnął, ale nie zginął.

A ż oto w początku stycznia mrozy zwięk­

szyły się ta k dalece, że wreszcie soki jego ścięły się. N aty chm iast w ew nętrzna tem ­ p e ra tu ra podniosła się do —1°. Nie trw ało to je d n a k długo i w krótce zaczęła się ona znów obniżać. Motyl byłby napewno zg i­

nął, gdyby b y ła ona doszła pow tórnie do p u n k tu krytycznego. Na szczęście jednak, m rozy, chociaż nie ustąpiły, zelżały znacznie i w ew nętrzna jego tem p eratu ra nie dosięgła ty m razem p u n k tu krytycznego.

W luty m zaczęły się dnie cieplejsze i soki m otyla odtajały zupełnie. A gdy wreszcie pew nego dnia w południe słońce ogrzało ko ­ rę nad jego kryjów ką do + 14°, m otyl obu­

dził się i zaczął latać. K u wieczorowi je d ­ nak tem p eratu ra znów obniżyła się znacznie i ow ad m usiał szukać sobie nowej kryjów ki w szparze kory innego jakiegoś drzewa.

W ró ciły potem znów silne mrozy, ale soki m otyla nie zam arzły powtórnie, ponieważ w skutek pierwszego zam arznięcia krytyczny ich p u n k t uległ obniżeniu. Potem zaczęło się robić coraz cieplej. W końcu m arca m o­

ty l opuścił kryjów kę zimową i nie potrzebo­

w ał ju ż z niej więcej korzystać. A w k w iet­

niu po złożeniu jaje k zginął, ale nie od m ro­

zów, lecz ze starości, spełniwszy swój obo­

w iązek pozostaw ienia potomstwa'*.

P odane doświadczenia B achm etjew a w ska­

zują w yraźnie, że właściwość soków stanow i głó w ny środek, um ożliw iający owadom prze­

zim owanie. B ezw ątpienia u łatw ia ją im to

(13)

JNIs 24

W SZECHŚW IAT

381 i tęgie powłoki chitynow e i dobrze wybrane

kryjów ki, głów ne jed nak znaczenie musi mieć zachowanie się ich soków, wybornie przystosow anych do znoszenia zimna. P rzy ­ stosowanie takie je s t dla nich koniecznym w arunkiem istnienia, gdyż jako stw orzenia drobnego w zrostu posiadają one znaczną, po­

wierzchnię ciała w stosunku do jego objęto­

ści i dlatego są wystaw ione na dużą stratę ciepła, a co zatem idzie n a łatw ość zm arz­

nięcia. W łaściwości jed n a k soków usuw ają to niebezpieczeństwo, a w każdym razie zmniejszają je ogromnie.

B . Dyakowski.

KO RESPON DEN CY A W S Z E C H Ś W IA T A .

Czy kw iaty kopytnika pospolitego (Asarum europaeum L ) zapylane są przez muchy?

M iędzyrzec.

P ow yższe p y ta n ie n asu n ęły m i spostrzeżenia J . H . L o v ella n a d barwą, k w iató w u roślin bez- płatk o w

3

^ch, streszczone w k ro n ice naukow ej W sze ch św ia ta z r. 1 9 0 2 n a s tr. 2 7 1 , z k tó ry ch dow iad u jem y się m iędzy innem i szczegółam i, że k o p y tn ik (A sarum ) zap y lan y je s t przez m uchy.

J a k k o lw ie k tw ie rd z en ie to w y d ało mi się zaraz mało praw dopodobnem , nie m ogłem go je d n a k podów czas spraw dzić, dopiero w r. b. od początku m a ja sta ra łe m się bliżej ro zp atrżeć pow ziętą w ą t­

pliw ość i w n ie d łu g im czasie doszedłem do w yni­

ków zupełnie sprzecznych z m niem aniem L ovella.

Zanim w y jaśn ię n a czem p o leg a niem ożliw ość p o ­ dobnego sto su n k u m iędzy w spom nianem i ow ada­

m i a kop y tn ik iem , m uszę n a jp ie rw zaznaczyć n ie­

k tó re je g o cechy. J e s tto roślina p rz y tra fia ją c a się w lasach liściastych, n a g ru n cie próchnicow ym , o patrzona kłączem pełzającem , ło d y g ą bardzo k ró tk ą , od 2 — 4 cm w y so k ą, podnoszącą się, za­

kończoną n a w ierzchołku dw um a liśćm i nerkow a- tem i n a d łu g ic h ogonkach przeciw leg ły ch , z k tó ­ ry c h k ą ta w y ra sta ty lk o je d e n k w ia t n a zw isłej szypułce, pozbaw iony zapachu, m a jąc y o k rycie pojedyńcze, n ieo p ad ające, dzw onkow ate, zielona- w o-czerw one, o trze ch w cięciach n a k ońcu spicza­

sty ch i nieco do śro d k a w giętych, p orosłe po obu stro n ac h w łosam i, z k tó ry c h ze w n ętrzn e są bez­

b a rw n e ja k n a liściach i łodydze, w ew n ętrz n e zaś w ypełnione różow ym sokiem kom órkow ym . T e o sta tn ie w cześnie b ru n a tn ie ją i u le g a ją zepsuciu, zwłaszcza w górnej połow ie, sk u tk ie m czego sta ją się dogodnem podłożem d la ro zw oju g rzy b n i d a ­ jącej się tam że p raw ie zaw sze wyrśledzić. P rę c ik i z początku odgięte, p raw ie poziomo rozłożone, p rz y le g a ją n astęp n ie do słu p k a , p y ln ik i o d środ­

kow e, n ie dochodzące do w ysokości znam ienia, łączniki (connectivum ) szydłow ato przedłużone się g a ją końcam i cokolw iek zagiętem i n a w ierzcho­

łe k szy jk i. Z opisu te g o w idzim y, że k w ia ty k o ­ p y tn ik a um ieszczone są przy samej ziem i i zw ró­

cone do niej w ylotam i niezupełnie o tw arty c h k ie ­ lichów , k tó re pomimo sw ej w ew n ętrzn ej barw y psującego się m ięsa, b ęd ącej, ja k się w y ra ża Lo- vell, ulubioną b arw ą m uch, nie są w sta n ie p rz y ­ nęcić do siebie rzeczonych ow adów ra z dlatego, że n ie w ydzielają żadnego zapachu, a pow tóre że są zaw sze u k ry te pod zeschłem i liśćm i drzew i krzew ów , opadłych w czasie o sta tn ie j jesien i, tam ujących w szelki dostęp d la stw orzeń s k rz y d ­ la ty ch . W razie n a w e t nie istn ie n ia ostatniej przeszkody, nadm ienione ow ady nie m o g ły b y n a­

w e t b ra ć u d ziału w zapylaniu, a to z pow odu, że czas k w itn ię cia k o p y tn ik a , p rzy p a d a ją c y od ko ń ­ ca k w ie tn ia do połow y m aja, j e s t p o rą p rz y n a j­

m niej w naszych szerokościach, w k tó re j m uchy zaledw ie się zaczynają ukazyw ać w gąszczach leśnych. P a k ty pow yżej przytoczone dow odzą stanow czo niep o d o b ień stw a m niem anego sto su n ­ ku, z tem w szystkiem nie w y łączają możliwości za pylania k o p y tn ik a przez inne staw onogi, p rz e ­ g lą d a ją c bow iem znaczną liczbę je g o kw iatów w idyw ałem w nich m niejsze p a ją k i obiegające w n ętrz a kielichów . M ogły one z łatw ością na kosm atem sw em ciele przenosić czepiający się p y łe k z je d n eg o osobnika n a d ru g i, podobnież ja k pośredniczą z w szelk ą pew nością w przeno­

szeniu zarodników pew nych g rzy b k ó w k ie łk u ją ­ cych n a jp ie rw na usch ły ch w łosach w ew nętrznych, k tó re ze w szy stk ich tu ta j zn ajd u jący ch się o rg a ­ nów najw cześniej zam ierają. Oprócz pająków napotykałem w kielichach jeszcze k ąsaw ce (Sta- phylinus), m oliki (A carina), w ęg o rk i (A nguillu- lina), słowem tw o ry żyjące w zb u tw iały ch szcząt­

kach roślinnych, w k tó ry ch otoczeniu pozostają k w ia ty k o p y tn ik a Z w ierzętom w szakże dopiero co w ym ienionym nie p rzy p isu ję żadnego udziału w zapylaniu, zauw ażone bow iem ich g atu n k i sk u tk iem g ła d k ieg o ciała i po części z b y t d ro b ­ nych w ym iarów nie n a d a w a ły się do te j czynno­

ści, spełnianej z pow odzeniem ty lk o przez istoty m niej lub w ięcej uw łosione. Czy je d n a k te o sta t­

nie n aw ie d za ją sta le rzeczone k w ia ty ? — je s t rz e ­ czą b ard z o w ątpliw ą, z uw agi, że nie w idzim y w ow ych narządach, ja k to ju ż pow iedziano, ża d ­ nych w łasności, zdolnych do p rzy n ę can ia ja k ic h - kolw iek b ąd ź tw orów zw ierzęcych. W o b e c ta k nie k o rz y stn y c h w arunków pozostaje w nosić, że k w ia ty k o p y tn ik a rza d k o k ie d y p o d le g ają sk rz y ­ żow aniu, a daleko częściej sam ozapylaniu, g dyż inaczej tru d n o b y ło b y zrozum ieć dlaczego w szy st­

k ie b ad a n e okazy po siad ały o b fite i należycie w ykształcone lu b w y k ształc ają ce się nasiona, k tó ­ r e je że li nie zaw sze m ogły b y ć następ stw em sk rz y ­ żow ania, m usiały być zatem w ynikiem sam ozapy- lania. T em bardziej, że to ostatn ie, pomim o p ylni- ków odśrodkow ych i poniżej znam ienia um ieszczo­

nych, może, o ile się zdaje, zawsze n a stą p ić w zw ie-

Cytaty

Powiązane dokumenty

Cała kolekcja biurek typu Bench z Systemu-eM wyposażona jest w blat przesuwny i uchylny kanał kablowy w standardzie.. W biurkach pojedynczych, blat przesuwny występuje

W tym kon- tekście warto poruszyć temat dystrybucji filmów w modelu PVOD, który mocno się zmienił przez ostatnie kilka miesięcy.. Premium Video On Demand (PVOD)

Zaczynając od najmłodszego gracza i kontynuując zgodnie z ruchem wskazówek zegara wokół stołu, na zmianę zadaj jedno pytanie dotyczące karty na twojej głowie, próbując

Wobec wyżej przedstawionego biogramu należy stwierdzić, iż metodologia oraz doświadczenia naukowe zdobyte w Niemczech sprawiają, iż punkt widzenia autora jest zdecydowanie inny

Nazwisko i Imię

Przenoszenie zakażenia COVID-19 z matki na dziecko rzadkie Wieczna zmarzlina może zacząć uwalniać cieplarniane gazy Ćwiczenia fizyczne pomocne w leczeniu efektów długiego

Czemu równy jest kwadrat tak zdefiniowanego b, jeśli a nie jest resztą

Portal eGovernment service-public.fr umożliwia obywatelom i przedsiębiorstwom dostęp do informacji i usług rządowych online zgromadzonym w jednym miejscu, które są