T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y NAUKOM P R Z Y R O D N I C Z Y M .
P R E N U M E R A T A „ W S Z E C H Ś W IA T A * . W W a r s z a w i e : rocznie ru b . 8 , k w artaln ie rub. 2 . Z p r z e s y ł k ą p o c z t o w ą : rocznie rub. 10, półrocznie rub. 5 .
Prenumerować można w Redakcyi W szechśw iata i we w szystkich księgarniach w k raju i zagranicą.
R edaktor W szechśw iata przyjm uje ze spraw am i redakcyjnem i codziennie od godziny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.
A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A N r . 118.
P R O F . D R . J . N U S B A U M .
STU DY A NAD N A T U R Ą LU D ZK Ą E L . M IECZN IK OW A.
P od ty tu łem powyższym *) ukazała się w końcu r. z. książka znanego zoologa i bak- teryologa rossyjskiego, prof. E . M ieczniko
wa, która oryginalnością poglądów zwróciła na siebie uw agę całego św iata naukowego i zainteresow ała również szerokie m asy w y
kształconego ogółu. Sądzę, że pogląd k ry tyczny na dzieło to zajm ie też czytelników W szechśw iata, zwłaszcza, że książka tchnie świeżością, optymizm em, w czasach naszych ta k rzadkim , a nadewszystko głęboką w iarą w potęgę nauki, k tó ra stać się musi z cza
sem jed y n ą i wyłączną kierow niczką czło
wieka na wszystkich polach jego życia.
W różnych czasach ludzkość rozm aite m ia
ła pojęcia o naturze ludzkiej. W okresie np.
starożytności klasycznej ceniono ją bardzo wysoko; była ona niejako ideałem, do k tó rego usiłowano się dostroić. Bogów i bogi-
Ł) T y tu ł k sią żk i w o ry g . francuskim brzm i:
„ E tu d e s su r la n a tu rę hum aine. E ssa i d e P hilo- sophie optim iste; p a r E lie M etschnikoff, P ro fes- se u r a F ln s tit u t P a s te u r 11. P a ry ż , 1 9 0 3 . W r. b.
w yszło upow ażnione przez au to ra w y d an ie n ie
m ieckie, z przedm ow ą W ilh elm a O stw ald a.
8-
0. S tro n ic 4 0 0 .
nie wyobrażano sobie ze wszystkiem i zaleta
mi i ułomnościami n a tu ry ludzkiej; piękno ciała człowieczego starali się odtworzyć m a
larze i rzeźbiarze, a skrupulatne pom iary czę
ści ciała oraz dążenia do możliwie najściślej
szego uw zględniania naturalnego ich sto
su n k u —do dziś dnia zastanaw iają antropo
logów i artystów . K ształty n ajn atu raln iej
sze uw ażane były za najpiękniejsze. Inne ludy starożytne, np. egipeyanie nie czcili tak wysoko n atu ry ludzkiej, bogowie ich to k ary k atu ry przyrodzonych kształtów czło
wieczych, którym dodawano nadto znamio
na zwierzęce. Śród filozofów, różni rozm ai
cie także zapatryw ali się na n a tu rę ludzką.
Niektórzy np. francuscy filozofowie 18 w ie
ku, starając się w prow adzić w życie zasady czysto rozumowe w miejsce religijnych, po
woływali się na praw a n atu ry ludzkiej; do nich należał np. H olbach, au to r dzieła p. t.
„Moralność ogólna czyli obowiązki człowie
ka, oparte na n a tu rz e “. Kościół katolicki m iał praw ie zawsze ujem ne pojęcia o n a tu rze ludzkiej, uważając ją za zepsutą przez grzech pierworodny. Dążenia u wielu lu dów do zniekształcania ciała (tatuow anie, w ybijanie pewnych zębów, sztuczne powięk
szanie warg, zniekształcanie głow y i t. p.) dowodzą, że i u nich przyrodzone właściwo
ści człowieka nie znajdują aprobaty.
N auka natom iast rehabilituje n aturę ludz
ką i na niej stara się oprzeć swe postępowa-*
370
W SZECHŚW IATJSIs 24 nie w celu przyniesienia ludzkości jak naj-
większej sum y szczęścia; praw a przyrodzone m uszą być uwzględnione, ale należy poznać je przedew szystkiem gruntow nie i wszech
stronnie.
P rzyg lądając się różnym istotom organicz
nym , łatw o zauważyć, że gdy jedne z nich nadzwyczaj szczegółowo przystosow ane są do otaczających warunków, t. j. w szystkie części ich ciała tak pod względem budow y ja k i czynności harm onizują z w arunkam i, przez co życie ich je s t możliwie ułatw ione i n a szwank nie narażone, to inne znów w y
kazują w swej organizacyi m niejsze lub większe dysharm onie, u tru d n iające życie, nieraz w stopniu bardzo znacznym . G dyby w szystkie zdaw ały sobie świadomie spraw ę ze swego życia, pierwsze b yłyby szczęśliwe, ostatnie czułyby się na każdym k ro ku upo
śledzone i niezadowolone. T ak np. spójrzm y na storczyki. Cóż za cudow na harm onia w budowie kwiatów! Tysiączne, drobiazgo
w e urządzenia służą do tego, aby zapew nić im zapłodnienie krzyżow ane, uskuteczniane tu za pośrednictw em owadów, a stanow iące nieodzowny w arunek prosperow ania ty ch roślin. Spójrzm y np. na rodzaj Coryanthes, zbadany przez K. D arw ina, w którego kw ia
tac h znajdujem y szczególne gruczoły, w y dzielające sok w odnisty zbierający się w je ziorku, a z tego jeziorka na poziomie cieczy prow adzi przewód, w którym umieszczone są m ęskie i żeńskie narządy rozrodcze tak , że ow ady w padające do kąpieli, szukając ra tun k u , m uszą się otrzeć o te n arząd y i u sk u
tecznić zapłodnienie obcym pyłkiem . Czyż to nie idealnie harm onijne urządzenia! Spójrz
m y na liczne motyle, zabarw ione w celu ochronnym , ja k przedm ioty, na który ch przebyw ają, i opatrzone narządam i pazuro- wemi, w cudow ny sposób pozwalającem i im na zbieranie słodkiego nektaru! Ale z d ru giej strony przyjrzyjm y się owym licznym owadom, na które płom ień świecy lub la ta r
ni ogrodowej działa hypnotyzująco, któ re opalają sobie skrzydła, narażając się najnie- potrzebniej na cierpienia i śmierć przed
wczesną, albo zwróćmy uw agę n a pewne chrząszczyki, które żywią się słodkim so
kiem kwiatów , ale nie m ają po tem u w y
kształconych narządów, i nieraz po k ilk a
naście razy spadają na ziemię i ponownie
grom adzą się na szczyt rośliny dla pobrania kropli pożywienia! Cóż to za dysharm onia w budow ie i czynnościach, utru d n iająca ży
cie ty m biednym istotom!
Otóż, wobec fak tów podobnych, możemy sobie zadać pytanie, ażali organizm ludzki przystosow any je s t harm onijnie do w aru n ków swego bytu, lub też, czy, przeciwnie, tkw ią w nim dysharm onie, utru dniające m u życie i czyniące go istotą, pod wielu wzglę
dami upośledzoną, nieszczęśliwą? Bliższa analiza prow adzi nas do wniosku, że istotnie ustrój ludzki jest wysoce dysharm onijny, i że tu szukać należy, zdaniem M ieczniko
wa, głównej przyczyny niezadowolenia i pe
symizmu. Dlaczego człowiek posiada ty le dysharm onij w budowie i czynnościach swoich— na to Mieczników szuka odpowie
dzi w przypuszczeniu, że g atu nek ludzki rozw inął się stosunkowo bardzo szybko w dziejach św iata organicznego. Dzieli on poglądy botanika holenderskiego, de Vriesa, które m iałem sposobność w swoim czasie obszernie zreferow ać we Wszechświecie, p o glądy, dotyczące t. z w. teoryi m utacyjnej.
W edług niej nowe g a tu n k i pow stają nie d rogą powolnych i stopniow ych przekształ
ceń, nagrom adzających i potęgujących się w ciągu długiej liczby pokoleń przez działa
nie doboru n aturalnego lub przez bezpośred
ni, dłu g o trw ały w pływ pew nych w arunków zew nętrznych, lecz tw orzą się one nagle, jak b y skokam i, wybuchowo, przyczem w ż y ciu gatun kó w odróżnić możemy okresy nie- czynności oraz peryody spotęgowanej zmien
ności, kiedy to w łaśnie nagle pow stają z nich nowe postaci, utrzym ujące się jako sam o
istne g atun ki. T a k .ted y i człowiek pow stał, zdaniem Miecznikowa, drogą m utacyi, przez skokowe przekształcenia postaci, podobnych do dzisiejszych m ałp człekokształtnych (an- tropoidów). P. Mieczników powołuje się na znany fakt, dotyczący J a n a Inaudiego, k tó r y będąc dzieckiem chłopskiem i nie posia
dając w rodzinie swej żadnego genialnego rachm istrza, sam odznaczał się ta k niesły
chaną pam ięcią liczb i łatw ością pam ięcio
wego w ykonyw ania m nożeń wi el ocy fro wy eh, że uzn an y b y ł przez członków A kadem ii p a ryskiej za coś fenom enalnego. B ył to więc nagły, skokowy rozwój inteligencyi w pew
nym kierunku. W podobny sposób n agłą,
,\2 24
W SZECHŚW IAT371 skokową clrogą m ogły pow stać isto ty rozum
ne, z postaci podobne do antropoidów . „Czło
wiek może być ted y uw ażany—powiada Mieczników—za cudowne dziecko antropoi- da, opatrzone mózgiem i inteligencyą znacz
nie wyżej rozwiniętem i, niż u jego rodziców “.
Nie mogę tu wchodzić w k ry ty k ę tego, mojem zdaniem, nieco naiw nego poglądu Miecznikowa. Dzieci z potw ornie wielkim mózgiem, a więc i wielką czaszką giną prze
dewszystkiem podczas porodu, bo ustrój m atki nie jest do tego przystosow any, budo
w a m iednicy nie je s t odpowiednia. Ju ż to jedno obala hypotezę Miecznikowa. Pow tó- re, podobnie ja k ów In au d i z „potw orną“
pam ięcią nie w ydał całego pokolenia, całej rasy ludzi z podobnie niezw ykłą cechą uzdol
nienia, ta k też i inne potw orne osobniki nie przyczyniają się w ogólności do w ytw orze
nia całego pokolenia potworów, które stano
w iłyby nowy gatunnk. W największej licz
bie przypadków nowe form y pow stają dro
g ą bardzo powolnych i nader stopniow ych przekształceń i prawdopodobnie tą drogą pow stał również człowiek pierw otny ze sw ych przodków antropom orlicznych. Ale bądź, ja k bądź, faktem jest, że ustrój ludzki posiada bardzo wiele dysharm onij w budo
wie i czynnościach swoich, które snadnie powstać m ogły również i przez powolny rozwój rodowy, w skutek niezupełnego przy
stosow ania się do w arunków .
D ysharm onie te są najrozm aitszego ro
dzaju. Oto przykłady niektórych. Człowiek u tracił uwłosienie, właściwe innym ssakom.
W praw dzie w p ew nem stadyum rozw oju za
rodek ludzki p okry ty je s t gęstą, k ró tk ą sier
ścią t. zw. lanugo (niewątpliwie rem iniscen- cya stadyów rodowych), ale zanika ono wkrótce zupełnie, a w jego miejsce w ystę
p uje ostatecznie nader słabe, szczątkowe uwłosienie ciała, k tóre tylko w pew nych okolicach, np. na głowie, lepiej jest w y
kształcone. J e s t ono zbyt skąpe, aby mogło chronić od zimna, a więc, jako niepotrzeb
ne, mogłoby bez szkody zupełnie zaniknąć.
Tymczasem zachowało się w stanie szcząt
kowym i jako takie, nietylko nie przynosi żadnego pożytku, ale owszem je s t szkodli
we, albowiem torebki włosowe są bardzo często siedliskiem różnych bakteryj, zwłasz
cza z g ru p y stafylokokków, pow odujących
tworzenie się pęcherzyków ropnych i wywo
łujących często uporczyw e choroby skórne.
Albo weźmy pod uw agę uzębienie. U czło
wieka, podobnie ja k u m ałp człekokształt
nych (antropomorficznych) znajdujem y 32 zę
by, u m ałp nowego św iata 36. W praw dzie u niektórych osobników goryla i oranguta
na napotykam y po 36 (po jeszcze jednym zębie trzonowym z każdej strony), ale i u człowieka w ystępują niekiedy (u pew
nych dzikich ludów A ustralii) nadm ierne zęby trzonowe. P a k ty te dowodzą, że licz
ba zębów ulega wogóle zm niejszaniu się w biegu rozwoju rodowego, a naw et i ząb ostatni trzonow y człowieka, t. zw. ząb m ą
drości, jest ju ż w części szczątkowy, czego dowodzi późne bardzo pojaw ianie się jego w życiu ludzkiem; zresztą ząb ten jest zupeł
nie zbyteczny, bo z powodu stosunkowej krótkości szczęk, człowiek nie używa go wcale do żucia pokarm u. Pomimo to ząb ten istnieje; a nietylko nie przynosi korzy
ści żadnej, ale przeciwnie, ulega bardzo czę
sto psuciu się, spraw ia ból, wywołuje często
kroć przez _ ucisk pew ne zapalne procesy, a nawet, ja k stwierdzono, byw a niekiedy powodem rak a ust. Znowu ted y przykład dysharm onii w organizacyi.
W budowie i czynnościach przewodu po
karm owego znajdujem y wiele niestosowno
ści. Tak np. jelito ślepe (coecum) oraz znaj
dujący się n a nim przyrostek robaczkow aty
| (processus verm icularis) są szczątkam i znacz
nie lepiej u wielu ssaków rozwiniętego jelita ślepego, gdzie tw orzy ono pokaźny bardzo oddział jelita grubego i pełni w ażną czyn
ność w procesie traw ienia; osobliwie jest ono potężnie rozwinięte u wielu zwierząt roślino
żernych, u których wogóle jelita są dłuższe, niż u mięso- oraz wszystkożerców. U czło
wieka jelito ślepe i w yrostek robaczkow aty nietylko nie m ają żadnego zgoła znaczenia dla traw ienia pokarm ów i bez wszelkiej prze
to szkody dla ustroju mogą być usunięte no
żem chirurga, ale owszem, obecnością swoją przynoszą bardzo wiele złego. Zapalenie tych organów jest n a porządku dziennym;
u dzieci zwłaszcza połykane pestki lub inne przedm ioty tw arde, dostając się do wąskie
go w yrostka robaczkowatego, w yw ołują tam
niebezpieczne procesy zapalne. W jednym
ze szpitali paryskich w ciągu czterech łat
372
W SZEC H ŚW IA TAo 24 było aż 443 ciężkich, przypadków chorób
ty ch organów . Ale nietylko jelito ślepe w raz że sw ym w yrostkiem je st utw orem szcząt
kowym , zupełnie zbytecznym ; okazuje się bowiem, że całe wogóle jelito grube (colon) m a ta k podrzędne znaczenie fizyologiczne, że człowiek m ógłby się go pozbyć nietylko bez szkody dla swych funkcyj życiowych, ale owszem, z niem ałym n aw et pożytkiem . Jelito to jest bowiem siedliskiem wielkiej liczby b akteryj, daje ono p rzy tu łek nader obfitej florze drobnoustrojow ej, której p ro du k ty zatruw ają nieraz organizm . N adto podlega ono bardzo często chorobom niebez
piecznym; zwłaszcza now otw ory n a tu ry zło
śliwej (rakowatej) często się tu rozw ijają.
N a 1148 przypadków raków jelitow ych w Niemczech w r. 1895 i 1896 aż 1022 czyli 89$ przypadło na jelito grube! Cóż za za
straszający rezultat. A jed n a k organizm ludzki m ógłby się obejść bez je lita grubego.
Obserwacye dr. Ciechomskiego n ad pew ną p acyentką w ykazały, że żyła ona i do
brze traw iła pokarm pomimo zupełnej nie
drożności (zaniku światła) je lita grubego, przyczem fistuła (pow stała w skutek abscesu) na ścianie brzusznej prow adziła w prost do je lita cienkiego, zastępując odbyt. P acyent- k a żyła w ten sposób przeszło la t trzyd zie
ści, a funkcye traw ienia na tem nie cier
piały.
In n a znów dysharm onia polega na tem , że zw ierzęta daleko lepiej odróżniają in sty n k tow nie n a tu rę pokarm u niż ludzie; zwierzę n a łonie n a tu ry odróżnia truciznę od p o k a r
m u nieszkodliwego; rzadko kiedy zdarza się też otrucie u zw ierząt swobodnie żyjących.
N atom iast jakże częste byw ają otrucia p rzy padkow e u ludzi, zwłaszcza u dzieci, k tó ry m brak takiego in sty n k tu ochronnego! W p o bliżu jak iejś fabryki oleju w B ostonie otruło się pewnego razu 70 dzieci, k tó re zjadły w y
rzucone pestki rącznika. N adto człowiekowi brak często in sty n k tu sam ozachowawczego do pow strzym yw ania się od trucizn w ro dzaju alkoholu, opium, m orfiny i t. p., któ re niszczą najstraszliw iej organizm jego; żadne zwierzę nie zatruw a się w podobny sposób, posiadając ochronny in sty n k t sam ozacho
wawczy.
Najwięcej stosunkowo urządzeń dysharm o- n ijn y ch znajdujem y w budow ie i czynno
ściach narządów rozrodczych. T ak np. w ięk
szość zw ierząt kręgow ych tylko w pew nych okresach roku pobudzona je s t w kierunku płciow ym (okres ta rła u ryb, tokow ania u ptaków , ru i u ssących); poza obrębem ty ch okresów w szystkie in sty n k ty skierowane są ku zachow aniu życia indyw idualnego. T y l
ko u większości zw ierząt domowych, w sku
tek sztucznych w arunków życia, dzieje się tak, ja k u człowieka, u którego w ciągu ca
łego roku, w okresie dojrzałości płciowej, in sty n k ty samozachowawcze oraz dążące do zachow ania g a tu n k u funkcyonują jednocze
śnie. N adto in sty n k ty płciow e budzą się u człow ieka w w ieku dziecięcym, kiedy n a
rząd y odpowiednie nie są jeszcze rozw inięte należycie; dziewczęta wychodzą często za- mąż, zanim jeszcze organizm ich je s t zupeł
nie przygotow any do w ydaw ania potom stw a, a następnie gdy ju ż okres, w którym kobieta może produkow ać potomstwo, prze
chodzi, in sty n k ty odpowiednie jeszcze długi czas m ogą być rozwinięte; u starców rów nież zachow ują się one zwykle bardzo d łu go, prow adząc często do różnych zboczeń psychopatyczno-seksualnych. Jeżeli nad to uw zględnim y, że pew ne czynności okresowe n ara ż a ją organizm kobiety n a u tra tę wiel
kiej ilości krw i w ciągu roku, na co żadne inne zwierzę ssące nie jest w ty m stopniu n a rażone, a dalej, że w budowie narządów roz
rodczych u obu płci znajdujem y pewne w ła
ściwości (np. hym en), tylko dla rodzaju ludzkiego charakterystyczne, a narażające osobniki na bardzo dotkliw e przykrości — zgodzić się m usim y z Miecznikowem, że w tej dziedzinie istnieje rzeczywiście wiele urządzeń bardzo dysharm onijnych.
N ajw iększe wszakże dysharm onie w życiu ludzkiem pochodzą z tego, że starość czło
wieka jest wysoce nienorm alna, że stanow i w pewnej m ierze objaw patologiczny i że człowiek przez całe życie świadom je s t śm ier
ci. W szystkie zw ierzęta posiadają in sty n k t samoobrony, uciekają przed niebezpieczeń
stwem, bronią się, sta ra ją się przybrać pozę,
przestraszającą w roga, niektóre, np. m ątwa,
w ydzielają ciecz czarną, k tó ra czyni je nie-
dostrzeżonem i w wodzie i pozw ala ukryć się
łatw o; jeszcze inne, np. pewuie owady, n a
padnięte, udają, że są m artw e, m yląc uwagę
nieprzyjaciela, i t. d. Ale żadne zwierzę,
W SZECHŚW IAT
373 unikając instynktow nie śmierci, nie m a świa
domości jej, nie wie, że ona czeka je kiedyś bezwarunkowo. To też zwierzęta, nie m a
jąc pojęcia śmierci, nie boją się trupów ; licz
ne g atu n k i zjadają tru p y w łasnych braci, np. szczury, a praw ie żadne nie doznaje przy krych w rażeń n a widok ciał m artw ych.
Opowiadają, że koń boi się tru p a swego ga
tunk u, że przechodząc obok, rży i niepokoi się. Ale konie, zwłaszcza klacze, są wogóle płochliwe i boją się wszystkiego, co rzadko widzą; chusta zawieszona n a sznurze, tra m waj, pociąg kolejowy, samochody wszelkie straszą, ja k wiadomo, bardzo często te szla
chetne zwierzęta. A co do trupów , to wi
działem niejednokrotnie, ja k konie najspo
kojniej wchodziły do prosektoryów , gdzie na stołach leżały tru p y ich braci i gdzie je sa
m e śmierć za chwilę czekała, a pomimo to nie okazywały żadnej obawy. Jeden, jedyny człowiek m a tę straszną świadomość i drę
czy się myślą, że śmierć go czeka niechyb
nie i że nietylko stanow i ona kres życia po dojściu do starości, ale że w każdej bieżącej chwili on i najdroższe jego sercu osoby mo
g ą przejść z b ytu w niebyt, że za chwilę może go choroba i śmierć zaskoczyć. Cóż to za źródło udręczeń np. dla m atki, drżącej 0 zdrowie i życie swych dzieci. Ludzie m ło
dzi, oddani uciechom życia, nam niej dręczą się tą m yślą, ale im człowiek je s t starszy, im bardziej zbliża się do owego kresu, tem ów in styn k t życiowy i obawa śmierci coraz silniej się rozw ijają. Młodzi są lekkom yślni, często niepotrzebnie n arażają swe zdrowie 1 życie, bo ów in sty n k t nie jest u nich tak silnie w ykształcony, starsi są ostrożniejsi, szukają bardziej zdrowia, nie n arażają się n a niebezpieczeństwa, bo pragnienie życia je s t u nich silniejsze. Dzieci i młodzież cie
szą się, gdy im lat przybyw a i p rag n ą zaw
sze wydać się starszem i; pojaw ienie się śla
dów zarostu na tw arzy budzi zw ykle radość w chłopcach. Grdy n atom iast u człowieka w sile wieku zaczynają siwieć włosy, w ypa
dać zęby, pojaw iać się zmarszczki starcze, smuci to i m artw i, bo widmo starości, a za nią i kresu życia coraz uporczywiej staje nam wówczas przed oczyma.
W idm o śmierci je s t dla nas ta k niezm ier
nie przykre i dlatego także, że starość nasza jest obecnie w znacznej mierze patologiczna,
że jesteśm y wówczas niedołężni, niezdolni do prawidłowego myślenia, że nadto wzm a
gaj ący się in sty n k t życiowy czyni starców po większej części ogrom nym i egoistami, tak że naw et najbliżsi przestają ich często obchodzić; starcy są zrzędami, nieznośnym i dla otoczenia.
Ale przykrzejsze jeszcze i bardziej czło
wieka unieszczęśliwiające jest, ja k pow ie
dzieliśmy, widmo śmierci i bezustanna świa
domość tej nieubłaganej konsekw encyi.
Wszyscy niemal ludzie myślą bardzo często o niej i dręczą się tem . Zola opowiada, że od czasu gdy m atka jego zm arła, a schody domu okazały się za wąskie i ciało m usiano przez okno wynieść, widok okna tego prze
rażał go; nocami nie sypiał on i m yślał o tem, ja k i jego ciało lub ukochanej żony jego przez to samo okno będzie kiedyś w trum nie wynoszone. „Myśl ta była dla mnie straszna—woła on—a nieraz nocą b u dzę się i zrywam na równe nogi, znajdując się w sta n ie nieopisanego przerażenia1*. Scho
penhauer p o w ia d a : „Największem złem, czemś najgorszem je s t śmierć, a największą trw ogą—trw oga śmierci*'. Nie ulega też n aj
mniejszej kwestyi, że owo udręczenie myśli, owa bojaźń przed śmiercią, obawa przed wieczną nicością —stały się podw aliną róż
nych religij i wszelkich zabobonów.
(DN)
PROF. GUSTAW JAGER.
Z JA W IS K O ZEEM ANA.
( Dokończenie).
Możemy uważać za rzecz powszechnie wiadomą, że każdy ruch może być rozłożony na t. zw. składowe, czyli że m ożna go uw a
żać w m yśli za złożony z różnych składo
wych. T ak np. każde prostolinijne wahanie można rozłożyć w m yśli na inne w ahania prostolinijne, tworzące ze sobą różne kąty.
Niechaj prostolinijnie spolaryzowany pro mień świetlny pada n a odbijającą płaszczyz
nę; drgania jego możemy w m yśli rozłożyć na drgania prostopadłe do płaszczyzny p a
dania oraz na drgania odbywające się w tej
374
W SZEC H ŚW IA TJ\» 24 płaszczyznie. D rg an ia te, jakeśm y widzieli
w przyp adk u zw ykłego czarnego zwierciadła, zostaną odbite z rozm aitą siłą, zależnie od swego położenia. Cowięcej, odbicie całkow ite w yw ołuje w nich przesunięcie faz, i to różne przesunięcie dla różnych składow ych, i w pe
w nych w arunkach m ożna wobec jednakow ej siły składow ych osięgnąć przesunięcie faz o ćwierć czasu drgnięcia, w skutek czego po od
biciu składowe łączą się w obrotowo spolary
zowany prom ień. Najprościej urzeczyw istnić to m ożna zapomocą ta k zwanego rów no- ległościanu Fresnela, którego przecięcie w yo
brażone je s t n a fig.
1; prom ień, w stępujący w A i w ychodzący w B odbity je s t całko
wicie w C i D. Jeżeli prom ień w stępujący je st prostolinijnie spolaryzow any to, zm ienia
ją c odpowiednio płaszczyznę polaryzacyi, m ożna otrzym ać zarówno św iatło spolaryzo
w ane prostolinijnie ja k i obrotowo. Przeko
nać się o tem m ożna łatw o, gdyż prom ień spo
laryzow any prostolinijnie może być podczas ponownego przejścia przez nikol zgaszony, zaś spolaryzow any obrotowo przeszedłszy przez nikol wychodzi zawsze, niezależnie od położenia, z ty m sam ym blaskiem, tylko jest wówczas prostolinijnie spolaryzow any.
R zućm y teraz okiem na teoryę elektrycz
ności i m agnetyzm u. W iadom o, że m agnes przyciągazelazo, t. j. wyw iera n a żelazo pew ne działanie; wiadomo również, że wyw iera on też działanie na inne m agnesy, ale działa
nie to niezawsze je st przyciągające. Jedno- im ienne bieguny m agnesu odpychają się, róż- noim ienne p rzyciągają się wzajem nie. Dzia
łanie to objaśniam y sobie istnieniem t. zw.
pola sił, które otacza magnes, i w ty m szcze
gólnym przypadku nosi nazwę m agnetycz
nego pola sił. Idąc w k ieru n ku siły, prze
biegniem y określoną linię, k tó rą nazyw am y
linią siły. Takie linie siły w ychodzą z bie
g u n a północnego i pow racają do południo
wego; kolejne linie siły stają się coraz więk-
Fig. 2.
szemi i obejm ują całą przestrzeń. N astępu
jące proste doświadczenie da nam obraz linii siły pola m agnetycznego; połóżmy magnes na płaszczyznie, posypanej opiłkam i żelaza i w strząśnijm y lekko tę płaszczyznę; opiłki uszeregują się wzdłuż linij siły w postaci łańcuszków i naocznie w yobrażą kierunek i rozkład ty ch linij. Jeżeli m agnes posiada k sz ta łt prostej sztaby (fig.
2) linie siły idą sym etrycznie od jednego bieguna do d ru giego.
W ty m sam ym kieru nk u poruszałby się też m agnetyczny biegun północny, gdyby
| się znalazł w polu siły m agnesu. Pow tórz
m y doświadczenie z opiłkam i dla magnesu, posiadającego k sz ta łt podkowy, lub też u sta w iając w prost siebie różnoim ienne bieguny
F ig . 3.
dw u sztab m agnesowych; zobaczymy n aten czas, że linie siły zarysow ują się bardzo gę
sto m iędzy biegunam i, a z oddaleniem się od biegunów coraz bardziej rzedną (fig. 3).
L inie sił są tem gęstsze, im większem jest
natężenie siły, tem rzadsze, im jest ono
A'ó 24
W SZECHŚW IAT375 mniejsze. W miejscu, w którem niem a zu
pełnie siły, niem a też linij siły. Jeżeli ciała m ogą się swobodnie poruszać tak , że pole siły może się samodzielnie zmieniać, ruch ciał odbywać się będzie zawsze tak , żeby do
prow adzał do skrócenia linij siły. L inie siły
( ( • ) ) ) 1 I j
F ig . 4.
działają tedy podobnie do sprężystych sznu
rów, napiętych m iędzy poszczególnemi cia
łam i. W ystarczy więc dla jakiegokolw iek rozkładu sił m agnetycznych znać k ierunki linij siły, by natychm iast oznaczyć, ja k i bę
dzie ruch danego ciała.
Ale nietylko m agnesy w ytw arzają pole m agnetyczne; wiadomo, że p rąd y elektrycz
ne również m ogą wyw ierać działania m a
gnetyczne. Niechaj prostolinijny d ru t prze
chodzi prostopadle przez płaszczyznę z k a r
tonu, deski lub szkła; w chwili, gdy przez d ru t zacznie płynąć prąd elektryczny, nao
koło niego ukażą się rów nież m agnetyczne linie siły, tw orzące koła współśrodkowe
(fig. 4 ).
Zróbm y teraz następujące doświadczenie.
Połóżm y na deseczce dwie sztabki m agneso
we, których różnoim ienne bieguny zwrócone są ku sobie (p. fig. 3). Między tem i biegu
nam i przeprow adźm y prostopadle do desecz
ki drut, przez k tó ry płynie silny p rąd elek
tryczny. Linie siły, które w ten sposób w y
w ołam y, będą w ypadkow ą linij siły m agne
su oraz prądu. W miejscach, w których linie siły m agnesów zwrócone są w tym sa- m ym kierunku, co linie siły prądu, linie w y padkow e będą wzmocnione; tam , gdzie po
siadają one kierunki przeciw ne, będą one osłabione; fig. 5 w skazuje naocznie, że d ru t p rądu, gdyby się m ógł swobodnie poruszać, zostałby w ypchnięty w k ieru nk u słabszej
strony pola magnetycznego. Na d ru t ten działa siła prostopadła do kierunku m agne
tycznych linij sił. W rzeczywistości d ru t zawieszony swobodnie między biegunam i podkowy magnesowej zostaje w ypchnięty, skoro tylko przepuścim y przezeń prąd elek
tryczny.
Przez prąd elektryczny rozum iem y popro
stu znajdujące się w ruchu elektrony. W obec tego i odosobniony poruszający się elektron m usim y uważać za prąd elektryczny, który przeto w polu m agnetycznem nie będzie biegł prostolinijnie, ale, jak każdy inny prąd elektryczny, ulegnie odchyleniu. P rą d elek
tryczny, którego kierunek zlewa się z kie- [ runkiem m agnetycznych linij siły, nie do-
| znaje żadnego w pływ u tych sił, zaś wpływ ten staje się najw iększym dla p rąd u prosto
padłego do linij siły; podobnież elektron,
j