• Nie Znaleziono Wyników

Tom XXIV.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Tom XXIV."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

,\Ó n (1 2 2 4 ). Warszawa, dnia 17 września 1905 r. To m XXIV.

D R . A . D E Q U Ę R V A I N .

Z Ż Y C I A C H M U R 1)

Bo każda chmura inna: naprzykład jesienna Pełznie ja k żółw leniwa, ulew ą brzemienna, I z nieba aż do ziemi spuszcza długie smugi, .lak rozwite warkocze, to są deszczu strugi;

Chmura z gradem ja k balon, szybko z wia- ftrem leci, K rągła, ciemno błękitna, w środku żółto

[świeci, Szum w ielki słychać wkoło; nawet te co-

[dzienne, Patrzcie, państwo, te białe chmurki, ja k od-

[mi«nne!

Zrazu ja k stada dzikich gęsi lub łabędzi, A z tyłu w ia tr ja k sokół do kupy j e pędzi;

Ściskają się, grubieją, rosną — nowe dziwy!

D ostają krzywych karków, rozpuszczają [grzy w y , W y s u w a ją n ó g rzędy i po niebios sklepie Przelatują, ja k tabun rumaków, po stepie;

W szystkie białe ja k srebro, zmieszały się...

[nagle Z ich k a rtó w rosną maszty, z g rz y w szero-

[kie żagle, Tabun zmienia się w okręt i wspaniale płynie Cicho, zwolna po niebios błękitnej równinie!

(P a n Tadeusz. K ś. I I I 2).

1) Odczyt, w y głoszon y na posiedzeniu Grórno-

•'enskiego T o w a rz y stw a Aeronautycznego. D a s Wetter. C zerw iec 1905 r.

2) Tłumacz pozw olił sobie, w miejscu dość bezbarwnej cytaty z Szyllera, podanej w o ry gi- nale, przytoczyć ustęp powyższy, z którego mo- ZDa się przekonać, ja k ściśle obraz przedziwny, stworzony przez naszego poetę, zgadza się z opi- Sem naukowym , podanym przez współczesnego foeteorologa niemieckiego.

Z nam y w szyscy podniosłe wrażenie, które sprawia w rzeczywistości a nawet na rysun­

ku w idok teleskopowy ow ego tajem niczego układu św ia tó w —bratniej planety naszej Sa­

turna z je g o pierścieniem i 8 -ma księżycami.

„Jakąż w yższość nad nami posiadają, ję- i l i tylk o istnieją,,, mieszkańcy tej planety, którzy nie tylk o w nocy ale i przez dzień ca­

ły m ogą rozkoszować się tą srebrną wstęgą, okalającą cały firm am ent", pow iedział kie­

dyś do mnie m łody m iłośnik astronomii, gdyśm y wspólnie podziw iali ów obraz wspa­

niały. Co do mnie, nie godzę się na to zda­

nie wcale. A lb ow iem dokoła ziemi nasiej, nad głow am i naszemi rozciąga się pierścień daleko potężniejszy i zarazem delikatniej­

szy, daleko barw n iejszy i bardziej nastrojo­

w y niźli owa złota monotonność pierścienia Saturna. M am y przecież chmury.

N a w et jeżeli pom iniem y na razie kw estyę powstawania chmur i zechcemy je rozpa­

tryw ać jako tw o ry dane już:, .gotowe, to i w tedy usiłowanie w prow adzenia jakiegoś ładu do tej nieskończonej rozmaitości w ydać się może czemś beznadziej nem. A jednak musimy zaprowadzić w tem porządek i to nie tylk o ze w zględ ów naukowych, lecz także i z estetycznych, g d y ż chaos n igd y za­

dowolić nas nie może. Zadaw ala człowieka tylk o „K osm os11.

Porządek ten daje się zaprowadzić fa k ty ­

TYGODNIK P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y NAUKOM P R Z Y R O D N I C Z Y M .

P K E N U M E B A T A „ W S Z E C H Ś W I A T A * .

I

Prenumerowad można w R edakcyi W szech św iata W W a r s z a w i e : roczn ie rub. 8 , k w artaln ie rub. 2.

Z p r z e s y łk ą p o c z t o w ą : ro czn ie rub. 10, półroczn ie rub. 5 . ' w0 w szystk ich księgarniach w kraju i z a g ra n ic *

R edaktor W s zech św ia ta p rzy jm u je z e sprawam i redakcyjń em i codzien n ie od g od zin y 6 do 8 w ieczorem w lokalu redakcyi.

A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A N r . 118.

(2)

578 W 8 ZECHSWIAT jsjó 37

cznie, ponieważ istnieje on rzeczyw iście w przyrodzie. Jest to w ielką pociechą dla miłośnika chmur. N ie chodzi tu o pracę S yzyfa, ponieważ koło fo rm jest nietknięte.

A lb ow iem przyroda, odpow iednio do ogran i­

czeń w m ożliwościach powstania, kształtuje typ y nieliczne i— dru gi fa k t pocieszający — jednakow e na całej kuli ziem skiej. Jeżeli raz poznaliśm y te postaci kapryśne, unoszące się nad naszemi głow a m i, to odnajdziem y je zarówno w L apon ii, jak na przylądku Dobrej N ad ziei lub nad Gangesem . Jednakże, pe­

wien k o loryt m iejscow y uderza obserwatora, prow adzącego badania porów naw cze i po­

dw aja zainteresow anie tem i form am i.

T e zasadnicze postaci chmur, których kla- syfikacyę przeprow adził przed stu la ty Inke H ow ard w słynnem dziele On the m odifica- tions o f clouds, są tak nieliczne, że można je policzyć na palcach. Z pow od ów uzasa­

dnionych nauka posługuje się term inam i ła- cińskiemi, którym w języ k u potocznym o d ­ powiadają: dwa rodzaje chmur pierzastych, dwa odrębne gatu nki baranków, dwa g a ­ tunki chmur w arstw ow ych , dw a gatunki chmur kłębiastych, „ z ł y “ i „ d o b r y p r z y - czem, ja k o przyczyn ek do moralności chmur dodać należy, że i tutaj złe tow a rzystw o psu­

je dobre obyczaje, n ig d y odwrotnie, i nako- niec jeszcze dw ie postaci niewesołe: chmura deszczowa, nimbus tristissimus, oraz m gła nie­

godziw a, nebula execrabilis.

Opis tych postaci odkładam tymczasem do chwili, g d y będę m ógł rozpatrzyć sposoby powstawania poszczególnych typ ów . N a to ­ miast będzie tu na miejscu kilka uw ag d o ty ­ czących ich stosunków ogólnych.

Co do nom enklatury, to szczęściem jest ona teraz ujednostajniona na drodze u m ow y m iędzynarodow ej, co, jak ła tw o zauw ażyć, ma ogrom ną w agę pod w zględ em nauko­

w ym . M ięd zyn arod ow y atlas chmur, dzieło wartości niepośledniej, ma ukazać się nieba­

wem w nowem opracowaniu. Nom enklatu­

ra opiei’a się przedewszyskiem na kształ­

cie, na zew nętrznym w y g lą d z ie chmury. Tu atoli w ystępu je fa k t ogrom nego znaczenia dla k la syfik a cyi chmur. Oto każda postać unosi się na pewnej odrębnej wysokości. Z a ­ pewne, w poszczególnych przypadkach zd a ­ rzają się bardzo znaczne odstępstw a od w a r­

tości średnich, n ig d y jed n a k nie byw a naru­

szone prawo, na którego m ocy rozmaite po­

staci chmur, jeżeli ich jest kilka, zachowują w zględ em siebie pewną określoną kolej na­

stępstwa codo wysokości. W e źm y przykład, w rzeczyw istości dość rzadki, że na niebie m am y jednocześnie chm ury pierzaste, dwa gatu nki baranków oraz chmurę warstwową zwaną stratocumulus. Natenczas w każdym razie chmura pierzasta je s t najwyżej, np. na wysokości 1 0 0 0 0 m, z kolei idzie grupa ba­

ranków, po łacin ie— cirrocumulus na wyso­

kości jakichś G 000 m, dalej chmura altocu- mulus na 4000 w i dopiero na końcu strato­

cumulus na 2000 m. Same pi’zez się wyso­

kości podane m ogą ulegać znacznym bardzo wahaniom, ale kolej ich w kierunku pier­

wszym nie zmieni się n igd y. Ł a tw o zrozu­

mieć, że prawo takie stanowi silną podporę dla klasyfikacyi.

Pierw sze moje w yw od y, dotyczące zasadni­

czych postaci chmur, m o g ły łatw o stać się powodem powstania m ylnego poglądu, cze­

mu zapobiedz jes t moim obowiązkiem. Po­

staci chmur, na ogół, nie są tak poodznaeza- ne, by je można było odróżnić z rówrną łatwo­

ścią jak odróżniam y grosz od złotówki.

W przypadkach typ ow ych tak jest, w rzeczy samej. A to li chmury nie są odlewami, wy- dobytem i z form y; żyją one, rodzą się i giną i m ogą przytem przechodzić z jednej postaci w drugą. Przejścia te mogą stać się powo­

dem zamętu, ponieważ z natury rzeczy zda­

rzają się często. L e c z poniew aż i tutaj prze­

obrażenia nie zależą od jakiegoś kaprysu, ale odbyw ają się wedle praw organicznych, przeto właśnie obserwacya tych przekształ­

ceń ma niemało uroku. A nawet to stawa­

nie się i znikanie, ta ciągła zmienność jest tak dalece w yrazem samej istoty chmury, że uważać musimy tę ostatnią raczej za pro­

ces, wciąż odnaw iający się, aniżeli za stale istniejący objekt przyrodniczy. 1 właśnie pragnienie podkreślenia tego sposobu pojmo­

wania rzeczy w przeciwstawieniu do pogh' du pow ierzchow nego, który w idzi w chab­

rach w y tw o ry z m g ły czysto bierne, przez

w ia tr unoszone, skłoniło mnie do obrania

dziw nego może nagłówka: „Z życia chmur •

Mam nadzieję, że w dalszym ciągu przeZ

przytoczenie kilku przypadków c h a rak tery ­

stycznych zdołam lepiej jeszcze uzasadnić

ten śm iały sposób w yrażania się. Tyfflcza-

(3)

W S Z E C H Ś W IA T 579

sem pozw olę sobie poruszyć kilka kwestyj przedwstępnych.

Z czego składa się chmura? Bez w ątpie­

nia z wody. Tak, ale z w ody w jakiej posta­

ci? Jeżeli jest ona ciepła, to musi być w kro­

pelkach niezm iernie drobnych, tak drobnych, że na długości jed nego m ilimetra można ich uszeregować 50 do stu.

M ożnaby zapytać, dlaczego w łaściw ie dro­

bne te kropelki w od y unoszą się tak g o d zi­

nami całemi w powietrzu. N a to możnaby odpowiedzieć, że chmura nie składa się cią­

gle z jed nych i tych samych cząstek, lecz że często coraz to nowe cząstki przybyw ają, by odnowić skład chmury i zastąpić cząstki ubywające. L ecz przedewszystkiem trzeba pamiętać o tem, że na I g przypada takich kropelek 250 000. Otóż kropelka tak lekka, spadając w powietrzu, napotyka w niem opór rów nie w ielki, jak np. kuleczka ołow ia­

na w garnku miodu, t. j. w ciągu godziny przebywa nie więcej nad BO do 40 m. A za­

tem ma ona dużo czasu przed sobą. Dawna hypoteza, w edług której chmury m iały się składać nie z kropelek, lecz z pęcherzyków wodnych, w ypełnionych parą wodną, która, jak wiadom o, lżejsza jest od powietrza, oka­

zuje się całkiem zbyteczną, pom ijając ju ż to, że została obalona przez obserwacye bezpo­

średnie.

D laczego jednak tw orzy się chmura? Z tej samej przyczyn y, dla której powstaje m gła.

M gła jest właśnie szczególną- postacią chmu­

ry. Jak wiadom o, powietrze zawsze zaw ie­

ra w sobie pewną ilość wody, ale w postaci niewidocznej gazu. Im pow ietrze jest cie­

plejsze, tem więcej może webrać w siebie nie­

widzialnej pary wodnej. Zatem w naszych okolicach ilość jej wynosić m oże najw yżej jakieś 25 g na m etr sześcienny. I odwrotnie, pow ietrze, oziębiając się poniżej pewnej tem ­ peratury, musi w yd ać z siebie w postaci ciek­

łych kropelek część pary wodnej gazow ej, odpowiadającą oziębieniu. P r z y sposobno­

ści zauważmy, że te ki’opelki w ody zawiesza­

ją się ze szczególną predylekcyą na cząstkach kurzu, unoszących się w powietrzu i bardzo niechętnie odczepiają się od tych cząstek.

Tą drogą powstają tak uparte m g ły miejskie.

Niem niej chętnie para wodna skrapla się na cząstkach elektrycznych, zwanych jonam i powietrza.

A zatem m ateryał na chmury powstaje za­

wsze, g d y pow ietrze oziębi się dostatecznie.

Zależnie od okoliczności, towarzyszących te ­ mu oziębianiu się, kształtuje się i postać chmury. I odwrotnie, z wciąż pow racają­

cych znanych postaci chmur, m ożem y w y ­ wnioskować, że pewne bardzo rozm aite pro­

cesy oziębienia odbyw ają się zawsze w jeden i ten sam sposób. T a k w ięc m am y na nie­

bie wypisane olbrzym iem i hieroglifam i w ia­

domości o szczególnych procesach, odbyw a­

jących się we wszystkich warstwach oceanu pow ietrznego.

Dotąd nie znaleziono jeszcze kamienia cza­

rodziejskiego, k tóryby pozw olił odcyfrow ać w szystkie te h ie ro glify z zupełną pewnością.

Niem niej przeto niektóre twierdzenia nauka zdołała ju ż odczytać. Zam iarem moim jest przedstaw ić pewną liczbę tych, które w yd a ­ ją się najzrozumialszemi.

Chcąc zrozum ieć pierwsze z tych tw ie r­

dzeń, należy mieć w pam ięci następujący fa k t fizyczn y. Jeżeli masa pow ietrza do­

staje się pod ciśnienie mniejsze od tego, pod -jakiem znajdowała się przedtem, to z konie­

czności staje się także zimniejszą, niż była przedtem, i to z tego jed yn ie powodu, że ci­

śnienie się zmniejszyło. T a k np. jeżeli ba­

rom etr szybko spada, to faktycznie ju ż przez to samo pow ietrze oziębia się nieco. A to li p rzy pow ierzchni ziem i te wahania ciśnienia są tak drobne, że i odpowiednie zm iany tem ­ peratury są bardzo nieznaczne.

Otóż, ja k wiadomo, ciśnienie atm osfery­

czne maleje bardzo szybko, w miarę, jak w znosim y się w górę. A zatem, masa po­

wietrzna, wznosząc się w górę, oziębiać się będzie stosunkowo szybko z tej tylk o p rzy­

czyny, że ciśnienie, pod które się ona dostaje, m aleje ze wzrastaniem wysokości. N a każde 1 0 0 m wzniesienia oziębienie w ynosi około jed nego stopnia Celsyusza.

Jeżeli z jakiegok olw iek powodu powietrze p rzy powierzchni ziem i ogrzew a się, prze­

dewszystkiem skutkiem , działania słońca, które rozgrzew a grunt, (albowiem powietrza prom ienie słoneczne, nie ogrzew ają bezpo­

średnio), to staje się ono dość lekkiem, by zacząć się wznosić do góry. Dość jest p rzy­

pomnieć tu o balonach-mongolfieraeh.

A zatem pew nego pięknego ranka: letnie­

g o masy pow ietrzne zaczynają wznosić się

(4)

580

w s z e c h ś w i a t

JM» 37

w górę. P rzytem oziębiaję się one, tracąc stopień Celsyusza na każde 100 m wzniesienia, i wreszcie nadchodzi chwila, g d y zgodnie z tem, co pow iedzieliśm y w yżej, pow ietrze to nie m oże już utrzym ać w szystk iej swej w ody w postaci niew idzialnej, lecz musi część jej, począw szy od pew nej wysokości, w yd zielić w postaci nowej. Z chwilą tą chmura ze stanu niew id zialn ego, z nirw any swojej, wstępuje w św iat zjaw isk w id zia l­

nych.

W szędzie więc, gd zie słup pow ietrza w zn o­

si się niew idzialnie z pow ierzch ni ziem i w g ó ­ rę, ukazuje się — na poziom ie, k tóry zależy jed yn ie od początkow ej tem peratury i w ilg o ­ tności p ow ietrza,— ja k o w id zia ln y kapitel te­

g o słupa, drobna z początku chmurka z g a ­ tunku cumulus. T e małe chmurki szeregu­

ją się setkami jedna obok dru giej, tw orząc razem ja k g d y b y koronę całego lasu słupów powietrznych. Jeżeli d o p ływ mas pow ietrz­

nych od dołu jest znaczny, to chmura, sta­

nowiąca koronę, wznosi się wysoko: spostrze­

gam y w yraźn ie siln y ferm ent i kłębienie się w w yd zielon ej masie pary, dopók i nie p o ­ wstaną ow e potężne g ó r y i w ieże, których im ponujący w idok tak różnorodny pod w zględem barw i kształtów znany je s t d o ­ brze każdemu z nas. Chmura ta posiada jeszcze charakter łagodn y, k tó ry rozpoznać można po pełnych okrągłych kształtach jej w ierzchołków . A le szczyt je j ju ż sięga na tysiące m etrów w g ó rę i, wznosząc się coraz w yżej, musi w reszcie oziębić się o tyle, że tem peratura spadnie poniżej zera. Teraz nadchodzi w ielk i m om ent w życ iu chmury.

W ciągu kilku zaledw ie m inut w szczycie tej w ieżycy, k tóry unosi się teraz na wysokości jakichś 6000— 7000 m , zachodzi zmiana ude­

rzająca. Ostre dotąd zarysy w ierzchołków spłaszczają się a z boków ich zaczynają w y ­ pływ ać błyszczące ja k jed w a b masy, które składają się ju ż nie z kropelek wodnych, lecz z cienkich igiełek lodow ych.

Razem z tem przeobrażeniem zm ienił się cały charakter chmury; albow iem w tej sa­

mej chw ili spadają ju ż pierw sze ciężkie kro­

ple z dolnej części chmury, i rozlega się pier­

w szy grzm ot. Cumulus zam ienił się na cumu- lo-nimbus, czy li chmurę burzową. I oto chmu­

ra może rosnąć bez końca. Z g ło w y je j w y ­ rasta szybko tarcza ig ie ł lodowych, najczę-

1 ściej w charakterystycznej postaci kowadła, j by niebawem na m ile całe rozciągnąć sie groźn ie nad okolicą, zasłaniając słońce i zwia­

stując blizką katastrofę. Jądro chmury jest teraz terenem niezm iernie gw ałtow n ych ru­

chów w irow ych. W ie m y o tem od aeronau- tów, którzy wbrew w oli dostają się niekiedy w ten chaos; w ir pow ietrzny potrząsa g w a ł­

townie statkiem, w yciska gaz z powłoki, a linę w agi kilku centnarów podrzucana w y­

sokość łódki.

Podczas oddalania się chmury burzowej dolna jej powierzchnia często w szczególny sposób pokryta bywa pólkulistem i utworami ja k girlandam i. Chmurami festonow em i zo- w ią je anglicy, nauka oznacza je mianem mammato-cumulus (mamma— pierś niew ie­

ścia). Oświecone nizko stojącem słońcem zabarwiają się one na purpurowo i w ygląda­

ją w tedy prześlicznie.

M usim y teraz pożegnać się z tem wspania- łem zjaw iskiem przyrody, jakiem jest chmu­

ra burzowa.

Znajom ość je j budowy jest dla nas punk­

tem w yjścia dla zrozum ienia daleko jeszcze rozciągłejszego kompleksu chmur. W y o ­ braźm y sobie, że rozm iary chm ury burzowej powiększone zostały stokrotnie, a otrzyma- . m y pokrycie ow ych w iększych obszarów’ niz- kiego ciśnienia, czyli tak zwanych cyklonów, które przynoszą nam zazw yczaj deszcz z za­

chodu.

N ad w zględnie ograniczonym obszarem unoszą się chmury niższe, przynoszące deszcz, ale w górze chmury pierzaste czy li cirri w y ­ przedzają obszar deszczow y o setki, ba — o ty ­ siące kilom etrów . Jak i chmury deszczowe, pow stały one skutkiem wzniesienia się mas pow ietrznych w części w ew nętrznej depresyi barom etrycznej; tylk o że to wznoszenie się, za w yjątkiem tylnej części depresyi, odbywa się nie oddzielnem i słupami powietrznem i, lecz całemi powierzchniam i, a przyczyna wznoszenia się leży nie w ogrzew aniu się gruntu, ale w zakłóceniu w ielk iego obiegu atm osfery.

Chmury pierzaste, w yprzedzające depre- syę, znane są dobrze każdemu z nas jako pierwsze zw iastuny zm iany pogody. U ka­

zują one często w postaci dwu potężnych

w stęg rów noległych, zbiegających się w dwu

biegunach na firm amencie, niekiedy także

(5)

W S Z E C H Ś W IA T 581

w kształcie kiści lub innych delikatnych de­

seni. Jak zasłony cirrorum w chmurach bu­

rzowych, składają się one z ig ie ł lodowych.

Zupełnie pew nego dowodu na to dostarcza­

ją różne zjaw iska optyczne— pierścienie nao­

koło słońca i tak zwane słońca poboczne, a także zjaw iska daleko bardziej skom pliko­

wane, w których w ystępuje cały układ barw­

nych i- białych pierścieni. Zresztą, ukazy­

wanie się tych chmur nie zawsze byw a za­

powiedzią niepogody; chcąc ocenić należycie ich znaczenie, trzeba oprzeć się na obserwa- cyi ich prędkości i kierunku. Tak np. jeżeli przeciągają one nad Strasburgiem, dążąc z południo-wschód u, to oznacza to niepo­

godę w H iszpanii. N a obserwacyę tych chmur zwrócona jest obecnie baczna uw'aga.

30 obserw atoryów , rozrzuconych po całej Europie, prow adzi nad niemi systematyczne spostrzeżenia; w ielkie także usługi oddają tej sprawie w zlot } 7 balonów, zorganizowane na podstawie um ow y m iędzynarodow ej.

Chmury te unoszą się na wysokościach, w y ­ noszących od 6000 do 17 000 metrów, i po­

wiadamiają nas o procesach, odbywających się w owTy ch strefach straszliwego zimna.

Jeżeli znajdują się one względnie nizko, to śmiały aeronauta, który dosięgnie tej w y ­ sokości, może, przecinając się przez nie, pra­

wie nie zauważyć ich obecności; ziemia po­

zostaje widzialną; obserwator, znajdujący się w łódce balonu, w idzi obraz słońca, od nich odbity, nie m ogąc jednak dostrzedz samej w arstw y odbijającej. A to li w yżej jeszcze od najw yższych z pom iędzy tych chmur zd o ­ łały ju ż wznieść się w ytw o ry ręki ludzkiej, mam na m yśli balony t. zw. regestracyjne.

B ądź ja k bądź, można dać przykład chmur takich, które bujają w strefach, w yższych nad wszystko co ziemskie; są to jednak goście rzadcy, k tórzy ukazują się oczom naszym w w yją tk ow ych tylk o okolicznościach. M ó­

wię tu o tak zwanych chmurach nocnych, świecących, owem szczególnem zjawisku, które przed la ty dziesięciu można było obser­

w ować w letnie noce na niebie północnem.

Szybow ały one tak wysoko, że słońce dla nich nie zachodziło w ca le— w tych strefach, gdzie zamiast zw ykłych naszych składników atm osfery znajduje się w odór i gd zie w ar­

stw y pow ietrza ju ż nie zdążają za obrotem naszej planety. W zniesienie tych chmur

nocnych, które w części poruszają się z pręd­

kością pocisku działowego, oznaczono na 82 do 83 000 m. W szystko przem awia z at e m, że chodziło tu o zabłąkane masy niesłychanie, drobnego pyłu wulkanicznego, pochodzące z wybuchu wulkanu Krakatoa z r. 1883. P o ­ nieważ w następstwie katastrofy na M a rty­

nice ukazały się tem i la ty inne niezw ykłe zjawiska, ja k np. pewne zjawiska, tow a rzy ­ szące zm ierzchowi, przeto jest rzeczą zupeł­

nie usprawiedliwioną szukać ich w ytłum a­

czenia w tych samych chmurach świecących.

Nakoniec wypada nam pom ówić o trzecim sposobie tworzenia się chmur, który wchodzi w grę w niektórych dobrze znanych posta­

ciach. W idzieliśm y ja k chmury tw orzą się wskutek oziębienia się powietrza od chłodne­

g o gruntu, ja k często powstaje tą drogą mgła, ja k inne znowu powstają wskutek wznosze­

nia się pow ietrza w pewnych określonych warunkach, m ianowicie gatunek cumulus, z którego w yrasta cumulo-nimbus oraz cir- rus i chmury deszczowe. Zanim powiem słów kilka o barankach, o które właśnie tu cho­

dzi, muszę uprzedzić, że ja k w yk azały now ­ sze badania, temperatura i wilgotność nie zmieniają się z wysokością w sposób p ra w i­

dłow y, lecz że często wr górnych warstwach atm osfery istnieje kilka warstw poziom ych, rozgraniczonych bardzo wyraźnie, m iędzy którem i temperatura, wilgotność, a często i kierunek prądu zmieniają się bardzo zna­

cznie i to skokami.

Załóżm y więc, co jest przypadkiem dość częstym, że jedna z takich warstw jest cie­

plejsza od drugiej i zawiera dość dużo pary wodnej, tak dużo, że w razie nieznacznego oziębienia część tej pary w yd zielić się musi:

dopóki w arstw y leżą spokojnie jedna na dru­

g ie j, nie mieszając się ze sobą wcale, dopóty niema jeszcze chmury; g d y jednak w m iej­

scu zetknięcia warstwa cieplejsza zacznie się mieszać z zimniejszą, następuje to, co prze­

w idzieliśm y: warstwa mieszaniny, która sta­

ła się zimniejszą, musi w yd ać z siebie część pary swojej, która przedtem była niew ido­

czna, i oto w m gnieniu oka niebo zaciąga w arstw a cienkich chmur, niewiadom o skąd przybyła.

Jeżeli nadto, ja k to się zdarza najczęściej,

w arstw y górna i dolna mają kierunek wiatru

różny i prędkość różną, to występują w tedy

(6)

582 W S Z E C H Ś W IA T Ko 37

warunki fizy czn e, ściśle takie same ja k te, które sprawiają, że gładk a pow ierzchnia w o­

d y marszczy się pod działaniem wiatru. W ten sposób niebawem chmury zaczynają się dzielić na delikatne układy fal, a w sku tek k rzyżo­

wania się tych układów fal, g rzb ie ty fal dzie­

lą się na części, dając początek barankom.

O bliczyw szy teoretycznie odstęp pom iędzy tem i grzb ietam i fal, zn ajd ziem y zgodność z wielkością odstępów zaobserwowanych, co dowodzi, że tłum aczenie pow yższe odpow ia­

da rzeczywistem u stanowi rzeczy.

W nauce o chmurach rozróżniam y baran­

ki w ysokie drobne o runie srebrzysto-białem (cirrocum uli) oraz baranki niższe o barw ie ciemniejszej (altoeum uli). Zw łaszcza tym drobnym białym , nie należy dow ierzać. O ich niewinności dużo dałoby się powiedzieć, a ję z y k ludu słusznie daje im m iano w ilk ó w w owczej skórze. A lb ow iem , chociaż same przez się nie m ogą one nawet zlekka nas p o ­ kropić, to jednak są zwiastunam i w ielkich depresyi. U kazu ją się one przew ażnie w cza­

sie p ogod y ciepłej, uwarunkow anej pow ie­

w em fenu-, która w klim acie naszym poprze­

dza depresyę.

N a zakończenie p ozw olę sobie przedstaw ić pokrótce jeszcze pewien gatunek chmury, któ­

r y w ielki badacz tego przedm iotu Klem ens L e y nazyw ał sw ojem „kochaniem Jest to chmurka niezm iernie lotna, i niepodobna utrw alić jej obrazu sposobem objektyw n ym . W cudny ja sn y dzień wiosenny lub letni w krótce po wschodzie słońca w ysoko na tle lazuru ukazują się szeregami niezm ierne sub­

telne kształty, ja k g d y b y g łó w k i, pokryte białemi lśniącem i loczkam i. G łó w k i te da­

ją milcząco znak ostrzegaw czy. P o kilkn chwilach znikają bez śladu, i niebo po da­

wnemu jest jasne i czyste, ale świadom y rzeczy obserwator w ie ju ż czego m a się trz y ­ mać i, jeżeli w dniu tym w yb ierze się na w y ­ cieczkę, to z pewnością w eźm ie ze sobą para­

sol. A lbow iem było to ostrzeżenie przed burzą, ostrzeżenie, które m y li bardzo rzadko.

N ie m ogło być zam iarem m oim pow iedze­

nie w szystkiego, co w ciekaw ym ty m przed­

m iocie jest do powiedzenia; sądzę jednak, że n aw et to, co powiedziałem , w ysta rczy do zrozum ienia na czem polegają w łaściwości w y tw o ró w pow ietrznych, zwanych chmura­

mi, oraz do w ykazania, że nie w ysu w ają się

one ja k deus ex machina na w zór kulis tea­

tralnych, lecz że często w obrębie naszej bez­

pośredniej obserwacyi rodzą się, żyją i umie­

rają. Tłum . S. B.

W Y K R Y C I E S Z T U C Z N Y C H K I N A Z .

Nauka o koloidach w stępuje w nową, nie­

zmiernie owocną dla najogólniejszych zagad­

nień biologicznych fazę.

Już w okresie badań początkow ych nad własnościami roztw orów koloidalnych w szy­

scy niemal badacze podejrzew ali olbrzymie znaczenie, ja k ie w yświetlenie własności ogól­

nych koloidów może w przyszłości posiadać dla zrozum ienia procesów, związanych ze sprawam i obrony, odżyw iania się i rozwoju ustrojów żyjących. Z tego też powodu po­

siadamy szereg badań detalicznych nad kolo­

idami, szereg w yn ików z doświadczeń, czy­

nionych nad w pływ em rozm aitych koloidów na ciecze organiczne, na czerwone ciałka krwi, na koloidy. Posiadam y też obecnie wyniki poszukiwań, które upoważniają nas do p rzy­

puszczania, że zjawiska hem olizy, aglutyna- cyi, działania toksyn, antytoksyn i jadów da­

dzą się sprowadzić do własności roztw orów koloidalnych. Poszukiwania jednak dotych­

czasowe posiadają charakter bardzo teorety­

czny: rozwiązania swego oczekują wciąż ta­

kie np. zagadnienia, ja k w ykazanie tożsamo­

ści mechanizmu reakcyj ciał koloidalnych, odbywających się w ew nątrz i poza żyjącym u strojem — brak doświadczenia decydującego któreby wykazało, że koloidy sztuczne mogą w yw ołać jedno z działań analogicznych, właściwych w yłącznie w ytw ai’zanym przez organizm ciałom. L u k ę pow yższą m ogłoby zapełnić np. wykazanie działania diastatycz- nego lub toksynowego, w yw ołan ego przez ciało sztuczne, lub też nadanie czystemu so­

kow i trzustkowemu zapomocą ciała, nie w y ­ tw orzonego przez organizm, własności cieczy czynnej, reagującej bez udziału produkowa­

nej' przez ustrój ży ją cy kinazy

Zagadnienie pow yższe jest kw estyą nie­

zmiernej w agi, a próby dotychczasowe roz­

w iązyw ania je j są bardzo nieścisłe, oparte na bardzo oddalonych analogiach.

Obecnie kwestya ta została w zasadzie roz­

strzygnięta: doświadczenie decydujące, któ­

(7)

J\f» 36 W SZEOHŚW TAT 583

rego opis znajdujem y w „R evu e gen. des

S c i e n c e s 11 (art. p. V. Henrego), dokonane z o ­

s ta ło w sorbońskiej pracowni fizyologicznej

p r z e z Larguiera, który po dodaniu do czyste­

go soku trzustkow ego odpowiednich koloi­

d ó w i elektrolitów , w y zw o lił właściwe mu

d z i a ł a n i e . N ależy zauważyć, że La rgu ier

o p a r ł to doświadczenie na w ynikach swych

p o p r z e d n i c h poszukiwań, przeprowadzonych nad w pływ em elektrolitów na działanie w za­

je m n e rozm aitych koloidów, z tego też w zg lę ­

du wyniki te podajem y w krótkich zarysach.

Wiadom o, że po zmieszaniu roztw orów dwu różnych koloidów, własności tych koloi­

dów ulegają zmianie; dwa koloidy ujaw ­ niają pewne działanie na siebie. Działanie to jest mniej lub więcej silne, zależnie od okoliczności, polega zaś na tworzeniu się t. zw. kompleksów. W szystko odbywa się tak, ja k g d y b y roztw ór zawierał jeden tylko koloid złożony.

VWłasności tych złożonych koloidów, kom­

pleksów, są odmienne od poszczególnych znajdujących się w roztw orze koloidów.

Przytaczamy dwa następujące przykłady.

a ) Jeżeli zm ieszam y koloid nietrw ały (np.

srebro koloidalne) z koloidem trwałym , posia­

dającym jednakow y ładunek elektryczny (np.

skrobia), nie zau w ażym y strącania się koloi­

du złożonego w obecności rozcieńczonych elektrolitów, g d y natomiast srebro koloidal­

ne samo przez się jest niezmiernie w rażliwe na najmniejsze ilości elektrolitów ; cechy za- t«,a koloidu nietrw ałego zostały zniw elow a­

ne, a własności now ego kompleksu zbliżają się do własności koloidu stałego.

b) Jeżeli zostaną zmieszane dw a koloidy znaków przeciwnych (np. odjemne srebro ko­

loidalne z dodatnim wodzianem żelazawym ), i jeżeli roztw ory są dostatecznie stężone, wtedy powstaje osad, zaw ierający dwa kolo­

idy. Osad ten rozpuszcza się w nadmiarze jak dodatniego, tak i odjem nego koloidu.

Jeżeli w nadm iarze użyto koloidu dodatnie go, to kompleks jest dodatni i odwrotnie.

W razie użycia roztw orów rozcieńczonych dwa koloidy znaków przeciwnych nie tworzą osadu, własności jednak poszczególnych ko­

loidów ulegają zmianie, co upoważnia do przypuszczenia, że i w tym przypadku po­

wstają kom pleksy koloidalno.

Zwracając się obecnie do działania elektro­

litów na koloidy, zaznaczym y przedewszyst- kiem, że dodanie elektrolitu do roztw oru ko­

loidalnego powoduje utworzenie się osadu iż e strącalność ta zależy od natury ciała koloi­

dalnego: stąd rozróżnianie koloidów nietrw a­

łych, osadzających się w obecności bardzo ma­

łych ilości elektrolitów i koloidów trw ałych.

P rócz tego różne elektrolity strącają się nie w jednakow ym stopniu; badając zachowanie się koloidów w obecności różnych elektroli­

tów, stwierdza się, że zdolność strącania za­

leży albo od zasadowości kwasu, albo od w ar­

tościowości metalu w elektrolicie. W koloi­

dach dodatnich osadzanie się powoduje rodnik kw asow y, w odjem nych— metal.

W id zim y zatem, że koloid odjem ny strąca się w obecności koloidu dodatniego lub soli metalu dwu - lub trójwartościow ego; również koloid dodatni— wskutek działania koloidu odjem nego lub soli kwasu dwu-lub trójzasa- dowego.

Pow staje pytanie, w jaki sposób tw orzy się osad, jeżeli do roztworu koloidu odjem nego doda się mieszaniny elektrolitu i koloidu do­

datniego? K w estya ta nie jest zw ykłą cieka­

wością teoretyczną, posiada ona również zna­

czenie praktyczne. W iadom o, że większość ciał barwiących posiada własności koloidów, jak rów nież i tkanki zwierzęce i roślinne, podlegające barwieniu; otóż znane są od daw ­ na własności pewnych ciał, t. zw. łączników, przez których w p ły w osiąga się umiejscowie­

nie barwnika w tkankach; zjawisko to zacho­

dzi w tedy, g d y tkankę badansj, traktuje się początkowo roztw orem tego ciała, a następnie pogrąża się ją do roztworu barwnika, lub też gd y się na nią działa jednocześnie mieszani­

ną barwnika z łącznikiem. Łączniki, uży­

wane w technice mikroskopowej, są p rze­

ważnie solami kw asów dwuzasadowycli i m e­

tali dwu - lub trójwartościow ych. Istnieje zatem związek bezpośredni m iędzy techniką barwienia a rozwiązaniem zajmującej nas kw estyi ogólnej: w jaki sposób elektrolity zm ieniają działanie koloidów na siebie?

Zbadaniem tej kw estyi zajęli się L a rgu ier i Henx’i, w yniki zaś ogólne tych poszukiwań dadzą streścić się ja k następuje.

Różnorodność zachowania się koloidów wobec działania elektrolitów zależy od w ła­

ściwości elektrolitycznych użytych w do­

świadczeniu koloidów'.

(8)

584 W S Z E C H S W IA T JMs 37

a) Jeżeli na osad, p ow stały wskutek dzia­

łania na. siebie dwu k o loid ów znaków prze­

ciwnych, będziem y działali roztw orem soli metalu dw uw artościow ego i kwasu jednoza- sadowow ego (np. azotanem m agnezow ym strącającym koloidy odjem ne), to w ted y część znajdującego się w osadzie koloidu dodatnie­

go przejdzie do roztw oru; w razie zaś działa­

nia soli m etalu jed n ow artościow ego i kwasu dwuzasadow ego (np. N a 2 S 0 4 osadzającego koloidy dodatnie) odłączy się od osadu k o ­ loid odjem ny. Jest to sposób ogóln y strą­

cania z kompleksu koloidalnego jed n ego z dwu koloidów , a od badań dalszych w tym kierunku przedsięw ziętych należy spodzie­

wać się rozw iązania k w eśtyi z zakresu tech­

niki histologicznej, k w estyi odbarwiania.

b) D w a koloidy różne pod w zględem trw a ­ łości: żelatyna i roztw ór błękitu anilinow e­

go; pierw szy trw a ły, dru gi bardzo nietrw ały, osadzający się z łatwością w obecności soli m etali dw uwartościow ych, oba— znaków j e ­ dnakowych, odjem nych. P o u pływ ie kilku dni żelatyna w chłania bardzo nieznaczną ilość błękitu anilinow ego; je ż e li następnie dodam y do tegoż roztw oru soli metalu dw u­

w artościowego, np. azotanu barow ego lub cynkow ego, to ciecz odbarwi się całkowicie, żelatyna zaś silnie zostanie zabarw iona na niebiesko, i na dnie naczynia zgrom adzi się nieznaczna ilość osadu błękitu anilinowego.

A zatem, przez dodanie do roztw oru odpo­

w iedniego elektrolitu, zabarw ienie zostało utrwalone na żelatynie.

Objaśnienie tego zjaw iska następujące:

dwu w artościowe jo n y dodatnie cynku w y ­ w ierają działanie na błękit anilinow y, koloid odjemny, w skutek czego pewna część strąca się, pozostała zaś ilość zostaje wchłonięta przez żelatynę łatw iej niż w tedy, g d y cząste­

czki b y ły naładowane odjem nie. W żela ty ­ nie błękit an ilinow y rów nież znajduje się w obecności jo n ó w cynku, które jednak nie ujawniają działania strącającego, poniew aż żelatyna, jako koloid trw a ły, tw orząc z błęki­

tem kompleks koloidalny, w w yższym sto­

pniu opiera się działaniu elektrolitu.

W iadom o, że czysty sok trzu stkow y nie tra­

w i albuminu ja jow ego; aby osiągnąć to dzia­

łanie, należy dodać do soku kinazy, produk­

tu organicznego, znajdującego się w śluzie jelitow ym , w białych ciałkach krw i, w droż­

dżach, w w yd zielin ie gruczołów jadowych w ężów, wreszcie w znacznej ilości bakteryj Produ kt ten otrzym uje się, macerując odpo­

wiednie części organiczne w w odzie chloro­

form ow anej i strącając z roztworu zapomocą alkoholu; w t. 80° własności je g o zostają w w ysokim stopniu osłabione; kinaza zatem jest ferm entem rozpuszczalnym.

F izy o lo g o w ie , którzy badali własności ki­

naz sądzą, że czysty sok trzustkow y nie za­

wiera czynnego ferm entu proteolitycznego, lecz jed yn ie stadyum niższe, proferment, protrypsynę, dopiero po dodaniu kinazy sok staje się czynnym^ a zatem: protrypsymi T- kin a.za=trypsynie.

Opierając sw oje badania na wynikaoh swoich poprzednich poszukiwań nad koloida­

mi, La rg u ier w y k ry ł, że z pomocą całego sze­

regu najrozm aitszych środków czystemu so­

k o w i trzuskowemu można nadać własności trypsyny. W tym celu autor pogrążał sze­

ściany z albuminu w roztw orach koloidów dodatnich, takich jak błękit toluidynowy, fio­

let m etylow y, czerw ień Magdala, błękit me­

tylo w y, i t. p. P o upływ ie wielu godzin przebywania w roztw orze barwnika sześcia­

ny pochłaniały bardzo małe ilości koloidu dodatniego; następnie autor pogrążał je w czystym soku trzustkow ym , do którego dodawał odpow iedniego elektrolitu — soli me­

talu dw uw artościow ego i kwasu jednozasado- w ego (np. azotanu barowego, wapniowego, m agnezow ego i t. p.). P o u pływ ie dwuna­

stu g od zin trzy czw arte białka zostały stra­

w io n e—czysty sok trzustkow y stał się zatem czynnym . Doświadczenia kontrolujące wy­

kazały, że ani koloid dodatni, ani też roz­

tw ór elektrolitu, dodawane do soku trzustko­

w ego oddzielnie, nie w yw ołu ją podobnego działania.

L a rg u ier jest zdania, że w doświadcaeniu tem pochłonięty przez białko koloid dodatni zastępuje kinazę, elektrolit zaś pełni rolę łącznika (trypsyna jest koloidem odjemnym).

Godną uwagi jest ilość koloidu dodatniego, Jktórą utrwala białko; jest ona niezmiernie mała, wynosi bowiem (błękit toluidynowy) zaledw ie setną część m iligram a na ćwierć gram a białka; ilość ta okazuje się zupełnie wystarczającą dla nadania sokow i trzustko­

wemu, zawierającem u elektrolit, własności

trawiennych.

(9)

J\l» 37 W S Z E C H Ś W IA T 585

Takie są w streszczeniu przytoczone po­

w yżej fa k ty, zdob yte przez Larguiera. N a ­ leży spodziewać się, że przyszłe badania nad toksynami i anty tok synami, zdążając ow oc­

nie w ytkn iętą drogą poznawania własności roztw orów koloidalnych, do rów nie pow aż­

nych dojdą w yn ików w tej k ategoryi nie zmiernje w ażnych zagadnień biologicznych.

K B.

F O T O A K T Y W N E W Ł A S N O Ś C I K R W I K R Ó L I K A .

W świecie roślinnym oddawna ju ż stwier­

dzono w p ły w światła na. sprawy życiow e i zauważono zależność chlorofilu od światła słonecznego. Od czasu zaś badań Marchle­

w skiego nad pokrewieństwem chemicznem barwnika zieleni i hem oglobiny nasuwało się pytanie, czy krew ssaków nie posiada pe­

w nych funkcyj będących w związku ze świa­

tłem, a szczególnie, czy krew przebiegająca pow ierzchow nie w licznych naczyniach skó­

ry, nie zostaje naładowana energią świetlną, którą oddaje następnie w nieoświetlonych częściach organizmu. N ad to szło o to, jaki w p ły w ma oświetlenie na funkcye życiow e kom órki i czy procesy utleniania różnią się wzajem nie w razie obecności lub braku ener­

g ii świetlnej, t. j. czy krew prócz dostarcza­

nia tlenu posiada zdolność w yw oływ an ia prędszego je g o zużycia. R ozw iązać te za­

gadnienia postarał się Schlapfer z Zurychu.

Pochop ku temu dały mu badania Sohetzego i W intersteina, które w ykazały, że choleste- ryna i lecytyna, ciała, w które, ja k w iado­

mo, szczególnie obfitują czerwone ciałka krw i, przez oświetlanie zmieniają się zna­

cznie pod w zględem chemicznym i fizycznym ; oprócz tego dawne doświadczenia R a d zi­

szewskiego dow iodły, że lecytyny, protagony i inne ciała organiczne świecą podczas utle­

niania.

W celu w yjaśnienia kw estyi zależności po­

m ięd zy chemizmem krw i, jej fizy o lo g ią a zdolnością świetlną autor przedsięwziął szereg badań nad:

1 ) zachowaniem się krw i świeżej;

2 ) zachowaniem się k rw i świeżej po uprze- dniem je j oświetleniu;

3) zachowaniem się tych dwu rodzajów krwi, uprzednio w ystaw ionych na działanie

pewnych ciał chemicznych (po uprzedniem otruciu);

4) zachowaniem się narządów zwierzęcych zaw ierających lub pozbaw ionych krwi, a także w przypadku otrucia.

Schlapfer u żyw ał do doświadczeń krw i królików albinosów i pigm entowanych. K re w tę nalewał na p łytk i Petrogo, w ylane para­

fin ą i nie przykryte szkłem, które, ja k w iado­

mo, samo działa fotochem icznie. Jako w ska­

źnika fotoaktywności używ ał p ły ty fo to g ra ­ ficznej Lum ierea ( I extra-rapid). P ły tę opa- ko w yw ał w papier czarny m atowy, w k tó­

rym po stronie odpowiadającej warstw ie czułej na światło, w ycięta była figu ra trój­

kąta o bokach = 15 mm. P ły tę tę umiesz­

czał w ycinkiem na w arstw ie krwi, na odle­

głości 3— 4 mm od tej ostatniej.

Doświadczenia z krw ią zebraną w ciemno­

ści, z zachowaniem wszelkich środków ostro­

żności, w ykazały, że krew królików albino­

sów najwcześniej po 16 godzinach w yw ołu je na płycie w yraźn y zarys danego w doświad­

czeniu trójkąta. Fotoaktyw ność ta trw a przez 3 dni; w przeciągu tego czasu nie zmienia się pod w pływ em w yparow ania wody. K rew królików pigm entow anych w ykazuje fo to ­ aktywność znacznie słabszą.

Następnie Schlapfer brał krew zebraną z ż y ły usznej w świetle i w ystaw iał ją przez 10 dni na działanie promieni słone­

cznych. Potem płytk ę wstawiano do cie­

m ni fotograficzn ej i postępowano dalej jak w pierwszem doświadczeniu. P o 16 g o d zi­

nach zdołano stwierdzić daleko silniejsze działanie świetlne, niż w przypadku krw i nieoświetlonej. A ktyw n ość trwała tu dłu- żej, g d y ż aż dni 6 — 8 . Pozbaw iona fo to ­ aktywności krew po powtórnem oświetleniu nabierała znowu własności fotoaktyw nych.

K r e w królik ów pigm entowanych i w tym ra ­ zie posiadała słabsze własności fotoaktyw n e niż krew albinosów. W celu w yświetlenia kwestyi, jakie części składowe krw i mają głów ne znaczenie w je j fotoaktywności, Schlapfer przedsięwziął szereg doświadczeń z krw ią zw ierząt otrutych. Otrucie cyano- wodorem niszczyło kompletnie i bezpow ro­

tnie własności fotoaktyw n e krw i, otrucie chloranem potasu zmniejszało je znacznie.

Co do znaczenia leukocytów, to ono nie zq-

(10)

JVo 37

stało zupełnie wyjaśnione, g d y ż podczas do­

tychczasowych nielicznych prób badaczowi nie udało się w yw ołać u królik ów ropienia, z powodu zbyt słabej zjad liw ości w ziętych | do doświadczeń kultur bakteryj ropotw ór- j

czych. P ró b y z oddzielnemi narządami za- wierającem i krew lub jej pozbawionem i, w y - j kazały mniejszą ich fotoa k tyw n ość w po- 1 równaniu z krwią. Co dziw na, narządy bez- krwiste działały silniej, niż zaw ierające krew.

N ie udało się jednak uniknąć pew nych błę­

dów, g d y ż trudno było regu low ać odległość pom iędzy płytą fotograficzn ą a kawałkiem narządu w ziętym do doświadczenia. U z w ie ­ rząt otrutych zapomocą cyanowodoru, lub chloranu potasu narządy w y k a z y w a ły w y ­ raźne własności fotoaktyw n e.

Co dotyczę przyczyn y, w yw ołu jącej fo to ­ aktywne własności krw i, to należy rozpatrzyć cały szereg czynników, m ogących w p ływ ać w ten sposób na p ły tę fo togra ficzn ą . Col- son utrzym uje, że na żelatynę bromosrebr- ną w pływ ać m ogą 1 ) czynniki mechaniczne, np. ucisk, 2) ciepło, 3) elektryczność, 4 św ia­

tło, i 5) energia chemiczna, np. t. zw. w y w o ­ ływ an ie p łyty, g a zy i t. d. W danym fa zie w ykluczyć należy pierwsze trz y punkty i zw rócić uwagę tylk o na punkty 4 i 5, idzie tu tylk o o działanie gazów lub działanie fo ­ toaktywne. G d yb y g a zy rzeczyw iście m ia­

ły tu w p ły w jakikolw iak, należałoby oczeki­

wać, że przedostaną się one ła tw o pom iędzy płytę a papier m atow y, w której p łyta za­

winięta była, w takim razie zm iany w id o­

czne b y łyb y na całej płycie, a nietylko w miejscach nieosłoniętych (zarys t r ó j­

kąta). P a p ier czarny stanow i w ięc tutaj ekran, który zasłania oddzielne części p ły ty od oświetlenia. K re w zatem posiada w ła ­ sności prom ieniow ania światła, narówni zi w ielu innemi ciałami w przyrodzie jak np.

drzewem, szkłem, papierem (znane badania Graetza, Molischa i Russela nad zjaw iskiem t. zw . fotechii). Co do papieru zauważo­

no, że najsilniej działa papier biały, średnie własności fotoa k tyw n e posiada papier czar­

ny glansow any, natomiast papier czarny m atow y pozbaw iony jest zupełnie zdolności prom ieniowania, z tego powodu też nadaje się doskonale do doświadczeń w yżej opisa­

nych. N ależy więc przypuścić, że niektóre ciała, odrzucające prom ienie świetlne, posia­

dają zdolność przechow yw ania ich przez czas jakiś, następnie wyprom ieniania. B yć może, prócz czynników fizycznych, w yw ie­

rają tu działania pewne czynniki chemiczne, ale w każdym razie w bardzo nieznacznym stopniu. W doświadczeniach Schlapfera zauważyliśm y jednak, że krew królików albi­

nosów w ykazu je daleko w yraźniejsze w ła ­ sności fotoaktyw n e niż krew królików pi- gm entow anych. Jak to pogodzić z teoryą optyczną: wszak własności fizyczn e obu-

| dwu gatunków krw i są jednakowe, jeżeli idzie o ich zdolność odczuwania promieni.

M am y więc tu poza czynnikam i cząsteczko- w em i do czynienia z czynnikam i fizyczno- chemicznemi, g d y ż po oświetleniu krew kró­

lik ó w pigm entowanych z nieczynnej stawa­

ła się czynną. Pozatem należy zw rócić uwa­

g ę na w p ły w cyanowodoru, który rów nież nie m iałby żadnego znaczenia, g d yb y szło tylk o o odrzucenie prom ieni św ietlnych od ciała obojętnego. N akoniec wspólność własno­

ści fotoaktyw n ych z podobnemi własnościa­

m i innych ciał dowodzi, że fotoaktyw ność ta właściwa jest pewnemu podłożu organ i­

cznemu, i znika z rozkładem pośmiertnym tego podłoża N ie znajduje się ona w żadnym związku z procesem gnicia, w yw oływ an ym przez m ikroby, ani z życiem właściwem, 0 którem m ow y być nie może w k rw i wysu­

szonej, lecz jed y n ie w związku z pewnym cało­

kształtem budowy cząsteczkowej, zapewne z zachowaniem się procesów utlenienia, z po- wolnem rozszczepieniem cząsteczek. G łówne znaczenie m ają tu prawdopodobnie czerw o­

ne ciałka krwi, fotoaktyw ność ich jest w związku z chemizmem, analogicznie z w y ­ nikami doświadczeń Radziszew skiego. U czo­

ny ten, ja k wiadomo, zauważył, że niektóre ciała, ja k np. większość aldehydów, cukier gronow y, cholesteryna, lecytyna, terpeny 1 t. d., łącząc się w środowisku alkalicznem i w temperaturze 150°— 170° C z tlenem, w y ­ syłają prom ienie świetlne. B enzol i ksylol świecą w tych samych warunkach jedynie w tedy, jeżeli poprzednio w ystaw iono je na działanie prom ieni świetlnych (analogicznie z krw ią królik ów pigm entowanych). W e k rw i połączone są te czynniki, które w cia­

łach przytaczanych przez Radziszew skiego w yw ołu ją zjaw isko świecenia: tlen, uw olnio­

ny z hem oglobiny, i w erytrocytach— ciała,

(11)

jypo 3 7 W S Z E C H Ś W IA T 5 8 7

obfitujące w cholesterynę i lecytynę J). F oto-

a k t y wność k rw i związana jest głów nie z he­

m o glo b in ą, fotoaktyw n ość narządów z ciała­

mi grupy h c y ty n y . Co dotyczę różnicy po­

między reagow aniem k rólik ów albinosów a królików pigm entow anych, autor stara się ją objaśnić w ten sposób, że z powodu braku pigmentu w skórze zw ierząt albinosów świa­

tło ma łatw iejszy dostęp do krwi, przez co też silniej na nią działa.

A. E .

T . G

o d l e w s k i

.

O N I E K T Ó R Y C H W Ł A S N O Ś C I A C H R A D Y O A K T Y W N Y C H U R A N U 2).

W illiam Crookes w y k a z a ł w r. 1900, że pro­

sta operacya chemiczna pozwala w ydzielić z ura- m niew ielką ilość substancyi ra d io a k ty w n e j U X , która kilkaset razy silniej działa na płytkę foto­

graficzną, aniżeli uran, z którego została w y dzielo ­ na. U ra n uwolniony od tej substancyi okazał się prawie zupełnie nieaktywnym . P o d o bn y fakt za­

obserwował potem B ecąuerel, przyczem stw ierdził r/.ecz ogromnej w a g i, a mianowicie, że z biegiem csasu uran odzyskuje aktywność utraconą, g d y tymczasem.aktywność oddzielonej substancyi U X zanika. Z późniejszych oznaczeń ilościowych

■Soddego i R u tterfo rd a okazało się, że aktywność s iała U X , mierzona na podstaw ie promieni (3, m a­

leje w ed le p ew nego p ra w a w ykładniczego i w cią- i dni 2 2 spada do połow y wartości pierwotnej, lecz że jednocześnie uran „ o b d a rty 14 ze sw ych promieni (3, odzyskuje sw ą akty wność, przyczem krzywa, p rzedstaw iająca je g o stopniowe „ p rz y ­

rodzenie do s ie b ie 11, inaczej, k rzy w a je g o zys­

ków jest dopełnieniem krzyw ej strat substancyi UX. W e d ł u g teoryi rozpadu ciał radyoaktyw - ji.ych, zachowanie się takie w sk az y w ało by że f iało IJ X jest stopniowym w ytw orem ciała V i że dalszemu przeobrażaniu się ciała U X towarzyszy emisya promieni (3.

W badaniach sw y ch nad ciałami rad y o ak ty w - nemi w o góle a w szczególności nad zmianami aktywności z czasem, Stefan M eyer i E g o n v. Sch w eid ler pow tórzyli pomiary R utterforda i Soddego, u ż y w ają c przytem do w ydzielania ciała U X m etody Crookesa. W strz ą sa li oni roz-

') A u to r m ówi jeszcze o trzecim czynniku sprzyjającym, mianowicie o odczynie alkalicznym, jakob}' w łaściw ym k rw i. A utor nie w ie zapewne, że najnowsze bad an ia Fraenkla, Friedlandera i inn. w y k azały, że k re w normalna posiada od ­ czyn obojętny. (P rz y p . referenta).

2) Streszczenie rozprawy Tadeusza Godlewskie- So, umieszczonej w Philosophical Magazine 1905 ser. 6 vol. 10 p. 45— 60, N atu rw . Rundschau z dnia 7 września 1905.

tw ó r w odn y azotanu uranu z eterem etylowym i otrzym yw ali, po oddzieleniu eteru i w o d y , roz­

tw ór eterow y azotanu uranu, nie zaw ierający cia­

ła U X i pozbawiony aktywności [3, który „ p rz y ­ chodził do s ie b ie “ w ed le p ra w a w ykładniczego i po dniach 2 2 pozysk iw ał połow ę aktywności całkow itej. R o ztw ó r wodny zawierał wszystko ciało U X , a skoro w ykrystalizow ano azotan ura­

nu z roztworu w odnego, to ak tyw ność P zanikła w sposób całkiem odmienny od tego, który obser­

w ow ano dotąd, albowiem spadła ona do połowy po dniach d w u zamiast po 22-u. Pragn ą c w yjaśn ić tę sprzeczność, M e y e r i Schw eidler w y ­ konali szereg doświadczeń i przekonali się, że z gorących roztw orów wodnych azotan uranu krystalizuje się w postaci zw artych płytek, posia­

dających następującą własność szczególną: a k ty w ­ ność ich w pierwszych dniach spada do połowy, osiąga minimum po dniach 4 do 5-iu a potem przez czas d łu gi powoli wzrasta; czas, w którym następuje minimum zależał od grubości płytki.

F izy cy wiedeńscy doszli do wniosku, że zachodzi tutaj zmiana albo w aktywności, albo też w po­

chłanianiu promieni przez p łytk ę krystaliczną.

W tym stanie s p ra w y R utterford zaproponował G odlew skiem u przeprowadzenie szeregu badań cełem wyjaśnienia tego zachowania się uranu.

G odlew sk i zaczął od tego, że powtórzył d ośw iad ­ czenie M eyera i Schw eidlera, oddzielił roztwór eterow y od w odn ego i odparow ał każdy z nich do suchości, oraz z roztworu wodnego usunął także i wodę krystalizacyjną. N astępnie zmie­

rzono w obu aktywność a i aktywność (3, A zo ­ tan uranu z roztworu w odnego, który zaw ierał

U X roztworu eterowego tracił sw ą aktywność w ed le praw a w ykładniczego: spadła ona do po­

ło w y po u p ły w ie 22-u dni. Część eterowa b y ła z początku zupełnie nieaktyw na i n aby w ała aktywności (3 w ed le p raw a, którego w yrazem b y ­ ła k rz y w a dopełniająca (w zględ em pierwszej krzy­

wej, t. j. k rzy w ej strat). A zatem, zanikanie szybkie występuje tylko w tedy, g d y azotan uranu krystalizuje się poprostu z roztworu w odnego, nie w ystępuje natomiast, jeżeli odp arow y w an ie roz­

tw oru przedłużym y aż do usunięcia w o d y k rysta- lizacyjnej. M e y e r i S ch w eid ler także zauważyli, że w obecności w o d y sp raw a o d b y w a się nor­

malnie.

W dalszym ciągu doświadczeń roztwór w o d ­ ny, który zaw ierał nadm iar ciała U X 1 poddano krystalizacyi cząstkowej Roztwór pozostawio­

no na czas pew ien w spoczynku w temperaturze pok ojow ej, przyczem w iększa część azotanu sk ry ­ stalizowała się na dnie miseczki w postaci płytki;

łu g maciczny, p ok ryw ający tę płytkę, po odlaniu do innej miseczki i odparow aniu do suchości, j e ­ dnakże bez utratyr w o d y krystalizacjąnej, dął tak- 1 że zw artą płytkę krystaliczną. A k tyw n ość [3 roztworu eterow ego oraz takąż aktywność obu

! p łytek krystalicznych, otrzymanych z roztworu

w odn ego, zestawiono w tablicy oraz uzm ysłow io-

J no w postaci k rzy w y ch , z których okazuje się, że

(12)

588

w s z e c h ś w i a t

JSTo 37

aktyw ność części eterow ej w zrastała p ra w id ło w o w sposób ciągły i po dniach 2 2 d osięgła połow y ostatecznej sw ej wartości; że, dalej, aktyw ność pierw szych kryształów sp adła d o połow y raniej więcej w ciągu d oby, a następnie w zrastała po­

w oli z biegiem czasu, m ianowicie, ja k to stw ier­

dza p rzebieg k rzy w y ch , w tym samym stosunku, co i przyrost części eterow ej. N atom iast płytka krystaliczna, otrzymana z łu g u macicznego, w pier­

wszych dniach po krystalizacyi szybk o traciła s w ą aktywność, która, spadłszy do minimum, podnio­

sła się potem cokolwiek, a następnie pozostawała praw ie stałą; po u p ły w ie d w u miesięcy płytka ta utraciła zaledw ie około 1 0 J,.

Jeżeli pominiemy pierw szy okres szybkiego spadania w obu częściach w odn ych, który p rze­

b ie g a zgodnieze spostrzr żeniami M ey era i Schw eid - lera, to okaże się, że w d w u przypadkach nastąpił przyrost jedn ostajn y aktyw ności [j a mianowicie w części eterowej oraz w płytk ach krystalicznych, n ajp ierw otrzymanych; w idać stąd , że U X zosta­

ło usunięte nie tylko z części eterow ej, lecz w zna­

cznej części także i z kryształów , najpierw otrzy­

manych. A zatem łu g maciczny musiał zaw ierać większy nadm iar ciała U X .

N a w e t w św ieżym azotanie uranu, można b y ło przez krystalizacyę zw yczajną oddzielić pierw sze k ryształy od łu g u macicznego, i w te d y z n a jd o w a ­ no w tym ostatnim siedem razy w ięcej ciała IJX aniżeli w pierw szym . P rze z krystalizacj ę cząst­

k ow ą można by ło p ra w ie zupełnie uw olnić uran od ciała U X , ponieważ rozpuszcza się ono bardzo łatw o w wodzie. Tem tłumaczy się ra d y o ak ty - wność kryształów , n ajp ierw otrzym anych z roz­

tworu w odn ego po potraktow aniu eterem. Część znaczna ciała U X pozostała w łu g u macicznym;

k ryształy zaw ierały małą tylko je g o ilość i a k ty w ­ ność ich musiała wzrastać w e d łu g k rzy w ej

„przychodzenia do s ie b ie “ uranu. W podobny sposób d aje się w ytłum aczyć p rzy rost a k tyw n o ­ ści, który zaobserw ow ali M e y e r i Schw eidler.

N atom iast aktyw ność kryształów z łu g u maciczne­

go z początku m alała bard zo szy b k o , podniosła się cokolwiek po przejściu przez minimum, a na­

stępnie pozostawała stałą. Z e u b y te k procento­

w y b y ł tu mniejszy od przyrostu w dwru pozo­

stałych k rzy w y ch , pochodziło to stąd, że p łytk a b y ła trzy razy gru bsza od p łytki, otrzymanej z pierw szej krystalizacyi. W z ią w s z y p ły tk ę b a r­

dzo cienką, przekonano się, że ak tyw n ość jB u b y ­ w a daleko bardziej p raw id ło w o.

Spadanie aktywności zaraz po w y tw orzen iu się płytki krystalicznej stwierdzono także w te d y , gd y , nie d odając eteru, pozwolono azotanowi uranu krystalizować się w temperaturze zw yczajnej z roz­

tw oru w w ad zie krystalizacyjnej. Bezpośrednio po krystalizacyi aktyw ność |3 sp a d ła i osiągnęła minimum po u p ły w ie d w u dni. I to p otw ierdziło spostrzeżenia fizy k ó w wiedeńskich. A to li sp a d a­

nie takie nie d aje się wytłum aczyć ani obecnością jak iego ś n o w ego produktu rozkładu — albow iem zależność od w aru n k ów zewnętrznych w y łą cza ta­

kie przypuszczenie — ani też zmianą w zdolności pochłaniającej, g d y ż zmianę tę w yłącza niezmien­

ność aktywności a. Praw d op odobn ie, spadania jest uw arun kow ane samym procesem krystalizacyi

W rzeczy samej, doświadczenie, w którem w stawiono pod klosz elektroskopu ciepły roztwór azotanu uranu, zawierającym jed y n ie wodę krysta- lizacyjną, wykazało, że, w chw ili rozpoczęcia sV j krystalizacyi, aktywność (3 zaczęła szybko wzra­

stać i doszła do maximum, g d y krystalizacya do­

b ie g ła do końca. G d y na p łytk ę spuszczono kil­

ka kropel wodjr destylow anej, roztwór w ten sposób powstały u legł znowu krystalizacyi i zno­

w u u ja w n ił przyrost aktywności. I trzecia kry­

stalizacya sprow adziła dalsze wzmożenie się akty wności ale czwarta, piąta i szósta ju ż nie w yw o­

łały takiego skutku. M axim um , w ten sposó >

osiągnięte, spadło w ciągu trzech dni najbliższych o więcej niż trzecią część wartości najwyższej, poczem aktywność przez cały szereg tygodni po­

zostawała na jednym i tym samym poziomie. Z do­

świadczeń tych w ynik a, że aktyw ność (3 azotanu uranu potęguje się znacznie, w skutek samego procesu krystalizacyi i że uby tek aktywrności, ja ki d aje się zauw ażyć zaraz po krystalizacyi, jest następstwem utrat}' tego nadm iaru aktywności, sprow adzonego przez proces krystalizacyi.

P rzy ro st aktywności w chw ili krystalizacyi.

pisze G o d lew sk i, tłumaczy się w sposób bardzo prosty. W ie m y , że w szystka aktywność j3 ura­

nu pochodzi nie z samego uranu lecz z.ciała UX A le ciało U X tak łatw o rozpuszcza się w wodzie że można, ja k w idzieliśm y, oddzielić U X od ura­

nu przez krystalizacyę cząstkową. G d y ciepły roztwór uranow y, ja k to się zw y k le zdarza, za cznie krystalizow ać się od dna miseczki wówcza- krystalizuje najpierw sam uran, a ciało U X zo­

staje skierow ane ku powierzchni. G d y zastygnie cała masa otrzym ujem y płytkę, która w pobliżu tej powierzchni zaw iera nadm iar ciała TJX, gdy tymczasem w arstw y dolne w y k azu ją niedobór.

Promienie [3, które pochodzą z ciała U X , znajdu­

jącego się blizko powierzchni, w y łan iają się, ule­

gając nieznacznej tylko absorpcyi w masie same­

go uranu, skutkiem czego aktyw ność (3 musi być większa niż g d y b y ciało U X by ło rozłożone w ca­

łej płytce w' sposób jednostajny. Całkiem po dobnie możemy w ytłum aczyć ciągły przyrost aktywności podczas procesu krystalizacyi, gdy U X w ęd ru je stale w kieru nku w arstw górnych.

Słuszność tego tłumaczenia p otw ierdziło wiele rozmaitych doświadczeń. T a k np. nie było wcale przyrostu aktywności [3, jeżeli podczas krystali­

zacyi mieszano stale roztwór. Pró cz tego płytki krystaliczne o pewnej grubości b y ły od strony spodniej bez porów nania mniej aktyw ne, niż od strony wierzchniej, mianowicie w stosunku 1 : 3.

Z doświadczeń tych można w y ciągn ąć wniosek, że pierw szy szybki ubytek aktyw ności [3 w azota­

nie uranu po krystalizacyi z roztw oru wodnego

je s t w łaściw ie zanikiem nadm iaru ak tyw n ości,

sztucznie w yw o łan ej przez krystalizacyę w na­

Cytaty

Powiązane dokumenty

Jeśli zostanie odkręcony, podczas jednego mycia zębów możemy wpuścić do rury nawet 15 litrów czystej, dobrej wody.. Dla zapominalskich możemy zrobić naklejkę, która

Dowieź na przykładzie wybranego przez siebie układu narządów w jaki sposób przyczynia się on do zachowania homeostazy organizmu. Wykonaj rysunek anatomiczny wybranego

procesu, w którym ludzie motywowani przez różnorodne interesy starają się przekonać innych o swoich racjach, w taki sposób aby podjęto publiczne działania zmierzające

Pytanie „kiedy malowidło staje się obrazem?” zapytuje nie tyle o mo- ment tej przemiany, co o miejsce, w którym ona zachodzi, a ponieważ dokonuje się ona w oku widza – to

 Powaga rzeczy osądzonej nie rozciąga się natomiast na osoby inne niż strony postępowania , których dotyczy rozszerzona moc wiążąca prawomocnego wyroku.  W sprawie

Dowiesz się teraz, w jaki sposób można wstawić obrazek do dokumentu tekstowego.. Na początku uruchom

W tym celu należy ustawić kursor myszy w prawym dolnym rogu komórki D2, wcisnąć lewy przycisk myszy i naciskając. go przeciągnąć kursor w dół, aż do

Nagród się tu nie przyznaje, formą wyróżnienia jest wybór filmu jako tematu do obrad i dyskusji „okrą­.. głego stołu” - seminarium