• Nie Znaleziono Wyników

O mądrości ojca Browna

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "O mądrości ojca Browna"

Copied!
304
0
0

Pełen tekst

(1)

O J C A B R O W N A .

(2)
(3)

Ci l i CH E IT E R T O N

O /W /S J D R I ']

O J T C ^ D R O W M A

(4)

Tłoczono w Zakładach G r a f i c z n y c h „D ru­

karnia B ankow a"

Warszawa, Mo­

niuszki N r / / . 1 9 2 8 r.

A - Al/ 62,0

(

(5)

GDZIEŻ J E S T

M ISTER LAMPKĘ?

i w s i

Słynny p sy c h ja tra i krym inolog, d o k tó r O rion H ood, m ieszka n ad brzegiem m orza w S carb o ro u gh . Duże o kna jego m ieszkania wychodzą n a m orze P ó ł­

nocne, k tó re w swym m onotonnym bezm iarze n a su ­ wa p orów nanie z rozległym i pon ury m p iarg iem skalnym . Z sam ego m ieszkania w yziera niem niejsza o tęp ia ją c a w p rost nuda. U rządzone staran n ie, n a ­ w et zbytkow nie, nie obce pew nem u banaln em u p ię­

knu, jest atoli szpetne w swym konw encjonalizm ie.

N a specjalnym stoliku rów no i sym etrycznie ustaw iono dziesięć pud "lek d ro g ic h cy g ar, m a ją ­ cych w yobrażać nieliczący się z groszem zbytek. C en­

ne te p u d e lk a są ułożone w edług pew nego zgóry o b ­ m yślonego planu. C y g ara n ajm ocniejsze spoczyw ają tuż przy ścianie, najsłab sze zaś przy przeciw ległej kraw ędzi stołu. M iejscom p o śred n im o dpow iadają również p o śred n ie g a tu n k i tytuniu. T enże szacowny stolik dźw iga n a sobie trzy w ykw intne m a rk i lik ie­

rów, jako że jedynie w ysokiego g a tu n k u likier, a nie

O M ąd ro ści O jc a B row na — !.

(6)

pospolity rum , b ran d y lub whisky, jest w stanie za­

dowolić subtelne podniebienie człow ieka o wyższej kulturze.

Piękno, a m ianow icie poezję, rep rezen tu ją p o ­ rządnie ustaw ione n a p ó lk ach po praw ej stronie pokoju kom plety klasyków angielskich. Po lewej zgrom adzono p rac e an gielsk ich i obcych fizjologów.

G dyby kto jed n a k w yjął z tych pięknych kom pletów jed en z tom ów Shelleya lub C hau cera, to pow stały w yłom raziłby wobec surow ości p anu jąceg o tu p o ­ rządku niby szczerba w przednich zębach. N ie należy s tą d wnioskow ać, że książek tych n ik t nie czytywał, b y n ajm niej, spraw iały jednakże w rażenie owych cen ­ nych biblij średniow iecznych, przykuw anych ła ń c u ­ cham i — gwoli pew niejszego ich zabezpieczenia — do s ta ry c h p ó łek kościelnych.

D o k tó r H o o d otaczał sw oje k siążki troskliw ym szacunkiem i m iał je za niew iele m niej w arte od księgozbioru B ibljo teld Publicznej.

S koro więc nasz uczony o dno sił się z takiem p o ­ szanow aniem do swoich p u d ełek z cy g aram i, do so ­ netów i ballad , to n ietru d n o dom yśleć się, jakiem nabożeństw em i p o g ań sk ą n iem al czcią p e d an t ten otaczał pó łk i z lite ra tu rą naukow ą oraz stoły z o d ­ czynnikam i chem icznem i i n ajrozm aitszem i in s tru ­ m entam i, służącem i do dośw iadczeń fizycznych.

D o k tó r przem ierzał w łaśnie wolnym k rokiem sw oje a p a rtam e n ty . M iał n a sobie m iękkie u b ran ie welwetowe, ta k łubiane zazwyczaj przez artystów . N a

(7)

uczonym jed n ak że stró j ten nie m iał w sobie nic z a rty s t5rcznego, wdzięcznego zaniedbania. Bujna, chociaż gęsto przyprószona siwizną czupryna. Tw arz pociągła, czerstw a jeszcze i energiczna.

Zarów no doktór, ja k i je g o dom, m ieli na so ­ bie w yraźne piętno surow ości i system atycznej, co­

dziennej pracy, podobni w tem do tego w ielkiego morza, n ad k tó re m w łaśnie m r. H o o d (ze względu n a higjenę) dom swój w ybudow ał.

F ig la rn e m u przypadkow i spo d ob ało się nieocze­

kiw anie w prow adzić m iędzy to popraw ne, surow e o to ­ czenie człowieka, k tó ry n a tem sztyw nem tle m usiał razić. Jakoż drzw i otw orzyły się, i do pokoju w kro ­ czyła ja k a ś n iezg rab n a fig a ra , dzierżąca pod ob y ­ dwu pach am i kapelusz i p araso l. P a ra s o l b ył popro- stu p ę k a tą w iązką prętów , spow itą w czarne poce­

row ane pokrycie. O zdobiony szerokiem rondem k a ­ pelusz przypom inał swoim osobliw ym kształtem k a ­ pelusze nienazbyt często w A nglji spoty kan y ch k się­

ży katolickich. C ała ta, jak b y z niebios .spadła oso ­ ba była w cieleniem niew yszukanej p ro sto ty i bez­

radności.

D o k tó r p a trz y ł n a przybysza z u k ry tem zdziwie­

niem . Z tak im Samym zresztą w yrazem tw arzy p a ­ trzyłby n a węża m orskiego, g d y b y ten niespodziew a­

nie n a b ra ł o choty w śliznięcia się do je g o pokoju.

Gość zaś przygląda-ł się d oktorow i z niefrasob liw ą pogodą i sw obodą, k tó ra zw ykła najczęściej p o k ry ­

(8)

w ać zmieszanie, w ynikające z b ra k u 1 w yrobienia to ­ w arzyskiego i niedość w ykw intnego stroju.

N a g le kapelusz up ad ł z h ałasem na p o d ło g ę, ciężki zaś p a ra so l w śliznął się n a trę tn ie pom iędzy ko lan a przybysza, k tó ry już n a c h y la ł się po swoje nak ry cie głowy, gdy w połow ie d ro g i rozm yślił się i, w yprostow ując k a rk , rzekł z m iłym uśm iechem :

— N azyw am się Brow n. Słyszałem , że p a n p o ­ m ag a nieraz ludziom w zaw iłych spraw ach. Z g ó ry proszę o przebaczenie, jeżeli się om yliłem .

I podn ió sł kapelusz, pociesznie w tym celu p rzy ­ kucnąwszy.

— N iezbyt dobrze p an a rozum iem — o d p a rł chłod n o uczony — skło nny jestem przypuścić, że p a n się raczej om ylił. Jestem d o k tó r H o o d i p r a ­ cuję wyłącznie n a polu naukow em , chociaż lite ra tu ­ rą nie gardzę. Jednakże w k ilku niezw ykłych w y p ad­

kach, zwłaszcza pieniężnych, p o licja istotn ie p ro siła m nie o wskazówki, ale...

— O ch! to doskonale, bo i ta w łaśnie spraw a jest b ardzo niezw ykła! — p rzerw ał niepozorny pan B row n i z dum nym uśm iechem zadowolenia, że u d a ­ ło m u się w ta k zwięzły sposób wyłuszczyć istotę rzeczy, d o d a ł: —-y m atk a nie pozw ala im się pobrać...

D o k tó r H o o d śc ią g n ą ł brw i, a w oczach zam i­

g o tały m u isk ierk i gniewu, czy też rozbaw ienia:

— N aw et teraz — odezw ał się — nic zgoła nie rozum iem .

— U w aża pan, oni ch cą się p o b rać — tłu m a ­

(9)

czy i B row n z przejęciem.. — M adzia M ac N ab i m ło ­ d y T o d h u n te r chcą p o b rać się. Czyż nie jest to rzecz aż n ad to pow ażna ? 1

R ozgłośna działalność d o k to ra Hoocla pozbaw iła go wielu w ażnych rzeczy — jed n i pow iad ają, że zd ro ­ wia, i n n i znowu, że w iary w B oga — ,lecz pod jednym przynajm niej w zględem nie skrzyw dziła go n a pew ­ no : pozostaw iła m u n ietkn ięty zm ysł poczucia śm iesz­

ności. T o też spraw a, ta k naiw nie przedstaw iona przez prostodusznego księdza, w yw ołała lekki uśm iech n a surow e oblicze d o k to ra. Z a sia d ł w fotelu z m iną lekarza, u dzielającego porady, i począł iro ­ nicznie przy g ląd ać się sw ojem u nieoczekiw anem u g o ­ ściowi.

P an ie B row n — odezw ał się pow,ażnie. — Siła już czasu m inęło od chwili, gdy pośw ięciłem się całkow icie stu djom n ad człow iekiem i zag ad n ien ia­

mi, związanem i z jego życiem. W swoim czasie, a m ianow icie zg ó rą czternaście la t tem u p o d jąłem się by ł rozw ikłania isto ty zbrodniczego zam achu n a p r e ­ zydenta F ra n c ji, dokonanego podczas b an k ietu u n a ­ szego L orda-M ay ora. T eraz idzie o jak ich ś p a ń ­ skich przyjaciół. O ile dobrze zrozum iałem , nieznana mi bliżej p a n n a M adzia u p a rła się zostać narzeczo­

n ą pewnesgo p a n a T o d h u n te ra . O tóż zajm ę się tą spraw ą, gdyż nie p o gardzam godziw ą rozryw ką, a na- wet ją cenię. P o sta ra m się oddać p ań sk im klientom niegorsze usłu gi, niż przed laty republice fra n c u ­ skiej i królow i angielskiem u. Co mówię?... U słu g i

(10)

przeszło czternasto letniem dośw iadczeniem , k tó reg o m i niedostaw ało przy w yśw ietleniu spraw y ta je m n i­

czego zam achu na prezyd en ta F ra n cji. Dzisiaj w ła­

śnie nie m am nic lepszego do roboty, tedy opow ia­

d aj m i pan, o co ci chodzi!

Gość podziękow ał gofąco, lecz bez uniżoności (ta k sam o dziękow ałby p raw dopodobnie za podanie m u ognia do fa jk i), i niezw łocznie rozpoczął sw oją opowieść.

J a k już panu m ówiłem , nazyw am się Brow n, muszę jedynie dodać, że jeste m księdzem m ałego k a ­ tolickiego kościołka, k tó ry m usiał p a n zauważyć, przechodząc przez odległe uliczki północnej k ra w ę ­ dzi m iasta. W n a jsk ra jn iejsz ej z tych uliczek, niem al już n a b rzeg u m orza, m ieszka pew na owieczka z p o ­ wierzonej m i trzody, m ianow icie wdow a M ac N ab, osoba nieco żółciowa, chociaż bezwzględnie uczciwa i z a słu g u jąca n a życzliwość. M a ona có rk ę i tru d n i się odnajm ow aniem pokojów . Otóż pom iędzy m atk ą i córk ą, ja k również pom iędzy g ospodynią i jej lo ­ k ato ram i, w ybuchają częste nieporozum ienia. T eraz jest tam tylko jed en su b lo k ato r, w łaśnie ów m ło ­ dzieniec T o d h u n ter, ale on sam n a ro b ił więcej k ło ­ potów, niż wszyscy dotychczasow i lokatorzy, gdyż chce się żenić z c ó rk ą wdowy.

— A ta p anienk a — zap y tał dr. H ood, z tr u ­ dem w strzym ując się od śm iechu — czy także chce?

— N atu raln ie, że chce! — zaw ołał ojciec Brown,

(11)

zryw ając się z krzesła — w łaśnie w tem tkw i cała kom plikacja!

— Isto tn ie, sp raw a przedstaw ia- się n a d e r za­

gadkow o... —- potw ierdził d o k tó r H ood.

— M łody Jam es T o d h u n te r — c ią g n ą ł ksiądz — je s t nadzwyczaj skrom nym m łodzieńcem , jakiego d o ­ tychczas nigd y jeszcze nie zdarzyło m i się spotkać, ale w łaściw ie n ik t go tu ta j d obrze nie zna. Je st ciem now łosy, g ład k o w ygolony, niesły ch an ie ru c h ­ liwy, przytem zręczny i usłużny n ib y k e ln e r w p ierw ­ szorzędnej resta u ra c ji. Z d aje się m ieć pełne kiesze­

nie pieniędzy, że zaś n ik t nie wie, w ja k i sposób je zarabia, przeto pesym istycznie n a s tro jo n a p ani Mac N ab tw ierdzi, że m usi w tem być coś podejrzan ego , kto wie? może m ająceg o naw et związek z d y n am i­

tem . Jeśli ta k jest, to w każdym razie m usi to być jakiś osobliw y dynam it, gdyż chłop ten zam yka się podziennie w swoim pokoju n a klucz i w spokoju duch a p ra c u je n a d nim całem i godzinam i. Sw ojej gospodyni, k tó re j to jeg o o dosobnianie się spędza, rzecz p ro sta , sen z powiek, pow iedział, że tajem n ica obow iązuje go jedynie do czasu, i przyrzekł wszyst­

ko wytłum aczyć, ale dopiero po ślubi^ z M adzią.

Są to fa k ty n iejako oficjalne, d o stęp n e dla k a ż ­ dego, ale p a n i M ac N ab może udzielić p an u d o ­ datkow ych, ciekawszych szczegółów. P a n wie, że pocTejrżenia rosną, niczem chw ast n a ścieżkach g łu ­ poty. O pow iada więc, że w zam kniętym pokoju p a ­ n a T o d h u n te ra słychać rozmowę dw óch osób, gdy

(12)

zaś m łodzieniec otworzy drzwi z klucza, to je s t zaw­

sze sam . Chodzą również słuchy o jakim ś rosłym,, p rzystrojony m w cylinder jegom ości, k tó ry kiedyś o zm roku w ynurzył się p o d obn o z n a d m o rsk iej m gły, jeżeli nie z m orza, aby prześliznąć się ze wszelkie- m i ostrożnościam i przez piaszczyste w ybrzeże i m ały o g ró d ek , ro snący przed dom kiem pani M ac N ab.

N iebaw em usłyszano, że począł rozm aw iać przez o tw a rte okno z lokatorem . W k ró tc e rozm owa p rze ­ szła w gw ałtow ną, p ełn ą obelg sprzeczkę. W końcu T o d h u n te r za trza sn ą ł okno, n a trę t zaś rozpłynął się

znowuż w m gle n adm o rskiej. Z darzenie to zrobiło w ielkie w rażenie na pani M ac N ab i jej córce i by­

ło ro ztrząsan e n a wszelkie m ożliwe sposoby, przy- czem go spodyni u p iera się, że te n D ru g i w ypełza co wieczór z wielkiej skrzyni, stojącej w pokoju m ło ­ dzieńca i zawsze sta ra n n ie zam kniętej. Ja k p a n w i­

dzi, drzwi, zam ykające pokój p a n a T o d h u n te ra , są uw ażane co najm niej za tajem nicze podw oje z f a n ­ tastycznych opow ieści T y siąca i Jed nej Nocy. T y m ­ czasem m ieszka za niem i przyzwoity, solidny, u b ie ra ­ jący się sta ra n n ie m łodzieniec. P ła c i kom o rn e przed term in em , jest chronicznym abstynentem , p rzep ada za niew innem i ig raszk am i z m ałem i. dziećmi, a co najw ażniejsze, p o tra fił stać się nieodzow nie p o trz e b ­ ny p an n ie M ac N ab, k tó ra chociażby ju tro gotow a je s t sta n ą ć z nim przed ołtarzem .

K ażdy człowiek, o p erujący g łębokiem i katego- rja m i m yślenia, lubi je przystosow yw ać do sp raw co­

(13)

dziennych, pospolitych. T edy i nasz uczony, okazu­

jący pobłażanie dla niew yszukanych słów księdza, słu ch ał go jed nak że z uw agą.

W reszcie p op raw ił się w fotelu i począł mówić tonem preleg en ta, id ącego za b iegiem w łasnych m y śli:

W każdym w ypadku w inno się wziąć pod uw agę św ięte p raw a natury. M oglibyśm y naprzy- k ła d zapytać się, dla jak iej przyczyny i za czyje g rz e ­ chy każdy kw iat je s t zgóry skazany n a śm ierć przy lad a zim niejszym podm uchu. Jedn akże kw iaty um ie­

rają . D la jak ic h powodów kam yczek, leżący n a w y­

brzeżu m orskiem , m a zostać sp łó k an y przez fale?

A je d n a k m orze go poryw a. D alej człowiek, um ie­

jący obserw ow ać, przekonyw a się, że n a wszelkie dzieje sk ła d a się cały szereg zbiorow ych ruchów, klęsk pow szechnych lub w ędrów ek, ja k n ap rzy kład w ym ieranie m uch n a zimę, albo przylot p tastw a na wiosnę. G enezą każdej h isto rji je s t rasa. R a sa tw o­

rzy i u ra b ia w ierzenia religijne, ja k również wszczy­

na i etycznie u zasadn ia walkę. P ierw o tn e plem ię cel­

tyckie, do k tó re g o należą pań sk ie znajom e, je s t bez- w ątpienia rasą , ch ylącą się ku upadkow i. D robni i szczupli Celtowie, skłonni do m arzycielstw a i za­

razem im pulsyw ni, przyw ykli chętnie tłum aczyć k a ż ­ dy o d b ieg ający od norm y w ypadek siłam i nadprzy- rodzonem i. N ie pow inno to n ikogo dziwić, gdyż p ań sk i szanow ny kościół (proszę darow ać m i te sło ­ wa praw dy ) zm usił ich n iejako do tego, k a rm iąc od dzieciństw a te wrażliwe m ózgi najrozm aitszem i nie-

(14)

w iarogodnem i bredniam i. Żyjąc w śród lam entów sw ojego kościoła (jeszcze raz jestem zmuszony p ro ­ sić o przebaczenie) i p rzyg n ęb iająco m onotonnej sk a rg i m orza, coraz m niejszą w agę przy p isu ją ener- g ji i czynowi, każdy zaś w ypadek zbyt pochopnie o taczają niesam ow item i okolicznościam i. .P an i -Mac N ab, przerażo na odgłosam i, dochodzącem i z pokoju p an a T o d h u n te ra i d o sta ją ca drżączki n a sam ą m yśl o owym drab ie, zrodzonym ja k A fro dy tę z piany m orskiej, je s t jask raw ym p rzy k ład em zabobonności celtyckiej. P a n m a do czynienia z je d n ą tylko ro ­ dziną M ac N ab , jednakże tak ic h p a ń M ac N ab is t­

nieje rozproszony po świecie cały legjon. W ty sią ­ cach dom ów m ożna sp o tkać tysiące tak ic h pań M ac N ab, sączących przy filiżance h e rb a ty sw oje n a jn ie ­ praw dopodobniejsze i chorobliw e przyw idzenia w cie­

kaw ie nadstaw io ne uszy podnieconych przyjaciółek.

Aż nazbyt często bywam y św iadkam i...

Lecz nie dano uczonem u dokończyć przem ów ie­

nia, gdyż n a g le zastukano b ardzo gw ałtow nie do drzwi frontow ych. K toś szedł pośpiesznie przez k o ­ rytarz. Drzwi baw ialni raptow nie otw orzono, i u k a ­ zała się w n ich dziewczyna ru m ian a i zadyszana w skrom nym , n ied bale zarzuconym płaszczu. M iała jasn e włosy, rozw iane przez szybki b ieg czy też w iatr m orski, i b y łab y wcale do rzeczy, gdyby nie lekko w ystające kości policzkowe, ta k sw oiste u Szkotów.

B ardzo przepraszam za w targn ięcie — rzekła pew nym siebie tonem — ale muszę pom ówić z ojcem

(15)

Brow nem . Spraw a je st bardzo pow ażna... Chodzi o życie ludzkie...

K siądz pow stał powoli z krzesła, nieco zaniepo­

kojony.

— Co się stało, M adziu? — zapytał.

— Z d aje się, że Jam es został zam ordow any.., — zaw ołała dziewczyna, ciężko dysząc ze zmęczenia. — T en L am pk ę znowu był u niego... Słyszałam d osko­

nale ich rozmowę za drzw iam i... W y raźnie dwa g ło ­ sy... Jam es m ów ił ciszej, głosem stłum ionym , tam te n praw ie krzyczał...

— Pow iedziałaś jak ieś nazwisko... Z d aje m i się Lam pkę... — zauważył niepew nie ksiądz.

— W iem , że nazyw a się L am p k ę —• o d p a rła z pew nem zniecierpliw ieniem — p a n T o d h u n te r tak się do niego zw racał. O bcy podniesionym głosem K żąd ał pieniędzy, i dosłyszałam jeszcze, ja k Jam es p o ­

czął je odliczać, ta rg u ją c się przytem . Ale za dużo tego g adan ia... T rzeb a się śpieszyć, bo może być za późno...

— Z a późno? N a co? — zap y tał d o k tó r H ood, k tó ry krytycznie p rzy g ląd ał się dziewczęciu. — Cóż nas może obchodzić, że jakiś L am p k ę p o trzeb u je p ie ­ niędzy ?

— P ró b o w ałam ju ż wyważyć drzwi, ale o parły m i się — o d p a rła p a n n a — p o b ieg łam więc d oo ko ­ ła i zajrzałam do pokoju przez okno od stro n y po­

dwórza. Było tam ciem no, i w pierw szej chwili zd a­

w ało mi się, że nikogo w nim niem a, ale w ytężyłam

(16)

w zrok i... jestem pew na, że w idziałam Jam esa, leżą­

cego w kącie bezw ładnego, jak g d y b y był otruty, czy uduszony.

— T o d aje do m yślenia — odezw ał się ojciec Brow n, sięg ając po kapelusz i p araso l. — P rz e d sta ­ w iłem w łaśnie tw oją spraw ę, M adziu, doktorow i, ale jego zdanie...

— B ardzo się zm ieniło — dokończył uczony p o ­ ważnie. — N ie spodziew ałem się, że i pani jest tak w ybitnym typem rasy celtylckiej. Poniew aż nie m am obecnie nic lepszego do roboty, przeto pó jd ę razem z państw em .

Jakoż w przeciągu p a ru m inut znaleźli się wszy­

scy tro je w ponurym i ciem nym zaułku. Dziewczyna szła kro k iem pewnym, i sprężystym , niczem w ytraw ­ ny alpinista, krym inolog, idąc, k o ły sał się z pew ­ nym n ied b ały m wdziękiem, m ający m w sobie coś k o ­ ciego, ksiądz zaś kroczył zam aszyście bez żadnej zgo­

ła dystynkcji.

N ie m ożna tw ierdzić, aby w ygląd tego zaułka nie u sp raw iedliw iał poniekąd pesym istycznych zap a­

try w ań d o k to ra n a rozpaczliwe obyczaje m ieszkań­

ców lichych dom ków, coraz rzadszych w m iarę, ja k I przybliżano się do w ybrzeża m orskiego.

N ad cho dził wieczór. Gdzie niegdzie snuł się już posępny m rok. N a ponuro jęczące, ciem ne fale m o ­ rza k ła d ły się krw aw e sm ugi, o statn ie refleksy za­

szłego już słońca. W zbiegającym ku m orzu ubogim ' o gró dku p an i M ac N ab sterczały, dw a u sychające

I .

(17)

drzew a z tragicznie w yciągniętem i ku niebu k o n a ra ­ mi. P a n i M ac N ab n a w idok przybyłych załam ała swe szczupłe dłonie niem niej rozpacznym gestem . Jej surow a tw arz, b ielejąca w zm roku, m ia ła w so ­ bie coś dem onicznego. Z nieukryw anem zadow ole­

niem p ow tórzyła znane już obu przybyłym fak ty.

N ad m ien iła przytem , że słuszną zem stę za p rze d ­ wczesną śm ierć p an a T o d h u n te ra bierze n a siebie, w yrażając jed n akże głębok ie przekonanie, że zgon m łodzieńca jest spraw iedliw ą k a rą niebios za jego zuchwały zam iar poślubienia najdroższej M adzi.

W reszcie przeszli wszyscy w ąskim kory tarzem i znaleźli się przed drzw iam i, prow adzącem i do t a ­ jem niczego pokoju. D o k tó r H o o d ze zręcznością p o ­ siw iałego w swym fachu w łam yw acza otw orzył je w n a d e r k ró tk im czasie. Oczom przybyłych ukazał się p on u ry d ram a t. Jakoż niepod o bn a było wątpić, że pokój ten sta ł się w idow nią zawziętej w alki p o m ię­

dzy dwom a, a m oże i więcej osobnikam i. N a stole i na podłodze poniew ierały się porozrzucane k arty , ja k b y g rę n a g le przerw ano d la bójki. N a m niejszym stoliku sta ły dwie lam p k i wina, n a podłodze zaś m oż­

n a było dostrzec szczątki trzeciego stłuczonego k ie ­ licha. O bok leżała ja k a ś b ro ń w rod zaju miecza, czy też dług iego sztyletu o b łęk itn e j klindze i ozdob­

nie rzeźbionej rękojeści. N a brzeszczocie p e łg a ł s ła ­ by o db lask k o n ająceg o św iatła, zab łąk an y od strony okna, przez k tó reg o szyby w idać było czarne syl­

w etki drzew, w yciągających n a tle płaszczyzny m o r­

(18)

koju leżał jedw abny cylinder, najw idoczniej g w a ł­

tow nym ruchem zdarty z głow y i z rozm achem ci- śnięty precz, gdyż zdaw ało się niem al, że kołysze się jeszcze. Rzucony zaś w d ru g i k ą t n iby w orek z k arto flam i, sta ra n n ie skrępow any sznuram i leżał Jam es T o d h u n ter, m ając kn eb el w u sta c h i stra sz li­

we więzy n a p rzeg u b ach u r ą k i nóg. Lecz oczy m iał przytom ne i p rzy g lą d ał się b y stro sto jącym w p ro g u osobom .

D o k tó r H o o d s ta ł przez chwilę nieruchom o' i b a ­ dawczym w zrokiem ro b ił sk ru p u la tn y p rzeg ląd p o ­ koju. P o tem podszedł cicho do leżącego n a p o d ło ­ dze kapelusza i, zbadaw szy s ta ra n n ie jego w nętrze przy pom ocy lupy, w łożył go z pow ażną m iną na głow ę skrępow anego m łodzieńca. C ylinder b y ł ta k d u ­ ży, że zatrzym ał m u się do piero n a ram io nach .

— O to cylin der p an a L am p k ę — odezw ał się uczony. — H m ! jakżeby tu pogodzić nieobecność p a ­ na L am p k ę z niew ątpliw ą obecnością jeg o kap elusza?

P a n L am p k ę zdaje się być człow iekiem wielce d b a ­ łym o sw oją g ard ero b ę... K apelusz ten, pom im o że nienowy, zachow ał jednakże swój k sz ta łt w ytw orny i jest sta ra n n ie wyczyszczony i w ygładzony. N ie u le ­ g a d la m nie kw estji, że ów L am p k ę je s t to sta ry elegant....

— Ależ n a m iłość boską! — zaw ołała porywczo p a n n a M ac N ab . — N iechże p a n przedew szystkiem rozwiąże p a n a T o d h u n tera!

(19)

czających danych, pow odow any n iejak o in tu icją — c ią g n ą ł z flegm ą niezm ieszany p rele g en t. M oje rozu­

m ow anie może laikow i wydać się niezbyt ścisłe, a l­

bowiem zm ysł inw encji od gryw a w niem w ybitną rolę. O tóż w łosy ludzkie w y p ad ają skutkiem n a jro z ­ m aitszych przyczyn, niem niej w y p adają nao g ó ł dosyć łatw o, przeto pow inienem był dostrzec przy pom ocy lupy chociaż p a rę włosów w kapeluszu, zdjętym nie­

daw no z głowy. N ie m am sk ąd in ąd żadnej w sk a­

zówki, a b y tw ierdzić z c a łą stanow czością, że p an L am p kę je s t łysy, jeżeli je d n a k weźm iemy pod uw a­

gę, że p a n n a M ac N ab słyszała podniesiony obcy głos o brzm ieniu kłótliw em , (cierpliw ości, d ro g a p a ­ nienko, cierpliw ości), to wiedząc, że zgryźliw ym to ­ nem lubią odzywać się osoby łyse i sta re , dojdziem y do wniosku, że p a n L am pkę jest w pow ażnym już w ie­

ku. Pom im o to nie b rak n ie m u w igoru. Przytem jest on praw ie n a pewno w ysokiego w zrostu. M ógłbym po legać do pew nego stopnia n a tem , co łaskaw i p a ń ­ stwo opow iedzieli m i o owym jegom ości, p o jaw ia ją ­ cym się tajem niczo z m g ły n ad m o rsk iej, w ydaje mi się wszelako, że znalazłem się w p o siad aniu p ew niej­

szej wskazówki. T e n oto kieliszek od w ina rozprysnął się n a w szystkie stro n y i jed e n z jeg o odłam ków znalazł się n a d e r wysoko n a półeczce obok kom inka.

W iele szans przem aw ia za tem , że nie m ógłby p o ­ fru n ą ć rów nie wysoko, gdyby lam p k a ta zo stała b y ­ ła wypuszczona z ręki niskieg o człow ieka ja k np.

pan T o d h u n te r.

(20)

— W każdym razie — w trąc ił ojciec B row n — m oglibyśm y już rozwiązać p a n a T o d h u n tera.

— Pozwoli p an zaznaczyć, że nie skończyłem jeszcze m oich wywodów — o d p a rł z flegm ą d o k tó r H ood. — Otóż śm iało m ogę przypuścić, że p a n L a m p ­ kę jest łysy; dalej, że jeg o zdenerw ow anie zostało spow odow ane przez po d n iecający wpływ alkoholu.

J a k słyszałem , p a n T o d h u n te r jest skrom nym i o- szczędnym m łodzieńcem , przytem niew ątpliw ym a b ­ stynentem . T e k a rty i alko hol nie leżą ted y w jego zwyczajach, lecz m u siał ich zażądać jak iś osobliwy kom pan. Ale w nioski nasze m o g ą być jeszcze d o k ła d ­ niejsze. Być może, że p a n T o d h u n te r p o siad ał k ieli­

chy, ale nic nie pozw ala przypuszczać, ab y trzym ał u siebie rów nież i wino. Cóż ted y m iały zaw ierać te szklanki? I tu ta j sam a nasuw a się myśl, że p rze ­ znaczeniem ich m usiała być w hisky lub b ran d y , za­

pew ne w n ienajgorszym g atu n k u , przyniesiona w przep aścisty ch kieszeniach p a n a L am pkę. T eraz już kry stalizu je się w naszym m ózgu w izerunek tego czło­

w ieka, a p rzynajm niej jeg o cechy zasadnicze: w p o ­ ważniejszym już wieku, łysy, wysoki, w ubr'aniu eleganckiem , chociaż podniszczonem już nieco, na- dew szystko zaś rozm iłow any w rozryw kach i g o r ą ­ cych n apojach , może naw et n ad m iern ie w nich roz­

m iłow any. P a n L am p kę m usi być dobrze znany w pew nych ko łach naszego tow arzystw a.

— Panie! — zaw ołała dziewczyna. — Jeżeli nie w puści m nie pan, abym m o g ła rozwiązać Ja m e s‘a, pobiegnę po policję!

(21)

i i

— N ie radziłbym p an i tego czynić, panno M ac N ab — odrzekł d o k tó r poważnie. — N ie będziem y śpieszyć się ze sprow adzaniem policji. Ojcze Brown, zupełnie poważnie proszę o um itygow anie swoich owieczek, oczywiście w ich w łasnym interesie, nie w moim. R ozpatrzyliśm y już zgrubsza p o s ta ć i w ła ­ ściwości p an a L am pkę, ale zali wiemy coś pew nego o obiecującym pan u T od hun terze? W iem y tylko tyle, że jest oszczędny, że prow adzi życie m niej więcej d o statn ie i że p o siada jak ą ś tajem nicę. W łaściw ości tak ie znakom icie kw alifikują danego człow ieka na o fiarę szantażu, szantażystą zaś może być w yłącznie człowiek, k tó re g o w ątpliw ą elegancję, rozw iązłe oby­

czaje i popędliw y c h a ra k te r przed chw ilą ro ztrząsa­

liśmy, to je s t p a n L am pkę. O to dw óch ak to ró w tego d ram a tu : jed en z nich to otaczający się pew ną t a ­ jem niczością, lecz cieszący się ogólnym szacunkiem m łody człowiek, d ru g i — to w ielkom iejski p ta k n ie­

bieski, k tó ry w każd ej obcej tajem nicy przyw ykł wi­

dzieć sw oją zdobycz. Ci dwaj ludzie zbliżyli się^ i p o ­ kłócili, używszy przy tem pięści i noża.

— Czy p a n nareszcie zdejm ie z niego więzy? — zaw ołała p o d rażn ion a do żywego dziewczyna.

D o k tó r H o o d położył ostrożnie jedw abn y cylin­

der n a m ałym stoliku i podszedł do związanego.

P rzyjrzał się bacznie leżącem u, p oruszył go, a n a ­ wet przew rócił n a bok, ale o d p a rł:

— Sądzę, że więzy pow inny zostać na swojem

O M ąd ro ści O jc a B ro w n a — 2.

(22)

m iejscu, dopóki nie zastąp ią ich dostarczone przez policję k ajd ank i.

O jciec Brown, k tó ry utkwiwszy wzrok w p o d ło ­ gę, nie reag o w ał dotychczas n a zastan aw iające w y­

wody uczonego, tym razem pod n ió sł głow ę i zaw ołał:

— Ja k to ? A to dlaczego?

M ister H oo d , podniósłszy w m iędzyczasie szty­

let z podło g i i p rzy g lą d ają c m u się uważnie, p raw ił d alej z niezm ąconą p o g o d ą :_J>

— Poniew aż znaleźliście państw o tego m łodzień­

ca związanego, przeto w yw nioskow aliście n a ty c h ­ m iast, że to p an L am pkę m u siał go skrępow ać, p o ­ czerń, nie zw lekając, u lo tn ił się. Że w niosek to zbyt ; pośpieszny, świadczą wym ownie cztery n a stęp u jące j fa k ty : po pierwsze, dlaczego jegom ość, ta k d b ały : o sw oją g a rd e ro b ę , ja k p a n L am pkę, m iałb y d o ­ brow olnie pozostaw iać tu ta j swój kapelusz? N a j­

widoczniej został do tego zmuszony. Po d ru g ie m ó g ł ' i on w yjść jedynie przez okno, k tó re tym czasem jest od w ew nątrz zam knięte. P o trzecie, nóż n a sam ym końcu je s t słabo zakrw aw iony, ale p a n T o d h u n te r nie poniósł, o ile m nie w zrok nie myli, najm niejszej naw et rany. T edy nóż ten zo stał zbroczony krw ią p an a L am pkego. O ileż praw dopodobniejsze jest przypuszczenie, że to nie szantażujący p an L am pkę u siłow ał zam ordow ać p a n a T o d h u n te ra , p rzed staw ia­

jąceg o d lań wszakże pow ażną w artość kury, znoszą­

cej m u szczerozłote ja ja , lecz że w łaśnie p a n T o d ­ h u n te r z a p ra g n ą ł pozbyć się raz na zawsze swego

(23)

dręczyciela. M am w rażenie, że d ałem państw u wy­

starczająco d o k ład n y sk ró t zaszłego tu ta j d ram atu.

— A te więzy? — zap y tał ksiądz, k tó re g o oczy zdradzały niek łam an e zdum ienie i podziw.

•—! A ch, więzy... — odrzekł uczony .dziwnym to ­ nem . — P a n n a M ag d alen a je s t n a m nie poważnie obrażona, że nie rozw iązałem dotychczas jej u k o ­ chanego. Otóż nie uczyniłem teg o z obaw y, że p a n T o d h u n te r nie p rzy jąłb y m ojej pom ocy, m ogąc d o ­ skonale sam pozbyć się k ręp u ją cy c h go więzów.

— Co takieg o ?!! — wszyscy słuchacze zgodnie w ydali okrzyk nieopisanego zdum ienia.

— Z dążyłem przyjrzeć się węzłom n a pętach tego m łodego człow ieka—tłum aczył d o k tó r H o od sp o­

k ojnie.— Z nam się nieco n a w iązaniu sznurów, k tó re całkow icie w ypełnia jed n ą z licznych gałęzi krymi- nologji. K ażdy z tych węzłów zaw iązał p a n T o d h u n ­ te r sam i sam je również p o tra fi rozw iązać; jeg o w róg nie przyłożył do nich naw et ręki. C ałe to zdarzenie ze związaniem należy zakw alifikow ać jako w cale sp ry tn y fortel, m ający w prow adzić nas w b łąd, że to p a n T o d h u n te r je s t o fia rą zbrodniczego zam achu, nie zaś p a n Lam pkę, k tó re g o tru p został już może zakopany w ogrodzie lub w epchnięty do kom inka.

Z m rok n a s ta ł już zupełny i sp o w ijał wszystkie przedm ioty. W po koju zapan ow ała przy tłaczająca cisza.

P odniecona w yobraźnia stru c h la ły ch słuchaczy

(24)

nasuwała, obrazy straszliw ych bestyj ap o k alip tycz­

nych, potw orów m orskich, m rożących krew w żyłach, potw ornych sepij i ohydnych polipów , wypełzłych z d n a m orskiego, aby przyjrzeć się epilogow i tej p o ­ n u rej tra g e d ji. Z m gły n a d m o rsk iej w ynurzała się o fia ra m ordu, szczwany i nikczem ny p a n L am pkę.

W pow ietrzu tego pokoju niby zabójcza trucizna u n o ­ siła się atm o sfe ra szantażu, jed n e j z najdokuczliw ­ szych bolączek ludzkości. S p o ch m u rn iała n ag le jo- w jalna tw arz księdza, zwykle ta k uprzejm ie u śm iech­

n ięta, chw ilam i naw et kom iczna. Z n ik ł z niej wyraz pobłażliw ego zaniepokojenia, n a to m ia st znać było, że m ózg księdza usilnie p racuje.

— W ięc p an pow iada — odezw ał się z widocz- nem przygnębieniem w głosie — że ten T o d h u n te r m ó g ł sam się związać i że rów nież sam p o tra fi się rozwiązać ?

— T ak , jestem tego pew ien — odrzekł uczony.

— Pochw alone Im ię P ańskie! — zaw ołał ksiądz B row n. — J a k b y tu się o tem przekonać?

U derzony najw idoczniej ja k ą ś m yślą, przesunął się cicho i zwinnie przez pokój i w patrzył się b a ­ dawczo w tw arz więźnia, to znaczy w tę jej część, k tó ra nie została p rzysłonięta k n eb lu jącą u sta chustką.

— Ależ tak, pan d o k tó r H o o d m a św iętą r a ­ cję — k rzy k n ął po chwili wzburzony. — Przecież to w yraźnie m aluje się n a jeg o twarzy. S pójrzcie tylko w te oczy!

(25)

— Rzeczywiście, jak ie on m a dziwne oczy!—z au­

w ażyła panna. — Ach, b ru ta le, przecież on m usi cierpieć!...

— N ie sądzę — o d p a rł d o k tó r H o od . — W p ra w ­ dzie oczy m a istotn ie dziwne, ale ich niezw ykły wyraz należy uspraw iedliw ić w zburzeniem psychicz- nem.

— N a B oga! — krzy k n ął n ag le ojciec B row n — ależ on najw yraźniej w świecie śm ieje się!

— Śm ieje się? — nieco niepew nym głosem po­

w tórzył zdziwiony d o k tó r H ood.

— Z czegóż u licha może on się śm iać?

— R adziłbym panu, pan ie doktorze — tłu m a ­ czył w ypogodzony n ag le ksiądz — nie b rać tego zbyt do serca, ale m am w rażenie, że śm ieje on się z pana. Z resztą m a słuszność za sobą, gdyż i m nie chce śm iać się z sam ego siebie... T eraz nareszcie rozum iem ...

— Co p a n rozum ie? — zap y tał zniecierpliwiony d o k tó r H ood.

Z rozum iałem , w jak im celu... C hciałem p o ­ wiedzieć, że wiem już, czem zajm uje się p an T o d ­ h un ter.

R ad o śn ie podniecony ksiądz B row n zachow ywał się n ad wyraz- zastanaw iająco. K rę c ił się po całym pokoju, m rucząc coś niezrozum iale pod nosem , to znów w ybuchając trudn y m do w ytłum aczenia, z g łęb i serca płynącym śm iechem , co niezm iernie denerw ow ało obecnych. Z aśm iew ał się n ad cylindrem , w idok s tłu ­

(26)

czonego kielicha zmusił go do u jęcia się pod boki, g d y zaś zkolei s ta n ą ł m ad porzuconym sztyletem , zachow yw ał się tak, jak b y go k to w podeszw y ł a ­ sk o tał. O becnych w p rost zdejm ow ała obaw a, aby nie d o sta ł konw ulsyj. N areszcie zw rócił się do na- srożonego nie n a żarty d o k to ra :

— D oktorze, jesteś zaiste w ielkim poetą! O to stw orzył p a n z niczego, jed y nie m ocą w łasnej wy­

obraźni, nieistn iejącą zgoła osobę. S tra c h bierze p o ­ m yśleć, w co kazałbyś n am uwierzyć, gdybyś p o ­

sia d a ł więcej d anych w sw ojem rozum owaniu!

— M ało m nie obchodzi, co p a n o tem p om yśli—■

rzekł d o k tó r zimno. — W nioski m oje, aczkolwiek jeszcze niezupełne, są jed n ak że nie do obalenia, to też ponoszę za nie całkow itą odpow iedzialność.

Rzecz p ro sta, że intuicja, k tó rą pan u po d ob ało się nazwać łaskaw ie poezją, o d e g ra ła w nich dużą rolę, nieprzelcraczającą wszelako przew idzianych dla t a ­ kich w ypadków granic. O tóż w nieobecności p an a Lam pkę...

— W łaśnie, właśnie!... — zaw ołał skwapliw ie księżulo — w tem sęk! N ieobecność p an a Lam pkę!...

T ru d n o jest naw et sobie wyobrazić, do jak ieg o sto p ­ nia p a n L am pkę jest nieobecny!... H o! ho! N ik t z nas, nie w yłączając pana, panie doktorze, nie do- k azałby tej zadziw iającej sztuki, aby być bardziej nieobecnym od tego przezacnego p a n a L am pkę!

— P a n sądzi, że niem a go w m ieście?

— O śm ielam się przypuścić, że nigdzie go n ie ­

(27)

m a — odpow iedział p o p ro stu ksiądz. — N iem a go „w sam ej rzeczy", ja k to się pow iada.

— W ięc p an isto tn ie m niem a, że ta osoba nie istn ieje? — zapy tał d o k tó r z pobłażliw ym u śm ie­

chem.

K siądz sk in ął głow ą. — B ardzo mi przykro, ale ta k jest.

O rion H o o d p a rsk n ą ł k ró tk im , pogardliw ym śm iechem .

— D obrze więc — rzekł — zanim przejdziem y do innych dowodów, om ówm y pierwszy. Gdyśm y w targ n ęli do teg o pokoju, w praw dzie nie zastaliśm y już w nim p a n a Lam pkę, n a to m ia st zobaczyliśm y porzucony cylinder. Czyją tedy w łasność stanow i ten kapelusz, skoro pan L am pkę jeszcze nie przyszedł n a św iat ?

— Je st on w łasnością p an a T o d h u n te ra — o d ­ p a rł ksiądz.

— Ależ je s t o wiele n a niego za duży! — za­

w o łał d o k tó r niecierpliw ie — i w żadnym razie nie m ógłby go nosić.

O jciec B row n ubolew ająco pokiw ał głow ą: — N ie pow iedziałem bynajm niej, że on go nosił, wy­

raziłem się jedynie, że jest to jeg o kapelusz, a to niekoniecznie oznacza to sam o. Sądzę, że dostrzega p a n różnicę pom iędzy „noszeniem " kapelusza i je ­ go „p o siad an iem " ?

— I jak aż to je st różnica? — zap y tał k ry m in o ­ log z lekkiem szyderstw em w głosie.

(28)

wiony w reszcie ksiądz. — Jeżeli p an ud a się do n a j­

bliższego kapelusznika, to spostrzeże p a n może, że kapelusznik p o s i a d a kapelusze, chociaż ich n i e n o s i .

— T ak, ale kapelusznik za swoje kapelusze otrzym uje pieniądze, n a to m ia st nie wiem, ja k ą p ro ­ blem atyczną korzyść m ó g łby odnieść p an T o d h u n ­ te r z tego stareg o cylindra.

— Co m ógłby mieć ze sw ojego kapelusza? Ależ króliki, m ój panie!

— Cooo?

— K róliki, wstążki, cu kierki, złote rybki ( n a ­ tu ra ln ie żyw e), papierow e serp en tin y i inne n ie­

m niej cenne rzeczy — wyliczał w zapale ksiądz. — Czyż panu to nie przyszło do głow y n a w idok owych więzów, nałożonych przez m łodzieńca na siebie s a ­ m ego? P o d o b n a spraw a jest z tym groźnym m ie­

czem, n a k tó ry m krw aw y ślad pochodzi od skalecze­

nia, zn ajdu jącego się w ew nątrz p a n a T o d h u n tera.

— N ie rozumiem, do pioru n a, co p an chce przez to powiedzieć!...

— P a n T o d h u n te r •— tłum aczył w yczerpująco ksiądz — uczy się tru d n eg o rzem iosła kuglarza-cu- dotw órcy, brzuchom ów cy i sp ecjalisty od ro zp ląty ­ w ania węzłów. W y jaśn ił mi to ten poczciwy cylin ­ der. N iem a w nirn śladu włosów nie dlatego, że przy kryw ał łysą czaszkę p a n a L am pkę, lecz dla

(29)

tej p ro stej przyczyny, że n ik t go w ogóle jak o przy­

kry cia głow y nie używał. T em i trzem a lam p kam i od w ina ćwiczył się nasz m łodzian dla n a b ra n ia w p ra ­ wy w żonglow aniu, sztuce, w fach u k u g larsk im w prost niezbędnej. Ale że „pierw sze k o ty za płoty", więc je d n ą z lam pek przy zbyt silnym rzucie roz­

trz a sk ał o sufit. Jednakże praw dziw ym „gwoździem "

w rep ertu arze każdego szanującego się kug larza, je ­ go słuszną dum ą, ale i świętym obow iązkiem jest p o ­ ły k anie m iecza. Poniew aż je d n a k p an T o d h u n ter, ja k to już zaznaczyłem , je s t dop iero nowicjuszem, więc niem a w tem nic dziwnego, że leżącym tu oto sztyletem skaleczył sobie do krw i g a rd ło . Czyli, jak rzekłem , ran k ę m a w ew nątrz siebie. Ćwiczył się rów ­ nież w wyzw alaniu się z więzów, co niew ątpliw ieby m u się u d ało , gdyby nie nasza niespodziew ana in ­ terw encja. Łatw o się już dom yślić, żą rozrzucone n a podłodze k a rty również m usiały mu służyć do w praw ek w różnych szulerskich figlach. N ikom u nie zwierzał się ze swoich m ozolnych prób, gdyż ja k każdy k u g larz chciał tajem n icę swoich sztuk za­

chow ać dla siebie. N a podstaw ie, że kiedyś m usiał zajrzeć do jeg o okna jakiś d ra b w w ysokim k a p e ­ luszu, zbyt łatw ow iernie ułożyliśm y sobie c a łą tę b a jk ę o prześlad u jącym m łodzieńca szantażyście.

— A sk ąd te dwa gło sy? — sp y ta ła M adzia zdumiona.

— Czy n igd y nie słyszałaś brzuchom ów cy? —

(30)

zw iocił się do niej ksiądz. — Czy nie wiesz, że n a ­ przód mówi on natu raln y m głosem , a potem o d p o ­ w iada w łaśnie tak im ostrym i skrzeczącym , ja k to przez drzwi słyszałaś?

Z ap an ow ała cisza. D o k tó r H o o d p a trz y ł z p o ­ dziwem n a niepozorną postać księdza, w y g łaszające­

go te swoje rew elacje z nie.zamąconym spokojem i słodyczą.

Jesteś p a n n ap raw dę g e n ja ln y — przyznał po nam yśle. — D ow iódł p a n swoich tw ierdzeń bez zarzu­

tu, ale jeszcze nam p a n nie w ytłum aczył, skąd wzięło się to nazwisko Lam pkę, k tó re przecież pan n a M ac N ab w yraźnie słyszała?

K siądz B row n roześm iał się z zadowoleniem .

N a tem w łaśnie polega całe to nieporozum ienie.

K iedy nasz m łody cudotw órca p o d rzu cał owe lam pki od wina, to niezaw odnie liczył gło śn o chw yty u dane i nieu d an e: „ je d n a lam p ka! dobrze! d ru g a lam p k a !—

dobrze! trzecia —- nic z te g o !“, w yrażając przytem swoje zadow olenie lub gniew, stosow nie do pow odze­

nia. Z pew nością genezy nazw iska L am pkę szukać należy w kieliszku.

Przez chwilę panow ała brzem ienna cisza, poczem wszyscy w ybuchnęli zgodnym śm iechem , gdyż z k ą ta p okoju w ygram olił się leżący tam m łodzieniec. K rę ­ p u jące go doniedaw na więzy leżały n a podłodze. S ta ­ nąwszy n a śro dk u pokoju, w yciąg nął z zanadrza i rozw inął jask raw e ogłoszenie, obwieszczające wszem wobec i każdem u zosobna, że w najbliższy

(31)

r e P a v i ł ł o n sw oje gościnne w ystępy wszechśw ia­

tow ej sław y p restid ig ita to r, cud o tw ó rca i brzucho- mówca, człowiek-Iina, znam ienity Z A L A D I N (d la żołnierzy i dzieci połow a).

(32)

L okal m odnej re sta u ra c ji znajdow ał się n a d m o­

rzem Śródziem nem w cieniu niew ielkich p o m a ra ń ­ czowych i cytrynow ych drzew. W śró d stały ch g o ­ ści w ykw int tego lokalu budził uczucie niem ałeg o za­

dow olenia, graniczącego niem al z pychą.

T eraz o południow ej porze kelnerzy w białych fa rtu c h a c h zajęci byli szykow aniem stolików do wcze­

snego 1 u n c h ‘ u.

R e sta u ra c ję tę u p o d o b ał sobie p o eta M uscari, wielki, sław ny już, najo ry g in aln iejszy z poetów to ­ skańskich. Z m ierzał więc do niej szybkim krokiem .

P o e ta ów m iał orli nos D an teg o , włosy czarne, delikatne. Ciem ny płaszcz i artystyczny fontaź n a szyi zdobiły jego postać, a g d y b y na tw arz n a ło ­ żył m askę, m ó głb y z pow odzeniem w yobrażać b o ­ h a te ra średniow iecznego w eneckiego d ram atu . I m i­

nę m ia ł przytem niebyłe jak ą, ja k b y chciał zazna­

czyć, że rolę tru b a d u ra uważa za stanow isko so c ja l­

ne wcale nie gorsze chociażby naw et od biskupa.

(33)

N osił się jed n em słowem, z w ysoka, niczem D on Ju an z rap ierem i g ita rą .

U sposobienie tego m łodzieńca nie w ypływało z pozy lub dziecinnady, był on tylko zapalnym , zu­

pełnie zresztą logicznie m yślącym Latyńczykiem , k tó ­ rego zw ykła pociągać wszelka o ryginalność. Poezja jego b y ła bard ziej szczera, niż n iejed en utw ór prozy.

P ra g n ą ł sław y, wina, pięknych k o b iet i dążył do teg o celu z n am iętn ą bezw zględnością, niezrozum iałą dla ludzi północy, w patrzonych w ch m u rne id eały lub biorących życie kom prom isow o. U ludzi niezrów no­

ważonych żywiołowość jego w zbudzała nieufność, wie­

trzyli w nim naw et jakieś zbrodnicze instynkty. Zbyt m ało był skom plikow any ja k ogień lub woda, aby m u m ożna było ufać.

A ngielski b a n k ie r ze swą p ięk ną c ó rk ą m ieszkał w hotelu, w k tó ry m m ieściła się ulubiona re s ta u ra ­ c ja M uscariego, nietru d n o więc zrozum ieć, dlaczego

była m u ta k m iła. ,

M u scari o b ejrzał się po sali i spostrzegł, że a n ­ gielskie tow arzystw o jeszcze je s t nieobecne. R e sta u ­ ra c ja olśniew ała przepychem , lecz ziała pustką.

Przy stole, w k ącie sali rozm aw iali jacy ś dwaj k się ­ ża, lecz M uscari, jakkolw iek gorliw y kato lik , nie zw rócił n a n ich wcale uw agi, jak b y byli co n ajw y ­ żej p a rą wron.

O d stołu, u k ry teg o za k a rlo w a tem drzew em po- m arańczow em , podniósł się jak iś jeg om o ść i zbliżył się do M uscariego. U b ran ie m iał n a sobie niezwykłe.

(34)

W Londynie przyodziew ek ta k i je s t zupełnie p ospo­

lity : g a rn itu r z k rac iaste j wełny, wysoki, sztywny kołnierzyk, przew iązany czerw onym k raw atem , na n o g ach jask ra w o żółte buty. N a tle jed n a k p o łu d ­ niow ego n ieb a w yglądało to wielce dziwacznie, a przypuszczać należy, że było to celem tego m łodzień­

ca. Z bliżał się do M uscariego, a ten zauważył, że g łow a zupełnie nie p asu je do teg o stro ju . B y ła to typow a głow a W łocha, p o ta rg a n a , o tw arzy o p alo ­ nej, pełnej życia, stercząca n a d sztywnym wysokim kołnierzykiem i śm iesznym czerwonym kraw atem .

Ależ on tę głow ę zna!

I m im o ohydnego św iątecznego stro ju lo n d y ń ­ skiego m ieszczucha poznał wreszcie stareg o , za­

pom nianego p rzyjaciela nazw iskiem Ezza.

Koledze tem u, gdy m ia ł zaledw ie piętn aście lat, rokow ano w kolegjum jeszcze w ielkie nadzieje, p rze ­ pow iadano eu ro p ejsk ą sław ę. N iestety, ukazanie się jego n a w idowni św iata przyniosło m u zawód. N a ­ przód d a ł się poznać jako d ra m a tu rg , potem jako dem agog, potem dłfugi czas k ry ł się w zaciszu do- m owem, wreszcie znano g o ja k o a k to ra , jak o p o ­ dróżnika, dziennikarza, kom iw ojażera, a ostatnio M u ­ sc ari w idział go w szrankach szybkobiegaczy. U sp o ­ sobienie Ezzy doskonale n ad aw ało się do tego za­

wodu, należało więc przypuszczać, że chyba jak ieś in try g i w ygnały go z tych szeregów.

Ezza! — zaw ołał poeta, podnosząc się i ści­

sk ając rękę przyjaciela z radosnem uniesieniem . —

(35)

W idziałem cię już nieraz w rozlicznych k ostjum ach, nie sądziłem jed n ak , że się kiedy przebierzesz za Anglika.

— To nie jest stró j A nglika — odrzekł Ezza poważnie — lecz W łocha w przyszłości.

— M uszę ci się przyznać, że w tak im razie w o­

lę W ło ch a z przeszłości.

—• B łęd ne masz o tem zdanie, M uscari — za­

pro testo w ał p rzyjaciel w k ra c ia ste m u b ran iu i W łochy trw a ją w tym b łędny m oporze. Szesnasty wiek b y ł zaraniem T oskan ji. D aliśm y św iatu n a jle p ­ szą stal, n ajp iękn iejszą rzeźbę i now ą chem ję... D la ­ czego teraz nie m oglibyśm y stw orzyć now ego p rze ­ m ysłu, now ych m otorów , nowyclh fin an só w i — no'- wych kostjum ów ?

— Bo nie w arto ich m ieć — odrzek ł M uscari. — N ie w twej m ocy je s t uczynić W łochów n ajb ard ziej postępow ym i, są n a to za in telig en tn i. Ludzie, k tó ­ rzy u w ażają k ró tk i fason u b ra n ia za najw y g o d n iej­

szy, nie k o rzy sta ją n igd y z ulepszonych w spółcze­

snych d ró g . ^

— D la m nie M arconi, nie d ‘Annunzio jest chw a­

łą W ło ch — oponow ał przyjaciel -— i tylko d la ­ tego stałem się fu tu ry stą i... gońcem .

— G ońcem ? — roześm iał się M uscari. — T ak i więc je s t o sta tn i twój rodzaj p rac y ? A kom u s łu ­

żysz? 1 . . ,

— N azyw a się H a rro g a te . Służę jem u i jego rodzinie.

(36)

— Je st bank ierem i m ieszka w tym hotelu, p raw d a ? — zapy tał żywo poeta.

— T a k

—- D obrze ci płaci?

— Z ap łaci m i — odpow iedział Ezza z zag ad k o ­ wym uśm iechem . — Jestem sobie tak im osobliwym gońcem ... — I zm ieniając tem a t rozmowy, d o d a ł: — M a córkę i syna.

— C órk a je s t boginią! — un o sił się poeta — ojciec zas i syn są tylko ludźm i. Lecz przyznając ojcu pewne, niew inne zresztą zalety, musisz się zgodzić ze m ną, że chociaż H a rro g a te m a m iljony w swych sa fe s‘ach, a ja m am dziury w kieszeni, — jed n a k r ie będziesz m ógł,' nie będziesz śm iał tw ierdzić, że jest sprytniejszy, czy odważniejszy, lub b ardziej energ icz­

ny ode m nie. W cale nie je s t sprytniejszy. Oczy jeg o są podobne do n iebieskich guzików... N ie jest też energiczniejszy... przenosi się z k rzesła na krzesło z szybkością p arality k a. Je st to sobie solidny, uprzejm y, sta ry bałw an, a że m a pieniądze, to tylko dlateg o, że je kolekcjonuje, ja k sztubaki k o lekcjo ­ n u ją sta re znaczki pocztowe. Ty, Ezza, jesteś za in telig en tn y do interesów , dlateg o nic ci się nie u d a ­ je. A by dojść do m ajątk u , trzeb a być dość głupim , aby go p rag n ąć.

— J a w łaśnie n a to jestem w ystarczająco g łu ­ pi — o d p a rł Ezza posępnie. — A le radzę ci, p rze ­ sta ń k rytykow ać tee o b an k iera, bo w łaśnie n a d ­ chodzi.

(37)

W szedł n a salę p a n H a rro g a te , wielki słynny fin an sista, ale n ik t naw et n a niego nie spojrzał.

B ył to tęgi, starszy już mężczyzna o spłow iałych niebieskich oczach. Z garbiony, z obw isłem i, siwawe- mi w ąsam i m iał m inę sta re g o pułkow nika. N iósł w ręku kilk a nierozpieczętow anych listów . Syn jego F ra n k b ył b ardzo przystojnym chłopcem , opalonym , o w łosach kędzierzaw ych, żywego usposobienia, ale na niego też n ik t nie spojrzał. J a k zwykle wszystkie oczy spoczęły n a p annie E th e l H a rro g a te . Jakże ta cudna, złotow łosa głow a g reck iej b o g in i i ju trz en k o ­ wa c e ra przepięknie w y g lądała n a tle szafirow ego m orza! G łębokie w estchnienie, p ełn e upojenia, wy­

d a rło się z p iersi M uscariego. U poiło go wcielenie poezji, odtw arzanej ongi przez przodków . Ezza p a ­ trzył n a nią rów nie silnie, a b ard ziej może bezna­

dziejnie.

P a n n a H a rro g a te b y ła w dosko n ałem u sposo­

bieniu i c h ę tn a do rozmowy, więc ojciec jej, stosu jąc się do zwyczajów kontyn entalnych , pozwolił poecie, a naw et i gońcow i zasiąść przy ich stole i wziąć udział w rozmowie.

C ó rk a m iljo nera b y ła typem św iatow ej dam y, pyszniła się ojcow skiem bogactw em , p rze p a d a ła za m odnem i rozryw kam i, za flirtem , ale okazyw ała g łę ­ bokie przyw iązanie ojcu. Cechy swego c h a ra k te ru u jaw n ia ła z c a łą p ro sto tą d o b rej w g run cie natury.

Św iatowe pow ażanie było dla niej świeżą i cenną rzeczą, więc cieszyła się niem ja k dziecko.

O M ą d ro śc i O jca B ro w n a — 3.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Firma Fastcom Systemy Laserowe powstała w 2011 roku w Warszawie i zajmuje się sprzedażą systemów laserowych do znakowania, grawerowania i cięcia.. W naszej firmie zawsze

Jeżeli zaś chodzi o czas, w którym one wykonane być winny 1 A od czego z zdrowy rozsadek zasilany naukeĄ W sz e lk ie zaś inne drobne zatru­.. dnienia

zdrowotnego do najbliŜszego, pod względem czasu dotarcia, szpitalnego oddziału ratunkowego lub do szpitala wskazanego przez dyspozytora medycznego lub lekarza

wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych lub danych osobowych mojego dziecka lub niepełnoletniego podopiecznego, przez Poradnię Psychologiczno – Pedagogiczną nr 2

Biuro Prasowe - Rudna - Rynek - Ratusz, 15 minut po dekoracji konferencja prasowa ze zwyciêzc¹ etapu Press Office Rudna the market place the town hall 15 minutes after

mieccy bracia Huschke, walczyli o mistrzostwo. Zastosowanie do rozmaitego wieku składowych pierwiastków lekcji, odbywa się według stopniowania, opierając się na sile,

W przypadku zamknięcia Placówki z przyczyn niezależnych (decyzją władz państwowych lub spowodowanego siłą wyższą) kwota czesnego zostanie pomniejszona decyzją

Następnego dnia po bitwie pracownicy młyna przeprawili się na drugi brzeg Skrwy i z pomocą błąkających się jeszcze po lesie partyzantów zebrali ciała pięciu zabitych