w 4 a l i t a c h
napisał
P i o t r K o ł o d z i e j .
(Bez pozwolenia autora nie wolno przedstawiać.)
BYTOM G.-Ś.
Nakładem i czcionkami drukarni ..Katolika", lmio.
^ 0 ■ P r z e m y k , gospodarz.
. J i d i i s i a, 1 . , . .
^ - P t o t r u ś , ! ]6g0 dzie0L
M a g d a l e n a , jego matka.
J a c e k O z i m i n a , sąsiad Pawła.
Ś l i w i ń s k a , handlarka owoców.
J a g u s i a , jej córka.
F i l o m e n a , handlarka masła.
Ł u k a , służący u Pawła.
' W i ś n i o w s k i , rad^ca sierót.
W e i g e 1, komornik sądowy.
S c h 1 i n g e 1 m a n n, karczmarz.
F i c h t e 1 m a n n, kupiec miejski.
F r a n c i s z e k , feldwebel, brat Pawła.
L i s t o n o s z .
Z a r e m b s k i , nadleśniczy, wuj Pawła.
P o l i c j a n t .
W i e ś n i a c y .(Rzecz dzieje się w mieszkaniu Pawła Krzemyka)
^ASolgetaJ
A _ k t X .
(Scena przedstaw ia izbę w iejską w m ieszka
niu Pawia Krzemyka. Na praw o drzw i do kuchni).
SO E N A 1.
P a w e ł i J a c e k (siedzą p rzy stole).
P a w e ł .
Tak, tak sąsiedzie; smutny i bard zo smutny los mnie spotkał! N ieubłagana śmierć zabrała mi m oją żonę, m oją Marysię. (Ociera oczy chustką).
Oj, cóż ja teraz pocznę.
J a c e k .
_
Mój Pawle, niepojęte są w yrok i Pańskie.
Nieraz Pan B óg, chcąc człow ieka dośw iadczyć, zsyła różne k rzy ży k i na niego. I wam się dostał krzyżyk w udziale, ale znoście g o cierpliwie i nie narzekajcie; znow u was Pan B ó g m oże p o cieszyć.
P a w e ł .
_
Dla mnie na tym świecie, pociechy już nie ma. G dyby nie te sieroty i stara matka, jedno?
bym miał tylko życzenie, aby jak najprędzej p o łączyć się z żoną w wieczności.
J a c e k .
Nie rozpaczajcie, b o u was jeszcze nie tak źle. Matka jeszcze dosyć żw aw a; dzieci w ych o
wa aż dorosną i gospodarstw a wam też dojrzy.
No, a zresztą, przecież się jeszcze ożenić możecie.
P a w e ł .
Panie odpu ść! Co w y też o mnie sąsiedzie m yślicie? Ja bym się jeszcze miał żenić na m oje stare lata? Lecz nawet g d y b y m b y ł w m łodszych latach i chciał się jeszcze żenić, czyżbym znalazł taką żonę, jaką była m oja M arysia? Nie zna
lazłbym, a na inną anibym spojrzał.
J a c e k .
Mój Pawle, w y byście zawsze żonę dostali, t ale dzieci matki nigdy. Praw da, że się tra fia ją 4 dobre m acochy, które zupełnie zastąpić m ogą miejsce matki, ale takich jest bardzo mała liczba.
P a w e ł .
Skończm y o tem; ju ż ja pozostanę w dow cem i będę się starał dzieci w ychow ać w bojaźni B ożej.
J a c e k .
Sąsiedzie, ja wam powiadam , że wy sobie zaradzić potraficie, skoro tylko zechcecie.
— _
c SCENA 2.Ci sami. M a g a l e n a (w chodzi z koszykiem w ręku).
M a g d a l e n a . W itajcie do nas, Jacku.
. J a c e k .
B ó g zapłać, £ k ą d że p rzych odzicie? $ M a g d a l e n a .
Z targu; byłam nakupić, czego potrzeba, bo musiałam na n ow o o b ją ć gospodarkę, kiedy nas Pan B ó g tak ciężko nawiedził, zabierając nam Marysię.
J a c e k .
S zkoda tej dobrej kobieciny. Ale ona już tam, dok ąd m y w szyscy z czasem pójdziem y.
M a g d a l e n a .
Nie w ierzyłbyś Pawle, b o ć to dopiero dwa tygodnie od śmierci nieboszczki, a już mi ze
w sząd kobiety zastępują drogę i pytają, d o k ą d !
się myślisz udać na zaloty. j
J a c e k .
Nie m ogę p ojąć, co to za ludzie teraz w na
szych czasach. Na p og rzeb ie, zamiast zm ów ić p a
ciorek albo w ieczne odpocznienie za duszę nie
boszczki, już się k łop ocą o to, z którą się będzie w dow iec żenił, albo któraby była [dla n iego sto
sowna. No, a g d y jeszcze gdzie czują majątek, to dopiero język i w robocie.
P a w e ł .
Słyszycie sąsiedzie, jakie to te b a b y terkotki L epiejby zrobiły, g d y b y się o sw oje dzieci sta
rały, b o m oże dzieci m ają koszule jeszcze nie p o łatane, albo i izba pew no jeszcze nie wymieciona' Mnie dałyby lepiej święty spokój.
J a c e k .
M yśmy już też z m oją żoną m ówili o tern, że nasz sąsiad u wszystkich kum oszek będzie te
raz na języku.
M a g d a l e n a .
E j, g d y b y P aw eł nie miał gospodarstw a bez długów i tych parę marek w skrzyni, wcale b y się o n iego nie pytały.
P a w e ł .
Niech m ówią, co im się podoba, ja będę myślał, co mnie się podoba. Matusiu, dop ók i wy żyjecie, to mi będziecie pom ocą w w ychow aniu dzieci, a g d y dzieci dorosną, puszczę im g o spodarstw o, aby spokojn ie spędzić ostatnie chwile
|ycia.
M a g d a l e n a .
B a rd zo dobrze, m ój kochany synu, byłeś tylko słow a dotrzym ał i byle cię kto nie omamił.
B o wielu takich znam, co g d y im żona umarła, zdało się, że smutku nie przeżyją, a p o paru ty
godniach za nic młodzieniec, tak do g ó ry brodę
| d źw igali!
P a w e ł .
B ądźcie spokojni, przecie niedawno w świę- 1 ;o Piotra i Paw ła minęło mi 45 lat; wnet będzie trzeba m yśleć o p o d ró ży na drugi świat, a nie o żeniaczce.
J a c e k .
W ierzę wam sąsiedzie, że się nie dacie lada ło m u w pole w yprow adzić lub zbałamucić. (P o
chwili p ręd ko): Ale ja tu gębą mielę, a robota w domu czeka. Zostańcie sąsiedzie z B ogiem (podaje rękę i odchodzi).
P a w e ł z M a g d a l e n ą (razem,,) Z Panem Bogiem .
P a w e ł (po chwili)#' . P ó jd ę i ja gum no u p orząd kow ać (odchodzi).
SC E N A 3.
M a g d a l e n a (sama). _ Mój Boże, jaki to ten św iat!_ Jeszcze nie
boszczka w grobie nie ochłódła, a już się drugie cisną. Ale to tak: d ziew czyn y wcale nie uważa- za k o g o idą, czy za m łodzieńca, czy za w d ow ca, byłe się tylko wydać, i ten u pragniony cze
pek w łożyć na głowę. N iejedna f biorą c w dow ca z małymi dziećmi (nie pom yśli nawet, ja k wielką odpow iedzialność bierze na siebie, stając się od chwili ślubu ich drugą matką.^ P rzed weselem na rękach chciałaby dzieci nosić, a p o ślubie bia
da wam dzieci, oj biada wam, g d y sobie same poradzić nie m ożecie! Na ojca się nie oglądajcie, bo was bron ić nie będzie, a g d y m acocha na was podszczuje, bierze ojciec kija i okłada, nie pyta
jąc, czyście zawiniły, czy nie, byle tylko m acochę zadow olaić. Tak, tak, wiele ja to takich- p rzykła
dów pamiętam.
Śpiew Ńr I •
Płynie Odra płynie w tej śląskiej dolinie,
Co w S wiecie widzimy, to wszystko przeminie i 5
Jak ta woda w Odrze w modrych falach tonie, ■"
Tak i nasza przeszłość razem z czasem płynie, . Tylko macierzyńska miłość nie upływa,
Bo ona się w sercu głęboko ukrywa, Jednak fale Odry rozbiją sklepienia, Źli ludzie niweczą matczyne marzenia.
Odra rzewnie nuci, ale dalej płynie, i „ ; Matka dziedteej kocha, dopóki nie zginie,
' Jednak często dzieci tego nie uznają, Za matczyną miłość złem się odpłacają.
S C E N A 4.
M a g d a l e n a , Ł u k a , potem J a d w i s i a i P i o t r u ś .
Ł u k a (w chodzi). . 0 Babusiu, dajcie co jeść, b o już Żołądow skfii listy pisze do Zębow skiego.
M a g d a l e n a .
Jest w szafie chleb i masło, to sobie weźmij, dopók i się obiad nie ugotuje.
Ł u k a.
A ni byście nie uwierzyli, co też słyszałem od p a rob k ów na polu. Pow iadają, że nasz g o spodarz m ają się żenić z Jantosią Sobkow a. Sta
ra S obkow a w szędzie się chwali przed ludźmi, żę w N iedzielę p rzy jd ą p ó słowo.
\ ' •
M a g d a l e n a .
Mnie też k obiety o tem na targu gadały, ale ja nic o tem nie wiem.
Ł u k a .
E j, to nie m oże b y ć praw dą. Przecież dziew czynie jeszcze nie ma 18 lat i już b y się chciała p o d ją ć dzieci w y ch ow y w a ć? Ona sama potrze
buje jeszcze nauki.
M a g d a l e n a .
T o w ym ysł znow u jakiej plotkarki. Syn mi przecież mówił, że się żenić nie będzie i dobrze zrobi.
Ł u k a .
M oja babusiu, żeby się g osp od a rz na pew no mieli nie żenić, tego nie m ożna pow iedzieć. B o człowiek, jak człowiek, dzisiaj ma takie myśli, ju tro inne, a sami pąmiętacie, jak łoń skiego roku Staś g d y mu żona umarła, do g rob u chciał za trumną w skoczyć i ślubował, że się już n igdy uie ożeni. A potem 6 tygodni nie m ógł wytrzymać,- tylko latał do sądu, żeb y otrzym ać pozw olenie n a ' żeniaczkę.
M a g d a l e n a .
Prawda, pamiętam, a że to b y ło jakoś krót
ko przed adwentem^ więc dał w jedn ą Niedzielę aż dwie zapowiedzi^ naraz wołać.
(Łuka odch od zi na lewo, Piotruś i Jadwisia w chodzą przez drzw i środkow e).
' i -v '
P i o t r ii ś.
Babciu, coście mi z targu przynieśli?
J a d w i s i a . A mnie co ?
M a g d a l e n a .
W k oszyk u macie gruszki, to sobie weźm ij- eie p o jednej.
(Dzieci idą do koszyka).
P i o t r u ś (spogląda do koszyka).
A tu co jest zaw inięte?
M a g d a l e n a .
K w iateczki; p o południu pójdziem y na cmę- tarz i zasadzim y na grob ie matki.
J a d w i s i a . Babciu, to i ja też pójdę.
M a g d a l e n a .
O by d w oje p ójdziecie i będziecie się m odlić | za matkę.
P i o t r u ś i J a d w i s i a (razem).
Będziem y, mamulka się będą w niebie ra
dowali.
J a d w i s i a . r ' r,U1'' Babciu, a na crfe-^tarzu powiem mamulce, że będziem y babci zawsze słuchać.
M a g d a l e n a . D obrze, m oje gołąbki.
P i o t r u ś .
Mnie już tak tęskno za m am ulką; ch oć tylko g rób zobaczę, to mi już lżej na sercu.
M a g d a l e n a .
Chodźcie, sporząd zę obiad, a potem p ójd zie
my. (O dch odzą na lewo).
S C E N A 5.
P a w e ł , F i l o m e n a .
F i l o m e n a (w chodzi i oglą d a się).
Nie ma n ik og o w dom u; p ew n o będą na polu. Szkoda, radabym jeszcze dzisiaj interes za
łatwić. Zaczekam chwilkę, m oże gosp od arz p rz y j
dzie.
Śpiew Xr, 2.
Na góreczkę wyszła, Trzewiczkami trzasła;
Sprzedałam już gomółki I pół kwarty masła.
Mam też ser wiedeński, Funt kosztuje reński, Zawsze mam taki gruby, Jako kamień młyński.
A gdy zima przyjdzie, Każdy do mnie przyjdzie, Bo u mnie są najlepsze Biklingi i śledzie.
Mam także pierniki I różne przysmaki,
---<ĆL~W domu także na składzie Kiszone ogórki.
W mieście po ryneczku, Wiozę na wózeczku Mleko w białej konewce,
Śmietanę w dzbaneezku.
Takie moje życie, Wszyscy o tem wiecie,.
Gdy starego zeswatam, Zapłaci sowicie.
P a w e ł (w chodzi przez środek).
W itajcie Filom eno!
F i l o m e n a .
B ó g zapłać! N ikogo tutaj u was w izbie' nie ma, m ogłabym wam całą kasę w yrabować.
P a w e ł.
E j m oi drodzy, g o ły się tam złodzieja nie boi.
F i l o m e n a .
P raw da i to, lecz chciałabym mieć te tysiące, które w y dla drugiej żon y chowacie. Ale mój Pawle, jak was znam, żeście uczciwym człow ie
kiem, nie dajcie się lada k om u zbałamucić i w y bierzcie sobie żonę, którajby była jak to mówią' i do B og a i do ludzi.
P a w e ł.
D ajcie mi tam spok ój z żoną. M oja żona na cmtk&rzu, a innej już nie pojm ę.
F i l o m e n a .
Tak w szyscy m ężow ie mówią, dopóki ciało żon y w chałupie, ale z czasem o wszystkiem się zapomina. A zresztą czy wam to kto zabronił drugi raz się żenić? O w szem , wam nawet p o trzeba to uczynić. Pom yślcie tylko, co wy p o cz niecie, g d y b y wam, czego B oże Broń, matka za
ch orow ała? Któż was z dziećmi opierze? A lb o gd yb yście wy zachorowali, któż was potrafi le
piej pielęgnow ać jeżeli nie żo n a ? Na cudzych nie m ożna się oglądać, b o cudze ręce lekkie, ale niepożyteezne.
P a w e ł .
W szystko to prawda, m oją Filom eno, ale czybym ja to znalazł taką, któraby mi zastąpiła moją nieboszczkę.
F i l o m e n a .
Tak, tak, Marysia była dobrą gospodyn ią i dobrą kobiecin ą; poznałam ją dobrze przez te 5 lat, które od niej m asło kupowałam. P od łu g m o
jego zdania nie ma tu w całej wsi dziew czyny, któraiby jej dorównała.- W mieście jednak znam taką 'pr-acowitą, posłuszną i do tego ładną pa
nienkę, któryby z pew nością za was poszła. A wiecie która l o jest? Jagusia, córka handlarki owoców.
jsi P a w e ł (obrażony)^-
Ej lepiej byście p o p różn icy słów nie tracili, bo cóż mnie tam p o jakiejś Jagusi... A do tego ani ją znam ; pew n o to będzie jaka pan i?
F i l o m e n a . i . Tak, macie r a c ją : kota w miechu nikt nie kupuje. N ajprzód trzeba dziew czynę obejrzeć, a za to ręczę, że wam się spodoba. Chociaż chodzi w pańskich szatach, to nie szkodzi, to już jest teraźniejsza moda. Znam takie gospodynie, które zamiast sw oje córki ubrać jak się ich prababki ubierały, stroją je w now om odne suknie z krau
zami, ze schodami, z puframi, żeby tylko b y ły
»feine«. Z obaczą kobietę w mieście w wiejski n ubraniu, zaraz m ów ią: 3 T o baba ze wsi«. A g d y ma ubranie pańskie, nikt jej w zęby nie zagląda.
Dla tego nie dziw, że się wieśniaczki przebierają.
P a w e ł .
Tak, tak, nas wieśniaków za nic w mieście mają, ale g d yb yśm y im nie nasadzili i nie na- siali, nie m ieliby co jeść.
F i l o m e n a .
Słusznie m ówicie Pawle. Mamy różn ych lu
dzi, m am y uczonych i bogatych, którzy koch ają lud wiejski, je g o u biór i obyczaje. M e .słuchaj
cie, dzisiaj p rzyjed zie tu p o o w oc do dw oru pani Śliwińska z sw oją córkąj zawołam ją, to ją b ę dziecie m ogli zobaczyć. Ona wcale nie wie, że
ście w dow cem i wcale was nie zna.
P a w e ł .
E j F ilom enko d osy ć na to czasu, pom ów ię pierw ej z matką.
F i l o m e n a .
Niech ją też i matka zobaczą,(O dchodzi).
SC E N A 6.
P a w e ł , potem M a g d a l e n a . P a w e ł (chodzi p o scenie, za chwilę).
Człow iekow i się p o głow ie różne m yśli snu
ją,-F ilom en a ma r a c y ^ i dobrze mi życzy. Cóż- bym począł, g d y b y mi matka zachorowała, albo mnie Pan B ó g ch orobą naw iedził? Cóż wtedy poczn ą biedne, dzieci? M ożebym i dobrze zrobił, g d y b y m się ożenił. Matka nie p o trze b o w ał aby się starać o gospodarstw o, a dzieci otrzym ałyby lep sze w ychow anie (siada i p odpiera głowę).
M a g d a l e n a .
Dla czego jesteś taki sm utnyiji? Myślisz i, myślisz, jeszcze o rozum przyjdziesz.
P a w e ł .
B o to człow iek ma takie rozm aite myśli.
Tylko co tu była maślarka Filom ena i jeszcze mi większy klin do g łow y wbiła. Zw róciła mi uwa-, gę, cdbym. ja począł, gd yb yście w y zachorowali, t... i... i... różne inne rzeczy.
M a g d a l e n a .
Acha, pew no ma jaką pannę dla ciebie, więc -tak oręduje.
P a w e ł .
Mówiła mi o jakiejś potulnej i pracow itej dziewczynie, ale czy to m ożna wszystkiemu wie
rzyć.
M a g d a l e n a .
Mój Pawle, jeżeli się będziesz chciał żenić, nie mam nic przeciw ko temu, tylko w ybierz so- pie równą, i taką osobę, co b y dzieciom k rzy w d y nie wyrządzała. Mo|0flS zdaniem jeszcze p o cz e kaj i dobrze się namyśl, b o p o ślubie już z&pó- : źno. Pamiętaj, że nie w szystko złoto, co się
świeci. .
P a w e ł .
Przecież już nie jestem m łody, żebym nie wiedział, co r o b ić .
M a g d a l e n a.
No, no czasem starsi daleko gorsi, niżeli młodsi. Niejeden w dow iec jchociaż mu głow a kw i
tnie, m yśli że jeszcze stoi na kawalerskich n o gach.
P a w e ł .
M oja matusiu, przecież z takimi lekkom yśl
nym i ludźm i nie m ożecie mnie porów nyw ać. Je
żeli ikrok uczynię jaki dziesięć razy wpierw się
namySIę'.' -
M a g d a l e n a (spogląda dfo okna).
P a tr z a j! jakieś panie do naś idą.
S C E N A 7.
Ci sami, F i l o m e n a , Ś l i w i ń s k a . J a g u s i a (ubrana po m iejsku z parasolką w ręku)-.
Ś l i w i ń s k a (kłania się).
Dzień d ob ry !
P a w e ł . Dzień d o b ry !
F i l o m e n a (przedstawia).
Pani Śliwińska, jej córka Jagusia, P aw eł K rzem yk, Magdalena je g o matka, a mnie to już znacie kopę lat.
M a g d a l e n a .
Proszę, siadajcie państwo, żebyście nam spa
nia nie zabrali.
P a w e Ł
Cóż tam n ow eg o w świecie słychać?
Ś l i w i ń s k a .
U nas nic now ego, ale słyszałam o waszeni nieszczęściu i bard zo mi was żal było.
F i l o m e n a .
Ona tam już na drugim świecie, ale dzieci zostały sierotami.
P a w e ł ,
W idać tak się Panu B o g a podobało.
F i l o m e n a .
Jużcić prawda, nie pow inniśm y się sprzeci
wiać woli Boskiej.
J a g u s i a .
N ajw iększy cios na was spadł babusiu, b o teraz na was spadł ob ow ią zek w ychow ania dzieci i utrzymywania gospodarstw a.
M a g d a l e n a .
Tak, tak m oja panienko, na starość trzeba na now o zaczynać gospodarkę.
F i l o m e n a .
Myśmy też o tein gw arzyli z gospodarzem . S C E N A 8.
Ci sami, P i o t r u ś , J a d w i s i a . P i o t r u ś (w chodzi).
W itajcie panie do nas (podaje rękę). B a b ul jużeśmy gotowi, chodźm y.
J a d w i s i a (wchodzi).
Babciu, czy mam urw ać kwiatków z ogród k a ? Ś l i w i ń s k a (sp ogląd a na dzieci).
v Biedne dzieci!
• 2
oi<*x'
J a g u s i a .
Ach, jakie ładne: liczka jak malowane, oczfc czarne, zeby bieluśkie ja k perełki, a jak chłopal S1 p o d o b n y bj&u! (Ho Śliwińskiej). P raw da »miHtl śliczne dzieci.
F i l o m e n a .
N ieboszczka P aw łow a też była piękną Ł bietą.
J a g u s i a (do Jad wisi).,
Jadwisiu, chodź do mnie. (Jadwisia przy , chodzi). Jadwisiu, pojedziesz ze m n ą? Kupię d piękną laleczkę, piękny koszyczek i będziemj chodzić z nim p o śliwki i gruszki.
J a d w i s i a .
Jabym poszła, ale có żb y bezemnie robili babcia, tatuś i Piotruś?
J a g u s i a .
Piotruś też pójdzie. Kupię mu konika i wó
zek. B abcię także do nas zabierzemy.
J a d w i s i a .
Ale dzisiaj to już pojedziem y na cmentarz na g rób mamulki.
J a g u s i a (całuje Jad wisie);
U ( Ja też p ójd ę z wam i; weźmi-jcie mnie.
P i o t r u ś .
W eźm iemy, ale konika dostanę?
J a g u s i a .
Dostaniesz, dostaniesz i w ózek także.
Ś l i w i ń s k a .
Panie gospodarzu, macie jeszcze kartofle na sprzedaż ?
P a w e ł .
Będzie jeszcze ze 100 centnarów.
Ś 1 i w i ń s k a.
Czybyście nam nie sprzedali 15 centnarów ? P a w e ł .
Z chęcią poślę furmankę, a m oże i sam p rzy wiozę.
J a g u s i a.
Zabierzcie z sobą Piotrusia i Jadwisię, ażebym się z m ojej obietnicy m ogła w ywiązać. Starecz- ko, wy także przyjedźcie.
M a g d a l e n a .
A któżby został p rzy gospodarstw ie?
J a g u s i a .
Prawda nie ma już n ik ogo innego.
F i l o m e n a (na stronie do Pawła),j' W idzicią jak ona od pierw szego razu dzieci pokochała; nie mówiłam wam ?
Ś l i w i ń s k a .
Pieniądze za kartofle zaraz wam zostawię.
P a w e ł .
Nie potrzeba, nie potrzeba^ jak kartofle p rz y wiozę, wtedy będzie dość czasu na zapłatę.
Ś l i w i ń s k a . A więc do widzenia!
2*
J a g u s i a .
Jadwisiu, Piotrusiu, niezapom inajcie przyje]
chać. Adieu. (Całuje Jadwisię i Piotrusia).
P a w e ł . Idźcie z Panem Bogiem .
J a g u s i a (podaje rękę Magdalenie).
Stareczko, do widzenia.
M a g d a l e n a .
Szczęśliwej p o d r ó ż y ; dzieci chodźcie.
(O dch odzą Jadwiga, Piotruś, Śliwińska, Ja
gusia przez środek. Filom ena w raca, napowrót),
£* *
• S C E N A 9.
P a w e ł , F i l o m e n a . F i l o m e n a *
No ja k że ? Czy nie mówiłam p r a w d y ? Ma
cie na wsi taką dziew czyn ę? Jak kartofle za
wieziecie, to się lepiej poznacie.
P a w e ł .
D obrze m oja Filom eno, ale to przecież m ło
da dziewczyna.
F i l o m e n a . _
A cóż wam po starej? Ż e b y ją matka obrabiała? Nie, ona pow inna matkę obsłu żyć dzieci pielęgnow ać. Dla tego potrzebujecie m ło dej, zdrow ej i silnej gospodyni.
P a w e ł .
Ale ona chodzi p o pańsku, a ja sobie pro' sty wieśniak.
F i l o m e n a .
Nie ubiór zd obi człowieka, tylko człow iek ubiór. Od Jagusi, choć p o pańsku chodzi, n ieje
dna wieśniaczka nauczy się gospodarstw a, a oso
bliwie porząd ku w gospodarstw ie doraowem.
P a w e ł .
A potem, cz y b y Jagusia, taka ładna dziew czyna, chciała p ó jść za w dow ca i to jeszcze z dziećm i?
F i l o m e n a .
To ju ż jest m oja spraw a; jak ja pow iem : pójdzie, to pójdzie. A zresztą cóż wam to bra
kuje? Jagusi d obrze w iadom o, żeście człow iek porządny i rzetelny, azeście Paw le starsi od niej w latach, to nic nie szkodzi. Cóż tu mamy z te
raźniejszych m łodzieńców ? P o nocach się jen o smykają, a g d y się jeszcze upiją, to już zaraz noże w robocie, że człow iekow i strach na ulicy się pokazać. Jagusia jest mądra, ona woli starszego i doświadczonego człowieka za męża.
P a w e ł .
Biedy u mnie nie zazna, chwała B o g u u mnie jest w szystkiego pod8ste4tóe«t-j
' \— i o6»yt«c£
F i l o m e n a .
A największa wartość dla was, że dzieciom zastąpi matkę.
P a w e ł .
Gdyby tak tylko w szystko b y ło praw dą, jak mówicie.
F i l o m e n a . 1 T o się sami przekonacie. Ale to wam mogęi pow iedzieć, że lepszej nie znajdziecie. Jedno wam tylko muszę pow iedzieć, że Jagusia jest u b o
gą i nie ma żadnego majątku.
P a w e ł .
O m ajątek wcale nie chodzi, tylko mi p o trzeba dobrej żon y i dobrej matki dzieciom.
F i l o m e n a . Taką jest i będzie Jagusia.
P a w e ł .
W ięc się jeszcze nam yślę i pom ów ię z matką.
F i l o m e n a .
Z rób cie jak wam się p od o b a ; ja wam życzę jak najlepiej. D o widzenia. (Odchodzi).
P a w e ł . Z Panem Bogiem .
SC E N A 10.
P a w e ł (sam chodzi po scenie).
Nie wiem co p o cz ą ć? Jagusia ładna dziew czyna i zdaje mi się, żeby zastąpiła nieboszczkę.
O d matki nie m ogę żądać, ażeby mi w gosp od a r
stwie rob ili; już się dosyć napracow ali i potrze
ba im na starość odpocząć. T ak f jeżeli się prze
konam, że w szystko jest prawda, co od Filom eny słyszałem, pojm ę Jagusię i zawsze to będzie prze
cie weselsze życie. Tak tabym zmarniał od wiel
kiego smutku i pręd zejbym poszed ł do g rob u niż mi potrzeba.
S C E N A 11.
P a w e ł , M a g d a l e n a , P i o t r u ś , J a d w i s i a (z koszykiem w ręku).
M a g d a l e n a .
Pawle, idziem y na cmentarz na g ró b Marysi.
Zostańcie tu w domu, dopóki nie wrócim y.
P a w e ł .
Tylko się pospieszcie. P ojadę późn iej do miasta, zaw iozę kartofle tym paniom i wezmę dzieci ze sobą. W y także m ożecie z nami jechać.
M a g d a l e n a .
Daj mi p okój, p o co bym tam jeźd ziła?
P a w e ł .
Zobaczym y, gdzie te panie mieszkają. B o prawdę m ówiąc, dziew czyna mi się podoba, g łó wnie dla tego, że was i dzieci kocha.
M a g d a l e n a .
Każda now a miotła dobrze zamiata. Ale przecież sobie chyba pani z miasta nie pojm iesz.
P a w e ł .
Matusiu, czy to w mieście nie ma d obrych ludzi, tak jak i na w si? "
M a g d a l e n a .
Tego nie mówię, ale u nas wieśniaków inne obyczaje, a u m ieszczan znow u inne. Dla ciebie
stosow niejsza wieśniaczka. Praw da to co ludztó m ów ią: »Mąż i żona od B o g a przeznaczona.«
P a w e ł .
W p rzód niż uczynię krok stanowczy, musza się przekonać, czy to jest praw dą, co od Filomeny słyszałem.
M a g d a l e n a .
Masz swój rozu m ; rób jak ci się podoba.
P od łu g m ego zdania, to nie jest żona dla ciebie (fto dzieci)^ C hodźcie! (Odchodzą przez środek).
SCENA 12.
P a w e ł , potem Ł u k a.
P a w e ł .
Matce się dobrze mówi, b o nie jest w takidm położeniu, jak ja. Łatwiej złemu zaradzić,dopóki jestem m łodszy; na starość zapóźno wędrować.
Muszę się też porządnie ubrać, żeby panie p o znały, że mnie stać na to (w oła za sceną). Łuka, Łuk aj
Ł u k a .
Co chcecie gospodarzu?
P a w e ł .
Nasypiesz furę kartofli, pojedziem y do mia
sta. Ale w przód jeszcze pójdziesz do sklepu; masz tu 50 fen ygów , przynieś mi 4 cygara i pom ady do sm arowania włosów.
Ł u k a (zdziw iony).
Smarowidła na wozy nie potrzebujemy. Prze
cież w przeszłym tygodniu kupiliście całą beczkę.
P a w e ł .
P om ady do sm arowania włosów, nie w ozów . Frącka niech mi oczyści buty, te świątałne, ale ładnie, a by się świeciły.
Ł u k a (na stronie).
P o m a d y ! ? Czy gosp od arzow i w łosy w y ła -1, tują, albo ich od w ielkiego smutku głow a boli ■ (jrotrząsa głową, i odchodzi).
S C E N A 13.
P a w e ł potem J a c e k . P a w e ł .
U biorę się w najpiękniejszą kamizelę, niech widzą mieszczanie, że i wieśniak się potrafi ubrać.
Przyjdę do m ojej Jagusi, p okłon ię się i pow iem
»malcait!« Niech w iedzą z kim m ają do czynie
nia! (Ubiera się w kamizelę świąteczną).
J a c e k (w chodzi ździw iony).
A to co ? A dok ąd się sąsiedzie wybieracie?
Ozy do kościoła, czy na wesele ? P a w e ł.
Do miasta z kartoflam i; b y ły tu panie i za
mówiły, więc muszę im odwieść.
J a c e k.
Słyszałem i p o d o b n o nawet na jedną macie
oko.
P a w e ł (obrażony)^
Co się też ludzie o mnie nastarają; wnet bym przestał b y ć panem w swoim własnym domu.
J a c e k . ( E j sąsiedzie, nikt się tam o was nie stara, ] tylko że mnie maślarka zapraszała na wasze we- , sele, więc przych od zę się zapytać, kiedy to bę
dzie. Ale żart na stronę. Przecież was znam i wiem, że pani z miasta nie pojmiecie, i podług naszej ostatniej rozm ow y sądzę, że macie zamiar d o śmierci w dow cem pozostać.
P a w e ł .
Mój sąsiadku, człow iek ma różne myśli,- i zdaje mi się, że gd y b y m się ożenił, nie miałbym tyle kłopotu o dzieci. Matka już starzy i grze
chem b y b y ło w yd ob yw a ć z nich ostatek sił.
J a c e k .
Praw dę mówicie, ale dla was jest stósow niej- sza jaka w dow a ze wsi, albo chociażby już i dziew czyna, byle leciwa. Ale tam jakaś pani z miasta, to nie dla was.
& i P a w e ł .
Ale Jagusia jest dziew czyna i do tańca i do różańca, i przyznam wam się, że mi się bard zo p odoba. Od pierw szego razu tak dzieci p o k o chała, że za nic własna m atka; nawet się z nimi rozstać nie chciała.
J a c e k .
Ale to przecież dziew czyna młoda, niedo
świadczona.
P a w e ł .
Oho, m ądra ona ci,m ądra. A że m łoda 10 i có ż? Mnie takiej władnie potrzeba do roboty.
Cóż mi po starej babie, co b y mi jen o zawsze za piecem kaszlała. Z taką Kobietą jak Jagusia m o
gę się w szędzie pokazać, b o wie jak się ludziom przedstawić należy i »bildung« zna.
J a c e k .
E j Pawle, Pawle, dajcie sobie jen o pozór, b y i ona was »bildungu« nie nauczyła.
P a w e ł .
Ej co tam gadacie, przecież już jestem peł- I noletnim i mam swój rozum,} % wam powiem , że mi się dziew czyna bard zo podoba, i postanow i
łem, że albo ta albo żadna.
J a c e k .
D o rozkazyw ania wam nie mam p^awa, b o nie jestem waszym opiekunem... ale... (Odchodzi).
P a w e ł (spogląda za Jackiem)*;'
Cóż za ale?... Poszedł... Z azdrości mi i ba
sta. On pozostanie p rzy sw ojej starej Urszuli, a i ja będę miał kobietkę, jak cacko.
SC E N A 14.
P a w e ł , Ł u k a . Ł u k a (wchodzi).
Tu są cygara, a tu pom ada; 20 fen y g ów p o zostało (oddaje pieniądze). Karczm arka mi nie chciała wierzyć, że to dla was te cygara i pom a
da. Mówiła, że jak długo na wsi mieszka, jeszcze Was nie widziała z cygarem .tylko z fajką.
P a w e ł.
T o mnie dzisiaj zobaczy. Idź, ubierz się lepszy surdut; pojedziesz ze mną. W łóż też na^
furę 3 k op y kapusty, ale w ybierz najpiękniejszą.
X i n
Ł u k a . g
Na cóż się mam ubierać? Dzisiaj przecież dzień powszedni i pojedziemy z kartoflami, to bym sobie surdut powalał.
P a w e ł .
Ja ci tak rozkazuję i kwita.
Ł u k a (na stronie, drapiąc się w głowę).
Nie m ogępojąć.co się gospodarzowi zrobiło?
Czyby im się mózg przekręcił? Cygara, pomada, świąteczny ubiór,* co to wszystko znaczy? (Po
trząsa głową i odchodzi).
S C E N A 15.
P a w e ł (sam)/
Patrzcie, wszystkim od ździwienia chcą oczy p o w y ła zić! Poczekajcie, g d y wam przyprow adzę m oją kochaną Jagusię, to wam dopiero na pra
w dę wylezą. Teraz się ubiorę. (Czesze i poma- duje włosy, spogląda zwierciadło. wąsa p ok rę
ca, popraw ia ubrania). W yglądam jak 20-letni m łodzieniec! Jak mnie Jagusia zobaczy,nie tylko że jej się spodobam , ale za mną oszaleje. D zi
siaj jej powiem , że jeżeli ma ochotę zostać m oją żoną, nie myślę długo zwlekać, b o nie jestem m łodzieniec i nie mam czasu sm ykać się p o zalo
tach. O nieboszczce muszę zapomnieć, b o chociaż
była dobrą gospodyn ią, ale, praw dę m ów iąc do uciechy nie b y ła ; ani nawet tańczyć nie umiała.
No, teraz się za to ucieszę z m oją Jagusią. F i
lomenie powinienem także w yn agrodzić za to, że mi dobrze życzy. Tak, tak lepiej mi będzie, g d y się ożenię, i to jeszcze z taką ładną panienką.
Śpiew 'Kp. 3.
Gdy przyjdę do mej Jagusi, Grzecznie się pokłonię, Ona mnie pokochać musi, Już sobie tak mienię.
Maślarka oręduje, A cóż mnie to brakuje?
Więc z moją Jagusią z miasta.
Żenię się i "basta!
I Jagusia ładna dziewczyna, Mnie nic nie brakuje;
Będzie z nas para dobrana, Gdy się wymustruję.
Niech się wszyscy dziwują, Że się chłopy „bildują.“
Więc z moją Jagusią z miasta, Żenię się i basta!
Co więcej u niej dobrego, Że mądra, rozum ma,
Dla dziewczyny nic lepszego, Gdy tylko „bildung" zna.
To wam dziś powiem śmiele, Za trzy tygodnie wesele.
Z Jagusią kochaną z miasta, Żenię się i basta!
Zasłona spada.
A k t I I.
(P o weselu).
(Scena przedstaw ia tę samą izbę, co w pier
wszym akcie w pom ieszkaniu Pawła).
SC E N A 1.
P a w e ł (sam).
Od rana pojechała m oja Jagusia do miasta, i jakoś jej nie widać. Ale to tak: Spotka się z dawnem i kamratkami z jedną parę słów, z drugą parę słów i czas zejdzie. B ard zo jestem zado
w olon y z m ojej żeniaczki. Teraz dopiero wiem, że żyję na świecie. N ieboszczka była za skąpał nie tylko dla mnie, ale i dla siebie. G dy już pof trzeba b y ło sprawić now ą suknię albo now ą chu
stę, dziesięć razy każdy grosz obejrzała, zanim g o wydała. Jagusia trochę za wiele wydaje, ale to młode, niedośw iadczon e; pow iem jej słówko i zaraz będzie oszczędniejszą. P ow oli będzie z niej dobra gospodyn i. Musi tylko zapomnieć o tych m iejskich obyczajach.
SC E N A .2.
M a g d a l e n a (wchodzi).
Jeszcze nie p ow róciła ? P a w e ł .
Nie> nawet się trochę boję, czy jej się aby jakie nieszczęście w drodze nie przytrafiło. Ale to tak: Zajedzie do miasta i wszystkie koleżanki ją witają i czas schodzi.
M a g d a l e n a .
Naturalnie ona się w mieście bawi, a konie i parobek mitrężą. O dkąd gospodarzym y, jeszcze nigdy pole nie b y ło tak p óźn o obrobion e jak w latosim roku. Ale nie dziw, skoro pani, już po trzeci raz, w tym tygodniu bierze konie na p rze
jażdżkę.
P a w e ł .
Dzisiaj pojechała p o koniczynę, którą zasie
jemy p od lasem, i p o w orek jęczm ienia na nasie
nie, b o w naszym już za wiele kąkolu.
M a g d a l e n a .
Jednakby już była pow inna wrócić. D ruga godzina, konie bez obroku. G dy przyjedzie, trze
ba konie napaść, a potem w ieczór; cóż znow u dzisiaj zrobisz?
P a w e ł.
Ej jeszcze się tam zrobi.
M a g d a l e n a .
A no tak, jeżeli nie w tym, to w przyszłym roku. Mój Pawle, dotąd mi się synow a wcale nie podoba i co myślę, to ci powiem , że Jagusia w ca
le nie do gospodarstw a. D zieci od niej nie usły-
! szą dobrego słowa, nawet jej się b o ją i od niej uciekają. A lb o czyliż zapytała się, ażali dzieci pacierz um ieją ? Nie. Prawda, nauczyła zaraz p o weselu dzieci piosenki: »Fuchs, du hast/G ans ge- stohlen«, ale o B ogu, o przykazaniach ani dudu.
P a w e ł .
Matusiu, musicie jej w ybaczyć, przecież to
potem będzie z niej dobra gospodyni.
M a g d a 1 e n a.
E j, mnie się zdaje, że z tej m ąki nie będzie clileba; ona chce b y ć najm ądrzejszą,’ w czoraj n f mówiła, że niczego nie rozumiem.
P a w e ł (spogląda)//
Patrzcie, już jadą. Idźcie jej przystaw ić
obiad, ażeby miała ciepły. c
(Magdalena odchodzi).
SC E N A 3.
P a w e ł , Ł u k a , J a g u s i a .
Ł u k a (wchodzi z rożnami pudłami i paczkami).j
P ew no nas już w yglądacie?P a w e ł .
Jakże długo tam będziecie siedzieć? Cóż przynosisz w tych pudłach?
Ł u k a .
W szystkie m ody paryskie, londyńskie, wie
deńskie i B ó g wie jakie tam jeszcze,(hładzie pacz
ki na stół).
P a w e ł . A dla k og oż to?
Ł u k a.
A lb o ja w iem ? Nasza gosposia ma tego je-' szcze więcej.
P a w e ł .
Koniczyny kupiliście?
Ł u k a . A lb o ja wiem.
P a w e ł .
Przecież ośle musisz wiedzieć, czy g osp od yn i była w składzie zboża.
Ł u k a.
T ego nie wiem, ale to wam m ogę pow ie
dzieć, że dzisiaj miałem d ob ry dzień. Zajechałem do hotelu, tam k oło cukierni, do której nasza g o sposia poszła ze czterema paniami, o mnie też nie zapomniały. Co parę minut p rzyn osi mi taki półkapudroczek kieliszek gorą cej w ody, a to b y ło takie ostre jak czyste »Gram bam buli«. Jak czwarty kieliszek wytrąbiłem, już mi się w śle-
■ piach zaiskrzyło. Ale to b y ły kieliszki (pokazu
je). W takim kieliszku m ógłby śmiało pięścią iobrócić. G ospodarzu i wam coś g osp osia wiozą.
Uest to takie słodkie jak cukier, ale to nie jest
■kier, jen o jeszcze lepsze jak cukier.
P a w e ł .
P o co u licha do hotelu zajeżdżałeś?
Ł u k a .
Chciałem stanąć p rzy » ostatnim groszu«, ale gosposia nie pozw olili, mówili, że tam tylko chło
py ze wsi stawaj ą.
J a g u s i a (za sceną).
Otwórz, otwórz.
(Łuka i P aw eł p ręd ko biegną do drzw i i iwierają).
J a g u s i a (w chodzi z pudlam i i paczkami), |, Obaj w p ok oju siedzą, a ja muszę samap(
furm anki złazić.
(Łuka odchodzi).
P a w e ł . n;
Zapomniałem, słuchając opow iadania Łuk<$
J a g u s i a . d
Aha wiem ! W yp ytyw ałeś się, z kim w mil ście rozm awiałam i u k o g o bawiłam.
P a w e ł .
E j n ie ! tylko mi Łuka opow iadał, jak m u siv
dziś dobrze pow odziło. ^
J a g u s i a.
Nie dziw, p arobczy sk o w życiu nic nie wi~
dział.
P a w e ł .
P o czem u płaciłaś liter k on iczyn y?
J a g u s i a.
Patrzaj, na śmierć zapomniałam o tej koni czynie.
P a w e ł . A jęczm ienia przyw iozłaś?
J a g u s i a (na stronie).
Co teraz pow iem ? (głośnoV Też nie; nasię' nie mi się nie p o d o b a ło ; to stare nasze jeszczc piękniejsze. D opiero w S obotę ma sprowadzić kupiec św ieży transport zboża, to przyw iozę g d y ż i tak muszę jech ać p o kapelusz, k tóry so-
t
[ bie dałam ustroić pióram i i k tórego mi koniecznie potrzeba na Niedzielę.
P a w e ł (na stronie).
Tęga z niej będzie gospodyni, już się zna jna.tem, jakie nasienie piękne (głośno). Ale w r Ifobotę mamy kartofle sadzić; m oże będzie tru
dno konie do miasta posłać?
J a g u s i a .
Człowiecze, przecież z ziemniakami jeszcze czas. Dzień albo dwa później, to przecież nie Iwiele znaczy. Obiecałam też, że przybęd ę na p e
wno do miary, b o kazałam sobie zrobić now ą su
knię. Muszę ci także pow iedzieć, że jesteśm y za
proszeni na wesele do majstra kom iniarskiego.
P a w e ł .
Czy ten m ajster kom iniarski jest twoim k re
wnym ?
J a g u s i a .
Tak, obaj z m oją matką w jednej kam ienicy mieszkają. A ja znow u z je g o córką wspólnie do szkoły chodziłyśm y. Pow iadam ci, że tam będzie wesele całą gębą.
P a w e ł .
Ale, gdziębyśm y też do panów na wesele V- poszli, ]'eszcze*b'y nas wyśmiali.
J a g u s i a .
Jii Tacy panowie, jak my,* niektóry p ójd zie w ipożyczanym fraku, a ty pójdziesz w własnym.
3ł
P a w e ł .
Prawda, ale przecież m ój ubiór wieśniacz- niestosow ny do ich m iejskich fraków . p-
J a g u s i a .
Nie staraj się, już o tem pom yślałam . Ku piłam ci now e ubranie i myślę, że ci się będzitc podobało. Siadaj na krzesło, aż cię wymustru; i (podaje krzesło).
P a w e ł .
Ciekawym, jak mnie ty u bierzesz? i J a g u s i a .
Miej cierpliwość, n ajp rzód zacznijm y od gło wy* (Hierze grzebień, czesze włosy, rob ią c przei.
środek głow y brózdę). Tak, sp ojrzyj dq zwier ciadł©).
(Paw eł spogląda do zwierciadła).
P a w e ł (do publiczności).
Tak podobn ie mnie uczesałaś, jak tu nasze pole (pokazuje na głow ę) a tu sąsiadowe, a "w środku miedza.
J a g u s i a . Zdejm ij kamizelę, a siadaj.
P a w e ł (zwleka kamizelę i siada).
Cóż teraz nastąpi?
J a g u s i a .
Tak jak m ają mięszczanie w ysokie białe koł-
’ nierze i tobie kupiłam ,(zapina na szyję Paw łow i biały w ysoki kołnierz). Teraz piękna krawat® (jdzie dc pudła, w yjm uje krawat).
P a w e ł (na stronie dźw iga b rod ę do góry).
Panie odpuść, ani się będę m ógł obejrzeć, dedy mi na szyję taką obręcz wsadziła.
J a g u s i a .
Oto krawataf(zapina). Teraz oblecz frak (p o daje frak). Z obaczysz jak ci to będzie »fajnie«
i nikt cię nie pozna. 1 ■ >>.
P a w e ł (ebłóezy fr a k )/
Takiego surduta jeszcze w życiu nie miałem na m oich k ościacłu(3pog]ąda p o sobie),^ W y g lą dam ch oćby burmistrz z Czeladzi.
J a g u s i a (radośnie).
A ch! ach! jak ci pięknie, jak ci ten frak do twarzy; o dziesięć lat jesteś m łodszy.
P a w e ł .
Już to dobrze, tylko tańczyć nie potrafię i zdaje mi się, że w tym kołnierzu nie m ożna ani
h się obrócić.
J a g u s i a (śm ieje sie')..
H a! ha! ha! Paul i tańczyć się nauczysz;
jakże byśm y na wesele poszli, gd y b y śm y społem nie tańczyli. P oczekaj, ja cię nauczę, 'da-waj—poi (Podpiera boki, śp ie w a : la, la, la i tańczy):
Dalej teraz! >- — ■ 1
P a w e ł . Ej, kiedy nie potrafię.
J a g u s i a .
S próbu j,'raz, dwa, trzyj raz, dwa, trzy; ja ci zaśpiewam (klaską pękami' i śpiewa).
/Z d-t-C
P a w e ł (śpiewa i tańczy niezgrabnie).
Raz, dwa, trzy,' raz, dwa, trzy.
J a g u s i a (śmieje się).
H a ! h a ! h a ! (^a stronie). Skacze jak niedź' wiedź na łańcuchu, (głośno),,. Spróbu jm y razem w przód jednak pow inieneś się pok łon ić i prosić
»Bitte schón«.
P a w e ł (kłania się).
»Bitte schon«.
J a g u s i a .
Tak źle ; musisz stanąć przynajm niej dwa kroki przedem ną, b o tak blisko m ógłbyś mi nos ubić głow ą.
P a w e ł (cofa się dwa kroki, kłania się śmiesznie;!
»Bitte schón«. (M uzyka gra nr, 4 podług nut,* ten sam kawałek pow inna Jagusia wprzód śpiewać. Jagusia z Pawłem tańczą, Paw eł bar
dzo niezgrabnie. P o pierw szej zw rotce Paweł chw yta się za brzuch i oddycha). A ż się zady
szałem p rzy tej pierw szej lekcyi; czego mnie ty jeszcze nie nauczysz?
J a g u s i a .
Ludzie m ów ią: »Taniec nie robota, kto nie umie, to srom ota«. Jeszcze inny kawałek, dawaj pozór. (Śpiew a z n o w u : la, la, la, la, la i tańczy prędko).
P a w e ł (klękając spogląda na n ogifJagu si).
(Na stronie do publiczności)., Nie m ogę ni
ja k o zm iarkować, czy na jednej, czy na obuch nogach się obraca.
J a g u s i a . P r ó b u j!
P a w e ł . Którą n ogą mam rozp oczą ć?
J a g u s i a .
,
W szystko równej, zaczynaj.P a w e ł (śpiewa i zaczyna).
La, la, la, la, la.
J a g u s i a (klaska rękami).
Paul prędzej nogapii, jeszcze prędzej, jeszcze prędzej,' dobrze, dobrze. Chodź, teraz razem.
(Muzyka gra n;£ 5 pod łu g nut,' tę samą m elodyą powinna Jagusia w przód śpiewać i tańczyć, Pa
weł tańczy niezgrabnie).
P a w e ł (po tańcu chw yta się krzesła).
Uf, uf... (dmucha). M ózg mi się przewraca, wszystko lata ze mną do koła.
J a g u s i a.
No, jakże ci się p od ob a ten n ow y u biór?
P a w e ł .
W szy stk ob y uszło, tylko ten kołnierz bardzo niepraktyczny.
J a g ii s i a.
aj! T o ci się tylko tak zdaje. Jak kon iow i wło- zjliysz now e chom ąto na kark, to g o też ciśnie, d o
póki się nieprzy z wyczai.
P a w e ł .
Ale, m oja droga, &kądże masz tyle pifi lię- liędzy, że tyle różn ych rzeczy nakupiłaś? (/d e j- Jiuje frak i ©fcieczy kamizelę).
Paul, w mieście mnie w szyscy kupcy znają! t<
gdzie się tylko obrócę i czego zażądam, zaraz n| d dawają, nie p yta ją c wcale o pieniądze. Jeszcat sobie m ają za zaszczyt, że z ich składu kupujl
1 S C E N A 4.
Ci sami, M a g d a l e n ą (wchodzi).
Cóż w ypraw iacie za hałas i skakanie? Gdj kto pójd zie drogą, będzie myślał, że wam jednej klepki brakuje.
J a g u s i a (obrażona).
C zy nam w naszym domu nie w olno robić!
co nam się p o d o b a ? O nie, dotąd stoję na wła
snych nogach, i nie dam się od lada jakiej bab^
kom enderow ać. Patrzcie! m ożeście w y są naszą
‘opiekunką ?
P a w e ł (na stronie).
Jagusiu, uspokój się; matka tak źle nie myślą.
J a g u s i a .
Co, ty się będziesz za matką u jm ow a ł? Pię-1 knyś mężulek. Tak, tak, to mam zapłatę, że p o jęłam starego i to jeszcze z dziećmi.
M a g d a l e n a .
Czy ty masz o dzieciach staranie? D otąd nie a dalej wątpię.
J a g u s i a (złośliwie).
Proszę, w strzym ajcie języ k i nie zapominaj-;
cie, że nie jestem waszą służącą. B ądźcie kon- tenci, że macie kawałek chleba darmo, i gdzie sie
dzieć, rozum iecie?
M a g d a l e n a .
Rozumiem, ale muszę ci także pow iedzieć, żebyś nie zapomniała, że nie ży ję z tw ojej łaski ani na twoim chlebie. B o gospodarstw o, w któ- rtai gospodarzycie, ciężko nabyliśm y z n iebosz
czykiem. Podczas żniwa krew nam z rąk 3iekła, i sami pracowaliśmy, ażeby tylko coś na dług z o stało, który my p rzy kupnie zaciągnęli.
J a g u s i a .
Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr.
Dziś ja tu panią, i musicie tańczyć p od łu g m ojej piszczałki.
' M a g d a l e n a .
Nigdy, nigdy, choćbym miała prosić cudzych ludzi o kawałek chleba.
P a w e ł (do Jagusi błagalnie).
Jagusiu, usłuchaj, daj spokój, b o ja k by się ludzie dowiedzieli, to z w róbla zrobią wołu.
M a g d a l e n a (na stronie).
Mnie się zdaje, że ona pijana.
J a g u s i a.
Dysputować z wami nie b ę d ą ; ale co myślę, to wykonać musze-,(Aa stronie). Poczekaj ty sta
rucho, nauczę cię p o kościele gwizdać.
P a w e ł (na stronie do Magdaleny).
' Matusiu, ustąpcie. W yp iła kieliszek wina,:
trochę jej głow ę zaw róciło i teraz nie wie, co ml wi. A zresztą dyć to młode, niedoświadczone. ‘
M a g d a l e n a (na stronie do Pawła), Synu, synu, jakaż będzie p r z y s z ło ś ć , (q|
chodzi).
S C E N A 5.
P a w e ł , J a g u s i a , S c h l i n g e l m a n n . P a w e ł .
D ziw uję się Jagusiu, że się zaraz gniewen unosisz. Przecież matka stara, a g d y ci pow i jakie słówko, które ci się nie podoba, nie słucha;
Matka trochę pogdera, a ty m yśl sw oje i będzi' zaw sze p o k ó j w domu.
J a g u s i a.
Acha, ty myślisz, że będę u tw ojej matki z dziew kę? N ie! G dybym chciała służyć, została bym była w mieście i nie byłabym ciągła pomie d zy wiejskie gaw rony.
P a w e ł .
Ale Jagusiu nasze przysłow ie mówi: ,»Kied' przyjd ziesz m iędzy w rony, musisz krakać jak ‘ on y .«
J a g u s i a.
Tak, to mam tak robić, jak w y tu na ws:
n ig d y ! Tyś m ów ił przed weselem, że m ogę so bie w dom u urządzić, jak mi się p o d ob a i robić co mi się p o d o b a ; więc tak będzie, jak mi się po doba.
No, a jak b yś też niem ądrze gosp od arzyła i gdybyśm y zbankrutow ali?
J a g u s i a .
Musiałabym nie mieć rozumu, a g d yb ym r o zumu nie miała, jijż b y mnie daw no wzięli do d o
mu obłąkan ych,(S pogląda). Ktoś idzie, to karcz
marz.
Schlingelm ann (puka do drzwi).
J a g u s i a . H erein !
( S c h l i n g e l m a n n wchodzi).
Dzień d o b ry w inszuję państw u!
J a g u s i a .
Dzień d o b ry nawzajem, proszę usiądź (p o
daje krzesło).
S c h l i n g e l m a n n (siada i stawia butelkę wina na stół).
Nim przystąp im y do rzeczy, proszę pani mło- { dej o kieliszki, napijem y się wina. B o jeżeli Pa- I weł jako sąsiad nie chce mnie odw iedzić, więc
| sam przychodzę.
(Jagusia odch od zi p o kieliszki).
P a w e ł .
Już od m łodości nie lubię p o karczm ach i przesiadywać. Jeżeli jakie wesele z pokrew ień
stwa, albo zgrom adzenie, w tedy i ja idę do kar
czmy, przecież to nie zabronione.
J a g u s i a (przynosi kieliszki na stół, Schlingehr mann nalewa).
Go to ma znaczyć, że pan do nas wino prz) nosi?
S c h l i n g e l m a n n .
T o znaczy, żeby się poznać. Słyszałem, i pani poch od zi z miasta, że jest pani wykształcof n ą ; ośmielam się przeto panią do m ojej żon y po prosić. M oja żona p och od zi z D olnego Ś ląsk af niema w całej wsi z nikim pom ów ić. Ach, jak on
się cieszy, że aby jeden miał rozum i p oją ł s<|
bie panienkę wykształconą.
J a g u s i a (do Pawła).
Słyszysz, Paul, ja k to ludzie o nas mówią (d o Schlingelmanna). B ard zo miło igdzie z pań
ską żoną pom ów ić i z nią się Eozpoznać. Ba praw dę m ów iąc tu na wsi nie ma żadnej eduka
c j i, tylko słychać słow a: »Krasula idziesz nazad«.ł
»Maryna, gdzieżeś to b y ła ?« »Jonek, zaprzęgaj do g n o ju « itp. W ierzaj mi, mój panie, g d y tq słyszę, uszy muszę zatykać. W mieście, gdzie się obrócisz, już cię w itają: »Malcait«. Nawet podług now ej m ody wieczorem m ów ią: »Gut morgen<
S c h l i n g e l m a n n (bierze kieliszek).
Z drow ie nasze, (piją). My pow inniśm y się w ziąść do dzieła i wieśniaków oświecać. Ja na przykład mam zamiar u rządzić o g ród , gdzieby się koncerta odbyw ały. W ieśniakom się to będzie podobać, będą się schodzili, a p rzy tern można ich oświecać. T ylko mi potrzebne wasze cztery
- morgi, które leżą za moim ogródkiem . Jeżeli mi te sprzedacie, natychmiast o g ró d zakładam.
J a g u s i a .
Na taki cel, chętnie pole odstąpim y, . Taki ogród bardzo b y się przydał. P rzyjd zie Niedzie- 3 la, nie ma nawet gdzie wyleśe? viMj*4A- * '
S c h l i n g e l m a n n . j Jakże, Pawle, cóż w y na to?
P a w e ł .
; Matki się zapytam.
^ J a g u s i a (złośliwie).
Co, co, m atki? C zy nie jesteś już pełnole
tnim, albo czy to nie tw oje g osp od a rstw o? Jeżeli chciałeś z matką żyó, nie potrzebow ałeś się żenić - (do Schlingelmana). Sprzedam y, b o ciężkie cza
sy, a nani pieniędzy potrzeba.
S c h l i n g e l m a n n .
T o chodźcie, w moim dom u załatwimy inte
res. Pani p rzy sposobności zobaczy, jakie dosta
łem now om odne mantyle. ~ J a g u s i a .
T o dobrze, prawie potrzebu ję łatow ego pła
szcza^ (d o Pawła). Zbieraj się i chodź.
P a w e ł .
Zaraz, tylko matce powiem , gdzie idziemy.
J a g u s i a (tupie nogą).
D o k roć set tysięcy z tą matką, idź pocałuj nr rękę i proś, żeby ci pozw oliła, (do Schlingel- nanna). W idział już pan takiego głu p iego cielca.
m S c h l i n g e l m a n n .
Pawle, żona ma ra cy ą ; wasza matka jul stara i wcale nie zna dzisiajszego świata postę- cz
pow ego. p (
J a g u s i a .
No i cóż stoisz? Zbieraj się i chodź.
S c h l i n g e l m a jin .
W y p ijm y jeszcze na d rogę, (]3iją). ^ biera butelkę).
J a g u s i a (odnosi kieliszki, Schlingelmann ^ l j c
P roszę chodźm y. ; s
S c h l i n g e l m a n n . I ' A dieu, (odchodzą, P aw eł za nimi postępuje).
SC E N A 6.
M a g d a l e n a potem J a c e k . M a g d a l e n a (wchodzi, ogląda się).
Patrzcie, znow u się w ynieśli; dopiero przy-- jechała ani się w dom u nie obejrzała, d o lcuchn.
nie zajrzała, czy dzieci ja d ły nie spytała; i znoJ wu poszła. A P aw eł? Paw eł jest jej niew olni
kiem, słówka jej przeciw n ego nie pow ie, b o b l żonkę obraził, no, a w tedy ogień na dachu. Jaki będzie koniec, B o g u tylko wiadomo.
J a c e k (w chodzi prędko).
Gdzie P aw eł?
M a g d a l e n a .
G dzie? P rzy b y ł tu karczm arz i pow lekli się z nim oboje.
J a e e k.
Sąsiadko, nie do uwierzenia, ale w naszych czasach w szystko podobn o. Posłałem m ego Antka po butelkę piwa, i dragą słyszał, że Paw łow ie mają zamiar sprzedać te 4 ju trzyn y pola, które graniczą z karczm arzow ym ogródkiem .
M a g d a l e n a .
Cóż ty m ów isz? Już b y się m ój syn miał tak zapomnieć, ażeby ojczystą ziemię sprzedawał i to jeszcze w cudze ręce? O B oże, czegóż je s z cze doczekam na m oje stare lata! O Franciszku, synu drogi, g d y b y ś ty aby nie był zaginął,
! wszystko b y b y ło inaczej. "
J a c e k .
Paw eł źle zrobił, że sobie nie p o ją ł za żonę jakiej wiejskiej dziew czyny. Ale pych a g o uniosła.
M a g d a l e n a .
Tak, tak, m ój Jacku, nie chciał m oich rad słuchać. Przyznam ci się, że nie m yślę tu długo pozostać, lecz żal mi tylko dzieci. Ostatecznie i z niemi się muszę rozłączyć, b o takiej srom oty moje serce nie przeboleje.
J a c e k.
Przecież macie zapisany w y cu g ? M a g d a l e n a .
Ale gdzie tam. Jak ci wiadom o, mieliśmy dwóch synów. I P a w e ł, ja k o starszy otrzym ał gospodarstwo, z k tórego miał spłacić F ranciszko
wi 2 tysiące talarów, jeżeli pow róci. A dla mnie nie dał zapisać w ycugu mój nieboszczyk, b o prze-
n
/ cie to się samo rozumie, gd yż jestem je g o matki i odem nie gospodarstw o otrzymał. Nie szkodz P ó jd ę do brata parę mil tu $tąd, który jest wdo^
cem, i który mnie otwartymi rękami przyjmie Tam spędzę ostatnie chwile" życia m ego. D o cie bie, Jacku, mam tylko je d n ą prośbę. Jeżeli pój
dę, pisz często o dzieciach, albo g d y b y powrócili syn, pow iedz mu, gdzie się znajduję.
J a c e k .
Sąsiadko, żyliśm y przez tyle lat w spokoju i zgodzie, jeżeli przyjtóeeie^ ofiaruję wam przy
tułek w moim domy. ' .,. . . M a g d a l e n a .
B ó g zapłać, nie m ogę w bliskości pozostać, b o w szystko m iałabym p rzed oczami.
J a c e k .
Jednak wątpię, czy was Paw eł puści z domu, przecież b y g o b y ło wstyd.
M a g d a l e n a .
Sąsiedzie! Paw eł ja k Paweł, ale synow a tak rozkaże, a Paw eł przyzw oli. Ona tego żąda, aby mnie się pozbyć, iżbym nie była świadkiem jej m arnotraw nego życia.
J a c e k .
Jednak bym radził, ażebyście dobrow olnie dom u nie opuszczali} i tak długo pozostali, do
p ók i was nie w ypędzą.
i% M a g d a l e n a .
Masz racyą, pozostanę, dopóki pójdzie.
J a c e k .
W tym razie muszą wam płacić na utrzym a
nie, jeżeli żądać będziecie.
M a g d a l e n a (spogląda).
Patrz! już pow racają. Muszą b y ć o b o je pi
jani, b o się w iodą p o d rękę, jak para cielątek.
Zejdę im z oczu (odchodzi).
SC E N A 7.
J a c e k , P a w e ł , J a g u s i a (w iodą się p od 1 rę
kę) potem M a g d a l e n a . P a w e ł .
W itajcie sąsiedzie, cóż n ow ego nam p rz y nosicie ?
J a c e k .
Chciałem się zapytać, czy pługa nie potrze
bujecie, b o b ędę pisał p o now e pługi.
J a g u s i a .
Jeżeli m ój m ąż potrzebuje pługa, to sobie sam potrafi napisać; nie potrzebuje czyjej łaski.
J a c e k .
Przez tyle lat wspólnie sprow adzaliśm y rol
nicze narzędzia, i b y ło dobrze, a teraz miało b y być inaczej.
J a g u s i a ,
Co b y ło dawniej, to nie dzisiaj, rozum iecie?
A otwarcie wam powiem , że nie p ozw olę m ojem u mężowi łą czy ć się z w iejską hołotą.
4
_
J a c e k .D ziw no mi, że sąsiadka opuściła miasto i przyszła na wieś.
J a g u s i a .
_ B o się poświęciłam, was głupieli soroniów ośw iecać i rozum u was uczyć.
P a w e ł (do Jacka).
Słyszycie Jacku, jak m oja Jagusia »bildowa- na«. Teraz dopiero wiem, że żyję na świecie.
M a g d a l e n a (wchodzi).
Pawle, p arobek się w mieście upił i śpi za
miast jechać na pole.
J a g u s i a (na stronie).
Z n ow u szczuje, że b y ł ze mną w mieście,'po
czekaj ty stara jęd zo, (do Magdaleny). On jest chory, w drod ze narzekał na ból głow y, rozumie-, cie? A teraz wam p o raz ostatni mówię, nil wtykajcie się w niesw oje rzeczy, w przeciwnym razie inaczej się rozm ówim y.
M a g d a l e n a (składa ręce na stronie).
O B oże, czegóż się doczekałam (do Jagusi głośno). Przecież nie jestem tw oją pasterką, abyś.
mnie każdy dzień w yzywała. Jeżeli ty będziesz' mieć staranie o dzieciach i o gospodarstw ie, to ja ci się od w szystkiego usunę.
J a g u s i a (złośliwie).
Pawle, dopóki ta stara będzie w domu, nie będzie spokoju. Ona szczuje, gdzie tylko może,
a przez to p od k op u je m oją pow agę, dla tego, że nie jestem wieśniaczką.
P a w e ł (do Magdaleny),
Matusiu, Jagusia ma racyfc^ pow inniście jej ustąpić.
M a g d a l e n a .
Mój synu, czy i tobie jestem w d ro d ze ? J a g u s i a (złośliw ie)/
Nie dozw olę, ażeby się tu kto w moim dom u rozpościerał. D w óch g osp od y ń tu nie potrzeba.
(|o M agdaleny), Jeżeli wam się nie podoba, ma
cie każdej chwili drzw i otwarte, a jeżeli w y nie pójdziecie, to ja się natychm iast wynoszę. (Chce
się zbierać). '
P a w e ł (błagalnie).
Jagusiu, nie rób głupstwa, a siedź w dom u.
(fio Magdaleny). Jeżeli się nie chcecie poddać p od rozkazy Jagusi, to sobie szukajcie g d zie indziej schronienia.
M a g d a l e n a (na stronie).
Ach własna matka nie ma m iejsca! Gdzie się podziało czwarte przykazanie B oskie. (iCb Pa
wła), Miałabym b y ć wam cierniem w oku, to p ó j
dę. (Wyciąga rękę do g óry ). Ale pamiętajcie, że lin B ó g nie rychliw y, ale sprawiedliwy. Jacku, bądź tak dobry, pom óż mi skrzynię wynieść.
A J a c e k . Chętnie, (Ódchodzą).
"4*
• Niech idzie do diabła, ta stara burzyeielkai (c|o Pawła). No i cóż 'stoisz i dumasz i patrzysf.
choćby wrona w kość.
P a w e ł .
Różne myśli mi się po głowie snują. Gdy;
ludzie się dowiedzą, a osobliwie ksiądz proboszcz żeśmy matkę wygnali, różnie będą o nas gadać’
J a g u s i a . ■
Już się boi. Powiemy, że sami odeśli. i zresztą jeżeli matka milsza i z matką chcesz żyćl natychmiast się wynoszę.
P a w e ł (błagalnie).
To były tylko takie myśli, (ost.ro). Kiedy im się u nas nie podoba, niech idą, gdzie im się podo
bać będzie.
SCENA 8.
Ci sami, J a c e k z M a g d a l e n ą niosą skrzy
nię malowaną w kwiaty, potem P i o t r u ś i J.a- g u s i a.
M a g d a l e n a .
Zostańcie z Bogiem, niech wam Pan B óg nie pamięta mojej krzywdy (płacze, zatyka oczy fartuchem).
P i o t r u ś (wpada)#
Babusiu, weźmijcie nas. Babusiu weźmijcie
nas lM a g d a l e n a .
D rogie dzieci, chciałam się p ok ry j omu w y
nieść, a wyście mnie spostrzegły.
J a d w i s i a (chwyta za rękę Magdaleny).
Babusiu, p ó jd ę z wami.
P i o t r u ś (chwyta za drugą rękę).
Babusiu w eźm ijcie nas.
M a g d a l e n a .
Dzieci nie m o g ę ,(h a stronie)^ Serce mi pęka z żalu.
J a g u s i a (do P aw ła)
W idzisz, jak stara dzieci podburzyła, że za nią lecą).
P a w e ł (tupa nogą).
Pietrek, Jadwiga, natychm iast w racajcie się, bo wam kości potłukę.
(Dzieci przestraszone stoją cicho. Jacek i Magdalena w ynoszą skrzynię. M agdalena płacze).
J a g u s i a (do dzieci).
Co wam starka albo jak w y m ówicie babusia o mnie m ów ili?
J a d w i s i a . Nic.
P i o t r u ś (bojaźliw ie).
Babusia mówili, żeśm y pow inni słuchać tej nowej mamulki.
J a g u s i a (do Pawła).
Słyszysz, cdby z tych dzieci było, jak ieby otrzymały w ykształcenie? Któż dzisiaj m ów i
»m amulko« tylko »m utter«. (do dzieci). O d dzi
siaj nie zw ijcie mnie »m amulką«, tylko »muttei
rozum iecie ? t
P a w e ł . i
. Teraz przeproście »mutrę« i pocałujcie w rę
kę, (dzieci całują).
J a g u s i a .
Już dobrze, a teraz marsz do kuchni,(^zieci odchodzą. Jagusia spogląda do okna). Patrzaj
»P a u l«,m o ja »muterla« p rz y je ch a li.(o b o je idą do drzwi).
S C E N A 9.
P a w e ł , J a g u s i a , Ś l i w i ń s k a potem Ł u k a.1 J a g u s i a (całuje Śliwińską).
W itam ich »m uterlo«.
Ś l i w i ń s k a .
Dziękuję, jak się m acie? Z d row o?
P a w e ł (podaje rękę).
Dzięki, dosyć dobrze.
Ś l i w i ń s k a . Gdzie m atka?
J a g u s i a.
Już się od nas wyniosła. Ale lepiej, b o już dość wycierpiałam , co mi tak dokuczała.
Ś l i w i ń s k a .
Zaraz sobie myślałam, że ze starą będzie ci trudno się zgodzić.