• Nie Znaleziono Wyników

Sklejanie okruchów

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Sklejanie okruchów"

Copied!
10
0
0

Pełen tekst

(1)

Ryszard Gryglewski

(2)

Profesor Ryszard Gryglewski: - Kiedyś byłem pewien, że są spra­

wy ważniejsze od uczuć, że liczy się tylko praca i intelekt. Nic bar­

dziej mylnego! Na szczęście w drodze zawodowej miałem na uwa­

dze słowa angielskiego poety, Williama Blake’a: „A kto by chciał świadczyć dobro bliźniemu, ten musi czynić to w maleńkich por­

cyjkach. / Nauka i Sztuka nie mogą zaistnieć inaczej niż w postaci precyzyjnie klejonych okruchów”.

Teresa Bętkowska

Sklejanie okruchów

- Nigdy nie chciałem byćlekarzem -tym beznamiętnymwyznaniem profesor mnie tak mocno zaskakuje, że wchodzę mu niezbyt eleganckowsłowo...

- ... to skąd wybórAkademiiMedycznej?!

Na odpowiedź nie czekam długo. Ryszard Gryglewski z pamięci wywołuje powo­

jenny Kraków, do którego los przywiódł go po traumatycznych zawirowaniach wojny i powstania warszawskiego, mówi o straszliwej biedzie, która dotknęłajego rodzinę, o ażsiedemnastokrotnymzmienianiu mieszkania - ale przede wszystkim o IV Gimna­ zjum imienia Henryka Sienkiewicza przy ulicy Krupniczej, gdzie miał okazję trafić na mądrych i szlachetnych nauczycieli.„Zawsze róbto,cosztuką jest zrobić - nie rób tego, co nie jest sztuką” - mawiał matematyk, profesor Józef Jodłowski. A on słowa tego ostrego, oschłego z naturyczłowieka wziął sobie do serca. Zdecydował, że będzie stu­

diował medycynę, bo od zawsze przecież chciał wiedzieć, „jak to działa?”. I to nie uameby, niechrząszcza,ale u człowieka.

W Akademii Medycznej pytania o przyszłość krakowski żak zaczął sobie stawiać dopiero na IV roku. Jednym z tych podstawowych było: coja właściwie chcę w życiu robić? Wychodziło mu - przyznaje - zawsze to samo: zajmować się biochemią,bo ta najpełniejpozwala poznać izrozumieć,jakdziałatajemnicza wciążi nadzwyczaj skom­ plikowana ludzka maszyneria.

Kaktus na dłoni

Czwarty rok medycznej edukacji - dla tejnieprzepartej chęci zrozumienia człowie­

czego organizmu! - okazał się dla młodzieńca urodzonego nad Wilią rzeczywiście przełomowy. Zdecydował się podjąć naukę również na drugim fakultecie. A że wy­ działu biochemiiw Uniwersytecie Jagiellońskimnie było -wybrał chemię. Po zgodęna

(3)

80 Uczeni przed lustrem

umożliwienie równoległego kształcenia na dwóch kierunkach udał się do prorektora Uniwersytetu Jagiellońskiego, którym był znany chemik.

- Nazwiskatego uczonego, proszęwybaczyć, nie wymienię. Powiemzato- profesor odwołuje się tu do początku lat pięćdziesiątych - że zapamiętałem sobie aż za dobrze jego słowa wykrzyczane mi prosto w twarz: „Nie dośćżePolska Ludowa pozwoliła wam zająćjedno miejsce nawyższej uczelni, to chcecie jeszcze drugiezająć innym?!”. Także zapewnienieo kaktusie, który wyrośnie na prorektorskiej dłoni, jeśli tylko dostanędru­

gi indeks.

Czykaktus owemu chemikowiwyrósł? Pewnietak. BoRyszard,od dziecka uparty, nielubiący przegrywać - zdecydował się napisać prośbę-listdo samego ministra szkol­

nictwa wyższego,któregoznał... tylkoi wyłącznie z portretów.

Minister list przeczytał,student Gryglewski pojechał doWarszawy, by stawićsię na jego wezwaniewobszernym rządowym gabinecie. Tam usiadł naprzeciw przedstawi­

ciela rządu PRLina pytanie: „Co pan ostatnioczytał? ” zacząłjednym tchem recytować akademickie podręczniki. „Nie o takieksiążki mi idzie...” - uściślił pytanie Adam Ra­

packi,bo on był tym ministrem. Wymianazdań o dziełach Proustazajęła panom pięć, możeidziesięć minut. A gdyGryglewskiukradkiem spojrzał napółki pełne dziełLeni­

na, Stalina i Marksa, na te mocno wyzłacane tytuły, minister wzrok jego uchwycił iprzyciszonym głosem zauważył: „Nie wszystkie książki, młody człowieku, służą do czytania... ”.

W kilka dni później niedoszłyjeszcze medyk został pisemnie powiadomiony, że możerównoleglestudiować także chemię.

Ukrywanie przeszłości

Choć młody, szczupły i bardzowysportowany chłopiecskrzętnie na studiachukry­

wał swą przeszłość, widać, że chemik prorektor i co poniektórzy jednak o niej dużo wiedzieli. I niebyło im w smak, żeojciec Ryszarda, Wiktor, nie doBatalionów Chłop­ skich, ado ArmiiKrajowej sięzaciągnął. Nie przeszkadzało nawet to, żekurator szkol­ nictwa(a takie stanowiskopiastował onw Wilnie) - któryrozszedł sięzżoną, gdy syn miał zaledwie pięć lat- zginął tuż powojnie. Nota bene zginął Ryszardowi i ojczym, który również zaangażował się w walkę „po niewłaściwej” stronie, później trafił do niewoli, uciekł do Londynu...

- Ojcastraciłem w sierpniu 1945 roku, powywiezieniu go z Wilna via Moskwado gułagu pod Saratowem. Ojczym też zaginął. Nie, nie miałem szczęśliwego domu...

- to przejmująca, bardzo smutna refleksja człowieka, który z natury jest pogodny. Dla przeciwwagi profesor jednak nieomal natychmiast z pamięci wydobywa inny obraz.

Obraz Wilna, miasta swych narodzin. Przed oczyma pojawia mu się tygiel: mnóstwo dzieci, wesołe zabawy, no i te pierwsze szczenięce miłości. Także ludzie wszelkich narodowości: Polacy, Rosjanie,Żydzi,Tatarzy...

- Najmniej byłochybaLitwinów- zauważa.

Wilno dla profesora niejest tylko miastem wspomnień. Często tam jeździ. Lubi pa­

trzeć, jak miasto z roku na rok pięknieje, jak cudownie odnawiane są zabytkowe ko­

ścioły(międzyinnymi Piotrai Pawła), katedra, uniwersytet czy starówka, jaknalepsze zmienia się życie ludzi. Czy przy okazji zagląda na Montwiłowski Zaułek po drugiej

(4)

Sklejanie okruchów 81

stronie Wilii, za Zielonym Mostem, gdzie ciągle stoi piękny kościół Świętego Rafała - miejsce jego chrztu? Czyodwiedza cmentarz Na Rossie z grobem ojca Juliusza Sło­ wackiego? Czy zaduma się nad dzieciństwem spędzonym w kamienicy, która mocno podniszczona stoijeszczeprzydawnej ulicy Mickiewicza wiodącej do Katedry?

Truskawki w rożku z gazety

Los dla ojca Ryszarda nie był łaskawy - nigdy niezobaczył jużPolski, doktórejpra­

gnął powrócić. Dla matki i babci Sabiny, która śpiewała mu na dobranoc kołysanki z 1863 roku, dla niego samego był znacznie łaskawszy - jeszcze w 1939 roku ojczym znalazł im mieszkanie w Chylicach, kołoSkolimowa. Tyle że mama, sportsmenka ob­ sypanamedalami, miłośniczka wysokogórskiej wspinaczki (alpinistka), atakże nauczy­

cielkaz zawodu uparła się:jej syn nie będzie rósłna uboczu„jak dziczka”,musi skoń­ czyć choćbytylko gimnazjum. Dlatego zadecydowałao posłaniu go na tajnekomplety doWarszawy. Gdy Ryszard zdałpomyślnie wszystkie egzaminydopuszczające do edu­

kacji, wnagrodę kupiła mu smaczne czerwone truskawki i wręczyła je wrożku zrobio­ nym naprędcezcodziennejgazety.

W 1944 roku Halina Gryglewskarazem z synem przeprowadzili siędo Warszawy. Do sublokatorskiegopokojuprzy ulicy Rakowieckiej 9- naprzeciwko wojskowych koszar.

- Dobrzezapamiętałemdatę: 4 sierpnia. To byłdzień moich urodzin... Tyle że za­ miast świec płonących na urodzinowym torcie widziałem miotacze ognia w rękach obłąkanych morderców... Strzały kierowane w skroń do mężczyzn na klatce schodo­

wej... Ogień szalejący w całym naszym domu... Kobiety i dzieci wyrzucane do koszar...

Mnie, wyrostkao nader słusznym wzroście, mocno kopnął jakiś nieprzytomnie pijany

„żołnierz”, stoczyłem się ipewnie dziękitemu ocalałem... Matka szalała z radości, gdy zobaczyła, że jej jedyne dziecko żyje... - to mocno rwane wspomnienie dotyczy ogrom­

nej traumy, jakiej doświadczył rosły, ale przecież zaledwie dwunastoletni chłopiec.

Oinnych dramatycznych wydarzeniach powstania warszawskiego Ryszard Gryglewski nie chce jużopowiadać. Ten czas swojegożycia zamyka słowami:

-Wiem,co to bydlęce wagony, głód, pragnienie kropliwody, uderzenia kolbą, upo­

korzenie. Przeżyłem to wszystko jeszcze iwdrodze z Mokotowa do Pruszkowa.

Z Pruszkowa razem z matką trafili doOpoczna, gdzie wyzwolili ichbolszewicy. Po­ tem z Opoczna, przez Chylice, przyjechali do Krakowa, gdzie Ryszard Gryglewski skończyłszkołę średnią, zdobył dyplom Akademii Medycznej...

Udane, choć trudne związki

- Z chemii dyplomu jednak nie mam, po dwóch latach przerwałem jej studiowa­ nie... - wyznanie profesora o jego dokształcaniu się na drugim, wywalczonym aż w ministerstwie fakulteciezaskakuje mnie.

- Dlaczego?! -pytam zreporterskiejciekawości.

- Bo to nie była biochemia,októrej marzyłem. Znacznie bliższa wydałami się far­ makologia...

(5)

82 Uczeni przed lustrem

RyszardGryglewski urywaodpowiedź,wpadaw zadumę.Po chwili dopiero zaczyna opowiadać o swoim związku z profesorem Januszem Supniewskim, którego wykłady -znakomite merytorycznie, choćbardzo trudne w percepcji - fascynowały go na stu­

diach do tego stopnia, że notatki znichprzechowuje do dziś w swymarchiwum.

- Supniewski - mówi - to był wybitny uczony! Chemik i lekarz z wykształcenia.

Odkrywca. Spotkanie tego człowieka okazało siędla mnie ważne. I nie dlatego,że wy­ bronił mnie przed wojskiem,gdzie „przyjacielscy koledzy” chcieli mnieulokować, ale przede wszystkim dlatego, żewielesię od niegonauczyłem. Zresztąwogóle mam szczę­ ściedo ludzi.Spotkałem tych naprawdę mądrych, wybitnych i tych, októrych sięmówi, że sągeniuszami.

Do tych ostatnich zalicza się John Robert Vane. Wieloletni związek profesora z laureatem Nagrody Nobla trudno jednakzaliczyć dołatwych. Zresztą i zaczął się on niefortunnie - od spięcia. Od awantury, w jaką angielski uczony zaangażował swój autorytet; niczym lew bronił listownie i osobiście (wczasiewizyty w Krakowie w 1965 roku) pracownicy naukowej, którą trzydziestodwuletni wówczas docent Gryglewski - pościągnięciu go z Instytutu Polskiej Akademii Nauk iobjęciu przez niego Katedry Farmakologii Akademii Medycznej po śmierci profesora Supniewskiego - chciał zwolnić zpracy za brak podporządkowania się jego zarządzeniom. „W Londynie to pan, a w Krakowie ja rządzę. Dlatego, pan wybaczy,mało mnieinteresuje panaopinia na temat mojej pracownicy. Ijajej respektowaćnie zamierzam” - te stanowczesłowa jak zimny prysznic podziałałynaVane’a. Zamilkł.

W pół roku później Anglik... zaprosił Gryglewskiego do Wielkiej Brytanii! Ten za­ proszenie przyjął.

Pośród wybitnych i geniuszy

Nim Ryszard Gryglewski na dobrezacząłobcować z geniuszem, który po raz pierw­ szy odwiedził Polskę w 1964 roku, by w Jabłonnej zaprezentować swą słynną technikę

„kaskady narządówomywanych krwią” (o niej niżej), na jego drodze pojawiali się lu­ dzie, którym rzeczywiście wiele zawdzięcza. Oprócz wspomnianegoprofesora Jodłow­

skiego, także ci spotkani w Wielkiej Brytanii- między innymi generałMaczek,profesor Martha Vogt. Do Edynburga uczony wyjechał na stypendium British Council, za na­

mową swojej nauczycielki angielskiego, przeuroczej Szkotki, żony polskiego lotnika - paniMarii Claire Dąbrowskiej.

- Gdy oznajmiłem profesorowiSupniewskiemu - mówi profesorGryglewski - że na dziesięćmiesięcy mam zamiar wyjechaćdo Wielkiej Brytanii,to aż na mnie zahuczał!

W Krakowie akurat zajmowałem się lekami przeciwcukrzycowymi. Po raz pierwszy w Polsce syntetyzowałem - a trudna to była synteza, bo z użyciemfosgenu, czyli gazu bojowego - związki, które do dziś są stosowane w leczeniucukrzycy. Profesor absolut­

nie nie godziłsięna przerwanie tych prac! Wkońcu jednak uległ, aja miałem nadzieję, że spotkam w Edynburgu wybitnego profesora Johna Gadduma, że od niego czegoś się nauczę. Niestety, ten akurat przeniósł się do Oxfordu. Pozostałomiwięcsporo czasu na spotkania z polskimi emigrantami, zanurzenie się w kulturze brytyjskiej, poznanie mentalności Szkotów i Anglików. Atych naprawdę kocham ogromnie!

(6)

Sklejanie okruchów 83

- CzyJohn Vaneto tytan pracy? - pytamo noblistę, bo wiem, żewspółpraca z nim miała znaczenie w przebiegu drogi naukowej mojego interlokutora, bodaj najczęściej cytowanego wpiśmiennictwie światowym polskiego uczonego w zakresie naukbiome­

dycznych. Pytam również dlatego, że sam profesor co chwila podkreśla partnerski, koleżeński, alei pokorny swój stosunek do ludzi tego formatu,co Vane.

- Leniwyniebył, skądże. Ale żebyaż tytanem pracy?! - śmiech jestjuż tylkododat­ kiem do tej wymownej odpowiedzi.

Laureat wielu nagród, doktor honoris causa siedmiu uniwersytetów, honorowy członek Brytyjskiego TowarzystwaFarmakologii po tych słowach usiłuje mi naszkico­ wać swoją wizję noblisty. Mówi, że John Vane, człowiek który prawie wszystko wie oaspirynie, nie ma zainteresowań pozanaukowych. Maza to imponujący sposób koja­ rzenia spraw na pozór odległych i umiejętność wyciągania prawidłowych wniosków!

Ten wielki atut mistrza ilustruje przykładem wspomnianej już techniki „kaskady na­

rządów omywanych krwią”, czyli jego genialnej metody, która pozwoliła na wielkie odkryciaw farmakologii!Ta metodapolegała, mówiąc wuproszczeniu, na utworzeniu kaskady z pięciu-sześciu narządów gładkomięśniowych (na przykład pasek z żołądka szczura, tętnica królika, żyła kaczki), które omywa się - w krążeniu pozaustrojowym - krwią zwierzęcia będącego w narkozie.

- Taniec skurczów i rozkurczówtychnarządów - obrazowo przedstawia Gryglewski - sygnalizuje pojawienie się we krwi istotnych dla życia przekaźników chemicznych, takich jak: adrenalina, serotonina, prostaglandyny itakdalej.

Wielka miłość

Geniusze majątrudnecharaktery.Związki z nimi rzadko należą do łatwych. Za tona pewnodoowocnych! Perfekcyjneopanowanieprzezpolskiegouczonego techniki mistrza zWielkiej Brytanii,acowięcej, jejrozwinięcie izmodyfikowanie jest natodowodem.

To samo zresztą można powiedzieć o związanych z noblistą innych naukowcach, którym teżdawał dużoswobody iwolności w myśleniu. Jednymznich był na przykład Brazylijczyk Sergio Ferreira, odkrywca potęgowania bradykininy przez jad żmii Bothrops jarraraca; bradykinina - wcześniej znanajedynie z tego, że działa zapalnie iwywołuje ból - jest jednym z przekaźników życia. Ale jak spożytkować niezwykłe właściwości jadużmii - ani Ferreira, ani nawetVane nie mogli wówczas tego przewi­ dzieć. Tymczasem po latach...

Opowieść krakowskiego farmakologa o odkryciu Ferreiry jest fascynująca. Tym bardziej żepo latach okazało się, iż eksperyment zlat sześćdziesiątychprzeprowadzony przez „kudłatego i brodatego” Brazylijczyka - zdawałoby się nikomu nieprzydatny -zaowocował nowymi lekami, które zwalczająu chorychnadciśnienie tętnicze!

Ostatnio zauważono również, że te same leki, poprzez swój „bradykininowy” me­ chanizm, stają się stymulatorami wydzielania substancji obronnych ze śródbłonkana­

czyniowego, z tej cieniutkiej,niczym celofan, warstewki oddzielającej nasze „mięso”od krwipłynącej wnaczyniachkrwionośnych. Muszę tu od razudodać, że tajednokomór­ kowa warstewka, która wrzeczywistości jest maszyneriąprodukującą substancje bro­

niące człowieka przed miażdżycą,cukrzycą, zawałem serca lub udarem mózgu, od lat jest największąi nieukrywaną... miłością naukową profesora Gryglewskiego.

(7)

84 Uczeni przed lustrem

- Spuszczona przez leki ze smyczy bradykinina pełni rolęjakby języka spustowego, który uruchamia uwolnienie ze śródbłonka substancji obronnych - prostacykliny i tlenkuazotu. Te zaś są skierowane do walki z inwazją rozwścieczonych chorobą po­ tworówpływających w naszej krwi, czyli płytek, makrofagów i leukocytów. Jeżeli „fa­

bryczka” produkująca w śródbłonkuowe prostacykliny i tlenek zepsuje się - tłumaczy ten proces bardzo obrazowo profesor - to powalą nas te ekspansywne elementy mor- fotyczne krwi. One bowiem czyhają na to, by wywołać jakiś kataklizm w sercu lub w mózgu.

Byłem królikiem doświadczalnym

Rola prostacykliny wludzkim organizmie jest ogromna. Jej poznawanie absorbo­

wało wielu naukowców. Wśród nich znalazł się i profesor doktor medycyny Andrzej Szczeklik.

- Po odkryciu prostacykliny, ale przed publikacją tego faktu, spotkałem Andrzeja pod Londynem, w Kelsey Parku. Przyglądaliśmy się kaczkom pływającym po stawie, spacerowaliśmysobie po alejkach, gdynagle ten - urodzonylekarz, tyle że dodatkowo o wielkich zainteresowaniach naukowych! - mówi: ciekawi mnie odkryty przez ciebie fakt, że tworzenie prostacykliny uniemożliwiają „zepsute”, utlenione kwasy tłuszczowe i tomoże inicjować rozwój miażdżycy. Wtedy trzeba by chyba podać syntetycznąpro- stacyklinę takim chorym? Mnie to zaintrygowało... - tak brzmi początek opowieści Ryszarda Gryglewskiego o wieloletnich, wspólnych badaniachze znanym klinicystą.

Jak podawać tę prostacyklinę pacjentom,aby uchronić ich przedchorobą lub ją le­ czyć? Ile jejpodawać? Jak ją podawać? Zapewne dożylnie, ale co zrobić, żebydotarłado chorego?Jest przecieżnietrwała! To były podstawowe pytaniastawiane przez klinicystę i naukowca na początku badań. I jeszczejedno, kto wie, czy nie najważniejsze: skąd wogóle ją wziąć?!

Amerykanie nie chcieli dać, bo sami zamierzali prowadzić podobne badania. Na szczęście pomógł przyjaciel Gryglewskiego, chemik z Mediolanu, Carmelo Gandolfii, wtedy jeszcze niezbyt mocny w angielskim, ale za to posługujący się kwiecistą łaciną.

Wdwa tygodnie po zamówieniu zsyntetyzowany przez Carmelo biały proszek znalazł się w Krakowie. Tyle że, co wyraźnie on zastrzegł, był to proszek niezbyt dokładnie oczyszczonyi nikt nie wiedział,ile dwuwęglanu sodu, oprócz prostacykliny, on kryje.

- Dobrze,żeto nie cyjanek potasu, a soda czyszczona, nie otrujemysię - takpomy­ ślałem. Potem miałem fart. Wylosowałem, żeto ja właśnie będę tym pierwszym króli­

kiem doświadczalnym, który położy się na szpitalnym łóżku i wypróbuje działanie prostacyklinyna sobie. Białyproszekrozpuściliśmy więc w soli fizjologicznej itrzyma­

jąc roztwór na lodzie, specjalną pompką dozującą Andrzej zaczął podawać mi prosta­ cyklinę. Najpierwdwa, potem cztery,potem szesnaście nanogramówna kilogram Gry­

glewskiego naminutę - i nic. Zapominając, że jestem królikiem doświadczalnym, ryk­ nąłem: a dajcieżmiuczciwego kopa! Przy wprowadzeniu pięćdziesięciu nanogramów prostacykliny... straciłem przytomność. Lekarze jednak wyprowadzili mnie z omdle­ nia... - profesor Gryglewski ze swadątoopowiada,amnieaż cierpnie skóra.

Skądinąd wiem, że profesor Andrzej Szczeklik też poddałsię temu doświadczeniu.

Swegoczasu głośno było przecież o bohaterstwie krakowskich naukowców.

(8)

Sklejanie okruchów 85

Dociekliwi po raz wtóry

Znając dawkę prostacykliny dla ludzi, Andrzej Szczeklik zaczął jąpodawać chorym z miażdżycą tętnic nóg, ponieważ poprawiała ona ich stan zdrowia. Zostało to szcze­

gółowo opisane wbardzo cenionym piśmie „The Lancet”. Teraz jednakRyszard Gry- glewski i Andrzej Szczeklik wiedzą więcej: syntetyczna prostacyklina nie okazała się panaceum. Po jakimś czasiemiażdżyca znów gnębiła chorych.

- Dlaczego? - pytam.

- Być możedlatego, że niezawsze nowo odkrywanesubstancje, ważne dlaludzkiego ustroju(tak zwanemediatory, regulatory życia) - da się przeistoczyć wleki. Natomiast wiedza o ich istnieniu i działaniu pozwala na odkrywanie nowych leków i postępowań leczniczych. Przykładem niech będzie tu adrenalina, serotonina, histamina... - tyle zapamiętałam z obszernej odpowiedzi profesora Gryglewskiego. Podkreślam słowo

„obszernej”, bo farmakolog z pasjąigodzinami potrafi mówić o mechanizmachdziała­ nialudzkiego organizmu.

JohnVane, wielki apologeta i znawca aspiryny, jeszcze razna parę latpołączył kra­

kowskich profesorów: Gryglewskiego i Szczeklika. Wtedy, gdy dowiódł, że ów lek ha­

muje syntezę prostaglandyn.

- Niedługo poepokowym odkryciu Johna przyszedł domnieAndrzej i podzielił się takąotoobserwacją: niektórzy pacjenci chorzy na astmęoskrzelową (około dziesięciu procent) cierpią na nadwrażliwość na aspirynę. Podanie tego leku indukuje u nich na­

pad astmy. Skąd akurat tylko u nich to uczulenie?- zastanawiał się. Cóż, może ma to coś wspólnegozodkryciem przez Vane’a mechanizmudziałaniaaspiryny? Postanowili­

śmyna to pytanie odpowiedzieć. Skojarzyć wnioski, doktórych ja dojdę, opierając się na badaniach in vitro (w KatedrzeFarmakologii), Szczeklik - na podstawie wnikliwej, klinicznejobserwacji.

Wnioski, do jakich panowiedoszli po latach pracy, opublikowali w „British Medical Journal”, kluczowym dla światowej medycyny czasopiśmie. I profesor Gryglewski nie ukrywa, że:

-Całe to przedsięwzięcie to wielki sukcesAndrzeja Szczeklika.Tym bardziej że dał on początek kolejnym badaniomnadaspiryną wielu badaczy ito nie tylko w Europie.

Na dodatek sam został koordynatorem badań europejskich nad problemem Astmy Indukowanej przez Aspirynę (AIA).

Intermezzo

Nauka,zdawałobysię, bez reszty pochłaniała czas profesora - świadczą o tym setki publikacjii wydane książki.Wtakim przekonaniu mogąutwierdzaćdziesiątki znaczących nagród i dyplomów, wykładyna prestiżowych uniwersytetach świata, tytuły doktora ho­ noris causa nadane przez wielepolskich i zagranicznych uczelni. Aleczy taka jestprawda?

Przypominam sobierok 1981. Imaj, któryzapisałsię wtedy dość szczególnie wbio­ grafii Ryszarda Gryglewskiego - został rektorem Akademii Medycznej w Krakowie.

Dodam: pierwszym rektorem tej uczelni wybranym w Polscewwolnychwyborach!

-Nieskrępowane ręce w kierowaniu, inne niż dotąd zarządzanie - to mniezaczęło pochłaniać. Jednak dość szybko przyszło ostudzenie zapału. Grudzień 1981 wymusił

(9)

86 Uczeni przed lustrem

zmianę postępowania. Ciągle telefony z Warszawy, rozbiegani po akademii ludzie wzielonych mundurach, obowiązkowe meldowanie się w stolicy w towarzystwie par­

tyjnychsekretarzy bardzo mnie deprymowało. Nie chciałem jednaksam składaćbroni, czekałem aż mnie odwołają. Ale nie odwołali - ani mnie, ani rektora Nielubowicza z Warszawy - z nutą zadumy w głosie opowiada były rektor. W chwilę później, dla poprawienia markotnego nastroju, przypomina takie wydarzenie: jest zima, w sali ko­

lumnowej MinisterstwaZdrowia przy ulicy Miodowej zebrali się rektorzy wszystkich polskich uczelnimedycznych. Jeden z gospodarzytego spotkania, nazwisko nieważne, zwracasię do przybyłych profesorów: „Czekam nadokładne sprawozdanie tego, co się dzieje w waszych szkołach, tylko proszę mówić prawdę, bo ja mam informacjęjeszcze ztrzech innych źródeł”. Potychsłowach powiałogrozą, zapadła grobowa cisza. I trwała do chwili,gdyprofesorNielubowicz, błyskając czarnymi oczami, osłaniając dłonią ucho tubalnymgłosem zapytał:....a z ilu, pan mówi, źródeł, z ilu? Bo niedosłyszałem”.

Być prezydentem

Profesor lubi się pośmiać, nawet z siebie samego. Dlatego śmiech go ogarnia, gdy opowiada, jak to kiedyś stanąłw szranki do walki o fotel prezydenta miasta Krakowa.

Naprawdę chciał nim zostać? Naprawdę. Bo wtedy mocno wierzył, że zmieni wiele w tymmieście, że potrafido niego przekonać wielu zagranicznych inwestorów,że dzię­ kiswoim dużym kontaktom w świecie wypromuje go...

-Polubiłpankierowanie, prawda?- niemogępowstrzymać się od tak sformułowa­

nego pytania.

- Skądże! Nie mamtalentu do zarządzania,do wydawaniapoleceń... - tą odpowie­

dzią Ryszard Gryglewski kolejny raz mnie zadziwia. Zwłaszcza żepo chwili zjego ust słyszętakiesłowa:

- Moja kandydatura była nieporozumieniem. Dziecinadą. Powiem dosadniej: to był wygłup - choć na własny rachunek.Japrzecieżzupełnie nie znam się na polityce, nie potrafię wchodzić w żadneukłady ani impodlegać. Chodzę tylko i wyłączniewłasnymi ścieżkami. Całe szczęście... że mi się nie poszczęściło i nie zostałem wybrany na tego prezydenta.Jedyny zyskztego mojego kandydowania to fakt,żejeżdżąc na liczne wiece i spotkania, wsłuchałemsię w głosy setek ludzi, poznałem problemy, zktórymi wcześ­ niej nigdy się nie zetknąłem, zrozumiałemrozwarstwienia,któredo dzisiajsą aktualne.

Szybkie samochody

Nauka, praca - wiadomo. Polityka - obca. A pasje?

Ta największa to samochody. Szybkie i bardzozrywne. Takie,które spełniająchło­

pięce marzenia. Te marzenia udało się zrealizować po raz pierwszy na początku lat siedemdziesiątych, w Anglii. Tam od znajomego Szkota wyjeżdżającego na stałe do Stanów Zjednoczonych zamałe pieniądze(Małe?! Wszystkie,jakie wWielkiej Brytanii akurat zarobił!) profesor kupił sobie „korpulentne bydlę”, które miało silnik opojemności trzechipółlitra,osiemcylindrówi piło benzynębez opamiętania.

(10)

Sklejanie okruchów 87

- Przywiozłem zresztą ten mójukochany Rover do Polski. Zjeździłem nim później całą Europę... - z nieukrywaną dumąpodsumowujeteraztamtenwyczyn.

Jeśli matkaprofesora kochała wspinać się po wysokich górach, to Ryszard tej pasji nie odziedziczył.Ponadpiesze wyprawy przedkłada podróżowanie autem-w nieznane, często i odludne miejsca. Boto „nieznane” od dzieciństwa również go fascynuje. Tak jak pogrążaniesię wksiążkach. Szczególnie tych, któreprzypominają historię, również najdawniejszą. Tę ostatnią pasję przekazał zresztą jedynemu swojemu synowi, który został historykiem.

Profesor, gdyopowiada opodróżach,oksiążkach, o naukowych zmaganiach, ema­ nuje temperamentem, by nie powiedzieć:żywiołem. Jego mimika i gestykulacje poka­ zują, że nie ma w sobie nic z ponurego, drętwego mola książkowego czy człowieka, którypół życia spędził w laboratoriach. Mimoto z natury należy do tych, którzy nie lubią dreptać w stadzie.

- Przy ludziach, zwłaszcza tych dla mnie obcych, czuję się skrępowany. Peszę się, boję się kogoś zranić albo i tego, by ktoś mnie nie uraził - tak mówidomnie igłaszcze długą,jasną sierść ukochanego psa, który wabisięSkubi.

Tytan pracy

Duże, pięknezwierzępatrzy prosto w oczyswego pana, radośnie macha ogonem. Tak zawsze zaprasza na spacer po Błoniach, które oddomu Gryglewskich odległe są o rzut beretem. Ten spacer jednak nie będzie dziś długi - za pół godziny profesormusibyć na ważnym spotkaniu wklinice przy ulicySkawińskiej, później ma wykonać korektęprzed kolejną publikacją naukową,przygotować się do wykładów,którezakilka dni wygłosi na zagranicznej uczelni i takdalej. Emerytura? Ta nie wytrąciła go z rytmu pracy. Z inten­ sywnej wciąż pracy! Teraz skupiauwagęna starych, znanychjużlekach, bo te ujawniają wciąż nowe mechanizmy działania, jak na przykład dość powszechny w lecznictwie Vioxx, który wycofanojuż zaptek; wlaptopie stojącym przybiurku profesora dzwonek alarmowy dlategospecyfikuzostał włączony poddużowcześniejszą datą - zapis nadysku świadczy o tym, że jeśli Vioxx dla Gryglewskiego był świetnym lekiem pomagającym w terapiichoroby reumatoidalnej,towiedział on, żez całąpewnością szkodzi sercu!

-„Dajcie nam tylko pieniądze, a my już zwalczymy wszystko,co chcecie: nowotwo­ ry, miażdżyce,zawały itak dalej, itakdalej - czy słyszypani takiezawołanie? Tymcza­ sem to globalne dobro ogółu jest wymysłem łotrów, hipokrytów lub ignorantów. Bo tworzenie leków możnaporównaćdo bardzo mozolnego, długoletniego sklejania okru­ chów. Te zaś trzeba zbierać w nieustannym procesie badania rozmaitych mechani­ zmów, kojarzeniaich z sobą... - profesor szkicuje trudny dla zwykłego zjadacza chleba obraz badań. Językiem nauki mówi o tym, co niewidoczne, nienamacalne, a jedynie czasem przez nas wyczuwalne- gdydopadnie nas choroba.

Profesor mówi, a mnie od dłuższego czasu po głowie chodzi dość natrętna myśl:

Ajakbytakkiedyś zapytać JohnaVane’a: „CzyGryglewskito tytan pracy?”.Ciekawe, co by odpowiedział...

W moim odczuciu - wyznam szczerze -pewnie to samo co krakowianin o nim po­ wiedział: „Leniwy on nie jest, ależebyażtytan pracy?!”.

Cytaty

Powiązane dokumenty

P an ie łaskaw y niech się pan nie gniew a, natychm iast podam pieczeń... zechciejcie panow ie zająć miejsca,

160 RECENzJE [26] ją się różnicować około 40 dnia, za czym idzie stwierdzenie, że kobietą się jest, a płcią przeciwną trzeba wciąż się stawać: „Chodzi tu o wpisane

With a one-month smart card data set from the Shenzhen metro system leveraged, PCA is performed on a 4284 × 236 multivariate time series matrix (entry and exit flows consid-

rocznicę urodzin Landaua, poczta Rosji wydała zna- czek o nominale 6 rubli z jego podobizną.. Reprodukujemy

Niewątpliwą wadą pracy jest fakt, że autorka skupiła się niemal wyłącznie na archiwaliach klasztornych, w dodatku głównie zakonów żeńskich.. Być może jest to uwarunkowane

czy charyzmatem, jak to ma często miejsce w systemach ekstensywnych, a staje się odrębnym zawodem, do którego trzeba się specjalnie przygotowywać i w którym trzeba się

Otóż w paragrafie pierwszym tej regulacji Ustawodawca stanowił, iż miejscem pocho- dzenia dziecka, w tym również neofity, jest miejsce w którym ojciec dziecka w chwili jego

Będziemy chcieli wspólnie zastanowić się nad praktycznymi sposobami moŜliwie największego redukowania dystansu wobec badanych zjawisk, a z drugiej strony nad