W. H. SAJEW SKI
»»i7 Milwaukee Ave.
Spis S z tu k , które w moim Składzie
"można nabyć.
Cacusia. Operetka w 1-ym akcie. Osób 6... 6*
Chłopiec Studdkatowy, czyli zaklęta w- kaczkę księżniczka na Ordyuackięm. Osób 11. . . . . 6*
Cudowne Leki. Obrazek -wiejski w 1 akcie ze śpiewami i tańcami. Osób 7. ... 6*
Czuta Struna. Komedyo opera w 1-ym akcie. O- sób 4... ... ... 6#
Dziecko Miłości, utwór dramatyczny Osób 7 ... 60 Górę Pieśń albo praca i sztuka. Obrazek ludowy
w 4 aktach ze śpiewami tańcami. Osób 2 1 .. 6» * Nad Wisłą. Krotochwila w 1-ym akcie ze śple*
wamj. Oaflb «. . . . i . . . ... ...•> 6*
O Chlebie I Wodzie, krotochw ila w 1-ym akcie ze śpiewami. Osób 3. ... W Ostatnie dwa ruble. Farsa w 1-ym akcie. Oeób 5.
Cena ... W
Piosnki Tyrolskie, czyli Skarb za kominem. Ope
retk a w l-ym akeie. Osób 4. . . . 5*
Przekleństwo Matki. Dramat w 3-ch aktach ze
śpiewami. Osób 12. 6#
Syn Wolności. Obrazek dramatyczny w 3-ch
^ aktach, przez K. Vagera. Osób 2 3 , ..., 6*
U przekupki. Krotochwila w l?yzn akcie Osób 5. . H Wściekły Student, albo Studenckie Figle. Kroto-
chwllą w l-ym akcie. Osób' 6. ... 26 Wyrodna Córka, czyli Przekleństwo Matki. Dra
m at w 3 ch aktach ze śpiewami. Osób 21 . . 6Ś a»sia Druhna. Monordam w jednym afceie ae
śpiowaroŁ Osób występują 3. . . . 66 Żydowskie Swaty. Obrazek dramatyczny ze śpie
wami. Osób występuje 7. ... M
Copyright by W . H. Sajewski 1916
•Chicago, III.
Przygody i Awantury Sowizdrzała
S ztu k a w 4-ch aktach. N apisał
A. Z. Neuberg i R. Turczynowicz.
C hicago, 111.
1 0 0 1 2 8 5 7 6 9 W. H. SAJEW SKI 1017 M ilw aukee A r e .
C hicago, DL 1001285769
CWCĆŃ1EN8B
B M J ig ie ll 2 0 1 0 W 2Ć & / U
A
/
O D W Y D A W N IC T W A .
P om iędzy naszym ludem k rą ży tysiące w ersyi o przygodach S o w izd rza ła; dotych
c z a s jednak nie było rze czy scenicznej, która-
^oy chociaż w części ilustrow ała ow e p rzyg o dy. D an y brak został poniekąd w yrów n an y tą sztuką. Sztuka ta ze w zględu , że pozba- w ioną je st tła erotycznego, w zupełności na
daje się na przedstaw ienia dla starszych dzie
ci i d ziatw y szkolnej.
A K T I.
O S O B Y A K T U I-go.
Sow izd rzał, lat 16.
M agdalena, jego m atka lat 36.
M aciej lat 40 W o jciech lat 35, w ieśniacy.
C hłopcy (5 lub 6) od 14 do 16 lat.
W o ln a okolica, z boku chata, na praw o ła w ka, płot, na którym w iszą garnki, u progu
chaty stoi k o szyk z jajam i.
w a g a : — O so b y pojedyńcze, m ogą w tej ztuce w ykon ać dwie i w ięcej ról.
S C E N A I.
(So w izd rzał siedzi przed chatą, M agdalena (w ybiera się do w yjścia.)
M agdalena.
Słuchajno W ach u , nie odchodź nigdzie od domu, bo idę na targ do miasta.
Sow izdrzał.
D obrze matusiu, nigdzie nie. pójdę.
M agdalena.
T y lk o ipamiętaj, żebyś mi tu znowu cze
go nie zm alow ał, bo cię tak zbiję, że popa
m iętasz.
Sow izdrzał.
N iech m atusia będzie spokojna, nic nie zro bię; zresztą nie mam czasu na głupstw a, bo studyuję teraz filozofię.
M agdalena.
1 O h o ! Pew nie znow u ja k iś fig iel m asz w głow ie, ale pam iętaj sobie., to co ci m ó
w iłam (w ychod zi.)
S C E N A IL
S ow izd rzał (sam.)
N ie w iem czego ci ludzie chcą odemnie, nie cierpią mnie, n iek tórzy się boją t obgadu
ją, że jestem zło śliw y i mam zaw sze tylk o psie figle na m yśli. Ja zaś lubię w esołość, a św iat taki sm utny, że m uszę sobie jakoś to życie uprzyjem niać. — C ie szy mnie, g d y k o ł mu m ogę zrobić kaw ał, a ten zam iast się śm iać razem ze mną, przeklina mnie i łaje.
T a k i ju ż jestem od urodzenia. O pow iadała mi m atka, że g d y w racali z m ojego chrztu z kościoła, m atka chrzestna, która mnie nio
sła na rękach podchm ieliła sobie porządnie i wpadła razem ze mną do rowu, pełnego b ło
ta, a: żem się w ów czas nie utopił, to jakiś cud i dlatego podobno jestem takim gałga- nem w poięciu ludzi. No, ale dzisiai dam spokój figlom , nie chcę ju ż w ięcej robić m at
ce przykrości. (Spostrzega jaja pod progiem .) A ch a ! matkiai zapom niała odnieść jaia do izb y (bierze k o szy k z jajam i.) Jeszczem też ni
g d y nie w idział, jak się kurczęta w ylę g a ją z jajek. A le ja k b y tu zrobić, żeb y w ylazły, g d y b y się tak udało, to b y się matka cieszyła, g d y b y 00 pow rocie z miasta zam iast jaj zna
lazła kurczęta. T rzeb a pewnie potrząsać ka- żdem jajem , (bierze jedno ja jo z ko szyk a i trzęsie niem .) N ic? H m ! T o ciekaw e! — W y ła ź !— N ie chcesz? Czekaj zaraz w yleziesz, tylk o cię puknę o drzew o, (uderza jajem o drzew o i rozbija je.) E e e ! Jakieś kiepskie jajo, trzeba spróbow ać z innem. (bierze dru
gie.) N o ! R az, dwa, tr z y ! W y ła ź prędko!
(potrząsa jajem .) I z tem nic nie pom aga?
A le teraz to ju ż na pewne kurczę w ylezie (uderza jajem o drzew o i rozbija, potem bie
rze n a stęp n e; na to w chod zi M aciej.) S C E N A III.
S ow izd rzał — M aciej.
M aciej (przypatru jąc się chw ilę.) Co ty głuptasie robisz? C zekaj pow iem matce, to ci lanie sp raw i; słyszał to kto ab y taki urw ipołeć ty le jaj zm arnow ał. G dzie ma
tk a?
Sow izdrzał.
P o szła na ta rg do miasta.
M aciej.
A h a ! no to ją tam spotkam , bo i ja spie- na targ, a tobie radzę, zostaw te ja ja w
spokoju, jeśli nie chcesz mieć poprzetrąca- nych kości, gd y m atka w róci do domu. (chce odejść.)
Sowizdrzał.
M acieju! czekajcie, coś wam miałem w a
żnego pow iedzieć.
Maciej.
N o, gadaj, ale prędko, bo nie mam cza
su.
Sowizdrzał.
C zekajcie chw ilkę, bom w tej chw ili za pomniał. (namyśla się.)
Maciej.
E ee! G łupstw o, p ow iesz mi jak wrócę
z targu.
Sowizdrzał.
A le ż nie, to jest bardzo w ażna rzecz, o której musicie się dowiedzieć' nim pójdzie
cie na targ.
Maciej.
N o cóż takiego? G adajże raz; tylk o pa
m iętaj, jeśli znowu jakie kpiny, to cię spiorę
jakem M aciej. j
Sow izdrzał.
A le ż nie kpiny, jak w as szanuję, (za m yśla się.)
M aciej (nakładając fajkę tytoniem .) Co to może być, co mi m asz pow iedzieć?
C zy to coś naprawdę w ażnego?
Sow izdrzał.
T a k , tak, to jest bardzo ważne.
M aciej.
N o, gad ajże chłopcze prędko, bo się spóźnię na targ.
Sow izdrzał.
Z a raz! (chw ilę udaje zam yślonego, po
tem odchodzi jak najdalej od M acieja.) A h a ! już m am ! O to chciałem wam pow iedzieć, że jeżeli się spieszycie na targ, to m usicie bar
dzo prędko iść, abyście się nie spóźnili.
M aciej.
A ! T y drabie jeden! T a k e ś mnie to o- szukał? Czekaj nie ujdzie ci to na sucho.
(So w izd rzał ucieka, M aciei/goni za nim z la
ską, k rzycząc już za scen1^: — “ T y gałganie ja k iś? ! T y ło trze! Czekaj ja cię jeszcze zła
p ię! (w raca na scenę.)
S C E N A I V .
Maciej (sam ) później Wojciech.
M aciej.
A tom się zad yszał przez tego w yro d k a ; no ale powiem M agdalenie parę słów p raw dy do oczu, bo ona zaw sze broni tego sw ego gagatka. G dybym m iał takiego syna, to bym g o na suchej gałęzi pow iesił.
W ojciech .
K o g ó ż w y jchcecie w ieszać M acieju ? M aciej.
A kogóżb y, jak nie W ach a, tego p rzek lę
tego Sow izdrzała. Pow iadam w am , zakpił ze mnie przed chw ilą szpetnie.
W ojciech .
O , mam i ja z tym urw iszem porachunki, za jabłka, które mi przez parkan z drzew o- trząsał.
Maciej.
A co tam kum ie słychać u w as? N ie idziecie na ta rg do m iasta?
W ojciech .
A n o nie, bo m oja baba poszła, ja zaś Idę do kow ala, odebrać brony, które dałem
— l i
do naprawy. Czy zamyślacie co kupić na tar
gu?
Maciej.
A tak, chcę kupić parę koni, bo te co mam, sprzedaję Ł uk aszow i, i dziękow ać Bo
gu dobrze mi zanie płaci.
Wojciech.
O , w y to macie w e w szystkiem szczę
ście.
S C E N A V .
(Pod czas ich rozm ow y na froncie sceny, w chodzi niespostrzeżon y przez nich S o w iz
drzał i zapina szpilką (agrafką) połę sukm a
n y M acieja z sukm aną W ojciech a, potem w yskak uje na front sceny.)
Sowizdrzał.
Jak się m acie p a n o w ie 'g o sp o d a rze . O , cóżto, w y M acieju jeszcze nie na targu ? A , co w idzę, to w y W o jciech u ? B ardzo dobre b y ły w asze jabłka, dziękuję wam za nie, cho
ciaż co prawda, w caleście mnie nie prosili, a- bym je jadł.
W ojciech .
A tuś mi h yclu ?! C zekaj, skórę z ciebie zedrę, (chce się rzucić na Sow izdrzała, ale go sukm ana ciągnie.) A tam co? P uście M acieju do dyabła! C zego mnie trzym acie.
Sow izdrzał.
O , jak w idzę w rosły wam nogi w zie
mię, bo się nie m ożecie ani krokiem ru szyć.
M aciej.
Czekaj ty pokrako, nauczę ja cię rozum u (scena jak w yże j.) (zły do W ojciech a.) C ze
go mnie trzym acie za sukm anę?
S ow izd rzał (śm iejąc się.)
H a, ha, ha! Jeszcze się może pobiją.
W ojciech.
Gadam wam po dobroci puście mnie, czy i w as ża rty się trzym ają jak tego sm yka?
M aciej.
C o! ja w as trzym am , czyście zw aryow a- li, to w y mnie trzym acie i radzę wam zaprze stać tych żartów .
Sow izdrzał.
A to doskonale, W ojciech p rzylepił się do Miaicieja, a M aciej do W o jciech a i ani
rusz nie m ogą się odlepić. H a, ha, h a! (śm ie
je się.)
W ojciech .
H ej, c z y w y w idzicie M acieju? T o ktoś nas spiął razem gw oździem i to nikt inny tylk o spewnością ten darm ozjad, ten utrapie
niec (odpina gw ó źd ź.) M aciej.
A tego ju ż za w iele, trzeba raz temu ko
niec zrobić.
W ojciech .
T a k , pójdziem y do w ó jta aby tego draba w yp ęd ził z gm iny, bo za dużo ju ż w szystkim dokuczył.
Sow izdrzał.
B ądźcie zdrow i panow ie gospodarze, kła
niajcie się odemnie lucyperow i w piekle, (u- cieka pokazując im języ k .)
M aciej.
B ędziesz ty się tam jeszcze sm ażył, w i
sielcze (chce gonić za nim.) W ojciech .
E e e ! D ajcie spokój M acieju i tak g o nie
złapiecie, a spóźnicie się na targ. On nam nie ucieknie.
Maciej,
O, ja mu dzisiejszego nie daruję. No, chodźcie Wojciechu, (odchodzą.)
SC E N A V I
Sowizdrzał (sam.)
Ha, ha, h a! A to im urządziłem kawał.
Jacy oni b yli śmieszni, (naśladuje ich.) “ C ze
g o mnie trzym acie za połę W o jciech u ?” “ P u- ście M acieju, do d yabła!” — H a, ha, ha! No, dawnom się już tak nie ubaw ił, jak dzisiaj.
Ale teraz sobie odpocznę, bo mnie to trochę zm ęczyło. O, a tam co? C zego te chłopaki tu szukają? M uszę jeszcze im jakiego figla w y płatać. H e j! W aluś, A n tek , F ran ek! Chodź
cie no tutaj, a ż y w o !
S C E N A VII.
Sowizdrzał, Waluś, Antoś, Franuś i dwaj lub trzej inni
Waluś.
Czego chcesz Wachu?
Sowizdrzał.
Z araz się dowiecie.
A n toś.
C z y przypadkiem nie chcesz z nas za drw ić ?
FranuS.
M iałbyś w ted y z nami do czynienia i po
żałow ałb yś tego.
Sow izdrzał.
N ie bądźcie głupcam i, w cale nie mam zam iaru z w as kpić. No, chodźcie, czego się boicie?
W aluś.
W ca le się nie b o im y; gadaj czego chcesz?
Sow izdrzał.
Chciałem w am jedną sztukę pokazać, ale do tego potrzebuję kilka par butów.
Franuś.
W ię c skąd je w eźm iesz?
Sow izdrzał.
N ie w iem ; chyba, że w y mi dacis sw o-
• i v.
A n toś.
Obol Niema głupich; ja nie dam.
Sow izdrzał.
Jak nie, to nie; nic wam nie pokażę i idźcie sw oją drogą, ale powiem wam, że je
steście głupcam i, bo m oglibyście na tej sztu
ce dobrze zarobić.
W aluś.
No, no, c z e k a j; ja ci dam m oje buty.
(zdejm uje buty.)
Franus.
f a! (zdejm uje buty.) Inni.
I m y! I m y! (jak w yżej.) S ow izd rzał (do A ntosia.) No, a ty głuptasie?
A ntoś.
A n o to i ja ci dam m oje (ja k w yże j.) Sow izdrzał.
N o daw ajcie b u ty i u w ażajcie dobrze (zabiera b u ty.) M am tu 12 butów a za chwi
lę ich nie będzie.
W aluś.
fak to ich nie będzie?
Sow izdrzał.
Ano znikną.
Franuś.
W jak i sposób?
Sow izdrzał.
Zaraz się przekonacie.
Błbł. Jag. A ntoś.
T y lk o żeby one nie znikły na zaw sze, bo w czem bym później chodził?
Sow izdrzał.
O dw róćcie się w szyscy, to zaraz zoba
czycie. T y lk o pam iętajcie, nie <oglądać się poza siebie, bo się sztuka nie uda.
W sz y s cy .
Już nie patrzym y (obracają się tyłem do Sow izdrzała.)
Sow izdrzał.
A w ięc dobrze. R achuje do trzech. U w a ga 1 R az, dwa, t r z y ! (R zu ca w szystkie buty za scenę.) Ju ż! (W s z y s c y się obracają.)
W alu ś.
N o, i cóż?
Sow izdrzał.
A n o nic.
Franuś.
Jakto nic, a gdzie sztuka?
Sowizdrzał.
Ju ż po sztuce.
A n toś.
Jakto po sztuce? A gdzie b u ty ?
Sow izd rzał (ucieka do domu i zam yka drzw i na klucz, potem m ówi przez okno.) Szukajcie teraz sw oich b u tó w ; to w łaśnie cała sztuka.
W alu ś.
A c h ty gałgan ie jak iś!
(S o w izd rzał zam yka okno.) Franuś.
P oczekj spraw im y ci lanie.
A n toś.
T y lk o w padniesz w nasze ręce.
W sz y s c y .
Już m y się z tobą porachujem y, (odcho
dzą.)
S o w izd rzał (uchyla okno.)
N o, no uspokójcie się i idźcie do stu dyabłów .
W a lu ś (gro żą c mu.)
C zekaj znajdziem y cię jeszcze. ( W s z y s c y m u gro żą i odchodzą.)
Sow izdrzał.
D ob rze, dobrze, ha, ha, h a l Koniec aktu I g a
A K T II.
O SO B Y A K T U Ii-go. " “ S ow izd rzał łat 24.
Restaurator, G ość i-szy.
G ość 2-gi, G ość 3-ci kraw cy.
G ość 4-ty G ość 5-ty G ość 6-ty
G ość 7-m y (kobieta.) R ózia, kelnerka.
(R ze cz dzieje się w restauracyi. — G łów n e drzw i, cztery stoliki z krzesłam i, p rzy bo>
cznej ścianie bufet, drzw i boczne.)
S C E N A L
(P r z y jednym stoliku siedzi G ość I V , G ość V , i Q pść V I , p rzy drugim G ość V I I
(kobieta,.)
Gość IV.
H ej gospodarzu, kied yż ja się doczekam m ojej pieczeni.
Gość V.
Co słychać z m ojem i kluskam i?
Gość VI.
C z y dostanę raz tę kiełbasę z kapustą, czy nie?
G ość V I I I .
P o raz ostatni jestem w w aszej gospo
dzie, gdzie trzeba godzinę czekać na jedze
nie.
Restaurator.
A ch moi państwo raczcie w yb aczyć, ale mam niedołęgę, a przytem pijaka ku charza;
spił się jak bela i sam muszę za niego goto
wać, zaraz w szystko podam, tylk o proszę o chw ilkę cierpliw ości. R ózia zw ijaj się!
R ózia.
A cóż to? C z y ja siedzę, c z y co?
Gość IV.
Żebym b y ł w iedział, b yłb ym poszedł gdzieindziej.
R estaurator.
P an ie łaskaw y niech się pan nie gniew a, natychm iast podam pieczeń. R óźka prędzej 1
R ózia.
E ee I Co pan tak ciągle w yd ziw ia.
I -.4 ..
S C E N A II.
W ch o d zą : G ość i, G ość 2, i G ość 3.
G ość I.
H ej gospodarzu, dajcie nam prędko -wód
ki i coś przekąsić, ale na jednej nodze, bo nie m am y czasu.
G ość I V .
O n na dwóch się rusza ja k mucha w ma
zi, a cóż dopiero na jednej.
R estaurator.
A co panowie pozw olą? Jest pieczeń w o łow a, w ieprzow a, cielęca, barania, pierogi ze serem.
G ość I.
D la mnie proszę pieczeń baranią.
G ość I L A dla mnie cielęca.
G ość III.
D la mnie w ieprzow a tylk o prędko.
R estaurator.
W tej chw ili będzie; zaraz pzyniosę wódkę, (odchodzi.)
G ość I V . P an ow ie z daleka?
G ość I.
O tak, jed ziem y z Gdańska do K rólew * ca na w ielki jesienny jarm ark.
G ość V .
B ędzie tam dużo narodu, jarm ark zapo
wiada się bardzo dobrze, ale bo też i urodza
je tego roku b y ły dobre.
G ość V I .
H ej gospodarzu, c z y mam odejść bez obiadu ?
R estaurator.
Już podaję, chw ileczkę cierpliw ości. Ró- źka t y n ygusie jakiś, będziesz ty się prędzej zw ijać.
R ózia.
A przecie lecę, nie stoję, (podaje potra
w y gościom.)
G ość I.
Jakaś niczego d ziew czyna.
G ość II.
A cha, ty lk o ślam azarna.
G ość III.
D aw n o tu jesteś aniołku?
Rózia.
O tylk o bez aniołków , jestem sobie R ó zia i tyle.
G ość I V .
No, no, R óziu nie bądź taka op ryskliw a to są obcy panowie.
G ość V I I , (kobieta.)
Z tego jeszcze nie w yn ika, żeb y się do niej um izgali, bo to nieprzyzw oicie.
G ość I V . (na stronie do G ościa I.) A le ja k b y się do niej ktoś um izgał, toby b yło p rzyzw oicie.
G ość I.
K tó ż b y się do takiej starej b a b y umi
zgał.
G ość II.
W łaśn ie dlatego zazdrosna.
R estaurator.
R ó źk a nie ro m an su j, bo n iem a czasu, w idzisz, że mi w szy stk o z rąk leci z p ośpie
chu, a ty sobie w n ajlepsze stoisz.
R ózia.
A przecie idę, czego pan chce?
G ość V .
H e j, g o sp o d arzu ! T e kluski są surow e.
G ość I V .
Za to będą dłużej w żołądku leżeć, w ięc zaoszczędzisz p an na ju trz e jsz y m obiedzie.
Restaurator.
C o? S uro w e? T o niem ożliw e!
G ość V I .
K iełb asa tw ard a, że jej wcale u g ry ź ć nie m ogę.
R estaurator. /
A le co też panow ie m ów ią, u m nie w szy stk o je s t w ja k n ajlep szy m g atu n k u .
S C E N A III.
C I sam i i Sow izdrzał.
Sow izdrzał.
D zień d o bry panom , ja k się m acie go sp o d arzu 1
Gość I. (n a stro n ie.) Co to za w ę d ro w n y ?
G ość I I . (n a stro n ie.) Ja k iś w łóczęga.
Gość I I I . (n a stro n ie.) S pew nością. — T a k i o bszarpany.
Sow izdrzał.
D a j no mi pan coś zjeść, ty lk o dużo i prędko a coś dobrego.
R ózia.
A cóż p an chce jeść?
Sow izdrzał.
M acie g o to w a n ą k u rę lub pieczoną k a czkę ?
G ość IV .
H o, ho, jaki to sm akosz, k u r m u się za
chciew a i kaczek.
G ość V .
A pew nie n ie m a czem zapłacić.
R estaurator (z b liż ając się.)
T e g o nie m a czego żądałeś, ale m ożesz d o stać dobrą pieczeń, jeśli m i z g ó ry dasz p ieniądze.
Sowizdrzał.
N o, to podajcie mi tę pieczeń, a potem w ylezę na strych i zapłacę wiaim.
Restaurator.
Jakto na strych ? D laczego ? Sow izdrzał.
N o przecież m ówiliście, aby wam z gó
r y zapłacić, to m uszę w y le ić albo na strych albo na drzew o.
Restaurator.
A le ż człow iecze, z góry, ja rozumiałem naprzód, t. zw . nim dostaniesz pieczeń.
Sow izdrzał.
A c h tak. N o, ale to będzie trudno, bo w y dałem w drodze w szystkie pieniądze, a idę do K ró lew ca za robotą.
Restaurator.
U mnie, kto chce jeść, musi zapłacić, ale ab y ci okazać m oje dobre serce i m iłosier
dzie nad ubogiem i, dam ci tu zaraz kaw ał w ygotow anego mięsa.
Sow izdrzał.
)I ow szem , dajcie mi cokolw iek, bo je
stem porządnie głodny.
Restaurator.
A skądże ty idziesz?
Sowizdrzał.
O, zdaleka.
Restaurator.
Czem się trudnisz? Co um iesz?
Sowizdrzał.
Wszystko.
Restaurator.
Phi, phi, takiś to u czo n y! A lubisz ty pracow ać?
Sowizdrzał.
T o za le ży od tego, c z y mam ochotę do pracy. A le chociaż rozm ow a z wam i jest mi bardzo przyjem ną i nie w ątpię, że w iele m ą
drych rze czy nauczyłbym się od w as, — na
turalnie gd ybyście b yli profesorem uniw er
sytetu, a nie głupim m ordercą ludzkich żo
łądków . — jednakow oż dajcie mi ten obieca
n y kaw ał mięsa a potem sobie pogadam y.
Restaurator.
H o, h o ! Jak w idzę to uczon y jesteś, bo trudno zm iarkow ać, co chcesz pow iedzieć, a
chociaż zdaje mi się, źe mnie obraziłeś, m i
mo to dam ci to co obiecałem, (odchodzi,) Gość I.
H a, ha, h a ! A to zadrw ił z niego.
G ość II.
T en m orderca ludzkich żołądków to p y szn y kaw ał.
G ość III.
N asz m ądry gospodarz, w cale się nie po
znał na tern.
G ość I V .
U w ażaliście panowie, jak gębę o tw o rzył szeroko, gd y mu ten obcy praw ił kazanie.
G ość V .
T o jakiś frant, któ ry się w m ig poznał na naszym restauratorze.
R ó zia (przynosi mięso i podaje Sow izd rza
łowi.)
P roszę pana i życzę dobrego apetytu.
Sow izdrzał.
D ziękuję ci piękna panno. Z tw oich słów w idzę, że jesteś m ądrzejsza od tw ego chle
bodaw cy. (zabiera się do jedzenia.)
Restaurator (do G ościa I.) (przypatru jąc się S ow izd rzałow i.) C iekaw ym , c z y on potrafi zjeść to mię
so, jeśli tak, to ma zdrow e zęb y i strusi żo
łądek.
G ość I.
A cóż m u daliście?
Restaurator.
Z o stało mi w yg o to w a n e m ięso jeszcze od w czoraj i chciałem je dzisiaj dać psom.
G ość II.
Jak m ożna tak drw ić z podróżnego?
Restaurator.
A cóż to, przecież on mi za to i tak nie zapłaci, co n ajw yżej każę mu garnki obm yć.
G ość III.
T o je st nieuczciwość.
G ość I.
A raczej św iństw o.
Restaurator.
E ee! Co tam ! A le patrzcie no panowie, ten człow iek zabiera sw oje m ięso i odchodzi.
H ej, p rzyjacielu dokąd ty id ziesz?
Sowizdrzał.
T u duszno w tej izbic tak, że nie m ogę ani kaw ałka p rzełkn ąć; idę na św ieże pow ie
trze. (w ychod zi.)
R estaurator (śm ieje się.)
H a, ha, h a! Pow iada, że mu duszno. H a, ha, h a ! Jeśli on zje to mięso, niech się zam ie nię w w ołu. (odchodzi do kuchni.)
G ość V . (do G ościa I V .) Prędzej w w ieprza, ja k w wołu.
G ość I V . B o wołem i ta k ju ż jest.
G ość I.
G d yb y mnie tak uczęstow ał tobym mu 'e n ochłap, w pakow ał do gardła.
G ość II.
N a nic innego nie zasłużył.
. „.jjm szzs&stmi G ość I I I .
Skąpiec paskudny.
S C E N A I V .
C i sam i — Sow izd rzał i Restaurator.
(So w izd rzał w chodzi bez mięsa.) R estaurator (w ych od ząc z kuchni.)
Co, ju ż zjad łeś to m ięso? J a k ie c i atn«- kow ało, praw da, że dobrze?
Sow izd rzał.
O tak, bardzo dobre.
R estaurator.
A le że tak prędko z niem się zw in ąłeś?
Sow izd rzał.
A n o poszedłem jeść do stajni, i zaledw ie konie poczu ły zapach mięsa, za częły rżeć i niepokoić się, w ięc m ając lepsze serce od ciebie, podzieliłem się z niem i i teraz jedzą aż im się u szy trzęsą.
R estaurator.
Co, konie jed zą m ięso?
G ość I.
T o chyba kpiny.
G ość I I.
N ie słyszałem jeszcze czegoś podobnego.
G ość III.
W ca le w to nie w ierzę, on sobie z nas żartuje.
Sow izdrzał.
K to nie w ierzy, niech idzie do stajni, a przekona się.
G ość IV .
R zeczyw iście w a rto to dziw o zobaczyć.
Restaurator.
A więc chodźm y panow ie.
G ość I.
T a k , ta k , chodźm y, (w szy sc y w ych odzą.) S C E N A V .
Sow izd rzał (sam .)
H a, ha, h a ! N o te ra z b ierz m y się do je
dzenia. N a jp ierw pozbieram w sz y stk o do to rb y . P h i, p hi, kiełbasa, — a tu pieczeń cie
lęca. C zekajcie za sw oją g łu p o tę będziecie u k aran i, (zbiera w szy stk o z ta lerzy do torb y i za czyn a jeść.)
S C E N A V I .
W s z y s c y poprzedni w chodzą.
R estaurator.
Coś ty n am n a b a ja ł? W sz y s tk ie konie z a ja d a ją w n ajlepsze ow ies, a m ięsa ani śla
du.
Sow izdrzał.
W id o czn ie ju ż zjadły.
G ość I.
Z em ścił się i za d rw ił z nas.
G ość II.
B a, ale ja tu zostaw iłem m oją pieczeń a w idzę, że ani śladu z niej nie zostało.
G ość V I . A ni m ojej kiełbasy niem a.
G ość I.
R zeczyw iście m ój ta le rz p u sty ja k gło- ' w a naszego go sp o d arza.
Restaurator.
C o? C zy to m ożliw e? Czekaj drabie, na
uczę ja cię rozum u, za to żeś z nas ta k za
kpił. (chce iść do niego zakasując rękaw y.) G ość IV .
Hola,i g o sp o d arzu , nie pozw olę go u- krzy w d zić, ty ś z niego zakpił, d ając m u o- chłap, k tó reg o b y n aw et pies nie pow ąchał, w ięc on ci ty lk o odpłacił pięknem za nado
bne.
G ość V .
M iał zupełną racyę to uczynić.
G ość V I . S k ąp stw o zo stało u k arane.
Restaurator.
A le ż to je st złodziej i takiego trzeba od
d ać sędziemu.
Gość I.
N ie gad ajcie głu p stw gospodarzu, ty l
ko dajcie mi jeszcze raz m oją pieczeń, ale z a tę drugą ju ż nie płacę i to będzie naucz
ką dla was.
Gość V I.
T a k samo m nie proszę podać jeszcze porcyę kiełbasy.
Gość II.
ii mniel
A
W sz y s cy . I mnie, i mnie!
Restaurator.
A ch, ja n ieszczęśliw y; przez tego draba jestem stratny.
(W s z y s c y się śmieją.) Gość I. (do Sow izdrzała.)
D zieln y jesteś mój zuchu i w idać, że ci dow cipu nie brak.
G ość II.
M ów iłeś, że um iesz w szystk o ro b ić; znasz się m oże także na kraw iectw ie?
Sow izdrzał.
D oskonale! B yłem nadw ornym kraw cem w Brandenburgii.
G ość I I I . T a k ? A kom uś s z y ł suknie?
Sow izdrzał.
K siążęciu pruskiem u.
G ość I.
T o m oże przystaniesz do nas, m ożesz się od nas jeszcze lepiej tego fachu nauczyć.
tKfe..
Sow izdrzał.
M oi panowie, ja się od w as ju ż niczego nie nauczę, przeciw nie w yście powinni w ziąść odemnie parę lekcyi.
G ość I.
O , takiś to m ądry?
G ość II.
C zegóż ty nas m ożesz n au czyć?
G ość III.
C zy przypadkiem masz jaki n ow y w yn a
lazek, albo now ą modę?
Sow izdrzał.
Znam jeden sposób, bardzo potrzebny, dla każdego kraw ca, o którym w y spewnością pojęcia nie macie.
G ość I.
N o, gad ajże raz co to za sposób?
Sow izdrzał.
A w ięc w eźcie każd y igłę i nitkę i na
w leczcie ją.
Gość I. (naw leka igłę.) No, ju ż to zrobiłem.
G ość II. (jak w yżej.) I ja. A co dalej?
Sow izdrzał.
N o, a jak się wam zdaje, co teraz trzeba zrobić ?
G ość III.
A cóżby? S zy ć !
Sow izdrzał.
O tó ż w idziecie, że nie wiecie, nie dość mieć nożyczki, łokieć, igłę, nici, n/alparstek i żelazko do prasowania, aby być krawcem.
U w ażajcież teraz dobrze i zapam iętajcie so
bie, co w am powiem , aż do końca w aszego
życia, jeśli chcecie b yć dobrym i krawcam i.
O to niechaj każd y z w as skoro igłę naw lecze nitką, nie zapom ni u jednego końca nitki zro
bić w ęzełka, bo inaczej w asze szycie, będzie podobne do nalewania w o d y do sita.
Gość I. (p a trzy na drugich.)
C o? Przecie m y o tern w iem y ju ż dawno.
Gość II.
T a k ż e w yb ra ł się z nauką.
Gość III.
Jakto to ma b yć ta sztuka?
(W s z y s c y inni się śmieją.) Gość I.
T o ju ż jest za gruby żart, któ ry mu ujść płazem nie może.
Gość II.
Z nas pow ażnych rzem ieślników tak za
drw ić?
Gość III.
T rzy m a jcie go, a n auczym y go rozumu.
Sowizdrzał.
B ądźcie zdrow i moi panowie i zach ow aj
cie mnie w e w dzięczn ej pamięci a na drugi raz nie starajcie się kpić z Sow izdrzała,
(W ych o d zi, zam yka drzw i za sobą, tam ci rzucają się ku drzwiom a Sow izd rzał pokazu
je im ję z y k przez okno.) K O N I E C A K T U II.
A K T III.
O S O B Y A K T U IH -go.
W ilhelm , król G eldryi.
M inister w o jn y i spraw zagranicznych.
M inister spraw iedliw ości, M inister ośw iaty.
M inister spraw w ew nętrznych.
M inister skarbu.
Sow izdrzał, lat 36
P o seł króla Fryzyi, Hilderyka
2 p aziów królew skich (role nieme kobiece.) H erold królew ski.
H alabardn icy (6— 8)
R ze cz dzieje się w zam ku królew skim . Sce
na przedstaw ia dużą salę, na środku długi stół z 6 krzesłam i, z których jedno (królew
skie) odszczególnia się od innych. N a ścia
nach zbroje i 2 stare portrety. D rzw i głów ne w głębi, oraz zje po bokach.
S C E N A Y.
(N a scenie w sz y sc y m inistrowie.) / M inister w ojn y.
Z łe w ieści mości panowie, oto dochodzą mnie słuchy, że H ild eryk król F ry z y i, od
w ie czn y wrógr naszegro krain ciagrnie z w ielką armią, b y napaść nas zdradziecko.
M inister spraw iedliw ości.
P o zw a ć gro przed sąd w szystkich cyw i
lizow an ych narodów.
M inister ośw iaty.
W id oczn ie ten harharzvnca poetenuie śladem dawnveh TTtmnów, ieśl? w soosób do
tych czas n?enraktvkowanv, nanada nas bez w ypow iedzenia w o jn y i b ez dania żadnych racy!.
M inister so aw wewti.
M niejsza o to ; rad źm y panow ie co ro- .*»**-!■ - w-ł>"j M inister w ojn y.
Z polecenia nftj?aśnieiszegro paniai zw oła
łem w as panow ie na n a rad ę: na razie w strzy m am y się z obradam i, dopóki j gro królew ska mość nie przybędzie.
* M inister Skarbu.
Czy m a m y do statec zn ą ilość ry c ers tw a do odparcia ata k u ?
M inister w ojn y.
N a to pytanie odpowiem na generalnej naradzie, obecnie nadm ienię tylko, że m am nadzieję, iż sław a ry c e rs tw a geldyjskiego n o w ym zajaśnieje blaskiem.
S C E N A II.
H erold (o tw iera drzw i główne.)
Jego królew ska mość, król W ilh e lm nad
chodzi.
M inister w o jn y (do m inistrów .) U spokójcie się panow ie!
S C E N A III.
(W ch o d zi król z paziam i i halabardnikam i.)
• . ' ' ‘ ' <
1
M inister w ojn y.
C ześć ci i chw ała na jja śn ie jsz y panie!
K ról.
W i t a m panów , (idzie do krzesła i siada;
do m in istrów ,którzy dotych czas stali.) P roszę
zechciejcie panow ie zająć miejsca, (m inistro
w ie siadają. D o paziów i halabardników .) W y się tera z oddalcie. (W ych o d zą w szy sc y prócz króla i m inistrów .) W e z w a łe m was panowie, b y ś m y się w spólnie naradzili, co m a m y p o cząć, wobec gw a łtu , jtikiego dopuścił się zły nasz sąsiad H ild e ry k król F ry zy i. O to jak już zapew ne wiecie, napadł n a nasz kraj bez n ajm niejszego powodu, pali, m o rd u je i g ra b i i już zbliża się do stolicy. Siły nasze nad g r a nicą, były za słabe, by m ogły nieprzyjacielo
w i staw ić opór, niebezpieczeństw o więc jest wielkie. O d d a ję głos panu m inistrow i w o j
ny, by nas powiadomił, co uczynił dla obrony kraju.
M inister w ojn y.
N a jja ś n ie js z y panie! R ozesłałem h ero l
dów po całem państw ie z w ezw aniem do ry cerstw a i k siążą t lennych, by bezzwłocznie z gierm kam i i pachołkam i spiesznie tu p rz y b y li. S podziew am się że dzisiaj jeszcze tu sta ną ze sw oim i hufcami.
S C E N A IV . H erold.
N a jja śn ie jsz y panie! J a k iś obcy p rz y b y ł
do zam ku i utrzym u je, że m a w aszej królew
skiej m ości w ażną rzecz zakom unikować.
Król.
T e ra z nie m ożna, narada wojenna.
H erold.
M iłościw y panie! T o samo mu pow iedzia
łem , ale upiera się i pow iada, że jeśli w asza królew ska mość nie w ysłuch a go zaraz, w iel
kie szkod y m ogą w yn ikn ąć dla naszego pań
stw a.
Król.
M oże istotnie ma coś w ażn ego, zatem go w prow adź.
(H erold w ychodzi.) S C E N A V .
(W ch o d zi H erold z Sow izdrzałem .) K ró l (do kłaniającego się Sow izdrzała.)
K to jesteś i z czem p rzyb yw asz?
Sow izdrzał.
N a jja śn iejszy panie! A ża li mnTe nie znasz?
Pochodzę z P olski, imię moje jest słynne w całym świecie. Zw iedziłem W ło ch y, N iem cy,
K ról.
A w ięc pow iedz nam tę tw o ją tajem nicę, a jeśli będzie istotnie cenna, obsypię cię bo
gactw am i.
Sow izdrzał.
O dpow iedź m oja będzie krótka. O to aby w yg rać w ojnę trzeba pobić nieprzyjaciela.
K ról.
A le ż to kpiny, o tem w ie naw et najgłup
szy człow iek.
M inister spraw iedliw ości.
Jak śm iesz człow iecze drw ić w obecno
ści najjaśniejszego pana?
M inister ośw iaty.
W trą cić tego śmiałka do lochu, niech tam pokutuje za sw oje niewczesne żarty.
M inister spaw wewn.
T a k na nic innego nie zasłużył.
M inister skarbu.
U karać go publiczną chłostą.
K ról.
U spokójcie się panow ie! Ż art jego cho
ciaż co prawda; niew czesn y w obec grożącego nam niebezpieczeństw a, podobał mi się dla-
H iszpanię, A n glię, F ran cyę. N arazie, n ajja
śn iejszy panie, za le ży mi na tem, aby imię m oje było zachow ane w tajem nicy, to jednak m ogę dodać, że nie stracisz, jeśli w ysłuchasz m nie cierpliwie.
Król.
M ów w ięc o co chodzi, a spiesz się.
Sowizdrzał.
N ajjaśn iejszy panie i w y dostojni pano
w ie, pow iedzcie mi też, co trzeba zrobić, aby w yg rać w ojn ę?
M inister w ojn y.
C zy w asza królew ska m ość pozw oli mi odpow iedzieć?
Król.
I ow szem , m ów pan.
M inister w ojn y.
A b y w yg rać w ojnę, trzeba b yć dobrym w odzem i mieć dostateczną ilość dzielnego
rycerstw a. ,
Sow izdrzał.
■ H M W r w 1' " W W W • » ■ " * ? . r-mar-t:,*
D o sto jn y pan się m yli.
tego mu w ybaczam . P ow ied zże mi teraz kim jesteś, bo w idzę żeś n ietylko żartow niś, ale i śm iałek jakich mało. Jeden tylk o ów słynny Sow izd rzał m ógłby się na to zdobyć.
Sowizdrzał.
W łaśn ie n ajjaśn iejszy panie jestem nim.
Król.
N o teraz już się nie dziw ię i pom im o tegó co zrobiłeś, pragnę cię m ieć na swoim dw o
rze. D am ci zajęcie, p rzy którem m ożesz o- kazać swój sp ryt i roztropność. M ianowicie będziesz strażnikiem w n ajw yższej baszcie, skąd będziesz m ógł obserw ow ać w szelkie ru
ch y nieprzyjaciela i każdorazow e jego zb li
żanie się do miasta, oznajm iać trąbą.
Sowizdrzał.
Zechciej W a sz a królew ska mpść p rzyjąć m oje podziękow anie za okazaną mi łaskę, z której nie om ieszkam skorzystać.
K ról.
A w ięc dobrze, pełń sw oją służbę pilnie i uczciw ie a m ożesz b yć pew ien m ojej dal
szej łaski, (klaszcze w dłonie.)
S C E N A V I . (W ch od zą 2 halabardnicy.)
Król.
Z aprow adzić tego człow ieka na n a jw y ż
szą basztę i dać mu trąbę, a pamiętać, aby mu 1 na niczem nie zbyw ało.
(So w izd rzał odchodzi razem z halabardn.) M inister w ojny.
W a s z a królew ska mość okazałeś z b y t w iele łaski, dla tego nicponia. Jabym go b ył surowp ukarał za ten niew czesn y żart.
S C E N A V I I . Herold.
N a jja śn iejszy palnie! P r z y b y ł poseł od króla H ild eryka do w aszej królew skiej mości.
Król.
W p ro w ad ź go natychm iast.
(H erold otw iera drzw i, w chodzi poseł z pi
smem w ręku, klęka przed królem i oddaje pism o, król je odbiera i podaje m inistrow i w cyny poczem daje znak posłow i, że m oże
powstać.)
M inister w o jn y (czy ta pism o.)
D o je go królew skiej mości, króla Gel- dryi W ilh elm a 1 M y z, łaski Bożej H ik leryk I, król F r y z y i w ładca C hrystanii, w ielki ksią
żę R ugii itd. itd. Chcąc uniknąć, zbyteczn ego przelew u krw i chrześciańskiej, ninicjszem podajem y w aszej królew skiej m ości nasze w arunki, na jakich m oże b yć za w a rty natych
m iastow y pokój.
I. O ddanie zajętych bezpraw nie w ysp na m orzu zielonem , należących od w ieków do naszego królestw a.
II. Oddanie wschodniej części G eldryi.
III. Z łożenie okupu w kw ocie 5,000 sztab srebra oraz 1,000 sztab złota.
I V . W yd an ie w ręce naszych w ładz, nie
jak ieg o Sow idrzała, oskarżonego o obrazę m a
jestatu.
T u szą c sobie, że w asza królew ska mość p rzych yli się do naszych skrom nych w arun
kó w polecam y w as opiece Pana.
D an w sto licy naszej na zam ku R ossdorf roku Pań skiego 1324 miesi
K ró l (oburzony.)
Co? T on to nazywa skrom nem i żądania
m i? (do m in istra w ojny.) W y d a ć n a ty ch m iast rozkaz, ata k o w a n ia nieprzyjaciela, spuścić m o s ty i całą siłą uderzyć na wroga.
Poseł.
N a jja śn ie js z y panie! Jak ą ż m am zawieść odpowiedź m o jem u panu.
K ról.
Jes teś uw ięz io n y ; oto m oja odpowiedź,
^(klaszcze w dłonie, w chodzą halabardnicy i na skinienie króla odprow adzają posła na b o k ; — słychać głos trąby.)
K ról.
N ieprzyjaciel się zbliża, a więc na koń i do boju.
( W s z y s c y w y chodzą pospiesznie prócz posła z halabardnikam i. Słychać za sceną g w a r i
okrzyki. “ Do b o ju ! ” — “N a w r o g a ! ”)
S C E N A V I I I . (W c h o d z i Sowizdrzał.)
Sow izd rzał (śm ieje się.)
L H a , ha, h a ! (Na głos mojej tr ą b y wysko-
■ c z y li w szyscy jak oparzeni a nieprzyjaciela
jeszcze ani siadu. K azali mi trą b ić j a k zo
baczę w rogów , a ja sobie zatrąbiłem , chociaż ich nie widziałem wcale. Co to szkodzi. (S p o s trz e g a posła.) K to t y jesteś? M y śm y się już gdzieś widzieli. — O ! praw da. — Przecież ja byłem u w as w R ossdorf w re sta u rac y i pod
“ Złotym js trz ę b ie m ” i t a m s p otkaliśm y się
— p a m iętasz ?
Poseł.
P ew n ie że pam iętam . Sow izdrzał.
Chciałem w te d y coś zjeść, a gdy resta- u r a to r k a podała mi mleko, przybiegł zaraz do m nie jej piesek.
Poseł.
T a k , w te d y gospodyni powiedziała, że
byś dał psu trochę m leka na talerzyku.
Sow izdrzał.
Ja m u dałem raz i drugi a g d y m się za
p y ta ł gospodyni, czy daję jeść na kredyt, w tedy mi odpowiedziała, że kto nie m a pie
niędzy ten powinien bodaj jakiś fa n t dać.
Poseł.
T a k a potem gospodyni w yszła.
Sowizdrzał.
Właśnie! — Pies zanadto się objadł i | zdechł, w ięc go obdarłem ze skóry a g d y g o spodyni p rzyszła, dałem jej parę groszy a ponieważ jej to było za m ało, dodałem je
szcze skórkę z psa.
Poseł.
H a, ha, ha ! T a k jako fant.
Sowizdrzał.
N o tak, bo przecież pies jadł razem ze mną mleko, a że nie m iał czem zapłacić, w ięc m usiał dać w łasną skórę jako fant. A le co ty tu robisz?
Poseł.
Jestem posłem od m ego króla H ildery- ka. Zostałem u w ięzion y i kto w ie co mnie czeka, m oże śmierć.
Sowizdrzał.
Nie obawiaj się, mam na to radę. (do ha labardników.) O ddalcie się, jesteście tam po
trzebni, ja sam dopilnuję te j o jeńca. (Hala
bardnicy odchodzą.) No, a teraz zm ykaj gdzie pieprz rośnie.
Poseł.
Dziękuję ci, żeś mi życie uratował, a za
— S i
to pow iem ci abyś się w naszym kraju nie p okazyw ał, bo zginiesz.
Sowizdrzał.
D obrze, dobrze, nie głupim leźć w ściekłe
mu psu w paszczę. T e ra z um ykaj. (P o seł od chodzi.) C iekaw ym co powiedzą, jak się prze
konają, że posła niema.
K m # ; , w it * i.* - J -i . tii-Jr.. i -■ • ■ .. 1 * •/ '
S C E N A IX.
sowizdrzał i wszyscy ministrowie.
Minister wojny.
C ie k aw y m poco ten głupiec trąbił na w ieży, skoro nieprzyjaciela ani śladu.
Minister sprawiedliwości.
N ic dziw nego, zadrw ił z nas znowu, prze
cież to Sow izd rzał.
Minister oświaty.
O je st tutaj. P ow iedzno p rzyjacielu, dla1- czegoś trąbił?
Sowizdrzał.
Chciałem spróbować czy potrafię.
M inister w ojn y.
A le gd zie je s t poseł króla H ilderyka.
Minister sprawiedliwości.
A ha, niema go rzeczyw iście. Co się z nim m ogło stać?
Minister wojny.
Zaraz zawołam halabirdników. (kllalszcze w dłonie, w chodzą halabardnicy.) Co się stało z posłem króla Hilderykiai?
Halabard.
T en oto człow iek kazał nam pójść precz, m ówiąc, że sam go dopilnuje.
Minister wojny (do Sow izdrzała.) T a k ? W ię c co się stało z posłem ?
Sowizdrzał.
W yp u ściłem go na wolność.
Minister wojny.
C o? T y ś się ośm ielił to uczyn ić?
S C E N A X .
Ci sami i Herold, potetm Król.
H erold.
N a jja śn iejszy pan idzie.
Król.
Co się tu stało?
Minister wojny.
N ajjaśn iejszy panie, poseł króla H ildery- ka uszedł, S ow izd rzał go uwolnił.
Król.
C zy b yć m oże? T e g o ju ż za; w iele. D o póki pozw alał sobie na żarty, przebaczyłem mu, obecnie' jednak dopuścił się ciężkiej zbro dni i za to musi b yć ukarany. O tóż zastanów cie się panowie nad rodzajem kary, a panu, panie m inistrze w ojn y, oddaję głos.
Minister wojny.
W ed le m ego zdania, zbrodnia taka speł1- niona w czasie w ojennym , zasługuje na karę śmierci.
Minister sprawiedliwości.
'N ależałoby przedtem zbadać kodeks kar
ny.
Minister oświaty.
I poznać pobudki, na jakich ten człow iek działał, uw aln iając posła.
Minister spaw wewn.
T o jest zbyteczne, nam w y sta rczy sam fakt dokonania zbrodni stanu.