• Nie Znaleziono Wyników

USA-Unia Europejska. Stan i perspektywy relacji transatlantyckich

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "USA-Unia Europejska. Stan i perspektywy relacji transatlantyckich"

Copied!
21
0
0

Pełen tekst

(1)

USA-Unia Europejska. Stan i

perspektywy relacji

transatlantyckich

Rocznik Integracji Europejskiej nr 4, 67-86

2010

(2)

JADWIGA

KIWERSKA

Poznań

USA-Unia

Europejska.

Stan

i

perspektywy

relacji

transatlantyckich

Jednym zważniejszych procesów zachodzących obecnie na areniemiędzynarodo­

wejsąprzekształceniawrelacjachmiędzy Stanami Zjednoczonymi a Europą (Unią Eu­

ropejską). Jest to międzyinnymi efekt zmiany uwarunkowańfunkcjonowania układu transatlantyckiego - tego wyjątkowego, zbudowanegopo II wojnie światowej sojuszu Ameryki i Europy Zachodniej. W okresie zimnej wojny wspólnota transatlantycka

miała j asno sprecyzowany cellub inaczej - wyraziście zarysowanego przeciwnika.Ro­ dziło tonaturalną potrzebęwzajemnego i bliskiego współdziałania Ameryki i zachod­

niejczęści kontynentu europejskiego,zarówno w sferze bezpieczeństwa,jak i napolu politycznym i gospodarczym. Stany Zjednoczoneze swoim bezprecedensowym poten­

cjałem,wtym przekraczającąmożliwości ZachodniejEuropy siłą militarną byłygwa­

rantemjej bezpieczeństwa wobec mniej lub bardziej realnego zagrożenia ze strony Związku Radzieckiego. Z kolei dla Ameryki sojusz z Europą Zachodniąw ramach NATO stanowił ważny czynnik jej rangi i pozycji wdwubiegunowymświecie.

Zniknięcie zagrożenia radzieckiego(świata komunistycznego) osłabiło fundamenty,

na których wokresiezimnej wojny budowano stosunkitransatlantyckie. Stwierdzenie to j esttak bardzo prawdziwe, żewydaj esię jużbanałem. Jednak nie ma wątpliwości, że

gdy zabrakło wspólnego wroga, to górę zaczęły brać partykularne interesy, do głosu doszłyskrywane ambicje,ale też nowe oczekiwania i wyzwania. Napięcia w relacjach

między Stanami Zjednoczonymi a ichsojusznikamieuropejskimi na początku lat dzie­

więćdziesiątych wynikały między innymiz rosnących aspiracji państw integrującej się

Europy, wtym przede wszystkim Francji coraz śmielej popieranej przez zjednoczone

Niemcy, w zakresie bezpieczeństwa i obrony.Wywoływały one bardziej lub mniej uza­

sadnioną irytację podrugiej stronie Atlantyku, aż do stawiania pytania - i to nietylko

przez kręgiizolacjonistycznewWaszyngtonie, ale także przez administrację George’a H. W. Bushaseniora - czynie czaswycofaćsię zEuropy, która okazuje sięniewdzięcz­

nym sojusznikiem i zapomina,że przezponad czterdzieścilatbezpiecznierozwijała się podparasolem ochronnym Ameryki1.

1 M. Brenner, P. Williams, The United States and European Security in the 1990s, w: Strategy in the New Europe, ed. C. Mclnnes, London 1992, s. 57.

Równocześnie zza Atlantyku docierały sygnały sugerujące,żeStany Zjednoczone nie zamierzają odgrywaćwpojedynkęroli„światowego żandarma”. Trudno było nie

dostrzec wagi argumentów wysuwanych przezizolacjonistów amerykańskich, którzy

po zakończeniu zimnej wojny znową siłą domagalisię wycofania StanówZjednoczo­

(3)

linii amerykańskiej obronyprzeciwkoradzieckiemu/rosyjskiemu zagrożeniu, a staje

się głównym konkurentem gospodarczym Ameryki. Dlatego Waszyngtonpowinien zrezygnować lub ograniczyćswezaangażowaniew Starym Świecie,nadszedł bowiem

czas dokonania podziałusił, ciężarówi odpowiedzialności2.

2 T. G. Carpenter, Beyond NATO. Staying out of Europe’s Wars, Cato Institute 1994, s. 36. 3 Artykuł Z. Brzezińskiego opublikowany w „National Interest”, przedrukowany pt. Jak żyć z nową Europą w „Gazecie Wyborczej” 24-25 VI 2000.

Z kolei europejskichpartnerów Ameryki irytowała jejskłonnośćdo arogancji i na­

rzucaniaswej woli. Pogłębiająca się przepaść technologicznamiędzy Stanami Zjedno­

czonymi a europejskim filarem NATO, a także samąUnią Europejską w zakresie

możliwości militarnych dodatkowo zwiększała frustrację w stolicach europejskich. Doświadczenie bałkańskie, a zwłaszczawojna NATO w obronie Kosowa pokazały,

że Europa nie byłaby w stanie przeprowadzić samodzielnie- bez wykorzystania ame­ rykańskich zasobów, logistycznych istrategicznych zdolności Ameryki - akcji woj­

skowych (a także dyplomatycznych) na swym własnym, europejskim podwórku.

Wyrazem tej przewagi amerykańskiej myśli technicznej, możliwości finansowych, wreszcie zdolności amerykańskichfirmzbrojeniowychbył projekt systemu obronyan- tyrakietowej, podjęty jeszcze przez administrację Williama J. Clintona. Stał się on

wEuropie obiektem ostrejkrytyki, gdyż uznanogonie tylko za początek nowego wy­ ścigu zbrójeńi zarzewie kolejnych napięć w relacj ach z Rosją, aletakżekolejny dowód

wyraźnej asymetrii potencjałów Amerykii Europy (Unii Europejskiej).Koszt całego przedsięwzięcia szacowano bowiem na 80-100 mld dolarów, co było sumą gigan­

tycznąwrealiacheuropejskich.

Innymisłowy, Europa przejawiała coraz większeaspiracje i ambicje, ale równocze­

śnie miała świadomość swej słabości i uzależnienia od Stanów Zjednoczonych,

zwłaszcza pod względemmilitarnym. Niemobilizowałojejto jednak do zwiększania nakładów na obronność, i to pomimo ciągłych apeli płynących z Waszyngtonu (bu­ dżety obronne sojuszników europejskich spadły od 1992 r. realnie o 22%). Europa nie pozostawałajednak bierna, jeśli idzie o jej własne zdolnościobronne. Rozwijana zróż­ nymi efektami iprzechodzącaróżne etapy europejskatożsamośćobronna aż do po­

wstania Europejskiej Polityki Bezpieczeństwa i Obrony (European Security and Defense Policy - ESDP) z jednejstrony dowodziła woli wzmocnieniaeuropejskiegofi­

lara we wspólnocie transatlantyckiej, z drugiejzaś -mogłastaćsię czynnikiem kompli­

kującym relacje Unii Europejskiej z amerykańskim sojusznikiem, mimo wszystko

dbającymo utrzymanie swej dominującejroli w relacjach z Europą.

Azatem układ transatlantycki wszedł w XXI wiek z wieloma niewiadomymi codo swej przyszłości. Wprawdziezgadzano się, żepozostaje on na arenie międzynarodo­

wej wartością trudną do przecenienia. „Świadomość własnego interesu i posiadanych

stałych punktów powinna stanowić podstawę trwałego sojuszu Ameryki i Europy” - pisał ZbigniewBrzeziński3. Podkreślano,że Ameryka, jeśli chce realizować swecele globalne,tomusi posiadaćstrategicznych partnerów.Takim naturalnym sojusznikiem dla USAjestEuropa, z którą łączyAmerykęponad 50lat bliskiego współdziałania oraz wypracowane przez ten czas standardy i instytucje. Europa zaś w przewidywalnej

(4)

Zjednoczonych. Jednak jużwówczas analitycy i eksperciwskazywali,że konieczne

jest wypracowanie nowej formuły partnerstwaatlantyckiego,w której Europa przyj­ mowałaby na siebie większe obciążenia, zarównowojskowe, jaki finansowe, a Ameryka przystałaby na bardziej zrównoważonydialogi większą kolegialność w podejmowaniu decyzji. Przestrzegano,że mogąpojawićsię nowepola konfliktów, związanych choćby

z narastającąkonkurencją gospodarczą między czyniącąpostępy integracyjne Unią

Europejską a dominującą dotychczasw sferzeekonomii Ameryką. Powinno sięzatem

wypracować metody i środki, które -w sytuacji pojawienia się konfliktu interesów

-ustrzegą wspólnotętransatlantycką przed rujnującymi jąnapięciami izawirowaniami.

Były to zadania, które na początku XXI wiekustanęły zarównoprzed nowym ame­

rykańskim prezydentem George’em W.Bushem juniorem, jak i przywódcami państw europejskich. Poobu stronach Atlantykuniewątpliwie istniała świadomość, że sytu­ acja wymaga działania,podjęcia prób umocnienia więzi transatlantyckich. Wobec wy­

zwań globalnych, takichjak niepewność codokierunku przemian w Rosji, zagrożenia proliferacją broni masowego rażenia, nie do końca jeszcze zidentyfikowanej, ale już

wyraźnie dostrzeganej groźby terroryzmu międzynarodowego niemożnabyło dopu­ ścić do osłabieniawspólnoty transatlantyckiej. Tymczasem splot okoliczności, a przede

wszystkim bezprecedensowe wydarzenia spowodowały, że początek obecnego stulecia okazał sięniezwykle dramatyczny dla układutransatlantyckiego. Doszło do zawiro­

wań i kryzysów, które groziły jego rozpadem.

Otóż,przyjęta po ataku na Amerykę 11 września2001 r. strategiawalki z terroryz­

mem, przyniosła zgubneskutki nie tylko dla rangi i pozycjiStanów Zjednoczonych w świecie, aletakże dlawspólnoty transatlantyckiej. Trudno wprawdzie odmówić racji administracji Busha, która działając w atmosferze ogólnonarodowej traumywywo­ łanejuderzeniem al Kaidy na Nowy Jork i Waszyngton, zdecydowała siępodjąć sta­ nowczą i skuteczną walkę z zagrożeniem terrorystycznym. Zresztą wówczas Stany

Zjednoczonemiały poparcie nietylkoswoich sojuszników europejskich, ale przeważa­ jącej częścipaństwi światowej opinii publicznej. Efektem tego niemalże powszechnego

odruchu solidarności z Amerykanami było - obok wsparciaONZ-bezprecedensowe

wprowadzenie w życie przez partnerów z NATO fundamentalnego art. 5 traktatu wa­

szyngtońskiego mówiącego o wzajemnej obronie („jeden zawszystkich, wszyscy za jednego”). Następnie cała Europa przyłączyła się dotworzonejad hockoalicji antyter­

rorystycznej.Administracja Busha stanęła więcprzedogromnąszansą wykorzystania

dramatycznej sytuacji do stworzeniaczegoś dobrego, jeślinienowego modelu stosun­

ków wświecie, to przynajmniej umocnienia więzi transatlantyckich.

Szybko jednak okazałosię,że prezydentBush tej szansyniewykorzystał. Cowię­

cej, działaniaamerykańskiespowodowały, że Stany Zjednoczone zmarnowały wielki kapitałsympatii i olbrzymie możliwości oddziaływania na sytuację międzynarodową. Siła moralna, która tradycyjnie określała rangę Ameryki w świecie, a po 11 września miałabezprecedensowywymiar, uległa ogromnej deprecjacji, zastąpiły ją dość po­ wszechne uczucia niechęci i wrogościwobec USA.Ze szczególną siłą teemocjeogarnęły

większość państw europejskich, wtymtak lojalnegodotychczas sojusznika Ameryki jakNiemcy. Nie mogłoto pozostaćbez wpływu na stan relacji transatlantyckich.

Powodem tejostrej krytyki,kierowanej pod adresem Stanów Zjednoczonych,była realizowana przezBiały Dom strategia walki zterroryzmem, której symbolemstałasię

(5)

„doktryna Busha”4. Ujejpodłoża legło przekonanie amerykańskich strategów, że za­ atakowana Ameryka niepowinna podlegaćżadnym ograniczeniom, a przeciwnie mieć

daleko idącą swobodę działania, jeślichodzi o użycie siły, zakresi charakter jej stoso­

wania. Zdecydowanosię więcwypowiedzieć wojnę nie tylko siłom terrorystycznym, alerównież wspierającym jeośrodkom i państwom, które stwarzają bądź mogą stwo­ rzyć zagrożeniedla USA. Następnie pojawiła się formuła uderzeniapowstrzymującego zagrożenie,czyli akcja prewencyjna.Uznano, że w epocerozprzestrzenianiasię broni o ogromnej mocy rażenia i w świecie „sprywatyzowanego” terroryzmu, gdy obo­

wiązująca od półwiecza polityka odstraszania niechronijużprzed atakami, konieczne są działania wyprzedzające, zapobiegające groźbie atakuzbrojnego, użycia bronima­ sowego rażenia, zamachom terrorystycznym. Kolejnym elementem „doktrynyBusha”

była możliwość odejściaod taktyki multilateralizmu. Stwierdzono, że w obliczu no­

wych dramatycznych wyzwań i zagrożeńStany Zjednoczone zastrzegają sobieprawo do akcji samodzielnych - unilateralnych,nawetbezakceptacji wspólnoty międzynaro­ dowej, utożsamianej z ONZ5.

4 Założenia „doktryny Busha” znalazły się w: G. W. Bush, The State of the Union Address: Janu­ ary 29, The White House, Washington, January 2002; The National Security Strategy of the United States, The White House, Washington, September 2002.

5 I. H. Daalder, J. M. Lindsay, The Bush Revolution: The Remaking of American’s Foreign Poli­ cy, The Brookings Institution, May 2003, s. 34 i n.

6 Więcej na ten temat zob. J. Kiwerska, USA - osamotnione mocarstwo w świecie zagrożeń, „Przegląd Zachodni” 2005, nr 1, s. 29.

Wprawdzie uderzenie na Afganistan w październiku 2001 r. odbywało się pod sztandarem koalicji iz mandatem ONZoraz deklarowanągotowością udziałucałego NATO, to jednak w praktyce interwencjataokazałasię akcją stricte amerykańską. USA

prowadziły ją niemalże samodzielnie(tylko Brytyjczycy wnieśli wkład wojskowy, ana lądzie działały siły afgańskie), wchodząc jedynie w dwustronne układy zniektórymi członkamiNATO i nie konsultując z nimiwiększościdecyzji.Różne byłytego przy­

czyny. Pewną rolę odegrało poczuciewłasnej potęgi militarnej, ale też obawy Wa­

szyngtonu o kunktatorstwo przywódcóweuropejskich, będących podrosnącą presją

antyamerykańskich nastrojów społecznych6. Ale w rezultacie kampania afgańska, za­ miast umocnić współpracę Amerykiz sojusznikami ipotwierdzić znaczenie układu transatlantyckiegospowodowałagłęboką rysę wrelacjach Ameryki z wieloma partne­ rami europejskimi. Państwa te uznały, żeUSA je zignorowały, demonstrując arogancję i niechęć do dzielenia się odpowiedzialnością.

Sytuację potęgowała ostra ocena „doktrynyBusha”, formułowana w głównych stoli­

cach europejskich. Uważano,żestanowiona swoistąrewolucjęw polityce zagranicznej, gdyż łamie dotychczasowe zasady ładumiędzynarodowego ijest wyraźną manifesta­ cjąamerykańskiej siły, arogancjii - jak przekonywali najwięksi krytycy- dążenia do hegemonii.Ostra polemika,towarzysząca nowej strategiiamerykańskiej,ujawniła nie tylko rozbieżność poglądów codo charakteru i metod walkiz nowymizagrożeniami,

ale była okazją do zamanifestowania narastającej w Europie niechęci do Ameryki,

ukrytych kompleksówi zadawnionych konfliktów. Spór ten odzwierciedlałdwasposo­ by myślenia o sytuacji międzynarodowej i roli Stanów Zjednoczonychwświecie.Opo­

(6)

zagrożenia,odrzucali wojnę prewencyjną, uznając ją zadziałanie agresywne i sprzecz­

ne z prawem. Przywiązani byli dodyplomacji jako najlepszej metody osiągania celów

politycznych i likwidowania zagrożeń, zaś wizja Busha przywodziła im na myśl działania „szeryfa zTeksasu”, który siłą zaprowadza porządek w miasteczku, nawet wbrew woli jego mieszkańców7.

7 Zob. szerzej: J. Kiwerska, Odwrót od rewolucji? Nowe elementy w amerykańskiej polityce za­ granicznej, „Zeszyty Instytutu Zachodniego” 2006, nr 43, s. 12-14.

8 Wyrażone to zostało w jego głośnym eseju OfParadise and Power. America and Europę in the New World Order, New York 2003, (wyd. polskie: Potęga i raj. Ameryka i Europa w nowym porządku świata, Warszawa 2003).

A zatem Amerykę i część jej najbliższych dotąd europejskich sojuszników różnił sposób myślenia o sytuacji międzynarodowej, skali zagrożeńi wyzwań, metodach

przeciwdziałania niebezpieczeństwom. RobertKagan, amerykańskiekspertw dziedzi­

nie polityki zagranicznej ujął to w zgrabną formułę, żeAmeryka jestzMarsa, a Europa

z Wenus8. Pojawiłasię zatemsytuacja,wcześniej we wspólnocie transatlantyckiejnie­ znana, gdy to między j ej państwami członkowskimi nie było zgodnościcodo spraw za­

sadniczych,stanowiącychpodstawęfunkcjonowania,skuteczności isensu jejistnienia.

Efektem było bezprecedensowe zachwianie układu transatlantyckiego. Odpowia­

dając na rewolucję Busha wpolitycezagranicznej, nie zgadzającsięzzałożeniami stra­ tegii amerykańskiej przywódcy niektórych państw europejskichprzybrali niemalże konfrontacyjną wobecWaszyngtonupostawę. Dotyczyło to w pierwszym rzędzie

Jacąuesa Chiraca, prezydentaFrancji, ale też Gerharda Schródera, kanclerza Niemiec.

Zwłaszcza postawaBerlina byławydarzeniem bez precedensu, wszak RFN uchodziła

za niezwykle lojalnego i spolegliwego sojusznikaAmeryki, której od zakończenia IIwojny światowej zawdzięczała niemało. Tymczasem Niemcy wraz z Francją i Rosją

stworzyły tzw.front odmowy, sprzeciwiający się planomWaszyngtonu ikrytyczny wo­

becadministracji Busha. Był to też wyraz buntu przeciwko amerykańskiemu prymatowi,

potwierdzenie tezy,żezbytsilnemocarstworodzi nieuchronną próbę jego zrównowa­

żenia i osłabienia,odreagowanie sytuacji, gdy Europa przez wielelat była uzależniona

od amerykańskiego patrona. Tym samym część Europy demonstrowała swe rosnące

ambicje iwolę pewnego zdystansowania się od Stanów Zjednoczonych, a przynajm­

niej od polityki administracji Busha.

Praktycznym efektem tego „buntu” był kryzys decyzyjny w NATO, do którego

doszłowlutym2003 r., niemalże w przeddzień amerykańskiegoatakuna Irak. Wtedy to Waszyngtonnie mógłuzyskać zgody Sojuszu na dostarczenie Turcjisystemuobrony przeciwrakietowej. Było to uderzenie w prestiż Ameryki, najsilniejszego członka Pak­

tuPółnocnoatlantyckiego ito ze strony maleńkiej Belgii,która wspierana przezFrancj ę blokowała zamiary Stanów Zjednoczonych. Świadomość, że przystępując do kolejne­

goetaputak ważnej dla nich walkiz terroryzmemUSA nie mogą liczyć na wielu swych

najbliższych europejskich sojuszników, musiała być dla Waszyngtonu niezwykle fru­ strującai bolesna. Mogłapoddaćw wątpliwość - z amerykańskiej perspektywy- zna­

czeniei wartośćNATO, głównegofilara wspólnoty transatlantyckiej.

Atak na Irakwmarcu2003 r.z całą jużsiłą odsłonił kryzys we wspólnocietrans­ atlantyckiej. Amerykaniewprawdziemieli poswojej stronie część swycheuropejskich

(7)

partnerów, w tym Wielką Brytanię, Włochy, Hiszpanię iniemal całą pokomunistyczną Europę, ale tak ważne państwa sojusznicze jak Niemcyi Francja wyrażały kategoryczny

sprzeciw wobecwojny irackiej.Podobny był stosunekprzeważającej części europej­ skiej opiniipublicznej.W efekcie wojna iracka, apóźniej jej dramatycznekonsekwen­

cje, w tymterror rozprzestrzeniający się na wielkąskalę w posaddamowskim Iraku orazbulwersujące przykładyzachowań żołnierzy amerykańskich (Abu Ghraib) do tego

stopnia wzmocniły antyamerykanizm w Europie, żepopieranie Waszyngtonustało się dla wielu jego dotychczasowych sprzymierzeńców niewygodne, wręcz groźne. Niektóre proamerykańskie rządy znalazły się pod rosnącą presją opinii publicznej, opozycji, populistycznych tendencji, krytycznych wobecpolityki USA.Czyw tej sytu­

acji można było mówić o łagodzeniuróżnic inapięć między Europą a Stanami Zj edno-

czonymi - z pewnością nie. Wprost przeciwnie - można było odnieść wrażenie, że

Ameryka zyskała zdolność budowania koalicji nie wokół siebie - jak to było w przeszłości i na czymopierał się układ transatlantycki- ale przeciw sobie.

Niebezpieczna dlawspólnoty transatlantyckiej byłarównież tendencja Waszyngto­

nu pogłębianiapodziałów w Europie i polaryzowania stanowisk. Użycie przezsekre­

tarza obrony Donalda Rumsfelda formuły o „starej” Europie - antyamerykańskiej

i „nowej” - proamerykańskiejto poczucie pęknięcia kontynentu spotęgowało. Groziło też dalsządekompozycją nie tylko NATO,ale iUnii Europejskiej, któraznajdowała się

właśnie w przededniu poszerzenia o państwa z EuropyŚrodkowo-Wschodniej, wy­ raźnie popierającej administrację Busha. Wśród przedstawicieli „starej” Europy, a zwłaszczaw Paryżui Berlinie pojawiałysię zatemgłosyo wprowadzaniu amerykań­ skiego „konia trojańskiego” do Unii Europejskiej.

Wiele czynników spowodowało, że po obu stronach Atlantyku podjętojednak

wysiłki, aby niedopuścićdo dalszych spustoszeńwrelacjachtransatlantyckich. Sytu­ acja bowiem stawała sięgroźnazarówno dla Stanów Zjednoczonych, jak i dlaichad­

wersarzy wEuropie.Przede wszystkim USA, uwikłane w trudnyproces opanowywania chaosu i stabilizowania Iraku,alerównież zmagające się z coraz trudniejszą sytuacją w Afganistanie, gdziedo aktywnościzbrojnej powracali talibowie i terroryści islamscy, musiały uznaćwagę współdziałaniaw szerokimfroncie, szczególnie NATO-wskim. Administracja Busha na początku drugiej kadencji skonstatowała, że nawetnajwiększe mocarstwo świata nie jest w stanie samo podołać groźnym wyzwaniom współczesno­

ści. Niezależnie od tego, czy chodziło o zmiany klimatyczne, o rozprzestrzenianiebro­ ni masowego rażenia,terroryzm,czy „upadaj ące” państwa - były towyzwania, którym trudno sprostaćbez współdziałania zpartneramieuropejskimi. Także „stara” Europa wydawała się zmęczona „przeciąganiemliny” zWaszyngtonemideklarowała wolę na­

prawianiawięzi transatlantyckich. Rozumiano, żebezpieczeństwoEuropy w świecie

trudnych wyzwań i nierozstrzygniętychnadalproblemów zależy oddobrego i skutecz­ nego funkcjonowaniaukładu transatlantyckiego. Dostrzegano też zgubne skutki po­ działów na kontynencie dlaprocesuintegracji europejskiej i budowaniasilnej Europy9.

9 Zob. J. Rubin, Building a New Atlantic Alliance, „Foreign Affairs” July/August 2008, nr 4, s. 101-102.

Jakkolwiek by oceniaćpolitykęprezydenta Busha,zwłaszcza jej konsekwencje dla

(8)

juszników i partnerów, rezygnacja z dzielenia Europy na „starą” i„nową” przyniosła pewne korzyści. Z pewnością przywrócono lepszą atmosferę w kontaktach zEuropą

jako całością,ale teżzposzczególnymi państwami, wtym zFrancją i Niemcami.Miało

to pozytywnywpływ na funkcjonowanie NATO, zwłaszcza wAfganistanie,gdzieeu­

ropejscy partnerzy -aczkolwiek bez entuzjazmui nie w wymiarze oczekiwanym przez

Waszyngton - to jednak przystalina pewne zwiększenie swoich kontyngentów woj­ skowych. Trzeba też przyznać, żewpływ na poprawę atmosferywrelacjach transatlan­

tyckich miały zmiany przywódców w Niemczech i Francji, gdzie pozostających

w chłodnych stosunkach z prezydentem Bushem kanclerzaSchródera i prezydenta Chi­ racazastąpili Angela Merkel i Nicolas Sarkozy, oboje bardziejprzychylniAmeryce. Z drugiej stronyzałamanie w relacjach transatlantyckich było zbyt głębokie, aby

udałosię jecałkowicie odbudować. Pozatymzgodzićsiętrzeba z opinią,żew wielu

wypadkachbyło jużzapóźno,a podjęte przez Waszyngton działania byłyalbo niesku­

teczne,albo pozbawionewiarygodności i moralnego tytułu, aby dokońca urzędowania Busha w Białym Domuodrobić straty. ZresztąEuropa przekonała się, że możewobec

Ameryki wykazaćsię niesubordynacją i asertywnością.Tymbardziej że bilansprezy­ dentury Busha toprzede wszystkim osłabienie pozycjii rangi Ameryki w świecie, jej nadwerężony wizerunek i ogromne trudności w forsowaniuswoichracji.Państwaeu­ ropejskie zyskaływięc dużykomfort wartykułowaniu własnych opinii, formułowania krytycznych wobecpolityki amerykańskiej sądów,nawet zajmowania konfrontacyjnej

wobec Waszyngtonu postawy. Można było odnieść wrażenie, że oba człony układu transatlantyckiego -amerykański i europejski stają sięmniej asymetryczne.

Potwierdzeniemtego, jak bardzoosłabła amerykańska zdolność kreowania sytuacji

w układzie transatlantyckim, było niepowodzenie działań prezydenta Busha podczas

szczytu NATO wBukareszcie na początku kwietnia 2008 r. Amerykanom nie udałosię

przeforsować planu objęcia dwóchdawnych republik radzieckich - Ukrainyi Gruzji specjalnym programem przygotowawczym do członkostwa w NATO. Działania prezy­

denta Busha skutecznie zablokowali -w obawie oreakcję Moskwy-kanclerz Merkel

i prezydent Sarkozy. Byłatopolityczna i prestiżowa porażka Stanów Zjednoczonych, najsilniejszego i dotychczaszdolnegoodgrywaćrolę dominuj ącą, wręcznarzucającego swą wolę członka Paktu Północnoatlantyckiego. Podobnie należało ocenić fakt, że eu­

ropejscy partnerzy bezentuzjazmu reagowalinaapele administracji Bushao zwiększe­

nie ich kontyngentów wojskowych w Afganistanie, i to pomimo tego, że wszyscy zgadzali się co do znaczenia skutecznościmisji NATO w rejonieHindukuszu. Sojusz,

który zwycięsko wyszedł z zimnejwojny, a następniesprawdziłsię wobec wielu wyzwań

lat dziewięćdziesiątych XX wieku, teraz stanął w obliczu realnej porażki w starciu z ta-

libami i oddziałami terrorystówislamskich. A to mogło mieć ogromne konsekwencje

dla trwałości układutransatlantyckiego, gdyżpodważyłoby sens jegoistnienia.

Osobnymwyzwaniem nietylko dla samych StanówZjednoczonych,ale i dla całej

wspólnotytransatlantyckiej pod koniecpierwszej dekady obecnego stulecia stała się

UniaEuropejska. Gospodarczy aspekt problemu stanowi temat sam dla siebie inie jest przedmiotem niniejszychrozważań. Można zatem ograniczyć siętylkodo stwierdze­

nia, że sporygospodarcze na linii USA-UniaEuropejska, świadczące bardziej o nara­

stającej atmosferze konkurencji i rywalizacji niż współpracy, na pewnonie poprawiały wzajemnych stosunków. Z drugiej jednakstrony,zarówno UE, jak iStanyZjednoczone

(9)

stanowiły elementy tego samego zachodniego systemu norm i zasad gospodarkiwol­

norynkowej, uczestniczyły w procesie globalizacji i bez ich współdziałania trudno

byłoby rozwiązać główne problemyekonomiczne świata, zwłaszcza wdobie kryzysu, jaki w 2008 r.ogarnął świat. Świadomość tego faktu była ijest widoczna po obu stro­ nach Atlantyku.

Pozostajejednak dorozważenia politycznyaspekt relacji między Stanami Zjedno­

czonymi a tym wyjątkowym w dziejach naszego kontynentu tworem, jakimjest Unia

Europejska. Mówiąc najprościej,wpływy polityczne UEwzrastaływ ostatnich latach kosztemAmeryki. Zresztązarówno brukselscytechnokraci, jakiprzywódcy głównych państw członkowskich Uniistaralisię uczynić zniej bądź to czynnik równowagi,bądź

to globalnego pośrednika między Stanami Zjednoczonymi a resztąświata. Zwłaszcza

tą jego częścią, która wtakiczy inny sposób była z Amerykąmocno skonfliktowana. To trzy główne państwa Unii -Niemcy,Francj a i Wielka Brytania prowadziły

negocja-cjez Iranemw sprawie jego programunuklearnego.Choć rozmowy te okazały się mało

skuteczne i nie przyniosły oczekiwanych rezultatów, to jednak tworzyły z tzw. trójki niezbędny czynnik ewentualnego zastopowania irańskiegoprojektu nuklearnego.

Podczas gdy Stany Zjednoczone nieudolnie próbowałyopanować sytuację w Iraku,

to Europa angażowała środki finansowe i kapitał polityczny,aby wciągnąćróżne pery­

feryjnepaństwa i nietylko jew swoją orbitę. „Wiele biednychregionów świata uświa­ domiło sobie, że chcą europejskiego, a nie amerykańskiegomarzenia” - pisał zpewną

dozą przesady amerykański politolog Parag Khanna”10. Chodziło oto, że w świecie

po-zimnowojennym znacznie ważniejsze w procesiezdobywaniawpływówokazały się narzędzia „miękkiej siły” - w tym zwłaszcza oddziaływanie ekonomiczne, ale też kulturowe.Natomiastera Busha kojarzyłasię z dominacją czynnikamilitarnego, przy­ pominając raczej czasy zimnejwojny, orazzatraceniemprzez Stany Zjednoczone atry­ butów owej „soft power”,co już było całkowiciesprzeczne z amerykańską tradycją.

10 P. Khanna, Pożegnanie z hegemonią, „Europa”. Dodatek do „Dziennika” 17 V 2008. 11 Ibidem.

12 Z. Bauman, Korzenie amerykańskiego zła, „Gazeta Wyborcza” 28-29 VI 2008.

Na tym zyskiwała UniaEuropejska.Jako struktura zintegrowana przedewszystkim

gospodarczo samasobą tworzyła pewienwzorcowy model rozwoju, ale teżsłużyłapo­ mocą i wsparciem. „Europa bardziejprzypomina Merkurego- chodzi z wypchanym

portfelem” - twierdził Khanna, nawiązując do słynnej tezy Kaganao Europie z Wenus i Ameryce z Marsa11. Rzeczywiście, rynek unijnystałsię największymna świecie,eu­ ropejskietechnologie wcoraz większymstopniuwyznaczały standardy, a kraje UE na­

leżałydo największych dawców pomocy rozwojowej. „Europa mado zaoferowania światudoświadczenia iumiejętności, j akichnasza planeta w obecnychopałachpotrze­

buje bardziej niż czegokolwiek innego” - dodawał Zygmunt Bauman12. Chodziło

o wypracowaną przez Europejczyków, po dramatycznych doświadczeniachprzeszłoś­ ci, umiejętność korzystnegowspółżycia pokojowego, i to pomimo dzielących ich róż­

nic iuprzedzeń.

Wszystkotoprocentowałow formie większych politycznychwpływówUnii. Stała się ona partnerem bardziej pożądanym,bo mniej kontrowersyjnymi aroganckim niż Ameryka. Nie miała skłonności do działania jakhegemon. Myśl tęrozwijał Kagan

(10)

pisząc, że Europa chceroli światowego autorytetu moralnego orazwpływów politycz­

nych i ekonomicznych(jako antidotumna militaryzm)13.Zaczęławięc wyznaczać ko­ lejny biegun nowego międzynarodowego układu. Zdaniem niektórych specjalistów tworzyłsię porządek, w którym wiodącą rolę odgrywałaobok USA i Chin, także Unia

Europejska. Ta nowa „Wielka Trójka” zaczęła dyktować reguły i wzorce,a innympań­

stwom pozostawało tylko wybraćsobie partnerów w tym kształtowanym obecnieświę­

cie. Intensywnie walczyła ona o wpływy, o to, kto kogo do siebie przyciągnie. Z pewnością nie ułatwiałoto wzajemnychrelacji wramachtego trójkąta. Miało to zna­

czenie szczególniew odniesieniu do układu Ameryka-Unia Europejska, bo obajego

człony należały przecieżdotego samego zachodniego światawartości izasad, a coraz

wyraźniejzaczynała ichdzielić sfera interesów i celów, rywalizacja o wpływy i możli­ wości oddziaływania14.

13 R. Kagan, Koniec marzeń, powrót historii, „Europa”. Dodatek do „Dziennika” 11 VIII2007. 14 P. Khanna, Pożegnanie z hegemonią...

15 Z. Brzeziński, Tarcza tak, ale nie taka, „Polityka” 7 VI 2008.

Pozostaj e j ednak otwartą kwestiąskuteczność działania politycznego UniiEuropej

-skiej na arenie międzynarodowej.Czy UE jestwystarczająco zwartą isilnąinstytucją,

jeślichodzi obezpieczeństwo i politykę zagraniczną? Czy posiada mechanizmyi środ­

ki,które pozwalają skutecznie reagować na wypadekniebezpieczeństwa? Mówiącko­ lokwialnie iposługując sięformułą Henry’ego Kissingera, czy istnieje ów magiczny

numer telefonu w Europie, pod który można by zadzwonićposzukując tam szybkiej

iskutecznej reakcji na zagrożenie.Botylkotomogło stanowić o realnej sile Europy na scenie światowej, jej możliwościskutecznego rozwiązywania problemówpolitycznych.

Podtymwzględem zgodzićsiętrzeba zopiniami, że Unia Europejska nadalnie była

alternatywą dla amerykańskiegoprzywództwa. OczywistąsłabościąUE był chociaż­

by brakstruktur wojskowych. Z. Brzeziński stawiałsprawęjasno: „Europapolityczna

jeszczenie powstała”.I odnoszącto na gruntstosunków zUSA pisał:„Polityczny dia­ logAmeryki z Europą sprowadza siędo dwustronnych stosunków z poszczególnymi

państwami, a szczególnie z trzema czołowymi: Wielką Brytanią,Francjąi Niemcami,

które same nie potrafiązająć wspólnego stanowiska w sprawach dla Ameryki istot­

nych”15. W jakimś stopniu był toefekt tego, że administracji Busha, choć wpewnym

momencie odeszła od takwyraźnego stosowaniapolityki dyferencjacji, jakwtedy, gdy D. Rumsfelddzieliłjąna „starą” i „nową”, to jednakłatwiej było rozmawiać z konkret­ nymi partnerami europejskim niż ze zintegrowaną całością. Ale decydował o tym przedewszystkim fakt, że Unia Europejskanadal nie była w stanie sama rozstrzygać

konfliktówświatowych, ani do tego nie aspirowała. Choćbydlatego, że nieposiadała realnychsiłmilitarnych.

Ale teżzbytduże były inercja i zachowawczość tworu europejskiego. Wynikało to z różnic interesów, postaw, doświadczeńi celów, jakie niosły z sobąposzczególnepań­ stwa członkowskie. Ichodmienna ocena sytuacji i zróżnicowane oczekiwaniaod wielu

lat uniemożliwiały wypracowaniewspólnej polityki zagranicznej oraz wspólnegosta­

nowiska wobec mnóstwa większych i mniejszych problemów międzynarodowych. Trudno nawetbyło jeszcze przesądzić, czy Traktat lizboński okaże się skutecznym me­

(11)

Tej oceny nie zmieniła nawet rola,jakąUnia Europejska odegrała podczas kryzysu

gruzińskiegowsierpniu 2008r.Jestfaktem, że to prezydent Francji, sprawującej wów­

czas prezydencjęw UE,podjął sięzadaniarozwiązania kryzysu. I -przy wszystkich zastrzeżeniach - temu wyzwaniu sprostał, mediując między Moskwą a Tbilisii wypra­

cowującdokument, podpisany przez obie strony. Jednak misji Sarkozy’ego towarzy­ szyła cała paletaróżnych opinii i stanowisk poszczególnych państw członkowskich

UE. Od skrajnie wojowniczejwobec Rosji isilnie progruzińskiej reakcji polskiego pre­

zydentaLechaKaczyńskiego, który w towarzystwie przywódców republik bałtyckich Litwy, Łotwy iEstonii oraz Ukrainy, niezależnie od Sarkozy’ego wybrał siędoTbilisi,

przez stanowczą wobec Moskwy postawę Brytyjczyków, po bardziej prorosyjską ocenę sytuacji,wyrażaną przez Włochy iprezydenta Czech. Co więcej, różnice występowały

wsamychpaństwach członkowskich: wPolsce międzyprezydentema premierem, w Niem­ czech wramach rządzącejkoalicjiCDU/CSU-SPD, gdzieszef dyplomacji, socjaldemo­

krataFrank-Walter Steinmeier był wyraźnie prorosyj ski, a kanclerz Merkel bliżej było do racji Gruzji, w Czechach zaś premierniedokońca zgadzał się z prezydentem.

Ale co by nie powiedzieć o efektywności działań Unii Europejskiej,to jednak misja

prezydentaFrancji była na pewnymetapie rozwijania sięwojnyw Gruzji znaczącym i ważnym dokonaniem. Zrazu wydawało się, że nawet skutecznym, przesądzającym o zakończeniu działań zbrojnych. Natomiast administracjaBusha ukazała w konflikcie

gruzińskimcałąswąbezradność i nieskuteczność, choć Gruzja uchodziła za jej bliskie­

go sojusznika (USA wyposażyły i wyćwiczyły armię gruzińską, którabłyskawicznie

poszła wrozsypkęwstarciuz wojskami rosyjskimi).Podobnie można ocenić zachowa­

nieNATO -głównego komponenta osi transatlantyckiej, które nie odegrałowiększej

roliw kulminacyjnych momentach wojnygruzińskiej,podzieloneco do oceny zacho­

wań Rosji i zastosowaniawobec niej sankcji.Trudno zatem było oprzeć się wrażeniu,

że konfliktgruziński miał znaczenie symboliczne, gdyż dowodził swegorodzaju bez­ radności całego układu transatlantyckiego. Jeśli się ktoś sprawdził bardziej, to nie­ wątpliwie zaledwie jeden jego komponent - Unia Europejska, zaś wiarygodność

straciła Ameryka prezydenta Busha, osłabiając równocześnie wagęi znaczenie wspól­

notytransatlantyckiej.

Wielebyło czynników i wydarzeń zpierwszychlat XXI wieku,któredoprowadziły do pogorszenia relacji między StanamiZjednoczonymiaEuropą i spowodowały złą

kondycję osi transatlantyckiej. Składały się naniązarówno osłabione przywództwo amerykańskie oraz większa niezależność Europy, j ak itrudności w osiągnięciu porozu­ mienia między Ameryką i jej europejskimisojusznikami w wielu sprawach, także pro­

blemy natury militarnej związane choćby z prowadzoną operacją w Afganistanie, osłabiające wiarygodność i skuteczność NATO. Można było odnieść wrażenie, że układ transatlantycki zatracił sens bycia wspólnotą,zabrakłowyraźnego spoiwa, a tak­ że tych samych celów oraz priorytetów, które wystarczająco silnie ogniskowałyby uwagę wszystkich zainteresowanych członów tego układu.Sytuacj ę komplikował fakt,

że światcorazwyraźniej zmierzał ku wielobiegunowości,a sojusz transatlantycki nie był jużniczym oczywistym. Stałsięraczej odziedziczonym po poprzedniej epoce i sta­ nowiącym elementtradycji układem, a niekoniecznością.

Zatem pytanieo przyszłośćrelacji transatlantyckich byłojednym z ważniejszych,

(12)

wszechnie wiązanonadzieję na poprawę stosunków Ameryki zEuropą.Sam fakt, że

w Europie przyjęto zmianę gospodarza w Białym Domu z ogromnymi nadziejami, wręcz entuzjastycznie- od dawna żaden amerykański przywódca niewzbudzałtakiej sympatii - stwarzał szanse naprzezwyciężeniekryzysu w stosunkach transatlantyc­ kich, tak aby wspólnotata stała się świadomymwyboremdla wszystkich stron. Tym

bardziej że wśród przywódcóweuropejskich rosłopoczucie,żezłe relacje transatlan­ tyckie osłabiają teżprestiż i znaczenie Europy. Prezydent Obamajużna starcie miał więcwrękuważne atuty- sympatię, kredyt zaufania i deklarowanezainteresowanie

partneróweuropejskich. Istniałoteż dość powszechnie przekonanie,że jakiekolwiek

próby odbudowy i wzmocnienia sojuszu transatlantyckiego zależeć będą w dużym stopniu odStanów Zjednoczonych, jego najsilniejszego elementu. Jakby zapominano o odpowiedzialności i roli strony europejskiej.

Czy zatem Barackowi Obamie udało się w ciągu tych blisko dwóch lat, jakie

upłynęły od objęcia przez niego urzęduprezydenckiego, przywrócić harmonię w rela­

cjach z Europejczykami,czy zdołano wypełnić nową treścią układtransatlantycki, czy w stolicach europejskich byłowiększezrozumieniedla oczekiwań orazdążeńStanów Zjednoczonych? Czy wśród priorytetów politycznych nowej administracji Europa zajęła zgodną zjej oczekiwaniami pozycję?Wreszcie, czy Europa wykonała własną część zadania, wnosząc swójwkład w odbudowęukładu transatlantyckiego? Jak zatem można zdiagnozowaćobecnystan relacjitransatlantyckichi jakierysują sięprzed nimi

perspektywy?

Nie ulega wątpliwości, że kluczowe znaczeniedla odbudowy silnychwięzi sojusz­

niczych miało przywrócenie dobrej atmosfery wewzajemnych relacjach. Służyła temu zmiana stylu uprawiania polityki wWaszyngtonie,gdzie znowu przywiązywanowagę do działań dyplomatycznych,zademonstrowano wolę współpracy iwysłuchiwaniaracji

partnerów. Można było odnieść wrażenie, że pragmatyzmw działaniuikonsultacja za­ stępują dotychczasową ideologizację politykii autorytaryzm wpodejmowaniudecyzji.

Europa mogłapoczućsię znowu doceniana,ważnaiwspółodpowiedzialna. Pozytyw­

nierównieżodebranow Europie zapowiedziObamy o zamknięciu kontrowersyjnego i sprzecznego z zasadami demokracji więzieniaw Guantanamo na Kubie oraz goto­ wość aktywnego włączenia siędo walkize zmianami klimatycznymi wświecie. Mó­

wiono o wycofaniu w niedalekiej już przyszłości amerykańskich wojsk z Iraku, większej aktywności na rzecz odbudowy Afganistanu, a wobecwrogówiprzeciwni­

ków wystąpiono z ofertą rozmów inegocjacji, niemalże bez warunków wstępnych.Ob­ serwatorzy oceniali,że Amerykaodbudowuje swoją „soft power”, niekwestionowany

atrybut jej prestiżu iznaczenia, wysoko ceniony w Europie Zachodniej. Dzięki temu wszystkiemukondycjaukładutransatlantyckiego uległa pewnejpoprawie.

Jednak daleko było od ideału. Pojawiły się bowiem noweokoliczności i nowe wy­

zwania,które skomplikowałybieg spraw. AdministracjaObamywystąpiła z propozy­

cjamii sugestiami, które nie spotkały sięzodpowiednią, a przynajmniej oczekiwaną

przezAmerykanów, reakcjąstrony europejskiej. Z kolei wiele państw europejskich rozczarowały niektóre gesty i działania Waszyngtonu.Nieudało się wzmocnić układu transatlantyckiegoprzez nadaniemu przekonującego sensuistnienia, a takżeurucho­ mienie nowego, wyrazistego impulsu. Z jednej strony mieliśmy więc do czynienia z poczuciem marginalizacji Europy w globalnej polityce Waszyngtonu, z drugiej

(13)

- utrzymującą sięasertywnością i biernościąEuropy w odniesieniu dowielu wyzwań

i problemów.Skutkiem tego byłowrażenie o dalszym wzajemnymoddalaniu się Euro­ py (Unii Europejskiej) i StanówZjednoczonych.

Dla Waszyngtonu czasu Obamy kontynent europejski przestał być regionem o pierwszorzędnymznaczeniu. W jakiejś mierze wynikało to ze słabnącychwięzi emo­ cjonalnych między politykami amerykańskimi a przywódcami europejskimi. Choćby pochodzenie czarnoskóregoprezydenta USA - ojciec z Afryki, dzieciństwo spędzone zdala od kontynentu amerykańskiego, w Azji i na Hawajach - automatycznienarzu­

cało słabszą niżbyło dotąd więźemocjonalnąz Europą. Zatem o bliskichzwiązkach ze

Starym Światem decydować miały terazbardziej względy pragmatyczne niż- jak to byłoprzez ostatnieponadpółwieku-związki historyczne, uczuciowelubkulturowe.

Słabnące zainteresowanieEuropą wynikało też zprostego faktu, że przestała być

ona przedmiotemszczególnych obaw amerykańskich o jej bezpieczeństwo,stabiliza­ cję ipostępy w demokracji, jak działo sięw czasach zimnej wojny i w pierwszym

okresie po niej.PrezydentObama dostrzegał Europę przede wszystkim wkontekście i w zestawieniu z innymi celów, stanowiącymi rzeczywistewyzwanie dla amerykań­ skich interesów i priorytetów. Myśl tęrozwijałR.Kagan pisząc, że „Obamajestpierw­ szym naprawdę pozimnowojennymprezydentem USA. Nie łączy wielkich emocji

z Europą. [...] Jako człowieksterujący supermocarstwem, któremawielekłopotów, zastanawiasię przede wszystkim nad tym, co Europa możezrobićdla niego. A jej zna­

czeniestrategiczne maleje zrokuna rok - na jejwłasną prośbę, zpowodutego, co Eu­

roparobi i nierobi [...]”16.

16 Rozmowa z R. Kaganempt. Obama-cudu niebyło w „Gazecie Wyborczej” 16-1712010. 17 Cyt. w: M. E. O’Hanlon, Obama’s Solid First Year on Foreign Policy, www.brookings.ed/opi- nions/2010/010 l_obama_foreign-_policy_ohanlon.aspx...

Administracja Obamy oczekiwała więc, żerelacje transatlantyckie nie będą tylko

wspólnotą wartości izasad, sprowadzającąsiędo problemu bezpieczeństwa, czyli de facto NATO, ale zyskają bardziejpraktyczny charakter. Ameryka chciałaEuropy, na

którą będzie możnaliczyćprzy rozwiązywaniuróżnychproblemów i którabędzie an­

gażowaćsię na miarę swych możliwości w różnych częściach świata, najczęściej od­ ległych od teatrueuropejskiego. „Chcemy mieć silnych sojuszników.Niechcemy być patronami Europy. Oczekujemy, że będziemy partnerami Europy” - mówił Obama podczas swej pierwszej podróży europejskiej17. Wobec różnychwyzwań, takichjak problemy globalnej gospodarki, terroryzm, groźba proliferacji bronijądrowej, konflikt bliskowschodnicelem administracjiObamy była współpraca z każdym, kto okazałby skuteczną pomoc przy rozwiązaniu tych problemów. W tym Waszyngton widział

szczególną rolę sojuszników europejskich.

Tymczasempaństwa europejskie, choć zintegrowane w Unii Europejskiej,posia­ dającej już swego rodzaju ministra spraw zagranicznych, nie zdołały zaprezentowaćsię jeszcze jako skuteczny, aktywny gracz na arenie międzynarodowej. Nie przejęłyroli

potęgi, którąpotencjalnie Unia Europejska przecież jest. Niechodziło tylko oto, że

państwa europejskie, choć konsekwentnie krytykowały przetrzymywaniebezwyro­

ków podejrzewanych o terroryzm w Guantanamo, to odmawiały przyjęcia uwolnio­

(14)

bliskowschodniego, gdzie zabrakło rzeczywistej determinacji, aby zaangażować się

dyplomatyczniena miarę możliwości Europy w realizację procesu pokojowego (na inaugurującymnowy etap rozmów izraelsko-palestyńskim spotkaniu wWaszyngtonie w lecie 2010 r. nie było Catherine Ashton - Wysokiego Przedstawiciela ds.Wspólnej PolitykiZagranicznej i BezpieczeństwaUE).Europa, oczekując nadziałania Ameryki - w praktyce ograniczała swą rolę do pomocy finansowej dla strony palestyńskiej (około 1mld euro rocznie).Podobniesłabo dostrzegalnabyła ostatnio rola Unii Euro­ pejskiej przy rozwiązywaniu groźnego i nadal nieprzezwyciężonego dylematuambicji nuklearnychIranu. A przecież swego czasu państwatzw. trójkijawiły sięjako ważny czynnik w rozmowachz reżimem ajatollahów.

Prestiżu Europie (Unii Europejskiej) nie przysporzyło fiasko szczytu klimatycznego w Kopenhadze pod koniec 2009 r. Wydawało się bowiem, że UE może odegrać rolę wiodącąw walce ze zmianami klimatycznymi, być skuteczną w negocjacjach z różnymi państwami, w tymze Stanami Zjednoczonymi -tak zresztą wpewnymokresie było.Tym­

czasem konferencję klimatyczną wstolicy Danii rozegrali międzysobąAmerykanie, Chiń­

czycy, Brazylijczycy i Hindusi. Zatem rozczarowujące efekty spotkania w Kopenhadze

osłabiły nie tylko autorytetEuropy, ale ijejwiarę wewłasne siły oraz możliwości. To,że Europa nie sprawdziła się w ostatnim czasie jako strategiczny aktor, na które­

go liczyły Stany Zjednoczone,wynikało też zbraku gotowości państw europejskich do

podejmowania większych zobowiązańi większej odpowiedzialności za bieg spraw

w świecie, co wymagałoczęsto pokonania narodowego egoizmu,większego poświęce­

nia, zademonstrowania woli partnerskiego współdziałania zAmeryką. Warto dodać, że

na polu polityki zagranicznej, a także obronnej państwaczłonkowskieUEzachowały silne poczucie narodowej niezależności.Trudnobyłozatem forsować jeden europejski

punkt widzenia. Zresztą któż miałby to robić - pozbawiona charyzmy i doświadczenia

baronessa Ashton? Nawetangażując sięw działania NATO w Afganistanie państwa europejskie czyniły to jakoindywidualnisojusznicy,silnie uzależnieni od narodowych uwarunkowańiograniczeń.

ZresztąAfganistan stał się - w amerykańskiej ocenie - doskonałym potwierdze­ niem brakuwoli zdecydowanego angażowania się Europyi wspierania wysiłków ame­

rykańskich. Pod koniecmarca 2009 r. prezydent Obamaprzedstawił nową strategię dla

Afganistanu, której celem byłoodwrócenielosów wojny pod Hindukuszem.Miała ona

bardziejpolitycznyniż militarnycharakter: proponowanopodjęcie negocjacji z różnymi

siłami w Afganistanie, w tym zumiarkowanymi grupami talibów, rozszerzenieprogra­

muszkolenia afgańskichżołnierzy ipolicjantów, podjęcie wysiłku na rzecz odbudowy i rozwoju Afganistanu. Trzeba przyznać, że planyte,zwłaszczadotyczącezwiększo­

nych środków cywilnych i politycznych, spotkały się z życzliwą reakcjąsojuszników

europejskich. Ale gdy Obama zaproponował sojusznikom europejskim skierowanie

pod Hindukusz dodatkowych żołnierzy, odzew nie był już takprzychylny. Europa- po­

mimoniekwestionowanej sympatii dlanowego gospodarza wBiałymDomu - okazała

się jużpartneremtrudniejszymina pewno nie tak spolegliwym jakkiedyś. Tylko z naj­

większym trudem udało się zebrać 4-tysięczny kontyngent, składający się zresztą

głównie z policjantówi szkoleniowców. Jednak pomimotego brak było wAfganistanie

jakichkolwiek sukcesóww walce z talibamii al Kaidą, coprestiżuAmeryce, Europie

(15)

Jeszcze słabszy byłodzew sojusznikóweuropejskich na kolejną strategię afgańską, ogłoszoną przez Obamę 1 grudnia 2009 r. Nowyplan wobecAfganistanu zakładał wysłanie następnych 35 tys. żołnierzy amerykańskich pod Hindukusz oraz przewidy­

wałzwiększeniekontyngentów innych państw,głównie z NATO. Obama dowodził, że

świat musi czuć się odpowiedzialny za tę wojnę. Byłto więc kolejnytest nasolidarność,

zwłaszcza atlantycką. Jednak Europa - już tradycyjnie - bez entuzjazmu zareagowała na

ten pomysł.Wielka Brytania, najbardziej lojalny sojusznik Stanów Zjednoczonych,za­

oferowała ledwie 500żołnierzy,podobnie Turcja. W Niemczech kwestia wysłania ko­ lejnych żołnierzy wywołała debatę publiczną, wktórej przeważały głosy sprzeciwu. Dopiero pod koniec stycznia2010 r. Merkel ogłosiła decyzjęo wysłaniu kolejnych

żołnierzy.Przynajmniej na tym etapie Europaz największymtrudem zdawała egzamin na solidarność atlantycką.

Co więcej, zabrakłowspólnego namysłu nad strategią wAfganistanie.Europejscy politycydeklarowali wprawdzie, że powodzenie misji afgańskiej jest czynnikiem ich

narodowego bezpieczeństwa, ale w praktyce traktowano ją jako niemalżewyłącznąod­ powiedzialność Stanów Zjednoczonych.Oznaczało to również minimalny wpływ Eu­ ropy na określeniestrategii działań w Afganistanie, na to, jak prowadzonajest wojna, tutaj wzasadzie Europa łatwo i chętnie poddała się przywództwuAmeryki. Nasiliło się więc wzajemnetransatlantyckierozczarowanie, a Europa nie sprawdziła się jako zaan­ gażowanyi odpowiedzialnypartner, którego Waszyngton wyraźniepotrzebował. Part­ nera dysponującego wspólnym, jednoznacznym stanowiskiem.

Nie wypracowano więc jeszcze owego wspólnego dla Europy numeru telefonu, o którym swego czasu mówił H.Kissinger,i pod któryWaszyngton mógłbyzadzwonić oczekując solidarnego działania Europy. AmerykaObamy liczyła napowstanie bar­ dziejzjednoczoneji skutecznej Europy, ale sięrozczarowała. Dlategomiędzy innymi

prezydent Obama odmówił udziałuw szczycie Stany Zjednoczone-Unia Europejska, planowanym na maj 2010 r. Uznał - po rozczarowującym spotkaniu w Pradze na

początku kwietnia 2009 r. - że będzie to znowu wysłuchanie, czasamirozbieżnych

i wykluczających się opinii orazpoglądów 27 przywódców państwczłonkowskich UE, z czego nickonkretnego dla przezwyciężenia globalnych wyzwańnie wyniknie. A on liczyłna przedstawienie wspólnegoi przezto znaczącego stanowiskacałej Europywo­

bec najważniejszych problemówwspółczesnegoświata.

Kolejnepytanie dotyczy tego,czy udałosię wypełnić głębszątreściąrelacje trans­ atlantyckie. Nie ma wątpliwości, że służyć temu miało zdynamizowaniePaktu Północ­ noatlantyckiego, znajdującegosiępo erze Bushawnie najlepszej kondycji. Wprawdzie w okresie prezydenturyBusha przyjęto do Sojuszu nowych członków,w tym trzybyłe republiki radzieckie. Tym samym NATO przekroczyło to, co jeszcze kilkanaście lat wcześniejwydawałosię niemożliwe -granice dawnego Związku Radzieckiego. Z ko­ lei członkostwo Słoweniioznaczało, że wSojuszu znalazła się pierwsza zbyłych repu­

blikJugosławii, gdzie jeszcze niedawnotoczyła sięnajbardziej krwawaod zakończenia IIwojny światowejwojna w Europie. Wtensposóbdokonałsię kolejny akt w procesie

przezwyciężania podziałów wEuropie i jednoczenia się kontynentu.

Aleto codla jednych było poszerzaniem strefy stabilizacjii bezpieczeństwa, dlain­

nychoznaczało tworzenie z NATO mniej sprawnej i skutecznej instytucji,w której de­

(16)

Osłabszej kondycji organizacji,uchodzącejdotychczas zanajbardziej skuteczną,sta­

nowiącą fundament bezpieczeństwajej członków, świadczyłyniepowodzeniamisji

wAfganistanie. A zatem odStanów Zjednoczonych, najsilniejszego państwaczłon­

kowskiego Sojuszu oczekiwano - obok przełamania impasu w Afganistanie - wy­

pełnienia nowątreścią wspólnoty atlantyckiej,nadania impulsu do opracowania nowej

koncepcjistrategicznej NATO.Koniecznebyło przede wszystkim zredefiniowanie na

noworoli Sojuszu,określenie charakteru wewnętrznych relacji, wytyczenie celów, za­ sięgu, metod i kierunku działania. Byłto problem tymbardziej palący,że poprzednia

koncepcja strategiczna przyjętazostała w 1999r.Od tego momentu wydarzyłosię tak wiele, zaszły zasadnicze zmianyna arenie międzynarodowej, znową siłąujawniły się

różnezagrożenia.

Tymczasem przez pierwszyrokurzędowania Obamy uczyniono niewiele, aby te

oczekiwania spełnić.Dlatego zdaniem niektórych analitykównie udałosię skrystalizo­

wać koncepcji, czym ma być NATO.Nieznaleziono odpowiedzi,wjakimstopniuce­ lem Sojuszupowinny być misje „out of area” lub w jakim kierunkupowinno iść jego rozszerzenie. Innymi słowyPakt Północnoatlantyckipozostał -jak to zgrabnie ujął Aleksander Smolar - „duchem w poszukiwaniu wcielenia”. Koncentrując się na zada­

niach bieżących, związanych głównie z misją w Afganistanie, pozostawiono na boku działania strategiczne, związane zprzyszłością Sojuszu, jego zdynamizowaniem i umoc­

nieniem skuteczności, określeniem charakteru izadań. Dopiero pod koniec 2010 r.

miano finalizować kwestię nowej koncepcji strategicznej Sojuszu (wypracowanej

wpołowie 2010 r. przez specjalną grupę ekspertów). Trudno zatem dzisiaj ojejocenę. Jednak zwlekanie z przygotowaniem, a następnie przyjęciem nowej koncepcji z pew­ nością nie służyło poprawienietylko kondycji samego Sojuszu, ale również umocnie­

niu więzi transatlantyckich.

Należy natomiast zastanowić się, czy Rosja i kwestia stosunków z niąwywarła wpływ na układ transatlantycki. Wszak czynnik, kiedyśradziecki,obecnie rosyjski sta­

nowił i stanowi jedenznajważniejszych punktówodniesienia zarównodla Europy, jak iStanów Zjednoczonych.Jeśli należałoby wskazaćpole,na którym administracjaOba­

my odcisnęłapewne, głównie spektakularne piętno,to były to relacje z Rosją.Jużw lu­

tym 2009 r. zapowiedziano nowe otwarcie w relacjach z Moskwą. „Czas nacisnąć

klawisz reset i zrewidować wiele obszarów, w którym możemy i powinniśmy współpracować” - oznajmił wiceprezydent Joseph R. Biden18. W dzisiejszym świecie

prostych konstrukcji słownychokreślenie reset stało się niemalże hasłem, którego realizacjiadministracja Obamypoświęciła wiele czasui wysiłku. Na pewno kwestia

poprawyatmosfery w stosunkach Waszyngton-Moskwa żywo interesowała także eu­

ropejskich partnerów Ameryki.Udział Rosji wrozwiązywaniu, aleteż komplikowaniu

niektórych problemów, a nawet podgrzewaniu atmosfery był bowiembezdyskusyjny.

Wiadomo było, że Rosja może być pomocnawAfganistanie,w kwestii irańskiego pro­ gramu nuklearnego,nieodzowna jako partner w rozmowachrozbrojeniowych START,

anawet przy rozwiązywaniukonfliktu bliskowschodniego i wkwestiach polityki ener­ getycznej. Trudno teżzaprzeczyć, że budowa trwałego bezpieczeństwa w naszym

18 J. R. Biden, Speech at the 45th Munich Conference, 7 II 2009, www.securityconferen- ce.de/konferenzen/rede.php ?menu_2009=&menu_konfer.

(17)

regionie, a także podołanie wyzwaniomglobalnym bezwspółpracy zrosyjskim partne­

rem, będzie niemożliwe, a przynajmniej znacznie trudniejsze.

Jednak ocena „resetowania”stosunków z Moskwą nie była wEuropie jednoznacz­

na. Zdaniemniektórych analityków strona amerykańskaokazała się zbyt miękka dla

Moskwy. Tak bowiemwielu komentatorów oceniłofaktrezygnacji przez Waszyngton we wrześniu 2009 r.z projektutarczyantyrakietowej, której elementy miały być insta­

lowanewPolscei Czechach. Jakkolwiek trudnozaprzeczyć argumentomnatury mili­ tarnej i finansowej, które wpłynęły nadecyzję administracji Obamy, to jednak nie możnabyłozapomnieć opolitycznymaspekcie całej sprawy - uwzględnieniu intere­ sów Rosji, która nie zgadzała się na rozmieszczenie w krajach jej dawnej strefy wpływów elementów instalacjiamerykańskiej. Gdy więc wmyśleniu Obamy i jego

współpracowników Rosja stałasię państwemnieodzownym, jeśli idzieo przezwycię­

żanie wyzwań na arenie międzynarodowej, zdecydowano się na przyjazny wobec niej gest.

Wywołałotoostrą reakcję. Najsilniejbrzmiały głosy z Europy Środkowo-Wschod­ niej. Można powiedziećbez większej przesady, że nadwerężenie zaufania do Wa­ szyngtonu w państwach tej części Europy to jeden z najbardziej jaskrawych

przykładów ujemnegobilansu administracji Obamy wrelacjach ze StarymŚwiatem. Wszak ten region Europy, leżącyna strategicznej granicy z Rosją pragnął silnych więzów z Ameryką i był gotowy do pełnejlojalności orazspolegliwościwobecame­ rykańskiego supermocarstwa. Docenienia tego faktuw Waszyngtonieod 2009 r. nie

było.Bez odzewu pozostałlist autorstwazatroskanych o stan relacji z Amerykązna­

nych postaci i autorytetów z Europy Środkowo-Wschodniej, w tym Lecha Wałęsy

i Vaclava Havla, skierowanydo administracjiObamy wlipcu 2009r. Potemprzyszła

rezygnacja z tarczy antyrakietowej. Negatywnego rezonansu tej decyzji nie były w stanie już zmienić aniplany zrealizowania innej technologii antyrakietowej, ani kurtuazyjna podróż wiceprezydenta Bidena do stolic państw środkowoeuropejskich.

Europa Środkowo-Wschodnia nie stała się żadnym znaczącym partnerem (nawet

asymetrycznym) dlaStanówZjednoczonych. Aprzecieżchodziłonie tylko o danie

satysfakcji państwom Środkowo-Wschodniej Europy, ale mógłto być czynnik słu­ żący relacjom transatlantyckim,a przynajmniej umocnieniu więzitej części Europy

ze StanamiZjednoczonymi.

Generalizując problem, trudno nie odnieść wrażenia, że polityka administracji Oba­

my wobecRosji wpędziła Europę w stan niepewności,tworząc nowe podziały, a przede

wszystkimkomplikując relacjetransatlantyckie. Zdrugiej stronynależy podkreślić, że

sytuacji nie ułatwiało zróżnicowanie postawpaństw europejskich wobec rosyjskiego

giganta. Rację mieli również ci analitycy,którzy zarzucali Europiebrak głębszejre­ fleksji nad relacjami z Rosją.WUnii Europejskiej nie było dyskusji ani o nowej strategii bezpieczeństwazaproponowanej przez rosyjskiego prezydentaDmitrija

Miedwiedie-wa, ani obezpieczeństwie energetycznym. Wtej sytuacji można podejrzewać, żeco­ kolwiek Stany Zjednoczonenieuczyniłybywobec Rosji, spotkałobysię toz krytyką,

płynącą ztych lub innychstolic europejskich,wywołując niepotrzebne napięcia i spory

wewspólnocie transatlantyckiej orazprowadząc dojej osłabienia.

Jakie wobec tego perspektywy rysują sięprzed relacjami euroatlantyckimi? Jakie

(18)

ryki i Europy, abyukład transatlantycki odzyskał sens istnienia i swoje znaczenie? Przede wszystkim należy uznać, że Europa -choć z różnych, nawet niezależnych od

niej względów - nie będzie traktowana przez Stany Zjednoczonepriorytetowo, a przy­

najmniejnie w takiej formule, j akbyłowokresiezimnej wojny,a nawet wlatach dzie­ więćdziesiątych, gdy to Ameryka zainteresowana była postępami demokracji we wschodniej, pokomunistycznejczęści kontynentu. Powtórzmy to jeszcze raz, dziejesię tak dlatego, że Stary Światprzestałbyćobiektempoważnej obawy StanówZjednoczo­

nych o jego bezpieczeństwo i rozwój. Trzeba jednak mieć nadzieję, że Europa(Unia

Europejska) będzie nadal czołowym partnerem Waszyngtonu na różnych polach,

i przez to pozostającym w kręgu jego szczególnego zainteresowania.

Abytak się stało, Europa musi zaprezentować sięjako gotowy do działania, ak­ tywny aktor na scenie międzynarodowej.Do tego potrzebna jestwola wzięciawiększej odpowiedzialności za bieg spraw w świecie, zaangażowania sięw rozwiązywanie

problemówglobalnych i to w różnym wymiarze, także militarnym. Konieczne jest również wypracowanie przez Europę jednolitej polityki zagranicznej, wspólnego

stanowiska wobec kluczowych wyzwań, a przynajmniej działaniew tym kierunku. Zewnętrzna aktywność UE musi wyjśćpozakwestie gospodarcze,poza handel i kon­

kurencję, gdzie zresztą mamy do czynienia z dość jednoznacznym stanowiskiem. Brak jednaktego wspólnego punktu widzenia na wiele innych „zagranicznych” kwe­ stii. Tymczasemjeżeli państwaczłonkowskie UE chcącoś znaczyć w świecie ibyć

dobrze postrzeganymi przez Waszyngton, muszą mówić idziałać razem, czasami nawetwywierając skutecznynacisk. Traktat lizboński być może będzie służyłtej sprawie, zapewniając mocniejsze przywództwo wUnii Europejskiej i dostarczając

narzędzi instytucjonalnych, choćby poprzez zbudowanie unijnej służby dyploma­

tycznej. W efekcie łatwiej będzie uzgodnićwspólne stanowisko, a następniesolidar­

nie i skuteczniejereprezentować.

Zpewnością nie będzie toproces łatwy, biorąc poduwagę naturalną i zrozumiałą skłonność państw Unii Europejskiej do zabiegania o własneinteresy i przedstawiania narodowych punktów widzenia. Nawet Europejska SłużbaDziałań Zewnętrznych nie

będzie wstaniezdefiniowaćwspólnej polityki zagranicznej.Ta zależna będzie od woli politycznej rządówposzczególnych państw. Dlatego kraje europejskie powinny naj­ pierw określić wspólnecele i stanowiska w polityce zagranicznejtam, gdzie różnicein­

teresów narodowych sąnajmniejsze. Dotyczy to części Azji, Afryki oraz Ameryki

Południowej. Choćwiadomo, że np. wstosunkudo Chin niedasię uniknąć podziałów

i różnic,wynikającychz jednejstrony zestosunku do kwestii praw człowieka, z drugiej - różnej wagi związków gospodarczych.

Trzeba również podjąć dyskusję, która pozwoli określićtematy kluczowe i najważ­ niejsze z punktu widzenia stosunków transatlantyckich. Wypracować wobec nich

wspólnestanowisko Europy, które będziemożna przedstawić Stanom Zjednoczonym.

Wzmocni to znaczenie irangę europej skiegopartnera w oczach Amerykanów. Już dzi­

siaj można wskazać kilka takichobszarów, gdzie wspólne stanowisko Europy (Unii

Europejskiej) oraz gotowość wprowadzenia gowżycie lub przynajmniejprzedyskuto­

wanie z USApotwierdzirosnącą pozycję i znaczenie europejskiego partnera. I tak, może należałobysięzastanowićnad opracowaniemeuropejskiej strategii dla Afgani­

(19)

nawet zmianę taktyki,ale mogłobyrównocześnie prowadzić do wzrosturoliEuropy w relacjachtransatlantyckich.

Takim ważnym dla układu transatlantyckiegotematem pozostajeRosja. Trzeba za­ stanowić się, czy Europa niepowinnawziąć na siebie większej odpowiedzialności za

relacje z państwem rosyjskim. To będzie oznaczałomiędzyinnymiwłożenie większe­

go wysiłkuw urzeczywistnienie Partnerstwa Wschodniego, aby przestałobyć tylko

„powabnym” hasłem, a stało się zespołemrealizowanych, wprowadzanychwspólnym

wysiłkiemwżycie konkretnych inicjatyw. Rosja powinnastaćsię także przedmiotem

wieloaspektowej dyskusji, podejmowanej naróżnych forach unijnych. Europa, sku­ tecznie radząca sobie zRosją, mająca jasno skrystalizowany jej ogląd i wyraźnie sformułowane pod j ej adresem oczekiwania będziezpewnością lepiej odbierana wWa­

szyngtonieniżEuropa,wyglądająca amerykańskich inicjatyw i działań, apóźniejróż­

nie, niekiedyostro jeoceniająca. Nie można także dopuścićdo sytuacji, gdyo względy Moskwy będą zesobąkonkurowałyEuropa i Stany Zjednoczone. Wówczas bowiem Rosja będzie podnosiła stawkę iwygrywała swoje kosztemmiędzyinnymi osłabiania więzi transatlantyckich.

BliskiWschód, a zwłaszcza kwestia izraelsko-palestyńska oraz zagrożeniezwiązane

z irańskimprogramem nuklearnym,musi stać się przedmiotem większejtroski Unii Eu­

ropejskiej, ito nie tylko w aspekcie gospodarczym, ale także politycznym. Może nale­ żałoby połączyć te dwa elementy i spróbować wykorzystać potencjał ekonomiczny UE do zwiększenia nacisku, czy tona Iran, aby porzuciłswoje ambicje nuklearne czy na stro­ ny sporuizraelsko-palestyńskiego, aby stworzyływarunki dlapowodzenia procesu po­

kojowego. Byłyby to działania jednoznacznie wspierające wysiłki administracjiObamy,

która bez większych sukcesów próbuje rozwiązać te główneproblemy bliskowschodnie.

Wtych i wielu innych obszarach - od zmian klimatycznych,poprzez regulacje fi­ nansowo-gospodarcze, problemybezpieczeństwaglobalnego i regionalnego, wreszcie zagrożenia terrorystycznego,które nie powinno zniknąć zpola widzenia wspólnoty

transatlantyckiej- Europa ma wiele do zrobienia. Nie chodzitylko o to, aby stronaeu­

ropejska przedstawiała swoje argumenty, oceny isugestie, ale by była gotowa do dys­

kutowanianad nimi z partnerem amerykańskim, nawet ostrego spierania się z nim, a następnieaktywnego uczestniczeniaw ich realizacji.

Aby jednak wypracować prawdziwe partnerstwotransatlantyckie, czyli skuteczne

iznaczące na arenie międzynarodowej, koniecznejest też uruchomienie inicjatywy ze strony Ameryki.Oczekiwanie, że Europa będzie bardziej aktywna iodpowiedzialna na arenie międzynarodowej, tozaledwiejedenz głównych warunków. TakżeStany Zjed­ noczone musząkonsekwentnie trzymaćsię zasady, że bliskie, silnei partnerskie relacje

z Europą (Unią Europejską) leżą wich interesie (bardziej niż rozważanecorazczęściej

przez analityków strategiczne partnerstwo USA z Chinami). Wzmacniają bowiem

amerykańskie możliwościdziałania w świecie,podnosząrangę i skuteczność Ameryki.

Jeśli Stany Zjednoczone chcą realizować w polityce globalne cele, musząposiadać

strategicznych sojuszników. Takim naturalnym sojusznikiem - zwłaszcza w świecie zmierzającym ku wielobiegunowości -jest i powinna pozostać Europa, tym bardziej że jestto wspólnota tych samych zasad, wartości i standardów.Musi byćona jednak trak­

towana jako partner,z którymustalasięcele,metody, określa zagrożenia i wyzwania, a następniewspólnie działa.

(20)

Pokusa ignorowania lub marginalizowania kontynentu europejskiego - jakoś już w polityce amerykańskiej zauważalna - powinna być zdecydowanie odrzucona. Po­

dobnie jak naturalna skłonność Waszyngtonu dzielenia Europy w konkretnychspra­ wach iwobec różnych problemów. Przeciwdziałaniem tymtendencjombędziejedność

Europy, jej umiejętność wypracowania i prezentowaniawspólnego stanowiska. Nie

unikniemy wprawdzie uprawiania stosunkówbilateralnych, wszak różne państwa

europejskie szczycą się swoimi „wyjątkowymi”, „specjalnymi” lub „szczególnymi”

relacjamiz amerykańskim supermocarstwem, nie powinnyone jednak w optyce Wa­

szyngtonu przesłaniać wagi znaczeniaukładu transatlantyckiegojako całości lubzna­

czeniaUniiEuropejskiej jako ważnego gracza na arenie międzynarodowej. Odnosi się

to zresztąi do państw europejskich, które nie powinny przekładać swoich stosunków

z Waszyngtonem nad lojalnościąwobec Unii Europejskiej.

ChoćAmeryka i Europatworzą wspólnotę wartości, zasad i standardów, to trudno wykluczyć w najbliższej przyszłości coraz wyraźniejsze różnicowanie się interesów

amerykańskichi europejskich (Unii Europejskiej), zwłaszczaw sferze gospodarczej, ale nie tylko. Stany Zjednoczone muszą przystać na sytuacj ę, w której Unia Europejska będzie wykłócała się o własneinteresyi własny punkt widzenia. Ważne, aby strona

amerykańska zdolnabyła uznać i zaakceptować wiarygodne argumenty i motywacje

Europejczyków. Podobnie jak Amerykanie będzie składaćnaołtarzu sentymentów i nostalgii własnych interesów narodowych,tak też samapowinna uznaćracje ipriory­ tety partneróweuropejskich, a następnie dążyć do osiągnięcia kompromisu. Bardziej

kłótliwerelacje transatlantyckie wcale nie muszą być słabsze i mniej funkcjonalne. Problem polega tylko nawoli szukania rozwiązań i przezwyciężania trudnościwimię

osiągania wspólnych celów.

Jakkolwiekrelacjetransatlantyckiepowinny mieć prawdziwie partnerski charakter,

to jednak liczyćsię będzie również determinacja i zdolnościprzywódcze StanówZjed­

noczonych.Politykaczystej dyplomacji, ukazywanie przede wszystkim łagodniejszej twarzy Ameryki -cobyłocechącharakterystyczną działańadministracjiObamy - nie zawsze wzmacniałorangę USAw świecie, niekoniecznie wpływałodobrze na skutecz­ ność i wartość układu transatlantyckiego. Nie negującznaczenia zmiany wizerunku

Stanów Zjednoczonych w świecie -co było niezbędnejako punkt wyjścia po erze Busha - trzeba jednak podkreślić, że odAmeryki, która wprawdziezatraciła już rangę hegemona,aleutrzymałaatrybuty supermocarstwa, wymagać należywiększejskutecz­ ności, determinacji i odwagi w działaniu.

Oczekiwaćteż trzeba wyraźnego zdynamizowania NATO- filarawspólnotytrans­

atlantyckiej, przywrócenia mu spójności i skuteczności, a przeztoznaczeniai rangi.

Rola Stanów Zjednoczonych -najsilniejszego państwa członkowskiego Sojuszu -jest tutaj niekwestionowana. Przetrwanie NATO w dobrej kondycji i jego skuteczne funk­

cjonowanie zależy więc w dużej mierze od tego, jak bardzo Amerykaniebędą zaintere­ sowani usprawnieniem, zdynamizowaniem i umocnieniem tego Sojuszu. Jak bardzo

wten processię zaangażują. Ważnym czynnikiem będzie niewątpliwie nowastrategia NATO, której przyjęcie spodziewane jest wlistopadzie 2010 r. Od niej w dużej mierze

zależećbędzieprzyszłość Paktu Północnoatlantyckiego.

Azatem przed Ameryką i Europą (UE)stóją ważne i trudne zadania. W wielobie- gunowym, dość chaotycznym, pełnymwyzwań i problemów świecie partnerstwo

(21)

transatlantyckiejest potrzebne zarówno Stanom Zjednoczonym,jaki państwom euro­

pejskim. Jednakutrzymanie tejwspólnoty będzie wymagało od Europywięcej aktyw­

ności i odpowiedzialności,zaś od Ameryki dalszego zaangażowaniai uznaniadlarangi

Europy (UE). Nic taknie wzmocni stosunków transatlantyckich,jak lepsi i silniejsi

Cytaty

Powiązane dokumenty

Teleinformatyczne narzędzia wspomagania zarządzania kryzysowego na szczeblu gminy-system bazodanowy, kre- ator planu reagowania kryzysowego, komunikator zarzą-

Оценка разных аспектов деятельности вашингтонской администрации в первые годы после I мировой войны показала также, что в основе деятельности

Mowa zarówno o dyskusji bez­ pośredniej, która odbywa się na panelach teoretycznych i konferencjach, ja k również o polemikach prowadzonych na łamach magazynów i poratli

- zna datę wybuchu, przebieg i bezpośrednie konsekwencje wojny o niepodległość, - zna i potrafi wymienić główne postanowienia Konstytucji Stanów Zjednoczonych, -

Czy zatem Barackowi Obamie uda³o siê w ci¹gu tych blisko dwóch lat, jakie up³ynê³y od objêcia przez niego urzêdu prezydenckiego, przywróciæ harmoniê w rela- cjach

probacja bezdozorowa często orzekana jest wobec skazanych o niskim ryzy- ku, czyli u osób, które nie popełniły poważnego przestępstwa oraz mają na tyle duże zasoby osobiste, że

Guidance for Youth Offending Teams, Youth Justice Board for England and Wales, 2010.. Mumola C., Substance Abuse and Treatment, State and Federal Prisoners, 1997,

Nie miejsce tu na omawianie wszystkich tematów poruszonych w książce. War­ to jednak zwrócić uwagę przynajmniej na trzy bardzo ważne - moim zdaniem - za­ gadnienia. Pierwszym