• Nie Znaleziono Wyników

W drodze do Petersburga : (z życia Lubeckiego)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "W drodze do Petersburga : (z życia Lubeckiego)"

Copied!
32
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

W drodze do Petersburga

(Z ŻYCIA LUBECKIEGO).

I.

j)aw ne wspomnienia.

K ra in a p u sta , b ia ła i o tw a rta , J a k z g o to w a n a do p is a n ia k a rta ...

C zyż n a n ie j p isa ć b ę d z ie p a le c B oski, I ludzi d o b ry ć h u ż y w s z y z a g łoski, C zyliż tu s k r e ś li p r a w d ę ś w ię te j w ia ry , Z e m iło ś ć rz ą d z i p le m ie n ie m c z ło w ie c z e in , Ż e tro fe a m i ś w ia ta s ą o fiary ? C zyli te ż B o g a n ie p r z y ja c ie l s ta r y P rz y jd z ie i w k s ię d z e tej w y r y je m ie c z e m , Ż e r ó d c z ło w ie c z y m a b y ć w w ię z y k u ty , Ż e tro fe a m i lu d z k o śc i są knuty??...

Mówią, że nigdzie nie odczuje się tak potęgi słów Mickiewi­ cza, jak w drodze do Petersburga, gdy komu zdarzy się ją po raz pierw szy odbywać w ponurym mroku grudniow ego dnia, z tym niezrównanym „Ustępem" z D ziadów w ręku albo w pamięci.

Jeszcze ów ustęp nie był napisany, a poeta na inny zupełnie św iat spoglądał, na Forum lub kolum nadę św. Piotra, złoconą zi- mowem słońcem rzymskiego nieba: kiedy ogromne podróżne sanie m knęły po niezmierzonym całunie śnieżnym między W ilnem a P e­ tersburgiem . D aleką miały za sobą drogę: 10-go grudnia 1830 w y­ jechały z petersburskich rogatek na Pradze, a w samę wilię Bo­ żego Narodzenia dojeżdżały do stolicy nad Newą. Podróżni mieli o czem rozmyślać dla skrócenia dw utygodniow ej nudy: o

(3)

wszyst-kiem, co przeżyli przed wyjazdem z W arszaw y, o tem, co się tam działo, co się stać m o g ł o w W arszaw ie po ich wyjeździe, i o tem, 0 tem niezawodnie najwięcej, co ich czeka u kresu nudnej drogi, gdy staną przed obliczem Cesarza i Króla, jeżeli im danem będzie stanąć przed Mikołajem. Byli to: książę X aw ery Drucki Lubecki, m inister skarbu KrólestwTa Polskiego, i hrabia Jan Jezierski, poseł garwoliński, w ysłani przez D yktatora Chłopickiego do Cesarza Mi­ kołaja, w niespełna dw a tygodnie po w ybuchu listopadow ego po­ wstania.

Jezierskiego wyznaczono Lubeckiem u na tow arzysza w osta­ tniej niemal chwili, na miejsce W ładysław a O strow skiego, który zrazu był upatrzony do tej funkcyi. Sam Lubecki w płynął podobno na w ybór tego kolegi, chcąc mieć obok siebie towarzysza, ile mo­ żności nieznaczącego, o którym mógł być przekonanym , że go w niczem nie będzie krępow ał samodzielnością sądu i poglądu. W rękach Lubeckiego zatem —tak i jem u się w ydaw ało i w W a r­ szawie tak sobie w yobrażano w otoczeniu D yktatora — w rękach Lubeckiego złożone były losy Polski w tej chwili tak doniosłej, jakiej rów nych niewiele było w calem paśmie dziewięciu wieków życia narodu. On miał stanąć między K rólestw em , podnoszącem sztandar pow stania i zbrójącem się do walki, a młodym, tak mało dotąd w Polsce znanym Monarchą, od niedaw na koronow anym królem polskim. Miał stanąć między Im peratorem i Samo władcą Rosyi, pogrom cą D ekabrystów , a Polską, nie K rólestw em samem tylko, lecz narodem polskim a jego żądaniami. G dy bowiem „De­ p u t a t a " w yjeżdżała z W arszaw y, widocznem było, i dla Lubeckie­ go także widocznem, że po dwu niespełna tygodniach powstania, ruch rew olucyjny nie da się już uśmierzyć byle jak ą koncesyą; je ­ den był pewny, niezaw odny środek zażegnania w ojny i katastrofy: przyłączenie L itw y i Rusi do K rólestw a, przynajmniej Litwy. Lu­ becki, przed w yjazdem z W arszaw y, nie raz odzyw ał się z zna­ mienną pew nością siebie: „Mam nadzieję, że na Nowy R ok przy­ wiozę wam prow incye polskie w podarunku".

Czy przywiezie...? Co przywiezie z powrotem...? Około tego pytania snuć się m usiały ustawicznie myśli podróżnych, obydwu członków D eputacyi i zaufanych urzędników , których Minister 1 tym razem, jak zwykle, zabrał ze sobą do Petersburga...

A w W arszaw ie, na placu Bankowym, w pałacu Minister­ stw a Skarbu, co w ieczora w dziecinnym pokoju odzywała się rze­ wna, piękna modlitwa: „Panie Boże, prosim y Cię pokornie, abyś raczył błogosławić Rodzicom naszym. O bdarz ich ciągiem zdro­ wiem, długiem życiem, wszelkiemi pomyślnościami, szczęściem

(4)

W D R O D Z E D O P E T E R S B U R G A . 7 9

czesnem i wiecznem. Boże, błogosław Ojcu naszemu we wszelkich jego zamiarach, czynnościach i przedsięwzięciach. W spom óż go i bądź przyjaznym temu, co przedsięwziął, aby tego mógł dokonać za pomocą T w oją i na chwałę Tw oją, ze zbawieniem duszy swo­ jej i z dobrem dla rzeczy mu powierzonej" 4). Było o co się modlić. „Książę-Minister" z otuchą jechał do Petersburga. Dziwne to, że miał tyle nadziei w powodzenie trudnej — dziś się wydaje — z góry chybionej a niebezpiecznej misyi; nietylko dziś tak się zda­ je, już w rok później trudno było się nie dziwić, że w grudniu

1830 w yglądano pomyślnj^ch skutków misyi Lubeckiego. On za­ wsze był optymistą; zawsze wierzył w siebie, w swój rozum, w swoją zręczność; miał wszelkie praw o ufać swej żelaznej ener­ gii, którą tylekroć przezwyciężył n iep rzełam an e— jak myślano — trudności i przeszkody; nic dziwnego, że w ierzył w swoją szczę­ śliwą gwiazdę, która go dotąd nigdy nie zawiodła: więc mimowoli nie tracił tej instynktowej w iary i w tej ciężkiej chwili, najważniej­ szej i najtrudniejszej w dw udziestoletnim przeszło zawodzie publi­ cznym. Może naw et nie zdaw ał sobie z tego spraw y, że ta w iara w niezawodzące nigdy powodzenie, była ostatecznie silną dźwi­ gnią i ważnym w powodzeniach czynnikiem; bez takiej w iary w siebie, i tej niezmordowanej, żelaznej naturze nie łatw o byłoby w ydobyw ać z siebie takie nieprzebrane zasoby energii, w ytrw ało­ ści i pracow itości, którem i tylekroć odnosił zwycięstwa nad prze­ ciwnikiem, o tyle silniejszą i bezpieczniejszą zajmującym pozycyą. Szczególnie ten biały całun, po którym mknęły sanie na pół­ noc, ta droga do Petersburga, dobrze znana, musiała w księciu Lubeckim samemi wspom nieniami obudzać wiele otuchy. Dziesiąty raz odbyw ał już tę drogę i pew no nie przypuszczał, że nią jedzie po raz ostatni w życiu; że z P etersbu rg a jeszcze wprawdzie nieraz wyjedzie, ale litew skiego traktu już nie zobaczy, ani rodzinnej Li­ twy, ani W arszaw }’, w której trzecią część życia spędził. Ten trakt litewski zawsze go wiódł po jakąś zdobycz, mniejszą czy większą, a nieraz po taką zdobycz, że i życzliwi i nieżyczliwi nie wierzyli w pom yślny skutek zabiegów, które Lubeckiego ponio­ sły do Petersburga. T ak było nie dalej ja k przed rokiem, właśnie przed rokiem, w czasie ostatnie) podróży polskiego Ministra S k ar­ bu na dw ór cesarski; tak samo każdym razem poprzednio, gdy jeździł z W arszaw y do Petersburga, aby zmierzyć się tam z nie­

9 M o d litw a p is a n a r ę k ą S ta r o ś c in y S c y p io n o w e j dla d z ie c i M in istra L u ­

(5)

nawistnymi w pływ am i W . X. K onstantego i niebezpieczniejszemi jeszcze intrygami Nowosilcowa. Zawsze, za każdym razem pow ra­

cał litewskim traktem wesół, szczęśliwy z odniesionego w stolicy zwycięstwa, ze spotęgow aną—nie dziw—pew nością siebie, zadow o­ lony z rzetelnych, nieraz nieocenionych korzyści, które wiózł w zdo­ byczy Królestw u, świadom utw ierdzonego silnie własnego stano­ wiska, i to nieraz w łaśnie w takiej chwili, gdy przyjaciele zarówno jak wrogowie rokow ali Ministrowi rychły upadek.

Dawne to były czasy, jeszcze za najśw ietniejszych łat pano­ w ania Katarzyny, kiedy książę Lubecki pierw szy raz jechał litew ­ skim traktem do Petersburga, siedmioletnim dzieciakiem, w r. 1784. W ieźli go—dwoje dzieci,—jego i młodszego jeszcze braciszka, na wychowanie w petersburskim korpusie k a d e tó w 1). Dlaczego tam ich posyłał ojciec, książę Franciszek, wówczas jeszcze marsza­ łek pińskiego powiatu, później kasztelan piński, jedyny, pierwszy i ostatni zarazem? Dlaczego ich tam posłał, dzieci od ziemi ledwie odrosłe? dlaczego nie do warszawskiej szkoły kadetów , skąd nie­ dawno w yszedł Kościuszko, gdzie kształciło się sporo dziatwy i młodzieży z Piriszczyzny? W rodzinie utrzym ała się tradycya, że książę Franciszek uczynił to w przym usow em niejako położeniu ze względu na dobra białoruskie, odcięte kordonem pierwszego rozbioru. Część tych dóbr musiał i tak sprzedać za bezcen Po- teinkinowi w tym samym roku, w którym też na żądanie Potem - kina odesłał synów do Petersburga, a jeszcze w 21 lat potem w pi­ sał do testam entu niedopłaconą sumę, należącą się od spadkobier­ ców Potemkina, w poważnej kwocie 156,000 zł. z procentam i zale­ głymi od r. 17842).

W ów czas to, gdy obu małych L ubeckich wieziono do korpu­ su kadetów, najmniej w esoła musiała być ta droga ze wszystkich petersburskich podróży księcia X aw erego. A przecież i ta pierw ­ sza przym usow a podróż zaważyła niemało swojemi następstw am i w losach i zawodzie publicznym tego „dziecka szczęścia", jak gdy­ by w jego życiu, od samego dzieciństwa, w szystko miało się obra­ 8 0 W D R O D Z E DO P E T E R S B U R G A .

b S ta n s łu ż b y M in istra L u b e c k ie g o , A rc h iw u m s z c z u c z y ń s k ie А /46 (Ф ор­ м улярны й списокъ); w e d łu g teg o d o k u m e n tu k s. X a w e r y L u b e c k i w s tą p ił do k o rp u s u k a d e tó w w r. 1786, w c z e ś n ie js z ą a śc isłą d a tę p o d a je z a p is k a ta m ż e A/46) się z n a jd u ją c a , p ra w d o p o d o b n ie w y p is z .aktów : Князь Ксавертй Д руцш й Любецкш, князь Херонпмъ Д руд кш Любецкш определены въ к ад еты 1785 Сентя­ бря 28, воспущ ены въ НизовекШ муш кетереш й подкъ прапорщ иками 1797 Ноября 9.

2) T e s ta m e n t ks. k a s z te la n a F ra n c is z k a D ru c k ie g o L u b e c k ie g o . A rch . szczucz. B /l.

(6)

cać na dobre. W ypom inano mu, co praw da, przed pow staniem i później, na emigracyi, „petersburską tresurę", „sołdackie w ycho­ wanie" i „moskiewską obrożę", do której przyw ykł już od dzie­ ciństwa; on sam jednak może później i nie żałował edukacyi w ka- deckim korpusie. T o pewne, że dużo jej zawdzięczał, wiele zwła­ szcza ułatw ień w późniejszym zawodzie. Mówił po ro sjjsk u jakby rodził się w Petersburgu; za ostatniego pobytu w stolicy na po­ czątku r. 1830, zaznaczał to z takiem zadow oleniem Cesarz Miko­ łaj, wyrażając życzenie, żeby mu Lubecki oddał rów nież syna na wychowanie, do carskosielskiego Liceum. Co praw da, na ten akt łaski monarszej dał wówczas wymijającą odpowiedź; czyby w nim nie odzywały się niedobre w spom nienia z przed lat czterdziestu?ty W każdym razie nietylko języka nauczył się w kadeckim korpusie, ale poznał na w ylot „rosyjską duszę"; poznał ją nieświadom ie, jak się tyle rzeczy poznaje doskonale w dziecinnych latach, nie zda­ jąc sobie z tego zupełnie sprawy. On i później zapewne nie rozu­ mował, dlaczego z „rosyjską duszą" tak łatw o daje sobie radę, kiedy to innym Polakom szło tak niesporo, jak trudno im też by­ ło łamać się z językiem, którego nauczyli się dopiero w później­ szym wieku.

Z korpusu kadeckiego 'wyszedł już po trzecim rozbiorze, w r. 1797, kiedy ojciec, jedyny, pierw szy i ostatni kasztelan piń­ ski, uniósłszy z rozczłonkowanej Rzeczypospolitej świeżą godność senatorską, był już poddanym Im peratora Paw ła. Jakim był 20-letni wychowaniec kadeckiego korpusu, gdy w stopniu praporszczyka ni- żowskiego pułku m uszkieterów w yruszał za gtanicę bić się za sła­ wę Im peratora? Nie wiemy tego. Nie wiemy, czy go bolało służyć pod rozkazami sław nego wodza, którego pamięć przez parę po­ koleń każde niemal dziecko polskie ze zgrozą przeklinało za rzeź Pragi. Nie wiemy, co czuł podczas włoskiej i szwajcarskiej kam ­ panii 1798 i 1799 r., gdy po stronie nieprzyjacielskiej widział pol­ skie legiony i słyszał dźwięki „Jeszcze Polska"? T o pewne, że bił się mężnie. A gdy po dwu latach wojny, po tylu bitwach, w któ­ rych odznaczył się osobistą braw urą, pod Lecco, pod Marengo, przy szturmie A lessandryi i Servali, pod Novi, u stóp św. G otarda i przy D yabelskim Moście, pow racał do P etersburga z krzyżem św. A nny na piersiach, z widokami świetnej przyszłości w tak zaszczytnie rozpoczętej służbie wojskowej: co wówczas myślał? Co myślał, jakie snuł plany—niewiadomo. T o tylko znowu pew ne,

W D R O D Z E DO P E T E R S B U R G A . 8 1

1) Z listó w M in istra L. do ż o n y z P e te r s b u r g a 1830, A rc h . szczucz. D/2.

(7)

8 2 W D R O D Z E DO P E T E R S B U R G A .

że zaraz po powrocie podał się do dymisyi i osiadł na Litwie, przy starzejącym się już kasztelanie, w grodzieńskich stronach. Było to w ostatnich miesiącach panow ania Cesarza Paw ła, w grudniu 1800:),

Ściśle w 10 lat potem w ypadło mu znow u jechać do P e­ tersburga. Pam iętna podróż, właściwy początek publicznego zawo­ du. Od dwu lat blizko był grodzieńskim pow iatowym marszałkiem. Szlachta całej gubernii pow ierzyła mu w ażną m isyą do P etersbur­ ga, w sprawach, od których pom yślnego załatw ienia zależał w zna­ cznej części chwiejący się dobrobyt, nie gubernii tylko, lecz całej Litwy. Krzywo w ielu patrzało na m łodego księcia, od niedaw na dopiero osiadłego w grodzieńskich stronach, że w 30-tym roku ży­ cia dobił się już m arszałkow stw a a teraz wyjeżdżał do stolicy z misyą, do której zrazu był upatrzony pan Koniuszy Litewski G ra­ bowski, dygnitarz jeszcze z czasów Rzeczypospolitej, popularny już wówczas, kiedy książę X aw ery siedział jeszcze na ławce szkol­ nej w Petersburgu. A le właśnie, obok rozumu, którym młody książę dał się poznać grodzieńskiem u obyw atelstw u, petersburska edukacya i zaszczytna służba wojskowa, nie na paradzie lecz w dw u­ letniej kampanii: to były ważne względy, które Lubeckiego zale­ cały na delegata do P etersburga. Trzebaż tam było i rozmówić się nie tylko po francusku, i dobrze było mieć znajomości, jeżeli nie osobiste, to przez rodziców i krew nych niejednego z nieda­ wnych tow arzyszy broni z pod Marengo i Novi. Mimo rozlicznych intryg, mimo niespodziewanych przeszkód ze strony wileńskiego wojennego gubernatora, w których w spółdziałała niezmordowanie nieżyczliwa Lubeckiem u część grodzieńskiego obyw atelstw a: dele- gacya przyszła do skutku. W grudniu 1810 książę-marszalek podą­ żał „litewskim traktem " do P etersburga, dźwigając zaszczytne brze­ mię pierwszej posługi obywatelskiej. I znowu w ' 20 lat potem, przyszło mu na tej samej drodze rozpam iętyw ać w spom nienia tej wyprawy, gdy—zawsze z ufnością patrząc w przyszłość—nie ugi­ nał się bynajmniej pod ciężkiem, przygniatającem brzemieniem swej ostatniej obywatelskiej posługi.

Co praw da, jeźli jakie, to te właśnie w spom nienia z pierwszej misyi do P etersburga, mogły w nim podniecać nadzieję. W ów czas powszechnie przepowiadano,; że wróci z niczem, że zachodów szko­ da i kosztu. Przeciw nicy zacierali ręce, ciesząc się naprzód z kom- promitacyi młodego księcia-marszałka. I rzeczywiście, trudno było w ówczesnych okolicznościach rokow ać pom yślny skutek misyi,

(8)

zwłaszcza w przedm iocie najważniejszjich dla szlachty litewskiej dezyderatów . Chodziło jej mianowicie o ulgi w podatkach i opła­ tach skarbowjrch; tymczasem zły stan finansów państw a, pogor- szający się nieustannie po wojnach 1798— 1799, 1805 i 1807, zna­ czny spadek kursu rubli asygnacyjnych, a wreszcie niepewność położenia i obaw a nowej a rychłej wojny, w szystko to aż nadto uspraw iedliw iało pessym istyczne przew idyw ania, że raczej trzeba się przygotow ać na cięższy niż dotychczas ucisk fiskalny niźli na jakiekolw iek ulgi. T em większa b yła niespodzianka, gdy Lubecki przywiózł z P etersb u rg a wszystko, co szlachta litew ska pomieściła w swoich dezyderatach, wszystko a raczej naw et cokolwiek w ię­ cej, niźli było w instrukcyi. Nie przywiózł właściwie, ale przysłał przed pow rotem swoim do domu w spółobyw atelom ten now oro­ czny podarunek na sam początek stycznia 1812 r., w przeddzień niemal w yborów , w których olśniona niespodziew anym skutkiem misyi szlachta w ybrała go „zaocznie" gubernialnym marszałkiem.

Na to pow odzenie, tak niebywałe, złożyły się już wówczas te same dw a czynniki, które i później stale i nieprzerwanie stano­ wią główne dźwignie całej działalności, sekret wszystkich pow o­ dzeń Lubeckiego—aż do r. 1830: pracow itość niezmordowana, kie­ row ana bystrością niepospolitą, i — szczęście. Rzadkie, nietylko u nas rzadkie, poczucie obowiązku było istotnem źródłem tych osobistych zalet, które przy w ytrw ałości, nacechowanej silnie upo­ rem litew skiego Rusina, tyle razy, na tylu różnych polach dopro­ wadzały Lubeckiego do rezultatów , jakich nikt naw et się nie spo­ dziewał. W idać to w pierwszej misyi petersburskiej. Był w zoro­ wym mężem i ojcem. W yjeżdżając do P etersb u rg a z końcem listo­ pada 1810, pożegnał 17-letnią swoją „Marysię", i dwie córeczki, których się z nią doczekał po trzech już latach małżeńskiego po­ życia. O puszczał dom na trzy lub cztery miesiące, spodziewając się powrócić najpóźniej w marcu 1811. Interesa, dość zawikłane, pozostawił w czujnych lecz nie bardzo biegłych rękach siostry i teściowej; jed en zaś zwłaszcza wielki, istotnie niemal o pozycyi materjalnej młodego stadła stanowiący interes, interes eksdywizyi Tryszek, powierzył, rad nie rad, doświadczonemu, co praw da, pa- lestrantow i, który jednak, ja k później się pokazało, więcej o siebie dbał niż o klienta. Pow rócił zaś z P etersburga, nie ruszając się ze stolicy przez pięć kw artałów — w końcu m arca dopiero czy na początku kw ietnia 1812, w rok przeszło po naznaczonym z góry terminie.

P raw da, g d y b y był wrócił rychlej, byłby dał dowód wielkiej miękości, byłby uchybił obowiązkom publicznym obywatela, trafił W D R O D E E DO P E T E R S B U R G A . 8 3

(9)

84 W D R O D Z E DO P E T E R S B U R G A .

bowiem w łaśnie w P etersburgu na taką chwilę, jak a się dw a razy nie zdarza. I to było: „szczęście" Lubeckiego.

Tow arzystw o petersburskie żyło, podczas pobytu Lubeckiego, jeszcze „pod znakiem" Napoleona, am basador francuski był po Ce­

sarzu pierw szą figurą w stolicy, każdym katarem „króla Rzym­ skiego" zajmowano się z większem zainteresow aniem , niż reform a­ mi, nad którem i pracow ał ów czesny—jeszcze—ulubieniec A leksan­ dra, Sperański. Sam A leksander jednak, mimo większej niż kiedy­ kolwiek obaw y nowej wojny z Napoleonem, widział od roku co­ raz jaśniej, że do wojny przyjść musi, ja k znów na drugim końcu E uropy, w Paryżu, Napoleon byłby niezawodnie dał bez w ahania kilka lat życia za trw ały, pew ny pokój i sojusz z Rosyą, a coraz wyraźniej zdawał sobie spraw ę z nieuniknionej konieczności woj­ ny. Po doświadczeniach r. 1807, A leksander widział w zachowaniu się Polaków jeden z najważniejszych czynników, które miały roz­ strzygnąć o losach przyszłej wojny; pozyskać ich dla siebie: to był wówczas jeden z głów nyeh przedm iotów jego troski. G dy Lubecki przybył do P etersburga, A leksander rozpoczynał właśnie sw ą słyn­ ną korespondencyę z A dam em Czartoryskim o wskrzeszeniu P o l­ ski w unii osobistej z Cesarstwem . Czartoryski jednak dość chło­ dno tym razem przyjm ował zwierzenia i ściśle już naw et określone plany „przyjaciela w koronie"; lękał się odpowiedzialności za roz­

dwojenie narodu, w zdrygał się przed widmem w ojny domowej po­ między Polską stojącą przy A leksandrze a Polską w ierną Napoleo­ nowi. Tem lepszego, tem gorętszego przyjęcia doznał u A leksandra Michał Ogiński, gdy zjawił się w P etersburgu z początkiem kw ie­ tnia 1811, po trzech z górą latach pobytu za granicą. P rzybyw ał z Paryża, który z końcem stycznia opuścił; w rażenia paryskie, z którem i się nie taił przed Aleksandrem , mogły tylko utwierdzić Cesarza w obawach, że grozi wojna nieunikniona. Ogiński, niegdyś jed en z filarów pow stania Kościuszkowskiego na Litwie, przez kil­ ka lat wygnaniec, zgnębiony konfiskatą olbrzym iego majątku, orga­ nizator Legionów, jed en z niewielu a podobno i jedyny emigrant, dla którego za P aw ła—gdy chciał się już „przejednać"—nie było w Rosyi bezw arunkow o amnestyi, o d k ilk u lat „przejednany", przez A leksandra obsypany dobrodziejstwami i w yniesiony do godności senatora Cesarstwa: Ogiński, z przeszłością swoją i z przekona­ niem, że Polska niczego nie może się spodziewać po tw órcy K się­ stw a W arszaw skiego, w ydał się w tej chwili A leksandrow i opa­ trznościowym człowiekiem w jego obecnych planach.

Lubecki czekał tylko przyjazdu Ogińskiego do Petersburga, żeby pod jego w pływ ow ą opiekę oddać pow ierzone sobie spraw y

(10)

W D R O D Z E DO P E T E R S B U R G A . 8 5

litewskich gubernii, w których poczynił był już wszelkie potrzebne urzędow e kroki. T eraz trzeba było chodzić koło nich; im -więcej w pływ u miał orędownik, któryby się temi spraw am i zajął ener­ gicznie, tem lepiej dla nich. Lubeckiego już ciągnęło do domu, pobyt w P etersb u rgu kosztow ał go już i tak przeszło 20.000 rubli a z Tryszek raz w raz nadchodziły listy, które go jasno przeko­ nyw ały, ja k tam była potrzebna jego obecność. Ale 11/23 kw ie­ tnia Ogiński był u Cesarza na obiedzie i miał z nim tę pam iętną rozmowę, która się przeciągnęła do półtrzecia godziny. Nazajutrz zrana Lubecki był już zdecydow any nie wyjeżdżać na teraz z P e ­ tersburga i—zostać, niewiadomo jak długo, ile będzie potrzeba.

Od tego dnia Ogiński i Lubecki, przez rok niemal cały byli nierozłączeni, z w yjątkiem tylko paru tygodni, które Ogiński na Litw ie spędził, w jesieni r. 1811; gdy Lubecki pozostał w P ete rs­ burgu. W tow arzystw ie stołecznem tak się przyzwyczajono w idy­ wać icli zawsze razem, że gdy jednego z nich, samego czasem ty l­

ko spotkano, pytano mimowoli, gdzie drugi? W ażniejsze były

chwile, gdy byli razem, sami lub w ciasnem kółku zaufanych przy­ jaciół Lubeckiego; do tego kółka należeli zwłaszcza dwaj młodzi

ludzie, wiele obiecując}7, jeden Litwin, drugi W ołyniak, dwaj K a­ zimierze, P later i Lubomirski; czasami przypuszczano do poufnych „gawęd" i drugiego Lubomirskiego, K onstantego, który przebyw ał w Petersburgu, starając się o córkę W ielkiego O chm istrza D woru, hr. Mikołaja Tołstoja. W ystrzegać się natom iast musieli, żeby treść tych „gaw ęd", tylekroć przeciągających się w późną a jasną noc lata petersburskiego, nie przenikła do wiadom ości tego lub owego senatora Polaka; zwłaszcza w ystrzegano się senatora W o r­ cella, który, domyślając się czegoś ciekawego, voulait leur tir er les vers da пег, jak pisał Kazimierz P later. Cesarzow i bowiem chodzi­ ło o to wprawdzie, żeby Polacy wiedzieli i utwierdzali ,się jak naj­ silniej w przekonaniu o jego „dobrych intencyach" w spraw ie pol­ skiej, musiał jednak, na teraz jeszcze przynajmniej, dbać o ścisłe zachowanie sekreta, nie tracąc do ostatka nadziei, że da się uni­ knąć starcia z Napoleonem.

W tem zaś kółku litewskiem, które przez Ogińskiego miało bezpośrednią styczność z Cesarzem, w ypracow ano w ciągu paru miesięcy aż dw a szczegółowe projekta przyszłej konstytucyi pol­ skiego państw a, połączonego z R osyą węzłem unii osobistej Były dwa projekta, były też w ogóle dwie kom binacye polityczne, na których tle miało nastąpić urzeczywistnienie tych planów. Jedna kombinacya: W ielkie Księstwo Litewskie, utw orzone z ośmiu gu- ernii, które wchodziły niegdyś w skład Rzeczypospolitej Polskiej;

(11)

86 W D R O D Z E DO P E T E R S B U R G A .

druga: K rólestw o Polskie w granicach r. 1771. W końcu września, przed wyjazdem Ogińskiego na Litwę, Cesarz A leksander jasno określił ten dyllemat: albo wojna, a w takim razie K rólestw o P ol­ skie w dawnych granicach, albo pokój e t j e m e t t r a i en execu tion n o tre g r a n a p r o j e t p a r r a p p o r t a la L ith u a n ie . Ogiński odczytał raz Cesarzowi jed en szczegółowy m em oryał Lubeckiego, zakoń­ czony słowami: i i n e s t p e u t - e t r e q u e stio n que d e s re v e r ie s . Ce ne s o n t p o in t d es re v e rie s, p a s d u to u t, zaw ołał żywo A leksander I x).

Było to w końcu stycznia 1812. Niebawem, 9 kwietnia, A le­ ksander pośpieszał już do armii, stojącej na Litwie w pogotow iu do boju, a na wyjezdnem z P etersb u rga pisał do A dam a C zarto­ ryskiego, zapytując go o zdanie, który z dwu projektów konsty- tucyi w ybrać i kiedy ogłosić proklam acyę o w prow adzeniu tej kon- stytucyi, ile możności zbliżonej do konstytucyi 3-go maja. Na dwa tygodnie przed Cesarzem w yjechał z P etersb u rg a Lubecki, podą­ żając na Litw ę tym samym traktem , na N arwę, D orpat, Rygę, na którym rozpam iętywał te w ydarzenia w grudniu 1830, jako poseł polskiego D yktatora do następcy A leksandra I.

Nadeszła wiosna, jedyna, niezapomniana w iosna, o której z ta- kiem przejmującem wzruszeniem mówi poeta:

U ro d z o n y w n ie w o li, o k u ty w p o w iciu , J a ty lk o je d n ą ta k ą w io s n ę m ia łe m w życiu...

Dla Lubeckiego była to niezawodnie najcięższa w iosna w ży­ ciu. Ledwie mógł się przyw itać z żoną i dziećmi, których nie wi­ dział rok i cztery miesiące, m usiał jako m arszałek gubernialny za- prządz się do Syzyfowej istotnie pracy, mającej na celu praw idło­ we zaprow iantow anie armii, bez obciążenia obyw ateli litewskich gubernii, w których obrębie skupione były gotow e do boju woj­ ska. Cel ten, sam przez się wielkiej doniosłości praktycznej dla całego obyw atelstw a, nabierał w danej chwili szczególniejszego znaczenia politycznego, gdy rekwizycye w ojskowe rozpasanych nieraz i w rogo usposobionych jenerałów drażniły ludność i roznie­ cały tlejące zarzewie nienawiści; N apoleońska zaś armia zbliżała się nad Niemen, polskie wojska K sięstw a W arszaw skiego łada dzień mogły się pokazać na Litwie. Lubecki zorganizow ał celem unor­ mowania praw idłow ych dostaw dla armii kom itety obywatelskie, powiatowe, gubernialne i na ich czele K om itet G łów ny w W ilnie, którego najczynniejszym był członkiem. Tem u Głów nem u

Komite-Ь O b fity m a te ry a f do h is to ry i p ie r w s z e j m isy i L u b e c k ie g o do P e te r s b u r ­ g a 1810—1812 w d w ó c h s p o r y c h te k a c h a r c h iw u m sz c z u c z y ń s k ie g o A /3 i A/4.

(12)

towi przeznaczone były o wiele donioślejsze zadania, daleko się­ gające po za spraw y dostaw i utrzym ania armii; on miał stać się w danej chwili zawiązkiem rządu, stanąć na czele Polski, skupio­ nej przy A leksandrze. T o też obok Lubeckiego głów ną rolę w tym Komitecie odgryw ał Tom asz W awrzecki, ostatni Naczelnik n iepo­ dległej Polski, bezpośredni następca Kościuszki po bitwie pod Ma­ ciejowicami, następnie więzień stanu, w r. 1812 przejednany od daw na z A leksandrem filar lojalnej na Litwie partyi. Przygotow ana już była proklam acya, Lubeckiego ręką napisana, w której A le­

ksander odzjTw ał się do narodu polskiego, w chwili wkroczenia N a­ poleońskiej armii: ...„Zaczęła się wojna, dla Rosyi święta, bo obron­ na, dla cywilizowanej Europy ważna, od jej bowiem skutków za­ leżeć będzie albo zupełne narodów św iata pokonanie albo też ich oswobodzenie. Polacy! Ja k przykro, jak boleśnie w pośród tłum ów najezdniczych, w śród ujarzmionych lub najem nych hufców, W asze postrzegać chorągwie. W alczycie, ja k w Lfiszpanii, przeciwko nie­ podległości narodu, walczycie za człowieka, co swoją władzę i po­ tęgę na ruinie tego wszystkiego gruntuje, co dotąd było u ludzi szanownem i świętem. A le umiejący W as ocenić, rozumiem W as i zapał W asz nietylko nie potępiam, ale go czczę i szanuję. G dzie­ kolwiek srogie losy m iotały W am i po świecie, czy pod skwarnem niebem San-Domingo czy na brzegach Nilu, czy w Alpach, w Apen- ninach czy w Pireneach, jeden W as zajmował przedmiot, jedn a myśl, jedno żądanie: pow rót utraconej ojczyzny... T o szlachetne wytrwanie, ta stałość ducha narodow ego uzacniła W as w oczach świata, mnie zaś do W as na zawsze przywiązała..." W zyw a zatem świeżo zawiązaną K onfederacj ę G eneralną warszawską, wzywa cafy naród, by stanął przy nim i kończy uroczjrście: „Ogłaszam w obli­ czu nieba i ziemi, że w skrzeszam i przj^wracam K rólestw o Polskie, łącząc pod tem nazwiskiem K sięstw o W arszaw skie ze wszystkiemi polskiemi w ojewództwam i i ziemiami, które następnie trzema p o ­ działami w r. 1772, 1793 i 1796 do Rosyi wcielone zostały; że od­ dzielną od cesarsko-rosjjskiej, a w mojej osobie z Rosyą połączo­ ną koronę królew sko-polską w imię Boga w kładam na moją gło­ wę, przjjm ując ją dla siebie i moich następców; że ulubioną i po­ wszechnie od W as pow ażaną konstytucyę 3-go maja uważam za ustaw ę rządow ą Narodu Polskiego, podług praw ideł której rządzić W am i postanaw iam ..." ty

W D R O D Z E DO P E T E R S B U R G A . 8 7

1) P r o j e k t p ro k la m a c y i p is a n y n a czy sto r ę k ą L u b e c k ie g o , a rch . szczu cz. A Ib.

(13)

Przygotow ana proklam acya—utonęła w papierach Lubeckiego, gdzie jej oko ludzkie nie oglądało przez sto lat blizko... On sam zaś, odznaczany wówczas — j a k n i g d y — przez A leksandra, nie mógł o to naw et zachować żadnego żalu do Cesarza, że przecież marzenia r. 1811 pozostały pięknem tjdko marzeniem, choć w ro­ ku 1812 były istotnie niedalekie urzeczywistnienia. W szystko roz­ wiało się jakby we mgłę, pod brutalym naporem faktów, cisną­ cych się z oszałamiającą szybkością. W samą noc Św iętojańską odbyw ał się ów pam iętny bal na Zakrecie, na którym A leksander niewypowiedzianym czarem swojej osobistości podbijał serca Litw i­ nów i Litwinek; w 24 godzin po tem nie było w W ilnie ani je ­ dnego dworskiego ekwipażu; po upływ ie dwu dni Napoleon ba­ wił w stolicy Litw y ’), która—jak długa i szeroka, stanęła jak mąż jeden przy Napoleonie, choć bez tego ogólnego, gorącego zapału, jaki bije z dziecinnych w spom nień Mickiewicza; czar rzucony przez A leksandra—działał i, mimo wkroczenia wojsk narodow ych, nie przestaw ał i dalej działać. Z tem wszystkiem, L itw a stanęła przy Napoleonie; przy A leksandrze pozostało k i l k u Litwinów, w ich zaś liczbie cały niemal G łów ny Komitet, z starym W awrzeckim i młodym księciem Druckim Lubeckim. Pow olni rozkazom, po­ spieszyli z W ilna za Cesarzem A leksandrem do obozu w Święcia- nacli, stam tąd dalej, aż niebawem znaleźli się w P etersburgu, gdzie pozostali do końca wojny. Lubecki biw akow ał w obozie pod Drys- są, gdy żona jego i siostra w strojnem gronie litewskich dam przy­ czyniały blasku dworskim obiadom króla H ieronim a. Sm utno wle­ kły się długie miesiące tego pobytu w stolicy sam otnem u księciu Xawreremu, nie tak ja k w przeszłym roku, kiedy każda poczta przynosiła mu listy z domu. T eraz tygodnie i miesiące mijały bez żadnej wiadomości z Szczuczyna. Czasem doszła go jakaś kartka za pośrednictw em nieodłącznego tow arzysza przeszłorocznej w P e­ tersburgu bytności, obecnie zajmującego urzędow e stanowisko w śród władz Konfederacyi, Kazimierza P latera. Proponując mu po­ średnictwo, zastrzega się wyraźnie, że przez to bezw arunkow o nie wejdzie w kołizyę z obowiązkami swego urzędu: je sais que Vous ne ferez passer que des nouvelles de fa m ilie, a in si je p u is hardi- m ent Vous le proposev, sans manquer a mon devoir. I to pisze ów nieodstępny tow arzysz przeszłorocznych petersburskich „gawęd" i „marzeń", w rocznicę wspólnej pracy nad projektam i konstytucyi 8 8 W D R O D Z E DO P E T E R S B U R G A .

') Ш ильдеръ, И м ператоръ А лександръ I, его жизнь и ц арствоваш е I I I 82, 85.

(14)

W . X. L itew sk ieg o , i z boleścią w y ry w a m u się z pod p ió ra p y ­ tanie: C o m m e n t V o u s tr o u v e z V o u s d a n s cet e n d r o it, s i e lo ig n e d e s V o tr e s , sa n s aucune p e r s p e c tiv e de V o u s r e u n ir a eux? M ało je s t listó w księcia X a w ere g o z tego czasu: je d y n e , w któ ry ch w idocznie przeb ija przy g n ęb ien ie. Z d arzały się je d n a k i w tym sm utnym okresie jaśn iejsze chw ile, ja k np. w sierp niu 1812, kiedy jed n e g o dnia L ubecki b y ł u C esarza na fam ilijnym obiedzie n a K am iennym O stro w ie, a n azaju trz zaraz sta ry K utuzow , odjeżdżając do arm ii dla objęcia naczelnej kom endy, otrzym ał od A le k san d ra dw ie j e- d y n i e instrukcy e: nie w daw ać się w żadne ro k o w an ia z N ap oleo ­ nem i w razie zw y cięstw a „postępow ać łag odnie z obyw atelam i litew skich gubern ii, k tórzy w sto su n k u do R o sy i zapom nieli o obo­ w iązkach w iern y ch p o d d an y ch ".

Z członków G łów nego Komitetu, jed en tylko został na Litwie, Michał Dziekoński. Przystępując do K onfederacyi Jeneralnej, n a­

stępujące złożył oświadczenie: „W momencie zabierania urzędni­

ków krajowych, cudow ną koleją przeznaczeń uwolniłem się z ro­ syjskiej przem ocy i sam w śród braci moich tu stawam, a mniej szczęśliwi koledzy moi, na których ojczyzna nigdy się nie zawie­ dzie, siłą zajęci, gw ałtow nie uwięzionymi zostali. W takowem więc zdarzeniu mam honor upraszać P rześw ietną Konfederacyą, aby ten akces do K onfederacyi G eneralnej K rólestw a Polskiego nietylko w mojem ale i w imieniu kolegów moich, JW . Chorążego Lit. W aw rzeckiego, Księcia JMC X aw erego Lubeckiego i JW . Kancle- rzyca Lit. Ludw ika P latera, przyjętym i zapisanym został".

Przyjacielski krok Dziekońskiego nie odniósł żadnego skutku. Orzeczono, że „bez ich własnego i imiennego oświadczenia" Kon- federacya uznać nie może ich akcesu. „Nie w ątpi jednak Konfede- racya G eneralna"—dodał jej w ym ow ny S ekretarz—„iż Towarzysze Jego, mniej szczęśliwi w tym względzie, pierw szego mom entu uw olnienia swojego użyją na okazanie pozbaw ionej ich posług oj­ czyźnie, tej gorliwości i przywiązania, jakiej świadectwo w JW P a- na odezwie K onfederacya G eneralna odbiera".

Co do L u beckiego, nie b rakło m u w k ró tce pola do okazania ojczyźnie—gorliw ości, w jakiej m u podo b n o n ik t nie doró w nał, i przyw iązania, bez w ątpienia, szczerego a w y trw a łe g o , stałego, k tó re niczem nie dało się złam ać ani przytłum ić. Czy je d n a k L u ­ becki w lipcu '1812 b y łb y uznał sam o w o ln y k ro k D ziekońskiego, czy b yłby z dalek a d ał jak ik o lw iek znak, że do K onfederacy i p rzy ­ stąpi, skoro tylko o dzyska sw o b od ę ruchów ? C hy ba nie. N ie b y ł­ by teg o uczynił, niety lk o ze w zględów oportunizm u. Z asad ą jeg o było, że p rzy sięg a „nie w ym uszona" je s t św iętą, że łam ać jej nie

(15)

9 0 W D R O D Z E D O P E T E R S B U R G A .

wolno. Z politycznego zaś stanowiska, naw et m iędzy szturm em Sm oleńska a w kroczeniem do Moskwy, pewniejsze, bezpieczniej­ sze widział dla spraw y polskiej oparcie o Rosyą niż oNapoleona. Bez przechwałki też, zgodnie z praw dą a z w łaściw ą sobie p ro . stotą, mógł stwierdzić w grudniu 1812, że n i g d y w Napoleona nie w ierzył <).

II.

Z T{o s s у q.

"L u b e c k ie g o um ysł n ig d y nie odpoczyw ał, chyb a go krzepił sen, krótki zw ykle, tw a rd y i zd ro w y sen. N a w spom nien ia i w d r a ­ dze nie było daw niej czasu; ty le zaw sze p ro je k tó w go zaprzątało, tyle sp ra w ró żn o ro d n y ch . P o w y b u ch u p o w sta n ia zachw iały się w p osadach zasadnicze w aru n k i p rac i działalności M inistra, a trz e ­ źw y je g o um y sł do w szystkiego p o trz e b o w a ł op arcia, pew nego i bezpiecznego, n a w e t do m arzeń — bo i ten św iat nie b y ł m u obcym —do sw ojego ro d zaju m arzeń, p rze p e łn io n y c h cyfram i o d łu ­ gich szereg ach zer. T e ra z , w m iarę ja k sanie rączo m knęły na p ółnoc, za nim u su w a ła się w siną dal cała je g o przeszłość, z W a r­ szaw ą n a k rańcach w id n o k ręg u , tym jasn y m , św ietlan y m p u n k tem p racow iteg o życia; przed nim sta ł P e te rsb u rg , s ta ła m roczna, n ie­ p ew n a przyszłość... D o spokojnych ro zp am ięty w ań , do przeg ląd u w spom nień przeszłości, na co n igd y nie było czasu — je d y n a chwila.

I niezawodnie, w tym przeglądzie m inionych zdarzeń, myśl Lubeckiego zatrzym yw ać się musiała najdłużej n a wspomnieniach r. 1812, do nich nieustannie wracała. W r. 1812, gdy podążał z pow rotem z P etersburga w podobny dzień zimowy: wszystko było stracone, a przecież wszystko dało się odzyskać z zamętu, i to z tak sowitym naddatkiem . W szystko rozsypyw ało się w gru­ zy. Ruina, doszczętna ruina m ateryalna biednego kraju, w yssanego do szpiku kości przez obydw ie krociowe armie; ruina polityczna, bezpow rotne—zdawało się—zaprzepaszczenie wszelkich nadziei, któ­ re niedalej jak na wiosnę tak złudnie się uśmiechały, z jednej i z drugiej strony, niosąc przyw rócenie utraconego bytu polity­ cznego. Na Litwie, obydw a pokolenia—to, które widziało upadek Rzeczypospolitej, i to, które wzrastało, nie mogąc się pogodzić z utratą niepodległości—obydw a pokolenia, zmiażdżone pogromem

(16)

W D R O D Z E DO P E T E R S B U R G A . 91 „Boga W ojny", z którym los ich się splątał, patrzyły ogłuszone w ponurą przyszłość; tam majaczyła im przed błędnemi oczyma niechybna—zdaw ało się — zagłada tych wszystkich znośnych sto­ sunkowo w arunków bytu, w których doniedaw na tętnił tak silnie puls życia narodow ego, pod znakiem szlacheckich sejmików, urzę­ dników z w yboru i edukacyi publicznej pod skrzydłami wileńskiej K uratoryi. A w śród tych ruin, prócz kilku „nieskom promitowanych" senatorów i kam erjunkrów , z których w pływ em nikt się nie liczył, stali trzej ludzie, zdolni do czynu, stary druh Kościuszki, Tom asz W awrzecki, z dwoma młodymi przyjaciółmi, z Lubeckim i Ludw i­

kiem Platerem . ‘

Platerow i zaw ikłane interesa m ajątkow e nie dozwoliły w tej rozpaczliwej chwili w ypłynąć na szerszą w idow nię polityczną; L u ­ becki przem knął się zaledwie przez Litw ę i stanął niebawem przed Aleksandrem , w Kaliszu, wezw any przez Cesarza do głównej kw a­ tery, po dokonanej okupacyi K sięstw a W arszaw skiego. On i W a ­ wrzecki zajęli miejsca w ustanowionej przez A leksandra Radzie Najwyższej, której adm inistracyę K sięstw a powierzono; obok nich

dwaj Rosyanie i je d en Prusak.

Rozpoczęły się długie lata natężonej, niezmordowanej pracy. Z pełnem praw em i bez cienia przechwałki będzie Lubecki pisać do żony po stłum ieniu listopadow ego pow stania, po więcej niż całorocznem z nią niewidzeniu: „Od r. 1810, jeźli policzę w szystek czas, w którym służbowe obowiązki nas rozłączały, w szak to strach bierze, wszakże w samym P etersburgu (razem licząc) blizko 6 lat przebyłem. Można naw et powiedzieć, że ciągle byliśmy jak w go­ ściach, ja k w tymczasowości, a poruczotia mi praca zawsze prze­ chodziła zakres przedmiotu, do którego byłem mianowany, tak, że więcej czasu poświęcać musiałem na objekta obce memu urzędo­ waniu..." '). P raw da wielka. Powiedziano niedaw no o Lubeckim, że m ógł był stać się mężem stanu, a sam się „zdegradował" na urzędnika. Z degradow ał czy nie zdegradował; urzędnikiem był w każdym razie fenom enalnym —to jedyny w yraz, który tu można zastosow ać—tak w yjątkow ym i tak nieporów nanym , że nieobliczo- na w ydatność i w artość pracy tego urzędnika spotęgow ała z cza­ sem w pływ Lubeckiego do niebywałych rozm iarów i uczyniła zeń męża stanu, bez żadnych zabiegów z jego stron}7. „Może trzecią część czasu, upłynionego od naszego ożenienia" — pisze w innym

1) L is t L u b e c k ie g o do ż o n y z P e t e r s b u r g a 27 s ty c z n ia 1832 r., A rc h iw . szczucz. D/2.

(17)

9 2 W D R O D Z E DO P E T E R S B U R G A .

liście—nie byliśm y ze sobą, a jeźli przypomnimy sobie, kiedyśmy nib\T z sobą byli, jeźliby przyszło odtrącić ten,' co w biurach przesie­ działem przy czytaniu ekspedycyj, rezolucyj, ołówkiem zapisywaniu lub m em oryałów albo projektów i raportów dyktow aniu, nakoniec czas na sesyach przepędzony, kto wie, czy szóstą część czasu od naszego połączenia z sobą przepędziliśmy". I z rów nem niew ątpli­

wie praw em odzyw a się w dw a tygodnie później: „W ypłaciłem

już dług K rólowi i tow arzystw u należny 28-łetnią z górą służbą i może dzieci nie będą mogły znajdować złem, że pókim był w służbie, o ich m ajątku nie myślałem a może i nadw erężyłem przez proste nietrudnienie się interesami, nie zaś przez w ydatki, bo, pracując przez 12 do 20 godzin na dzień, nie próżnow ałem i nie miałem ani czasu ani sposobności trudnienia się interesami domowymi lub trw onienia w łasności dziatek..." r).

T o szczere a tak pełne prostoty św iadectw o, dane wobec towarzyszki życia sobie samemu, stw ierdzają w całej rozciągłości wszelkie w spom nienia licznych tow arzyszy pracy, których Lubecki tylekroć w yręczał, w tym tylko celu, żeby r z e c z była zrobiona lepiej, jak on to sam tylko potrafił. Stw ierdzali to doniedawna żyjący w spółpracow nicy i podwładni, których umiał porw ać przy­ kładem, rozgrzać, zapalić, tak że jak on, zapominali o sobie. Jemu zaś samemu przez lat z górą 20 nigdy naw et takie spostrzeżenie z pod pióra się nie w yrw ało, w tych setkach listów, które mamy przed sobą—aż do r. 1831. Czasu nigdy nie było na refleksye tego rodzaju; przyszła na to pora dopiero podczas przym usow ego bez­ robocia, pierwszego w długiem już dosyć życiu, w Petersburgu, w r. 1831 i 1832.

W długich latach tej żelaznej, niezmordowanej pracy utrw alił się na niewzruszonych podstaw ach pogląd Księcia M inistra na spraw ę polską.

„Miałem sposobność poznać bliżej księcia Lubeckiego, w któ­ rego domu się ukryw ałem "—pisze M aurycy Mochnacki. — „Postę­ pow ał on ze mną najuprzejmiej i rozm awiał po kilka godzin. P rze­ konałem się, że niebyło nadeń zręczniejszego człowieka w Polsce ale zarazem więcej upartego w swojem systemie, które zależało na tem, żeby dobro kraju naszego c a ł e g o opierać na najściślejszym związku z Cesarstw em " 2). Z R osyą i tylko z Rosyą!

System ten przybrał w umyśle Lubeckiego w yraźne kształty w łaśnie w roku 1812, gdy od razu przyszło mu przebyć ogniową

9 T a m ż e list z 13 lu te g o 1832.

(18)

W D R O D Z E DO P E T E R S B U R G A . 9 3

prawdziwie próbę. Nie on sam jeden nie w ierzył wówczas w Na­ poleona; nie wierzył, ja k on, niejeden, co przecież po wkroczeniu Francuzów dał się porw ać ogólnemu prądow i. Lubecki tw ierdził jednak, że n i g d y w eń nie wierzył. Niemało zaś było takich, co nie miełi praw a tego mówić o sobie, choć w wiośnianym roku 1812 dzielili tę niew iarę z Lubeckim; wielu Litw inów wytrzeźwił, jak wiadomo, już rok 1807 i wyleczył na zawsze z w iary w N apo­ leona. Co wówczas m yślał m łody książę X aw ery, w kilka lat zale­ dwie po swej włoskiej i szwajcarskiej kampanii, podczas m iodo­ wych swych miesięcy po ślubie z 14-letnią siostrzenicą, mimo to przecież nie oddzielony żadnym murem chińskim od tego kotłow a­ nia, tego w rzenia umysłów, którego w idow nią była Litw a w r. 1807,

„między Jena a Tylżą"? Nie wiemy, szkoda wielka, że nic o tem nie wiemy. A le po Tylży, po długim pobycie w P etersburgu w r. 1811, po wszystkich pracach i „marzeniach" kółka litew skie­ go, uczeń Ogińskiego, tyle już wówczas wyższy od swego mistrza, jednę tylko drogę widział i za dobrą uznawał; na niej drogowskaz, zawsze ten sam drogowskaz: z Rosyą i tylko z Rosyą. Dużo zasług zdobył sobie na tej utartej drodze i dużo się nauczył od r. 1812. T rzy lata spędził w stolicach P rus i A ustryi, poznał dokładnie dw a inne rozbiorowe m ocarstwa, ich urządzenia, ich mężów stanu, a to w nim tylko ustaliło dewizę: z Rosyą i tylko z Rosyą. A le nietylko z Prusakam i i A ustryakam i potykał się w tym czasie; Cesarz A le­ ksander, patrząc na Lubeckiego hom eryczne zapasy z Gurjewem -i K ankrynem , dwoma z kolei ministrami skarbu w Cesarstwie, mó­

wił: M ais il nous tr a ite to u t-a -fa it en Prussiens ou Autrichiens. On zaś w tych w alkach zdobył i utrw alił zwycięsko dla K rólestw a ową taryfę cłową, pod której osłoną przem ysł krajow y rozkw itł w ciągu kilku lat jego m inisterstw a, jakby pod uderzeniem różdżki czarodziejskiej; nie dziw, że jeszcze silniej utw ierdził się w prze­ konaniu: z R osyą i tylko z Rosyą, rozpostartą do chińskich granic, do brzegów Pacyfiku...

Po śmierci A leksandra, w pierwszych latach Mikołaja I, prze­ konania Księcia M inistra utw ierdziły się jeszcze silniej, w skutek osobistych stosunków z młodym Cesarzem. Posłuchajm y słów je ­ dnego z zaufanych pow ierników Cesarza Mikołaja, słów tak nie­ podobnych do praw dy, że trudnoby im wierzyć, gdyby z innego

pochodziły źródła j . ,

1) Z p a m ię tn ik ó w K o rffa, Ш ильдеръ, Ими. Н иколай I, II , 402. T a m ż e II. 4 i II. 214 d w a in n e n ie z m ie r n ie c h a r a k te r y s ty c z n e sz c z e g ó ły , w ła ś n ie z c z a

(19)

-9 4 W D R O D Z E DO P E T E R S B U R G A .

„Razu pew nego, w pierwszym roku rządów Cesarza Mikołaja książę Lubecki w otw artej pogadance nagadał mu m nóstw o praw d o R osyi i o nim samym. Cesarz w ysłuchał go łaskaw ie, ale nagle mu przerwał:

— Powiedz mi, jeźli łaska, skąd Ci się w zięła taka śmiałość

że to wszystko mówisz mi w oczy? - .

— J a widzę, Najjaśniejszy Panie, że kto W am chce praw dę mówić, nie w W . C. Mości znajdzie przeszkodę; w edług tego też

s ó w p ie r w s z e g o p o b y tu L u b e c k ie g o w P e te r s b u r g u p o w s tą p ie n iu M ik o łaja na tro n . C e s a rz m ó w ił z L u b e c k im o o b o w ią z k u k o ro n o w a n ia się k ró le m polskim ; n ie m ia ł o c h o ty k o ro n o w a ć s ię w W a r s z a w ie , d la te g o te ż o d w ló k ł te n a k t aż d o r. 1829 i p r z y s tą p ił do n ie g o z w ie lk ie m p r z e z w y c ię ż e n ie m , ja k ś w ia d c z y k o r e s p o n d e n c y a je g o z W . X . K o n sta n ty m , ob. Ш ильдеръ, 1. с. II. 452 n n . uw . 292—303. W tej ro z m o w ie z r. 1826 r z e k ł c e sa rz : „ R o z u m ie m , ż e p o o d b y c iu k o ro n a c y i n a c e s a r z a R o sy i, m u s z ę je s z c z e ta k ż e k o ro n o w a ć się k ró le m p o l­ sk im , p o n ie w a ż te g o w y m a g a w a s z a k o n s ty tu c y a , n ie w id z ę je d n a k , d la c z e g o b y ta k a k o ro n a c y a m ia ła k o n ie c z n ie o d b y ć się w W a r s z a w ie , a n ie w P e te r s b u r g u lub w M o sk w ie; w k o n s ty tu c y i p o w ie d z ia n o n ie z u p e łn ie ja s n o , ż e te n o b rz ę d o d b y w a się w s to lic y " .— „ N ie z a w o d n ie — o d p a rł L u b e c k i — n ic ła tw ie js z e g o , ja k u c z y n ić z a d o ść w o li W . C. M ości; d o ść o g ło sić, ż e k o n s ty tu c y a , z a w ie ra ją c a to p o s ta n o w ie n ie , o b o w ią z u je ta k ż e i w o b u ro s y js k ic h sto lic a c h W . C. M ości". P r z y p o ż e g n a n iu , p r z e d sa m y m w y ja z d e m L u b e c k ie g o do W a r s z a w y , M ikołaj w s p o m n ia ł, ż e p r a g n ą łb y ja k n a jry c h le j z o b a c z y ć b r a ta . L u b e c k i „m iał o d w a g ę " (s ło w a S z y ld e r a ) n a to p o w ie d z ie ć : Sire, il fa u t qu’il arrive p o u r le couronnement

a, Moscou; il fa u t que eelui qui vous a cede la couronne, vienne aussi Vous la mettre a la fa c e de la Russie et de 1'Europe. - L a chose est infaisable et surtout improbable. — File se fe r a , Sire.— E n taut cas, arrive a Varsovie, allez baiser les m ains a la P rin- cesse de Łowicz. T y le S z y ld e r w e d łu g z a p is e k b a r o n a K o rffa. R o z m o w a to c z y ła

s ię w p o ło w ie lip ca, k r ó tk o p r z e d w y ja z d e m M ik o łaja n a k o ro n a c y ę . 27-go lip ­ ca o p ó łn o c y L u b e c k i p r z y b y ł do W a r s z a w y i te g o ż sa m e g o d n ia p is a ł do Mi­ n is tr a S . S. G ra b o w s k ie g o : Je me suis rendu chez S. A . 1. p o u r lui presenter mes

devoirs respectueux; Elle а Ыеп voulu те di<e, quEU e те .fe r a it p reven ir, lorsque je devrai me presenter au Belvedere, p o u r continuer a causer de mon voyage. D o p ie ro

4 s i e r p n ia m ó g ł z n ó w d o n ie ś ć G ra b o w s k ie m u : J ’ai eu 1’honneur dfetre appele on

Belvedere aupres de S. А. I. ■ ainsi que de M-me la P ,incesse de Ł o w ic z . . . et de

niacąuitter de la commission, dont l'Em pereur avait daigne me charger . .. Je ne se- ra is p o in t ćtonnć, que vous vissiez S. А . 1. assister a une ceremonie ой Sa presence sem bleraii le complement de Sa noble conduite. (A rc h . szczu cz. A / 15). M imo to Mi­ k o ła j n ie w ie rz y ł do o sta tn ie j c h w ili i n ie dziw , p o s ta n o w c z y c h o d m o w a c h W . X. K o n s ta n te g o n a ty le p r ó ś b , ż e b y p o k a z a ł s ię w P e te r s b u r g u ; n ie s p o ­ d z ia n e p o ja w ie n ie się K o n s ta n te g o w K re m lu (26 sie rp n ia ) u ra d o w a ło g o n ie ­ s ły c h a n ie i p o d n io s ło n ie z m ie r n ie L u b e c k ie g o w o p in ii C e s a rz a (Ш ильдеръ, 1. с. II. 4). 1 Ь-go w rz e ś n ia , p o p o w ro c ie W . X . K o n s ta n te g o z M oskw y, p is a ł L u ­ b e c k i d o G ra b o w s k ie g o : J ’ai attendu les nouvelles que nous apportait le retour de

Monse gneur qui, s a n s avoir pro d u it a u ta n t d ’etonnem ent qu’a JYtoscou, a f a i t pour- ta n t beaucoup d'heureux, en proclam ant les graces de S a M a j e s te ... A in si, le voyage

(20)

przekonania ja postępuję. Ale w ładza — to największa na świecie баловница (nic tak człowieka nie psuje jak władza). T eraz W . C. Mość pozw ala mi łaskaw ie gawędzić, i nie gniewasz się, N. Panie, ale za lat 10 albo i mniej wszystko będzie inaczej, przywykniesz do wszechwładzy, do pochlebstwa, uniżoności, i wówczas za to samo, co mi dzisiaj uchodzi, każesz mnie, być może, powiesić.

. — Nigdy, ja zawsze rad będę praw dy słuchać i pozwalam tobie naówczas, tak ja k i dzisiaj, jeżeli tylko powiem lub zrobię głupstwo, powiedzieć mi prosto w oczy: Николай, ты врешь.

Po dw óch latach—opow iadał Lubecki—przybyłem znowu do P etersburga i byłem u Cesarza. Tym razem przyjął mnie bardzo chłodno, naw et nie w gabinecie swoim, ja k dawniej, lecz w pocze­

kalni, a obróciw szy■ się z roztargnionym wyrazem ku oknu, pytał,

tylko sucho o pogodę, jak ą miałem drogę i t. p. Nie było ani cie­ nia dawnej poufałości, ja zaś, rozumie się, trzymałem się, co do mnie, etykiety ja k najściślejszej, nie pozwalając sobie najlżejszej naw et aluzyi do dawniejszych naszych pogadanek. W tem po kilku minutach, N. P an obrócił się ku mnie z głośnym śmiechem i z w y­ ciągniętą ręką:

— No cóż, dobrze odegrałem swoją rolę zepsutego w szech­ władzą i pochlebstw em monarchy? Nie, mój bracie, ja nie zmieni­ łem się i nigdy się nie zmienię, a jeżeli t-y ze mną w czemkolwiek się nie zgodzisz, możesz mi zawsze śmiało po dawnemu pow ie­

dzieć: Николай, ты врешь!.-:'.

-W D R O D Z E DO P E T E R S B U R G A . 9 3

de S. А. I. a produit tout 1’effet ąu’on etait en droit d ’en attendre! C est ce que je pensais depuis longtemps, et je jo u issa is d'avance de eette idee, tandis que vous etiez encore toin de V admettre, comme inexecutable, malgre V avis indirect que je vous ar ais donnę (w liście z 4 s ie rp n ia ): mes conjonctures, en effet, reposaient sur des fonde- mens que j e ne p ouvais p a s fa ir e connailre, - mais qui n en śtaient p a s moins solides, comme La prouve Vevenement et comme je p o u rra i expliquer un jour. P o w id z e n iu

się z W . K się c ie m , 22 w rz e ś n ia , L. p is z e do G.: M onseigneur m ’a temoigne L u i-

тёте, combien U etait heureux de Son uoyage a Moscou, et U m’a d it entre antres que le seul regret qu’il eprouvait, etait .d'en etre p a rti un jo u r trop tot. W a ż n a ta u słu g a ,

, o d d a n a M ik o łajo w i w te j ta k d e lik a tn e j d la n ie g o s p r a w ie , w z m o c n iła n ie -■ z m ie rn ie p o z y c y ę L u b e c k ie g o , ju ż i ta k silną, j a k św ia d c z y e p iz o d o p o w ie d z ia ­ n y w p a m ię tn ik a c h K orffa. Ł a tw o zaś so b ie w y o b ra z ić , ja k M ik o łajo w i im p o ­ n o w a ło —p o ta k p o m y ś ln y m sk u tk u d o b ro w o ln e j m isy i L u b e c k ie g o —je g o p e w n e sie b ie : Elle se je r a (la chose infaisable et surtout improbable). M ikołaj d o b rz e w ie ­ . dział, ja k z ły b y ł w o g ó ln o śc i s to s u n e k L u b e c k ie g o do K o n sta n te g o , m im o to L u b e c k i p o w ie d z ia ł: Tm chose infaisable se je r a i „ rz e c z n ie do z ro b ie n ia " sta ła

(21)

Jadąc z Jezierskim do P etersburga, Lubecki m ógł być na to przygotow anym , że Cesarz w niejednej rzeczy nie będzie się z nim zgadzał... P rzed wyjazdem z W arszaw y pow tarzał jednak nieraz: „Nikt więcej odemnie od Cesarza nie w y targ u je "...x).

9 6 W D R O D Z E DO P E T E R S B U R G A .

Lubecki miał jedno przyzwyczajenie, i dla urzędnika zby­ teczne, u męża stanu nieraz naw et fatalne: lubił „gawędzić", cza­ sami jakoby głośno myślał. On jednak takiem był dzieckiem szczę­ ścia, że to co innych gubi, jem u wychodziło na korzyść. Niewia­ domo, czy się kiedy „wygadał" z czem niepotrzebnem , często na­ tom iast „swojem płynnem gadulstwem" 2) rozbrajał ostrożność drugich i w yciągał z nich takie opinie łub zwierzenia, których może inaczej nie byliby odsłonili.

Dzięki temu przyzwyczajeniu zachował się nieoceniony przy­ czynek do charakterystyki Lubeckiego, zagadkowy, co praw da, coś jakby łamigłówka: w rozmowie jego z Ludwikiem Platerem , niegdyś towarzyszem w spólnych prac i cierpień w r. 1812, zawsze serdecznym przyjacielem, który w ostatnich latach przed pow sta­ niem był w całem tego słow a znaczeniu praw ą ręką Ministra

S karbu. .

— P o lsce trzech rzeczy trzeb a — rzekł L u beck i — 1) szkół, to je s t ośw iaty i rozum u; 2) p rzem ysłu i handlu, to je s t zam ożności i bogactw a; 3) fab ry k broni. T o posiadając, n a w e t i w połączeniu z R o sy ą potrafi całkow icie sw oją niepo dleg łość utrzym ać.

— I fab ry k b ro n i? —z ap y ta ł P la te r, ja k b y nie rozum iejąc. — T ak, i fab ry k b ro n i — odpow iedział sp okojnie L u b eck i.— P o lsk a p o w in na m ieć w szystko, czego p o trz e b a do z a g w a ra n to w a ­ nia niepodległości, inaczej w szy stko straci. — A po chwili dodał: Mam nadzieję, że z czasem przepro w adzić to z d o ła m 3).

' Na tem urw ała się rozmowa; Minister spostrzegł się może, że naw et wobec zaufanego Radcy S tanu—myśli za głośno... Później przypom niał sobie P later te słowa, które w zestawieniu z p o stę­ powaniem Lubeckiegn po w ybuchu pow stania, dziwnej nabrały

1) B a rz y k o w s k i, H ist. p o w st. listo p . I. 429.

2) T a m ż e , w y r a ż e n ie B a rz y k o w s k ie g o : p o r. D e m b o w s k i, W s p o m n ie n ia II. 58, L e le w e l, P o ls k a , d z ie je i rz e c z y je j, V II. 172, M o ch n ack i, P o w s t. n a r . p o ls k . (P a ry ż 1834) II. 251; lic z n e p o d o b n e w z m ia n k i s p o ty k a się w w s p ó łc z e ­ sn y c h lista c h i rę k o p is a c h .

(22)

wyrazistości. W noszono stąd; że Lubecki oddaw na liczył się z m o­ żliwością, kto wie, czy nie z koniecznością naw et zbrojnego kiedyś pow stania. T rudno to było pogodzić z całem jego życiem, przed pow staniem i po pow staniu, a przedewszystkiem z jego politycznym systemem: z R osyą i tylko z Rosyą. A gdy mimo tego wszystkiego, wysłaniec D yktatora nie wrócił do W arszaw y, po stłumieniu p o ­ w stania stale w P etersburgu zamieszkał, niebaw em naw et zasiadł ,w Radzie P aństw a, aw ansow ał na Rzeczywistego Tajnego Radcę i coraz wyższe ordery otrzym ywał od Mikołaja: cóż dziwnego, że wszyscy niemal jednogłośnie go potępili a tylko najprzychylniejsi, ruszając ramionami, nazwali—Sfinksem...

T en Sfinx, ten aż do skąpstw a oszczędny Minister, który jak lew gotów był bronić Skarbu od każdego nieproduktyw nego w y­ datku, rad był poświęcić miliony na zbudow anie tw ierdzy w T e ­ respolu, w prost Brześcia Litewskiegp; ten sfinx, a nie Lelew el, był autorem sławnego paradoksu: „Niechaj Mikołaj, król polski kon­ stytucyjny, wojuje z Mikołajem, cesarzem absolutnym W szech- rosyi!" r). I w Lubeckiego ustach istotnie ten paradoks był czemś więcej niż niewczesnym dowcipem, nie był bez głębszego znacze­ nia, zwłaszcza gdy go zestawić z jego w łasną, zasadniczą opinią, w której przed samym wyjazdem do P etersbu rg a w ytykał d yrek­ tyw ę działaniom D yktatora i Rządu Tym czasowego. „Rew olucya"— mówił— „jest to skutek nadużyć i gw ałtów W . Księcia i Nowosil- cowa. O strzegałem Cesarza, nie wierzył mi, teraz ma dowód. Lecz wojna między nami na żaden sposób nie pow inna mieć miejsca... Cesarz z natury rzeczy nie może chcieć wojny, bo w ojna z nami byłaby dla niego puszczeniem krwi z obydw óch rąk; tego mu i interes własny i polityka zabraniają, a-m y także wojny, nie p o ­ trzebujemy. Po co z bronią w ręku domagać się tego, co zgodnie otrzymać można? Nasze żądania są sprawiedliwe. Cesarz może im zadość uczynić bez osłabienia swej władzy. Cesarz A leksander m y­ ślał szczerze zlać całą Polśkę w jedność, połączyć wszystkie pro- wincye. Myśl ta w ielka a naw et i dla Rosyi korzystna, bo Rosjoi z Polską pod jednem berłem zgodna, a cała E uropa u ich stóp będzie. Okoliczności tylko przeszkodziły mu tę wielką nryśl speł­

W D R O D Z E DO P E T E R S Ę U R G A . 9 7

ł) L e le w e l, P o ls k a , d z ie je i rz e c z y je j, V II. 177. Z d a n ie to, w y ra ź n ie j a ­ ko z d a n ie L u b e c k i e g o p rz y to c z y ł L e le w e l w sw o je j m o w ie n a s e s y i d e - tro n iz a c y jn e j S e jm u 2b s ty c z n ia 1831. M o ch n ack i (P o w s ta n ie n a ro d u p o lsk ie g o , P a ry ż 1834. II. 297) w y rz u c a L e le w e lo w i, ż e z b y t d łu g o tr z y m a ł się z a sa d y , w y ­ r a ż o n e j w te m z d a n iu , w s k u te k czeg o w o b e c p o c z y tn o ś c i d z ie ła M o ch n a c k ie g o p rz y p is a n o a u to r s tw o te g o p a ra d o k s u L e le w e lo w i.

(23)

9 8 W D R O D Z E DO P E T E R S B U R G A .

nić. Cesarzowi Mikołajowi nie je st również ona obca i niewiado­ ma. Mamy praw o domagać się od niego tych koncesyj, a on sku­ tkiem przyrzeczeń swojego poprzednika i we własnym interesie spełnić je powinien. A by cel ten pewniej otrzymać, skoro pow sta­ nie już zrobione, powinniśmy silnie uzbrajać się, być gotowymi do wojny, naw et udawać, jakobyśm y na Litw ę w kraczać chcieli, bo to traktowanie ułatwi, wszelkim negocyacyom nada wagę i do kon­ cesyj prędzej skłoni. Lecz wszystkie inne praw a Cesarza i Króla, z traktatów w ynikające, szanowane być winny, bo tylko wtenczas będziemy na drodze właściwej i prawnej i układy nastąpić mogą. P ostaw a zbrojna, ale spokojna może nas jedynie u celu postawić" x). Innemi słowy: Niech Polska konstytucyjna g o t u j e s i ę do wojny z Sam ow ładcą Rosyi, manifestując zarazem w edług możności w ier­ ność dla swego konstytucyjnego króla, a bez dobycia oręża dopnie zamierzonego celu, dla któręgo się uzbroiła do walki. T o właści­ we znaczenie głośnego paradoksu. N iepodobna było tylko wyrażać się tak jasno, mówiąc publicznie i otwarcie, zarów no przez wzgląd na jed n ą jak i na drugą stronę. W P etersburgu—m yślał Lubecki— niech sobie w yobrażają, żeśmy do wojny przygotow ani i wszystko postawim y na kartę; w W arszaw ie niech nie ustaje zapał i goto­ wość do walki: będzie to skutecznym środkiem nacisku w roko­ waniach.

Ten Sfinks uchodził jednak za uosobienie trzeźwości, nietylko finansowej trzeźwości. Jakże mógł z tak zaślepioną pew nością sie­ bie liczyć na skuteczność takich środków nacisku wobec Cesarza Mikołaja I? Nie dalej ja k przed miesiącem pisał Cesarz o sytuacyi, wytworzonej w ypadkam i rewolucyi lipcowej i belgijskiej: „Jestem najmocniej przekonany, więcej niż kiedykolwiek, że jeźli można jeszcze uniknąć wojny, jeden je st tylko środek: trzęba pokazać do­

wodnie Jakobinom we wszystkich krajach, że się ich nie boimy, że stoimy wszędzie pod bronią i że jeżeli w nieodgadnionych w y­ rokach O patrzności zapisana je st nasza zguba, to zginiemy z ho­ norem, padniemy na wyłomie; takie je st moje uczucie od pięciu lat; takiem zostanie przez całe życie; to zapatryw anie pragnę wpoić w s z ę d z i e i w e w s z y s t k i c h ; tymczasem czyńmy, co obowią­ zek każe..." 2).

Lubecki nie znał tego listu Cesarza do feldm arszałka Dybi- cza, ale wiedział dokładnie o zamierzonej „krucyacie" przeciw

1) B a rz y k o w s k i, i, 428.

2) L is t M ikołaja I do fe ld m a rs z a łk a D y b ic z a z l / l 3 listo p a d a 1830, Ш иль- деръ, Н миераторъ Н иколай 1, его ж изнь и ц арствоваш е; II, 576.

Cytaty

Powiązane dokumenty

„Kościoły lubelskie&#34; z 1907 roku porównać można do encyklopedii: Biblioteka klasztoru lubelskiego do znamienitszych się zaliczała, zarówno co do wartości dzieł, jak i co

) Na placu tym jest również dr. Ten sam doktor Bolesław Drobner, który mimo podeszłego wieku zachował do dziś dnia tak samo dziecinny pogląd na świat, jaki miał 50

Możecie sobie dziś porobić tyle ćwiczeń ile dacie rady, zaznaczonego zakresu:. Link do

nie oddzielać nawiasów lub cudzysłowów spacjami od tekstu, które jest w nie ujęty, tekst powinien być zawsze „przyklejony” do nawiasów lub cudzysłowów3. Edytory

Ruch wolno wykonać tylko o ile pole, na które skaczemy,

Heparyny drobnocząsteczkowe są dostępne w pos- taci ampułkostrzykawek zawierających określone daw- ki oraz w przypadku niektórych LMWH w postaci fiolek

Do świętości na małżeńskiej drodze życia 179 Co i w jaki sposób jest dla nas atrakcyjne w postaciach świętych. W wieku XIII, gdy rzadka sztuka czytania była w

W związku z tym, że burza przeszkodziła nam w dzisiejszej wideo katechezie postaram się Wam krótko przedstawić dzisiejszy temat.. Dzisiejszy temat: Nie zatrzymuję się