Stanisław Waltoś
"Not guilty", Jerome Frank, Barbara
Frank in assoc. with Harold M.
Hoffman, Garden City, N. Y. 1957 :
[recenzja]
Palestra 4/3(27), 64-67
Jerom e. F ra n k and B arbara F ra n k in associaton w ith H arold M. Ho f f
m an: N ot g u ilty. D oubleday an d Co., Inc., G ard en C ity, N. Y. 1957, s. 261.
Już podtytuł książki: „36 ak tu al nych spraw sądowych, w których niew in ny człow iek został skazany” — m oże nieco zaszokować czytelnika. Czyżby w ięc był to jakiś w spółczesny pitaw al am erykański, o ty le orygi nalny, że w brew utartym zw yczajom oparty na spraw ach z zupełnie n ie dalekiej przeszłości?
I tak, i nie. N iedaw no zm arły s ę dzia am erykański Jerome Frank, zresztą autor kilku innych książek praw niczych, w raz ze sw ą córką Bar barą i przy w spółudziale now ojor skiego praw nika Harolda M. H off mana zebrał razem szereg opisów spraw, w których zapadły oczyw iście niesłuszne w yroki skazujące.
Celem autorów nie było jednak w y łącznie przytoczenie takich spraw, jak podkreślono to na kartach książki (s. 37), lecz zasugerow anie dróg, na których m ożliw ość zajścia takich przerażających w ypadków zostałaby zredukowana do minimum,
W rezultacie, opisy spraw zostały przez autorów w odpow iedni sposób posegregow ane, stanow iąc raczej ilu strację rozważań o charakterze ściśle prawniczym . Stąd też i konstrukcja książki, polegająca na zw ięzłym op i syw aniu łącznie kilku spraw , po k tó rych następują uw agi dotyczące w spólnych cech w ystęp ujących w p o przedzających ich opisach spraw k ry m inalnych.
Już pierw sza z przytoczoiaych spraw zaw iera w sobie pew ien ładunek sen sacji. Sąd skazał dwóch P olak ów — Jana Majczka i Teodora M arcinkie
w icza — w 1933 r. na kary długo term inow ego w ięzienia za to, że m ieli w ziąć udział w napadzie rabunkowym na sklep n iejakiej Mrs Jones, handlu jącej nielegalnie alkoholem (w S t a nach Zjednoczonych obowiązywała w ów czas prohibicja). Podczas napa du zginął od kul napastników funkcjonariusz policji. Chociaż obaj oskarżeni p rzedstaw ili w zasadzie nie budzące w ątp liw ości alibi, a jedyny naoczny św iadek Mrs Jones podczat pierw szego przesłuchania przez p oli cję ośw iadczyła, że w czasie napadu była tak przestraszona, iż nie była w stanie zwrócić dostatecznej uw agi na w ygląd napastników , zapadł m imo to w erdykt skazujący. Jury zadowoliło się tym , że Mrs Jones podczas następ nych przesłuchiw ań, dzięki „pomocy” policji, niespodziewanie rozpoznała M ajczka jako jednego z dwóch rabu siów , n astępnie tym , że M arcinkie w icz m iał interesow ać się w rozmowie ze znajomą Mrs Jones stanem jej kon ta bankowego, i w reszcie tym , że niejakiem u Bruno U ghinusow i Mar cinkiew icz pow iedział w trzy godziny po napadzie na sklep i zabójstw ie po licjanta, iż ma „m ały kłopot”.
Przekonyw ająca jest krytyka prze biegu procesu w tej sprawie. Dużą część w in y za ta k i w y n ik procesu po nosi obrońca, który nie w yjaśn ił pod czas przesłuchania krzyżowego Mrs Jones, dlaczego dopiero podczas trze ciego okazania tych sam ych osób r o z poznała M ajczka jako jednego ze sprawców, a nadto że nie złożył w niosku o przeprowadzenie ponownej
•Nr 3 S T A N IS L A W W A L T O S 65 ■rozprawy, m im o iż zostały popełnio
n e takie błędy, które uzasadniały po sta w ie n ie tego w niosku.
Na podkreślenie zasługuje tw ier d zen ie, że przyczyną w ielu uchybień p ostępow ania przygotow aw czego w l e j spraw ie była nadm ierna gorliw ość policji, pragnącej za w szelką cenę -.znaleźć spraw ców .
Przesadne liczenie się z opinią pu b liczną, a zw łaszcza pragnienie zem sty , stało się niejednokrotnie p ow o d em n iew łaściw ych w yników pracy p o licji am erykańskiej (s. 6 6). N ie ma ■bowiem gorszej atm osfery dla pracy organ ów śledczych jak nerw ow e pod n iecen ie spowodow ane w zrastającą ilo śc ią pew nego typu nie w ykrytych p rzestęp stw , p rzestęp stw pozostają c y c h w centrum zainteresow ania o p i n ii
publicznej-Spraw y M attice’a i Longa są zn a k o m ity m i przykładam i w adliw ie prze prow adzonej id en tyfik acji oskarżone g o przez św iadków . Nieprawdopodob n ą w ydaje się pom yłka polegająca na ly m , że pokrzywdzona Margaret Cyc- k ose najpierw op isała jednego z na p a stn ik ó w jako m ężczyznę z dokład n ie w ygolonym zarostem , po czym w -dwa dni później oświadczyła, że tym
że napastnikiem jest okazany jej m ęż czyzn a z w ąsam i.
Wprawdzie autorzy zalecają, by -wynik każdego rozpoznania był sp raw d za n y porów nyw aniem go z zezna n iam i innych św iadków (s. 63), ale z drugiej strony przezornie zwracają u w agę na to, że w sprawach o napa d y rabunkowe z reguły n ie ma żad n y ch innych św iadków poza sam ot n ym pokrzywdzonym . Zresztą i sam •proces id en tyfik acji nasuw a w zasa d z ie bardzo poważne zastrzeżenia,
skoro z op isu sp raw w ynika, że na ogół policją ..am erykańska okazywała -pokrzywdzoijęmu tylko jedną osobę,
i" to w łaśn ie .podejrzanego, z g ó r y
przesądzając w ten sposób o w yniku czynności.
Ilustracją tezy, że w p raw ie anglo saskim nie w ystarczy m ieć dobrego obrońcę, ale trzeba jeszcze, aby m iał on pieniądze, są losy Shepharda i Snodgrassa. Obaj zostali oskarżeni o w ystaw ien ie fałszyw ych czeków. N ie stety, obrońcy ich nie p osiadali żad nych pieniędzy na opłacenie eksperty zy pism a. Doszło w ięc do w yroków skazujących. Nic dziwnego, że au to rzy piszą, iż taki praw nik bez odpo w iednich funduszów na konieczne ekspertyzy, których przeprowadzenie każda ze stron zleca na w łasn ą rę kę i na w łasn y koszt — to tak jak chirurg bez narzędzi lub malarz bez płótna (s. 85).
W 1937 r. skazano niejakiego N ata na K apłana na karę pozbawienia w o l ności za nielegalny handel narkoty kami. Na decyzji jury zaw ażyło — oprócz szeregu innych dowodów w ątp liw ej w artości — to, że Kapłan nie w yraził ch ęci zeznawania przed są dem. Jak piszą autorzy, p ow ątpiew a nie przysięgłych w niew inność oskar żonego, który uchyla się od składa nia zeznań przed sądem tylko d late go, że korzysta on z przysługujące go mu w tym w zględzie prawa pro cesowego, jest rzeczą powszechną. Za taką jednak decyzją oskarżonego prze m awiają takie względy, jak to, że:
1) oskarżony jest złym św iadkiem
w e w łasnej sprawie, przejm uje się nadm iernie każdym sw oim słow em i w rezultacie w yw iera na obecnych wrażenie, że kłamie;
2) z tych sam ych powodów nie po
trafi jasno w ytłum aczyć w szystk ich okoliczności przem aw iających prze ciw ko niemu;
3) obawia .się udowodnienia przez oskarżyciela ,fa k |u poprzedniego sk a zani», ^ a ^ -.^ p p p ^ e d n ie ie karalności oskar.żępęgo., b a r d ^ -.-Ą e , usposabia
przysięgłych do niego, chociażby po odcierpieniu kary pozostaw ał w cał kow itej zgodzie z praw em (s. 111— 115). W spraw ach W entzla, Carusa, Camp- bella i M ontogm ery’ego doszło do skazania niew innych ludzi ty lk o w sk u tek niew łaściw ych m etod oskarżycieli, dążących za w szelk ą cenę do w ybicia się (s. 155). Jedną z metod, za pom o cą których uzyskiw ano skazanie, było w yk azyw an ie tzw. św iadom ości w iny
(co n sc io u sn e ss of gu ilt) na podstaw ie zupełnie zew nętrznych i obojętnych dla w in y objaw ów zachow ania się oskarżonego (s. 157).
Nic dziw nego, że jeden z kanonów ety k i praw niczej uchw alonych przez A m erykańskie Stow arzyszenie A dw o- katury (A m e r ic a n B a r A sso cia tio n ),
głoszący, iż „głównym zadaniem praw nika zajętego publicznym oskarżaniem nie jest uzyskanie skazania, lecz spo w odow anie, by sp raw iedliw ości stało się zadość” — jest n iestety często m artw ą dyrektyw ą postępow ania (s. 155).
C iekaw e są uw agi o św iadkach składających św iadom ie fałszyw e ze znania. Interesujący jest pogląd, że bezpieczniej jest w am erykańskim procesie kłam ać na rzecz oskarżycie - la aniżeli na rzecz obrony (s. 160). Jest to spow odow ane tym , że oskar życiel, który przegra proces w skutek fałszyw ych zeznań świadka, z reguły w szczyna postępow anie karne prze ciw k o takiem u św iadkow i. N atom iast niew innie skazani w w yniku fałszy w ych zeznań w w ięk szości w ypadków nie m ają już żadnych funduszów na drugi z k olei proces, a poza tym , po niew aż już odbyw ają karę pozbaw ie nia w olności, tracą faktycznie m oż ność w ytoczenia procesu.
Na tle zwłaszcza spraw y Sheelera (zm uszonego przez policję do przy znania się do nie popełnionego prze stępstw a) potępiono „am erykańską
m etodę” przesłuchiw ania podejrza nych przez policję, jak to z zaw sty dzeniem przyznają autorzy. M etoda ta polega w yłącznie na używ aniu f i zycznych lub psychicznych (graniczą cych z tym i pierwszym i) środków w stosunku do podejrzanego celem zm u szenia go do przyznania się do w in y (s. 184).
Warto w reszcie odnotować krytycz ne uw agi pod adresem oskarżycieli publicznych w Stanach Zjednoczonych. K rytyce zwłaszcza został poddany sposób pow oływ ania na te stanow is ka w drodze w yboru lub nom inacji nie przygotow anych praktycznie p raw ników. Stąd też propozycja, by śla dem krajów nie należących do sy ste mu anglosaskiego żądać od kandy datów na takie stanow iska w ykaza nia się pew ną praktyką pod kierun kiem starszych, doświadczonych os karżycieli publicznych (s. 241).
Trudno wspom nieć naw et o w szy st kich w ażniejszych problem ach pro cesu am erykańskiego poruszonych na kartach recenzowanej książki. B rak m iejsca nie pozw ala n iestety na p rzy toczenie poglądów autorów na tem at psychologii zeznań św iadków , tech nicznych środków w ykryw ania kłam stw a, czyli tzw . lie detectors, proce sowej tak tyk i obrońców. Ilość pro blem ów, sposób ich ujęcia i oryginal na konstrukcja książki są na pew no poważnym i w aloram i pracy sędziego Jerom e Franka i Współautorów.
P rzy czytaniu jednak tej książki m i mo w oli nasuw a się pytanie, dlaczego nie przytoczono w charakterze przy kładu przynajm niej jednej s p r a w y
zakończonej w yrok iem śm ierci, i to w ykonanym . Czyżby autorzy pragnęli zaoszczędzić czytelnikom silniejszych w zruszeń? A m oże obaw iali się w y w o łania u czytelnika zw ątpienia w pra w idłow ość działania am erykańskiego w ym iaru spraw iedliw ości?
Nr 3 S T A N IS L A W W A L T O S 67 Trudno na to p ytanie odpowiedzieć,
a to tym bardziej, że w grę nie w ch o dził chyba brak takich spraw. W y starczy przecież przypom nieć ch ociaż by tak dobrze pam iętną starszem u po koleniu sprawę Sacco i Vanzettiego. W każdym razie w ydaje się, że w ła ś nie na tle takich spraw jeszcze bar dziej w yraźnie rysują się wady sy ste mu prawnego.
Zastrzeżenia budzi także seg reg o w anie kazusów. W zasadzie spT aw y
opisane w rozdziałach drugim i szó stym m ają jedną w spólną cechę: w ad
liw ie przeprowadzone- rozpoznanie po dejrzanego. W yodrębnienie ich w dwie oddzielne grupy jest w ięc raczej nie oparte na żadnych realnych p odsta wach. x
Książka to jednak ciekawa i w arta przeczytania. Nie tylko ze w zględu na nieco odmienną konstrukcję od tych prac, z którym i zw ykle spotykam y się, ile ze w zględu na to, że stanow i w obecnej chw ili kompendium głó w nych wad, na które cierpi am erykań sk i proces sądowy.
m g r S t a n is ła w W a lto ś st. asyst. U n iw e r sy te tu J a g ie llo ń sk ie g o