• Nie Znaleziono Wyników

Wiarą, podobnie jak językiem, człowiek na ogółnasiąka od dzieciństwa

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Wiarą, podobnie jak językiem, człowiek na ogółnasiąka od dzieciństwa"

Copied!
9
0
0

Pełen tekst

(1)

Przegląd Filozoficzny — Nowa Seria R. 15:2006, Nr 1 (57), ISSN 1230-1493

Krzysztof Dorosz

Wiara i ekumenizm

Prawdziwy mędrzec nie jest przywiązany do takiej czy innej formuły wiary Ibn al-Arabi

Dawno, dawno temu, kiedy byłem małym chłopcemi mieszkałem z rodzica­ mi w Londynie, do mojejmatki podeszła pewnego razu gospodyni naszego domu, Angielka, i powiedziała

- Bardzo przepraszam, że pytam,ale proszę mi powiedzieć, czy pani zawsze rozmawia ze swoim mężempo polsku?

- Ależ tak - uśmiechnęła się matka.

- Ale czypani - ciągnęła dalej Angielka -naprawdęmoże bez kłopotu po­ wiedzieć wszystkopo polsku?

- Oczywiście - powiedziała matka - żadnych kłopotównigdynie miałam.

- To zdumiewające - zdziwiła się gospodyni -poprostu zdumiewające.

Zdumienienaszej gospodyni rzuca światłona psychologiczny problem eku­ menizmu. Bo jeśli komuś trudno pojąć, że obcy językwcale nie gorszyjest od mowy ojczystej, jeszcze trudniej będzie mu zrozumieć, żeobca wiara możerów­ niedobrze prowadzić ku Bogu. Język jest tylko narzędziem, wiara zaś drogądo prawdy i do zbawienia. Wiarą, podobnie jak językiem, człowiek na ogółnasiąka od dzieciństwa; doktryna i praktyki religijne tworzą bogatą sieć odruchów wa­

runkowych, naktóre bardzo trudnospojrzećz poznawczego dystansu,awyzwo­

lić się od nichjeszczetrudniej. Każda wielka religia jest całymmakrokosmosem uczuć i myśli, nadziei ilękówczłowieka,jego wzlotówi upadków. Każda religia żyje wblasku iw cieniu rzeczywistości ostatecznej,często nieświadoma granicy między ciemnością i światłem. Dlatego intuicje, myśli i obrazy znaturyrzeczy niepewne uzna za pewniki, sprawom zaś niebudzącym większych wątpliwości przypisze tajemniczą głębię.Amówiąc wprost, każda religia nieraz popełniagrzech idolatrii, ludziom i rzeczom nadając statusboski, boskim zaś ludzki i rzeczowy.

To pomieszanie wynika z samej istotyreligii i radykalnie zaradzić mu nie spo­

sób; można tylko dążyć dojej oczyszczeniaz balastubałwochwalstwa, choć za-

(2)

danie to bodaj nieskończone,wymagającenie tylkobiegłości intelektualnej, lecz zaangażowaniawszystkich duchowych władz człowieka.Takąpróbę podjęła Re­ formacja; ogarnięci jej duchem ludzie z pasją przeciwstawiali się nie tyleKościo­ łowi katolickiemu jako takiemu,co zawłaszczeniu prerogatywboskichprzez czło­

wieka. Z biegiem czasujednak protestanci teżbyli skłonni podporządkowywać Bogaludzkim myślom i działaniom, tyleżeniewKościele, a w kulturze.

Idolatria,pomieszanie spraw ludzkichiboskich,przywiązanie do własnej wiary jako jedynej drogi zbawienia znacznie utrudniają ekumeniczny dialog. Utrudnia­ ją, lecz nieuniemożliwiają. Podstawą dialogu jest dobra wola i szacunekdo part­ nera. Lecz to nie wystarczy; potrzebnajestjeszcze daleko posunięta otwartość i gotowość do relatywizacji przynajmniejniektórych spośród własnychpoglądów.

Relatywizacji? - zdziwią sięzapewne czytelnicy. Przecież to pojęcie doczekało się ostatnio bardzozłejprasy w gronie ludzi wierzących,zwłaszcza w Polsce. Stało się niemal równoznaczne z samowolą i bezbożnictwem. Ale relatywizacja relaty­

wizacji nierówna. Jest jedna relatywizacjaproweniencjiistotnieateistycznej,lek­ komyślna i sobiepańska, pełna zarazem pychy i rozpaczy, prowadząca do erozji wartości i dopraktycznego nihilizmu. Brak jej też konsekwencji i myślowegory­ goru;jejwyznawcy rzadko zdająsobie sprawę, że intelektualniewikłają sięw re- gressusad infinitum. Ale jestrównież relatywizacja religijna,nie tylkowskazana jako dobre narzędzie ekumenicznego dialogu, leczrównież konieczna do życia

wiary. Tylko dziękiniej bowiem możnauratować suwerenność Boga i ochronić Go przed ludzkimi zakusami podporządkowania Gonaszymmyślom, doktrynom, uczuciom czy obrazom. Tylko dzięki niejmożna przeciwdziałać idolatrii.

Nazywam relatywizację religijną, ponieważ wynika onanie tyle z operacji intelektualnychpodyktowanych poznawczym sceptycyzmem, co z wiary. Wiara zaś to nie tyle poruszany woląintelektualny akt zgody na twierdzeniawykracza­ jące poza domenę rozumu, cozaangażowanie całej ludzkiej istoty, intelektu, uczuć,

woli. By się otym przekonać, wystarczypoczytać Ewangelie z dobrymkomenta­ rzem i prześledzić użycie słowa„wiara. Zobaczymy wtedy, że uwierzyć to, na przykład, tyle, co zostać uczniem Jezusa z Nazaretu, a więc nieporównanie wię­ cej niż mocąautorytetu przyjąć pewne niesprawdzone i niesprawdzalnerozumo­

wo twierdzenia i doktryny.W Ewangelii św.Jana wiara nieraz też łączy się zpo­ znaniem. Oczywiście, wpotocznym rozumieniu, ukształtowanym przez nauki przy­ rodnicze, wiara to istotnie pośledni rodzaj wiedzy, anawetnonsens. Faith is be­

lieving things you know to be untrue - przewrotnie podsumował nauczanie Ko­

ścioła pewien angielski gimnazjalista. Lecz w rozumieniu szerszym i głębszym - tu zgodzę się z KompendiumKatechizmu Kościoła Katolickiego -wiara prze­

wyższarozum. „Wiarajesttajemnicą - pisał Frithjof Schuon, szwajcarski mistyk i myśliciel religijny XX wieku - niepodobnabowiem wysłowić jej natury ze wzglę­ du najej głębię. Nie ma słów,by w pełni wyrazić wizję, którajest nadal ślepa, i ślepotę, która już widzi”.

(3)

Wiara i ekumenizm 23

Wróćmy do relatywizacji. Żyjemy w niejednoznacznymświecie sprzeczności, gdzie dobro nie istnieje bez zła, piękno bez brzydoty, a światło bez ciemności.

Toteżjeżeli jako człowiek wierzący - wierzący całą duszą, umysłem i sercem - uznaję istnienie Absolutu, muszęuznać istnienie całej sfery relatywnej. W prze­

ciwnymrazie Absolut niebyłby dla mnie Absolutem. Analogicznie jest z percep­ cją zmiany. Jeżelinawetskłonny jestem twierdzić, że na naszym łez padole wszyst­

ko płynie,a ludzkie życiejest jednym pasmem przemian, muszę ową zmienność odnieść do jednego choćby punktu stałego; inaczej samo pojęcie zmiany traci wszelkisens. To rozumowanie jestproste i niepowinno budzić szczególnych kon­ trowersji. Spory, namiętne inierazbolesne, powstają wtedy, gdy próbujemy okreś­

lić, gdzie przebiega granica między tym,coabsolutne i relatywne. Spory tym trud­

niejsze, żeniema, nie było i niebędzie takiego archimedesowego punktu, który granicę pozwoliłbynamobiektywnie i miarodajnie wytyczyć.

Redakcja „Przeglądu Filozoficznegostawianam godne nie lada mędrca py­

tanie: „Czym jest prawdziwawiara?” Ach, gdybymznał na nie odpowiedź,czuł­

bym się posiadaczem kamieniafilozoficznego, niezadawałbym sobie trudumy­

ślenia i pisania tego artykułu.Gdybymistotnie wiedział, czym jest prawdziwa wia­ ra, stanąłbym na jakimś cokole iludziom prawdęgłosił. A ponieważnie wiem, muszę się mozolić i snuć rozważania na temat religijnego relatywizmu, za które grozićmi będzie - na szczęście tylko metaforycznie - spalenie na stosie. Jestem wprawdzie człowiekiem wierzącym, przywiązanym do wiary protestantem, lecz jednocześniereligijnymliberałemi po trosze relatywistą.Na czym to polega? Otóż w moim przekonaniu religia, wrazzjej twierdzeniami i doktrynami,zjej rytuała­

mi i zwyczajami,jest tylkodrogą, nie celem. Celemjest Absolut, wszystko zaś, co Nimnie jest, jest w mniejszej lub większej mierze relatywne. Relatywne zatem i dogmaty, i teologiczneprawdy.

Wyrażane zazwyczajw postacitwierdzeń, są dziełem człowieka, próbą sfor­

mułowania treści Bożego objawienia. W objawieniu bowiem- twierdził Karl Barth,jedenz największychteologów protestanckichXXstulecia - Bógodsłania nam i komunikuje samego Siebie iswoją wolę wobec świata iczłowieka, nie zaś ogólne prawdy idoktryny. Barthprzekonany był, że teologiamusi znaturyrze­ czy zrezygnować z wszelkich roszczeń do posiadania w swoich twierdzeniach prawdy,ponieważtetwierdzenia prawdziwe wtedy itylko wtedy, kiedyodwra­ cają naszą uwagę od siebie samych, wskazując naBoga jakona ich pierwotny fundament.Nie przeszkodziło to Barthowi napisać liczącej dziesiątki tysięcy stron Dogmatyki kościelneji z ogromnym przekonaniem głosić prawd Bożych. Dogmat pojmowałjednak niejako twierdzenie, leczjako podstawowe datum objawienia, jedyne źródło i normę całejnaszej wiedzy o Bogu.Dlatego dzieło Bartha zawie­ ra w tytule słowo „dogmatyka. Ale źródło inorma wiedzy oBogunie są wcale tożsame z prawdąJego objawienia, pozwalają jedynie na jej intuicyjne i niepełne rozpoznanie. Teologię Barth traktowałwprawdzie jako naukę,ale zdecydowanie

(4)

podkreślał jej prowizoryczny charakter;w jego przekonaniubyła totylko theolo- gia viatorum. Co toznaczy?

To znaczy,że jako ludzie wierzącyjesteśmy powołani przez Słowo Boże do wolności iszukaniaprawdy, ale nie do jej posiadania. Bógnie stawia nas w miej­

scu, lecz wskazuje drogę, któraniema końca. Nie pojmiemynigdy całejPrawdy, choć zawsze będziemypragnęli ją pojąć. Dlategojesteśmystale w ruchu. Nasza wiara nigdynie spoczywa na laurach, nieraz nawet popadawzamęt; czasami zma­

gamy się ze zwątpieniem,czasami po prostu opadamy z sił. Mimo to wierzymy, że w sercu tegoruchuitegozamętujestobjawienie Boga,który nam towarzyszy, który nas stale zaprasza i do niczego nie zmusza, bo - jak powiedział Barth - „czystyprzymusjestzłem, a jego natura jest demoniczna”. Bóg jegozdaniem stanowi prius wszelkiego poznania i doświadczenia; niejest związany ani ogól­ nymikategoriami rozumu, ani żadną rzeczywistością stworzoną. Jegoprawdanie jest podporządkowana naszej prawdzie; Jego objawienie jest ostateczną instan­

cją, odktórej nie możebyć odwołaniadosądów rozumu idoświadczenia.

Rozumowanie Bartha nie jest oczywiście pozbawione słabości, czego nie omieszkali wytknąć mu liczni krytycy.Lecz wsferze wiary ułomnerozumowania nie muszą dyskwalifikować religijnego poznania.Wiemy dziś, na przykład,że tak zwanedowody na istnienie Bogaz rozumowego punktu widzenia warte nie­ wiele. Niemniej mogąone w duszyczłowieka wierzącego pobudzić sui generis niedyskursywną wiedzę, bliższąintuicji niżoperacjomczystego rozumu.Z punk­

tuwidzenia nauki i racjonalnego myśleniaproceduraniedoprzyjęcia.W perspek­

tywie wiary natomiastkonieczna. Tym siębowiem przedmiot religijnego pozna­

niaróżni od przedmiotupoznania naukowego lub czysto myślowego, że w grun­

cie rzeczy niejest wcale przedmiotem, lecz Podmiotem. Człowieka i jegozdol­

nościpoznawcze przewyższa przecieżnieskończenie;dlatego Barth możepowie­ dzieć, że objawienie Boga jest ostateczną instancją, od której nie ma odwołania do sądówrozumui doświadczenia.Sformułowanie filozoficznie zapewneniezbyt fortunne, ale w kontekściezmagań Bartha z zamknięciem Bogawtwierdzeniach filozofii, psychologii, antropologii czy nawet teologii zupełnie zrozumiałe. Za­

mknięty w ludzkichmyślachBóg przestaje być Bogiem, a chrześcijaństwo staje się tylko jednymz elementów ludzkiej kultury, mało w gruncie rzeczy wartym, bo zrodzonymzprojekcji człowieka.Słowem - opium dla ludu. Dlategonerwem myśli Bartha teologa i Bartha człowieka wiary była obrona suwerenności Boga.

Wjakim stopniu taobrona się powiodła- to sprawa osobna, której nie będę tu podejmował. Dość powiedzieć, że Barth wpłynął na prawie całąteologię dwu­ dziestowieczną, nietylko protestancką.

Broniączażarcie suwerenności Boga, Barth daleki byłby od wyciągania rela­ tywistycznych wnioskówzeswoichmyśli. Dlamnie natomiast relatywizm z su­ werenności Boga nieodparcie wynika, ponieważ to właśnie ona wskazuje na Absolut,wobecktóregocałą sferęrelatywnąwidaćtymwyraźniej.Rzecznie jest

(5)

Wiara i ekumenizm 25

oczywiścieprosta; by pójść dalej tym tropem,trzeba byzapewne wyróżnić stop­

nie rzeczywistości relatywnej, zależnie od jej „odległości od Absolutu. Każdy teolog chrześcijański wie przecież, że Bógjest nie tylko transcendentny(czyli ab­

solutny),lecz również immanentnylub, mówiąc nieco inaczej,że Jegotranscen­

dencjajakoś się w immanencji przejawia. Ale jak?Różne na to pytanie dawano odpowiedzi; wchrześcijaństwie ich fundamentem była inkamacjaBoga w Chry­

stusie.Sens wcieleniajednak od samego początku budziłwiele gwałtownych spo­

rów, a jego teologiaobfitowaławtezy, antytezy i syntezy, które wszystkichwcale nie przekonały. Sprawa pozostała nie tylko tajemnicza i niejasna, lecz również niepewna ibynajmniej nie zdołała chrześcijańskiej świadomości ochronić przed pomieszaniemtego,co ludzkie i boskie.

Dlatego Martin Buber, wielki żydowskimyśliciel religijny dwudziestego wieku, choć chrześcijaństwo darzył ogromnymszacunkiem, nieraz zarzucał chrześcija­

nom ,jezusolatrię. Poza tymróżni chrześcijanie w różnych czasachulegali prze­ możnejpokusie ogłaszania fragmentów skończonej, ziemskiej rzeczywistościKró­ lestwemBożym. Dawało to na ogół fatalne skutkiw postaciruchów chiliastycz- nych,których uczestnicy wynosili się ponadprawo moralne, a czując się miesz­

kańcami i zarazem obrońcami ustanowionego jużkrólestwa,bez pardonu, anie­ raz nawetz sadystycznym okrucieństwem mordowali nietylkoswoich zaprzysięg­

łych przeciwników, lecz również zwykłych sceptyków. Wielewskazuje na to, że narodowy socjalizm był współczesnąmutacjąchiliastycznych ruchów, wprawdzie świecką, ale pobudzaną quasi-religijną energią. Nastąpiławnim - jakmówiłErie Voegelin, jeden z najciekawszych myślicieli XX wieku - „immanentyzacja chrześ­

cijańskiego eschatonu. Podobnie miała się rzecz zkomunizmem. Dokonana zaś samowolą człowieka immanentyzacja eschatonu nie tylko całkowicie podważa suwerennośćBoga, lecz takżeabsolutyzuje to, corelatywne.

Narodowysocjalizmi komunizmtoprzypadki wprawdzie skrajne, leczw moim przekonaniu absolutyzacja tego, co relatywne, wjęzyku religijnymzwana idola- trią, zawsze jest złem. Dlatego bardzotrzeba uważać, by ludzkich wypowiedzi nie pomylićz głosem samegoBoga czy osobliwego ssaniaw dołku nie wziąć za mistyczne objawienie. Bo chociaż transcendencja przejawia się w immanencji, choć vestigia Dei otaczająnas wszędzie i towarzyszą przezcałeżycie, jesteśmy istotami skończonymi i ułomnymi, nie tylko moralnie, lecz także poznawczo, i nie mamy dostępu do Absolutu - przynajmniej zanim dostąpimyvisio beatifica.

Jesteśmy zatem skazani na życie w sferze relatywnej, choć tui ówdziemożemy w niej natrafiaćna „punkty uprzywilejowane”, bliższeAbsolutu niżinne. Sądzę więc - idąc tutaj zaBarthem - żereligia, w przeciwieństwie do samego objawie­

nia,jest dziełem i domeną człowieka, pełną półprawd, projekcji i zwykłej nie­ wiary; sądzę również - idąc już dalejniż Barth - żejest sferą relatywną. Jej twier­ dzenianiepewne iprowizoryczne; wyrażać je może nie niewzruszony dogmat, lecz wpełni świadoma swej słabości i ułomności theologiaviatorum, która w swej

(6)

mowie sięga po metaforę czy analogię, broniąc się przed przedstawianiem tego, coniewidzialne i niepojęte, tak jakby było całkowicie widzialne i bez reszty po­

jęte. A wszystko dlatego, że- jak jużmówiłem - Bóg jest suwerenny, wolny i człowieka pod każdymwzględem przekracza. Kiedyzaś mu się objawia,jedno­

cześnie sięprzednim zakrywa.

Powiektoś, że theologia viatorum ioparta na niejwiaraniezmiernie trud­

ne. To prawda. Ale czy chrześcijańska wiara była kiedykolwiek łatwa?Tylko po­

zornie. Wspomniany przed chwilą Eric Voegelinzwraca uwagę, że nitkawiary łącząca chrześcijaninaz Bogiem jestw gruncie rzeczy bardzo wątła. Prawdziwa wiara zna swoją słabość,zwłaszcza że w zachodniej kulturzepojawiłasię w świecie duchowo niemalpustym, odbóstwionym przez wrogiepogańskim bogom chrze­

ścijaństwo. Wiara jest przecież tylko „poręką dóbr, których się spodziewamy, i świadectwem tych rzeczywistości, których nie widzimy (Hbr 11, 1). Do tych słów św. Pawła nieraz nawiązywał Voegelin, twierdząc, że prawdziwe chrześci­ jaństwo jest „heroiczną przygodą”, a nie łademsercai uśmierzeniem wątpliwoś­ ci. Autentyczna wiara ani nie zapewnia poznania Boga, ani nie gwarantujeutrzy­

mania z Nimwięzi. Prowadzi nasona kusytuacjom granicznym, wktórych staje- mytwarzą w twarz z rzeczywistościąostateczną. Wynikające z takiej sytuacjidu­ chowe napięciejestzdaniemVoegelina ponadsiły większościludzi.

Stąd pokusa idolatrii, gnozy i masowej religijności, której patronująbogate środki wspierane przez kościelną lub świecką władzę. Stąd zakorzenionew du­

szachmilionów chrześcijanpoczucie, że wiara,wykładanaautorytatywnie przez Kościół, jestpoznaniem wprawdzie nie naukowym i racjonalnym, leczpewnym i niezawodnym. Tymczasemparadoks wiary często polega na tym, że jej wymiar mistyczny, który pozwala człowiekowi zbliżyć się do Boga, wymaga stanięcia w sytuacji granicznej, gdzie - przynajmniej zrazu - nic niejest pewne i wiary­ godne, ajuż na pewno nie religijne dogmaty i mentalne konstrukcje teologów.

„Wiara jest stałym procesem odrzucania naszych obrazów i pojęć Boga po to,by Bóg mógł być tym, kimjest w swojejwłasnej rzeczywistości; jest to ucieczka stąd, gdzie jesteśmy, tam,gdzie przebywa On”. Tak owierze św. Jana od Krzyżapisze współczesna angielskakarmelitanka Ruth Burrows. Podobnie można byscharak­

teryzowaćwiarę żydowskich proroków,wschodnich Ojców Kościoła, którym bli­

ska byłavianegativa, europejskich mistyków oraz niektórychwspółczesnychteo­ logów i myślicieli.

Czymzatem jestprawdziwa wiara,nie wiemi nie jestem w tej ignorancjiod­ osobniony; mam honor dzielić z wieloma znakomitymimyślicielami, religijny­ mi mędrcami i dążącymi do Bogamistykami. Niewiem też, czym jestprawdzi­ wyekumenizm. Jedno wszak wydaje mi siępewne. Ekumenizm nie poradzi so­

bie bez tak czy inaczej pojętej via negativa,na której będzie się musiał natknąć na poczucie słabości i kruchości własnej wiary zjednej strony, aświadomośćsu­ werennościBoga z drugiej. Ta ostatnia, choć wypływa zteologiiiwiary,jest od­

(7)

Wiara i ekumenizm 27

powiednikiem mistycznej intuicji rzeczywistościostatecznej. Dotykamy tu cieka­

wego paradoksu duchowego życia, który polega najwyraźniej na tym, żeim bar­

dziej człowiekzdaje sobie sprawęz majestatu i transcendencji Boga, z Jego łaski i miłosierdzia, tym mniejszą wagęprzywiązujedoukształtowanych tradycjąi zwy­

czajem Jegoobrazów ipojęć. Imbardziej się kuBogu przybliża, kuTemu,kogo Paul Tillich, idąc w ślad za chrześcijańską tradycją mistyczną, nazwał„Bogiem ponad Bogiem, tymłatwiejmu artykuły wiaryoczyścić z absolutystycznych rosz­

czeń, a nawet zrelatywizować. Tak tylkomożna w moim przekonaniu dojść do sedna ekumenizmu,którego świadomość powinnawyrażać się w zwięzłej formu­

leMikołaja z Kuzy,wielkiego chrześcijańskiego mistyka: Una religio in rituum varietate. Co z tego wynika?

To,po pierwsze, żedróg prowadzących doBogajest wiele; teoretycznie, choć niepraktycznie,nieskończenie wiele. Jeśli bowiem wyobrazimy sobietedrogi jako ścieżki prowadzące na szczyt wysokiej góry, łatwo zorientujemy się, że jest ich bezliku. Każda jestnieco inna, przez inny prowadzi krajobraz,inne przy niejros­ drzewai krzewy, inne ma także podłoże. Lecz wcale nie wszystkie ścieżki doprowadząnas na szczyt góry. Nie każda zatem jest dobra, choć gdy stoimy u podstawy góry, niezmiernie trudno się w tej plątaninie ścieżek zorientować.

Z obrazu góry wynika jeszczejednobardzo ważnespostrzeżenie. Otóżim bliż­

szeszczytu sąte wszystkie ścieżki, tym bliższe sobie nawzajem. Bona szczy­ cie nie ma już wielu krajobrazów,wielu różnych drzewiwieluodmianpodłoża.

Szczyt jest jeden, ścieżek zaś wiele. A dla tego, kto chce do szczytudotrzeć, nie jest sprawą najważniejszą, którą ścieżkąpójdzie.Wybierzenajbliższą,najwygod­ niejszą, najbardziej dostosowanądo jego fizycznych możliwości,zapewne najle­

piej mu znaną.

Tak oto przedstawia sięw moichoczach obraz ekumenizmu, zarównomię­

dzywyznaniowego, jak i międzyreligijnego. Słowem, jeden jest Bóg, lecz wiele religii;jeden jest Bóg, suwerenny i wolny, wieledoniego różnych dróg prowa­

dzi. Czywszystkie są równiedobre? Czy wszystkie prowadzą docelu?Nie, oczy­

wiście, że nie. Ale ich uszeregowanie i zhierarchizowanie towysiłek ogromny, wymagający dobregorozeznania duchów i pracy intelektualnej; powinien onwy­ nikać z kryteriów różnych duchowych tradycji, nie zzaś dogmatów i twierdzeń jednej tylko religii.Trudno wszak twierdzić, żewszyscy ludzieode mnie gorsi

tylko dlatego,że nie są mną.Trudno utrzymywać, że tylko językangielski potrafi wyrazić wszystkie uczucia i myśli, jeśli sięnie znainnychjęzyków.Wdwudzie­

stymwiekunierazjuż się okazywało,że przedkładaniewłasnej wiary nadcudzą i niechęć do innej religii wynikała przede wszystkim z nieznajomości, czasem na­

wettotalnej ignorancjiobcejwiary. Przybliższympoznaniu judaizmu,islamu czy buddyzmu niejednemu szczerze wierzącemuchrześcijaninowiprzychodziło stwier­

dzić,żeżydzi, muzułmanie czy buddyści, choć wierzą inaczej bądź nawet zupeł­

nie inaczej niż my, kroczą własną drogądo Boga, bynajmniej nie wąską, wybo­

(8)

istą izamgloną, ale wielką i wspaniałą. Ci chrześcijanie ku swemu zdumieniu od­

krywali, że duchowyświat innowierców pełen jest nietylko głębokiej pobożno­ ści, lecz równieżłaski Boga. Obawiam się,że jeżelimy, zwykli chrześcijanie, nie pójdziemyśladem tychpionierów wielkiego ekumenizmu, z naszych ekumenicz­

nych spotkań niewiele w gruncie rzeczy wyniknie pozaogólnąuprzejmościąi do­

brą wolą.

Toprawda, żetwierdzenia i dogmaty różnych chrześcijańskich wyznań i róż­

nych religii sąwzajemnie sprzeczne. Nie jest to jednak koniec świataani okazja dopotępieńczych swarów.Czasami bowiem te twierdzenia,ze względu na całko­

wicie inny język religijny,w jakim zostałyużyte, są tylkopozornie sprzeczne. Czy takjest, można mozolnie badać przezpryzmat dialogu i refleksji. Kiedy jednak sprzeczności usunąćjuż nie sposób, warto sobie uzmysłowić, że te twierdzenia nie przecież Bogiem, lecz tylkodrogądo Niego. Być możenawet nieraz mają charakter„strategiczny” czy „dydaktyczny”; ich racjąbytu jest zbawienie czło­ wieka, nie zaś osiągnięcie takiego stanu świadomości,który można by nazwać adequatiorei. Są narzędziami otwarcia naszego ducha, niemusząbyćzatem iden­

tyczne, ważne tylko, by miałytensam skutek.Weźmy dla przykładu takie zjawi­

sko językowejak onomatopeja. Polskie słowo „szeptać” i angielskie „whisper naśladują dźwięk szeptania, każde jednakinaczej,każde z tego dźwięku wychwy­

tuje trochę co innego,każde do niego się zbliża nieco inną drogą. Podobnie jest w świecie religii. Innymizupełnie drogami, często wzajemnie sprzecznymi, do­

chodzą dotej samejrzeczywistości ostatecznej.

Widać już chyba nadto wyraźnie, że spośród dwóch książek zaleconych mi do lektury przez Redakcję „Przeglądu Filozoficznego”nieporównanie bliższy jest mi Piąty wymiar Johna Hicka niż Kompendium Katechizmu Kościoła Katolickie­ go. Kompendium stoi nastraży wyróżnionej pozycjiwiarykatolickiej,co wydaje mi się obronąperspektywy zaściankowej, godnej owej Angielki, która pojąć nie mogła,że język polski może równie dobrze co angielski wyrażać myśli, uczucia czynastroje. Z wszakże różnicą,że Angielka występowała w tej sprawieindy­ widualnie i zadawałapytania,Kościół zaś jest ciałem zbiorowym i feruje miaro­ dajnewyroki. Bliskijest mi pluralizm Hicka, bliska jego via negativa zakorze­ niona w mistyce i świadomości niedającej się wysłowić rzeczywistości ostatecz­ nej. Nie podzielam jednak zawężenia jegohoryzontów do perspektywy poznaw­ czej. Jestem przekonany,że pluralizmnaszkicowanyprzezHickawypływanie tyl­

ko z naszej ułomności poznawczejwobecsuwerennego Boga. Jest równieżowo­

cem Jego łaski.

Jako chrześcijanin wierzę w Boże miłosierdzie. Nie widzę zatem najmniej­ szego powodu, by Bóg miał uprzywilejować chrześcijan czy katolików kosztem wszystkich innych. Równieżzdrowy rozsądek podpowiada mi, że wyróżnienie jed­ nej religiinie ma sensu. Dlaczego? Zjakiejracji? Nikt w tej mierzenie wysunął żadnychsensownychiprzekonujących argumentów.Ponieważ człowiek jest homo

(9)

Wiara i ekumenizm 29

religiosus, aBóg jestmiłosierny, zakładam, że nietylko chrześcijanom, lecztak­ żeżydom,muzułmanom, taoistom, czerwonoskórymIndianomiwielu innym wska­ zał drogę na szczytgóry.Ponieważjest miłosierny,drogę, czyli swoje objawie­

nie, dostosował do warunkówżycia, mentalności i duchowych predyspozycji róż­

nych ludzkich zbiorowości. Gdyby tego nie uczynił, byłby Bogiem wprawdzie wolnym, ale kapryśnym, człowiekowi niewiernym iniesprawiedliwym. Gdyby tego nie uczynił,niebyłbywielki i suwerenny, nie byłby tym, któryjest. Gdyby tegonie uczynił, trudno by mibyłoWeń wierzyć.

Cytaty

Powiązane dokumenty

W połączeniu z niewielką dawką amnezji prowadzi to do pytań w rodzaju: Jak to się mogło stać, że w Polsce rządzą znowu komuniści?. Dlaczego ataki na Kościół zyskują

Autorowi Ewangelii, którym jest umiłowany uczeń, świadek śmierci Jezusa na krzyżu (19,23-26.34) i świadek Jezusa zmar- twychwstałego (21,7), bardzo zależy na tym, aby

Wiele wskazuje na to, Ĕe ten ro- dzaj twórczoĈci, której przedmiotem jest przestrzeþ w skali rozlegäej nie jest w Polsce praktykowany... Gorzej z nowymi zaäo- Ĕeniami

Mógł swoją refleksją ogarnąć wiele Bożych spraw, które w Jego życiu się ujawniły i miały swoje stabilne

Jeżeli mianowicie zakładamy, że funkcja pojawia się jako logiczne następstwo pewnej konfiguracji przyczynowej, to oczywiście nie może być tej konfiguracji

zofii ustnej Platona. Względem żadnego innego antycznego autora nauka nie ośmiela się na luksus odrzucenia jednej z dwóch istniejących gałęzi tradycji. Chociaż

Niewykluczone jednak, że znajdzie się garstka ludzi, którzy zechcą uwolnić się od owego dylematu w taki sam sposób, jaki znajdujemy w Człowieku-Bogu i odwołując się do

władzy bardziej niebezpiecznym, niż brak popularności, z opisa- nym wyżej przeświadczeniem społecznym musi - zdaniem wielu respondentów - liczyć się każda przyszła