Przegląd Filozoficzny — Nowa Seria R. 15:2006, Nr 1 (57), ISSN 1230-1493
Krzysztof Dorosz
Wiara i ekumenizm
Prawdziwy mędrzec nie jest przywiązany do takiej czy innej formuły wiary Ibn al-Arabi
Dawno, dawno temu, kiedy byłem małym chłopcemi mieszkałem z rodzica mi w Londynie, do mojejmatki podeszła pewnego razu gospodyni naszego domu, Angielka, i powiedziała
- Bardzo przepraszam, że pytam,ale proszę mi powiedzieć, czy pani zawsze rozmawia ze swoim mężempo polsku?
- Ależ tak - uśmiechnęła się matka.
- Ale czypani - ciągnęła dalej Angielka -naprawdęmoże bez kłopotu po wiedzieć wszystkopo polsku?
- Oczywiście - powiedziała matka - żadnych kłopotównigdynie miałam.
- To zdumiewające - zdziwiła się gospodyni -poprostu zdumiewające.
Zdumienienaszej gospodyni rzuca światłona psychologiczny problem eku menizmu. Bo jeśli komuś trudno pojąć, że obcy językwcale nie gorszyjest od mowy ojczystej, jeszcze trudniej będzie mu zrozumieć, żeobca wiara możerów niedobrze prowadzić ku Bogu. Język jest tylko narzędziem, wiara zaś drogądo prawdy i do zbawienia. Wiarą, podobnie jak językiem, człowiek na ogółnasiąka od dzieciństwa; doktryna i praktyki religijne tworzą bogatą sieć odruchów wa
runkowych, naktóre bardzo trudnospojrzećz poznawczego dystansu,awyzwo
lić się od nichjeszczetrudniej. Każda wielka religia jest całymmakrokosmosem uczuć i myśli, nadziei ilękówczłowieka,jego wzlotówi upadków. Każda religia żyje wblasku iw cieniu rzeczywistości ostatecznej,często nieświadoma granicy między ciemnością i światłem. Dlatego intuicje, myśli i obrazy znaturyrzeczy niepewne uzna za pewniki, sprawom zaś niebudzącym większych wątpliwości przypisze tajemniczą głębię.Amówiąc wprost, każda religia nieraz popełniagrzech idolatrii, ludziom i rzeczom nadając statusboski, boskim zaś ludzki i rzeczowy.
To pomieszanie wynika z samej istotyreligii i radykalnie zaradzić mu nie spo
sób; można tylko dążyć dojej oczyszczeniaz balastubałwochwalstwa, choć za-
danie to bodaj nieskończone,wymagającenie tylkobiegłości intelektualnej, lecz zaangażowaniawszystkich duchowych władz człowieka.Takąpróbę podjęła Re formacja; ogarnięci jej duchem ludzie z pasją przeciwstawiali się nie tyleKościo łowi katolickiemu jako takiemu,co zawłaszczeniu prerogatywboskichprzez czło
wieka. Z biegiem czasujednak protestanci teżbyli skłonni podporządkowywać Bogaludzkim myślom i działaniom, tyleżeniewKościele, a w kulturze.
Idolatria,pomieszanie spraw ludzkichiboskich,przywiązanie do własnej wiary jako jedynej drogi zbawienia znacznie utrudniają ekumeniczny dialog. Utrudnia ją, lecz nieuniemożliwiają. Podstawą dialogu jest dobra wola i szacunekdo part nera. Lecz to nie wystarczy; potrzebnajestjeszcze daleko posunięta otwartość i gotowość do relatywizacji przynajmniejniektórych spośród własnychpoglądów.
Relatywizacji? - zdziwią sięzapewne czytelnicy. Przecież to pojęcie doczekało się ostatnio bardzozłejprasy w gronie ludzi wierzących,zwłaszcza w Polsce. Stało się niemal równoznaczne z samowolą i bezbożnictwem. Ale relatywizacja relaty
wizacji nierówna. Jest jedna relatywizacjaproweniencjiistotnieateistycznej,lek komyślna i sobiepańska, pełna zarazem pychy i rozpaczy, prowadząca do erozji wartości i dopraktycznego nihilizmu. Brak jej też konsekwencji i myślowegory goru;jejwyznawcy rzadko zdająsobie sprawę, że intelektualniewikłają sięw re- gressusad infinitum. Ale jestrównież relatywizacja religijna,nie tylkowskazana jako dobre narzędzie ekumenicznego dialogu, leczrównież konieczna do życia
wiary. Tylko dziękiniej bowiem możnauratować suwerenność Boga i ochronić Go przed ludzkimi zakusami podporządkowania Gonaszymmyślom, doktrynom, uczuciom czy obrazom. Tylko dzięki niejmożna przeciwdziałać idolatrii.
Nazywam tę relatywizację religijną, ponieważ wynika onanie tyle z operacji intelektualnychpodyktowanych poznawczym sceptycyzmem, co z wiary. Wiara zaś to nie tyle poruszany woląintelektualny akt zgody na twierdzeniawykracza jące poza domenę rozumu, cozaangażowanie całej ludzkiej istoty, intelektu, uczuć,
woli. By się otym przekonać, wystarczypoczytać Ewangelie z dobrymkomenta rzem i prześledzić użycie słowa„wiara”. Zobaczymy wtedy, że uwierzyć to, na przykład, tyle, co zostać uczniem Jezusa z Nazaretu, a więc nieporównanie wię cej niż mocąautorytetu przyjąć pewne niesprawdzone i niesprawdzalnerozumo
wo twierdzenia i doktryny.W Ewangelii św.Jana wiara nieraz też łączy się zpo znaniem. Oczywiście, wpotocznym rozumieniu, ukształtowanym przez nauki przy rodnicze, wiara to istotnie pośledni rodzaj wiedzy, anawetnonsens. Faith is be
lieving things you know to be untrue - przewrotnie podsumował nauczanie Ko
ścioła pewien angielski gimnazjalista. Lecz w rozumieniu szerszym i głębszym - tu zgodzę się z KompendiumKatechizmu Kościoła Katolickiego -wiara prze
wyższarozum. „Wiarajesttajemnicą - pisał Frithjof Schuon, szwajcarski mistyk i myśliciel religijny XX wieku - niepodobnabowiem wysłowić jej natury ze wzglę du najej głębię. Nie ma słów,by w pełni wyrazić wizję, którajest nadal ślepa, i ślepotę, która już widzi”.
Wiara i ekumenizm 23
Wróćmy do relatywizacji. Żyjemy w niejednoznacznymświecie sprzeczności, gdzie dobro nie istnieje bez zła, piękno bez brzydoty, a światło bez ciemności.
Toteżjeżeli jako człowiek wierzący - wierzący całą duszą, umysłem i sercem - uznaję istnienie Absolutu, muszęuznać istnienie całej sfery relatywnej. W prze
ciwnymrazie Absolut niebyłby dla mnie Absolutem. Analogicznie jest z percep cją zmiany. Jeżelinawetskłonny jestem twierdzić, że na naszym łez padole wszyst
ko płynie,a ludzkie życiejest jednym pasmem przemian, muszę ową zmienność odnieść do jednego choćby punktu stałego; inaczej samo pojęcie zmiany traci wszelkisens. To rozumowanie jestproste i niepowinno budzić szczególnych kon trowersji. Spory, namiętne inierazbolesne, powstają wtedy, gdy próbujemy okreś
lić, gdzie przebiega granica między tym,coabsolutne i relatywne. Spory tym trud
niejsze, żeniema, nie było i niebędzie takiego archimedesowego punktu, który tę granicę pozwoliłbynamobiektywnie i miarodajnie wytyczyć.
Redakcja „Przeglądu Filozoficznego”stawianam godne nie lada mędrca py
tanie: „Czym jest prawdziwawiara?” Ach, gdybymznał na nie odpowiedź,czuł
bym się posiadaczem kamieniafilozoficznego, niezadawałbym sobie trudumy
ślenia i pisania tego artykułu.Gdybymistotnie wiedział, czym jest prawdziwa wia ra, stanąłbym na jakimś cokole iludziom prawdęgłosił. A ponieważnie wiem, muszę się mozolić i snuć rozważania na temat religijnego relatywizmu, za które grozićmi będzie - na szczęście tylko metaforycznie - spalenie na stosie. Jestem wprawdzie człowiekiem wierzącym, przywiązanym do wiary protestantem, lecz jednocześniereligijnymliberałemi po trosze relatywistą.Na czym to polega? Otóż w moim przekonaniu religia, wrazzjej twierdzeniami i doktrynami,zjej rytuała
mi i zwyczajami,jest tylkodrogą, nie celem. Celemjest Absolut, wszystko zaś, co Nimnie jest, jest w mniejszej lub większej mierze relatywne. Relatywnesą zatem i dogmaty, i teologiczneprawdy.
Wyrażane zazwyczajw postacitwierdzeń, są dziełem człowieka, próbą sfor
mułowania treści Bożego objawienia. W objawieniu bowiem- twierdził Karl Barth,jedenz największychteologów protestanckichXXstulecia - Bógodsłania nam i komunikuje samego Siebie iswoją wolę wobec świata iczłowieka, nie zaś ogólne prawdy idoktryny. Barthprzekonany był, że teologiamusi znaturyrze czy zrezygnować z wszelkich roszczeń do posiadania w swoich twierdzeniach prawdy,ponieważtetwierdzenia sąprawdziwe wtedy itylko wtedy, kiedyodwra cają naszą uwagę od siebie samych, wskazując naBoga jakona ich pierwotny fundament.Nie przeszkodziło to Barthowi napisać liczącej dziesiątki tysięcy stron Dogmatyki kościelneji z ogromnym przekonaniem głosić prawd Bożych. Dogmat pojmowałjednak niejako twierdzenie, leczjako podstawowe datum objawienia, jedyne źródło i normę całejnaszej wiedzy o Bogu.Dlatego dzieło Bartha zawie ra w tytule słowo „dogmatyka”. Ale źródło inorma wiedzy oBogunie są wcale tożsame z prawdąJego objawienia, pozwalają jedynie na jej intuicyjne i niepełne rozpoznanie. Teologię Barth traktowałwprawdzie jako naukę,ale zdecydowanie
podkreślał jej prowizoryczny charakter;w jego przekonaniubyła totylko theolo- gia viatorum. Co toznaczy?
To znaczy,że jako ludzie wierzącyjesteśmy powołani przez Słowo Boże do wolności iszukaniaprawdy, ale nie do jej posiadania. Bógnie stawia nas w miej
scu, lecz wskazuje drogę, któraniema końca. Nie pojmiemynigdy całejPrawdy, choć zawsze będziemypragnęli ją pojąć. Dlategojesteśmystale w ruchu. Nasza wiara nigdynie spoczywa na laurach, nieraz nawet popadawzamęt; czasami zma
gamy się ze zwątpieniem,czasami po prostu opadamy z sił. Mimo to wierzymy, że w sercu tegoruchuitegozamętujestobjawienie Boga,który nam towarzyszy, który nas stale zaprasza i do niczego nie zmusza, bo - jak powiedział Barth - „czystyprzymusjestzłem, a jego natura jest demoniczna”. Bóg jegozdaniem stanowi prius wszelkiego poznania i doświadczenia; niejest związany ani ogól nymikategoriami rozumu, ani żadną rzeczywistością stworzoną. Jegoprawdanie jest podporządkowana naszej prawdzie; Jego objawienie jest ostateczną instan
cją, odktórej nie możebyć odwołaniadosądów rozumu idoświadczenia.
Rozumowanie Bartha nie jest oczywiście pozbawione słabości, czego nie omieszkali wytknąć mu liczni krytycy.Lecz wsferze wiary ułomnerozumowania nie muszą dyskwalifikować religijnego poznania.Wiemy dziś, na przykład,że tak zwanedowody na istnienie Boga są z rozumowego punktu widzenia warte nie wiele. Niemniej mogąone w duszyczłowieka wierzącego pobudzić sui generis niedyskursywną wiedzę, bliższąintuicji niżoperacjomczystego rozumu.Z punk
tuwidzenia nauki i racjonalnego myśleniaproceduraniedoprzyjęcia.W perspek
tywie wiary natomiastkonieczna. Tym siębowiem przedmiot religijnego pozna
niaróżni od przedmiotupoznania naukowego lub czysto myślowego, że w grun
cie rzeczy niejest wcale przedmiotem, lecz Podmiotem. Człowieka i jegozdol
nościpoznawcze przewyższa przecieżnieskończenie;dlatego Barth możepowie dzieć, że objawienie Boga jest ostateczną instancją, od której nie ma odwołania do sądówrozumui doświadczenia.Sformułowanie filozoficznie zapewneniezbyt fortunne, ale w kontekściezmagań Bartha z zamknięciem Bogawtwierdzeniach filozofii, psychologii, antropologii czy nawet teologii zupełnie zrozumiałe. Za
mknięty w ludzkichmyślachBóg przestaje być Bogiem, a chrześcijaństwo staje się tylko jednymz elementów ludzkiej kultury, mało w gruncie rzeczy wartym, bo zrodzonymzprojekcji człowieka.Słowem - opium dla ludu. Dlategonerwem myśli Bartha teologa i Bartha człowieka wiary była obrona suwerenności Boga.
Wjakim stopniu taobrona się powiodła- to sprawa osobna, której nie będę tu podejmował. Dość powiedzieć, że Barth wpłynął na prawie całąteologię dwu dziestowieczną, nietylko protestancką.
Broniączażarcie suwerenności Boga, Barth daleki byłby od wyciągania rela tywistycznych wnioskówzeswoichmyśli. Dlamnie natomiast relatywizm z su werenności Boga nieodparcie wynika, ponieważ to właśnie ona wskazuje na Absolut,wobecktóregocałą sferęrelatywnąwidaćtymwyraźniej.Rzecznie jest
Wiara i ekumenizm 25
oczywiścieprosta; by pójść dalej tym tropem,trzeba byzapewne wyróżnić stop
nie rzeczywistości relatywnej, zależnie od jej „odległości” od Absolutu. Każdy teolog chrześcijański wie przecież, że Bógjest nie tylko transcendentny(czyli ab
solutny),lecz również immanentnylub, mówiąc nieco inaczej,że Jegotranscen
dencjajakoś się w immanencji przejawia. Ale jak?Różne na to pytanie dawano odpowiedzi; wchrześcijaństwie ich fundamentem była inkamacjaBoga w Chry
stusie.Sens wcieleniajednak od samego początku budziłwiele gwałtownych spo
rów, a jego teologiaobfitowaławtezy, antytezy i syntezy, które wszystkichwcale nie przekonały. Sprawa pozostała nie tylko tajemnicza i niejasna, lecz również niepewna ibynajmniej nie zdołała chrześcijańskiej świadomości ochronić przed pomieszaniemtego,co ludzkie i boskie.
Dlatego Martin Buber, wielki żydowskimyśliciel religijny dwudziestego wieku, choć chrześcijaństwo darzył ogromnymszacunkiem, nieraz zarzucał chrześcija
nom ,jezusolatrię”. Poza tymróżni chrześcijanie w różnych czasachulegali prze możnejpokusie ogłaszania fragmentów skończonej, ziemskiej rzeczywistościKró lestwemBożym. Dawało to na ogół fatalne skutkiw postaciruchów chiliastycz- nych,których uczestnicy wynosili się ponadprawo moralne, a czując się miesz
kańcami i zarazem obrońcami ustanowionego jużkrólestwa,bez pardonu, anie raz nawetz sadystycznym okrucieństwem mordowali nietylkoswoich zaprzysięg
łych przeciwników, lecz również zwykłych sceptyków. Wielewskazuje na to, że narodowy socjalizm był współczesnąmutacjąchiliastycznych ruchów, wprawdzie świecką, ale pobudzaną quasi-religijną energią. Nastąpiławnim - jakmówiłErie Voegelin, jeden z najciekawszych myślicieli XX wieku - „immanentyzacja chrześ
cijańskiego eschatonu”. Podobnie miała się rzecz zkomunizmem. Dokonana zaś samowolą człowieka immanentyzacja eschatonu nie tylko całkowicie podważa suwerennośćBoga, lecz takżeabsolutyzuje to, corelatywne.
Narodowysocjalizmi komunizmtoprzypadki wprawdzie skrajne, leczw moim przekonaniu absolutyzacja tego, co relatywne, wjęzyku religijnymzwana idola- trią, zawsze jest złem. Dlatego bardzotrzeba uważać, by ludzkich wypowiedzi nie pomylićz głosem samegoBoga czy osobliwego ssaniaw dołku nie wziąć za mistyczne objawienie. Bo chociaż transcendencja przejawia się w immanencji, choć vestigia Dei otaczająnas wszędzie i towarzyszą przezcałeżycie, jesteśmy istotami skończonymi i ułomnymi, nie tylko moralnie, lecz także poznawczo, i nie mamy dostępu do Absolutu - przynajmniej zanim dostąpimyvisio beatifica.
Jesteśmy zatem skazani na życie w sferze relatywnej, choć tui ówdziemożemy w niej natrafiaćna „punkty uprzywilejowane”, bliższeAbsolutu niżinne. Sądzę więc - idąc tutaj zaBarthem - żereligia, w przeciwieństwie do samego objawie
nia,jest dziełem i domeną człowieka, pełną półprawd, projekcji i zwykłej nie wiary; sądzę również - idąc już dalejniż Barth - żejest sferą relatywną. Jej twier dzeniasąniepewne iprowizoryczne; wyrażać je może nie niewzruszony dogmat, lecz wpełni świadoma swej słabości i ułomności theologiaviatorum, która w swej
mowie sięga po metaforę czy analogię, broniąc się przed przedstawianiem tego, coniewidzialne i niepojęte, tak jakby było całkowicie widzialne i bez reszty po
jęte. A wszystko dlatego, że- jak jużmówiłem - Bóg jest suwerenny, wolny i człowieka pod każdymwzględem przekracza. Kiedyzaś mu się objawia,jedno
cześnie sięprzednim zakrywa.
Powiektoś, że theologia viatorum ioparta na niejwiarasąniezmiernie trud
ne. To prawda. Ale czy chrześcijańska wiara była kiedykolwiek łatwa?Tylko po
zornie. Wspomniany przed chwilą Eric Voegelinzwraca uwagę, że nitkawiary łącząca chrześcijaninaz Bogiem jestw gruncie rzeczy bardzo wątła. Prawdziwa wiara zna swoją słabość,zwłaszcza że w zachodniej kulturzepojawiłasię w świecie duchowo niemalpustym, odbóstwionym przez wrogiepogańskim bogom chrze
ścijaństwo. Wiara jest przecież tylko „poręką dóbr, których się spodziewamy, i świadectwem tych rzeczywistości, których nie widzimy” (Hbr 11, 1). Do tych słów św. Pawła nieraz nawiązywał Voegelin, twierdząc, że prawdziwe chrześci jaństwo jest „heroiczną przygodą”, a nie łademsercai uśmierzeniem wątpliwoś ci. Autentyczna wiara ani nie zapewnia poznania Boga, ani nie gwarantujeutrzy
mania z Nimwięzi. Prowadzi nasona kusytuacjom granicznym, wktórych staje- mytwarzą w twarz z rzeczywistościąostateczną. Wynikające z takiej sytuacjidu chowe napięciejestzdaniemVoegelina ponadsiły większościludzi.
Stąd pokusa idolatrii, gnozy i masowej religijności, której patronująbogate środki wspierane przez kościelną lub świecką władzę. Stąd zakorzenionew du
szachmilionów chrześcijanpoczucie, że wiara,wykładanaautorytatywnie przez Kościół, jestpoznaniem wprawdzie nie naukowym i racjonalnym, leczpewnym i niezawodnym. Tymczasemparadoks wiary często polega na tym, że jej wymiar mistyczny, który pozwala człowiekowi zbliżyć się do Boga, wymaga stanięcia w sytuacji granicznej, gdzie - przynajmniej zrazu - nic niejest pewne i wiary godne, ajuż na pewno nie religijne dogmaty i mentalne konstrukcje teologów.
„Wiara jest stałym procesem odrzucania naszych obrazów i pojęć Boga po to,by Bóg mógł być tym, kimjest w swojejwłasnej rzeczywistości; jest to ucieczka stąd, gdzie jesteśmy, tam,gdzie przebywa On”. Tak owierze św. Jana od Krzyżapisze współczesna angielskakarmelitanka Ruth Burrows. Podobnie można byscharak
teryzowaćwiarę żydowskich proroków,wschodnich Ojców Kościoła, którym bli
ska byłavianegativa, europejskich mistyków oraz niektórychwspółczesnychteo logów i myślicieli.
Czymzatem jestprawdziwa wiara,nie wiemi nie jestem w tej ignorancjiod osobniony; mam honor dzielić ją z wieloma znakomitymimyślicielami, religijny mi mędrcami i dążącymi do Bogamistykami. Niewiem też, czym jestprawdzi wyekumenizm. Jedno wszak wydaje mi siępewne. Ekumenizm nie poradzi so
bie bez tak czy inaczej pojętej via negativa,na której będzie się musiał natknąć na poczucie słabości i kruchości własnej wiary zjednej strony, aświadomośćsu werennościBoga z drugiej. Ta ostatnia, choć wypływa zteologiiiwiary,jest od
Wiara i ekumenizm 27
powiednikiem mistycznej intuicji rzeczywistościostatecznej. Dotykamy tu cieka
wego paradoksu duchowego życia, który polega najwyraźniej na tym, żeim bar
dziej człowiekzdaje sobie sprawęz majestatu i transcendencji Boga, z Jego łaski i miłosierdzia, tym mniejszą wagęprzywiązujedoukształtowanych tradycjąi zwy
czajem Jegoobrazów ipojęć. Imbardziej się kuBogu przybliża, kuTemu,kogo Paul Tillich, idąc w ślad za chrześcijańską tradycją mistyczną, nazwał„Bogiem ponad Bogiem”, tymłatwiejmu artykuły wiaryoczyścić z absolutystycznych rosz
czeń, a nawet zrelatywizować. Tak tylkomożna w moim przekonaniu dojść do sedna ekumenizmu,którego świadomość powinnawyrażać się w zwięzłej formu
leMikołaja z Kuzy,wielkiego chrześcijańskiego mistyka: Una religio in rituum varietate. Co z tego wynika?
To,po pierwsze, żedróg prowadzących doBogajest wiele; teoretycznie, choć niepraktycznie,nieskończenie wiele. Jeśli bowiem wyobrazimy sobietedrogi jako ścieżki prowadzące na szczyt wysokiej góry, łatwo zorientujemy się, że jest ich bezliku. Każda jestnieco inna, przez inny prowadzi krajobraz,inne przy niejros ną drzewai krzewy, inne ma także podłoże. Lecz wcale nie wszystkie ścieżki doprowadząnas na szczyt góry. Nie każda zatem jest dobra, choć gdy stoimy u podstawy góry, niezmiernie trudno się w tej plątaninie ścieżek zorientować.
Z obrazu góry wynika jeszczejednobardzo ważnespostrzeżenie. Otóżim bliż
szeszczytu sąte wszystkie ścieżki, tym bliższe są sobie nawzajem. Bona szczy cie nie ma już wielu krajobrazów,wielu różnych drzewiwieluodmianpodłoża.
Szczyt jest jeden, ścieżek zaś wiele. A dla tego, kto chce do szczytudotrzeć, nie jest sprawą najważniejszą, którą ścieżkąpójdzie.Wybierzenajbliższą,najwygod niejszą, najbardziej dostosowanądo jego fizycznych możliwości,zapewne najle
piej mu znaną.
Tak oto przedstawia sięw moichoczach obraz ekumenizmu, zarównomię
dzywyznaniowego, jak i międzyreligijnego. Słowem, jeden jest Bóg, lecz wiele religii;jeden jest Bóg, suwerenny i wolny, wieledoniego różnych dróg prowa
dzi. Czywszystkie są równiedobre? Czy wszystkie prowadzą docelu?Nie, oczy
wiście, że nie. Ale ich uszeregowanie i zhierarchizowanie towysiłek ogromny, wymagający dobregorozeznania duchów i pracy intelektualnej; powinien onwy nikać z kryteriów różnych duchowych tradycji, nie zzaś dogmatów i twierdzeń jednej tylko religii.Trudno wszak twierdzić, żewszyscy ludzie są ode mnie gorsi
tylko dlatego,że nie są mną.Trudno utrzymywać, że tylko językangielski potrafi wyrazić wszystkie uczucia i myśli, jeśli sięnie znainnychjęzyków.Wdwudzie
stymwiekunierazjuż się okazywało,że przedkładaniewłasnej wiary nadcudzą i niechęć do innej religii wynikała przede wszystkim z nieznajomości, czasem na
wettotalnej ignorancjiobcejwiary. Przybliższympoznaniu judaizmu,islamu czy buddyzmu niejednemu szczerze wierzącemuchrześcijaninowiprzychodziło stwier
dzić,żeżydzi, muzułmanie czy buddyści, choć wierzą inaczej bądź nawet zupeł
nie inaczej niż my, kroczą własną drogądo Boga, bynajmniej nie wąską, wybo
istą izamgloną, ale wielką i wspaniałą. Ci chrześcijanie ku swemu zdumieniu od
krywali, że duchowyświat innowierców pełen jest nietylko głębokiej pobożno ści, lecz równieżłaski Boga. Obawiam się,że jeżelimy, zwykli chrześcijanie, nie pójdziemyśladem tychpionierów wielkiego ekumenizmu, z naszych ekumenicz
nych spotkań niewiele w gruncie rzeczy wyniknie pozaogólnąuprzejmościąi do
brą wolą.
Toprawda, żetwierdzenia i dogmaty różnych chrześcijańskich wyznań i róż
nych religii sąwzajemnie sprzeczne. Nie jest to jednak koniec świataani okazja dopotępieńczych swarów.Czasami bowiem te twierdzenia,ze względu na całko
wicie inny język religijny,w jakim zostałyużyte, są tylkopozornie sprzeczne. Czy takjest, można mozolnie badać przezpryzmat dialogu i refleksji. Kiedy jednak sprzeczności usunąćjuż nie sposób, warto sobie uzmysłowić, że te twierdzenia nie są przecież Bogiem, lecz tylkodrogądo Niego. Być możenawet nieraz mają charakter„strategiczny” czy „dydaktyczny”; ich racjąbytu jest zbawienie czło wieka, nie zaś osiągnięcie takiego stanu świadomości,który można by nazwać adequatiorei. Są narzędziami otwarcia naszego ducha, niemusząbyćzatem iden
tyczne, ważne tylko, by miałytensam skutek.Weźmy dla przykładu takie zjawi
sko językowejak onomatopeja. Polskie słowo „szeptać” i angielskie „whisper” naśladują dźwięk szeptania, każde jednakinaczej,każde z tego dźwięku wychwy
tuje trochę co innego,każde do niego się zbliża nieco inną drogą. Podobnie jest w świecie religii. Innymizupełnie drogami, często wzajemnie sprzecznymi, do
chodzą dotej samejrzeczywistości ostatecznej.
Widać już chyba nadto wyraźnie, że spośród dwóch książek zaleconych mi do lektury przez Redakcję „Przeglądu Filozoficznego”nieporównanie bliższy jest mi Piąty wymiar Johna Hicka niż Kompendium Katechizmu Kościoła Katolickie go. Kompendium stoi nastraży wyróżnionej pozycjiwiarykatolickiej,co wydaje mi się obronąperspektywy zaściankowej, godnej owej Angielki, która pojąć nie mogła,że język polski może równie dobrze co angielski wyrażać myśli, uczucia czynastroje. Ztą wszakże różnicą,że Angielka występowała w tej sprawieindy widualnie i zadawałapytania,Kościół zaś jest ciałem zbiorowym i feruje miaro dajnewyroki. Bliskijest mi pluralizm Hicka, bliska jego via negativa zakorze niona w mistyce i świadomości niedającej się wysłowić rzeczywistości ostatecz nej. Nie podzielam jednak zawężenia jegohoryzontów do perspektywy poznaw czej. Jestem przekonany,że pluralizmnaszkicowanyprzezHickawypływanie tyl
ko z naszej ułomności poznawczejwobecsuwerennego Boga. Jest równieżowo
cem Jego łaski.
Jako chrześcijanin wierzę w Boże miłosierdzie. Nie widzę zatem najmniej szego powodu, by Bóg miał uprzywilejować chrześcijan czy katolików kosztem wszystkich innych. Równieżzdrowy rozsądek podpowiada mi, że wyróżnienie jed nej religiinie ma sensu. Dlaczego? Zjakiejracji? Nikt w tej mierzenie wysunął żadnychsensownychiprzekonujących argumentów.Ponieważ człowiek jest homo
Wiara i ekumenizm 29
religiosus, aBóg jestmiłosierny, zakładam, że nietylko chrześcijanom, lecztak żeżydom,muzułmanom, taoistom, czerwonoskórymIndianomiwielu innym wska zał drogę na szczytgóry.Ponieważjest miłosierny,tędrogę, czyli swoje objawie
nie, dostosował do warunkówżycia, mentalności i duchowych predyspozycji róż
nych ludzkich zbiorowości. Gdyby tego nie uczynił, byłby Bogiem wprawdzie wolnym, ale kapryśnym, człowiekowi niewiernym iniesprawiedliwym. Gdyby tego nie uczynił,niebyłbywielki i suwerenny, nie byłby tym, któryjest. Gdyby tegonie uczynił, trudno by mibyłoWeń wierzyć.