JU L JU S Z KADEN-B ANDROWSKI
ZYCIE
CHOPIM
G E B E T H N E R i W O L F F
ii
I
Ż Y C I E C H O P I N A
JU U U S Z A KAD EN -BAN D RO W SK IEG O
N IEZG U ŁA , p o w ie ś ć , L w ó w t9 U , w y czerp an e
ZAW ODY, n o w e le, w y d . II, W a rsz a w a 1922, w y c ze rp a n e P R O C H , p o w ie ść , w y d . II, W a rsz a w a 1921, w y c ze rp a n e ZB Y TK I, n o w e le, K ra k ó w 1914, w y czerp an e
PIŁSUDCZYCY, w y d . VI , W a rs z a w a MST ISK R Y , W ie d e ń 1915
B IT W A PO D KONARAMI, W ie d eń 1915 MOGIŁY, w y d . II, L u b lin
S P O T K A N IE , n o w e le . W a rs z a w a 1917, w y c ze rp a n e Ł U K , p o w ie ść , w y d . II, W a rsz a w a 1929
W Y P R A W A W ILE Ń SK A , W a rsz a w a 1919, w y czerp an e PO D PU Ł K O W N IK LIS-K U LA , w y d . V II, W a rsz a w a 19:16 W IA N K I, W a rsz a w a 1920, w y c ze rp a n e
W IO SN A 1920 ROKU, W a r sz a w a 1921, w y c ze rp a n e RU BIK O N , n o w ele, W a rsz a w a 1921
G EN ERA Ł BARCZ, p o w ie ść , w y d . II, L w ó w 193»
W A K A C JE MOICH DZIECI, n o w e le, W a rsz a w a 1924, w y c ze rp a n e PRZYM IERZE SERC. n o w e le, w y d . II, Zam ość 1930
M IASTO M OJEJ M ATKI, w y d . V, L w ó w -W a rsza w a 1936
W CIENIU ZAPOM NIANEJ OLSZYNY (Z cykln: M iasto m o je j m a tk i) w y d . IV ,
& w ó w -W arszaw a 1936
EU RO PA ZBIERA SIA N O , L w ó w -W a rsz a w a 1926
NAD BRZEGIEM W IE L K IE J R ZEKI, w y d . III, L w ó w -W a rsz a w a 1936 RZYMIANIE W SC H O D U , W a rsz a w a 1929, n a k l. S ek cji B ib lio filó w P o l. U niw -
W a rs z . w y c ze rp a n e NA PR O G U , W a rsz a w a 1928 S T E F A N ŻEROM SKI, L w ó w 1930 TRZY W Y P R A W Y , L w ó w 1930
PIÓ R O , MIŁOŚĆ I K O B IET A , L w ów 1931 ZA STOŁEM I NA RYNKU, L w ó w 1931 ACIAKI Z P IE R W S Z E J A, L w ó w 1932 BUDUJMY SZKOŁY, W a rs z a w a 1933
M ATEUSZ BIGDA (Z cy k lu „ C z a rn e s k rz y d ła ” )
I G ru n t,W a rs z a w a , 1933.11 M asło ,W a rsza w a 1933. III S p iż a rn ia ,W a rs z a w a l933 POD B E L W E D E R E M , W a rsz a w a 1936
DROGĄ W O LN O ŚC I, W a rsz a w a 1936
LENORA (Z cyklu. „ C zarn e s k rz y d ła ” l) w y d . U l, W a rs z a w a 1937 TA D EU SZ (Z cy k lu „ C z a rn e s k rz y d ła ” II) w y d . II, W arszawka 1937
J U L J U S Z K A D E N - B A N D R O W S K I
Ż Y C I E
CHOPINA
G E B E T H N E R I W O L F F
1 9 3 8
O k ład k a, o z d o b n ik i w te k ś c ie o ra z u k ła d g ra fic z n y T A D E U S Z A P I O T R O W S K I E G O
P o r tr e t C h opina p rz e d ty tu łe m w e d łu g o b ra z u D E L A C R O I X
8 2 3 4 3
Z akłady D ru k a rsk ie F . W y sz y ń s k i i S-ka, W a r sz a w a
CZYM BYŁ CHOPIN
CZYM BYŁ CHOPIN
d czasu, gdy się objaw ił, słuchamy w zadziwieniu, w olśnieniu, słuchamy ze łzami w oczach, my ojco
wie, dziadow ie nasi, my Polacy i wszyscy inni n a wszyst
kich ziemiach i wyspach tego świata. A już dla nas, Polaków, łaska to szczególniejsza i niepom ierne szczęś
cie, bo gdzie jesteśmy, choćby najd alej od ojczyzny, gdy tylko ton czarowny tego m istrza zabrzmi, śm ieją się do nas ludzie z wdzięcznością, jakbyśm y się i my, ziomkowie Fryderyka, jeszcze w lat praw ie sto po jego odejściu, do geniusza jego naszą współpracą przyczyniali.
Jakże mówić o cudzie, którego ze łzami w oczach słuchamy, który nas głębią swą kołysze aż do sa
mego dna pamięci narodow ej i ludzkiej, i jeszcze
innej, głębszej, niespodziewanej! Niespodziewanej,
nieoczekiwanej, albowiem w zaświatowym śmiechu
i żalu jakowymś wieczystym, i w biegu, i w porywie
szalonym, i w tym spokoju nieśm iertelnym , które
Chopin w nas wznieca, odkrywam y zasoby, głębiny
uczucia, które się rozśw ietlają, gdy on grać poczyna,
a które nikną, gdy on grać zaprzestanie: on jeden,
tajem niczy odkrywca pamięci niepojętej, czulszej od
wszystkich innych, pamięci, dla której braknie
słów.
8
ŻYCIE CHOPINA
Braknie słów, więc jakże tu o niej rozprawiać? Ani to wymalować, ani wyrzeźbić, ani też wypowiedzieć.
Cud, czarodziejska przygoda, dar z nieba, uśmiech losu, niechże mi wolno będzie powiedzieć: uśmiech
samej wieczności nad stratą, nad rozpaczą, nad za tra ceniem najokrutniejszym chyba, nad przepaścią!
Szli już od lat dziesiątków Polacy ze swojej ojczyzny n a północ, wschód, na zachód i południe: w cztery stro
ny świata rozbiegał się ten naród przydeptany stopą przemocy. Jak z ciała zranionego krew, uchodziła z te
go tratowanego k raju wszelka moc, dzielność, odwaga, naw et praca.
Przed nową burzą dni listopadowych odfrunął z Polski Chopin, a potem już do końca życia płynął z fa lą powstańczą przez ziemie Europy, na szkarłatach onej fali tragicznej przedziwny kwiat, w’ którym za
m knięta była tajem nica nowej muzyki świata.
Czegóż się w Polsce nauczył, czegóż doświadczył?
Naszego towarzyskiego obyczaju zaznał, dziwnego obyczaju tam tych czasów między zgrozą rzeczywistoś
ci a stylem empirowym rozpieszczonego romantycznie, zaznał opieki nauczycieli, bezradnych przecież wobec takiego geniuszu, zaznał serca przyjaciół i jakiejś m ło
docianej miłości.
Z tych pierwszych doznań młodości i z kawałeczka polskiej ziemi pomiędzy Żelazową W olą a W arszaw ą um iał wysłuchać wszystko. W szystko, czym cała P ol
ska tchnęła w powabie pieśni i tańca od setek lat. Już
w tedy przecie jako kilkunastoletni młodzieniec uwoził
z sobą dwa swoje koncerty fortepianowe, dzieła, od
CZYM BYŁ C H O PIN 9
których głębi po dzień dzisiejszy truchleją serca, dzieła, których czar niepożyty szumi zawsze skrzydłami młodości.
Tych dwu koncertów już by starczyło, by się takie czarnoksięstwo dokonało, że naród cały piękną k a r
teczką nut szopenowskich duszę swą światu objaw ił i zaraz zwyciężył jakże szczytnym zwycięstwem: n i
czego nikomu nigdzie nie odbierając wszystkiemu wszędzie dał siłę nową, tak młodą, iż czerpią z niej ju ż sto la t wszyscy najw ięksi i końca młodości tej nie widać i zdaje się, jakby na wieki owa młodość szo
penowska wszystkie inne, przyszłe, choćby najdalsze ju ż w sobie pomieściła.
Dlatego to powiadam, że Chopin odfrunął: bo jakże określić inaczej, aby wyrazić niezwykłość zjawiska? Że jak o osiemnastoletni chłopiec chodził tędy w W arsza
wie, po Krakowskim Przedmieściu, że party tu ry swych koncertów z domu do sali konserw atorium przenosił młokosik elegancki, a to już były wcale nie dwie jakieś tam bardzo dobrze sporządzone partytury, a tylko zorze nowej pogody tonów. A on nie był już wtedy powabnym młodzieniaszkiem, lecz ptakiem uro- czonym, w którego piersi drżała nowa muzyka świata.
I tak to było zawsze, wszędzie, ze wszystkim, czego tknął: tu Ojczyzna, tu znów epoka współczesna, tu świat, a tu on, Chopin, i przy krw aw iącym boku n a j
droższej Ojczyzny, i wśród epoki rozsrożonej pioru
nem Beethovena, i na świecie roztrzęsionym od no
wych praw , Chopin zawsze najbliżej tego wszystkiego
10 ŻYCIE CHOPINA
a zarazem najd alej lecący naprzód. W ięc tu, blisko, przy Ojczyźnie, w epoce i na świecie, a zarazem nieu
stannie gdzie indziej! Gdzie?
N a dalekim progu nieśmiertelności.
G dy się znalazł na szerokim świecie wątły, grzeczny grym aśnik wśród towarzystwa owoczesnych geniuszów i owoczesnych em igrantów naszych, działaczów czy rębajłów, zaraz mu nasi kładli w uszy, jakby winien pracować dla Polski. Wszyscy nasi owocześni geniusze odkupywali Polskę ogromnymi słowami, wynosili pod niebo i na krzyż przybijali, aby Je j krw ią odkupić cały świat.
Oni w opończach chmurnych, płaszczach, czama- rach, a cóż on, ten Fryderyk, rzekomo autor „m od
nych salonowych walców“, we fraku przykrojonym wedle ostatniej mody, on, który na królewskim dworze żądał dla swej muzyki ciszy, jakiej wielmożnym goś
ciom nie mogła żadną m iarą narzucić etykieta, a po
tem słaby, ach, już śm iertelnie chory, chodził po czar
nych schodach na piąte piętra do prostackich wojaków' polskich i tam przygryw ał im nieomal że do tańca, ale opery nie chciał dla Polski napisać mimo rad M ic
kiewicza i mimo że Rossini, M eyerbeer zdawali się operą właśnie zmieniać porządek świata.
Oni tak, a on nie. Dlaczegóż więc, dlaczego?!
W idzi mi się, że tak się działo dlatego, iż była w tym geniuszu wiedza spraw wyższa od tej, którą posiedli inni. W iedza, która czyniła, że choć współczuł jak inni, że choć tak samo cierpiał nad spraw am i ziemski
mi, przetw arzał je, zwyciężał i zanosił na takie wyży
CZYM BYŁ CHOPIN 11
ny, z których nie widać praw ie celów doczesności, lecz wieczność się rozściela, radosna ze wszystkiego, co żyje. Polska dała mu ziemię natchnienia, dała mu ziarno dźwięku, ale tony, które Chopin z tej ziemi W y
prowadził, stały się już uczuciem powszechnego czło
wieczeństwa. Zapraw dę, im bliżej przy nas trw ał, tym dalej i tym wyżej uchodził od nas i dlatego m a
my go w sercach naszych na zawsze, żeśmy wielkości jego nigdy ogarnąć nie mogli.
G dy się znalazł wśród mistrzów epoki: Beethoven, Schubert, Schumann, Mickiewicz czy Słowacki, Byron, Heine, Delacroix i wszyscy wielcy współcześni! W szy
scy oni pozostaną na zawsze w swoim czasie. Oni jak głos najczystszy, lecz on prędszy, lecz on jak struga światła.
W ich głosie, choć najczystszym, dosluchasz się na koniec żmudy danego im w wieczności czasu, dosłu- chasz się nareszcie tego jakiegoś ziemskiego kołatania epoki. Gdy sobie powiedzieli, że muszą, pow tarzają, co raz już powiedzieli, a gdy coś uporządkowali jako styl, przykraw ują do stylu co tylko mogą.
O n zaś, Chopin, jakby bez stylu właściwego, wszyst
ko czego się tknie, prześwieca nieustanną nowością.
Skądże więc nowość owa? Nowość muzyki tej jest taka sama, jak wieczna nowość tej samej zaw
sze wody, nieba, ognia czy ziemi. Nowość owa to du
sza wody, ziemi, to dusza świata, o której nic nie wiemy.
Nazywamy wiecznością tę rzecz niepojętą, jako że
12 ŻYCIE CHOPINA
nie niszczeje, świeżości nie traci i zasłonić nas może przed wszelakim dopustem wędrówki naszej ziemskiej.
Czym był Chopin?
Niespodziewana, nowa tajem nica ziemskiej wędrów
ki człowieka po tym świecie wieczystym.
ŻELAZOWA WOLA
ŻELAZOWA WOLA
aczęło się dość dziwnie: pewnego jesiennego popo
łudnia przyjechał do Sochaczewa koleją człowiek, w którym od razu poznano Anglika. Po czym pozna
no, że to Anglik, nie wiadomo. Czy m iał z sobą pled w kratkę, czy pachniał tytoniem angielskim, czy nic nie mówił, czy może m iał za dobrze wyczyszczone trze
wiki? N ie wiadomo. W iadom o jednak, że dom nie
manym Anglikiem zaniepokoił się posterunek policji państwowej na kolejowym dworcu Sochaczewa.
I słusznie chyba! Bo co może robić w jesieni po południu w Sochaczewie człowiek w yglądający na Anglika?
Obcy przybysz nie zdradzał złych zamiarów, zd ra
dzał jednak zam iary dość osobliwe. Rozejrzawszy się dookoła, ja k zresztą każdy podróżnik przybyw ający nareszcie do m iejsca przeznaczenia, zdjął nakrycie gło
wy i trzym ając je w ręku ruszył w pewnym określo
nym kierunku.
Posterunek policji państwowej uznał, że Anglik, który maszeruje przez miasteczko i rozmokłe, jesienne pola z kapeluszem w ręku, nie może nie wzbudzać po
dejrzeń; zbliżył się tedy ów posterunek do wędrowca,
zapytał, kim by był oraz co by zamierzał w tych
stronach?
16
ŻYCIE CHOPINA
Obserwacja i intuicja nie zawiodły funkcjonariusza policji państwowej w Sochaczewie. Pielgrzym okazał się w samej rzeczy Anglikiem. N ikt nie dowiedział się nigdy z jakich to mianowicie słów czynnik m iarodajny wywnioskował: czy stało się to dzięki istotnemu zro
zumieniu wypowiedzianych przez obcego wyrazów, czy też właśnie dzięki niezrozumieniu mowy cudzo
ziemskiej.
Sprawę tę należy pozostawić tajnikom władzy, która jednak z tej odpowiedzi wywnioskowała, i tak zwierzch
nictwu swemu m eldowała, że obcy człowiek dąży w kierunku Żelazowej W oli i że czynność ta m a nie
jak i związek z Chopinem.
Czy słowo Chopin, użyte w tym spotkaniu, przyczy
niło się do w yjaśnienia sprawy? Czy może właśnie ono napełniło niepokojem przedstaw iciela władzy jako niezrozumiałe? N ie badajm y, skoro nie badał tego n a wet sam mocodawca stróża porządku, to jest socha- czewski starosta.
Starosta sochaczewski otrzymawszy od podw ładne
go dokładny rysopis podróżnika i dowiedziawszy się, że A nglik zmierza przez rozmiękłe pola do Żelazowej W oli... Otóż to! Co w tej chwili uczynił starosta so
chaczewski?
Z nam tego wytraw nego dygnitarza. Przypuszczam,
że z okien swego urzędu spojrzał n a małe, niskie dachy
miasteczka, na rozścielone za dacham i szare, rozmokłe
pola, następnie westchnął i rzekł: — Tego jeszcze
brakowało.
ŻELAZOW A W OLA 17
Mógł też zawołać: — A mówiłem, że ta bomba kie
dyś na koniec pęknie!
Albo wreszcie: — Niech sobie idzie, Anglik, nie Anglik, cóż j a mu na to poradzę.
Czytelnik może mi wziąć za złe, że znając osobiście owego dygnitarza w kładam mu w usta tylko trzy w ersje wypowiedzi. Ośmieliłbym się pomyśleć jeszcze i o czw artej, również zupełnie możliwej, to jest, że dygnitarz zawołał:
— Niech go wszyscy diabli wezmą!
A nglik zaś idzie tymczasem w kierunku Żelazowej W oli. Podczas pielgrzym ki tej rozmówił się w idać z tu bylcami, albowiem w miasteczku wszystko już wszyst
kim wiadomo: A nglik podąża pieszo do Żelazowej W oli, aby zobaczyć ziemię, wodę, niebo i dom, m iejs
ce i rzeczy, wśród których przyszedł na świat taki m u
zyk ja k Chopin.
Ziemia, woda i niebo! Alboż my wiemy, jak ie one są tu taj? N ie wiemy, bo kochamy ziemię tę, wodę, niebo, chociażby szare, ja k dnia tego w jesieni. A nglik zaś nic nikomu o tym nie powie. Znacie przecież A ngli
ków i wiecie, ja k bardzo są milkliwi. Jakże więc poznać czy w jego wyobraźni godzi się obraz tutejszego św iata z muzyką, która z tego świata wynikła?
Czy mu się to układa harm onijnie, że tu droga p ro wadzi, a tu już trochę dalej zachw iała się i przetoczyła i z piaskiem u brzegu łąk zanikła. Czy mu się to ukła
da, że tam drzewa, a tu taj chaty stoją słomą kryte, prowadzące ku wzgórzom jakim ś, n a które kiedy w e j
dziesz, rzeczkę w parowie dojrzysz szemrzącą i wy-
Życie C hopina—2
18 ŻYCIE CHOPINA
krętną, która się tu mozoli bardzo, choć przecież n i
czego nie opływa, niczego nie om ija, bo za nią znów rów nina senna, jakby przyziemnym dymem zamroczo
n a rozwlekłą kępą krzaków.
O t taki widok, co się ani nie zaczął, ani się żadnym kształtem skończyć nie chce. Deszcz przez to wszystko mży, mgła się czepia, gdzie może.
N ie wiemy, czego mógłby się A nglik spodziewać po krajobrazie ojczystym M istrza Fryderyka. Ci Anglicy!
Któż może wyrozumieć sens muzyczny tych ludzi, któ
rzy siedzą nad wodą wszędzie, n a wszystkich przęsłach świata, a gdy im Chopin grał muzykę swej ziemi, to przecież, ja k sam mówił, zachwycali się bardzo i po
w tarzali, że to właśnie przepływ a — „like w ater“.
N ie wchodząc tedy w myśli szanownego przybysza pozwalam sobie jedynie zauważyć, że to, co zastał w domu urodzenia Chopina, w Żelazowej W oli, w ro
ku 1925, mogłoby świadczyć o naszej dum ie narodo
w ej, graniczącej już chyba z u tra tą wszelakiego po
czucia m iary. G dy bowiem zacny pielgrzym kończąc sw oją wędrówkę przekroczył progi domku, w którym się Chopin był urodził, domek ów w yglądał tak osobli
wie, że A nglik mógłby się był uważać za jednego z trzech królów wschodnich, gdy przekraczali próg sta
jenki betlejemskiej...
U kochana prostoto: jed n a część oficynki użyczona bydełku, kurki, świnki, krow iny chroni, w drugiej częś
ci rodzina właściciela przemieszkuje doraźnie.
N ie darm o przecież A nglicy wielkie okręty budują,
cieśniny morskie dzierżą i na pstrągi haczyki sporzą
ŻELAZOW A W OLA 19
dzają, jakich nikt nie potrafi. Prace te w ym agają szcze
gólnej dokładności. Odznaczał się nią i pielgrzym, sto
jący teraz w sieni między cichym popłochem królików a głośnym kwikiem świń. Chciał koniecznie dotrzeć do tej izdebki, w której Fryderyk na świat przyszedł. N ie
stety! W edle posiadanych przez siebie planów dotarł tylko do muru, którym zamurowano daw ną część z ru j
nowanych pomieszczeń.
Zostawmy tu taj naszego cudzoziemca. T yle już dro gi zrobił, niech jeszcze chwilę czeka. W racajm y do sta
rostwa. D ygnitarz w ładający starostwem uznał słusznie owego A nglika za ostatnią niejako kroplę, przepełniają
cą kielich goryczy, i postanowił działać.
A więc zaczęto działać, aby wykupić z pryw atnych rąk poszopenowską oficynkę, aby ją odbudować, zasa
dzić obok ogród godny muzyki M istrza i całą rzecz przekazać narodowi. Może od pani burm istrzowej, a może od pani naczelnikowej straży ogniowej uzyska
no pianino. W prow adzono ten instrum ent do odnośnej sali miasteczka i tu co prędzej przyjeżdżać jęli pianiści z W arszawy. D alejże skarbam i swej sztuki podniecać ofiarność mieszkańców; toż samo dam y sochaczewskie delikatną ogładą, czułym uśmiechem na posiedzeniach w Żelazowej W oli. Każdy służył, czym um iał.
Artyści sztuką, panie dobrocią, starosta sochaczewski m iłą znajomością praw a. G dy tam ci w ygryw ali swe zwiewne trele n a białych i czarnych klawiszach, staro
sta sochaczewski zagrał na czarnych kobzach p a ra g ra fów, zdobiących białe stronice praw Rzeczypospolitej.
Oto w dał się w źródłowe rozmowy z szczęśliwym po
20 ŻYCIE CHOPINA
siadaczem tej właśnie jedynej oficynki, która ocalała z wszystkich dawnych budowli pałacowych m ajątku Żelazowa W ola, a w której zmienną losów koleją w sto la t po rodzinie Chopinów zamieszkały kury, króliki i świnie.
Dzielny właściciel rodzinnego domku Chopina, gdy mu wytłumaczono... Ba, widzę go w tej chwili: siwa czupryna rozmierzwiona nad czołem, przeciętym pręgą czapki, którą człeczyna miętosi teraz w opiekłych dło
niach. Spod brwi krzaczastych kłu ją cieniutkim świa
tłem siwe oczka, nie o wiele jaśniejsze od szorstkiego zarostu, co niby szron rozbłyska na zażywnych po
liczkach.
Dzielny właściciel, gdy mu wytłumaczono w jakich to godnych m urach hoduje sw oją trzódkę, odczuł ser
decznie ich historyczną wartość, zaraz też słusznie w ar
tość ową ocenił. G dy mu w ładza zaofiarow ała okrągłą sumkę za odstąpienie oficynki Chopina na własność narodu:
— Zawsze do usług — zawołał obywatel. I po- trząsł czupryną i palcam i grubymi zgrzytnął po swym zaroście i wymienił, dla podkreślenia ważności chwili, potężną sumę, za którą wielki m ajątek ziemski nabyć by można było.
Ucieszył się tak poważnej gotowości wielkorządca tam tejszych ziem, starosta sochaczewski. — Dziękuję bardzo — rzecze. — I już trzym a słuchawkę telefonu w ręku, ale jeszcze dodaje: — Masz pan słuszność. Bo cóż? Chociaż w m urach tej oficynki w iatr gwizda i zie
mi dokoła kawałeczek m alutki, to jednak kawałeczek tej
ŻELAZOW A WOLA 21
ziemi stał się kolebką tonów, którym i świat roz
brzmiewa.
Go rzekłszy łączy się z urzędem podatkowym i rzecze urzędowi onemu: — Jest radosna now ina w powiecie!—
I tłumaczy, jako że się w urzędzie dotychczas m ylili i niewłaściwie podatek od owej drobniutkiej posiadłoś
ci wyceniali, tu bowiem sam właściciel do starostw a przybywszy deklaruje, że mu m ajątek urósł, pomnożył się cudownie. Należałoby więc stosownie do rozumnych obliczeń właściciela podwyższyć też podatek.
Sprawa nabrała całkiem innej powagi, nie narodo
wej i nie muzycznej, lecz hipotecznej. Streszczali ją, cyzelowali nie m niej chyba, niż Chopin muzykę sw oją cyzelował. W ym iar podatku pom agał im, ja k umiał, aż nareszcie kom itet odbudowy Żelazowej W oli nabył tę oficynkę szopenowską.
Już nabywcy mogą słuchem swej duszy słyszeć kroki młodzieży, krążącej tu w przyszłości wszędzie od do
mostwa aż po zielone stare płoty, chylące się nad rzecz
ką. Już muzycy słyszą tu taj kantaty, które ułożą wkrótce na cześć otw arcia tego zbożnego miejsca. Już panie sochaczewskie w idzą się tu taj w nowych suk
niach, jak d y g ają przed panem wojewodą, który przy
będzie chyba n a uroczysty dzień otwarcia.
Próżna radość! U tracą ją, taka jest bowiem kolej wszystkich ziemskich rzeczy: kto zaczyna, ten nigdy n i
czego tutaj nie dokończy. Albowiem wszystkie spraw y muszą dążyć od dołu coraz wyżej i wyżej, najw yżej, jak gdyby m iały skrzydła. Zawsze nadejdzie w takim obro
cie rzeczy ta chwila, bardzo rzewna, że kto dziś tu za
22 ŻYCIE CHOPINA
orła starczył, jutro się wróblem stanie. Zawsze n a d e j
dzie chwila, że gdy ktoś dziełu całe swe serce oddał, in
ne ważniejsze ręce zabiorą owe dzieło, aby je wyżej ponieść.
T a k się i teraz stało. G dy spraw a domku i kawałeczka ziemi, na którym się urodził Chopin, zataczać jęła co
raz szersze kręgi, cóż dziwnego, że wytoczyła się poza wielmożów sochaczewskich i kręgiem swym szerokim 0 stolicę oraz najwyższych dygnitarzy państw a zaha
czyła?
Zostawiliśmy parę chwil temu wśród królików i kur, przed ścianą zam urowanej alkowy pani Chopinowej, dostojnego Anglika. By towarzyszyć dalszym losom sprawy, pozostawmyż starostę z Sochaczewa jak k ła
dzie na widełki słuchawkę telefonu i jak wyciąga dłoń, by dobić targu z dotychczasowym posiedzicielem Żela
zowej W oli.
Pośpieszajmy za sprawą. U ją ł j ą teraz w swoje ręce jeden z tych ludzi całego pokolenia wojowników, któ
rych niosły do walki o wolność skrzydła piękna, poezji 1 sztuki. Ów wielki żołnierz, m inister i generał, inspek
tor arm ii, gdy raz ścisnął w swych palcach rozliczne wątki sprawy, wszystko się ułożyło i poszło ja k po maśle.
Tam , w Żelazowej W oli, badacze już badają, gdzie co stało, gdzie było i że się wielki pałac hrabiowski spa
lił, w którym ojciec Fryderyka edukował młodych h ra-
biczów, i że się druga praw a oficyna spaliła podczas
światowej w ojny, a tylko ta została, lewa, gdzie się
ŻELAZOW A W OLA 23
Chopin urodził. I wśród sztychów szukają, i ry ją w ak
tach, i jak, co i którędy co żywo ustalają.
A znów tutaj w stolicy przez banki, spółki, fundusze, syndykaty, zarządy i zakłady przeleciało nazwisko ge
nerała. Jakbym to widział! M ożna by się zadumać ze wzruszenia, może naw et popłakać: gdy ten generał w gwiazdach, orderach, w chrzęście wodzowskiej glorii jakby pod rękę u ją ł stęsknionego tak zawsze za Ojczy
zną pana Fryderyka i jakby mu powiedział:
— Przejdziem y się raz jeden po tej tw ojej W arsza
wie, która cię od stu lat gra co dzień w każdym domu, i wszystko załatwimy, co się w yda potrzebne, aby odbu
dowano m iejsca twojego dzieciństwa. O dbudujem y pięknie i pozostaniesz sobie tam na zawsze, jak gdyś tam żył chłopaczkiem m ałym będąc.
N aturalnie, że tylko papier odnośny o Chopinie z podpisem generała przew inął się przez biura. A le dla wszystkich, którzy kochają urojenia, nie papier to, lecz jakby oni we dwóch udali się do m iasta, wielki muzyk i żołnierz.
— Proszę wejść — woła dyrektor banku. A oni wchodzą, wielki żołnierz z tym drobnym cieniem uko
chanym.
Pan dyrektor zerwał się od ogromnego biura. Sto gu
zików od stu kas patrzy metalowym blaskiem ja k pan dyrektor rękę ofiarnie wyciąga. W szystko tak w yciąg
nęło teraz ręce: syndykaty żelaznych hut, cegielnie, za
rządy spółek drzewnych, zakłady ogrodnicze, fabryki, przedsiębiorstwa.
Ci cegłę, tamci cement, ci żelazo, ci drzewka, tamci
24 ZYCIE CHOPINA
w ątek roślinny, ci wapno, cynk, ci rury. W alą, zwożą ciężaru tego, m ateriału, bo ileż go potrzeba n a koleb
kę nieuchwytnego ducha?! N ikt nie zdoła przewidzieć.
G enerał załadował najw ażniejszych ofiarodawców i działaczy tej spraw y na samochody i zwiózł do Ż ela
zowej W oli, i zasiadł z nimi radzić w oficynce Chopina.
Trzym ał ich tam i gnębił do wieczora aż wszystko roz
planow ał: że będzie tak i tak, tu szosa, tędy dojazd.
O ficynka tak odtworzona, ja k to dowodnie widać na starych planach, i gdzie ogród warzywny, a gdzie ogród właściwy, poetycki.
Zarządził, wsiadł do auta, maszyna furkła, jedzie.
M rok zapada; na niebie resztki zachodu płoną ru mieńcem już gasnącym. Z drzew, z ziemi, zagród, pło
tów w yrasta nocny cień. W onym cieniu mknie auto, niby świetlisty żuk, w onym żuku siedzi sobie generał i marzy, że w yrw ał się bodaj na chwilę z swych dywizyj, transportów , dział, tanków, samolotów i — że gdy dla Ojczyzny z polonezów, mazurków wynikło po stu la tach wielkie zwycięstwo zbrojne, teraz zwycięzcy od
p łacają poezji onej hołubiąc ją w krzewach, roślinach, wśród piękna drzew i w oderw aniu od spraw świata!
W tym oderwaniu, jakie zstępuje zawsze na człowieka, gdy dąb szumi, kwitnie m łoda roślina, pszczoła kw ia
ty lustruje a wróbel skacze po zarośniętej ścieżce.
Niechże generał w raca do spraw swego dowództwa, zostawmy go na szosie w mknącym przez noc ogrom ną samochodzie, a sami podążajm yż za spraw ą Żelazowej W oli.
Co się też tam wydziwia teraz znowu?
ŻELAZOW A W OLA 25
T eraz wielka nauka przyszła tu taj do głosu, nauka wielka o parkownictwie. G dy nauka, to już ty sobie nie myśl, prosty widoku ziemi, że tyle w tobie sensu, ile właśnie widoku. I że to wam tak będzie wolno rosnąć bez głębszego znaczenia po swojemu, bzowemu, jaśm i
nowemu od początku do końca krzewom, krzakom i drzewom. A trawom szumieć, bez myśli co szum zna
czy i co musi wyrażać! A ścieżce spadać na dół, gdy górka na dół spada, wstępować zaś pod górę, kiedy się górka wznosi!
G dy nauka, to wszystko rozumu tu nabierze, znacze
nia podwójnego, potrójnego i już będzie wiedziało po najdalsze czasy, ja k się ma zachowywać.
W ięc pan profesor przepytał sw oją wiedzą wszystko co tutaj rosło. M aki, bław atki, perz, kąkole, głóg, mie- tliczki, mlecz, szczaw, owsik, zbłąkane kłosy żyta. Nie!
Nie nadało się to. N adały się rośliny inne, rzadkie, uczone, które się na muzyce z n ają i um ieją potrzebny hołd okazać. I drzewom przykazał pan profesor: które fanfarą dźwięczeć będą, a które marszem uroczystym m ają wiać, a które m ają milczeć, a które znowu służyć do pogłębienia perspektywy, aby się oku tu taj nie nudziło.
Gdy to sprawił, wytłumaczył co nieco jeszcze oko
licznym pagórkom, przykazał, które będą malownicze, a które wcale nie; ścieżki opadające samowolnie od r a zu wziął w falbany z betonu i zabrał się do altan, które, jako z cementu, postawił już na wieki. T rudzili się, si
lili — fort zbudowali, który na m oje oko, żołnierza
26 ŻYCIE CHOPINA
z wielkiej wojny, obsadzić batalionem piechoty, w y
trzym a uderzenie brygady!
A le co tam! Niech betonowe bele krzepną i niech się wzmacnia cegła jeszcze więcej, dążmy za spraw ą Żelazowej W oli, teraz już wszyscy razem. Niechże po
zwoli z nam i pan Anglik. Oficynka już odnowiona, mo
żna wejść do alkowy m atki pana Chopina; poprosimy p ana posterunkowego ze stacji sochaczewskiej, który wcześniej czy później dostanie przecież krzyż zasługi.
I niech z nami pozwoli starosta z Sochaczewa, i wielki żołnierz, i panie z komitetu, i pan profesor, i wszyscy dyrektorzy cegielń, betonów, syndykatów, i ci wszyscy, którzy, choć pokoje tej szopenowskiej oficynki jeszcze nie są gotowe, już tu przyszli ze wstęgami — patrzcie, wstęgi wiszą w daw nej baw ialni n a sznurku w kącie
i chw ieją się na wietrze.
Szukamy cię, Chopinie, tu ta j. Czyś jest zadowolony?
Szukamy cię, czekamy i wołamy. Tyleśm y się napraco
wali. A nglik woła, generał, starosta, panie komitetowe.
N ie słychać odpowiedzi.
Czekajmy. Może gdy się obruszą nieco m urow ane altany a pergole osiądą, gdy zuchwała roślinność ze
psuje już gdzieniegdzie uczony ład, gdy z zapom nia
nych krzaków wybuchnie nagle bez, a dziki jaśm in za
bieli się pod płotem i gdy ścieżki odetchną choć trochę spod kam iennych falbanek...
Zaczekajm y cierpliwie. Jeszcze jesień i jeszcze jedno lato. I jeszcze wiosna... Jedna, druga i któraż wresz
cie? Już nas nie ma. Jużeśmy przem inęli, już tylko cie
niem jesteśm y ja k cienie drzew. Później zaś mniejszym.
ŻELAZOW A W OLA 27
a wreszcie tylko takim, jak i zdoła rzucić na grządkę re zeda. I już nas wcale nie ma. I już cieniem być nie zdo
łamy nawet, i już w niczym nie m a naszego głosu, i nikt nas nie pamięta.
Ale ty, Fryderyku? Jesteś tu taj, byłeś i będziesz w nieodgadnionej mocy trw ał wszędzie, zawsze, na każdym miejscu tej zwykłej, bliskiej ziemi, gdzie szu
mi dąb, kw itną kąkole, pszczoła kwiaty lustruje a w ró
bel skacze po zapuszczonej ścieżce.
ŻYCIE CHOPINA
W S T Ę P
B iografia Chopina dźwięczy we wszystkich krajach i częściach kuli ziemskiej, na wyspach i po morzach, wszędzie, gdzie ludzie sztukę uznają i kochają. Sam ją był napisał Fryderyk, tę biografię swoją, naznaczając poszczególne je j rozdziały porządkow ą liczbą dzieł od 1 do 65. T o jest ta biografia Chopina, która falą ożywczą spłynęła w nieogarnione morze kultury św ia
ta. W onym morzu n u rtu je wciąż przynosząc wszystko znane i nieznane, wiadome i tajem ne, co spotkał był na swojej drodze ten geniusz.
Wszystko, co pam iętał i zapomniał, co wiedział i co tylko przeczuwał, co spełnił i czego nigdy nie wykonał, to wszystko gra w dźwięcznej fali szopenowskiej, któ
ra przepływ a przez serce ludzkości już od stu lat nie
cąc szczytną w iarę w wieczystość uczucia ludzkiego na tej ziemi.
Opis życia Chopina może być zaledwie cieniem tam tej wielkiej biografii. Opis życia będzie zaledwie cie
niem dzieła. Czy warto, gdy dzieło po całym świecie brzmi, gdy z tego dzieła pow staje wciąż nowa nauka i wciąż nowe olśnienie, i coraz większa wdzięczność, czy warto ku znikomemu cieniowi powracać?
Przecież sam Chopin krył swoje życie przed szanow
n ą gawiedzią ówczesnej współczesności. O dziele w ła
32
ŻYCIE CHOPINA
snym mową słownych pojęć nie mówił nigdy, a do n a j
bliższych naw et przyjaciół nie pisał praw ie wcale. Po
m ykał nad szczegółem osobistego istnienia, jak b y to istnienie podobne było do wszelkiego innego: liść, któ
ry lśnił i szumiał a oto spadł i już nie zalśni więcej.
Zbyw ał te spraw y żartem. I zdziałał w rzeczy samej, że gdy inni, tejże m iary co on, ja k Beethoven, Schu
m ann, W agner, foliałam i wyznań, proroctw, rozważań muzykę swoją popierali, on cóż o swej muzyce raczył był pisać współczesnym i potomnym? Tyle, ile się skar
żył na m itręgę nad papierem nutowym, pracę swą okre
ślając słowami n u dy pisane, ile się o swoje kompozy
cje targow ał z wydawcami w funtach, frankach czy też talarach? Tym i to sposobami dyskrecji i ironii osiąg
nął, że gdy o innych mistrzach lęgną się po bibliote
kach całe półki, o nim cicho nieomal.
Tylko muzyka dźwięczy coraz żywiej. B adają ją , chcą się dopatrzyć, w czym właśnie szopenowska? Szu
k a ją w niej, niby w różnych głębinach tego samego oce
anu, i w końcu przepytawszy wszystkie harm onie, nie wiedzą dlaczego szopenowska?
A le gdy zaczną grać, by j ą uchwycić żywą, już się znowu oczarowali i znowu na te głębie spłynęli, w któ
rych już nie wiadomo, czy noc światłością, czy św ia
tłość ciemnością się w ykłada?
Dlaczegożeśmy więc ciekawi opisu zdarzeń życio
wych tego geniusza? Czy nie dlatego znikomy cień dzieła wieczystego pociąga nas tak wielce, że pragnęli
byśmy ogarnąć go naszą ludzką czułością: chcemy zna
leźć pociechę w zwykłości naszej powszedniej. P ragnie
W STĘP DO ŻYCIORYSU 33
my przypom inać sobie, że chociaż geniusz, człowiekiem także był, ja k my.
D aw ał o wiele więcej, ileż więcej niżeli jedno życie.
Chcemy m niej, skrom niej, tyle tylko, ile unieść zdoła
my. Pragniem y ułożyć się z wielkością: gdyś grał, w wieczności grałeś, ale nasze powszednie serce chce cię dla siebie mieć zwykłego, znikomego, z ciała i krwi, ja k samo jest, tylko z ciała i krwi.
Racz się zniżyć, przykroić do naszej zwykłej m iary, byśmy cię mogli zamknąć w zwyczajnym sercu ludzkim.
Cieniu kochany, znikomy, ja k ja , jako nabliżsi moi, ja k my wszyscy i ja k to wszystko, co kochamy n a ziemi!
Odłóż wieniec grającej swej nieśmiertelności i trw aj z nam i wszystkimi, abyśmy mogli mówić do ciebie, wo
łać i krzepić się wołaniem tym:
W idzisz, widzisz! Żyłeś ja k my. T ak samo ja k my wszyscy! życie jest zawsze jedno.
Życic Chopina—3