• Nie Znaleziono Wyników

Życie Chopina

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Życie Chopina"

Copied!
139
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

JU L JU S Z KADEN-B ANDROWSKI

ZYCIE

CHOPIM

G E B E T H N E R i W O L F F

(3)

ii

I

(4)

Ż Y C I E C H O P I N A

(5)

JU U U S Z A KAD EN -BAN D RO W SK IEG O

N IEZG U ŁA , p o w ie ś ć , L w ó w t9 U , w y czerp an e

ZAW ODY, n o w e le, w y d . II, W a rsz a w a 1922, w y c ze rp a n e P R O C H , p o w ie ść , w y d . II, W a rsz a w a 1921, w y c ze rp a n e ZB Y TK I, n o w e le, K ra k ó w 1914, w y czerp an e

PIŁSUDCZYCY, w y d . VI , W a rs z a w a MST ISK R Y , W ie d e ń 1915

B IT W A PO D KONARAMI, W ie d eń 1915 MOGIŁY, w y d . II, L u b lin

S P O T K A N IE , n o w e le . W a rs z a w a 1917, w y c ze rp a n e Ł U K , p o w ie ść , w y d . II, W a rsz a w a 1929

W Y P R A W A W ILE Ń SK A , W a rsz a w a 1919, w y czerp an e PO D PU Ł K O W N IK LIS-K U LA , w y d . V II, W a rsz a w a 19:16 W IA N K I, W a rsz a w a 1920, w y c ze rp a n e

W IO SN A 1920 ROKU, W a r sz a w a 1921, w y c ze rp a n e RU BIK O N , n o w ele, W a rsz a w a 1921

G EN ERA Ł BARCZ, p o w ie ść , w y d . II, L w ó w 193»

W A K A C JE MOICH DZIECI, n o w e le, W a rsz a w a 1924, w y c ze rp a n e PRZYM IERZE SERC. n o w e le, w y d . II, Zam ość 1930

M IASTO M OJEJ M ATKI, w y d . V, L w ó w -W a rsza w a 1936

W CIENIU ZAPOM NIANEJ OLSZYNY (Z cykln: M iasto m o je j m a tk i) w y d . IV ,

& w ó w -W arszaw a 1936

EU RO PA ZBIERA SIA N O , L w ó w -W a rsz a w a 1926

NAD BRZEGIEM W IE L K IE J R ZEKI, w y d . III, L w ó w -W a rsz a w a 1936 RZYMIANIE W SC H O D U , W a rsz a w a 1929, n a k l. S ek cji B ib lio filó w P o l. U niw -

W a rs z . w y c ze rp a n e NA PR O G U , W a rsz a w a 1928 S T E F A N ŻEROM SKI, L w ó w 1930 TRZY W Y P R A W Y , L w ó w 1930

PIÓ R O , MIŁOŚĆ I K O B IET A , L w ów 1931 ZA STOŁEM I NA RYNKU, L w ó w 1931 ACIAKI Z P IE R W S Z E J A, L w ó w 1932 BUDUJMY SZKOŁY, W a rs z a w a 1933

M ATEUSZ BIGDA (Z cy k lu „ C z a rn e s k rz y d ła ” )

I G ru n t,W a rs z a w a , 1933.11 M asło ,W a rsza w a 1933. III S p iż a rn ia ,W a rs z a w a l933 POD B E L W E D E R E M , W a rsz a w a 1936

DROGĄ W O LN O ŚC I, W a rsz a w a 1936

LENORA (Z cyklu. „ C zarn e s k rz y d ła ” l) w y d . U l, W a rs z a w a 1937 TA D EU SZ (Z cy k lu „ C z a rn e s k rz y d ła ” II) w y d . II, W arszawka 1937

(6)
(7)
(8)

J U L J U S Z K A D E N - B A N D R O W S K I

Ż Y C I E

CHOPINA

G E B E T H N E R I W O L F F

1 9 3 8

(9)

O k ład k a, o z d o b n ik i w te k ś c ie o ra z u k ła d g ra fic z n y T A D E U S Z A P I O T R O W S K I E G O

P o r tr e t C h opina p rz e d ty tu łe m w e d łu g o b ra z u D E L A C R O I X

8 2 3 4 3

Z akłady D ru k a rsk ie F . W y sz y ń s k i i S-ka, W a r sz a w a

(10)

CZYM BYŁ CHOPIN

(11)
(12)

CZYM BYŁ CHOPIN

d czasu, gdy się objaw ił, słuchamy w zadziwieniu, w olśnieniu, słuchamy ze łzami w oczach, my ojco­

wie, dziadow ie nasi, my Polacy i wszyscy inni n a wszyst­

kich ziemiach i wyspach tego świata. A już dla nas, Polaków, łaska to szczególniejsza i niepom ierne szczęś­

cie, bo gdzie jesteśmy, choćby najd alej od ojczyzny, gdy tylko ton czarowny tego m istrza zabrzmi, śm ieją się do nas ludzie z wdzięcznością, jakbyśm y się i my, ziomkowie Fryderyka, jeszcze w lat praw ie sto po jego odejściu, do geniusza jego naszą współpracą przyczyniali.

Jakże mówić o cudzie, którego ze łzami w oczach słuchamy, który nas głębią swą kołysze aż do sa­

mego dna pamięci narodow ej i ludzkiej, i jeszcze

innej, głębszej, niespodziewanej! Niespodziewanej,

nieoczekiwanej, albowiem w zaświatowym śmiechu

i żalu jakowymś wieczystym, i w biegu, i w porywie

szalonym, i w tym spokoju nieśm iertelnym , które

Chopin w nas wznieca, odkrywam y zasoby, głębiny

uczucia, które się rozśw ietlają, gdy on grać poczyna,

a które nikną, gdy on grać zaprzestanie: on jeden,

tajem niczy odkrywca pamięci niepojętej, czulszej od

wszystkich innych, pamięci, dla której braknie

słów.

(13)

8

ŻYCIE CHOPINA

Braknie słów, więc jakże tu o niej rozprawiać? Ani to wymalować, ani wyrzeźbić, ani też wypowiedzieć.

Cud, czarodziejska przygoda, dar z nieba, uśmiech losu, niechże mi wolno będzie powiedzieć: uśmiech

samej wieczności nad stratą, nad rozpaczą, nad za tra ­ ceniem najokrutniejszym chyba, nad przepaścią!

Szli już od lat dziesiątków Polacy ze swojej ojczyzny n a północ, wschód, na zachód i południe: w cztery stro­

ny świata rozbiegał się ten naród przydeptany stopą przemocy. Jak z ciała zranionego krew, uchodziła z te­

go tratowanego k raju wszelka moc, dzielność, odwaga, naw et praca.

Przed nową burzą dni listopadowych odfrunął z Polski Chopin, a potem już do końca życia płynął z fa lą powstańczą przez ziemie Europy, na szkarłatach onej fali tragicznej przedziwny kwiat, w’ którym za­

m knięta była tajem nica nowej muzyki świata.

Czegóż się w Polsce nauczył, czegóż doświadczył?

Naszego towarzyskiego obyczaju zaznał, dziwnego obyczaju tam tych czasów między zgrozą rzeczywistoś­

ci a stylem empirowym rozpieszczonego romantycznie, zaznał opieki nauczycieli, bezradnych przecież wobec takiego geniuszu, zaznał serca przyjaciół i jakiejś m ło­

docianej miłości.

Z tych pierwszych doznań młodości i z kawałeczka polskiej ziemi pomiędzy Żelazową W olą a W arszaw ą um iał wysłuchać wszystko. W szystko, czym cała P ol­

ska tchnęła w powabie pieśni i tańca od setek lat. Już

w tedy przecie jako kilkunastoletni młodzieniec uwoził

z sobą dwa swoje koncerty fortepianowe, dzieła, od

(14)

CZYM BYŁ C H O PIN 9

których głębi po dzień dzisiejszy truchleją serca, dzieła, których czar niepożyty szumi zawsze skrzydłami młodości.

Tych dwu koncertów już by starczyło, by się takie czarnoksięstwo dokonało, że naród cały piękną k a r­

teczką nut szopenowskich duszę swą światu objaw ił i zaraz zwyciężył jakże szczytnym zwycięstwem: n i­

czego nikomu nigdzie nie odbierając wszystkiemu wszędzie dał siłę nową, tak młodą, iż czerpią z niej ju ż sto la t wszyscy najw ięksi i końca młodości tej nie widać i zdaje się, jakby na wieki owa młodość szo­

penowska wszystkie inne, przyszłe, choćby najdalsze ju ż w sobie pomieściła.

Dlatego to powiadam, że Chopin odfrunął: bo jakże określić inaczej, aby wyrazić niezwykłość zjawiska? Że jak o osiemnastoletni chłopiec chodził tędy w W arsza­

wie, po Krakowskim Przedmieściu, że party tu ry swych koncertów z domu do sali konserw atorium przenosił młokosik elegancki, a to już były wcale nie dwie jakieś tam bardzo dobrze sporządzone partytury, a tylko zorze nowej pogody tonów. A on nie był już wtedy powabnym młodzieniaszkiem, lecz ptakiem uro- czonym, w którego piersi drżała nowa muzyka świata.

I tak to było zawsze, wszędzie, ze wszystkim, czego tknął: tu Ojczyzna, tu znów epoka współczesna, tu świat, a tu on, Chopin, i przy krw aw iącym boku n a j­

droższej Ojczyzny, i wśród epoki rozsrożonej pioru­

nem Beethovena, i na świecie roztrzęsionym od no­

wych praw , Chopin zawsze najbliżej tego wszystkiego

(15)

10 ŻYCIE CHOPINA

a zarazem najd alej lecący naprzód. W ięc tu, blisko, przy Ojczyźnie, w epoce i na świecie, a zarazem nieu­

stannie gdzie indziej! Gdzie?

N a dalekim progu nieśmiertelności.

G dy się znalazł na szerokim świecie wątły, grzeczny grym aśnik wśród towarzystwa owoczesnych geniuszów i owoczesnych em igrantów naszych, działaczów czy rębajłów, zaraz mu nasi kładli w uszy, jakby winien pracować dla Polski. Wszyscy nasi owocześni geniusze odkupywali Polskę ogromnymi słowami, wynosili pod niebo i na krzyż przybijali, aby Je j krw ią odkupić cały świat.

Oni w opończach chmurnych, płaszczach, czama- rach, a cóż on, ten Fryderyk, rzekomo autor „m od­

nych salonowych walców“, we fraku przykrojonym wedle ostatniej mody, on, który na królewskim dworze żądał dla swej muzyki ciszy, jakiej wielmożnym goś­

ciom nie mogła żadną m iarą narzucić etykieta, a po­

tem słaby, ach, już śm iertelnie chory, chodził po czar­

nych schodach na piąte piętra do prostackich wojaków' polskich i tam przygryw ał im nieomal że do tańca, ale opery nie chciał dla Polski napisać mimo rad M ic­

kiewicza i mimo że Rossini, M eyerbeer zdawali się operą właśnie zmieniać porządek świata.

Oni tak, a on nie. Dlaczegóż więc, dlaczego?!

W idzi mi się, że tak się działo dlatego, iż była w tym geniuszu wiedza spraw wyższa od tej, którą posiedli inni. W iedza, która czyniła, że choć współczuł jak inni, że choć tak samo cierpiał nad spraw am i ziemski­

mi, przetw arzał je, zwyciężał i zanosił na takie wyży­

(16)

CZYM BYŁ CHOPIN 11

ny, z których nie widać praw ie celów doczesności, lecz wieczność się rozściela, radosna ze wszystkiego, co żyje. Polska dała mu ziemię natchnienia, dała mu ziarno dźwięku, ale tony, które Chopin z tej ziemi W y ­

prowadził, stały się już uczuciem powszechnego czło­

wieczeństwa. Zapraw dę, im bliżej przy nas trw ał, tym dalej i tym wyżej uchodził od nas i dlatego m a­

my go w sercach naszych na zawsze, żeśmy wielkości jego nigdy ogarnąć nie mogli.

G dy się znalazł wśród mistrzów epoki: Beethoven, Schubert, Schumann, Mickiewicz czy Słowacki, Byron, Heine, Delacroix i wszyscy wielcy współcześni! W szy­

scy oni pozostaną na zawsze w swoim czasie. Oni jak głos najczystszy, lecz on prędszy, lecz on jak struga światła.

W ich głosie, choć najczystszym, dosluchasz się na koniec żmudy danego im w wieczności czasu, dosłu- chasz się nareszcie tego jakiegoś ziemskiego kołatania epoki. Gdy sobie powiedzieli, że muszą, pow tarzają, co raz już powiedzieli, a gdy coś uporządkowali jako styl, przykraw ują do stylu co tylko mogą.

O n zaś, Chopin, jakby bez stylu właściwego, wszyst­

ko czego się tknie, prześwieca nieustanną nowością.

Skądże więc nowość owa? Nowość muzyki tej jest taka sama, jak wieczna nowość tej samej zaw­

sze wody, nieba, ognia czy ziemi. Nowość owa to du­

sza wody, ziemi, to dusza świata, o której nic nie wiemy.

Nazywamy wiecznością tę rzecz niepojętą, jako że

(17)

12 ŻYCIE CHOPINA

nie niszczeje, świeżości nie traci i zasłonić nas może przed wszelakim dopustem wędrówki naszej ziemskiej.

Czym był Chopin?

Niespodziewana, nowa tajem nica ziemskiej wędrów­

ki człowieka po tym świecie wieczystym.

(18)

ŻELAZOWA WOLA

(19)
(20)

ŻELAZOWA WOLA

aczęło się dość dziwnie: pewnego jesiennego popo­

łudnia przyjechał do Sochaczewa koleją człowiek, w którym od razu poznano Anglika. Po czym pozna­

no, że to Anglik, nie wiadomo. Czy m iał z sobą pled w kratkę, czy pachniał tytoniem angielskim, czy nic nie mówił, czy może m iał za dobrze wyczyszczone trze­

wiki? N ie wiadomo. W iadom o jednak, że dom nie­

manym Anglikiem zaniepokoił się posterunek policji państwowej na kolejowym dworcu Sochaczewa.

I słusznie chyba! Bo co może robić w jesieni po południu w Sochaczewie człowiek w yglądający na Anglika?

Obcy przybysz nie zdradzał złych zamiarów, zd ra­

dzał jednak zam iary dość osobliwe. Rozejrzawszy się dookoła, ja k zresztą każdy podróżnik przybyw ający nareszcie do m iejsca przeznaczenia, zdjął nakrycie gło­

wy i trzym ając je w ręku ruszył w pewnym określo­

nym kierunku.

Posterunek policji państwowej uznał, że Anglik, który maszeruje przez miasteczko i rozmokłe, jesienne pola z kapeluszem w ręku, nie może nie wzbudzać po­

dejrzeń; zbliżył się tedy ów posterunek do wędrowca,

zapytał, kim by był oraz co by zamierzał w tych

stronach?

(21)

16

ŻYCIE CHOPINA

Obserwacja i intuicja nie zawiodły funkcjonariusza policji państwowej w Sochaczewie. Pielgrzym okazał się w samej rzeczy Anglikiem. N ikt nie dowiedział się nigdy z jakich to mianowicie słów czynnik m iarodajny wywnioskował: czy stało się to dzięki istotnemu zro­

zumieniu wypowiedzianych przez obcego wyrazów, czy też właśnie dzięki niezrozumieniu mowy cudzo­

ziemskiej.

Sprawę tę należy pozostawić tajnikom władzy, która jednak z tej odpowiedzi wywnioskowała, i tak zwierzch­

nictwu swemu m eldowała, że obcy człowiek dąży w kierunku Żelazowej W oli i że czynność ta m a nie­

jak i związek z Chopinem.

Czy słowo Chopin, użyte w tym spotkaniu, przyczy­

niło się do w yjaśnienia sprawy? Czy może właśnie ono napełniło niepokojem przedstaw iciela władzy jako niezrozumiałe? N ie badajm y, skoro nie badał tego n a ­ wet sam mocodawca stróża porządku, to jest socha- czewski starosta.

Starosta sochaczewski otrzymawszy od podw ładne­

go dokładny rysopis podróżnika i dowiedziawszy się, że A nglik zmierza przez rozmiękłe pola do Żelazowej W oli... Otóż to! Co w tej chwili uczynił starosta so­

chaczewski?

Z nam tego wytraw nego dygnitarza. Przypuszczam,

że z okien swego urzędu spojrzał n a małe, niskie dachy

miasteczka, na rozścielone za dacham i szare, rozmokłe

pola, następnie westchnął i rzekł: — Tego jeszcze

brakowało.

(22)

ŻELAZOW A W OLA 17

Mógł też zawołać: — A mówiłem, że ta bomba kie­

dyś na koniec pęknie!

Albo wreszcie: — Niech sobie idzie, Anglik, nie Anglik, cóż j a mu na to poradzę.

Czytelnik może mi wziąć za złe, że znając osobiście owego dygnitarza w kładam mu w usta tylko trzy w ersje wypowiedzi. Ośmieliłbym się pomyśleć jeszcze i o czw artej, również zupełnie możliwej, to jest, że dygnitarz zawołał:

— Niech go wszyscy diabli wezmą!

A nglik zaś idzie tymczasem w kierunku Żelazowej W oli. Podczas pielgrzym ki tej rozmówił się w idać z tu ­ bylcami, albowiem w miasteczku wszystko już wszyst­

kim wiadomo: A nglik podąża pieszo do Żelazowej W oli, aby zobaczyć ziemię, wodę, niebo i dom, m iejs­

ce i rzeczy, wśród których przyszedł na świat taki m u­

zyk ja k Chopin.

Ziemia, woda i niebo! Alboż my wiemy, jak ie one są tu taj? N ie wiemy, bo kochamy ziemię tę, wodę, niebo, chociażby szare, ja k dnia tego w jesieni. A nglik zaś nic nikomu o tym nie powie. Znacie przecież A ngli­

ków i wiecie, ja k bardzo są milkliwi. Jakże więc poznać czy w jego wyobraźni godzi się obraz tutejszego św iata z muzyką, która z tego świata wynikła?

Czy mu się to układa harm onijnie, że tu droga p ro ­ wadzi, a tu już trochę dalej zachw iała się i przetoczyła i z piaskiem u brzegu łąk zanikła. Czy mu się to ukła­

da, że tam drzewa, a tu taj chaty stoją słomą kryte, prowadzące ku wzgórzom jakim ś, n a które kiedy w e j­

dziesz, rzeczkę w parowie dojrzysz szemrzącą i wy-

Życie C hopina—2

(23)

18 ŻYCIE CHOPINA

krętną, która się tu mozoli bardzo, choć przecież n i­

czego nie opływa, niczego nie om ija, bo za nią znów rów nina senna, jakby przyziemnym dymem zamroczo­

n a rozwlekłą kępą krzaków.

O t taki widok, co się ani nie zaczął, ani się żadnym kształtem skończyć nie chce. Deszcz przez to wszystko mży, mgła się czepia, gdzie może.

N ie wiemy, czego mógłby się A nglik spodziewać po krajobrazie ojczystym M istrza Fryderyka. Ci Anglicy!

Któż może wyrozumieć sens muzyczny tych ludzi, któ­

rzy siedzą nad wodą wszędzie, n a wszystkich przęsłach świata, a gdy im Chopin grał muzykę swej ziemi, to przecież, ja k sam mówił, zachwycali się bardzo i po­

w tarzali, że to właśnie przepływ a — „like w ater“.

N ie wchodząc tedy w myśli szanownego przybysza pozwalam sobie jedynie zauważyć, że to, co zastał w domu urodzenia Chopina, w Żelazowej W oli, w ro­

ku 1925, mogłoby świadczyć o naszej dum ie narodo­

w ej, graniczącej już chyba z u tra tą wszelakiego po­

czucia m iary. G dy bowiem zacny pielgrzym kończąc sw oją wędrówkę przekroczył progi domku, w którym się Chopin był urodził, domek ów w yglądał tak osobli­

wie, że A nglik mógłby się był uważać za jednego z trzech królów wschodnich, gdy przekraczali próg sta­

jenki betlejemskiej...

U kochana prostoto: jed n a część oficynki użyczona bydełku, kurki, świnki, krow iny chroni, w drugiej częś­

ci rodzina właściciela przemieszkuje doraźnie.

N ie darm o przecież A nglicy wielkie okręty budują,

cieśniny morskie dzierżą i na pstrągi haczyki sporzą­

(24)

ŻELAZOW A W OLA 19

dzają, jakich nikt nie potrafi. Prace te w ym agają szcze­

gólnej dokładności. Odznaczał się nią i pielgrzym, sto­

jący teraz w sieni między cichym popłochem królików a głośnym kwikiem świń. Chciał koniecznie dotrzeć do tej izdebki, w której Fryderyk na świat przyszedł. N ie­

stety! W edle posiadanych przez siebie planów dotarł tylko do muru, którym zamurowano daw ną część z ru j­

nowanych pomieszczeń.

Zostawmy tu taj naszego cudzoziemca. T yle już dro ­ gi zrobił, niech jeszcze chwilę czeka. W racajm y do sta­

rostwa. D ygnitarz w ładający starostwem uznał słusznie owego A nglika za ostatnią niejako kroplę, przepełniają­

cą kielich goryczy, i postanowił działać.

A więc zaczęto działać, aby wykupić z pryw atnych rąk poszopenowską oficynkę, aby ją odbudować, zasa­

dzić obok ogród godny muzyki M istrza i całą rzecz przekazać narodowi. Może od pani burm istrzowej, a może od pani naczelnikowej straży ogniowej uzyska­

no pianino. W prow adzono ten instrum ent do odnośnej sali miasteczka i tu co prędzej przyjeżdżać jęli pianiści z W arszawy. D alejże skarbam i swej sztuki podniecać ofiarność mieszkańców; toż samo dam y sochaczewskie delikatną ogładą, czułym uśmiechem na posiedzeniach w Żelazowej W oli. Każdy służył, czym um iał.

Artyści sztuką, panie dobrocią, starosta sochaczewski m iłą znajomością praw a. G dy tam ci w ygryw ali swe zwiewne trele n a białych i czarnych klawiszach, staro­

sta sochaczewski zagrał na czarnych kobzach p a ra g ra ­ fów, zdobiących białe stronice praw Rzeczypospolitej.

Oto w dał się w źródłowe rozmowy z szczęśliwym po­

(25)

20 ŻYCIE CHOPINA

siadaczem tej właśnie jedynej oficynki, która ocalała z wszystkich dawnych budowli pałacowych m ajątku Żelazowa W ola, a w której zmienną losów koleją w sto la t po rodzinie Chopinów zamieszkały kury, króliki i świnie.

Dzielny właściciel rodzinnego domku Chopina, gdy mu wytłumaczono... Ba, widzę go w tej chwili: siwa czupryna rozmierzwiona nad czołem, przeciętym pręgą czapki, którą człeczyna miętosi teraz w opiekłych dło­

niach. Spod brwi krzaczastych kłu ją cieniutkim świa­

tłem siwe oczka, nie o wiele jaśniejsze od szorstkiego zarostu, co niby szron rozbłyska na zażywnych po­

liczkach.

Dzielny właściciel, gdy mu wytłumaczono w jakich to godnych m urach hoduje sw oją trzódkę, odczuł ser­

decznie ich historyczną wartość, zaraz też słusznie w ar­

tość ową ocenił. G dy mu w ładza zaofiarow ała okrągłą sumkę za odstąpienie oficynki Chopina na własność narodu:

— Zawsze do usług — zawołał obywatel. I po- trząsł czupryną i palcam i grubymi zgrzytnął po swym zaroście i wymienił, dla podkreślenia ważności chwili, potężną sumę, za którą wielki m ajątek ziemski nabyć by można było.

Ucieszył się tak poważnej gotowości wielkorządca tam tejszych ziem, starosta sochaczewski. — Dziękuję bardzo — rzecze. — I już trzym a słuchawkę telefonu w ręku, ale jeszcze dodaje: — Masz pan słuszność. Bo cóż? Chociaż w m urach tej oficynki w iatr gwizda i zie­

mi dokoła kawałeczek m alutki, to jednak kawałeczek tej

(26)

ŻELAZOW A WOLA 21

ziemi stał się kolebką tonów, którym i świat roz­

brzmiewa.

Go rzekłszy łączy się z urzędem podatkowym i rzecze urzędowi onemu: — Jest radosna now ina w powiecie!—

I tłumaczy, jako że się w urzędzie dotychczas m ylili i niewłaściwie podatek od owej drobniutkiej posiadłoś­

ci wyceniali, tu bowiem sam właściciel do starostw a przybywszy deklaruje, że mu m ajątek urósł, pomnożył się cudownie. Należałoby więc stosownie do rozumnych obliczeń właściciela podwyższyć też podatek.

Sprawa nabrała całkiem innej powagi, nie narodo­

wej i nie muzycznej, lecz hipotecznej. Streszczali ją, cyzelowali nie m niej chyba, niż Chopin muzykę sw oją cyzelował. W ym iar podatku pom agał im, ja k umiał, aż nareszcie kom itet odbudowy Żelazowej W oli nabył tę oficynkę szopenowską.

Już nabywcy mogą słuchem swej duszy słyszeć kroki młodzieży, krążącej tu w przyszłości wszędzie od do­

mostwa aż po zielone stare płoty, chylące się nad rzecz­

ką. Już muzycy słyszą tu taj kantaty, które ułożą wkrótce na cześć otw arcia tego zbożnego miejsca. Już panie sochaczewskie w idzą się tu taj w nowych suk­

niach, jak d y g ają przed panem wojewodą, który przy­

będzie chyba n a uroczysty dzień otwarcia.

Próżna radość! U tracą ją, taka jest bowiem kolej wszystkich ziemskich rzeczy: kto zaczyna, ten nigdy n i­

czego tutaj nie dokończy. Albowiem wszystkie spraw y muszą dążyć od dołu coraz wyżej i wyżej, najw yżej, jak gdyby m iały skrzydła. Zawsze nadejdzie w takim obro­

cie rzeczy ta chwila, bardzo rzewna, że kto dziś tu za

(27)

22 ŻYCIE CHOPINA

orła starczył, jutro się wróblem stanie. Zawsze n a d e j­

dzie chwila, że gdy ktoś dziełu całe swe serce oddał, in­

ne ważniejsze ręce zabiorą owe dzieło, aby je wyżej ponieść.

T a k się i teraz stało. G dy spraw a domku i kawałeczka ziemi, na którym się urodził Chopin, zataczać jęła co­

raz szersze kręgi, cóż dziwnego, że wytoczyła się poza wielmożów sochaczewskich i kręgiem swym szerokim 0 stolicę oraz najwyższych dygnitarzy państw a zaha­

czyła?

Zostawiliśmy parę chwil temu wśród królików i kur, przed ścianą zam urowanej alkowy pani Chopinowej, dostojnego Anglika. By towarzyszyć dalszym losom sprawy, pozostawmyż starostę z Sochaczewa jak k ła­

dzie na widełki słuchawkę telefonu i jak wyciąga dłoń, by dobić targu z dotychczasowym posiedzicielem Żela­

zowej W oli.

Pośpieszajmy za sprawą. U ją ł j ą teraz w swoje ręce jeden z tych ludzi całego pokolenia wojowników, któ­

rych niosły do walki o wolność skrzydła piękna, poezji 1 sztuki. Ów wielki żołnierz, m inister i generał, inspek­

tor arm ii, gdy raz ścisnął w swych palcach rozliczne wątki sprawy, wszystko się ułożyło i poszło ja k po maśle.

Tam , w Żelazowej W oli, badacze już badają, gdzie co stało, gdzie było i że się wielki pałac hrabiowski spa­

lił, w którym ojciec Fryderyka edukował młodych h ra-

biczów, i że się druga praw a oficyna spaliła podczas

światowej w ojny, a tylko ta została, lewa, gdzie się

(28)

ŻELAZOW A W OLA 23

Chopin urodził. I wśród sztychów szukają, i ry ją w ak­

tach, i jak, co i którędy co żywo ustalają.

A znów tutaj w stolicy przez banki, spółki, fundusze, syndykaty, zarządy i zakłady przeleciało nazwisko ge­

nerała. Jakbym to widział! M ożna by się zadumać ze wzruszenia, może naw et popłakać: gdy ten generał w gwiazdach, orderach, w chrzęście wodzowskiej glorii jakby pod rękę u ją ł stęsknionego tak zawsze za Ojczy­

zną pana Fryderyka i jakby mu powiedział:

— Przejdziem y się raz jeden po tej tw ojej W arsza­

wie, która cię od stu lat gra co dzień w każdym domu, i wszystko załatwimy, co się w yda potrzebne, aby odbu­

dowano m iejsca twojego dzieciństwa. O dbudujem y pięknie i pozostaniesz sobie tam na zawsze, jak gdyś tam żył chłopaczkiem m ałym będąc.

N aturalnie, że tylko papier odnośny o Chopinie z podpisem generała przew inął się przez biura. A le dla wszystkich, którzy kochają urojenia, nie papier to, lecz jakby oni we dwóch udali się do m iasta, wielki muzyk i żołnierz.

— Proszę wejść — woła dyrektor banku. A oni wchodzą, wielki żołnierz z tym drobnym cieniem uko­

chanym.

Pan dyrektor zerwał się od ogromnego biura. Sto gu­

zików od stu kas patrzy metalowym blaskiem ja k pan dyrektor rękę ofiarnie wyciąga. W szystko tak w yciąg­

nęło teraz ręce: syndykaty żelaznych hut, cegielnie, za­

rządy spółek drzewnych, zakłady ogrodnicze, fabryki, przedsiębiorstwa.

Ci cegłę, tamci cement, ci żelazo, ci drzewka, tamci

(29)

24 ZYCIE CHOPINA

w ątek roślinny, ci wapno, cynk, ci rury. W alą, zwożą ciężaru tego, m ateriału, bo ileż go potrzeba n a koleb­

kę nieuchwytnego ducha?! N ikt nie zdoła przewidzieć.

G enerał załadował najw ażniejszych ofiarodawców i działaczy tej spraw y na samochody i zwiózł do Ż ela­

zowej W oli, i zasiadł z nimi radzić w oficynce Chopina.

Trzym ał ich tam i gnębił do wieczora aż wszystko roz­

planow ał: że będzie tak i tak, tu szosa, tędy dojazd.

O ficynka tak odtworzona, ja k to dowodnie widać na starych planach, i gdzie ogród warzywny, a gdzie ogród właściwy, poetycki.

Zarządził, wsiadł do auta, maszyna furkła, jedzie.

M rok zapada; na niebie resztki zachodu płoną ru ­ mieńcem już gasnącym. Z drzew, z ziemi, zagród, pło­

tów w yrasta nocny cień. W onym cieniu mknie auto, niby świetlisty żuk, w onym żuku siedzi sobie generał i marzy, że w yrw ał się bodaj na chwilę z swych dywizyj, transportów , dział, tanków, samolotów i — że gdy dla Ojczyzny z polonezów, mazurków wynikło po stu la ­ tach wielkie zwycięstwo zbrojne, teraz zwycięzcy od­

p łacają poezji onej hołubiąc ją w krzewach, roślinach, wśród piękna drzew i w oderw aniu od spraw świata!

W tym oderwaniu, jakie zstępuje zawsze na człowieka, gdy dąb szumi, kwitnie m łoda roślina, pszczoła kw ia­

ty lustruje a wróbel skacze po zarośniętej ścieżce.

Niechże generał w raca do spraw swego dowództwa, zostawmy go na szosie w mknącym przez noc ogrom ną samochodzie, a sami podążajm yż za spraw ą Żelazowej W oli.

Co się też tam wydziwia teraz znowu?

(30)

ŻELAZOW A W OLA 25

T eraz wielka nauka przyszła tu taj do głosu, nauka wielka o parkownictwie. G dy nauka, to już ty sobie nie myśl, prosty widoku ziemi, że tyle w tobie sensu, ile właśnie widoku. I że to wam tak będzie wolno rosnąć bez głębszego znaczenia po swojemu, bzowemu, jaśm i­

nowemu od początku do końca krzewom, krzakom i drzewom. A trawom szumieć, bez myśli co szum zna­

czy i co musi wyrażać! A ścieżce spadać na dół, gdy górka na dół spada, wstępować zaś pod górę, kiedy się górka wznosi!

G dy nauka, to wszystko rozumu tu nabierze, znacze­

nia podwójnego, potrójnego i już będzie wiedziało po najdalsze czasy, ja k się ma zachowywać.

W ięc pan profesor przepytał sw oją wiedzą wszystko co tutaj rosło. M aki, bław atki, perz, kąkole, głóg, mie- tliczki, mlecz, szczaw, owsik, zbłąkane kłosy żyta. Nie!

Nie nadało się to. N adały się rośliny inne, rzadkie, uczone, które się na muzyce z n ają i um ieją potrzebny hołd okazać. I drzewom przykazał pan profesor: które fanfarą dźwięczeć będą, a które marszem uroczystym m ają wiać, a które m ają milczeć, a które znowu służyć do pogłębienia perspektywy, aby się oku tu taj nie nudziło.

Gdy to sprawił, wytłumaczył co nieco jeszcze oko­

licznym pagórkom, przykazał, które będą malownicze, a które wcale nie; ścieżki opadające samowolnie od r a ­ zu wziął w falbany z betonu i zabrał się do altan, które, jako z cementu, postawił już na wieki. T rudzili się, si­

lili — fort zbudowali, który na m oje oko, żołnierza

(31)

26 ŻYCIE CHOPINA

z wielkiej wojny, obsadzić batalionem piechoty, w y­

trzym a uderzenie brygady!

A le co tam! Niech betonowe bele krzepną i niech się wzmacnia cegła jeszcze więcej, dążmy za spraw ą Żelazowej W oli, teraz już wszyscy razem. Niechże po­

zwoli z nam i pan Anglik. Oficynka już odnowiona, mo­

żna wejść do alkowy m atki pana Chopina; poprosimy p ana posterunkowego ze stacji sochaczewskiej, który wcześniej czy później dostanie przecież krzyż zasługi.

I niech z nami pozwoli starosta z Sochaczewa, i wielki żołnierz, i panie z komitetu, i pan profesor, i wszyscy dyrektorzy cegielń, betonów, syndykatów, i ci wszyscy, którzy, choć pokoje tej szopenowskiej oficynki jeszcze nie są gotowe, już tu przyszli ze wstęgami — patrzcie, wstęgi wiszą w daw nej baw ialni n a sznurku w kącie

i chw ieją się na wietrze.

Szukamy cię, Chopinie, tu ta j. Czyś jest zadowolony?

Szukamy cię, czekamy i wołamy. Tyleśm y się napraco­

wali. A nglik woła, generał, starosta, panie komitetowe.

N ie słychać odpowiedzi.

Czekajmy. Może gdy się obruszą nieco m urow ane altany a pergole osiądą, gdy zuchwała roślinność ze­

psuje już gdzieniegdzie uczony ład, gdy z zapom nia­

nych krzaków wybuchnie nagle bez, a dziki jaśm in za­

bieli się pod płotem i gdy ścieżki odetchną choć trochę spod kam iennych falbanek...

Zaczekajm y cierpliwie. Jeszcze jesień i jeszcze jedno lato. I jeszcze wiosna... Jedna, druga i któraż wresz­

cie? Już nas nie ma. Jużeśmy przem inęli, już tylko cie­

niem jesteśm y ja k cienie drzew. Później zaś mniejszym.

(32)

ŻELAZOW A W OLA 27

a wreszcie tylko takim, jak i zdoła rzucić na grządkę re ­ zeda. I już nas wcale nie ma. I już cieniem być nie zdo­

łamy nawet, i już w niczym nie m a naszego głosu, i nikt nas nie pamięta.

Ale ty, Fryderyku? Jesteś tu taj, byłeś i będziesz w nieodgadnionej mocy trw ał wszędzie, zawsze, na każdym miejscu tej zwykłej, bliskiej ziemi, gdzie szu­

mi dąb, kw itną kąkole, pszczoła kwiaty lustruje a w ró­

bel skacze po zapuszczonej ścieżce.

(33)
(34)

ŻYCIE CHOPINA

(35)
(36)

W S T Ę P

B iografia Chopina dźwięczy we wszystkich krajach i częściach kuli ziemskiej, na wyspach i po morzach, wszędzie, gdzie ludzie sztukę uznają i kochają. Sam ją był napisał Fryderyk, tę biografię swoją, naznaczając poszczególne je j rozdziały porządkow ą liczbą dzieł od 1 do 65. T o jest ta biografia Chopina, która falą ożywczą spłynęła w nieogarnione morze kultury św ia­

ta. W onym morzu n u rtu je wciąż przynosząc wszystko znane i nieznane, wiadome i tajem ne, co spotkał był na swojej drodze ten geniusz.

Wszystko, co pam iętał i zapomniał, co wiedział i co tylko przeczuwał, co spełnił i czego nigdy nie wykonał, to wszystko gra w dźwięcznej fali szopenowskiej, któ­

ra przepływ a przez serce ludzkości już od stu lat nie­

cąc szczytną w iarę w wieczystość uczucia ludzkiego na tej ziemi.

Opis życia Chopina może być zaledwie cieniem tam ­ tej wielkiej biografii. Opis życia będzie zaledwie cie­

niem dzieła. Czy warto, gdy dzieło po całym świecie brzmi, gdy z tego dzieła pow staje wciąż nowa nauka i wciąż nowe olśnienie, i coraz większa wdzięczność, czy warto ku znikomemu cieniowi powracać?

Przecież sam Chopin krył swoje życie przed szanow­

n ą gawiedzią ówczesnej współczesności. O dziele w ła­

(37)

32

ŻYCIE CHOPINA

snym mową słownych pojęć nie mówił nigdy, a do n a j­

bliższych naw et przyjaciół nie pisał praw ie wcale. Po­

m ykał nad szczegółem osobistego istnienia, jak b y to istnienie podobne było do wszelkiego innego: liść, któ­

ry lśnił i szumiał a oto spadł i już nie zalśni więcej.

Zbyw ał te spraw y żartem. I zdziałał w rzeczy samej, że gdy inni, tejże m iary co on, ja k Beethoven, Schu­

m ann, W agner, foliałam i wyznań, proroctw, rozważań muzykę swoją popierali, on cóż o swej muzyce raczył był pisać współczesnym i potomnym? Tyle, ile się skar­

żył na m itręgę nad papierem nutowym, pracę swą okre­

ślając słowami n u dy pisane, ile się o swoje kompozy­

cje targow ał z wydawcami w funtach, frankach czy też talarach? Tym i to sposobami dyskrecji i ironii osiąg­

nął, że gdy o innych mistrzach lęgną się po bibliote­

kach całe półki, o nim cicho nieomal.

Tylko muzyka dźwięczy coraz żywiej. B adają ją , chcą się dopatrzyć, w czym właśnie szopenowska? Szu­

k a ją w niej, niby w różnych głębinach tego samego oce­

anu, i w końcu przepytawszy wszystkie harm onie, nie wiedzą dlaczego szopenowska?

A le gdy zaczną grać, by j ą uchwycić żywą, już się znowu oczarowali i znowu na te głębie spłynęli, w któ­

rych już nie wiadomo, czy noc światłością, czy św ia­

tłość ciemnością się w ykłada?

Dlaczegożeśmy więc ciekawi opisu zdarzeń życio­

wych tego geniusza? Czy nie dlatego znikomy cień dzieła wieczystego pociąga nas tak wielce, że pragnęli­

byśmy ogarnąć go naszą ludzką czułością: chcemy zna­

leźć pociechę w zwykłości naszej powszedniej. P ragnie­

(38)

W STĘP DO ŻYCIORYSU 33

my przypom inać sobie, że chociaż geniusz, człowiekiem także był, ja k my.

D aw ał o wiele więcej, ileż więcej niżeli jedno życie.

Chcemy m niej, skrom niej, tyle tylko, ile unieść zdoła­

my. Pragniem y ułożyć się z wielkością: gdyś grał, w wieczności grałeś, ale nasze powszednie serce chce cię dla siebie mieć zwykłego, znikomego, z ciała i krwi, ja k samo jest, tylko z ciała i krwi.

Racz się zniżyć, przykroić do naszej zwykłej m iary, byśmy cię mogli zamknąć w zwyczajnym sercu ludzkim.

Cieniu kochany, znikomy, ja k ja , jako nabliżsi moi, ja k my wszyscy i ja k to wszystko, co kochamy n a ziemi!

Odłóż wieniec grającej swej nieśmiertelności i trw aj z nam i wszystkimi, abyśmy mogli mówić do ciebie, wo­

łać i krzepić się wołaniem tym:

W idzisz, widzisz! Żyłeś ja k my. T ak samo ja k my wszyscy! życie jest zawsze jedno.

Życic Chopina—3

(39)

DZIECmSTWO SIELSKIE, ANIELSKIE*

dy ma człowiek opanować d a r słowa, od pierwsze­

go dzieciństwa pamięci obracają się w nim słowa, mnożą, płoszą i cieszą nieustannie. G dy ma zawładnąć darem muzyki, tak samo dźwięki mnożą się, stroją i cie­

szą. A on nie wie nic jeszcze o tym. N ie wie, że to owo strojenie przesyca wszystkie inne wydarzenia, odrywa je od ich rzekomej wagi, niesie gdzie indziej, iż nie m o­

g ą spokojnie trw ać tu na świecie, ale się wciąż nurza­

ją w innym jakim ś żywiole, dziwnym, radosnym , pło- W ięc dziecko takie żyje jakby pośród obdarowania, uroczystości! W tonach uroczystości tej wszystko ziem­

skie nabiera beztroski, praw dy niew innej a bezwzględ­

nej, powiedziałbym — praw dy jeszcze żywszej niż sa­

mo dzieciństwo. Bo to są dw a dzieciństwa: ludzkie w życiu i drugie, już jasnowidzące, w przyszłym powo­

łaniu.

* W pracy tej posługiw ałem się znaną powszechnie lite ra tu rą naszych i obcych badaczów, dotyczącą C hopina. U w ażam za swój m iły obowiązek w yróżnienie spośród tej lite ra tu ry dzieł F e rd y ­ n a n d a Hoesicka. Poświęcone Chopinow i dzieła i przyczynki H oe-

sicka, nacechow ane żarliw ą m iłością tem atu, a zarazem w zorową sum iennością, pom ogły mi znakomicie i przy usiłow aniach zrozu­

m ienia epoki szopenowskiej ja k i próbach system atycznego ujęcia postaci M istrza.

chym.

(40)

DZIECIŃSTW O SIELSKIE, ANIELSKIE 35

Takim dwukrotnym dzieciństwem żył Chopin w Że­

lazowej W oli i w W arszawie, w domu u swych rodzi­

ców kochanych, i w liceum, i w każdej zabawie rówie­

śników. N ikt nie wspomina szczegółowo, ja k się stało, że nagle dotknął klaw iatury i wszystko, n ad czym p ra ­ cowali starzy Grecy, nad czym trudził się papież G rze­

gorz W ielki systemy tonów budując, że wszystko, co układali trubadurzy i muzyczni scholastycy niderlandz­

cy, Chopin pojął od razu. Ja k się stał taki cud, że gdy klaw iatury dotknął, całą harm onię zgłębił?

P ani Justyna Chopinowa grała na fortepianie, śpie­

w ała pono także niezgorzej. Ojciec, pan M ikołaj Cho­

pin, preceptor języka francuskiego i m anier dobrych i w ogóle dobrego tonu towarzyskiego (jako że przy­

był z Francji), grał biegle na flecie i na skrzypcach.

Muzykowano więc w tym domu i przez słuch chło­

paczka przesączyła się nieraz bialutka gam a fletu, anielski syk skrzypiec, czy m etalostrunny dźwięk ów­

czesnego fortepianu, czy śpiew korygowany jakąś tam ówczesną m etodą emisji włosko-polską. M usiał to był w domu nieraz słyszeć Fryderyk i to były jego pierw ­ sze wzory muzyki ukształconej.

Prócz tych wzorów jednak trw ała n ad nim powszę- dy, jako że w Żelazowej W oli, tedy w Polsce, wśród lu ­ du tego szczególniejsza pogoda śpiewna, z krzyw ­ dy i z wesołości dziwnie pleciona, która życie tej zie­

mi przesyca. A ura jakaś, na którą człowiek się składa i ptak, i zwierzę, i głos sprzężaju, stęk drzewa, cios że­

laza i sam oddech całego żywiołu ojczystego.

Słyszał to był Fryderyk, ja k inni usłyszeć by nie mo-

(41)

36 ŻYCIE CHOPINA

gli nigdy. N apaw ał się tym i nasycał i to były zapewne owe pierwsze dźwięki, które się mnożą, stro ją i cieszą w człowieku, m ającym w ładać czarem muzyki.

A le od tego do tego, by położył był ręce n a klaw ia­

turze paroletnim chłopaczkiem będąc i aby te ruchome, kością w ykładane stopnie harm onii otw arły dziecku od razu wszystką swą myśl i wszelkie możliwości?...

Aby gdy ton jeden uderzony, wszystkie do słuchu dzie­

cka przybiegły i zwierzyły od razu ja k się łączą, ja k wiążą, którędy dokąd prow adzą a którędy chodzić z nimi nie można, i aby jeszcze od razu ukazały tysią­

ce pięknych miejsc, w których nikt nie był dotąd, choć przecież m iejsca te od wieków n a próżno czekają po­

między klawiszami?!

Jak się stało mówiąc po prostu, że gdy palce na k la­

wiszach położył, zrozumiał wszystko, co jest w zakre­

sie harm onii?!

N astaję na tę chwilę, gdyż musiało się to było dziać i stawać jakoś, a cóż bardziej tajemniczego? Jeden, dw a palce na klaw iaturze, trzy, dw a jednej rę ­ ki i drugiej, i wszystko jest wiadome, i czteroletni człowieczek przem ienia klaw iaturę w morze pełne no­

wości brzmienia. Dziś, wczoraj, ju tro przybiegł, spró­

bował — zadźwięczało, wybrał, złożył, rozłożył — to­

ny prysły, sprzęgły się mocniej, ściślej, wyskoczyły z osi porządku swego, sprzęgły nowy, nie znany dotąd, a on, chłopczyna, płynie radością swą pomiędzy nimi i ma je pod palcam i ja k jezioro, ja k rzekę bez końca i bez końca — to nie rzeka, to chyba morze całe!

M usiało się to było stawać samo z siebie, dziś, wczo-

(42)

DZIECIŃSTW O SIELSKIE, ANIELSKIE 37

raj, jutro, w przebiegu dni powszednich. Że nic... Że w kuchni oficynki, gdzie Chopinowie mieszkali obok pałacu p ana hrabiego Skarbka, właśnie pani Justyna Chopinowa biła ja jk a na omlet, czy że gdzieś obok sio­

stra Fryderyka do lalki się śmiała, czy że przed oficy­

nę wózek zajechał po coś tam z Bartkiem jakim ś czy W ojtkiem , coś brać czy też zawozić. Albo nic, tylko kura samotnie szła przed domem cichutko skrzecząc, a l­

bo z daleka wybuchły nagle wielkie gulgoty indyków, albo też kobieciny pełły daleko za klombem i wołały do siebie przez słońce i szum drzew.

Oto chwila tajem na, w zaczątku swym znikoma, w wyniku wieczna, najprościej przeplecione natchnie­

nie z powszedniością. Jakże je j tedy m iał nie pam ię­

tać, nie kochać, nie rozumieć, gdy mu świadczyła w pierwszych wniebowstąpieniach muzycznych?! N a wieki zapam iętał, do śmierci m arzył o owym pierw ­ szym otoczeniu, o pierwszej aurze swego geniuszu: że­

by było ja k w Żelazowej W oli, jak w latach dzieciń­

stw a w W arszawie.

N ie mógł był przecież wiedzieć, czy dlatego, że sły­

szy t a k , jest wszystko tak ja k jest? Czy też dlatego, że wszystko t a k i e , on słyszy coraz pełniej? Tych spraw przeniknąć nie mógł, ale szczęście, że się o dna­

lazł w morzu swego doznania muzycznego, dawało mu radosną pogodę oraz ostrość niezaw odną w przenika­

niu rzeczy, ludzi i świata.

W szystko widział n a ziemi utwierdzone, związane,

gdy sam w swoich dźwięczących zaświatach przebywać

mógł jak chciał. A cóż tu taj na ziemi, gdy zawsze

(43)

38 ŻYCIE CHOPINA

uciec można z m ałej wyspy ziemskiej do swego mo­

rza tajem nego? T u na ziemi wszystko niew inne i wszyst­

ko ukochane, i tylko cieszyć może.

W ystarczy wspomnieć, co pisał m ały Szopenek w swym dzienniczku, redagow anym w Szafam i pod pseudonimem Pichon (Chopin), by dostrzec jakim i to oczami klasycznej wesołości w koło siebie spozierał:

W c zo ra j w nocy kot zakra dłszy się do garderoby stłukł butelkę z sokiem ; lecz ja k z je d n e j strony w a rt szubienicy, tak z d ru g ie j zasługuje na pochw ałę, bo so­

bie n ajm n iejszą butelkę w ybrał.

D nia 12 b. m. kura okulaw iała a kaczor w p o jed yn k u z gęsią nogę utracił. K row a tak g w ałtow n ie zachorow a­

ła, że aż się w ogrodzie pasie.

D nia 14 b. m. w y p a d ł w yrok , ażeby p o d karą śm ier­

ci żadne prosię nie w a żyło się w chodzić do ogrodu.

D nia 25. K aczor w y szed łszy po k ryjo m u bardzo z ra­

na z kurnika u topił się. D o tą d jeszcze nie m ożna dojść p rzy c zy n y ow ego sam obójstw a, fam ilia nie chce gadać bow iem . K row a daleko zd row sza i nikt nie w ą tp i o j e j zu pełnym w yzdrow ieniu .

W Bocheńcu z ja d ł lis dw óch bezbronnych gąsiorów.

K to by go złapał, niech raczy u w iadom ić sąd bochenie- cki, któ ry n iezaw odn ie podług p raw i przepisów zbrod­

niarza ukaże. O d d a w cy zaś lisa ow e d w a gąsiory, jako godne w yn agrodzen ie, odstąpione będą.

Krowa ma się coraz lepiej, a na generalnym konsy­

(44)

DZIECIŃSTW O SIELSKIE, ANIELSKIE 39

lium doktorow ie osądzili, że ju ż n ajm n iejszego niebez­

pieczeństw a nie ma.

I jeszcze raz ostatnia wiadomość o krowie:

K row a m a się bez porów nania lepiej: ju ż p rzy jm u je w izy ty , a niedługo to m oże i sam a oddaw ać będzie.

Czyż w tym widzeniu radosnym , bezlitosnym , w ty m podpatrzeniu doskonałym wiele brakuje z klasycznej mądrości Szekspira, Balzaka, Mickiewicza?

Mógł sobie podpatryw ać, bo na ziemską wysepkę Żelazowej W oli i W arszaw y, i Polski z morza swych tonów się w yłaniał, bo nie tu, a tam kotwica jego zarzu­

cona! T am się utw ierdzał w tajem nicy, a tu wszystko przenikał tylko, jak mu się podobało, szczerą, dziecin­

ną, bezlitosną radością.

T aki to chłopiec osobliwy, a zarazem gwiazda m u­

zyczna, trzebaż, żeby się uczyć zaczął porządnie. W ięc oto gwiazda taka dostaje się w W arszaw ie — Ojczy­

zno m oja, chyba ty jedna, splotem przypadków prosta­

ckich a czarownych, sztuki takiej dokonać mogłaś — panu preceptorowi fortepianu W ojciechow i Żywnemu.

Gw iazda w łapach niedźwiedzia!

Cóż za jeden ten niedźwiedź? Piszą o nim w historii muzyki, jakoby sławę sw oją z tego jedynie brał, źe C hopina gry fortepianow ej uczył. J a zaś pow iedział­

bym, że W ojciecha Żywnego sława zaszczytna pocho­

dzi stąd, iż wcale C hopina nie uczył. M ógł uczyć, lecz

nie uczył.

(45)

40 ŻYCIE CH O PIN A

Stary poczciwiec, naonczas la t przeszło siedem dzie­

siąt m ający, lepsze sposoby posiadał na swego wycho­

w anka, niż uczenie. Pierwszy z owych sposobów w aż­

nych, to że się chwalił pan Żywny, iż gdzieś na licytacji w W arszaw ie nabył kilka p a r cennych spodni po kró­

lu Stanisław ie Auguście i z spodni tych, zapewne a tła ­ sowych (a może w kwiaty), kazał sobie porobić te w ła ­ śnie kamizelki, w których do Fryderyka n a lekcje przychodził.

— Patrzże, synku, jak św iat jest niezbadany, ogro­

mny! Co samemu królowi posterior kryło, to biednemu muzykusowi żołądek ogrzać raczy!

Oto sposób uczenia jeden. A oto drugi, wielce waż­

ny, że ten pan Żywny nad wyraz chętnie g rał ze swym uczniem w karty. G rali sobie we dwóch i — nie tam żadne gam y czy pasaże, ale k a ra i piki, trefle, czerwie­

nie, no i co im kto zrobi?!

A jeszcze inny z doskonałych sposobów pedagogicz­

nych p ana preceptora, to że o kościuszkowskich cza­

sach opowiadał albo o zmroku różne odległe a wiel­

kie w ydarzenia z historii Polski wysnuwać um iał, które to właśnie dzieje m łody Chopin zaraz potem swemu mistrzowi na klawiszach wygrywał, ten zaś z rozrzewnieniem — talent ucznia podziwiał.

Podziękujmyż starem u: kamizelkami z królewskich spodni przerobionym i imponował, kolację lubił zjeść u państw a Chopin, jeżeli po południu lekcja, to nie bez tego chyba, że ucznia o kawinę z kożuszkiem do kre­

densu posyłał, nagw arzył i nabzdurzył, nieraz też może

chrapnął sobie solennie, gdy „dziejow e w ypadki“ w ra-

(46)

DZIECIŃSTW O SIELSKIE, ANIELSKIE 41

cały pod palcami chłopaczka przez klawisze domowego

„pantalionu“.

Podziwiał talent ucznia.

Nie on jeden. Podziwiali już wszyscy! G dy Fryderyk miał osiem lat, wykonał z powodzeniem ogromnym koncert fortepianowy Gyrowetza. Czyli że z niebyw a­

łą wprawą, prędko, w ypełnił czystym ziarenkiem to­

nów owoczesną m iarę doskonałości fortepianow ej. Gdy doszedł lat czternastu, już był publicznie wykonał ku zachwyceniu wszystkich koncert K alkbrennera, ówcze­

snego Paganiniego fortepianu.

Czyli, gdyby tę sprawę przemienić na biblijne sto­

sunki, jako czternastoletni chłopiec przeszedł przez ucho igielne.

Nie słyszymy i nigdzie o tym nie czytamy, by ćwi­

czył, bębnił, sztudyrował n a fortepianie jak musieli i muszą najwięksi, jak musiał naw et Liszt, jak musiał Beethoven, szukający fortepianowej otuchy pod ko­

niec życia u Czernego, jak musiał ćwiczyć Schumann, Brahms czy inni, choćby najw ięksi mistrze fortepianu.

Stare niedźwiedzisko, Żywny, m iał słuszność, gdy o kamizelkach opowiadał, w karty grał i tylko „podzi­

wiał talent ucznia“. Albowiem chłopaczyna ów to była gwiazda, jakiej od Bacha i M ozarta n a świecie nie by­

wało. Jeżeli m ając lat osiemnaście już był ukończył swój pierwszy koncert fortepianow y f-m oll, czyli o bja­

wienie nowej techniki fortepianu, nie prześcignione po dzień dzisiejszy, to przecież ta nowa technika nie w y­

buchła od razu, jeno się plotła przedtem po palcach

Chopina i już od la t wzbierała, i sam ją , uczeń ten, do­

(47)

42 ŻYCIE CHOPINA

świadczał, doskonalił, nie bębnieniem, lecz jakim ś w ła­

snym osobliwszym wyczuciem.

Była zatem nie tylko w samym usposobieniu muzycz­

nym, lecz i w palcach tego chłopca przedziw na jakaś mądrość własna, wytyczona tak świetnie, że nigdy bo­

gactwo ręki bogactwa duszy nie ośmieliło się przesło­

nić.

Podziwu godna rzecz, że dary takie w chłopcu um ie­

szczone nie odebrały rodzicom równowagi w wychowy­

w aniu Fryderyka. Szło dobrze naprzód. W matce, pani Justynie, znachodził zawsze niewysłowione szczęście syna, a pan M ikołaj m iarę i piękno języka francuskie­

go w W arszaw ie w ykładając tyle okazał słusznego spo­

koju, że się do talentów syna nie mieszał.

M usiał być dom Chopinów, w te czasy zbytku tak skromny przecie (stancja dla chłopców z lepszych ro­

dzin), domem wdzięcznym, pełnym porządku, pobłaża­

nia i wesołości. A tu tymczasem młody Fryderyk przy­

ciągał był talentem swym świat coraz wyższy. Piękne granie chłopca sław ne już było w całym mieście, sław ą we wszystkich salonach już dźwięczało.

Salony i salony, i aż sam dwór! Do syna księcia Konstantego, Paw ła, wzywany był Fryderyk co nie­

dzielę i w Belwederze popołudnia spędzał na zabawie, muzyce.

N a zabawie, muzyce, u księcia Konstantego — m ło­

dy chłopaczek Chopin... Czy wiesz, chłopcze, że tu przebywasz w czarnym gnieździć niewoli?! T w oje m ło­

dziutkie kroki prowadzi poprzez pokoje belwederskie

gwiazda tw oja, muzyka. Chłopaczku nasz jedyny!

(48)

DZIECIŃSTW O SIELSKIE, ANIELSKIE 43

W yjdziesz stąd w świat prorokiem, a za sto lat muzyką swą powitasz męża odnowiciela, który przybędzie tu ­ taj z pola bitew zwycięskich.

T y — wieczne echo Polski, a on — Józef Piłsudski.

(49)

MŁODOŚĆ GÓRNA I CHMURNA

T dea ł, którem u nie móuńąc z nim ju ż pól roku slu- jjJ - żę, k tó ry m i się po nocach śni, na którego pam iątkę skom ponow ałem adagio d o m ojego koncertu“...

Do koncertu f-m oll, jedno z najpiękniejszych adagio jak ie zostały napisane, jedno z tych westchnień m uzy­

ki, od których dusza truchleje.

Poznali się na popisie Konserwatorium, w domu n a ­ rożnym przy Krakowskim Przedmieściu i Placu Z am ­ kowym. W idać stąd wieżę Zam ku Królewskiego i ko­

lum nę Zygm unta, nad n ią niebo niebieskie, bezmiernie wysoko uniesione, ileż bowiem niebo wyżej nad nami polata, gdyśmy młodzi!

Niebo to rzeka odbija, ileż jaśniejsza, gdy w życie dopiero wstępujemy. Rzeka w piaskach, wiklinach p ły ­ nąca, za nimi domki Pragi — widać stąd ja k na dłoni wszystko i że też panna Konstancja, m łoda śpiewaczka, córka burgrabiego Gładkowskiego, nie może dojrzeć, że je j Chopin swe serce przynosi każdym spojrzeniem, każdym gestem, jak na dłoni!

Bo im się zdaje, tym wszystkim młodym, jako zaw ­

sze w muzycznych szkołach z wiosną, gdy klasy swoje

kończą, że to muzyka wzywa ich i powołuje, a nie wie­

(50)

MŁODOŚĆ GÓRNA I CHM URNA 45

dzą, ile w nich jest muzyki, ile zaś ich młodości, która w powabie sztuki woła, że już czas kochać.

W ybranki innych wielkich poetów, mistrzów, roz­

sławione już dawno, a o tobie, panno Konstancjo, cicho jeszcze na świecie. Z wielką to krzyw dą uroczych twoich zasług, bożeś to ty spraw iła przezierając się w toniach natchnienia Fryderyka, że się wzburzyły roz­

głosem namiętności głębokiej.

Konserwatorium na rogu placu Zamkowego w W a r­

szawie: pozostańcie tu jeszcze przy oknie. W całym gmachu stro ją się instrum enty—miłość wasza się stroi.

N a wszystkich piętrach śpiew i dźwięczne granie, ów śpiew i granie to tylko wasza miłość!

W iem y już o was wszystko do samego końca, lecz wy dziś czasu swego znać jeszcze nie możecie. Rozma­

w iaj z nią w fram udze tego okna, Fryderyku, wszyst­

ko inne, co dookoła widzisz, jest niczym, wszystko, co słyszysz, niczym. T w o ja K onstancja wszystkim!

T w oja Konstancja, drżąca w całym twym ciele, brzmienie nowej harm onii w porywie twego tajem ni­

czego słuchu wiezie cię łodzią jedyną, uczynioną ze szczęścia, w głąb oceanu muzyki. N aw et ten stary m ur wzdłuż okna, przy którym stoisz z nią, cho­

ciaż widzisz jak gruby jest i stary, i chropowaty, i ja k dosadnie rzeczywisty — to tylko przywidzenie. P atrz n a nią, ciągle na nią, na Konstancję, czyste niebo i ja s ­ na woda to wielkie ram y twej panienki jedynej.

Pośpiesza was wasz ludzki czas działania, zdobywa­

nia, lecz nie odchodźcie, stójcie! Czas zawsze z wami,

czas zawsze za was zdąży! Ile teraz w przycichłycb

(51)

46 ŻYCIE CHOPINA

waszych słowach nadziei, tyle nie spełni nigdy... Ile w piersiach radości, tyle nie odda nigdy.

A wam się śpieszy zdobywać, działać, tworzyć. Ju - żeś byl w świat wyskoczył, Fryderyku, do W iednia.

W e wtorek o godzinie siódm ej na teatrze cesar­

sko - królewskim na świat wystąpiłem — tak był za­

pisał 11/VIII 1829 roku. W mieście wielkiej tradycji Beethovena, Schuberta, sala teatru cesarsko - królew ­ skiego radością wybuchła i samże dzięcioł fortepianu najpilniejszy, K arol Czerny, pokum ał się z pianistą pol­

skim, którego palce spadały na klawisze rosą nowego dnia muzyki.

Jużeś był w świat wyskoczył, Fryderyku, i już ci świat, ten wielki, inny, nowy, nie polski, zagraniczny, europejski, co tam europejski! Jeszcze większy i inny, bezdomny świat światowy nigdy nie da spokoju, choć będziesz tęsknił i rozpaczał za sw oją wyspą polską ca­

łe życie...

Już chcesz wyjeżdżać znowu, by zwiedzać obce kra­

je i tam swą sztukę doskonalić, ale to jest nie to, bo cóż doskonalszego od tw ojej sztuki w tych latach n a p i­

sanej? Już cię porywa, już cię w ygania stąd tajem ny duch obcości, głos twego oceanu, z którego czerpiąc nigdy swej duszy do dna nie wyczerpiesz.

W am się śpieszy zdobywać świat. K onstancja ślicz­

na, jasnowłosa, o szafirowych oczach, już debiutuje w operze „A gnćs“ kompozytora Paera. Już ją chcą porwać młodemu muzykowi, tę jego muzę piękną — los jest srogi, śpiewaczka czarująca, a cóż słaby artysta?

Po je j występie oficerowie w targnęli za kulisy i czy­

(52)

MŁODOŚĆ GÓRNA I CHMURNA 47

nili możliwe wysiłki, by sobie zjednać uroczą śpiewacz­

kę — a tyś z nich d rw iła — pisze młodziutki Chopin w swoim pam iętniku — bom ja tam był!

Bom ja tam był... Ja , twój chłopiec, najlepszy w ca­

łym mieście fortepianista, Fryderyk Chopin. Oni m un­

dury, blask, odznaki i oręże, siła, bary, ram iona, żar!

Tyś z nich d rw iła , bom ja tam był!

W am się śpieszy zdobywać świat, Konstancjo. Nim na wspólnym, ostatnim koncercie pożegnalnym odśpie­

wasz wielką arię, odziana biało z różami na głowie, do twarzy prześlicznie ubranej — patrz na niego, bo go nie ujrzysz więcej! Patrz na niego, patrz, oto jest ten chłopiec, w którego tony przystrojona krążyć będziesz westchnieniem muzyki nieśm iertelnej po całym, całym świecie, i już zostaniesz w tonach owych n a zawsze, i mało kto spamięta, żeś z innym życie przeszła. Żeś się dopiero z pamiętników, u schyłku lat, już ślepa, przewiedziała, jak cię kochał ogromnie, i że wspom nie­

nie jego było ci już nad grobem — ja k powie w skrom ­ nej kontem placji pam iętnikarz — n iew ysłow ion ą p r z y ­ jem nością.

U śm iechaj się tu we fram udze okna, niech cię widzi, niech kwitnie w blasku twego spojrzenia. T u, w spot­

kaniu z tym chłopcem, na wieki trwasz, tu sława twej piękności, nieśm iertelna dziewczyno, a kiedy mu n ap i­

szesz na pożegnanie — „mogą cię obcy lepiej n agro­

dzić, ocenić, lecz od nas kochać mocniej pewnie cię nie m ogą“ — napisałaś z miłości swej wysnute wszyst­

ko, co o nim, o nas i o świecie nie zmienione zostanie.

Chce jechać, nie chce jechać?...

(53)

48 ŻYCIE CHOPINA

M yślę, że opuszczam W arszaw ę po to, żebym nigdy ju ż nie wrócił do domu. W ychodzę z domu, idę na uli­

cę, tęsknię i wracam do domu? Po co? Po to, żeby znowu tęsknić.

P raw d a to, czy niepraw da? Jedno i drugie razem.

Kochana wyspa przykuw a jakże silnie, ocean wzywa m ocniej!

Pociecha d la was, chłopcy, którzy ruszacie w świat z tym, że wam odmówiono pomocy. Jazd a o własnych siłach! Jem u też, gdy się u dał o pomoc na wojaż za­

graniczny, odmówił rząd ówczesny.

Chopin ruszył o własnych siłach dwom a skrzydłami wzlotu rozgarnąwszy powietrze.

Skrzydła te, dwa koncerty fortepianow e, stworzone wówczas i odegrane w W arszaw ie, ja k przystało dla harm onii obrazu, Spośród dwóch zwalczających się obozów muzykalnych, Elsnera i Kurpińskiego, koncćr- ty pożegnane wybornie przez jakiegoś lubownika m u­

zyki, który przekrzyczał wielki entuzjazm sali w oła­

ją c do Chopina: — E j, zmiłuj się, jeszcze przed o d jaz­

dem daj choć jeden koncert!

Już nie, już nie, już ruszył w drogę dla „zwiedzenia obcych krajów “ . Ż egnają się na W oli: otóż to jest ta wyspa polska: szare drogi, przysiadłe domy i drzewa szumiące ku oddalom . Koledzy śpiew ają kantatę po­

żegnalną, stoją w około tenory pierwsze, drugie, b ary ­ tony i basy. Poczta czeka, śpiew się unosi w górę, Fryderyk ściska dłonie, śm ieją się jeszcze raz do siebie wszyscy...

Cóż to opiewasz tym śpiewem, młodości beztroskli-

Cytaty

Powiązane dokumenty

Omówiono również parametry układu geometrycznego oraz wymagania dotyczące jakości położenia torów na liniach dużych prędkości.. Przedstawiono program budowy LDP

Powodzie powstające w zlew- niach małych potoków górskich u podnóża Tatr mogą stanowić istotne zagrożenie dla odcinków rzek poniżej, gdzie istnieje wysoki potencjał

avium, która notowana jest u go- łębi oraz papugowatych, nie można też wykluczyć jej obecności u innych gatunków ptaków (6).. Bada- nia monitoringowe ptaków dziko

mickich u Ojca Świętego Jana Pawła II w Watykanie ma wymiar historyczny nie tylko jako pierwszy w dziejach jednora­.. zowy fakt, ale także jako stymulator konsekwencji, które

- Nauczyli się juŜ np., Ŝe nie naleŜy zanudzać widzów długimi przedstawieniami, Ŝe nie naleŜy raczej prezentować klasyki, bo rzadko się w tym sprawdzają, Ŝe nie powinni

rny dalej. Zrobiliśmy dwa kcllcjne przcdstawicnia. gdzie r,v tekście I lerlinga-Gru- clzińskiego strrra|iśmy się tldnaleŹć srvoje cnrocjc. nie zrównu- jąc lv żaden

J uż jutro będzie można zobaczyć unikatową kolekcję zdjęć dawnego Lublina i jego mieszkańców.. Specjalną wystawę przygotował Ośrodek ״Brama Grodzka -

Magdalena