• Nie Znaleziono Wyników

Wieczory Rodzinne : tygodnik illustrowany dla dzieci. R. 11, 1889/1890 [całość]

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Wieczory Rodzinne : tygodnik illustrowany dla dzieci. R. 11, 1889/1890 [całość]"

Copied!
616
0
0

Pełen tekst

(1)

WIECZORY RODZINNE

T Y G O D N I K I L U S T R O W A N Y DLA DZIECI.

J D • O ... ...

~

\OK XI — lonn

./

)C)0,

ń£g)'

c e s*

4 f i I r.n\O v

Biblioteka Jagiellońska

100211 091

WARSZAWA.

W D R D K A 1 1 N I N O S K O W S K I E G O , 1 1 .

1002114091

(2)

Spis rzeczy zawartych w tomie X I^ Wieczorów Rodzinnych.

WlEBSZB.

„ __ »"I

’ s tr. 21.

Nowy ro k p rzez T. P. s tr. 2, (z drzew .) Zuchwalstwo u k ara n e, str. 12 j J ^ Pamięci M aryi Ju lii Zaleskiej p. Z . **T sti Bajka p. N . S. str. 34.

Do siostrzyczki s tr. 50.

Z krzyżow ych wojen, p rz e z Gabryelę Jasieńską, s tr. 66 (z drzew,) Do m atk i, p. Z. 17., s tr. 82.

W iosna w duszy, p. M aryę Kondracką, str. 102.

Na św ięta Zm artw ychw stania, p. M . . a . str. 105 (z drzew .) Rada p. Annę D ., str, 118.

Na mogile p. Natalię Sokołowską, s tr. 147.

Oj wesołam ja dziew czyna! p. H. B ., s tr. 153 (z drzew.) W iosenna zieloność, p. W Baszczyńskiego, str. 164.

Na wsi. str. (z drzew .)

Zgodna ro d zin a, p. 27. B ., str. 195 (z drzew.) Sobótka, p. Baszczyńskiego, s tr. 2 0 2 .

Rozmowa z ptaszkiem p. H. B . s tr . 218.

A nielska ro b o ta p. N . Sokołowską, str. 230.

W polu, p. T . P., str. 25 2 (z drzew .) Żniwa, str. 2 7 3 .

P io sn k a p rząśniczki p II. Bojarską, s tr. 282.

G rajek p. II. B ., str. 289.

Ł abędzi śpiew, p. W. Baszczyńskiego, s tr. 2 9 9 . Jesień, p. T . P., s tr. 308 (z drzew .)

Bocian-ojciec, str. 318.

K w iatek p. Z. Morawską, str. 334.

U przew ozu, p. II. B. str. 3 5 0 (z drzew .) B ryla m arm uru, p. T. N ., s tr. 367.

P agórek, p. Maryę Leonę, s tr. 375.

W im ienniku M arysi Ch., p. D. 27., str. 379.

D zban rozbity, p. Sewerynę Ducldńską, str. 387.

M odlitw a, p. St. Jachowicza, str. 394.

K olęda p. T. P . s tr. 401.

Po w ie ś c i i o p o w ia d a n ia, d b o b n e a r t y k u l ik i. P od wpływem błogosław ieństw a, p. Michalinę Zielińską, s tr. 2, 17, 26, 34, 42, 50, 59. 66, 73, 82, 90, 100, 106, 115, 122, 129,' 1 3 8 ,1 5 1 , 154, 1 6 6 , 170, 180, 190, 193, 2 0 2 , 2 1 0 . ^

Ofiara n au k i str. 2 6 0 (z drzew .)

Opow iadanie Islan d czy k a p. Sobola Irkutskiego, str. 6, 12.- D piór, p- 7. B . s tr. 14.

W ieczorek w Zalesiu, p. Zbigniewę Zmorską, str. 62, 70, 78?<r- R yś, uryw ek z podróży, s tr. 28 (z drzew.)

K rólowa R yksa, p. Teresę'Jadwigę, s tr. 75. ^ Z m arnow ane bohaterstw o, p. Teresę-Jadwigę, str. 140 B ra te rsk a pomoc, p. Annę Zalęską, str. 178, 188 (z drzew .) E llam , p. V. Cairo, str. 236.

N auczycielka, p . Teresę-Jadwigę, s tr. 250, 261. 4 Gość niespodziew any, p. Z. Morawską, str. 2 8 3 .^

Z podań o Kijowie, p. Teresę-Jadwigę, str. 2 9 0 ./* ^ W złotej k la tce p. V. Cairo, str. 297, 305, 316, 361, ’ W pałacu W ieszczki, p. 27. T. s tr. 361.

Z budzone sum ienie, p . M . Zielińską, str. 378.

S ztu czk a z k a r t, s tr. 9.

P y tan ia, s tr. 32. 120— 2 2 4 .

M ost p rze z k a n a ł L a Manche, s tr . 45 (z drzew.) Odpowiedzi n a p y ta n ia, str. 7 2 — 1 9 2 — 2 7 2 . ślizgaw ka, s tr. 85.

Skały dziw nych kształtów , s tr. 101 (z drzew ) W ielkanoc, str. 105.

Dom o 25-ciu p iętrach , str, 111 (z drzew .) Lw y uczone, str. 149 (z draew.)

K onkursa, str. 4 9 — 16 3 — 184— 2 0 1 — 390.

U czone k ró lik i, s tr. 21 5 (z drzew .) S iostry m iłosierdzia, s tr. 219. (z drzew .) A rty sta bez rą k , str. 229 (z drzew .) G ry tow arzyskie, str. 2 3 2 .

Spraw ozdanie z konkursu, str. 14 9 — 1 4 7 — 2 3 5 — 337

— 348.

L ódź papierow a, str. 26 2 (z drzew .) Zw ierzyniec warszaw ski, str, 351 Zwycięstwo Paw ełka, p. H. T. s tr. 354.

Święty, nauczyciel m łodzieży s tr. 357.

Na zam ku wieszczki, p. R. T. s tr. 364. , Zbudzone sumienie, str. 375, 388.

W wigilją, p. V. Cairo, str. 394, 4Ó7, 410.

Ze wspomnień młodego Chińczyka, str. 399, 415.

Wia d o m o ś c i z n a u k i i p r z y r o d y.

Z wyspy A tlan ty , w yczytam przez drobnow idz i przepisane przez Zofię Urbanowską, str. 97 107, 131, 145, 156, 161, 2 2 8 , 233, 2 5 7 , 265, 274, 3 1 3 , 323, 338, 345 361, 369, 396, 402, 411, (z drzew .)402, 411

K w iatek obrońca, p. Z . Urbcnowską, str, 3 (z drzew .)

O brazki z lite ra tu ry , p. Z . Morawską, ttr . 4 — 4 5 — 1 7 0 — 2 1 8 — 2fb.

Doświadczenia naukowe, str. 17, 49, 73, 129, 153, 169; 193 2 41, 273, 337, 361.

Korkowe drzewo, str. 20 (z Irzew.)

W idome a niewidzialne, p , Z Urbanowską, str. 2 5 . Z ebra, p. Z . Urbanowską, str, 33 (z drzew .) P rześladow ca pszczół, p, Z , B., str. 44 (z drzew.,;

Ośmiornica, str. 60 (z drzew.) G niazda pajęcze, str. 65 (z drzew.)

Szczur F a ra o n a , p. Z . Urbanowską, str. 81 (z d rzew .) P alm a w achlarzow a, str. 107 (z drzew .)

Chrabąszcze, p. Z . Urbanowską, str. 1 2 4 (z drzew .) - K una, p. M. Weryho, str. 14!: (z drzew .)

Szarotka, p .Z . Urbanowską, str. 185 (z drzew .) K ryształy gradow e, str. 249 (z drzew .) Nasi goście, p. T. P ., str. 254,

Słynny rozbójnik, p. Z . Urbanowską, s tr. 2 8 1 . Połów burszty n u , p. II. Wernica, str. 2 9 2 . Zjaw iska pow ietrzne, str. 297 (z drzew .) Z łudzenia optyczne, str. 305.

S tudnie A rtezyjskie, p. M . str. 321 (z drzew .)

P ro c h bez dymu, p. Młodego Przyjaciela dzieci, str. 322.

K akao, p . Henryka Wernica, str. 334.

W zgórek E tny, str. 356. (z drzew .) M askonur, str. 3 7 8 (z drzew .)

Pogadai ka ra u k o n p. Młodego P rzy jaciela str. 386.

o ;-.' i-'- . -" Iz ie muzyczne str. 40 5 (z drzew .) r~ str. 409 ( r drzew .)

(3)

Ko m e d y jk i. h o zm a ito so i.

M yszy ta ń c u ją gdy k o to u ie c z u ją , p . Zabokrzewskę, s tr . 2 9 . N ieb iesk a p o ń c z o s z k a , P- B . Porowską, s tr . 1 9 6 , 2 0 5 , 2 1 2 . K to p o d k im d o łk i k o p ie , sam w n ie w p ad a , p . I f Chr., s tr .

PODBÓŻE, OPISY KRAJÓW I MIEJSCOWOŚCI,

P o szu k iw a n ie d zik ich z w ie rz ą t, s tr. 1 4 , 2 2 , 3 0 , 3 9 , 4 6 , 55 9 5 , 1 0 2 , 1 1 1 , 1 1 8 , 1 2 6 , 1 3 4 , 1 4 2 , 1 7 4 , 1 8 3 .

W In d y acb , s tr . 1 9 9 , 2 0 7 , 2 1 5 , 2 2 1 , 2 3 0 , 2 3 9 , 2 4 6 , 2 5 4 , 2 7 1 , 2 7 8 , 2 8 7 , 2 9 2 , 3 0 2 , 3 1 0 , 3 1 9 , 3 2 7 , 3 3 4 ^ 3 4 2 , 3 5 1 ,

3 6 7 , 375 (z d rze w .) /.

N ow y-rok u cz arn y c h , s tr . 4 (z d rze w .) L a b iry n ty , s tr. 2 8 (z d rze w .)

W a n-li-C zang-C zing M u r C hiń sk i, s tr . 3 8 . (z d rz e w .)

^ a t a - m o rg an a , s t r . 53 (z d rz e w .) U zbrojenie d zik ich , s tr . 7 7 (z d rze w .)

ryw ek z pod ró ży , s tr . 91 (z d rze w .)

Jta ro ż y tn y ta n ie c in d y js k i, s tr . 1 4 1 (z d rz e w .)

A ntw erpia, k a te d r a i p o m n ik R u b e n sa , &pr. 1 3 4 (z d rze w .) C iekaw a k ró lo w a, s tr . 51 (z d rz e w .) "f.

Syon, s tr. 1 3 7 (z d rz e w .) J '

D aw ny pom nik w M e k sy k u , s tr . 1 7 7 (z d rze w .) P rz e d sta w ie n ia w O b era m m e rg a u p . II. T ., s tr . 1 8 6 .

N a jd a w n ie jsz y z a b y te k m o n g o lsk ieg o b u d o w n ic tw a , s tr . (z d rze w .)

W yspa H elg o lan d , s tr . 2 1 9 (z d rz e w .) Szm eks. s tr . 2 3 8 (z d rze w .)

K obiety p e rsk ie , s tr . 2 7 0 (z d rze w .) R ygi-K ulm , s tr . 2 7 4 .

G ib ra lta r, s tr . 3 0 8 , (z d rzew . ( Pow ódź, p . u . T ., s tr . 108.

A lh am b ra, p . II. T ., s tr . 3 2 9 (z d rze w .)

K a rły a fry k a ń s k ie , p . A . M ., s tr . 3 3 8 (z d rz e w .) B azylea. p. Teresę Jadwigę, s tr. 3 4 2 (z d rz e w .) O b ra zk i z ziem i św ię te j, 3 6 5 , 3 7 3 , 3 8 8 .

ŻyCIOBYSY I WSPOMNIENIA POŚMIERTNE.

A p o sto ł trę d o w a ty c h , s t r . 1 1 .

W ładysław T aczan o w sk i, s tr . 41 (z d rz e w .) M a jo r S e r p a P in to . s tr . 5 4 (z d rze w .)

A lfons X III, p . Z . Urbanowską, sta. 5 7 , 6 8 (z d rz e w .) K a ta rz y n a z L ip iń sk ic h L ew o ck a, s tr . 89 (z d rz e w .) A n a sta z y a D zie d u sz y ck a, s tr : 2 0 9 (z d rz e w .) O skar K o lb erg , s tr . 2 1 7 (z d rz e w .)

J a n K a n ty G re g o ro w ic z, s tr . 3 1 6 (z d rz e w .) . Ś -ty S tan isław K o stk a s t r . 3 8 2 .

A n toni W a g a (z d rz e w .) s tr . 3 9 4 .

D ziesięcioletnia k ró lo w a (z d r z e w .) s tr . 4 0 4 , 4 1 0 .

Ko r e s p o n d e n c y e.

L isty J ó zia z W a rsz a w y , s tr . 3 5 — 1 1 3 — 1 2 1 .

„ Gołąbki pocztowej, s tr . 9 3 - 1 6 4 — 2 0 3 — 2 8 6 — 3 5 0 — 3 5 5 -

— 3 7 9 ,

„ Z G orycyi stefanka, s tr . 4 3 — 7 9 — 1 5 9 — 1 7 3 . n / W ie d n ia Jaskółki z nad D unaju, s tr . 1 6 6 — 1 8 7 .

„ Ze S k o d sb erg a Sobola Irkutskiego, s tr . 2 4 4 (z d rz e w .)

„ Z W enecyi Sarenki z nad Sanu, s tr . 2 9 0 — 2 9 9 (z d rz e w .)

„ Z B re ta n ii J a s k ó łk i z n a d S ek w an y s ir . 3 9 8 ;'

W ie ż a E iffel, s tr . 8.

S kow ronki i w ieża E iffel, s tr . 16.

G w iaz d k a d la ubogich dzieci u p a n i C a rn o t. L a lk a fonogj s tr . 24.

R ó ż a i je j w oń, s tr . 4 8 . S ta n le y o tru c iz n a c h u dzik ich . L a r y i p e n a ty , s tr . 64.

M o z a jk a z p ió r, s tr . 8 8 .

In te lig e n c y a psów. K olej że la zn a podw odna, s tr . 1 0 4 . , 8 6 ^ / Żółw w z a p rz ę g u , s tr . 1 2 8 .

O sw ojony p u h ac z, s tr. 144.

2 6 3 < N a r ó d k arłó w , s tr. 17 5 . F a l k i m ów iące, s tr . 2 4 0 .

O żniw ach, s tr . 2 4 8 .

W o d a sło d k a w z a to c e P e rs k ie j, s tr . 2 6 9 . P a ła c z w ęgla, s tr. 3 3 6 .

F o k i, s tr . 3 3 6 .

DODATEK DLA MAŁYCH DZIECI.

Y

W i e r s z y k i.

Ś lizg a w k a, p . Z . Morawską, s tr . 2 . D w a d u ch y , s tr . 5.

G d zie p ta sz k o m n a jle p ie j, s tr . 9.

J a łm u ż n a T eosi, p . Z . Morawską, s tr . 1 3 . P rz y je d z e n iu p. M . Z ., s tr . 17.

P o w ia stk a o S tasiu , p . Gabryelę Jasieńską, s tr. 2 2 . R o z s ą d n a T e c ia p . Helenę Bojarską, s tr . 2 5 . W k o ż u c h u i b ez k o ż u c h a , s tr . 2 9 (z d rz e w .) J a ś i k o ń , p . T . N ., s tr . 3 3 .

R o z sta n ie p . II. K am ieńską, s tr . 3 8 . D w aj ślep cy , p . Ewę M aryę s tr . 4 2 . P u s te ln ik i nied źw ied ź, p. T . N ., s tr . 4 6 . W io sn a, p . R . K ., s tr . 54.

C z y ta n ie , s tr . 6 5 .

W d ro d z e d o sz k o ły , s tr . 7 0 (z d rze w .) R o z trz e p a n ie , p . l i . B o ja rsk ą , s tr . 76.

P o rz ą d n y k o te k , s tr , 79.

P rz y g o d y złośliw ego A n to sia , p . G. Jasieńską, s tr . 8 3 . D o b ry Ig n a ś, s tr . 8 8 .

M a ła n a u c z y c ie lk a , s tr. 9 2 . W isien k i, p . II. B ., s tr .

O bietnica Cesia, p .M aryę Zeonę, s tr . 9 9 . R ó z ia i R ó ż y c z k a , s tr . 1 0 4 .

Z b y t m ą d re k u rc z ę , p . T . N ., s tr . 1 0 8 . O b ietn ica , p . E w ę M aryę, s tr . 109, D w ie ja g ó d k i, p . II. B ., s tr . 1 1 1 . W ęd ro w iec i sk o w ro n ek , s tr . 1 1 6 .

D ozw ólcie d ziate cz k o m p rz y jś ć do m nie, p . T . P ., s tr . 11 9 (:

Z iu n ia , p . M orawską, s tr . 1 2 8 . Z a z d ro sn y , s tr . 1 3 1 .

K o m ar, p . T . IV., 1 3 5 .

B a w ią się d ziate cz k i, p . H . B ., s tr. 139.

D zia te c z k i p r z y śn ia d a n iu , p . H . Ii., s tr . 1 4 4 . C hłopczyk i w iew ió rk a, s tr . 1 4 8 .

M yszka, p. H . B ., s tr . 159.

P ta k i w ęd ro w n e, s tr. 163.

- 3 7 4 R ozm ow a z T re z o re m , s tr. 1 6 7 P ie s i m a łp a, p . II. B ., s tr . 1 7 1 . M o d litw u w ieczo rn a (z d rze w .) s tr . N iezg o d a w ro d zin ie p . T . N . s t r . 1 9 8 . B o cian i w ro n a p. T . N . s tr . 2 0 2 . A nioł p '0 . M . (z d rz e w .) p . 2 0 5 . K a sz ta n y p. H . B. s t r . 2 1 0 .

(4)

A IV

Op o w ia d a n ia n a u c z a ją c e.

Opowiadanie m otylka, Wipchnę z pod Lublina, str. 132, 135, 140, 144, 148, 156, 159.

Głos sum ienia, s tr. 1.

K re t żarłok, p. M. Weryho, str. 5.

Uroczystość w W ieliczce, p. Cichą Wodę, str. 10.

W róbelek, p. M. Weryho, s tr . 17.

Zuchw ała osa, str. 33.

M ała szwaczka, str. 33.

Z ajączki, p. M . Weryho, s tr . 42.

W W ielką Sobotę, str. 53 (z drzew.) K róliki, p. M. Weryho, s tr. 57.

Kocia m uzyka, str. 61.

Z łapana zięba, p. M . Weryho, str. 87 (z drzew .) P raw dziw a odw aga, p . A . Z ., str. 87.

J a k zrozum iała H elenka napom nienie mamy, p. Ewę Maryę, s tr. 8 8 , 92.

K raby czyli p ająk i morskie, str. 9 5 , 99, 103 (z d rzew .) N ad m orzem , p. Cairo, str. 1 0 7 .

Odm iana Ja sia , str. 111.

P o tw o ry , p. M. Weryho, str. 116.

Zaćmienie słońca, p. Wiochnę z pod Lublina, str. 120, 125.

Połów Śledzi, p. H. Wernica, str. 128.

K row a, p. M . Weryho, str. 132.

J a k ą niespodziankę m iała Ja n ia, p. M. Weryho, s tr . 135.

P rzyjaciele Ja n i, p. M. Weryho, s tr. 140.

Z agadka n a śniadanie, str. 145.

Dziwne deszcze, p, H. B ., s tr. 155.

B obry, p. M. Weryho, s tr. 159 (z drzew .) Łow ienie rybek na wędkę, str. 175 (z drzew .)

Ł osrsie (z drzew .) str. 192.

P sy górskie (z drzew ), str. 2 0 1 . N ieudana ślizgawka p. A. M. s tr. 211.

Po w ia s t k i k o m e d y j k i i d r o b n e a r t y k u l i k i.

frra na skrzypcach, p. Pegdza skrzydlatego, str. 2.

Zabawa w koniki, p. Bron. Porawslcą, s tr. 6.

N ieposłuszne panny M yszowińskie, str. 9 (z d rzew .) P rzygoda Ja śk a , str. 13 (z drzew .)

P ow rót Arnika, str. 13.

W karnaw ale, p. L ., str. 14, 18.

Zielone panienki, str. 17.

Suchy clileb, s tr. 21.

P rz y g o d y W icusia, p. Annę Zalęską, s tr . 22, 26, 30, 34, 38, 42, 46, 51, 55.

P oczciwy A ntoś, str. 25.

D obry Henryś, p. Niezapominajkę z nad Warty, str. 29.

W dzięczne gąski, str. 37.

P rzy g o d a Stasia, s tr. 41.

' Za ra d ą m ateczki, p. Cairo, Str. 45.

P rim a-aprilis, p. Pegaza skrzydlatego, str. 49.

N iespodzianka dla mamy. O brazek sceniczny, s tr . 58„

P am iętnik ołówka, str. 61, 66, 70, 76.

Z egar z k u k u łk ą , p . A . Z . str. 65.

P odróż młodych Szczurowskich, str. 69, 75, 7 9 , 83.

P rz y jac ió łk a mamy, p. M. Z ., str. 80.

P rzygoda w podróży, p. Maryę z Grabowa, str. 80, 84.

S ierotka, s tr. 9 1 .

Szczególne rośliny, p. Z. Marawslcą, str. 96.

N aśladow anie, s tr. 97.

W yścigi, p. Pegaza skrzydlatego, s tr. 99.

Zaw stydzona Zosia, p. A. Z ., s tr. 103.

\Jsloc Św iętojańska, p. Cairo, str. 104, 108, 112, 1 1 7 .V P ierw szy siostrzeniec, str. 115

P rzygoda nieposłusznej W andzi, p. Niezapominajkę z nad Warty s tr . 120.

B o h ater, s tr. 123.

Zaw stydzona Zosia, str. 2 1 7 . Lekarstw o, str. 129.

D obry przykład, p. Cairo, s tr. 131.

D o b ra siostrzyczka, s tr. 143.

D obre serduszka L ucia i Zosi, str. 144.

P rzy g o d a P aństw a Psińskich, s tr 147, 151.

K łam stw o, kom edyjka p. Pegaza Skrzydlatego, str. 153.

N ajm ilszy podarek, p. Cairp, s tr. 159.

L itościw y chłopczyk, p. Wróżbiarlcę szczęścia str. 163.

N ap a rstek Ja n in k i, p. Annę Zalęską, s tr. 164, 168.

Załóżm y się, p. IL Chr., str. 167.

B ajeczka, p . Maryę Bruhhwą, str. 171.

N aucz się czekać, p. H. Wernica, str. 172.

Łakom e szczury, p. Bronisławę Porawską, str. 172, 175.

W ien iec; przedstaw ienie w p rzeddzień im ieniu o jc a, s tr. 176.

K o nkurs kaligrafii, str. 19.

S praw ozdanie z k o n kursu kaligrafii, s tr. 50.

G ry we w róbla i w wilka, str. 124.

Szczególna ja z d a , str. 111.

Ż aba papierow a, str. 155 (z drzew .) Zagadnienie, str. 157.

P ap ie ro w y ptaszek, s tr. 163 (z drzew.) Odpowiedź na p ytanie, w N -rze 39 str. 173 G rzeczny Ju le k p. II. W. str. 184.

G ranaty p. A. M. s tr. 184.

Moje dzieci, opow iadanie jed n ej mamy p. A. Do. str. 184, 189, 193, 199, 2 0 3 , 206.

W ięzień (z drzew ), str. 137.

L egendy o p ta k a c h .s tr. 138.

K asztany p. W. L. s ir. 192.

Ciocia Scholasia p. B. P! str. 198, 2 0 2 , 205.

W yręczycielka mam y (z drzew.) V. Cairo str. 2 0 9 . Paw ełek p. K. W . s tr . 210,

9 O ' T l ft/v *

m

f i

Hoaeoaeuo Il,eH3ypoio, BapmaBa 8 ĄeKańpa 1890 r. W drukarni Noskowskiego, Mazowiecka Nr. 11.

(5)

Kok X I. D nia 23 Grudnia 1889 (4 Stycznia 1890) r. JV® 1,

T Y G O D N I K I L L U S T R O W A N Y DLA DZIECI.

(6)

N O W Y -R O K .

Oto jestem — rok nowy, młodziutki —

W koszu zjeżdżam, kwiatów pęk przynoszę, Nie znam co są zgryzoty i smutki,

Same cliaiałbym dać tylko rozkosze.

Do rozdania ja skarby mam duże:

Skromnych zalet fiołki, lilje cnoty, I szlachetnych uczuć piękne róże...

Z tych się złoży szczęścia wieniec złoty Co klejnotem jest i skarbem ducha!

Bo szczęśliwym ten, kto Bogu miły, K to poświęca się, kocha i słucha

W szczerych modłach czerpiąc na to siły.

K to potrzebnym chętnie pomoc świadczy, Kogo prośbą wzruszają biedacy, K to na nudy ma środek zaradczy

W użytecznej i rozumnej pracy, Ten szczęśliwy! Takiego wam życzy

Dzisiaj szczęścia, nowy rok młodziutki!

T. P.

P00 W P fflE M B łO G O S łU E Ń S T M

1.

„Środkiem W ęgier, po lewej stronie wielkiej rzeki D u­

naju, ciągnie się rozległa płaszczyzna, zwana Pusztą albo Niższemi W ęgrami. Wysoka traw a pokrywa na wiosnę tę niezmierną przestrzeń, na której nie dopatrzeć ani najmniej­

szego pagórka, ani drzewa; gdzie sięgnąć okiem step szeroki jak morze, styka się z niebem na krańcach widnokręgu. Nie­

ma tu nawet wyraźnego śladu drogi, a raczej jest droga na pół mili szeroka, wyciśnięta kołami pośród trawy; gdyż, dla miękkiego gruntu, każdy podróżny toruje sobie nową ko­

lej. Latem panują tu wielkie skwary; traw a nieskoszona więdnie i usycha, a spalona ziemia rozpada się na głębokie szpary, które zgruntować trudno.

N a tych stepach pasą się niezliczone stada bydła i koni pod strażą gulyasóio wolarzy, i csyJcosów koni pasterzy.

Miejscami znów, step zamienia się w błotniste trzęsawisko, poprzecinane jeziorami, w których lęgą się chmary dzikich kaczek i wodnego ptactwa.

Stepy, puszta, są dotąd siedzibą prawdziwych potom­

ków tej drużyny, która przybyła tu niegdyś z Arpadem; od dziesięciu wieków nie widzimy w niej odmiany. Tacy oni są dzicy jakimi byli ich ojcowie, z sumiastym wąsem i długiemi u palonych butów ostrogami. Madziar, pozostał żołnierzem na ziemi, którą zdobył. Konie jego pasą się w pobliżu kie­

dy spoczywa po dziennej pracy, ja k niegdyś spoczywał po bitwie. K ształt wsi wskazuje pierwotnego ducha mieszkań­

ców. Czuć tam lud koczowniczy. J e s t tam długa i szeroka ulica, po której bokach wznoszą się domy, przedzielone ró­

wną przestrzenią, niby podwójny szereg namiotów co znikną na najbliższe hasło, a ju tro zjawią się gdzieindziej. W po­

środku wsi jest kościół, tam właśnie gdzie w pierwszych cza­

sach wznosił się namiot wodza. Niekiedy, podwójny rząd akacyi zieleni się na tej szerokiej drodze, na której sto koni może pomieścić sic w jednym szeregu. Te wsie dzisiejsze, były niegdyś stanowiskami wojennemi, najezdniczego wojska.

D hitegc to przedzielone są znaczną przestrzenią i nieraz

obejmują liczną ludność. Oprócz tego że napady tureckie nw- dozwalały mieszkańcom rozpraszać się po kraju, zdaje się że lud wierny tradycyi, nie chce opuszczać pierwotnych Jedzib pradziadowskich, ani zmieniać ich kształtu. Nawet Debre- czyn, główne miasto madziarskie, które liczy do 80,000 mie­

szkańców, składa się po większej części z małych domków, zbudowanych jakby namioty i pobielonych w około”.

W śród takich to miast, wsi i puszt, rozrzucone gęsto pomiędzy niemi, istnieją jeszcze innego rodzaju punkta zbor­

ne, bez których M adziar nie umiałby się obejść, i których nic zastąpićby mu nie mogło, są to tak zwane czardy, gospody.

Jeżeli bogata szlachta węgierska, przy całej odrębności swych cech właściwych, żyje jednak mniej więcej życiem zbliżonem do życia ogółu ludzi bogatych w Europie, jeżeli lud w ogóle ma w najbliższych odnośnie głównych miastach komitatowych swoje jarm arki, które łączą go z resztą świata, zastępując poniekąd książkę, szkołę i czasopisma, to mie­

szkańcy puszt odleglejszych nie m ają nic z tego wszystkiego, prócz najbliższej czardy zastępującej wszystko.

W jednej z takich to właśnie czard stepowych, panował pewnej soboty roku 1832, o gorącym letnim poranku okrutny acz zwykły tygodniowy gwar i zamęt.

Czarda rzucona w stepie niby szpilka w stóg siana, otoczona wieńcem topoli, była obszerna, wygodna i czysta, jak wszystkie zresztą prawie chaty madziarów, którzy lu­

bują się w czystości. Była to też w istocie chata tylko, przyjmująca zapłatę sumienną od przejezdnych, dla tego jedynie, że inaczej żadnym sposobem nie mogłaby gościn­

ności koniecznej zadość uczynić. Cały tydzień pracowano tu gorliwie choć nie na zabój; gospodarz zwany Petofi rzeźnik z rzemiosła przyrządzał mięsiwa, żona jego, jak zwykle zamężne madziarki z ludu, trudniła się drobnym handlem, sprzedając proso, chleb przez się wypiekany i wa­

rzywa z domowego ogródka, lub co najczęściej dowożone z różnych stron. Czeladka, dziewczęta i parobcy spełniali ochoczo rozkazy gospodarzów, a pomiędzy niemi uwijał się bezustannie mały chłopaczek Oleś (Szandor) około dziewię­

cioletni. Gości w tygodniu bywało bardzo mało, bo któż tam tak znów często przez step przejeżdża. W sobotę i w przeddzień każdego święta, pospolitym zwyczajem wę­

gierskich wieśniaków, od wczesnego rana myto i szorowano wszystko, podłogi, okna, stoły, ławy, a nawet pobielano cha­

tę. Tego ostatniego zadania dopełniał sam gospodarz, bo mu chodziło wielce o piękny wygląd domostwa zewnątrz, tale sa­

mo jak chodziło żonie jego o toż samo wewnątrz domu. Ś re­

dniego wzrostu M adziar ten, mógł przedstawiać jeden z naj­

dorodniejszych typów europejskich, zarówno pięknością ry­

sów jak udatną postawą. M iał na sobie koszulę o szerokich rękawach z doskonałego płótna, bo bawełna uważa się tu za nędzę, i takież spodnie spuszczone szeroko na buty, a mocno w pasie obciśnięte. Pomimo że jeszcze wcale nie stary, prze cież dla powagi zapewne miał włosy długie i jak u starców zaplecione z obu stron w warkocze, spuszczone na ramiona Z a rzemienny pas ściskający mu biodra miał założoną duż.

chustkę czerwoną, i w tern starożytnem przybraniu, machał pendzlem zamaszyście i z niezmiernem zajęciem, mimo to nie wypuszczając z ust fajki ani na chwilę. Nareszcie skoń czył robotę, i wypalił fajkę jednocześnie.

— Uf!. odetchnął z zadowoleniem, przyglądają sit białemu jak śnieg domostwu, wytrząsnął fajkę, nałożył zna wu, zapalił, i puszczając kłęb dymu potężny, potoczył okiem po okolicy okrążającej jego .,dziedzinę”... step, step zielot y naokół jak zajrzeć i nic więcej.i. nic prócz błękitnego nieba i złotego słońca, spijającego ,z traw stepowych resztki bły­

szczącej rosy porannej. Gospodarz wsparł się w boki:

— Ha! Janos! zaprzęgaj do małego wozu, na Baltony jedziemy! — zakrzyknął. — bluzka! hej! czy Janos nie p trzebny tobie do roboty koło domu? i poprawiał kapciach szyty w jaskrawe wzory u pasa, przygotowując się do drogi.

N a pierwsze wołanie odpowiedział tylko kędyś poza czardą lekki na miękkim gruncie odgłos kół. -'taczanego 2f *

(7)

gu wozu; na drugie Iluzka wybiegła żwawo z głębi domostwa z wielką slcutora, flaszą, drewnianą, pełną wina w ręku, bez której wieśniak węgierski równie jak bez fajki nie rusza się w drogę, i kładąc mu ją do kieszeni, podawała jednocześnie szeroki kożuch.

— Janos może jechać panie, już my resztę zaraz do­

kończymy — mówiła przytem. Kobieta młoda jeszcze, peł­

nych kształtów, z dwoma grubemi warkoczami splecionemi oii skroni, złączonemi z tyłu i wygląda,jącemi z pod dużej jak welon białej chustki właściwej miejscowym mężatkom; mimo tygodniowego porządkowania była ubrana z pewnym wdzię­

kiem właściwym węgierskiemu odzieniu. Ciemna krótka a niezmiernie faldzista spódnica, przy lekkiej jaskrawej chu­

steczce, skrzyżowanej na piersiach i związanej na białej z sze- rokiemi a krótkiemi rękawami koszuli, przy bucikach na wy­

sokich obcasach i przy niedużym fartuchu, musi zawsze zgra­

bnie wyglądać, jeżeli tą która ją nosi jest zgrabną, a taką jest każda W ęgierka. Że na calem tern odzieniu znać było trochę śladów gwałtownej sobotniej roboty, to mu wcale nie ujmowało wdzięku. Z a matką wybiegł z domu ośmioletni chłopaczek w płóciennem jak ojciec odzieniu, tylko włosy mocno .wysmarowane sadłem krótko były przycięte, ostrogi pobrzękiwały u wysokich butów, noszonych nawet przez ta ­ kich malców w pusztach, mnóstwo guzików( świeciło mu u pa­

sa, pod szyją i gdzie się tylko dały umieścic, a mały kapelusz z szerokim brzegiem, błyszczał pękiem świecideł, wstążek i sztucznych kwiatów. Chłopak niósł w ręku oprócz własne­

go bicza, jeszcze i ojcowy toporek czyli czekan osadzony na kiju i podawał go ojcu, jak laskę, przy wyjściu z domu. Go­

spodarz zarzucił na się obszerny kożuch futrem na wierzch, jak zwykle w ciepłą porę, wziął toporek, a poważne rysy roz­

jaśnił mimowolnym uśmiechem spojrzawszy na chłopca:

— A to co!..: Szandor! chłopcze, ty masz kwiaty i wstąż­

ki u kapelusza jak dorosły parobczak, to ty może i dziewo- słęba niedługo w swaty zechcesz posyłać?... — zawołał z uda- nem zdziwieniem. Mały pieszczoch zdjął z głowy kapelusz, popatrzył nań błyszczącemi radością oczyma, a potem go na- powrót uważnie kładąc na głowę i poprawiając aby był z fantazyą, ujął się drugą ręką w bok i rzekł z wielką powa­

gą patrząc ojcti w oczy:

— Tak, m atka pięknie przystroiła na jutro, ale dzie- wosłęba?... a... jeszcze nie w tym roku teraz... — m atka du­

siła się tłumiąc śmiech, ojciec pokręcał ogromnego sadłem w dru t wysmarowanego wąsa:

— Czemuż nie w tym bieżącym roku? — zapytał seryo.

— A no jakże? — odparł Szandor wzdychając — prze­

cież nie mam jeszcze szamerowanego płaszcza z pętlicami...

którażby mię dziewczyna chciała bez płaszcza?... I kiedy to jeszcze będzie... bo przecież na kosztowny płaszcz sam sobie muszę zarobić, a dotąd nic robić nie umiem... — ostatnie wy­

razy malec wymówił ze szczerem i ciężkiem zmartwieniem i drapał się przytem po chłopsku za ucho, straciwszy zupeł­

nie pierwotną butną minę, na myśl o kłopotliwej żeniaczce.

Zanosząc się od śmiechu, m atka pochwyciła w ramiona dzie­

ciaka okrywając go pieszczotami. Naj śmieszniej szem było to, że malec wychowany wśród starszych, widząc co niedziela tańce i stroje młodzieży w rodzicielskiej czardzie, i słysząc ich rozmowy, mówił prawdę bardzo rozsądnie, a ta, dla tego właśnie że prawdą była, wydawała się komiczną w jego ustach. Tak, istotnie, parobczak każdy na Węgrzech musi sobie najprzód zapracować dużo pieniędzy i sprawić koszto­

wny ogromny płaszcz, bogato szamerowany sznurkami, tak samo jak dziewczyna musi mieć rcltli coś w rodzaju bogatego dużego kaftana i porządną pościel; bez tego nie można ani myśleć o żeniaczce. Nawet żaden poważny dziewosłąb nie podjąłby się dziewosłębować parobczakowi nie posiadającemu owego płaszcza. Ależ taki parobczak musi mieć przynaj­

mniej dziesięć lat więcej, niż miał dzieciak Petofich, bo ina­

czej ślubu nie dostanie. Mały Szandor serdecznie przyjmując i odwzajemniając jej pieszczoty, p atrzał przytem uważnie na matkę tak, że brwi marszczył z natężenia umysłu, usiłując zrozumieć przyczynę jej śmiechu dziwił się i niepokoił,

więc na ojca spojrzał pytającemi oczyma. Gospodarz, rozśmie­

szony w duszy tak samo jak gospodyni, kręcił przecież wciąż olbrzymiego wąsa, a rzekł w końcu:

— To szczera prawda, Szandor, że nic jeszcze nie umiesz, i przeto trudno ci na płaszcz zarobić, a no, jeżeli chcesz, to jedź oto teraz z nami do lasu, będziesz pomagać Janosowi, obznajmisz się z robotą. — Dzieciak aż w górę na te słowa podskoczył, w nagłym przystępie radości, ale prawie jednocześnie spojrzał na matkę pytając:

— Jechać, matko? — a oczy błyszczały mu szaloną ochotą. Trzeba wiedzieć że chociaż w Węgrzech żona wie­

śniaka nazywa mężem „panem”, a on ją po imieniu, co jest podobno ostatnim zabytkiem tradycyi azyatyckich, to przecież w rzeczywistości kobieta w domu rządzi głównie. Dla tego to mały Szandor bez namysłu do matki się zwracał po sankcyę ojcowskiej propozycyi. a przecież jechać z ojcem było chłopca marzeniem, który dotąd jeżeli jeździł, to tylko z matką. Nie zdawał on sobie z tego sprawy, ale czuł jakoś że dzieci jeżdżą z matkami a z ojcem dorośli chłopcy, ludzie skończeni, mężczyźni z wąsaini... A rozpieszczonemu jedy­

nakowi który tylko dorosłych chłopców w stepowej gospodzie rodzicielskiej widywał, tak chciało się być dorosłym, tańczyć jak oni, toporkami igrać jak oni... W ięc ucieszony szalenie ojca zamiarem, pytał teraz z przymileniem i najwyższem nie pokojem:

— Jechać, matko?...

Kobieta przestała się śmiać odrazu, zachmurzyła się, spoglądając z wyrzutem na męża, a dziecko wypuszczając z objęć:

— Do lasu Bakony? między „Kauaszów”?... z dzieckiem jechać? Cóż znowu!... — rzekła. Szandor poczerwieniał, łzy mu stanęły w oczach, postąpił ku ojcu patrząc mu w oczy błagalnie. Ten, łatwo zrozumiał milczącą prośbę jedynaka.

— Ej, albo to Kanasze gorsi od innych ludzi, dla tego że świnki a nie konie ani owce wychowują? Czy zjedzą dzie­

cko? Czy nie bywają tu u nas co niedziela?

— Nie, nie gorsi... ale co innego tu u nas, a co innego tam w lesie, może się dziecku co Boże broń przytrafić... a po­

tem, nuż tam będzie jaki szegeny legeny (biedny chłopiec).

(d. c. n.)

KW IATEK OBROŃCA.

Pomiędzy kwiatami które Bóg hojną ręką po ziemi rozsypał, są rozmaite: jedne radują oczy człowieka pięknemi barwami, inne dostarczają farb, inne jeszcze — a takich jest bardzo wiele — mają własności uzdrawiające, a są i takie co kryją w sobie truciznę. Ale nie trzeba tych kwiatów potę­

piać, bo i trucizna w potrzebie użyta, przynosi człowiekowi pożytek.

Są owady lubiące w wielkiej ilości gnieździć się w mie­

szkaniach ludzkich, zwłaszcza wilgotnych i w świeżo zbudo­

wanych domach, których mury nie wyschły jeszcze dostate- tecznie. Gdy trafią na warunki przyjazne, mnożą się tak bardzo, że stają się prawdziwą plagą mieszkańców. Obrona przed niemi była długo bardzo uciążliwą, aż kwiatki przy­

szły ludziom z pomocą, udzieliwszy trochę trucizny.

Zabijać owady dla tego tylko żeby je życia pozbawić, grzechem jest ciężkim — Me zabijać we własnej obronie, nie jest grzechem, jest nawet czynem pożytecznym, bo gdybyśmy ich nie niszczyli, one takby się rozmnożyły, że zniszczyłyby nas zupełnie. Jednym, z najskuteczniejszych sposobów wy­

tępienia tych nieproszonych gości, jest posypywanie podłóg, ścian i sprzętów, p r o s z k i e m p e r ś k i m . Gdzie czystość starannie jest utrzymana, tam proszek perski bywa zbyte­

czny — ale owady owe często niespodzianie na ludzi napa­

dają, dobrze więc jest zawsze mieć go pod ręką. Niema prawie nikogo ktoby go nie znał i nie używał, ale mało kto wie z czego się ten dobroczynny proszek wyrabia.

(8)

Kwiaty dostarczające go, podobne są bardzo do na­

szych rumianków łąkowych, ale gdy te bywają zawsze białe, rumianek perski, Pyrethrum roseum. i Pyrethrum carneum z którego kwiatogłówek zawierających aromatyczny olejek, wyrabia się proszek, bywa żółtawy, bladoróżowy i czerwony.

Żyje w liczych odmianach, w Persyi, w górach kaukazkich, na wysokości 1,000 do 2,500 stóp nad poziomem morza, na pokładach wapienno-marglowych. Znaleziono też gatunek tej rośliny na bazalcie alpejskim na wysokości 8,000 stóp i:na trachytach, na wysokości 7,000 stóp. Ludność kaukazka znała oddawna proszek perski, nazywając go po swojemu Gutrila, i używała odpowiednio — ale w Europie znanym jest dopiero od lat pięćdziesięciu kilku, dzięki botanikowi niemie­

ckiemu Kochowi, który odbył kilka podróży na Kaukaz i tam się z nim zapoznał. W r. 1840 jako profesor botaniki w Berlinie, głosił sławę proszku perskiego z takim zapałem, źe wkrótce wszyscy zaczęli go sprowadzać i używać—a gdzie­

kolwiek się pojawił, tam owady trapiące dotąd ludność bez­

karnie, padały milionami. Miłośnicy ścisłości historycznej jednak utrzymują, że to nie niemiec Koch, ale kupiec armeń­

ski Jumtikow, pierwszy zwrócił uwagę na ten wyrób kau- kazki, nauczył się sposobu wyrabiania od mieszkańców i jeszcze na dwadzieścia lat przed podróżami Kocha, usiło­

wał go do handlu wprowadzić. Dla nas jest wszystko jedno któremu z tych panów należy się zaszczyt pierwszeństwa:

wdzięczni im jesteśmy że z ich przyczyny zyskaliśmy poży­

teczny nabytek.

W ielki odbyt proszku wywołał szerszą uprawę rum ian­

ku perskiego, ale hodowany w niżej położonych miejscowo­

ściach, utracał pewną część swych własności, bo jest rośliną górską i w dolinach łatwo się wyradza. W Dalmacyi i Czar- nogórzu rośnie inny gatunek Pyrethrum , z którego wyrabia się proszek dalmacki, równie skutecznie wyniszczający owady.

J a k ą ilość kwiatów oba te kraje dostarczają Europie, wnieść można z tego, że od Czerwca r. 1881 do M arca 1882, czyli w ciągu dziewięciu miesięcy, wywieziono go ztam tąd 1,628,750 funtów, w cenie mniej więcej 51 % hop. za funt — czyli za sumę 839,484 rubli. J a k i piękny zarobek dla ludności! To też dalmatyńcy zazdrośni o tę złotodajną roślinę, nie chcą udzielać obcym jej nasienia; mimo to zaprowadzono hodo­

wlę pyrethrum we Francyi, w Stanach Zjednoczonych Ame­

ryki i w Kalifornii. Proszek z kalifornijskich kwiatów otrzy­

many, zowie się w handlu kutah.

K w iat zbiera się w chwili zupełnego rozwoju i dojrzą"

łości pyłków nasiennych, bo jego siła ma być wtenczas największa; ścina się z łodygą na cztery cale od ziemi i suszy w cieniu, Gdy wyschnie, zamyka się go szczelnie aż do sproszkowania — a im delikatniej sproszkowany, tem ener­

giczniej działa. W ogóle, im świeższy, tem jest lepszy; dłu­

gie leżenie pozbawia go wiele siły.

Botanicy którym idzie nietylko o ludzi, ale i o rośliny’

utrzym ują, że dobrze byłoby moczyć te kwiaty w spirytusie!

a następnie rozcieńczywszy wodą płyn otrzymany w ten spo­

sób, używać go do skrapiania roślin których liście i korzenie trapione są także przez owady. Probowano proszek perski palić w miejscu zamkniętem, zwilżywszy go poprzednio wodą, dla odurzenia dymem much. Ma to być pożytecznem zwłasz­

cza w cieplarniach.

Jak wiele rzeczy dających się spieniężyć z korzyścią, tak i proszek perski bywa często fałszowany: mięszają do niego trociny rozpylone z drzewa żółtawego, a także i mąkę.

To ostatnie nie jest przynajmniej szkodliwe, bo trucizna larwo mąkę przenika. W Niemczech fałszują sam kwiat, przez domięszanie do niego rumianków łąkowych, tak bardzo podobnych do rumiaku perskiego.

K w iat ten należy do rodziny z ło ż o n y c h , najliczniej­

szej w królestwie roślin, do gatunku Chrysanthemum, a po polsku nazywa się złocień.

Zofia Urbanowska.

NOWY 80K D „CZARNYCH".

( Ur y w e k z p o d r ó ż y p o Am e r y c e).

—■ I tak znowu będziemy siedzieć w domu zamknięci przez cały dzień!... to nieznośne: myślałem że wyznawcy anglikańskiego kościoła, tylko niedziele święcą taką nieru­

chomą kontemplacyą, aż tu dzisiaj w Nowy rok ma być toż samo! Gotów jestem dla tego samego prędzej niż zamierza­

łem uciec od was..., bo wy pewno jeszcze więcej dni tak świę­

cicie?...

— Nie; a przedewszystkiem nie mięszaj rzeczy. Nie­

dziela niedzielą, a Nowy rok to wcale co innego, to jedynie rzecz zwyczaju, mody...

— Mody?...

— Tak. Dawniej, nie bardzo dawno jeszcze, był u nas zwyczaj że w Nowy rok odwiedzaliśmy się wzajemnie, życząc sobie wzajem aby rok przyszły był nam miły; mianowicie młodzież męzka składała te życzenia obowiązkowo w domach rodzinnych...

— A! to zupełnie jak u nas nad W isłą w Nowy rok i na Wielkanoc!...

— Co mówisz?

— E... nic, tak sobie coś przypomniałem... A teraz już niema u was w Stanach Zjednoczonych tego zwyczaju?

I dla czego?

— Hm, powiedziałem ci, zwyczaj, moda; wyszło to ze zwyczaju i kouiec na tem. Ale trzeba ci wiedzieć, że jeżeli wyszło ze zwyczaju u nas to jest wśród białych w sferach tak zwanych „wyższych” to, jak kapelusze i suknie przeniosło się trochę niżej i znowu jest w modzie w sferach niższych, m ia­

nowicie u wolnych murzynów tutejszych. Jeżeli się chcesz zabawić, chodź!... Powiadam ci, nic śmieszniejszego jak przy­

jęcie u naszych murzynów w dzień Nowego roku, naśladowa­

ne w najdrobniejszych szczegółach wedle dawnego zwyczaju.

Pójdź, właśnie u naszego rządcy jest przyjęcie świąteczne!.- Znudzony bezczynnością poszedłem chętnie za przyja­

cielem u którego gościłem. Weszliśmy wkrótce do salonu państwa Guils, wolnych murzynów zarządców m ajątku w ro­

dzinie mego przyjaciela. Salon był świetny, zastawa z zi­

mnych mięsiw, ciast i wina, doskonała, i ciągle oczekująca na gości, zupełnie jak u nas na Wielkanoc, tylko państwo czarni jak smoła z wystającemi policzkami, jaskrawo i błysz­

cząco ubrani i panny domowe miss Guils i miss Chloe Guils w najmodniejszych możliwie sukniach i fryzurach, w branso­

letach, koronkach, jedwabiach i z całym zasobem starannie naśladowanych wielkoświatowych obyczai, smutne na mnie uczynili wrażenie. Są to zdaniem mego przyjaciela naj­

poczciwsi ludzie pod słońcem i wierni od dziadów słudzy jego rodziny: o ileż byłoby milej i stosowniej do ich własnej ludzkiej godności, gdyby zamiast naśladować bezmyślnie zwyczaje swych państwa, chcieli być dalej sami sobą, zacho­

wując stare zwyczaje właściwe ich stanowisku. Udawanie bezmyślne i naśladowanie, niemiłem jest i poniża godność ludzką.

I.

Ne s t o r z a k o n n ik k i j o w s k i.

Przyjemna to rzecz, gdy nam opowiadają o dawnych dziejach; niektóre bitwy, męztwo bohaterów, poświęcenie ży ­ cia dla obrony innych, szlachetne czyny dziewic i życie pełn wielkich cnót niewiast i matron zaciekawiają umysł nasz, rozbudzając uczucie, dla przeszłości. W słuchując się w ...

chcielibyśmy naśladować tych, którzy spędziwszy pożyteczn. . żywot swój. spoczęli już oddawna w mogile, a my z

(9)

,vyRoku Murzynów,

(10)

ania pragniemy, dowiedzieć się o najdrobniejszych szczegó- ach ich życia.

Gdyby jednak ktoś nam opowiadał o tern, co sam wi­

dział, przeszłość nie sięgałaby daleko, a jednak wiemy o naj­

dawniejszych ludziach i narodach, wiemy jak one żyły, jakim sposobem dochodziły do rozmaitych odkryć i wynalazków, jakie s obie ludzie ci budowali mieszkania, z kim byli w zgo­

dzie, a z kim prowadzili wojny; wiemy nawet, co jedli i jak się ubierali. Są to rzeczy bardzo ciekawe, ale jakimże sposo­

bem one do nas doszły?

Oto najpierw ojciec synowi, matka córce i w ogóle sta­

rzy ludzie opowiadali o tern, co się za ich życia działo; ci znów opowiadali to następnym pokoleniom i tak dalej. Dużo więc wiadomości o latach dawnych, przeszło do nas tradycyą, to jest opowiadaniem.

Najwięcej jednak i najpewniejszych szczegółów doszło do nas przez kroniki, czyli księgi w których spisywano wszel­

kie ważniejsze wypadki. K roniki te po większej części spi­

sywali zakonnicy, którzy pilnie zwracali uwagę uie tylko na to co się w ich klasztorze działo, ale i w całym kraju.

W słowiańszczyźnie najdawniejszym kronikarzem jest N estor, zakonnik kijowski, żyjący w X I wieku. Spisywał on tak ą kronikę, siedząc samotnie w swej celi i nazwał ją:

„powieścią lat dawnych”. Nie mając stosunków ze światem, nie mógł pisać co się dzieje w całym kraju, spisywał za to bardzo pracowicie, co się dzieje w jego klasztorze, i naokoło klasztoru. Spisywał też, co słyszał od starszych od siebie zakonników, którzy osiedliwszy się w pieczarach i na poły zaledwie skleconych chatach, prowadzili życie bogobojne, i lud okoliczny w wierze świętej umacniali.

W kronice swojej opowiada w ten sposób:

„Hilaryon, ksiądz Berestowski, człowiek młody i pi­

śmienny, opuściwszy swoję parafię, poszedł nad Dniepr na górę, gdzie teraz Pieczerski monaster stoi, a wówczas był tu wielki las, i wykopał Hilaryon sobie małą pieczarę na dwa sążnie głęboką, dokąd chodził i modlił się w cichości. Ale gdy w r. 1050 wielki książę Jarosław kazał go swojemu duchowień swu wybrać na metropolitę *) wtedy pieczara opuszczoną zo­

stała”.

i Dalej opisuje jak założono na owej górze klasztor, oko-

^ Którego zaczęło wzrastać miasto nazwane Kijowem, od kijów jakie po wyciętym lesie zaległy dużą przestrzeń, i nie mało podjęto pracy, nim je zdołano uprzątnąć.

Tak więc miastu Kijów dali początek zakonnicy; gro­

madzili oni w Pieczerskim klasztorze pamiątki religijne, lud przychodził do nich po radę, a zarazem dla oddania czci tym pamiątkom. Kijów stał się powoli stolicą Kusi, przo- lował innym księztwom, lud zaś chętnie około tej stolicy się

s omadził.

Nestorowi więc zawdzięczamy, iż wiemy o początku tego pięknego miasta, do którego jeszcze dziś przyjeżdżają z daleka, aby obejrzeć starożytne jego pamiątki.

Tenże Nestor ma jeszcze tę zasługę, że kiedy inni kro­

nikarze słowiańscy pisali swe księgi po łacinie, on śwoję

„powieść z lat dawnych” pisał w języku ojczystym. Kronika też jego jest najdawniejszym zabytkiem w całem piśmien­

nictwie słowiańskiem.

Z. Morawska.

OPOWIADANIA ISLANDCZYKA.

I.

Szanowna Redakcyo!

Mieszkając w Irkutsku i potrzebując koniecznie służą- ch, rodzice moi przyjęli między innymi do służby jakiegoś

*) Do r. 1050 metropolitę kijowskiego wybierał zawsze pa- rareha konstantynopolitański, ks. Jarosław zaś chcąc władzę swoją azać, sam wybrał metropolitę, o co powstały kłótnie z patryarchą.

człowieka dziwnego i niezachęcająeego na pozór. My, to jest ja, mój b rat i siostra baliśmy się go prawie. Niezadłu­

go przecież przywykliśmy, a nawet poprzyjąźniliśmy się z nim, spostrzegłszy z największem zdziwieniem że był wy­

kształcony nad stan swój, wiedział nawet niektóre daty histo­

ryczne. Zdumieni tern odkryciem dopytywaliśmy go o jego przeszłość, a on, zimowemi wieczorami siedząc z nami przy ogniu, opowiadał chętnie, płacząc często. Przed tygodniem człowiek ten opuścił z wielkim naszym żalem nas z własnej woli, znalazłszy sposobność udania się w upragnioną podróż na zachód. Otóż my, spisawszy wedle możności jego opowia­

dania, posyłamy je szanownej Redakcyi dla umieszczenia w W ieczorach jeżeli warto, a jak nie, to niechaj mu... kosz lekkim będzie.

Stały czytelnik

Sobol Irkutski.

■Pytacie, dziatki, czemu nie uśmiecham się nigdy? Ja nie wiem, ale może to dla tego, że uśmiech mój został w kra­

ju rodzinnym, a kraj ten jest bardzo daleko. Imię jego Islandya, Eisland, kraj lodów, tak go nazwał Plokki, podró­

żnik norweski, który około r. 870 wraz z towarzyszami N add’

Oddem i Gardarem poznał bliżej tę ziemię, znaną z daleka już dawniej. Około r. 874 Norwegczyk Ingolf pierwszy się tam stale osiedlił, a potem inni rodacy jego, gdy źle im było w ojczystej Norwegii pod berłem króla H aralda Haarfagera.

W r. 1,000 wprowadzona tam została religia chrześcijańska, a w bieżącym już wieku ja, najprzód zapłakałem, a potem uśmiechnąłem się poraź pierwszy w życiu w maleńkiej chatce, zbudowanej z odłamów lawy i kawałków ziemi mchem poro­

słej.

Najprzód zapłakałem, to też płacz jako najpierwszy na ziemi przyjaciel nie opuścił mię więcej, i dotąd mi towarzy­

szy po świecie, gdy śmiech, drugi z kolei przyjaciel, pozostał tam, gdzie go poznałem. Później... cóż to ja później robiłem?

tak to już dawno, że miałem czas zapomnieć. H a, jak zapa­

miętam, zrywałem trawkę, najdrobniejsze ździebełka zielone, z pomiędzy lawy potrzaskanej wyrastające, bo już wiedziałem że to jest błogosławieństwo Boskie, bo traw ą żywią się domo­

we zwierzęta, których mlekiem i mięsem żyją ludzie. Jeżeli gdziekolwiek wyrastała większa kępka trawy, tam ją kosił mój ojciec i nasi sąsiedzi, i przechowywało się ją starannie na zimę, tak troskliwie, jak wy skarby przechowujecie, gdy je macie. A gdy trawa się żęła w miesiącu Sierpniu, to się zwało żniwo; i im obfitszą była, tern radowaliśmy się bardziej, zupełnie jak u was na wsi, jeśli p s z e n ic a obrodzi i żyto.

Gdy trochę podrosłem, chodziłem ciągle za matką i po­

magałem jej w każdem zatrudnieniu. Więc pielęgnowaliśmy zwierzęta, a potem szliśmy na brzeg morski i wraz z sąsiada­

mi szukaliśmy, co morze nam przyniosło?... a kto co znalazł, to brał; najbardziej uganialiśmy się za drzewem, innym lu­

dziom rozbił się okręt, morze wyrzuciło nam szczątki, a u nas z nich robiono sprzęty, naprawiano niemi łodzie, budowano choć części niektóre chat naszych. Rodzice opowiadali mi, że to drzewo bywa ogromne, jak góry, i daleko tam gdzieś za morzem rośnie samo z ziemi, jak u nas trawka, tylko jest go daleko więcej niż u nas trawy, jest go tak dużo, że aż go lu­

dzie używają na opał i do gotowania żywności, tak jak my używamy ususzone porosty morskie i chrzęście ryb, i ususzo­

ne odpadki zwierzęce. Słysząc to, zdumiewałem się nad ta- kiem ogromnem bogactwem i marnotrawstwem ludzi zamor­

skich. Zbieraliśmy zresztą wszystko, co morze przyniosło, a jak przyniosło nieżywego wieloryba, wielkie było szczęście na całem wybrzeżu, bo tłuszcz i fiszbiny, toż to prawie tyle, co kopalnia dyamentów dla nas, bo je można sprzedać, nie­

które inne części nie dające się sprzedać, dawały się zjeść, wielkie zaś ości używały się na dachy chat naszych.

Czasem w skrzynkach, wyrzuconych przez morze, cuda się znajdowały, płótno, odzienie, suchary, ale prawie wszyst­

ko, czego nie można było zjeść, szło na sprzedaż, bo na cóż zda się w Islandyi to, co się ugryźć nie da?... kiedy przede- wszystkiem trzeba żywności, a tam nie rośnie nic, prócz tra ­ wy i mchów. To szczęście, że są ryby; to też chodziliśmy

(11)

zawsze z matką czekać na brzegu na ojca, wracającego z po­

łowu i pomagaliśmy przy rybach, dopóki nie podrosłem tak, źe sam z ojcem na połów jeździłem. Byłem z tego bardzo szczęśliwy i dumny, zarabiałem na życie, jak dorosły człowiek.

W miesiącu kwjetniu przypływało do nas mnóstwo statków norweskich, duńskich, angielskich, francuzkich, na połów dorsza szczególniej; przypłynęliby ci rybacy i wcześniej, ale im ich rządy na to nie pozwalają, bo wcześniej wielkie jest niebezpieczeństwo w zimie na naszych morzach. Ale nam nikt nie broni, żyć nam potrzeba, a czemże żyć, jeżeli nie rybą? W ięc już w miesiącu lutym sąsiedzi z głębi Islandyi przychodzą do nas na wybrzeże, kobiety i dzieci zostają w chatach, my mężczyźni idziemy na robotę na morze po chleb, bo ryba to chleb Islandczyka, bez niej i trawaby nie pomogła i tę trochę swojskich zwierząt, które pielęgnujemy po chatach i trzebaby umierać z głodu.

Więc w lutym, o drugiej lub trzeciej z rana, to jest wśród głębokiej nocy i ciemności stoimy wszyscy na wybrze­

żu, odkrywa się głowy i mówimy głośno do Tego, który nad lalami panuje: „O wielki Boże! w niebezpieczeństwie strzeż mię! Łódka moja małą a morze jest potężne”! Po modlitwie wchodzimy w łodzie, odpływamy wiosłując i do stosownego miejsca przybywszy, łowimy na wędkę przez cały dzień, trzę­

sąc się od zimna i walcząc z falami wzburzonemi częstokroć.

Wieczorem wracami do brzegu ze zdobyczą, zbliżywszy się, trzeba często wskoczyć w morze, zaprządz się do łodzi i cią­

gnąć je na brzeg. Gdy wyjdzie człowiek z morza, jeżeli to jest w lutym, marznie na nim zaraz odzienie ze skór baranich lub z cieląt morskich, tak marznie, jakby był w grube żelazo odziany; ale niema czasu o tern myśleć, bo trzeba dzielić się połowem. Nie każdy przecież taki jest magnat, żeby miał własną łódź. W ięc jedna część połowu idzie dla właściciela statku, druga na dziesięcinę kościelną, a resztą dzielimy się my- rybacy: kobiety z dziećmi już tam czekają i zabierają, co ojcowie, mężowie, i bracia zapracowali.

I znowu każdy już swoję własną rybę przyrządza; co najpiękniejsze sztuki zachowuje się na sprzedaż, inne suszy się na zapas domowy na wietrze. Dopiero wszedłszy do cha­

ty, jeżeli kto jest zamożny i ma dużo odzieży to zmienia zmo­

czoną na suchą, i jeżeli jest czem ogień rozniecić, to się grze- jemy, i jeżeli połów był obfity, to m atka lub żona daje nam po kawale gorącego dorsza, w tłuszczu rybim rozgrzanego, w gdzie b ie d a , to m ą k ę o w sia n ą k u p n ą z miasta i rozrobioną a ciepłej wodzie, gdzie zaś wielka bieda, to mech n a s z islandz­

ki kochany, suszony, roztarty i rozpraźony w mleku.

A potem opowiadamy kobietom i dzieciom różne okoli­

czności całodziennej pracy, i starzy opowiadają młodszym dawne nasze bajki, o ludach mieszkających w morzu i w po­

wietrzu, a choć nawet dzieci wiedzą, że to są tylko bajki, przecież bardzo to jest miło opowiadać i słuchać, i nieraz śmiałem się w takich chwilach serdecznie wraz z innymi.

Bc| w rodzinie, w której jest uczciwość, zgoda, praca i swobo­

da', szczęście być musi. Byliśmy bardzo szczęśliwi.

Latem na malutkich naszych konikach, bo wozów u nas niema, wozimy z wielkim trudem przez obszary kamienistą lawą najeżone, przez bystre rzeki i okrążając wulkany śnie­

giem pokiyte, wszystko, co dało się zebrać przez zimę, na sprzedaż do kupca; i kupujemy, co nam najkonieczniej po­

trzebne, noże, siekiery, kosy, mąkę owsianą i t. p. rzeczy.

A gdy tak idziemy przy koniach tam i napowrót, to nieraz tu i owdzie kąpiemy się w ciepłej, czystej jak kryształ wo­

dzie, która gorącemi strumieniami wytryska w górę wysoko ha naszej Islandyi, i w zagłębieniu skał tu i owdzie ostygłszy, czeka na zmęczonych wędrowców, aby się im ofiarować na kąpiel. Latem także chodzi się w kilku na wesołe wycieczki, wybierać puch edredonowy, którym ptactwo to wyścieła so­

bie gniazda, zabiera się i jaja, a puch ten, sprzedany kupco­

wi, dobrze się opłaca. N a takie wycieczki między skały, wulkany, lody i gorące, bijące w górę źródła, i rzeki wzbu­

rzone, chodzą tylko młodzi, dzielni chłopcy, na wyścigi ubie­

gając się o bogatszą zdobycz, a jak tam przytem wesoło, swobodnie my się bawimy, jak ja się śmiałem nieraz, tego

do dzisiaj nie mogę zapomnieć, choć już dawno opuścić mu­

siałem Islandyą, wyrzucony z rozbitego statku na cudze brzegi, i napróżno odtąd starając się wrócić na swoje... kędy pozostał mój młodociany przyjaciel, śmiech młodociany.

I I .

Pewnego razu w godzinę może po północy zabraliśmy wędki i wyszli nad morze, gdzie zebrawszy się dużą groma­

dą, odkryliśmy głowy, odmówili głośno modlitwę jak zwykle i wsiadłszy do łodzi licznie stojących u brzegu, popłynęliśmy na połów. O świcie zerwała się burza, ojciec natychmiast przeczuwszy j ą zanim się pojawiła zawrócił do domu, ale mimo całego jego doświadczenia ubiegła go tym razem, wybuchła w chwili, gdy już zbliżaliśmy się do rodzinnego wy­

brzeża i porwawszy nędzny nasz statek, poniosła go na pełne morze, to wyrzucając w górę na szczyt bałwanów takich i daleko wyższych jak tutejsze wasze najwyższe kamienice, to strącając w czarne przepaści tak głębokie jakby morze chciało do dna się' roztworzyć, aby nas pochłonąć. Długo walczyliśmy z burzą, aż nareszcie spadając w jednę z takich przepaści, poczułem, że zabrakło mi łodzi i wiosła, i straci­

łem przytomność. Lepiej byłoby mi gdybym był nie ożył, bo pewno zginął wtedy mój ojciec i towarzysze, a ja otworzyłem oczy leżąc na ziemi, wyrzucony falą, która cofając się, jeszcze nogi mi wilżyła. Instynkt zachowawczy w żywej istocie jest tak potężny, że zanim zebrałem myśli, już wprzódy poczoł- gałem się dalej od morza, aby mię nie zabrało znowu, gdy fala powróci. Uczyniwszy to leżałem czas jakiś nie mogąc się czegoś ruszać, i dziwiąc się coraz bardziej, że matki ani sąsiadów niema koło mnie i myśląc co się z ojcem stało. Do­

piero gdy mi zupełnie przytomność wróciła i odpocząłem 0 tyle, że mogłem wstać, spostrzegłem, że jestem na pustem 1 nieznanem mi wybrzeżu, tak zatarasowanem od morza loda­

mi i lodami zawalonem, że zrazu nawet sądziłem je tylko lodowiskiem jakiemś olbrzymiem. Nigdzie ani śladu roślin­

ności nie ujrzałem, zimno nawet dla mnie było przejmują- cem. Rozpatrzywszy się bacznie, jako znający się na rzeczy, poznałem prędko, że wyrzucony zostałem na jakąś lodowatą wyspę w północnej stronie mórz, bezludną zupełnie, i nie przedstawiającą żadnych środków do życia. Rozpacz mię ogarnęła nie za życiem, które zdawało się niepodobieństwem tam utrzymać, lecz za rodzicami, za rajem, w którym byłem zrodzon, za Islandyą. Upadłem na lód i płakałem, chcąc umrzeć. Ale śmierć nie przychodziła sama, a tymczasem łez zabrakło i głód przyszedł, a ja przecież miałem na sobie jak każdy z nas mocno przywiązaną torbę z żywnością. Otwo­

rzyłem i jadłem, a gdym kładł do ust tę żywność ręką matki do tej torby włożoną, łzy odnalazły się na nowo.

Zjadłszy, wstałem i wlokłem się prawie bezmyślnie po lodowiskach, aż okrążywszy prawdziwą górę lodowatą, sta­

nąłem osłupiały, i pewien, że złe moce naigrawają się ze mnie, łudząc fałszywem widzeniem, złudą tak zwaną, ” bo w odległości na tle chmur ołowianych i lodowisk białawych, ujrzałem to co u nas widywałem tylko w mieście Rejkia- wik’u: kościół i parę domków koło niego... nie takie jak tu u was, ale zawsze, domy to były. W godziDę później do­

szedłszy do nich dotknąłem je ręką i jeszcze wątpiłem... K o ­ ściół był otwarty, ksiądz misyonarz miał naukę, mała gr madka ludzi słuchała, poznałem nawet i potrochu zrozumia­

łem język duński. W chwilę później wszystkie oczy zwró­

ciły się na mnie, otoczono mię, dowiedziałem się, że jestem w Gróenlandyi przeszło o ośmdziesią mil od Islandyi mojej.

— Grbenland!... a gdzież tu jest choć źdźbło zieleni?

czy bywa tu zielono choć latem? — zawołałem.

— Nigdy! ale mimo to doskonale jest tutaj! Ja k w raju! — odparł z dumą jakiś człowiek. Zrozumiałem że musiał się urodzić w tym okropnym k raju i przeto tak a,;

w nim dobrze jak mnie w Islandyi.

— A jednakże- roku 986, ldedy Eryk Czerwony z N or­

wegii uciekając odkrył tę wyspę i osiadł na niej, musiała ona

Cytaty

Powiązane dokumenty

W rankingu Euro Health Consumer Index (EHCI) 2016, przygotowywanym co roku przez szwedzki think tank Health Consumer Powerhouse i oceniającym po- ziom ochrony zdrowia w

Normą w całej Polsce stał się obraz chylącego się ku upadkowi pu- blicznego szpitala, który oddaje „najlepsze” procedury prywatnej firmie robiącej kokosy na jego terenie..

żółty szalik białą spódnicę kolorowe ubranie niebieskie spodnie 1. To jest czerwony dres. To jest stara bluzka. To są czarne rękawiczki. To jest niebieska czapka. To są modne

Jednocześnie bajki na różny sposób mówią małemu człowiekowi, że walka z przeciwnościami jest nieodłączną częścią życia, ale jeśli się ją odważnie podejmuje,

(wchodzi chłopak z kredensu z deseczką na której czyścił noże, mina nierozgarnięta, ścierka u pasa, usta otwarte, śmieje się często i wtedy zakrywa

wiadania, nie wysnuwające się na widok mogił lub słyszanych zdarzeń, nie mówiące gdzie się co stało i kiedy, lecz po­.. wstałe tylko w umyśle ludu, zwą się

wezwaliśmy do narady nawet naszę gosposię, ale gdy ciocia, zgadzająca się już na, propozycyą Bronki, dowiedziała się od poczciwej wieśniaczki, że ten znak

Kiedy dziecko przejawia trudne zachowania zwykle odczuwamy frustrację, bezsilność, obawę, że coś jest nie tak, skoro ono się tak zachowuje.. Zdarza się, że