• Nie Znaleziono Wyników

Jak kochać dziecko : dziecko w rodzinie

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Jak kochać dziecko : dziecko w rodzinie"

Copied!
122
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)
(5)

sausz

KORCZAK

DZIECKO

D Z I E C K O W R O D Z I N I E

P A Ń S T W O W E Z A K Ł A D Y W Y D A W N I C T W S Z K O L N I C I I

(6)
(7)

J A N U S Z K O R C Z A K

JAK KOCHAĆ DZIECKO

DZIECKO W RODZINIE

W A R S Z A W A 1 9 5 8

P A Ń S T W O W E Z A K Ł A D Y W Y D A W N IC T W S Z K O L N Y C H

(8)

O k ła d k ę p r o j e k t o w a ł a M . A n tu s z e w ic z R y s u n k i w y k o n a ł

S . S z y m a ń s k i R e d a k t o r E . F r y d m a n R e d a k t o r t e c h n ic z n y

T . W o jd o w s k i

W a r s z a w a 1958

P a ń s tw o w e Z a k ł a d y W y d a w n i c t w S z k o ln y c h

W y d a n ie p ie r w s z e . N a k ł a d 7000+180 e g z. A r k u s z y d r u k . 7; w y d . 6, 6 P a p ie r d r u k . s a t. k i . V , 70 g, 61X 86 c m z F a b r y k i P a p ie r u w S k o lw i n i e

O d d a n o d o s k ła d a n ia 31 V I I 1958 r . P o d p is a n o d o d r u k u 21 V I I I 1958 r . D r u k u k o ń c z o n o w e w r z e ś n iu 1958 r .

Z a m . n r 1031. M -6; C e n a z ł 7.—

Z a k ł a d y G r a f ic z n e P Z W S w Ł o d z i

(9)

W STĘP DO I I W Y D A N IA

\ (z ro k u 1929)

U płynęło ła t piętnaście, p rz y b y ło w iele pytań, p rz y ­ puszczeń i w ątpliw ości, w zrosła nieufność ku s tw ie r­

dzonym praw dom . ,

P ra w d y w ychow aw cy są subiektyw ną oceną dośw iad­

czeń, je d n y m ty lk o m om entem rozważań i odczuwań.

Bogactwem jego — ilość i waga niepokojących za­

gadnień.

Zam iast popraw iać i uzupełniać, słuszniej zaznaczyć (drobnym drukiem ), co się zm ieniło w około i we mnie.

(10)

W szak ro d zić się n ie je s t to, co z m a rt­

w y c h w s ta ć ; tru m n a nas odda, lecz nie s p o jrz y na nas ja k m atka

A n h e lli

1. Jak, kie d y, ile — dlaczego?

Przeczuwam w ie le pytań, oczekujących odpowiedzi, w ątpliw ości, poszukujących w yjaśnienia.

I odpowiadam :

— N ie w iem .

Ile kro ć, odłożyw szy książkę, snuć zaczniesz nić w łasnych m y ś li, ty le k ro ć książka cel zam ierzony osiąga. — Jeśli szybko przerzuca­

jąc k a r ty — odszukiwać będziesz przepisy i recepty, dąsając się, że ic h m ało — wiedz, że je ś li są ra d y i w skazów ki, stało się ta k n ie pom im o, a w b re w w o li autora.

N ie w ie m i wiedzieć nie mogę, ja k nieznani m i rodzice mogą w nieznanych w arunkach w ychow yw ać nieznane m i dziecko — podkreślam — mogą, a nie — pragną, a n ie — p ow inn i.

„N ie w ie m “ — w nauce je st m gław icą staw ania się, w yła n ia n ia now ych m y ś li, coraz bliższych p ra w dy. N ie w iem , d la um ysłu, niewdrożonego w naukowe m yślenie, je st dręczącą pustką.

Chcę nauczyć rozum ieć i kochać, cudowne, pełne życia i olśnie­

w ających niespodzianek — twórcze „n ie w ie m “ współczesnej w ie ­ dzy w stosunku do dziecka.

Chcę, b y zrozum iano, że żadna książka, żaden lekarz nie zastą­

pią w łasnej czujnej m y ś li, własnego uważnego spostrzegania.

Często spotkać się można ze zdaniem, że m acierzyństw o uszla­

chetnia kobietę, że dopiero ja k o m atka dojrzew a duchowo. Tak, m acierzyństw o nasuwa p ło m ie nn ym i zgłoskam i zagadnienia, o bej­

m ujące w szystkie dziedziny życia zewnętrznego i duchowego; ale ic h można nie dostrzec, tc h ó rz liw ie odsunąć na odległą przyszłość lu b obruszać się, że ic h rozwiązania k u p ić nie można.

Kazać kom uś dać gotowe m y ś li, to polecić obcej kobiecie, b y u ro dziła własne tw e dziecko. Są m y ś li, k tó re w bólu samemu rodzić trzeba, i te są najcenniejsze. One decydują, czy podasz, m atko, pierś czy w ym ię, czy w ychow yw ać je będziesz ja k człow iek czy ja k samica, czy kierow ać n im będziesz, czy w lec na rzem ieniu

(11)

przym usu, czy ty lk o , p ó k i małe, baw ić się będziesz, znajdując w pieszczocie z n im dopełnienie skąpych lu b n ie m iły c h pieszczot m ałżonka; a później, gdy nieco podrośnie, puścisz je samopas, lu b zwalczać zapragniesz.

2. Powiadasz:

„ M oje dziecko", i

K ie d y, je ś li nie w_okresie ciąży, m asz do tego największe prawo?

B icie małego ja k pestka b rzo skw in i serca jest echem twego tętna.

T w ó j oddech daje i jem u tle n pow ietrza. W spólna k re w przebiega w n im i w tobie, a żadna czerwona k r w i kro p la nie w ie jeszcze, czy pozostanie tw o ją lu b jego, czy w yla n a będzie i umrze jako danina, k tó rą pobiera tajem nica poczęcia i porodu. Kęs chleba, k tó ry żujesz, to dla niego m a teria ł do budow y nóg, na k tó ry c h bie­

gać będzie, skóry, k tó ra je będzie okryw ać, oczu, k tó ry m i patrzeć będzie, mózgu, w k tó ry m m yśl zapłonie, rą k, któ re do ciebie w y ­ ciągnie, uśmiechu, z k tó ry m zawoła: „m am o ".

Razem macie przeżyć stanowczą ch w ilę ; w spólnie w sp ó lnym bólem cierpieć będziecie. U derzy dzwon — hasło:

— Gotowe.

I jednocześnie ono pow ie: chcę żyć w ła sn ym życiem, t y powiesz:

ż y j teraz w ła sn ym życiem.

S iln y m i skurczam i trz e w i w yrzucać je będziesz, nie dbając o jego ból, mocno i stanowczo przedzierać się ono będzie, n ie dba­

jąc o tw ó j ból.

B ru ta ln y akt.

N ie — i ty i ono — w ykonacie sto tysięcy drgnień niedostrze­

galnych, subtelnych, cudownie zręcznych, b y zabierając swój dział życia, nie zabrać w ięcej niż w am się z praw a należy, powszech­

nego, odwiecznego.

— M oje dziecko.

Nie, n a w e t-w ciągu miesięcy ciąży ani w godzinach porodu, dziecko nie jest tw o je , t

3. Dziecko, k tó re urodziłaś, w aży 10 fun tó w .

Jest w n im osiem fu n tó w w o d y i garść węgla, wapnia, azotu, s ia rk i, fosforu, potasu, żelaza. Urodziłaś osiem fu n tó w w ody i dwa popiołu. A każda kro p la tego tw ojego dziecka b yła parą chm ury, kryszta łe m śniegu, m głą, rosą, zdrojem , m ętem kanału m iejskiego.

(12)

K ażdy atom w ęgla czy azotu w iązał się w m ilio n y różnych połą­

czeń.

Tyś ty lk o zebrała to wszystko, co było.

Z iem ia zawieszona w nieskończoności.

B lis k i towarzysz — słońce — 50 m ilio n ó w m il.

Średnica drobnej ziem i naszej, to ty lk o 3000 m il ognia z cienką na 10 m il skorupą ostygłą.

Na cienkiej skorupie, w yp e łnion e j ogniem, w śród oceanów — rzucona garść lądu.

Na lądzie, w śród drzew i krzew ów , owadów, ptactw a, zw ierząt — m ro w ią się ludzie.

Wśród m ilio n ó w lu d z i urodziłaś jeszcze jedno — co? — źdźbło, p y łe k — nic.

Takie to kruche, że je zabić może bakteria, któ ra 1000 razy po­

większona, jest dopiero punktem w polu widzenia...

A le to n ic jest bratem z k r w i i kości fa li m orskiej, w ic h ru , b ły ­ skaw icy, słońca, drogi mlecznej. Ten p y łe k jest bratem kłosu, tra w y , dębu, p a lm y — pisklęcia, lw ią tk a , źrebaka, szczenięcia.

* Jest w n im , co czuje, bada — cierpi, pragnie, ra d u je się, kocha, ufa, n ienaw idzi — w ie rzy, w ą tp i, przygarnia i odtrąca.

Ten p y łe k ogarnie m yślą w szystko: gw iazdy i oceany, góry i przepaście. A czym jest treść duszy, je ś li nie wszechświatem, jeno bez w ym iarów ?

Oto sprzeczność w istocie człowieczej, pow stałej z prochu, w k tó ­ re j Bóg zamieszkał.

4. — Powiadasz — „m o je dziecko".

N ie, to dziecko wspólne, m a tk i i ojca, dziadów i prapradziadów.

Czyjeś odległe ja , które spało w szeregu przodków , głos spróch­

n ia łe j, dawno zapom nianej tru m n y , nagle przem awia w tw y m dziecku.

Trzysta la t tem u, w śród w o jn y czy pokoju, ktoś kim ś zaw ładnął, w kalejdoskopie krzyżu ją cych się ras, narodów, klas — za zgodą czy przemocą, w momencie przerażenia czy miłosnego upojenia — z d ra dził czy u w ió d ł, n ik t nie w ie kto , kie d y, ale Bóg zapisał w księdze przeznaczeń, antropolog odgadnąć pragnie z kształtu czaszki i b a rw y włosów.

N ie k ie d y dziecko w ra ż liw e fa n ta z ju je , że je st p odrzutkiem w dom u rodziców . T ak byw a : jego rodzic u m a rł przed w iekiem .

(13)

Dziecko jest pergam inem , szczelnie zapisanym d ro b n y m i hiero- * g lifa m i, k tó ry c h część ty lk o zdołasz odczytać, a n ie któ re potrafisz w ytrze ć lu b ty lk o zakreślić, i własną zapełnisz treścią.

Straszne prawo. — Nie, piękne. Ono w każdym tw y m dziecku daje pierwsze ogniw o w n ie śm ie rte ln ym łańcuchu pokoleń. Po­

szukaj uśpionej w tw y m cudzym dziecku w łasnej cząstki. Może dostrzeżesz, może naw et rozwiniesz.

Dziecko i bezm iar.

Dziecko i wieczność.

Dziecko — p y łe k w przestrzeni.

Dziecko — m om ent w czasie.

5. M ówisz:

— Ono pow inno... Chcę, by ono...

I szukasz w zoru, ja k im być ma, szukasz życia, jakiego dlań p ra - * gniesz.

N ic to, że w o k ó ł m iernota i przeciętność. N ic, że w o ko ło sza­

rzyzna.

Ludzie drepcą, krzą tają się, zabiegają — drobne tro ski, n ik łe dążenia, poziome cele...

Niespełnione nadzieje, gryzący żal, wieczysta tęsknota...

K rz y w d a panuje.

Oschła obojętność lodem ścina, obłuda dech tłoczy.

Co ma k ły i pazury, napastuje; co ciche, w tu la się w siebie.

I nie ty lk o cierpią, ale się szargają...

K im ma być?

B o jo w n ikie m czy ty lk o pracow nikiem , wodzem czy szeregow­

cem? Czy ty lk o _szczęśłtwe?

Gdzie szczęście, czym — szczęście? Czy znasz drogę? Czy są, k tó rz y b y znali?

Czy podołasz?

Jak przewidzieć, ja k osłonić?

M o ty l nad spienionym potokiem życia. Jak dać trw ałość, a nie obciążyć lo tu , hartow ać, a nie nużyć skrzydeł?

W ięc przykła de m w łasnym , pomocą, radą, słowem?

A je ś li odrzuci?

Za la t 15 — ono w patrzone w przyszłość, t y — w przeszłość.

W tobie w spom nienia i przyzw yczajenia, w n im zmienność i harda

(14)

nadzieja. T y wątpisz, ono oczekuje i ufa, ty się lękasz, ono bez trw o g i.

Młodość, je ś li nie d rw i, n ie w y k lin a , nie pogardza, zawsze pra­

gnie zm ienić w a d liw ą przeszłość.

T a k być w in n o. A jednak...

Niech poszukuje, byle nie błądziło, niech się wspina, b yle n ie upadło, niech karczuje, byle rą k nie p o k rw a w iło , niech się zmaga, b y le ostrożnie — ostrożnie.

Ono pow ie:

— Ja m am inne zdanie. Dość opieki.

W ięc n ie ufasz?

W ięc niepotrzebna ci jestem?

Ciąży ci m oja miłość?

f Dziecko nieopatrzne, któ re nie znasz życia, dziecko biedne, dziecko niewdzięczne.

6. Niewdzięczne.

Czy ziem ia wdzięczna słońcu, że świeci? Czy drzewo wdzięczne ziarnu, że z niego w yrosło? Czy s ło w ik matce śpiewa, że go piersią grzała?

Czy oddajesz dziecku, co od rodziców wzięłaś, czy ty lk o poży­

czasz, b y odebrać, zapisując skrzętnie i obliczając procenty?

% Czy m iłość jest zasługą, za k tó rą żądasz zapłaty?

; „M a tk a -w ro n a m iota się ja k obłąkana, siada niem al na ram io­

nach chłopca, czepia się dziobem jego k ija , zwisa tuż nad n im i b ije głow ą ja k m łotem w pień, odgryza m ałe gałązki i kracze za chrypłym , w y s ilo n y m , suchym głosem rozpaczy. G dy chłopak w y rz u c i pisklę, rzuca się na ziem ię z w lo k ą c y m i się skrzydłam i, o tw ie ra dziób, chce krakać — głosu nie ma, b ije w ięc skrzyd ła m i i skacze oszalała, śmieszna, do nóg chłopaka. G dy zabiją wszystkie je j dzieci, w y la tu je na drzewo, odwiedza puste gniazdo i kręcąc się na n im w koło, m y ś li nad czymś.“ Żerom ski.

M iłość m acierzyńska to ży w io ł. Ludzie ją po sw ojem u z m ie n ili.

C ały św iat c yw ilizo w a n y, w yłączając n ie tkn ię te k u ltu rą je g o ln a s y , ' upraw ia dzieciobójstwo. M ałżeństwo, które ma dw oje dzieci, gdy m ogło mieć dwanaścioro, to zabójcy dziesięciorga, któ re się n ie u ro d z iły , m iędzy k tó r y m i b y ło jedno, w łaśnie to — „ic h dziecko".

M iędzy n ieurodzonym i z a b ili może najcenniejsze.

(15)

W ięc co czynić?

Należy w ychow yw ać nie te dzieci, które się nie u ro d z iły , a te, J któ re się rodzą i żyć będą.

N ie d o jrz a łe nadąsanie.

D ługo n ie chciałem rozum ieć, że m u si is tn ie ć ra ch u n e k i tro s k a o dzieci, k tó re się rodzą. W n ie w o li zaboru, poddany, nie o b yw a te l, ob o jętn ie n ie pam iętałem , że w ra z z dziećm i ro d zić trzeba szkoły, w a rs z ta ty pracy, szpi­

tale, k u ltu ra ln e w a ru n k i b y tu . N ierozw ażną płodność odczuwam dziś ja k o k rz y w d ę i le k k o m y ś ln y w ystępek. — Jesteśmy może w przededniu n o w ych p ra w d y k to w a n y c h przez eugenikę i p o lity k ę p o p u la cyjn ą .

7. Czy zdrowe?

Jeszcze dziwno, że ono nie jest ju ż n ią samą. Jeszcze niedaw no w zdw ojonym życiu obawa o dziecko b yła częścią obaw y o siebie.

T ak bardzo pragnęła, aby się ju ż skończyło, ta k bardzo chciała mieć ju ż tę chw ilę poza sobą. Sądziła, że się u w o ln i od trosk i obaw.

A teraz?

Rzecz dziw na: daw niej dziecko b yło je j bliższe, bardziej własne, którego bezpieczeństwa b yła pewniejsza, le p ie j rozum iała. Sądziła, że w ie, że będzie um iała. Z chw ilą, gdy obce ręce — doświad­

czone, płatne, pewne siebie, w z ię ły je w opiekę, sama odsunięta na d ru g i plan, czuje niepokój.

Ś w ia t je ju ż zabiera.

I w długie godziny przym usow ej bezczynności zja w ia się szereg p yta ń : co m u dałam, ja k wyposażyłam , ja k zabezpieczyłam?

Zdrowe? W ięc czemu płacze?

Czemu chude, źle ssie, nie śpi, śpi ta k w iele, dlaczego głów kę ma dużą, nóżki pokurczone, p ią s tk i zaciśnięte, skórę czerwoną, białe pryszczyki na nosie, dlaczego zezuje, czka, kichnęło, krztu si się, ochrypło?

Tak być powinno? A może kłam ią?

P atrzy na to małe, nieradne, niepodobne do żadnego z ró w n ie m ałych i bezzębnych, k tó re w id y w a ła na u lic y , w ogrodzie. Czy być może, aby i ono za trz y , cztery miesiące?

A może się m ylą?

Może lekceważą?

M atka n ie ufn ie słucha głosu lekarza, śledzi go w zro kie m : pra­

gnie w yczytać z oczu, wzruszenia ram ion, wzniesienia b rw i,

(16)

zmarszczki na czole: czy m ó w i prawdę, czy się nie waha, czy do­

statecznie skupiony.

8. Ładne? N ie zależy m i na tym . T ak m ów ią nieszczerze m a tki, któ re chcą podkreślić sw ój pow ażny pogląd na zadania w ycho­

wawcze.

Uroda, w dzięk, postawa, m ile brzm iący głos, to ka p ita ł, k tó ry dałaś dziecku, ja k zdrow ie, ja k rozum, u ła tw ia drogę życia. Nie należy przeceniać w artości urody. N ie w sparta in n y m i, może p rz y ­ nieść szkodę. T y m bardziej wym aga czujnej m yśli.

Inaczej w ychow yw ać należy dziecko ładne, inaczej brzydkie.

A że nie ma w ychow ania bez udziału dziecka, w ięc nie należy u k ry w a ć w s ty d liw ie zagadnienia u ro dy przed n im , gdyż to właśnie psuje.

Ta n ib y pogarda dla u ro d y jest p rze żytkiem średniowiecza.

C złow iek, w ra ż liw y na piękno k w ia tu , m otyla, pejzażu, m ia łb y być obojętny na piękno człowieka?

Chcesz u k ry ć przed dzieckiem , że ładne? Jeśli m u tego nie po­

w ie żadna z licznych osób, które je otaczają w domu, powiedzą to obcy ludzie na u lic y , w sklepie, w ogrodzie, wszędzie — o krzy­

kiem , uśmiechem, spojrzeniem , dorośli czy rów ieśnicy. Pow ie upośledzenie dzieci b rzyd k ic h i szpetnych: Ono zrozumie, że uroda daje p rz y w ile je , ja k rozum ie, że ręka jest jego ręką, któ rą się może posługiwać.

Jak słabe dziecko może się ro zw ijać pom yślnie, a zdrowe ulec katastrofie, ta k ładne może być nieszczęśliwe, a uzbrojone w pan­

cerz b rz y d o ty — niew yróżniane, niedostrzegane, może żyć szczę­

ś liw ie . Bo musisz, musisz pamiętać, że życie, każdą w artość doda­

tn ią dostrzegłszy, że cenna, zapragnie ku pić, w y łu d z ić lu b ukraść.

Na te j równowadze tysiącznych drgnień w y ła n ia ją się niespo­

dzianki, które w ychow aw cę zdum iew ają w bolesnym częstokroć:

dlaczego?

— N ie zależy m i na urodzie!

Rozpoczynasz od błędu i fałszu.

9. Czy mądre?

Jeśli m atka zrazu zapytuje trw ożnie, niezadługo będzie żądała. . Jedz, choć sy t jesteś, choćby z obrzydzeniem : Idź spać bodaj ze

(17)

łzam i, choć godzinę czekać będziesz na sen. Bo musisz, bo żądam, abyś b y ło zdrowe.

Nie baw się piaskiem , noś obcisłe spodenki, nie targaj w łosków , bo żądam, byś b yło ładne.

— Ono jeszcze nie m ów i... Ono jest starsze od... a pom im o to jeszcze... Ono się źle uczy...

Zam iast patrzeć, b y poznać i wiedzieć, bierze się pierw szy z brzegu p rzykła d „udanego dziecka" i staw ia żądanie w łasnem u:

oto wzór, do którego masz być podobne.

N ie w olno, b y zamożnych rodziców dziecko zostało rzem ieślni­

kiem . N iech raczej będzie nieszczęśliwym i zdem oralizow anym człow iekiem . N ie m iłość dziecka, a egoizm rodziców , nie dobro jednostki, a am bicja grom ady, nie szukanie dróg, a pęta szablonu.

Są um ysłow ości czynne i bierne, żywe i apatyczne, w y trw a łe i kapryśne, uległe i przekorne, tw órcze i naśladowcze, b ły s k o tliw e i rzetelne, konkretne i abstrakcyjne, realne i lite ra c k ie ; pamięć w y b itn a i m ierna; s p ry t w posługiw aniu się zdobytą wiadom ością i uczciwość wahań, w rodzony despotyzm i refleksyjność, i k r y ty ­ cyzm ; jest rozw ój przedwczesny i opóźniony, jedno- lu b różno- stronność zainteresowań:

A le co to kogo obchodzi?

— N iech skończy p rz y n a jm n ie j cztery klasy — m ó w i ro d zicie l­

ska rezygnacja.

Przeczuwając św ie tn y renesans pracy fizycznej w idzę do n ie j kandydatów ze w szystkich klas społecznych. Tymczasem w a lka rodziców i szkoły z każdą w y ją tk o w ą , nietypow ą, słabą czy nie­

zrównoważoną inteligencją.

N ie — czy mądre, raczej — ja k mądre.

N a iw n y apel do ro d zin y, Joy d o b ro w o ln ie poniosła ciężką o fia rę . B adania in te lig e n c ji i p ró b y psychotechniczne skutecznie ham ow ać będą sam olubne a m bicje. R ozum ie się, pieśń przyszłości odległej.

10. Dobre dziecko.

Strzec się należy, b y nie mieszać dobre z — wygodne.

M ało płacze, w nocy nas nie budzi, ufne, pogodne — dobre.

Złe, kapryśne, k rz y k liw e bez widom ego powodu daje matce w ięcej p rz y k ry c h wzruszeń niż m iły c h .

(18)

Niezależnie od samopoczucia, są n ow orodki dziedzicznie m n ie j i w ięcej cie rp liw e . Tu wystarcza jednostka dolegliw ości, by dać reakcję dziesięciu jednostek k rz y k u , tam inne na dziesięć jednostek niedomagania reaguje jednostką płaczu.

Jedno ospałe — ru c h y leniw e, ssanie powolne, k rz y k bez żyw e­

go napięcia, wyraźnego afektu.

D ru g ie pobudliw e, ru c h y żywe, sen czujny, ssanie zapalczywe,, k rz y k aż do sinicy.

Zaniesie się, oddech tra ci, cucić je trzeba, n ie kie d y z tru de m powraca do życia. W iem : choroba, leczym y ją tranem , fosforem, bezmleczną dietą. A le ta choroba pozwala niem ow lęciu w yrosnąć na dojrzałego człowieka o potężnej w o li, ż y w io ło w y m parciu i ge­

n ia ln y m um yśle. Napoleon zanosił się w niem ow lęctw ie.

Całe w ychow anie współczesne pragnie, b y dziecko b y ło w ygo­

dne, konsekw entnie k ro k za k ro kie m dąży, b y uśpić, stłu m ić , zniszczyć wszystko, co je st w olą i wolnością dziecka, h artem jego ducha, siłą jego żądań i zamierzeń.

— Grzeczne, posłuszne, dobre, wygodne, a bez m y ś li o ty m , że będzie bezwolne w e w n ętrzn ie i niedołężne życiowo.

11. Bolesną niespodzianką, z k tó rą spotyka się młoda m atka, je st k rz y k dziecka.

W iedziała, że dzieci płaczą, ale myśląc o w łasnym , przeoczyła;

oczekiwała ty lk o czarownych uśmiechów.

Będzie przestrzegała jego potrzeb, w ychow yw ać będzie rozum ­ nie, współcześnie, pod k ie ru n k ie m doświadczonego lekarza. Jej dziecko nie pow inno płakać.

A le przychodzi noc, gdy oszołomiona, z ż y w y m echem przeży­

ty c h ciężkich godzin, które w ie k i trw a ły . Ledw ie poczuła słodycz znużenia bez tro ski, ro zle niw ie nia bez w y rz u tu , spoczynku po do­

konanej pracy, ro zpaczliw ym w y s iłk u , pierw szym w w yd e lika co ­ n y m życiu. Ledw o uległa złudzeniu, że się skończyło, bo ono — to drugie — samo ju ż oddycha. Pogrążona w ciche wzruszenia, zdol­

na zadawać ty lk o pełne tajem niczych szeptów p yta n ia naturze, n ie żądając naw et odpowiedzi.

G dy nagle...

K rz y k despotyczny dziecka, które czegoś żąda, na coś się skarży, pom ocy się domaga, a ona nie rozum ie.

C z u w a j!

(19)

— K ie d y nie mogę, nie chcę, nie w iem .

Ten pierw szy k rz y k p rz y św ietle nocnej la m p k i jest zapowiedzią w a lk i zdwojonego życia: jedno życie dojrzałe, zmuszane do ustępstw, zrzeczeń, o fia r, b ro n i się; drugie nowe, młode, które w yw alcza — własne — dla siebie prawa.

Dziś nie oskarżasz go, ono nie rozum ie, cierpi. A le jest na ta r­

czy czasu godzina, gdy powiesz w przyszłości: i ja czuję, i ja cierpię.

12. Są n ow oro d ki i niem ow lęta, które m ało płaczą. T y m le p iej.

A le są i takie, k tó ry m w k rz y k u na czole nabrzm iew ają ż y ły , w y ­ pina się ciemiączko, szka rła tny k o lo r zalewa tw a rz i głowę, sin ie ją w a rg i, d rży bezzębna szczęka, brzuch się w zdym a, pięści kurczow o ściskają, nogi b iją pow ietrze. Nagle m ilk n ie bezsilne, z w yrazem zupełnego poddania, „z w y rz u te m " spogląda na m atkę, m ruży oczy z błaganiem o sen i, po paru szybkich oddechach, znów po­

dobny, a może jeszcze siln ie js z y atak k rz y k u .

Czy być może, aby to w y trz y m a ły drobne płuca, m ałe serce, m ło d y mózg?

R atunku, lekarza!

W ie k i m ija ją n im przyszedł, w ysłu ch a ł z p o b ła żliw ym uśm ie­

chem je j obaw, ta k i obcy, nieprzystępny, zawodowiec, dla którego to dziecko je st je d n y m z tysiąca. Przyszedł, b y za ch w ilę odejść do in n y c h cierpień, słuchać in n y c h skarg, przyszedł teraz, kie d y je st dzień, w szystko zdaje się być weselsze: bo słońce, bo ludzie chodzą po u lic y , przyszedł, gdy dziecko a k u ra t śpi, zapewne w y ­ czerpane po bezsennych godzinach, k ie d y ledw o znać ślady n ik łe u piorn e j nocy.

M a tka słucha, n ie k ie d y nieuw ażnie słucha. Jej m arzenie o leka- rz u -p rz y ja rie lu , k ie ro w n ik u pracy, p rzew odniku mozolnej podróży, bezpow rotnie pierzcha.

Wręcza h o n o ra riu m i pozostaje znów sama z g orzkim prze­

świadczeniem, że lekarz je st o bojętny, obcy człow iek, k tó r y nie zrozumie. A zresztą sam się waha, n ic stanowczego nie orzekł.

13. G dyby młoda m atka w iedziała, ja k decydujące są te p ie rw ­ sze d n i i tygodnie, nie ty le dla zdrow ia dziecka dziś, ile dla p rz y -

~ szłości obojga.

A ja k je ła tw o zm arnować!

(20)

Zam iast, stw ierdziw szy, pogodzić się z myślą, że ja k dla lekarza je j dziecko o ty le jest przedm iotem zainteresowania, o ile przynosi dochód lu b zadowalnia am bicje, ta k samo dla św iata ono jest n i­

czym, ty lk o dla n ie j cenne...

Zam iast pogodzić się ze współczesnym stanem w iedzy, k tó ra do­

m yśla się, u s iłu je wiedzieć, bada i kroczy naprzód — w ie, ale nie ma pewności, przynosi pomoc, ale nie daje gw arancji...

Zam iast mężnie stw ie rd zić: w ychow anie dziecka, to nie m iła zabawa, a zadanie, w któ re trzeba w łożyć w y s iłe k bezsennych nocy, k a p ita ł ciężkich przeżyć i w ie le m yśli...

Zam iast przetopić to w ogniu uczucia na rzetelną świadomość, bez złudzeń, bez dziecinnego zadąsania i sam olubnej goryczy, ona może dziecko w raz z piastunką przenieść do odległego pokoju, bo

„niezdolna patrzeć" na cierpienie m aleństwa, „niezdolna słuchać"

bolesnego w zyw ania, może znów i znów zw oływ ać lekarza i leka­

rzy, nie zdobywszy żadnego z doświadczeń, ty lk o zm altretow ana, oszołomiona, ogłupiała.

Jak naiw na jest radość m a tki, że rozum ie pierwszą niew yraźną mowę dziecka, zgaduje przekręcone i niedom ówione w yra zy.

D opiero teraz? T y lk o tyle?... N ie więcej?

A m owa płaczu i śmiechu, m owa spojrzenia i skrzyw ie n ia ust, m owa ru ch ó w i ssania?...

N ie zrzekaj się ty c h nocy. One dają to, czego nie da książka, n ic z y ja rada. Bo tu wartość nie ty lk o w w iedzy, ale w głębokim przew rocie duchow ym , k tó r y nie pozwala powracać do ja ło w ych rozm yślań: co być b y mogło, co być pow inno, co b y ło b y dobre, gdyby... ale uczy działać w w arunkach, k tó re są.

Podczas ty c h nocy urodzić się może cudow ny sprzym ierzeniec a nioł-stróż dziecka — in tu ic ja m acierzyńskiego serca, jasnowidze­

nie, na które się składają: badawcza wola, czujna m yśl, niezaćm io- ne uczucie.

14. B yw a ło ta k n ie kie d y: w zyw a m nie m atka.

— W łaściw ie dziecko jest zdrowe, n ic m u nie jest. T y lk o chcia­

łabym , żeby je pan zobaczył.

Oglądam, daję k ilk a wskazówek, odpow iadam na pytania. A leż zdrowe, m iłe, wesołe.

— Do zobaczenia.

(21)

I tego wieczora lu b n azajutrz:

— Panie doktorze, dziecko ma gorączkę.-

M atka dostrzegła to, czego ja lekarz nie u m iałem w yczytać w pow ierzchow nym badaniu w ciągu k ró tk ie j w iz y ty .

Godzinam i pochylona nad m ałym , nie m ając m etody obserwacji, nie w ie, co dostrzegła, nie ufając sobie, nie odważa się przyznać do poczynionych subtelnych spostrzeżeń.

A zauważyła, że dziecko, które nie ma c h ry p k i, ma jednak głos cokolw iek m atow y. G aw orzy cokolw iek m n ie j lu b ciszej. Raz drgnęło we śnie trochę s iln ie j niż zw ykle. Roześmiało się po obu­

dzeniu, ale słabiej. Ssało cokolw iek w o ln ie j, może z dłuższym i pauzami, ja k b y roztargnione. Czy podczas śmiechu się s krzyw iło , a może się ty lk o zdawało? U lu b io ną zabawkę rzu ciło z gniewem — dlaczego?

Stu objaw am i, któ re dostrzegło je j oko, ucho, brodaw ka piersi, stu m ikroska rg a m i pow iedziało:

— Jestem niedysponowane. Nietęgo się dziś czuję.

M atka nie w ie rzyła , że w id z i to, co w idziała, bo o żadnym z po­

dobnych objaw ów n ie czytała w książce.

15. Na bezpłatny ambulans szp ita ln y przynosi m a tka-w yro bn ica k ilk u ty g o d n io w e niem ow lę:

— N ie chce ssać. Ledw o ch w yci brodawkę, puszcza z krzykie m . Z łyżeczki p ije chciw ie. Czasem przez sen albo w ciągu czuwania k rz y k n ie nagle.

Oglądam usta, gardło — n ie w idzę nic.

— Proszę m u dać pierś.

Dziecko liże brodaw kę w argam i, n ie chce ssać.

— Ono się zro b iło takie nieufne.

Wreszcie ch w yta pierś, szybko, ja k b y z rozpaczą pociąga k ilk a ­ k ro tn ie , puszcza ją z krzykie m .

— N iech pan zobaczy; ono ma coś na dziąsełku.

Patrzę po raz d ru gi, zaczerwienienie, ale dziw ne: ty lk o na je d ­ n y m dziąśle.

— O, tu , coś czarnego, ząb czy co?

W idzę: tw arde, żółte, owalne, z czarną kreską na obwodzie.

Podważam, porusza się, unoszę, pod n im m ałe w głębienie czerwone z k rw a w y m i brzegami.

Wreszcie m a m 'o w o „eoś“ w ręce: jest to łuska siemienia.

15

(22)

Nad kołyską dziecka w is i k la tk a z kanarkiem . K an a re k rz u c ił łuskę, spadła na wargę, prześliznęła do ust, w p iła w dziąsło.

Bieg m ojej m y ś li: stom atitis catarrhalis, soor, stom, aphtosa, g in g iv itis , angina itd .

Ona: ból, coś w ustach.

Ja dwa razy czyniłem poszukiwania... A ona?

16. Jeśli n ie k ie d y zdum iew a lekarza ścisłość i drobiazgowość obserw acji, to z d ru g ie j stro ny stw ierdza z ró w n y m zdum ieniem ,

że m atka częstokroć n ie um ie ju ż n ie rozum ieć, ale dojrzeć n a j­

prostszego objaw u.

Dziecko od urodzenia płacze, nic w ięcej nie w idziała. Ciągle płacze!

Czy płacz w ybucha nagle i od razu dosięga szczytu, czy zawo­

dzenie żałosne stopniowo przechodzi w k rzyk? Czy szybko się uspokaja, natychm iast po oddaniu stolca lu b u ry n y , lu b w y m io ­ tach (czy splunięciu pokarm u), czy k rz y k n ie nagle i g w ałtow nie p rz y k ą p ie li, u biera n iu , podnoszeniu? Czy ża li się, płacząc prze­

ciągle, bez w yb u chó w nagłych? Jakie p rz y ty m w y k o n y w a ruchy?

Czy trze głow ą o poduszkę, czy w a rg am i w y k o n y w a ru c h y ssania?

Czy uspokaja się, gdy je nosić, gdy się je ro zw in ie , położy na brzu ­ chu, często zm ienia pozycję? Czy po płaczu zasypia głęboko i na długo, czy budzi się za lada szmerem? Płacze przed czy po ssaniu, w ięcej z rana, w ieczorem i w nocy?

Czy uspokaja się podczas ssania? na ja k długo? Czy ssać nie chce? Jak nie chce? Czy wypuszcza brodawkę, ledw ie do ust w zięło, czy p rz y p o łyka n iu , nagle, czy po pew nym czasie? Czy nie chce stanowczo, czy je można n akłon ić do ssania? Jak ssie? dla­

czego nie ssie?

Jeśli zakatarzone, ja k ssać będzie? C hciw ie i mocno, bo sprag­

nione, potem szybko i pow ierzchow nie, nierów no, z pauzami, bc tchu brak. D alej bolesność p rz y ły k a n iu , co będzie?

Płacz byw a nie ty lk o z głodu i bólu „brzuszka", ale bólu w arg, dziąseł, języka, gardła, nosa, palca, ucha, kości, bólu zadrapanego przez le w a tyw ę o tw o ru stolcowego, bolesnego u rynow ania, m dło­

ści, pragnienia, przegrzania, swędzenia skóry, na k tó re j jeszcze nie ma w y s y p k i, ale będzie za parę miesięcy, płacz z powodu szorstkiej tasiem ki, fa łd y , pie luch y, źdźbła w a ty , k tó ra u tk w iła w gardle, łu s k i siem ienia z k la tk i kanarka.

(23)

W ezw ij lekarza na dziesięć m in u t, ale i sama patrz dwadzieścia godzin.

17. Książka z je j gotow ym i fo rm u ła m i p rzytę p iła w z ro k i ro z­

le n iw iła m yśl. Ż yją c cudzym doświadczeniem, badaniem, poglą­

dem, ta k dalece zatracono ufność w siebie, że nie chcą sami patrzeć.

Jak gdyby to, co zawiera drukow ana bibuła, b yło objaw ieniem , a nie produktem badania — ty lk o czyjegoś, nie mojego, gdzieś nad kim ś, a nie dziś, nad m oim dzieckiem.

A szkoła w y ro b iła tchórzostwo, obawę, b y n ie zdradzić się, że n ie w iem .

Ile razy m atka spisawszy na kartce pytania, które chce zadać lekarzow i, nie zdobywa się, by je wypow iedzieć. A ja k w y ją tk o w o rzadko da m u k a rtk ę — bo tam — „popisała głupstw a".

Sama u kryw a ją c, że nie w ie, ile razy zmusza lekarza, b y s k ry ł w ą tpliw o ści, wahania — by orzekł stanowczo. — Jak niechętnie p rz y jm u je szeroki ogół odpowiedzi w arunkow e, ja k nie lu b i, gdy lekarz głośno m y ś li nad kołyską, ja k często lekarz zmuszony, by b y ł p ro ro kie m — staje się szarlatanem.

N ie k ie d y rodzice nie chcą wiedzieć tego, co wiedzą — i w idzieć tego, co widzą.

Poród w sferze, gdzie panuje fan a tyzm w ygody, jest czymś ta k je d y n y m i zło śliw ie w y ją tk o w y m , że m atka kategorycznie żąda od n a tu ry sow ite j nagrody. Jeśli zgodziła się na zrzeczenia, p rz y k ro ­ ści, dolegliw ości ciąży i cierpienia porodu — dziecko pow inno być takie, jakiego pragnęła.

G o rz e j: p rz yw ykłszy, że za pieniądze wszystko ku pić można, nie chce pogodzić się z fakte m , że is tn ie je coś, co może otrzym ać nę­

dzarz, czego nie wyżebrze magnat.

Ileż razy, w poszukiw aniu tego, co opatrzono na ry n k u handlo­

w y m wspólną e ty k ie tą „z d ro w ie ", rodzice k u p u ją fa ls y fik a ty , które bądź nie pomogą, bądź przyniosą szkodę.

18. D la niem ow lęcia pierś m a tk i, bez względu na to, czy uro dziło się, bo Bóg błogosław ił małżeństwo, czy — że dziewczyna straciła w s ty d ; czy m atka szepce: „m ó j ska rb ie", czy wzdycha, „co ja pocznę nieboga", czy jaśnie oświeconej pokornie w inszują, czy rzucą w ie js k ie j d z ie w u s z g .^ t^ ^ ś c ie rk a ".

A y f

,

(24)

P ro stytu cja , k tó ra służy na u żyte k mężczyzny, znajduje swe dopełnienie społeczne w jnam czarstw ie na u żyte k kobiety.

Należy mieć pełną świadomość uświęconej k rw a w e j zbrodni na biednym dziecku — naw et nie dla dobra bogatego. — Bo mamka może ka rm ić dw oje dzieci: własne i cudze. G ruczoł m leczny daje ty le m leka, ile od niego żądają. A m am ka w łaśnie wówczas tra c i pokarm , gdy dziecko m n ie j w y p ija niż go pierś daje.

F o rm u ła : o b fita pierś, drobne dziecko, u tra ta pokarm u.

Rzecz dziw na: w m n ie j w ażnych przypadkach skło n ni jesteśmy zasięgać rad w ie lu lekarzy, w ta k w ażnym , czy m atka może k a r­

m ić, poprzestajem y na jednej, niekiedy nieszczerej, podszepniętej przez kogoś z otoczenia radzie.

Każda m atka może karm ić, każda ma dostateczną ilość pokarm u;

ty lk o nieznajomość te c h n ik i ka rm ienia pozbawia ją przyrodzonej zdolności.

Bóle w piersiach, nadżarcia brodaw ek stanow ią pewną prze­

szkodę; ale tu cierpienie okupuje świadomość, że m atka całą ciążę p rze trw a ła nie zrzucając żadnego z ciężarów na b a rk i kupionej n ie w olnicy. Bo karm ienie jest dalszym ciągiem ciąży „je n o dziecko z w e w n ątrz przeniosło się na zewnątrz, odcięte od łożyska, po­

chw yciło pierś, nie czerwoną, a białą k re w p ije “ .

P ije krew ? — Tak, m a tki, bo to praw o n a tu ry , niezgładzonego brata mlecznego, co jest praw em ludzi.

E cho żyw ej w a lk i o p ra w o dziecka do p ie rs i. Dziś na czoło zagadnień w ysunęła się spraw a m ieszkaniow a. Co będzie ju tro ? — T a k p ro p o rcja zainteresow ań auto ra zależna je s t od przeżyw anej c h w ili.

19. Może bym i ja napisał sennik egipski h ig ie n y dla u żytku matek.

„T rz y i pół k ilo w agi p rzy urodzeniu, znaczy: zdrow ie, pom yśl­

ność".

„S tołeczki zielone, fle gm iste: niepokój, p rz y k ra wiadom ość".

Może b ym i ja u ło ż y ł skarbczyk m iłosn y rad i wskazówek. A le przekonałem się, że nie ma przepisu, którego b y nie doprowadziła do absurdu bezkrytyczna krańcowość.

S tary system:

Pierś trzydzieści razy na dobę, na przem ian z „ry c y n k ą ". N ie­

m ow lę przechodzi z rą k do rąk, kołysane i bujane przez wszystkie

*

(25)

zakatarzone c io tk i. Niosą do okna, do lustra, klaszczą, grzechocą, śpiewają — ja rm a rk .

N ow y system:

Co trz y godziny pierś. Dziecko, widząc przygotow ania do uczty, n ie c ie rp liw i się, gniewa, płacze. M atka p a trz y na zegar: jeszcze cztery m in u ty . Dziecko śpi, m atka budzi, bo godzina w y b iła , głodne odryw a od piersi, bo u p ły n ę ły m in u ty . Leży — n ie w olno poruszyć. N ie przyzw yczajać do noszenia! W ykąpane, suche, syte, pow inno spać. N ie śpi. Trzeba chodzić na palcach, okna zasłonić.

Sala szpitalna, morga.

N ie m yśl pracuje, a przepis nakazuje.

20. N ie: „ ja k często k a rm ić ", a: „ile razy na dobę“ . T ak posta­

w ione pyta n ie daje matce swobodę: niech sama rozłoży godziny, ja k lepiej dla n ie j i dla dziecka.

Ile razy dziecko ssać pow inno na dobę?

Od czterech do piętnastu.

Jak długo leżeć p rz y piersi?

Od czterech m in u t do trzech kw adransów i dłużej.

S potykam y: ła tw o i tru dn o idące piersi, z ubogim i o b fity m po­

karm em , z brodaw ką dobrą i złą, w y trw a łą i u raźliw ą. Spotykam y dzieci mocno, kapryśnie i le n iw ie ssące. W ięc nie ma ogólnego przepisu.

B rodaw ka źle rozw inięta, ale w y trz y m a ła ; now orodek ochoczy.

Niech często i długo ssie, b y „w y ro b ić " pierś.

Pierś bogata, niem ow lę słabe. Może le p iej przed ssaniem od- strzyknąć część pokarm u, b y zmusić dziecko do w y s iłk u . N ie może podołać? W ięc dać pierś, a pozostałość odstrzyknąć.

Pierś nieco trudna, dziecko ospałe. Po dziesięciu m inutach do­

piero pić zaczyna.

Jeden ru ch ły k a n ia może przypadać na jeden, dwa, pięć ruchów ssania. Ilość m leka w ły k u może być m niejsza i większa.

L iże pierś, pociąga, ale nie ły k a , rzadko, często łyka .

„Po brodzie m u le c i". Może dlatego, że w ie le pokarm u, może dlatego, że pokarm u m ało, że wygłodzone mocno pociąga i za- chłyśnie się, ale ty lk o p ie rw szym i paru ły k a m i.

Jak można bez m a tk i i dziecka dawać przepisy?

„P ięć ra c y j na dobę po dziesięć m in u t każda", to schemat..

(26)

21. Bez w a g i nie ma te c h n ik i ka rm ienia piersią. W szystko co czynim y, będzie grą w ślepą babkę.

Prócz w agi nie ma sposobu dowiedzieć się, czy dziecko wyssało trz y czy dziesięć łyże k mleka.

A od tego zależy, ja k często, ja k długo, z obu czy jednej piersi ssać pow inno.

Waga może być n ie o m yln ym doradcą, gdy m ów i, co jest, może stać się tyranem , gdy zechcemy otrzym ać schemat „norm alnego"

w zrostu dziecka. Obyśm y z przesądu o „zielonych stołeczkach" nie w p a d li w przesądy o „id e alnych k rz y w y c h ".

Jak ważyć?

Rzecz godna zaznaczenia, są m a tki, któ re w ie le setek godzin s tra w iły na gam y i etiud y, a tru d poznania się z wagą uważają za z b yt u cią żliw y. W ażyć przed i po ssaniu? A ż ty le zachodu! Są inne, które nie troskliw ością, ale czułością otaczają wagę, tego uko­

chanego, domowego lekarza.

Tanie w agi dla niem ow ląt, takie ich rozpowszechnienie, by zabłądziły pod strzechy, to zagadnienie społeczne. K to je po­

dejmie?

22. Czym się dzieje, że jedno pokolenie dzieci w yrosło pod ha­

słem : m leko, ja ja , mięso; drugie o trzym u je kasze, ja rz y n y i owoce?

M ó g łbym odpowiedzieć: postępy chem ii, badania nad przemianą m a te rii.

Nie, istota zm iany sięga głębiej.

Nowa dieta je st w yrazem zaufania n a u ki do żywego u stroju, to le ra n c ji dla jego w o li.

G dy podawano białka i tłuszcze, chciano zmusić u stró j do roz­

w o ju specjalnie dobraną dietą, dziś dajem y w szystko: niech ż yw y organizm sam w yb ie ra , co potrzebne, co przyniesie pożytek, niech sam zarządza w zakresie posiadanych sił, a k ty w ó w o trz y ­ manego zdrow ia, potencjalnej energii rozw oju.

N ie — co dajem y dziecku, a — co ono przysw aja. B o każdy g w a łt i nadm iar — to balast, każda jednostronność — to m o ż liw y błąd.

N aw et b liscy p ra w dy, możemy popełnić jednostkę błędu, a po­

w tarzając ją konsekw entnie w ciągu szeregu miesięcy, szkodzim y bądź u tru d n ia m y pracę.

K ie d y, ja k , czym dokarm iać?

(27)

Wówczas gdy dziecku nie wystarcza wyssany l i t r m leka, sto­

pniowo, czekając zawsze na reakcję u stroju, dokarm iać w szystkim , zależnie od dziecka, od jego odpowiedzi.

23. A mączki?

N ależy odróżniać naukę o zd ro w iu od handlu zdrowiem .

P ły n na porost włosów, e lik s ir do zębów, puder odm ładzający cerę, m ączki u ła tw iające ząbkowanie to częstokroć hańba nauki, a n ig dy je j duma, p o ry w y i dążenia.

F a b ry k a n t zapewni mączkę i norm alne stolce; i efektow ną wagę, da to, co m atkę cieszy, a dziecku sm akuje. A le nie da tkankom sprawności w przysw ajaniu, może je ro z le n iw i, nie da żywotności, może otłuszczając, o bn iży naw et; nie da odporności przeciw za­

razie.

A zawsze d yskre dytu je pierś, w praw dzie oględnie, budząc w ą t­

pliw ości, podkopując się z wolna, kusząc i dogadzając słabostkom tłu m u .

Pow ie ktoś: nazwiska o wszechświatowej sławie w yra ża ją uzna­

nie. Ależ uczeni są lu d ź m i: są m iędzy n im i m n ie j i w ięcej przeni­

k liw i, ostrożni i le kko m yśln i, uczciw i i fałszerze. Ilu ż jest gene­

ra łó w n a u ki nie geniuszem, a sprytem lu b p rz y w ile je m m a ją tku i urodzenia! N auka w ym aga kosztow nych w arsztatów , które nie ty lk o daje istotna wartość, ale i układność, i uległość, i in try g a .

B yłe m obecny na posiedzeniu, gdzie bezczelny tup e t rabow ał pracę dw unastoletniego sumiennego badania. Znam odkrycie, które spreparowano na głośny zjazd m iędzynarodow y. Odżywczy preparat, którego w artość p otw ie rd ziło kilkadziesiąt „g w ia zd "

okazał się fa ls y fik a te m ; b y ł proces: szybko zatuszowano skandal.

N ie : k to p och w a lił mączkę, a k to nie chciał je j chw alić, m im o zabiegi agentów. A oni u m ie ją silnie nalegać. M ilio n o w e przed­

siębiorstw a m ają w p ły w y ; to siła, k tó re j nie każdy się oprze.

W ie le m om entów tych ro zd zia łó w — od d źw ię k mego procesu rozw odo­

wego z m edycyną. W id z ia łe m b ra k o p ie k i i p a rta c tw o pomocy. (Obok n ie ­ docenionego K am ieńskiego, p ie rw s z y B ru d z iń s k i u p o m n ia ł się i zdcfcył ró w n o u p ra w n ie n ie dla p e d ia trii). — N a nędzy i opuszczeniu począł n a trę t­

nie żerować zagraniczny przem ysł sp e cyfikó w . Dziś m am y stacje op ie ki, ż ło b k i fabryczne, ko lo n ie , u zd ro w iska , dozór szkolny, kasę chorych. Jeszcze n ie ła d i b ra k i, ale d o żyliśm y, że w id z im y początek. Dziś w o ln o w ie rz y ć

(28)

w m ą czki i le k a rs tw a ; zadaniem ich wspomagać, nie zastępować higienę i opiekę społeczną nad dzieckiem .

24. Dziecko gorączkuje. K atar.

Czy m u nic nie grozi? K ie d y będzie zdrowe?

Nasza odpowiedź jest w ypadkow ą szeregu rozum owań, opartych na ty m , co w ie m y i co zdołaliśm y dostrzec.

A więc, silne dziecko zw alczy słabą zarazę w dzień lu b dwa.

Jeśli zaraza silniejsza lu b dziecko słabsze, niedomaganie potrw a tydzień. Zobaczymy.

A lb o : cierpienie drobne, ale dziecko młode. Zakatarzenie u nie­

m o w lą t często przechodzi ze śluzów ki nosa na gardło, tchawicę, oskrzela. Przekonam y się.

W reszcie: na sto podobnych przypadków dziewięćdziesiąt koń­

czy się ry c h ły m pow rotem do zdrow ia, w siedm iu przeciąga się niedomaganie, w trzech ro z w ija się choroba, może nastąpić śmierć.

Zastrzeżenie: a może le k k ie zakatarzenie m askuje inne cier­

pienie?...

A le m atka chce m ieć pewność, a nie przypuszczenia.

Można rozpoznanie dopełnić przez badanie w y d z ie lin y nosa, u ry n y , k rw i, p ły n u mózgordzeniowego, można prześw ietlić, p rz y ­ wołać specjalistów. W zrośnie odsetka prawodopodobieństwa w roz­

poznaniu i rokow aniu, naw et w leczeniu. A le czy ten plus nie zrów now aży się szkodą w ie lo k ro tn y c h badań, obecnością w ie lu lekarzy, z k tó ry c h każdy może przynieść groźniejszą zarazę we włosach, fałdach odzieży, w oddechu.

Gdzie ono mogło się zakatarzyć?

Można b y ło uniknąć.

A czy ta drobna zaraza n ie uodpornia dziecka przeciw s iln ie js z e j, z k tó rą się spotka za tydzień, za miesiąc, czy nie doskonali mecha­

nizm u obrony: w ośrodku term iczn ym mózgu, gruczołach, czę­

ściach składow ych k rw i? Czy możemy izolować dziecko od pow ie­

trza, k tó ry m oddycha, a k tó re w je d n y m centym etrze sześciennym zawiera tysiące b a kte ryj...

Czy nowe starcie m iędzy tym , czegośmy pragnęli, a czemu ulegać m usim y, nie będzie jeszcze jedną próbą uzbrojenia m a tk i nie w wykształcenie, ale rozum , bez którego dobrze dziecka nie wychow a.

(29)

25. D opóki śmierć kosiła położnice, niew iele myślano o nowo­

rodku. Dostrzeżono go, gdy aseptyka i technika pomocy zabezpie­

c zyły życie m a tki. D opóki śm ierć kosiła niem ow lęta, cała uwaga n au ki skierowana być m usiała na flaszkę i pieluchę. Teraz może niezadługo ju ż obok wegetacyjnego, dostrzeżemy w yra źn ie oblicze, życie i rozw ój psychiczny dziecka do roku. Co do tej pory zrobiono, nie jest jeszcze początkiem pracy.

Nieskończony szereg zagadnień psychologicznych i stojących na pograniczu m iędzy soma i psyche niem owlęcia.

Napoleon m ia ł tężyczkę, B ism arck b y ł ra ch itykie m , a ju ż bez­

spornie każdy z p ro ro ków i zbrodniarzy, bohaterów i zdrajców , w ie lk ic h i m ałych, a tletó w i m izeraków , b y ł niem ow lęciem , zanim stał się d o jrz a ły m człow iekiem . Jeśli chcemy badać ameby m yśli, uczuć i dążeń, zanim ro z w in ę ły się, zróżniczkow ały i zdefiniow ały, do niego m usim y się zwrócić.

T y lk o bezgraniczna ignorancja i powierzchowność patrzenia mogą przeoczyć, że niem ow lę uosabia pewną ściśle określoną indyw idualność złożoną z wrodzonego tem peram entu, s iły in te ­ le k tu , samopoczucia i doświadczeń życiow ych.

26. Sto niem ow ląt. N achylam się nad łóżkiem każdego z nich.

Są, które liczą życie na tygodnie i miesiące, o różnej wadze i różnej przeszłości swej „ k r z y w e j", chore, ozdrowieńcy, zdrowe i ledwo u trzym ujące się jeszcze na pow ierzchni życia.

S potykam różne spojrzenia, od przygasłych, m głą zasnutych, bez w yrazu, poprzez uparte i boleśnie skupione, do żyw ych, ser­

decznych, zaczepnych. I uśmiech p o w ita ln y , nagły, p rzyja zny lu b uśmiech po c h w ili bacznej obserwacji, dopiero ja ko odpowiedź na uśmiech i pieszczotliwe słowo-pobudkę.

Co m i się zrazu zdaje przypadkiem , pow tarza się w ciągu w ie lu dni. N otuję, w yodrębniam ufne i nieufne, rów ne i kapryśne, pogodne i chm urne, niepewne, zalęknione i w rogie.

Stale pogodne: uśmiecha się przed i po ssaniu, zbudzone ze snu i snem morzone, uniesie pow ieki, uśmiechnie się i zaśnie. Stale chm urne: z niepokojem w ita , b liskie płaczu, w ciągu trzech tygo d ni uśm iechnęło się przelotnie ty lk o raz...

Oglądam gardła. P rotest ż yw y, b u rz liw y , nam iętny. A lb o ty lk o niechętne skrzyw ienie, n ie c ie rp liw y ru ch głow y, i ju ż uśmiech

(30)

życzliw y. A lb o p od e jrzliw a czujność na każdy ru ch obcej ręki, w yb u ch gniew u, zanim jeszcze doznało...

Szczepienie ospy masowe; po pięćdziesiąt w ciągu godziny. To ju ż eksperym ent. Z nów u jednych reakcja natychm iastow a i sta­

nowcza, u drugich stopniowa i niepewna, u trzecich — obojętność.

Jedno poprzestaje na zdziw ieniu, drugie dochodzi do niepokoju, trzecie uderza na a la rm ; jedno szybko powraca do rów now agi, drugie długo pamięta, nie przebacza...

Pow ie ktoś: w ie k niem ow lęcia. Tak, ale do pewnego stopnia ty lk o . Szybkość orientow ania się, wspom nienia ubiegłych przeżyć.

O, znam y dzieci, któ re n a b ra ły bolesnego doświadczenia ze znajo­

mości z ch iru rg ie m , w ie m y, że są, któ re nie chcą pić m leka, bo im dawano białą em ulsję z ka m fory.

A le cóż innego składa się na w yra z psychiczny dojrzałego czło­

wieka?

27. Jedno niem ow lę.

U ro d ziło się, ju ż pogodzone z chłodem pow ietrza, szorstką pie­

luchą, niepokojem dźw ięków , pracą ssania. Ssanie pracowite, wyrachow ane i śmiałe. Już się uśmiecha, ju ż gaw orzy, ju ż w łada rękam i. Rośnie, bada, doskonali się, czołga, chodzi, paple, m ów i.

Jak i k ie d y się to dokonało?

Pogodny bez ch m u ry rozw ój...

N iem ow lę drugie.

U p ły n ą ł tydzień, zanim nauczyło się ssać. Parę niespokojnych nocy. T ydzień bez tro ski, jednodniow a burza. Rozwój cokolw iek ospały, ząbkowanie uciążliw e. Na ogół, różnie byw ało, teraz już wszystko w porządku: spokojne, m iłe, ucieszne.

Może urodzony fle g m a tyk, n ie dość rozważna opieka, pierś nie dość sprawna, rozw ój szczęśliwy...

N iem ow lę trzecie.

G w ałtow ne. Wesołe, ła tw o się podnieca, zaczepione przez nie­

m iłe wrażenie z zew nątrz lu b z w e w n ątrz w alczy rozpaczliw ie, nie szczędzi energii. R uchy żywe, zm iany nagłe, dziś niepodobne do w czoraj. Uczy się i zapomina na przem ian. Rozwój o lin ii łam anej, o siln ych w zniesieniach i spadkach. N iespodzianki od najm ilszych do pozornie groźnych. N ie podobna powiedzieć:

nareszcie.

E re ty k , drażliw iec, kapryśna siła, może znaczna wartość...

(31)

Czwarte niem ow lę.

Jeśli obliczyć d n i słoneczne i dżdżyste, pierw szych będzie nie­

w iele. Niezadowolenie ja ko tło zasadnicze. N ie ma bólu, są n ie ­ m iłe sensacje: nie ma w rzasku, jest niepokój. B y ło b y dobrze, gdyby... N ig d y bez zastrzeżenia.

To dziecko ze skazą, nierozum nie chowane...

Tem peratura p oko ju ,-n ad m ia r stu gram ów m leka, bra k stu gra­

m ów w ody do picia, to w p ły w y nie ty lk o higieniczne, ale i w ycho­

wawcze. N iem ow lę, które ma ty le zbadać, domyśleć się, poznać, przyswoić, pokochać i nienaw idzić, rozum nie bronić i domagać, m usi mieć dobre samopoczucie, niezależnie od wrodzonego tem pe­

ram entu, w rodzonej lo tn e j lu b ospałej in te lig e n c ji.

Z a m ia st narzuconego neologizm u: osesek, używ am dawnego: niem ow lę.

Grecy m ó w ili: nepios, R zym ia n ie : infans. Je śli ta k c h c ia ł ję z y k p o ls k i, po co tłu m a czyć b rz y d k ie , n ie m ie ckie S augling? — N ie w o ln o ^ez d y s k u s ji gospodarować w sło w n iku ^ sta rych i w a żn ych w yra zó w .

28. W zrok. Ś w ia tło i ciemność, noc i dzień. Sen, dzieje się coś bardzo słabego, czuwanie, dzieje się s iln ie j; coś dobrego (pierś) lu b

* złego (ból). Now orodek p a trzy na lampę. N ie p a trz y : g a łk i oczne rozchodzą się i schodzą. Później, wodząc w zro kie m za przedm io­

tem, poruszanym pow oli, fik s u je go i g ubi co moment.

K o n tu ry cieni, zarys pierw szych lin ij, a w szystko bez perspek­

ty w y . M atka w odległości m etra je st ju ż in n y m cieniem niż po­

chylona blisko. P ro fil tw a rz y ja k sierp księżyca; ty lk o podbródek i usta, gdy patrzy z dołu, leżąc na kolanach; taż sama tw a rz z oczami, jeszcze inaczej z w łosam i, gdy bardziej się pochyli.

A. słuch i węch m ówią, że to samo.

Pierś, jasna chm ura, smak, zapach, ciepło, dobro. N iem ow lę puszcza pierś i patrzy, bada w zro kie m to dziw ne coś, któ re ukazuje Się stale nad piersią, skąd p łyn ą d źw ię ki i pow iew a cie p ły strum ień oddechu. N iem ow lę nie w ie, że pierś, tw a rz, ręce, stanowią jedną całość — matkę.

K toś obcy wyciąga ręce. Zw iedzione znajom ym ruchem , obra­

zem, chętnie w nie przechodzi. Teraz dopiero spostrzegło błąd.

T y m razem ręce oddalają je od znajomego cienia, zbliżają do cze­

goś obcego, wzbudzającego obawę. Ruchem nagłym zwraca się ku matce i, znów bezpieczne, patrzy i d z iw i się lu b chowa za ram ię matczyne, b y uniknąć niebezpieczeństwa.

(32)

Wreszcie tw a rz m a tk i przestaje być cieniem , zbadana rękam i.

N iem ow lę w ielekroć ch w ytało za nos, dotykało oka dziwnego, które na przem ian błyska, to znów matowe pod p rzyk ry c ie m p ow ieki, badało w łosy. A kto nie w id zia ł, ja k odchyla w a rg i, ogląda zęby, zagląda do ust, skupione, poważne, z marsem na czole. T y lk o że m u przeszkadza czcza gadanina, pocałunki, ż a rty — to co nazyw am y „b a w ie niem 11 dziecka. M y się baw im y, ono studiuje. Ono ju ż ma p e w n iki, przypuszczenia i zagadnienia w to ku badań.

29. Słuch. Od szmeru u lic y poza szybami okien, odgłosów odle­

głych, ty k a n ia zegara, rozm ów i stuków , aż do bezpośrednio do dziecka zw róconych szeptów i słów, wszystko to tw o rz y chaos podrażnień, któ re m usi ro zklasyfikow ać i zrozumieć.

T u dodać należy dźw ięki, które niem ow lę samo w ydaje, więc k rz y k , gaworzenie, p o m ru ki. Z anim pozna, że ono samo, a nie ktoś n ie w id z ia ln y gaw orzy i krzyczy — u p ływ a w iele czasu. G dy leży i m ó w i sw oje: abb, aba, ada, ono słucha i bada uczucia, k tó ry c h doznaje przez poruszanie w arg, języka, k rta n i. N ie znając siebie, stw ierdza ty lk o dowolność tw orzenia ty c h dźw ięków .

G dy do niem ow lęcia przem awiam jego w łasnym ję zykie m : aba, abb, adda — zdum ione przygląda m i się — tajem niczej istocie, w ydającej dobrze m u znane odgłosy.

G dybyśm y głębiej w m y ś le li się w istotę świadomości niem ow lę­

cia, znaleźlibyśm y w n ie j znacznie w ięcej n iż sądzimy, ty lk o nie to i nie tak, ja k sądzimy. „B iedne dzidzi, biedne m aleństwo głodne, chce papu, chce m lim li11. N iem ow lę doskonale rozum ie, czeka na rozpięcie stanika przez ka rm icielkę, założenie chusteczki pod brodę, n ie c ie rp liw i się, gdy opóźnią ostatecznie oczekiwane w ra ­ żenie. A jednak tę całą długą tyradę m atka w ygłosiła do siebie, nie do dziecka. Ono prędzej u trw a liło b y te głosy, k tó ry m i gospo­

d y n i p rz y w o łu je ptactw o domowe: cip-cip-taś-taś.

N iem ow lę m y ś li oczekiwaniem m iły c h w rażeń i obawą p rz y ­ k ry c h ; że m y ś li nie ty lk o obrazami, ale i dźw iękam i, sądzić można choćby z zaraźliwości k rz y k u : k rz y k zw iastuje nieszczęście lu b k rz y k autom atycznie wprow adza w ru ch aparat, w yrażający nie­

zadowolenie. U ważnie p rz y jrz y jc ie się niem ow lęciu, gdy słucha płaczu.

(33)

30. N iem ow lę dąży m ozolnie do opanowania zewnętrznego św iata: pragnie zwalczyć otaczające złe, w rogie moce, zmusić do służenia swej pom yślności dobre opiekuńcze duchy. N iem ow lę ma dwa zaklęcia, k tó ry m i się posługuje, zanim zdobędzie trzecie cudowne narzędzie w o li: własne ręce. Te dwa zaklęcia są: k rz y k i ssanie.

Jeśli zrazu niem ow lę krzyczy, że m u coś dolega, szybko uczy się krzyczeć, żeby nie dolegało. Pozostawione samo — płacze, ale uspokaja się słysząc k ro k i m a tk i; chce ssać, płacze, ale płakać przestaje, gdy w id z i przygotow ania do karm ienia.

Ono zarządza w zakresie posiadanych wiadom ości (mało ich ma) i rozporządzanych środków (słabe są). Popełnia błędy generali­

zując ppszczególne zjaw iska i wiążąc dwa następujące po sobie fa k ty ja ko przyczynę i sku te k (post hoc, p ro p te r hoc). Czy zajęcie i sym patia, ja ką darzy swe trz e w ik i, nie w ty m ma źródło, że trze­

w ik o m przypisuje swą zdolność chodzenia? Tak samo płaszczyk jest ty m czarodziejskim dyw anem z b a jk i, k tó ry przenosi je w św iat dziw ów — na spacer.

Podobne przypuszczenia m am praw o czynić. Jeśli h is to ry k ma praw o domyślać się, czego chciał Szekspir tw orząc Ham leta, ma p ra w o pedagog czynić naw et błędne przypuszczenia, k tó re w braku

in n ych dają m u jednak praktyczne w y n ik i.

A w ięc:

W p okoju duszno. N iem ow lę ma suche w argi, m ało i gęstą, ciągnącą się ślinę, kaprysi. M leko je s t pożyw ieniem , a jem u chce się pić, w ięc dać m u w ody. A le ono „n ie chce pić“ : krę c i głową, w ytrą ca z rą k łyżkę. Ono chce pić, ty lk o nie u m ie jeszcze. Czując na wargach pożądany p ły n , rzuca głową, szuka brodaw ki. U nie- ruchom iam m u głowę lew ą ręką, łyżkę p rzykładam do górnej w a rg i. Ono nie p ije , a ssie wodę, chciw ie ssie, w y p iło pięć łyżek i spokojnie zasypia. Jeśli raz i d ru g i niezręcznie podam m u p ły n z ły ż k i, za krztusi się i dozna przykrości, wówczas naprawdę z ły ż k i pić nie zechce.

P rzy k ła d d ru g i:

N iem ow lę stale kapryśne, niezadowolone, uspokaja się przy piersi, podczas prze w ija n ia, ką pieli, p rz y częstej zm ianie pozycji.

To niem ow lę ma swędzącą w ysypkę. O dpowiadają, że nie ma w y ­ sypki. Zapewne będzie. I po dwóch miesiącach w ysyp ka się zjaw ia.

(34)

Trzeci p rz y k ła d :

N iem ow lę ssie swe ręce, gdy m u coś dolega, w szelkie p rzykre wrażenia, w ięc i niepokój niecierpliw ego oczekiwania, pragnie ukoić dobroczynnym , dobrze m u znanym ssaniem. Ssie pięści, gdy głodne, spragnione, gdy przekarm iane ma niesm ak w ustach, gdy ma ból, gdy przegrzane, gdy swędzi je skóra lu b dziąsła. Skąd pochodzi, że lekarz zapowiada zęby, że niem ow lę doznaje w yraźnie p rz y k ry c h uczuć w szczęce czy dziąsłach, a zęby się nie pokazują w ciągu w ie lu tygodni? Czy przerzynający się ząb nie drażni drobnych gałązek nerw u ju ż w samej kości? T u dodam, że cielę, zanim m u ro g i w yrosną, cierpi podobnie.

I tu taka jest droga: in s ty n k t ssania, ssanie, żeby nie b yło cier­

pienia, ssanie, jako przyjem ność czy nałóg.

31. P ow tarzam : zasadniczym tonem, treścią psychicznego życia niem ow lęcia jest dążenie do opanowania nieznanych żyw io łó w , taje m n icy otaczającego je świata, skąd p ły n ie dobro i zło. Chcąc opanować, pragnie wiedzieć.

P ow tarzam : dobre samopoczucie u ła tw ia obiektyw ne bada­

nie, w szelkie p rz y k re uczucia, płynące z w ew n ątrz jego u stro ju , w ięc w pierw szym rzędzie ból, zaćm iewają chw iejną świadomość.

A żeby się o ty m przekonać, trzeba m u się przyglądać w zdrow iu, cie rp ie n iu i chorobie.

Odczuwając ból, niem ow lę nie ty lk o krzyczy, ale i słyszy k rz y k , odczuwa ten k rz y k w gardle, w id z i go poprzez przym rużone po­

w ie k i w zamazanych obrazach. W szystko to jest silne, w rogie, groźne, niepojęte. Ono m usi debrze pam iętać te chw ile, bać się ich ; a nie znając jeszcze siebie, wiąże je z przyp ad ko w ym i obrazami.

I tu zapewne m am y źródło w ie lu niezrozum iałych w niem ow lęciu sym p a tyj, a n ty p a ty j, obaw i dziw actw .

Badania nad rozw ojem in te le k tu niem ow lęcia są niezm iernie trudne, bo ono po w ie le kro ć uczy się i zapomina: jest to rozw ój z szeregiem posunięć, zacisza i cofań. Może chwiejność samopo­

czucia gra w ty m ważną rolę, może najw ażniejszą rolę?

N iem ow lę bada swe ręce. P rostuje, w odzi w praw o i w lewo, oddala, zbliża, rozstaw ia palce, zaciska w pięść, m ó w i do nich i czeka na odpowiedź, praw ą chw yta lew ą rękę i ciągnie, bierze grzechotkę i patrzy na dziw nie zm ieniony obraz rę k i, przekłada ją

(35)

z jednej do d ru g ie j, bada ustam i, natychm iast w y jm u je i znów p a trzy pow oli, uważnie. Rzuca grzechotkę, pociąga za guzik k o łd ry , bada powód doznanego oporu. Ono nie baw i się, m iejcież do licha oczy i dostrzeżcie w y s iłe k w o li, b y zrozumieć. To uczony w laboratorium , w m yślo n y w zagadnienie najw yższej wagi, a które w yślizg u je się jego rozum ieniu.

N iem ow lę narzuca swą w olę przez k rz y k . Później przez m im ikę tw a rz y i rą k, wreszcie ju ż — przez mowę.

32. Wczesny ranek, pow iedzm y, godzina piąta.

O budziło się, uśmiecha, gaworzy, wodzi rękam i, siada, wstaje.

M atka chce spać jeszcze.

K o n fh k t dwóch chceń, dwóch potrzeb, dw óch ścierających się egoizmów; trzeci m om ent jednego procesu: m atka cierpi, a dziecko ro d zi się do życia; m atka chce spocząć po porodzie, dziecko żąda p oka rm u; m atka chce śnić, dziecko pragnie czuwać; będzie ich d łu g i szereg. To n ie drobiazg, a zagadnienie; m ie j odwagę w ła ­ snych uczuć, i oddając je pła tn e j piastunce, powiedz w yra źn ie :

„n ie chcę“ , choćby ci lekarz pow iedział, że nie możesz, bo on to zawsze pow ie na pierw szym piętrze od fro n tu , a n ig d y na facjacie.

Może być i ta k : m atka oddaje dziecku swój sen, ale żąda w za­

m ian za płaty; w ięc całuje, pieści, t u li ciepłą, różową, jedwabną istotkę. C zuw aj: to w ą tp liw y a kt egzaltowanej zmysłowości, u k r y ty a przyczajony w m iłości macierzyńskiego nie serca, a ciała.

Wiedz, że dziecko chętnie tu lić się będzie, zarum ienione cd stu pocałunków, z błyszczącym i radością oczami, to znaczy, że tw ó j erotyzm znajduje w n im oddźwięk.

W ięc w yrzec się pocałunku? Tego n ie mogę żądać uznając pocałunek, rozum nie dozowany, za cenny czyn nik w ychow aw czy;

pocałunek ko i ból, łagodzi ostre słowa napom nienia, budzi skruchę, nagradza za w ysiłek, jest sym bolem m iłości ja k k rzyż sym bolem w ia ry i działa ja ko ta k i; m ówię, że jest, a nie, że być pow inien.

A zresztą, je ś li ta dziwna chęć tulenia, głaskania, wąchania, w c h ła ­ niania dziecka w siebie nie budzi w ątpliw ości, czyń ja k chcesz.

Ja n ic nie zabraniam ani nakazuję.

33. G dy patrzę na niem ow lę, ja k otw iera i zam yka pudełko, w kłada w nie i w y jm u je kam yk, potrząsa i słucha; roczniak ciągnie stołek, ugina się pod ciężarem na niepew nych nogach; dw ulatek,

Cytaty

Powiązane dokumenty

De conclusie uit bovenstaand verhaal is dan ook dat het op dit moment nog niet duidelijk i s wat de spelregelsz i jn voor bouwen in de kustzone ,.. maar dat er met veel

Qualem fidem dare debemus evangelio illo apocrypho, sectae ebionitarum erroribus infecto, docet nos optime ipse Epiphanius yerbis quae locum a nobis citatum sequun- tur: „Vide quam

Należy jeszcze w yjaśnić, gdzie znajdow ała się siedziba, czyli kom p­ leks zabudowań archidiakona. Jego kościołem rezydencjonalnym był, jak mówiliśmy,

Increasing of turbulent fluctuations, in the judgment of the authors, is the reason why flow velocity increases with angle faster than the heat transfer in the region of small

Zrozum ieć wiedzę przekazywaną przez mi­ strza m ożna tylko wtedy, gdy ulegnie się czarowi jego osobowości?. D latego koledzy i przyjaciele szanują Profesora i stają

Analizowana pierwsza część tetralogii Jak kochać dziecko, czyli Dziecko w ro- dzinie jest adresowana do opiekunów dziecka w rodzinie, innych członków rodziny, a szerzej ‒ do

(64) Dziecko w dziedzinie uczuć nas przewyższa (65) Żeby się nie śmieli, trzeba powiedzieć do ucha (66) Dziecko wierzy w to, co mówią dorośli. (67) Bez trudu odnajdziemy

Dzisiaj sytuacja jest inna, coraz częściej kultura traktowana jest jako jeden z najważ- niejszych czynników rozwoju regionalnego, zmieniło się też postrzeganie znaczenia