sausz
KORCZAK
DZIECKO
D Z I E C K O W R O D Z I N I E
P A Ń S T W O W E Z A K Ł A D Y W Y D A W N I C T W S Z K O L N I C I I
J A N U S Z K O R C Z A K
JAK KOCHAĆ DZIECKO
DZIECKO W RODZINIE
W A R S Z A W A 1 9 5 8
P A Ń S T W O W E Z A K Ł A D Y W Y D A W N IC T W S Z K O L N Y C H
O k ła d k ę p r o j e k t o w a ł a M . A n tu s z e w ic z R y s u n k i w y k o n a ł
S . S z y m a ń s k i R e d a k t o r E . F r y d m a n R e d a k t o r t e c h n ic z n y
T . W o jd o w s k i
W a r s z a w a 1958
P a ń s tw o w e Z a k ł a d y W y d a w n i c t w S z k o ln y c h
W y d a n ie p ie r w s z e . N a k ł a d 7000+180 e g z. A r k u s z y d r u k . 7; w y d . 6, 6 P a p ie r d r u k . s a t. k i . V , 70 g, 61X 86 c m z F a b r y k i P a p ie r u w S k o lw i n i e
O d d a n o d o s k ła d a n ia 31 V I I 1958 r . P o d p is a n o d o d r u k u 21 V I I I 1958 r . D r u k u k o ń c z o n o w e w r z e ś n iu 1958 r .
Z a m . n r 1031. M -6; C e n a z ł 7.—
Z a k ł a d y G r a f ic z n e P Z W S w Ł o d z i
W STĘP DO I I W Y D A N IA
\ (z ro k u 1929)
U płynęło ła t piętnaście, p rz y b y ło w iele pytań, p rz y puszczeń i w ątpliw ości, w zrosła nieufność ku s tw ie r
dzonym praw dom . ,
P ra w d y w ychow aw cy są subiektyw ną oceną dośw iad
czeń, je d n y m ty lk o m om entem rozważań i odczuwań.
Bogactwem jego — ilość i waga niepokojących za
gadnień.
Zam iast popraw iać i uzupełniać, słuszniej zaznaczyć (drobnym drukiem ), co się zm ieniło w około i we mnie.
W szak ro d zić się n ie je s t to, co z m a rt
w y c h w s ta ć ; tru m n a nas odda, lecz nie s p o jrz y na nas ja k m atka
A n h e lli
1. Jak, kie d y, ile — dlaczego?
Przeczuwam w ie le pytań, oczekujących odpowiedzi, w ątpliw ości, poszukujących w yjaśnienia.
I odpowiadam :
— N ie w iem .
Ile kro ć, odłożyw szy książkę, snuć zaczniesz nić w łasnych m y ś li, ty le k ro ć książka cel zam ierzony osiąga. — Jeśli szybko przerzuca
jąc k a r ty — odszukiwać będziesz przepisy i recepty, dąsając się, że ic h m ało — wiedz, że je ś li są ra d y i w skazów ki, stało się ta k n ie pom im o, a w b re w w o li autora.
N ie w ie m i wiedzieć nie mogę, ja k nieznani m i rodzice mogą w nieznanych w arunkach w ychow yw ać nieznane m i dziecko — podkreślam — mogą, a nie — pragną, a n ie — p ow inn i.
„N ie w ie m “ — w nauce je st m gław icą staw ania się, w yła n ia n ia now ych m y ś li, coraz bliższych p ra w dy. N ie w iem , d la um ysłu, niewdrożonego w naukowe m yślenie, je st dręczącą pustką.
Chcę nauczyć rozum ieć i kochać, cudowne, pełne życia i olśnie
w ających niespodzianek — twórcze „n ie w ie m “ współczesnej w ie dzy w stosunku do dziecka.
Chcę, b y zrozum iano, że żadna książka, żaden lekarz nie zastą
pią w łasnej czujnej m y ś li, własnego uważnego spostrzegania.
Często spotkać się można ze zdaniem, że m acierzyństw o uszla
chetnia kobietę, że dopiero ja k o m atka dojrzew a duchowo. Tak, m acierzyństw o nasuwa p ło m ie nn ym i zgłoskam i zagadnienia, o bej
m ujące w szystkie dziedziny życia zewnętrznego i duchowego; ale ic h można nie dostrzec, tc h ó rz liw ie odsunąć na odległą przyszłość lu b obruszać się, że ic h rozwiązania k u p ić nie można.
Kazać kom uś dać gotowe m y ś li, to polecić obcej kobiecie, b y u ro dziła własne tw e dziecko. Są m y ś li, k tó re w bólu samemu rodzić trzeba, i te są najcenniejsze. One decydują, czy podasz, m atko, pierś czy w ym ię, czy w ychow yw ać je będziesz ja k człow iek czy ja k samica, czy kierow ać n im będziesz, czy w lec na rzem ieniu
przym usu, czy ty lk o , p ó k i małe, baw ić się będziesz, znajdując w pieszczocie z n im dopełnienie skąpych lu b n ie m iły c h pieszczot m ałżonka; a później, gdy nieco podrośnie, puścisz je samopas, lu b zwalczać zapragniesz.
2. Powiadasz:
„ M oje dziecko", i
K ie d y, je ś li nie w_okresie ciąży, m asz do tego największe prawo?
B icie małego ja k pestka b rzo skw in i serca jest echem twego tętna.
T w ó j oddech daje i jem u tle n pow ietrza. W spólna k re w przebiega w n im i w tobie, a żadna czerwona k r w i kro p la nie w ie jeszcze, czy pozostanie tw o ją lu b jego, czy w yla n a będzie i umrze jako danina, k tó rą pobiera tajem nica poczęcia i porodu. Kęs chleba, k tó ry żujesz, to dla niego m a teria ł do budow y nóg, na k tó ry c h bie
gać będzie, skóry, k tó ra je będzie okryw ać, oczu, k tó ry m i patrzeć będzie, mózgu, w k tó ry m m yśl zapłonie, rą k, któ re do ciebie w y ciągnie, uśmiechu, z k tó ry m zawoła: „m am o ".
Razem macie przeżyć stanowczą ch w ilę ; w spólnie w sp ó lnym bólem cierpieć będziecie. U derzy dzwon — hasło:
— Gotowe.
I jednocześnie ono pow ie: chcę żyć w ła sn ym życiem, t y powiesz:
ż y j teraz w ła sn ym życiem.
S iln y m i skurczam i trz e w i w yrzucać je będziesz, nie dbając o jego ból, mocno i stanowczo przedzierać się ono będzie, n ie dba
jąc o tw ó j ból.
B ru ta ln y akt.
N ie — i ty i ono — w ykonacie sto tysięcy drgnień niedostrze
galnych, subtelnych, cudownie zręcznych, b y zabierając swój dział życia, nie zabrać w ięcej niż w am się z praw a należy, powszech
nego, odwiecznego.
— M oje dziecko.
Nie, n a w e t-w ciągu miesięcy ciąży ani w godzinach porodu, dziecko nie jest tw o je , t
3. Dziecko, k tó re urodziłaś, w aży 10 fun tó w .
Jest w n im osiem fu n tó w w o d y i garść węgla, wapnia, azotu, s ia rk i, fosforu, potasu, żelaza. Urodziłaś osiem fu n tó w w ody i dwa popiołu. A każda kro p la tego tw ojego dziecka b yła parą chm ury, kryszta łe m śniegu, m głą, rosą, zdrojem , m ętem kanału m iejskiego.
K ażdy atom w ęgla czy azotu w iązał się w m ilio n y różnych połą
czeń.
Tyś ty lk o zebrała to wszystko, co było.
Z iem ia zawieszona w nieskończoności.
B lis k i towarzysz — słońce — 50 m ilio n ó w m il.
Średnica drobnej ziem i naszej, to ty lk o 3000 m il ognia z cienką na 10 m il skorupą ostygłą.
Na cienkiej skorupie, w yp e łnion e j ogniem, w śród oceanów — rzucona garść lądu.
Na lądzie, w śród drzew i krzew ów , owadów, ptactw a, zw ierząt — m ro w ią się ludzie.
Wśród m ilio n ó w lu d z i urodziłaś jeszcze jedno — co? — źdźbło, p y łe k — nic.
Takie to kruche, że je zabić może bakteria, któ ra 1000 razy po
większona, jest dopiero punktem w polu widzenia...
A le to n ic jest bratem z k r w i i kości fa li m orskiej, w ic h ru , b ły skaw icy, słońca, drogi mlecznej. Ten p y łe k jest bratem kłosu, tra w y , dębu, p a lm y — pisklęcia, lw ią tk a , źrebaka, szczenięcia.
* Jest w n im , co czuje, bada — cierpi, pragnie, ra d u je się, kocha, ufa, n ienaw idzi — w ie rzy, w ą tp i, przygarnia i odtrąca.
Ten p y łe k ogarnie m yślą w szystko: gw iazdy i oceany, góry i przepaście. A czym jest treść duszy, je ś li nie wszechświatem, jeno bez w ym iarów ?
Oto sprzeczność w istocie człowieczej, pow stałej z prochu, w k tó re j Bóg zamieszkał.
4. — Powiadasz — „m o je dziecko".
N ie, to dziecko wspólne, m a tk i i ojca, dziadów i prapradziadów.
Czyjeś odległe ja , które spało w szeregu przodków , głos spróch
n ia łe j, dawno zapom nianej tru m n y , nagle przem awia w tw y m dziecku.
Trzysta la t tem u, w śród w o jn y czy pokoju, ktoś kim ś zaw ładnął, w kalejdoskopie krzyżu ją cych się ras, narodów, klas — za zgodą czy przemocą, w momencie przerażenia czy miłosnego upojenia — z d ra dził czy u w ió d ł, n ik t nie w ie kto , kie d y, ale Bóg zapisał w księdze przeznaczeń, antropolog odgadnąć pragnie z kształtu czaszki i b a rw y włosów.
N ie k ie d y dziecko w ra ż liw e fa n ta z ju je , że je st p odrzutkiem w dom u rodziców . T ak byw a : jego rodzic u m a rł przed w iekiem .
Dziecko jest pergam inem , szczelnie zapisanym d ro b n y m i hiero- * g lifa m i, k tó ry c h część ty lk o zdołasz odczytać, a n ie któ re potrafisz w ytrze ć lu b ty lk o zakreślić, i własną zapełnisz treścią.
Straszne prawo. — Nie, piękne. Ono w każdym tw y m dziecku daje pierwsze ogniw o w n ie śm ie rte ln ym łańcuchu pokoleń. Po
szukaj uśpionej w tw y m cudzym dziecku w łasnej cząstki. Może dostrzeżesz, może naw et rozwiniesz.
Dziecko i bezm iar.
Dziecko i wieczność.
Dziecko — p y łe k w przestrzeni.
Dziecko — m om ent w czasie.
5. M ówisz:
— Ono pow inno... Chcę, by ono...
I szukasz w zoru, ja k im być ma, szukasz życia, jakiego dlań p ra - * gniesz.
N ic to, że w o k ó ł m iernota i przeciętność. N ic, że w o ko ło sza
rzyzna.
Ludzie drepcą, krzą tają się, zabiegają — drobne tro ski, n ik łe dążenia, poziome cele...
Niespełnione nadzieje, gryzący żal, wieczysta tęsknota...
K rz y w d a panuje.
Oschła obojętność lodem ścina, obłuda dech tłoczy.
Co ma k ły i pazury, napastuje; co ciche, w tu la się w siebie.
I nie ty lk o cierpią, ale się szargają...
K im ma być?
B o jo w n ikie m czy ty lk o pracow nikiem , wodzem czy szeregow
cem? Czy ty lk o _szczęśłtwe?
Gdzie szczęście, czym — szczęście? Czy znasz drogę? Czy są, k tó rz y b y znali?
Czy podołasz?
Jak przewidzieć, ja k osłonić?
M o ty l nad spienionym potokiem życia. Jak dać trw ałość, a nie obciążyć lo tu , hartow ać, a nie nużyć skrzydeł?
W ięc przykła de m w łasnym , pomocą, radą, słowem?
A je ś li odrzuci?
Za la t 15 — ono w patrzone w przyszłość, t y — w przeszłość.
W tobie w spom nienia i przyzw yczajenia, w n im zmienność i harda
nadzieja. T y wątpisz, ono oczekuje i ufa, ty się lękasz, ono bez trw o g i.
Młodość, je ś li nie d rw i, n ie w y k lin a , nie pogardza, zawsze pra
gnie zm ienić w a d liw ą przeszłość.
T a k być w in n o. A jednak...
Niech poszukuje, byle nie błądziło, niech się wspina, b yle n ie upadło, niech karczuje, byle rą k nie p o k rw a w iło , niech się zmaga, b y le ostrożnie — ostrożnie.
Ono pow ie:
— Ja m am inne zdanie. Dość opieki.
W ięc n ie ufasz?
W ięc niepotrzebna ci jestem?
Ciąży ci m oja miłość?
f Dziecko nieopatrzne, któ re nie znasz życia, dziecko biedne, dziecko niewdzięczne.
6. Niewdzięczne.
Czy ziem ia wdzięczna słońcu, że świeci? Czy drzewo wdzięczne ziarnu, że z niego w yrosło? Czy s ło w ik matce śpiewa, że go piersią grzała?
Czy oddajesz dziecku, co od rodziców wzięłaś, czy ty lk o poży
czasz, b y odebrać, zapisując skrzętnie i obliczając procenty?
% Czy m iłość jest zasługą, za k tó rą żądasz zapłaty?
; „M a tk a -w ro n a m iota się ja k obłąkana, siada niem al na ram io
nach chłopca, czepia się dziobem jego k ija , zwisa tuż nad n im i b ije głow ą ja k m łotem w pień, odgryza m ałe gałązki i kracze za chrypłym , w y s ilo n y m , suchym głosem rozpaczy. G dy chłopak w y rz u c i pisklę, rzuca się na ziem ię z w lo k ą c y m i się skrzydłam i, o tw ie ra dziób, chce krakać — głosu nie ma, b ije w ięc skrzyd ła m i i skacze oszalała, śmieszna, do nóg chłopaka. G dy zabiją wszystkie je j dzieci, w y la tu je na drzewo, odwiedza puste gniazdo i kręcąc się na n im w koło, m y ś li nad czymś.“ Żerom ski.
M iłość m acierzyńska to ży w io ł. Ludzie ją po sw ojem u z m ie n ili.
C ały św iat c yw ilizo w a n y, w yłączając n ie tkn ię te k u ltu rą je g o ln a s y , ' upraw ia dzieciobójstwo. M ałżeństwo, które ma dw oje dzieci, gdy m ogło mieć dwanaścioro, to zabójcy dziesięciorga, któ re się n ie u ro d z iły , m iędzy k tó r y m i b y ło jedno, w łaśnie to — „ic h dziecko".
M iędzy n ieurodzonym i z a b ili może najcenniejsze.
W ięc co czynić?
Należy w ychow yw ać nie te dzieci, które się nie u ro d z iły , a te, J któ re się rodzą i żyć będą.
N ie d o jrz a łe nadąsanie.
D ługo n ie chciałem rozum ieć, że m u si is tn ie ć ra ch u n e k i tro s k a o dzieci, k tó re się rodzą. W n ie w o li zaboru, poddany, nie o b yw a te l, ob o jętn ie n ie pam iętałem , że w ra z z dziećm i ro d zić trzeba szkoły, w a rs z ta ty pracy, szpi
tale, k u ltu ra ln e w a ru n k i b y tu . N ierozw ażną płodność odczuwam dziś ja k o k rz y w d ę i le k k o m y ś ln y w ystępek. — Jesteśmy może w przededniu n o w ych p ra w d y k to w a n y c h przez eugenikę i p o lity k ę p o p u la cyjn ą .
7. Czy zdrowe?
Jeszcze dziwno, że ono nie jest ju ż n ią samą. Jeszcze niedaw no w zdw ojonym życiu obawa o dziecko b yła częścią obaw y o siebie.
T ak bardzo pragnęła, aby się ju ż skończyło, ta k bardzo chciała mieć ju ż tę chw ilę poza sobą. Sądziła, że się u w o ln i od trosk i obaw.
A teraz?
Rzecz dziw na: daw niej dziecko b yło je j bliższe, bardziej własne, którego bezpieczeństwa b yła pewniejsza, le p ie j rozum iała. Sądziła, że w ie, że będzie um iała. Z chw ilą, gdy obce ręce — doświad
czone, płatne, pewne siebie, w z ię ły je w opiekę, sama odsunięta na d ru g i plan, czuje niepokój.
Ś w ia t je ju ż zabiera.
I w długie godziny przym usow ej bezczynności zja w ia się szereg p yta ń : co m u dałam, ja k wyposażyłam , ja k zabezpieczyłam?
Zdrowe? W ięc czemu płacze?
Czemu chude, źle ssie, nie śpi, śpi ta k w iele, dlaczego głów kę ma dużą, nóżki pokurczone, p ią s tk i zaciśnięte, skórę czerwoną, białe pryszczyki na nosie, dlaczego zezuje, czka, kichnęło, krztu si się, ochrypło?
Tak być powinno? A może kłam ią?
P atrzy na to małe, nieradne, niepodobne do żadnego z ró w n ie m ałych i bezzębnych, k tó re w id y w a ła na u lic y , w ogrodzie. Czy być może, aby i ono za trz y , cztery miesiące?
A może się m ylą?
Może lekceważą?
M atka n ie ufn ie słucha głosu lekarza, śledzi go w zro kie m : pra
gnie w yczytać z oczu, wzruszenia ram ion, wzniesienia b rw i,
zmarszczki na czole: czy m ó w i prawdę, czy się nie waha, czy do
statecznie skupiony.
8. Ładne? N ie zależy m i na tym . T ak m ów ią nieszczerze m a tki, któ re chcą podkreślić sw ój pow ażny pogląd na zadania w ycho
wawcze.
Uroda, w dzięk, postawa, m ile brzm iący głos, to ka p ita ł, k tó ry dałaś dziecku, ja k zdrow ie, ja k rozum, u ła tw ia drogę życia. Nie należy przeceniać w artości urody. N ie w sparta in n y m i, może p rz y nieść szkodę. T y m bardziej wym aga czujnej m yśli.
Inaczej w ychow yw ać należy dziecko ładne, inaczej brzydkie.
A że nie ma w ychow ania bez udziału dziecka, w ięc nie należy u k ry w a ć w s ty d liw ie zagadnienia u ro dy przed n im , gdyż to właśnie psuje.
Ta n ib y pogarda dla u ro d y jest p rze żytkiem średniowiecza.
C złow iek, w ra ż liw y na piękno k w ia tu , m otyla, pejzażu, m ia łb y być obojętny na piękno człowieka?
Chcesz u k ry ć przed dzieckiem , że ładne? Jeśli m u tego nie po
w ie żadna z licznych osób, które je otaczają w domu, powiedzą to obcy ludzie na u lic y , w sklepie, w ogrodzie, wszędzie — o krzy
kiem , uśmiechem, spojrzeniem , dorośli czy rów ieśnicy. Pow ie upośledzenie dzieci b rzyd k ic h i szpetnych: Ono zrozumie, że uroda daje p rz y w ile je , ja k rozum ie, że ręka jest jego ręką, któ rą się może posługiwać.
Jak słabe dziecko może się ro zw ijać pom yślnie, a zdrowe ulec katastrofie, ta k ładne może być nieszczęśliwe, a uzbrojone w pan
cerz b rz y d o ty — niew yróżniane, niedostrzegane, może żyć szczę
ś liw ie . Bo musisz, musisz pamiętać, że życie, każdą w artość doda
tn ią dostrzegłszy, że cenna, zapragnie ku pić, w y łu d z ić lu b ukraść.
Na te j równowadze tysiącznych drgnień w y ła n ia ją się niespo
dzianki, które w ychow aw cę zdum iew ają w bolesnym częstokroć:
dlaczego?
— N ie zależy m i na urodzie!
Rozpoczynasz od błędu i fałszu.
9. Czy mądre?
Jeśli m atka zrazu zapytuje trw ożnie, niezadługo będzie żądała. . Jedz, choć sy t jesteś, choćby z obrzydzeniem : Idź spać bodaj ze
łzam i, choć godzinę czekać będziesz na sen. Bo musisz, bo żądam, abyś b y ło zdrowe.
Nie baw się piaskiem , noś obcisłe spodenki, nie targaj w łosków , bo żądam, byś b yło ładne.
— Ono jeszcze nie m ów i... Ono jest starsze od... a pom im o to jeszcze... Ono się źle uczy...
Zam iast patrzeć, b y poznać i wiedzieć, bierze się pierw szy z brzegu p rzykła d „udanego dziecka" i staw ia żądanie w łasnem u:
oto wzór, do którego masz być podobne.
N ie w olno, b y zamożnych rodziców dziecko zostało rzem ieślni
kiem . N iech raczej będzie nieszczęśliwym i zdem oralizow anym człow iekiem . N ie m iłość dziecka, a egoizm rodziców , nie dobro jednostki, a am bicja grom ady, nie szukanie dróg, a pęta szablonu.
Są um ysłow ości czynne i bierne, żywe i apatyczne, w y trw a łe i kapryśne, uległe i przekorne, tw órcze i naśladowcze, b ły s k o tliw e i rzetelne, konkretne i abstrakcyjne, realne i lite ra c k ie ; pamięć w y b itn a i m ierna; s p ry t w posługiw aniu się zdobytą wiadom ością i uczciwość wahań, w rodzony despotyzm i refleksyjność, i k r y ty cyzm ; jest rozw ój przedwczesny i opóźniony, jedno- lu b różno- stronność zainteresowań:
A le co to kogo obchodzi?
— N iech skończy p rz y n a jm n ie j cztery klasy — m ó w i ro d zicie l
ska rezygnacja.
Przeczuwając św ie tn y renesans pracy fizycznej w idzę do n ie j kandydatów ze w szystkich klas społecznych. Tymczasem w a lka rodziców i szkoły z każdą w y ją tk o w ą , nietypow ą, słabą czy nie
zrównoważoną inteligencją.
N ie — czy mądre, raczej — ja k mądre.
N a iw n y apel do ro d zin y, Joy d o b ro w o ln ie poniosła ciężką o fia rę . B adania in te lig e n c ji i p ró b y psychotechniczne skutecznie ham ow ać będą sam olubne a m bicje. R ozum ie się, pieśń przyszłości odległej.
10. Dobre dziecko.
Strzec się należy, b y nie mieszać dobre z — wygodne.
M ało płacze, w nocy nas nie budzi, ufne, pogodne — dobre.
Złe, kapryśne, k rz y k liw e bez widom ego powodu daje matce w ięcej p rz y k ry c h wzruszeń niż m iły c h .
Niezależnie od samopoczucia, są n ow orodki dziedzicznie m n ie j i w ięcej cie rp liw e . Tu wystarcza jednostka dolegliw ości, by dać reakcję dziesięciu jednostek k rz y k u , tam inne na dziesięć jednostek niedomagania reaguje jednostką płaczu.
Jedno ospałe — ru c h y leniw e, ssanie powolne, k rz y k bez żyw e
go napięcia, wyraźnego afektu.
D ru g ie pobudliw e, ru c h y żywe, sen czujny, ssanie zapalczywe,, k rz y k aż do sinicy.
Zaniesie się, oddech tra ci, cucić je trzeba, n ie kie d y z tru de m powraca do życia. W iem : choroba, leczym y ją tranem , fosforem, bezmleczną dietą. A le ta choroba pozwala niem ow lęciu w yrosnąć na dojrzałego człowieka o potężnej w o li, ż y w io ło w y m parciu i ge
n ia ln y m um yśle. Napoleon zanosił się w niem ow lęctw ie.
Całe w ychow anie współczesne pragnie, b y dziecko b y ło w ygo
dne, konsekw entnie k ro k za k ro kie m dąży, b y uśpić, stłu m ić , zniszczyć wszystko, co je st w olą i wolnością dziecka, h artem jego ducha, siłą jego żądań i zamierzeń.
— Grzeczne, posłuszne, dobre, wygodne, a bez m y ś li o ty m , że będzie bezwolne w e w n ętrzn ie i niedołężne życiowo.
11. Bolesną niespodzianką, z k tó rą spotyka się młoda m atka, je st k rz y k dziecka.
W iedziała, że dzieci płaczą, ale myśląc o w łasnym , przeoczyła;
oczekiwała ty lk o czarownych uśmiechów.
Będzie przestrzegała jego potrzeb, w ychow yw ać będzie rozum nie, współcześnie, pod k ie ru n k ie m doświadczonego lekarza. Jej dziecko nie pow inno płakać.
A le przychodzi noc, gdy oszołomiona, z ż y w y m echem przeży
ty c h ciężkich godzin, które w ie k i trw a ły . Ledw ie poczuła słodycz znużenia bez tro ski, ro zle niw ie nia bez w y rz u tu , spoczynku po do
konanej pracy, ro zpaczliw ym w y s iłk u , pierw szym w w yd e lika co n y m życiu. Ledw o uległa złudzeniu, że się skończyło, bo ono — to drugie — samo ju ż oddycha. Pogrążona w ciche wzruszenia, zdol
na zadawać ty lk o pełne tajem niczych szeptów p yta n ia naturze, n ie żądając naw et odpowiedzi.
G dy nagle...
K rz y k despotyczny dziecka, które czegoś żąda, na coś się skarży, pom ocy się domaga, a ona nie rozum ie.
C z u w a j!
— K ie d y nie mogę, nie chcę, nie w iem .
Ten pierw szy k rz y k p rz y św ietle nocnej la m p k i jest zapowiedzią w a lk i zdwojonego życia: jedno życie dojrzałe, zmuszane do ustępstw, zrzeczeń, o fia r, b ro n i się; drugie nowe, młode, które w yw alcza — własne — dla siebie prawa.
Dziś nie oskarżasz go, ono nie rozum ie, cierpi. A le jest na ta r
czy czasu godzina, gdy powiesz w przyszłości: i ja czuję, i ja cierpię.
12. Są n ow oro d ki i niem ow lęta, które m ało płaczą. T y m le p iej.
A le są i takie, k tó ry m w k rz y k u na czole nabrzm iew ają ż y ły , w y pina się ciemiączko, szka rła tny k o lo r zalewa tw a rz i głowę, sin ie ją w a rg i, d rży bezzębna szczęka, brzuch się w zdym a, pięści kurczow o ściskają, nogi b iją pow ietrze. Nagle m ilk n ie bezsilne, z w yrazem zupełnego poddania, „z w y rz u te m " spogląda na m atkę, m ruży oczy z błaganiem o sen i, po paru szybkich oddechach, znów po
dobny, a może jeszcze siln ie js z y atak k rz y k u .
Czy być może, aby to w y trz y m a ły drobne płuca, m ałe serce, m ło d y mózg?
R atunku, lekarza!
W ie k i m ija ją n im przyszedł, w ysłu ch a ł z p o b ła żliw ym uśm ie
chem je j obaw, ta k i obcy, nieprzystępny, zawodowiec, dla którego to dziecko je st je d n y m z tysiąca. Przyszedł, b y za ch w ilę odejść do in n y c h cierpień, słuchać in n y c h skarg, przyszedł teraz, kie d y je st dzień, w szystko zdaje się być weselsze: bo słońce, bo ludzie chodzą po u lic y , przyszedł, gdy dziecko a k u ra t śpi, zapewne w y czerpane po bezsennych godzinach, k ie d y ledw o znać ślady n ik łe u piorn e j nocy.
M a tka słucha, n ie k ie d y nieuw ażnie słucha. Jej m arzenie o leka- rz u -p rz y ja rie lu , k ie ro w n ik u pracy, p rzew odniku mozolnej podróży, bezpow rotnie pierzcha.
Wręcza h o n o ra riu m i pozostaje znów sama z g orzkim prze
świadczeniem, że lekarz je st o bojętny, obcy człow iek, k tó r y nie zrozumie. A zresztą sam się waha, n ic stanowczego nie orzekł.
13. G dyby młoda m atka w iedziała, ja k decydujące są te p ie rw sze d n i i tygodnie, nie ty le dla zdrow ia dziecka dziś, ile dla p rz y -
~ szłości obojga.
A ja k je ła tw o zm arnować!
Zam iast, stw ierdziw szy, pogodzić się z myślą, że ja k dla lekarza je j dziecko o ty le jest przedm iotem zainteresowania, o ile przynosi dochód lu b zadowalnia am bicje, ta k samo dla św iata ono jest n i
czym, ty lk o dla n ie j cenne...
Zam iast pogodzić się ze współczesnym stanem w iedzy, k tó ra do
m yśla się, u s iłu je wiedzieć, bada i kroczy naprzód — w ie, ale nie ma pewności, przynosi pomoc, ale nie daje gw arancji...
Zam iast mężnie stw ie rd zić: w ychow anie dziecka, to nie m iła zabawa, a zadanie, w któ re trzeba w łożyć w y s iłe k bezsennych nocy, k a p ita ł ciężkich przeżyć i w ie le m yśli...
Zam iast przetopić to w ogniu uczucia na rzetelną świadomość, bez złudzeń, bez dziecinnego zadąsania i sam olubnej goryczy, ona może dziecko w raz z piastunką przenieść do odległego pokoju, bo
„niezdolna patrzeć" na cierpienie m aleństwa, „niezdolna słuchać"
bolesnego w zyw ania, może znów i znów zw oływ ać lekarza i leka
rzy, nie zdobywszy żadnego z doświadczeń, ty lk o zm altretow ana, oszołomiona, ogłupiała.
Jak naiw na jest radość m a tki, że rozum ie pierwszą niew yraźną mowę dziecka, zgaduje przekręcone i niedom ówione w yra zy.
D opiero teraz? T y lk o tyle?... N ie więcej?
A m owa płaczu i śmiechu, m owa spojrzenia i skrzyw ie n ia ust, m owa ru ch ó w i ssania?...
N ie zrzekaj się ty c h nocy. One dają to, czego nie da książka, n ic z y ja rada. Bo tu wartość nie ty lk o w w iedzy, ale w głębokim przew rocie duchow ym , k tó r y nie pozwala powracać do ja ło w ych rozm yślań: co być b y mogło, co być pow inno, co b y ło b y dobre, gdyby... ale uczy działać w w arunkach, k tó re są.
Podczas ty c h nocy urodzić się może cudow ny sprzym ierzeniec a nioł-stróż dziecka — in tu ic ja m acierzyńskiego serca, jasnowidze
nie, na które się składają: badawcza wola, czujna m yśl, niezaćm io- ne uczucie.
14. B yw a ło ta k n ie kie d y: w zyw a m nie m atka.
— W łaściw ie dziecko jest zdrowe, n ic m u nie jest. T y lk o chcia
łabym , żeby je pan zobaczył.
Oglądam, daję k ilk a wskazówek, odpow iadam na pytania. A leż zdrowe, m iłe, wesołe.
— Do zobaczenia.
I tego wieczora lu b n azajutrz:
— Panie doktorze, dziecko ma gorączkę.-
M atka dostrzegła to, czego ja lekarz nie u m iałem w yczytać w pow ierzchow nym badaniu w ciągu k ró tk ie j w iz y ty .
Godzinam i pochylona nad m ałym , nie m ając m etody obserwacji, nie w ie, co dostrzegła, nie ufając sobie, nie odważa się przyznać do poczynionych subtelnych spostrzeżeń.
A zauważyła, że dziecko, które nie ma c h ry p k i, ma jednak głos cokolw iek m atow y. G aw orzy cokolw iek m n ie j lu b ciszej. Raz drgnęło we śnie trochę s iln ie j niż zw ykle. Roześmiało się po obu
dzeniu, ale słabiej. Ssało cokolw iek w o ln ie j, może z dłuższym i pauzami, ja k b y roztargnione. Czy podczas śmiechu się s krzyw iło , a może się ty lk o zdawało? U lu b io ną zabawkę rzu ciło z gniewem — dlaczego?
Stu objaw am i, któ re dostrzegło je j oko, ucho, brodaw ka piersi, stu m ikroska rg a m i pow iedziało:
— Jestem niedysponowane. Nietęgo się dziś czuję.
M atka nie w ie rzyła , że w id z i to, co w idziała, bo o żadnym z po
dobnych objaw ów n ie czytała w książce.
15. Na bezpłatny ambulans szp ita ln y przynosi m a tka-w yro bn ica k ilk u ty g o d n io w e niem ow lę:
— N ie chce ssać. Ledw o ch w yci brodawkę, puszcza z krzykie m . Z łyżeczki p ije chciw ie. Czasem przez sen albo w ciągu czuwania k rz y k n ie nagle.
Oglądam usta, gardło — n ie w idzę nic.
— Proszę m u dać pierś.
Dziecko liże brodaw kę w argam i, n ie chce ssać.
— Ono się zro b iło takie nieufne.
Wreszcie ch w yta pierś, szybko, ja k b y z rozpaczą pociąga k ilk a k ro tn ie , puszcza ją z krzykie m .
— N iech pan zobaczy; ono ma coś na dziąsełku.
Patrzę po raz d ru gi, zaczerwienienie, ale dziw ne: ty lk o na je d n y m dziąśle.
— O, tu , coś czarnego, ząb czy co?
W idzę: tw arde, żółte, owalne, z czarną kreską na obwodzie.
Podważam, porusza się, unoszę, pod n im m ałe w głębienie czerwone z k rw a w y m i brzegami.
Wreszcie m a m 'o w o „eoś“ w ręce: jest to łuska siemienia.
15
Nad kołyską dziecka w is i k la tk a z kanarkiem . K an a re k rz u c ił łuskę, spadła na wargę, prześliznęła do ust, w p iła w dziąsło.
Bieg m ojej m y ś li: stom atitis catarrhalis, soor, stom, aphtosa, g in g iv itis , angina itd .
Ona: ból, coś w ustach.
Ja dwa razy czyniłem poszukiwania... A ona?
16. Jeśli n ie k ie d y zdum iew a lekarza ścisłość i drobiazgowość obserw acji, to z d ru g ie j stro ny stw ierdza z ró w n y m zdum ieniem ,
że m atka częstokroć n ie um ie ju ż n ie rozum ieć, ale dojrzeć n a j
prostszego objaw u.
Dziecko od urodzenia płacze, nic w ięcej nie w idziała. Ciągle płacze!
Czy płacz w ybucha nagle i od razu dosięga szczytu, czy zawo
dzenie żałosne stopniowo przechodzi w k rzyk? Czy szybko się uspokaja, natychm iast po oddaniu stolca lu b u ry n y , lu b w y m io tach (czy splunięciu pokarm u), czy k rz y k n ie nagle i g w ałtow nie p rz y k ą p ie li, u biera n iu , podnoszeniu? Czy ża li się, płacząc prze
ciągle, bez w yb u chó w nagłych? Jakie p rz y ty m w y k o n y w a ruchy?
Czy trze głow ą o poduszkę, czy w a rg am i w y k o n y w a ru c h y ssania?
Czy uspokaja się, gdy je nosić, gdy się je ro zw in ie , położy na brzu chu, często zm ienia pozycję? Czy po płaczu zasypia głęboko i na długo, czy budzi się za lada szmerem? Płacze przed czy po ssaniu, w ięcej z rana, w ieczorem i w nocy?
Czy uspokaja się podczas ssania? na ja k długo? Czy ssać nie chce? Jak nie chce? Czy wypuszcza brodawkę, ledw ie do ust w zięło, czy p rz y p o łyka n iu , nagle, czy po pew nym czasie? Czy nie chce stanowczo, czy je można n akłon ić do ssania? Jak ssie? dla
czego nie ssie?
Jeśli zakatarzone, ja k ssać będzie? C hciw ie i mocno, bo sprag
nione, potem szybko i pow ierzchow nie, nierów no, z pauzami, bc tchu brak. D alej bolesność p rz y ły k a n iu , co będzie?
Płacz byw a nie ty lk o z głodu i bólu „brzuszka", ale bólu w arg, dziąseł, języka, gardła, nosa, palca, ucha, kości, bólu zadrapanego przez le w a tyw ę o tw o ru stolcowego, bolesnego u rynow ania, m dło
ści, pragnienia, przegrzania, swędzenia skóry, na k tó re j jeszcze nie ma w y s y p k i, ale będzie za parę miesięcy, płacz z powodu szorstkiej tasiem ki, fa łd y , pie luch y, źdźbła w a ty , k tó ra u tk w iła w gardle, łu s k i siem ienia z k la tk i kanarka.
W ezw ij lekarza na dziesięć m in u t, ale i sama patrz dwadzieścia godzin.
17. Książka z je j gotow ym i fo rm u ła m i p rzytę p iła w z ro k i ro z
le n iw iła m yśl. Ż yją c cudzym doświadczeniem, badaniem, poglą
dem, ta k dalece zatracono ufność w siebie, że nie chcą sami patrzeć.
Jak gdyby to, co zawiera drukow ana bibuła, b yło objaw ieniem , a nie produktem badania — ty lk o czyjegoś, nie mojego, gdzieś nad kim ś, a nie dziś, nad m oim dzieckiem.
A szkoła w y ro b iła tchórzostwo, obawę, b y n ie zdradzić się, że n ie w iem .
Ile razy m atka spisawszy na kartce pytania, które chce zadać lekarzow i, nie zdobywa się, by je wypow iedzieć. A ja k w y ją tk o w o rzadko da m u k a rtk ę — bo tam — „popisała głupstw a".
Sama u kryw a ją c, że nie w ie, ile razy zmusza lekarza, b y s k ry ł w ą tpliw o ści, wahania — by orzekł stanowczo. — Jak niechętnie p rz y jm u je szeroki ogół odpowiedzi w arunkow e, ja k nie lu b i, gdy lekarz głośno m y ś li nad kołyską, ja k często lekarz zmuszony, by b y ł p ro ro kie m — staje się szarlatanem.
N ie k ie d y rodzice nie chcą wiedzieć tego, co wiedzą — i w idzieć tego, co widzą.
Poród w sferze, gdzie panuje fan a tyzm w ygody, jest czymś ta k je d y n y m i zło śliw ie w y ją tk o w y m , że m atka kategorycznie żąda od n a tu ry sow ite j nagrody. Jeśli zgodziła się na zrzeczenia, p rz y k ro ści, dolegliw ości ciąży i cierpienia porodu — dziecko pow inno być takie, jakiego pragnęła.
G o rz e j: p rz yw ykłszy, że za pieniądze wszystko ku pić można, nie chce pogodzić się z fakte m , że is tn ie je coś, co może otrzym ać nę
dzarz, czego nie wyżebrze magnat.
Ileż razy, w poszukiw aniu tego, co opatrzono na ry n k u handlo
w y m wspólną e ty k ie tą „z d ro w ie ", rodzice k u p u ją fa ls y fik a ty , które bądź nie pomogą, bądź przyniosą szkodę.
18. D la niem ow lęcia pierś m a tk i, bez względu na to, czy uro dziło się, bo Bóg błogosław ił małżeństwo, czy — że dziewczyna straciła w s ty d ; czy m atka szepce: „m ó j ska rb ie", czy wzdycha, „co ja pocznę nieboga", czy jaśnie oświeconej pokornie w inszują, czy rzucą w ie js k ie j d z ie w u s z g .^ t^ ^ ś c ie rk a ".
A y f
,
P ro stytu cja , k tó ra służy na u żyte k mężczyzny, znajduje swe dopełnienie społeczne w jnam czarstw ie na u żyte k kobiety.
Należy mieć pełną świadomość uświęconej k rw a w e j zbrodni na biednym dziecku — naw et nie dla dobra bogatego. — Bo mamka może ka rm ić dw oje dzieci: własne i cudze. G ruczoł m leczny daje ty le m leka, ile od niego żądają. A m am ka w łaśnie wówczas tra c i pokarm , gdy dziecko m n ie j w y p ija niż go pierś daje.
F o rm u ła : o b fita pierś, drobne dziecko, u tra ta pokarm u.
Rzecz dziw na: w m n ie j w ażnych przypadkach skło n ni jesteśmy zasięgać rad w ie lu lekarzy, w ta k w ażnym , czy m atka może k a r
m ić, poprzestajem y na jednej, niekiedy nieszczerej, podszepniętej przez kogoś z otoczenia radzie.
Każda m atka może karm ić, każda ma dostateczną ilość pokarm u;
ty lk o nieznajomość te c h n ik i ka rm ienia pozbawia ją przyrodzonej zdolności.
Bóle w piersiach, nadżarcia brodaw ek stanow ią pewną prze
szkodę; ale tu cierpienie okupuje świadomość, że m atka całą ciążę p rze trw a ła nie zrzucając żadnego z ciężarów na b a rk i kupionej n ie w olnicy. Bo karm ienie jest dalszym ciągiem ciąży „je n o dziecko z w e w n ątrz przeniosło się na zewnątrz, odcięte od łożyska, po
chw yciło pierś, nie czerwoną, a białą k re w p ije “ .
P ije krew ? — Tak, m a tki, bo to praw o n a tu ry , niezgładzonego brata mlecznego, co jest praw em ludzi.
E cho żyw ej w a lk i o p ra w o dziecka do p ie rs i. Dziś na czoło zagadnień w ysunęła się spraw a m ieszkaniow a. Co będzie ju tro ? — T a k p ro p o rcja zainteresow ań auto ra zależna je s t od przeżyw anej c h w ili.
19. Może bym i ja napisał sennik egipski h ig ie n y dla u żytku matek.
„T rz y i pół k ilo w agi p rzy urodzeniu, znaczy: zdrow ie, pom yśl
ność".
„S tołeczki zielone, fle gm iste: niepokój, p rz y k ra wiadom ość".
Może b ym i ja u ło ż y ł skarbczyk m iłosn y rad i wskazówek. A le przekonałem się, że nie ma przepisu, którego b y nie doprowadziła do absurdu bezkrytyczna krańcowość.
S tary system:
Pierś trzydzieści razy na dobę, na przem ian z „ry c y n k ą ". N ie
m ow lę przechodzi z rą k do rąk, kołysane i bujane przez wszystkie
*
zakatarzone c io tk i. Niosą do okna, do lustra, klaszczą, grzechocą, śpiewają — ja rm a rk .
N ow y system:
Co trz y godziny pierś. Dziecko, widząc przygotow ania do uczty, n ie c ie rp liw i się, gniewa, płacze. M atka p a trz y na zegar: jeszcze cztery m in u ty . Dziecko śpi, m atka budzi, bo godzina w y b iła , głodne odryw a od piersi, bo u p ły n ę ły m in u ty . Leży — n ie w olno poruszyć. N ie przyzw yczajać do noszenia! W ykąpane, suche, syte, pow inno spać. N ie śpi. Trzeba chodzić na palcach, okna zasłonić.
Sala szpitalna, morga.
N ie m yśl pracuje, a przepis nakazuje.
20. N ie: „ ja k często k a rm ić ", a: „ile razy na dobę“ . T ak posta
w ione pyta n ie daje matce swobodę: niech sama rozłoży godziny, ja k lepiej dla n ie j i dla dziecka.
Ile razy dziecko ssać pow inno na dobę?
Od czterech do piętnastu.
Jak długo leżeć p rz y piersi?
Od czterech m in u t do trzech kw adransów i dłużej.
S potykam y: ła tw o i tru dn o idące piersi, z ubogim i o b fity m po
karm em , z brodaw ką dobrą i złą, w y trw a łą i u raźliw ą. Spotykam y dzieci mocno, kapryśnie i le n iw ie ssące. W ięc nie ma ogólnego przepisu.
B rodaw ka źle rozw inięta, ale w y trz y m a ła ; now orodek ochoczy.
Niech często i długo ssie, b y „w y ro b ić " pierś.
Pierś bogata, niem ow lę słabe. Może le p iej przed ssaniem od- strzyknąć część pokarm u, b y zmusić dziecko do w y s iłk u . N ie może podołać? W ięc dać pierś, a pozostałość odstrzyknąć.
Pierś nieco trudna, dziecko ospałe. Po dziesięciu m inutach do
piero pić zaczyna.
Jeden ru ch ły k a n ia może przypadać na jeden, dwa, pięć ruchów ssania. Ilość m leka w ły k u może być m niejsza i większa.
L iże pierś, pociąga, ale nie ły k a , rzadko, często łyka .
„Po brodzie m u le c i". Może dlatego, że w ie le pokarm u, może dlatego, że pokarm u m ało, że wygłodzone mocno pociąga i za- chłyśnie się, ale ty lk o p ie rw szym i paru ły k a m i.
Jak można bez m a tk i i dziecka dawać przepisy?
„P ięć ra c y j na dobę po dziesięć m in u t każda", to schemat..
21. Bez w a g i nie ma te c h n ik i ka rm ienia piersią. W szystko co czynim y, będzie grą w ślepą babkę.
Prócz w agi nie ma sposobu dowiedzieć się, czy dziecko wyssało trz y czy dziesięć łyże k mleka.
A od tego zależy, ja k często, ja k długo, z obu czy jednej piersi ssać pow inno.
Waga może być n ie o m yln ym doradcą, gdy m ów i, co jest, może stać się tyranem , gdy zechcemy otrzym ać schemat „norm alnego"
w zrostu dziecka. Obyśm y z przesądu o „zielonych stołeczkach" nie w p a d li w przesądy o „id e alnych k rz y w y c h ".
Jak ważyć?
Rzecz godna zaznaczenia, są m a tki, któ re w ie le setek godzin s tra w iły na gam y i etiud y, a tru d poznania się z wagą uważają za z b yt u cią żliw y. W ażyć przed i po ssaniu? A ż ty le zachodu! Są inne, które nie troskliw ością, ale czułością otaczają wagę, tego uko
chanego, domowego lekarza.
Tanie w agi dla niem ow ląt, takie ich rozpowszechnienie, by zabłądziły pod strzechy, to zagadnienie społeczne. K to je po
dejmie?
22. Czym się dzieje, że jedno pokolenie dzieci w yrosło pod ha
słem : m leko, ja ja , mięso; drugie o trzym u je kasze, ja rz y n y i owoce?
M ó g łbym odpowiedzieć: postępy chem ii, badania nad przemianą m a te rii.
Nie, istota zm iany sięga głębiej.
Nowa dieta je st w yrazem zaufania n a u ki do żywego u stroju, to le ra n c ji dla jego w o li.
G dy podawano białka i tłuszcze, chciano zmusić u stró j do roz
w o ju specjalnie dobraną dietą, dziś dajem y w szystko: niech ż yw y organizm sam w yb ie ra , co potrzebne, co przyniesie pożytek, niech sam zarządza w zakresie posiadanych sił, a k ty w ó w o trz y manego zdrow ia, potencjalnej energii rozw oju.
N ie — co dajem y dziecku, a — co ono przysw aja. B o każdy g w a łt i nadm iar — to balast, każda jednostronność — to m o ż liw y błąd.
N aw et b liscy p ra w dy, możemy popełnić jednostkę błędu, a po
w tarzając ją konsekw entnie w ciągu szeregu miesięcy, szkodzim y bądź u tru d n ia m y pracę.
K ie d y, ja k , czym dokarm iać?
Wówczas gdy dziecku nie wystarcza wyssany l i t r m leka, sto
pniowo, czekając zawsze na reakcję u stroju, dokarm iać w szystkim , zależnie od dziecka, od jego odpowiedzi.
23. A mączki?
N ależy odróżniać naukę o zd ro w iu od handlu zdrowiem .
P ły n na porost włosów, e lik s ir do zębów, puder odm ładzający cerę, m ączki u ła tw iające ząbkowanie to częstokroć hańba nauki, a n ig dy je j duma, p o ry w y i dążenia.
F a b ry k a n t zapewni mączkę i norm alne stolce; i efektow ną wagę, da to, co m atkę cieszy, a dziecku sm akuje. A le nie da tkankom sprawności w przysw ajaniu, może je ro z le n iw i, nie da żywotności, może otłuszczając, o bn iży naw et; nie da odporności przeciw za
razie.
A zawsze d yskre dytu je pierś, w praw dzie oględnie, budząc w ą t
pliw ości, podkopując się z wolna, kusząc i dogadzając słabostkom tłu m u .
Pow ie ktoś: nazwiska o wszechświatowej sławie w yra ża ją uzna
nie. Ależ uczeni są lu d ź m i: są m iędzy n im i m n ie j i w ięcej przeni
k liw i, ostrożni i le kko m yśln i, uczciw i i fałszerze. Ilu ż jest gene
ra łó w n a u ki nie geniuszem, a sprytem lu b p rz y w ile je m m a ją tku i urodzenia! N auka w ym aga kosztow nych w arsztatów , które nie ty lk o daje istotna wartość, ale i układność, i uległość, i in try g a .
B yłe m obecny na posiedzeniu, gdzie bezczelny tup e t rabow ał pracę dw unastoletniego sumiennego badania. Znam odkrycie, które spreparowano na głośny zjazd m iędzynarodow y. Odżywczy preparat, którego w artość p otw ie rd ziło kilkadziesiąt „g w ia zd "
okazał się fa ls y fik a te m ; b y ł proces: szybko zatuszowano skandal.
N ie : k to p och w a lił mączkę, a k to nie chciał je j chw alić, m im o zabiegi agentów. A oni u m ie ją silnie nalegać. M ilio n o w e przed
siębiorstw a m ają w p ły w y ; to siła, k tó re j nie każdy się oprze.
W ie le m om entów tych ro zd zia łó w — od d źw ię k mego procesu rozw odo
wego z m edycyną. W id z ia łe m b ra k o p ie k i i p a rta c tw o pomocy. (Obok n ie docenionego K am ieńskiego, p ie rw s z y B ru d z iń s k i u p o m n ia ł się i zdcfcył ró w n o u p ra w n ie n ie dla p e d ia trii). — N a nędzy i opuszczeniu począł n a trę t
nie żerować zagraniczny przem ysł sp e cyfikó w . Dziś m am y stacje op ie ki, ż ło b k i fabryczne, ko lo n ie , u zd ro w iska , dozór szkolny, kasę chorych. Jeszcze n ie ła d i b ra k i, ale d o żyliśm y, że w id z im y początek. Dziś w o ln o w ie rz y ć
w m ą czki i le k a rs tw a ; zadaniem ich wspomagać, nie zastępować higienę i opiekę społeczną nad dzieckiem .
24. Dziecko gorączkuje. K atar.
Czy m u nic nie grozi? K ie d y będzie zdrowe?
Nasza odpowiedź jest w ypadkow ą szeregu rozum owań, opartych na ty m , co w ie m y i co zdołaliśm y dostrzec.
A więc, silne dziecko zw alczy słabą zarazę w dzień lu b dwa.
Jeśli zaraza silniejsza lu b dziecko słabsze, niedomaganie potrw a tydzień. Zobaczymy.
A lb o : cierpienie drobne, ale dziecko młode. Zakatarzenie u nie
m o w lą t często przechodzi ze śluzów ki nosa na gardło, tchawicę, oskrzela. Przekonam y się.
W reszcie: na sto podobnych przypadków dziewięćdziesiąt koń
czy się ry c h ły m pow rotem do zdrow ia, w siedm iu przeciąga się niedomaganie, w trzech ro z w ija się choroba, może nastąpić śmierć.
Zastrzeżenie: a może le k k ie zakatarzenie m askuje inne cier
pienie?...
A le m atka chce m ieć pewność, a nie przypuszczenia.
Można rozpoznanie dopełnić przez badanie w y d z ie lin y nosa, u ry n y , k rw i, p ły n u mózgordzeniowego, można prześw ietlić, p rz y wołać specjalistów. W zrośnie odsetka prawodopodobieństwa w roz
poznaniu i rokow aniu, naw et w leczeniu. A le czy ten plus nie zrów now aży się szkodą w ie lo k ro tn y c h badań, obecnością w ie lu lekarzy, z k tó ry c h każdy może przynieść groźniejszą zarazę we włosach, fałdach odzieży, w oddechu.
Gdzie ono mogło się zakatarzyć?
Można b y ło uniknąć.
A czy ta drobna zaraza n ie uodpornia dziecka przeciw s iln ie js z e j, z k tó rą się spotka za tydzień, za miesiąc, czy nie doskonali mecha
nizm u obrony: w ośrodku term iczn ym mózgu, gruczołach, czę
ściach składow ych k rw i? Czy możemy izolować dziecko od pow ie
trza, k tó ry m oddycha, a k tó re w je d n y m centym etrze sześciennym zawiera tysiące b a kte ryj...
Czy nowe starcie m iędzy tym , czegośmy pragnęli, a czemu ulegać m usim y, nie będzie jeszcze jedną próbą uzbrojenia m a tk i nie w wykształcenie, ale rozum , bez którego dobrze dziecka nie wychow a.
25. D opóki śmierć kosiła położnice, niew iele myślano o nowo
rodku. Dostrzeżono go, gdy aseptyka i technika pomocy zabezpie
c zyły życie m a tki. D opóki śm ierć kosiła niem ow lęta, cała uwaga n au ki skierowana być m usiała na flaszkę i pieluchę. Teraz może niezadługo ju ż obok wegetacyjnego, dostrzeżemy w yra źn ie oblicze, życie i rozw ój psychiczny dziecka do roku. Co do tej pory zrobiono, nie jest jeszcze początkiem pracy.
Nieskończony szereg zagadnień psychologicznych i stojących na pograniczu m iędzy soma i psyche niem owlęcia.
Napoleon m ia ł tężyczkę, B ism arck b y ł ra ch itykie m , a ju ż bez
spornie każdy z p ro ro ków i zbrodniarzy, bohaterów i zdrajców , w ie lk ic h i m ałych, a tletó w i m izeraków , b y ł niem ow lęciem , zanim stał się d o jrz a ły m człow iekiem . Jeśli chcemy badać ameby m yśli, uczuć i dążeń, zanim ro z w in ę ły się, zróżniczkow ały i zdefiniow ały, do niego m usim y się zwrócić.
T y lk o bezgraniczna ignorancja i powierzchowność patrzenia mogą przeoczyć, że niem ow lę uosabia pewną ściśle określoną indyw idualność złożoną z wrodzonego tem peram entu, s iły in te le k tu , samopoczucia i doświadczeń życiow ych.
26. Sto niem ow ląt. N achylam się nad łóżkiem każdego z nich.
Są, które liczą życie na tygodnie i miesiące, o różnej wadze i różnej przeszłości swej „ k r z y w e j", chore, ozdrowieńcy, zdrowe i ledwo u trzym ujące się jeszcze na pow ierzchni życia.
S potykam różne spojrzenia, od przygasłych, m głą zasnutych, bez w yrazu, poprzez uparte i boleśnie skupione, do żyw ych, ser
decznych, zaczepnych. I uśmiech p o w ita ln y , nagły, p rzyja zny lu b uśmiech po c h w ili bacznej obserwacji, dopiero ja ko odpowiedź na uśmiech i pieszczotliwe słowo-pobudkę.
Co m i się zrazu zdaje przypadkiem , pow tarza się w ciągu w ie lu dni. N otuję, w yodrębniam ufne i nieufne, rów ne i kapryśne, pogodne i chm urne, niepewne, zalęknione i w rogie.
Stale pogodne: uśmiecha się przed i po ssaniu, zbudzone ze snu i snem morzone, uniesie pow ieki, uśmiechnie się i zaśnie. Stale chm urne: z niepokojem w ita , b liskie płaczu, w ciągu trzech tygo d ni uśm iechnęło się przelotnie ty lk o raz...
Oglądam gardła. P rotest ż yw y, b u rz liw y , nam iętny. A lb o ty lk o niechętne skrzyw ienie, n ie c ie rp liw y ru ch głow y, i ju ż uśmiech
życzliw y. A lb o p od e jrzliw a czujność na każdy ru ch obcej ręki, w yb u ch gniew u, zanim jeszcze doznało...
Szczepienie ospy masowe; po pięćdziesiąt w ciągu godziny. To ju ż eksperym ent. Z nów u jednych reakcja natychm iastow a i sta
nowcza, u drugich stopniowa i niepewna, u trzecich — obojętność.
Jedno poprzestaje na zdziw ieniu, drugie dochodzi do niepokoju, trzecie uderza na a la rm ; jedno szybko powraca do rów now agi, drugie długo pamięta, nie przebacza...
Pow ie ktoś: w ie k niem ow lęcia. Tak, ale do pewnego stopnia ty lk o . Szybkość orientow ania się, wspom nienia ubiegłych przeżyć.
O, znam y dzieci, któ re n a b ra ły bolesnego doświadczenia ze znajo
mości z ch iru rg ie m , w ie m y, że są, któ re nie chcą pić m leka, bo im dawano białą em ulsję z ka m fory.
A le cóż innego składa się na w yra z psychiczny dojrzałego czło
wieka?
27. Jedno niem ow lę.
U ro d ziło się, ju ż pogodzone z chłodem pow ietrza, szorstką pie
luchą, niepokojem dźw ięków , pracą ssania. Ssanie pracowite, wyrachow ane i śmiałe. Już się uśmiecha, ju ż gaw orzy, ju ż w łada rękam i. Rośnie, bada, doskonali się, czołga, chodzi, paple, m ów i.
Jak i k ie d y się to dokonało?
Pogodny bez ch m u ry rozw ój...
N iem ow lę drugie.
U p ły n ą ł tydzień, zanim nauczyło się ssać. Parę niespokojnych nocy. T ydzień bez tro ski, jednodniow a burza. Rozwój cokolw iek ospały, ząbkowanie uciążliw e. Na ogół, różnie byw ało, teraz już wszystko w porządku: spokojne, m iłe, ucieszne.
Może urodzony fle g m a tyk, n ie dość rozważna opieka, pierś nie dość sprawna, rozw ój szczęśliwy...
N iem ow lę trzecie.
G w ałtow ne. Wesołe, ła tw o się podnieca, zaczepione przez nie
m iłe wrażenie z zew nątrz lu b z w e w n ątrz w alczy rozpaczliw ie, nie szczędzi energii. R uchy żywe, zm iany nagłe, dziś niepodobne do w czoraj. Uczy się i zapomina na przem ian. Rozwój o lin ii łam anej, o siln ych w zniesieniach i spadkach. N iespodzianki od najm ilszych do pozornie groźnych. N ie podobna powiedzieć:
nareszcie.
E re ty k , drażliw iec, kapryśna siła, może znaczna wartość...
Czwarte niem ow lę.
Jeśli obliczyć d n i słoneczne i dżdżyste, pierw szych będzie nie
w iele. Niezadowolenie ja ko tło zasadnicze. N ie ma bólu, są n ie m iłe sensacje: nie ma w rzasku, jest niepokój. B y ło b y dobrze, gdyby... N ig d y bez zastrzeżenia.
To dziecko ze skazą, nierozum nie chowane...
Tem peratura p oko ju ,-n ad m ia r stu gram ów m leka, bra k stu gra
m ów w ody do picia, to w p ły w y nie ty lk o higieniczne, ale i w ycho
wawcze. N iem ow lę, które ma ty le zbadać, domyśleć się, poznać, przyswoić, pokochać i nienaw idzić, rozum nie bronić i domagać, m usi mieć dobre samopoczucie, niezależnie od wrodzonego tem pe
ram entu, w rodzonej lo tn e j lu b ospałej in te lig e n c ji.
Z a m ia st narzuconego neologizm u: osesek, używ am dawnego: niem ow lę.
Grecy m ó w ili: nepios, R zym ia n ie : infans. Je śli ta k c h c ia ł ję z y k p o ls k i, po co tłu m a czyć b rz y d k ie , n ie m ie ckie S augling? — N ie w o ln o ^ez d y s k u s ji gospodarować w sło w n iku ^ sta rych i w a żn ych w yra zó w .
28. W zrok. Ś w ia tło i ciemność, noc i dzień. Sen, dzieje się coś bardzo słabego, czuwanie, dzieje się s iln ie j; coś dobrego (pierś) lu b
* złego (ból). Now orodek p a trzy na lampę. N ie p a trz y : g a łk i oczne rozchodzą się i schodzą. Później, wodząc w zro kie m za przedm io
tem, poruszanym pow oli, fik s u je go i g ubi co moment.
K o n tu ry cieni, zarys pierw szych lin ij, a w szystko bez perspek
ty w y . M atka w odległości m etra je st ju ż in n y m cieniem niż po
chylona blisko. P ro fil tw a rz y ja k sierp księżyca; ty lk o podbródek i usta, gdy patrzy z dołu, leżąc na kolanach; taż sama tw a rz z oczami, jeszcze inaczej z w łosam i, gdy bardziej się pochyli.
A. słuch i węch m ówią, że to samo.
Pierś, jasna chm ura, smak, zapach, ciepło, dobro. N iem ow lę puszcza pierś i patrzy, bada w zro kie m to dziw ne coś, któ re ukazuje Się stale nad piersią, skąd p łyn ą d źw ię ki i pow iew a cie p ły strum ień oddechu. N iem ow lę nie w ie, że pierś, tw a rz, ręce, stanowią jedną całość — matkę.
K toś obcy wyciąga ręce. Zw iedzione znajom ym ruchem , obra
zem, chętnie w nie przechodzi. Teraz dopiero spostrzegło błąd.
T y m razem ręce oddalają je od znajomego cienia, zbliżają do cze
goś obcego, wzbudzającego obawę. Ruchem nagłym zwraca się ku matce i, znów bezpieczne, patrzy i d z iw i się lu b chowa za ram ię matczyne, b y uniknąć niebezpieczeństwa.
Wreszcie tw a rz m a tk i przestaje być cieniem , zbadana rękam i.
N iem ow lę w ielekroć ch w ytało za nos, dotykało oka dziwnego, które na przem ian błyska, to znów matowe pod p rzyk ry c ie m p ow ieki, badało w łosy. A kto nie w id zia ł, ja k odchyla w a rg i, ogląda zęby, zagląda do ust, skupione, poważne, z marsem na czole. T y lk o że m u przeszkadza czcza gadanina, pocałunki, ż a rty — to co nazyw am y „b a w ie niem 11 dziecka. M y się baw im y, ono studiuje. Ono ju ż ma p e w n iki, przypuszczenia i zagadnienia w to ku badań.
29. Słuch. Od szmeru u lic y poza szybami okien, odgłosów odle
głych, ty k a n ia zegara, rozm ów i stuków , aż do bezpośrednio do dziecka zw róconych szeptów i słów, wszystko to tw o rz y chaos podrażnień, któ re m usi ro zklasyfikow ać i zrozumieć.
T u dodać należy dźw ięki, które niem ow lę samo w ydaje, więc k rz y k , gaworzenie, p o m ru ki. Z anim pozna, że ono samo, a nie ktoś n ie w id z ia ln y gaw orzy i krzyczy — u p ływ a w iele czasu. G dy leży i m ó w i sw oje: abb, aba, ada, ono słucha i bada uczucia, k tó ry c h doznaje przez poruszanie w arg, języka, k rta n i. N ie znając siebie, stw ierdza ty lk o dowolność tw orzenia ty c h dźw ięków .
G dy do niem ow lęcia przem awiam jego w łasnym ję zykie m : aba, abb, adda — zdum ione przygląda m i się — tajem niczej istocie, w ydającej dobrze m u znane odgłosy.
G dybyśm y głębiej w m y ś le li się w istotę świadomości niem ow lę
cia, znaleźlibyśm y w n ie j znacznie w ięcej n iż sądzimy, ty lk o nie to i nie tak, ja k sądzimy. „B iedne dzidzi, biedne m aleństwo głodne, chce papu, chce m lim li11. N iem ow lę doskonale rozum ie, czeka na rozpięcie stanika przez ka rm icielkę, założenie chusteczki pod brodę, n ie c ie rp liw i się, gdy opóźnią ostatecznie oczekiwane w ra żenie. A jednak tę całą długą tyradę m atka w ygłosiła do siebie, nie do dziecka. Ono prędzej u trw a liło b y te głosy, k tó ry m i gospo
d y n i p rz y w o łu je ptactw o domowe: cip-cip-taś-taś.
N iem ow lę m y ś li oczekiwaniem m iły c h w rażeń i obawą p rz y k ry c h ; że m y ś li nie ty lk o obrazami, ale i dźw iękam i, sądzić można choćby z zaraźliwości k rz y k u : k rz y k zw iastuje nieszczęście lu b k rz y k autom atycznie wprow adza w ru ch aparat, w yrażający nie
zadowolenie. U ważnie p rz y jrz y jc ie się niem ow lęciu, gdy słucha płaczu.
30. N iem ow lę dąży m ozolnie do opanowania zewnętrznego św iata: pragnie zwalczyć otaczające złe, w rogie moce, zmusić do służenia swej pom yślności dobre opiekuńcze duchy. N iem ow lę ma dwa zaklęcia, k tó ry m i się posługuje, zanim zdobędzie trzecie cudowne narzędzie w o li: własne ręce. Te dwa zaklęcia są: k rz y k i ssanie.
Jeśli zrazu niem ow lę krzyczy, że m u coś dolega, szybko uczy się krzyczeć, żeby nie dolegało. Pozostawione samo — płacze, ale uspokaja się słysząc k ro k i m a tk i; chce ssać, płacze, ale płakać przestaje, gdy w id z i przygotow ania do karm ienia.
Ono zarządza w zakresie posiadanych wiadom ości (mało ich ma) i rozporządzanych środków (słabe są). Popełnia błędy generali
zując ppszczególne zjaw iska i wiążąc dwa następujące po sobie fa k ty ja ko przyczynę i sku te k (post hoc, p ro p te r hoc). Czy zajęcie i sym patia, ja ką darzy swe trz e w ik i, nie w ty m ma źródło, że trze
w ik o m przypisuje swą zdolność chodzenia? Tak samo płaszczyk jest ty m czarodziejskim dyw anem z b a jk i, k tó ry przenosi je w św iat dziw ów — na spacer.
Podobne przypuszczenia m am praw o czynić. Jeśli h is to ry k ma praw o domyślać się, czego chciał Szekspir tw orząc Ham leta, ma p ra w o pedagog czynić naw et błędne przypuszczenia, k tó re w braku
in n ych dają m u jednak praktyczne w y n ik i.
A w ięc:
W p okoju duszno. N iem ow lę ma suche w argi, m ało i gęstą, ciągnącą się ślinę, kaprysi. M leko je s t pożyw ieniem , a jem u chce się pić, w ięc dać m u w ody. A le ono „n ie chce pić“ : krę c i głową, w ytrą ca z rą k łyżkę. Ono chce pić, ty lk o nie u m ie jeszcze. Czując na wargach pożądany p ły n , rzuca głową, szuka brodaw ki. U nie- ruchom iam m u głowę lew ą ręką, łyżkę p rzykładam do górnej w a rg i. Ono nie p ije , a ssie wodę, chciw ie ssie, w y p iło pięć łyżek i spokojnie zasypia. Jeśli raz i d ru g i niezręcznie podam m u p ły n z ły ż k i, za krztusi się i dozna przykrości, wówczas naprawdę z ły ż k i pić nie zechce.
P rzy k ła d d ru g i:
N iem ow lę stale kapryśne, niezadowolone, uspokaja się przy piersi, podczas prze w ija n ia, ką pieli, p rz y częstej zm ianie pozycji.
To niem ow lę ma swędzącą w ysypkę. O dpowiadają, że nie ma w y sypki. Zapewne będzie. I po dwóch miesiącach w ysyp ka się zjaw ia.
Trzeci p rz y k ła d :
N iem ow lę ssie swe ręce, gdy m u coś dolega, w szelkie p rzykre wrażenia, w ięc i niepokój niecierpliw ego oczekiwania, pragnie ukoić dobroczynnym , dobrze m u znanym ssaniem. Ssie pięści, gdy głodne, spragnione, gdy przekarm iane ma niesm ak w ustach, gdy ma ból, gdy przegrzane, gdy swędzi je skóra lu b dziąsła. Skąd pochodzi, że lekarz zapowiada zęby, że niem ow lę doznaje w yraźnie p rz y k ry c h uczuć w szczęce czy dziąsłach, a zęby się nie pokazują w ciągu w ie lu tygodni? Czy przerzynający się ząb nie drażni drobnych gałązek nerw u ju ż w samej kości? T u dodam, że cielę, zanim m u ro g i w yrosną, cierpi podobnie.
I tu taka jest droga: in s ty n k t ssania, ssanie, żeby nie b yło cier
pienia, ssanie, jako przyjem ność czy nałóg.
31. P ow tarzam : zasadniczym tonem, treścią psychicznego życia niem ow lęcia jest dążenie do opanowania nieznanych żyw io łó w , taje m n icy otaczającego je świata, skąd p ły n ie dobro i zło. Chcąc opanować, pragnie wiedzieć.
P ow tarzam : dobre samopoczucie u ła tw ia obiektyw ne bada
nie, w szelkie p rz y k re uczucia, płynące z w ew n ątrz jego u stro ju , w ięc w pierw szym rzędzie ból, zaćm iewają chw iejną świadomość.
A żeby się o ty m przekonać, trzeba m u się przyglądać w zdrow iu, cie rp ie n iu i chorobie.
Odczuwając ból, niem ow lę nie ty lk o krzyczy, ale i słyszy k rz y k , odczuwa ten k rz y k w gardle, w id z i go poprzez przym rużone po
w ie k i w zamazanych obrazach. W szystko to jest silne, w rogie, groźne, niepojęte. Ono m usi debrze pam iętać te chw ile, bać się ich ; a nie znając jeszcze siebie, wiąże je z przyp ad ko w ym i obrazami.
I tu zapewne m am y źródło w ie lu niezrozum iałych w niem ow lęciu sym p a tyj, a n ty p a ty j, obaw i dziw actw .
Badania nad rozw ojem in te le k tu niem ow lęcia są niezm iernie trudne, bo ono po w ie le kro ć uczy się i zapomina: jest to rozw ój z szeregiem posunięć, zacisza i cofań. Może chwiejność samopo
czucia gra w ty m ważną rolę, może najw ażniejszą rolę?
N iem ow lę bada swe ręce. P rostuje, w odzi w praw o i w lewo, oddala, zbliża, rozstaw ia palce, zaciska w pięść, m ó w i do nich i czeka na odpowiedź, praw ą chw yta lew ą rękę i ciągnie, bierze grzechotkę i patrzy na dziw nie zm ieniony obraz rę k i, przekłada ją
z jednej do d ru g ie j, bada ustam i, natychm iast w y jm u je i znów p a trzy pow oli, uważnie. Rzuca grzechotkę, pociąga za guzik k o łd ry , bada powód doznanego oporu. Ono nie baw i się, m iejcież do licha oczy i dostrzeżcie w y s iłe k w o li, b y zrozumieć. To uczony w laboratorium , w m yślo n y w zagadnienie najw yższej wagi, a które w yślizg u je się jego rozum ieniu.
N iem ow lę narzuca swą w olę przez k rz y k . Później przez m im ikę tw a rz y i rą k, wreszcie ju ż — przez mowę.
32. Wczesny ranek, pow iedzm y, godzina piąta.
O budziło się, uśmiecha, gaworzy, wodzi rękam i, siada, wstaje.
M atka chce spać jeszcze.
K o n fh k t dwóch chceń, dwóch potrzeb, dw óch ścierających się egoizmów; trzeci m om ent jednego procesu: m atka cierpi, a dziecko ro d zi się do życia; m atka chce spocząć po porodzie, dziecko żąda p oka rm u; m atka chce śnić, dziecko pragnie czuwać; będzie ich d łu g i szereg. To n ie drobiazg, a zagadnienie; m ie j odwagę w ła snych uczuć, i oddając je pła tn e j piastunce, powiedz w yra źn ie :
„n ie chcę“ , choćby ci lekarz pow iedział, że nie możesz, bo on to zawsze pow ie na pierw szym piętrze od fro n tu , a n ig d y na facjacie.
Może być i ta k : m atka oddaje dziecku swój sen, ale żąda w za
m ian za płaty; w ięc całuje, pieści, t u li ciepłą, różową, jedwabną istotkę. C zuw aj: to w ą tp liw y a kt egzaltowanej zmysłowości, u k r y ty a przyczajony w m iłości macierzyńskiego nie serca, a ciała.
Wiedz, że dziecko chętnie tu lić się będzie, zarum ienione cd stu pocałunków, z błyszczącym i radością oczami, to znaczy, że tw ó j erotyzm znajduje w n im oddźwięk.
W ięc w yrzec się pocałunku? Tego n ie mogę żądać uznając pocałunek, rozum nie dozowany, za cenny czyn nik w ychow aw czy;
pocałunek ko i ból, łagodzi ostre słowa napom nienia, budzi skruchę, nagradza za w ysiłek, jest sym bolem m iłości ja k k rzyż sym bolem w ia ry i działa ja ko ta k i; m ówię, że jest, a nie, że być pow inien.
A zresztą, je ś li ta dziwna chęć tulenia, głaskania, wąchania, w c h ła niania dziecka w siebie nie budzi w ątpliw ości, czyń ja k chcesz.
Ja n ic nie zabraniam ani nakazuję.
33. G dy patrzę na niem ow lę, ja k otw iera i zam yka pudełko, w kłada w nie i w y jm u je kam yk, potrząsa i słucha; roczniak ciągnie stołek, ugina się pod ciężarem na niepew nych nogach; dw ulatek,