• Nie Znaleziono Wyników

O postępowaniu naukowym Tadeusza Mikulskiego

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "O postępowaniu naukowym Tadeusza Mikulskiego"

Copied!
19
0
0

Pełen tekst

(1)

Kazimierz Wyka

O postępowaniu naukowym

Tadeusza Mikulskiego

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 50/3-4, 9-26

(2)

Już przebijają przez karty Gliioksberga w ysokie w ieże W rocławia [SW 62].

1

N ajpierw pewne uogólnienie, podane w sposób raczej abstrak- cyjny, bo bez ilustracji dowodowej za pomocą nazwisk, jedynej ilustracji, jaka przy proponowanym uogólnieniu jest możliwa. A naw et konieczna!

Wygląda, że sylw etka wybitnego naukowca w trojaki sposób może się odcisnąć w pamięci jego otoczenia, i w trojaki też sposób pozostać obecną w historii upraw ianej przez niego dyscypliny ba­ dawczej. Po pierwsze: na skutek opracowania, ustalenia, w ytycze­ nia interpretacyjnego, skupienia źródłowo-materiałowego w obrę­ bie zakreślonego, w sposób wyłączny uprawianego wycinka badań. Specjalista w zakresie średniowiecza, w zakresie baroku, w zakre­ sie wiersza. Po drugie: na skutek silnej inspiracji teoretycznej, nacisku położonego na ogólne założenia danej dyscypliny nau k o ­ wej, inspiracji tak silnej, że różne wycinki i zakresy badań będą ją ilustrować. Twórca teorii naukowej, dla którego zarówno jest doniosłe badane zjawisko, jak bodaj jeszcze wyżej to, co w nim upraw nia górującą inspirację teoretyczną. Po trzecie: na skutek w yraźnie opracowanego, znamiennego dla owego badacza sposobu argum entacji, gromadzenia i kojarzenia m ateriału z domysłem, domysłu z kontrhipotezą, sposobu wreszcie samego w ykładu i po­ dania przewodu badawczego. Specjalista w jakim zakresie? T w ór­ ca — czego? Na razie nie odpowiadamy.

Te trzy możliwości nie są ani sprzeczne, ani nie wyłączają się wzajemnie. Przeciwnie. W praktyce — jeżeli oczywiście w y­ kluczyć w yrobnictwo naukowe, na stopniu uniw ersyteckim rów ­ nie spotykane, co np. złe kraw iectw o w mieście skądinąd znanym O POSTĘPOWANIU NAUKOWYM TADEUSZA MIKULSKIEGO

(3)

z dobrych m ajstrów — konkretne indywidualności naukowe sta­ nowią albo połączenie dwóch spośród tych dążeń kierunkowych, albo szczególną realizację jednego. Także z defektam i osobistymi realizację. Świetni erudyci cytujący w sposób niechlujny lub z pamięci. Znawcy stylu o osobistym sposobie wypowiedzi od siedmiu boleści stylistycznych. I tak dalej, i tak w wielu w a­ riantach.

Tadeusz Mikulski, chociaż przede wszystkim w swoich latach wrocławskich, jego latach pełnego owocowania, skupił swój w a r­ sztat wokół problem atyki polskiego Oświecenia, chociaż całą grupę uczniów zdołał do tego zadania wychować, żył niestety zbyt krótko, ażeby w swojej specjalności zdołał wyczerpać wszystko, co przed nim stało otworem. Zarówno archiwa i biblioteki, jak nowe interpretacje i uogólnienia. Specjalista najw ybitniejszy w swoim pokoleniu w zakresie Oświecenia, to praw da. Lecz to nie w yczerpuje i nie określa jeszcze jego indywidualności naukowej. Nie tylko dlatego, ponieważ od staropolszczyzny po spotkania ze współczesnością literacką sięgała skala jego możliwości badaw ­ czych. Nie tylko dlatego.

Tadeusz Mikulski nie był też, w jeszcze dobitniejszym stopniu to go określa, tw órcą inspiracji teoretycznych. Nie rozpraw iał ogólnie o zasadach przełomu literackiego, o składnikach now ator­ stwa, o typach drogi do realizmu, chociaż problem y takie staw ały przed nim, lecz po prostu starał się je praktycznie, zgodnie ze stanem posiadanej wiedzy o epoce, rozwiązywać. Był po prostu praktykiem . W każdej dziedzinie wiedzy — teoretyków, rzeczy­ w istych teoretyków, a nie dłubaczy w ogólnikach, liczy się na palcach. Dzień codzienny nauki i postęp codzienny, sumowanie się zdobyczy, aż je oświetli teoretyczna błyskawica, tworzą praktycy. Lecz i to twierdzenie, chociaż jest bliższe, nie w yczerpuje i okre­ ślić nie może w pełni omawianej indywidualności naukowej.

Tadeusza Mikulskiego książki i rozprawy rozpoznać można natychm iast, z jakiegokolwiek one pochodzą okresu, czy z uniw er­ syteckiej młodości z Rodem Zoila i Adam em Czahrowskim, czy pochodzić będzie dany uryw ek z pośmiertnie już publikowanego

Kurdesza nad kurdeszami. Rozpoznać je można na podstawie, któ­

rą w pierwszej chwili chciałoby się sprowadzić do pewnego stylu naukowego czy stylu pisarskiego. Ich autor władał bowiem pol­ szczyzną znakomitą i indywidualną, stąd pokusa podobnego tłu ­ maczenia. Jednakowoż — ażeby użyć jednego z ulubionych cza­

(4)

sowników jego — pokusę tę należy u c h y l i ć , jako nie w ystar­ czającą.

Owszem, ten sty l również, ale nie on jedynie i wyłącznie. Do­ robkowi naukow em u Mikulskiego charakter jednolity i indyw i­ dualny nadaje w wyższym stopniu inna właściwość tego badacza: pew ien w yraźnie opracowany i pow tarzalny sposób argum entacji, kojarzenia m ateriału z domysłem, domysłu z kontrhipotezą, pewien tok przewodu badawczego. Nie nazwaliśmy dotąd podobnego zja­ wiska. W ypada je nazwać p o s t ę p o w a n i e m n a u k o w y m .

M ikulski, niezależnie od jakże w ybitnych walorów obiektyw­ nych jego dorobku historycznoliterackiego, należy do rzędu tw ór­ ców pewnego postępowania naukowego. Jeżeli teoria badania, jeżeli

określona inspiracja teoretyczna daje się przekazać, powtórzyć, a naw et powielić, to postępowanie naukowe tym od nich się różni, że pozostaje właściwością indywidualną. C harakteryzuje jednostkę, a nie metodę. Można oczywiście podpatrywać sekrety i cechy owego postępowania — w przypadku Mikulskiego owe sekrety są szczególnie instruktyw ne i dydaktyczne, zapewne i dlatego był on tak znakom itym nauczycielem stopnia uniwersyteckiego — ale w zasadzie nie można ich powtórzyć w tym stopniu, w jakim powtó­ rzyć można i zastosować wskazówki określonej metody.

Z tak określonym zam iarem pochylam się nad pismami Mikul­ skiego. Możliwie bacznie, uważnie i chłodno naw et należy to uczy­ nić. Po żywym człowieku, po dobrym i ufnym przyjacielu pamięć przechowamy, jego przyjaciele i jego uczniowie. Po historyku lite­ ra tu ry i pisarzu dla tych, co M ikulskiego nie mieli możności znać osobiście, pozostają przede wszystkim teksty. Być może, że po­ dobne ich rozpatrzenie będzie dla nich pomocą w zrozumieniu. Kiedy w przyciemnionym pokoju piszę te słowa, pokoju, który o tej godzinie zdaje się być złożony tylko z książek i półek biblio­ tecznych, sam przychodzi pod pióro ten fragm ent przedmowy do drugiego wydania Spotkań wrocław skich:

z biografii pisarzy polskich, z dokum entów ich życia i twórczości za­ cząłem w ydobywać epizody w rocławskie, w izję miasta, utrwaloną w liście, pam iętniku, korespondencji literackiej i — jego „miejsce na ziem i“, to znaczy — dla m nie — m iejsce w kulturze. Nie potrzebuję do­ dawać: na ziemi i w kulturze polskiej [SW, 1] 1.

1 Dla uniknięcia nadm iernej ilości przypieków głów ne książki T. M i- k u l s k i e g o cytujem y w tekście bezpośrednio, oznaczając je skrótami: RZ = Ród Zoilów. Rzecz z dziejów staropolskiej k rytyki literackiej. K ra­

(5)

W przyciemnionym, rozległym pokoju, zdającym się być tylko z książek, kiedy piszę, ażeby nad tekstam i Tadeusza pochylić się bacznie i chłodno, czuję na sobie jego wzrok. Ten uważny wzrok, który w spojrzeniu podobnym praw ą brew podnosił ku górze, le­ wej i przym rużonej źrenicy kazał spozierać przenikliw ie i czujnie. Jestem pewien, że to spojrzenie nie jest nieprzychylne.

2

Co w postępowaniu naukowym Mikulskiego w ydaje się być najbardziej charakterystyczne i najbardziej trw ałe? Trw ałe w tym znaczeniu, że zarówno np. Ród Zoilów, co K urdesz nad kurde-

szami dostarczają w tym względzie identycznej dokumentacji.

W toku przewodu naukowego w ystarczy mieć przed sobą jasno określony problem, zagadnienie, w ątek myślowy, i problem ten, i w ątek konsekwentnie, aż do w yczerpania całości zagadnienia rozwijać.

Sieroszewski, w yjeżdżając z kraju, był ledw o dw udziestoletnim m ło­ dzieńcem. Powrócił z w ygnania w 36 roku swego żyoia, czyli w doj­ rzałym w ieku męskim. Na zesłaniu syberyjskim u kształtow ała się ostatecznie i zahartow ała osobowość człow ieka, skrystalizow ało się i rozwinęło powołanie pisarza. Sieroszew ski nadal nie przestaje brać udziału w niepodległościow ym ruchu politycznym , ale głównym jego zawodem staje się teraz twórczość lite r a c k a 2.

I tak dalej, w podobnym toku poprawnego w ykładu.

Dla Mikulskiego charakterystyczne jest to, że nie tyle prow a­ dzi on tok wykładu o anonimowym, bezosobistym przedmiocie czy temacie, ile p o d e j m u j e i • p r o w a d z i n a r r a c j ę o p r z e d ­ m i o c i e w y r a ź n i e z i n d y w i d u a l i z o w a n y m , a naw et ożywionym, naw et personifikowanym . N arracja o przedmiocie naukowym, a nie tok wykładu problem u, tak to jeszcze raz po­ wtórzę. Pod piórem Mikulskiego, naw et kiedy kreśli ono proble­ m atykę historycznoliteracką, ogólną, pisarz — jest naprawdę pisarzem, książka — książką, pam iętnik — pam iętnikiem , ba, pio­ senka — piosenką. Zoil odziedziczony przez kulturę europejską po starożytnych jest na pewno postacią bardziej ogólnikową i ano­

ków 1933. — SO = Ze stu diów nad Oświeceniem. Zagadnienia i fakty. W arszawa 1956. — SW = Spotkania w rocła w skie. Wyd. 2, przejrzane i po­ szerzone. Kraków 1954.

2 K. C z a c h o w s k i , W acław Sieroszewski. Życie i twórczość. Lwów 1938, s. 84.

(6)

nim ową aniżeli żyjący jeszcze prezes Polskiej Akademii L iteratu ry dla Kazimierza Czachowskiego, dla mojego pokolenia; w narracji o Zoilu staje się inaczej.

Konieczny jest dłuższy cytat. Przypiski potrzebne dla zrozu­ mienia pewnych zwrotów i cytatów przerzucamy wprost do tekstu, pozostałe pomijamy.

Któż tedy był Zoilus ( Z w tio ę j?

B ył to starożytny sciolus, mędrek pewien, — a przecież, powiedział już Fredro [Przysłowia m ó w potocznych], rzecz „insza mądry, insza m ędrek“ — „tym jedynie znany“ (i „tą jedynie, ale złą światu w sław iony akcją“), że się odważył H om erowi uwłaczać [Chmielowski, Nowe A ten y, D m ochowski, Sztuka ry m o tw ó r c z a ]. Nie znaczy to, by całe życie Zoila m ieściło się w całości w owej przyganie śpiewakowi z Chios. Ale w łaśn ie tej przyganie — powiedzm y od razu — zawdzięcza Zoil n ie­ śm iertelność. Gdyby nie ona, zanotowałyby roczniki starożytnego p iś­ m iennictw a na planie gdzieś czwartym czy piątym, p etitem i kró­ ciutko, że był to retor i sofista, literat rodem z m acedońskiego A m fi- polis, z III w. przed Chr., — i n iew iele ponadto. Lub może nawet w ogóle pom inięto by zoilską personę m ilczeniem , skąpiąc jej słow a wzm ianki.

A tak nie ma chyba p oety, który by nie znał osław ionego im ie­ nia; i b yły czasy, gdy każda książka kończyła się lub zaczynała ukłonem czy pogardliwym m ruknięciem w jego stronę. Dokoła Zoila skupiła się w cale bogata literatura nauk ow a w najrozmaitszych językach. Do­ koła Zoila skupiła się literacka legenda, swoista sław a Herostrata: Zoil jest im ieniem reprezentacyjnym , programem i potęgą. W szystko z po­ w odu owej napaści na Homera. Gdyby nie w ielk i oskarżony, nie w ie ­ d zielibyśm y nic chyba naprawdę o m ałym oskarżycielu. Prokurator zro­ bił karierę na podsądnym. W cieniu rapsoda Iliady przem ycił się do potom ności — słowo bodaj najodpowiedniejsze — krytyk nasz i dekla- mator, istny m ysikrólik pod skrzydłami orła [RZ 11—12].

Oto przecież — n arracja o przedmiocie badania. Powie ktoś może, że łatw iej ją było uczynić narracją personalną, ponieważ chodziło o osobę. Nie sądzę. Bo z rękopisem Opisu obyczajów za

Augusta III Kitowicza podobnie się dzieje. Mikulski opowiada,

a raczej odtwarza, na podstawie wzmianek i cytatów owych czy- telników -erudytów , którzy sięgali w pierwszej poł. XIX stulecia do zapomnianego później rękopisu plebana-pam iętnikarza :

Rękopis K itow icza m iał tutaj [w bibliotece pijarów w W arszawie] liczniejszych czytelników. W ertował go z kolei m łody pijar Fran­ ciszek K saw ery K urow ski, gromadzący m ateriały do dzieła Pam iątki

m iasta W a rszaw y, które dopiero niedawno [rok 1949] poznaliśm y z dru­

ku. Kurowski w yp isał z K itow icza kilka szczegółów dotyczących oby­ czajów w arszaw skich. [...] I pijar cytuje bardzo wyraźnie K itow icza „podług rękopism u“, do którego ma łatw y dostęp w bibliotece domu

(7)

zakonnego (w klasztorze pijarów na Żoliborzu znalazł się Kurow ski w krótce po r. 1820).

I jeszcze jedno zeznanie — dokumentarne — w łańcuchu do­ m niem ań i rekonstrukcji. Józef Żochowski napotkał w r. 1840 w Hi­

storii literatu ry polskiej W iszniewskiego przypisek, który go poruszył:

„Do jakiego rękopisu ks. K itow icza odwołuje się p. G ołębiow ski w k siąż­ ce Lud polski itd., powiedzieć nie umiem — ubolewał W iszniew ski — bo tytu łu nie w ym ienił...“ [...] Tak rozwinęła 9ię przed nami rzadka scen ­ ka bibliofilska: tłum czytelników nad K itow iczem ! [SO 98—99]

Zwróćmy uwagę na pewne szczegóły tej narracji: scenka bi­ bliofilska. Za chwilę, w tym samym studium , pewna notatka Ka­ rola Sienkiewicza — „z r. 1839 cofa nasz film bibliofilski do epoki przedlistopadow ej“ (SO 101). W cytowanym ustępie o Zoilu, gdyby nie zaatakował on Homera, byłby wymieniony tylko petitem , w przypisie zapewne. Kiedy Adam Ważyk cytatą z Trem beckie­ go in k rustuje swój wiersz Lud w ejdzie do śródmieścia — „Nie ma tu żadnej wskazówki uczonej, żadnego przypisu bibliograficz­ nego w rodzaju: »Dobrześ mówił, Trem becki«“ (SO 44). To tylko drobniutka cząstka przykładów. O wniosku z nich za chwilę..

Zoil, a więc osoba, pamiętnik, a więc gatunek, — w narracji o sobie. W pełnym uroku, chyba najpełniejszym uroku z wszy­ stkiego, co Mikulski napisał, studium Kurdesz nad kurdeszam i czytamy (tematem narracji, po żmudnej indagacji bibliologicznej, schodzącej aż dę zestawu ozdobników drukarskich, staje się pieśń biesiadna) :

Tak uzupełniając zatartą m etrykę bibliograficzną druku, pytam y jeszcze o datę w ydania Kurde sza. Bo św iadectw a katalogów z r. 1785 i 1786 m ówią jedynie, że ulotkę „Do Grzegorza Łyszkiew icza“ można było w ów czas kupić w kantorku Drukarni Nadwornej; nic w ięcej! Ale kiedy w ytłoczono ją drukiem? Kiedyż piosenka Łyszkiew icza, w ypra­ sowana starannie, pełna w łożonych do tekstu ozdobników graficz­ nych, w ybiegła żw aw o z ulicy Jezuickiej na rynek Starej Warszawy, zanosząc się w esołością — „Hej, kurdesz nad kurdeszam i“? 3

By nie w racać więcej do pewnej propozycji — spotyka się ją w śród piszących o Mikulskim — odsuńmy ją od razu na bok. Jak ą propozycję? Że ta narracja o przedmiocie badania, tak charakterystyczna dla postępowania naukowego Mikulskiego, ma cechy główne wspólne z esejem. Taki sąd uważam za nieporozu­ mienie. Nawet układając Spotkania wrocławskie Mikulski nie

3 T. M i k u l s k i , „Kurdesz nad ku rdeszam i“. Zagadnienie tekstu i autor­ stwa. P a m i ę t n i k L i t e r a c k i , 1959, z. 1, s. 10.

(8)

układał esejów. Przyrodzonym praw em eseisty jest bowiem pra­ wo domysłu, praw o ryzyka, praw o niesprawdzonej hipotezy, ja ­ ka może się ostoi, może nie ostoi. Mikulski nie był w dziedzinie historii lite ratu ry ryzykującym eseistą, nie porywał się na sądy oraz uogólnienia w yskakujące ponad przedmiot badania w sferę możliwości, lecz był erudytą, z braku kilku cytatów zdolnym studium na długo schować do szuflady.

Powody tego nieporozumienia nietrudno wyjaśnić. Osnowę eseju, nie jego cel, stanowi pewien tok stylistycznej narracji, ko­ jarzenia, zaskakiwania nawet. W stosunku do tem atów histo­ rycznoliterackich M ikulski znakomicie nad takim tokiem panował. Wszystko jednak w tym toku jest ścisłe, dokładne, sprawdzone.

3

Współuczestnicy, w spółaktorzy tej narracji mieszczą się bo­ wiem w w arsztacie historyka literatury. Mieszczą się w tym w a r­ sztacie i dotyczą rzeczywistych problemów, istotnych zagadnień uprawianej dyscypliny naukowej. Ponieważ zamiarem moim jest opis postępowania naukowego, a nie tyle konkretnych proble­ mów badawczych z epoki Oświecenia czy innych okresów histo­ rycznoliterackich, którym i Mikulski się zajmował, przeto w dal­ szym ciągu mowa będzie o właściwościach i cechach tego postę­ powania, oczywista, że w ich Ujęciu całkowicie bliskim w arszta­ towi historyka literatu ry . Nie tyle zaś mowa będzie o samej treści problemów, o samej zawartości naukowej podejmowanych zagadnień.

Do rozwiązania problem u naukowego można dążyć w sposób co najm niej dwojaki. Albo przed oczyma czytelnika zam kniętym mając ten cały zestaw wątpliwości i poszukiwań, który zawsze towarzyszy owemu dążeniu do rozwiązania. Albo też można dążyć odsłaniając czytelnikowi wszystkie podobne wątpliwości, pytania, uboczne a poniechane możliwości.

N arracja naukowa upraw iana przez Mikulskiego odsłania — celowo, świadomie i z naciskiem odsłania wszystkie towarzyszące szukaniu pytania oraz wątpliwości. Nie dlatego, ażeby au tor był niepewny i nie wiedział, ku czemu dąży, ażeby dopiero w ciągu drogi dowiadywał się o swoim właściwym celu, lecz dlatego, po­ nieważ autor cały czas prowadzi z czytelnikiem grę otw artą. S taje na punkcie jego wiedzy o badanym przedmiocie, wiedzy w yni­ kającej z gromadzonych i rozkładanych przed nim argum entów ,

(9)

i przede wszystkim na tak założonej podstawie stara się rozumo­ wać wspólnie dalej, budować następne ogniwo dowodu.

Wszystkie stronice narracji o pierw odruku Kurdesza nad

kurdeszam i należałoby tutaj zacytować jako przykład klasyczny

i typowy. Bodaj te ustępy:

Znał ten druk i zanotował w Bibliografii polskiej Karol Estreicher. Ale uczynił to nie pod hasłem tytułow ym KURDESZ (jak z reguły po­ stępow ał przy dziełach anonim owych), ani pod nazwiskami kilku m o­ żliw ych autorów, którym przypisywano w łasność bezimiennej p iosen ­ ki. W zgodzie z innym swoim obyczajem bibliograficznym Estreicher pom ieścił Kurdesza pod nazw iskiem adresata, odbiorcy tekstu. B ył nim Grzegorz Łyszkiewioz, prezydent m iasta Starej W arszawy. Nikomu jednak z historyków literatury nie przyszło na m yśl, by szukać K u r ­

desza pod hasłem GRZEGORZ ŁYSZKIEWICZ, chociaż już Magier (a za

nim Wójcicki) znali związek łączący piosenkę z rodziną w arszaw ską Łyszkiewiczów.

Pozycja literacka, tak przem yślnie, jakkolw iek przypadkowo, ukry­ ta, m ogła się ujaw nić przy sposobności system atycznej kw erendy b i­ bliograficznej, po prostu — kartkowania Bibliografii polskiej. W łaśnie w toku prac nad indeksem drukarzy w. XV —XVIII, prowadzonych w Dziale Starych Druków B iblioteki Narodowej w W arszawie, K azi­ m ierz Budzyk w ytropił i w skazał mi w r. 1943, pod hasłem ŁYSZKIE­ WICZ GRZEGORZ, zam askowany doskonale pierwodruk K u r d e s z a 4.

Na skutek zniszczeń okupacyjnych i pożaru W arszawy giną i płoną odnalezione egzemplarze* pierwodruku, płoną m ateriały autora i szkic rozprawy. Po wojnie — ponowne szukanie pierwo­ druku, ponowne jego znalezisko. N arracja rozpoczyna się od po­ czątku, tym razem nad egzemplarzami leżącymi przed Mikul­ skim:

Pierwodruk K urdesza nie daje żadnych w skazów ek co do osoby autora, co do m iejsca drukarni i roku wydania. Jest to druk anonim o­ w y w ielorako — pod w zględem autorstwa, typografii, chronologii. Tym uważniej patrzym y na w ygląd zewnętrzny druku, by odgadnąć tajem ni­ cę jego powstania. Bibliografia nie jest sztuką rozwiązywania zagadek literackich, tylko techniką naukową zdyscyplinowaną, mającą swoje źródła pomocnicze i m ożliwości rozwiązywania bezbłędnie m ateriału typograficznego.

Ulotka K u rde sz nad kurdeszam i stanow i ozdobny druk bibliofilski, rozmieszczony ze sm akiem graficznym , na stronach nlb. 1—4, powstałych ze złożenia jednej składki arkusza in octavo, bez osobnej karty tytu­ łow ej. [...]

(10)

Gdy patrzym y a a oba dochowane egzem plarze druku [...], spostrze­ gam y od razu: to nie są egzem plarze należące do tego samego n ak ła d u 5.

I następuje próba odczytania proweniencji druku, prowadzo­ na w edle wskazań K azim ierza Piekarskiego. Urywamy. Powie ktoś bowiem, że przytoczony przykład był zbyt szczególny: narrację wprowadzoną w miejsce anonimowego wykładu ułatw iały i dram atyzow ały niezwykłe przypadki obranego tem atu, w ojenne zniszczenia, ponowny ślad odnaleziony i tak dalej.

Postępow anie podobne znajdujem y także tam, gdzie nie ma okoliczności tak rzadko spotykaną ram ę nadających w ydarze­ niom naukowym. W eźmy przykład inny: listy Kniaźnina. Do­ chowało się ich tak niewiele. Początek studium na ten tem at to przede wszystkim zestaw wątpliwości, zestaw możliwych powo­ dów tego stanu rzeczy:

Biograf K niaźnina napotyka trudności bardzo różnego rodzaju. Wśród nich zastanaw ia zupełnie szczególna sytuacja źródłowa: niem al zupeł­ nie nie m am y listów Kniaźnina. Czy nie przechow ały ich biblioteki, w których znalazły się w tak w ielkiej liczbie rękopisy literackie z cza­ só w Stanisław a A ugusta? Doszła w szakże do nas i domaga się p ub li­ kacji bogata i w ażna korespondencja Naruszewicza, Krasickiego, Trem­ beckiego. Są to pisarze królew skiego koła, n aw ykli do pióra, powiązani

ze w spółczesnością gęstą siecią stosunków, oficjalnych i litera c­ kich. A le naw et K arpiński, „współpowietnik“ Kniaźnina w poezji, zo­ sta w ił po sobie dość liczną korespondencję, która dorów nywa zapew ne sw oim i rozm iaram i i znaczeniem pam iętnikow i autora. Może w ięc Kniaźnin nie p isyw ał listów lub pisał ich znacznie mniej niż ktokolw iek in n y z poetów epoki? Taką w łaśnie sugestię zawiera list Kniaźnina do L udw ika K ropińskiego z r. 1793, gdzie można czytać na sam ym początku: „spodziewam się po Twojej dobroci, mój dobry, mój luby, mój słodki Muz kochanku, że tak nierychły odpis przebaczysz znajo­ mej opieszałości...“ [SO, 259].

A utor doskonale wie, ku czemu dąży, rów nie dobrze wie, jakie przebywa w w ędrówce okolice, lecz stale p unkty przebytej drogi oznacza i czytelnikowi okazuje. Dwie są bowiem tow arzy­ szki odbywanej przez niego wędrówki: ERUDYCJA i DYDAK­ TYKA. Dowodu nie potrzeba, ażeby przekonać, że M ikulski był eru d y tą rzadko spotykanym . E rudytą zarówno w zakresie n a j­ bliższej m u epoki, polskiego Oświecenia, jak erudytą w ogóle, czytelnikiem w ybrednym i w ytraw nym . Rzecz główna w tym, czemu ta erudycja służyła.

5 T am że, s. 5.

(11)

W Rodzie Zoilów ta erudycja bywa, że służy jeszcze tem pera­ mentowi młodego badacza, który przed oczyma zdumionego w i­ dza tasuje, rozkłada, błyskawicznie i trochę po prestidigitatorsku, trzym aną w ręku talię fiszek. Proszę przeczytać wywód łańcu­ chowy (RZ, 44—49), z samych cytat i nazwisk złożony, a doty­ czący propozycji składanych Zoilowi, ażeby sam w ziął się do pióra: „o papir tak łacno, Pisz lepij“. Ten je st zalążek całego łańcucha.

Później z reguły erudycja zostaje wtopiona w sam tok n a rra ­ cji. S taje się niekiedy dostrzegalną tylko dla fachowca. Cytow any przed chwilą ustęp o listach Kniaźnina nie zawiera ani jednego przypisu, nie przynosi ani jednej sygnatury archiw alnej. Trzeba było jednak panować, bodaj w przybliżeniu, nad całością nie- w ydanej na ogół puścizny epistolam ej pisarzy stanisławowskich, ażeby go móc w sposób odpowiedzialny sformułować. Z charakte­ rystyczną dla Mikulskiego ostrożnością: „dość liczna“ — „do­ rów nyw a zapewne“ .

Na ogół jednak ta erudycja jest bardzo dostrzegalna, i to nie tylko z przyczyny, z której działania M ikulski dobrze sobie zda­ w ał sprawę: k u lt faktu. N aw et k u lt m ikrofaktu. Spójrzmy, na jakie śledztwo faktograficzne zostaje wzięty Kitowicz jako pa- m iętnikarz:

Oto blok koszar budowanych w W arszawie przez Augusta Czarto­ ryskiego „w końcu zachodnim — m ówi K itow icz — prowadzącym do B ielan“ (s. 355). I już wyprowadza z tych koszar buńczuczny oddział gwardii na w artę, w kierunku kościoła Dominikanów. Dajm y notatkę, że to koszary „nad Zdrojami“, przy ul. Zakroczym skiej. Czy to potrzeb­ ne? Chyba tak, jeśli naw et Pola Gojawiczyńska, powieściopisarka S to ­

licy, uważa sąsiedni kościół dominikański św. Jacka i Dom inikanów za

d w a kościoły...

Jak topografia i turystyk a K itowicza w ym aga konfrontacji z t e ­ renem , tak jego erudycja naukowa i literacka w ym aga konfrontacji z biblioteką. Ten w span iały obserwator życia czyta, gustuje w k siąż­ kach i pew ne echa tej lektury przenikają do jego dzieła. Cytuje „Bark- lajusza“ (s. 16), Tacyta (s. 571). A le chcielibyśm y w ied zieć, jak cy­ tu je, czy dokładnie, za czyim pośrednictwem . Bo gdy np. pochwali się przed czytelnikiem w ierszem łacińskim „na jakiegoś Pontyka“, w yn o­ tuje jego początek i da naw et w cale zgrabny (czy w łasny?) przekład polski, ale poplącze szpetnie autora: „nie w iem który — czy Horacy- jusz, czy M arcyjalisz“ (s. 481). Otóż ani H oracy, ani M arcjalis, ktoś inny, kogo w skaże, być może, filolog klasyczny [SO, 126— 127].

Erudycja jest bardzo dostrzegalna także z innej przyczyny: ze względu na drugą stałą towarzyszkę postępowania naukowego

(12)

Mikulskiego. Pisząc z dużej litery, nazwaliśmy ją — DYDAK­ TYKĄ. Chodzi po prostu o to, że Mikulski dlatego też odsłania swój w arsztat naukowy, ujaw nia prowadzone zabiegi badawcze, ponieważ jest świadom dydaktycznych w artości takiego postępo­ wania. D ydaktycznych na stopniu uniwersyteckim, wobec p ra­ cownika naukowego, szczególnie młodszego, którem u tym spo­ sobem odsłaniane zostają drogi prowadzące do osiągnięcia w y­ niku naukowego. Dróg takich można się uczyć na każdym, skom­ ponowanym właściwie i jasno prowadzącym wykład studium , to praw da. Szczególny d ar dydaktyczny Mikulskiego na tym po­ lega, że w łaśnie w skazuje on na miejsca i węzły myślowe bądź m ateriałowe, których przyswojenie jest pouczające.

Chciałbym to dokładniej określić. Istnieją badacze, którzy jeszcze nie zdołali powiedzieć, o co im chodzi i jakie jest ich stanowisko, a już o trębują swoje przyszłe zwycięstwo. Już pognę­

biają przeciw ników we w stępnym przeglądzie stanu badań.

W szystko w m niem aniu, że tym sposobem, poprzez jaskraw e w yostrzenie w łasnego stanowiska, będą pouczający, będą dydak­ tyczni. M ikulski upraw iał inną dydaktykę postępowania nauko­ wego. On nie o tręb u je zwycięstwa, lecz — by m etaforę muzyczną doprowadzić do końca — pokazuje, gdzie znajdował n u ty do w łasnej melodii. W jak nieoczekiwanych miejscach dają się one napotkać. Jak przeto trzeba być czujnym i uważnym w postępo­ w aniu naukow ym , w gromadzeniu m ateriałów i możliwości.

C ytaty popierające tę część mojego wywodu nie mogą być efektow ne. Te nuty rozproszone są w e wszystkich tekstach Mi­ kulskiego, tam się słyszeć dają swoim nieustannym akom pania­ m entem . W skazującym ścieżki do erudycji, drogi do niespodzian­ ki i nowego faktu.

Traf bibliograficzny (ściślej mówiąc: kontrola przypisów w m ono­ grafii Pierre Martino, L ’Orient dans la littérature française au X V I I

et X V III siècle, Paris 1906) spraw ił, że autorowi tej rozprawy w padła

w ręce zapom niana książeczka: Louis Edme Billardon de Sauvigny,

Apologues orientaux dédiés à Monseigneur le Dauphin, Paris 1764

(egzem plarz B ibliothèque Nationale w Paryżu, sygn. Y2 265602). Zbiór bajek Billardona de Sauvigny, który dzisiaj led w ie zasłużył na notę petitow ą erudyty, m iał dość rozległy zasięg w w iek u X VIII, o czym może św iadczyć inny egzem plarz Apologues orientaux, w B ibliotece Narodowej w W arszawie (z rew indykacji leningradzkiej, spalony w r. 1944 w czasie pożaru Biblioteki Krasińskich) [SO, 192].

D rugi przykład. Wśród rozproszonych rękopisów Biblioteki C zartoryskich Mikulski odnajduje kartkę z arią Bardosa z K ra­

(13)

kowiaków i górali, zaopatrzoną w notatkę: „Pieśń, k tu rą [!] Bo­

gusławski śpiewał na operze K rakow iaków “. D ukt pisma pozwa­ la natychm iast rozpoznać K arpińskiego jako autora notatki, czas

przeszły ś p i e w a ł także się staje podstawą filologicznego

i chrońologizującego domysłu („musiało upłynąć już w iele la t od prem iery Krakowiaków i górali 1 m arca 1794 r .“ ; SO, 457). A sama kartka?

Teraz kartka z piosenkam i Bardosa ukazuje się przed czytelnikiem w nowym św ietle: należała do Franciszka Karpińskiego, stanowi frag­ m ent jego archiwum w kolonii białow ieskiej (jak zresztą kilka jeszcze innych dokum entów literackich zebranych z przypadkowej rozsypki w rkpsie Czartoryskich ew. XVII/1947). Przy tym łatw o zrekonstruować Okoliczności, w jakich notatka powstała: K arpiński przeglądał ku sch ył­ k ow i życia, dla rozrywki starości, swoje papiery dom owe i opatrywał je napisam i w yjaśniającym i (obserwujemy ten zwyczaj także na pozo­ stałych strzępach archiwum). B yła to zapew ne próba uporządkowania bogatych archiwaliów, narosłych przez kilkadziesiąt lat życia — przed śmiercią. Dla badacza K r a k o w ia k ó w i górali przybyw a w ten sposób ciekawa w skazów ka co do kolportażu piosenek Bogusław skiego, które z kołczanów literackich stolicy w yla ty w a ły n a kraj, w szerokim zasięgu oddziaływania ideologicznego. A le kto z korespondentów K arpińskie­ go, jaką drogą zaniósł mu do puszczy, pocztą białow ieską na Szczu­ czyn, aryjkę Bardosa — tego już nie zgadniem y [SO, 456].

Jeżeli uporządkować i w ciągu logicznym przedstaw ić postę­ powanie naukow e Mikulskiego, przem ieszane i wielorakie, jak w każdym żywym ujęciu, elem enty upraw ianej przez niego n ar­ racji naukowej, chyba w ten właśnie ciąg się one układają. W ar­ sztat, gromadzenie dowodów, hipotez i założeń, zostaje obnażony. W idniejąca jaw nie czy utajona erudycja służą również tem u ce­ lowi. Służą także dydaktycznem u celowi postępowania: wydo­ bywaniu sensu i postaci z powodzi szczegółów, jasnem u rozróżnia­ niu dowodu od hipotezy, możliwości od pewnika, inform acji nie­ osiągalnej od inform acji pewnej. „Tego już nie zgadniemy...“

Do jakiego zaś wspólnego celu prowadzi całość tych zabiegów charakterystycznych dla postępowania naukowego Mikulskiego? Przypom nijm y, że jego narracja jest zawsze narracją o kon­ kretnym przedmiocie — postać, rękopis, pieśń. Prowadzi do swoi­ stego portretu.

„Portret“ — ulubione słowo i koncepcja pisarska Tadeusza M ikul­ skiego. Lubił ten gatunek pisarski i doskonalił go od pierwszych w iększych prac (A d a m Czahrowski. Portret literacki) do niedokończo­ n ego już ostatniego portretu Księcia Biskupa W arm ińskiego. [...] Nauko­

(14)

w iec podszeptuje tu rozwiązania literackie pisarzowi. Rzecz gruntowna jest p raw d ziw ie zajmująca, jeśli jest gruntow na nie w yłącznie w za­ kresie w ykorzystanych źródeł, ale także w ambicji odtworzenia ludz­ kiej praw dy i klim atu epoki, jakiej dotyczy. To jest w łaśnie „portret“ człowieka: prawdziwy, gdzie pozwalają źródła, a prawdopodobny, gdzie źródła m ilczą, a ciekawość ludzka domaga się uzupełnienia, jakiejś hum anistycznej interpretacji losu, ogólniejszej r e fle k sji6.

To prawda. Lecz praw da trochę zbyt wąska: w dorobku Mi­ kulskiego dotyczy ona bowiem przede wszystkim Spotkań w ro­

cławskich. Weźmy ponadto taki przykład — studia oświeceniowe

Mikulskiego, ich różnolity zespół, a książka Wacława Borowego

O poezji polskiej w w ieku X V III. Jej właściwy ty tu ł winien prze­

cież opiewać: „O poetach polskich w wieku X V III“, jest ona bo­ wiem wyłącznie galerią portretów literackich, traktow anych jed­ nostkowo i personalnie.

Czy zmierzam ku zaprzeczeniu tezy o M ikulskim jako twórcy portretu literackiego? Zmierzam ku jej rozszerzeniu. N arracja naukowa i postępowanie badawcze Mikulskiego, tak jak usiłujem y je przedstawić, posiada jako model i do odtworzenia zindywidua­ lizowanego modelu zmierza nie tylko wobec postaci, nie tylko wobec 'osoby. Dawał on natom iast — portrety zagadnień, p ortrety książek, rękopisów, wszelkich tem atów branych na w arsztat. Czynił to nie z przyczyny związków z idiograficzną metodą ba­ dań literackich — jak zawsze, tak i tutaj był po prostu p rak ty ­ kiem. Twórca portretu, lecz portretu rozciągnionego poza wzory

żyw e, portretu ożywiającego i indywidualizującego każdy przedmiot

badany, p ortretu czynionego czułą kreską i uważnym dotknięciem pędzla — tak chyba odczytać się daje wspólny cel zabiegów nau­ kowych Tadeusza Mikulskiego.

Pomińmy, o kogo w tym wypadku konkretnie chodzi. Gdy bowiem to nastąpi, zdanie przytoczone chyba najlepiej charakte­ ryzuje tę główną część postępowania naukowego Mikulskiego:

Gdy tak przem awiają [...] zarówno m otyw y ogólniejsze, jak dro­ biazgi kulturalne, warto w yłow ić tę postać z petitu Orgelbranda i od­ syłaczy Estreichera [SO, 266]7.

* Cz. H e r n a s , Uliczka Tadeusza Mikulskiego. W: Rocznik w r o c ła w ­

ski. T. 2. W rocław 1959, s. 8.

7 Z om ówień poszczególnych dzieł M i k u l s k i e g o cechy jego p ostę­ powania naukowego chyba najlepiej określa J. G a w a ł k i e w i c z (Studia

oświeceniowe Tadeusza Mikulskiego. Ż y c i e L i t e r a c k i e , 1957, nr 26) na przykładzie studium Z historii i źródeł Kitowicza: „ogromna, celowo w y ­

(15)

4

Dnia 26 października 1824 r. Józef K alasanty Szaniaw ski położył na rękopisie Fryderyka Skarbka Podróż bez celu słow a przyzwalające „Wolno drukować“. Uczynił to bez zapału, od dawna niechętny auto­ rowi. Patrząc na te dw a zeszyty, które za chw ilę m iały odejść do drukarni N atana Glücksberga, cenzor Szaniaw ski szukał przyczyny do grym asów. Bohater książki? Jak się nazyw a bohater książki? N ie w ie ­ dział.

Wprawdzie sługa Paw eł, który tow arzyszy P odróży bez celu, oby­ czajem starej kom edii powiedział pannie garderobianej, „jak się [jego] Pan nazyw a“. A le panna garderobiana, inaczej niż w teatrze, przecho­ w ała to w sekrecie. Później i sam bohater „prześlabizował w yraźnie“ swoje nazw isko przed mężem M atyldy, ufając jeszcze, że to się na co przyda w rom ansie, który zawiązywał. A le czytelnik nie usłyszał tego głoskowania. I cenzor Szaniawski, gdy porządkował wrażenia z uważnej lektury, im ię bohatera tej dosyć dziwnej książki poznał z peryfrazy, „iż podobny do Yoryka“ [SW, 57].

Tak się rozpoczyna jedno ze spotkań wrocławskich. Gdyby identycznym, co w dwu zacytowanych ustępach, sposobem pro­ wadzić rzecz dalej, powstanie nowela. W prawdzie o temacie i w ątku erudycyjnym , dla smakoszów, ale zawsze nowela. Bo po­ przez jej dwa ustępy istniał już bohater, cenzor kończący lekturę m anuskryptu, w ydarzenie osadzone było tak w swoim fikcyjnym, nowelistycznym czasie, jak w czasie rzeczywistym. Autor tej za­ powiedzi nie dotrzym uje, chociaż tak zwykł nieraz rozpoczynać, tak zwykł też kończyć. Oto Niemcewicz opuszcza Wrocław:

Już nazajutrz, z głow ą pełną wrażeń, N iem cew icz jechał w dalszą drogę. Ranek nie zachęcał do wyjazdu: poeta zapam iętał jego „deszcz i zimno“. Pan ursynowski okręcił się burką w okół, u żalił na kapryś- ność pogody [SW, 56].

Rozpoczyna Mikulski, kończy, w trąca wreszcie w wywodzie nie przynależnym do gatunku spotkań. O K arpińskim :

Ręka starego pisarza, k t u r y — chciałoby się napisać jak w Karpi­ nie — stracił już panowanie nad piórem i zarzucił pod ciężarem w ieku korzystyw ana erudycja, precyzja w odczytyw aniu tek stu literackiego i do­ kum entu, w yraźne nazyw anie hipotez i poszlak hipotezam i i poszlakami, ostrożność w form ułow aniu tez, reagow anie na w szystk ie w arstw y bada­ nego dzieła (filologiczną, ideologiczną i estetyczną), um iejętność prowadze­ nia w yw odu duktem logicznie jasnym, piórem lekkim (przy Kitowiczu — w w ielu partiach uroczo gawędziarskim), językiem czystym , ustrzeżonym szczęśliw ie od m nóstwa słów w czorajszego żargonu historycznoliterackiego“.

(16)

przyzw yczajenie dawnej kaligrafii. [...] Może siedział nad tą kartką, ze swoją sław ną gitarą angielską, i płakał [SO, 456, 458].

Mikulski um iał pisać. To nie tylko kwestia czystej, nie skażo­ nej dziwactwem term inologicznym polszczyzny. Umiał on pisać w znaczeniu o wiele wyższym. Przeciwstawiałem się uprzednio sądowi, jakoby był on eseistą w sensie pełnej konstrukcji in te­ lektualnej tego gatunku. Na podobne ryzyko był Mikulski zbyt ostrożny i zanadto kochał fakt sprawdzony, niewątpliwy. A jed­ nak pozostawił w swojej puściźnie Spotkania wrocławskie! Ty- lekroć w kraczające w granice eseju, że trzeba ponownie zapytać: czy wspomniane przeciwstawienie było słuszne?

W granicach uroków stylu, w linii samego d u ktu pióra, w za­ kresie tak pomocnej mu erudycji, kiedy podała mu ona swo­ bodniejszą dokum entację, kiedy pozwoliła na nieoczekiwane kon­ frontacje, M ikulski posługiwał się znakomicie piórem eseisty. O urokach stylu, o uchu w rażliw ym na frazę pisarską znamienną dla określonej epoki — za chwilę, poniżej. Erudycja w służbie eseistycznej, swobodnej i w ielokierunkowej, to takie np. ciągi stronic jak zakończenie Kurdesza nad kurdeszam i czy w stępne stronice Studiów nad Oświeceniem w latach 1945— 1955 (SO, 43—46), złożone z Trembeckiego, Koźmiana, Ważyka, Jastruna. E rudycja taka polega również na um iejętności wprowadzenia cy­ ta tu dalekiego z pozoru od traktowanego przedm iotu, wprowadze­ nia w sąd o owym przedmiocie. Mikulski jest doskonałym m aj­ strem cytatu narracyjnego, na pozór pobocznego, takiego cytatu, którego m istrzem był Wacław Borowy.

P rzew in ęły się przed nami różne epizody zoilow ej kampanii. S ły ­ szeliśm y słow a pełne zaciekłości, goryczy, poczucia niesłusznej k rzyw ­ dy. Słyszeliśm y obelgi i moralizowania. K lątw y i polem ikę bardziej rze­ czową, spokojną. Brakło tylko tonu istotnego lekceważenia przeciwnika. Brakło tej dumnej postawy duchowej, o którą wsparty Michał A nioł m ów ił o sw ych wrogach: „Nie warto ich zwalczać, gdyż zw ycięstw o nad nimi nie ma najm niejszego znaczenia“ [RZ, 49].

K werenda źródłowa do w ielkiej epoki trw a i długo jeszcze pozo­ stanie niezakończona. Pragnęliśm y ukazać jej stan bieżący, jej rozle­ głość m ateriałow ą, nade w szystko jej przydatność w w arsztacie. Jakże to pow iedział Tom asz Mann? „Nie lękając się ściągnąć na siebie za­ rzutu pedanterii, skłaniam y się raczej ku poglądowi, że prawdziwie zajmującą jest rzecz gruntow na“ [SO, 8].

Zdaję sobie sprawę, że za chwilę popełnię przestępstw o biblio­ graficzne. Bibliofilski tomik, po k tó ry sięgam, nosi bowiem za­

(17)

strzeżenie: „praw o przedruków i cytowania wzbronione“. Są­ dzę przecież, że w okoliczności, w jakiej popełniam owo prze­ stępstwo, będzie m i wybaczone przez wydawcę i współuczestni­ ków, uczniów i przyjaciół Tadeusza, w idniejących w „Biblioteki Jana z Bogumina K uglina tomie X II“. Ten uroczy druczek ofia­ row any był Tadeuszowi Mikulskiemu na dwudziestopięciolecie Jego pracy naukowej i dzień im ienin — 28 października 1955. Dzień przem ienił się w noc i jej długie godziny na przesłoniętej dzikim winem, wchodzącej w pokój oszklonej werandzie, w oświe­ tlony pokój i w gęstą noc wnikającej zarazem werandzie.

Sięgam po to wydawnictwo Spółdzielni W ydawniczej „Tadeum

laudamus“, by zaczerpnąć cytatę. Mówiącą o słuchu stylistycznym

Mikulskiego, w tej cytacie nastawionym na najbliższe jego pióru Oświecenie i jego dukt słowny. Figlacki, im ię znaczące, jak w y­ pada w tej epoce, taki list podszepnął w owym zbiorze M ikulskie­ mu, datując go: De Świeradów alias Wieniec, 23 Febr. 1953.

Początek listu:

Mości Panie Monitor!

Przyjechałem do miasteczka W ieniec niegdyś zwanego, a to z przy­ czyny lasów św ierkow ych, praw dziw ie w ieńcem m iasteczko otaczają­ cych. Gdym zapytał starego osadnika, jaka dziś denom inacja m iasteczka, eksiplikował m i obszernie, że zowie się teraz z łaski JPana Taszyckiego z Akadem ii Krakowskiej Świeradów. Pytałem , czy to z powodu radu, którym cała aura jest tutaj napełniona. Eksplikował m i przeto, że to od św. Świerada, ale co by to był za Świerad, k ied y żyw ota dokonał i dlaczego m iasteczko całe po śm ierci dostał, tego już rekognoskowaó nie mogłem. Może by w iedział J. X. A lbertrandy, bibliotekarz J. K. Mci, k tóry m onum enta m edii aevi przeglądał. A le nie w iem , czy by J. X. A lbertrandy przyznał za słuszne takie m ianow anie Świeradowa.

Nie tylko o to mi chodzi, ażeby pokazać, że żartobliw y pastiche stylistyczny leżał również w zasięgu możliwości pisarskich Mi­ kulskiego. Chodzi mi o to, ażeby zwrócić uwagę, co pozostaje, kiedy tonację żartu odjąć. Pozostaje ta sama m ateria uw rażli­ wienia stylistycznego na podniety „miejsca na ziem i“ jako m iej­ sca stylów, języka, kultury, którą czytamy w słowach: „Już przebijają przez k arty Glücksberga wysokie wieże W rocławia“ (SW, 62). Ta sama m ateria, co w sytuacji, kiedy zacytowawszy drezdeński list Słowackiego, sam Mikulski ciągnie dalej:

m iałem tylko tę przyjemność, że m ieszkałem w zupełnie staro­ żytnej kamienicy, której dachy w yższe są niż trzypiętrowe ściany, a pod dachami pieje kogut i krzyczą k oty“.

(18)

Nie zostało dziś nic z tego wspom nienia. H otel „Pod Złotą Gęsią“ przy u licy Junkerstrasse (Ofiar Oświęcimskich) 27/29, zburzony przez w ojnę, w ypalony pożarem, nie skryje już pod dachem żadnego żyw ego stworzenia. Tylko na wysokości drugiego piętra w r. 1945 trzymał się jeszcze m uru duży ptak pozłacany, z ułamanym skrzydłem , godło go­ spody. Koguty zm ilkły w ruinach, nie płoszą snu nikomu [SW, 121].

Gdy po tym dłuższym czy krótszym, bogatym czy nijakim zdaniu, którym jest życie każdego z nas, położona zostaje kropka wiekuista, i zdanie nieodwołalnie się kończy, zaw arte w nim i pomieszczone w yrazy otrzym ują nagle swoje miejsce właściwe i ostateczne. Zdawały się być zagajeniem ciągu dalszego, nagle się okazują niedaleko przed kropką, i już przed nią na zawsze. O tw ieram ponownie Ze studiów nad Oświeceniem, przedmowę do tego zbioru.

S krupulatny jak zawsze Mikulski położył pod tekstem przed­ mowy dokładną .datę: „W rocław — Oporów, 26 lutego 1956“. W yobrażamy go *sobie w gabinecie na pięterku, z oknem wycho­ dzącym na ogród. „Ciem ny profil góry śląskiej“, profil Sobótki — sady i domy okoliczne czynią niewidocznym naw et przy dzisiej­ szej jasnej pogodzie. Przedw ieczorny przymrozek ścina kałuże, które słońce uczyniło na ścieżkach. K ryjące róże pałuby sło­ miane fioletowieją, gałęzie drzew opryskane są strzępkam i pur­ pury. Już idzie ku wiośnie. Tadeusz zdjął okulary i przetarł zmę­ czone oczy. Zapala światło. Chrząknął i pisze znów. Nie wie, co czyni w tej chwili i nigdy wiedzieć nie będzie: pisze swój te ­ stam ent naukowy. Pismem czytelnym , złożonym z drobnych lite­ rek; tajona niecierpliwość na ogół ściera z tych literek kreski nad ł, kropki nad i. Spojrzał za okno i kładzie datę, jak by ją wziął z dzisiejszej pogody.

„Zagadnienia i fa k ty “. Ta programowa form uła przeciw staw ia się z całą św iadom ością w szystk im pokusom łatw ej i nie zawsze trw ałej interpretacji literackiej. N a każdej karcie tego zbioru znajdzie uw ażny czytelnik m ocne i żarliw e przekonanie, że dopiero m ożliwie bezbłędne odczytanie źródła, m ożliw ie precyzyjne rozpoznanie faktu historyczno­ literackiego prowadzi do poprawnego i trw ałego uogólnienia. Dla tego celu warto, jak sądzę, schylić się po dokument literacki w bibliotece, w yprostow ać zygzak w biografii pisarza, w yjaśnić podstaw owe niepo­ rozumienie jego bibliografii, przeprowadzić dokumentarną dyskusję o chronologii dzieła. [...]

Faktografia! — w ykrzyknie ktoś pogardliwie. N ie będzie to pogarda uzasadniona. [...] Dla nas fakt literacki zaczyna i s t n i e ć dopiero wówczas, gdy, nie poprzestając na sam ym stw ierdzeniu, pochw ycim y

(19)

jego związki w spółczesne i to trudno zazwyczaj uchw ytne otoczę rze­ czyw istości historycznej, które decyduje o charakterze i znaczeniu w y ­ darzenia literackiego [SO, 6—7].

Ten niezamierzony testam ent daleki jest od szumnych zapo­ wiedzi i pośpiesznych uogólnień. Taką bowiem była istota po­ staw y badawczej i metoda postępowania naukowego Mikulskiego. Zaś całe rozważania niniejsze, w świetle owego testam entu czy­ tane i oglądane, to nic innego, jak potw ierdzenie jego prawdy, noszonej w świadomości Tadeusza Mikulskiego w sposób m ądry i nienaganny.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Zieliński skupiał się na historii idei, poszukiwał podstaw światopoglądu starożytnych, natomiast Łosiewa interesowała historia ducha 9 – obaj pragnęli dotrzeć do

Bieg tego terminu rozpoczyna się od daty wydania postanowienia o zwolnieniu opiekuna z opieki, jeżeli sąd opiekuńczy zastrzegł, że opiekun nie będzie prowadził

Powstaje więc pytanie, w jaki sposób na gruncie obowiązujących przepisów prawa możliwe jest przeprowadzenie sprzedaży udziału we współwłasności, biorąc pod

Otworzył ją dopiero w roku 1946 po zwolnieniu się z Tymczasowego Zarządu Państwowego przy Urzędzie Pełnomocnika Rządu na Pomorze Zachodnie, przy czym

„Obchodzony w roku obecnym przez Zrzeszenie Prawników Polskich jubileusz trzydziestolecia istnienia daje Naczelnej Radzie Adwokackiej dobrą okazję do wyrażenia tej

Autor — jak stwierdzają recenzenci — nie ograniczył się do przestudiowania literatury karnistycznej i kryminologicznej oraz do badań empirycznych i statys-

O 7-ej biją wszystkie dzwony, organista śpiewa godzinki, potem jutrznia, następnie lud z organistą śpiewa różaniec, w czasie różańca msza czytana, aspersja, procesja,

A naprzód duszę moją krwią Chrystusa Pana odkupioną w Rany Jego Najświętsze polecam żebrząc miłosierdzia jego Najświętsze- go przez skutek Najdroższej Męki Jego,