lo » Pizy!ac'.6l Nauk w prieaiySlu.
Wydawnictwo M. ARCTA w Warszawie
► * ■■
y \ , * y f c . KSIĄŻKI DLA WSZYSTKICH
ca
!Viicl;i©jSźa\w
JAN ŚNIADECKI
ŻYCIE I DZIEŁA
napisał
S łm ii^ I a w a&z&o&owa k i.
NAKŁADEM I DRUKIEM M. ARCTA 19 0 4
4o3BOJieHO IJeH3ypoio. r - , BapmaBa, 3 MapTa 1903 ro^a.
■ ł w n a .
K.Wdj®/ 3W8
T»w.
PRZEDMOWA.
Mierzył osnowę dni swoich na paśmie korzyści publicznych.
Największą tro s k ą wszystkich tych, którzy dla rozw oju i przyszłości naszego społeczeństw a p racu ją, po
winno być w yrobienie lub raczej w skrzeszenie zanikłego u nas zupełnie praw ie poczucia ciągłości cyw ilizacyj
nej. P o d poczuciem takiej ciągłości rozum iem prześw iadczenie, że w szyst
kie prace dla dobra ogółu dokonyw a
ne, są tylko dalszym ciągiem p rac po
koleń poprzedzających i przygotow a
niem do p rac y tych, co m ają n a dejść dopiero. Poczucie takie i p rz e świadczenie istniało niew ątpliw ie nie
gdyś, gdyż bez niego nie może być mowy o cywilizacji narodow ej, a taka b yła kiedyś naszym udziałem . Dziś może istnieją jeszcze szczątki tego prześw iadczenia u ludzi, szczegól
niej przez n atu rę obdarow anych. Po większej części jednak jesteśm y liśćmi oderw anym i od drzew a, okrucham i pyłu, m iotanego przez wszystkie wi
chry; prace nasze są w naszych oczach tylko bezcelowemi rucham i liścia, k tó r y wie, że rósł kiedyś na drzew ie, ale już do niego nigdy nie powróci.
Za rzecz niezm iernie pożyteczną w spraw ie odnowienia tego zanikłego uczucia ciągłości i solidarności wza
jem nej cywilizacyjnych wysiłków, u- ważam poznanie bliższe tych naszych rodaków , którzy wiedzieli jeszcze, co to znaczy «m ierzyć osnowę dni swoich na paśm ie korzyści publicznych,® k tó
rzy um ieli obejmować w zrokiem ducho
wym całe życie społeczności swojej i czyny swoje za cząstkę tego życia uw a
żali, pragnąc, aby zm ierzały one ku je go wzrostowi, odrodzeniu i zdrowiu.
Człowiekiem takim w łaśnie był Ja n
Śniadecki. Chciałbym w szkicu niniej
szym przedstaw ić możliwie wszech
stro n n ie tę w ielką postać, chciałbym , aby po przeczytaniu tej książeczki czy
telnicy mogli sobie zdać spraw ę za
rów no z tego, jakich p rac dokonał Śnia
decki i jaki udział przyjm ow ał w sp ra wie oświecenia naszego, jak i z tego, kim b ył jako człowiek, o czem m yślał i jak m yślał. W książeczce niniejszej rad b y m zobrazow ać działalność pu
bliczną i scharakteryzow ać właści
wości umysłowe, działalność pisarską i poglądy filozoficzne J a n a Śniadec
kiego.
Oprócz samych dzieł Śniadeckiego w w ydaniu B alińskiego 1837 r., posługi
wałem się p rzy pisaniu tej książeczki, pełnem i m aterjału i treści, ale zbyt bezładnem i nieco «Pam iętnikam i o J a nie Śniadeckim* M ichała Balińskiego i pom nikow ą p racą M. Straszew skie
go: «Jan Śniadecki i jego stanowisko w dziejach oświaty i filozofji w P o l
sce.* Miałem także w rę k u książecz
kę p. Leona Świeżawskiego o Śnia
deckim , lecz jest to tylko suche stre sz
czenie Balińskiego; w m iejscach zaś, gdzie p. Świeżawski jest sam odzielnym , popełnia błędy i staje się praw ie nie
zrozum iałym , jak np. w ustępie o filo
zof ji Kanta.
Młodość i wykształcenie Jana Śniadeckiego
Ja n Śniadecki u ro d ził się 29 sie r
p nia 1756 ro k u w Żninie, w wojewódz
twie G nieźnieńskim , w powiecie K ryń
skim . Rodzice jego, Jęd rzej i F ra n ciszka z Gliszczyńskich Śniadeccy, byli ziem ianam i m ało-zam ożnym i, tak, że ledwo stać ich było na udzielenie wy
kształcenia dzieciom.
W ro k u 1764 Śniadecki oddany zo
stał do szkoły L ubrańskiego w Pozna
n iu , w której przebyw ał do 1772 r.
Najważniejszemu faktam i w jego ży
ciu umysłowem z tego okresu, było zaznajom ienie się w szkole L ubrań-
skiego z filozofją eklektyczną i uczęsz
czanie na w ykłady fizyki R ogalińskie
go w szkołach Jezuickich.
E klektykę określa Śniadecki, jako
«filozofję, któ ra ze wszystkich sekt wy
b iera ła to, co było dobrego, do żadnej się nie przyw iązując.» (Fam. Balińs. t. I str. 7). Filozofją eklektyczna z bez
w zględnego punktu widzenia może być uw ażana za oznakę pew nego nie
dołęstw a i zgrzybiałości umysłowej.
Um ysły sam odzielne w ytw arzają sobie własną filozofję, starając się ogarnąć duchem całe bezgraniczne m nóstwo naciskających na nas faktów rzeczy wistego świata; eklektycy zaś zrzekają się tej twórczej p rac y i s ta ra ją się za
stąp ić ją przez łataninę ze strzępów pow yryw anych z system atów , przez innych sam odzielnie stw orzonych.
W Polsce jednak na ów czas eklek- tyka była niewątpliwym postępem , gdyż zastąpiła scholastykę, o p a rtą na jed n o stro n n ie pojm ow anych fo rm u ł
kach A rystotelesow ych. Scholastyka była również niesam odzielna, jak i eklektyka; ta ostatnia zaś m iała tę
wyższość nad scholastyką, że zaznaja
m iała z poglądam i nie jedynego A rysto
telesa, ale wielu różnych m yślicieli, po
budzając w ten sposób um ysły żywsze do pracy krytycznej i sam odzielnej.
Dlatego też zasługują na wym ienienie ludzie, którzy się przyczynili do w pro
wadzenia eklektyzm u w Polsce: A n
toni W iśniewski, Biskup Załuski, ks.
M arcin Świątkowski, ks. Putanowicz i t. p. Do szkoły Poznańskiej L ubrań- skiego w prowadzili eklektykę Matow- ski, a po nim Chudzicki.
Donioślejsze jednak jeszcze znacze
nie dla rozw oju Śniadeckiego, niż wpływ filozofji eklektycznej, m iały w spom niane w ykłady Rogalińskiego.
Rogaliński b ył autorem czterotom ow e
go dzieła, wydanego po raz pierwszy w Poznaniu w 1765 ro ku, p. t. «Do- świadczenia skutków rzeczy pod zmy
sły podpadających etc.»
Dzieło to zaw ierało w sobie całko
w ity wykład fizyki i świadczyło o zna
jom ości poglądów K artezjusza, Leib- nitza i Newtona. Z tych trzech teorji, pow iada Straszew ski (Śniadecki i jego
stanowisko etc. str. 21) p rzy p a d ła R o
galińskiem u najwięcej do przekonania teo rja Newtona, k tó ry «przypuściwszy stw orzenie,* nie chce wchodzić w ta jem nice boskie, ani ro ztrząsać, jakim sposobem słońce, gwiazdy i ziem ia się ułożyły. Pow iada tylko i z nauki zie- miomierskiej*) wykazuje, że koniecznie trz e b a przypuścić próżne miejsce, bo inaczej w krótkim czasie słońce i gw ia
zdy całąby siłę straciły, aniby się r u szyć nie mogły; a jednak widzim y, że od ty lu tysięcy lat ruszają się n ieu stan nie i o b ro ty swoje czynią. P ow tóre pokazuje, że na świecie są dwie siły, które we wszystkich rzeczach p an u ją.
Jednę nazyw a siłą pociągającą, d ru g ą odpychającą. W yznaje szczerze, że nie wie, co za przyczyna jest tego wza
jem nego pociągania i odpychania, ale oczywistość pokazuje, że skądkolw iek to pochodzi, jest to jednak na świecie.
Nauczyciel, k tóry w ten sposób poj
mował Newtona, był zdolnym do wpo-
) gieometrycznej.
jenia w uczniów swoich przekonania, że wszelka wiedza pow inna się opierać jedynie na faktach, i że tam , gdzie faktów nie staje, sama wiedza skoń
czyć się powinna, wyznając swą n ie moc i nie usiłując pokryć nieśw iado
mości szumnemi, choć nic nie zna- czącemi wyrazam i. Śniadecki zaś nie
wątpliwie m usiał należeć już wtedy wśród uczniów R ogalińskiego do n aj
bardziej zdolnych do przeniknięcia się tem i zasadam i i m etodą. W tedy to już może stał się on realistą, t. j. «człowie- kiem, k tó ry w słowach szuka nie brzm ie
nia, ani w iatru, ale rzeczy, dla którego rozum ieć—nie jest to przestać na sło
wie, nie jest to zaspokoić się pierwszym rzutem uwagi, ale rzecz ze wszystkich stro n i względów obejrzeć, nabyć o niej jasnego i czystego pojęcia. (Dzieła t. 1 str. 53).
Oprócz takiego usposobienia, wy
niósł Śniadecki z Poznania jeszcze do
b rą znajom ość łaciny i wielką w p ra
wę w pisaniu mów łacińskich i pol
skich. Tak przygotow any udał się w roku 1772 z namowy swojego
nauczyciela reto ry k i, M uszyńskiego, do Krakowa, aby w Akadem ji k ra kowskiej pozyskać wyższe stopnie naukow e.
W krakow skiej A kadem ji, pom im o zaprow adzonych w 1764 r. przez ks.
Putanow icza wykładów filozofji ekle
ktycznej, scholastyka panow ała jeszcze praw ie wszechwładnie. Śniadecki za
bezpieczonym jednak był od jej szko
dliwych wpływów: um iał on zresztą i w scholastyce znaleźć strony zdrow e i pożyteczne.
«Dawny sposób szkolny,—pow iada on,—zależy na tem , aby opisać zwięźle i jasno znaczenie słów używać się m a
jących, i uwolnić język od wątpliwości;
żeby rzecz dobrze rozłożyć i podzielić na swoje części; w każdym podziale w ytknąć zwięźle praw idła, i te dobra- nemi szczęśliwie przykładam i objaśnić;
zebrać potem wszystko pod jeden wi
dok; wystaw ić ogólny obraz nauki, wytknąć jej istotne punkty, i w nich znakom itsze zalety i wady. To w szyst
ko służyło do czystego i porządnego wykładu, do łatwiejszego objęcia nau
ki, i do trw alszego jej zatrzym ania w pam ięci.» (Dzieła t. I V str. 137).
W słowach tych przebija zam iło
w anie do ścisłości, niechęć głęboka do słów czczych, jak łupina bez ją dra, obrzydzenie do wszelkiej gm a
tw aniny myślowej, pośród k tórej um ysł gubi się, nie wiedząc, do czego dąży.
W łaściwości te m usiały już i wtedy głęboko być zakorzenionem i w Śnia
deckim , jeżeli pozwoliły mu dojrzeć aż tyle dobrego w znienawidzonej przezeń «sekcie Perypatetyków .»
Istn ieje nauka, w której nie może być mowy o czczych i jałow ych sło
wach, w której wszystko ma znaczenie jasno i ściśle określone, w której wszystko jest m yślą logicznie się ro z wijającą i nie zbaczającą ani na chwi
lę z prostej d ro g i logicznych dow o
dzeń i dem onstrancji. Nauką tą jest m a
tem atyka. Są um ysły jakby z g ó ry już do m atem atyki i studjów nad nią p rze
znaczone; Śniadecki należał do ich liczby. Był on m atem atykiem z u ro dzenia, bo i m atem atycy niekiedy r o dzą się ta k jak poeci.
W 1775 ro k u zdał Śniadecki, k tó ry w ro k u 1772 został już bakałarzem nauk filozoficznych, egzam in na licen
cjata, a następnie do k to ra filozofji;
a w następnym ro k u obowiązany, jako d o któr filozofji do wykładów p u b lic z nych, w ykładał nieznany dotąd w K ra
kowie—algiebrę. W ykłady te powiodły mu się tak dobrze, iż przyznano mu za nie nagrodę «margaritales» zwaną.
W 1777 ro k u zaszedł w życiu Śnia
deckiego fakt niezm iernie ważny: ze
tknął się on z K ołłątajem i p racam i Komisji Edukacyjnej, której g o rli
wym w spółpracow nikiem sam m iał się stać od tego czasu.
Nie mogę tutaj wchodzić w szczegó
łowe w yjaśnienie działalności Kom isji Edukacyjnej i jej znaczenia—zajęłoby to bowiem zbyt wiele m iejsca. P rz y pom nę tylko, że Komisja E du k acy j
na pow stała na sejmie 1773 roku na wniosek podkanclerzego litew skiego Joachim a Chreptowicza, a w skład jej wchodzili: biskup wileński M asalski, biskup płocki książę Michał P o n ia to w ski, g en e ra ł ziem podolskich ks. Adam
C zartoryski i wielu innych. Po po
wrocie z Rzymu, członkiem i n a jg o r
liwszym z gorliwjmh w spółdziałaczem Kom isji został ks. Hugo Kołłątaj, na ówczas kanonik krakow ski.
Celem Komisji Edukacyjnej było ujęcie steru całego w ykształcenia mło
dzieży polskiej i oparcia go na ścisłych naukowych wiadomościach, zam iast do
tychczasowej reto ry k i, poetyki i t. p., któ re m ogły posłużyć jedynie do wy
rażania m yśli gotowych, ale sam ych tych m yśli dostarczyć nie były w stanie.
Gorliwy przedstaw iciel tego p ro g ra mu i naw skroś nim p rzen ik n ięty Koł
łątaj p rzy b y ł w 1777 ro k u do K rako
wa w celu reform y szkoły Nowodwor
skiej (dzisiejsze gim nazjum S-tej Anny).
Zwrócił on zaraz uwagę na Ja n a Śnia
deckiego i mianował go nauczycielem klasy 6-ej, polecając mu wykładać fizyką, mechanikę, liygjenę, logikę i ekonomję poli
ty c z n ą k tó ra dotychczas w Polsce n i
gdzie jeszcze w ykładaną nie była.
P ra cu ją c n a d uczniam i, m usiał Śnia
decki jednocześnie pracow ać i nad so
bą samym, dopełniając ciągłą nauką
, Jan Śniadecki. ?
w iadom ości, na których mu zby
wało *).
Nie wątpię, że Śniadecki sam przez się uznaw ał konieczność refo rm y wy
kształcenia w Polsce, ale sądzę, że ten czynny udział, jaki m iał tak wcześnie p rz y ją ć w tej reform ie, zapalił go i przyw iązał do tej spraw y mocniej, niżby to co innego uczynić m ogło.
W życiu każdego m łodego człowie
ka istn ieje chwila, w której ogląda się on niecierpliw ie za sposobnością u ja
w nienia swoich sił i zdolności. Każda siła, każda zdolność jest p o trzeb ą p r a cy i wym aga tej pracy rów nie silnie, jak spragniony napoju, a zgłodniały pożyw ienia. W skazać p rzeto m łode
m u człowiekowi spraw ę, k tó re j może on służyć, zatrudniając swoje najsil
niejsze i najistotniejsze zdolności, za- dow alniając swoje najgłębsze i n a jb a r
dziej wewnętrzne popędy, jest to p rzy wiązać go do tej sprawy. Człowiekiem
*) Pewną trudność musiał sprawiać Śniadeckiemu sam wykład przedmiotów w języku polskim.
w łada jeden zasadniczy popęd: dąże
nie do potęgi, dążenie do ujaw nienia w czynie tego, czem jest jeg o osobo
wość, jego ja-, wskażcie m u spraw ę, dla k tó rej p racując uczyni on tem u zasadniczem u popędow i swemu za
dość, a pokocha ją całą siłą miłości, do jakiej jest zdolny, szczególniej, jeżeli wskażecie mu ją dość wcześnie, t zanim darem ne oczekiwania nie wy
czerpią go i nie znużą. Żadna praca bowiem nie nuży tak, jak wyczekiwa- I nie na pracę, której m ożnaby się
oddać.
M ianując Śniadeckiego nauczycielem zreform ow anej przez siebie szkoły, k a
żąc m u być w spółpracow nikiem tej r e form y, Kołłątaj przyw iązał go raz na zawsze do spraw y oświaty w Polsce, rozbudził wszystkie drzem iące w nim najszlachetniejsze instynkty i może oddziałał stanowczo na całą jego przyszłość. Kołłątaj wiele b ardzo po
łożył zasług, ale powołanie Śniadeckie
go do pracy i wskazanie mu jej kie
runku, należy liczyć do zasług jego naj- j większych i najm niej wątpliwych.
R ok jeden tylko w ykładał Śniadecki w szkole Nowodworskiej; we w rześniu 1778 ro k u wyjechał z polecenia Ko
m isji Edukacyjnej i na jej koszt za gran icę, aby w u n iw ersytetach e u ro pejskich przysposobić się do objęcia k a te d ry m atem atyki w uniw ersytecie krakowskim .
W tym czasie w łaśnie dotknęła Śnia
deckiego nieszczęśliwa miłość: panna, k tó rą pokochał i k tó ra sp rzyjała m u, nie m ogła zostać jego żoną, gdyż rodzice byli związkowi tem u przeciw ni i w krótce za kogo innego wydali ją za m ąż. Śniadecki postanow ił wtedy nie żenić się nigdy.
T en to w ypadek z osobistego życia m iał może Śniadecki na względzie gdy pisał: «Serce czułe jest zaiste pię
k n y m darem przyrodzenia, ale otoczo
nym wielkiem i niebezpieczeństw am i, tem groźniejszem i dla ludzi, że obu
dzona nam iętność, tłum iąc rozum , za
wsze dąży do szaleństwa. Można się w plątać w te same zdarzenia, jakie czytam y: z tą różnicą, że im aginacja p isarza może uratow ać swego b o h ate
r a od nieszczęścia, a w świecie rze tel
nym człowiek sam się ratow ać musi;
i potrzeba heroizm u, żeby pokonać to, co w początku jedną przezorną uwagą łatw o było usunąć. Dla zabezpiecze
nia się w życiu przeciw szkodliwym nam iętnościom trzeba w sobie wzbu
dzić jedną panującą i trzym ającą wszystkie inne na wodzy, nadającą szlachetność charakterow i i dostojność n a tu rz e ludzkiej.»
Znam y już u J a n a Śniadeckiego dwie takie nam iętności: miłość do nauk ścisłych m atem atycznych i wy
trw ałe a pełne zapału postanowienie służenia spraw ie oświaty krajow ej;
obydwie te nam iętności w spierały się, potęgując się wzajem nie i zlewając w jedno zasadnicze dążenie: wchłaniać wiedzę, aby módz ją rozsiewać, praco wać nad w łasną k u ltu rą , aby stać się pracow nikiem k u ltu ry ojczystej, stawać się światłem, aby światło nieść wszę
dzie z sobą. Nie m ożna powiedzieć, gdzie był u Śniadeckiego w tern cel, gdzie środek, gdzie pobudka, a gdzie skutek, nie można rozstrzygnąć, czy
obyw atel to przew odził uczonem u, czy uczony obywatelowi. Była to har- m onja i jedność bezw zględna pow oła
nia i zawodu, usposobienia i obowiąz
ku. O ludziach takich mówimy, że w znoszą oni w duszach swych św iąty
nie praw dy, aby wszyscy m ogli jej cześć oddawać. Nie jest to ścisłe, bo nie oni to dążą do praw dy, ale p raw da sam a pracuje w nich, chcąc się na jaw w ydostać; nie m ogą oni żyć, nie dążąc do niej, tak, jak roślin a żyć nie może bez słońca. W czarodziejskim ogrodzie p rzy ro d y zdarzają się cza
sam i istoty tak szlachetne, że tylko m ogą rodzić światło i do wydawania in n y ch owoców nie są zdolne.
II.
Pobyt za granicą.
Pierw szem m iastem uniw ersytec- kiem , w którem Śniadecki zatrzym ał się n a dłużej była G etynga, gdyż u n i
w e rsy te t tam tejszy należał do najlep
szych w Niemczech. Na wstępie za
raz spotkał Śniadeckiego p rz y k ry za
wód: w ykłady odbywały się w języku nie łacińskim , lecz niem ieckim , k tó re go m usiał się dopiero uczyć; p rz y k rą niespodzianką były także dla nie
go: nizki poziom wykładów m atem a
tycznych i wysoka opłata za lekcje.
Pom im o wszystkich ty ch niedogodno
ści zapisał się Śniadecki w poczet słu chaczów un iw ersy tetu dnia 22 p aź
dziernika 1778 roku. Z profesorów m iejscowych najw iększy wpływ na nie
go mieli: A braham K ostner, m atem a
tyk, i F e d e r, p ro fe so r filozofji. F e d e r w filozofji zajmował stanow isko przez niego samego nazywane realistycznym, i zdaje się, że był dość niechętnie usp oso- biony dla panujących w Niemczech kierunków filozoficznych *). Nie od
*) Baliński myli się, twierdząc, że Śnia
decki mógł podczas pobytu swego w Ge
tyndze gruntownie zapoznać się z filozo
fią Kanta; Kant bowiem wydał zasadnicze swoje dzieło «Krytykę Czystego Rozumu»
dopiero w 1781 roku.
rzeczy będzie może zauw ażyć, że ten sam F ed er po wyjściu «Krytyki Czy
stego Rozumu» K anta, napisał wraz z G arvem jej nieprzychylną i osławio
ną k ry ty k ę . Ze stanem filozofji nie
m ieckiej zaznajam iał więc Śniadeckie
go człowiek, k tó ry m usiał jeszcze p rz e d pow staniem Kantowskiej filozo
fji zajm ow ać stanowisko zupełnie in ne, niż to, na jakiem stan ął później fi
lozof królew iecki. Znajomość więc filozofji niemieckiej z tego źródła nie m ogła przygotow ać Śniadeckiego do zrozum ienia filozoficznych poglądów a u to r a Krytyki Czystego Rozumu.
K ó stn er kierow ał m atem atycznem i stu d ja m i m łodego Śniadeckiego: a by
ły one niezm iernie gorliw e; sam Śnia
decki powiada, że «męczył się nieraz aż do płaczu» nad dziełam i Eulera, Maclauryna, Sinipsona i innych. Jed n o cześnie zajmował się innem i przed
m iotam i, w uniw ersytecie w ykładane
m u praw em , filologją, chem ją (do
świadczenie P rie stle ja rob io n e przez L ićhtenberga) i t. d. P ra c a ta wy
c z erp a ła go tak dalece, że zdrow ie je
go było poważnie zagrożone. Dla r a tow ania się wyjechał Śniadecki do Ho- landji, aby tam szukać światła i wie
dzy u innych uczonych i m yślicieli.
W tym czasie Komisja E dukacyjna odm ówiła Śniadeckiem u dalszych za
siłków pieniężnych i jedynie pomoc Kołłątaja i rek to ra krakow skiej Aka-
■demji, ks. Żołędziowskiego, umożliwiły przyszłem u uczonem u dalszy pobyt za granicą.
W H olandji poznał Śniadecki an ato
m a C am pera, p rzy ro d n ik a Allmana, fizyka V an-Suindena, m atem atyka H e n n e rta i wielu innych. Z aopatrzo
ny we wskazówki i polecenia tych uczo
nych udał się Śniadecki w styczniu 1780 ro k u do Paryża.
P o b y t w P aryżu stanow i bezwąt- p ien ia najw ażniejszy okres z całego czasu, spędzonego przez Śniadeckiego za gran icą. Studjow ał on m atem aty kę pod kierownictw em Cousina, poznał -p race d’Alemberta, Clairaulta, Fontaine a Condorceta, słuchał wykładów chemji d'Alceta i le Sagę a; kształcił się w astro-
nom ji p od przew odnictw em Lalandea, obcow ał z La-Placem, d’Alembertem, Le- fevrem, Rinelem, p rzyjaźnił się z poetą Delillem, zapoznawał się z dziełam i Corneilla, liacine a, Moliere a, Voltaire a, Jana Jakóba Rousseau i innych.
P om iędzy -umysłem Śniadeckiego, a um ysłowością fra n c u sk ą i jej dzieła
mi istn iało pew ne pokrew ieństw o.
U m ysły francuskie są a przynajm niej w ty m czasie były klasycznemi p a r excellence, mówiąc słowami H ipolita T a in e ’a: kochały się one w jasności, posługiw ały się ściśle określonem i po
jęciam i, przestrzeg ały sta ra n n ie lo
gicznego porządku w przechodzeniu od jednego pojęcia, jednego tw ierdze
nia — do pojęć i tw ierdzeń z nich wy
nikających. W idzieliśmy, iż były to i właściwości um ysłu Śniadeckiego, nic dziwnego więc, że wszystko staw a
ło się dlań w wykładzie francuskim zro
zum iałem . «Przekonałem się, pow ia
da on, że um iałem w Niemczech m echa
nizm rachunkow y, ale nie głębokie m yśli w tym rach u n k u zaw arte i p ro
wadzące od jednego do drugiego dzia
ła n ia .»
Było tak we wszystkiem: w całej kulturze francuskiej rozpoznaw ał Śnia
decki dzieło pokrew nych sobie um y
słów: mógł więc wżyć się w tę kulturę, przeniknąć się nią nawskroś. W pływ um ysłów i k u ltu ry francuskiej pozo
staw ił piętno na całym dalszym roz
woju um ysłowym Śniadeckiego: pozo
stał on na zawsze wychowańcem F ra n cuzów w sztuce jasnego i logicznego w ykładu swych m yśli, w swych upodo
baniach i poglądach literackich.
Trw ałość tego wpływu jest zupełnie zrozum iała: przem ija w naszem życiu um ysłowem to, co jest obcem lub przeciw nem naszym skłonnościom i zdolnościom , to zaś, co zdolności te potęguje i skłonnościom współdziała, m usi się stać trw ałą i nieprzem ijającą częścią samej naszej organizacji um y
słowej. P rzejm ując się fran cu sk ą kul
tu rą , Śniadecki rozw ijał tylko i potęgo
wał w łasne swoje zdolności i upodo
bania umysłowe. Pokrew ieństw o po
m iędzy nim i tą k u ltu rą istniało już, zanim ją poznał.
Ks. Piram owicz, k tó ry baw ił w P a ryżu jako delegat Komisji E dukacyj
nej spotykał się u wszystkich niemal uczonych i literató w francuskich z tak pochlebnem i opinjam i o Śniadeckim , że pod wpływem ich napisał odpow ie
dni r a p o r t do Komisji.
Na skutek tego ra p o rtu Komisja p rz y sła ła Śniadeckiem u znaczniejszą kw otę pieniężną i wrezwała go do obję
cia w możliwie prędkim czasie kate
d ry m atem atyki i astronom ji w z re form ow anej Akadem ji krakow skiej.
W^tym samym czasie, za p o średnic
twem d ’A lem berta, rząd hiszpański u czynił Śniadeckiem u propozycje o wie
le korzystniejsze od tych w arunków , jakie m ogła m u ofiarow ać Komisja E dukacyjna w kraju. Ś niadecki bez w ahania zdecydował się na pow rót do Krakowa.
W liście, pisanym przez Śniadeckie
go do księcia Michała Poniatow skiego, p rezesa Komisji E dukacyjnej, znajdu
jem y taki ustęp: «Człowiek przezna
czony na wysokie stanowisko oświeca
nia bliźnich swych, pow inien dobrze pojmować ważność tego stanowiska, a wzbogacając oczywiście ciągle i do
skonaląc własne wiadomości, niechaj zrobi ofiarę z czasu i talentów swoich dla dobra publicznego, a będąc p rz e jętym aż do głębi duszy najżywszym dla dobra publicznego interesem , niech szuka szczęścia w obowiązkacli i sławie służenia drugim . Jeżeli rz a d ko spotkać można duchy wyższe ta- kiem przejęte natchnieniem , to wypa
da przynajm niej'szukać takich, które najwięcej do tego ideału zbliżają się, aby in teres publiczny nie stał się ofia r ą egoizm u. Ale m ając w rzeczy za
stosować tylko te zasady, praw ie po
mimo woli wszedłem na to r mówienia o nich... Co do mnie, to zdaje m i się, iż tylko dla ojczyzny użytecznym być m ogę, jeżeli święte obowiązki obyw a
tela połączone zostaną z obow iązka
mi człowieka nauki i jeżeli cały mój los zależeć będzie od pracy i koniecz
ności czynienia dobrze.*
W idzim y więc, że pobyt za granicą
nie zachw iał w Śniadeckim jego posta
now ienia pracow ania przedew szyst- kiem dla oświaty swojego k raju : p rz e staw anie wyłączne w kole ludzi nauki nie zrobiło z niego uczonego, obojętnie patrzącego na spraw y społeczne, prze
noszącego się ze swojemi książkam i i swoją m yślą z jednego k raju do in nego, stosownie do tego, gdzie spodzie
wa się znaleźć odpow iednie w arunki dla swojej pracy. Śniadecki czuł i zda
wał sobie sprawę z tego, że naw et p ra cując nad własnem w ykształceniem , naw et zagłębiając się w najbardziej oderw ane zagadnienia i poszukiw ania m atem atyczne, nie przestaje pracow ać dla ogółu, nie p rzestaje być p ra cownikiem na polu ojczystej k u ltu ry i ośw iaty.
Ten sam list do P oniatow skiego m o
że być uważany za cenny dokum ent dla poznania um ysłu Jana Śniadeckie
go z innych jeszcze względów; pom ię
dzy innem i rzeczam i pow iada on w n im , co następuje: «W iedzieć, to znaczy obejm ować w jednym ogólnym w idoku stosunki i szczegóły najbar-
dziej delikatne i najbardziej ró żn o rodne, iść za łańcuchem praw d, choćby najbardziej zaw ikłanym , ażeby posiąść całość i wysnuć z nich zasady pewne i widoczne.® (Straszewski cz. I str. 47) Ustęp ten przypom ina nam słowa, w ypow iedziane przez Śniadeckiego nie o wiele później już z p ro fe so r
skiej k atedry. «Człowiek to tylko umie, co p o tra fi porów nyw ać i stoso
wać. W szystkie w yobrażenia samotne, wszystkie dośw iadczenia i obserwacje niezwiązane jakiem powszechnem p ra wem i początkiem , są jedynie ciężarem dla refleksji nieużytym , owym ro z rz u conym m aterjąłem , k tó ry dopiero od związku i ułożenia sicój bierze szacunek i użycie. W szystkie te ro z e b ra n e i po
jedyncze myśli, nie straw ione i nie
przerobione rozum em , zalegając w p a mięci, czynią człowieka wiadomym, ale go ani um iejętnym , ani gruntow nie uczonym nie czynią. Umieć coś—jest
\ to poznawać związek między rzeczam i szczególnemi i wyciągnione stąd ro zu m owania znowu łączyć i stosować m ię
dzy sobą, a z nich powszechne wycią-
gać początki, k tó re nas prow adzą do znajom ości praw w natu rze, a które oraz składają istotę um iejętności, da
jąc nam jednem wejrzeniem ro zu mu ogarniać niezliczone okoliczności i przy p ad k i, które o zmysły uderzają.*
[Dzielą t. I I I str. 167— 168. Rozpra
wa o nauk matematycznych początku i t. d.).
Są ludzie, którzy um ysł swój tra k tu ją tak, jak zapalony zbieracz tra k tu je swoją kolekcję, k tó rz y są zadowoleni, skoro uda im się zapisać do katalogu swoich wiadomości nowy fakt, aby n a stępnie szukać jeszcze nowszego i t. d., bez końca, byleby tylko ogólna liczba była jaknaj większą,byleby tylko śm ierć zastała ich przy wciąganiu do katalo
gu możliwie wysokiego num eru .Um ysły tego ty p u m iał właśnie na względzie Goethe, tw orząc w Fauście swojego. Wa
gnera, k tóry się cieszył, gdy znalazł deszczowego robaczka. Ludzie tego ro dzaju są bardzo pożyteczni, zb ie ra ją oni m ate rja ły do dalszych postępów nauki, ale postępy te nie przez nich się dokonyw ają. Spraw cam i tych postępów
są zawsze ludzie, k tórzy nie zadawal- niają się już tern zbieraniem i kolekcjo
nerstwem : obejm ują oni m yślą wszyst
kie znane fak ty , sta ra ją się uchwycić nie wew nętrzną jedność, lecz dążą do u- czynienia z wiedzy sw ej—żywej całości, stanow iącej własność ich ducha, w ta kim samym stopniu w jakim narządy są w łasnością ciała. Umysły tego r o dzaju nazyw am y zwykle filozoficznerni i takim filozoficznym um ysłem był w wy-
jjtopniu Ja n Śniadecki.
w 1782 ro k u pow racał przez i do Krakowa, był to już czło- noralnie i um ysłowo dojrzały, był to już w całem znaczeniu tego wy
raz u jeden z tych ludzi, jakich p rzy ro d a wydaje od czasu do czasu, ażeby nie dać życiu ludzkiem u w ygasnąć po
śród złośliwych chwastów ciemnoty i egoizm u.
Dalsze życie i działalność cywilizacyjna We w rześniu 1781 ro k u stanął Śnia
decki w Krakowie; przed rozpoczę- III.
Jana Śniadeckiego.
Jan Śniadecki. 3
ciem wszakże wykładów u dał się jesz
cze do W arszawy, gdzie był przed staw iony królow i Stanisław ow i Augu
stow i.
9 listopada tego samego ro k u odbył się w stępny w ykład Śniadeckiego w ko
le licznie zgrom adzonych słuchaczów.
W ykład ten został wydany potem w form ie oddzielnej ro zpraw y p. t.
„Rozprawa o początku nauk matematycz
nych, ich znaczeniu i t. d .”
Sam już ten pierw szy w ykład m ógł b y ł zwrócić uw agę w szystkich na m ło
dego profesora; św iadczył bowiem o niepospolitem zrozum ieniu zasad m atem atyki i głęboko filozoficznem objęciu jej całości. D oniosłość w ykła
du tego była tem większa, że został on w ygłoszony w języku polskim ; aby zaś zrozum ieć jakie trudności napotykało zaprow adzenie wykładów w polskim języku, w ystarczy zważyć, że jeszcze w 1797 roku człowiek takiej nauki, jak M arcin Poczobut, mówił, z powodu ro z poczęcia w ykładów chemji w języku polskim przez Ję d rz e ja Śniadeckiego:
„nie trzeba nauki pospolitowai."
W ykładanie w języku polskim wy
m agało ze stro n y J a n a Śniadeckiego wielkiej i usilnej pracy, m usiał on opracow yw ać m a te rja ł naukow y w ję
zyku, w którym dotąd nikt nie posłu
giw ał się w tym celu; trzeb a było więc walczyć z tysiącznem i trudnościam i, stw arzać term inologję, dbać, ażeby przez wprowadzone term iny nie ska
zić czystości mowy. M usiała się przy tem nasunąć Śniadeckiem u m yśl ko
nieczności w ypracow ania odpowied
nich podręczników w języku polskim . Koniecznej tej po trzeb ie p ra g n ą ł on sam uczynić zadość w zakresie m ate
m atyki, to też zaczął pracow ać nad dziełem, k tó re w czterech tomach miało zawrzeć całkow ity w ykład t. z.
m atem atyki wyższej. P ra ca ta po
chłaniała mu niezm iernie wiele cza
su, tak , że podczas ro k u szkolnego 1781— 1782 nie byw ał praw ie nigdzie, traw iąc czas na opracow yw aniu i p rzy sposabianiu do d ru k u swoich notat, którem i posługiw ał się przy w ykła
dach. Rezultatem tej p rac y było dwu
tomowe dzieło: Rachunku Algebraicz
nego teorya przystosowana do linji krzy
wych przez Jana Śniadeckiego w szkole Głównej koronnej Matematyki wyższej i Astronomji, profesora tejże szkoły i sekreta
rza. Tom I, zaw iera A lgebrę na dwie części podzieloną, wydaną w Krakowie w d ru k a rn i Szkoły Gł. koron, roku 1783. T. I s tr. IV i 312 t. I I str. 192.
Adrjan Krzyżanowski pow iada o tem dziele, że jest ono tem dla m atem atyki w Polsce, czem dla języka je s t g ra m a ty k a Kopczyńskiego.
Obok tej p rac y czysto naukowej, z a j
m owały jednocześnie Śniadeckiego i inne troski: spraw a refo rm y i u g ru n tow ania oświaty w Polsce została po
w ażnie zagrożona w osobie K ołłątaja, k tó reg o w skutek in try g k ap itu ły k ra kowskiej pozbawiono nietylko dostoj
ności kościelnych, ale i u rzę d u wizy
ta to r a szkół. Śniadecki, k tó ry był se
k reta rz e m A kadem ji i członkiem rad y w izytatorskiej, zak rzątn ął się żywo około spraw y człowieka, którego los był tak m ocnym węzłem związany z lo
sem sam ych p rac przezeń zapoczątko
wanych. W tym celu organizow ał Śnią-
decki pośród swych kolegów podania i pełtycje zbiorowe o przyw rócenie K ołątaja do urzędu w izytatorskiego.
S tarania te przyczyniły się w znacznej m ierze do tego, że Kołłątaj został na- ' nowo m ianowany w izytatorem szkół
i rek to rem Akadem ji krakow skiej.
Jednocześnie znajdow ał Śniadecki . czas na szperanie po bibijotece, w któ
rej o d k ry ł 40 tomów obserw acji a stro nom icznych przez astronom ów A kade
m ji krakow skiej z czasów przed i po K opernikow skich, oraz na k o re sp o n dencję z uczonym i francuskim i, wy
głoszenie pochwały na cześć Kazimie
rza W ielkiego i t. p.
Pierw sze te lata były już zapowiedzią, czem m iało być całe dalsze publiczne życie Śniadeckiego: przez cały ciągte-
* go życia obejm ow ał on wzrokiem wszystkie potrzeby, wszystkie braki oświaty w Polsce, i nie tra c ąc głowy,
^ brakom tym s ta ra ł się uczynić zadość.
Zdawać się by m ogło, że baczność je
go na najdrobniejsze szczegóły, ze spraw ą cywilizacji ojczystej związane, jest niew yczerpana, że siły jego w zra
sta ją w m iarę jak okoliczności wyma
g ają od niego ich użycia.
Na tym tonącym okręcie, jakim by
ło naówczas społeczeństwo polskie, Śniadecki zachowywał się w sposób g o d n y praw dziw ie podziwu. F ale ze
w nętrznych okoliczności n a p ie rały przew ażnie na nieszczęśliw y skołatany okręt, grożąc m u lada chwila zagładą, niebo było czarne, bez p rom yka nadziei, a błyskaw ice służyły tylko do ułatw ie
nia ludziom zgłębienia całej rozpaczy położenia. Załoga o k rętu straciła gło
wę lub usiłowała się wzbogacić kosz
tem ginącej spraw y publicznej: jedni przenosili, co dało się uchwycić, na swoje pryw atne szalupki i łódki, inni p a trz y li tylko w jeden p u n k t i widzieli jedno tylko niebezpieczeństw o, nie zwa
żając na inne: gotow i byli nieraz dla załatania jednej d z iu ry w dnie okrętow em w yrąbać w dru g im m iejscu tego dna inną taką sam ą albo nawet w iększą. Śniadecki widział wszystko, oceniał wszystko, i nie tra c ił głowy ani na chwilę; jego zadaniem było kształcenie m ajtków , k tórzyby każdy
ok ręt obsługiwać um ieli i zadanie to s ta ra ł się on wykonać tak, jak b y ok rę
towi nic nie groziło. Nieuczciwość jed
nych, szaleństwo drugich przeszkadza
ły mu nieraz w pracy. Nie tra c ąc p rzy tom ności, s ta ra ł się szkody ponapra- wiać, i zaraz w racał do dzieła; współ
pracow nikom jego opadały nieraz z rozpaczy ręce, więc on pracow ał za wszystkich, k tórym zabrakło sumienia, odwagi lub m ocy. A gdy zgiełk cichł na chwilę, chw ytał za książkę i uczył się sam, aby uczyć innych.
W chwilach rozpaczy ludzie nie o- glądają się za środkam i i nie przeb ie
ra ją zbytnio pom iędzy niemi; chw yta
jąc to, co się im pod ręk ę nawinie, nie są zbyt skłonnym i do ro ztrząsan ia, czy postępow anie ich zgadza się zu
pełnie ściśle ze w szystkiem i w ym aga
niam i, ze wszystkiemi skrupułam i s p ra wiedliwości. Śniadecki nie należał do tej liczby, odznaczał się bowiem wygó- row anem , niem al nadm iernem poczu
ciem spraw iedliw ości. Bywają ludzie całkow icie wykuci z jednego kawała:
zm ysł i c h a ra k te r tak często sprzeczne
u innych, u takichludzi zlewają się w je d ną całość; nie m ożna orzec, gdzie koń
czy się ich przekonanie i upodobania um ysłow e, a gdzie zaczynają się zasa
dy m oralne: jedne w rastają, że tak p o
wiem, w drugie. U Śniadeckiego n a
m iętność m atem atyczna i sk ru p u latn a ścisłość w rozum ow aniu przeszły w sa
mo sum ienie, przero d ziły się w wy
m aganie od siebie i innych bezw zględ
nego stosow ania się do sp raw ied li
wości.
Często doświadczam w rażenia, że człow iek spraw iedliw y w życiu m oral- nem jest tem , czem m atem atyk z po
w ołania jest w życiu umysłowem, że są to dw ie stro n y niejako jednego i tego sam ego zjawiska; w rażenie to nigdzie je d n a k nie znajduje tak zupełnego stw ierdzenia, jak właśnie na p rzy k ła dzie J a n a Śniadeckiego. Błędy p rze ciw spraw iedliw ości bolały go tak, jak błędy przeciw ścisłości wrozum ow aniu.
Z arzucano dość często Śniadeckiem u pew ną poryw czość i drażliw ość; ale w ypływ ały one z najgłębszych właści
wości jego istoty duchowej. Był on
jakby wagą niezm iernie subtelną i czu
łą, k tó ra reagow ała na takie ciężary, względem któ ry ch inne wagi zachow y
wały się obojętnie. On sam powiada o sobie «każda niespraw iedliw ość głę
boko ran iła i ro zjątrzała m oją czu
łość.* B aliński t. I str. 89.
To n a d m iern e poczucie spraw iedli
wości i drażliw ości Śniadeckiego ujaw niło się w 1784 r . w jego zatargach z K ołłątajem , którem u nie mógł daro- row ać, że dla korzyści publicznej po
zwolił sobie w postępow aniu swem p a
ro k ro tn ie przekroczyć g ran ic e przez słuszność i spraw iedliw ość o k re ślone.
W ten sposób la ta 1783 — 1787 u- płynęły Janow i Śniadeckiem u na cią
głych staran iach i kłopotach o u trw a lenie założonych przez Komisję E d u kacyjną podstaw oświaty w Polsce, o zachowanie i uchronienie m ajątku akadem ickiego. Jednocześnie zaś z co
raz większem zam iłow aniem oddawał się astronom ji, utrzym yw ał stosun
ki listowne ze znanym i sobie uczony
mi zachodnio-europejskim i i starał
się obznajm iać rodaków swych z każ- dem nowem odkryciem naukowem : tak np. w roku 1784 robił, ku w iel
kiej uciesze K rakow a, doświadczenia z balonem , k tóry b ył właśnie wtedy niedaw no wynaleziony i ro zb u d zał po
wszechne i żywe zaintesow anie.
W ro k u 1787 przedsięw ziął Ś nia
decki nową podróż za granicę: tym r a zem u d a ł się przez W iedeń i P a ry ż do Anglji, przew ażnie w celu obznajm ie- nia się z udoskonalonem i przez A ngli
ków, a szczególniej Ilerschela, in stru m entam i astronom icznem i. W prze- jeździe przez W iedeń i P aryż odnowił Śniadecki znajomość z uczonym i, k tó ry ch poznał podczas pierw szego swego pobytu ża granicą, w Anglji zaś poznał najw ybitniejszych astronom ów , a po
m iędzy niem i i Herschela, którego od
krycia astronom iczne za pom ocą u d o skonalonych przezeń narzędzi doko
nane, były wtedy przedm iotem ogólne
go podziw u.
Bliższe poznanie wielkiego a stro n o ma, jego prac, poglądów i pomysłów nie zawiodło nadziei, oczekiwań, z ja-
kiem i jechał Śniadecki do Anglji: en
tuzjazm jego dla niezm ordow anej w y
trw ałości i p rac y w zrósł raczej jeszcze bardziej. E ntuzjazm ten w yraził się dobitnie w listach pisanych przez Śnia
deckiego do Poczobuta z opisem tego, co widział i czego się nauczył w ob- serw atorjach angielskich.
A kadem ję zastał Śniadecki n a to m iast po pow rocie swoim nie w najlep szym stanie: ob ran y rek to rem w 1785 roku Feliks Oraczewski nie był człowie
kiem odpow iadającym wielkim w ym a
ganiom wysokiego stanow iska. Ko
misja E dukacyjna także psuła sam o
chcąc własne prace: nie szanow ała ustaw przez siebie sam ą w prow adzo
nych, uchylała się od nich na p rośby pojedynczych osób, w ydając postano
wienia z ustaw am i tem i niezgodne.
W akadem ji panow ało wskutek tego wielkie w zburzenie um ysłów: p ro fe sorow ie tra c ili czas na niesnaskach i in trygach; każdy z nich s ta ra ł się wpływami swemi w Kom isji pozyskać od niej jakąś dogadzającą sobie uchw a
łę; pow staw ały p a rtje , w alki, które
roznam iętniały całe ciało akadem ickie, m ącąc spokój niezbędny do p ra c n au kowych.
N atychm iast po pow rocie Śniadecki zaczął gorliw ie pracow ać nad p o p ra wą teg o stanu rzeczy; niejednokrotnie w ystępow ał z przełożeniam i do Ko
m isji E dukacyjnej, aby nie niszczyła tego, co sam a tak chlubnie zapocząt
kow ała. P rezes Komisji, ks. Michał Poniatow ski, wówczas już pry m as, zw rócił raz nawet w dość o strej fo r
mie uw agę Śniadeckiem u, że m iesza się nie do swoich rzeczy; p rzy ciął mu nawet, że profesorom krakow skim po- w y rastały rogi w skutek zbyt wysokich pensji (Śniadecki b ra ł wtedy około 11000 zł. polskich rocznie); Śniadecki odpow iedział śmiało, że zna ludzi, któ
rzy i po kilka tysięcy dukatów pensji biorą, a pom im o to nic nie robią, czyniąc w ten sposób niedw uznaczną aluzję do samego prym asa.
Z pow odu w szystkich tych n ie p o ro zumień, a szczególniej z powodu n a d u życia władzy przez R ektora O ra
czew skiego i Komisję E dukcyjną
w spraw ie m ianow ania prezesem ko- legjum fizycznego ks. T rzcińskiego, nieuka i szarlatana, Śniadecki został w ypraw iony w r. 1789 w c h a ra k te rze delegata Akadem ji do W arszawy.
W W arszawie um iał Śniadecki właści- wem sobie a pełnem powagi i godno
ści zastosowaniem się poprzeć sku
tecznie wobec Komisji żądania p ro fe sorów , którzy go wydelegowali. W r o ku 1790 na m iejsce O raczew skiego w ybrany został rek to rem ksiądz J ó zef Tom asz Szabel, i zaśw itała nadzie
ja przynajm niej pow rotu porządku i spokoju w życiu akadem ickiem .
W W arszawie poznał Śniadecki Na
ruszew icza i K rasickiego; przyjm ow ał udział w ożywionych zebraniach i n a
radach, k tó re odbywały się u K ołłą
taja. Były to bowiem czasy W ielkiego Sejmu, kiedy z ogrom nem ożywie
niem rozpraw iano o spraw ach p o li
tycznych, roztrząsano kwestję reform , jakie należało zaprow adzić w u stro ju państwowym Rzeczypospolitej. Ba
liński przy p isu je nawet sam em u Śnia
deckiem u autorstw o niew ielkiego pi
sem ka politycznego p. t. „Katechizm ta
jemnic rządu polskiego, jaki byl około roku 1735 napisany przez J. P. Sterna w języ
ku angielskim, potym przełożony po fran
cusku, a teraz nakoniecpo polsku. W Sam
borzu w drukarni jego Ces.-Król. Mości 1730 r. 10 stycznia 8-o str. 24. Rękopis tego dziełka, napisany rę k ą J a n a Ś nia
deckiego, z popraw kam i, znalazł B aliń
ski w jego papierach.
W 1791 roku powziął Śniadecki p r o jek t zrobienia dokładnej m apy całej Rzeczypospolitej polskiej i w spraw ie tej porozum iew ał się listow nie z ko
m isarzem skarbow ym Tadeuszem Czac
kim . Nie były to jednak czasy odpo
wiednie do rozpoczynania ro b ó t o tak olbrzym im zakroju, jak w ym iar i zdję
cie dokładnej m apy państw a, które by
ło w tedy właśnie teatrem ciągłych n ie
pokojów i walk.
Nieszczęścia, k tó re jedno po drugiem na k ra j spadały, były przedm iotem coraz większych udręczeń dla Śnia
deckiego. «Co to za dobrodziejstw o nauki, p isa ł on w 1792 roku do Poczo- buta, kiedy człowiek rażony ig rz y
skiem i b u rzą pasji ludzkich może od tego okropnego widoku odwrócić oczy do prostych i przedziw nych praw p rzy rodzenia, ciałom niebieskim nadanych.
(Baliński. P am iętniki I str. 225).
O kręt zaś R zeczypospolitej pol
skiej stanowczo tonął: społeczeństwo stało się widownią ohydnych zjawisk, jakie przy każdym rozkładzie um iera
jącego ciała znajdują miejsce. 24 m a
ja 1792 ro k u zawiązała się konfedera
cja Targowicka. Jednym z dzieł tej konfederacji było przekształcenie daw
nej Komisji Edukacyjnej w dwa u rz ę dy, taką sam ą nazwą noszące: jeden dla Korony, a d rugi dla Litwy. P r e zesem pierwszej był zrazu ks. Michał Radziwiłł, a następnie biskup chełmski Skarszew ski. Rządy nowej kom isji odbiły się o d razu niekorzystnie na spraw ach Akadem ji; co gorsza jednak, do K rakow a doszły wieści, że gotuje się ze stro n y Targowiczan zamach na m ajątki Akadem ji. Trzeba było my
śleć o szybkim i energicznym ratu n k u : jednogłośnie postanow iono wyprawić J a n a Śniadeckiego do W arszawy i na
sejm, jak i m iał odbyć się w G rodnie, ażeby ra z jeszcze obronić A kadem ję od grożącej jej ostatecznej klęski.
Je d y n ie dzięki nadludzkiej w ytrw a
łości, nieustraszonej odwadze obyw a
telskiej i wielkiemu taktow i, udało się Śniadeckiem u na sejm ie G rodzieńskim pozyskać uchwałę, zabezpieczającą m a
jątek Akadem ji. Król Stanisław Au
gust ofiarow ał w tedy Śniadeckiem u gw iazdę ord eru Św. Stanisław a, ale Ś niadecki nie p rzy ją ł tego odznacze
nia; wielką przyjem ność spraw ił mu n atom iast dj^plom na członka honoro
wego U niw ersytetu W ileńskiego, pod
pisany przez Poczobuta, jako re k to ra i Naruszewicza, jako sek retarza.
W G rudniu 1793 roku, pow rócił Śnia
decki do Krakowa, gdzie Akadem ja dziękow ała mu na osobnem posiedze
niu z 12 stycznia 1794 roku za podjęte przezeń tru d y i ofiary.
W ypadki nie długo wszakże pozwo
liły odpoczywać Śniadeckiem u w K ra
kowie. Kościuszko, k tó ry zajął to m iasto 14 m arca 1794 m ianow ał Śnia
deckiego członkiem kom isji boni ordinis,
polecając mu szczególny nadzór nad bezpieczeństw em przedm iotów złotych i sreb rnych, na sk arb narodow y z a b ra nych. Ale już 15 czerwca 1794 ro k u Kraków zajęty został przez P ru s a ków. Śniadecki schronił się do Kal- w arji, m iasteczka o p a rę m il od K ra kowa odległego, i tam w m ałym domku, odosobniony od wszystkich, zamieszkał;
tam to w jed n ą noc osiwiał on ze zg ry zoty. Do faktów tego ro dzaju kom en
tarze są zbyteczne.
L ata 1795—1802 w ypełnione zosta
ły w życiu Śniadeckiego gorliw ą pracą nad «Jeografją,» (której pierw sze wy
danie wyszło w 1803 r. a trzecie w 1818), staraniam i czynionem i w W iedniu o utrw alenie swojego losu (pensję i t. p.), obserw acjam i astronom icznem i, k o re spondencją z zagranicznym i uczonymi, tow arzyskiem i stosunkam i i t. p. Na
zwisko Śniadeckiego zaczęło w tym czasie zw racać coraz większą uwagę za granicą; zaczęto zaliczać go do n a j
w ybitniejszych astronom ów E u ro p e j
skich: obserw acje jego były drukow a-
Jan Śniadecki. 4
ne w Ephem erides V indobonenses *), Rocznikach W arszaw skiego tow arzy
stwa przyjaciół Nauk. P aryskie «biuro długości» (bureau des longutitudes) za
częło m u wysyłać bezpłatnie czasopis
mo swoje „Connaissance de tempan;
b a ro n Zach, d y rek to r obserw atorjum w księstw ie Sachsen-Gotha ofiarow yw ał mu stanow isko d y rek to ra obserw ato
rju m w Bononji, Towarzystwo 24 a stro nom ów zapraszało go na swego człon
ka, a sędziwy Poczobut w serdecznych w yrazach pro sił go, aby objął po nim stanow isko «O bserw atora-astronom a»
w uniw ersytecie W ileńskim . «Dałeś pół, oddajże i resztę* pisał on do Śnia
deckiego, m ając na m yśli, że rodzony b ra t Jan a, Jęd rzej Śniadecki, był od 1797 ro k u profesorem chemji w uni
w ersytecie W ileńskim.
Z obserw acji astronom icznych Śnia
deckiego wspomnę tylko dokonane przez niego rów nocześnie z A lbertem od k ry cie p lanety P allas i obserw acje
) Wiedeńskie efemerydy.
podaw anej w wątpliwość, a odkrytej przez Piazziego p lanety «Ceres.»
15 m aja 1801 ro k u ks. A lb e rtran d i, prezes W arszaw skiego Towarzystwa P rzyjaciół Nauk zaw iadom ił Ś niadec
kiego o postanow ionem przez to Towa
rzystw o zadaniu: «Oddając hołd wiecz
nej pochw ały Mikołajowi Kopernikow i, pokazać, jak wiele mu winne były nau
ki m atem atyczne, m ianowicie astro- nom ja w wieku, w którym żył; z któ
rych poprzedników, jak wiele i jakim sposobem k o rzystał i jak wiele mu są winne nauki te w czasie teraźniejszym .*
Staw iając to zadanie, członkowie To
w arzystw a nauk wiedzieli, że Śniadec
ki już przed dw udziestu laty zajmował się K opernikiem i byli przygotow ani, że on to właśnie napisze rozpraw ę o d pow iadającą ustanow ionym przez nich w arunkom . Oczekiwania ich nie zo
stały zawiedzione: 31 sierpnia 1802 roku posłał Śniadecki na ręce prezesa Tow arzystw a A lb ertran d ieg o swoją
„Rozprawą o Koperniku,v k tó ra została odczytaną na publicznem posiedzeniu 16 listopada 1802 ro k u i w ydrukow a
na w II-gim tom ie «Roczników Towa
rzystw a* *).
W rozpraw ie swojej m iał Śniadecki na celu nie specjalno-naukow e ro z trz ą sanie p rac K opernika, k tó re byłoby zrozum iałem dla niew ielu tylko osób, lecz p rzystępny dla w szystkich wykład zasadniczych m yśli i odkryć polskiego astronom a. Cel ten został osiągnięty zupełnie: w rozpraw ie swojej wyświe
tla Śniadecki znakomicie stosunek Ko
p e rn ik a do jego poprzedników , wyka
zuje, że poglądy jego na ustrój świata stanow iły sam odzielny wytwór jego ducha, że od astronom ów dawniej
szych zaczerpnął on tylko nieznaczny in aterjał faktyczny, na obserw acjach astronom ów polegający, i m a te rja ł ten sam odzielnie opracow ał: w te n sposób
*) Tęgoborski przełożył ją na język francuski i wydał; ale przekład ten od
znaczał się wieloma błędami; wskutek tego Śniadecki przetłómaczył sam swoją rozprawę i przekład ten został wydany dopiero w 1818 roku. Istnieją także prze
kłady na język niemiecki, angielski, włos
ki i inne.
stw orzył swoją teorję astronom iczną.
W ykazuje dalej Śniadecki, jak nie
zm iernie wielki wpływ w yw arła teorja K opernika na rozwój nauki i myśli ludzkiej, zarów no przez to, że stała się pobudką do nowych obserw acji i b a
dań, jak i przez to, że stw orzyła p o d staw ę, na której rozw ijały się później
sze teo rje naukowe Galileusza, K eple
ra , Newtona.
W 1803 roku wyjechał Śniadecki, po uwolnieniu ze służby, otrzym anem od rzą d u astryjackiego, za granicę; był w Niemczech, H olandji, F ra n c ji i W ło
szech, a w końcu m aja 1803 roku w ró
cił do Krakowa.
Najważniejszym epizodem z czasu jego pobytu za g ran ic ą jest napisanie i w ydrukow anie w P a ry ż u k ry tyki, n a grodzonego przez In sty tu t F rancuski dzieła V illersa „Essai sur Vesprit et, l injluence de la reformation de Luther.
( O duchu i icplywie reformacji i lutera- nizmu”). W dziele tem znajdow ały się wzgardliwe a pełne błędów wzmianki o Polsce. Poruszony niem i do żywego Śniadecki napisał po francusku cięte
i dow cipne sprostow anie i w ydał je pod tytułem :: „Uwagi nad ustępami do- iyczącemi historji polskiej w dziele Villersa, nagrodzonem przez Instytut francuski *).
Jeszcze przed wyjazdem Śniadeckie
go za granicę, ks. Strojnow ski, re k to r u n iw e rsy te tu W ileńskiego, p ro p o n o wał Śniadeckiem u zajęcie w tym uni- w esytecie stanow iska astronom a-ob- serw atora; po pow rocie zaś Śniadec
kiego zaczęto czynić około niego za
biegi, aby przyjął oprócz tego urzędu, jeszcze urząd re k to ra uniw ersytetu, po ustępującym Strojnow skim . P ropozy
cje te wychodziły od K u rato ra Okręgu W ileńskiego ks. Adama C z a rto ry sk ie go, który, dla lepszego rez u lta tu swoich zabiegów, prosił o pośrednictw o Tadeu
sza Czackiego, ojca swego, generała ziem podolskich i inne osoby, k tó re na
*) Reflexions sur les passages, relatifs a l’histoire et aux affaires de Pologne, inseres dans l’ouvrage de M. Yillers, qui a remporte le prix de 1’Institut de la France, par J. S. —Paris. 18 Florial an XII (8 maja 1804 r.).
Śniadeckiego wpływ m iały. Śniadecki w zbraniał się przez długi czas: czuł się zbyt zmęczonym do podjęcia tak wiel
kich i tak ciężkich obowiązków; w resz
cie upewniwszy się, że Poczobut i te raz, tak jak dawniej, życzy sobie, aby on objął po nim obserw atorjum , zgo
dził się na przyjęcie posady pro feso ra A stronom ji, co zaś do u rzę d u rektora, to dopiero p ro śb y sędziwego księcia Adam a C zartoryskiego, g en erała ziem podolskich, k tó ry w Łańcucie ugiął przed Śniadeckim kolana, złam ały je go w ytrw ałe postanow ienie.
8 listopada 1806 roku został Ja n Śniadecki obrany astronom em -obser- w atorem uniw ersytetu W ileńskiego, a 4 stycznia 1807 ro k u odbył się wy
b ó r jego na re k to ra tegoż uniw ersy
tetu.
R ektor uniw ersytetu W ileńskiego, powiada M. B aliński, nie m iał żadne
go nawet podobieństw a z rek to ram i innych uniw ersytetów w E uropie. Był on nietylko przew odnikiem zgrom a
dzenia uczonego i uczącego, n ie ty l
ko trzym ającym ster licznych szkół
w rozległym k ra ju , pod dozorem Uni
w ersy tetu zostających; ale prócz tego był naczelnikiem rozgałęzionej adm i
n istrac ji jego, szafarzem dochodów i strażnikiem funduszów , a nakoniec w w ielu przypadkach ra d ą i pom ocą K u ra to ra i M inistra oświecenia. U rząd więc te n rek to rsk i był raczej pewnym rodzajem m inisterstw a. (Pam iętniki 0 J a n ie Śniadeckim t. I str. 485—6).
W samej rzeczy R ektor uniw ersyte
tu W ileńskiego był zwierzchnikiem nie ty lk o uniw ersytetu ze wszystkiem i przynależnem i doń zakładam i, ale tak że w szystkich szkół w gu b ern iach Wi
leńskiej, G rodzieńskiej, Mińskiej, Mo- hylowskiej, W itebskiej, W ołyńskiej, Podolskiej, Kijowskiej i w obwodzie Białostockim.
Śniadecki zaś rozpoczął u rzędow a
nie w bardzo utrudnionych przez cią
głe zaw ieruchy wojenne w arunkach, 1 już w ro k u 1807 zaraz na początku swej działalności rek to rsk ie j, m usiał b ro n ić gmachów uniw ersyteckich, aby ich nie obrócono na szpitale dla ra n nych.
Od początku m usiał troszczyć się 0 zabezpieczenie i pom nożenie fun
duszów, przysposobienie zdolnych na
uczycieli, obsadzenie k a te d r uniw er
syteckich przez odpowiednio uzdolnio
nych profesorów , w ydanie podręczni
ków naukow ych, będąc zmuszony przy- tem walczyć z ludzką nieszczerością 1 złą wolą. W iele tru d u przyczyniły mu np. szkoły przez zakon Jezuicki utrzym yw ane; Jezuici nie chcieli za
prow adzić w szkołach swych pro g ram u ogólnie obow iązującego dla wszystkich zakładów i ostatecznie postaw ili na swoim, gdyż nietylko udało się im za
chować faktyczną niezależność od u ni
w ersytetu, ale jeszcze pozwolono im założyć własną akadem ję w Połocku.
Dzięki staraniom Śniadeckiego, za
łożono p rzy uniw ersytecie W ileń
skim ogród botaniczny, wzniesiono szkołę w etery n ary jn ą, te a tr anatom icz
ny, wyższe sem inarjum duchowne;
wzbogacono znacznie bibljotekę przez nabycie wielu rękopisów, pom iędzy innem i rękopisów po A lbertrandim , wiele m aterjałów do h isto rji polskiej
zaw ierających i t. p. P rzyczynił się też Śniadecki do ustanow ienia odrębnej m a g istra tu ry i kom isji sądowo-eduka- cyjnej, której wyłącznem zadaniem były opieka nad m ajątkam i zakładów naukow ych, załatw ianie w szystkich sporów , m ajątku tego dotyczących i t. p.
Jednocześnie nie tracił Śniadecki z oczu niczego, co miało jakiekolw iek znaczenie dla polskiej cywilizacji i oświaty: on to wyszukiwał pren u m e
rato ró w na wydawany przez Lindego
«Słownik Języka Polskiego,» a na w yda
nie ostatniego tom u tego słow nika wy
s ta ra ł się dla Lindego o zapom ogę (u h r . Tyszkiewicza). Każdy zdol
niejszy młody człowiek, k tó ry p rz y gotow yw ał się do p ra c y na polu oświa
ty krajow ej, wzbudzał żywe z a in tere sowanie w Śniadeckim; ciekawe są pod tym względem wzmianki o Joachi
mie Lelewelu w listach do Czackiego pisanych: Śniadecki oddaje w nich spraw iedliw ość zdolnościom m łodego uczonego, ale jednocześnie troszczy się, aby przedw czesne pochwały nie
w praw iły go w zbyteczną zarozum ia
łość i nie spaczyły całego dalszego rozw oju.
Z Czackim łączyły Śniadeckiego wspólne dążenia, ale usposobieniam i różnili się obydwaj działacze od siebie niezm iernie. Czacki był entuzjastą, k tó ry w zapale dla spraw y «m ierzył chętnie siłę na zam iary,* Śniadecki nie ufał zaś zbytnio działalności, na entuzjazm ie opartej. «Jest to praw ie powszechne nieszczęście, powiada Śnia
decki, przyw iązane do wszystkich nie
mal odm ian w porządku tak tow arzy
skim jak naukowym , iż się do nich m iesza zapał, entuzjazm , prow adzący do przesady* (Dzieła t. IV str. 116).
Jeżeli się mu nie położy tam y, piśał Śniadecki do pro f. Checha o Czackim i jego zapale dla gim nazjum w Krze
mieńcu, widzę z bólem serca, że to okrzyczane dzieło więcej napuszone jak gruntow ne, pęknie i źle się skoń
czy, tak jak się skończyły najpiękniej
sze ro b o ty i przedsięw zięcia Tyzen- hausa w Litwie, dla tego, że były nad
to nagle pędzone i przesadzone nad
sposoby i środki, a nawet nad naturę rzeczy ludzkich. J a to zawsze J . W.
Czackiem u gadam i piszę, trz e b a , aby i W. P a n często m u to z doświadczenia bliższego pow tarzał, bo zapędy tego człow ieka tak poczciwie i dobrze chcą
cego, należy w strzym yw ać i zw racać do d ró g n atu raln y ch , żeby on i kraj na jego usiłow aniach nie stracił. Egza- geracja w fizycznych i społecznych ro botach nigdy nic gruntow nego i trw a łego nie zbudowała. P raca i dzielność przyśpiesza i bujność daje w szystkie
mu, ale trzeba się zawsze do sposobów i n atu ralnego biegu rzeczy ludzkich stosować* (Baliński. P am iętniki t. I str. 548—549).
'N ajcięższym okresem w urzędow a
niu Śniadeckiego były lata 1812 i 1813.
P rzez W ilno przeciągały ustaw icznie wojska: trzeba było dołożyć wszelkich sta ra ń , aby uchronić gm achy u n iw er
syteckie od ztaiszczenia, a kasę od g ra bieży. Śniadecki złożył wtedy do
wody niezm iernego hartu duszy i m ę
stwa: odmówił stanowczo wydania pie
niędzy z kasy uniw ersyteckiej ustan o
w ionem u przez N apoleona naczelniko
wi. Za dowód odwagi cywilnej Śnia
deckiego i siłę c h a ra k te ru m ogą być poczytane pochwały, wygłoszone p rze zeń na cześć A leksandra I, w mowie, jaką w itał w im ieniu uniw ersytetu Na
poleona.
Pom im o wszystko, postępow anie Śniadeckiego zostało przedstaw ionem w najgorszem świetle Cesarzowi Ale
ksandrow i, i w P e te rs b u rg u zastan a
wiano się naw et nad tem , czy nie wy
kluczyć go z powszechnej am nestji, jaka udzieloną została wszystkim m ie
szkańcom W ilna. W praw dzie osoby życzliwe Śniadeckiem u zdołały następ
nie rozproszyć uprzedzenia i niechęć dla niego Cesarza A leksandra, ale w stosunkach Śniadeckiego z Ministe- rjum Oświaty dawało się odczuć pewne naprężenie, aż wreszcie 28 lutego 1815 ro k u otrzym ał Śniadecki zwolnienie od obowiązków re k to ra , o k tó re kilka
krotnie prosił.
Przestaw szy być rek to rem , pozostał Śniadecki profesorem A stronom ji uni
w ersytetu W ileńskiego aż do 3 listo