Edward Balcerzan
Nic - oprócz ludzi
Teksty : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 4 (10), 119-127
Edward Balcerzan
Nic — oprócz ludzi
Nie je st to powieść now atorska; nie poddaje się w artościow aniu w ty m system ie po jęć, k tóre w y p raco w ała i u trw a liła w naszej św iado m ości aw an g ard a X X w ieku.
W spółczesny n o w ato r byw a osam otniony, źle p e rc y - pow any przez ogół odbiorców , nie d ziała jed n a k w całkow itej izolacji. Jeżeli e k sp e ry m e n tu je — to ja ko członek ek sp ery m en tu jąceg o k o lektyw u . Z azw y czaj „ n ależy ” do określonego n u rtu , s y tu u je się w tej czy innej szkole, w p isu je się w antagonizm y „izm ów ” . A u to r Solaris odw rotnie: n a osam otnienie n ie m oże się chyba uskarżać. S tan isław a L em a czyta się dzisiaj, w znaw ia, k o m en tu je, tłu m aczy na inne języki, ek ra n izu je n a w e t. A przecież pisarz te n p r a cu je sam . P o ru sza się nieom al w „próżn i doskona łe j” , poza „izm am i” , chciałoby się rzec — w strefie osobliw ych m im o izm ó w św iadom ości litera c k ie j n a szych czasów. Próżno b y szukać w topografii polskiej p ro zy pow ojennej „m iejsca” dla Solaris; uw adze k r y ty k a n a rz u c a ją się n a ty c h m ia st w yró żn iki n eg aty w ne: b r a k k o n tekstó w , nieobecność w p o rząd ku ewo lu c ji fo rm n a rra c y jn y c h , swego ro d zaju „bezdom
Lem w strefie m imoizmów
E D W A R D B A L C E R Z A N 120
W spółistnienie języków dwu epok
ność” tego dzieła. Sam Lem diba o to, aby u trz y m a ć się w tak iej w łaśnie — nieokreślonej — p rze strz e n i. Obok albo ponad. Św iadczą o tym jego w y stą p ie n ia program ow e.
W 1970 r. ogłasza d ru k ie m d w utom ow ą F a n ta sty k ę
i futorologię; m ożna b y sądzić, iż w tej w łaśnie
książce L em p rzy z n a je się do pew nego n u rtu , z k tó ry m gotów jesrt dzielić sukcesy i porażki. Ma to być
science fiction. Ale: m ówi głów nie o obcojęzycznych
realizacjach g a tu n k u science fiction , z k tó ry m i pole m izuje. O pow iada o te k sta ch nie znanych publiczno ści rodzim ej, p rzed staw ia je w w ersji „streszczo n ej” . Może i sparodiow anej jednocześnie? Rodzi się po d ej rzenie, iż to nie L em o kreśla się wobec jakiegoś „iz m u ” , lecz obcy „izm ” o kreśla się wobec Lem a. Jeg o n a stę p n a książka, D oskonała próżnia, p o d ejrzenia te potw ierdza. F ak ty czn y sta n rzeczy w b e le try sty c e dzisiejszej — an alizow any przenikliw ie w szkicach
W ejścia na orbitę — coraz m niej in te re su je S ta n isła
w a Lem a. P isarz ten nie opow iada się już bezpośred nio wobec jej znaków i s tru k tu r. On je w ym yśla. (Z naki i stru k tu ry .) B u d u je „od dym u z kom in a” .
D oskonała próżnia zaw iera „re c e n zje ” utw orów , k tó
ry ch n ik t n ig dy nie napisał.
Oczywiście: L e m -teo re ty k zna litera c k i „ te a tr w oj n y ” i wie, jak i o co w alczą dziś rozliczne aw a n g a r dy. Ale w p ra k ty c e — w idać to zwłaszcza w Solaris — jego w iedza n a tem a t sp o ru aw angard z a rie rg a r dam i nie w pływ a na k sz ta łt powieści.
A w an gardzista w spółczesny m usi ustaw icznie k o n tes tow ać. R ozbrajać stereo ty p y , łam ać au to m atyzm y, rozw iązyw ać konw encje. W rzucony w tra d y c ję — u siłu je przede w szystkim zakw estionow ać język sw oich poprzedników . Chce, aby jego tek st b y ł g rą m iędzy „ s ta ry m ” i „n o w ym ” , p rzy czym w y n ik gry je s t przesądzony: tu „now e” w y g ryw a — „ s ta re ” przeg ry w a. Lem po stęp u je inaczej. W s tru k tu rz e
Solaris w sp ó łistn ieją (pogodzone i ugodzone) ję z y k i
121
m a odnosim y w rażenie, iż w szelkie k ryzysy, rebelie, sezonowe d y k ta tu ry i tym podobne zdarzenia, k tó re b u rzy ły przecież i k ształto w ały od now a sztukę n a r racy jn ą, nie zdołały naruszyć tożsam ości g atu n ku ; powieść została pow ieścią. P rzeo b rażen ia okazały się pozorne w ty m sensie, że „now e” n ie w yelim inow a ło „stareg o”. F u n k c jo n u je nie za m ia st, lecz obok. W tych kataklizm ach nie było w ypadków śm ierteln y ch. (Jak w Generale Barczu: „nic się nie stało — n a w e t w m ordę nik t nie dał nikom u (...)” •) Owe rebelie, za m ieszki i g w a łty zo stają w Solaris sprow adzone do roli n eutralnego tw o rzyw a . S y stem y d aw niej zw aś nione — zaczynają ciążyć k u sobie; sta p ia ją się w całość.
Z acznijm y od „sta reg o ” . Z dużym uproszczeniem po wiedzieć by m ożna, iż proza, k tó rą odczuw am y dziś jako „ s ta rą ”, tra d y c y jn ą czy trad y cjo n alisty czn ą, i k tó ra, gdyby w ierzyć aw angardom , w yczerp ała w łasne możliwości, otóż proza ta porządkow ała rze czyw istość pow ieściow ą w edle reg u ł zdrow ego roz sądku. T utaj porządek św ia ta — u k o n sty tu o w a n y w dośw iadczeniu potocznym , u tw ierd z o n y n ad to w a- k tu a ln y m stan ie b adań nau k o w y ch — nie podlegał d yskusji. S tanow ił pierw szy w a ru n e k porozum ienia a u to ra z czytelnikam i. Czas: lin earn y ; p rzestrzeń: tró jw y m iaro w a; bieg w ydarzeń: ciągły (lub: pozo ru ją c y ciągłość); postaci: „w y tłum aczon e” z bio grafii; język... O języ k u później. Lem pisze powieść fan ta sty c z n ą, w istocie jed n a k św iat Solaris je st o- g ląd a n y w p e rsp e k ty w ie tra d y c y jn e j. Cóż się zm ie niło? Czas u leg ł w y d łu żen iu — pobiegł w p rz y szłość; p rze strz e ń się rozszerzyła — po n ajd alsze „ z a k ą tk i” kosm osu. Są to jed n a k ty lk o zm iany iloś
ciow e. S y stem o rie n ta c ji i pom iarów pozostał ten
sam. N ad p la n e tą Solaris św iecą dw a słońca, to k o m p lik u je ry tm życia, nie do tego stopnia p rze cież, a b y sy tu a c je, w k tó re w p lą tu ją się b o h a te ro wie te j powieści, okazały się n iep rz ek ła d a ln e n a ję
K onw encje tradycyjne
Tylko zmiany ilościow e
E D W A R D B A L C E R Z A N 122
Bez labiryntów
zyk ziem skich, zw yczajnych, potocznych do św iad czeń.
„O 17.20: Jestem w e mgle. Wysokość 200. W idoczność 20—40 m etrów. Cisza. Wchodzę na 400.
0 17.45: W ysokość 500. Ławica m gły po horyzont. We m gle — lejow ate otwory, przez które przeciera się powierzchnia oceanu. Coś się w nich dzieje. Próbuję wejść w jeden z tych lejów ”.
Człowiek szy b u jący n ad „m y ślący m ” oceanem , w k rajo b raz a c h dzdwotworów: długoni, grzybisk, m i- moidów, a sy m e triad i sy m e tria d , p orusza się tak, ja k każdy z nas w p rze strz e n i osw ojonej, pow iedz my: w górach, w P ałacu K u ltu ry , w w indzie. Czas 1 p rze strz e ń nie m ają w sobie ty ch w szystk ich — zn anych now ej pow ieści — zagęszczeń i rozrzedzeń, nic z otchłani, w szystko w zgodzie z k a len d arzem — bez „ trzy n asteg o m iesiąca” , bez lab iry n tó w psycho logicznych czy m etafizycznych.
Lem pisze powieść fan tastyczno-n auko w ą; w ty m o- sobliw ym g a tu n k u n ajodw ażniejsze n aw et w izje nie w y m y k a ją się spod k o n tro li zdrow ego rozsąd ku — u zbrojonego w szkiełko i oko. Nie m ają p raw a. P o j m u je m y je jako fan tasty czn e w łaśnie, poniew aż eg z y stu ją w otoczeniu n iew y fan tazjo w an y m . W ocea nie zwyczajności. Z resztą rozum p ra k ty c z n y znaczy tu ta j w ięcej niż u realistów : je s t nie ty lko w a rto ś cią aprobow aną biernie, bez dyskusji, ale podlega n a d to specjalnej ochronie. Oto uczestników ekspe d y c ji so lary jsk iej zaczynają odw iedzać „goście” . K im są?
„— Halucynacje?
— Nie. To jest — realne”.
K ris, b o h a te r Solaris, w olałby jed n ak, a b y to były ty lk o halu cy nacje. Z d ro w y rozsądek szuka w y tłu m aczenia w chorobie. Może p rzy ją ć do wiadom ości fa k t sk rzy w ien ia norm y; nie chce w ierzyć, iż istnie ją porządki, k tó re u k sz ta łto w ały się ponad a n ty n o m ią „zdrow ia” i „cho ro by ” , w niespodziew anych zu pełn ie „k rzy w izn ach ” system u. „Stało się wów
czas coś — pow iada K ris — czego bym nig dy nie oczekiwał: m yśl o tym , że zw ariow ałem , uspokoiła m n ie ” . To bardzo rozsądne. „ Jeż e li jed n a k byłem chory, m ogłem w yzdrow ieć, a to daw ało m i nadzieję w ybaw ienia, k tó re j w żaden sposób nie p o tra fiłem dostrzec w p o p lątan ych ko szm arach k ilk a godzin za ledw ie liczących so lary jśk ich dośw iadczeń” .
S p lą ta n ie koszm arów — nie do ro zp lą ta n ia w danej chw ili, ale: ro zp lątyw an ych przecież b ezu stan nie i za w szelką cenę — zagraża jed y n o w ład ztw u m yśli zdrow orozsądkow ej. F o rm ą o brony okazuje się gra. G ra w zdrow y rozum . U daw anie, że w szystko jest w porządku. K risa odw iedza „gość” , H arey. To jest — realne. J e s t dziew czyną w białej sukience. Jed en szczegół zdradza „gościa” : su k ien k a nie m a żadnego zapięcia. Zaczyna się gra. K ris rozcina m a te ria ł — „U dając, że je s t to n ajzw y k lejsza w św iecie rzecz (...)” . Nie na ty m koniec. „G oście” przechodzą proces „uczłow ieczania się” . Im w ięcej zdobyw ają cech ludzkich, ty m rozsądniej ro zu m u ją. P rz y b y w a d ru ga H arey. M ądrzejsza, bardziej rezo lu tn a. P o w tarza się scena z sukienką. „Tym razem ona sam a ro zp ru ła szew nożyczkam i. M ówiła, że pew no się zam ek zaciął” .
P o tę g a zdrow ego rozsądku — a to rów nież tchnie „ sta rz y z n ą ” literack ą, obcą now ym falom — z n a jd u je sw e oparcie w koncepcji postaci i w organizacji fab u ły . Postać ted y działa w sposób um otyw ow any; fa b u ła z kolei — m a ja sn y początek i w y raźn e za kończenie. P ostać m oże być osobowością skostniałą, zw łaszcza drugoplanow a, k tó ra w każdej sy tu acji zachow u je się w edług tego sam ego scenariusza i re p ro d u k u je ten sam k om p let cech (S artorius). Może ew oluow ać (Kris, H arey), pod w a ru n k ie m w szela ko, iż zm iany osobowości będą się dokonyw ały w s tre fie „życiow ego” p raw dopodobieństw a. Nic z W itkacego, nic z Schulza. U W itkacego, p am iętam y, b o h a te ro w ie p rze o b ra ża ją się nagle, w jed n y m sko ku, i bez k o m en tarzy . „ S taru sz ek zm ienia się z ła
Rozplątywanie koszm arów
Postaci um otywowane
E D W A R D B A L C E R Z A N
1 2 4
Awangardowy język
narracji
godnego człow ieka w rozjuszonego «pochronia» i m o rd u je m ałą dziew czynkę, k tó ra ty lk o co w pełzła z lew ej s tro n y ”. U S tan isław a Lem a, w k o n w encji
Solaris, tak ie sk o ki są w ykluczone. B ezsprzecznie, i
tu łagodni — w y rod n ieją, a ro zju szen i — s ta ją się aniołam i. Jeżeli p rz y tra fia się im jed n a k h isto ria analogiczna do tej z dziew czynką i staruszkiem , nie d a ją za w y g ran ą, lecz do o sta tk a sił, drogą licznych eksp erym en tó w , zaczytani w fachow ych d y s e rta c jach, u z b ro jen i po zęby w now oczesny sp rz ę t n a u k o wy, u siłu ją w ytłu m aczy ć (sobie i czytelnikow i), ja k doszło do o h y d n ej zbrodni, a także trz y m a jm y się tego p rzy k ład u : co było pow odem , że dziew czynka „ w p ełzła”, m iast n o rm a ln ie w ejść, dlaczego w p e ł zła z lew ej, a nie z p raw ej stro n y , i ta k d alej. Tak p o stę p u ją w szyscy Solaryści: K ris, G ibarian, S n a u t, S arto rius...
Na ty m tle zaskoczeniem je s t ję z y k n a rra c ji. „ S ta r a ” pow ieść osadzała sw oją w izję św iata w ję zyku m ak sy m aln ie pew nym , jednoznacznym i „p rzezro czy sty m ” zarazem . To był w a ru n e k s z tu k i
ko n firm a cji. N a rra to r Solaris n ato m iast d y sp o n u je
językiem , k tó re m u zaufać nie może. (Jak n ie u fa ją m u X X -w ieczne aw angardy.) D la K risa ideałem b y ł by system znaków C zystej N auki, ale subkody w ie dzy n au k ow ej w cale n ie są n ajb ezpieczniejszym schronieniem , ich rzekom a a sep ty k a okazuje się prob lem aty czn a, one rów nież, w espół z m ow ą po toczną, p o dleg ają stan o m gnilnym , sta rz e ją się pręd k o albo błądzą, albo m ieszają się z subkodam i obcymi, np. z sen sacyjną ż u m a listy k ą , albo s ta ją się tere n em poczynań dziw aków i m aniak ów w szel kiej m aści, choć z ty m dziw actw em to też nic pew nego, ja k p okazuje h isto ria obłędu pilota, k tó ry nosi „ n a d re a listy c z n e ” im ię i nazwisko: A ndré B reton. „K ażdej n auce to w arzyszy p seu d o n au k a” , m ówi Kris, i m usi m ów ić dalej językiem sp lą ta n ym , w k tó ry m tru d n o oddzielić p raw d ę od fałszu, m usi nadto posługiw ać się m ow ą cudzą, z d rugiej ręki, a i z rą k
„trzecich” i „ c zw arty ch ” . Nic te ż dziw nego, że — „(...) ogarnia (go) nieprzeparte podejrzenie, iż ma przed sobą ułamki intelektualnych konstrukcji, być może genialnych, przemieszane bez ładu i składu z płodam i jakiegoś kom plet nego, graniczącego z obłędem, głuptactw a (...)”.
Cała powieść je s t poszukiw aniem jęz y k a — w jego „jedyności i praw dziw ości” . Bez sk u tk u . A ni sy ste m y bogate, k tó re obezw ład niają w ielosłow iem , ani ubogie, w k tó ry c h z kolei gubi się „ su b te ln a zaw i łość m y śli” , nie zadow alają n a rra to ra . K ażd y now y fenom en rodzi p asję mowo tw órczą, s y tu u je się w ję zyku jako zbiór nazw . P o ja w iają się „goście” . W ja kim słow ie m ożna u trw alić ich byt, ich niezw ykłość: polytheria, succuby, fantom y, tw o ry F? „A le w k oń c u żadne te rm in y — stw ierd za K ris — nie oddają tego, co się dzieje na S o laris” . W szystko, czytam y w innym m iejscu, w y d aje się „nieszczęśliw ie n a z w a n e ” . J a k w now ej fali: n a rra c ja ustaw icznie rew id u je s a m ą siebie, uobecnia się w m ow ie niepew nej, u ję te j w cudzysłów, k a p ry śn e j, zm ąconej.
W pierw szym w y d an iu G łosu Pana — n a sk rzy d ełku obw oluty — n ap isał Lem, że sw ej pow ieści Solaris sam n ie rozum ie do końca. T u „nie ro zu m iem ” zna czy: „nie m a w m oim u tw o rze języka, k tó ry u m ia ł
bym zaaprobow ać w stu p ro c e n ta c h ” .
„— Czy słow o ma jeszcze dla ciebie jakąś wartość? — W ielki Boże, Snaut, ty wciąż? Ma. I dałem ci je już”. W artość m oże m ieć jeszcze „słow o h o n o ru ” : su b iek tyw ną, p ry w a tn ą , etyczną b ardziej niż poznawczą. J e s t to zaledw ie m oje słow o n a mój te m a t, ale ju ż nie m oje słow o o czymś, co się z n a jd u je poza m ną. O trzy m u jem y pow ieść-paradoks. Ś w iat o glądany na „now ą” — i jednocześnie n a „ s ta rą ” m odłę. (Jak b y Elizę O rzeszkow ą p ara fra z o w a ł T ym oteusz K a rp o wicz.) D laczego jed n a k ten tw ó r h y b ry d a ln y n ie p ę ka, czy ta k a k o m b in acja — ognia z w odą — je st w ogóle do puszczalna i m ożliwa?
J e s t m ożliw a, oczywiście, w p lan ie kom prom isów . O d b y w a się tu b e z u sta n n y „w yścig” dw u poety k. W
Powieść poszukiwaniem języka K aipow icz parafrazuje Orzeszkową
E D W A R D B A L C E R Z A N 1 2 6 Solaris naśladuje strukturę osobowości
p ew n ych p a rtia c h tek stu , p rz y tzw . w artkiej akcji, gdy n a reflek sję nie m a czasu, jęz y k p rzejrzy ścieje i św iat w raca do norm y. Choćby — „na słowo hono r u ”. W in n y ch fra g m en ta ch powieści, odw rotnie, św iat b u d u je się n ag le poza N orm ą, wów czas a k c ja z am iera — K ris zam yka się w bibliotece — a język, im dokładniej się go analizuje, ty m gw ałtow niej się burzy , rodzi diziwokształty, sy m e tria d y i asym e- tria d y rozm aite, m im oidy i nad reały ... Potem znów: akcja, tem po, jasność i p rzejrzy sto ść. I tak do koń ca książki.
Czy to dobrze, czy źle? S tru k tu r a Solaris naśladu
je s tru k tu rę osobowości człow ieka, in te le k tu a listy
zwłaszcza, takiego ja k K ris czy S n au t. Pow ieść L e m a „zachow uje się” tak, ja k zachow uje się każdy, k to w idzi sprzeczność m iędzy językiem p ra k ty k i ży ciowej a językiem „ z atrz y m a n y m ” dla analizy. P ierw szy m usi być zdrow orozsądkow y i realisty cz ny; d ru g i b y w a irra c jo n a ln y i p o k rętn y ; a przecież po ruszam y się w nich n iem al jednocześnie. Lem n ie udaje, że o ty m nie wie. (U daje raz po raz k ry ty k a.) Nie może być posłuszny kanonom n a rra c y jn y m a n i XIX , ani X X wi£ku, poniew aż chce być w iern y — przede w szystkim — swoim bohaterom .
M yślę, że to dobrze.
S p ra w a H arey i K risa b y ła znan a lite ra tu rz e przed n ap isan iem Solaris. (K arasia i Jasieczek z R om an-
tyczności, G rabiec i G oplana z B a llad yny, M arysia
i W idm o z W esela.) O takiej sp raw ie tru d n o m ówić w sposób „staro św ieck i” czy „now oczesny” . W grę w chodzi nieco in n a p a ra pojęć: „oryginalność — nie- o ryginalność” . L em jest o ry g in aln y . W klasycznym ro zu m ien iu tego słowa. J e s t o ry g in aln y jako a u to r tek stu , k tó ry w y trą c a tem a t z p o rządku h istoryczno literack ieg o i a k tu a liz u je go tak grunto w n ie, że p rzy w ołanie nazw isk M ickiewicza, Słow ackiego i W ys p iańskiego może w ydaw ać się ża rtem recenzenta. Inaczej m ówiąc: z oryginalnością m am y do czynienia
w takich sytu acjach, gdy znane odb ieram y jako
nowe.
S praw a owa to d ra m a t człow ieka, k tó ry kocha czyjś w izerunek i obcuje z nim ja k z człow iekiem rzeczyw istym , „z k rw i i kości” . W izerunek osadzony w głębokiej pam ięci, ry so w an y w m arzen iach z ja w iający się w w izjadh sennych. A spek t p ato lo giczny tego fenom enu L em a nie in te resu je. P isarz p rzedstaw ia sy tu ację niezw ykłą w praw dzie, ale za razem zużyw a m aksim um en erg ii i pom ysłowości, a b y przekonać odbiorcę, iż ka żd em u p rz y tra fia się to, co przy darzyło się bezradnym , zrozpaczonym So- larystom . K ris u tra c ił kiedyś narzeczoną, H arey u - m arła, nie m u siała um rzeć, m ógł po p ro stu stracić ją z oczu, zerw ać z nią k o n ta k t bezpośredni, i oto okazuje się, iż k o n ta k t nie zginął, albow iem — bez H arey, ale w zw iązku z H arey — istn ieje nad al w pam ięci K risa, więcej: u sam odzielnia się w nim, ew oluuje, m a o k resy aktyw ności i stagn acji. Cóż to znaczy? Jeżeli prow adzim y dialog z nieobecnym , to z Kim — z Czym — w istocie obcujem y?
„Nie szukam y nikogo, oprócz lu d zi” , m ów i K ris. To je s t kluczow e zdanie w Solaris. Nic, oprócz lu dzi. Skoro tak, w ięc i sam w izeru n ek człowieka, n ie m a te ria ln y przecież — lub: m a te ria ln y inaczej, coś, co żyje w pew ien sposób, m a prag n ien ia, staje się nie ty lk o zagadką epistem ologiczną, ale także prob lem em m o raln y m . Być może, p y ta Lem , dem o ralizacja zaczyna się w chwili, gdy — ,,na n ib y ” , bez krw aw o, w p u stce — m o rd u je m y m y śl o d ru g im
człow ieku? Sam ą m yśl, sam o odbicie, tw ó r F... To
są p y ta n ia Lem a. Reszta jest fan ta zją , k tó ra zm usza odbiorcę, a b y zm yślone dzieje S o la ry sty K risa p rze św ie tlił przez b iografię w łasną.
Kochać wizerunek: w pam ięci Obraz człowieka problemem moralnym