• Nie Znaleziono Wyników

Nic - oprócz ludzi

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Nic - oprócz ludzi"

Copied!
10
0
0

Pełen tekst

(1)

Edward Balcerzan

Nic - oprócz ludzi

Teksty : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 4 (10), 119-127

(2)

Edward Balcerzan

Nic — oprócz ludzi

Nie je st to powieść now atorska; nie poddaje się w artościow aniu w ty m system ie po­ jęć, k tóre w y p raco w ała i u trw a liła w naszej św iado­ m ości aw an g ard a X X w ieku.

W spółczesny n o w ato r byw a osam otniony, źle p e rc y - pow any przez ogół odbiorców , nie d ziała jed n a k w całkow itej izolacji. Jeżeli e k sp e ry m e n tu je — to ja ­ ko członek ek sp ery m en tu jąceg o k o lektyw u . Z azw y­ czaj „ n ależy ” do określonego n u rtu , s y tu u je się w tej czy innej szkole, w p isu je się w antagonizm y „izm ów ” . A u to r Solaris odw rotnie: n a osam otnienie n ie m oże się chyba uskarżać. S tan isław a L em a czyta się dzisiaj, w znaw ia, k o m en tu je, tłu m aczy na inne języki, ek ra n izu je n a w e t. A przecież pisarz te n p r a ­ cu je sam . P o ru sza się nieom al w „próżn i doskona­ łe j” , poza „izm am i” , chciałoby się rzec — w strefie osobliw ych m im o izm ó w św iadom ości litera c k ie j n a­ szych czasów. Próżno b y szukać w topografii polskiej p ro zy pow ojennej „m iejsca” dla Solaris; uw adze k r y ­ ty k a n a rz u c a ją się n a ty c h m ia st w yró żn iki n eg aty w ­ ne: b r a k k o n tekstó w , nieobecność w p o rząd ku ewo­ lu c ji fo rm n a rra c y jn y c h , swego ro d zaju „bezdom ­

Lem w strefie m imoizmów

(3)

E D W A R D B A L C E R Z A N 120

W spółistnienie języków dwu epok

ność” tego dzieła. Sam Lem diba o to, aby u trz y m a ć się w tak iej w łaśnie — nieokreślonej — p rze strz e n i. Obok albo ponad. Św iadczą o tym jego w y stą p ie n ia program ow e.

W 1970 r. ogłasza d ru k ie m d w utom ow ą F a n ta sty k ę

i futorologię; m ożna b y sądzić, iż w tej w łaśnie

książce L em p rzy z n a je się do pew nego n u rtu , z k tó ­ ry m gotów jesrt dzielić sukcesy i porażki. Ma to być

science fiction. Ale: m ówi głów nie o obcojęzycznych

realizacjach g a tu n k u science fiction , z k tó ry m i pole­ m izuje. O pow iada o te k sta ch nie znanych publiczno­ ści rodzim ej, p rzed staw ia je w w ersji „streszczo n ej” . Może i sparodiow anej jednocześnie? Rodzi się po d ej­ rzenie, iż to nie L em o kreśla się wobec jakiegoś „iz­ m u ” , lecz obcy „izm ” o kreśla się wobec Lem a. Jeg o n a stę p n a książka, D oskonała próżnia, p o d ejrzenia te potw ierdza. F ak ty czn y sta n rzeczy w b e le try sty c e dzisiejszej — an alizow any przenikliw ie w szkicach

W ejścia na orbitę — coraz m niej in te re su je S ta n isła ­

w a Lem a. P isarz ten nie opow iada się już bezpośred­ nio wobec jej znaków i s tru k tu r. On je w ym yśla. (Z naki i stru k tu ry .) B u d u je „od dym u z kom in a” .

D oskonała próżnia zaw iera „re c e n zje ” utw orów , k tó ­

ry ch n ik t n ig dy nie napisał.

Oczywiście: L e m -teo re ty k zna litera c k i „ te a tr w oj­ n y ” i wie, jak i o co w alczą dziś rozliczne aw a n g a r­ dy. Ale w p ra k ty c e — w idać to zwłaszcza w Solaris — jego w iedza n a tem a t sp o ru aw angard z a rie rg a r­ dam i nie w pływ a na k sz ta łt powieści.

A w an gardzista w spółczesny m usi ustaw icznie k o n tes­ tow ać. R ozbrajać stereo ty p y , łam ać au to m atyzm y, rozw iązyw ać konw encje. W rzucony w tra d y c ję — u siłu je przede w szystkim zakw estionow ać język sw oich poprzedników . Chce, aby jego tek st b y ł g rą m iędzy „ s ta ry m ” i „n o w ym ” , p rzy czym w y n ik gry je s t przesądzony: tu „now e” w y g ryw a — „ s ta re ” przeg ry w a. Lem po stęp u je inaczej. W s tru k tu rz e

Solaris w sp ó łistn ieją (pogodzone i ugodzone) ję z y k i

(4)

121

m a odnosim y w rażenie, iż w szelkie k ryzysy, rebelie, sezonowe d y k ta tu ry i tym podobne zdarzenia, k tó re b u rzy ły przecież i k ształto w ały od now a sztukę n a r­ racy jn ą, nie zdołały naruszyć tożsam ości g atu n ku ; powieść została pow ieścią. P rzeo b rażen ia okazały się pozorne w ty m sensie, że „now e” n ie w yelim inow a­ ło „stareg o”. F u n k c jo n u je nie za m ia st, lecz obok. W tych kataklizm ach nie było w ypadków śm ierteln y ch. (Jak w Generale Barczu: „nic się nie stało — n a w e t w m ordę nik t nie dał nikom u (...)” •) Owe rebelie, za­ m ieszki i g w a łty zo stają w Solaris sprow adzone do roli n eutralnego tw o rzyw a . S y stem y d aw niej zw aś­ nione — zaczynają ciążyć k u sobie; sta p ia ją się w całość.

Z acznijm y od „sta reg o ” . Z dużym uproszczeniem po­ wiedzieć by m ożna, iż proza, k tó rą odczuw am y dziś jako „ s ta rą ”, tra d y c y jn ą czy trad y cjo n alisty czn ą, i k tó ra, gdyby w ierzyć aw angardom , w yczerp ała w łasne możliwości, otóż proza ta porządkow ała rze­ czyw istość pow ieściow ą w edle reg u ł zdrow ego roz­ sądku. T utaj porządek św ia ta — u k o n sty tu o w a n y w dośw iadczeniu potocznym , u tw ierd z o n y n ad to w a- k tu a ln y m stan ie b adań nau k o w y ch — nie podlegał d yskusji. S tanow ił pierw szy w a ru n e k porozum ienia a u to ra z czytelnikam i. Czas: lin earn y ; p rzestrzeń: tró jw y m iaro w a; bieg w ydarzeń: ciągły (lub: pozo­ ru ją c y ciągłość); postaci: „w y tłum aczon e” z bio­ grafii; język... O języ k u później. Lem pisze powieść fan ta sty c z n ą, w istocie jed n a k św iat Solaris je st o- g ląd a n y w p e rsp e k ty w ie tra d y c y jn e j. Cóż się zm ie­ niło? Czas u leg ł w y d łu żen iu — pobiegł w p rz y ­ szłość; p rze strz e ń się rozszerzyła — po n ajd alsze „ z a k ą tk i” kosm osu. Są to jed n a k ty lk o zm iany iloś­

ciow e. S y stem o rie n ta c ji i pom iarów pozostał ten

sam. N ad p la n e tą Solaris św iecą dw a słońca, to k o m p lik u je ry tm życia, nie do tego stopnia p rze ­ cież, a b y sy tu a c je, w k tó re w p lą tu ją się b o h a te ro ­ wie te j powieści, okazały się n iep rz ek ła d a ln e n a ję ­

K onw encje tradycyjne

Tylko zmiany ilościow e

(5)

E D W A R D B A L C E R Z A N 122

Bez labiryntów

zyk ziem skich, zw yczajnych, potocznych do św iad­ czeń.

„O 17.20: Jestem w e mgle. Wysokość 200. W idoczność 20—40 m etrów. Cisza. Wchodzę na 400.

0 17.45: W ysokość 500. Ławica m gły po horyzont. We m gle — lejow ate otwory, przez które przeciera się powierzchnia oceanu. Coś się w nich dzieje. Próbuję wejść w jeden z tych lejów ”.

Człowiek szy b u jący n ad „m y ślący m ” oceanem , w k rajo b raz a c h dzdwotworów: długoni, grzybisk, m i- moidów, a sy m e triad i sy m e tria d , p orusza się tak, ja k każdy z nas w p rze strz e n i osw ojonej, pow iedz­ my: w górach, w P ałacu K u ltu ry , w w indzie. Czas 1 p rze strz e ń nie m ają w sobie ty ch w szystk ich — zn anych now ej pow ieści — zagęszczeń i rozrzedzeń, nic z otchłani, w szystko w zgodzie z k a len d arzem — bez „ trzy n asteg o m iesiąca” , bez lab iry n tó w psycho­ logicznych czy m etafizycznych.

Lem pisze powieść fan tastyczno-n auko w ą; w ty m o- sobliw ym g a tu n k u n ajodw ażniejsze n aw et w izje nie w y m y k a ją się spod k o n tro li zdrow ego rozsąd ku — u zbrojonego w szkiełko i oko. Nie m ają p raw a. P o j­ m u je m y je jako fan tasty czn e w łaśnie, poniew aż eg­ z y stu ją w otoczeniu n iew y fan tazjo w an y m . W ocea­ nie zwyczajności. Z resztą rozum p ra k ty c z n y znaczy tu ta j w ięcej niż u realistów : je s t nie ty lko w a rto ś­ cią aprobow aną biernie, bez dyskusji, ale podlega n a d to specjalnej ochronie. Oto uczestników ekspe­ d y c ji so lary jsk iej zaczynają odw iedzać „goście” . K im są?

„— Halucynacje?

— Nie. To jest — realne”.

K ris, b o h a te r Solaris, w olałby jed n ak, a b y to były ty lk o halu cy nacje. Z d ro w y rozsądek szuka w y tłu ­ m aczenia w chorobie. Może p rzy ją ć do wiadom ości fa k t sk rzy w ien ia norm y; nie chce w ierzyć, iż istnie­ ją porządki, k tó re u k sz ta łto w ały się ponad a n ty n o ­ m ią „zdrow ia” i „cho ro by ” , w niespodziew anych zu pełn ie „k rzy w izn ach ” system u. „Stało się wów­

(6)

czas coś — pow iada K ris — czego bym nig dy nie oczekiwał: m yśl o tym , że zw ariow ałem , uspokoiła m n ie ” . To bardzo rozsądne. „ Jeż e li jed n a k byłem chory, m ogłem w yzdrow ieć, a to daw ało m i nadzieję w ybaw ienia, k tó re j w żaden sposób nie p o tra fiłem dostrzec w p o p lątan ych ko szm arach k ilk a godzin za­ ledw ie liczących so lary jśk ich dośw iadczeń” .

S p lą ta n ie koszm arów — nie do ro zp lą ta n ia w danej chw ili, ale: ro zp lątyw an ych przecież b ezu stan nie i za w szelką cenę — zagraża jed y n o w ład ztw u m yśli zdrow orozsądkow ej. F o rm ą o brony okazuje się gra. G ra w zdrow y rozum . U daw anie, że w szystko jest w porządku. K risa odw iedza „gość” , H arey. To jest — realne. J e s t dziew czyną w białej sukience. Jed en szczegół zdradza „gościa” : su k ien k a nie m a żadnego zapięcia. Zaczyna się gra. K ris rozcina m a te ria ł — „U dając, że je s t to n ajzw y k lejsza w św iecie rzecz (...)” . Nie na ty m koniec. „G oście” przechodzą proces „uczłow ieczania się” . Im w ięcej zdobyw ają cech ludzkich, ty m rozsądniej ro zu m u ją. P rz y b y w a d ru ­ ga H arey. M ądrzejsza, bardziej rezo lu tn a. P o w tarza się scena z sukienką. „Tym razem ona sam a ro zp ru ­ ła szew nożyczkam i. M ówiła, że pew no się zam ek zaciął” .

P o tę g a zdrow ego rozsądku — a to rów nież tchnie „ sta rz y z n ą ” literack ą, obcą now ym falom — z n a jd u ­ je sw e oparcie w koncepcji postaci i w organizacji fab u ły . Postać ted y działa w sposób um otyw ow any; fa b u ła z kolei — m a ja sn y początek i w y raźn e za­ kończenie. P ostać m oże być osobowością skostniałą, zw łaszcza drugoplanow a, k tó ra w każdej sy tu acji zachow u je się w edług tego sam ego scenariusza i re ­ p ro d u k u je ten sam k om p let cech (S artorius). Może ew oluow ać (Kris, H arey), pod w a ru n k ie m w szela­ ko, iż zm iany osobowości będą się dokonyw ały w s tre fie „życiow ego” p raw dopodobieństw a. Nic z W itkacego, nic z Schulza. U W itkacego, p am iętam y, b o h a te ro w ie p rze o b ra ża ją się nagle, w jed n y m sko­ ku, i bez k o m en tarzy . „ S taru sz ek zm ienia się z ła­

Rozplątywanie koszm arów

Postaci um otywowane

(7)

E D W A R D B A L C E R Z A N

1 2 4

Awangardowy język

narracji

godnego człow ieka w rozjuszonego «pochronia» i m o rd u je m ałą dziew czynkę, k tó ra ty lk o co w pełzła z lew ej s tro n y ”. U S tan isław a Lem a, w k o n w encji

Solaris, tak ie sk o ki są w ykluczone. B ezsprzecznie, i

tu łagodni — w y rod n ieją, a ro zju szen i — s ta ją się aniołam i. Jeżeli p rz y tra fia się im jed n a k h isto ria analogiczna do tej z dziew czynką i staruszkiem , nie d a ją za w y g ran ą, lecz do o sta tk a sił, drogą licznych eksp erym en tó w , zaczytani w fachow ych d y s e rta c ­ jach, u z b ro jen i po zęby w now oczesny sp rz ę t n a u k o ­ wy, u siłu ją w ytłu m aczy ć (sobie i czytelnikow i), ja k doszło do o h y d n ej zbrodni, a także trz y m a jm y się tego p rzy k ład u : co było pow odem , że dziew czynka „ w p ełzła”, m iast n o rm a ln ie w ejść, dlaczego w p e ł­ zła z lew ej, a nie z p raw ej stro n y , i ta k d alej. Tak p o stę p u ją w szyscy Solaryści: K ris, G ibarian, S n a u t, S arto rius...

Na ty m tle zaskoczeniem je s t ję z y k n a rra c ji. „ S ta r a ” pow ieść osadzała sw oją w izję św iata w ję ­ zyku m ak sy m aln ie pew nym , jednoznacznym i „p rzezro czy sty m ” zarazem . To był w a ru n e k s z tu k i

ko n firm a cji. N a rra to r Solaris n ato m iast d y sp o n u je

językiem , k tó re m u zaufać nie może. (Jak n ie u fa ją m u X X -w ieczne aw angardy.) D la K risa ideałem b y ł­ by system znaków C zystej N auki, ale subkody w ie­ dzy n au k ow ej w cale n ie są n ajb ezpieczniejszym schronieniem , ich rzekom a a sep ty k a okazuje się prob lem aty czn a, one rów nież, w espół z m ow ą po­ toczną, p o dleg ają stan o m gnilnym , sta rz e ją się pręd k o albo błądzą, albo m ieszają się z subkodam i obcymi, np. z sen sacyjną ż u m a listy k ą , albo s ta ją się tere n em poczynań dziw aków i m aniak ów w szel­ kiej m aści, choć z ty m dziw actw em to też nic pew ­ nego, ja k p okazuje h isto ria obłędu pilota, k tó ry nosi „ n a d re a listy c z n e ” im ię i nazwisko: A ndré B reton. „K ażdej n auce to w arzyszy p seu d o n au k a” , m ówi Kris, i m usi m ów ić dalej językiem sp lą ta n ym , w k tó ­ ry m tru d n o oddzielić p raw d ę od fałszu, m usi nadto posługiw ać się m ow ą cudzą, z d rugiej ręki, a i z rą k

(8)

„trzecich” i „ c zw arty ch ” . Nic te ż dziw nego, że — „(...) ogarnia (go) nieprzeparte podejrzenie, iż ma przed sobą ułamki intelektualnych konstrukcji, być może genialnych, przemieszane bez ładu i składu z płodam i jakiegoś kom plet­ nego, graniczącego z obłędem, głuptactw a (...)”.

Cała powieść je s t poszukiw aniem jęz y k a — w jego „jedyności i praw dziw ości” . Bez sk u tk u . A ni sy ste ­ m y bogate, k tó re obezw ład niają w ielosłow iem , ani ubogie, w k tó ry c h z kolei gubi się „ su b te ln a zaw i­ łość m y śli” , nie zadow alają n a rra to ra . K ażd y now y fenom en rodzi p asję mowo tw órczą, s y tu u je się w ję ­ zyku jako zbiór nazw . P o ja w iają się „goście” . W ja ­ kim słow ie m ożna u trw alić ich byt, ich niezw ykłość: polytheria, succuby, fantom y, tw o ry F? „A le w k oń­ c u żadne te rm in y — stw ierd za K ris — nie oddają tego, co się dzieje na S o laris” . W szystko, czytam y w innym m iejscu, w y d aje się „nieszczęśliw ie n a z w a n e ” . J a k w now ej fali: n a rra c ja ustaw icznie rew id u je s a ­ m ą siebie, uobecnia się w m ow ie niepew nej, u ję te j w cudzysłów, k a p ry śn e j, zm ąconej.

W pierw szym w y d an iu G łosu Pana — n a sk rzy d ełku obw oluty — n ap isał Lem, że sw ej pow ieści Solaris sam n ie rozum ie do końca. T u „nie ro zu m iem ” zna­ czy: „nie m a w m oim u tw o rze języka, k tó ry u m ia ł­

bym zaaprobow ać w stu p ro c e n ta c h ” .

„— Czy słow o ma jeszcze dla ciebie jakąś wartość? — W ielki Boże, Snaut, ty wciąż? Ma. I dałem ci je już”. W artość m oże m ieć jeszcze „słow o h o n o ru ” : su b iek ­ tyw ną, p ry w a tn ą , etyczną b ardziej niż poznawczą. J e s t to zaledw ie m oje słow o n a mój te m a t, ale ju ż nie m oje słow o o czymś, co się z n a jd u je poza m ną. O trzy m u jem y pow ieść-paradoks. Ś w iat o glądany na „now ą” — i jednocześnie n a „ s ta rą ” m odłę. (Jak b y Elizę O rzeszkow ą p ara fra z o w a ł T ym oteusz K a rp o ­ wicz.) D laczego jed n a k ten tw ó r h y b ry d a ln y n ie p ę­ ka, czy ta k a k o m b in acja — ognia z w odą — je st w ogóle do puszczalna i m ożliwa?

J e s t m ożliw a, oczywiście, w p lan ie kom prom isów . O d b y w a się tu b e z u sta n n y „w yścig” dw u poety k. W

Powieść poszukiwaniem języka K aipow icz parafrazuje Orzeszkową

(9)

E D W A R D B A L C E R Z A N 1 2 6 Solaris naśladuje strukturę osobowości

p ew n ych p a rtia c h tek stu , p rz y tzw . w artkiej akcji, gdy n a reflek sję nie m a czasu, jęz y k p rzejrzy ścieje i św iat w raca do norm y. Choćby — „na słowo hono­ r u ”. W in n y ch fra g m en ta ch powieści, odw rotnie, św iat b u d u je się n ag le poza N orm ą, wów czas a k c ja z am iera — K ris zam yka się w bibliotece — a język, im dokładniej się go analizuje, ty m gw ałtow niej się burzy , rodzi diziwokształty, sy m e tria d y i asym e- tria d y rozm aite, m im oidy i nad reały ... Potem znów: akcja, tem po, jasność i p rzejrzy sto ść. I tak do koń­ ca książki.

Czy to dobrze, czy źle? S tru k tu r a Solaris naśladu­

je s tru k tu rę osobowości człow ieka, in te le k tu a listy

zwłaszcza, takiego ja k K ris czy S n au t. Pow ieść L e­ m a „zachow uje się” tak, ja k zachow uje się każdy, k to w idzi sprzeczność m iędzy językiem p ra k ty k i ży­ ciowej a językiem „ z atrz y m a n y m ” dla analizy. P ierw szy m usi być zdrow orozsądkow y i realisty cz­ ny; d ru g i b y w a irra c jo n a ln y i p o k rętn y ; a przecież po ruszam y się w nich n iem al jednocześnie. Lem n ie udaje, że o ty m nie wie. (U daje raz po raz k ry ty k a.) Nie może być posłuszny kanonom n a rra c y jn y m a n i XIX , ani X X wi£ku, poniew aż chce być w iern y — przede w szystkim — swoim bohaterom .

M yślę, że to dobrze.

S p ra w a H arey i K risa b y ła znan a lite ra tu rz e przed n ap isan iem Solaris. (K arasia i Jasieczek z R om an-

tyczności, G rabiec i G oplana z B a llad yny, M arysia

i W idm o z W esela.) O takiej sp raw ie tru d n o m ówić w sposób „staro św ieck i” czy „now oczesny” . W grę w chodzi nieco in n a p a ra pojęć: „oryginalność — nie- o ryginalność” . L em jest o ry g in aln y . W klasycznym ro zu m ien iu tego słowa. J e s t o ry g in aln y jako a u to r tek stu , k tó ry w y trą c a tem a t z p o rządku h istoryczno­ literack ieg o i a k tu a liz u je go tak grunto w n ie, że p rzy ­ w ołanie nazw isk M ickiewicza, Słow ackiego i W ys­ p iańskiego może w ydaw ać się ża rtem recenzenta. Inaczej m ówiąc: z oryginalnością m am y do czynienia

(10)

w takich sytu acjach, gdy znane odb ieram y jako

nowe.

S praw a owa to d ra m a t człow ieka, k tó ry kocha czyjś w izerunek i obcuje z nim ja k z człow iekiem rzeczyw istym , „z k rw i i kości” . W izerunek osadzony w głębokiej pam ięci, ry so w an y w m arzen iach z ja ­ w iający się w w izjadh sennych. A spek t p ato lo­ giczny tego fenom enu L em a nie in te resu je. P isarz p rzedstaw ia sy tu ację niezw ykłą w praw dzie, ale za­ razem zużyw a m aksim um en erg ii i pom ysłowości, a b y przekonać odbiorcę, iż ka żd em u p rz y tra fia się to, co przy darzyło się bezradnym , zrozpaczonym So- larystom . K ris u tra c ił kiedyś narzeczoną, H arey u - m arła, nie m u siała um rzeć, m ógł po p ro stu stracić ją z oczu, zerw ać z nią k o n ta k t bezpośredni, i oto okazuje się, iż k o n ta k t nie zginął, albow iem — bez H arey, ale w zw iązku z H arey — istn ieje nad al w pam ięci K risa, więcej: u sam odzielnia się w nim, ew oluuje, m a o k resy aktyw ności i stagn acji. Cóż to znaczy? Jeżeli prow adzim y dialog z nieobecnym , to z Kim — z Czym — w istocie obcujem y?

„Nie szukam y nikogo, oprócz lu d zi” , m ów i K ris. To je s t kluczow e zdanie w Solaris. Nic, oprócz lu ­ dzi. Skoro tak, w ięc i sam w izeru n ek człowieka, n ie m a te ria ln y przecież — lub: m a te ria ln y inaczej, coś, co żyje w pew ien sposób, m a prag n ien ia, staje się nie ty lk o zagadką epistem ologiczną, ale także prob lem em m o raln y m . Być może, p y ta Lem , dem o­ ralizacja zaczyna się w chwili, gdy — ,,na n ib y ” , bez­ krw aw o, w p u stce — m o rd u je m y m y śl o d ru g im

człow ieku? Sam ą m yśl, sam o odbicie, tw ó r F... To

są p y ta n ia Lem a. Reszta jest fan ta zją , k tó ra zm usza odbiorcę, a b y zm yślone dzieje S o la ry sty K risa p rze­ św ie tlił przez b iografię w łasną.

Kochać wizerunek: w pam ięci Obraz człowieka problemem moralnym

Cytaty

Powiązane dokumenty

 ogólne zasady postępowania z wytworzonymi odpadami. Stosownie do zapisów art. W pozwoleniu zintegrowanym określono dla instalacji IPPC zakres i sposób monitorowania

(znak: DOS-II.7222.1.4.2019) – pozwolenie zintegrowane na eksploatację instalacji do składowania odpadów o zdolności przyjmowania ponad 10 ton odpadów na dobę i

[r]

nego do odprawy celnej w wewnętrznym urzędzie może być dokonane tylko w tym wypadku, gdy ba- g'aż jest adresowany do stacji, gdzie znajduje się urząd celny,

Zamawiający nie wymaga wniesienia zabezpieczenia należytego wykonania umowy. Środki ochrony prawnej określa Dział VI ustawy Pzp. 179 ustawy Pzp środki ochrony prawnej określone w

Jeżeli się da naszym pszczołom matkę włoską, albo włoskim matkę naszych pszczół, to powstaje rasa mięszana, lecz tylko pszczoły żeńskie i robotnicze są

Maksymalne masy poszczególnych rodzajów odpadów i maksymalne łączne masy wszystkich rodzajów odpadów, które w tym samym czasie mogą być magazynowane oraz które

manie się przepisów, z zupełnem pominięciem tych ogólnych przewodnich zasad, których celem jest ułatwić interesantowi możliwie w największym stopniu załatwienie