• Nie Znaleziono Wyników

PRZYRODNIKÓWIM. M. KOPERNIKA PISMO PRZYRODNICZEORGANPOLSKIEGO WSZECHŚWIAT

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "PRZYRODNIKÓWIM. M. KOPERNIKA PISMO PRZYRODNICZEORGANPOLSKIEGO WSZECHŚWIAT"

Copied!
51
0
0

Pełen tekst

(1)

WSZECHŚWIAT

PISMO PRZYRODNICZE

ORGAN

POLSKIEGO

t o w a r z y s t w a

PRZYRODNIKÓW IM. M. KOPERNIKA

M a r j a n G r o t o w s k i . S t u l e c i e w i e l k i e g o o d k r y c i a . F e l i k s L a c h m a n . F a r a d a y j a k o c h e m i k .

F e l i c j a n K ę p i ń s k i . U d z i a ł t e c h n i k i w p o s t ę p a c h a s t r o n o m ji.

g e o l o g i c z n e j n a LC z y w c z y n i Ł o s t u n .

S . B r e t s z n a j d e r . N o w e p o g l ą d y n a z j a w i s k a k o r o z j i m e t a li.

K r o n i k a n a u k o w a . N o w e a p a r a t y l a b o r a t o r y j n e . O c h r o n a p r z y r o d y . K r y t y k a . M i s c e l l a n e a .

W Y D A N E Z Z A S I Ł K I E M K A S Y I M . M I A N O W S K I E G O .

>

T R E Ś Ć Z E S Z Y T U .

(2)

N O W Y T O M B I B L J 0 T E K 1 „ M A T H E S I S P O L S K I E J

N O W O Ś Ć . N O W O Ś Ć .

O D. C H W O L S O N

P ro fe so r U n iw ersytetu w Lenin grad zie

FIZYKA WSPÓŁCZESNA

W Y K Ł A D P R Z Y S T Ę P N Y N O W Y C H P O J Ę Ć F I Z Y K I W S P Ó Ł C Z E S N E J

z trze cie go (1 93 1) znacznie u zu p ełn ionego w yda nia oryginału tłum aczył:

S T . W A R H A F T M A N

B u dow a atom u i p ow sta w a n ie w id m — P ro m ien ie R óntgena— T e o rja k w a n tó w — Z ja w is k a C om p ton a i Ram ana — P r o ­ m ienie gam m a i p rom ien ie kosm iczn e — P ierw iastk i p rom ien iotw órcze. Iz o to p y —

M ikrom echanika etc.

A u to r posiad a w y ją tk o w y dar jasnego, p rze jrzy steg o p rzed sta w ien ia w y n ik ó w badań n au kow ych ; je g o książka m oże b y ć z p ożytk iem czytana n aw et p rze z o s o b y o nader skrom nem p rzygotow an iu

naukowem .

Sir. V I I I, 390. 41 fig . 3 tabl. Cena w o prau)'e płóciennej Z ł . 25.

D O N A B Y C I A W A D M I N I S T R A C J I „ M A T H E S I S P O L S K I E J "

W a r s z a w a , M a r s z a ł k o w s k a 81. P. K . O . 12628

b ą d ź w w i ę k s z y c h k s i ę g a r n i a c h .

S z c z e g ó ł o w y p r o s p e k t n a ż ą d a n i e g r a t i s .

POLSKA SKŁADNICA POMOCY SZKOLNYCH

( O T U S)

W A R S Z A W A , N O W Y - Ś W I A T 33, II piętro front, T e l. 287-30, 28-73 i 128-43.

podaje do wiadomości, że'prow ad zi następujące działy:')

I. D Z IA Ł P O M O C Y S Z K O L N Y C H . II. D Z IA Ł M A T E R J A Ł Ó W PIŚ M IE N N Y C H i P R Z Y B O R Ó W B IU R O W Y C H . III. K SIĘ G A R N IĘ P E D A G O G IC Z N O -N A U K O W Ą . IV. D Z IA Ł W Y D A W N IC Z Y

1 D R U K Ó W S Z K O L N Y C H .

Z A O PA T R U JEM Y PRACOWNIE SZKOLNE

w e w szystk ie pom oce i p rz y rz ą d y podtug P oradn ika w spraw ach nauczania i w y ch o w an ia (W y d a w n . M inisterstwa W . R. i O. P.).

S P I S Y , K A T A L O G I 1 C E N N I K I N A Ż Ą D A N I E . C e n y i w a r u n k i d o g o d n e .

(3)

M I C H A Ł F A R A D A Y

R e p r o d u k o w a n o z p o z w o l e n i a R o y a i In s titu tio n o f G r e a t B rita in .

(4)

P I S M O P R Z Y R O D N I C Z E

O R G A N P O L S K I E G O T - W A P R Z Y R O D N I K Ó W I M. K O P E R N I K A

Nr. 7— 10 (1691— 1694) Wrzesień — Grudzień 1931

Treic zeszyu: M a r j a n G r o t o w s k i . Stulecie w ielk iego odkrycia. F e l i k s L a c h m a n . Faraday jako chemik. F e l i c j a n K ę p i ń s k i . U dział techniki w postępach astronomji. A d a m Ł u n i e w s k i i H e n r y k Ś w i d z i ń s k i . Z w y cieczk i geologicznej na C zyw czyn i Łostun. S. B r e t s i n a j d e r . N ow e poglądy na zjawiska k orozji metali. Kronika naukowa. N o w e aparaty laboratoryjne. Ochrona

przyrody. K rytyk a Miscellanea.

M A R J A N G R O T O W S K I.

S T U L E C I E W I E L K I E G O O D K R Y C I A .

Pod datą 8 listopada 1825 roku znajduje się w notatniku F a r a d a y a opis nastę­

pującego doświadczenia: „Doświadczenia nad indukcją przez druty, połączone z ba- terją woltaiczną... bieguny połączone dru­

tem... do niego rów n olegle inny drut, od­

dzielon y od niego jed yn ie dwiema grubo­

ściami papieru, końce tego drutu b y ły po­

łączone z galwanom etrem ; nie w yk aza ł żadnego działania".

B y ło to, jak się zdaje, pierwsze z licz­

nych, przez kilka lat powtarzanych do­

świadczeń, do których pobudziły F a r a ­ d a y a słynne odkrycia A m p e r e'a, zna­

ne mu n ietylk o z ogłoszonych fragm entów w ielkiej pracy, w ydrukowanej w całości dopiero w roku 1827, lecz rów nież i z dość ożyw ion ej korespondencji, jaką w owym czasie z A m p e r e ’m utrzym ywał-

J eżeli elektryczność statyczna— tak rozu­

m ow ał F a r a d a y — wzbudza przez swe działanie indukcyjne przeciw ny stan ele­

ktryczny w umieszczonych w pobliżu prze­

wodnikach, to czyż nie można przypuszczać, że i prąd elektryczny, któremu „to w a rzy ­ szą działania m agnetyczne prostopadłe do jego pow ierzch ni" wzbudza w dobrych przew odnikach, leżących ,,w obrębie jego działania", prąd lub „rów now ażną mu si­

łę ". C zy w ięc wobec stwierdzonej przez A m p e r e ‘a równoważności magnesu i prądu w zew nętrznych działaniach magne­

tyczn ych nie „uda się otrzym ać w zbu ­ dzenia elektryczności przez prosty magne­

tyzm ".

T e oto dość mgliste i na odległej analo- g ji oparte rozważania skłoniły F a r a d a y a do w ykonyw ania „różnem i cza sy" doświad­

czeń, któreby to działanie prądu ujawniły.

N iezrażon y bezpłodnością swych sześć lat trw ających poszukiwań, jesienią 1831 roku podejm u je na nowo te badania. I tym ra­

zem układ doświadczenia pozostaje pra­

w ie taki sam, jak p rz y pierwszej próbie.

(5)

180 W S Z E C H Ś W I A T Nr. 7 10

I tym razem tak samo, jak poprzednio, p rzep ływ a n ie prądu p rzez jeden z p rz e ­ w odników nie u jaw nia żadnego działania na drugi przew odn ik i połączon y z nim gal- wanometr. Jed yn ie podczas łączenia p ie rw ­ szego przew odn ika z baterją ig ła galw a- nometru nieco się odchyla, odchyla się r ó w ­ nież p r z y przeryw aniu połączenia. F a r a ­ d a y spostrzega nagle, że to krótkotrw ałe zjaw isko, które podczas prób poprzednich uchodziło najw idoczniej jeg o uwagi, w y ra ­ ża właśnie poszukiwane od tylu lat induk­

c y jn e działanie prądu. W ciągu kilku dni (pierw sze dni października) szeregiem piostych i p rzejrzystych dośw iadczeń spra­

wdza, czy tak jest istotnie, i ustala p od ­ stawow e własności prądu indukowanego.

Stw ierdza, że prąd ten, podobny raczej do

„elek tryczn ej fali, pow stającej p rz y ro z ­ brajaniu butelki le jd ejs k iej, niż do prądu baterji w o lta iczn e j", posiada jednak te sa­

me własności magnetyczne, co i prąd „w o l- taiczn y“ , że p rz y przeryw aniu połączenia z baterją obwodu pierw otnego prąd indu­

kow any płynie w kierunku przeciw nym do tego, jaki m iał p rz y włączaniu obwodu, że pow staje on rów nież p rz y przybliżaniu lub oddalaniu obwodu pierwotnego, i że w pierw szym przypadku posiada on kieru­

nek zgodny z kierunkiem prądu indukują­

cego, w drugim — kierunek przeciw ny, i w reszcie, że pow staje on nawet w tedy, g d y w obw ód wtórny, p o d leg a ją cy indukcji, w łączon e jest ogniw o galwaniczne, a w ięc gd y w obw odzie tym p łyn ie prąd „w o ł- taiczn y". Że stoi on w n iew ątp liw ym z w ią z ­ ku z działaniam i m agnetycznem i prądu, te­

go dow od zi następujące doświadczenie. D o końców w alca z m iękkiego żelaza, w ło ż o ­ n ego do tekturowej rurki, na której był na­

w in ięty drut, połączony z galwanom etrem , p rzy k ła d a się różnoim ienne bieguny m a­

gnesów. „ P r z y nakładaniu m agnesów na w a le c żela zn y igła (galw anom etru) od ch y­

lała się; gdy jednak zetk n ięcie trw a ło dłu­

żej, w racała do sw ego p o czą tk ow eg o p o ło ­ żen ia ; p rz y przeryw aniu połączen ia odchy­

lała się w przeciw ną stronę... i następnie w ra ca ła do poprzedniego p o łożen ia ".

W następstwie dopiero przekonał się F a-

r a d a y, że rów nież przez zbliżanie i od­

dalanie magnesu można w zbudzić prąd in­

dukowany. W y n ik i tych wszystkich do­

świadczeń mogą być ujęte w jedną prostą regu łę: prąd indukowany pow staje w p rze­

wodniku wtedy, gd y zmienia się działanie magnetyczne, w yw ierane na przewodnik.

R egu łę tę łatw o można unaocznić p rz y po­

m ocy „k rzy w y ch m agnetycznych" — „zn a ­ nych linij, w zdłu ż których układają się w pobliżu magnesu opiłki żelazn e". K r z y w e m agnetyczne gęstsze w pobliżu magnesu lub przew odnika z prądem, stają się coraz rzadsze w m iarę oddalania się od magnesu lub prądu i w ten sposób układ ich obra­

zu je w yw ierane działanie m agnetyczne.

W y s ta rc zy założyć, że w chw ili pow staw a­

nia prądu tw orzące się „k rz y w e m agnetycz­

ne poruszają się (o ile m ożna się tak w y ­ razić) od chw ili powstawania prądu do ch w ili najw iększego jego natężenia... p rzy w yłączaniu (zaś) prądu krzywe... ściągają się i w ra ca ją do zanikającego prądu", aby m óc wszystkie, choćby najbardziej złożone, przypadki indukcji ująć w tego rodzaju obraz: prąd indukowany pow staje w tedy, gd y przew odnik przecina lin je m agnetyczne.

N ie jest to jednak dla F a r a d a y a

„w yja śn ien iem " zjaw isk indukcji.

W tym okresie sw ojej twórczości nauko­

w ej uważa, że sedno zagadnienia le ż y nie w tych krzyw ych, lecz w samym p rzew od­

niku, pod lega jącym indukcji. Początkow o, kierując się analog ją z magnesowaniem ciał, F a r a d a y zakłada, że działanie induk­

c y jn e polega na wzbudzeniu w przew odn i­

ku „n ow ego stanu elektrycznego m a terji", k tóry po naradzie z „w ielu uczonymi p rz y ­ ja ciółm i" nazyw a elektrotonicznym . H ip o­

tezę tę prędko jednak porzuca- Już w pierw szej serji swych „B adań dośw iadczal­

nych nad elektrycznością", wydrukowanych w 1832 roku, zaznacza, że zjaw isko induk­

c ji można zupełnie dobrze w yjaśnić bez przyjm ow an ia stanu elektrotonicznego, w serji zaś drugiej, w ydrukowanej w tym sa­

m ym roku, w yp ow iad a się jeszcze bardziej kategorycznie: „...Jakkolw iek nie uważam za rzecz nieprawdopodobną, aby drut, spo­

cz y w a ją c y w sąsiedztwie innego, przez któ­

(6)

Nr. 7 - 1 0 W S Z E C H S V I A T 181

r y przechodzi silny prąd elektryczny, był całkow icie w zględem tamtego obojętny, nie znam żadnego faktu, któryby upoważniał do wniosku, że znajd u je się on w jakimś szczególnym stanie".

T o ostrożne, pełne rezerw y stanowisko zach ow u je i w znacznie późniejszej pracy (z 1835 r . ) , zaw ierającej opis doświadczeń z indukcją własną. Podobnie, jak p oprzed­

nio, zaznacza, że zjaw iska te „m ożna, jak się zdaje, od tw orzyć przez k rzy w e magne­

tyczne; są one, o ile można sądzić, w w e ­ wnętrznym związku z siłam i m agnetyczne­

mu, jeżeli nie są z niemi zupełnie identycz­

n e". Istotny jednak przebieg zjaw iska po­

legałb y raczej na czemś, co przypom ina

„r o z d z ia ł" elektrostatyczny (indukcję).

„G d y prąd działa przez rozdział na leżący z boku przewodnik, działa prawdopodob­

nie na znajdującą się w tem przew odzą- cem ciele elektryczność, która m oże płynąć lub być w spoczynku; w pierw szym p rz y ­ padku będzie on zależn ie od swego kierun­

ku wzm acniał lub osłabiał prąd, w drugim zaś prąd w zbudzi".

M ożna jednak przypuszczać, że w tedy F a r a d a y nie b ył już zwolennikiem bez zastrzeżeń panującej podówczas teorji 0 indukcyjnem działaniu na odległość ciał naelektryzow an ych i że tym razem analo- g ja dwu rod za jów indukcji prow adziła go do nieco innego ujm owania zagadnienia, niż w pierw szej serji „B ad ań ". Z prac bowiem nad przew odn ictw em elektrolitycznem , ogło­

szonych w 1833 i 1834 r., w yn ik a ły w n io­

ski, znacznie odbiegające od przyjm ow a­

nych poprzednio przez niego założeń.

„G d y odkryłem ogólny fakt, że e le k tro li­

ty, które w stanie ciekłym łatw o się r o z ­ kładają*, w stanie stałym przeciw staw iają

się ca łk ow icie rozkładow i, sądziłem, że znalazłem drogę do w ejrzenia w indukcję *) 1 do m ożności ujęcia w jedno praw o w ielu różnorodnych zjawisk. Załóżm y, że e le k ­ trolitem jest woda. G d y na płytę lodową p o ło ży m y z obu stron blachę platynową i p o łą czym y te okładki ze stałem źródłem obydwu elektryczn ości, lód naelektryzuje

się, jak butelka lejdejska. B ęd zie to zw y­

kła indukcja, żaden jednak prąd nie b ę­

dzie przechodził. G d y lód stopimy, induk­

cja w pew nym stopniu się zmniejszy, gdyż zacznie przechodzić prąd; przechodzenie jego jednak jest zależne od szczególnego rozm ieszczenia cząstek, zgodnego z przeno­

szeniem części składow ych elektrolitu w dwu przeciw nych kierunkach... W ten spo­

sób całe zjawisko, zachodzące w e le k tro li­

tach, w ydaje się być działaniem cząstek, w praw ionych w szczególny lub spolaryzo­

w any stan". A le , czyż nie nasuwa się od- razu przypuszczenie, że nakreślony tu obraz odtw arza p rzeb ieg zjaw iska indukcji w dowolnym dielektryku, czem że się b o ­ wiem różnią własności elektryczne sta­

łego elektrolitu od w łasności dow olnego izolatora. J eżeli tak, to „z w y k ła indukcja jest sama działaniem przylegających czą ­ stek".

W środowisku w ięc, nie zaś w p rzew o d ­ niku, którego wnętrze, jak to dow iódł C o u l o m b , a jak to jeszcze raz udow od­

ni F a r a d a y , nie odgryw a żadnej roli w zjawiskach elektrostatycznych, należy szukać wyjaśnienia indukcji elek trosta ­ tycznej. T o też w ogłoszonej w 1838 r.

słynnej rozpraw ie „O ro zd zia le", stano­

w iącej jedenastą serję „Badań dośw iad­

czalnych", własności środow iska w y s u w a ­ ją się na plan p ierw szy; „działanie (b o­

wiem) elektryczne na odległość J) nigdy się nie m oże inaczej urzeczyw istnić, jak przez pośredniczący w p ły w substancji, znajdującej się pom iędzy danemi ciałam i".

Linje sił, służące po czątk ow o jedynie do wyznaczania kierunku działania elektrycz­

nego, stają się stopniowo w yrazem zmian, zachodzących w środowisku; nabyw ają nawet pewnych własności fizycznych: m o­

się kurczyć, rozszerzać i odpychać.

„Bezpośredniem u działaniu, które jak to można przyjąć, zachodzi w zdłuż linij m ię­

dzy dw iem a naelektryzow anem i p o ­ wierzchniami, tow a rzy szy boczna lub p o ­ przeczna siła, rów now ażna rozszerzani i się lub odpychaniu w yobrażających (to działanie) linij". Są i tu jeszcze pew ne za ­ J) F a r a d a y rozumie tu indukcję elektro­

statyczną ’ ) indukcja elektrostatyczna.

(7)

182 W S Z E C H Ś W I A T Nr. 7 - 1 0

strzeżenia: „n a zw linij rozd ziału i k r z y ­ w ych linij sił u żyw am jed yn ie w znaczeniu ogólnem tak, jak to m ów im y o linjach sił m agnetycznych. L in je te są urojone..." T y m razem jodnak zastrzeżen ia te mają cha­

rak ter form alny. F a r a d a y nie próbu­

je n a w et uzgodnić w y n ik ó w sw ych d o ­ św iadczeń z teorją działania e le k try c zn e ­ go na odległość, co, jak dziś w iem y, nie nastręczałob y szczególn ych trudności:

przeciw nie, z całą św iadom ością p rz e c iw ­ stawia się sw oim poprzednikom : „m ój sza­

cunek dla A e p i n u s a , C a v e n d i s h a , P o i s s o n a i innych w ybitnych ludzi — pisze w p oczątkow ych ustępach ro zp ra w y

„ O ro zd zia le " — p o w strzym y w a ł mnie przez długi czas od w y ż e j przytoczonych p o glą d ó w 1’.

G d y uznał je za słuszne, przenosi je bez wahania do dzied zin y zjaw isk m agn etycz­

nych, na których analogję z indukcją e le k ­ trostatyczną tylokrotn ie w sk a zyw a ł. „ P r z y bliższem zastanowieniu się nad tą sprawą

— pisze F a r a d a y w 1838 r. — w yd ało m i się rze czą niezm iernej w agi ustalić w m iarę możności, c z y działanie boczne, k tó ­ re nazyw am m agnetycznem lub indukcją prądów elektryczn ych, działa na odległość zapom ocą pośredniczących cząstek po­

dobnie, jak p rz y indukcji elektryczn ości statycznej, cz y też jego działanie na od­

ległość jest ca łk o w icie od tych pośredni­

czących cząstek n ie za leżn e1*. O d p ow ied zi na to pytanie jest tak pew ien, że p ierw sze niepow odzenia, ^akie go spotkały p rzy ba­

daniu w pływ u środow iska na działania m agnetyczne, ani na ch w ilę go nie zra ża ­ ją, z niesłabnącą energją p o w tarza sw e d o ­ św iadczenia dopóty, dopóki odkryciem ciał diam agnetycznych (1846 r.) nie uzu­

pełni brakującego dowodu w łańcuchu r o ­ zumowań. N ie cofa się te ż p rzed dalek o idącem uogólnieniem . J eszcze w 1838 r.

pisał: „te o rja moja... nic nie m ów i o w n io ­ skach, jakie n a leża łob y w yciągn ąć w sto­

sunku do próżni1', i zakładał, że cząstki oddzielone przestrzenią próżną, działają na siebie z odległości w edług praw a od­

w rotnych kw a d ratów ; w 1847 r. w d w j- dziestej pierw szej serji swych „B ad ań " d o ­ puszcza m ożliw ość przypisyw an ia próżni

w łasności fizycznych. „T e n p o g lą d 1) pro*

w a d ziłb y do uważania próżnej przestrzeni za magnetyczną i to praw ie dokładnie w tym samym stopniu, co p o w ietrze i g a z y 11.

P o w o li zaczyna się zarysow yw ać coraz w yra źn iej nowa, zupełnie różna od p o ­ przednich, teorja zjaw isk elektryczn ych i m agnetycznych, zjaw ia się nowe, głębsze rozum ienie pola sił, dalekie od form alne­

go w yłączn ie punktu w idzenia poprzedni­

k ó w F a r a d a y a . Żadnej jednak w yk o ń ­ czonej teorji F a r a d a y nie daje. W ie dobrze, że nawet w tak olbrzym im zespole fa k tów doświadczalnych, jakie zebrał w trzydziestu serjach „Badań dośw iadczal­

nych11, nie m ógłby znaleźć odpow ied zi na w szystk ie nasuwające się pytania. W 1857 r. zapisuje w swym notatniku: „W y d a je się rzeczą ca łk ow icie beznadziejną znaleźć czas działania m agnetycznego (time in m a- gnetic action), jeżeli osiąga ono czas św ia ­ tła lub elektryczn ości w drucie m iedzia­

nym 11.

D op iero M a x w e 11 o w i udało się udowodnić, że teorja, oparta p raw ie ca ł­

k o w ic ie na założeniach F a r a d a y a , m o­

że to zagadnienie rozw iązać, dopiero H e r t z o w i udało się rozw iązan ie to p o ­ tw ierd zić doświadczalnie. Faradayow skie ujm owanie pola elektryczn ego i m a­

gn etyczn ego zdob yw a sobie ostatecznie pra w o ob yw a telstw a w fizy ce ; załamuje się hegem onja szkoły N ew tonow skiej, sprow adzającej zjaw iska do działań pun­

któw m aterjalnych lub ąuasimaterj alnych rozrzuconych w biernej fizyczn ie p rze­

strzeni.

Kartezju szow sk a przestrzeń „p e łn a ", której własności warunkują p rzeb ieg zja ­ wisk fizycznych, w kracza stopniow o do coraz to now ych dziedzin fizyki, do tych nawet, które, jak np. graw itacja, zdaw a­

ł y się raz na zaw sze w yjaśnione przez mechanikę Newtonowską. Ten pow rót do Kartezjanizm u — ale jakże doszczętnie przek ształconego cechujący fiz y k ę w spółczesną, źród ło swe ma, niew ątp liw ie, w genjalnych pracach F a r a d a y a .

*) P ogląd , że różnica m iędzy ciałam i dia- i paraniagnetycznem i jest jedynie ilościowa.

(8)

N r. 7 - 1 0 W S Z E C H Ś W I A T 183

F E L IK S L A C H M A N .

F A R A D A Y J A K O C H E M I K .

„T h e scientist should be a man willing to listen to every suggestion, but determi- ned to judge fo r himself. He should not be biased b y appearances; have no favourłte hypothesis; be of no school; and in doctri- ne have no master. H e should not be a respecter of persons, but of things. Truth should be his prim ary ob ject’1.

„U czo n y musi być człowiekiem , gotowym do wysłuchania każd ego poglądu, ale posia­

dającym sąd własny. N ie powinien ulegać pozorom ; hołdow ać ulubionym hipotezom;

należeć do ja k ie jk o lw ie k szkoły; w teorjach uznawać autorytetów. N ie powinien czcić osób, lecz fakty. Praw da musi być jego najgłów niejszym celem ".

M ich a ł Faraday.

T y c h kilka zdań — to w yznanie w iary M i c h a ł a F a r a d a y a . Jakże zna­

mienne dla zadziw iającej wprost skrom no­

ści jest następujące dalej zdanie: „ I f to these ąualities be added industry, he may indeed hope to w alk within the ve il of the tem pie of naturę".

(,,Jeśli do tych cech dochodzi pra cow i­

tość, m oże on istotnie m ieć nadzieję wstą­

pienia poza zasłonę św iątyni n atu ry").

W ciągu całej swej p ó łw iek o w e j dzia­

łalności naukowej, postępow ał F a r a ­ d a y ściśle w edług w ygłoszonych przez siebie zasad, a pon iew aż pracow itość je­

go dorów n yw ała genjuszowi, przyroda nie­

jednokrotnie uchylała mu zasłon, grodzą­

cych drogę do jej świątyni.

W bieżącym roku św ięci świat nauko­

w y stulecie najw iększego odkrycia F a r a ­ d a y a : 29 sierpnia 1831 r. zanotow ał F a r a d a y na 61-ej str. sw ego notatnika laboratoryjnego p ierw ocin y serji dośw iad­

czeń, z których w y ro s ły dzisiejsze o lb rzy ­ m y — prądnice i silniki elektryczn e. U~

roczystości tegoroczn e z natury rze c z y są najbliższe fizykom , których „k ró le m "

zw ano F a r a d a y a w wieku ubiegłym.

P o n iew a ż jednak i chemja zaw dzięcza w iele temu genjalnemu eksperymentato­

row i, skorzystam y ze sposobności, b y opi­

sać p okrótce działalność F a r a d a y a jako chemika.

Zam iłow anie F a r a d a y a do chemji jest poniekąd dziełem przypadku. Jako czeladnik introligatorski, F a r a d a y w e dnie op raw iał książki, czyta ł je w nocy.

W p ad ła mu w tedy w ręce książeczka pan­

ny M a r c e t ,,Conversations in che- m istry", rzecz popularna i niew ielkiej w ar­

tości. F a r a d a y , który, w edle w łas­

nych jego słów, pochłaniał w te d y z ró w ­ ną rozkoszą ,,Encyclopaedia Britannica“ ; co i B ajk i z Tysiąca i Jednej N o c y — o d ­ znaczał się bow iem bujną imaginacją — już w ów czas pierw sze m iejsce oddawał faktom , ,,F a k ty m iały dla mnie szczegól­

ną w agę; faktom m ogłem zau fać". I oto w ydaje F a r a d a y w szystkie sw e szczu­

płe oszczędności na zakup niezbędnych naczyń i przyrządów , celem sprawdzenia faktów , podanych w dziełku panny M a r- c e t. D ośw iadczenia w ień czy p o w o d ze­

nie, i odtąd ma F a r a d a y p rzez całe życie szczególny sentyment do chemji, która rozw arła p rzez nim now e horyzon­

ty myśli. Jako m łody uczony, dziękuje p rzy pierw szej sposobności pannie M a r ­ c e t za jej dziełko, a potem stale przesy­

ła jej sw e prace. O p rócz tego w ielki w p ły w na zainteresow anie F a r a d a y a chem ją w yw arła jego kilkuletnia w spół­

praca z D a v y m.

W k ró tc e po p o w rocie z D a v y m z kon­

tynentu, ogłasza F a r a d a y w 1816 roku w Q u arterly Journal of Science pracę o analizie chemicznej wapna żrącego to­

skańskiego. W roku następnym zam ie­

szcza p rzyczyn ek do prac H a r e ‘a i E. D C l a r k e'a nad dmuchawką tleno-w odo- rową. W roku 1820 w yk on yw a prace, w których wyniku otrzym uje „d w a now e zw iązk i w ęgla z chlorem (CC13 — CC13 i CC12 = CC12) oraz n o w y zw ią zek jodu z w ęglem i w od orem ". Prace te dostępują zaszczytu zreferow ania w R oya l S ociety i opublikowania w Philosophical Transac-

(9)

184 W S Z E C H Ś W I A T Nr. 7 — 10

tions. W k ró tc e potem opisuje i analizuje inny jeszcze z w ią ze k w ę g la z chlorem, m ian ow icie sześcioch lorob en zen (jak ło w yk a za ł później H ugo M iii 1 e r ) . A w ięc kilka lat p rzed w yk ryc iem benzenu o trzy ­ m ał F a r a d a y jego zw ią ze k pochodny.

R z e c z znamienna dla k rytyczn ego umysłu F a r a d a y a , że w pracach sw ych nad zw ią zk am i organicznem i nie wspom ina on ani słow em o sile życiow ej, o której je ­

szcze w 1849 r. będzie pisał B e r z e - 1 i u s, ż e jest pow od em różnej natury zw ią zk ó w nieorganicznych i organicznych, oraz że niem a nadziei na w y k ry c ie jej istoty.

O k o ło roku 1822 p rzed sięw ziął F a r a ­ d a y łącznie z Jamesem S t o d a r t e m pracę nad stalami stopow em i. B yła to p ierw sza praca w tej dziedzin ie i, jak w w ielu innych przypadkach, trzeb a i tu b y ­ ło p rzed ziera ć się p rzez gąszcz trudności, to ro w a ć dopiero drogę i orjen tow ać się w nieznanym terenie. P ra ca ta, mimo p e w ­ nych realnych w yn ików , nie znalazła w te • dy zastosow ania w technice. Dzisiaj d o ­ p iero u zysk ały pra w o obyw atelstw a, obok innych stali stopowych, stal n ik low a i chrom owa, otrzym ane p rzeszło sto lat t e ­ mu p rzez F a r a d a y a .

D zieje skroplenia chloru p rzez F a r a ­ d a y a znane są pow szechnie w barw nej szacie anegdoty, k tórej osobami są sam F a r a d a y , D a v y i dr. P a r i s, m iej­

scem — pracow nia D a v y e g o, a rek w i żytem z pointe‘ą — bilet F a r a d a y a do P a r i s a, tej treści: „S za n ow n y Panie!

Tłuste krople, k tóre P an w czoraj w idział w pracow ni na ściankach rurki, są c ie k ­ łym chlorem. Z pow ażaniem M ich ał F a- r a d a y “ . P o chlorze sk roplił F a r a d a y szereg innych gazów , obalając tem teorię ga zów trw ałych. D ziało się to w roku 1823. D w a lata później dokonał F a r a ­ d a y w iekopom n ego odkrycia, którem p o ­ ło ż y ł podw aliny pod dzisiejszy olbrzym i organiczny przem ysł syntetyczny. O to g e ­ neza teg o odkrycia.

N a początku X IX stulecia T o w a rzy s tw o P o rta b le Gas Com pany ro zp o c zę ło w y ­ tw arzan ie gazu św ietlnego drogą destyla­

cji rozk ła d o w ej olejów zw ierzęcych . G az ten sprężano pod ciśnieniem ok. 30 atm.

i przech ow yw a n o w zam kniętych n a czy­

niach, z których czerpali gaz konsumenci.

P odczas sprężania z każdych 100 m 3 gazu otrzym yw ano ok. 15 litró w oleistej c ie ­ czy. F a r a d a y poddał tę ciecz szcze­

gółow em u badaniu i w yodręb n ił z niei zw ią zek w ęgla z w odorem , k tó ry nazw ał dw u w ęglikiem wodoru. Z wykonanych p rzez F a r a d a y a badań i analizy tego zw iązku wynika, że był to zw ią zek C cH„

czy li benzen.

P ra ca F a r a d a y a nad tym w ęglow o­

dorem jest arcydziełem kunsztu ekspery- m entatorskiego. A w ięc, operując bardzo skromnemi środkam i technicznem i, F a- r a d a y w y d zie lił benzen w bardzo c z y ­ stym stanie z bardzo złożonej m ieszaniny;

w y zn a czy ł dokładnie punkt topliw ości, w reszcie ozn aczył skład chem iczny z w ią z­

ku w sposób, k tó ry przyn iósłby zaszczyt umiejętności now oczesnego badacza. N a ­ stępnie stw ierdził, że chlor działa na ben­

zen tylk o pod w p ływ em św iatła słonecz­

nego i otrzym ał dw a produkty ch lorow a­

nia: stały (p — dw uchlorobenzen) i ciek ły (o — dw uchlorobenzen). B y ł to p ierw szy p rzypadek stw ierdzenia k atalityczn ego u- działu św iatła w reakcjach działania ch lo­

ro w c ó w na w ęglow od ory.

C zem jest benzen, jako produkt w yjścio­

w y dla n iezliczon ego szeregu reakcyj syn­

te z y organicznej, o tem dobrze w ie dzi­

siaj nietylko k a żd y chemik, lekarz, farm a­

ceuta, ale w o g ó le każdy c z ło w ie k o w y ­ kształceniu przyrodniczem .

N a początku następnego roku 1826 ok reślił F a r a d a y skład chem iczny naf­

talenu, znanego od roku 1819, i otrzym ał dw ie pochodne tego w ęglow odoru , m iano­

w icie kw asy a- i [d-naftalenosulfonowy.

D zięk i pracom F a r a d a y a zaczęto bar­

dzo in teresow ać się składnikami smoły w ęglow ej, jako surowcem dla benzenu i naftalenu. W roku 1832 D u m a s i L a u ­ r ę n t w yodręb n ili ze sm oły antracen dziś zaś znam y kilkadziesiąt w ę g lo w o d o ­ ró w i innych zw ią zk ó w arom atyćznych.

otrzym anych z tego surowca.

(10)

Nr. 7— 10 W S Z E C H Ś W I A T 185

W 1825 r. rozp oczą ł F a r a d a y trw a­

jącą kilka lat pracę dośw iadczalną nad w ytw arzaniem szkła optycznego, której w ażnym w ynikiem jest w yn alezien ie t. zw.

szkła ciężk iego (o ło w io w o - borokrzem ia- now ego). Szkłem tem posługiw ał się F a- r a d a y dw adzieścia lat później p rzy od­

kryciu skręcania płaszczyzn y polaryzacji w polu m agnetycznem .

W roku 1829 w y d a ł F a r a d a y swe pierw sze dzieło „C hem ical M anipułation", zaś w roku 1833 został m ianowany p ro fe­

sorem chemji (Fullerian P rofessor of Che- m istry). K a ted rę tę zajm ow ał do końca życia. P rzep ro w a d zon e w roku 1842 ba­

dania nad składnikam i płom ienia św iecy ujął w nieporów nanie jasną i przejrzystą form ę w przeznaczonej dla dzieci „H isto- r ji naturalnej św iecy“ . Z ajm ow a ł się rów ­ nież zjawiskam i, w kraczającem i w dzie­

dzinę chemji koloidów . Znane są jego pra­

ce nad barwam i cieniutkich p ły tek złota, nad przyczyn ą czerw on ego zabarw ienia t. zw. szkła rubinow ego. C ztery lata przed ukazaniem się klasycznej pracy T. G r a ­ h a m a p ra cow a ł F a r a d a y „w w olnych chw ilach", jak sam z ironją pisał, nad tak błahym przedm iotem , jak barwne ro ztw o ­ r y złota (koloidalnego).

O ddzielną i nadzw yczaj w ielk ą kartę zasług F a r a d a y a na polu nauki stano­

w ią jego prace elektrochem iczne. Sform u­

łowane w wyniku przeprow adzonych z praw dziw ie żelazną logiką doświadczeń

„trz y praw a elektrochem iczne" są pod­

stawą dzisiejszych teoryj elektrochem icz­

nych, przem ysłu elektrochem icznego i n aj­

nowszych pojęć o istocie i budowie elek­

tryczności i m aterji. Praw a F a r a d a y a Ustaliły] identyczność równoważnika che­

micznego z równoważnikiem elektro­

chemicznym, co w związku z w pro­

wadzeniem pojęcia wartościowości p rzy ­ czyniło się do utrwalenia teorji atomi-

stycznej. Zdob ycze ostatnich kilku dzie­

siątków lat: atomistyczna budowa ele k ­ tryczności, pojęcie elektronu i protonu, s \ logicznemi konsekwencjami elektroche­

m icznych prac F a r a d a y a , których za­

stosowanie i pogłębianie było w ciągu ca­

łego stulecia, jest obecnie i będzie nadal źródłem idej i postępu w ied zy i techniki.

Jeszcze w ostatnich tygodniach życia i praw ie na łożu śmierci interesow ał się 77-letni F a r a d a y ż y w o wiadom ościam i o otrzym anych p rz e z P a s t e u r a k ry­

ształach soli kwasu w in ow ego lew eg o i prawego, i osłabiony umysł starca usiło­

w ał znaleźć w ytłum aczenie tego ciekaw e­

go zjawiska. A le , w edług św iadectw a T y n d a 11 a, było to już nierealne fan­

tazjowanie, którem u kres p o ło ży ła śmierć, F a r a d a y był pasjonatem pracy. P ra ­ cow ał zaw sze sam: zaledw ie dw ie prace ogłosił w esp ół ze w spółpracow nikam i.

P ra co w a ł zaw sze dla dobra w ied zy — ni­

gdy dla własnych korzyści. G w o li dobru pracy oddalał od siebie pokusy bogactwa, odrzucał zaszczyty, w y rzek a ł się uciech życia tow arzyskiego. Chciał w yzysk ać każdą chwilę życia dla pracy twórczej, którą ukochał nadewszystko-

F E L IC J A N K Ę P IŃ S K I.

U D Z I A Ł T E C H N I K I W P O S T Ę P A C H A S T R O N O M J I .

(O dczyt, w ygło szon y w Politechnice W arszaw skiej, na otwarciu roku akad. 1931/32).

W od czycie moim chcę om ów ić pochód zw ycięsk i a dobroczynny techniki poprzez dziedzinę astronomji, tej dziw nej nauki przyrodniczej, która program em swoim obejmuje zagadnienia tak utylitarne, jak umiejętność orjentow ania się przestrzen­

nego i czasowego na lądzie, na morzach i w powietrzu, a jednocześnie prow adzi oderwane od życia i niedostępne nieraz nawet w yobraźni naszej dociekania nad budową i w ym iaram i w szechświata lub nad stanem fizyczno-chem icznym i ew o ­

(11)

186 W S Z E C H Ś W I A T Nr. 7— 10

lucją m aterji kosm icznej, oddalonej od nas nieraz o m iljony lat światła.

Od najbardziej zam ierzchłych czasów piękno nieba gw iaździstego musiało z a ­ przątać u w agę ludzi i b y ć źródłem na­

tchnienia um ysłów w rażliw szych.

P o jakiem takiem uporaniu się z trudno­

ściam i zapew nienia sobie p oży w ien ia i odzienia, człow iek pierw otn y nadmiar sił i czasu pośw ięcać zaczął kontem placji. Że Słońce, K siężyc, plan ety i g w ia zd y biegiem swoim po sklepieniu niebieskiem i b la ­ skiem n ajtrw alsze w y w ie ra ły na nim w rażenie, o tem św iadczy w ypełnienie n a j­

starszych m itów i d zieł sztuki starożytnej m otyw am i o treści astronom icznej.

A le było to jeszcze patrzenie i za d ziw ia ­ nie się mniej w ięce j p rzy p a d k o w e i b ez- planow e, jakie cechuje w stępne stadjum pow stającej nauki.

A stron om ja naukowa, oparta na m eto­

dycznej obserw acji i w yciąganiu z niej lo ­ gicznych i ugruntowanych w niosków , liczy, w stosunku do w ieku c zło w ie k a na ziemi, t. zn. w stosunku do jakichś 300 tysięcy lat, m ały jego ułamek, gdyż zaled w ie 3 ty ­ siące lat. A l e dla rozw ażań naszych i te 3 tysiące lat zred u k ow a ć jeszcze m ożem y do ostatniego trzechsetlecia i stanąć nie­

mal odrazu u progu 17-go w ieku, k ie d y to luneta G a l i l e u s z a otw o rzy ła now ą epokę, znagła odsłaniając oddalone i do ow ych czasów w zro k o w i ludzkiemu zu p eł­

nie niedostępne światy.

O przyrządach astronom icznych, p r z e ­ kazanych nam p rzez starożytność i śred­

niow iecze, p o w iem y ty lk o słów kilka. B y ­ ły to globusy i atlasy nieba z od w zorow a- nem i na nich, najczęściej plastycznie, gw iazdozbioram i (do dziś p rzec h o w yw a n y jest w muzeum w N eapolu t. zw. atlas far- n ezyjski z czasów,- bliskich H i p p a r c h o - w i), gnomony, zegary słoneczne oraz ca ły szereg rozm aitych p rzyrzą d ów do m ie rz e ­ nia odstępów czasu, astrolabje, p ie rście­

nie, sfery armilarne, kw adransy i t. d. W ię k ­ szość narzędzi tych w ych od ziła z rąk ar­

tystów , w w ielu przypadkach w ię c e j dba­

jących o ich w yk oń czen ie artystyczne, niż o w ła ściw e przeznaczenie. N ie lep iej b y ło

z pom iarem kątów . Jeśli się zw aży, że na kole o średnicy 75 cm, jednej minucie łuku odpow iada 0,1 mm,, zrozum iałe się staje, że p o d zia ł kół o rozm iarach niewielkich, uskuteczniany b ez użycia szkieł p o w ię k ­ szających, uniem ożliw iał osiągnięcie do­

kładności w iększej od jakichś 4'. T o też znajom ość nieba n iew iele się posunęła na­

p rzód w średniowieczu. I dopiero T y c h o d e B r a h e, dzięki w prow adzeniu w ięk ­ szych rozm iarów kwadransów, a przytem u m ocow yw anych już na murze, zdołał pod­

nieść dokładność pomiaru kątów do 1/2 - T ą zw iększoną dokładnością u łatw ił on K e p l e r o w i odkrycie słynnych praw ruchu planet, które w następstwie u toro­

w a ły drogę N e w t o n o w i do w yk rycia praw a pow szechnego ciążenia.

Jednak dopiero G a l i l e u s z p a ­ m iętną obserw acją z roku 1610, kiedy, sk ierow a w szy lunetę swoją na niebo, od­

k ry ł góry na K siężycu , sierpow y w ygląd W enus i kilka k s ięży có w dokoła J o w i­

sza, zainaugurow ał w ła ściw y okres od­

k ryć astronom icznych, które z k o lei w p ły ­ n ęły na dalsze udoskonalenia techniki po­

m iarow ej. Z powstałej, dzięki lunecie, le p ­ szej definicji oglądanych ob jek tów w y ło ­ niła się niebaw em myśl zastąpienia prze- z ie m ik ó w p rzez um ieszczany w ognisku lunety k rz y ż nitek, co u m ożliw iało do­

kładniejsze nastaw ienie lunety. Ponadto oczekiw ano może, że i pomiar na p recy­

zyjn iej odtąd, dzięki lupie, w y k o n y w a ­ nych kołach pom iarow ych będzie dokład­

niejszy; zap rzeczyła temu jednak r z e c z y ­ wistość, gdyż np. obserw acje gdańskiego astronoma H e w e 1 j u s z a, w yk onyw ane jeszcze w drugiej p o łow ie 17-go wieku m etodą przeziernikową, n iew iele co ustę­

p o w a ły obserw acjom zw olen n ik ów lune­

ty. P rzy czyn a teg o sp oczyw ała w w adli- wem , gdyż dokonyw anem zrazu ręcznie i p rzy pom ocy cyrkla dzieleniu kół, którą to czynność p r z e ję ły później m aszyny po- dzielcze.

Z arów no technice mechanicznej, jak i technice optycznej przybyw ają coraz no­

w e zagadnienia: chodzi o udoskonalenie podziału kół, w yk on yw an ia śrub, m ikro­

(12)

W S Z E C H Ś W I A T 187

m etrów, libel, zeg a rów w ahadłow ych i sprężynowych, a rów nocześnie dąży się do zw iększen ia pola w idzenia i ostrości obrazów i do usunięcia, a przynajm niej osłabienia, w p ływ u dyspersji. W szystk ie te trudności rozw ią zu je technika w spo­

sób zad aw alający mniej w ięcej od począt­

k ó w 19-go stulecia, rozszerzając nawet środki instrumentalne astronom ów przez oddanie im do rąk reflek tora , a tak że re- fraktora z ob jektyw em achromatycznym, oraz przez wzbogacenie astronom ji od­

kryciem aberacji, nutacji i ruchu w łasne­

go gwiazd.

N ajw ybitniejszym obserw atorem tego okresu jest bezsprzecznie B r a d 1 e y, k tó ry dokładność obserw acyj na kole po- łudnikowem posuwa już do 2". M iarą w y ­ sokiej w artości jego katalogu z pozycją przeszło 3000 gwiazd, którem u B e s s e 1 nadał miano „Fundam enta A stron om ica", jest fakt, że do dziś dnia uw zględniany on b yw a p rzy w yznaczaniu ruchu w łasnego gwiazd, a czk o lw iek od powstania jego dzieli nas już 200 lat. R ó w n ie znakom ite b y ły jego obserw acje dokonane zapomo- cą teleskopu zenitalnego, w których w spół­

czesny astronom C . h a n d l e r ujaw nił wahania bieguna ziemskiego, zjawisko, odkryte 150 lat później. D zieło B r a d - 1 e y a jest przykładem tego, co dać mo­

że połączenie zdolności indywidualnych obserw atora z doskonałością techniki in­

strumentalnej.

M o ż e żaden typ narzędzi astronom icz­

nych nie b y ł objektem tak w ielkich unie­

sień i ryw alizacji, w chęci nadania mu najdoskonalszej postaci i m ożliw ie w ie l­

kich rozm iarów , jak reflektor, mający usunąć b łęd y optyczne lunet jednosoczew - kow ych, b io rą cy id e o w y początek w e p o ­ ce kontrow ersyj m ięd zy N e w t o n e m a H u y g e n s e m i ich szkołami, na te ­ mat natury światła. Specjalną w y trw a ło ­ ścią w budow ie reflek to ró w odznaczył sic głów nie W i l l i a m H e r s c h e l , który, szlifując własnoręcznie stopniowo coraz w iększe zw ierciadła, osiągnął w reszcie jedno o średnicy 147 cm. i ogniskow ej ok.

12 m. Będąc znakom itym konstruktorem,

m ógł się on rów nocześnie p oszczycić od­

kryciem planety Urana i dwóch jego sate­

litów , 2 k siężyców Saturna i całym sze­

regiem innych odkryć.

N ie w ięcej, niż 50 lat upłynęło jednak, kiedy i ten rek ord w ym iarów reflektora został p o b ity przez lorda R o s s e'a. Śred­

nica otworu jego narzędzia w ynosiła 183 cm., ogniskowa 16% m., waga zw ierciadła 3809 kg., a waga całego narzędzia lO1/^

tonn! I ten olbrzym zasłużył się rów n ież nauce odkryciem w ielu m gławic spiral­

nych, tak w ielk ie m ających znaczenie dla kosmogonji.

P rzed chw ilą zatrzym aliśm y się na do­

kładności 2", osiągniętej p rzez B r a d - 1 e y a na k o le południkowem . D zięk i dal­

szemu udoskonaleniu podziału koła, do­

kładność obserwacyj stale, choć pow o­

li, zw iększała się, aż dosięgła na nowo- czesnem k o le południkowem w błędzie przeciętnym + 0",3, a w obserwacjach B e s s e 1 a na h eljom etrze _+: 0",2 (heljo- metr, w którym ob jek tyw ro zcięty jest na połow y, słu żył do w yznaczania kątowej odległości dwóch p ersp ek tyw ow o bliskich gwiazd).

D alszy sukurs dla astronomji nastąpił ze strony fotografji, odkąd w eszła ona w stadjum sztuki praktycznej. Jej korzyści wynikają stąd, że zdjęć okolic nieba, ob­

fitych w gw iazdy, można dokonać we w zględnie krótszym czasie, a oprócz tego pomiar klisz jest w każdym czasie spraw­

dzalny, dokładniejszy i ob jektyw n iejszy od obserw acyj wizualnych. Coprawda, w y ­ magania, jakie stawia fotografji astronom- ja, są dość w ysokie, a że trudności nie zo­

stały dotąd pokonane, św iadczy fakt, że, p rzy użyciu nawet bardzo silnych op tycz­

nie narzędzi, czas ekspozycji wynosi nieraz kilkanaście i w ięcej godzin, a w przypad­

ku specjalnych zdjęć w idm ow ych m gławic

— nawet 60 do 80 godzin.

Już w pięćdziesiątych latach ubiegłego stulecia otrzym ali D a g u e r r e , F o u - c a u l t i F i z e a u w ielce obiecujące zdjęcia Słońca, a w r. 1851, z okazji za­

ćmienia słonecznego, B u s c h — korony

(13)

188 W S Z E C H Ś W I A T Nr. 7— 10

słonecznej, a w k ró tce potem d e 1 a R u e i R u t h e r f u r d — K sięży ca .

Z początku stosowano p rzytem refrak- tory, później reflek to ry , a gd y nie dopa­

trzono się w ięk s zy c h k o rzy ści z u życia zw ierciad ła , po w rócon o do lunety s o czew ­ k o w e j, a do popraw ien ia ob jektyw u w i­

zu alnego zaczęto stosow ać so czew k i k o ­ rekcyjne.

I dopiero w spom niany R u t h e r f u r d w p ro w a d ził po raz p ie rw s zy do astrofoto- grafji o b jek ty w specjalny, achrom atyzo- w a n y dla prom ieni chem icznie aktyw nych.

D okonane nim zdjęcia K s ię ży c a ok azały się tak dobre, że w ciągu 30 lat u stępow a­

ły im w szelk ie inne. O p rócz tego, zebrał on dość ob fity m aterjał k lis zo w y skupień gw iazd i innych ciek a w y ch ob jek tów na niebie. O trzym any z pomiaru jednej k li­

szy błąd przeciętny w yniósł + 0",08, gdy odnośny błąd zdjęć now oczesnem i narzę­

dziam i długoogniskow em i w yn osi + 0",025, t. zn. 10000 ra zy mniej, niż za cza ­ sów H i p p a r c h a . F rank S c h 1 e s i n- g e r, dyrek tor Y a le O bservatory, zasta­

naw iając się nad dalszem i m ożliw ościam i podniesienia i tej dokładności, jest zdania, ż e osiągnąć się da ono m ożliw ie p rzez pew ną m odyfikację interferom etru, któ­

ra p o zw o liła b y m ierzyć m ałe zm iany dość dużych kątów , — choć trudno p r z e w i­

dzieć, w jaki sposób da się to zrealizow ać.

N ie jest ła tw o w ym ien ić ch oćby naj­

w ażniejsze udoskonalenia techniki n a rzę­

d ziow ej łącznie z k a żd ora zow o osiągane- mi wynikam i, w skazać jednak muszę na w iekopom ną w artość naukow ą dw óch k o- op eracyj m ięd zyn arodow ych w ielu obser- w a to rjó w astronom icznych świata, które, posiłkując się ściśle jednakow em i m etod a ­ mi i analogicznem i narzędziam i, o ustalo­

nym z g ó ry typie, w ykonały, na d rod ze w i­

zualnej oraz fotograficznej, re w ję nieba w celu w yzn aczen ia p o zy cji i blasku jaś­

niejszych gw iazd. W y n ik iem tej w sp ó łp ra ­ c y jest pow stanie najpierw op artego na obserw acjach w izualnych katalogu p r z e ­ szło 200 tysięcy gw iazd do 9-tej w ie lk o ­ ści, a później fotogra ficzn ej m ap y nieba, obejm ującej ok oło 30 m iljonów gw iazd do

11-ej w ielkości, z których 3 do 4 m iljonów mają być w ym ierzone. O prócz dokon yw a­

nych w odstępie mniej w ięcej kilk u d zie­

sięciu lat takich inw entaryzacyj nieba, znaczna liczba obserwatorj ów czuwa p r z y p o m o cy krótkoogn isk ow ych kam er fo to ­ graficznych nad w yglądem nieba i nad ok resow em i zmianami blasku gwiazd, sy­

gnalizując raz po raz odkrycie gw iazd zmiennych, a naw et nowych. P o n iew a ż do obserw acyj zw łaszcza gw iazd zm iennych zbudzone zostało w ostatnich dziesiąt­

kach lat zainteresow anie rów n ież w ie l­

kich rzesz am atorów, niejednokrotnie ro z ­ porządzających dość dużemi lunetami w i- zualnemi, a nieraz i fotograficznem i, nie­

mal w e w szystkich krajach rozw in ą ł się już na w ielk ą skalę przem ysł m echanicz- n o-optyczny, k tó ry nie zapuścił jednak dotąd w P o lsce silniejszych korzeni.

P o w y ż e j om ów iłem k ilk a typ ów narzę­

dzi, scharakteryzow anych tylk o ze strony optycznej. A le najdoskonalsze narzędzie nie spełni n a leży cie sw ego zadania, o ile nie jest zaopatrzone w e w ła ściw y m on­

taż. C a ły układ op tyczn y stanowić musi, p rz y w szelkich zw rotach narzędzia na ró ż ­ ne punkty nieba, jeden układ sztyw ny, o najdoskonalszem zrów now ażeniu w szyst­

kich części, aby ruchy lunety b y ły łagod­

ne i ła tw e do uskutecznienia. W p rzy ­ padku w ięk szych narzędzi, o ustawieniu ekw atorjalnem (jedna oś skierow ana jest ró w n o leg le do osi ziem skiej, a w ów cza s prostopadle z nią sprzężona druga oś opi­

suje dokoła pierw szej płaszczyznę rów ni­

ka, prostopadle zaś dó tej ostatniej obra­

ca się luneta), narzędzie w yposażone jest w bardzo w ielk ą rolę od gryw ają cy m echa­

nizm zegarow y, utrzym ujący gw iazdę nie­

ruchomo w polu w idzenia. O tóż warunki, jakie muszą b yć w ów cza s spełnione p rzez konstruktora, są nieraz tak skom plikow a­

ne, iż stanowią p ra w d ziw e problem aty m echaniczne. T y p o w y m przed staw icielem dość efek tow n ego , t. zw. n iem ieck iego montażu jest podw ójn y refra k tor p o cz­

damski z objektyw am i o otw o rze 50 wzgl.

80 cm., pochod zący ze słynnych (dziś już zlikw id ow an ych ) w arsztatów R e p s o 1-

Cytaty

Powiązane dokumenty

niej jest niszczony gatunek występujący w danym momencie najliczniej. Liczba osobników tego gatunku spada, podczas gdy inne mniej niszczone mogą rozmnażać się. Z

Jeszcze nie rozwinęła się ona w pełni, jeszcze ulega złotu, a już co nieco uzależnia od siebie władzę miecza, już rodzi gdzieniegdzie tendencje do ze-

wala się różnica energji obu stanów oraz różnica energji precesyjnej, o której wiemy, że jest wielokrotnością.. Różnica ta znika jednak, jeżeli teorję

Tak więc hodując naprzy- kład cząstki nerek, zawierających ciałka Malpighiego oraz kanaliki kręte, zauważył, że po pewnym czasie powstają w hodowli elementy,

Odrazu dostrzegamy, że najświetniejsze gwiazdy najliczniej gromadzą się przy Drodze Mlecznej, dokładna zaś statystyka słab­.. szych gwiazd wykazuje również,

Ponieważ jednak zawsze część larw nie osiada na trąbie, rozw ijając się swobodnie, można przypuścić, że nie jest to dziełem przypadku, lecz że larwy te

Je g o cichy, pracow ity żywot jest czemś więcej, niż zasługą, jest bowiem organicznem zespoleniem się z umi­.. łow aną ideą, której oddał się

śród 500 abonentów abonenta żądanego. 2, Łącznik przed ramką w ielokrotnika.. dów— połączenie zostało dokonane. W nioski te są przytem tem bard ziej