WSZECHŚWIAT
PISMO PRZYRODNICZE
M .
ORGAN POLSKIEGO TOWARZYSTWA PRZYRODNIKÓW IM. M. KOPERNIKA
W . —
■ ■ .i i ii i. i. i. ni .mm n » . i
. . . i . .T R E Ś Ć Z E S Z Y T U :
P a m i ę c i z m a r ł y c h .
S t a n i s ł a w a D e m b o w s k a . Z d z i e d z i n y m e c h a n i k i r o z w o j o w e j . H e n r y k H o y e r . P a m i ę c i J e r z e g o C u v i e r a .
K r o n i k a n a u k o w a . N o w e a p a r a t y l a b o r a t o r y j n e . K r y t y k a . R u c h n a u k o w y w P o l s c e .
M i s c e l l a n e a .
Z Z A S I Ł K U M I N I S T E R S T W A W . R. i O . P.
D o pp. W sp ó łp raco w n ik ó w !
W szystkie przyczynki do „ W szech św iata” są honorowane w wysokości 15 gr. od wiersza.
P P . Autorzy m ogą otrzym yw ać odbitki swoich przyczynków po cenie kosztu. Ż ą d a n ą liczbę odbitek n ależy podać jednocześnie z rękopisem.
R e d a k c j a odpow iada z a poprawny druk iy lk ° przyczynków, które zo stały j e j n adesłan e w postaci czytelnego maszynopisu.
Fot. S . Sekutow icz.
P I S M O P R Z Y R O D N I C Z E
O R G A N P O L S K I E G O T - W A P R Z Y R O D N I K Ó W I M . K O P E R N I K A
Nr. 4 (1701— 1702) Lipiec — Sierpień 1932
Treść zeszytu: P am ięci zm arłych. S t a n i s ł a w a D e m b o w s k a . Z dziedziny m echaniki rozw ojow ej.
H e n r y k H o y e r . P am ięci Je rz e g o C uviera.. K ro n ik a naukow a. Now e a p araty lab oratory jn e. K ry tyk a, Ruch naukow y w P o lsce. M iscellan ea.
P A M I Ę C I Z M A R Ł Y C H .
U biegłego lata T ow arzystw o nasze po
niosło bolesną, niepow etow aną stratę.
Z m arł we Lw ow ie sędziw y dr. I g n a c y
Ign acy Z ak rzew ski.
Z a k r z e w s k i , zw yczajny profesor fi
zyki dośw iadczalnej U niw ersytetu Ja n a K azim ierza. O dszedł od nas na zaw sze
człowiek, c ałą sw oją duszą i całą istotą od
dany spraw om Tow arzystw a, odszedł je
dyny w swoim rodzaju w spółpracow nik, który w ciągu długich lat wytrw ałej, ofiar
nej p racy po św ięcał w szystkie siły swego ducha w ielkiej idei służenia społeczeństw u na polu krzew ienia zam iłow ania do nauk przyrodniczych. Trudpo jest mówić o za
sługach Zm arłego. Je g o cichy, pracow ity żywot jest czemś więcej, niż zasługą, jest bowiem organicznem zespoleniem się z umi
łow aną ideą, której oddał się niepodziel
nie. R zadki to zaiste przykład, gdy czło
w iek oddaje społeczeństw u nieocenione usługi nie dlatego, że tak a była jego d ecy zja, lecz dlatego, iż tak a była jego natura, że praca w imię nadew szystko ukochanych ideałów była dla niego n ieprzepartą ko
niecznością.
Stosunek Zm arłego do spraw T ow arzy
stw a trafnie charakteryzuje obecny nasz prezes, Ju ljan T o k arsk i (Ilustrowany Kur- jer Codzienny Nr. 175 r. b.):
„P olskie Tow arzystw o Przyrodników im.
K opernika pow stało przed zgórą 50 laty
w środow isku lwcwskiem. M iało ono do spełnienia niezmiernie ważne zadanie. C e lem jego było skoordynow anie w ysiłków polskich przyrodników w kierunku zrze
szenia rozproszonych sił oraz krzewienia tej ideologji, która w yrastała z grun tow n e
go poznania przedew szystkiem przyrody ojczystej. Szczególnie w ażne zadanie sta nęło przed tem tow arzystw em z chw ilą uzyskania wolności. W tedy bow iem n ale żało pójść z p o lsk ą m yślą przyrodniczą szeroko poprzez w szystkie p o la i niwy odrodzonej R zeczypospolitej. W ów czas to, kiedy problem organizacyjny b y ł w n a j
cięższej fazie, rozw iązyw aniu jego p o św ię
cił prof. Z a k r z e w s k i w szystkie sw oje siły, c a łą sw o ją duszę. W chwili Je g o zgo
nu upływ a 36 rok Je g o pracy dla dobra w spom nianego tow arzystw a, w którego rozw oju odegrał rolę jak o jego prezes, a zkolei długoletni skarbn ik oraz red ak tor w ydaw nictw. M iarą Je g o zasłu g dla tego tow arzystw a oraz roli, jak ą w niem odgry
w ał, stał się fakt, że niepodobna było nie- identyfikow ać tej jedynej w P olsce, p o wszechnej organizacji z osob ą ś. p. Z m ar
łego. Je g o sam o zaparciu się w p racy dla dobra tow arzystw a, bezinteresow ności, niemożliwej w prost do n aśladow ania, a przytem bezprzykładnej skrom ności z a w dzięcza P olskie T ow arzystw o Przyrodn i
ków im. K opern ik a niem al w szystko. U by ła w P olsce praw dziw ie św ietlan a po stać
— dziś już rzadki typ ch arak teru , a T o w arzystw u Przyrodników n ajpotężniejszy filar, podtrzym ujący jego arch itekturę m o
cą ducha. Oby zrządzeniem O patrzności m ogło Je g o serce, tak w rażliw e i w nie
skończoność niepokojące się dolą polskiej nauki i społeczeństw a, zn aleźć w reszcie uko jen ie!"
Dnia 14 lipca r. b. zm arł w Berlinie, w wieku lat 46, dr. R y s z a r d B ł ę d o w - s k i . p rofeso r zoologji W olnej W szechnicy P olskiej, Sen ator R. P., wice - prezydent m iasta W arszaw y, w latach 1928— 29 — red ak tor w znow ionego W szech św iata.
U czony o głębokiej, praw dziw ie eu rop ej
skiej kulturze naukow ej, utalentow any or
ganizator życia naukowego, wybitny i z a służony działacz społeczny, śm ierć wyr
w ała G o nagle z zastępu czynnych twór
ców naszego życia państwowego, pow aliła G o w pełni sił, gdy przystępow ał do r e a li' zacji szeroko zakrojonych planów.
R y sz a r d B łęd ow sk i.
R y s z a r d B ł ę d o w s k i ukończył' szkołę średnią w Bernie, tam że odbyw ał stu d ja na w ydziale filozoficznym Uniwer
sytetu, stu d jow ał następnie w A n g lji i F ra n cji, oraz pracow ał na stacjach mor
skich w Villefranche, N eapolu i H elgolan- dzie, zdobyw ając głęboką i wielostronną wiedzę zoologiczną. Od roku 1909 rozpo
czyna się Je g o p raca w kraju, początkowo na stanow isku asy sten ta w ydziału rolnicze
go T ow arzystw a K ursów Naukow ych, później na stanow isku asy sten ta Pracowni Zoologicznej W arszaw skiego T ow arzystw a N aukow ego, asy sten ta Z akładu Zoologji U niw ersytetu W arszaw skiego, wreszcie, pro
fesora zoologji W olnej W szechnicy Polskiej.
T a ostatn ia sta ła się z biegiem lat głównym w arsztatem Je g o działaln ości badaw czej i n aukow o-organizacyjnej. On to był jed nym z głównych inicjatorów przekształce
nia daw nego T-w a K ursów Naukowych w d z isiejszą W olną W szechnicę Polską, z któ
rą utrzym yw ał ścisły kontakt aż do ostat
nich dni życia i która słusznie nazyw a Go
N r. 4 W S Z E C H Ś W I A T 1 0 1
jednym z najbardziej zasłużonych swoich członków.
D ziałaln ość naukowa B ł ę d o w s k i e- g o zd radza dużą rozpiętość Je g o zainte
resowań przyrodniczych, pracow ał bowiem w dziedzinie anatom ji, system atyki, em- brjologji, fizjologji zwierząt, w ostatnich zaś latach wiele uw agi pośw ięcał entomo- logji stosow anej. Je g o praca doktorska (1910) poświęcona jest studjom anatomicz- no-genetycznym nad robakiem morskim Bonellia, uzupełnionym później szeregiem interesujących spostrzeżeń ekologiczno- fizjologicznych. W nader ciekaw y sposób opracow ał spraw ę autotom ji u A reniecla marina, p isał o regen eracji pijaw ki Her- pobdella, w raz z K . D e m e l e m opraco
wał częściow o faunę mięczaków Ojcowa, wraz z J . Z w e i b a u m e m b ad ał spraw ę pochłaniania tlenu przez wymoczka Colpi- dium, wraz z K . B i a ł a s z e w i c z e m prow adził badan ia nad wpływem zap ło d nienia na oddychanie ja j, wraz z K . K r a- i ń s k ą ogłosił szereg cennych prac ento
mologicznych, dotyczących rozwoju ow a
dów (B anchus fem oralis), ich system atyki
(Ichneum onidae) oraz walki ze szkodnika
mi. Pod Je g o kierunkiem wykonane zosta
ły liczne prace dyplom ow e w pracowni zoologicznej W olnej W szechnicy P olskiej, a Je g o talent organizacyjn y zdołał skupić w tym zak ładzie wielu pracow ników nau
kowych.
B ł ę d o w s k i był jednym z inicjatorów wznowienia zawieszonego od wielu lat
„W szechśw iata", w którym w idział prze- dew szystkiem doniosły czyn społeczny m ający sw oją chlubną kartę w historji n a
szej państwowości. Przez dwa lata był re daktorem naszego pisma, pośw ięcając mu znaczną część swej kipiącej, a nigdy nie- zmęczonej energji.
Ci, którzy znali Go osobiście i w spółpra
cowali z Nim, nie mogli oprzeć się czarowi niezwykłych zalet Je g o charakteru. Zawsze pogodny, życzliwy dla wszystkich, był du
szą każdego tow arzystw a i pełnym in icja
tywy twórczej uczestnikiem w szelkiej p r a cy społecznej, której tylko się dotknął.
Człowiek ten jasn ą po sobie pozostaw ił
pamięć. Red.
S T A N IS Ł A W A D E M B O W S K A .
Z D Z I E D Z I N Y M E C H A N I K I R O Z W O J O W E J .
Zadaniem m echaniki rozwoju jest an ali
za czynników, kierujących procesam i kształtow an ia w ciągu rozw oju osobnicze
go. Dziwne to i zagadkow e zjaw isko. Na oczach obserw atora, w drobnej bryłce przezroczystej substancji, nie m ającej zda
w ałoby się żadnych tajem nic dla m ikro
skopu, sam przez się i bez żad
nej widomej przyczyny odbywa się nie
zw ykle zaw iły i praw idłow y proces w ę
drówki części, wyginania się, fałdowania, w puklania, rozszczepiania, aż pow stanie skom plikow any organizm, budow ą swoją w niczem nie przypom inający sw ego pun
ktu w yjścia. B adan ie przyczyn tych zja
wisk kształtow an ia n astrę cza ogromne trud
ności i w nieznacznym tylko stopniu zdo
łano je dotąd rozw ikłać. Nie mniej doko
nano w tej dziedzinie olbrzym iej pracy i ciekaw e jest zapoznać się pokrótce z nie- którem i jej wynikami. W artykule niniej
szym przedstaw ię jeden przypadek szcze
gólny rozwoju, mianow icie rozwój kończyn zarodka płazów . U jaw niają się w nim ja
skraw o zarówno specyficzne zdobycze i specyficzne trudności m echaniki rozwoju, jak też i niezm ierne skom plikow anie sa m ego zjaw iska.
W e wczesnych fazach rozwoju zarodka płazów ukazują się na bokach ciała sym e
tryczne guzikow ate zgrubienia, stanow ią
ce zaw iązki kończyn. K ażd y taki ,,p ącze k "
kończyny sk ład a się początkow o z dw oja
kiego rodaju tkanek: z nabłonka, pokry
w ającego zew nętrzną pow ierzchnę pączka, oraz z w ypełniającej go tkanki łącznej (me- zcderm y). W zaw iązku niema jeszcze ani śladu rozczłonkow ania kończyny, ani śla du szkieletu, mięśni, naczyń krw ionoś
nych. W szystko to pow stanie drogą p rze
kształceń jednorodnej początkow o m asy kom órkow ej pączka, do której w rastają z tułowia w łókna nerwowe. Słow em , m a
my tu przed sobą typow y p ro ces rozw o
jowy.
K ierujące tem zjaw iskiem czynniki m oż
na badać m etodą operacyjn ą. J e ś li w b ar
dzo w czesnem stadjum rozw oju aksolotla.
gdy zaw iązki kończyn nie są jeszcze w i
doczne, w y ciąć k aw ałeczek ścian k i ciała zaro dka w tym jego punkcie, w którym m a p o w stać kończyna i p rzesad zić (trans- plantow ać) wycinek na innego, nieco sta r
szego zarodka, wycinek n asz rozpoczyna rozwój sam odzielny. W ydaje on o sta te c z nie całkow itą kończynę dodatkow ą, czyli otrzym am y m łodego ak so lo tla o pięciu kończynach. J a k widzimy, już bardzo w cześnie zaw iązek kończyny p o siad a pew ną sam odzielność, w znacznym stopnia uniezależniony jest od re sz ty ciała i m oże rozw ijać się norm alnie n aw et w otoczeniu zupełnie sobie obcem.
W opisanem dośw iadczeniu transplan- tow aliśm y tylko dwie pierw otne tkanki zaw iązka: nabłonek i m ezoderm ę. P o w sta
je pytanie, czy cb a te sk ładn iki zaw iązka grają w rozw oju rolę rów norzędną, czy też tylko jedna z tych tk an ek jest czynna, druga zaś zostaje biernie w ciągnięta w procesy kształtotw órcze. D ośw iadczenie daje na to odpowiedź. H a r r i s o n w y
cinał sam tylko nabłon ek w okolicy p o w stającej kończyny i zastęp ow ał go przez odpow iedni kaw ałek n abłon ka z jak ieg o kolw iek innego punktu ciała. Z obu sk ła d ników zaw iązka zmieniono tylko jeden, gdyż tkan k a łączna p o zo stała n ieu szk o
dzona. Je d n a k ż e w wyniku otrzym ano z zaw iązka norm alną kończynę, z czego w nioskowano, iż nabłonek jest w rozwoju kończyny tk an k ą mniej lub w ięcej obo
jętną, głów na zaś rola p rzy p ad a m ezoder- mie. N ow sze b adan ia nie potw ierdziły tej
in terpretacji. N abłonek, zdjęty z p ą c z k a kończyny i przesadzon y gdziekolw iek na bok ciała zarodka, wywołuje dokoła siebie skupienie się kom órek m ezoderm alnych, w wyniku czego tw orzy się całkow ity z a w iązek, który w ydaje w n astępstw ie nor
m aln ą kończynę ( F i l a t o w ) . Poniew aż w przypadku tym nabłonek zdolny jest po
budzić obojętną m ezoderm ę do w zięcia udziału w wytw orzeniu kończyny, musi on zaw ierać czynniki kształtotw órcze. A n a
logiczne dośw iadczenie wykonano z mezo- derm ą. P o zastąpien iu m ezoderm y za
w iązk a przez obojętną m ezoderm ę, pocho
d zącą z innych dowolnych okolic ciała, róiwnież m oże rozw inąć się normalnie u k ształto w an a kończyna. W reszcie ten sam wynik daje odwrócenie w arunków do
św iadczenia: m ezoderm a p ąc zk a koń czy
ny, przeniesiona pod nabłonek dowolnego punktu ciała, tak że wyw ołuje pow stanie całkow itej kończyny.
W yniki podobnych operacyj nie zaw sze są jednakow e. Z ależą one w w ysokim stopniu od w ieku przesadzonych tkanek, od w ieku podłoża, na które je transplanto- wano, w reszcie od okolic ciała, w których odbyw a się rozw ój transplan tatu. Ogólnie pow iedzieć można, że w bardzo w czesnych fazach rozw oju tylko nabłonek posiada zdolności k ształtotw órcze, m ezoderm a zaś jest tk an k ą raczej bierną. A le role zm ie
niają się w fazach późniejszych. W ynika to z dośw iadczeń, w których część mezo- derm alna zaw iązk a była łączon a z nabłon
kiem zaro d k a innego gatunku, p o siad a ją
cego kończyny o nieco odmiennej budo
wie. T ak np. kończyny tylne traszk i z g a tunku Triton cristatus p o siad ają długie, ig ię te palce, p alce zaś Triton taeniatus są krótkie i proste. Istnieje ponadto szereg innych cech odróżniających. Ze skombino- wanych zaw iązków , utw orzonych z tkan ek obu gatunków traszek, pow stają kończy
ny, których cechy stale po dążają za naturą m ezoderm y. O na więc jest w późniejszym rozw oju tk an k ą decydującą.
M ów iliśm y parokrotnie, że po tran splan tacji w inną okolicę ciała m oże pow stać całkow ita norm alna kończyna. Czy jednak
Nr. 4 W S Z E C H Ś W I A T 103 punkt organizmu, w którym odbywa się
rozwój transplantatu, jest zupełnie dowol
ny? Czy też być może istnieją określone strefy lub terytorja zarodka, w których jedynie proces ten m oże zachodzić? O bec
nie w szyscy autorzy zgadzają się na istnie
nie podobnych stref kształtotw órczych, jednak różnią się nieco, gdy idzie o ich dokładną topografję. D ośw iadczenia B a- 1 i n s k y ‘e g o w skazują, iż cały niemal bek ciała zarodk a p o siad a zdolność wy
tw arzania kończyn. A utor ten transplanto- w ał pęcherzyk słuchow y młodej larw y tra
szki na jej bok. W ynik dośw iadczenia był zupełnie niespodziew any, bowiem w nie
których przy pai kach w punkcie dokona
nej transplan tacji pow staw ała nadliczbo
wa, mniej lub w ięcej prawidłowo zróżnico
wana kończyna. In terpretacja zjaw iska jest dość trudna. P rzed transplan tacją p ę cherzyk słuchow y zaw sze był skrupulatnie oczyszczany od przylegającej mezodermy, zatem m ezoderm a transplantatu nie m ogła być źródłem procesu kształtow ania. N ie
praw dopodobne jest tak że specyficzne działanie k ształtu jące sam ego pęcherzyka.
N iejasne jest bowiem, dlaczego pęcherzyk słuchow y m a pobudzać tkanki do w ytw a
rzania kończyny, a ponadto, gdyby nawet obszar terytorjum kształtotw órczego przed
niej kończyny sięgał aż głowy, pod w pły
wem pęch erzyka słuchow ego m usiałaby p ow stać kończyna przednia. W rzeczyw i
stości kończyna dodatkow a w dośw iadcze
niach B a 1 i n s k y ‘e g o m ogła być przed
nia lub tylna, zależnie od m iejsca tran splan tac ji: bliżej głowy pow staw ała przednia, bliżej ogona— tylna. Późniejsze dośw iadcze
nia tegoż autora dowiodły wyraźnie, iż za
leżność pom iędzy przesadzeniem pęcherzy
ka słuchowego, a utworzeniem się kończyny jest niespecyficzna. K ończyna dodatkow a tworzy się naw et wtedy, gdy zam iast pę
cherzyka transplantow ano na bok ciała poprestu jak ieś ciało obce, np. k aw ałeczek k ości lub nawet k aw ałek celoidyny. Ciało obce zostaje po pew nym czasie wydalone z tkanek organizmu, ale w yw iera ono swój wpływ pobudzający. Ja sn e jest, iż zdolność k ształto tw ó rcza tkw i w tkankach
boku ciała zarodka, transplantow any zaś pęcherzyk słuchow y lub k aw ałek celoidy
ny stanow iły tylko ogólną przyczynę wy
zw alającą. T ak ą przyczyną w yzw alającą może być tak że sam fakt zranienia, k tóre
go przy tran splan tacjach nie m ożna oczy
wiście uniknąć. N apotykane w przyrodzie potw ory żab o anorm alnej liczbie nóg m a
ją praw dopodobnie tak ie w łaśnie pocho
dzenie.
R y s. 1. D od atk o w a kończyna, p o w stała w m iejscu tran splan tow an ego pęch erzy k a słuchow ego.
W szystkie opisane dośw iadczenia p rze
m aw iają za tem, że terytorjum zarodka, w którego obrębie m oże w skutek różnego rodzaju zabiegów dośw iadczalnych utw o
rzyć się kończyna, jest d o ść obszerne, o wiele obszerniejsze w każdym razie od zw ykłego jej zaw iązka. A le musimy omó
wić tę spraw ę trochę dokładniej. W obrę
bie tego terytorjum może utw orzyć się za
równo kończyna przednia, jak tylna i z a stanow im y się obecnie nad tem, jakie czynniki ok reślają (determinują) jej jakość.
J e s t rzeczą oczywistą, że w m iarę postępu rozwoju zachodzi coraz dalej posunięta specjalizacja części organizmu, lub też, co na jedno wychodzi, im w cześniejsza jest faza rozwoju, tem w ięcej m ożliw ości roz
wojowych każda część organizmu ma przed sobą. W myśl tej pow szechnej z a sa dy, p o w stający p ączek kończyny najpierw zostaje zdeterminowany jako kończyna wogółe, a dopiero później jako kończyna przednia lub tylna, lew a lub praw a. M eto
da regeneracji pozw ala na an alizę tego stopniow ego procesu determ inacyjnego.
Je ś li traszce dorosłej odciąć kończynę,
po pew nym czasie odrodzi się ona (zrege
neruje) w dawnej postaci. P ro ces regen e
racyjn y rozpoczyna się od tego, że na p o wierzchni przekroju pow staje stożkow ate skupienie mniej lub więcej jednorodnych kom órek, zw ane blastem atem reg e n eracy j
nym. B lastem at odgryw a w regen eracji ro lę tkanki twórczej, w której obrębie odby
wa się rozwój i różnicow anie nowej koń czyny. Zdolność regen eracyjn a kończyny jest tem większa,, im m łodszy jest o rg a
nizm. M usi ona zatem b y ć bardzo potężnn w rozw ijającym się zarodku. Otóż we w czesnej fazie rozw oju kończyn odcinał M i 1 o j e v i ć pączki kończyny p rzed niej i tylnej jednej stron y ciała. G dy na pow ierzchni obu przekrojów utw orzyły się b lastem aty regeneracyjn e, odcinał je p o nownie i p rzesad zał jeden w m iejsce dru
giego. Je ś li op eracja zo stała w ykonana w cześnie, gdy obydw a b lastem aty były je szcze bardzo m łode, otrzym ano kończyny przednią na m iejscu przedniej i tylną na m iejscu tylnej. J e s t to wynik bardzo c ie k aw y i charakterystyczn y. M łody b la ste mat, pow stały na m iejscu kończyny p rzed niej, we w szystkich przy p ad k ach w y tw a
rza kończynę, ale jej jak o ść zależy od te go, w jak ą okolicę ciała blastem at zo stał przeniesiony. Innemi słow y, jeden i ten sam blastem at regen eracyjn y m oże w p ew nych w arunkach w ytw orzyć b ąd ź p rzed nią, bądź tylną kończynę. A le zupełnie in
ny wynik otrzym ał M i 1 o j e v i ć , gdy tran splan tację w ykonał trochę później, w 10— 12 dni po pierw szem utw orzeniu się blastem atu. T ak i blastem at, m ający już p o za so b ą pew ien proces rozw ojow y o o k re ś
lonym kierunku, nie m oże tego kierunku odw rócić. B lastem at kończyny tylnej m oże w ydać teraz tylko kończynę tylną, cho
ciażby nawet transplantow ano go w m iej
sce przedniej. W młodym blastem acie de
term inacja jest ogólnikow a i chw iejna, w blastem acie starszym n atom iast determ i
n acja jest ściślejsza. W podobny sposób b lastem at kończyny praw ej, przesadzon y w m iejsce am putow anej lew ej, w ydaje bądź kończynę lewą, b ądź praw ą, z a le ż nie od sw ego wieku. Istotnie w ięc d e te r
m inacja kończyny w ogóle poprzedza de
term inację kończyny tej czy innej jakości.
Je ś li m łody b lastem at regeneracyjn y w sw oich lo sach rozw ojow ych uzależniony jest w znacznym stopniu od otoczenia, w którem odbyw a się jego rozwój, to b la ste m at starszy, w którym już zaznaczyły się p ro cesy regeneracyjne, staje się tworem autonom icznym , o ustalonym , i n iezależ
nym od kształtujących wpływów podłoża losie rozwojowym.
R y s. 2. D od atk o w a kończyna, p o w stała z tran sp lan tow an eg o b laste m a tu ogona.
J a k szerok ie są m ożliw ości rozwojow e bardzo m łodego blastem atu, w skazuje n astęp u jące dośw iadczenie W e i s s a . W e i s s ucinał traszce ogon. J a k zwykle, na m iejscu am putacji tw orzył się b laste m at i rozpoczynał się p roces odradzania utraconego narządu. T ak i blastem at odci
nano ponownie, przen osząc go na bok cia
ła zw ierzęcia, w bezpośredniem sąsied z
tw ie kończyny przedniej. Poniew aż nor
m alna regen eracja zarów no ogona, jak kończyny zachodzi w zw iązku z system em nerwowym, W e i s s doprow adzał do transplan tow an ego blastem atu jak iek o l
w iek w łókno nerw ow e z sąsiedniego splo
tu. W tych w ielce skom plikow anych w a
runkach zach odziła jak by w alka pom iędzy wpływem otoczenia, które pobudzało b la stem at do w ydania kończyny przedniej, a autonom icznem i zdolnościam i transplanta- tu, który d ąży ł do wytworzenia nowego ogona. W ynik w alki m ógł być trojaki. W jednym przypadku pow staw ały z trans- plan tatu drobne twory, budow ą sw oją b a r
dzo przypom in ające ogon. W innym przy
padku tw orzyły się niepraw idłow e zgru
Nr. 4 W S Z E C H Ś W I A T 105 bienia tkanek, niezróżnicow ane w postaci
jakiegokolw iek organu. W reszcie w przy
padku trzecim blastem at regeneracyjny ogona w ytw arzał mniej lub w ięcej praw i
dłowo zbudow aną kończynę. P od w pły
wem obcego otoczenia, los rozw ojow y p rze
sadzonej tkanki m ógł zmienić się zasadn i
czo, a więc istotnie determ inacja m łodego b lastem atu jest jeszcze zupełnie chwiejna.
Odwrotne dośw iadczenie wykonali G u y e n o t i S c h o t t e . B lastem at re generacyjny kończyny traszki przesadzali oni na bok ogona. T ran splan tat p rzek ształ
cił się w rodzaj m alutkiego ogonka o cha- rakterystyczn em ubawieniu, brak mu jed
n ak było rdzenia Jr a z szkieletu, zastąp io nego przez pasm o łącznotkankow e.
N ieco odmienne wyniki otrzym ała pani R u u d , k tó ra b ad ała zdolności rozwojowe m łodych pączków kończyn aksolotla, nie zaś blastem atów regeneracyjnych. We w szystkich przypadkach stw ierdziła ona autom atyczny rozwój zaw iązków , n ieza
leżny od wpływów otoczenia, zatem ścisłą ich determ inację. Do dośw iadczeń użyła p. R u u d dwóch ra s aksolotla, czarnej i białej, co pozw oliło n a dokładną obserw a
cję rozwoju przesadzonego p ączk a oraz odmiennie odeń zabarw ionego podłoża.
Zdaniem autorki, już od bardzo wczesnego stadjum rozw ojow ego zaw iązek kończyny jest specyficznie i ostatecznie zdeterm ino
wany. Je d n a k ż e gdy przesadzić zaw iązek kończyny przedniej w okolicę kończyny tylnej tej sam ej strony, zachow ując nor
m alną orjentację transplantatu względem otoczenia, często (w 19% doświadczeń) p o w stająca kończyna przednia zam iast norm alnej liczby 4 palców p o siad ała ich 5, co charakteryzuje w łaśnie kończynę tylną. R u u d przypuszcza, iż w rastające do transplantow anego p ąc zk a włókna ner
wowe, które w tem m iejscu ciała m ogą być przecież tylko w łóknam i kończyny tylnej, po siad ają n aturalną dążność do pięciokrot
nego rozgałęziania się. P iąta gałęź, nie na
trafiając na gotow y zaw iązek p alca, wy
w ołała w tkance jego utw orzenie się. Istot
nie, jak wiem y z p rac p. L o c a t e 11 i, k oń czące się ślepo w łókno nerwowe może
stać się pobudką do procesu k ształto w a
nia. P o za obecn ością piątego palca, otrzy
m ana w dośw iadczeniach R u u d kończy
na była pod każdym w zględem kończyną przednią. Je d n a k ż e pomimo w szystko in
terp retacja ta nie w ydaje się zbyt p rzek o
nywująca. Oddawna wiadomo, że rosnące włókno nerw ow e nie p o siad a żadnej zdol
ności do sam odzielnego rozgałęzian ia się, że jest ono raczej wiedzione przez układ tkanek, w śród których w zrasta. P ięciopal- cow a kończyna w skazuje raczej na to, że wpływ kształtotw órczy podłoża m oże w pewnym stopniu zmienić jak ość tran splan towanego zaw iązka.
B ardzo m łody p ącze k kończyny, lub m łody b lastem at regeneracyjn y stanow ią, jak mówimy, system harm onijnie-ekwipo- tencjalny. O znacza to, że w łasn ości kształ- totw órcze tego system u są zasadniczo te sam e w różnych kierunkach p rzestrzen nych, oraz że dowolna część system u po
siada te sam e w łasności, co jego całość, m ianow icie p o siad a zdolność wytworzenia całkow itej proporcjonalnej kończyny. S ą to w zasadzie te sam e cechy, jakie cha
rakteryzują typow e jajo zw ierzęce. Pom y
słow e dośw iadczenia W e i s s a dosadnie ilustrują te stosunki. W e i s s odcinał stopę tylnej kończyny traszki, pozostały kikut rozszczep iał wzdłuż pom iędzy oby
dw iem a kośćm i podudzia, a następnie od
cinał w poprzek jedną z tych połów podłuż
nych nieco poniżej kolana. P o zostałą p o łow ę przykryw ał z boków skórą. P o w sta
ły w ięc dw ie otw arte powierzchnie p rze
kroju: jedna na obwodzie kończyny, dru
ga poniżej kolana. Obie powierzchnie utworzyły blastem aty regeneracyjne. Bla- stem aty m ogą p ozostać oddzielone od sie
bie przez cały czas regeneracji, albo też w m iarę w zrostu zlew ają się z sobą w jed
nolitą całość. W tym ostatnim przypadku w wyniku regen eracji p o w staw ała norm al
na jednolita kończyna. Je ś li zaś b lastem a
ty po zostają oddzielone od siebie, m ogą one rów nież wydać całkow itą kończynę, ale w ów czas robi to tylko jeden z nich, gdy regen eracja drugiego blastem atu zo
staje w strzym ana. W niektórych p rzy pad
kach każdy z dwóch blastem atów tw orzy od pow iad ającą mu część kończyny, p ó ź
niej jednak oba regen eraty zlew ają się z sobą w jednolitą całość. Z atem blastem at, który p o w stał z połow y poprzeczn ego przekroju kończyny i odpow iada połow ie norm alnego blastem atu, zdolny jest wytwo-
R y s. 3. R o zszczep ien ie ko ńczyny. 1 — sp o só b
rzyć całość. Pod w zględem m ożliw ości rozw ojow ych połow a jest tu rów na całości.
D ośw iadczenie odwrotne — regen eracja z blastem atu podw ójnego — zo stało w y
konane w sposólb n astępu jący. W e i s s odcinał praw ie całkow icie kończynę, tak że jej część obw odow a b yła po łączo n a z odcinkiem dośrodkow ym tylko za p o śred nictw em sk óry i cienkiej w arstw y mięśni.
N astępn ie część obw odow ą obrócono o 180° i zw iązano ją z c zę ścią dośrodkow ą.
Obie te części kończyny b y ły złączone rów nolegle do siebie, a n azew nątrz sk ie
row ana była podwójna pow ierzchnia p rze kroju. W arto jeszcze zaznaczyć, że stru k tura jednego z tych p rzek rojó w była jak by odbiciem lustrzanem struk tury drugie
go. Obie te pow ierzchnie w ytw orzyły je
den w spólny blastem at regeneracyjn y, k tó ry w ydał ostatecznie całkow itą kończynę.
L iczb a p alcó w była zresztą nie zaw sze jednakow a. W tym przy padk u m asa b la stem atu była podw ójna w stosun ku do blastem atu norm alnego, a jedn ak rozw inę
ła się z tego kończyna pojedyn cza. M ów iąc nawiasem , oba te dośw iadczenia W e i s s a bardzo pięknie dow odzą głęb ok iego p o k rew ień stw a procesó w regeneracyjn ych, a procesu rozwoju osobniczego. W obu
obow iązują te sam e praw a. J a k w iadom o, część rozw ijającego się jaja np. jeżow ca m orskiego m oże wytw orzyć całkow itą pro
porcjonalną larw ę. Z drugiej strony dw a całkow ite ja ja , np. traszki, w pewnych w arunkach m ogą zlew ać się w jednolitą cało ść, k tó ra w ytw arza pojedynczą p ro-
w y k on an ia o p e ra c ji, 2, 3, 4— typ y regeneratów .
porcjonalną larw ę podw ójnej w ielkości (M a n g o 1 d), I jajo, i m łody p ączek koń
czyny, i b lastem at regeneracyjny, są to sy stem y harm onijnie - ekw ipotencjalne.
J e s t to jedn ak słuszne tylko odnośnie bardzo w czesnych faz rozwoju lub regene
racji. Ju ż bardzo prędko system n abiera pew nej anizotropji, w różnych kierunkach
R y s. 4. R e g e n e ra cja z b laste m a tu pod w ójn ego.
przestrzenn ych w łasności jego stają się niejednakow e, jakkolw iek jego anizotropja m oże jeszcze nie ujaw niać się dla oka.
P o w stają w ew nątrz zaw iązka jak by pew ne osie, o k reślające kierunek w zrostu i różnicow ania. M łody zarodek traszki lub żab y w okresie, w którym zaczynają roz
w ijać się kończyny, jest już tw orem o b ar
dzo w yraźnie zaznaczonej dw ubocznej sy-
Nr. 4 W S Z E C H Ś W I A T 107 metrji ciała. Płaszczyzna strzałkowa (sa-
gitalna) dzieli go na dwie symetryczne po
łowy, prawą i lewą. Je st to jedyna pła
szczyzna symetrji zarodka. Obok tego wi
dzimy w zarodku wyraźną biegunowość, wyrażającą się w cdmiennem ukształtowa
niu przodu i tyłu ciała, jego strony grzbie
towej i strony brzusznej. Te kierunki prze
strzenne organizmu będziemy uważali za osie współrzędnych, do których będziemy odnosili położenie i orjentację kończyn.
Jeśli wyciąć pączek kończyny i wszcze
pić go w jakiekolwiek miejsce ciała w nie
co anormalnej orjentacji w stosunku do osi współrzędnych całego ustroju, pączek będzie się obracai aż przybierze orjenta
cję normalną. Niezgodność orjentacji całe
go ustroju a pączka powoduje rotację pączka. Możemy skomplikować te stosun
ki. Wytniemy najpierw zawiązek kończy
ny, następnie zaś pierścień tkanki dokoła niego. W szystko razem przeniesiemy w in
ny punkt ciała, przyczem pierścień pery- feryczny obrócimy o inny kąt względem osi całego zarodka, niż sam zawiązek.
W ówczas zajdzie rotacja zawiązka wzglę
dem pierścienia aż do zgodności ich osi.
Ponadto pierścień wraz z zawartym w nim zawiązkiem wykona rotację względem osi całego zarodka. Gdyby podobną rotację obserwowano tylko po wszczepieniu wy
cinka w to samo miejsce ciała, z którego został on wypreparowany, moglibyśmy przypuścić, iż jest ona tylko skutkiem pewnego powinowactwa pomiędzy brzega
mi wycinka, a brzegami otaczającej go tkanki. Ale zupełnie podobne zjawisko za
chodzi po przeniesieniu wycinka w każde dowolne miejsce ciała ( H a r r i s on). W tych przypadkach, gdy rotacja została sztucznie uniemożliwiona, zachodzi nie
zwykła reakcja organizmu w postaci sze
regu nieprawidłowych procesów regenera
cyjnych.
Fakty te mają znaczenie zasadnicze. Mu
simy z nich wnosić, że anizotropja jest zja
wiskiem, bardzo głęboko sięgającem w sa mą istotę organizmu. Można powiedzieć, że cały proces rozwoju osobniczego uwa
runkowany jest anizctropją substancji ko
mórki jajow ej. Je st ona określonym i wyso
ce specyficznym systemem przestrzennym, narzucającym komórkom i tkankom roz
wijającego się ustroju kierunek wzrostu i różnicowania. Brak miejsca nie pozwala mi omówić szczegółowo sprawę osiowości kończyn w odniesieniu do osiowości całe
go organizmu. Stosunki tu są tak zawile i tak trudno wyobrażalne, że dla zrozumie
nia dokonanych przez H a r r : s o n a transplantacyj P r z i b r a m musiał skon
struować specjalne modele przestrzenne Poprzestanę więc na ogólnikach.
Rozwijająca się kończyna sama w sobie jest określonym systemem przestrzennym, ściśle ustosunkowanym do symetrji całości ustroju. A la system ten jest wynikiem stopniowego rozwoju, w którym różne kie
runki i osie powstają w pewnej prawidło
wej kolejności. Początkowo młody pączek posiada tylko determinację bardzo ogólni
kową. Je st on, jak mówiliśmy już, syste
mem harmonijnie - ekwipotencjalnym. N a
stępnym krokiem rozwojowym jest tak nazwana ,, determinacja przekroju po- przecznego11 czyli, determinacja tych ele
mentów kończyny, które powtarzają się w szeregu kolejnych przekrojów poprzecz
nych. Fazie tej odpowiada nazewnątrz za
wiązek kończyny, już nieco spłaszczony, o zaznaczonym kierunku przyszłej dłoni, względnie, stopy. Ale ta poprzeczna deter
minacja nie jest jeszcze ostateczna i przy różnorodnych transplantacjach wpływ oto
czenia może ją odwrócić. Znacznie później następuje dalsza specjalizacja: ustalenie biegunowości kończyny, więc jej części do
środkowej i obwodowej. Ten rodzaj deter
minacji nie jest ostateczny nawet wtedy, gdy już widoczne są palce kończyny.
Transplantacja takich kończyn, odwróco
nych o 180° względem ciała, tak że część obwodowa jest skierowana w stronę tuło
wia, może spowodować odwrócenie bie
gunowości kończyny i np. powstanie dłoni na byłym końcu dośrodkowym. Nawet u traszki dorosłej biegunowość kończyny w pewnych specjalnych warunkach może być odwrócona. Dowodzą tego np. tak zwane twory potrójne, powstające niekie
dy w skutek złam ania kończyn ( D e l l a V a 11 e, P r z i b r a m ) , Rów nież bardzo późno zachodzi ustalenie przynależn ości kończyny do strony praw ej czy lew ej. J e ś li przy transplantacji zmienimy położenie którejkolw iek z tych osi zaw iązka i jeśli oś ta nie jest jeszcze ostatecznie zd eter
m inow ana, zachodzi w ew nętrzne przegru pow anie części zaw iązka, zw iązane ze zm ianą kierunku anizotropji. Je ś li jednak determ inacja danej osi jest ostateczn a, zm iana jej położenia p o ciąga za so bą bądź rotację transplantatu, bąd ź też, w razie jej niemożności, najrozm aitsze potw orności.
Poruszyliśm y tu tylko część zagadnień
tej niezw ykle obszernej i intensywnie opra
cow yw anej dziedziny m echaniki rozwoju.
P rzedstaw ione fak ty rzu cają jednak pew ne św iatło na istotę procesu rozw ojow ego.
P ro ce s determ inacji nie jest spraw ą jakichś nieruchomych, przekazan y ch organizmowi w gotow ej p o staci czynników, lecz sam rozw ija się stopniowo, przech odząc od fa zy ogólnikow ej do coraz bardziej w y sp e
cjalizow anej. C ały kierunek rozw oju uw a
runkow any jest w ew nętrzną anizotropją substancyj zarodka, obecnością określo
nych kierunków przestrzennych, wzdłuż których jedynie może odbyw ać się różni
cowanie.
Z arazem fa k ty te ilustrują k ierunek m y
śli biologicznej. O rganizm m ożnaby po
rów nać z kryształem , w którym przecież k ształt uw arunkow any jest różnem i w łas
nościam i fizyko - chemicznemi substancji k ry ształu w różnych kierunkach p rze
strzennych, jej specyficzn ą anizotropją.
,,(Geometrja‘‘ organizm u staw ia pierw sze kroki. Nie mniej m ożna już przew idzieć, iż w tym w łaśnie kierunku pójdą przede- w szystkiem badan ia nad m echaniką roz
woju.
H EN R Y K HOYER.
P A M I Ę C I J E R Z E G O C U Y I E R A .
W tym sam ym roku, w którym c ały św iat cyw ilizow any obchodzi uroczyście stuletnią rocznicę śm ierci G oethego, um arł w dw a m iesiące po Goethem J e r z y C u- v i e r , który był uw ażany przez swych rówieśników za now oczesnego A ry sto te
lesa.
Je s t naszym obowiązkiem od dać hołd n asz temu mężowi, który zasłu ży ł się w wysokim stopniu dla nauk p rzy ro d niczych i na którego sp o gląd am y jeszcze dzisiaj z najw iększym szacunkiem i podzi
wem.
C u v i e r urodził się w tym sam ym ro
ku, co N apoleon B o n ap arate i A lek san d er Humboldt, — 23 sierpnia 1769 roku w
M ontbeliard, w m ałem m iasteczku Franch- Com pte, gdzie ojciec jego był spensjono- wanym oficerem pułku szw ajcarskiego, będącego w służbie francuskiej. M ontbe
liard, po niemiecku M om pelgard n ależało od dawnych lat jak o hrabstw o do Wirtem- bergji i zo stało dopiero w r. 1801 wcielone do F ran cji.
J u ż w cześnie o b jaw iały się w ielkie zdol
ności C u v i e r a . W szóstym roku życia biegle i popraw nie czytał i p isał i dobrze rysow ał. W owym czasie d o stała się w je go ręce h istorja naturaln a Buffona, z któ
rej początkow o tylko kopjow ał ryciny, p o zn ając tą drogą różne form y zw ierzęce;
następnie rozczytyw ał się gorliwie w opi
R y s. 5. W ynik tra n sp la n ta c ji w ycinka a — b w k ieru n ku odw rotnym .
Nr. 4 W S Z E C H Ś W I A T 109 sach, k ład ąc tem sam em podw aliny pod
gmach swych rozległych wiadomości zoo
logicznych. Przytem bardzo pomocna mu była znakom ita pamięć, którą jego później
si koledzy nazw ali w prost fenomenalną.
W dw unastym roku życia m łody C u-
n a trzeciem m iejscu. Skutkiem tego C u- v i e r stypendjum nie otrzym ał, co przy
czyniło się, jak to później wielokrotnie podnosił, do jego szczęścia „ la source de mon bonheur". Przedstaw iono go bowiem księciu K arolow i W irtemberskiemu, bawią-
Je r z y Cuvier.
v i e r był znakom icie obeznany z utw ora
mi klasycznej literatury starożytnej. P li
niusza stale n osił w kieszeni, przed kład a
ją c go nad W irgilego i Cycerona.
Skończyw szy gim nazjum w czternastym roku życia, C u v i e r mimo swego zam iło
w ania do przy rody zdecydow ał się na studjum teologiczne, aby rodzicom zm niej
szyć w ydatki n a sw e w ykształcenie, spo
dziew ając się otrzym ania stypendjum . Ze w zględu na jego m łody wiek rektor szko
ły polecił go do tego stypendjum dopiero
cemu właśnie w M óm pelgard, który wi
dząc zdolności C u v i e r a , w ziął go pod sw o ją opiekę, u dzielając mu wolne m iej
sce w swej A kadem ji w Stuttgardzie, tej sam ej, w której ukończył swe stu d ja już dawniej Schiller. C u v i e r przeniósł się tam w 15-tym roku życia, stu d ju jąc filozofję i nauki kam eralne. W akadem ji zaw iązał ścisłą przyjaźń z 4 la ta m łodszym od nie
go kolegą Pfaffem , który później został profesorem fizyki i medycyny w Kilonji.
P rzy jaźń ta je st z tego powodu w ażna, po
nieważ P fa ff pozostaw ił zapiski z czasu przebytego wspólnie z Cuvierem w A k a- demji oraz w ydał listy C u v i e r a do niego pisane. Nadto P f a f f odw iedził Cu- viera w P aryżu dwa razy, sk re śla ją c ż y we obrazy z tych spotkań.
Ja k opow iada P faff, niktby nie p rzy p u szczał, że w tym rudow łosym , piegow a
tym, nieco zaniedbanym m łodzieńcu istnie
je tak niesłychane pragnienie w iedzy zw łaszcza z zakresu botaniki i zoologji, nie w'yłączając innych gałęzi nauk przy
rodniczych, oraz filozofji, h istorji i litera
tury klasycznej i now szej.
W kwietniu roku 1788 C u v i e r opu
szcza Stuttgart,, aby p rz y ją ć po sad ę w y
chowawcy i nauczyciela u hrabiego d ‘He- riry w zam ku Fiquainville w Ncrmandji., p o zo stając tam 4 lata, wypełnione poza lekcjam i bardzo rozległem i i intensywne- mi studjam i nad florą i faun ą nadbrzeżną i m orską. Że gw ałtowne w strząsy rew olu
cji francuskiej żywo n a niego d ziałały , św iadczą o tem jego listy owego czasu do P fa ffa pisane. W jednym liście donosi, że za ję ty jest opracow aniem nowej historji naturalnej, poniew aż ani A rystoteles, ani Pliniusz, ani Buffon z nowszych autorów go nie zadaw alają. T en ostatn i „w znosi hipotezy na hipotezach, które do niczego nie d o p ro w ad zają". ,.Głów nym postulatem k ażdej nauki jest to, aby w szystko było gruntownie dow iedzione". C u v i e r na razie nie w ykonał sw ego planu, ponieważ nowe badan ia wciąż go od ryw ały od tego zam iaru. A le i te badan ia są z pow odu ich różnorodności i m nogości godne podziwu.
W długim szeregu pam iętników — diaria zoclogica — opisuje i ry su je w szystkie przez siebie badane okazy zw ierzęce, jak ukw iały, jeżowce, mięczaki, raki, ow ady, ryby i ptaki, k ład ąc szczególny nacisk na wew nętrzną budowę, k tórą p o zn aje z dro
biazgow ych badań anatom icznych. N a uw agę z a słu g u ją jego badan ia nad ko
ścią pod językow ą, nad w orkam i po- wietrznemi ptaków , a przedew szystkiem nad ich n arządam i głosowemi, czem wy
przed ził c ałe pokolenia zoologów, zw raca
jących dopiero w r.owszych czasach sw ą
uw agę na znaczenie budowy tych n arzą
dów dla podziału system atycznego p ta
ków. N aw iasem mówiąc, C u v i e r już w ów czas u w ażał rożki owadów za n arzą
dy węchowe.
P rócz tego zajm ow ał się także roślina mi, w śród których op isuje nowe gatunki, oraz chem ją, do której kilkakrotnie pow ra
ca w listach na podstaw ie świeżo w ydane
go dzieła L avo isiera p. t. ,,T raite elemen- taire de chim ie".
N a podstaw ie prac z zakresu entomo- logji i anatom ji mięczaków, tylko n ap isa
nych, ale drukiem jeszcze nie wydanych oraz na zaproszenie botanika Ju ssie u i zo
ologa G eoffroy St. H ilaire, który pisze;
Niech pan przyj edzie do P aryża, aby mię
dzy nami zająć m iejsce drugiego Linneu- sza, opuszcza sw ą po sadę i przenosi się do P ary ża. W p rac y z r. 1795 o budowie i po
krew ieństw ie robaków C u v i e r proponu
je rozibicie k la sy linneuszow skiej robaków , w której z w yjątkiem raków w szystkie zw ierzęta bezkręgowe morskie były umie
szczone, na k lasę mięczaków, robaków w ściślejszem pojęciu, jeżow ce i zw ierzokrze
wy. P ra c a ta zrobiła wielkie w rażenie i postaw iła Cuviera w pierw szym rzędzie przyrodników — ,,sa reputation egalait deja celle d es plus celebres n atu ralistes".
Przybyw szy do P ary ż a C u v i e r za
m ieszkał na razie u Geoffroy, St. H ilaire‘a.
W krótce otrzym ał stanow isko profesora historji naturalnej w szkole centralnej.
Tam że opracow ał dzieło p. t. „T ab leau de l ‘histoire n aturelłe des an im aux", w którem p o słu guje się już wyżej wspomnianym po
działem zw ierząt. Równocześnie w ykłada an atom ję porów naw czą w zastępstw ie ch o
rego p rofeso ra M ertrud w Ja rd in des Plan- tes, Do roku 1798 ogłosił drukiem szereg prac z zakresu anatom ji mięczaków, osło
nie, owadów, a w tym że roku dwa pierw sze tom y sw ych w ykładów an atom ji po
rów naw czej, uzupełnionych w następnych siedm iu latach jeszcze trzem a dalszem i to
mami. Tem dziełem, które po trzydziestu latach doczekało się nowego i znacznie rozszerzonego w ydania C u v i e r położył podw aliny pod gmach anatom ji porównaw
Nr. 4 W S Z E C H Ś W I A T 1 1 1
czej, zestaw iając w tem dziele wszystko, co było do jego czasu znane z tej dzie
dziny i wzbogacając tę naukę licznemi własnemi spostrzeżeniami. Było to pierw
sze obszerne dzieło anatomji porównaw
czej, przetłumaczone następnie na różne języki.
W r. 1800 C u v i e r otrzym ał nomina
cję n a p rofeso ra historji naturalnej w Colle
ge de France, a w dwa lata później po śm ier
ci M ertrud nom inację na p ro feso ra anatomji porównawczej w Ja rd in des Plantes. Tam stw orzył sw ą pracow nię i tam też słynne muzeum, w którem um ieścił nieco zanie
dbane zlbiory sw jh poprzedników oraz zbiory w łasne i sw ych w spółpracow ników wcia.ż pow iększające się i rosnące. Muzeum w Ja rd in des P lantes było jedn ą z n a j
sław niejszych osobliw ości m uzeów n aro
dowych P aryża, zw iedzanych i podziw ia
nych przez powagi naukowe.
W r. 1812 w yszło z druku dzieło C u- v i e r a p. t. ,,Recherches sur les ossem ents fc ssile s" w pięciu grubych tomach in 4°, do których tw orzyły wstęp jego „D iscours sur les revclutions du globe".
A by zrozumieć, jak ie znaczenie miało wy
danie dzieła o zw ierzętach kopalnych, trze
ba sobie uprzytomnić, że jeszcze w owych czasach rozpowszechnione były n ajrozm a
itsze dziwaczne p o glądy na kości k opal
ne. Chociaż Leonardo da Vinci wytłum aczył zupełnie jasno, że w szelkie skam ieliny pochodzą od zw ierząt, które niegdyś żyły, w iększość u w ażała je za coś sztucz
nego, za igraszki przyrody, lusus naturae, które w ytw orzyły się pod wpływem jakiejś tajem niczej siły, vis form ativa. B yło więc w ielką zasłu g ą C u v i e r a kres położyć w szystkim tym błędnym zapatryw aniom . B ad an ia swe C u v i e r rozpoczął w oko
licy P ary ża już w r. 1796, zbierając skrzętnie w szystkie n ad arzające się sk a
m ieliny i kości. W ielkiego poparcia doznał ze strony pierw szego konsula Bonaparte- go, który bezpośrednio po uzyskaniu sw e
go stanow iska k azał rozpisać odezw y do wszystkich w ładz państw ow ych Europy- aby ułatw iły C u v i e r o w i pracę nad
wielkiem dziełem o kościach kopalnych. Tą drogą powstało więc dzieło, które w swe;
całości wzbudziło ogólny podziw i docze
kało się kilku wydań. Było w niem uwzględ
nione wszystko co dotychczas było znane z zakresu kopalnych zwierząt ssących, a prócz tego zawierało liczne nowe odkry
cia przez C u v i e r a dokonane i opraco
wane jak np. budowę Palaeotherium, Anoplotherium, Megalonyx. Dla lepszego uzmysłowienia sobie postaci zwierząt za
ginionych C u v i e r uzupełniał części szkieletów i dawał rekonstrukcje ich, po
wlekając kości na rycinach mięśniami i skórą.
W ykopaliska zwierząt w powierzchow
nych warstwach ziemi, jak i znalezione w owym czasie zamarznięte resztki noso
rożca i mamuta w Syberji naprowadziły C u v i e r a na teorję katastrof. Nie wy
obrażając sobie, aby nosorożec i mamut mogły żyć w klimacie syberyjskim, twier
dził, że Syberja m usiała mieć klimat go
rący, który zmienił się w surowy i zimny.
Zwierzęta nim zaskoczone nie mogąc przy
stosować się do tej zmiany, wyginęły i zo
stały w śniegach i lodzie pogrzebane.
Według słów C u v i ,e r a katastrofa na
stąpiła nagle bez jakichkolwiek faz przej
ściowych. T o; co można tak jasno udowod
nić dla katastrofy ostatniej epoki geolo
gicznej, odnosi się tak samo do poprzed
nich. Rozdarcia, wypiętrzenia i przemie
szczenia najstarszych warstw nie pozosta
w iają wątpliwości, że nagłe i gwałtowne przyczyny działały i do tego doprowadzi
ły. Zycie na kuli ziemskiej było więc skut
kiem strasznych wydarzeń wielokrotnie zniszczone. Rody istot żywych uległy za
gładzie na zawsze, pozostawiając po sobie szczątki dla przyrodnika liedwo dostrze
galne. Ja k sobie C u v i e r wyobraża odrodzenie istot żyjących po każdej takiej katastrofie, nie jest wyraźnie powiedziane, przypuszczalnie jednak, przyjmował nowe ich stworzenie, chociaż nie wyklucza moż
liwości, że niektóre odcinki powierzchni ziemi nie zostały katastrofami dotknięte, a na nich mogła utrzymać się ciągłość ży
cia.
T eo rję k atastro f C u v i e r a obalił w r.
1830 angielski badacz Lyell, tw ierdząc, że k atastro fy m ogły zd arzać się m iejscam i, że jednak naogół p rzejścia z jednej epo
ki geologicznej w drugą odbyw ały się stopniowo i bardzo powoli bez nagłych wstrząsów .
J a k wiadomo, zap atry w an ia L y e lla posłużyły Darwinowi do ugruntow ania jego teorji o pochodzeniu gatunków .
R ozległe b adan ia anatom iczne i p aleon tologiczne doprow adziły C u v i e r a do sform ułow ania pewnych z a sa d ogólnych, m ających znaczenie nietylko d la jego b a
dań w łasnych, lecz także d la w szystkich późn iejszych p rac tego rod zaju . Zdaniem C u v i e r a k aż d y organizm tw orzy jedn o
litą i w sobie zam kniętą całość, w której poszczególne części nie m ogą się zmienić, nie w yw ołując zm ian we w szystkich in
nych częściach tegoż organizm u. J e s t to tak zwane praw o w spółzależn ości czyli ko
relacji C u v i e r a , odnoszące się zarów no do stosunków anatom icznych jak fu n k cjo nalnych. N a podstaw ie tego praw a można z poszczególnego kształtu, budow y i czyn
ności jednego narządu lub też tylko części n arządu wysnuć pewne wnioski o budowie i funkcjach innych n arządów jak i całego organizmu. Praw o k orelacji przy jęto z pewnem niedow ierzaniem . W yd aw ało się, że Cuvier p o su n ął się w sw em rozum ow a
niu za daleko. T ym czasem szczęśliw y przy padek przy szed ł mu z pom ocą. Z oligo
ceńskich pokładów gipsow ych M ontm artru przyniesiono C u v i e r o w i bryłę, na której w idoczna b y ła tylko część czaszki.
B adan ie zębów w ykazało, że był to dydelf, a więc zwierzę, którego ani ślad u jeszcze nie znaleziono w Europie. C u v i e r p rze
pow iedział, że koło m iednicy zw ierzęcia powinny znaleźć się ch arak tery sty czn e dla tej grupy zw ierząt kości torbowe. W obec
ności zaproszonych zoologów i innych rze
czoznawców, więc wobec pew nego ro d za
ju kom isji uczonych, młotem i dłutem w y
p reparow ał on ku wielkiemu zdumieniu wyżej wymienione kości, przek cn yw ując obecnych o słuszności sw ego tw ierdzenia.
J e ś li spojrzym y dziś n a badan ia czynno
ści gruczołów dckrewnych i działanie z nich otrzym anych hormonów, czy nie po
tw ierd zają one istnienia ścisłej korelacji m iędzy n arządam i całego organizm u? T ak więc praw o odkryte przez C u v i e r a nie u traciło jeszcze żywotności, zarówno w kierunku anatom icznym jak i funkcjo
nalnym.
S p raw a racjon aln ej k lasy fik acji z a j
m ow ała C u v i e r a, jak wyżej podano, od pierw szych lat jego pobytu w Norm andji.
P oznaw szy d ro gą szczegółowej p rep aracji anatom icznej budowę ogromnej( liczby zwie
rząt, dochodzi C u v i e r do wniosku, że pew ne cechy pow tarzają się u bardzo w ie
lu ferm zwierzęcych i s ą im wspólne, inne z a ś w y stępu ją u m niejszej liczby form. C e
chy ostatnie m ające m niejsze znaczenie ogólne C u v i e r nazyw a podrzędnem i, pierw sze — dominuj ącemi. Otóż ta z a sa d a subordyn acji cech powinna być, jego zd a
niem, m iarod ajn a przy k lasy fik acji zwie
rząt; n a ogólnych cechach dom inujących m a opierać się podział n a większe grupy,, na cechach podrzędnych — podział na m niejsze.
U k ład nerw ow y C u v i e r zalicza do cech n ajbard ziej dom inujących. W ystępu
je on w św iecie zwierzęcym w czterech różnych typach, które są reprezentow ane przez kręgowce, mięczaki, stawonogi i promieniowce, a k ażd y z tych typów sta nowi odrębną całość, od innych zupełnie niezależną.
Cecha dom inująca każdego z tych typów w ytw arza się n ajw cześniej, następnie do
piero cecha grupy podrzędnej, a wkońcu dopiero w łaściw ości poszczególnych g a tunków, które są, zdaniem C u v i e r a, stałe i niezmienione, jak to już gło sił Linneusz. Z apatryw anie sw oje na stało ść gatunków op ierał Cuvier n a badaniach mumij Ibisów. których dostarczyła mu ek sp ed y cja Bonapartego do Egiptu. B a d a nia w ykazały, że ptaki, zachow ane jak o mumje cd czasów faraonów , nie różniły się w niczem od Ibisów w E gipcie ż y ją cych. — Z różnych stron czynione uwagi, że czas, który u płyn ął od panow ania fa raonów był zbyt krótki, aby w yw ołać więk
Nr. 4 W S Z E C H Ś W I A T 113 sze zm iany w budowie i pokroju zwierząt,
nie odw iodły Cuviera od jego przekonań, które nie dopuszczały m yśli o powolnej ew olucji istot żyjących. Tem sam em stanął on w przeciwieństwie do L am arcka i G eof
froy St. H ilaire‘a, którzy zakładali zmiany pod wpływem warunków zewnętrznych.
N a wymienionych czterech typach C u- v i e r op arł sw oje wiekopomne dzieło p. t.
„R eg n e an im al“ w czterech tomach, które ukazało się w r. 1817 w pierwszem, a w 12 lat później w drugiem wydaniu. Uw zględnił on w nich zw ierzęta, które były do jego czasu w sposób naukowy opisane i ozna
czone, a próczfi jo liczne nowe, które zba
d ał C u v i e r wraz z swem i w spółpracow nikami, pochodzące z ekspedycyj, w y sy ła
nych do obcych k rajów dla w zbogacenia nauki i zbiorów.
W r. 1823 rozpoczęło się nowe wydaw
nictwo, mianowicie H istorja naturalna ryb, op arta n a około 7000 gatunków. W spólnie z Valenciennes C u v i e r w ydał tylko 8 tomów, Valenciennes jeszcze kilka po śmier
ci C u v i e r a. W r. 1849 wydawnictwo doszło do 22 tomów.
P rzez długie lata aż do ostatnich czasów te wielkie dzieła stanow iły ważne źródła dla system atyki, a znakomite ryciny tych p rac zn alazły się w najrozm aitszych pod
ręcznikach obcokrajow ych. Również i kla
sy fik a c ja przeprow adzona przez Cuviera zn alazła pełne uznanie praw ie u w szyst
kich zoologów ów czesnych i wielu później
szych aż do czasu, gdy dalsze szczegółow- sze badania anatom iczne i system atyczne, a zw łaszcza badan ia embrjologiczne i w reszcie teo rja ew olucji Darwina spowo
dow ały dalsze konieczne zmiany systemu- Jed n y m z zaciętych przeciwników k la
sy fik ac ji C u v i e r a b y ł od samego po
czątk u G eoffroy St. H ilaire. Pierwotny przy jazn y stosunek, jak i istniał między ni
mi, skończył się prędko. Co było powodem tego nieporozumienia, trudno spraw dzić.
Goethe, który zajm ow ał się żywo ich sp o
rem, pisze jeszcze w p arę tygodni przed sw oją śm iercią z ubolewaniem, że ci dwaj wielce zasłużeni mężowie, którzy w tej sa mej m iejscow ości ż y jąc i nad temi samemi
przedm iotam i pracując, byli jak by stw o
rzeni dc zgodnej pracy, posunęli się do tak ostrego n ieprzyjacielskiego występowania, jakie miało m iejsce 2 lutego roku 1830 w A kadem ji fran cuskiej.
Bezpośrednim powodem tej walnej roz
praw y były prace m łodych zoologów, go
rąco polecone do druku przez G eoffroy St.
H ilaire‘a, który widział w nich potw ierdza
nie swej teorji o jednolitym planie budo
wy wszystkich zwierząt. Przy tej sposob
ności zaatakow ał jedną z prac C u v i e r a, w której tenże udaw adniał istnienie róż
nych typów.
C u v i e r kilkom a kreskam i oraz rze- czcwemi dowodami przekonał obecnych na posiedzeniu członków A kadem ji i gości, że G eoffroy nie miał słuszności. Zwycięstwo nad przeciwnikiem przyznano więc na tem posiedzeniu C u v i e r o w i . D ysputa to
czyła się jednak w następnych m iesiącach jeszcze dalej, w ykazując, że rozumowanie naukowe i m etodyka badań obu przeciw ników były tak dalece sobie przeciw ne, że o jakiem kolwiek porozumieniu nie było mowy. A jednak wiele twierdzeń G eoffroy St. H ilaire‘a przetrw ało do czasów obec
nych.
R ozpraw a odbiła się głcśnem echem w całym świecie naukowym. Goethe rozpisu
je się szczegółow o o tej dyspucie, sta ją c otwarcie po stronie G eoffroy St. H ilaire‘a.
C u v i e r a charakteryzuje jako badacza rozróżniającego i dokładnie opisującego, G eoffroy St. H ilaira, zaś jako badacza an alogji u zw ierząt i ich tajem niczego p o krewieństwa. T ą krótką, ale znakom itą charakterystyką w ytłum aczone jest stano
wisko Goethego. Nie zajm ow ały go zbytnio sumienne i drobiazgowe, chociaż dla nauki niezmiernie cenne badan ia C u v i e r a;
dążące do syntezy poszukiw ania i myśli G eoffroy S t. H ilaire‘a były jemu, który praccw ał nad m etam orfozą roślin i m or
fo logią zw ierząt, w szczególności nad kość
mi m iędzyszczękowemi i teorją kręgową czaszki, bliższa, niż tam te.
Ja k o sek retarz A k adem ji N auk C u v i e r był obowiązany w ygłaszać nekrologi na cześć zm arłych członków. Czynił to z tą
sam ą skrupulatnością, jak a cechow ała w szystkie jego prace, chociaż członkowie byli przedstaw icielam i różnych gałęzi wie
dzy, często bardzo odległych od p o la d zia
łan ia C u v i e r a. Zbiór nekrologów u k a
z a ł się w trzech tomach.
N astępnie daw ał on corocznie sp raw o zdania z postępu nauk przyrodniczych.
Spraw ozdania te zebrał i uzupełnił M ade- łen de St. Azy, w y dając 4 tom y H istorji nauk przyrodniczych, które były swego czasu bardzo cenione.
P oza obowiązkam i profesorskiem i i opracow aniem i wydaw aniem w prost im
ponującej liczby dzieł C u v i e r piastow ał różne urzędy, które mu rząd pow ierzył.
N apoleon zam ianow ał gc inspektorem ge
neralnym w szystkich zakładów ośw iaty publicznej. W tym charakterze p o d jął podróż do H olandji i Niemiec, aby zap o
zn ać się dokładnie z urządzeniem i plana-
K R O N I K A
C Z Y N N IK I, P R Z E S Z K A D Z A JĄ C E P R Z E N IK A N IU Z W IE R Z Ą T M O R S K IC H DO W O DY
S Ł O D K I E J.
N e e d h a m w ym ienia trzy k a te g o rje tego ro d z a ju czynników . P rzed ew szy stk iem p r ą d rzek u tru d n ia b ard zo p rzed o staw an ie się drobnych zw ierząt, zw łaszcz a larw planktonow ych , do w ody sło d k ie j. P o drugie, fizyczne w arunki ży cia w w o
d a ch słod k ich są o w iele b a rd z ie j zm ienne, niż w m orzu i w y m a g a ją sp e c ja ln y c h p rzy sto so w ań . W reszcie ja ja zw ierząt m orskich nie p o s ia d a ją d o stateczn eg o z a p a su su b stan cy j m ineralnych, k tó ry um ożliw iłby im rozw ój w środ ow isk u , ubogiem w sole, zarod ki z a ś nie m ogą n ależy cie zu ż y tk o w ać su b stan c y j, tak b ard zo rozcieńczonych .
Inne m om enty pod n osi S c h l i e p e r (1931).
J e g o zdaniem , głów ną p rze szk o d ą je st tu zbyt w ielk a ró żn ica ciśn ien ia osm otycznego. Z godnie z u tarty m pogląd em , zw ierzęta sło d k o w o d n e p och o
d z ą o d m orskich, po których o d z ied ziczy ły w y ż
sz e w sto su n k u do swego obecnego śro d o w isk a stężen ie m olek u larn e cieczy c ia ła . S o k i c ia ła sz c z e ż u i i ra k a rzeczn ego p o s ia d a ją znaczn ie w y ż sze ciśnienie osm otyczn e, niż o t a c z a ją c a je w o d a sło d k a . W tych w arunkach , przez zew nętrzną p o w ło k ę c ia ła m usi u staw icznie w ch odzić p rąd w o
dy, ro z c ie ń c z a ją c y ciecze w ew nętrzne i zw ierzę m usi bronić się p rzed tem b ąd ź przez zm niejszen ie
mi nauk w celu reform owania szkół fran cuskich.
B y ł on jako ew angelik w m inisterstwie dyrektorem oddziału wyznań niekatoli
ckich. Potem z o sta ł rzeczyw istym rad cą stanu, o raz kanclerzem Uniw ersytetu. W uznaniu wielkich zasług otrzym ał tytuł b a
ron a i w reszcie P aira F ran cji. W roku 1832 m iał zostać ministrem spraw wewnętrz
nych, gdy zachorow ał, nie rok u jąc n a
dziei wyzdrowienia. Je sz c z e tydzień przed śm iercią ośw iadczył swemu przyjacielow i, sław nem u A rago, że ma zam iar uzupełnić swe dzieła cbszernem i dodatkam i, na co pragnie pośw ięcić rok bieżący, a zw łaszcza w akacje. Tym czasem śm ierć w dniu 13 m a ja 1832 r„ przerw ała pasm o jego życia.
G eo rge C uviers B riefe an C. H. P faff, h erau sg e- geben von Behn, K ie l 1845.
Leben sgesch ich te C uviers von C. E . v. B a e r he- rau sgeg eb en von S tie d a . A rch . f, A nth rop. 1897.
N A U K O W A .
p rz e p u sz cz a ln o śc i pow ierzchni, b ąd ź przez w zm o
żone w y d alan ie n ad m iaru w ody. T y lk o nieliczne zw ierzęta b ezkręgow e m orza p o tra fią p rz y sto so w ać się do podobnych w arunków . W ieloszczet m orski, N ereis d io ersico lo r, przen iesion y z n orm al
nej w ody m o rsk iej o 3,3% za w a rto ści soli, do w o
dy, cztero k ro tn ie ro zcień czon ej, może żyć w tem śro d o w isk u przez cza s n ieograniczony, a le b lisk o m u pok rew n y g atu n ek N ereis p e la g ic c ginie w wo
d zie ro zcień czon ej ju ż po 48 godzinach . Z badan ie so k ó w c ia ła w y ja śn ia spraw ę, bow iem u N. diuer- sico lo r śro d o w isk o w ew nętrzne zachow uje sw o je p raw ie niezm ienione ciśnienie osm otyczne, gd y u N . p e lc g ic a już po upływ ie 24 godzin k o n cen tra
c ja soków c ia ła s p a d a b ard zo znacznie. N iew iele ty lk o zw ierząt m orskich p o sia d a zd oln ość osm ore- g u la c y jn ą . N a le ż y do nich m. i. k rab chiński, E rio- ch eir sin en sis, k tó reg o k rew p o sia d a p raw ie to sam o ciśnienie osm otyczne, co w oda m orsk a. W w odzie sło d k ie j stężen ie soli we krw i zw ierzęcia zm ienia się b ard zo m ało, co um ożliw ia m u pobyt w rzekach .
Inna p o w ażn a zm iana fiz jo lo giczn a po p rzen ie
sien iu do w ody sło d k ie j p o le g a na zak łócen iu czy n n ości oddechow ych. Np. u rozgw iazdy, A słe- r ia s ru bens, w dw ukrotnie rozcieńczonej w odzie m o rsk iej inten syw n ość odd ych an ia ju ż po 24 g o d zin ach sp a d a o 50% . In acz ej zach o w u ją się zw ierzęta, p o s ia d a ją c e zd oln ość osm oregu lacy jn ą.