• Nie Znaleziono Wyników

ORGANPOLSKIEGOTOWARZYSTWAPRZYRODNIKÓWIM. M. KOPERNIKA PISMO PRZYRODNICZE WSZECHŚWIAT

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "ORGANPOLSKIEGOTOWARZYSTWAPRZYRODNIKÓWIM. M. KOPERNIKA PISMO PRZYRODNICZE WSZECHŚWIAT"

Copied!
35
0
0

Pełen tekst

(1)

WSZECHŚWIAT

PISMO PRZYRODNICZE

M .

ORGAN POLSKIEGO TOWARZYSTWA PRZYRODNIKÓW IM. M. KOPERNIKA

W . —

■ ■ .i i ii i. i. i. ni .

mm n » . i

. . . i . .

T R E Ś Ć Z E S Z Y T U :

P a m i ę c i z m a r ł y c h .

S t a n i s ł a w a D e m b o w s k a . Z d z i e d z i n y m e c h a n i k i r o z w o j o w e j . H e n r y k H o y e r . P a m i ę c i J e r z e g o C u v i e r a .

K r o n i k a n a u k o w a . N o w e a p a r a t y l a b o r a t o r y j n e . K r y t y k a . R u c h n a u k o w y w P o l s c e .

M i s c e l l a n e a .

Z Z A S I Ł K U M I N I S T E R S T W A W . R. i O . P.

(2)

D o pp. W sp ó łp raco w n ik ó w !

W szystkie przyczynki do „ W szech św iata” są honorowane w wysokości 15 gr. od wiersza.

P P . Autorzy m ogą otrzym yw ać odbitki swoich przyczynków po cenie kosztu. Ż ą d a n ą liczbę odbitek n ależy podać jednocześnie z rękopisem.

R e d a k c j a odpow iada z a poprawny druk iy lk ° przyczynków, które zo stały j e j n adesłan e w postaci czytelnego maszynopisu.

(3)

Fot. S . Sekutow icz.

(4)

P I S M O P R Z Y R O D N I C Z E

O R G A N P O L S K I E G O T - W A P R Z Y R O D N I K Ó W I M . K O P E R N I K A

Nr. 4 (1701— 1702) Lipiec — Sierpień 1932

Treść zeszytu: P am ięci zm arłych. S t a n i s ł a w a D e m b o w s k a . Z dziedziny m echaniki rozw ojow ej.

H e n r y k H o y e r . P am ięci Je rz e g o C uviera.. K ro n ik a naukow a. Now e a p araty lab oratory jn e. K ry tyk a, Ruch naukow y w P o lsce. M iscellan ea.

P A M I Ę C I Z M A R Ł Y C H .

U biegłego lata T ow arzystw o nasze po­

niosło bolesną, niepow etow aną stratę.

Z m arł we Lw ow ie sędziw y dr. I g n a c y

Ign acy Z ak rzew ski.

Z a k r z e w s k i , zw yczajny profesor fi­

zyki dośw iadczalnej U niw ersytetu Ja n a K azim ierza. O dszedł od nas na zaw sze

człowiek, c ałą sw oją duszą i całą istotą od­

dany spraw om Tow arzystw a, odszedł je­

dyny w swoim rodzaju w spółpracow nik, który w ciągu długich lat wytrw ałej, ofiar­

nej p racy po św ięcał w szystkie siły swego ducha w ielkiej idei służenia społeczeństw u na polu krzew ienia zam iłow ania do nauk przyrodniczych. Trudpo jest mówić o za­

sługach Zm arłego. Je g o cichy, pracow ity żywot jest czemś więcej, niż zasługą, jest bowiem organicznem zespoleniem się z umi­

łow aną ideą, której oddał się niepodziel­

nie. R zadki to zaiste przykład, gdy czło­

w iek oddaje społeczeństw u nieocenione usługi nie dlatego, że tak a była jego d ecy ­ zja, lecz dlatego, iż tak a była jego natura, że praca w imię nadew szystko ukochanych ideałów była dla niego n ieprzepartą ko­

niecznością.

Stosunek Zm arłego do spraw T ow arzy­

stw a trafnie charakteryzuje obecny nasz prezes, Ju ljan T o k arsk i (Ilustrowany Kur- jer Codzienny Nr. 175 r. b.):

„P olskie Tow arzystw o Przyrodników im.

K opernika pow stało przed zgórą 50 laty

(5)

w środow isku lwcwskiem. M iało ono do spełnienia niezmiernie ważne zadanie. C e ­ lem jego było skoordynow anie w ysiłków polskich przyrodników w kierunku zrze­

szenia rozproszonych sił oraz krzewienia tej ideologji, która w yrastała z grun tow n e­

go poznania przedew szystkiem przyrody ojczystej. Szczególnie w ażne zadanie sta ­ nęło przed tem tow arzystw em z chw ilą uzyskania wolności. W tedy bow iem n ale ­ żało pójść z p o lsk ą m yślą przyrodniczą szeroko poprzez w szystkie p o la i niwy odrodzonej R zeczypospolitej. W ów czas to, kiedy problem organizacyjny b y ł w n a j­

cięższej fazie, rozw iązyw aniu jego p o św ię­

cił prof. Z a k r z e w s k i w szystkie sw oje siły, c a łą sw o ją duszę. W chwili Je g o zgo­

nu upływ a 36 rok Je g o pracy dla dobra w spom nianego tow arzystw a, w którego rozw oju odegrał rolę jak o jego prezes, a zkolei długoletni skarbn ik oraz red ak tor w ydaw nictw. M iarą Je g o zasłu g dla tego tow arzystw a oraz roli, jak ą w niem odgry­

w ał, stał się fakt, że niepodobna było nie- identyfikow ać tej jedynej w P olsce, p o ­ wszechnej organizacji z osob ą ś. p. Z m ar­

łego. Je g o sam o zaparciu się w p racy dla dobra tow arzystw a, bezinteresow ności, niemożliwej w prost do n aśladow ania, a przytem bezprzykładnej skrom ności z a ­ w dzięcza P olskie T ow arzystw o Przyrodn i­

ków im. K opern ik a niem al w szystko. U by ła w P olsce praw dziw ie św ietlan a po stać

— dziś już rzadki typ ch arak teru , a T o ­ w arzystw u Przyrodników n ajpotężniejszy filar, podtrzym ujący jego arch itekturę m o­

cą ducha. Oby zrządzeniem O patrzności m ogło Je g o serce, tak w rażliw e i w nie­

skończoność niepokojące się dolą polskiej nauki i społeczeństw a, zn aleźć w reszcie uko jen ie!"

Dnia 14 lipca r. b. zm arł w Berlinie, w wieku lat 46, dr. R y s z a r d B ł ę d o w - s k i . p rofeso r zoologji W olnej W szechnicy P olskiej, Sen ator R. P., wice - prezydent m iasta W arszaw y, w latach 1928— 29 — red ak tor w znow ionego W szech św iata.

U czony o głębokiej, praw dziw ie eu rop ej­

skiej kulturze naukow ej, utalentow any or­

ganizator życia naukowego, wybitny i z a ­ służony działacz społeczny, śm ierć wyr­

w ała G o nagle z zastępu czynnych twór­

ców naszego życia państwowego, pow aliła G o w pełni sił, gdy przystępow ał do r e a li' zacji szeroko zakrojonych planów.

R y sz a r d B łęd ow sk i.

R y s z a r d B ł ę d o w s k i ukończył' szkołę średnią w Bernie, tam że odbyw ał stu d ja na w ydziale filozoficznym Uniwer­

sytetu, stu d jow ał następnie w A n g lji i F ra n cji, oraz pracow ał na stacjach mor­

skich w Villefranche, N eapolu i H elgolan- dzie, zdobyw ając głęboką i wielostronną wiedzę zoologiczną. Od roku 1909 rozpo­

czyna się Je g o p raca w kraju, początkowo na stanow isku asy sten ta w ydziału rolnicze­

go T ow arzystw a K ursów Naukow ych, później na stanow isku asy sten ta Pracowni Zoologicznej W arszaw skiego T ow arzystw a N aukow ego, asy sten ta Z akładu Zoologji U niw ersytetu W arszaw skiego, wreszcie, pro­

fesora zoologji W olnej W szechnicy Polskiej.

T a ostatn ia sta ła się z biegiem lat głównym w arsztatem Je g o działaln ości badaw czej i n aukow o-organizacyjnej. On to był jed ­ nym z głównych inicjatorów przekształce­

nia daw nego T-w a K ursów Naukowych w d z isiejszą W olną W szechnicę Polską, z któ­

rą utrzym yw ał ścisły kontakt aż do ostat­

nich dni życia i która słusznie nazyw a Go

(6)

N r. 4 W S Z E C H Ś W I A T 1 0 1

jednym z najbardziej zasłużonych swoich członków.

D ziałaln ość naukowa B ł ę d o w s k i e- g o zd radza dużą rozpiętość Je g o zainte­

resowań przyrodniczych, pracow ał bowiem w dziedzinie anatom ji, system atyki, em- brjologji, fizjologji zwierząt, w ostatnich zaś latach wiele uw agi pośw ięcał entomo- logji stosow anej. Je g o praca doktorska (1910) poświęcona jest studjom anatomicz- no-genetycznym nad robakiem morskim Bonellia, uzupełnionym później szeregiem interesujących spostrzeżeń ekologiczno- fizjologicznych. W nader ciekaw y sposób opracow ał spraw ę autotom ji u A reniecla marina, p isał o regen eracji pijaw ki Her- pobdella, w raz z K . D e m e l e m opraco­

wał częściow o faunę mięczaków Ojcowa, wraz z J . Z w e i b a u m e m b ad ał spraw ę pochłaniania tlenu przez wymoczka Colpi- dium, wraz z K . B i a ł a s z e w i c z e m prow adził badan ia nad wpływem zap ło d ­ nienia na oddychanie ja j, wraz z K . K r a- i ń s k ą ogłosił szereg cennych prac ento­

mologicznych, dotyczących rozwoju ow a­

dów (B anchus fem oralis), ich system atyki

(Ichneum onidae) oraz walki ze szkodnika­

mi. Pod Je g o kierunkiem wykonane zosta­

ły liczne prace dyplom ow e w pracowni zoologicznej W olnej W szechnicy P olskiej, a Je g o talent organizacyjn y zdołał skupić w tym zak ładzie wielu pracow ników nau­

kowych.

B ł ę d o w s k i był jednym z inicjatorów wznowienia zawieszonego od wielu lat

„W szechśw iata", w którym w idział prze- dew szystkiem doniosły czyn społeczny m ający sw oją chlubną kartę w historji n a­

szej państwowości. Przez dwa lata był re ­ daktorem naszego pisma, pośw ięcając mu znaczną część swej kipiącej, a nigdy nie- zmęczonej energji.

Ci, którzy znali Go osobiście i w spółpra­

cowali z Nim, nie mogli oprzeć się czarowi niezwykłych zalet Je g o charakteru. Zawsze pogodny, życzliwy dla wszystkich, był du­

szą każdego tow arzystw a i pełnym in icja­

tywy twórczej uczestnikiem w szelkiej p r a ­ cy społecznej, której tylko się dotknął.

Człowiek ten jasn ą po sobie pozostaw ił

pamięć. Red.

S T A N IS Ł A W A D E M B O W S K A .

Z D Z I E D Z I N Y M E C H A N I K I R O Z W O J O W E J .

Zadaniem m echaniki rozwoju jest an ali­

za czynników, kierujących procesam i kształtow an ia w ciągu rozw oju osobnicze­

go. Dziwne to i zagadkow e zjaw isko. Na oczach obserw atora, w drobnej bryłce przezroczystej substancji, nie m ającej zda­

w ałoby się żadnych tajem nic dla m ikro­

skopu, sam przez się i bez żad­

nej widomej przyczyny odbywa się nie­

zw ykle zaw iły i praw idłow y proces w ę­

drówki części, wyginania się, fałdowania, w puklania, rozszczepiania, aż pow stanie skom plikow any organizm, budow ą swoją w niczem nie przypom inający sw ego pun­

ktu w yjścia. B adan ie przyczyn tych zja­

wisk kształtow an ia n astrę cza ogromne trud­

ności i w nieznacznym tylko stopniu zdo­

łano je dotąd rozw ikłać. Nie mniej doko­

nano w tej dziedzinie olbrzym iej pracy i ciekaw e jest zapoznać się pokrótce z nie- którem i jej wynikami. W artykule niniej­

szym przedstaw ię jeden przypadek szcze­

gólny rozwoju, mianow icie rozwój kończyn zarodka płazów . U jaw niają się w nim ja­

skraw o zarówno specyficzne zdobycze i specyficzne trudności m echaniki rozwoju, jak też i niezm ierne skom plikow anie sa ­ m ego zjaw iska.

W e wczesnych fazach rozwoju zarodka płazów ukazują się na bokach ciała sym e­

tryczne guzikow ate zgrubienia, stanow ią­

ce zaw iązki kończyn. K ażd y taki ,,p ącze k "

kończyny sk ład a się początkow o z dw oja­

kiego rodaju tkanek: z nabłonka, pokry­

(7)

w ającego zew nętrzną pow ierzchnę pączka, oraz z w ypełniającej go tkanki łącznej (me- zcderm y). W zaw iązku niema jeszcze ani śladu rozczłonkow ania kończyny, ani śla ­ du szkieletu, mięśni, naczyń krw ionoś­

nych. W szystko to pow stanie drogą p rze­

kształceń jednorodnej początkow o m asy kom órkow ej pączka, do której w rastają z tułowia w łókna nerwowe. Słow em , m a­

my tu przed sobą typow y p ro ces rozw o­

jowy.

K ierujące tem zjaw iskiem czynniki m oż­

na badać m etodą operacyjn ą. J e ś li w b ar­

dzo w czesnem stadjum rozw oju aksolotla.

gdy zaw iązki kończyn nie są jeszcze w i­

doczne, w y ciąć k aw ałeczek ścian k i ciała zaro dka w tym jego punkcie, w którym m a p o w stać kończyna i p rzesad zić (trans- plantow ać) wycinek na innego, nieco sta r­

szego zarodka, wycinek n asz rozpoczyna rozwój sam odzielny. W ydaje on o sta te c z ­ nie całkow itą kończynę dodatkow ą, czyli otrzym am y m łodego ak so lo tla o pięciu kończynach. J a k widzimy, już bardzo w cześnie zaw iązek kończyny p o siad a pew ­ ną sam odzielność, w znacznym stopnia uniezależniony jest od re sz ty ciała i m oże rozw ijać się norm alnie n aw et w otoczeniu zupełnie sobie obcem.

W opisanem dośw iadczeniu transplan- tow aliśm y tylko dwie pierw otne tkanki zaw iązka: nabłonek i m ezoderm ę. P o w sta­

je pytanie, czy cb a te sk ładn iki zaw iązka grają w rozw oju rolę rów norzędną, czy też tylko jedna z tych tk an ek jest czynna, druga zaś zostaje biernie w ciągnięta w procesy kształtotw órcze. D ośw iadczenie daje na to odpowiedź. H a r r i s o n w y­

cinał sam tylko nabłon ek w okolicy p o ­ w stającej kończyny i zastęp ow ał go przez odpow iedni kaw ałek n abłon ka z jak ieg o ­ kolw iek innego punktu ciała. Z obu sk ła d ­ ników zaw iązka zmieniono tylko jeden, gdyż tkan k a łączna p o zo stała n ieu szk o­

dzona. Je d n a k ż e w wyniku otrzym ano z zaw iązka norm alną kończynę, z czego w nioskowano, iż nabłonek jest w rozwoju kończyny tk an k ą mniej lub w ięcej obo­

jętną, głów na zaś rola p rzy p ad a m ezoder- mie. N ow sze b adan ia nie potw ierdziły tej

in terpretacji. N abłonek, zdjęty z p ą c z k a kończyny i przesadzon y gdziekolw iek na bok ciała zarodka, wywołuje dokoła siebie skupienie się kom órek m ezoderm alnych, w wyniku czego tw orzy się całkow ity z a ­ w iązek, który w ydaje w n astępstw ie nor­

m aln ą kończynę ( F i l a t o w ) . Poniew aż w przypadku tym nabłonek zdolny jest po­

budzić obojętną m ezoderm ę do w zięcia udziału w wytw orzeniu kończyny, musi on zaw ierać czynniki kształtotw órcze. A n a­

logiczne dośw iadczenie wykonano z mezo- derm ą. P o zastąpien iu m ezoderm y za­

w iązk a przez obojętną m ezoderm ę, pocho­

d zącą z innych dowolnych okolic ciała, róiwnież m oże rozw inąć się normalnie u k ształto w an a kończyna. W reszcie ten sam wynik daje odwrócenie w arunków do­

św iadczenia: m ezoderm a p ąc zk a koń czy­

ny, przeniesiona pod nabłonek dowolnego punktu ciała, tak że wyw ołuje pow stanie całkow itej kończyny.

W yniki podobnych operacyj nie zaw sze są jednakow e. Z ależą one w w ysokim stopniu od w ieku przesadzonych tkanek, od w ieku podłoża, na które je transplanto- wano, w reszcie od okolic ciała, w których odbyw a się rozw ój transplan tatu. Ogólnie pow iedzieć można, że w bardzo w czesnych fazach rozw oju tylko nabłonek posiada zdolności k ształtotw órcze, m ezoderm a zaś jest tk an k ą raczej bierną. A le role zm ie­

niają się w fazach późniejszych. W ynika to z dośw iadczeń, w których część mezo- derm alna zaw iązk a była łączon a z nabłon­

kiem zaro d k a innego gatunku, p o siad a ją­

cego kończyny o nieco odmiennej budo­

wie. T ak np. kończyny tylne traszk i z g a ­ tunku Triton cristatus p o siad ają długie, ig ię te palce, p alce zaś Triton taeniatus są krótkie i proste. Istnieje ponadto szereg innych cech odróżniających. Ze skombino- wanych zaw iązków , utw orzonych z tkan ek obu gatunków traszek, pow stają kończy­

ny, których cechy stale po dążają za naturą m ezoderm y. O na więc jest w późniejszym rozw oju tk an k ą decydującą.

M ów iliśm y parokrotnie, że po tran splan ­ tacji w inną okolicę ciała m oże pow stać całkow ita norm alna kończyna. Czy jednak

(8)

Nr. 4 W S Z E C H Ś W I A T 103 punkt organizmu, w którym odbywa się

rozwój transplantatu, jest zupełnie dowol­

ny? Czy też być może istnieją określone strefy lub terytorja zarodka, w których jedynie proces ten m oże zachodzić? O bec­

nie w szyscy autorzy zgadzają się na istnie­

nie podobnych stref kształtotw órczych, jednak różnią się nieco, gdy idzie o ich dokładną topografję. D ośw iadczenia B a- 1 i n s k y ‘e g o w skazują, iż cały niemal bek ciała zarodk a p o siad a zdolność wy­

tw arzania kończyn. A utor ten transplanto- w ał pęcherzyk słuchow y młodej larw y tra­

szki na jej bok. W ynik dośw iadczenia był zupełnie niespodziew any, bowiem w nie­

których przy pai kach w punkcie dokona­

nej transplan tacji pow staw ała nadliczbo­

wa, mniej lub w ięcej prawidłowo zróżnico­

wana kończyna. In terpretacja zjaw iska jest dość trudna. P rzed transplan tacją p ę ­ cherzyk słuchow y zaw sze był skrupulatnie oczyszczany od przylegającej mezodermy, zatem m ezoderm a transplantatu nie m ogła być źródłem procesu kształtow ania. N ie­

praw dopodobne jest tak że specyficzne działanie k ształtu jące sam ego pęcherzyka.

N iejasne jest bowiem, dlaczego pęcherzyk słuchow y m a pobudzać tkanki do w ytw a­

rzania kończyny, a ponadto, gdyby nawet obszar terytorjum kształtotw órczego przed­

niej kończyny sięgał aż głowy, pod w pły­

wem pęch erzyka słuchow ego m usiałaby p ow stać kończyna przednia. W rzeczyw i­

stości kończyna dodatkow a w dośw iadcze­

niach B a 1 i n s k y ‘e g o m ogła być przed­

nia lub tylna, zależnie od m iejsca tran splan ­ tac ji: bliżej głowy pow staw ała przednia, bliżej ogona— tylna. Późniejsze dośw iadcze­

nia tegoż autora dowiodły wyraźnie, iż za­

leżność pom iędzy przesadzeniem pęcherzy­

ka słuchowego, a utworzeniem się kończyny jest niespecyficzna. K ończyna dodatkow a tworzy się naw et wtedy, gdy zam iast pę­

cherzyka transplantow ano na bok ciała poprestu jak ieś ciało obce, np. k aw ałeczek k ości lub nawet k aw ałek celoidyny. Ciało obce zostaje po pew nym czasie wydalone z tkanek organizmu, ale w yw iera ono swój wpływ pobudzający. Ja sn e jest, iż zdolność k ształto tw ó rcza tkw i w tkankach

boku ciała zarodka, transplantow any zaś pęcherzyk słuchow y lub k aw ałek celoidy­

ny stanow iły tylko ogólną przyczynę wy­

zw alającą. T ak ą przyczyną w yzw alającą może być tak że sam fakt zranienia, k tóre­

go przy tran splan tacjach nie m ożna oczy­

wiście uniknąć. N apotykane w przyrodzie potw ory żab o anorm alnej liczbie nóg m a­

ją praw dopodobnie tak ie w łaśnie pocho­

dzenie.

R y s. 1. D od atk o w a kończyna, p o w stała w m iejscu tran splan tow an ego pęch erzy k a słuchow ego.

W szystkie opisane dośw iadczenia p rze­

m aw iają za tem, że terytorjum zarodka, w którego obrębie m oże w skutek różnego rodzaju zabiegów dośw iadczalnych utw o­

rzyć się kończyna, jest d o ść obszerne, o wiele obszerniejsze w każdym razie od zw ykłego jej zaw iązka. A le musimy omó­

wić tę spraw ę trochę dokładniej. W obrę­

bie tego terytorjum może utw orzyć się za­

równo kończyna przednia, jak tylna i z a ­ stanow im y się obecnie nad tem, jakie czynniki ok reślają (determinują) jej jakość.

J e s t rzeczą oczywistą, że w m iarę postępu rozwoju zachodzi coraz dalej posunięta specjalizacja części organizmu, lub też, co na jedno wychodzi, im w cześniejsza jest faza rozwoju, tem w ięcej m ożliw ości roz­

wojowych każda część organizmu ma przed sobą. W myśl tej pow szechnej z a sa ­ dy, p o w stający p ączek kończyny najpierw zostaje zdeterminowany jako kończyna wogółe, a dopiero później jako kończyna przednia lub tylna, lew a lub praw a. M eto­

da regeneracji pozw ala na an alizę tego stopniow ego procesu determ inacyjnego.

Je ś li traszce dorosłej odciąć kończynę,

(9)

po pew nym czasie odrodzi się ona (zrege­

neruje) w dawnej postaci. P ro ces regen e­

racyjn y rozpoczyna się od tego, że na p o ­ wierzchni przekroju pow staje stożkow ate skupienie mniej lub więcej jednorodnych kom órek, zw ane blastem atem reg e n eracy j­

nym. B lastem at odgryw a w regen eracji ro ­ lę tkanki twórczej, w której obrębie odby­

wa się rozwój i różnicow anie nowej koń ­ czyny. Zdolność regen eracyjn a kończyny jest tem większa,, im m łodszy jest o rg a­

nizm. M usi ona zatem b y ć bardzo potężnn w rozw ijającym się zarodku. Otóż we w czesnej fazie rozw oju kończyn odcinał M i 1 o j e v i ć pączki kończyny p rzed ­ niej i tylnej jednej stron y ciała. G dy na pow ierzchni obu przekrojów utw orzyły się b lastem aty regeneracyjn e, odcinał je p o ­ nownie i p rzesad zał jeden w m iejsce dru­

giego. Je ś li op eracja zo stała w ykonana w cześnie, gdy obydw a b lastem aty były je ­ szcze bardzo m łode, otrzym ano kończyny przednią na m iejscu przedniej i tylną na m iejscu tylnej. J e s t to wynik bardzo c ie ­ k aw y i charakterystyczn y. M łody b la ste ­ mat, pow stały na m iejscu kończyny p rzed ­ niej, we w szystkich przy p ad k ach w y tw a­

rza kończynę, ale jej jak o ść zależy od te ­ go, w jak ą okolicę ciała blastem at zo stał przeniesiony. Innemi słow y, jeden i ten sam blastem at regen eracyjn y m oże w p ew ­ nych w arunkach w ytw orzyć b ąd ź p rzed ­ nią, bądź tylną kończynę. A le zupełnie in­

ny wynik otrzym ał M i 1 o j e v i ć , gdy tran splan tację w ykonał trochę później, w 10— 12 dni po pierw szem utw orzeniu się blastem atu. T ak i blastem at, m ający już p o ­ za so b ą pew ien proces rozw ojow y o o k re ś­

lonym kierunku, nie m oże tego kierunku odw rócić. B lastem at kończyny tylnej m oże w ydać teraz tylko kończynę tylną, cho­

ciażby nawet transplantow ano go w m iej­

sce przedniej. W młodym blastem acie de­

term inacja jest ogólnikow a i chw iejna, w blastem acie starszym n atom iast determ i­

n acja jest ściślejsza. W podobny sposób b lastem at kończyny praw ej, przesadzon y w m iejsce am putow anej lew ej, w ydaje bądź kończynę lewą, b ądź praw ą, z a le ż ­ nie od sw ego wieku. Istotnie w ięc d e te r­

m inacja kończyny w ogóle poprzedza de­

term inację kończyny tej czy innej jakości.

Je ś li m łody b lastem at regeneracyjn y w sw oich lo sach rozw ojow ych uzależniony jest w znacznym stopniu od otoczenia, w którem odbyw a się jego rozwój, to b la ste ­ m at starszy, w którym już zaznaczyły się p ro cesy regeneracyjne, staje się tworem autonom icznym , o ustalonym , i n iezależ­

nym od kształtujących wpływów podłoża losie rozwojowym.

R y s. 2. D od atk o w a kończyna, p o w stała z tran sp lan tow an eg o b laste m a tu ogona.

J a k szerok ie są m ożliw ości rozwojow e bardzo m łodego blastem atu, w skazuje n astęp u jące dośw iadczenie W e i s s a . W e i s s ucinał traszce ogon. J a k zwykle, na m iejscu am putacji tw orzył się b laste ­ m at i rozpoczynał się p roces odradzania utraconego narządu. T ak i blastem at odci­

nano ponownie, przen osząc go na bok cia­

ła zw ierzęcia, w bezpośredniem sąsied z­

tw ie kończyny przedniej. Poniew aż nor­

m alna regen eracja zarów no ogona, jak kończyny zachodzi w zw iązku z system em nerwowym, W e i s s doprow adzał do transplan tow an ego blastem atu jak iek o l­

w iek w łókno nerw ow e z sąsiedniego splo­

tu. W tych w ielce skom plikow anych w a­

runkach zach odziła jak by w alka pom iędzy wpływem otoczenia, które pobudzało b la ­ stem at do w ydania kończyny przedniej, a autonom icznem i zdolnościam i transplanta- tu, który d ąży ł do wytworzenia nowego ogona. W ynik w alki m ógł być trojaki. W jednym przypadku pow staw ały z trans- plan tatu drobne twory, budow ą sw oją b a r­

dzo przypom in ające ogon. W innym przy­

padku tw orzyły się niepraw idłow e zgru­

(10)

Nr. 4 W S Z E C H Ś W I A T 105 bienia tkanek, niezróżnicow ane w postaci

jakiegokolw iek organu. W reszcie w przy­

padku trzecim blastem at regeneracyjny ogona w ytw arzał mniej lub w ięcej praw i­

dłowo zbudow aną kończynę. P od w pły­

wem obcego otoczenia, los rozw ojow y p rze­

sadzonej tkanki m ógł zmienić się zasadn i­

czo, a więc istotnie determ inacja m łodego b lastem atu jest jeszcze zupełnie chwiejna.

Odwrotne dośw iadczenie wykonali G u y e n o t i S c h o t t e . B lastem at re ­ generacyjny kończyny traszki przesadzali oni na bok ogona. T ran splan tat p rzek ształ­

cił się w rodzaj m alutkiego ogonka o cha- rakterystyczn em ubawieniu, brak mu jed­

n ak było rdzenia Jr a z szkieletu, zastąp io ­ nego przez pasm o łącznotkankow e.

N ieco odmienne wyniki otrzym ała pani R u u d , k tó ra b ad ała zdolności rozwojowe m łodych pączków kończyn aksolotla, nie zaś blastem atów regeneracyjnych. We w szystkich przypadkach stw ierdziła ona autom atyczny rozwój zaw iązków , n ieza­

leżny od wpływów otoczenia, zatem ścisłą ich determ inację. Do dośw iadczeń użyła p. R u u d dwóch ra s aksolotla, czarnej i białej, co pozw oliło n a dokładną obserw a­

cję rozwoju przesadzonego p ączk a oraz odmiennie odeń zabarw ionego podłoża.

Zdaniem autorki, już od bardzo wczesnego stadjum rozw ojow ego zaw iązek kończyny jest specyficznie i ostatecznie zdeterm ino­

wany. Je d n a k ż e gdy przesadzić zaw iązek kończyny przedniej w okolicę kończyny tylnej tej sam ej strony, zachow ując nor­

m alną orjentację transplantatu względem otoczenia, często (w 19% doświadczeń) p o w stająca kończyna przednia zam iast norm alnej liczby 4 palców p o siad ała ich 5, co charakteryzuje w łaśnie kończynę tylną. R u u d przypuszcza, iż w rastające do transplantow anego p ąc zk a włókna ner­

wowe, które w tem m iejscu ciała m ogą być przecież tylko w łóknam i kończyny tylnej, po siad ają n aturalną dążność do pięciokrot­

nego rozgałęziania się. P iąta gałęź, nie na­

trafiając na gotow y zaw iązek p alca, wy­

w ołała w tkance jego utw orzenie się. Istot­

nie, jak wiem y z p rac p. L o c a t e 11 i, k oń czące się ślepo w łókno nerwowe może

stać się pobudką do procesu k ształto w a­

nia. P o za obecn ością piątego palca, otrzy­

m ana w dośw iadczeniach R u u d kończy­

na była pod każdym w zględem kończyną przednią. Je d n a k ż e pomimo w szystko in­

terp retacja ta nie w ydaje się zbyt p rzek o­

nywująca. Oddawna wiadomo, że rosnące włókno nerw ow e nie p o siad a żadnej zdol­

ności do sam odzielnego rozgałęzian ia się, że jest ono raczej wiedzione przez układ tkanek, w śród których w zrasta. P ięciopal- cow a kończyna w skazuje raczej na to, że wpływ kształtotw órczy podłoża m oże w pewnym stopniu zmienić jak ość tran splan ­ towanego zaw iązka.

B ardzo m łody p ącze k kończyny, lub m łody b lastem at regeneracyjn y stanow ią, jak mówimy, system harm onijnie-ekwipo- tencjalny. O znacza to, że w łasn ości kształ- totw órcze tego system u są zasadniczo te sam e w różnych kierunkach p rzestrzen ­ nych, oraz że dowolna część system u po­

siada te sam e w łasności, co jego całość, m ianow icie p o siad a zdolność wytworzenia całkow itej proporcjonalnej kończyny. S ą to w zasadzie te sam e cechy, jakie cha­

rakteryzują typow e jajo zw ierzęce. Pom y­

słow e dośw iadczenia W e i s s a dosadnie ilustrują te stosunki. W e i s s odcinał stopę tylnej kończyny traszki, pozostały kikut rozszczep iał wzdłuż pom iędzy oby­

dw iem a kośćm i podudzia, a następnie od­

cinał w poprzek jedną z tych połów podłuż­

nych nieco poniżej kolana. P o zostałą p o ­ łow ę przykryw ał z boków skórą. P o w sta­

ły w ięc dw ie otw arte powierzchnie p rze­

kroju: jedna na obwodzie kończyny, dru­

ga poniżej kolana. Obie powierzchnie utworzyły blastem aty regeneracyjne. Bla- stem aty m ogą p ozostać oddzielone od sie­

bie przez cały czas regeneracji, albo też w m iarę w zrostu zlew ają się z sobą w jed­

nolitą całość. W tym ostatnim przypadku w wyniku regen eracji p o w staw ała norm al­

na jednolita kończyna. Je ś li zaś b lastem a­

ty po zostają oddzielone od siebie, m ogą one rów nież wydać całkow itą kończynę, ale w ów czas robi to tylko jeden z nich, gdy regen eracja drugiego blastem atu zo­

staje w strzym ana. W niektórych p rzy pad­

(11)

kach każdy z dwóch blastem atów tw orzy od pow iad ającą mu część kończyny, p ó ź­

niej jednak oba regen eraty zlew ają się z sobą w jednolitą całość. Z atem blastem at, który p o w stał z połow y poprzeczn ego przekroju kończyny i odpow iada połow ie norm alnego blastem atu, zdolny jest wytwo-

R y s. 3. R o zszczep ien ie ko ńczyny. 1 — sp o só b

rzyć całość. Pod w zględem m ożliw ości rozw ojow ych połow a jest tu rów na całości.

D ośw iadczenie odwrotne — regen eracja z blastem atu podw ójnego — zo stało w y­

konane w sposólb n astępu jący. W e i s s odcinał praw ie całkow icie kończynę, tak że jej część obw odow a b yła po łączo n a z odcinkiem dośrodkow ym tylko za p o śred ­ nictw em sk óry i cienkiej w arstw y mięśni.

N astępn ie część obw odow ą obrócono o 180° i zw iązano ją z c zę ścią dośrodkow ą.

Obie te części kończyny b y ły złączone rów nolegle do siebie, a n azew nątrz sk ie­

row ana była podwójna pow ierzchnia p rze ­ kroju. W arto jeszcze zaznaczyć, że stru k ­ tura jednego z tych p rzek rojó w była jak ­ by odbiciem lustrzanem struk tury drugie­

go. Obie te pow ierzchnie w ytw orzyły je­

den w spólny blastem at regeneracyjn y, k tó ­ ry w ydał ostatecznie całkow itą kończynę.

L iczb a p alcó w była zresztą nie zaw sze jednakow a. W tym przy padk u m asa b la ­ stem atu była podw ójna w stosun ku do blastem atu norm alnego, a jedn ak rozw inę­

ła się z tego kończyna pojedyn cza. M ów iąc nawiasem , oba te dośw iadczenia W e i s s a bardzo pięknie dow odzą głęb ok iego p o ­ k rew ień stw a procesó w regeneracyjn ych, a procesu rozwoju osobniczego. W obu

obow iązują te sam e praw a. J a k w iadom o, część rozw ijającego się jaja np. jeżow ca m orskiego m oże wytw orzyć całkow itą pro­

porcjonalną larw ę. Z drugiej strony dw a całkow ite ja ja , np. traszki, w pewnych w arunkach m ogą zlew ać się w jednolitą cało ść, k tó ra w ytw arza pojedynczą p ro-

w y k on an ia o p e ra c ji, 2, 3, 4— typ y regeneratów .

porcjonalną larw ę podw ójnej w ielkości (M a n g o 1 d), I jajo, i m łody p ączek koń­

czyny, i b lastem at regeneracyjny, są to sy stem y harm onijnie - ekw ipotencjalne.

J e s t to jedn ak słuszne tylko odnośnie bardzo w czesnych faz rozwoju lub regene­

racji. Ju ż bardzo prędko system n abiera pew nej anizotropji, w różnych kierunkach

R y s. 4. R e g e n e ra cja z b laste m a tu pod w ójn ego.

przestrzenn ych w łasności jego stają się niejednakow e, jakkolw iek jego anizotropja m oże jeszcze nie ujaw niać się dla oka.

P o w stają w ew nątrz zaw iązka jak by pew ­ ne osie, o k reślające kierunek w zrostu i różnicow ania. M łody zarodek traszki lub żab y w okresie, w którym zaczynają roz­

w ijać się kończyny, jest już tw orem o b ar­

dzo w yraźnie zaznaczonej dw ubocznej sy-

(12)

Nr. 4 W S Z E C H Ś W I A T 107 metrji ciała. Płaszczyzna strzałkowa (sa-

gitalna) dzieli go na dwie symetryczne po­

łowy, prawą i lewą. Je st to jedyna pła­

szczyzna symetrji zarodka. Obok tego wi­

dzimy w zarodku wyraźną biegunowość, wyrażającą się w cdmiennem ukształtowa­

niu przodu i tyłu ciała, jego strony grzbie­

towej i strony brzusznej. Te kierunki prze­

strzenne organizmu będziemy uważali za osie współrzędnych, do których będziemy odnosili położenie i orjentację kończyn.

Jeśli wyciąć pączek kończyny i wszcze­

pić go w jakiekolwiek miejsce ciała w nie­

co anormalnej orjentacji w stosunku do osi współrzędnych całego ustroju, pączek będzie się obracai aż przybierze orjenta­

cję normalną. Niezgodność orjentacji całe­

go ustroju a pączka powoduje rotację pączka. Możemy skomplikować te stosun­

ki. Wytniemy najpierw zawiązek kończy­

ny, następnie zaś pierścień tkanki dokoła niego. W szystko razem przeniesiemy w in­

ny punkt ciała, przyczem pierścień pery- feryczny obrócimy o inny kąt względem osi całego zarodka, niż sam zawiązek.

W ówczas zajdzie rotacja zawiązka wzglę­

dem pierścienia aż do zgodności ich osi.

Ponadto pierścień wraz z zawartym w nim zawiązkiem wykona rotację względem osi całego zarodka. Gdyby podobną rotację obserwowano tylko po wszczepieniu wy­

cinka w to samo miejsce ciała, z którego został on wypreparowany, moglibyśmy przypuścić, iż jest ona tylko skutkiem pewnego powinowactwa pomiędzy brzega­

mi wycinka, a brzegami otaczającej go tkanki. Ale zupełnie podobne zjawisko za­

chodzi po przeniesieniu wycinka w każde dowolne miejsce ciała ( H a r r i s on). W tych przypadkach, gdy rotacja została sztucznie uniemożliwiona, zachodzi nie­

zwykła reakcja organizmu w postaci sze­

regu nieprawidłowych procesów regenera­

cyjnych.

Fakty te mają znaczenie zasadnicze. Mu­

simy z nich wnosić, że anizotropja jest zja­

wiskiem, bardzo głęboko sięgającem w sa ­ mą istotę organizmu. Można powiedzieć, że cały proces rozwoju osobniczego uwa­

runkowany jest anizctropją substancji ko­

mórki jajow ej. Je st ona określonym i wyso­

ce specyficznym systemem przestrzennym, narzucającym komórkom i tkankom roz­

wijającego się ustroju kierunek wzrostu i różnicowania. Brak miejsca nie pozwala mi omówić szczegółowo sprawę osiowości kończyn w odniesieniu do osiowości całe­

go organizmu. Stosunki tu są tak zawile i tak trudno wyobrażalne, że dla zrozumie­

nia dokonanych przez H a r r : s o n a transplantacyj P r z i b r a m musiał skon­

struować specjalne modele przestrzenne Poprzestanę więc na ogólnikach.

Rozwijająca się kończyna sama w sobie jest określonym systemem przestrzennym, ściśle ustosunkowanym do symetrji całości ustroju. A la system ten jest wynikiem stopniowego rozwoju, w którym różne kie­

runki i osie powstają w pewnej prawidło­

wej kolejności. Początkowo młody pączek posiada tylko determinację bardzo ogólni­

kową. Je st on, jak mówiliśmy już, syste­

mem harmonijnie - ekwipotencjalnym. N a­

stępnym krokiem rozwojowym jest tak nazwana ,, determinacja przekroju po- przecznego11 czyli, determinacja tych ele­

mentów kończyny, które powtarzają się w szeregu kolejnych przekrojów poprzecz­

nych. Fazie tej odpowiada nazewnątrz za­

wiązek kończyny, już nieco spłaszczony, o zaznaczonym kierunku przyszłej dłoni, względnie, stopy. Ale ta poprzeczna deter­

minacja nie jest jeszcze ostateczna i przy różnorodnych transplantacjach wpływ oto­

czenia może ją odwrócić. Znacznie później następuje dalsza specjalizacja: ustalenie biegunowości kończyny, więc jej części do­

środkowej i obwodowej. Ten rodzaj deter­

minacji nie jest ostateczny nawet wtedy, gdy już widoczne są palce kończyny.

Transplantacja takich kończyn, odwróco­

nych o 180° względem ciała, tak że część obwodowa jest skierowana w stronę tuło­

wia, może spowodować odwrócenie bie­

gunowości kończyny i np. powstanie dłoni na byłym końcu dośrodkowym. Nawet u traszki dorosłej biegunowość kończyny w pewnych specjalnych warunkach może być odwrócona. Dowodzą tego np. tak zwane twory potrójne, powstające niekie­

(13)

dy w skutek złam ania kończyn ( D e l l a V a 11 e, P r z i b r a m ) , Rów nież bardzo późno zachodzi ustalenie przynależn ości kończyny do strony praw ej czy lew ej. J e ś li przy transplantacji zmienimy położenie którejkolw iek z tych osi zaw iązka i jeśli oś ta nie jest jeszcze ostatecznie zd eter­

m inow ana, zachodzi w ew nętrzne przegru ­ pow anie części zaw iązka, zw iązane ze zm ianą kierunku anizotropji. Je ś li jednak determ inacja danej osi jest ostateczn a, zm iana jej położenia p o ciąga za so bą bądź rotację transplantatu, bąd ź też, w razie jej niemożności, najrozm aitsze potw orności.

Poruszyliśm y tu tylko część zagadnień

tej niezw ykle obszernej i intensywnie opra­

cow yw anej dziedziny m echaniki rozwoju.

P rzedstaw ione fak ty rzu cają jednak pew ne św iatło na istotę procesu rozw ojow ego.

P ro ce s determ inacji nie jest spraw ą jakichś nieruchomych, przekazan y ch organizmowi w gotow ej p o staci czynników, lecz sam rozw ija się stopniowo, przech odząc od fa ­ zy ogólnikow ej do coraz bardziej w y sp e­

cjalizow anej. C ały kierunek rozw oju uw a­

runkow any jest w ew nętrzną anizotropją substancyj zarodka, obecnością określo­

nych kierunków przestrzennych, wzdłuż których jedynie może odbyw ać się różni­

cowanie.

Z arazem fa k ty te ilustrują k ierunek m y­

śli biologicznej. O rganizm m ożnaby po­

rów nać z kryształem , w którym przecież k ształt uw arunkow any jest różnem i w łas­

nościam i fizyko - chemicznemi substancji k ry ształu w różnych kierunkach p rze­

strzennych, jej specyficzn ą anizotropją.

,,(Geometrja‘‘ organizm u staw ia pierw sze kroki. Nie mniej m ożna już przew idzieć, iż w tym w łaśnie kierunku pójdą przede- w szystkiem badan ia nad m echaniką roz­

woju.

H EN R Y K HOYER.

P A M I Ę C I J E R Z E G O C U Y I E R A .

W tym sam ym roku, w którym c ały św iat cyw ilizow any obchodzi uroczyście stuletnią rocznicę śm ierci G oethego, um arł w dw a m iesiące po Goethem J e r z y C u- v i e r , który był uw ażany przez swych rówieśników za now oczesnego A ry sto te­

lesa.

Je s t naszym obowiązkiem od dać hołd n asz temu mężowi, który zasłu ży ł się w wysokim stopniu dla nauk p rzy ro d ­ niczych i na którego sp o gląd am y jeszcze dzisiaj z najw iększym szacunkiem i podzi­

wem.

C u v i e r urodził się w tym sam ym ro­

ku, co N apoleon B o n ap arate i A lek san d er Humboldt, — 23 sierpnia 1769 roku w

M ontbeliard, w m ałem m iasteczku Franch- Com pte, gdzie ojciec jego był spensjono- wanym oficerem pułku szw ajcarskiego, będącego w służbie francuskiej. M ontbe­

liard, po niemiecku M om pelgard n ależało od dawnych lat jak o hrabstw o do Wirtem- bergji i zo stało dopiero w r. 1801 wcielone do F ran cji.

J u ż w cześnie o b jaw iały się w ielkie zdol­

ności C u v i e r a . W szóstym roku życia biegle i popraw nie czytał i p isał i dobrze rysow ał. W owym czasie d o stała się w je ­ go ręce h istorja naturaln a Buffona, z któ­

rej początkow o tylko kopjow ał ryciny, p o ­ zn ając tą drogą różne form y zw ierzęce;

następnie rozczytyw ał się gorliwie w opi­

R y s. 5. W ynik tra n sp la n ta c ji w ycinka a — b w k ieru n ku odw rotnym .

(14)

Nr. 4 W S Z E C H Ś W I A T 109 sach, k ład ąc tem sam em podw aliny pod

gmach swych rozległych wiadomości zoo­

logicznych. Przytem bardzo pomocna mu była znakom ita pamięć, którą jego później­

si koledzy nazw ali w prost fenomenalną.

W dw unastym roku życia m łody C u-

n a trzeciem m iejscu. Skutkiem tego C u- v i e r stypendjum nie otrzym ał, co przy­

czyniło się, jak to później wielokrotnie podnosił, do jego szczęścia „ la source de mon bonheur". Przedstaw iono go bowiem księciu K arolow i W irtemberskiemu, bawią-

Je r z y Cuvier.

v i e r był znakom icie obeznany z utw ora­

mi klasycznej literatury starożytnej. P li­

niusza stale n osił w kieszeni, przed kład a­

ją c go nad W irgilego i Cycerona.

Skończyw szy gim nazjum w czternastym roku życia, C u v i e r mimo swego zam iło­

w ania do przy rody zdecydow ał się na studjum teologiczne, aby rodzicom zm niej­

szyć w ydatki n a sw e w ykształcenie, spo­

dziew ając się otrzym ania stypendjum . Ze w zględu na jego m łody wiek rektor szko­

ły polecił go do tego stypendjum dopiero

cemu właśnie w M óm pelgard, który wi­

dząc zdolności C u v i e r a , w ziął go pod sw o ją opiekę, u dzielając mu wolne m iej­

sce w swej A kadem ji w Stuttgardzie, tej sam ej, w której ukończył swe stu d ja już dawniej Schiller. C u v i e r przeniósł się tam w 15-tym roku życia, stu d ju jąc filozofję i nauki kam eralne. W akadem ji zaw iązał ścisłą przyjaźń z 4 la ta m łodszym od nie­

go kolegą Pfaffem , który później został profesorem fizyki i medycyny w Kilonji.

P rzy jaźń ta je st z tego powodu w ażna, po­

(15)

nieważ P fa ff pozostaw ił zapiski z czasu przebytego wspólnie z Cuvierem w A k a- demji oraz w ydał listy C u v i e r a do niego pisane. Nadto P f a f f odw iedził Cu- viera w P aryżu dwa razy, sk re śla ją c ż y ­ we obrazy z tych spotkań.

Ja k opow iada P faff, niktby nie p rzy p u ­ szczał, że w tym rudow łosym , piegow a­

tym, nieco zaniedbanym m łodzieńcu istnie­

je tak niesłychane pragnienie w iedzy zw łaszcza z zakresu botaniki i zoologji, nie w'yłączając innych gałęzi nauk przy­

rodniczych, oraz filozofji, h istorji i litera­

tury klasycznej i now szej.

W kwietniu roku 1788 C u v i e r opu­

szcza Stuttgart,, aby p rz y ją ć po sad ę w y­

chowawcy i nauczyciela u hrabiego d ‘He- riry w zam ku Fiquainville w Ncrmandji., p o zo stając tam 4 lata, wypełnione poza lekcjam i bardzo rozległem i i intensywne- mi studjam i nad florą i faun ą nadbrzeżną i m orską. Że gw ałtowne w strząsy rew olu­

cji francuskiej żywo n a niego d ziałały , św iadczą o tem jego listy owego czasu do P fa ffa pisane. W jednym liście donosi, że za ję ty jest opracow aniem nowej historji naturalnej, poniew aż ani A rystoteles, ani Pliniusz, ani Buffon z nowszych autorów go nie zadaw alają. T en ostatn i „w znosi hipotezy na hipotezach, które do niczego nie d o p ro w ad zają". ,.Głów nym postulatem k ażdej nauki jest to, aby w szystko było gruntownie dow iedzione". C u v i e r na razie nie w ykonał sw ego planu, ponieważ nowe badan ia wciąż go od ryw ały od tego zam iaru. A le i te badan ia są z pow odu ich różnorodności i m nogości godne podziwu.

W długim szeregu pam iętników — diaria zoclogica — opisuje i ry su je w szystkie przez siebie badane okazy zw ierzęce, jak ukw iały, jeżowce, mięczaki, raki, ow ady, ryby i ptaki, k ład ąc szczególny nacisk na wew nętrzną budowę, k tórą p o zn aje z dro­

biazgow ych badań anatom icznych. N a uw agę z a słu g u ją jego badan ia nad ko­

ścią pod językow ą, nad w orkam i po- wietrznemi ptaków , a przedew szystkiem nad ich n arządam i głosowemi, czem wy­

przed ził c ałe pokolenia zoologów, zw raca­

jących dopiero w r.owszych czasach sw ą

uw agę na znaczenie budowy tych n arzą­

dów dla podziału system atycznego p ta­

ków. N aw iasem mówiąc, C u v i e r już w ów czas u w ażał rożki owadów za n arzą­

dy węchowe.

P rócz tego zajm ow ał się także roślina mi, w śród których op isuje nowe gatunki, oraz chem ją, do której kilkakrotnie pow ra­

ca w listach na podstaw ie świeżo w ydane­

go dzieła L avo isiera p. t. ,,T raite elemen- taire de chim ie".

N a podstaw ie prac z zakresu entomo- logji i anatom ji mięczaków, tylko n ap isa­

nych, ale drukiem jeszcze nie wydanych oraz na zaproszenie botanika Ju ssie u i zo­

ologa G eoffroy St. H ilaire, który pisze;

Niech pan przyj edzie do P aryża, aby mię­

dzy nami zająć m iejsce drugiego Linneu- sza, opuszcza sw ą po sadę i przenosi się do P ary ża. W p rac y z r. 1795 o budowie i po­

krew ieństw ie robaków C u v i e r proponu­

je rozibicie k la sy linneuszow skiej robaków , w której z w yjątkiem raków w szystkie zw ierzęta bezkręgowe morskie były umie­

szczone, na k lasę mięczaków, robaków w ściślejszem pojęciu, jeżow ce i zw ierzokrze­

wy. P ra c a ta zrobiła wielkie w rażenie i postaw iła Cuviera w pierw szym rzędzie przyrodników — ,,sa reputation egalait deja celle d es plus celebres n atu ralistes".

Przybyw szy do P ary ż a C u v i e r za­

m ieszkał na razie u Geoffroy, St. H ilaire‘a.

W krótce otrzym ał stanow isko profesora historji naturalnej w szkole centralnej.

Tam że opracow ał dzieło p. t. „T ab leau de l ‘histoire n aturelłe des an im aux", w którem p o słu guje się już wyżej wspomnianym po­

działem zw ierząt. Równocześnie w ykłada an atom ję porów naw czą w zastępstw ie ch o­

rego p rofeso ra M ertrud w Ja rd in des Plan- tes, Do roku 1798 ogłosił drukiem szereg prac z zakresu anatom ji mięczaków, osło­

nie, owadów, a w tym że roku dwa pierw ­ sze tom y sw ych w ykładów an atom ji po­

rów naw czej, uzupełnionych w następnych siedm iu latach jeszcze trzem a dalszem i to­

mami. Tem dziełem, które po trzydziestu latach doczekało się nowego i znacznie rozszerzonego w ydania C u v i e r położył podw aliny pod gmach anatom ji porównaw­

(16)

Nr. 4 W S Z E C H Ś W I A T 1 1 1

czej, zestaw iając w tem dziele wszystko, co było do jego czasu znane z tej dzie­

dziny i wzbogacając tę naukę licznemi własnemi spostrzeżeniami. Było to pierw­

sze obszerne dzieło anatomji porównaw­

czej, przetłumaczone następnie na różne języki.

W r. 1800 C u v i e r otrzym ał nomina­

cję n a p rofeso ra historji naturalnej w Colle­

ge de France, a w dwa lata później po śm ier­

ci M ertrud nom inację na p ro feso ra anatomji porównawczej w Ja rd in des Plantes. Tam stw orzył sw ą pracow nię i tam też słynne muzeum, w którem um ieścił nieco zanie­

dbane zlbiory sw jh poprzedników oraz zbiory w łasne i sw ych w spółpracow ników wcia.ż pow iększające się i rosnące. Muzeum w Ja rd in des P lantes było jedn ą z n a j­

sław niejszych osobliw ości m uzeów n aro­

dowych P aryża, zw iedzanych i podziw ia­

nych przez powagi naukowe.

W r. 1812 w yszło z druku dzieło C u- v i e r a p. t. ,,Recherches sur les ossem ents fc ssile s" w pięciu grubych tomach in 4°, do których tw orzyły wstęp jego „D iscours sur les revclutions du globe".

A by zrozumieć, jak ie znaczenie miało wy­

danie dzieła o zw ierzętach kopalnych, trze­

ba sobie uprzytomnić, że jeszcze w owych czasach rozpowszechnione były n ajrozm a­

itsze dziwaczne p o glądy na kości k opal­

ne. Chociaż Leonardo da Vinci wytłum aczył zupełnie jasno, że w szelkie skam ieliny pochodzą od zw ierząt, które niegdyś żyły, w iększość u w ażała je za coś sztucz­

nego, za igraszki przyrody, lusus naturae, które w ytw orzyły się pod wpływem jakiejś tajem niczej siły, vis form ativa. B yło więc w ielką zasłu g ą C u v i e r a kres położyć w szystkim tym błędnym zapatryw aniom . B ad an ia swe C u v i e r rozpoczął w oko­

licy P ary ża już w r. 1796, zbierając skrzętnie w szystkie n ad arzające się sk a­

m ieliny i kości. W ielkiego poparcia doznał ze strony pierw szego konsula Bonaparte- go, który bezpośrednio po uzyskaniu sw e­

go stanow iska k azał rozpisać odezw y do wszystkich w ładz państw ow ych Europy- aby ułatw iły C u v i e r o w i pracę nad

wielkiem dziełem o kościach kopalnych. Tą drogą powstało więc dzieło, które w swe;

całości wzbudziło ogólny podziw i docze­

kało się kilku wydań. Było w niem uwzględ­

nione wszystko co dotychczas było znane z zakresu kopalnych zwierząt ssących, a prócz tego zawierało liczne nowe odkry­

cia przez C u v i e r a dokonane i opraco­

wane jak np. budowę Palaeotherium, Anoplotherium, Megalonyx. Dla lepszego uzmysłowienia sobie postaci zwierząt za­

ginionych C u v i e r uzupełniał części szkieletów i dawał rekonstrukcje ich, po­

wlekając kości na rycinach mięśniami i skórą.

W ykopaliska zwierząt w powierzchow­

nych warstwach ziemi, jak i znalezione w owym czasie zamarznięte resztki noso­

rożca i mamuta w Syberji naprowadziły C u v i e r a na teorję katastrof. Nie wy­

obrażając sobie, aby nosorożec i mamut mogły żyć w klimacie syberyjskim, twier­

dził, że Syberja m usiała mieć klimat go­

rący, który zmienił się w surowy i zimny.

Zwierzęta nim zaskoczone nie mogąc przy­

stosować się do tej zmiany, wyginęły i zo­

stały w śniegach i lodzie pogrzebane.

Według słów C u v i ,e r a katastrofa na­

stąpiła nagle bez jakichkolwiek faz przej­

ściowych. T o; co można tak jasno udowod­

nić dla katastrofy ostatniej epoki geolo­

gicznej, odnosi się tak samo do poprzed­

nich. Rozdarcia, wypiętrzenia i przemie­

szczenia najstarszych warstw nie pozosta­

w iają wątpliwości, że nagłe i gwałtowne przyczyny działały i do tego doprowadzi­

ły. Zycie na kuli ziemskiej było więc skut­

kiem strasznych wydarzeń wielokrotnie zniszczone. Rody istot żywych uległy za­

gładzie na zawsze, pozostawiając po sobie szczątki dla przyrodnika liedwo dostrze­

galne. Ja k sobie C u v i e r wyobraża odrodzenie istot żyjących po każdej takiej katastrofie, nie jest wyraźnie powiedziane, przypuszczalnie jednak, przyjmował nowe ich stworzenie, chociaż nie wyklucza moż­

liwości, że niektóre odcinki powierzchni ziemi nie zostały katastrofami dotknięte, a na nich mogła utrzymać się ciągłość ży­

cia.

(17)

T eo rję k atastro f C u v i e r a obalił w r.

1830 angielski badacz Lyell, tw ierdząc, że k atastro fy m ogły zd arzać się m iejscam i, że jednak naogół p rzejścia z jednej epo­

ki geologicznej w drugą odbyw ały się stopniowo i bardzo powoli bez nagłych wstrząsów .

J a k wiadomo, zap atry w an ia L y e lla posłużyły Darwinowi do ugruntow ania jego teorji o pochodzeniu gatunków .

R ozległe b adan ia anatom iczne i p aleon ­ tologiczne doprow adziły C u v i e r a do sform ułow ania pewnych z a sa d ogólnych, m ających znaczenie nietylko d la jego b a­

dań w łasnych, lecz także d la w szystkich późn iejszych p rac tego rod zaju . Zdaniem C u v i e r a k aż d y organizm tw orzy jedn o­

litą i w sobie zam kniętą całość, w której poszczególne części nie m ogą się zmienić, nie w yw ołując zm ian we w szystkich in­

nych częściach tegoż organizm u. J e s t to tak zwane praw o w spółzależn ości czyli ko­

relacji C u v i e r a , odnoszące się zarów no do stosunków anatom icznych jak fu n k cjo ­ nalnych. N a podstaw ie tego praw a można z poszczególnego kształtu, budow y i czyn­

ności jednego narządu lub też tylko części n arządu wysnuć pewne wnioski o budowie i funkcjach innych n arządów jak i całego organizmu. Praw o k orelacji przy jęto z pewnem niedow ierzaniem . W yd aw ało się, że Cuvier p o su n ął się w sw em rozum ow a­

niu za daleko. T ym czasem szczęśliw y przy padek przy szed ł mu z pom ocą. Z oligo­

ceńskich pokładów gipsow ych M ontm artru przyniesiono C u v i e r o w i bryłę, na której w idoczna b y ła tylko część czaszki.

B adan ie zębów w ykazało, że był to dydelf, a więc zwierzę, którego ani ślad u jeszcze nie znaleziono w Europie. C u v i e r p rze­

pow iedział, że koło m iednicy zw ierzęcia powinny znaleźć się ch arak tery sty czn e dla tej grupy zw ierząt kości torbowe. W obec­

ności zaproszonych zoologów i innych rze­

czoznawców, więc wobec pew nego ro d za­

ju kom isji uczonych, młotem i dłutem w y­

p reparow ał on ku wielkiemu zdumieniu wyżej wymienione kości, przek cn yw ując obecnych o słuszności sw ego tw ierdzenia.

J e ś li spojrzym y dziś n a badan ia czynno­

ści gruczołów dckrewnych i działanie z nich otrzym anych hormonów, czy nie po­

tw ierd zają one istnienia ścisłej korelacji m iędzy n arządam i całego organizm u? T ak więc praw o odkryte przez C u v i e r a nie u traciło jeszcze żywotności, zarówno w kierunku anatom icznym jak i funkcjo­

nalnym.

S p raw a racjon aln ej k lasy fik acji z a j­

m ow ała C u v i e r a, jak wyżej podano, od pierw szych lat jego pobytu w Norm andji.

P oznaw szy d ro gą szczegółowej p rep aracji anatom icznej budowę ogromnej( liczby zwie­

rząt, dochodzi C u v i e r do wniosku, że pew ne cechy pow tarzają się u bardzo w ie­

lu ferm zwierzęcych i s ą im wspólne, inne z a ś w y stępu ją u m niejszej liczby form. C e­

chy ostatnie m ające m niejsze znaczenie ogólne C u v i e r nazyw a podrzędnem i, pierw sze — dominuj ącemi. Otóż ta z a sa d a subordyn acji cech powinna być, jego zd a­

niem, m iarod ajn a przy k lasy fik acji zwie­

rząt; n a ogólnych cechach dom inujących m a opierać się podział n a większe grupy,, na cechach podrzędnych — podział na m niejsze.

U k ład nerw ow y C u v i e r zalicza do cech n ajbard ziej dom inujących. W ystępu­

je on w św iecie zwierzęcym w czterech różnych typach, które są reprezentow ane przez kręgowce, mięczaki, stawonogi i promieniowce, a k ażd y z tych typów sta ­ nowi odrębną całość, od innych zupełnie niezależną.

Cecha dom inująca każdego z tych typów w ytw arza się n ajw cześniej, następnie do­

piero cecha grupy podrzędnej, a wkońcu dopiero w łaściw ości poszczególnych g a ­ tunków, które są, zdaniem C u v i e r a, stałe i niezmienione, jak to już gło sił Linneusz. Z apatryw anie sw oje na stało ść gatunków op ierał Cuvier n a badaniach mumij Ibisów. których dostarczyła mu ek sp ed y cja Bonapartego do Egiptu. B a d a ­ nia w ykazały, że ptaki, zachow ane jak o mumje cd czasów faraonów , nie różniły się w niczem od Ibisów w E gipcie ż y ją ­ cych. — Z różnych stron czynione uwagi, że czas, który u płyn ął od panow ania fa ­ raonów był zbyt krótki, aby w yw ołać więk­

(18)

Nr. 4 W S Z E C H Ś W I A T 113 sze zm iany w budowie i pokroju zwierząt,

nie odw iodły Cuviera od jego przekonań, które nie dopuszczały m yśli o powolnej ew olucji istot żyjących. Tem sam em stanął on w przeciwieństwie do L am arcka i G eof­

froy St. H ilaire‘a, którzy zakładali zmiany pod wpływem warunków zewnętrznych.

N a wymienionych czterech typach C u- v i e r op arł sw oje wiekopomne dzieło p. t.

„R eg n e an im al“ w czterech tomach, które ukazało się w r. 1817 w pierwszem, a w 12 lat później w drugiem wydaniu. Uw zględnił on w nich zw ierzęta, które były do jego czasu w sposób naukowy opisane i ozna­

czone, a próczfi jo liczne nowe, które zba­

d ał C u v i e r wraz z swem i w spółpracow ­ nikami, pochodzące z ekspedycyj, w y sy ła­

nych do obcych k rajów dla w zbogacenia nauki i zbiorów.

W r. 1823 rozpoczęło się nowe wydaw­

nictwo, mianowicie H istorja naturalna ryb, op arta n a około 7000 gatunków. W spólnie z Valenciennes C u v i e r w ydał tylko 8 tomów, Valenciennes jeszcze kilka po śmier­

ci C u v i e r a. W r. 1849 wydawnictwo doszło do 22 tomów.

P rzez długie lata aż do ostatnich czasów te wielkie dzieła stanow iły ważne źródła dla system atyki, a znakomite ryciny tych p rac zn alazły się w najrozm aitszych pod­

ręcznikach obcokrajow ych. Również i kla­

sy fik a c ja przeprow adzona przez Cuviera zn alazła pełne uznanie praw ie u w szyst­

kich zoologów ów czesnych i wielu później­

szych aż do czasu, gdy dalsze szczegółow- sze badania anatom iczne i system atyczne, a zw łaszcza badan ia embrjologiczne i w reszcie teo rja ew olucji Darwina spowo­

dow ały dalsze konieczne zmiany systemu- Jed n y m z zaciętych przeciwników k la­

sy fik ac ji C u v i e r a b y ł od samego po­

czątk u G eoffroy St. H ilaire. Pierwotny przy jazn y stosunek, jak i istniał między ni­

mi, skończył się prędko. Co było powodem tego nieporozumienia, trudno spraw dzić.

Goethe, który zajm ow ał się żywo ich sp o­

rem, pisze jeszcze w p arę tygodni przed sw oją śm iercią z ubolewaniem, że ci dwaj wielce zasłużeni mężowie, którzy w tej sa ­ mej m iejscow ości ż y jąc i nad temi samemi

przedm iotam i pracując, byli jak by stw o­

rzeni dc zgodnej pracy, posunęli się do tak ostrego n ieprzyjacielskiego występowania, jakie miało m iejsce 2 lutego roku 1830 w A kadem ji fran cuskiej.

Bezpośrednim powodem tej walnej roz­

praw y były prace m łodych zoologów, go­

rąco polecone do druku przez G eoffroy St.

H ilaire‘a, który widział w nich potw ierdza­

nie swej teorji o jednolitym planie budo­

wy wszystkich zwierząt. Przy tej sposob­

ności zaatakow ał jedną z prac C u v i e r a, w której tenże udaw adniał istnienie róż­

nych typów.

C u v i e r kilkom a kreskam i oraz rze- czcwemi dowodami przekonał obecnych na posiedzeniu członków A kadem ji i gości, że G eoffroy nie miał słuszności. Zwycięstwo nad przeciwnikiem przyznano więc na tem posiedzeniu C u v i e r o w i . D ysputa to­

czyła się jednak w następnych m iesiącach jeszcze dalej, w ykazując, że rozumowanie naukowe i m etodyka badań obu przeciw ­ ników były tak dalece sobie przeciw ne, że o jakiem kolwiek porozumieniu nie było mowy. A jednak wiele twierdzeń G eoffroy St. H ilaire‘a przetrw ało do czasów obec­

nych.

R ozpraw a odbiła się głcśnem echem w całym świecie naukowym. Goethe rozpisu­

je się szczegółow o o tej dyspucie, sta ją c otwarcie po stronie G eoffroy St. H ilaire‘a.

C u v i e r a charakteryzuje jako badacza rozróżniającego i dokładnie opisującego, G eoffroy St. H ilaira, zaś jako badacza an alogji u zw ierząt i ich tajem niczego p o ­ krewieństwa. T ą krótką, ale znakom itą charakterystyką w ytłum aczone jest stano­

wisko Goethego. Nie zajm ow ały go zbytnio sumienne i drobiazgowe, chociaż dla nauki niezmiernie cenne badan ia C u v i e r a;

dążące do syntezy poszukiw ania i myśli G eoffroy S t. H ilaire‘a były jemu, który praccw ał nad m etam orfozą roślin i m or­

fo logią zw ierząt, w szczególności nad kość­

mi m iędzyszczękowemi i teorją kręgową czaszki, bliższa, niż tam te.

Ja k o sek retarz A k adem ji N auk C u v i e r był obowiązany w ygłaszać nekrologi na cześć zm arłych członków. Czynił to z tą

(19)

sam ą skrupulatnością, jak a cechow ała w szystkie jego prace, chociaż członkowie byli przedstaw icielam i różnych gałęzi wie­

dzy, często bardzo odległych od p o la d zia­

łan ia C u v i e r a. Zbiór nekrologów u k a­

z a ł się w trzech tomach.

N astępnie daw ał on corocznie sp raw o ­ zdania z postępu nauk przyrodniczych.

Spraw ozdania te zebrał i uzupełnił M ade- łen de St. Azy, w y dając 4 tom y H istorji nauk przyrodniczych, które były swego czasu bardzo cenione.

P oza obowiązkam i profesorskiem i i opracow aniem i wydaw aniem w prost im­

ponującej liczby dzieł C u v i e r piastow ał różne urzędy, które mu rząd pow ierzył.

N apoleon zam ianow ał gc inspektorem ge­

neralnym w szystkich zakładów ośw iaty publicznej. W tym charakterze p o d jął podróż do H olandji i Niemiec, aby zap o­

zn ać się dokładnie z urządzeniem i plana-

K R O N I K A

C Z Y N N IK I, P R Z E S Z K A D Z A JĄ C E P R Z E N IK A ­ N IU Z W IE R Z Ą T M O R S K IC H DO W O DY

S Ł O D K I E J.

N e e d h a m w ym ienia trzy k a te g o rje tego ro ­ d z a ju czynników . P rzed ew szy stk iem p r ą d rzek u tru d n ia b ard zo p rzed o staw an ie się drobnych zw ierząt, zw łaszcz a larw planktonow ych , do w ody sło d k ie j. P o drugie, fizyczne w arunki ży cia w w o­

d a ch słod k ich są o w iele b a rd z ie j zm ienne, niż w m orzu i w y m a g a ją sp e c ja ln y c h p rzy sto so w ań . W reszcie ja ja zw ierząt m orskich nie p o s ia d a ją d o stateczn eg o z a p a su su b stan cy j m ineralnych, k tó ­ ry um ożliw iłby im rozw ój w środ ow isk u , ubogiem w sole, zarod ki z a ś nie m ogą n ależy cie zu ż y tk o ­ w ać su b stan c y j, tak b ard zo rozcieńczonych .

Inne m om enty pod n osi S c h l i e p e r (1931).

J e g o zdaniem , głów ną p rze szk o d ą je st tu zbyt w ielk a ró żn ica ciśn ien ia osm otycznego. Z godnie z u tarty m pogląd em , zw ierzęta sło d k o w o d n e p och o­

d z ą o d m orskich, po których o d z ied ziczy ły w y ż­

sz e w sto su n k u do swego obecnego śro d o w isk a stężen ie m olek u larn e cieczy c ia ła . S o k i c ia ła sz c z e ż u i i ra k a rzeczn ego p o s ia d a ją znaczn ie w y ż ­ sze ciśnienie osm otyczn e, niż o t a c z a ją c a je w o d a sło d k a . W tych w arunkach , przez zew nętrzną p o ­ w ło k ę c ia ła m usi u staw icznie w ch odzić p rąd w o­

dy, ro z c ie ń c z a ją c y ciecze w ew nętrzne i zw ierzę m usi bronić się p rzed tem b ąd ź przez zm niejszen ie

mi nauk w celu reform owania szkół fran ­ cuskich.

B y ł on jako ew angelik w m inisterstwie dyrektorem oddziału wyznań niekatoli­

ckich. Potem z o sta ł rzeczyw istym rad cą stanu, o raz kanclerzem Uniw ersytetu. W uznaniu wielkich zasług otrzym ał tytuł b a­

ron a i w reszcie P aira F ran cji. W roku 1832 m iał zostać ministrem spraw wewnętrz­

nych, gdy zachorow ał, nie rok u jąc n a­

dziei wyzdrowienia. Je sz c z e tydzień przed śm iercią ośw iadczył swemu przyjacielow i, sław nem u A rago, że ma zam iar uzupełnić swe dzieła cbszernem i dodatkam i, na co pragnie pośw ięcić rok bieżący, a zw łaszcza w akacje. Tym czasem śm ierć w dniu 13 m a ja 1832 r„ przerw ała pasm o jego życia.

G eo rge C uviers B riefe an C. H. P faff, h erau sg e- geben von Behn, K ie l 1845.

Leben sgesch ich te C uviers von C. E . v. B a e r he- rau sgeg eb en von S tie d a . A rch . f, A nth rop. 1897.

N A U K O W A .

p rz e p u sz cz a ln o śc i pow ierzchni, b ąd ź przez w zm o­

żone w y d alan ie n ad m iaru w ody. T y lk o nieliczne zw ierzęta b ezkręgow e m orza p o tra fią p rz y sto so ­ w ać się do podobnych w arunków . W ieloszczet m orski, N ereis d io ersico lo r, przen iesion y z n orm al­

nej w ody m o rsk iej o 3,3% za w a rto ści soli, do w o­

dy, cztero k ro tn ie ro zcień czon ej, może żyć w tem śro d o w isk u przez cza s n ieograniczony, a le b lisk o m u pok rew n y g atu n ek N ereis p e la g ic c ginie w wo­

d zie ro zcień czon ej ju ż po 48 godzinach . Z badan ie so k ó w c ia ła w y ja śn ia spraw ę, bow iem u N. diuer- sico lo r śro d o w isk o w ew nętrzne zachow uje sw o je p raw ie niezm ienione ciśnienie osm otyczne, gd y u N . p e lc g ic a już po upływ ie 24 godzin k o n cen tra­

c ja soków c ia ła s p a d a b ard zo znacznie. N iew iele ty lk o zw ierząt m orskich p o sia d a zd oln ość osm ore- g u la c y jn ą . N a le ż y do nich m. i. k rab chiński, E rio- ch eir sin en sis, k tó reg o k rew p o sia d a p raw ie to sam o ciśnienie osm otyczne, co w oda m orsk a. W w odzie sło d k ie j stężen ie soli we krw i zw ierzęcia zm ienia się b ard zo m ało, co um ożliw ia m u pobyt w rzekach .

Inna p o w ażn a zm iana fiz jo lo giczn a po p rzen ie­

sien iu do w ody sło d k ie j p o le g a na zak łócen iu czy n n ości oddechow ych. Np. u rozgw iazdy, A słe- r ia s ru bens, w dw ukrotnie rozcieńczonej w odzie m o rsk iej inten syw n ość odd ych an ia ju ż po 24 g o ­ d zin ach sp a d a o 50% . In acz ej zach o w u ją się zw ierzęta, p o s ia d a ją c e zd oln ość osm oregu lacy jn ą.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Zgrom adzone zo stały przez pracow ników duże zb io ry dla celów

W obec tego m iejscem rad ia cji człow iekow atych m usi być inne środow isko.. W in teresu ją cej rozp raw ie streszczają

O ile jednak ogólne pogorszenie się warunków życia mogłoby do pewnego stopnia tłumaczyć zahamowanie wzrostu zwierząt ży- żyjących w środowisku wodnym,

Jest ono wysoce selektywne, szkodliwe tylko dla pewnych grup mikroorganizmów, przy czym objawia się już przy stosunkowo niskich kon­. centracjach danego

Charakterystyczne jest zachow anie się porostów w tych m iejscach, gdzie do te­.. renu m iasta podchodzą

Stwierdzono, że w obrębie tego' samego gatunku, m ogą istnieć rasy różniące się sposobem rozmnażania, partenogenetyczne lub biseksualne, a więc rozm nażając

riał, aby osobniki wykazujące najm niejsze różnice m iędzy sobą — czyli do siebie naj- podobniejsze — znajdow ały się obok siebie.. T a k ułożony diagram

Natychmiast po operacji mucha nie może podjąć lotu spontanicznie, jednak już następnego dnia owad niewiele różni się od zwierzęcia normalnego, co dowodzi, że