• Nie Znaleziono Wyników

Listy o rzeczach morawskich : pisane przez Czecha

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Listy o rzeczach morawskich : pisane przez Czecha"

Copied!
68
0
0

Pełen tekst

(1)

E D W A R D J E L IN E K .

LISTY

O RZECZACH MORAWSKICH

PISANE PRZEZ CZECHA.

W K R A K O W IE ,

W D R U K A R N I „C Z A S U “ F R . K L U C Z Y C K IE G O I S P.

pod zarządem Józefa Łakocińskiego.

1894.

(2)
(3)

E D W A R D J E L IN E K .

LISTY

O RZECZACH MORAWSKICH

PISANE PRZEZ CZECHA.

W K RA K O W IE,

W D R U K A R N I „ C Z A S U " F R . K L U C Z Y C K IE G O I S P . pod zarządem Józefa Łakocińskiego.

1894.

(4)

m

s> tki vj!

om n

Odbicie z „CZASUU. — Nakładem Autora.

(5)

(Wstęp. — Nieznajomość Morawii. — Ogólna cha­

rakterystyka kraju i ludzi. — Czesi i Morawianie. — Wzajemny stosunek).

D w a czy trzy la ta tem u posyłałem wam „L isty o społeczeństw ie czeskim ,“ w których starałem s w ypow iedzieć zap atry w an ia moje i spostrzeżenia 0 naszem życiu. U w ażałem , źe listy m oje dla przedm iotu sw ego budziły n iejak i u w as interes 1 ju ż w tedy b rała mnie ochota rozgaw ędzić się szczerze tak że o M oraw ii, której rozbudzone ży ­ cie coraz więcej d a je się sp o strz e g a ć , k tó ra co­

raz żyw iej zw raca n a siebie u w a g ę , a k tó ra — jeżeli m am p raw d ę pow iedzieć — niesłychanie m ało je s t zn an a u w as. O gólnie biorąc — i nie weźm iesz mi za z łe , jeżeli to prosto z serca p o ­ wiem — o M orawii k rą ż ą w iadom ości bardzo nie­

dostateczne. Kto w i e , czy w yrażenie terra in co ­ gnito, byłoby o niej przesadzonem .

Co gorsze i d ziw n iejsze, że ani m y Czesi w k r ó ­ lestw ie czeskiem osiedli nie m ożem y pochlubić się zb y tn ią znajom ością tego k ra ju , naw et ze w sty ­ dem przyznać się m u sz ę, że bardzo często i dla

1*

(6)

nas je s t „ sestersk a M oraw a" te rra incognita. W y ­ d aje się nam n ie ra z , że j ą znam y d o sk o n ą le, bo ona je s t przecież z kości i krw i n a s z e j, w szystko nas łączy, a nic nie ro z łą c z a ; tym czasem w g ru n ­ cie rzeczy znajom ość głębsza stosunków jej należy do rzadkości.

N a pociechę jed n a k m ogę pow iedzieć sobie, że coś podobnego zd arza się i u w as. N iezbyt w iele ludzi spotkałem w K rólestw ie i naw et w G alicyi, którzyby bliżej poznali P iastow ski S zląsk pruski ~ niew iele spotkałem lu d z i, co pojęcie m ają o K a ­ szubach. Bodaj czy nie prędzej znajdziesz czło ­ w ie k a , co k ilk a razy przejeżdżał przez czesk ą S z w a jc a ry ę , niżeli ta k ie g o , co m ógłby się p o ­ ch w alić, że zajrzał choć ra z w życiu do S z w a j- caryi k a s z u b s k ie j, w p ięk n e okolice k artu sk ie. — A przecież koniec końców i to w asze strony, do których w as pociąga niejeden m otyw wielkiej w a­

szej przeszłości. W tym duchu rozm aw iano tego roku w iele w pew nem poufnem kółku w Z a k o p a ­ nem ; m iały te rozm ow y dać in icy aty w ę do s y s te ­ m atycznego zw iedzania ojczystych stro n , w tym celu m iało być naw et założone osobne T o w a rzy ­ stw o , ale nie w iem , ja k tam sp raw a dalej się prow adzi...

W y b aczcie, żem zaraz n a w stępie w padł w ton k ry ty k i, chciałem tylko poniekąd w ytłum aczyć to, co pow iedziałem o nas czeskich k ró lew iak ach w zględem Morawii.

D ość, że niem a co m ów ić, m ało znam y M ora- w i ę ; źle t o , bo M orawia k raj nie ostatni i należy

(7)

się mu pod każdym w zględem więcej niż dotąd bezpośredniej uw agi. W szak i wy, przejeżd żając nieraz do W ied n ia, P a ry ż a , P ra g i i Bóg wie gdzie, z okien w agonu musicie w idzieć te b o g a te , p ię ­ kn e okolice m o raw sk ie, te porządne m iasteczka i w io sk i, te pow ażne kościoły i schludne dom ki, rozsiane ja k m ak na zielonych łą k a c h , w zgórzach i k ra ja c h ciem nych lasów . Pow iesz może, że tam n a stacyach wzdłuż pociągów chłopcy i dziew częta do znudzenia w o ła ją: F risch Wctsser! z akcentem niem ile n iem ieck im , zam iast sw o jsk ieg o : „św ieża w o d a ,“ ale i to są rzeczy zro zu m iałe, jeżeli się tylko m a potrzebny do nich osobny kom entarz.

Co do mnie, M orawia zaw sze m nie zachw ycała, mimo to, że w m yśl naszych pojęć czeskich pod względem narodow ym jeszcze niejedno pozostaw ia do życzenia. Je d y n ie nieprzeparte moje sy m p aty e do stron polskich są przyczyną, żem się dotąd nie zabrał specyalnie do o g ląd an ia Morawii. Lecz w ra ­ ca ją c praw ie co rok od brzegów W isły, n igdy nie umiem sobie odm ówić tej praw dziw ej przyjem ności, ab y choć dzień jeden przepędzić zaw sze na ziemi m oraw skiej. W ta k i sposób zajrzało się w ciągu lat do niejednego m oraw skiego m ia sta , w stąpiło się do niejednej w ioski, zrobiło się tu i ow dzie znajom ości osobiste, słowem zebrało się trochę m ateryału do kilku bezpretensyonalnych listów , którem i Cię obecnie mam zam iar naw iedzić. Z re ­ sz tą i w potocznem życiu je s t się stale w dobrych stosunkach z M oraw iakam i, a lite ra tu ra rów nież do starcza nie mało inform acyj.

(8)

Nie szukajcie w tych kilku listach rzeczy se n ­ sacy jn y ch lub d rażn ią cy ch ; prag n ę tylko zanoto­

w ać to i owo o wielce sym patycznym ludzie m o­

raw sk im , coś o B ernie, Ołomuńcu i innych m ia­

s ta c h , o niektórych in sty ty tn cy ach szczególniej uw agi godnych i t d , o tyle naturalnie, o ile mo­

głem się tem u p rzy p atrzeć zbliska. Nie zapom i­

najcie przy te r n , że nam Czechom M orawia dała takich ludzi , ja k im był w ie lk i, znakom ity K arol Ż e ro tin , którego w sp an iałą bibliotekę oglądałeś może w ratuszu w rocław skim ; tak ieg o europejskiej sław y p edagoga, ja k K om eniusz; takiego, ja k Pa- lackjł, olbrzym a narodow ego. Nie z a p o m in a j, że i tu n a M orawach są a rte ry e um ysłow ego naszego życia, że i tu w y d aje sw e kw iaty czeska litera tura, że i tu m a czeska a k ad em ia swoich członków.

Z resztą n a sąsied n ią ziem ię m oraw ską pad a też niejeden odb lask dziejów polskich, ja k to w d z ie ­ ja c h narodów naszych k ro k za krokiem śledzie

możemy.

W edług ostatniego spisu liczyła M oraw ia 1,597.084 m ieszkańców narodow ości słow iańskiej (w liczbie tej 5.039 Polaków ) i 664.168 Niemców. Żyw ioł niem iecki w ięc w bardzo znacznej je s t m niejszo­

ści, co je d n a k zew nętrzny ch a ra k te r Morawii nie zaw sze uw ydatnia. Z d a rz a się nierzadko, że m ia­

sta i m iasteczka z ogrom ną w iększością czeską m a ją pow ierzchow ność do tego stopnia niem iecką, że przez obcych przybyszów n a pierw szy rzu t oka u w ażane być m ogą za niem ieckie. Dopiero o b ej­

rzaw szy się d o k ła d n ie j, zbad aw szy rzecz gru n to ­

(9)

w n ie j, a nie poprzestając n a spożyciu obiadu na stacyi kolei żelaznej, w idzi się, że m iasto lub m ia ­ steczko owo w gruncie rzeczy je s t j a k najkom - pletniej czeskie. J e s t czasam i nie do uw ierzenia, że literaln ie tylko k i l k u ludzi n ad a je m iejscow o­

ści n a zew nątrz ch ara k ter, k tó ry je s t w w ysokim stopniu n ien atu raln y , a zatem sztuczny. Czujesz mimo w oli, że w tem m oraw skiem pow ietrzu dzieje się coś, co nie je s t w p orządku i co ludność, do­

chodzącą coraz więcej do św iadom ości narodow ej, niepokoi i drażni. Rzecz naturalna. P a k tu tego, b iją ­ cego ja sk ra w o w oczy, trudno nie uw ażać i trudno będzie przejść n ad nim do p o rz ąd k u dziennego.

Bo trzeb a w iedzieć, że lud czeski n a M orawii je st nadzw yczaj zachow aw czy; on nie je s t ta k g o ­ rączkow ym , ja k lud w C zec h a c h , lecz w szystko, co się zow ie s w o jsk o śc ią , głęboko tk w i w jeg o duszy. U nas, w C zechach, żyło się zaw sze z w y­

siłkiem i w naprężeniu, w spraw ach politycznych i narodow ych byliśm y zaw sze z b rz e g u ; u nich ja k o ś było spokojniej. Do dziś d n ia biją u n a s w szystkie fale życia m ocniejJi nam iętniej. A le zabierało nam też to życie gorączkow e i treść k rw i naszej.

Rów nież pod w zględem etnograficznym je s t lud m oraw ski więcej konserw atyw nym , aniżeli lud w Czechach. Z w yczaje ludow e, śpiew ludow y, ubiory ludow e, słow em ca ła k u ltu ra ludow a m niej n a M orawii je s t d o tk n ię tą w pływ am i now ożytne- mi, aniżeli w Czechach. My w kró lestw ie śpiew u iudow ego niezadługo uczyć się b ędziem y tylko z nut, a ubiory oglądać będziem y tylko w m u­

(10)

z e a c h ; n a M orawie dotąd nietrudno o miłe śp iew ­ ki ludow e i pstro od w stążek i w yszyw ań w sp a­

n iały ch ubiorów...

N iektóre okolice m oraw skie m ają sw oje w y­

bitne cechy, cieszące się rozgłosem naw et w d a l­

szych stronach. T a k ja k w Polsce ro zróżniają K rakow iaków , M azurów, K ujaw iaków , Sandom ie- rzan i t. d., ta k my n a M orawie m am y naszych H o r a k ó w , H a n a k ó w , S ł o w a k ó w , W a ł a ­ c h ó w . Co za pyszne typy, co za piękne k o b iety ! H o r a k o w i e , osiedli w północnej i północno-za­

chodniej okolicy B ern a i Ołomuńca, ja k o te ż w z a ­ chodniej okolicy Znojm u, odzn aczają się p ra c o ­ w itością, czystością i znaczną in te lig e n c y ą ; H a - n a k o w i e , osiedli na t. zw. H a n e (kraj m iędzy m iastem L itoyel a K rom ieryżem i dalej), o d zn a­

czają się dow cipem , w esołością i uprzejm ością.

Okolice przez nich zam ieszkałe są nadzw yczaj b ogate i dobrobyt tam taki, że w innych o koli­

cach zw ykle się m ó w i: „Ba, żeby nam ta k było dobrze, ja k H a n a k o m !“ S ł o w a c y , zam ieszkali we w schodniej części M orawii, są ludkiem dobro­

dusznym , tęgim , przytem je d n a k łatw o d a ją się unosić w pływ om uczuciowym . W a l a c h o w i e w końcu sied zą w g órzystych okolicach Nowego Jiczy n a, są dobroduszni, praw i i przytem s ta te ­ czni. Mowa ich je s t niejako przejściem z ję z y k a czeskiego do polskiego, n aw et i ubiór ich p rz y ­ pom ina częściowo strony polskie.

Z aznaczyć tu w y p ad a m im ochodem , że w mo- w ieM oraw ian rozróżnić m ożna k ilk a d yalektów , rozu­

(11)

mie się dyalektów ję z y k a czeskiego. N iem a więc j ę ­ z y k a m oraw skiego, tylko są d y alek ty m oraw skie.

Jesteśm y jed n em i tem sam em w pełnem zna czeniu tego słow a. A je d n a k , mimo to że n a tu ­ ra ln a solidarność m iędzy Czechami i M oraw iaka- mi zaw sze tk w iła w głębi u naszego ludu, p rz e ­ cież b y w ały daw niej okoliczności, które pow odo­

w ały pew ne w zajem ne obg ad y w an ia. W g ru n cie rzeczy nigdy to nie było nic innego, ja k nie- zaw sze w łaściw e przy w y k n ien ie do w zajem nej k ry ty k i sp o łe c z e ń sk ie j, ja k ie j ślad y znalazłem tak że i pom iędzy różnem i dzielnicam i Polski.

Nie przeszkadzało to n atu raln ie nigdy, ażeby p rzy każdej sposobności jedność n asz a n a jz u p e ł­

niejsza św ietnie się m anifestow ała. W spaniale o k a ­ zało się to tysiąc razy, szczególnie też przy sposobno­

ści otw arcia teatru narodow ego i podczas w ystaw y jubileuszow ej w Pradze, gdy z najodleglejszych stron M orawii n a w e t prosty lud całem i pociągam i do sto ­ licy naszej spieszył. N ik t nie opisze, z ja k im za­

pałem się tu w itano i z jak iem i w rażeniam i ludek ztąd do swoich m oraw skich w iosek w racał.

G dybym w rem iniscencyach historycznych chciał sięg ać w stecz, m usiałbym n atu raln ie podnieść, że na fatalnej Białej Górze roku 1620 M oraw ianie do ostatniej chwili w ytrw ali n a placu boju.

A my w k ró le stw ie? Mój Boże! Jeżeli się pali na M orawie ja k a strzecha, to m am y ta k ie u czu ­ cie, ja k b y się p aliła n ad w łasn ą głow ą. Rzecz to naturalna.

---

(12)

(Berno morawskie. — Dawniej i teraz. — Remini- scencye na Szpilbergu. — Polacy. — Berno jako sto­

lica kraju i jako miasto prowincyonalne. — Stano­

wisko i poczucie narodowe mieszkańców).

L a t tem u k ilk a n a śc ie — pam iętam bardzo do­

brze — przy jeżd żając pierw szy raz do B erna, n ie ­ zm iernie ucieszyłem n a dw orcu kolei p a try o ty - cznego stró ż a , przem aw iając do niego po czesku.

S k arży ł się w tedy ten dobroduszny siw y człowiek, że z w y jątk iem lu d u , rzad k o kto odzyw a się do niego po czesku. „W szystko po niem iecku — m ó­

w ił stróż — po niem iecku m ów ią i c i , którzy po­

w inni m ówić po czesk u .“

W tedy Berno robiło n a m nie w rażenie n a d z w y ­ czaj przykre. W hotelu dogad ać się nie mógłem po c z esk u , bo nikogo tam nie b y ło , coby um iał lub chciał m ów ić, w restau racy i i k aw iarni d o g a ­ dałem się tylko z biedą. N a zew nątrz miało m ia­

sto w y g ląd praw ie całkiem n ie m ie c k i, n apisy cze­

sk ie n a szyldach bez w ielkiej trudności było mo­

żna zliczyć praw ie n a palcach. B łądziłem w tedy dzień czy dw a po ulicach B erna i P an u Bogu dzię-

(13)

kow alem za każde czeskie ech o , k tó re do mnie z ust przechodniów dochodziło. Lepiej ubrani lu ­ dzie rozm aw iali m iędzy sobą praw ie w yłącznie po niem iecku. T a k mi się przynajm niej w ydaw ało.

Nie m ając w tedy w B ernie żadnych osobistych znajom ości, uciekałem z m iasta w n ajw yższym stopniu niezadow olony i rozgoryczony naw et.

T a k więc w y g ląd ała stolica M oraw ii? T a k je st, ta k się p rzed staw iała na pierw szy rzut o k a czło­

w iek o w i, k tó ry nie m iał sposobności zetk n ąć się bliżej z je j ludnością w je j życiu domowem. I p ó ­ źniej jeszcze nieraz s ły s z a łe m , ja k mówiono o B er­

nie w sposób p o tw ierd zający m oje w rażenie.

W obec tego sp o tk ała m nie tern w ięk sza pocie­

cha w bieżącym ro k u , gdy po tylu latac h pono­

w nie w stąpiłem do B erna. Z am ierzałem zatrzym ać się tam tylko godzin p a rę , chciałem następnym pociągiem ruszyć d a le j, a zostałem w brew ocze­

kiw aniu trzy dni , co zupełnie w y starcza do dosyć szczegółow ego poznania m iasta.

W iele rzeczy się tam zm ien iło , niem a co m ó­

wić. Tym razem ju ż żaden stróż n a dworcu kolei nie sk a rż y ł się p rzed em n ą, a i szyldów czeskich n ad sklepam i znalazłem niem ało, w k ażdym r a ­ zie niezrów nanie w ięcej, niż przed laty k ilkunastu.

Do tego — dźw ięki mow y czeskiej dochodziły do m nie ze w szystkich stron. R ozm aw iali po czesku nie- tylko robotnicy w bluzach i dziew częta w chustkach n a g łow ach, ale tak że panow ie i eleg an ck ie p anie.

W ięc z ochotą puściłem się n a w ędrów kę. N a ­ przód w padłem do k sięg arn i p. B arw icza sp y tać

(14)

s ię , czy niem a przew odnika czeskiego po Bernie.

„A ja k ż e ! — b rzm iaia odpow iedź. — W łaśnie w y­

szły dw a św ieże.“ P rzy tej sposobności zgłosił się do m nie m łody je d en p a try o ta , k tó ry znając m nie z P rag i i w róciw szy przed niedaw nym cza­

sem z w ycieczki do W arszaw y — łask aw ie mi zaproponow ał sw oje u słu g i, ja k o przew odnik po B e rn ie , co z praw dziw ą przyjąłem w dzięcznością.

W ięc w yszliśm y, nie tracąc cz a su , n a miasto.

Od czego z acz ąć? N a S zp ilb erg ! W szak i wam P o ­ lakom nie je s t to m iejsce n iezn an e, m usiał n ie ­ jed en z w as o niem przynajm niej słyszeć z opo­

w iadań. P rzecież w kazam atach S zpilbergu, w zno­

szącego się tuż n ad m iastem , w yryw ało się tyle w estchnień z przygnębionych piersi polskich!

Z historyi powiem tylko tyle, że Szpilberg był w X I i X II w ieku siedzibą k sią ż ą t berneńskich, później m argrabiów m oraw skich. Potem przez d łu ­ gie la ta rządzili tam burgrafow ie i kasztelanow ie, i zam ek sam bronił się znakom icie nieraz p rze­

ciw H u sy to m , Szw edom i P ru sak o m . Od 1740 do 1855 r. S zpilberg był państw ow em w ięzieniem i 0 k azam atach jeg o do dziś d n ia mówi się ze zgrozą. Prócz innych pokutow ał tam baron T re u k 1 w łoski poeta Silvio Pellico (1822— 1830). Z P o ­ laków siedziało tam skazan y ch na tw ierdzę m nó­

stw o politycznych przestępców , zw łaszcza w ciągu la t 1836— 1848. C z a p l i c k i w sw oich „ P am ię­

tn ik ach w ięźnia sta n u “ (w ydanie drugie w K ra­

kow ie 1872 r.) szczegółowo opisuje pobyt w G raj- górze czyli H radczym k o p cu , zam ieszcza też tam

(15)

spis w szystkich Polaków , sk azan y ch n a w ięzienie na Szpilbergu. A utor ze szczególną w dzięcznością w spom ina też o M o raw ian k ac h , k tóre ów czesnym w ięźniom „ulgę niosły z rz a d k ą w ytrw ałością i praw dziw em pośw ięceniem .11

I oto, co się dziś zrobiło z tych ponurych m iejsc?

D zięk i M onarsze, który w roku 1862 S zpilberg m iastu ofiarował, zm ienił on się staran iem en e r­

gicznego burm istrza d ’ E lv e rta, w w spaniały park.

N ietylko tam przyjem ne spacery, ale i w idoki na m iasto i dalsze okolice, o których ci przew odnik powie, że są, z m ałem i tylko w yjątkam i, osiadłe ludem czeskim .

M ając ztąd u stóp naszych całe m iasto, m ożem y k ilk a ogólnych słów pow iedzieć o niem.

Berno, mimo tego, com o niem pow yżej p o w ie­

dział, nie je s t wcale ideałem m iast czeskich. Do tego jeszcze b a rd z o , bardzo daleko. W edług ostatniego spisu ludności, m a Berno w r a z z w o j ­ s k i e m 94,753 m ieszkańców , w której to liczbie narachow ano około 30,000 Czechów. Ale m ów ią ogólnie, że je st Czechów daleko w ię c e j, czemu nie w ierzyć niem a żadnej przyczyny. Lecz i cyfra 30,000, w m ieście stosunkow o niew ielkiem , w cale nie je s t podrzędna. Skoro w o statn im czasie tyle narobiono h ałasu z je d n o -ję z y k o w y m i, to je st czeskimi napisam i ulic w P ra d z e , gdzie je s t Niemców tylko 1 2 % ; nadm ieniam d la c h a ra k te ry ­ sty k i stosunków tutejszych, a zw łaszcza dla c h a ­ ra k te ry sty k i ratu sza w Bernie, że w tej stolicy m oraw skiego k ra ju w idzim y tylko tabliczki w y ­

(16)

łącznie niem ieckie. T em bardziej to ciekaw e, że jeszcze przed niew ielu laty były n a ulicach ber­

n eńskich tab liczk i niem iecko - czeskie, z których n apisy czeskie usunięto dopiero niebardzo daw no.

J e d n ę ta k ą niem iecko - c zesk ą tabliczkę n aw et jeszcze w idziałem podczas pobytu m ego w B er­

nie — zostaw iono ją, niby ja k o p am iątkę.

Nic zapew ne d ziw n eg o , że o g ląd ając Berno, zw racałem uw agę przedew szystkiem n a rzeczy czeskie. Co Czesi w B ernie p o siad ają, zaw dzię­

czają w yłącznie sobie i system atycznej swej pracy.

M ają w praw dzie niew iele, b ra k u je im dużo, e le ­ m ent niem iecki n a całej linii gó rą, ale co m ają, to je s t zachęcający dorobek idealnych dążności i system atycznej pracy. I w B ernie m ożna się p rzekonać, ja k Czesi um ieją się praktycznie brać do sw oich rzeczy, n aw et w śród najtrudniejszych okoliczności, ja k system atycznie d ą żą do św iado­

m ego celu. O co im ch o d zi? O nic innego, ja k by stw orzyć sobie w zniem czonem m ieście poste­

ru n k i sw ego bytu, założyć fu n dam enta swej egzy- stencyi, zbudow ane nie na piasku. O gólnie b io rą c , B erno pod w zględem narodow ym czeskim do dziś d n ia jeszcze niezm iernie dużo pozostaw ia do ż y ­ czenia, lecz w szczegółach p rzed staw ia wiele z j a ­ w isk m iłych i pięknych.

Z o staw iając n a boku niesnaski czesko-niem ieckie i stosunki u nas zaw sze jed n ak o w o n iep rzy jem n e i przy k re, trzeb a przyznać, że B e rn o je s t m iastem porządnem , a przytem bogatem . N ie je st to stolica w pełnem znaczeniu tego słow a, bo stolicą ziem

(17)

korony św iętego W acław a je s t zaw sze je d n a , m a­

je sta ty c z n a P rag a, ale je s t to pow ażne centrum ad m iuistracyi k raju , prow incyi. B erno m a k ilk a p ięk n y ch ulic, cechy naw et poniekąd wielko-m iej- sk iej, ma mnóstwo domów, podobnych do pałaców , m a 11 kościołów katolickich, 10 kaplic, 9 klasztorów , 1 kościół ew angelicki, synagogę, m a prócz innych szkół niem ieckie szkoły techniczne, sem inaryum czeskie i niem ieckie w yższe gim nazyum , m a k ilk a szkól fachow ych, m a p iękne muzeum , p ięk n y te­

a tr n ie m ie c k i, m a instytucye h u m a n ita rn e , ma mnóstwo olbrzym ich f a b ry k , z któ ry ch tow ary rozchodzą się n a cały św iat, m a sw oją p rasę, m a bardzo bog aty ch lu d z i, m a też uczonych, zw łaszcza czesk ich , m a jeszcze to i ow o, czem się pochlubić m oże, ale stolicą k ra ju ta k , jak nią je s t P ra g a i w tern znaczeniu, nie jest. — Mówiono k ied y ś naw et o tem, czy w tym w z g lę ­ dzie O łom uniec niem a pozycyi w ygodniejszej. To pew na, że w B ernie nie bije puls M orawii ta k , ja k bije w P rad ze puls całego czeskiego n arodu.

Berno je s t m iastem przem yslow em i nudziłoby niezaw odnie strasznie, gdy b y w niem nie było ciekaw ych objaw ów kulturnych d ążeń czeskich, m ających szeroką podstaw ę w łonie całego k ra ju . J a k o m iasto niem ieckie należałoby B erno n ie z a ­ wodnie do najpow szedniejszych m iast n a św iecie, każde prow incyonalne m ałe m iasto w państw ie niem ieckiem m ogłoby z niem k o n kurow ać. Bo k o ­ niec końców niem a tu d la żyw iołu niem ieckiego n a t u r a l n e g o gru n tu do odznaczenia się. Czy

(18)

nie je s t ch arak tery sty czn e, że ta k w sp an iały te a tr niem iecki w B ernie ciągle i n ieustannie tonie w kłopotach i d eficytach? W ątp ię bardzo, żeby się k tó ry praw dziw y Niem iec m ógł zapalić dla niem ieckości B erna, bo ona niem a tych p ie rw ia st­

ków, k tó re stan o w ią treść rzeczyw istej sw ojsko- ści. U sposobienie N iem ców w naszych m iastach w w ielu w zględach przypom ina mi usposobienie Niemców w niektórych zniem czonych m iastach w P oznańskiem i w P rusiech Zachodnich. J e s t to dziw na rzecz i w arto zauw ażyć, że ta k i N iem iec, o siadły np. od w ieków k ilk u w Prusiech Z ach o ­ dnich, n igdy nie poczuwa ta k ieg o ciepłego i g o ­ rącego pociągu do tej ziem i, ja k nasz człow iek.

Ileż to razy słyszałem tak ich Niemców, o b g ad u ­ ją c y c h sw oje ta k zw ane „w łasne g n ia z d a ,” zn aj­

dujące się n a gruncie sło w ia ń sk im , ileż razy s ły ­ szałem ich, ja k się sk arży li n a nędzotę m iejsco­

wości, w których się naw et sam i urodzili. Inaczej zupełnie nasz człow iek. On m a ta k ie ciepłe i go­

rące przyw iązanie do tej ziem i, ja k ie w zbudza tylko głębokie poczucie odw iecznej sw ojskości. D ucha Niemców m iędzy nam i osiadłych nie podtrzym uje m i­

łość w ielka i w sp an iała do rodzim ej ziemi, gdzie dla każdego kam ien ia i każdego k w ia tk a m a się pew ne uczucie i przyw iązanie uczuciowe — ale tylko idea polityczna i w zględy z nią połączone.

N asze przyw iązanie, to poezya i jednocześnie w y­

nik n aturalnych okoliczności dziejow ych i geo g ra­

ficznych ; ich przyw iązanie — to proza, połączona z cnotam i nieraz areyniepoetycznem i.

(19)

P N ie trze b a się tem u dziwić. Bo nasz Niemiec, ja k w yjedzie za bram ę ta k ie g o „sw ego" m iasta, odrazu odczuw a się kom pletnie n a obczyźnie. T e czeskie w ioski na M orawach, otaczające n ieraz n a j­

bardziej zniem czone m iasta, ta k sam o ja k te p o l­

skie w ioski kolo zniem czonych m ia st w P rusiecb Z achodnich, to przecież nie niem iecka ojczyzna i nie niem ieckie pow ietrze, któreby m ożna było opiew ać niem ieckiem i... po e zy am i?!

Z daje mi się, że n in iejsza m oja k a lk u la c y a nie je st chybiona. Pochlebiam sobie naw et, że trafię wam do p rzekonania. Z resztą darujcie, żem się obszerniej ro zg ad ał n a tem at, k tó ry koniec k o ń ­ ców i w as, ze w zględu n a podobieństw o stosun­

ków w niektórych okolicach polskich, choć po­

n iek ąd zainteresow ać m oże.

Rozum ie się sam o przez się, że przez to, co tu w ypow iedziałem , w cale się nie w ypieram u z n a ­ nia, ja k ie m am dla istotnych zalet i cnót społe­

czeństw a niem ieckiego, ja k o takiego.

A le czas ju ż pożegnać S zpilberg. Czas iść te ­ raz do pysznego dom u berneńskiej B esedy, gdzie niew ątpliw ie się sp o tk am y ze śm ietan k ą m iejsco­

w ego społeczeństw a czeskiego.

(20)

(W domu „Czeskiej Besedy" w Bernie. — Ł ad skład. —- Organiczny porządek. — Dziennikarstwo i literatura. — „Matica Morawska." — Towarzy­

stwo św. Cyryla i Metodego. — Biblioteki. — Szkoła dla pań „V esna“).

O sobliw ością Berna je st dom „Czeskiej B esed y .“

W ytw orny to g m a c h , w ybudow any 1872 roku n a ­ kładem k ilk u set tysięcy guldenów . Z niego też w yniósłem najprzyjem niejsze B erna w spom nienia, a zarazem w iarę i p rz e k o n a n ie , że czeski żywioł w tem m ieście nie najgorzej je s t zorganizow any.

P rzy d ałb y się gm ach tak i sam ej P ra d z e , gdyż p ra s k a B eseda m ieszczańska pod niejednym w zglę­

dem nie w y trzy m a porów nania z punktem zbor­

nym Czechów m oraw skich w Bernie. Przy z a k ła ­ daniu „domów narodow ych0 w arto brać p rzykład z B erna.

P ięk n e to i m iłe centrum tow arzyskie i um y­

sło w e ; przedew szystkiem godne społeczeństw a, k tó re n ietylko m a sw oje potrzeby, lecz i rad zić sobie umie. J e s t to in sty tu cy a w najw yższym stopniu sy m p a ty c z n a , już dlateg o sam ego, że

(21)

je s t rzetelnem św iadectw em organicznego p o rz ą d ­ k u . — Z a k ład ten im ponuje k a ż d e m u , a życie w nim daje bardzo k orzystne pojęcie o pew nych przynajm niej stronach stosunków Czechów bern eń ­ skich.

W chodzisz, w ydaje ci s ię , że gm ach oddano n a użytek publiczny dopiero w c z o ra j, nie przed 2 0 laty . W szędzie ład i s k ła d , w szędzie czysto i p o rzą d n ie, nigdzie odrapanych ścian lub innych o zn ak z a n ie d b a n ia, które podróżującego po sło­

w iańskich krajach ta k często rażą. Chodzisz tu po białych schodach i dobrze oczyszczonych k o ­ biercach. N iem a w praw dzie p rzep y c h u , m a rm u ro ­ wych filarów, ale je s t kom fort m ieszczański.

Co się mieści w tym g m ach u ? W sz y stk o , co je s t potrzebne w takiem m iejscu zebrań. J e s t prze- dew szystkiem o b sz e rn a , eleg an ck a s a l a , po cze­

sk u „ d v o ra n a ,“ gdzie o d b y w a ją się św ietne k o n ­ certy, odczyty, z e b ra n ia , bale i t. d. D aw niej, do-

*póki w B ernie nie było osobnego czeskiego teatru , w tej sali i m uza d ram aty czn a m iała sw oje g o ­ ścinne schronienie. Również na piętrze z n a jd u ją się pokoje „cztenarskeho sp o lk u “ (czytelnia), gdzie rozłożone są do użytku praw ie w szystkie pism a czeskie i niejedno zagraniczne słow iańskie. N a parterze zn ajduje się sala „S okoła" berneńskiego z g ard ero b am i, dalej re d ak cy e politycznych d zien ­ n ik ó w : M o ra w skiej O rlicy, w ychodzącej ju ż od 30 lat i I ila s u , w ychodzącego od 4 4 la t; lo k ale

„akcyjnej d ru k arn i m o raw sk iej1' i „katolicko-poli- tycznej Je d n o ty ." W końcu należy się w zm ian k a

(22)

eleganckim lokalom restau racy jn y m i ogródkow i, przyczem nie w aham się podnieść, że d a ją tam pić i jeść bardzo porządnie, co mimo najpoetyczniejszego usposobienia człow ieka nie je s t rzeczą obojętną i p o d rzę d n ą w punktach zbornych tego rodzaju.

S łow em , dom B esedy robi w rażenie bardzo do­

b re , sp ełn ia on zad an ie sw oje znakom icie. Dobrze tam w szystkim gościom , bo są u siebie i czują się u siebie.

Stw orzenie tak ieg o domu było d la Czechów berneńskich istotną koniecznością i je s t praw dzi- wem dla nich dobrodziejstw em . Nic w ięc d ziw ne­

g o , że schodzą i zb ierają się tam w szyscy: Sta- roczesi i M łodoczesi, w yżsi i niżsi urzędnicy, p r o ­ fesorow ie, redaktorow ie, literaci, m ieszczanie, p rz e ­ m ysłow cy, n aw et i w ojskow i. N ierzadko zjaw i się tam też c h a ra k tery sty czn a ja k a postać z prowin- cyi. Mówiono mi w reszcie, że j a k się chce zoba­

czyć ład n e panie m o raw sk ie, to trzeb a iść na k o n ­ cert lub zebranie do B esedy. T o , co sam w idzia­

łem , potw ierdza to zdanie.

N adm ieniłem w y ż e j, że w domu B esedy m iesz­

czą się red ak cy e dwóch dzienników politycznych i że zbiera się tam rów nież św iat literacki. W szak chlubić się on może takim i uczonym i, ja k archiw aryusz W in­

centy B randl i F ran cisz ek Bartosz, o których p ra ­ cach nieraz pochlebne w zm ianki czytałem też w p i­

sm ach polskich. N iestety nie tu m iejsce na szcze­

gółow y rozbiór działalności uczonych i p isa rz y ; m ogę tylko k ilk u ogólnem i słow y w sk az ać na nie­

k tó re objaw y ruchu literack ieg o n a M orawach.

(23)

Prócz pism politycznych w ychodzą w tym k raju aż cztery pism a l i t e r a c k i e (!), m ianow icie:

H lid k a lite r a m i (pod re d a k c y ą d y re k to ra p ap ie­

skiej d ru k arn i w B ernie), Obzor (red X. Wl.

S tastnyj, L ite r a m i L is ty (red. F r. D loubyJ i N iv a (red. D r R ypacek). C iekaw ą cechą pism literackich, n a M oraw ach w ychodzących, je st, że ze szczegól­

n ą ochotą u p ra w ia ją k ry ty k ę , o której w arto b ę­

dzie n ap isać kied y ś słów p a rę osobno.

Z naukow ych pism należy w ym ienić k w a rta ln ik Casopis m atice MoravsJce, k tó ry pow ołany został do życia przez B ran d la i B artosza. Co do „M aticy M oraw skiej11 podnoszę, że in stytucyi tej zaw d zię­

cza literatu ra czeska cały szereg pow ażnych i spe- cyalnyeb publikacyj m oraw skich n. p . : B a r t o s z a M o ra vska dialektologie i N a r o d n i p isn ę m orauske B r a n d l a : Ż y c io r y s y P a w ia J ó z e fa S a fa r ik a K a ro la J a r-E rb e n a i J ó z e fa D obrow skiego, L is ty K a ro la z Ż e r ot m a \ D f t d i k a : D zieje M o ra w ii M a t z e n a u e r a : S ło w n ik obcych słów w ję z y k a c h sło w ia ń skic h itd. S taraniem „M aticy M oraw skiej11 w yszła też obszerna antologia poezyi słow iańskiej w tłum aczeniach czeskich, zestaw iona przez F r W ym azała, w której dział polski bardzo pow ażnie je s t przedstaw ionym .

W ielce rozpow szechnione są zw łaszcza w y d aw ­ nictw a drugiej instytucyi m o ra w s k ie j: „D edictyi sv. C yrylla a M ethodeje," k tó ra w y d aje k siążk i relig ijn e i inne dla n a u k i i zabaw y. Św ietne opow iadania K osm aka pod ty tu łem : K u k a tk o , ro z­

pow szechniono w 43.000 egzem plarzy.

(24)

Prócz tego wychodzi w B ernie i n a Morawach k ilk a pism fachow ych, a tak że i po za Bernem zn a jd u ją się d rukarnie, ja k w Ołomuńcu, K rom ie- ryżu, T elczu i t. d., z których n a św iatło dzienne w ychodzi n iejed n a k siążk a czeska. Ż e i czeska książ k a, w Czechach drukow ana, m a na M oraw ach pokup, rozum ie się sam o przez się.

Do tego dodać w ypada, że Berno m a k ilk a bi­

bliotek wcale nieubogich, w których tu i owdzie w ypożyczyć sobie można naw et i k siążk i polskie, zw łaszcza dzieła M ickiewicza, K rasiń sk ieg o , S ło­

w ackiego, B rodzińskiego, K raszew skiego.

P rzy tej sposobności zaznaczyć muszę, że sp o ­ łeczeństw o m oraw skie żywo się interesuje sp ra ­ wami sło w ia ń sk ie m i; mnóstwo tam ludzi, co s ta ­ ra ją się poznać inne ję z y k i słow iańskie, zw łaszcza polski. N ietrudno spotkać się tam z ludźmi, co m ają bardzo dobre pojęcie o polskiej literaturze, z k tó rą się zazn ajam iają bądź z tłum aczeń, bądź z oryginałów . Co do poglądów M orawian na sp ra­

w y słow iańskie, mógłbym fu pow tórzyć to, com pow iedział w „L istach o społeczeństw ie c zesk iem .u Nie zgodzisz się czasam i z ich poglądam i i p o ję­

ciam i, lecz nie odm ów isz im dobrej w iary. Z resztą rozum ie się sam o przez się, że nie w ypada brać na k arb ogółu objaw ów , k tóre koniec końcem nic, albo bardzo m ało m ają do czynienia z ogółem.

W śród inteligencyi kobiecego św iata m oraw skiego nietrudno znaleść dzielne p a try o tk i, gorąco p rz y ­ w iązane do k raju i spraw y narodow ej. P ięknym , pow iedziałbym w spaniałym tego objaw em , jest

(25)

T ow arzystw o czeskich pań „V esna“ w Bernie. J e s t to przedsięw zięcie pryw atne, k tóre rozwój sw ój, ja k w iele innych instytucyj w Czechach i na M o­

raw ie, zaw dzięcza inicy aty w ie i szlachetnej g o rli­

wości jednostek.

' Otóż „V esn a“ założona 1870 ro k u , m iała p ie r­

w otnie być T ow arzystw em śpiew ackiem , łecz już dw a la ta później zm ieniła się w T ow arzystw o w ro ­ dzaju szkoły, gdzie odbyw ały się przedew szystkiem w y k ład y ję z y k a czeskiego. Jednocześnie u rz ą d z a ­ no o d c z y ty , m ianow icie cykl z dziejów czeskich i z zakresu p edagogii. Z arazem urządzono czy tel­

nię dla pań, co dało pobudkę do założenia szk o ­ ły literacko d eklam acyjnej. In sty tu cy a ro zw ijając się nieustannie, p rzy b rała 1886 roku tytuł „Źen- sk y vzdelóvacl a vyrobnł spolek V esn a“ i sz e r­

szym jej celem stało s ię : kształcić i w ychow yw ać d o rastające czeskie dziew częta. T em u celowi po­

św ięcił cały szereg pow ażnych osób sw oją p racę i siły darm o. Rychło „V esna“ b e rn eń sk a uzupeł n iła swój program , w stępując w ślad y w ybornego

„spolku w yrobniho11 w P ra d ze i sta ła się przez to kom pletną p rak ty czn ą szkołą d la kobiet cze­

skich n a M orawach. Obecnie m a „V esn a“ w łasny gm ach, dzięki głów nie pani Julii K usej, k tó ra na cele „V esn y “ ofiarow ała 20 tysięcy złr. P ro te k to ­ rem szkoły je s t w zm iankow any ju ż uczony F r.

B artosz, dyrektorem F r. M areś, grono nauczycieli doszło do liczby 18 m ężczyzn i kobiet, słuchaczek było w zeszłym roku razem 314.

(26)

Nic w ięc dziw nego, źe oglądałem gm ach „Ve- s n y “ w ulicy Udolni Nr 8-m y z w ielką pociechą.

W szystko tam p orządne i piękne. N iem a w ątp li­

wości, że zasłużona ta instytucya, ty le sym paty­

czna zara z na pierw szy rzut oka, wielce się z a ­ służy ogólnej spraw ie narodow ej n a Morawach.

W ychow anki n ap a ja n e tam duchem zdrow ym i m oralnym pod w zględem narodow ym , kształcone sum iennie w k ieru n k u w szystkich zadań życia, w ychodzą ztam tąd z ideałam i szlachetnym i kwali- fik acy ą p ra k ty c z n ą . N aw iasem dodam tylko, że św ietne w yszyw ania ludowe m oraw skie, o których n a sw ojem m iejscu nie om ieszkam pow iedzieć słów k ilk a , w szkole tej ja k najodpow iedniejsze z n a jd u ją uw zględnienie. Podziw iałem szkolne w y ­ sz y w a n ia , robione podług wzorów motywów lu ­ dow ych.

Cóż jeszcze pow iedzieć o B ernie ? Ma ono i swój te a tr czeski, skrom ny, lecz je s t on tylko ty m c za­

sow ym . B ędzie z czasem i lepszy. T ru p a artystów d ram atycznych n ie z ła ; w zimie d a ją p rzed staw ie­

n ia w B ernie, w lecie jeżd żą po prow incyi, z nie- m ałem pow odzeniem d a ją przedstaw ienia g o ścin ­ ne w m niejszych m iastach. W ięc m anipulacya m niej więcej ta k a , ja k w tea trze poznańskim . T ru p a tu te jsza zazn ajam ia nieraz publiczność m o­

ra w sk ą z sztukam i polskich autorów .

Ale pilno mi już przejść do Ołom uńca, sław n e­

g o O łom uńca!

(27)

(Ołomuniec. — Drobiazgi historyczne. — Stosunki z Polską. — Okolica czeska i jej wpływ na miasta.

Paralela. — Wystawa przemysłowa w Ołomuńcu. — N środni dom. •—■ D r Żaczek. — Inne wybitne oso­

bistości. — F ak u ltet teologiczny i jego frekwencya.

Arcypasterz i arcybiskupstwo. — Wspomnienie o ś. p.

biskupie Jirsiku. — Kanonik hr. Potting i hr. d’Orsay.

Biskup Bauer. — Hradisko. — Józef Dobrowsky).

Z m iast m oraw skich n ajzaszczytniejsze w histo- ry i stanow isko zajm uje Ołomuniec. Ju ż w V II w.

w spom inany je s t ja k o o sada słow iańska. W 999 r.

Bolesław C hrobry zaw ojow ał kraj i m ia sto , a 1028 roku dostał się Ołom uniec napow rót pod berło czeskie i stał się odtąd praw ie jednocześnie punktem środkow ym w szelkiego ruchu um ysłowego n a M orawach. Sław ne biskupstw o założono 1063 roku (arcybiskupstw o d atu je się od 1778 r.). Roku 1241, po porażce T ataró w , m ianow ał król czeski W acław , Ołomuniec głów nem m iastem M oraw ; r. 1352 otrzym ało m iasto praw o m agdeburskie, a w dw ieście la t później uniw ersytet. Po w ojnie szw edzkiej m iasto u p ad ło ; 1640 roku liczyło ono

(28)

30.000 m ieszkańców , 1650 r. liczyło już tylko 6000 m ieszkańców . W tym czasie przeniesiono też sejm y krajow e do Berna. W 1848 roku ro z ­ strzy g a ły się losy ludów austryackich w Ołom uń­

c u , gdzie też przez pew ien czas rezydow ał te r a ­ źniejszy nasz m onarcha (do m arca 1849 r.).

Ju ż z tych skrom nych szczegółów historycznych w id a ć , że Ołom uniec w przeszłości odegrał b a r­

dzo pow ażną rolę i sła w a jeg o rozchodziła się d a ­ leko. F ig u ru je on naw et na jed n y m obrazie n ad grobam i k sią ż ą t Pom orskich, w Oliwie nad zatoką g d a ń s k ą , gdzie inny znów obraz przypom ina w dzięcznie hojność czeskiego i polskiego króla W acław a. Ale Ołomuniec w bardzo licznych i ro z­

m aitych był stosunkach z P o lsk ą i tutaj tylko n a ­ w iasem n ap o m k n ę, że w asz B artosz P aprocki z Paprockiej W oli (1539— 1614), który i starocze- skie piśm iennictw o obdarzył niejednem dziełem, w łaśnie w Ołomuńcu i jeg o okolicy przepędził niejeden dzień sw ego pracow itego żyw ota.

O łom uniec do dziś dnia godnie przypom ina sw oją p ię k n ą przeszłość, a jeżeli m iasto to nie je s t obe­

cnie na zew nątrz tyle c zesk ie, ja k b y m ożna p rzy ­ puszczać, w inne tem u znów te specyalnie m oraw ­ sk ie sto su n k i, o k tó ry c h , zdaje mi s ię , już p o ­ przednio uczyniłem w zm iankę. W edług ostatniego spisu lu d n o ści, m a Ołomuniec 19.323 m ieszk ań ­ ców, w tej liczbie oficyalnie zgłoszonych Czechów tylko 6.194 (i 471 Polaków ).

Stosunek w ięc dosyć n ie k o rz y stn y , tern b ar­

dziej , gdy się zw aży, że Niem cy olom unieccy to

(29)

są bogacze. W obec tego m ogłoby się w y d a ć , że sy tu acy a żywiołu czeskiego w takim Ołomuńcu bardzo je s t niew ygodna. J e s t ona niew ątpliw ie tr u ­ d n ą , lecz je st je d n a pom yślna okoliczność, k tóra pew ne m iasta m oraw skie w praw em znaczeniu tego słow a „ ra tu je .“ M ianowicie cała okolica Ołom uńca je s t z m ałem i w y jątk am i c z e sk ą , a co najw ięcej znaczy, okolica ta je s t b o g a ta , k ażd a w ioska w pobliżu Ołom uńca ta k w y g lą d a , ja k b y się s k ła ­ d ała nie z ch at w iejskich, lecz z dw orów . N a m i­

nach tych lu d z i, co z okolicy od ra n a do w ie­

czora przyjeżdżają do m iasta w powozach nieraz eleganckich, znać w pływ pow ietrza hanackiego.

Pow iedział mi ktoś dow cipnie, że Ołom uniec robi w rażenie niem ieckiego m iasta tylko w ieczo­

rem , g d y n a sp acer w ychodzą żydzi. Z a to w n ie ­ dziele i św ięta zalew a m iasto żyw ioł całkow icie c z e s k i, rów nież i w dniach targow ych. *)

Gdy w 1884 roku grom adnie jech aliśm y o g lą ­ dać K raków (było nas w tedy 1400 Czechów), z a ­ trzym aliśm y się po drodze w Ołomuńcu k ilk a g o ­ dzin. W ypadało odw iedzić kochanych Morawia-

*) I u was bywa tak czasami. Byłem na przykład trzy razy w Toruniu, zawsze w powszednie dni i zawsze mi wydawał się Toruń zatopionym w morzu niemieckiem. W tym roku wpadłem do Torunia przy­

padkiem w niedzielę, i nie mogłem poznać miasta, wszędzie brzmiał język polski, nawet w sklepach, a przy pomniku Kopernika było już ta k , że ani odejść się nie miało ochoty.

(30)

ków, o co sam i prosili. Pow itano nas tam z n ie ­ byw ałym zapałem , m iasto cale było na nogach, z okien p ad ał na pow itanie deszcz kw iatów . B y ­ łem w tedy zdum iony, bo Ołomuniec ta k nas p rzy ­ ją ł, ja k o b y tam w cale nie było Niemców. W ięc pytałem , co to zn a c z y ? A oto jed e n z m iejsco­

w ych patryotów p o w ied ział: „K iedy w itają w O ło­

m uńcu gości swoich Niem cy, to im nie pom aga n ik t, w ita tylko g a rs tk a m ieszkańców Ołomuńca, lecz g d y m y w itam y, to przyłącza się do nas jednom yślnie cała okolica." I ta k było rzeczyw i­

ś c ie ; ja k z ziemi w yrosły w tedy tłum y ludu, p rz y ­ jeżd żan o konno i powozam i, z kobietam i i dzieć­

mi. W ypadli form alnie, ja k K ozacy z koszów u k ra iń sk ich , ja k naw ałnica, ku w ielkiej naszej pociesze. P rzyjechaliśm y te d y do K rakow a w p o ­ dw ójnie dobrym hum orze.

B ędąc w zeszłym roku w Ołomuńcu, zauw aży­

łem n a rogach ulic ogrom ne p la k a ty w n ie m ie ­ ckim ję z y k u , zw iastujące, że w Ołomuńcu istnieje w tym roku prow incyonalna w y staw a przem ysło­

w a m iejscow a. Z achciało się Ołom uńczanom z ro ­ bić coś na sposób jubileuszow ej w y staw y w P r a ­ dze. Bardzo p ię k n a m yśl. Idąc n a plac w ystaw y (bo w szystko trzeba w idzieć), spotykam znajom ych.

„G dzie pan id z iesz? " O dpow iadam : „N a w y sta­

w ę !" „D aliśm y hasło nie chodzić, w ięc n ik t z nas Czechów nie pow inien iść!" brzm iała odpow iedź.

„A dlaczego daliście hasło ta k ie ? " — „Bo nadali w y staw ie c h a ra k te r w yłącznie niem iecki; przecież p a n w id z ia ł, że n a ulicach są p lak aty w yłącznie

(31)

n ie m ie c k ie ... N ie chcą w idocznie, żeby tam Czesi chodzili.“ — „To co in n eg o .41 — „Jeżeliby pan poszedł, staćby się m ogło, że ktoś zdenuncyuje w g a z e ta c h . . . Nam potrzeba k a r n o ś c i. . . “

Mimo to ogrom nie zaciekaw iła m nie w y staw a ołom uniecka (bo ju ż w tedy nosiłem się z m y ślą pisania niniejszych listów m oraw skich) i sądząc nadto, że w yjątkow e cele tłum aczą m n ie , postą­

piłem w brew karności narodow ej. P oszedłem ! A ra d byłem , bardzo rad, bo m iałem sposobność n a ­ ocznie się p rz ek o n a ć, n a ja k ic h nogach stoi G er­

m ania w Morawach. W y staw a niezła była, n a w y ­ staw ionych rzeczach zn ajd o w ała się niezaw odnie n iejedna k ro p elk a potu czeskiej pracy i um ieję­

tności — lecz reszta — s k a n d a l! Jeżeli w tej chwili n a w y staw ie prócz stróżów, kelnerów i t. p.

było osób dziesięć — to wiele. P u stk i ta k o k a z a ­ łe, że aż strach mnie brał. P raw d a, byłem w c z a ­ sie przedobiadow ym , ale w ytłum aczono mi, że ta k byw a przez całe dni z w y jątkiem cbwil, gdy p rz y ­ gry w a m uzyka. Szukałem człow ieka w celu po­

w zięcia pew nych inform acyj i znalazłem w końcu szczęśliw ie tak ieg o w osobie jed n e g o z n u d z ą ­ cych się niezm iernie w ystaw ców . B ył to Niem iec, przem ysłow iec, człow iek bardzo porządny i z d ro ­ wych poglądów , ja k ic h nie rzad k o przecież spo­

tk ać m ożna w społeczeństw ie niem ieckiem . W ięc rozgadałem się z nim. „Pow iedz mi p a n , co to znaczy, że tutaj są ta k ie pustki ? “ — „A to m asz pan ta k przez całe dni, i rzecz to n a tu ra ln a ; ani planów , ani katalogów po czesku nie d ru k o w ali,

(32)

w szystko tylko po niem iecku z ja w n ą tend en cy ą lekcew ażenia czeskiego elem en tu , więc nie dziw , że Czesi tu nie chodzą; nie chodzą z m iasta, tem m niej z prow incyi, k tó ra je d y n ie m ogłaby w y sta ­ wę z a p e łn iać, gdyż m iasto samo na takie p rzed ­ sięw zięcia je s t za m ale. G arść fanatyków nie r a ­ tuje n a s . . . „D as ist d a s U ngltick, dass m ann bei uns in eine jed e S chaubude P olitik und T endenz h i n e i n t r a g t . . Ni e m ógłem i nie m iałem ochoty przeczyć takiem u w yjaśnieniu rozsądnego Niemca.

Bądź co bądź to pew na, że zeszłoroczna w ystaw a ołom uniecka m ogła mieć niezrów nanie lepsze po­

w odzenie, g d y b y na niej obchodzono się z C zecha­

mi ta k przynajm niej, ja k obchodzono się na ju b i­

leuszow ej w ystaw ie w P rad ze z N iem cam i. Nie mieli w ted y Niem cy żadnej przyczyny skarżyć się na Czechów, dlatego też rozsądni Niem cy chętnie na w ystaw ę przychodzili.

N iem a ted y w ątpliw ości, że czeskie otoczenie zniem czonych naw et m iast m oraw skich m a ogro­

m ne znaczenie i to ta k dalece, że gdyby inteli- gen cy a czeska w m iastach naw et nie była nie w arta, w ioska nie daje upaść czeskiem u c h a ra k te ro ­ wi, bo ztam tąd płynie sok żyw otny, silny i zdrow y.

O bejrzaw szy w y sta w ę , pospieszyłem na obiad do N&rodniho dom u (ulica C zeska N r 21). Jestto in sty tu cy a zupełnie podobna do domu Besedy cze­

skiej w B ern ie, o którym w jednym z poprze­

dnich listów rozpisałem się obszerniej. Narodni dom w Ołomuńcu kosztow ał okrągło 400.000 złr.

podczas budow ania je g o panow ał ta k i zapał, że

(33)

dzielni H an acy m ateryał budow lany darm o p rz y ­ wozili na wozach, ozdobionych w ieńcam i i g irla n ­ dami. J a k w Bernie, tak i w Ołomuńcu je s t Dom NA- rodni okazałem centrum czeskiego życia. S a la z e ­ b rań i balow a pyszna. Na p a rte rz e zn ajd u ją się obszerne i eleg an ck ie lokale re sta u ra c y jn e i k a ­ w iarnia, gdzie g azet tyle, ja k w pierw szorzędnej k aw ia rn i w P radze. W ydaje ci się , że je ste ś tu w jak im lokalu w ielkiego m iasta. P rzy obiedzie naw et o m iejsce tru d n o , ruch i życie ja k n a dw orcu kolei przed odjazdem pociągu.

Nim czytelnika dalej w p ro w ad zę, m uszę p rz y ­ pom nieć, źe w łaśnie w Dom u NArodnim m ieszka Dr Żaczek, znany poseł cz e sk i, w yborny m ówca i znakom ity p atry o ta, wielce zasłużony około sp ra ­ w y czeskiej na M orawach, zw łaszcza w Ołomuńcu.

P ięk n a to postać; m iła atm osfera p an u je za je g o progam i. W Ołomuńcu przebyw a zresztą cały sz e ­ reg w ybitnych osobistości, znanych dobrze i szer­

szej publiczności czeskiej. T a k n a p rz y k ła d fam i­

lia J . W ankla, archeologa, znanego też i w K ra ­ kow ie i w spół-założyciela uw agi godnego „Pa- tryotycznego m uzeum ołom unieckiego"; czcigodny w ikaryusz i były poseł Ig. W u rm , kom pozytor N eszw ara, dostojny w ikaryusz H en ry k G eisler, prezes T ow arzystw a „Z ero tin “ i inni. Z kobiet wymienić należy dzielną p a try o tk ę p an ią Czerno- chową, k tó ra przez la t 30 e n erg iczn ą rę k ą się g a w narodow e spraw y czeskie. T a m tak że m ieszka pani M irosław a Puocbazkow a, re d a k to rk a sym pa­

(34)

tycznego pisma dla kobiet morawskich CzesJcd ho- spodynie i t. d.

Mówiłem na początku listu niniejszego, że Oło­

muniec był kiedyś też c. k. miastem uniwersyte- ckiem. J e s t niem po części dotąd, gdyż tam istnieje do dziś d n ia fakultet teologiczny (nie semina- ryum tylko, lecz fakultet). Należy do niego niejako d aw n a biblioteka uniw ersytecka (77.000 tomów), b ogata w cenne wielce rękopisy (2.500), białe kruki i inkunabuły (1.000). Ów fakultet teologi­

czny i frekw encya jego najjaskraw iej ilustruje to, com powiedział o ogólnych stosunkach narodowo ściowyeh na Morawach. W szystkich słuchaczów na fakultecie teologicznym w Ołomuńcu było w je- dnem z ostatnich lat razem 2 3 1 , z tych było Niemców 26 (!) — Czechów 206 (!) i Polaków 9.

Czegóż chcecie więcej ?

Ale teologia prowadzi n as wprost do pałacu n a j ­ dostojniejszego arcypasterza, którem u i ta k należy się pierwszeństwo, mówiąc o Ołomuńcu. W szak j e s t on następcą św. Metodego. Mniej więcej przed rokiem, po śmierci arcy b isk u p a księcia Fursten- berg a zaszedł w ołomunieckim pałacu arc y b isk u ­ pim niezwykły w yp ad ek . W brew wszelkim pogło­

skom i nadziejom w ybrano n a tron arcybiskupi k an o n ik a m ie jscow ego, D r a T eodora Kohna. — O grom na to była niespodzianka dla Morawian i dla Czechów. Zdarzeniem tem zajęła się i p rasa europejska. Bo syn właściciela skromniutkiego domu zajezdnego w nieznacznej wiosce moraw­

skiej nagle w yszedł n a d y g n itarza kościelnego

(35)

wielkiej powagi. Wieść o tem szla b łyskaw icą po całym kraju, mówiono o niej długo wszędzie. M o ­ żna sobie wystawić, j a k ie wrażenie r o b iło , g d y ojciec staruszek i m a tk a w ubiorze wieśniaczki przyjechali do Ołomuńca przywitać się z synem a r ­ cybiskupem. W tedy oczekiwał arcypasterz ro d z i­

ców swoich na dworcu kolei, pocałował ich w ręce i odwiózł w przepysznej karecie do rezydencyi swojej. Byli oni w tedy pierwszemi osobami w p a ­ łacu. A piękna to postać nowy arcypasterz. T w a r z niesłychanie inteligentna o oczach przenikliwych, lecz spokojnych. W y g ląd a na uczonego i pełen je st powagi.

Arcybiskupstwo ołomunieckie je st je d n e m z n a j ­ b ogatszych, łączy się z niem bowiem roczny d o ­ chód pół miliona guldenów. G dy jedziesz przez Morawy, to co chwila pokazują ci ogromne p rz e ­ strzenie, będące m ajątkiem ołomunieckiego arcy- pasterza.

W takich okolicznościach nie dziw, że osobiste usposobienie dostojnika wobec rozm aitych spraw kraju i stanowisko jeg o nie je s t uw ażane za rzecz podrzędną. Miliony jego rodaków, rozrzuconych po Morawach i Czechach patrzą na niego z głębo- kieni poczuciem świadomości narodowej. Syn tych staruszków, żyjących tam w idylicznej wiosce m o ­ rawskiej, wychowany n a łonie matki, która p r z e ­ mawiała doń tylko czeskiemi słowy i śpiew ała czeskie pieśni! Kto odczuć może głębiej p ra w d z i­

we zadanie chrześciańskie? Kto lepiej znać i s p r a ­ wiedliwie pojąć może potrzeby ludu, pow ierzone­

(36)

go jego opiece? Na to odpowiadać zosobna byłoby zbytecznem. Nadm ieniam tylko, że niedawno w ła ­ śnie odebraliśmy pocieszającą z Moraw w ia d o ­ mość, że arcypasterz ołomuniecki, uwzględniając trudne stosunki, w jakich znajduje się ludność czeska w okolicach Morawskiej Ostrawy, założyć ma w W itkowicaeh czeską szkołę dla dzieci t a m ­ tejszych rodziców czeskich.

Mimowoli nam się tu przypomina uwielbiany biskup budziejowicki, ś. p. Jirsik, jeden z n a j ­ popularniejszych ludzi w Czechach. To jeden z ty c h , co umieli w krajach czeskich łączyć w h a r m o n j n ą całość zasady Kościoła katolickiego z przew odnią id e ą narodową. Uwielbiano go w mie­

ścinie rodzinnej J a n a Husa (jak osobiście się prze konałem) ta k samo, j a k w sem inaryum . Nie było uczciwego Niemca, coby przed biskupem Jirsikiem nie schylił głowy. Bo k ażd y wiedział, że wszystko, eokolw iek biskup Jirsik robił, pochodziło z tej wielkiej i wzniosłej miłości chrześciańskiej, która je s t ozdobą ludzi i zbawieniem świata.

U boku arcybiskupa ołomunieckiego stoi kilku do­

stojnych kanoników rezydencyjnych, którym n a ­ leży się osobna w zm ianka. H um anistą w najszla- cketniejszem znaczeniu tego słowa je st przezacny staruszek, kanonik hr. Potting, który z rzadką g o r­

liwością wspierał i wspiera spraw y czeskie. Jemu głównie zawdzięczamy, prócz innych dobrodziejstw, założenie t. zw. „Z akładu hr. P o ttin g a “ (wyższa szkoła dla dziewcząt). Również kanonik, hrabia

Cytaty

Powiązane dokumenty

Przez całe życie zawodowe zajmował się architekturą wnętrz, chociaż pasjonował się heraldyką, a także interesowało go myślistwo.. Szlacheckie korzenie,

nego i alegorycznego, opartych na odbiorze obrazów emitowanych przez mass media; uczenia analizowania zawartych w nich informacji i wartości, oceniania (dobre – złe, stare –

Choć z jedzeniem było wtedy już bardzo ciężko, dzieliliśmy się z nimi czym było można.. Ale to byli dobrzy ludzie, jak

Melichamps się trafnie wyraża, jakby jakie okienka (areolae) w przeciwnym kierunku od otworu rurki światło przepuszczają i tam znajdujące się owady w błąd

Proszę o zapoznanie się z zagadnieniami i materiałami, które znajdują się w zamieszczonych poniżej linkach, oraz w książce „Obsługa diagnozowanie oraz naprawa elektrycznych

dr Honoraty Limanowskiej-Shaw uzmysłowił nam, że podstawą każdego leczenia endodontycznego jest nale- żyte opracowanie kanałów korzeniowych i znalezienie tych,

Większość błędów przytoczonych w poprzednim parag­ rafie ma charakter błędów twórczości. Zarówno błąd reprodukcji wiedzy jak i błąd twórczości sygnalizuje

W kolejnej dekadzie w ekonomice zdrowia, a także w strategii działalności Światowej Organizacji Zdrowia, przyjął się zaproponowany przez Michaela Gros- smana model zdrowia