BIAŁYSTOK KIELCE LUBLIN
CENA 2 Z1
RZESZÓW
LUBLIN .31.1.1966 Nr 2 (335) R. XXXIII D W U T Y G O D N I K S P O Ł E C Z N O - K U L T U R A L N Y Wychodzi od 1933 r.
U Z D R O W I S K A
na sprzedaż?
S potkanie rozpoczęło się kil- Kugodzinnym wypadem w Bieszczady nad budującą się zaporę wodną w Solinie, do Jabłonki I Clsncj. tradycyj- nym szlakiem wycieczek samocho- dowych. Przy pięknej, słonecznej pogodzie buki ChryszczaleJ nabie- rały najpiękniejszych szarości do- brego malarstwa.
Wieczorem siedzimy w sali wi- dowiskowej sanatorium „ E X C E L - SIOR". Program przewiduje wpro- wadzenie do zagadnienia, dwa re- feraty i dyskusję. Nie zamierzam streszczać referatowych wystąpień.
Byłoby to z krzywdą dla Ich auto- rów i ze szkodą dla niezwykle inte- resującego problemu, który Jasno 1 niedwuznacznie zarysował się Już w pierwszym dniu dyskusji. Pro- blem zaś mieści się w dwu posta- wionych na wstępie pytaniach:
1) co zrobić, by zapobiec postę- pującemu systematycznie procesowi urbanizacji atrakcyjnych miejsco- wości uzdrowiskowych, który z wie- lu głośnych, renomowanych uzdro-
wisk robił hałaśliwe miasta;
2) czy uzdrowiska Rzcszowszczyz- ny mogą odegrać pozytywną rolę to stworzeniu przeciwwagi wobec najbardziej zagęszczonych, nic ma- jących zbyt wielu możliwości roz- budowy miejscowości uzdrowisko-
wych, czy mogą o n e
1— jeśli użyć modnego terminu — Uczestniczyć w ich deglomcracji?
Odpowiedzi na te dwa pytania poszukiwaliśmy w czasie wielogo- dzinnych dyskusji, zwiedzając po- szczególne uzdrowiska, sanatoria, w rozmowach z lekarzami i dzia- łaczami społecznymi. Wszystko to odbywało się w ramach konferen- cji na temat planów i perspektyw rozwoju lecznictwa uzdrowiskowe- go oraz koordynacji tych spraw z problematyką wypoczynku i tury-
styki. Organizatorem konferencji była Centralna Rada Związków Za- wodowych, której żywo pomagała rzeszowska W K Z Z . Byli więc przed-
stawiciele obu instancji związko- wych Jak i zarządów głównych kil- ku związków, dyrektor naczelny Centralnego Zarządu Uzdrowisk, sekretarz K W P Z P R Janusz Brycha.
wiceprzewodniczący Prezydium W R N Józef Rak I Mieczysław K a - czor, naukowcy różnych specjalnoś- ci. przedstawiciele władz lokalnych.
Oglądamy takie filmy. Pierwszy, kolorowy mówi o Bieszczadach dnia dzisiejszego i jakby wskazu- je przyszłość tego pięknego zakąt- ka. Drugi nosi tytuł „ A k c j a — B " . Jest on poświęcony* zorganizowanej przed kilku laty przez Wojewódzką
(Dokończenie na str. 10)
W I K T O R Z I Ó Ł K O W S K I — współzałożyciel związku plastyków, organizator I pierwszy dyrektor powojennego Muzeum Lubelskiego, świetny krytyk — kilkadziesiąt Już lat towarzyszy twórcom lubelskim.
(O XXX-lcclu okręgu lubelskiego Z P A P piszemy na str. 0—1).
Fot. J. U r b a n
GABRIELA P A U S Z E R - I L O H O W S K A
Z BIERAJĄC przez lat nieo- mal pięć materiały do swojej wiejskiej powieści,
Prus. jakbyśmy dzisiaj po- wiedzieli, „jeździł w te- ren", a że, jak wiadomo, gnębiła go agorafobia (tj. lęk przestrzeni), nic czynił odległych wypraw. Podczas letnich nałęczowskich wakacji pe- netrował okolice ciągnące się mię- dzy Nałęczowem a Lublinem. W tych jego wędrówkach towarzyszyła mu Oktawla Rodkiewiczowa, póź- niejsza żona Stefana Żeromskiego.
W swoich „Dzienniknch" Żerom- ski zanotował: „(...) pani Ok ta win opowiadała mi historię pisania „Pla- cówki", Motywy wzięte były ze wsi Przybyslawicc i kolonii niemieckich.
Śladami „Placówki"
ob ok których się jedzie do Lublina.
Pani Oktawia jeździła tam w e d w ó j - kę z Prusem, kiedy gromadził ma- teriały. Chodzili tedy po chatach i nad rzeczką, o której mowa w
„Placówce", siadywali po pół dnia u Niemców. Pisał Głowacki w Na- łęczowie, zamknięty na klucz w swoim pokoju na dole".')
Pragnąc wytropić zanikające już ślady realiów „Placówki" wybieram się z Nałęczowa do Tomaszowic i Płouszowic, gdyż właśnie między tymi wsiami, wzdłuż szosy prowa- dzącej do Lublina, ciągnęły się on- giś owe niemieckie kolonie.
•I Stefan Żeromski „ D z i e n n i k i " , ł. III, IMS, «. MC.
Autobus zatrzymuje się na szosie.
Już z daleka przeświecają wśród zieleni białe ściany pałacu. T o daw- ny dwór tomaszowicki. Mieści się tu teraz szkoła. Córka dyrektora szkoły, panna Krystyna K o w a l ó w - na, prowadzi nas najpierw do kap- licy tomaszowickie), gdzie z zainte- resowaniem odczytuję przechowy-
wany tam zapis:
„Tomaszowice — brzmi notatka
— wieś folwarczna, po w. lubelski gmina Jastków, parafia Garbów, odległa 12 wiorst od Lublina, 7 od Nałęczowa, ma 42 dymy. pałac dzie- dziców i wiatrak (...) Tomaszowice w XVIII w. przeszły do Dłuskich.
Z tych ostatnich Anna Dłuska wy- stawiła istniejący pałac z kolum-
nadą frontową i kaplicą w r. 1863".
W latach, kiedy Prus pisał „ P l a - cówkę" Tomaszowice, (jak stwier- dza wyciąg z ksiąg hipotecznych) przeszły z rąk rodziny Tomasza Dłuskiego do rodziny hrabiów Gra- bowskich. W roku 1880 Jadwiga Grabowska spłaciła braci i osiadła w Tomaszowicach wraz z mężem swym. Wojciechem Pieniążkiem. W.
1885 roku. na podstawie Jej testa- mentu Tomaszowice stają się włas- nością Wojciecha Pieniążka, który sprzedaje Je w sześć lat po śmierci żony. •
Z licznej plejady właścicieli T o - maszowic zainteresowanie moje
• (Dokończenie na str. 8)
ANNA STROŃSKA NIEPROSZENI I KREW
••Ej, muzyka, muzyka, góralska muzyka, cały świat obetzedl, nie ma takiej nlka..."
| PORA, może nawet większa I część tych okaleczeń, a cza- I sem tych śmierci, których ' nikt nie planował, nikt
nie spodziewał: ani człowiek odwieziony do szpitala, ani czło- wiek odwieziony do więzienia, do- konuje sii,- podczas zabaw wesel-
'/.mninniana później w na jęłoś- niejszy proces podhalański sprawa ' •")>"<'> "liiło charakter akurat nie lupo wy Nie zdarza się, aby lu-
- miast zapraiało w tych niebczplęczcńsl&ó. Góral ' r
r p T a- l>«« łowni sprowokowało
"'"" "mych ceprów, a także —
' " ' " " •••i* nit• p a t r z y ł , kriga bija. Tak^!'"','.
uwm"' ftiikowlnle jesz-
rtr i!.::sla) l nii> inaczej mówili wsądzie. Górale potrafią tłumaczyć zabójstwo, nic darują natomiast morderstwa. Współczesnemu usta- wodawstwu na przekór — obydwa terminy są nadał ściśle respekto- wane i różnicowane w kodeksie moralnym środowiska, które nie zna przecież terminu „afekt" czy „pre- medytacja".
Przeszło mi przez ręce trochę akt, dokumentujących oskarżenia z ar- tykułu 22$ f i w nowotarskim są- dzie. A takie tych powszedniej- szych, ai nadto powszednich: z ar- tykułów o .ciężkie i lekkie uszko- dzenie ciała. Prawie wszystkie da- ją obronie dużą szansę. Prawie wszystkie wolne są od motywów trzeźwo planowanych, komercja 1- nych. Zwłaszcza zabójstwa s pre- medytacją należą do rzadkości. Kli- mat i technika konfliktów podha- lańskich: najpierw — wódka, po- tem kłótnia, obraza, rachunek za- targów starych alba całkiem świe-
żych, potem — nadmiar siły zain- westowanej w czyn, liczba ciosów, z których śmiertelny bywa niekie- dy już pierwszy, a których zadaje się nawet kilkadziesiąt. Zaciekle, nieprzytomnie, do upadłe po: tak ju- has bil w Bukowinie warszawskie- go studenta. Właśnie b i l , a nic z a b i j a ł . Tak się bije przy wszyst- kich wiejskich okazjach, osądzanych później — w zależności od siły na- pastnika i sit ofiary — jako sprawy o zabójstwa, albo sprawy o pobicie.
Kompletna swoboda najprymityw- niejszych pobudek emocjonalnych?
Na pewno. Tutejsi zresztą też tłu- maczą swoich oskarżonych „utratą
rozumu".
0 0 0
To, co zdarzyło się w Bukowinie Tatrzańskiej, zdarza się gdzie in- dziej. Również w Zakopanem, skąd- inąd bardzo Już odległym od wzo- rów góralskiego autentyzmu.
Obserwatorzy zagadnienia docho-
dzą do najrozmaitszych wniosków.
Nowotarski oficer milicji podzielił się ze mną domysłem, źe klimat, ciśnienie, brak jodu nie pozostają bez wpływu na tutejsze tempera- menty. Nowotarski prokurator oskarża tradycje: „ojczyzna harna- siów. a w przyrodzie nic nie pinie.
Proszę pogadać ze starymi, chętnie objaśnią, że za Ich czasów dziew- czyna nic spojrzała na jchłopaka, który swojej doli za bitkę nie od*
siedział„"
Wesela są różne. Bogata i biedne.
Długie i krótkie. Tyle. że wszystkie z prezentami. I wszystkie z wódką.
Goście na początku jedzą mato, niektórzy nawet całkiem nic jedzą, bo grzeczność zakazuje. Niechże gospodarzom będzie wiadome, że nikt nie przyszedł głodny. Natomiast w alkoholowej materii ceremoniał nie ma nic do powiedzenia. P i j e tlę
(Dokończenie na str. 3)
.Najgłupsza kobieta potrafi wodzić za nos inteligentnego mężczyznę; musi być jednak bardzo wytrawna, aby kiero- wać durniem"
Rudyard Kipling
A L B E R T oparł się na lewym łokciu. Prawą, wolną ręką szukał ostrożnie w ciemności wyłącznika nocnoj lampki.
Wreszcie udało mu się go znaleźć. Nacisnął guzik i w małym kręgu światła spostrzegł swój ze- garek. Delikatnie ujął go w dwa palce i przeniósł nad ciałem leżącej
obok dziewczyny. Była dopiero Je- denasta. Śmiesznie wczesna godzi-
na. Poruszył się niecierpliwie.
Dziewczyna westchnęła przez sen.
Nie widział j e j twarzy. Tylko na poduszce włosy i nagie, smukłe ra- mię wychylające się spod kołdry.
— Obudź się — powiedział gło- śno L dotknął palcami tego ramie- nia.
Usłyszał nowe westchnienie.
— Zbudź sięl — powtórzył os- trzej i swoją szorstką, muskularną dłonią przejechał po j e j plecach.
Otworzyła nieprzytomnie oczy i przytuliła się do niego. Pogłaskał ją po piersiach. W prężności sutek wyczuł uległą gotowość. Zacisnął dłoń tak mocno, że dziewczyna jęk- nęła z bólu. Odwróciła się gwał- townie i całkiem Już trzeźwo spoj- rzała na niego swoimi srebrzysty- mi, przejrzystymi jaka wodo Pół- nocnego Morza oczami.
— Zostaw — skrzywiła się — zwariowałeś? T o boli...
— Przepraszam — mruknął i cof- nął rękę. — Trzeba wstawać...
— Dlaczego? — próbowała opo- nować. — Przecież Jest noc.
— Właśnie dlatego — powiedział twardo. — Przejedziemy się.
— O Boże! Chyba jesteś niespeł- na rozumu. Wciąż tylko jedziemy I jedziemy...
Wyskoczył z łóżka. Spod przy- mrużonych powiek widziała jego niezwykle umięśniony i owłosiony tors. Nad szerokimi barami mała głowa o wysoko podgolonym karku.
Niskie czoło, cofnięte głęboko oczy 0 stalowych błyskach, zaciśnięte wargi z krótko przyciętym rombo- idalnym wąsikiem takiej samej szarej barwy jak włosy. Mył się szybko i powierzchownie. Nie zdjął nawet tej swojej białej koszulki gimnastycznej, z którą zresztą, nie wiadomo dlaczego, nie rozstał się 1 w łóżku, wciągnął już slipy I spod-
nie; mozolił się nad sznurówkami od pantofli.
— Albert — powiedziała cicho.
— Co znowu?
— Nic. Bądź łaskaw się odwrócić.
Chciałabym się ubrać.
Zaśmiał się krótko 1 od razu twarz jego nabrała wyrazu dziecko.
Tak jest: czterdziestoletniego dziec- ka. Uśmiech wygładził ostre, kan- ciaste rysy. złagodził oczy.
— Zabawna Jesteś — wzruszył ramionami. — Przed chwilą spnlU- my razem, a teraz każesz ml się odwrócić?
Patrzył Jak dziewczyna wysuwa smagłe nogi spod kołdry i spoza tej osłony niezręcznie szuka koszuli.
— Masz. Tu jest.- — podał j e j bieliznę 1 znów się roześmiał odrzu- cając w tył głowę.
— Świnia I
— Dlaczego mnie tak nasywass?
— spoważniał.
(Dokończenie na str. 4)
Dwudziestolecie Lubelskiego Oddziału Polskiego Towarzystwa Filozoficznego
Forum wymiany myśli
STEFAN LISTOSZ
ten dzień
N: I E D A W N O odbyło się uro- czyste posiedzenie Lubelskie- go Oddziału Polskiego Towa- rzystw» Filozoficznego, poświęcone 20 rocznicy powstania jednego z pierwszych w Polsce Ludowej to- warzystwa naukowego. Było nim
„Towarzystwo Filozoficzne i Psy- ahologlczne", powołane do tycia w Lublinie 4 grudnia 1945 r. Inicja- torami zorganizowania Towarzys- twa byli: prof. dr Narcyz Lubnie- ki (filozof) oraz prof. dr Tadeusz Tomaszewski (psycholog). Wraz z prof. Stefanem Harasklem oraz prof. J. Słupeckim weszli oni w skład pierwszego zarządu Towa- rzystwa, na którego czele stanął prof. dr Narcyz Łubnicłd, piastu- jący funkcję prezesa nieprzerwa- nie ai do chwili obecnej. Obok w y - mienionych Jul uczonych członka- ml-założyclelaml byli między inny- mi naukowcy tej miary, co prof.
T. Klelanowski (ftlzjolog), prof. J.
> Kleiner, oraz prof. J. Mydlarski
\ (antropolog).
N a o w y m uroczystym posiedzeniu P T T zaslulony jeco prezes prof. d r N . Łubnlckl, oraz Inni członkowie T o w a - rzystwa, którzy brali udział w J i n pracach od początku (prof. U r b a n i k ) ,
•rot. dr A . T u k ę , dr Podsladlowlcz, d r Su bo łowicz, m g r A . Wroński) mGwIąo
• dotychczasowym dorobku T o w a r z y s - t w a , Dli bes wzruszenia wspominali U l pierwszy b a r d u trudny, ale p e - łen osiągnie* i twórczej aktywności
•kres.
Towarzystwo Filozoficzne 1 Psy- chologiczne powstałe w tym okre- ślę skupiło prawie wszystkich naj- wybitniejszych intelektualistów ówczesnego Lublina. Od początku stało się ono forum wymiany my- śli z zakresu różnych dyscyplin naukowych, Jut wtedy realizowało praktycznie tak popularne obecnie hasło integracji nauk, stając się w szczególności dla młodych naukow- ców świetną szkołą refleksji meto- dologicznych.
W pracach Towarzystwa aktyw- nie uczestniczyli 1 uczestniczą nie tylko filozofowie 1 psychologowie, lecz także przedstawiciele innych nauk, w szczególności zafi nauk matematycznych i przyrodniczych.
Bardzo aktywnie np. współpraco- wali z Towarzystwem tacy wybit- ni matematycy, jak prof. Biernac- ki I prof. Mlkuslński, oraz rozpo- czynający wówczas swą karierę naukową profesorowie: Jerzy Łoś 1 Cz. Ryll-Nardzewskl. Znaczny był także wkład pracy fizyków, któ- rzy byli członkami Towarzystwa, z prof. St. Ziemecklm, W . Urbań- skim. prof. A . Teske, dr M. Subo- towlczem i mgr Wrońskim na cze- le. Referaty na posiedzeniach T o - warzystwa wygłaszali również przedstawiciele nauk biologicznych, tacy jak prof. dr Fleck, prof. dr Laura Kaufman, prof. dr A. Pa- szewski 1 inni. Duto mniejszy nato- miast był udział przedstawicieli nauk społecznych I humanistycz- nych. Najbardziej aktywnym Ich reprezentantem Jest rektor prof.
dr Grzegorz L. Seldler, który trzy razy na posiedzeniach P T F dzielił się rezultatami swych badań nau- kowych.
Oprócz metodologii nauk I filozofii przyrody stałym przedmiotem zalntere-
Z ?n rf Tt , w t * * zagadnienia s
Materii f łozo fil, teorii poznania, etyki, S f r " . psychologu I religioznawstwa.
S H S S S f . " * a"*L»<sąata«U wypłaszali r ó w n i c e tacy wybitni filozofowie pól-
• « y • Innych olrodków, lak Tadeuee
Czeławzkl (Toruń). Roman Ingarden ( K r a k ó w ) , Tadeusz Kotarbiński ( d w a rasy). W ł a d y s ł a w Tatarkiewicz ( W a r - i z a w a ) I Inni. O swych badaniach naukowych mówili takie: wybitny p s y - cholog radziecki prof. Lurla z M o s k w y , oras religioznawca niemiecki p r o f . K u r t Bndolph s Lipska.
Praca Towarzystwa nie sprowa- dza się jednak wyłącznie do w y - miany myśli między naukowcami w związku z problemami, które są przedmiotem Ich badań. Bardzo ważną ze społecznego punktu w i - dzenia stroną działalności Towa- rzystwa Jest popularyzacja 1 upo- wszechnienie poza środowiskiem naukowym dorobku filozofii na przestrzeni dziejów, kształtowanie naukowego poglądu na świat, krze- wienie racjonalizmu I kultury myś- lenia filozoficznego. Członkowie To- warzystwa wygłosili 73 odczyty po- pularno-naukowe przeznaczone dla mniej przygotowanych słuchaczy.
Członkowie Towarzystwa wyko- rzystywali również swoje kontak- ty naukowe 1 osobiste z tyciem umysłowym innych krajów dla po- pularyzowania kultury tych kra- jów. Szczególnie godne uwagi pod tym względem są kilkakrotnie or- ganizowane specjalne posiedzenia P T F popularyzujące dorobek I osiągnięcia kultury narodów ZSRR.
Lubelski oddział P T F Jest Jednym a najaktywniejszych w k r a j u I na pewno najstarszym' w historii Polski L u d o w e j , bo w Lublinie Jnł 10 lat dalalalo T o - warzystwo Filozoficzne I Psycholo- giczne, gdy powstało Polskie T o w a r z y - stwo Filozoficzne, którego oddziałem stało sio odtąd T o w a r z y s t w o Lubelskie.
P r a c a P T F w Lublinie zyskała sobie niewątpliwie uznanie społeczeństwa oraz zarządu głównego P T F . Dotych- czasowe osiągnięcia T o w a r z y s t w a są w znacznej mierze zasługą j e g o prezesa prof. Lubnlcklego, który Inspiruje te-
) * , wykoi maty, zachęca prelegentó* korzy- stując w tym cełu s w ó j osobisty auto- rytet. 1 wreszcie sam bierze n a j a k t y w - niejszy udział w wygłaszaniu n a u k o - wych 1 popularnonaukowych odczy- tów.
Wymownym świadectwem wyso- kiej oceny dla pracy P T F są licz- ne telegramy gratulacyjne z oka- zji Jubileuszu.
Nie znaczy to Jednak, oczywiś- cie, t e Towarzystwo może spocząć na laurach. Zarząd Towarzystwa projektuje np. częściej nit dotych- czas organizować wieczory dysku- syjne, poświęcone aktualnym za- gadnieniom nauki, kultury i tycia społecznego. Można też jeszcze bar- dziej wzmóc tak doniosłą społecz- nie akcję popularyzacji rzetelnej kultury filozoficznej oraz nauko- wego światopoglądu, w większym niż obetnie stopniu nawiązując do pięknej tradycji pierwszych lat działalności Towarzystwa. Należy wciągnąć do aktywnego udziału w posiedzeniach naukowych środowi- sko studenckie.
Wydaje się również, t e bardziej intensywna nit dotychczas współ- praca z przedstawicielami nauk humanistycznych I społecznych po- winna otywtć działalność PTF.
Trudno przypuścić, te np. zainte- resowania metodologiczne mają tylko matematycy, fizycy i biologo- wie.
Niektóre wieczory dyskusyjne w o l - na b y przeclei organizował wspólnie nie tylko. Jak dotąd, z Towarzystwem Psychologicznym, lecz takie a działają- cymi w Lublinie: Towarzystwem S o c j o - łogłcaaym. Towarzystwem Literackim, Towarzystwom Historycznym l u b n o w o powstałym Towaraystwem N a u k Poli-
tycznych. B y ł b y to dalszy k r o k w dziale Integracji n a u k .
T o w a r z y s t w o mogłoby wreszcie umoś- l l w l t środowisku kulturalnemu L u b l i - na, a w szczególności młodszej g e n e - r a c j i , zetkniecie ale bezpośrednie s ta- kimi stawami polskiej filozofii. Jak W ł a d y s ł a w Tatarkiewicz, Tadeusz K o - tarbiński, R o m a n Ingarden czy Tadeuss C z e i a w s k l . P r o f e s o r o w i e cl są Jut n a emeryturze, a Ich o g r o m n a wledsa I umłojętnoić Jej p r z e k a z y w a n i a a i s są.
Jak się w y d a j e , w y k o r z y s t y w a n e w sposób w y s t a r c z a j ą c y I w pełni zado- w a l a j ą c y . Dla m ł o d e g o pokolenia w szczególności może tu b y t n a p r a w d ę w y j ą t k o w a o k a z j a zetknięcia się a ty- m i wlblklmi uczonymL
Artykulik ten można. Jak się w y - daje, zakończyć apelem do włada wojewódzkich i miejskich o pomoc finansową dla tak zasłużonego dla Lublina towarzystwa naukowego.
B. D.
więe w miłość clę wprowadzam Jak w szeroki* M U rzucone z nagła wprost w zieloność oczu
rzeźbiłem ten dzień niby wiatr poranek Jak rosa trawę łąk oczyszcza z nocy napełniłem go tobą niby winem dzbaa I teras kropla po kropli clę strąca stal się wlęo tobą a ty nim się stałaś wesztai dostojnie w ten pejzaż łagodny Jakby przesieką w las 1 w o w e j chwili tobą się stał śywlcsny | leśny cień Jodły wejdę w t w ó j widok Jak w mocny deszes lala i rozgarnę powietrze by dotrzeć do deble oczy twe na mnie spadną Jak zielone Jabłka lub slmne winogrona zaeznle się pragnienia Inne zaświeci słońce Inny wiatr zawieje 1 a tu 11 nas ciężko Jak kamienny las e wiatr sasdresny otulę clę sscsełnlej dzień w bok odejdzie skamienieje esas
P R A S Y '
P I R Z E K O N A N I E , że mlędzywo- I jenno dwudziestolecie litera-
1
tury polskiej da się w poezji
•prowadzić do kręgu Skamandra i Awangardy, dawno Już odeszło do krainy krytycznych przesądów. Od pewnego czasu utwierdza się świa- domość, że w gruncie rzeczy obraz poezji tamtego czasu ma wiele pla- nów i płaszczyzn, jest zjawiskiem bogatszym niż pospieszne uogólnie- nia. Krytyków i badaczy literatury pasjonuje obecnie wygląd poezji lat 1930—1039 (z grubsza biorąc) z Jego, używając terminu S. Żółkiewskiego,
„ciemną" tonacją. Za sprawą nie- których poetów Kwadrygl — Seby- ly, Flukowsklego, grupy Zagarów
— Zagórski, Rymkiewicz, a prze- de wszystkim dzlęld Czechowi- • czowi. zaczyna się tworzyć nowa orientacja poetycka, dla której zarówno Skamander Jak 1 Awan- garda były elementami tradycji, z której się korzystało. Jak też przed- miotem ostrej opozycji.
Jerzy Zagórski proponował kie- dyś nazwać tę krystalizującą się po- stawę „syntetyzmem" co się nie przyjęło I do dziś nie wymyślono odpowiedniego terminu. Ostatnio próbował to uczynić Wiesław Pa- weł Szymański w „Ruchu Literac- kim*', publikując rozprawę zatytu- łowaną „Trzeci wyraz". Ten nowy nurt początkowo odznaczał się tym, że uillował zająć w stosunku do rzeczywistości własną p o s t a w ę fłłozoflczną-moralną. Nowa genera- cja wymagała poczucia heroizmu, wzywała do Indywidualnego pro- testu w imię sumienia, głosiła po- stawę humanistyczną. Przed samą wojną „trzeci nurt" związał się.
dzięki poezji I wypowiedziom pro- gramowym Czechowicza oraz arty- kułom L . Frydego s hasłem poezji
czystej, głosząc kreacjonizm, fan- tazjotwórstwo, wymagając od poe- ty etycznej postawy.
Szymański nie definiuje kształ- tów tego nurtu, choć zbiera bardzo bogatą dokumentację. Kończy swoją rzccz stwierdzeniem tyle ostroż- nym, oo przekonywającym: ,Jeśli nie udało się obrysować wyraź- nych konturów estetycznych auto- rowi tego szkicu, bo ich nie by'o, o tyle cały czas zmierzał on do tego.
aby ukazać, te podłoże etyczne tego pokolenia było.bardzo dobrze ugrun- towane i te podłote to wcześniej czy później wyzwoliłoby nowy, zu- pełnie odrębny wyraz poezji pol- skiej, ten, który górować jut będzie w pokoleniu młodych poetów z lat okupacji hitlerowskiej''.
W podobnym kręgu problemów obraca się rozprawa Jana Witana wydrukowana w „Przeglądzie Hu- manistycznym". Jej tytuł: „Świa- domość estatyczna Józefa Czecho- wicza (próba rekonstrukcji)." W istocie — autor zgromadził 1 prze- śledził niemal wszystkie dostępne wypowiedzi teoretyczne I krytyczne Czechowicza, zadając kłam obiego- w y m przekonaniom, te autor „nutu człowieczej" rzadko wypowiadał się na ten temat Na niemal 30 stronach druku Witan dokumentuje rozwój teoretycznego programu Czechowi- cza. który prowadził do mitotwór- stwa, fantazjotwórstwa I poezji czy- stej, stanowiąc integralną częłć no- w e j orientacji poetyckiej. Taki pro- gram miał oparcie nie w tradycji awangardowej, ale w Inspiracjach symbolizmu. Pisze na końcu » " ' n r :
„Świadomość estetyczna pozwoliła mu ukształtować model o r y g i n a l n e j I stylowo czystej w dwadtlestolecla poezji, która dzięki takim swoim w ł a - ściwościom, Jak: metafizyczny niepo- k ó j , poszukiwania dna p r a w d y o świecie I człowieku, kultu Idealnośct 1 A r k a d i i : „nlejasne-nlena z w a n e " w i - zjonerstwo „nietolrwna mttr^r^noSł".
alusyjnoś* I symbolIctnoW, magla poe- tycka, związki s tradycją lądową, poetycki dramat aomlenla I tragiczny humanizm — stanowią swoistą odmia- nę symbolizmu, przedłufającą I do- prowadzającą do rozkwita piękno tra- d y c j e poeejl polskiej".
Nie zaznaczył jednak nigdzie autor, że ten zasadniczy końcowy wniosek był nieco wcześniej 1 po raz pierwszy w tak obszerny spo- sób postawiony I uzasadniony przez
autora szkicu „ W świecie poetyckim Czechowicza", na który Witan przy Innej okazji alę powołuje.
Interesujące uwagi poświęca w
„Odrze" w artykule „Róg obfitości*
Julian Rogoziński —. tym razem poezji współczesnej, dzisiejszej.
Obserwując ewolucję poezji pol- skiej ostatnich lat dochodzi do wniosku, t e „liryka rozszerzywszy swój zasięg, zmieniła tównież funk- cję — wraz z innymi zresztą gattin- kami literackimi, jak na przykład powieść coraz gorliwiej wchłania- jąca elementy eseju". Rogoziński stwierdza, iż „poezja dziś częściej
niż powieść szuka inspiracji w dyscyplinach naukowych, takich jak socjologia, filozofia, etnologia, psy- chologia afiktów czy głębin, a na- wet matematyka (—). nie mówiąc już o historii".
I to chyba główny powód tak małej czytelności i dostępności poezji najnowszej.
Na koniec Jeszcze jeden glos — o poezji polskiej na forum między- narodowym. Ukazała się niedawno we Francji antologia poezji polskiej | w opracowaniu K . A. Jeleńsklego.
ze wstępem Cz. Miłosza, która na tamtym terenie po raz pierwszy dała tak szeroką panoramę poezji polskiej. Tygodnik „Kultura" przy- nosi rozmowę J. Przy bozia, A. San- daucra, M. Żurowskiego I J. Wll- helmlego na temat francuskiej an- tologii, traktującą ją z wielkim krytycyzmem. Prof. Żurowski wy- kazuje na licznych przykładach wątpliwą Jakość przekładów, robio- nych przeważnie przez autorów nie znających Języka oryginału, nato- miast A. Sandauer podkreśla stron- niczość w prezentacji poszczegól- nych poetów, dochodząc do wnios- ku, i t „nic ważne Jest. że się nas prezentuje Zachodowi, ale jak się prezentuje".
T . K .
P r z e d V Kongresem T e c h n i k ó w Polskich
Przepustka do nowoczesności
P IERWSZYM mieszkańcem Lubelszczyzny, który dzi- sta] otrzymałby wszystkie możliwe doktoraty hono- ris causa I dyplomy wszy- (tkicb politechnik, był Jan Micha- łowicz. Ale przed 400 laty nie było ooUtechnlk l młody człowiek z po- wiatowego wówczas Urzędowa po prostu terminował u krakowskiego burmistrza Slońsklego, który Jed- nocześnie był znakomitym budow- niczym. Widocznie i dobrym peda- gogiem. bo Michałowicz także za- słynął Jako architekt, budując róż-
• e obiekty w kilku miastach Pol- aki. A l e tytuł mistrza. Jaki zyskał po ukończeniu termlnatorstwa i praktyki czeladniczej, o d n o s i l a l ą do Jego sztuki rzeibUrskieJ. którą ceniono tak wysoko, l i nazywano go polskim Praksytelesem.
Dzisiaj mamy w województwie ponad 8 tysięcy ludzi » dyplomami inżynierów i świadectwami techni- ków. Armia to potężna 1 różnych specjalności, ostatnio przybył na- wet Jeden z nielicznych w Polsce doktorów Inżynierów od instalacji Militarnych 1 ogrzewania. A jednak wszystkie fabryki i przedsiębiorstwa.
Instytucje I spółdzielnie, przemysł, rolnictwo i leśnictwo wołają bez przerwy: dajde nowych Inżynierów!
Potrzebujemy techników!
Niezwykłe zapotrzebowanie na kadrę techniczną wybuchło u nas niby wulkan Jeszcze w czasie dzia- łań wojennych. Problem nabrzmie- wał tak szybko I tak dotkliwie, że Już w 1945 roku zwołano I Kon- gres* Techników Polskich. W pierw- szych dniach lutego w tym samych Katowicach odbędzie się V. Każdy x kongresów podejmował sprawy, które w określonych warunkach danego okresu były najważniejsze dla naszego żyda gospodarczego, a pośrednio wpływały także na inne dziedziny. Chociażby ostatni z nich, gdzie wysunięto na czoło koniecz- ność uprzemysłowienia budownic- twa mieszkaniowego. Ten, kto ma dobre mieszkanie, może dużo w y - brzydzać na to budownictwo: tu nie domykają się okna, tam kaloryfery zamarzły, w jednym budynku prze- cieka dach, w drugim kaloryfery.
I będzie miał rację. Słusznie, 1 on, i my wszyscy, domagamy się popra- w y jakości.
A l e jest I druga prawda, o której przy takich okazjach u a j c r f ś c l r j s i ę m D o - mina. W tych nie najlepszych mieszka- niach znaleźli l i ; Indzie, którzy nieraz dziesiątkami lat żyli — Jeżeli w ogóle m o ł n a użyć tego słowa, zamiast w e g e - towaU — w zwykłych piwnicach, w i a - trem podszytych poddaszach, w rude- rach j szopach, miejskich barakach I wiejskich chałupach. W nowych do- 'mach. nawet w tych z usterkami, lu-irle czytają coraz więcej ksiąłek I Karet, częściej się myją | lepiej ubierają, o- glądają telewizję I czyszczą paznokcie.
Do komitetu organizacyjnego V Kongresu Techników Polskich na- płynęło, podobnie jak przed po- przednimi kongresami, tysiące naj- różniejszych wniosków. Z samej tyl- ko Lubelszczyzny dokładnie 277.
Wysunęli Je inżynierowie I techni- cy po zażartych nieraz dyskusjach w kotach układowych czy oddzia- łach stowarzyszeń technicznych. Są
1
propozycjo kontrowersyjne dla sa- mych Inżynierów, są taklo, których realizacja będzie bardzo kosztowna i stąd na najbliższy okres nierealna, wiele podobnych wysuną Inno wo- jewództwa.
Mam przed nosem grubą stertą maszynopisów, oprawną w niebies- ki plastyk. To ułożone Już w pewien porządek wnioski lubelskiego świa- ta technicznego. Wyłaniają się z nich trzy zasadnicze problemy: jakość 1 nowoczesność produkcji, organiza- cja warsztatu pracy inżyniera I technika oraz j e j efektywność, sku- teczniejsze I szybsze wykorzystywa- nie zdobyczy nauki w produkcji.
Wydaje się, że to będą również my- śli przewodnie całego Kongresu.
JERZY D O S T A T N I
N a s w ó j prywatny " ż y t e k myślę, ta właściwie całość problematyki można aamknąt w (lwócli słowach: nowoczes- nnlć produkcji. Wszystko Inna stanowi n i t ą ileż dróg. m których ostatecznie każda prowadzi do celu. Cały problem poleca na tym, a b y w y b r a ć nie potna dróżki czy b r a k o w a n e kocimi łbami trakty, ale autostrady, którymi n a j - prościej, najszybciej I najtaniej można dojechać do miejsca, gdzie się o w o przepustki do nowoczesności w y d a j e . NiebezpłeezcAstwo polega tylko na tym, ta owa przepustki w y d a j a sic na czaa nieokreślony. Pozornie w y g l ą d a na to, te po j e j otrzymaniu m o ł n a ndnocrać.
t e m o t n a zająć się tylko zwiększaniem
f
rodukcjl. A tymczasem wcale tak nie i s k Przepustka może stracić s w o j ą watnotć Już po miesiącu albo po roku, czasem po dwóch, nigdy nie przetrwa pięciu. Konkurentów do zdobycia tech- nicznego Olimpu nigdy nie b r a k u j e — ani ca sąsiedzkim płotem, ani na sze- rokim świecie. N a w e t w kosmosie Jest coraz w i ę c e j współzawodników. Z r o b i ą lepiej i taniej, Ich w y r ó b będzie t r w a l - szy 1 bardziej estetyczny. Zresztą mote tylko lepiej podany I o p a k o w a n y , ale na Światowym rynku to t e ł się liczy.Tymczasem z tą nowoczesnością produkcji bywa u nas bardzo róż- nie, nawet w tych najlepszych f a - brykach. Odlewnia Fabryki Samo- chodów Ciężarowych robi odlewy najbardziej nowoczesną metodą Sha- wa — nie tego od „Pygmaliona" — a równocześnie ręczny wyrób rdze- ni przypomina jaty) żywo dziecinną zabawę w żółtym pinsku, • tyle, że bawią się nie dzied, ale ich mamy.
W laboratorium pracuje silnik plaz- mowy, wybudowany na miejscu na podstawie materiałów z Instytutu Badań ' Jądrowych, a równocześnie w kuźni są urządzenia, których po- winna się wstydzić nawet średnio wyposażona fabryka. W Kraśniku Fabrycznym .zaopatruje się w ło- żyska pół Polską kupują całe partie l nabywcy zagraniczni, ale najwyż- szy standard światowy dopiero za- czynamy robić. Czama Białostocka do swoich lodówek używa agre- gatów z Poniatowej, ale nie są one
jeszcze najlepsze i wciąż coś tam brakuje w technologii wykonania.
O nieprawidłowym wykorzysty- waniu inżynierskiego czasu pisałem w listopadzie. Wyjątki z tego arty- kułu czytano nawet z aprobatą na Konferencji Samorządu Robotniczo- go w fabryce, o którą chodziło. Au- torowi było przyjemnie, ole Jedno- cześnie martwił slą, że lak jest nie tylko w biurze konstrukcyjnym. A właśnie mam z tej dziedziny świe- ży kwiatek, nie pozbawiony zresz- tą wlalu ubocznych aspektów. Prze- mysł owocowo-warzywny Lubelsz- czyzny Jest bardzo poważnym kan- dydatem na miliardera — wartość Jego rocznej produkcji obraca się około 000 min zł. No 1 chyba dopie- ro trzy lata temu zgłosiło się do pracy 3 młodych inżynierów, w y - specjalizowanych w tej dziedzinie już po wojnie. Przyjęto Ich nie tyl- ko z otwartymi ramionami, przy- dzielonymi poza rozdzielnikiem mieszkaniami czy najwyższą staw- ką wynagrodzenia. Chłopcy byli mi- li i obrotni, znali się na dżemach, konserwach, sokach i owocowym winie. Dość. że po krótkim czasie wszyscy awansowali na zastępców technicznych dyreklora. I to chyba było w porządku. Jeżeli Ich poprzed- nicy nie mieli nawet średniego w y - kształcenia.
Po pewnym czasie wszyscy trzej dostali awanse na dyrektorów na- czelnych. Teraz listy wychodziły z przetwórni opatrzone pleczędą z na- pisem „dyrektor - inżynier". Brzmia- ło dumnie, nowocześnie, fachowo.
A l e wkrótce okazało się, że w ka- drze technicznej przemysłu owoco- wo-warzywnego
-ubyło 3 inżynie- rów. Jako dyrektorzy bowiem, jeź- dzili na narady i sami Je organizo- wali, czytali zarządzenia 1 sami je produkowali, podpisywali listy płac 1 delegacje. Byli dyrektorami, ale przestali być inżynierami. Ich za- robek Jest tylko minimalnie więk- szy. a strata dla techniki l techno- logii pracy w przetwórni wielokrot- nie większa. I gdyby to nie wyglą- dało na degradację, wlaśdwie
wszystkich trzech trzeba by cofnąć na poprzednie stanowiska. A ' e z ta- kim wnioskiem nikt nie chce się wychylić, mimo że strata jest oczy- wista.
Albo przesada, do jakiej doszli- śmy w dziedzinie sporządzania do- kumentacji.
Jak widać, nie brakuje proble- mów agi do dyskusji ani — co wca- le nie jest równoznaczne — do roz- strzygnięcia. Spodziewamy się. że najważniejsze z nich zostaną roz- strzygnięte na V Kongresie Techni- ków, a pozostałe też nie będą długo czekały. Spodziewamy się. że V Kon- gres — podobnie jak poprzedni — będzie jakimś przełomem nie tylko dla świata ludzi techniki, ale i dla nas, korzystających z tej techniki na co dzień.
Fot. A . Kaiberok
W I E S Ł A W KAZANECKI
s a m
miasto zakrzywia tlę za rogiem jak ręka gdy stępa po skro*
śnieg padł ze znurzcnla na ziemię twój ślad został na nim odłogiem
podeszwa poszła dalej skrzypiąc skrzypiąc
nie ma kamieni iwiatla, tylko mocno osadzone to oknach rzucają się na jezdnię tuż pod koła
NOC
Białystok
HENRYKA KOS
P o c h ó d
Ten, który uczył mię miłości
posiwiał czasem przeszłym bezpowrotnie Z daleka słyszę jego słowa:
werbel bijący to pusty czas.
Odejście moje — pochód triumfalny, czy powrót w naglą ciszę, nad którą zamknięty krąg
nad' topicliskiem grząskim tajemnicy, gdzie tylko źródła puls majaczy.
chorych urojenie?
Poznałam prawdę wielką:
oczekiwania — cierpliwością
toyznania — wybaczeniem . milczenia — troską.
I pochód moich dni do tego celu:
bijący werbel w pusty czas.
Pod stopą zdeptana chorągiew.
NIEPROSZENI
i K R E W
(Dokończenie ze str. 1) to kieliszkach, w szklankach, z flasz- W, różnie. Przez noc. Przez trzy dni.
Cośde weselni dzielą się na pro- szonych i na nieproszonych. Cl dru- dzy przychodzą zwykle późnie], już to trakcie zabawy. Przynoszą włas- ne zapasy wódki, nigdy nie żądają poczęstunku. Chcą tańczyć, zwabiła ich muzyka. W mieście, odzie przy jednej orki estrze może się bawić I kilkaset por, sprawa byłaby prosta.
Na Podhalu każdy taniec jest włas- nośrią, zapłaconą własnością, tylko jednej pary. Sprawa się komplikuje.
Proszeni mają pierwszeństwo, nie- proszonym nudno czekać. Muzyka, także podpita, gra temu, kto szyb- dej wyciągnie pieniądze. W kłótnię dwu mężczyzn momentalnie włącza się dwudziestu. Potem gaśnie roz- bita żarówka. Potem uciekają ko- biety. W demnośri nie widzi się przeciwnika, po wódce każdy może być przeciwnikiem.
Zdaniem górali początek zła zaw- sze tkwi w sporach z nieproszo- nymi. Tutejsi wiedzą, że łatwo o
•mierć w Ich powiecie. Martwią się.
*amł chcieliby zmiany. Nie uwa- żają siebie za złych ludzi i w sumie
» pewnością mają rację. Statystyka wykazuje. że procent dężfcieh spraw
•arnych na Podhalu wciąż jest bar- dzo wytofci. Okoliczności spraw wy- kazują. jak niewielu Jest w Nowo-
tarszczyźnle ludzi, którzy liczyli się z faktem, że zabijają.
e • e