• Nie Znaleziono Wyników

Zygmunt BaumanUniversity of Leeds

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Zygmunt BaumanUniversity of Leeds"

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

STUDIA SOCJOLOGICZNE 1997, 4 (147) ISSN 0039-3371

Zygmunt Bauman

University o f Leeds

O PON OW OCZESNYCH POŻYTKACH Z SEKSU

Niniejszy esej skupia się na rozmaitych, rzadziej opisywanych i ju ż całkiem nie często dyskutowanych związkach pomiędzy seksem, erotyką i miłością. Są to trzy sąsiadujące ze sobą obszary, znane z nietrwałości swych granic. Erotyka byłaby nie do pomyślenia, gdyby ludzie nie byli istotami seksualnymi. Więź między nimi je st tak samo nierozerwalna ja k bogate w napięcia konflikty. Kultura ponowoczesna wychwala rozkosze i wzywa ponowo- czesnego kolekcjonera wrażeń, by rozwinął w sobie potencjał cielesnego podmiotu.

Z drugiej strony jednak ta sama kultura zakazuje traktowania innego kolekcjonera wrażeń jako seksualnego obiektu. Problem w tym jednak, że w każdym spięciu erotycznym partnerzy są naraz podmiotami i obiektami pożądania. Powstaje sytuacja brzemienna dolegliwościami i nerwicami psychicznymi, groźniejsza od dawniej doświadczanych, bo nie je st jasne, co je st „normą", jakiej człowiek dotknięty nerwicą miałby się podporządkować,

aby wyleczyć się z rozterek rozdwojenia jaźni.

W pięknym a obszernym - książkowej objętości - eseju wydanym w 1993 roku pod tytułem L a llam a dobie - A m o r y erotism o, wielki myśliciel meksykań­

ski Octavio Paz (1996) śledzi zawile sploty seksu, erotyki i miłości: bliskich skądinąd krewnych, ale tak od siebie różnych, że każde domaga się osobnego języka, by ze swego istnienia zdać sprawę. Osią eseju, i nie bez kozery, jest metafora ognia: z pierwotnego ognia seksu, jaki rozpaliła przyroda na długo przed przebudzeniem się człowieczeństwa, wyrasta purpurowy płomień erotyz­

mu, nad którym unosi się - delikatny i zwiewny - błękitny płomień miłości.

„Erotyzm i miłość” mówi Paz, to „podwójny płomień życia”.

Seks, erotyka i miłość splatają się, nie tracąc odrębności. Żadne z nich nie przeżyłoby bez pozostałych, ale każde spędza swe życie walcząc o niepodległość.

Granice między nimi są przedmiotem nieustającego sporu; obszary pograniczne są na przemian, a zdarza się że i naraz, terenem inwazji lub obronnych walk pozycyjnych. Czasami logika wojny wymaga, by zaprzeczać kontaktom za­

granicznym lub wręcz zakazywać przygranicznego ruchu; czasem znów najeźdź-

University o f Leeds, Department of Sociology.

(2)

cy przekraczają granicę z zamiarem podbicia i skolonizowania terenów sąsiedz­

kich. Wystawione na tak sprzeczne wyzwania losu i rozdzierane równie sprzecznymi impulsami, trzy sąsiadujące ze sobą obszary są znane z nietrwałości swych granic; zaś trzy dyskursy, jakie je obsługują (a raczej powołują je do samoistnego bytu) słyną z nagminnego plątania gatunków i niegościnności dla pedantów, a już szczególnie dla miłośników klarownych i rozłącznych definicji.

Seks, jak przypomina Octavio Paz, jest najmniej ludzki z całej trójki. Istotnie - seks jest wytworem przyrody, a nie kultury i własnością wspólną ludziom i nieprzejrzanemu mnóstwu innych gatunków zwierzęcych i roślinnych. W jego postaci zasadniczej, niezakłóconej kulturowymi wymysłami, seks jest zawsze taki sam; jak zauważył Teodor Zeldin (1996: 86), „było więcej postępu w kulinarii niż w seksie”. To tylko erotyczne sublimacje seksu, seksualne fantazje i namiastki, są zmienne, zróżnicowane i rozmaite. Wszelka „historia seksu” jest w istocie historią kulturowej manipulacji seksem. Zaczęła się ta historia od narodzin erotyki, a to w wyniku kulturowej sztuczki: oddzielenia seksualnego przeżycia, a już szczególnie rozkoszy z tym przeżyciem związanej, od reprodukcji gatunkowej - owej podstawowej funkcji seksu i jego racji bytu.

Przyroda, rzec można, nie lubi ryzykować i z tego powodu nie może nie być rozrzutna; zasypuje ona tarcze gradem kul, by choćby jedna kula w cel trafiła. Seks nie jest wyjątkiem; gatunki rozmnażające się seksualnie są na ogół wyposażone w popęd płciowy i zdolności kopulacyjne w nadmiarze - w rozmiarach o wiele większych, niżby tego „racjonalniej” pomyślana, oszczędniej zorganizowana reprodukcja gatunkowa wymagała. Erotyka nie jest więc po prostu kulturową konstrukcją, od zera niejako przez kulturę wymyśloną - a już w żadnym wypadku nie jest aktem gwałtu dokonanym na przyrodzie, „nienaturalnym” zjawiskiem. I jeśli jest erotyka kulturowym wynalazkiem - to przecież przyroda, szczodrze i ponad wszelką „rozsądną”

miarę szafująca seksualną energią, od początku kusiła pomysłowość ludzką do jego dokonania. Nadwyżka jest dla ducha wynalazczego kultury nieustają­

cą pokusą i wyzwaniem. Pożytki, dla jakich przeznacza się „ponadliczbowe”, niezużyte w celach reprodukcyjnych zasoby energii seksualnej, są jednak sprawą kultury.

Erotyka zajmuje się przerobem wtórnym owej niezużytej nadwyżki. W wy­

niku przerobu wtórnego akt seksualny nabiera wartości dodatkowej. Erotyka byłaby nie do pomyślenia, gdyby ludzie nie byli istotami seksualnymi; ziarna erotyzmu mogą zakiełkować tylko w glebie seksu. T a gleba jednak, choć i życiodajna sama przez się, nie zapewni ich pełnego rozkwitu. Aby wydała bujne i wielobarwne kwiecie, na jakie ją stać, erotykę trzeba „przeflancować” na inne gleby, o bardziej urozmaiconym zestawie substancji odżywczych; by zaś to się mogło stać, trzeba wpierw uniezależnić przyszłe przeszczepy - rozkosze seksualne - od utylitarnie-reprodukcyjnych funkcji aktu płciowego. Te funkcje są zarazem niezbędnym warunkiem pojawienia się erotyki i dokuczliwym

(3)

O PONOWOCZE SNYCH POŻYTKACH Z SEKSU 89 cierniem w jej dojrzałym ciele; więź między erotyką a seksem jest tak samo nierozerwalna jak bogate w konflikty napięcie między nimi jest nie do zaleczenia.

Teoretycznie rzecz biorąc, istnieje kilka sposobów rozwiązywania, lub raczej łagodzenia tej sprzeczności. Wszystkich sposobów próbowano i „historię seksu” można opowiadać jako dzieje różnych następujących po sobie lub współwystępujących strategii; rozmaite strategie zdobywały kolejno prymat kulturowy, nawet jeśli rzadko kiedy udawało się którejś z nich uzyskać całkowitą wyłączność. Wybór był jednak i pozostaje ograniczony. Z grubsza biorąc, sprowadza się on do skupiania nacisków kulturowych albo na granicy między seksem a erotyką, albo na granicy między erotyką a miłością, albo na jakiejś kombinacji obu strategii.

W wielkim uproszczeniu powiedzieć można, że w toku ery nowoczesnej dwie strategie zmagały się o kulturową dominację. Jedna - oficjalnie propagowana i wspierana przez moc ustawodawczą nowoczesnego państwa i potęgę ideo­

logiczną Kościoła i organów wychowawczych - zmierzała do umacniania barier, jakie funkcje rozrodcze nakładały na erotyczną wyobraźnię; zaś niezuży- te i z jej punktu widzenia bezużyteczne, a wymykające się kontroli, resztki energii seksualnej relegowała na kulturowo represjonowane i społecznie de­

gradowane tereny pornografii, prostytucji i cudzołóstwa. D rugą - zawsze obarczoną piętnem rebelii i przez czynniki oficjalne podejrzaną - była rom an­

tyczna strategia przecinania więzów łączących erotykę z seksem i zacieśniania jej więzów z miłością.

W ramach pierwszej strategii erotyzm musi usprawiedliwiać swą obecność powołując się na swą seksualną (reprodukcyjną) użyteczność; miłość jest pożądaną, zalecaną i mile widzianą, ale niekonieczną ozdobą. Seks był

„kulturową niemową”; nie miał własnego publicznie zalegalizowanego języka, uznanego za środek międzyosobowej komunikacji. Jak zauważył Stefan Kern (1992), stosunki płciowe z połowy dziewiętnastego stulecia były w porównaniu z seksem dwudziestego wieku „śmiertelnie poważne” i „kończyły się raptow­

nie”. Koniec był raptowny, jako że „chwile po stosunku były wyjątkowo kłopotliwe: oczy otwierały się, światła zapalały, partnerzy musieli spojrzeć sobie w oczy lub odwrócić wzrok, odezwać się lub ścierpieć szarpiące nerwy milczenie” . W ramach drugiej strategii erotykę przedstawiano jako służebnicę miłości, marszcząc się niechętnie na myśl ojej związkach z seksem, uznanym za rzecz nader już przyziemną, a przy tym akcydentalnie tylko z miłością związaną, a nie jej atrybut niezbędny; a najchętniej ów związek pokrywano milczeniem.

Obie strategie usiłowały zakotwiczyć erotykę w czymś innym niż ona sama;

obie miały swoją politykę sojuszu, choć w różnych kierunkach adresowaną.

Obie zakładały, że kulturowa manipulacja nadwyżkami popędu seksualnego wymaga funkcjonalnego uzasadnienia, że erotyzm sam się wybronić nie potrafi i nie może być własnym celem. Obie też wychodziły z założenia, że ludzka

(4)

wynalazczość erotyczna wymaga ścisłego nadzoru - bez niego doprowadziła­

by do zdrożnych postępków, popadła w perwersję, zwyrodniała - że jest, innymi słowy, potencjalną groźbą dla delikatnej tkanki ludzkich stosunków.

Kulturowe nakazy i przyzwolenia trzeba obwarować przestrogami i zakazami - erotyce wyznaczyć trzeba twarde ramy i zapobiec temu, by się poza te ramy wylewała.

Gdy się na nią patrzy z tej perspektywy - późnonowoczesna czy ponowocze- sna wersja erotyki wydaje się nowością iście przełomową i pozbawioną precedensu. Obchodzi się ona po raz pierwszy bez sojuszów; proklamuje swą niezależność od obu sąsiadów - nie żąda od nich wsparcia i odmawia odpowiedzialności za wpływ, jakie może mimochodem wywrzeć na ich losy.

Zuchwale i z dumą oznajmia, że uzasadnień nie potrzebuje, że sama jest swym celem i sama sobie służy. Jak to M ark C. Taylor i Esa Saarinen (1994: 11) wyrazili z iście epigramatyczną precyzją - „pożądanie nie pożąda zaspokojenia;

pożądanie pożąda pożądania”. Jeśli podobne opinie głoszono (rzadko tylko, a i to półgębkiem) w przeszłości, klasyfikowano je jako przejawy libertynizmu lub symptom seksualnych zboczeń czy zaburzeń, a ich wyznawców depor­

towano na Wyspy Diabelskie lub zamykano w szpitalach psychiatrycznych.

Dziś samoistność i suwerenność erotyki - poszukiwanie rozkoszy samej wzniesiono do rangi normy kulturowej; zamieniły się one miejscami z ich niegdysiejszymi krytykami i pogromcami, dziś dla odmiany odsyłanymi do Muzeów Osobliwości wraz z innymi skamielinami dawnych epok i dziwactwami egzotycznej fantazji. I przydarzyła się dziś erotyce rzecz dziwna: nabrała ona treści, jakich nigdy przedtem na własnych barkach udźwignąć by nie umiała - ale równocześnie i niespotykanej dotąd lekkości i ulotności. Uwolniona od krępujących ją więzów, puszczona luzem i pozostawiona własnej inicjatywie - może erotyka ponowoczesna wchodzić w jakie chce sojusze i wedle woli je opuszczać; ale też staje się łakomym celem i łatwym łupem dla wszelkich sił pragnących dla tych celów wyzyskać jej uwodliwe uroki.

Weszło już niemal do folkloru nauk społecznych składanie odpowiedzialno­

ści za „rewolucję erotyczną” pod drzwiami „sił rynkowych”. Zabieg to nęcący, bowiem adres jest wyjątkowo wygodny ze względu na tajemniczość i nieuchwyt­

ność lokatorów. Naukowo zorientowane badania przyczyn ludzkich zachowań usiłują skwapliwie zapełnić próżnię, pozostawioną przez Opatrzność i Spiżowe Prawa Historii - i „siły rynkowe” są nie gorszym, a pod wieloma względami lepszym od innych kandydatem na nieobsadzone stanowisko „głównej deter­

minanty”. Rynek można co najwyżej potępiać za to, że bez skrupułów wyzyskuje dostępne już zasoby, kierując się przy tym i tylko ich potencjałem komercjalnym i nie zważając na żadne inne względy, w tym na kulturalnie szkodliwe czy moralnie zdrożne następstwa eksploatacji. Przypisywanie ryn­

kowi autorstwa samego przedmiotu manipulacji równałoby się uznaniu al­

chemika za twórcę złota wydobywanego triumfalnie z dna retorty; w obu

(5)

O PONOWOCZESNYCH POŻYTKACH Z SEKSU 91 przypadkach rozumowanie jest przypadkiem magicznego, a nie naukowego myślenia (choć - szczerze mówiąc - rozróżnienie między tymi dwoma typami myślenia nie zawsze jest w naukach społecznych wyraźne). Trzeba czegoś więcej, niż żądzy zysku, wolnej konkurencji i wyrafinowania technik re­

klamy, by dokonała się rewolucja o podobnych rozmiarach i głębi, co emancypacja erotyki od reprodukcyjnych funkcji seksu i miłosnego zaan­

gażowania. Aby stać się ona mogła czynnikiem ekonomicznym i przybrać formę towaru, musiała być wpierw erotyka poddana gruntownej kulturowej przeróbce.

Zostawmy więc na boku komercjalne użytki erotyki, banalne wszak w świę­

cie, w którym zaspokajanie wszelkich potrzeb ludzkich dokonuje się w coraz większym stopniu za pośrednictwem rynku konsumpcyjnego; skupmy się zamiast tego na nieco mniej oczywistych, a przy tym rzadziej opisywanych i już całkiem nie często dyskutowanych związkach między rewolucją erotyczną a innymi aspektami powstającej w naszej części świata kultury ponowoczesnej.

W śród tych aspektów, dwa wydają się szczególnie dla naszego tematu ważne.

Zacznijmy od załamania się „panoptycznego” modelu zabezpieczania i od­

twarzania ładu społecznego. Model ten, jak wiadomo każdemu socjologowi, opisał szczegółowo Michel Foucault, biorąc za punkt wyjścia Jeremiego Benthama pomysł „uniwersalnego sposobu” na wdrożenie dużej liczby ludzi do zdyscyplinowanego i jednolitego dla wszystkich postępowania. Pomysł był genialnie prosty: skoro nieustanne nadzorowanie wszystkich jest technicznie rzecz biorąc niemożliwe - trzeba sprawić, by nadzorca (kierownik, zawiadowca, strażnik) widział sam nie będąc widzianym. Podopiecznych obserwować trzeba z ukrycia, by nie wiedzieli, kiedy się na nich patrzy, ale też i nigdy nie mogli być pewni, że nie są obserwowani i że psota ujdzie im płazem. Jeśli tej pewności posiąść nie mogą, skłonni będą w każdej chwili zachowywać się tak, jakby byli na cenzurowanym. Foucault posłużył się pomysłem Benthama jako paradyg­

matem ładotwórczych zabiegów władz nowoczesnych. Fabryki, obozy pracy przymusowej, więzienia, szkoły, szpitale, zakłady dla obłąkanych czy koszary wojskowe - bez względu na ich wielce zróżnicowane funkcje ostentacyjne - były także na przestrzeni ery nowoczesnej wytwórniami społecznego ładu; na tym polegała ich ukryta, ale kto wie czy nie najważniejsza, funkcja społeczna.

Wśród licznych odmian instytucji panoptycznych dwie: zakłady przemys­

łowe i armie poborowe, grały rolę zdecydowanie dla utrzymania porządku społecznego podstawową - a to ze względu na wyjątkowo szeroki, niemal powszechny, zasięg oddziaływania. Z tendencji rozwojowych ówczesnego społe­

czeństwa m ożna było wnioskować, że znakomita większość dorosłych mężczyzn (a przynajmniej tych, o których zdyscyplinowanie trzeba było zabiegać w spo­

sób zorganizowany) poddana będzie w jakimś stadium życia dyscyplinującemu wpływowi obu instytucji i nabierze w ten sposób nawyków posłuszeństwa wobec wdrażanych odgórnie zasad „prawa i porządku”; a nabrawszy sama

(6)

dyscypliny, sama z kolei, w roli „ojców rodzin”, odegra rolę dyscyplinującą wobec reszty społeczeństwa - kobiet i dzieci, wyłączonych z pracy fabrycznej i nie podlegających przymusowi służby wojskowej.

Sęk w tym jednak, że aby wspomniane tu dwie instytuq'e „panoptyczne”

mogły spełnić przypisaną im funkcję, mężczyźni musieli być zdolni do podjęcia pracy fabrycznej i sprostania wymogom żołnierskiego życia; nie­

dostatek sił fizycznych, inwalidztwo i niezdolność do służby wojskowej równały się wyłączeniu spod „panoptycznego” nadzoru i tresury. Zdolność do pracy i służby w wojsku stały się w tych warunkach probierzem „nor­

malności” - zaś niezdolność znamieniem społecznej anomalii, złamania normy, stanem wymagającym medycznych (jeśli nie penitenq'arnych) za­

biegów. Nowoczesna medycyna nadała owej normie miano „stanu zdrowia”.

„Zdrowy mężczyzna”, wedle tej reguły, to osoba zdolna do fizycznego wysiłku w rozmiarach określonych przez wymogi pracy fabrycznej i służby wojskowej; zgodność z normą, jak i sama norma były w tych warunkach

„obiektywnie mierzalne”. M ożna było precyzyjnie określić cel zabiegów zdrowotnych i równie dokładnie orzec, kiedy się trafiło w cel, a kiedy celu chybiło.

Rozwój techniki sprawił, że społeczeństwo obejść się dziś może znakomicie bez masowego zatrudnienia w przemyśle i bez powszechnego obowiązku wojskowego. W tych warunkach trudno się spodziewać, by fabryki i wojsko pełnić miały nadal (przynajmniej w naszej części globu) rolę decydujących o ładzie społecznym, bo niemal wszechogarniających instytucji panoptycznych.

Tak się jednak zarazem złożyło, że minęły też czasy, gdy instytucje „panoptycz­

ne” były kluczowymi narzędziami odtwarzania społecznego ładu, a normatyw­

na regulacja zachowań główną tego odtwarzania strategią. Większość ludzi - zarówno mężczyzn, jak i kobiet - jest dziś „wmontowana” w układ społeczny z pomocą przynęty-pokusy-uwodzenia raczej niż nadzoru, reklamy raczej niż indoktrynacji, wzbudzania nowych potrzeb i intensyfikacji pragnień raczej niż regulacji normatywnej.

Rozproszony i nieskoordynowany, ale wszędobylski trening do roli po­

szukiwaczy i kolekcjonerów doznań zastępuje dziś skondensowaną tresurę przemysłową i wojskową. Wrażliwość na nowe emocje i wrażenia i ciągły głód nowych przeżyć, za każdym razem silniejszych i bardziej dojmujących niż przeżycia poprzednie, są niezbędnymi warunkami chłonności i podatności na pokusy i uwodzenie. To już nie „zdrowie”, rozumiane jako stan stały, cel nieruchomy do którego wszystkie należycie zadbane ciała zmierzać winny - ale

„sprawność”, sugerująca bycie w ruchu i gotowość do ruchu, chłonność na nowe wciąż bodźce i zdolność ich asymilacji, giętkość i opór przeciw wtłaczaniu w sztywne ramy, oddaje w pełni jakości niezbędne dla poszukiwacza/zbieracza wrażeń. Jeśli znamieniem „choroby” („braku zdrowia”) była niezdolność do pracy fabrycznej lub trudów żołnierskich, sygnałem „niesprawności” jest brak

(7)

O PONOWOCZE SNYCH POŻYTKACH Z SEKSU 93 wigoru czy elan vital, melancholia, spleen, acidia, niezdolność do przeżywania silnych uczuć, zadowolenie małym, niechęć do przygód, obojętność na barwne i połyskliwe pokusy, jakie świat m a do zaoferowania, brak pożądań i żądzy pożądania...

Jako definicja pożądanego stanu cielesnego, „sprawność” stwarza kłopoty, od jakich norma „zdrowia” była wolna.

Po pierwsze - „zdrowie” jest normą, a normy mają ściśle ograniczony obszar zmienności, o wyraźnej górnej jak i dolnej granicy. „Sprawność”, dla odmiany, miewa niekiedy dolną, ale rozmazaną, rozlaną granicę - lecz bez pogwałcenia własnego sensu nie może mieć górnej granicy; „sprawność” wszak to tyle, co możność nieustannego ruchu naprzód, wznoszenia się ponad każdy stan już osiągnięty. Sprawności nie da się więc nigdy uzyskać precyzji i jednoznaczności normy. Sprawność skazana jest na to, by majaczyć zawsze na widnokręgu, odsuwać się wraz z horyzontem przy każdym kroku do przodu; mamić swą bliskością i wprawiać w furię swą nieosiągalnością. Sprawność jest zawsze celem, nigdy osiągnięciem; pozostać musi na wieki wieków w przyszłości. Jako cel zabiegów żąda wysiłków nieustających i coraz bardziej wyczerpujących, jako że żaden z wysiłków dotychczasowych nie mógł przynieść całkowitego za­

spokojenia i być uznany za kres starań. Bez względu na pojedyncze, zawsze krótkotrwałe triumfy, jakie przynieść może, pogoń za sprawnością rodzi więc ciągły a nieuleczalny niepokój; jest niewyczerpalnym źródłem niezadowolenia z siebie i samopotępienia.

Po drugie - skoro dotyczy ona głębi i różnorakości doznawanych przeżyć, sprawność wymyka się międzyosobowym porównaniom i nie daje się obiektyw­

nie mierzyć. Przeżyć, jakie dowodzą jej posiadania lub wskazują na jej brak, nie można nawet opowiedzieć w terminach międzyosobowo sensownych, tak by je można było skonfrontować z przeżyciami innych osób. Trzeba fachowego poradnictwa, by zaradzić tej nieznośnej nieuchwytności wagi dowodowej przeżytych objawów; ale pomoc, jaką okazać mogą doradcy, m a granice - nadawanie nazw przeżyciom i cytowanie statystycznych przeciętnych nie zdoła zaradzić nieubłaganemu osamotnieniu „kolekcjonera wrażeń”. Jak wie­

my od Ludwika Wittgensteina, nie może zaistnieć nic takiego jak język prywatny; ale tylko język prywatny mógłby sprostać zadaniu wyrażenia przeżyć ze swej natury osobistych. Zaiste, zaklęty krąg, albo jak to się dziś mówi Catch 22 - zadanie na miarę kwadratury koła. Tak czy owak - zważywszy, że pewność może być tylko międzyosobowym, społecznym osiągnięciem - „poszukiwacze sprawności” nie m ogą być nigdy pewni, jak daleko zaszli i jak daleko jeszcze wędrować im wypadnie.

Po trzecie - w grze zwanej dążeniem do sprawności gracz jest naraz skrzypcami i skrzypkiem. Poszukiwacz sprawności pragnie się „otworzyć” na podniecające i zachwycające doznania cielesne, ale wszak on właśnie jest tym ciałem, które m a rozkoszy doznawać, będąc równocześnie tego ciała właś­

(8)

cicielem, opiekunem, trenerem i reżyserem. Oba statusy nie dają się pogodzić.

Pierwszy wymaga „zatopienia się” w doznaniach, rozluźnienia wszelkiej kontroli, zawieszenia intelektualnej refleksji; drugi przeciwnie - żąda za­

chowania dystansu, bacznego śledzenia reakq'i i trzeźwego sądu. Skorelowanie obu postaw jest zadaniem niezmiernie trudnym, jeśli w ogóle - co wątpliwe - wykonalnym. A i nie wiadomo dokładnie, w czym trzeźwość sądu miałaby się wyrażać - nigdy dotąd ciało nie było obiektem podobnej ambiwalencji i źródłem podobnej rozterki. W połączeniu z dwiema wymienionymi wyżej zgryzotami, trzeci kłopot skazuje poszukiwacza sprawności na cierpienia, 0 jakich jego przodkowie, zaprzątnięci troską o zdrowie, nie mieli wyob­

rażenia.

Wszystkie trzy kłopoty razem wzięte są powodem do nieustającej niepewno­

ści i trwogi. Co więcej, na wynikający stąd niepokój iście ponowoczesnego typu nie m a lekarstwa. Jest to niepokój bez wyraźnego punktu zaczepienia, rozsiany 1 rozproszony, jak na to wskazał Jean Baudrillard; a na niespecyficzne niepokoje nie m a zaradczego specyfiku...

Wszystko, co powiedziano dotąd o strategii „kolekcjonowania doznań”

w spotęgowanej jeszcze mierze odnosi się do specyficznie ponowoczesnej wersji erotyzmu. Wszystkie sprzeczności właściwe życiu „poszukiwacza wrażeń”

godzą w życie seksualne ze skondensowaną mocą; ale dochodzi tu jeszcze jedna dotkliwa trudność, związana z przyrodzoną monotonią, brakiem elastyczności stosunku płciowego jako takiego. Seks, przypomnijmy, jest tworem przyrody a nie kultury, i niewiele daje pola dla popisu tej fantazji, jakiej kultura skrzydła przypina. W wydaniu kultury ponowoczesnej czynności seksualne ogniskują się na ich efektach orgazmicznych; „ponowoczesny seks” dotyczy w gruncie rzeczy orgazmu i tylko orgazmu. Jego wyłącznym i nie znoszącym konkurencji celem jest dostarczenie coraz to silniejszych, a co ważniejsze jeszcze urozmaiconych, w miarę możności nowych i dotąd nieprzeżywanych, rozkoszy zmysłowych.

Pole do innowacji i eksperymentu, w porównaniu z innymi obszarami kulturo­

wej twórczości, jest tu jednak nader szczupłe i dlatego „ostateczne” czy

„krańcowe” przeżycie seksualne pozostanie na zawsze marzeniem niespeł­

nionym; co gorsza, w świetle marzenia o „szczytowym” przeżyciu żaden odbyty już akt płciowy nie zdaje się w pełni zadośćuczyniać oczekiwaniom i nie­

zbadanym jeszcze, ale przeczuwanym możliwościom; żadne - najsilniejsze nawet - przeżycie seksualne nie czyni dalszego treningu, pouczeń, porad, wskazówek, recept, specyfików i przyrządów zbędnymi.

Jest jeszcze jedna, nader istotna, lecz stanowczo zbyt rzadko zauważana, więź między rewolucją erotyczną a szerszymi przemianami kulturowymi.

Seks jest przyrodniczym, ewolucyjnym rozwiązaniem problemu ciągłości i trwałości żywych form, a także ich zmienności, jako warunku przetrwania w zmiennym wszak środowisku; rozwiązanie to polega na zestawieniu śmiertelności żywego organizmu z nieśmiertelnością jego gatunku. Tylko

(9)

O PONOWOCZESNYCH POŻYTKACH Z SEKSU 95 istoty ludzkie zdają sobie z tego sprawę. Tylko one wiedzą, że muszą umrzeć, a zarazem potrafią wyobrazić sobie wieczne trwanie gatunku ludzkiego; tylko w ich więc przypadku życie jednostkowe, nieuchronnie tymczasowe, przebiegać może w cieniu spraw czy wartości, które nie um rą w momencie zgonu osoby, jak a je pomyślała lub im hołdowała. Ta wiedza m a olbrzymie konsekwencje.

Nie jest bynajmniej frywolną hipotezą, że wiedza ta tkwi u podstaw oszałamia­

jącej dynamiki kulturowych wynalazków, które wszystkie wszak służą w ostate­

cznym rozrachunku uniezależnianiu trwania form i nabytków społecznych od śmiertelności biologicznej indywidualnych osobników ludzkich. K ultura jest kuchnią magiczną, w jakiej trwanie jest wciąż na nowo destylowane z materia­

łów rozkładowych i ulotnych; jest kuźnią, w jakiej kruche, przemijalne bycie cielesne człowieka przekuwane jest w trwanie wieczne człowieczeństwa.

Seks, sam nie będący wynalazkiem kultury, tkwi u podstaw tej kulturowej alchemii. Biologicznie rzecz biorąc, seks jest mechanizmem wytwarzania nie­

śmiertelności gatunku ludzkiego. Ale za pośrednictwem kultury staje się też

„materialnym substratem” produkcji nieśmiertelnego człowieczeństwa. Jest metaforycznym prototypem transcendenq'i - wysiłku, by rozciągnąć egzystencję ludzką poza byt każdego z indywidualnych osobników ludzkich. Jest więc seks punktem wyjścia i odniesienia, natchnieniem i wzorem dla jednego z najwięk­

szych, największego bodaj, cudu kultury: wyczarowywania nieśmiertelności z beznadziejnie śmiertelnego, kruchego tworzywa, ponadczasowości z bezlitoś­

nie przemijającego czasu, nieprzemijania z przelotności. Enigmat tego kpiącego sobie z wszelkiej logiki cudu, zagadka owego najwspanialszego i najbardziej tajemniczego z kulturowych dokonań, przepaja każdy akt seksualny: zespolenie dwu istot śmiertelnych jest momentem poczęcia (czy zmartwychwstania) nie­

śmiertelności... Gdy ludzie posiedli świadomość swej nieśmiertelności, seks stracił swą przyrodniczą niewinność.

N a drugim krańcu erotyki wznosi się uczuciowo-myślowa nadbudowa miłości, wzniesiona przez kulturę nad zróżnicowaniem płciowym i zespoleniem różnic; miłość nadaje seksowi bogate i nieskończenie rozszerzalne znaczenie, jakie potęguje jeszcze, i jak puklerz chroni, jego przyrodzoną moc przeob­

rażania bytu skończonego, śmiertelnego, w wieczne trwanie. Miłość jest kulturalnym odpowiednikiem, stylizowaną podobizną owego znoszenia opozy­

cji między przemijalnością ciała a trwałością cielesnych śladów jego by- tu-w-świecie, jakie dokonuje się - po prostu, mimochodem - w akcie płciowym.

Podobnie jak seks, jest więc miłość obarczona ambiwalencją, jaka trapi obszary graniczne między tym, co naturalne, a tym co nadprzyrodzone; między znaną, oswojoną teraźniejszością, a enigmatyczną i nieprzenikliwą przyszłością. Miłość jest czymś w rodzaju kulturowo polerowanego zwierciadła, w jakim przegląda

się odtwarzane płciowo trwanie biologiczne.

Miłość do innego, równie śmiertelnego jak miłujący, człowieka, jest naj- ryzykowniejszą bodaj wśród kulturowo organizowanych wypraw na tereny

(10)

nieśmiertelności. Jest miłość, jak seks, źródłem nieustającego niepokoju, choć w przypadku miłości jest to lęk o ileż bardziej jeszcze dotkliwy - miłość przepojona jest świadomością paradoksalności swego zamiaru, niewspółmier- ności środków i celów oraz poczuciem możliwej, prawdopodobnej i nieuchron­

nej porażki. Nadzieja i obietnica „wiecznej miłości” osadzone są w ciele brutalnie nie-wiecznym; wieczność miłości i umiłowanej osoby jest białym kłamstwem kultury, które pozwala przełknąć coś czego strawić się nie da, zachować zdrowy rozsądek w obliczu absurdu. K ocha się śmiertelną osobę tak, jakby była nieśmiertelna; a kocha ją inna śmiertelna osoba w sposób skrojony na miarę istot nieśmiertelnych.

M owa już była o tym, że decydującym wyróżnikiem ponowoczesnej re­

wolucji erotycznej jest przecięcie więzów łączących erotykę z jednej strony z seksem, a z drugiej z miłością. D la kultury ponowoczesnej charakterystyczna jest radykalność środków przedsiębranych dla uwolnienia erotyzmu od skrępo­

wań narzucanych biologicznie przez reprodukcyjny potencjał aktu płciowego, a kulturowo przez wymóg wiecznego i niepodzielnego, wyłącznego miłosnego oddania. Z procesu owej dwustronnej emancypacji wyłoniła się erotyka po­

zbawiona wszelkich związków z nieśmiertelnością - zarówno fizyczną, jak i duchową. Owo „wyzwolenie” nie jest tylko jej udziałem; jest tu erotyka w sporym towarzystwie. Podobne przeobrażenia dokonują się wszak w sztuce, polityce, strategiach życiowych i w gruncie rzeczy wszystkich istotnych dziedzi­

nach kultury.

Jest cechą charakterystyczną kondycji ponowoczesnej, że spłaszcza ona i kondensuje percepcję nieskończenie rozciągalnego upływu czasu w intensyw­

ne, lecz krótkotrwałe przeżycie chwili. Upływ czasu - nawet czasu przy­

krojonego do skali istot śmiertelnych - rozpada się tu na rząd samoistnych epizodów, z których każdy przeżywa się jako odrębne zdarzenie „tu i teraz”, chwilę z założenia ulotną, nie obciążoną przeszłością i nie obciążającą przyszło­

ści - moment do spożycia z miejsca i na miejscu, bez zwłoki, natychmiast i w pełni. A więc politykę ruchów społecznych o długofalowych i wielostron­

nych programach wypiera stopniowo polityka kampanii i akcji skierowanych na doraźne cele i obojętnych wobec późniejszych efektów ich realizacji.

Marzenie o trwałej (wiecznie trwałej!) sławie czy chwale ustępuje miejsca żądzy rozgłosu i poklasku. „Historyczność” zdarzenia mierzy się zapisem na (łatwo wymazywalnej wszak w razie potrzeby) taśmie wideo i wielością nagłówków we wczorajszych dziennikach. N a miejsce dzieł sztuki pieczołowicie utrwalanych z myślą o wiecznym a niezmiennym trwaniu przychodzą parominutowe „happe­

ningi” i instalacje przeznaczone do rozbiórki nazajutrz po zamknięciu wystawy - a dzieła zaś dawne i niezniszczalne mogą sobie utorować drogę do publicznej uwagi (znów na chwilę, na czas trwania modnej wystawy) tylko jako zdarzenia.

Tożsamości, szyte niegdyś starannie i z troskliwie dobieranych materiałów tak, by starczyło ich na całe życie, zastępują szybko zestawiane i równie szybko

(11)

O PONOWOCZESNYCH POŻYTKACH Z SEKSU 97 rozbierane układanki z klocków, które można przestawiać i wymieniać do woli.

W jej nowym ponowoczesnym wydaniu nieśmiertelność m a być „do natych­

miastowego użytku”; kosztuje się jej, smakuje się ją i spożywa na miejscu, zanim zdoła jej dotknąć ząb nieubłaganego czasu i zanim wystawi się ją na ryzyko niezbadanych wszak, jak to się mówi, i nieprzeniknionych wyroków przyszłości.

M iast uwagi, pośpiech - jak powiada George Balandier.

Ponowoczesna „dekonstrukcja nieśmiertelności” (jej kondensacja w jedno­

razowe subiektywne przeżycie, niepowiązane z tym, co zaszło przedtem lub co nastąpi potem) współbrzmi z izolowaniem erotyki od reprodukcji płciowej i od miłości. Izolacja daje erotyce swobodę eksperymentowania, jakiej nigdy dotąd nie doświadczała. Ponowoczesna erotyka jest „nieumocowana”, nie uwiązana i niezakotwiczona. Może ona zawinąć do każdego portu, przycumować do dowolnie wybranego m ola i nabierać paliwa w każdej przystani; może, innymi słowy, żywić się każdym ludzkim uczuciem i mościć w każdym z ludzkich poczynań. Przeistoczyła się erotyka w znak gotowy do skojarzenia z najroz­

maitszymi znaczeniami - ale też i w sens, jaki nadać można każdemu niemal z kulturowych znaków. Tylko w takiej niezawisłej postaci może erotyka żeglować swobodnie pod flagą poszukiwania rozkoszy, nie zbita z tropu i nie zawracana z drogi przez jakiekolwiek względy inne niż czysto estetyczne, czyli na przeżycia zorientowane. Może ona teraz sama wybierać trasy i ustalać i zmieniać reguły nawigacyjne w toku podróży.

Zważmy jednak, że wolność ta jest losem, który erotyce przypadł nie­

koniecznie ze świadomego wyboru; zmienić go ona ani ignorować nie może. N a tę wolność jest erotyka skazana. M usi teraz ona o własnych siłach wypełnić pustkę, jak a powstała po eksmisji, ubezwłasnowolnieniu, wycofaniu się lub wymarciu innych nawigatorów, którzy zwykli ustalać jej trasy i pilnować przestrzegania regulaminów. Sytuaq'a niedookreślenia pozwala upajać się wolnością wyboru, ale jest też przyczyną dławiącej niepewności i ciągłego niepokoju. Gdy brak decyzji autorytatywnych i wiążących, gdy o niczym nie da się powiedzieć, że „nie m a na to rady”, każdy krok musi być negocjowany od podstaw, nie m a kroku bez ryzyka i nie m a na kogo zwalać winy za popełnione błędy...

Erotyka stała się, innymi słowy, majsterkiem od wszystkiego, gotowym podjąć się każdej roboty; takim nawykłym do niezawisłości majsterkiem, co to szuka rozpaczliwie stałego i bezpiecznego zatrudnienia, ale którego napawa strachem myśl, że je może znaleźć. W tej sytuacji erotykę można zaangażować do najróżnorodniejszych prac społecznych całkiem innych niż te, jakie wykony­

wała w zaraniu ery nowoczesnej.

Dwóm z jej nowych użytków poświęcimy tu szczególną uwagę. Pierwszy polega na roli wyznaczonej erotyce w zabiegach związanych z konstrukcją (i transformacją) tożsamości. Drugi wiąże się z jednej strony z obsługą sieci więzi międzyosobowych, a z drugiej z rolą odgrywaną w bojach o autonomię jednostki w procesach indywidualizacyjnych.

(12)

Od zarania ery nowoczesnej tożsamość nie jest „dana”, lecz „zadana” - jest problemem, z jakim każdy człowiek borykać się musi własnymi siłami. Pod tym względem nie m a różnicy między nowoczesnością „klasyczną” a jej ponowo- czesną odmianą. Ponowoczesną nowością jest kształt problemu i zadań, jakie z tego nowego kształtu problemu wynikają. W jego formie klasycznej

„problem tożsamości” polegał dla większości ludzi na tym, by posiąść tożsamość, by budować ją od piwnic po strych własnym wysiłkiem i z pomocą własnych zasobów - z dokonań i nabytków głównie, nie z cech odziedziczo­

nych. Do zadania przystępować należało przez ustalenie celu (kształtu tożsamości do jakiej wysiłki miały doprowadzić) a następnie, przez całą resztę życia, trzeba było oceniać każdy kolejny krok wedle tego, jak dalece zmniejszał on pozostałą do celu odległość. Już u schyłku „klasycznego” etapu Jean-Paul Sartre podsumował owo nowoczesne podejście w swej koncepcji „życiowego projektu” - nie tyle wyrażającego „istotę człowieka”, co organizującego jej wytwarzanie.

Tożsamości ludzi ponowoczesnych są, jak i definicje społeczne ich przod­

ków, wytworem ludzkich starań. Ale nie muszą już być - nie mogą być - drobiazgowo z góry zaplanowane ani systematycznie i mozolnie dzień po dniu budowane z myślą o tym, by nadać im skałopodobną trwałość. Najbardziej cenioną cnotą tożsamości ponowoczesnej jest jej giętkość („flexibility”), łatwość przystosowania się. Wszelkie struktury winny być lekkie i ruchome, by można je było w miarę potrzeby szybko przestawić. Ulic jednokierunkowych wypada unikać, podobnie jak zobowiązań bez klauzuli wycofania się, powinności na tyle wiążących by krępowały swobodę przyszłych ruchów. Solidność, trwałość, stałość nie są pożądane; są teraz, przeciwnie, znamieniem nieprzystosowania do szybko i bez uprzedzenia zamieniającego się świata, w którym wczorajsze aktywa są dziś obciążeniem, i do szans, jakie świat ten niespodziewanie oferuje i równie niespodziewanie wycofuje z obiegu. „Wtrącenie” w tożsamość upartą, nie do odwołania, nie poddającą się żadnym reformom - jest w takim świecie znamieniem społecznego upośledzenia i pobudza swe ofiary do zaciekłego oporu; zaś prawo do unieważniania dawnych zaszeregowań, do „przepisania na nowo” przeszłości, jest dziś jądrem konfliktów społecznych.

Erotyzm uwolniony od skrępowań, narzucanych przez funkcje rozrodcze płciowego stosunku i miłosne zaangażowania, pasuje do tej sytuacji jak ulał - jakby skrojono go na miarę wielorakich i ulotnych tożsamości ponowoczes­

nych mężczyzn i kobiet. W wolnej od więzów i konsekwencji postaci, oczysz­

czonej od wszelkich domieszek utrwalających, nadaje się przeżycie erotyczne do tego, by je zamknąć szczelnie w klatce epizodu; można żywić nadzieję, że kolejne epizody nie pozostawią trwałych blizn czy zmarszczek na wciąż na nowo przemalowywanej twarzy, a więc nie zaciążą na późniejszej swobodzie eks­

perymentowania. „Wolno pływający” erotyzm przydaje się znakomicie w zma­

ganiach z taką tożsamością, która jak wiele innych wytworów ponowoczesnej

(13)

O PONOWOCZESNYCH POŻYTKACH Z SEKSU 99 kultury obliczona jest wedle celnej formuły George’a Steinera na „maksymalne wrażenie i natychmiastową dezaktualizację”.

Odkotwiczony erotyzm tkwi też u podstaw zjawiska, jakiemu Anthony Giddens (1992) nadał nazwę „plastycznej płci”. Jakieś pięćdziesiąt czy więcej lat temu, gdy erotyce przyznawano li tylko rolę służebną wobec funkcji rozrodczej i odmawiano jej prawa do wartości samoistnej, od mężczyzn jak i kobiet oczekiwano sprostania względnie precyzyjnym wymogom męskości czy kobie­

cości, dedukowanym z ich ról w akcie reprodukcji, chronionej przez postulat trwałego skojarzenia partnerów. Role jednych i drugich były „dane” , nie

„zadane”, jak i dane było ich zaszeregowanie płciowe. Była to era norm, i granice między tym co normalne a anomalią były jednoznacznie wyznaczone i niesporne lub przynajmniej jako takie powszechnie postrzegane. Różnica między aktem płciowym a perwersją seksualną nie pozostawiała pola dla dyskusji.

Nie musi tak jednak być, i często nie jest - gdy tylko mała stosunkowo cząstka rozległych obszarów erotyki wiąże się wprost z czynnościami rozrod­

czymi i gdy po całym jej terenie wolno się poruszać bez obowiązku długoterminowej dzierżawy gruntu i obciążania hipoteki. Jeśli w przypadku zarówno mężczyzn, jak i kobiet sposoby, w jakie wykorzystuje się potencjał seksu dla celów erotycznych nie pozostają w bezpośrednim związku z jego funkcją reprodukcyjną - nie m a powodu, by sposoby te ograniczały się do doznań, umożliwianych przez akt płciowy obliczony na reprodukcję. Wzboga­

cenia doznań zmysłowych można poszukiwać eksperymentując z innymi odmianami działalności seksualnej, które z punktu widzenia służebnej roli erotyki wobec reprodukcyjnego aspektu stosunku płciowego są pozbawione funkcji, a więc nieuzasadnione, perwersyjne, lubieżnością tylko powodowane i o zepsuciu moralnym świadczące. Jak w tylu innych sferach, czynności uznawane niegdyś za wyłączną domenę natury zagarniane są dziś i kolonizo­

wane przez kulturę; jak i pozostałe elementy tożsamości, płeć nie jest po prostu „dana”, a już tym bardziej dana raz na zawsze. Płeć można wybierać, trzeba się płciowo „samookreślić” - a można i to samookreślenie później wymienić na inne, jeśli poprzedni wybór przyniósł zawód lub jeśli jego emocjogenne możliwości zostały wyczerpane. Jako składnik tożsamości, jest płeć podobnie do innych składników „niedookreślona” i niekompletna, podatna na manipulację; jak i inne składniki. Podobnie jak one daje więc powód do niepokoju i asumpt do wyrzutów i samobiczowania; jest też sprawcą ciągłej obawy, że przez ignorancję, nieuwagę lub ospałość upuści się szansę przeżyć jeszcze nie doznanych i nie wyzyska w pełni potencjału cielesnych doznań.

Drugim z nowych użytków erotyki jest odmienna od dawnej rola, grana w zszywaniu lub pruciu sieci międzyludzkich stosunków. We Wprowadzeniu do monumentalnie zakrojonej Historii seksualności Michel Foucault (1990: 40-44)

(14)

przekonująco wywodzi, że (zarówno w jego postaciach odwiecznych, jak i w tych, które przybrał dopiero co lub które zauważono czy nazwano po raz pierwszy), zaciągnięto seks na służbę w kształtowaniu i cementowaniu nowo­

czesnych form władzy i kontroli społecznej.

W medycznych i edukacyjnych dyskursach dziewiętnastego stulecia nabrało m.in. kształtów zjawisko seksualności dziecięcej, z jakiego później uczynić miał Freud kamień węgielny psychoanalizy. Rolę główną w procesie jego dyskursyw- nego formowania odegrała panika, wzniecona wokół dziecięcej skłonności do onanizmu, postrzeganej naraz jako predyspozycja naturalna i schorzenie, jako występek trudny do wykorzenienia i zagrożenia dla zdrowia fizycznego i władz psychicznych o nieobliczalnych następstwach. Rodziców i wychowawców obarczono zadaniem ochrony dzieci przed tym niebezpieczeństwem; w imię skuteczności tej ochrony pouczano ich, by węszyli symptomy niecnych praktyk w każdej zmianie dziecięcego sposobu bycia, w każdym geście i minie, by zaprowadzili reżim ścisłej i wszędobylskiej inwigilacji i zorganizowali całe życie podległych ich pieczy dzieci w sposób, jaki uniemożliwiłby występne praktyki.

Wokół nieustępliwej walki wypowiedzianej zgubnej predylekcji do onanizmu skonstruowano całościowy system rodzicielskiego, nauczycielskiego i lekar­

skiego nadzoru. Jak to ujął Foucault (1990: 103-107), „kontrola dziecięcej seksualności miała sięgnąć celu przez wzmaganie własnej siły i potęgowanie zjawiska, jakie było jej racją bytu”. Wścibski i niezmordowany nadzór rodziciel­

ski wypadało uzasadniać wskazując na równie uparty i nieustępliwy charakter występnej dziecięcej skłonności; z drugiej strony, to właśnie powszechność i upór profilaktyki i kontroli były najlepszym świadectwem powszechności i zatwardziałości nawyku, który miały wytępić.

„Gdziekolwiek podejrzewano możliwość [pojawienia się pokusy], instalo­

wano środki podsłuchu lub podglądania; zastawiano sidła by zmusić do przyznania winy; podejrzanych poddawano bez końca indagacjom i umoral- niającym kazaniom; alarmowano rodziców i nauczycieli, przekonując ich, że wszystkie dzieci są grzeszne, i wskazując, że odpowiedzialność za dziecięce grzechy spadnie na nich, jeśli nie wykażą dostatecznej czujności; utrzymywano rodziców i wychowawców w stanie nieustającej gotowości; układano przepisy dla rodziców i nowe kodeksy postępowania dla pedagogów; życie rodzinne poddawano medyczno-seksualnemu reżimowi. Dziecięcy „występek” był dla tego reżimu nie tyle przeciwnikiem, co podporą...

Bardziej niż dawne zakazy, ta forma władzy wymagała stałej, uważnej i zainteresowanej obecności; zakładała bliskość nadzorcy i nadzorowanego;

realizowała się w badaniach i nieustępliwej obserwacji; żądała ciągłego dyskur­

su, stawiania pytań, jakie zmuszały do przyznań i zwierzeń wykraczających poza sprawy, jakich pytania dotyczyły. Domagała się ta władza fizycznej i emocjonalnie naładowanej bliskości... Władza, jaka objęła w ten sposób pieczę nad seksualnością, pobudzała do cielesnego kontaktu, bacznego przyglądania

(15)

O PONOWOCZESNYCH POŻYTKACH Z SEKSU 101 się ciału, intensyfikacji jego wybranych regionów, elektryfikowania jego powie­

rzchni, dramatyzowania kłopotliwych momentów. T a władza brała seksualne ciało w swe ram iona” .

Jawna czy ukryta, przebudzona czy uśpiona seksualność dziecka była w sumie potężnym narzędziem artykulacji nowoczesnej struktury rodzinnej, zacieśniania więzów rodzinnych i umacniania wewnątrzrodzinnej hierarchii władzy dla tej struktury typowej. Była bodźcem i uzasadnieniem wszechstronnej i wszechprzeni- kliwej rodzicielskiej ingerencji; żądała od rodziców nieprzerwanego z dziećmi kontaktu, trzymanie dzieci w zasięgu opiekuńczego wzroku, rozmów z dziećmi na intymne tematy, domagania się od dzieci spowiedzi i zwierzania się z najskryt­

szych przeżyć i myśli i nietolerancji dla dziecięcych sekretów.

Dziś przeciwnie: „seksualność dziecięca” staje się narzędziem osłabiania i rozluźniania więzów rodzinnych, a więc i uwalniania jednostki jako auto­

nomicznego podmiotu wyborów. Służy ona w szczególności postępującej separacji rodziców i dzieci i uzasadnia rodzicielską strategię nieinterwencji i „trzymania się na odległość”. Strachy nękające dziś życie rodzinne wiąże się nagminnie z seksualnymi skłonnościami rodziców, nie dzieci. M ało kogo wzrusza dziś, a już prawie nikogo nie wprawia w panikę dziecięce upodobanie do onanizmu. To nie w tym, co dzieci zrobić mogą z własnej inicjatywy, ale w tym co dzieje się im z woli i poduszczenia rodziców, dopatrujemy się dziś coraz częściej zdrożnych podtekstów seksualnych. Przeraża dziś i woła o czuj­

ność to, co rodzice skłonni są czynić z dziećmi i dzieciom. Ale ta nowa czujność w odróżnieniu od dawnej, uzasadnionej przywarą onanizmu, skłania rodziców do wstrzemięźliwości, poniechania wścibskiej kontroli i unikania intymnych kontaktów z dziećmi i cielesnej z nimi bliskości. Postrzega się dziś dzieci niejako podmioty, lecz przedmioty płciowego pożądania i potencjalne ofiary seksualnej żądzy. A jako że rodzice są z natury rzeczy silniejsi fizycznie od nieletnich dzieci i posiadają nad nimi władzę - seksualność rodziców może łatwo doprowadzić do nadużycia zwierzchnictwa dla zaspokojenia popędów płciowych. Widmo seksu nawiedza więc domy rodzinne. By je przepędzić, trzeba trzymać się od dzieci na odległość, a głównie powstrzymywać się od odruchów intymnych i nazbyt już wylewnego manifestowania miłości rodzicielskiej.

Parę lat temu wybuchła w Wielkiej Brytanii istna epidemia „seksualnego wyzysku dzieci”. W toku szeroko popularyzowanej kampanii inspektorzy opieki społecznej we współpracy z lekarzami i nauczycielami oskarżyli setki rodziców (głównie ojców, ale i szybko rosnącą liczbą matek) o napastowanie dzieci w kazirodczych intencjach. Domniemane ofiary ich chuci usunięto przemocą z domów rodzicielskich, a czytelników pism brukowych raczono co- dzień nowymi reportażami z jaskiń rozpusty, w jakie przekształciły się rodzinne sypialnie i łazienki. Przynosiły też gazety mrożące krew w żyłach opisy seksualnego wyuzdania opiekunów w sierocińcach i zakładach poprawczych dla nieletnich.

(16)

Tylko część wytoczonych rodzicom spraw dotarła do sądu. W paru przypadkach udało się rodzicom dowieść w sądzie swej niewinności i odzyskać odebrane im dzieci. Ale co się stało, to się stało. Czułość rodzicielska straciła dziewictwo. Doprowadzono do powszechnej świadomości, że dzieci - nawet niemowlęta - są zawsze i wszędzie potencjalnym obiektem seksualnego pożąda­

nia i praktyk płciowych, że pod każdym objawem rodzicielskiej miłości kryje się potężny ładunek wybuchowy seksu, że każda pieszczota m a swe erotyczne zabarwienie, a każdy gest miłosny może być zamaskowaną zaczepką seksualną.

Jak podaje Suzanne M oore (1995), z badań zainspirowanych przez Krajowe Stowarzyszenie Ochrony Dzieci wynika, że „co szóste z nas padło w dzieciń­

stwie ofiarą nadużyć seksualnych”, zaś wedle danych Barnardo, renomowanej i darzonej powszechnym w Anglii szacunkiem instytucji charytatywnej, sześć na dziesięć kobiet i co czwarty mężczyzna „doświadczają jakiegoś rodzaju ataku seksualnego przed osiągnięciem pełnoletności”. Susanne M oore przyznaje, że

„nadużywanie seksualne dzieci jest o wiele bardziej rozpowszechnione niż skłonni jesteśmy na ogół przyznać”, ale i przestrzega, że słowo „nadużycie” jest dziś samo nagminnie nadużywane; niemal każdą sytuację można przedstawić jako przykład „nadużycia” . W obrębie bezproblemowej niegdyś i niefrasobliwej troski i opieki rodzicielskiej doszukano się dziś niezmierzonych pokładów seksualnego popędu. Nic nie jest już oczywiste, czyste i jednoznaczne, wszystko jest zbrukane seksualną dwuznacznością - a od rzeczy wieloznacznych trzeba,

by nie kusić licha, trzymać się z dala.

W jednej z szeroko rozreklamowanych spraw przedszkolanki zauważyły, że trzyletnia Amy lepiła z plasteliny kiełbasy i żmijo-podobne wałki. Dzieła Amy natychmiast zidentyfikowano jako podobizny penisów. Mówiła też Amy 0 czymś z czego „cieknie coś białego”. N a nic się nie zdały rodzicielskie tłumaczenia, że tajemnicze przedmioty wypluwające białą ciecz były tubkami z maścią leczniczą dla zakatarzonego nosa, a kiełbaski i żmije przedstawiały ulubione przez Amy owocowe galaretki. Amy umieszczono na liście „dzieci zagrożonych” - a rodzicom wypadło przystąpić do walki o odwołanie oskar­

żenia i przywrócenie dobrego imienia. Tę i liczne podobne sprawy opatruje Rosie W aterhouse (1995) następującym komentarzem:

„Pieszczenie, obcałowywanie, kąpanie dzieci, nawet spanie z nimi w jednym łóżku; czy są to wszystko normalne formy rodzicielskiego zachowania, czy zdrożne, przesycone seksem akty nadużycia?

A co jest normalnym dla dzieci zajęciem? Kiedy dzieci rysują wiedźmy 1 węże, czy znaczy to, że są to symbole napawających je strachem, odrażających zdarzeń? Są to kwestie zasadnicze, z którymi nauczyciele, opiekunowie społe­

czni i inni zawodowcy mający z dziećmi do czynienia muszą się na co dzień borykać” .

M aureen Freely (1997) namalowała ostatnio barwny obraz następstw

„paniki seksualnej”, jaka ogarnęła niejeden współczesny dom rodzinny:

(17)

O PONOWOCZESNYCH POŻYTKACH Z SEKSU 103

„Jeśli jesteś mężczyzną, będziesz się długo namyślał, zanim podejdziesz do szlochającego zagubionego dziecka by je ukoić. Wzdragać się będziesz przed chwyceniem trzynastoletniej córki za ramię na niebezpiecznym przejściu ulicz­

nym i ... z pewnością zaniechasz zamiaru odniesienia błony ze zdjęciami gołych dzieci, bez względu na ich wiek, do Boots’a [znana angielska firma, zajmująca się m.in. wywoływaniem błon fotograficznych; pracownicy jednego z jej oddziałów zaalarmowali policję, gdy po wywołaniu błony znaleźli zdjęcia nagich niemowląt - Z.B.]. Gdyby film Pretty Baby nakręcono dziś, na pewno pikietowano by wyświetlające go kina. A gdyby Lolitę wydano po raz pierwszy w 1997 roku, nikt nie śmiałby jej zaliczyć do klasycznych dzieł literatury” .

Nie tylko stosunki między rodzicami a dziećmi poddawane są bacznej a podejrzliwej ocenie i rewidowane do gruntu w toku erotycznej rewolucji.

Wszelkie inne stosunki międzyludzkie są pilnie, czujnie, obsesyjnie badane przez lupę; we wszystkich węszy się dziś podtekst seksualny, a więc i niedopuszczalne

„mieszanie gatunków” w czasach wzajemnej emancypacji seksu, erotyki i miło­

ści. Szeroko rozreklamowana dostępność, łatwość seksu wynikła ze zredukowa­

nia go do czysto estetycznych kryteriów, sugeruje jego wszędobylskość. Od­

krywa się podtekst seksualny w każdym żywszym geście czy w każdym objawie silniejszego uczucia, wykraczającego poza szczupły repertuar stonowanych i wyciszonych emocji dozwolonych w ramach niby-spotkań (które winny być ulotne i nie pozostawiać konsekwencji) lub rutynowych kontaktów (które mają być tylko kontaktam i „do wypowiedzenia”), w każdej ofercie przyjaźni i w każ­

dym objawie głębszego niż zdawkowe zainteresowania drugą osobą. M imo­

chodem wypowiedziana uwaga o urodzie czy uroku kolegi lub koleżanki z pracy niesie ryzyko pomówienia o seksualną prowokację, a zaproszenie na filiżankę kawy może się skończyć oskarżeniem o „seksualne dokuczanie”. Upiór seksual­

nego zagrożenia straszy dziś w biurach i domach studenckich; czai się w każdym uśmiechu, czułym spojrzeniu, wyciągnięciu dłoni. Ogólnym rezultatem jest raptowne „odchudzanie” stosunków, ogałacanie ich z intymności i uczuć, uwiąd ochoty na to, by je zawiązywać i pogłębiać. Nie tylko zresztą w zakładach pracy i korytarzach uniwersyteckich powiało chłodem.

W jednym kraju za drugim sądy wprowadzają do praktyki karnej pojęcie

„gwałtu małżeńskiego”. Pojęcie to zaprzecza tradycyjnemu ujęciu usług sek­

sualnych jako prawa i obowiązku małżonków; domaganie się ich może być uznane za karalne przestępstwo. Jako że trudno interpretować zachowania się partnerów „obiektywnie” i jednoznacznie jako przyzwolenie czy odmowę (szczególnie gdy partnerzy spędzają noc po nocy w tym samym łóżku) i jako że określenie aktu płciowego jako gwałtu zależy od decyzji jednego tylko partnera, każdy stosunek seksualny może być w zasadzie przy odrobinie dobrej, czy raczej złej woli, zinterpretowany jako gwałt (co zresztą głosicielki radykalnego feminizmu podniosły do rangi „istoty męskiego seksualizmu”, twierdząc że każdy heteroseksualny stosunek płciowy jest gwałtem na kobiecie). Partnerzy

(18)

seksualni pamiętać muszą przy każdej okazji, że niczego nie wolno im przyjmować za normalne i oczywiste i że ostrożność i wystrzeganie się gorętszych emocji i spontanicznych odruchów jest najbardziej pożądaną z cnót.

Oczywiste rzekomo i bezproblemowe niegdyś „prawa małżeńskie”, które miały w przeszłości zachęcać partnerów do stawiania seksu małżeńskiego ponad pozamałżeńskim, bardziej wszak kłopotliwym i ryzykownym, coraz częściej odbierane są jako pułapka. Przyczyny, dla których miałoby się utożsamiać seks z łożem małżeńskim wątleją i tracą jasność - szczególnie jeśli coraz łatwiej wyładować pożądanie seksualne gdzie indziej, podejmując mniejsze ryzyko i nie zadzierzgając długotrwałych zobowiązań, bez jakich nie obejdzie się małżeństwo.

Wątlenie więzów społecznych jest ważnym warunkiem powodzenia społecz­

nej produkcji „zbieraczy wrażeń”, a zarazem w pełni opierzonych, czynnych i wydajnych konsumentów. Jeśli kiedyś, u progu ery nowoczesnej, oddzielenie świata interesów od gospodarstwa domowego pozwoliło podporządkować interesy chłodnym i rzeczowym wymogom konkurencji i uniewrażliwić je na wszelkie inne - moralne głównie - normy i wartości, to dzisiejsza separacja erotyki od innych aspektów międzyludzkich stosunków pozwala poddać ją wyłącznej kontroli kryteriów estetycznych - silnych wrażeń i zmysłowej gratyfi­

kacji - znów z moralnością w roli głównego poszkodowanego.

To „osiągnięcie” pociąga jednak za sobą olbrzymie koszta. W czasach przewartościowania wszystkich wartości i rewizji historycznie ugruntowanych przyzwyczajeń żadnej normy ludzkiego zachowania nie można przyjmować za aksjomat i żadnej nie uda się na dłuższą metę wymykać krytyce i uniknąć potępienia. Pogoń za rozkoszą jest więc zatruta strachem; odziedziczonym i opanowanym nawykom postępowania nie można zaufać bez ryzyka, a nowych reguł proponuje się wprawdzie wokół mnóstwo, ale takich, co mogłyby liczyć na ogólne poparcie, jest tyle co kot napłakał. Nieliczne zasady praktyczne, jakie od czasu do czasu wyłaniają się z ogólnego zamieszania, zagęszczają jeszcze mgłę, miast ją rozpraszać - ze względu na ostre między nimi sprzeczności.

K ultura ponowoczesna wychwala rozkosze seksu i zachęca do nasycania sensem erotycznym każdego zakątka „świata przeżyć”; wzywa ponowoczes- nego kolekcjonera wrażeń, by rozwinął w sobie w pełni potencjał cielesnego, zmysłowego podmiotu. Z drugiej jednak strony ta sama kultura zakazuje traktowania innego kolekcjonera wrażeń jako seksualnego obiektu - a co ważniejsze jeszcze, każe bronić ze wszech sił integralności własnego ciała i sprzeciwiać się przyjmowaniu go za obiekt seksualny. Sęk w tym jednak, że w każdym spięciu erotycznym partnerzy są naraz podmiotami i obiektami pożądania i że (o czym kochankowie doskonale wiedzą) spotkanie erotyczne jest nie do pomyślenia bez tego, by oboje godzili się grać na przemian lub równocześnie obie role, albo lepiej jeszcze - potrafili scalić obie role w jedną, znosząc rzeczywiste czy rzekome między nimi przeciwieństwa. Sprzeczne

(19)

O PONOWOCZESNYCH POŻYTKACH Z SEKSU 105 sygnały kulturowe niweczą ukradkiem to właśnie, co głośno i uparcie propagu­

ją. Powstaje sytuacja brzemienna nerwicami i dolegliwościami psychicznymi - o tyle jeszcze groźniejszymi od dawniej doświadczanych, że tym razem nie jest jasne, co jest ową „norm ą”, jakiej człowiek nerwicą dotknięty miałby się podporządkować by się z rozterek rozdwojenia jaźni wyleczyć.

Literatura

Foucault Michel. 1990. History o f Sexuality, t. 1, London, Penguin.

Freely Mureen. 1997. Let Girls Be Girls, „Independent on Sunday” 2 marca.

Giddens Anthony. 1992. The Transformation Intimacy: Sexuality, Love and Eroticism in Modern Societies, Cambridge: Polity Press.

K ern Stephen. 1992. The Culture o f Love: Victorians to Modems, Cambridge (Mass.): H arvard UP.

M oore Suzanne. 1995. For Good o f the K id s -a n d Us, „G uardian” 15 czerwca.

Paz Octavio. 1996. Podwójny płomień: Miłość i erotyzm, przekład Piotr Fornelski, Kraków: Wydawnictwo Literackie.

Taylor M arc C. i Esa Saarinen. 1994. Imagologies: Media Philosophy, London:

Routledge, Telerotics 11.

Waterhouse Rosie. 1995. So what is Child Abuse?, „Independent on Sunday” 23 lipca.

Zeldin Theodore. 1994. An Intimate History o f Humanity, New York: Harper Collins.

On the Postmodernist Merits of Sex Summary

This essay focusses on the various, rarely discussed relationships between sex, erotics, and love. These constitute three neigbouring areas of well-known unclear and fuzzy bordering lines. Erotics would be unimaginable if people were not sexual beings. There must be linkages between them — as much unseparable as conflicts overfilled with tensions. The post-modem culture used to praise joys and appeal to the post-modem collector of impressions that he developed his potentiality as a sensual subject. On the other hand, the same culture forbids him to treat another collector as a sexual object.

Problem resides in that partners of all erotic tensions are both subjects and objects of sexual lust. The situation which emerges on this ground is burdened with psychic diseases and much more perilous than disasters experienced in the past because it is no longer clear what is the ‘norm’ to which the individual as tainted by neurosis might subordinate himself to be cured from the dual personality.

(20)

О постсовременной пользе от секса Резюме

Статья сосредоточивается на различных, редко описываемых и обсуждаемых связях между сексом, эротикой и любовью. Эти три соседствующие районы, слывущие нестойкостью границ. Не было бы эротики, еслиб люди не были сексуальными существами. Связь между ними неразрывная и богата конфликтами. Постсовременная культура славит наслаждение и велит постсовременному любителю впечатлений развивать в себе потенциал телесного субъекта. С другой стороны та же культура запрещает трактавать другого любителя впечатлений как сексуальный объект. Вопрос в том, что в каждом эротическом столкновении партнеры являются одновременно субъектами и объектами вожделения. Возникает ситуация, беременная психическими болезнями и нервозами, более грозная чем до сих пор, потому что неясно что такое норма, который человек болеющий нервозом должен подчиниться, чтобы вылечиться из неуверенности раздвоения личности.

Cytaty

Powiązane dokumenty

[r]

The Soller slit improves the angular resolution because it limits the axial divergence of the beam to 1 ◦ and as will be shown later in combination with the monochromator it

o naukowość etnologii, pracujemy nad położeniem samych podstaw nauk społecznych. Antropologia ma przywilej i obowiązek być czynnikiem, organizującym badania porównawcze kultur.

przyspieszenia 17. Proste wy- liczenie 18 wykazuje, że nowy olałeś wahań T t po podwojeniu wszystkich wymiarów wynosić będzie T- 2|/2. Droga przebyta przez światło —

wości można ustalić, iż kompetencji sądu kasztelana lubelskiego w Wąwolnicy podlegała szlachta (bo tylko ona staje przed tym sądem) z zachodniej części

At a forcing frequency shifted slightly below twice the natural frequency w0 of the (0, 1)-mode of the water waves within the tank, the fOrced oscillation generates standing cross

Reguły przecież m ają to do siebie, że się zmieniają, i to w sposób, którego przepowiedzieć nie m ożna; fetowany dziś przybysz może się ju tro okazać gościem

Glokalizacja, rzec można, jest procesem re-stratyfikacji świata, czyli ponownego jego, na innych niż dotąd zasadach opartego uwarstwienia, i procesem budowania nowej