Kraków
Problem zdrowia i brudu na obszarze dawnej Rzeczypospolitej w XIX wieku
Zdrowie, które jest jednymznajbardziej fascynujących problemów współczesnego świata, w końcu wieku XVIII niewieluwPolsce interesowało. Świadomość potrzeby troski o zdrowie czy, szerzej:świadomość związku zachodzącegomiędzy jednostko
wym i zbiorowymżyciem ludzi a otaczającym ich światem przyrodniczym rodziła się stosunkowo wolno1. Szybciej wzaborze pruskim i wśród osóbwykształconych izamożnych, wolniej na Kresach i wśród ludności ubogiej. Powszechny analfabe
tyzm warstw ludowych zaboru rosyjskiego i austriackiego, niska świadomość higie
niczna ibiedaniepozwalałyna dostrzeżenie tego typu problemu. Widzieli go jedy nie nieliczni, i to wyłącznie rekrutującysięspośródwarstw oświeconych. Stąd, kie dy masypolskiegoludu zastanawiały się, jak żyć, by przeżyć do następnych zbio rów, czytelnicy prasy codziennej itygodników wymieniali opinie o ocieplaniu do mów imieszkań, o „nieprzemakalnych butach", „praktycznych i zdrowotnychpie
cykach do ogrzewania stóp", o „podgrzewanych pulpitach do pracy biurowej". Te i inne wynalazki weszły także do, przynajmniejniektórych,polskich domów.
1Zob. bliżej G. Viga relio, Czystość,brud ihigiena ciałaodśredniowiecza do XX wieku,Warszawa 1996;
G. Vig a r e 11o. Historia zdrowia i choroby: odśredniowiecza do współczesności, Warszawa1997.
W 1914roku wprzeciętniezamożnym domu mieszczańskim i w większym mie ście świeciło sięświatło elektryczne, jego właściciele korzystali złazienki z piecy kiem węglowym, z kuchenki gazowej, telefonu, odkurzacza, pralki mechanicznej oraz proszku do prania. Pojawiło sięcentralne ogrzewanie, aledocierało do nielicz
nych. Również nieliczni posiadaliw domu i korzystali z maszyn biurowych. Szyb ciej można je było spotkać w biurach. Elity zawzięciedyskutowały o wystawach światowych, wynalazkach i odkryciach,ale także o wysokiej śmiertelności,ochoro bach i walce z nimi,ostanie higienicznym kraju i medycynie, o niechlujstwie. A by ło się nad czymzadumać,bowiem miasta, miasteczka iwsieznajdowały się najczę
ściej wnie najlepszej, a okołoroku 1800 w zazwyczaj katastrofalnej sytuacji, której zasadniczym źródłem był panującypowszechnie brud. Był on zresztącechą euro pejskiej cywilizacji.Ze względunaskalę problemu ziemie Rzeczypospolitej, może
pozajej zachodnimi krańcami, znalazłysięw jednym szeregu z południową Euro
pą, zwaną „brudną". NiechętniPolakom i katolikom niemieccy protestanci powia dali, że niechlujstwoi brudsą nieodłącznącechąnarodów katolickich. Ztego pun
ktu widzeniaNeapol miał byćpodobny do Warszawy, a Saragossado Krakowa.
Około 1800 roku niedoinwestowane i brudnepolskiemiasta tonęły w ciemno
ściach,a ulice w błocie. Śmieci oraz gnijąceludzkieodchody zalegałyna trotuarach, miejskich traktach i podwórzach kamienicczynszowych. Napoczątku XIX wieku nawet w Gdańsku,zwanym„WenecjąPółnocy", który uchodziłza prawdziwie eu
ropejskie miasto, pisano, że panuje w nim„wilgoć, błoto i trupi odór". Nawierzch nie ulic były zazwyczaj tak złe, iżchodzenie ponich, zwłaszcza o zmroku i zimą, wymagało nie lada sztuki. Było to następstwem m.in. prymitywnych metod opróż
nianiarynsztoków i wywożenia śmieci.
Brud ulic kłócił się z porządkiem i czystością wnętrz mieszkań zamożnych mie
szkańców. Granica między domem-mieszkaniem, czyli stroną prywatną, a ulicą, czyli stroną publiczną, była granicąmiędzyczystością a brudem.
Od 1795 roku wiele się zmieniło na korzyść, choć nie od razu i nie wszędzie.
Najwięcej w zaborze pruskim. W 1914 roku wygląd miast Polski Zachodniej, ich stan higieniczny niewiele odbiegał od wyglądu miast zachodnioniemieckich czy szwajcarskich.Troskaostansanitarnymiast i higienę ichmieszkańców wystawiała dobreświadectwo władzom rządowym i samorządowym. Jużw 1797rokupowoła no w miastach Polski zaborupruskiego policję sanitarną i porządkową, która miała egzekwować przepisy higieniczne.Pod groźbą wysokich kar pieniężnychzakazano wyrzucania śmieciwprost naulicę, gromadzenia przed domami pryzm śniegu i lo
du, a właścicieli nieruchomości zobowiązano do sprzątania ulic na własny koszt dwa razy w tygodniu. 5 talarów kary płacili w Warszawie składający śmieci poza wyznaczonymi miejscami i uchylający się od ich wywozu na wysypiska. Kontrolę sanitarną rozciągnięto na sklepy i targowiska.Towarzłej jakości mógł być zniszczo
ny, a nieuczciwy sprzedawca ukarany grzywną. Ze względu na ścieki miejskie wprowadzonozakaz kąpieli w Wiśle. Podjętowalkę zewścieklizną. Upowszechnia
no broszury i instrukcje oziołolecznictwie, o tym, jak ratować tonących czyporażo nychprądem.
Dla wielu Polaków powyższe przepisy, skądinąd obowiązujące w Prusach i wprowadzonezgodnie z teoriami oświeceniowymi,uchodziłyza przykład niczym nieusprawiedliwionegodziwactwabądź szykani represjiwładzyzaborczej. Akcep
tacja nowych przepisów wymagała zasadniczej zmianymentalności, przeto niektó
rzypłacili wysokiekary,a przepisów sanitarnych znać nie chcieli. Zmiana mental
ności wymagała czasui odpowiedniegoklimatuspołecznego.
WładzeKsięstwa Warszawskiego i konstytucyjnego Królestwa niemało przyczy niły się do upowszechnienia mentalności prohigienicznej. Jednak po powstaniuli
stopadowym „rząd" Królestwa przywiązywałdo tego już nieco mniejszą uwagę, natomiast po roku 1864 sprawy te znalazły się zupełnie na bocznym i dalekimto- rze2. Zniesiony został wówczas samorząd, a administracja miejska, zależna od wła
dzy politycznej i korumpującego pieniądza, niewyrażała szczególnej troskio dobro wspólne, nie była zdolna do wysiłku na rzecz poprawy stanu zdrowia, higieny
2 Zob. A. C hw a 1ba, Polacy wsłużbie Moskali, Kraków 1999.
i czystości3. W niektórychmiastachKrólestwa u progu XX wieku było brudniejniż 100 latwcześniej.Typowekrólewiackiemałe miasto wyglądało następująco:
3Zob. bliżej A. Chwalba, Imperium korupcji w Rosji i w Królestwie Polskimwlatach1861-1917, Kra ków1995, szczególnie s. 175-205.
4 J. Bi en ia rzó w na, J. M. Małecki, Dzieje Krakowa, t.3,s.228i n., 339 in.
5„Tygodnik Podolski", nr 8,1901.
„(... ) przez wąską a brudną uliczkę dostajemy się do Rynku (... ) brud i niechlujstwo wyzie
ra niemal z każdego zakątka. Chodniki pełne wybojów, a Rynek błota".
Rynsztoki porastały chwastami, bowiem dozorcy, nieprzymuszeni przez władzę, o nienie dbali. Ściekiizanieczyszczenia, nie mając odpowiedniego odpływu,zaj
mowały chodniki iulice. Powszechnielekceważono przepisysanitarne. Nie zawsze stosowano się do przepisów zakazujących przetrzymywania koniibydłana terenie miast.
O ile w pierwszej połowiewieku wKrólestwie iziemiach polskich zaboru pru skiego zmiany na lepsze były widoczne „gołym okiem", o tyle Galicja pozostała prawie w staniebezruchu i marazmu. Brudi niechlujstwo w pełni królowałyjakza dawnych czasów. Niewiele byli w stanie zmienić nieliczni tzw. „fizycy" rządowi.
Zmiany nastąpiłydopiero w epoce autonomicznej,aleteż nieod razu. Najszybciej w Krakowie i we Lwowie. W kolejnych dziesięcioleciach oba miastaw znacznym stopniu nadrobiłyzaniedbania. Z funduszów miejskichzakupiłyurządzeniado wy
wozu nieczystości, a policja miejska miała obowiązek codziennych kontroli, czy nie wylewa się„chlapów i smrodów" na place i ulice. Pojawiły się beczkowozy doskra plania ulic, asłużby drogowe nadzorowały czystość ulic4. Coraz częściej ilepiej wy
konanechodniki i coraz lepsze oświetlenie zachęcały do spacerów po głównych uli
cach i placach zwanych „corsami". Przejście chodnikiem stało się przyjemnością i sposobem spędzania wolnego czasu. Czystość prowadziła do zmian obyczajów.
Owe zmiany dokonały sięgłównie w centrach dużychmiast, natomiastna peryfe
riach i w małych miastach niewiele się zmieniło,aczkolwiek i tamnowezawitało.
OTarnopoluw 1901 roku pisano:
„Lampa elektryczna jest tu i tam, i w nocy jakby na ironię oświetla miejsca pełne nie tylko wody brudnej i cuchnącej, ale często pełne padliny i wszystkiego, co da się zatrzymać o kamień czy brzeg rowu"5.
Jak nieraz podkreślano, skazy naurodzie miastgalicyjskich były następstwem nie tyle nawet pustek w kasie, ile braku szczególnego zamiłowania mieszkańców do czystości.
Wporównaniudo Galicji ziemie wschodnie zaboru rosyjskiego prezentowały się pod każdym względem znacznie gorzej. Nawet największe miasta na czele z Wil nem byłyo wiele brudniejsze i bardziej zaniedbaneniżLwów czy Kraków. Mental ność ludzi „kresowych" zbiegła się z nieudolnością i brakiem wyobraźni władz miejskich. Doogólnegoobrazu miasta kresowego pełnego smrodu i nieczystoścido brze wpisywała się tradycjahandlu ulicznego na placach, jezdniach i w bramach.
Transakcjom handlowym towarzyszyło głęboko zakorzenione i dziedziczne nie chlujstwo. Znalazło toodbicie w przysłowiu: „Świnie tu jadłyczy Litwa popasowa-
ła". Zatem pod względemczystości i jej przeciwieństwaposzczególneczęści Polski corazbardziej się od siebieoddalały.
Szczególnie dramatycznie sytuacja wyglądała w nowych i dużych ośrodkach przemysłowych, w okręgu łódzkim, białostockim, w Zagłębiu Dąbrowskim oraz w Zagłębiu Borysławskim w Galicji. Ogólnie przykre wrażenie pogłębiały wyziewy kominów fabrycznych, sadza i pył. Już w roku 1842 w Królestwie pisano o tzw.
„szkodach dymowych". Ale dopiero na początku XX wieku możemy mówić o kształtowaniu się pierwocin świadomości ekologicznej wśród warstw oświeco nych. Zaczętorozumieć problem kurzu i dymuw miastach oraz ich ujemny wpływ na zdrowie mieszkańców. Opowiadano się za zakładaniem parków miejskich i za wprowadzaniemnakazuszanowaniazieleni.
W zaborze austriackim i rosyjskim brud niepodzielnie panował także w skle pach,restauracjach, zajazdach,karczmach oraz w budynkach stacyjnych. Wmało miasteczkowychhotelach i zajazdach łóżka,zwłaszcza zpościelą, byłyrzadkością.
Podróżnymproponowano słomę. Naniejteż, w pokojach 20- i więcejosobowychsy piali pątnicyzdążający na Jasną Górę.Brud ze względu naswą wszechobecność nie raził i nie dziwił.Poza „sferami inteligentnymi" niedostrzegano problemu. Dobrze to ilustrujerozmowawłaścicielazajazduz klientem:
„Co pan wydziwia? Zeszłego roku na tej pościeli spał przez dwa tygodnie sam pan major i nic nie mówił. Każdy wie, że prześcieradło brudzi się od człowieka - ale kto by słyszał, co by człowiek brudził się od prześcieradła"6.
6„Tygodnik Podolski", nr17, 1903.
7M.i L. Trzeciakowscy, Stylżycia miejskiegow XlX-wiecznym Poznaniu [w: ] Miasto i kulturapolska doby przemysłowej, pod red.H.I mb s, Wrocław 1993,s. 81 i n.
Za symbolstanuhigienyRzeczypospolitej po 1795 roku uchodziłkołtun, zwany
„warkoczem znad Wisły". W Europiemiał opiniępolskiej specjalności, uchodził za przykład choroby narodowej, o czym świadczyła nazwa: „Pilica Polonia", aczkol wiekwystępowałtakżenaobszarzeNiemiec.Syntezę kołtunai syfilisumiał stano wić siphilis polonica. Kołtun na głowie był rezultatem nieużywania wody, mydła i grzebienia przezniższe warstwy społeczne. W drugiej połowie XIX wieku zaczął zanikać.
Przypisywanie pewnych cech charakterystycznych jednym narodom przez dru gie miało w Europie pewną tradycję. Robactwo towarzyszące brudowi było iden tyfikowane z sąsiadami. I tak karaluchy na wschodnich obszarach Polski zwano
„Moskalami",na zachodnich „Prusakami", alena północy Rzeszy Niemcy zwalije
„Duńczykami".
Stan zdrowotny społeczeństwa w niemałym stopniu zależał od liczby lekarzy i dostępności opiekilekarskiej. W ciągu wiekuXIX tempo zmianyjakościusługme dycznych, liczby szpitali i łóżek było różne w zależności od zaboru. Najlepszymi wskaźnikami charakteryzował się zabór pruski7, a jednocześnie na tle całych Nie miec nie prezentował się nadmiernieokazale. Zatem, podobnie jak w przypadku innych wskaźników, obszary najlepiej wyposażone w zdobycze cywilizacyjne wPolsce, czyliziemiezaboru pruskiego,należałydo gorzej wyposażonych w skali Niemiec.
Najwięcej lekarzy na 10000mieszkańców miał jednaknie Poznań, lecz Kraków.
W latach80. jeden lekarz przypadał na 411 mieszkańców, we Lwowie - na 632, a wWiedniu - na 7358; w Poznaniu natomiast w 1872roku -na 1130, a w 1914- na 1028.Również w Krakowie w 1891 roku powołanopierwszenaziemiach polskich i o8 lat starsze odwiedeńskiegopogotowieratunkowe.Jednak pierwsze karetki-sa- mochody wyjechały naulicegrodu Kraka w 1917 roku.
8 J. H of f, Życiecodzienneiobyczajowość małego miasta galicyjskiego [w: ] Miasto..., s. 107 in.
Im większe miasto, tym stosunkowo więcej lekarzy. Wabiły zwłaszcza te, które się szczyciły posiadaniem fakultetów medycznych. Ale już w miastach powiato
wych pracowali nieliczni. W 1910 roku w powiatowym Łańcucie jeden lekarz przy
padał na1344 mieszkańców, a w NowymTargu - na 1845. W całej Galicji jedenna 5183, w Austrii-na2104, w Niemczech-na 2100, we Francji-na2500. W Króle
stwie Polskim - na 6000potencjalnych pacjentów, ale w guberni warszawskiej - na 2800, i w piotrkowskiej -na2600. Większaliczba medyków wguberniach przemy
słowych byłam. in. następstwem obowiązywania od 1866 roku ustawy przemysło
wej, którazobowiązywała właścicieli do zapewnienia robotnikom pomocy lekar skiej,aczkolwiekwpraktyce, poza nagłymi wypadkami,korzystali zniejsporady cznie. W 1907 roku w zaborze rosyjskim robotnicy zostali objęci bezpłatną opieką, ale korzyści z tego tytułu dlaichzdrowianie były zbytwielkie.
W1862roku w KrólestwiePolskim jeden lekarz przypadał na 12 000osób. Łącz
nie pracowało ich 408, z tego prawie połowa w Warszawie. W tym samym czasie w Galicji doliczono się 265 lekarzy, czylijeden służył 18 000osób. Zatem w ciągu półwiecza nastąpił widocznywzrost przedstawicielitego zawodu. Najtrudniejbyli onidostępniwrejonach wiejskich Galicji i zaboru rosyjskiego. Ludnośćwłościańska nie spieszyła się bowiem z opłatami na rzecz gminnych doktorów, przeto jeden przypadał na 5-7 gmin.I choć władze zawierały z nimi umowy codozakresuczyn nościi przewidywanej pensji, jednak niewielkie uposażeniai mało atrakcyjne, zda niem lekarzy, warunki pracy powodowały, iż niewielu dało się skusić mirażami wiejskiej praktyki.Takżeludzie niechcieli powierzać tajemnicyswojegociała i zdro wia„obcym", zwłaszcza że nie panowała o nichdobra opinia. Tu i ówdzie powiada no, że trują bądź przeprowadzają nachorych eksperymenty. Nawetzamożniwło ścianie, których stać było na wezwanie lekarza, woleli zaufać „swojskim", czyli miejscowym znachorom, samozwańczym felczerom, zielarzom, czyli tzw. babkom.
Owo zaufanie podpowiadało doświadczenie, z któregowynikało, iż znachorzy i fel
czerzy potrafili nieraz byćskuteczni.
Najwięcej lekarzy z wykształceniem medycznym praktykowało nawsi zaboru pruskiego. Tam sporadycznie odwoływano się do pomocy małomiasteczkowych balwierzyczy „chirurgów". Już w 1774 roku Fryderyk IIwydał zakaz uprawiania zawodu lekarskiego osobom nieposiadającym urzędowego zezwolenia. Poza tym ludność wiejska zamieszkująca wieś pomorską, wielkopolską czy śląską prezento wała znacznie wyższy poziom rozwoju cywilizacyjnegoniż wobupozostałychza borach,przeto łatwiej mogłazrozumieć realnekorzyści,jakiemoże jejdać kontakt zabsolwentem uniwersytetu.
Natomiast w Galicji, w Królestwie i naKresachlekiludowe i zaklęcia, modlitwy i woda,kwiat lipowy irozgrzany owies, świeży chleb i gorąca kąpiel,upuszczanie krwi i smarowanie tłuszczem należały do najczęstszych metodludowej medycyny.
Chorobywyganianomiotłą,czemu towarzyszyły zaklęcia i magia oraz egzorcyzmy.
Zdarzało się, że chorego zakopywano w nawozie końskim, achorych na choroby weneryczne,zapewne za karę - po gardło w gnoju. Z regułydzięki tej kuracji nie szczęśnik wstrasznych mękach traciłżycie.Topielcawieszano do góry nogami, aby woda z niego wyciekła. Jeślinieumarł wcześniej, to po tymzabiegu stało się tonie chybnie.
Konkurentami lekarzy byliznachorzy i babki, a adwokatów - tzw. pokątni do radcy.Ludnośćwiejskatrzymałasię od nich równie daleko, jak od lekarzy. Niemia łabowiemo nichdobrego zdania - widziała w nich jedynie krwiopijcówi wydrwi
groszów. Szczupłość lekarskiej i adwokackiej klienteli wiejskiej wynikała w wię
kszym zakresie z barierycywilizacyjnej i mentalności, zestanu edukacyjnego kraju, oświecenia ludu,niechęciw stosunku do „miastowych", czyli tzw. surdutowców, niż z nędzy materialnej. Z powodubraku nadzoru wrota chłopskich chat i mało miasteczkowych domostwstały otworem przedróżnej maścidoradcami i szarlata
nami, natomiast szarlataneriąludność wiejska nazywała np. szczepieniaprzeciwko ospie.
Choć na wsi „stare" dobrze się jeszcze miało, niemniej do światłych gospodarzy z wolna docierałynowinki medyczne. Alezasadniczoniespiesznie torowały sobie drogę dochłopskiej chaty i dochłopskiej głowy. Pozaziemiami zachodnimi dawnej Rzeczypospolitej chory mieszkaniec wsi i miasteczekraczejnie mógłliczyć na wyle czenie czy na radykalnezłagodzeniecierpienia, aczkolwiek wiedza ludowaw za
kresie medycyny, opartana doświadczeniu pokoleń, częstookazywała siębardziej skuteczna niż umiejętności lekarzy, zwłaszcza w pierwszej połowie XIX wieku.
Później, dzięki głośnym wynalazkom,wzrosła skuteczność interwencji lekarskich.
Wsumiew 1913 roku zpomocylekarskiejobuzaborówmogłokorzystaćco najwy
żej do30 procent ogółu ludności.
Przeszkodą w szerszej akceptacjilekarza,w tym takżew mieście, była płeć. Ko biety niechciały lekarzom powierzaćswoich sekretów. Leczenie było tym samym bardzoutrudnione, zwłaszcza że nieraz obecności lekarzau chorejsprzeciwiali się kapłani, powołując się na względy moralności i religii. Przesądy i uprzedzenia od gradzały więc ludzi od nowoczesnej medycyny. Ówczesne poczucie wstydu rów
nież nie było bez znaczenia. Za wstydliwe bądź dziwacznei śmieszne uchodziło w wielu środowiskach nawetmycie zębów i w ogóle higiena jamyustnej.
Jeszcze mniej zaufania miano do odległego z reguły szpitala. Należy jednak przyznać, iżzasadnie. Poza renomowanymi klinikami,szpitale publiczne i komu nalne,zwłaszcza zaboru rosyjskiego, zzasady były źle wyposażone. Nie wszystkie miały nawet bieżącą wodę czy inne podstawowe urządzenia. Nie przestrzegano wnichzasad czystości, przetonierazwłaśniew szpitalach wybuchały groźne epide
mie.
Najmniej szpitalibyło wKrólestwie. U progu XXwieku na 83 miasta powiatowe w 29 nieistniałoanijedno łóżko szpitalne. Stosunkowo lepiejbyło w Warszawie, ale nawet tam żadenze szpitali publicznych nie mógł być uznany przez ówczesną opi
nię publiczną za wzorowy. Część szpitali Królestwaniebyła skanalizowana, a cias nota powodowała, że służby szpitalne spały na salach wraz z chorymi. Nicdziwne
go, że przykre zapachy uniemożliwiały doglądaniepacjentów, bez użycia chustek.
Najgorsza sytuacja byłana Kresach. W 1850 roku jedynie 50 ziemianz guberni kijowskiej zadeklarowało chęć ponoszenia wydatków naleczenie chorych. Na po
czątkudrugiej połowy wiekuw tejże guberni praktykowało 271doktorów, z tego 82 pracowało na etatach państwowych.Dramatycznie rzeczsię miała w guberniach li tewskich ibiałoruskich. W 1897 roku na 6 min mieszkańców 3 guberni litewskich pracowało 47 lekarzy i 250felczerów, czyli jedenprzypadał na ponad 100 000 osób, co m. in.byłonastępstwembrakusamorząduziemskiego. Na LitwieiBiałorusileka rza od chorego mogło dzielić nawet więcej niż stokilometrów, przeto podróż do odległego dworu mogła trwać kilka dni. Na skutek tego biedniejsi, w tym po wszechnie mieszkańcy wsi i miasteczek, nie widzieliprawdziwego lekarza przez całe życie, a niektórzyw ogóle o jegoistnieniunie słyszeli.