• Nie Znaleziono Wyników

Problem zdrowia i brudu na obszarze dawnej Rzeczypospolitej w XIX wieku

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Problem zdrowia i brudu na obszarze dawnej Rzeczypospolitej w XIX wieku"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

Kraków

Problem zdrowia i brudu na obszarze dawnej Rzeczypospolitej w XIX wieku

Zdrowie, które jest jednymznajbardziej fascynujących problemów współczesnego świata, w końcu wieku XVIII niewieluwPolsce interesowało. Świadomość potrzeby troski o zdrowie czy, szerzej:świadomość związku zachodzącegomiędzy jednostko­

wym i zbiorowymżyciem ludzi a otaczającym ich światem przyrodniczym rodziła się stosunkowo wolno1. Szybciej wzaborze pruskim i wśród osóbwykształconych izamożnych, wolniej na Kresach i wśród ludności ubogiej. Powszechny analfabe­

tyzm warstw ludowych zaboru rosyjskiego i austriackiego, niska świadomość higie­

niczna ibiedaniepozwalałyna dostrzeżenie tego typu problemu. Widzieli go jedy­ nie nieliczni, i to wyłącznie rekrutującysięspośródwarstw oświeconych. Stąd, kie­ dy masypolskiegoludu zastanawiały się, jak żyć, by przeżyć do następnych zbio­ rów, czytelnicy prasy codziennej itygodników wymieniali opinie o ocieplaniu do­ mów imieszkań, o „nieprzemakalnych butach", „praktycznych i zdrowotnychpie­

cykach do ogrzewania stóp", o „podgrzewanych pulpitach do pracy biurowej". Te i inne wynalazki weszły także do, przynajmniejniektórych,polskich domów.

1Zob. bliżej G. Viga relio, Czystość,brud ihigiena ciałaodśredniowiecza do XX wieku,Warszawa 1996;

G. Vig a r e 11o. Historia zdrowia i choroby: odśredniowiecza do współczesności, Warszawa1997.

W 1914roku wprzeciętniezamożnym domu mieszczańskim i w większym mie­ ście świeciło sięświatło elektryczne, jego właściciele korzystali złazienki z piecy­ kiem węglowym, z kuchenki gazowej, telefonu, odkurzacza, pralki mechanicznej oraz proszku do prania. Pojawiło sięcentralne ogrzewanie, aledocierało do nielicz­

nych. Również nieliczni posiadaliw domu i korzystali z maszyn biurowych. Szyb­ ciej można je było spotkać w biurach. Elity zawzięciedyskutowały o wystawach światowych, wynalazkach i odkryciach,ale także o wysokiej śmiertelności,ochoro­ bach i walce z nimi,ostanie higienicznym kraju i medycynie, o niechlujstwie. A by­ ło się nad czymzadumać,bowiem miasta, miasteczka iwsieznajdowały się najczę­

ściej wnie najlepszej, a okołoroku 1800 w zazwyczaj katastrofalnej sytuacji, której zasadniczym źródłem był panującypowszechnie brud. Był on zresztącechą euro­ pejskiej cywilizacji.Ze względunaskalę problemu ziemie Rzeczypospolitej, może

(2)

pozajej zachodnimi krańcami, znalazłysięw jednym szeregu z południową Euro­

pą, zwaną „brudną". NiechętniPolakom i katolikom niemieccy protestanci powia­ dali, że niechlujstwoi brudsą nieodłącznącechąnarodów katolickich. Ztego pun­

ktu widzeniaNeapol miał byćpodobny do Warszawy, a Saragossado Krakowa.

Około 1800 roku niedoinwestowane i brudnepolskiemiasta tonęły w ciemno­

ściach,a ulice w błocie. Śmieci oraz gnijąceludzkieodchody zalegałyna trotuarach, miejskich traktach i podwórzach kamienicczynszowych. Napoczątku XIX wieku nawet w Gdańsku,zwanym„WenecjąPółnocy", który uchodziłza prawdziwie eu­

ropejskie miasto, pisano, że panuje w nim„wilgoć, błoto i trupi odór". Nawierzch­ nie ulic były zazwyczaj tak złe, iżchodzenie ponich, zwłaszcza o zmroku i zimą, wymagało nie lada sztuki. Było to następstwem m.in. prymitywnych metod opróż­

nianiarynsztoków i wywożenia śmieci.

Brud ulic kłócił się z porządkiem i czystością wnętrz mieszkań zamożnych mie­

szkańców. Granica między domem-mieszkaniem, czyli stroną prywatną, a ulicą, czyli stroną publiczną, była granicąmiędzyczystością a brudem.

Od 1795 roku wiele się zmieniło na korzyść, choć nie od razu i nie wszędzie.

Najwięcej w zaborze pruskim. W 1914 roku wygląd miast Polski Zachodniej, ich stan higieniczny niewiele odbiegał od wyglądu miast zachodnioniemieckich czy szwajcarskich.Troskaostansanitarnymiast i higienę ichmieszkańców wystawiała dobreświadectwo władzom rządowym i samorządowym. Jużw 1797rokupowoła­ no w miastach Polski zaborupruskiego policję sanitarną i porządkową, która miała egzekwować przepisy higieniczne.Pod groźbą wysokich kar pieniężnychzakazano wyrzucania śmieciwprost naulicę, gromadzenia przed domami pryzm śniegu i lo­

du, a właścicieli nieruchomości zobowiązano do sprzątania ulic na własny koszt dwa razy w tygodniu. 5 talarów kary płacili w Warszawie składający śmieci poza wyznaczonymi miejscami i uchylający się od ich wywozu na wysypiska. Kontrolę sanitarną rozciągnięto na sklepy i targowiska.Towarzłej jakości mógł być zniszczo­

ny, a nieuczciwy sprzedawca ukarany grzywną. Ze względu na ścieki miejskie wprowadzonozakaz kąpieli w Wiśle. Podjętowalkę zewścieklizną. Upowszechnia­

no broszury i instrukcje oziołolecznictwie, o tym, jak ratować tonących czyporażo­ nychprądem.

Dla wielu Polaków powyższe przepisy, skądinąd obowiązujące w Prusach i wprowadzonezgodnie z teoriami oświeceniowymi,uchodziłyza przykład niczym nieusprawiedliwionegodziwactwabądź szykani represjiwładzyzaborczej. Akcep­

tacja nowych przepisów wymagała zasadniczej zmianymentalności, przeto niektó­

rzypłacili wysokiekary,a przepisów sanitarnych znać nie chcieli. Zmiana mental­

ności wymagała czasui odpowiedniegoklimatuspołecznego.

WładzeKsięstwa Warszawskiego i konstytucyjnego Królestwa niemało przyczy­ niły się do upowszechnienia mentalności prohigienicznej. Jednak po powstaniuli­

stopadowym „rząd" Królestwa przywiązywałdo tego już nieco mniejszą uwagę, natomiast po roku 1864 sprawy te znalazły się zupełnie na bocznym i dalekimto- rze2. Zniesiony został wówczas samorząd, a administracja miejska, zależna od wła­

dzy politycznej i korumpującego pieniądza, niewyrażała szczególnej troskio dobro wspólne, nie była zdolna do wysiłku na rzecz poprawy stanu zdrowia, higieny

2 Zob. A. C hw a 1ba, Polacy wsłużbie Moskali, Kraków 1999.

(3)

i czystości3. W niektórychmiastachKrólestwa u progu XX wieku było brudniejniż 100 latwcześniej.Typowekrólewiackiemałe miasto wyglądało następująco:

3Zob. bliżej A. Chwalba, Imperium korupcji w Rosji i w Królestwie Polskimwlatach1861-1917, Kra­ ków1995, szczególnie s. 175-205.

4 J. Bi en ia rzó w na, J. M. Małecki, Dzieje Krakowa, t.3,s.228i n., 339 in.

5„Tygodnik Podolski", nr 8,1901.

„(... ) przez wąską a brudną uliczkę dostajemy się do Rynku (... ) brud i niechlujstwo wyzie­

ra niemal z każdego zakątka. Chodniki pełne wybojów, a Rynek błota".

Rynsztoki porastały chwastami, bowiem dozorcy, nieprzymuszeni przez władzę, o nienie dbali. Ściekiizanieczyszczenia, nie mając odpowiedniego odpływu,zaj­

mowały chodniki iulice. Powszechnielekceważono przepisysanitarne. Nie zawsze stosowano się do przepisów zakazujących przetrzymywania koniibydłana terenie miast.

O ile w pierwszej połowiewieku wKrólestwie iziemiach polskich zaboru pru­ skiego zmiany na lepsze były widoczne „gołym okiem", o tyle Galicja pozostała prawie w staniebezruchu i marazmu. Brudi niechlujstwo w pełni królowałyjakza dawnych czasów. Niewiele byli w stanie zmienić nieliczni tzw. „fizycy" rządowi.

Zmiany nastąpiłydopiero w epoce autonomicznej,aleteż nieod razu. Najszybciej w Krakowie i we Lwowie. W kolejnych dziesięcioleciach oba miastaw znacznym stopniu nadrobiłyzaniedbania. Z funduszów miejskichzakupiłyurządzeniado wy­

wozu nieczystości, a policja miejska miała obowiązek codziennych kontroli, czy nie wylewa się„chlapów i smrodów" na place i ulice. Pojawiły się beczkowozy doskra­ plania ulic, asłużby drogowe nadzorowały czystość ulic4. Coraz częściej ilepiej wy­

konanechodniki i coraz lepsze oświetlenie zachęcały do spacerów po głównych uli­

cach i placach zwanych „corsami". Przejście chodnikiem stało się przyjemnością i sposobem spędzania wolnego czasu. Czystość prowadziła do zmian obyczajów.

Owe zmiany dokonały sięgłównie w centrach dużychmiast, natomiastna peryfe­

riach i w małych miastach niewiele się zmieniło,aczkolwiek i tamnowezawitało.

OTarnopoluw 1901 roku pisano:

„Lampa elektryczna jest tu i tam, i w nocy jakby na ironię oświetla miejsca pełne nie tylko wody brudnej i cuchnącej, ale często pełne padliny i wszystkiego, co da się zatrzymać o kamień czy brzeg rowu"5.

Jak nieraz podkreślano, skazy naurodzie miastgalicyjskich były następstwem nie tyle nawet pustek w kasie, ile braku szczególnego zamiłowania mieszkańców do czystości.

Wporównaniudo Galicji ziemie wschodnie zaboru rosyjskiego prezentowały się pod każdym względem znacznie gorzej. Nawet największe miasta na czele z Wil­ nem byłyo wiele brudniejsze i bardziej zaniedbaneniżLwów czy Kraków. Mental­ ność ludzi „kresowych" zbiegła się z nieudolnością i brakiem wyobraźni władz miejskich. Doogólnegoobrazu miasta kresowego pełnego smrodu i nieczystoścido­ brze wpisywała się tradycjahandlu ulicznego na placach, jezdniach i w bramach.

Transakcjom handlowym towarzyszyło głęboko zakorzenione i dziedziczne nie­ chlujstwo. Znalazło toodbicie w przysłowiu: „Świnie tu jadłyczy Litwa popasowa-

(4)

ła". Zatem pod względemczystości i jej przeciwieństwaposzczególneczęści Polski corazbardziej się od siebieoddalały.

Szczególnie dramatycznie sytuacja wyglądała w nowych i dużych ośrodkach przemysłowych, w okręgu łódzkim, białostockim, w Zagłębiu Dąbrowskim oraz w Zagłębiu Borysławskim w Galicji. Ogólnie przykre wrażenie pogłębiały wyziewy kominów fabrycznych, sadza i pył. Już w roku 1842 w Królestwie pisano o tzw.

„szkodach dymowych". Ale dopiero na początku XX wieku możemy mówić o kształtowaniu się pierwocin świadomości ekologicznej wśród warstw oświeco­ nych. Zaczętorozumieć problem kurzu i dymuw miastach oraz ich ujemny wpływ na zdrowie mieszkańców. Opowiadano się za zakładaniem parków miejskich i za wprowadzaniemnakazuszanowaniazieleni.

W zaborze austriackim i rosyjskim brud niepodzielnie panował także w skle­ pach,restauracjach, zajazdach,karczmach oraz w budynkach stacyjnych. Wmało­ miasteczkowychhotelach i zajazdach łóżka,zwłaszcza zpościelą, byłyrzadkością.

Podróżnymproponowano słomę. Naniejteż, w pokojach 20- i więcejosobowychsy­ piali pątnicyzdążający na Jasną Górę.Brud ze względu naswą wszechobecność nie raził i nie dziwił.Poza „sferami inteligentnymi" niedostrzegano problemu. Dobrze to ilustrujerozmowawłaścicielazajazduz klientem:

„Co pan wydziwia? Zeszłego roku na tej pościeli spał przez dwa tygodnie sam pan major i nic nie mówił. Każdy wie, że prześcieradło brudzi się od człowieka - ale kto by słyszał, co by człowiek brudził się od prześcieradła"6.

6„Tygodnik Podolski", nr17, 1903.

7M.i L. Trzeciakowscy, Stylżycia miejskiegow XlX-wiecznym Poznaniu [w: ] Miasto i kulturapolska doby przemysłowej, pod red.H.I mb s, Wrocław 1993,s. 81 i n.

Za symbolstanuhigienyRzeczypospolitej po 1795 roku uchodziłkołtun, zwany

„warkoczem znad Wisły". W Europiemiał opiniępolskiej specjalności, uchodził za przykład choroby narodowej, o czym świadczyła nazwa: „Pilica Polonia", aczkol­ wiekwystępowałtakżenaobszarzeNiemiec.Syntezę kołtunai syfilisumiał stano­ wić siphilis polonica. Kołtun na głowie był rezultatem nieużywania wody, mydła i grzebienia przezniższe warstwy społeczne. W drugiej połowie XIX wieku zaczął zanikać.

Przypisywanie pewnych cech charakterystycznych jednym narodom przez dru­ gie miało w Europie pewną tradycję. Robactwo towarzyszące brudowi było iden­ tyfikowane z sąsiadami. I tak karaluchy na wschodnich obszarach Polski zwano

„Moskalami",na zachodnich „Prusakami", alena północy Rzeszy Niemcy zwalije

„Duńczykami".

Stan zdrowotny społeczeństwa w niemałym stopniu zależał od liczby lekarzy i dostępności opiekilekarskiej. W ciągu wiekuXIX tempo zmianyjakościusługme­ dycznych, liczby szpitali i łóżek było różne w zależności od zaboru. Najlepszymi wskaźnikami charakteryzował się zabór pruski7, a jednocześnie na tle całych Nie­ miec nie prezentował się nadmiernieokazale. Zatem, podobnie jak w przypadku innych wskaźników, obszary najlepiej wyposażone w zdobycze cywilizacyjne wPolsce, czyliziemiezaboru pruskiego,należałydo gorzej wyposażonych w skali Niemiec.

Najwięcej lekarzy na 10000mieszkańców miał jednaknie Poznań, lecz Kraków.

(5)

W latach80. jeden lekarz przypadał na 411 mieszkańców, we Lwowie - na 632, a wWiedniu - na 7358; w Poznaniu natomiast w 1872roku -na 1130, a w 1914- na 1028.Również w Krakowie w 1891 roku powołanopierwszenaziemiach polskich i o8 lat starsze odwiedeńskiegopogotowieratunkowe.Jednak pierwsze karetki-sa- mochody wyjechały naulicegrodu Kraka w 1917 roku.

8 J. H of f, Życiecodzienneiobyczajowość małego miasta galicyjskiego [w: ] Miasto..., s. 107 in.

Im większe miasto, tym stosunkowo więcej lekarzy. Wabiły zwłaszcza te, które się szczyciły posiadaniem fakultetów medycznych. Ale już w miastach powiato­

wych pracowali nieliczni. W 1910 roku w powiatowym Łańcucie jeden lekarz przy­

padał na1344 mieszkańców, a w NowymTargu - na 1845. W całej Galicji jedenna 5183, w Austrii-na2104, w Niemczech-na 2100, we Francji-na2500. W Króle­

stwie Polskim - na 6000potencjalnych pacjentów, ale w guberni warszawskiej - na 2800, i w piotrkowskiej -na2600. Większaliczba medyków wguberniach przemy­

słowych byłam. in. następstwem obowiązywania od 1866 roku ustawy przemysło­

wej, którazobowiązywała właścicieli do zapewnienia robotnikom pomocy lekar­ skiej,aczkolwiekwpraktyce, poza nagłymi wypadkami,korzystali zniejsporady­ cznie. W 1907 roku w zaborze rosyjskim robotnicy zostali objęci bezpłatną opieką, ale korzyści z tego tytułu dlaichzdrowianie były zbytwielkie.

W1862roku w KrólestwiePolskim jeden lekarz przypadał na 12 000osób. Łącz­

nie pracowało ich 408, z tego prawie połowa w Warszawie. W tym samym czasie w Galicji doliczono się 265 lekarzy, czylijeden służył 18 000osób. Zatem w ciągu półwiecza nastąpił widocznywzrost przedstawicielitego zawodu. Najtrudniejbyli onidostępniwrejonach wiejskich Galicji i zaboru rosyjskiego. Ludnośćwłościańska nie spieszyła się bowiem z opłatami na rzecz gminnych doktorów, przeto jeden przypadał na 5-7 gmin.I choć władze zawierały z nimi umowy codozakresuczyn­ nościi przewidywanej pensji, jednak niewielkie uposażeniai mało atrakcyjne, zda­ niem lekarzy, warunki pracy powodowały, iż niewielu dało się skusić mirażami wiejskiej praktyki.Takżeludzie niechcieli powierzać tajemnicyswojegociała i zdro­ wia„obcym", zwłaszcza że nie panowała o nichdobra opinia. Tu i ówdzie powiada­ no, że trują bądź przeprowadzają nachorych eksperymenty. Nawetzamożniwło­ ścianie, których stać było na wezwanie lekarza, woleli zaufać „swojskim", czyli miejscowym znachorom, samozwańczym felczerom, zielarzom, czyli tzw. babkom.

Owo zaufanie podpowiadało doświadczenie, z któregowynikało, iż znachorzy i fel­

czerzy potrafili nieraz byćskuteczni.

Najwięcej lekarzy z wykształceniem medycznym praktykowało nawsi zaboru pruskiego. Tam sporadycznie odwoływano się do pomocy małomiasteczkowych balwierzyczy „chirurgów". Już w 1774 roku Fryderyk IIwydał zakaz uprawiania zawodu lekarskiego osobom nieposiadającym urzędowego zezwolenia. Poza tym ludność wiejska zamieszkująca wieś pomorską, wielkopolską czy śląską prezento­ wała znacznie wyższy poziom rozwoju cywilizacyjnegoniż wobupozostałychza­ borach,przeto łatwiej mogłazrozumieć realnekorzyści,jakiemoże jejdać kontakt zabsolwentem uniwersytetu.

Natomiast w Galicji, w Królestwie i naKresachlekiludowe i zaklęcia, modlitwy i woda,kwiat lipowy irozgrzany owies, świeży chleb i gorąca kąpiel,upuszczanie krwi i smarowanie tłuszczem należały do najczęstszych metodludowej medycyny.

(6)

Chorobywyganianomiotłą,czemu towarzyszyły zaklęcia i magia oraz egzorcyzmy.

Zdarzało się, że chorego zakopywano w nawozie końskim, achorych na choroby weneryczne,zapewne za karę - po gardło w gnoju. Z regułydzięki tej kuracji nie­ szczęśnik wstrasznych mękach traciłżycie.Topielcawieszano do góry nogami, aby woda z niego wyciekła. Jeślinieumarł wcześniej, to po tymzabiegu stało się tonie­ chybnie.

Konkurentami lekarzy byliznachorzy i babki, a adwokatów - tzw. pokątni do­ radcy.Ludnośćwiejskatrzymałasię od nich równie daleko, jak od lekarzy. Niemia­ łabowiemo nichdobrego zdania - widziała w nich jedynie krwiopijcówi wydrwi­

groszów. Szczupłość lekarskiej i adwokackiej klienteli wiejskiej wynikała w wię­

kszym zakresie z barierycywilizacyjnej i mentalności, zestanu edukacyjnego kraju, oświecenia ludu,niechęciw stosunku do „miastowych", czyli tzw. surdutowców, niż z nędzy materialnej. Z powodubraku nadzoru wrota chłopskich chat i mało­ miasteczkowych domostwstały otworem przedróżnej maścidoradcami i szarlata­

nami, natomiast szarlataneriąludność wiejska nazywała np. szczepieniaprzeciwko ospie.

Choć na wsi „stare" dobrze się jeszcze miało, niemniej do światłych gospodarzy z wolna docierałynowinki medyczne. Alezasadniczoniespiesznie torowały sobie drogę dochłopskiej chaty i dochłopskiej głowy. Pozaziemiami zachodnimi dawnej Rzeczypospolitej chory mieszkaniec wsi i miasteczekraczejnie mógłliczyć na wyle­ czenie czy na radykalnezłagodzeniecierpienia, aczkolwiek wiedza ludowaw za­

kresie medycyny, opartana doświadczeniu pokoleń, częstookazywała siębardziej skuteczna niż umiejętności lekarzy, zwłaszcza w pierwszej połowie XIX wieku.

Później, dzięki głośnym wynalazkom,wzrosła skuteczność interwencji lekarskich.

Wsumiew 1913 roku zpomocylekarskiejobuzaborówmogłokorzystaćco najwy­

żej do30 procent ogółu ludności.

Przeszkodą w szerszej akceptacjilekarza,w tym takżew mieście, była płeć. Ko­ biety niechciały lekarzom powierzaćswoich sekretów. Leczenie było tym samym bardzoutrudnione, zwłaszcza że nieraz obecności lekarzau chorejsprzeciwiali się kapłani, powołując się na względy moralności i religii. Przesądy i uprzedzenia od­ gradzały więc ludzi od nowoczesnej medycyny. Ówczesne poczucie wstydu rów­

nież nie było bez znaczenia. Za wstydliwe bądź dziwacznei śmieszne uchodziło w wielu środowiskach nawetmycie zębów i w ogóle higiena jamyustnej.

Jeszcze mniej zaufania miano do odległego z reguły szpitala. Należy jednak przyznać, iżzasadnie. Poza renomowanymi klinikami,szpitale publiczne i komu­ nalne,zwłaszcza zaboru rosyjskiego, zzasady były źle wyposażone. Nie wszystkie miały nawet bieżącą wodę czy inne podstawowe urządzenia. Nie przestrzegano wnichzasad czystości, przetonierazwłaśniew szpitalach wybuchały groźne epide­

mie.

Najmniej szpitalibyło wKrólestwie. U progu XXwieku na 83 miasta powiatowe w 29 nieistniałoanijedno łóżko szpitalne. Stosunkowo lepiejbyło w Warszawie, ale nawet tam żadenze szpitali publicznych nie mógł być uznany przez ówczesną opi­

nię publiczną za wzorowy. Część szpitali Królestwaniebyła skanalizowana, a cias­ nota powodowała, że służby szpitalne spały na salach wraz z chorymi. Nicdziwne­

go, że przykre zapachy uniemożliwiały doglądaniepacjentów, bez użycia chustek.

Najgorsza sytuacja byłana Kresach. W 1850 roku jedynie 50 ziemianz guberni kijowskiej zadeklarowało chęć ponoszenia wydatków naleczenie chorych. Na po­

(7)

czątkudrugiej połowy wiekuw tejże guberni praktykowało 271doktorów, z tego 82 pracowało na etatach państwowych.Dramatycznie rzeczsię miała w guberniach li­ tewskich ibiałoruskich. W 1897 roku na 6 min mieszkańców 3 guberni litewskich pracowało 47 lekarzy i 250felczerów, czyli jedenprzypadał na ponad 100 000 osób, co m. in.byłonastępstwembrakusamorząduziemskiego. Na LitwieiBiałorusileka­ rza od chorego mogło dzielić nawet więcej niż stokilometrów, przeto podróż do odległego dworu mogła trwać kilka dni. Na skutek tego biedniejsi, w tym po­ wszechnie mieszkańcy wsi i miasteczek, nie widzieliprawdziwego lekarza przez całe życie, a niektórzyw ogóle o jegoistnieniunie słyszeli.

(8)

Cytaty

Powiązane dokumenty

Podsumowując należy o podjętej przez Autorkę próbie odtworzenia myśli Otto Bauera powiedzieć, że charakterystyka jego poglądów jest przeprowadzona w bardzo jasny

Odwołując się do działalności salezjańskiej na terenie miasta Szczecina, aby zrozumieć jego wpływ na działania edukacyjno-wychowawcze, warto również odwołać się do słów

Od lat sześćdziesiątych XX

Z tabeli 15 wynika, że w roku tym dla mieszkańców Tykocina odnośnie ślubów i urodzeń podano takie liczby, jak liczba metryk wpisanych pod hasłem „Tykocin” do

Since the river discharges fresh water and the tide brings salt-water into the mouth of the river, there are currents of salt-water and fresh in the areas of the river adjacent to

Аналіз публікацій отця Михайла Зубрицького вказує, що він застерігав та попереджав українських селян від будь-яких відносин із