- Jechaem trzy dni i trzy noce,
eby
tozobaczy. Jestemgodny,chcemi sipi,ana doniach
mam
odciskiod krcenia kierownic.- Nudzisz, synu... - dwumetrowechopi- sko, z
ys gow
irkami
drwala,stano
obok kontuaru.Max
westchn:-
Syszaem
to dzisiajw
piciu hotelach.- Moment, panie obcy... - dwumetrowy
umiechn
si. - Prosz nas zrozumie.W
tym miasteczku od tygodniakady
dom,szopa, gara czy nawet psia buda jest zajta przez ludzi zzewntrz.
Dopieroteraz
Max
zwróciuwag
na odzna-k
policyjn,wpit w
kieszekoszuliwielko- luda.- Bronimy siprzedtymnajazdem.
To by
niezy interes do wczoraj. Ale dzisiaj rano mielimy
duo
kopotów z pielgrzymk ja-kich fanatyków. Drogi
s
zamknite szlaba-nami od rana... Zaraz, zaraz...
A
jaksitutajdostae, kolego? -
ysy
niedowierzajco ze-rkn
naodznak
Maxa.Max
popatrzynamay
rewolwerpodpach
policjanta. Rewolwernie
by
takimay,
czter- dziestka pitka, alegin
cakowiciew
cieniupotnych mini.
- Przezkopalni wiru. Stara droga,stary most.
-
Tam
do licha, zapomniaemtozabloko-wa
-jkn
dwumetrowiec.- Bezstrachu,ledwieprzejechaem,amost
run.
-
To
dobrze. Pacicie, kolego, dwiecieza uszkodzenie mienia publicznego.-
Dam
sto.Wypad
tylko jeden legar. -Max wycign piset
ipooy
na kontuarze.- Zaatwione - policjant schowa banknot
i
skin
na szpakowatego mulata liczcegokieliszki. t
- Alfredzie, ten tajniak musi
co zje, wypi
iprzespa siw
uczciwymóku.
- Fasolka zpuszki, suchary, kawabezcu- kru.
Razem
pidziesit plusdziesi procent zaobsug.
- Mulatpooy
na talerzujeden sucharpamitajcyczasyKolumba,ma,
za-rdzewia puszk
ze zdart etykiet oraz ku- bek,w
którymbrzowa
wodaimitowaakaw.
- Czy
mona
prosi o otwieracz? - spyta Max,kadc
oboktalerzajednegodolara.Mulat popatrzy
n
dolara, popatrzy na wielkoluda isplun w
stron uchylonych drzwi. Policjantzrobikrok doprzodu.- Nie lubimytutajszpiclizestolicy.
Max mia dosy
tejkomedii.Zrobite
krok do przodu iwaln
na odlew wielkoludaw
ucho.Policjantosun
siza bufet.- Prosiem o otwieracz- grzeczniepowtó- rzyMax.
Mulattrzscymi si
rkoma zapa
za pusz-k
isuchar.- Niedam
,niedam
...- powtarzairakiemcofasi
w
stron drzwi.- Dlaczego? - spyta Max.
Jedyn
odpo- wiedzibyy
cichncekrokiuciekajcego czo- wieka.-
Kupa
wariatów!-gosnalea
dochude- go typaw
szortach i hawajskiej koszulce, ukrytegodotej poryzadoniczpalm.Max
nie sucha.Odebra
od zemdlonegoswoj pisetk,
zabrate
jednegodolaraoraz otwieraczwiszcy nagwodziu
obokreklamy,,Panama-Owoce-Eksport”
.
-
Mog
panu ofiarowa nieze spanie - chudzielec znaczcopstrykn
palcami - za jednedwadziecia. Albo nawetzadziesitk -doda
szybkowidzc,e
przyntaniewzia.
- Powanie, potrzebuj
óka,
kpieliiuczciwejkolacji.-
Max
uderzyrk w
stolik.Metalowy blat
w
zetkniciuzprotez szczk-n
gronie.-
Ma
pan toza darmo, jeli przyniesie mi pan zdomu
butelk bananówki i kurczaka zlodówki.- Dlaczego akurat
mam
to zrobi? I o co chodzi?-
Umowa.
Podpisaemumow, e
niewej-d
doswojegodomu
dojutrawieczorem.on
i dzieciaki
wysaem ju
wczeniej doteciów za miasto. Ktomóg
jednakwiedzie,e
przeztrzy dni
w
tym zwariowanymgrajdole jedyn jadaln rzeczbd
szczury,psyikoty,itote
nie jest takie pewne, czy bdzie na co zapo-
lowa
.- Skoro waciciel
ma
trudnoci, tocodo- piero intruz... -Max
wzruszy ramionamiiskierowasidodrzwi.
- Nie,
wanie
panmoe.
Oni chtnie po-zwol
tam mieszka,tylee...-
e
co?-Max
popatrzypodejrzliwie.- Ach, drobiazg. - Chudzielec
wycign
zkieszeni klucz.-
miao moe
pan korzysta zlodówki.Te ótki maj
wasnezapasy.Max
bezsowa przyj
klucz.,,Moe
to oni?”-pomyla.
- Gdzie? -spyta.
- Pierwszy
dom
za rogiem. - Chudzielecpoda mu
prawojazdy.-To s
mojedokumen-ty.
To
jest mój adres. Ja niekami.
Podpisa-em umow.
- Zobacz,cosida zrobi. -
Max
podrzu- cidogóry kluczizapa
golew rk.
Dom
chudzielcaby
cakiem przyzwoitbudowl w
stylu kolonialnym.Na
rozlegym trawniku staydwa leaki i stolik. Porzucona pika i zakurzona lalka wiadczyy,e w
tymdomu
nie tak dawnobyy
dzieci.Max min
rozleg
werand
i od frontu dosta si do domu.Wewntrz byo
sennie,cichoipachnia-o
naftalin.Na
schodach staczowiek.Lekko skoneoczyióta
ceranadawaymu
osobliwy wygld. „Niezy kamufla” -pomyla
Max.„jelito oni, totrafiem
w
dziesitk”.-
Dzie
dobry - powiedziagono.
-Wa-
ciciel prosi o kurczakaibutelkwódki.
óty skin
potakujcogow
iwskazana kuchennedrzwi.-
Mam te
tutaj nocowa!-doda
Max.-
Cay
parter jest do pana dyspozycji - powiedzia tamten iumiechn
si, lekko byskajcczystymizbami.„Plastykowe. Sztucznejak reszta”.
Maxte
si
umiechn.
Potem poszed do kuchni.Wzi
to,comia
zabra,iwróci dohotelu.- Prosz-
poda paczk
chudzielcowi.- Widziapantych
ótych?
- spytaniefor^tunny wacicieldomu.
- Nie,jeszcze nie. Ale
dzikuj
zapomoc.Odwdzicz
si.51
z samochodu walizk, aparat fotograficzny
i tak obadowany wszed do domu. Tensam, chyba ten sam skonooki
ótek warowa
na schodach.Max
milczc ruszy do salonikuikiedy
zamkn
zasob
drzwi,parskn
mie- chem. „Skonookieszpiclezplastyku”—sze-pn
przekrcajc kluczw
zamku.Nastpn
godzin
spdzi w
wannie i przy kuchennymstole. Lodówka chudzielca byaistotniepena
jedzenia, a jego barek
te
niewieci pustk.Nareszciewymoczony,
odprony
isytymóg
i
spa. Odwijawanie
rógpleduistarasizbada mikko
materaca, kiedy drzwi odsypialniz
gonym
hukiemotwarysiiznajo-my
policjant zpukawk w
rcewszed
do rodka.- Tylkobeznumerów...-zacz.
-
O
co chodzi? - Za plecami policjanta pojawiosióte
indywiduum.- Przymknij si!...-
ysy
niemia szcz-
cia tego wieczoru. Tylko tyle
zdy
powie- dzie,nimelazny prt,którynieby
elazny, odebramu
darmowy
ipami.
- Przepraszamzakopoty. -Skonookibez wyranego wysiku
dwign
jednrk
dwu- metrowcai cichozamkn
drzwisypialni.- Nie
ma
zaco.-Max pooy
siizamkn
oczy. „Zwariowany wiat -
szepn
-tojestzwariowany wiat. Nie
do, e
przylecieligocie z nieba, to jeszcze nie
mog
sobiepospa!
Co
toza kraj,gdzie byle glinawyma-
chuje rewolweremibez nakazu aduje sido
domu?”
nio mu
si,e
otwieradu, ót
puszk,z której wyskakuj zielone
aby
ubranew hemy.
Nastpnegodnia, przebrany
w
lekkie,pó- cienne ubranie i kapelusz zesomki, z apara- tem na ramieniu, wyszed na miasto. Nie musia pyta, gdzie jest pojazd kosmitów, albowiem zwartytum
otaczajcy centralny placstanowi drogowskaztrudnydopomini-cia. Nieprawdopodobnyzgiekihaas miesza sizpodnieconymi wrzaskamiludzi ztelewizji
i filmu okupujcymi jedn ze stron placu.
Zwarte szeregi wojskowych pojazdów odgra- dzay wielkim
koem
krystalicznywieloktnybariery strzeonej przez uzbrojonych
o-
nierzy.
- Niewolno...- stereotypowo
zacz
oficerdyurny.
Max
pokazamu
legitymacj.-
Przepuci
- powiedziaoficeri niedbaledotkn doni hemu.
Pozabariernie
byo
nic,tylkodrgajca odupau
pustka i ten tajemniczy, krysztaowy pojazd.Max
szedwzdu
bariery,a
dotar do stanowisktelewizjiifilmu.Tutajzatrzymasi przy niewielkimcytrynowymmikrobusiez ka-mer
filmowna dachu. Tablicarejestracyjnawskazywaa,
e
byli tocudzoziemcy.- Japonia? - spyta skonookiego opera- tora.
- Malezja-padakrótkaodpowied.
- wietnie pan
mówi w
naszym jzyku - kontynuowaMax rozmow
zapalajc papie- rosa.- Po ojcu
mam
zdolnoci do jzyków, ae
moja matka urodzia si tutaj,
wic
sam pan rozumie... -ótek bysn
plastykowymi pe- rekami uzbienia, nie przestajc manipulo-wa
przy kamerze.-
Co
panotymsdzi? - spytaMax
iskin
rk w
stronkrystalicznej bryy.- Nieporozumienie... -
zacz
kamerzysta, aleszybko zmienitemat.- Oczywicie,naukowcy
bd
mieliuywa-
nie.Niepokojcejesttylkotoopónienieekipy
ONZ.
- Biurokracja-
westchn
Max.- Paskudna biurokracja - powiedzia ka- merzysta.
Max wyj
swójaparat izrobikilkazdj.
— Paskudny
upa
— powiedzia chowajcaparat. —
Wracam
dodomu
ibiorprysznic.- Najwysza pora
odpocz.
-ótek ju
zoy
swojenarzdziapracyiterazzachcaj- cowskazana siedzenieobokkierowcy.-
Podwioz
pana - powiedzia. -Bd
cobd
jestemy ssiadamiw
jednymdomu.- Itobardzo bliskimi-
doda
Max,mylc:
„i diabli
wiedz
jak dugo, a raczej od jakdawna”.
Przed
domem
chudzielea czeka na niego znanymu
dobrzepolicjant zys gow
ukryt podhemem.
- Telegram - powiedzia salutujc regula- minowo.
Max
rozerwakoperti przeczytatekst.- Dorczcietodowódcyochronyobiektu.-
Odda
telegram policjantowi. - Potem tutaj wrócicie.-
Co
sistao?- spytakamerzysta, kiedy wchodzilidodomu.Max
zobaczydrugiegoótka
ciglewaruj- cego na schodach.- Owszem.
Ten
pojazd kosmitówtotylkokawaek
z wyposaenia europejskiej rakiety,która tydzietemuwyniosanaorbitnowego
satelitkomunikacyjnego.
Kamerzysta nie
wyglda
na zaskoczonego.Zreszt
Max
tego nieoczekiwaw
tej chwili.-
Myl, e
moecieju wraca
dosiebie- powiedziaizrobikrokw
stron schodów.-
Dokd?
- spytaótek
stojcy napópi-
trze.
-
Do
siebie - powtórzyMax
iwycign
zkieszeniotwieraczdo butelek.
- Nicnierozumiem...-
zacz
kamerzysta, ale zrozumia, kiedyMax
jednympynnym
ruchem
wcisn mu
otwieraczdooczodou.
- Nietrzeba- powiedziadrugi
ótek
wy- cigajc z kieszeni metalowy prt, który nieby prtem
zmetalu.53
- Bezamnezji,bogootworz- powiedzia Max.
Niby - elazny prt
znikn
tam,skd
wyszed.
-
O
cochodzi?- spytakamerzysta.-
O
przekonanie. -Max
ostroniezdj
otwieraczz imitacji gakiocznej.
- Macie wspaniaykontrwywiad. -
ótek
ze schodów
umiechn
si. - Pewnie nie chcecienas zna...- Nie, nie o to
nam
chodzi. -Max
zgasi papierosa.-
Wic?
-kamerzystatymrazemby
zasko- czony.-
Mogaby
zaistnietaka sytuacja,e
istot-nie
zdoayby wyldowa
tutaj istoty z innej galaktyki. Wrogienam
istoty.Maa
szansa, no,ale... powiedzmy.- Brawo!
Co nam
tutajniegrao od poczt- ku.Tym
razemudao
siwam, mówic
wa- szymslangiem, „zrobinasw
konia”.- Raczej nabra na
wiadomo
oprzylocie istotzkosmosu.- Cel?! - tym razem pytanie zada trzeci
ótek,którybezszelestniepojawisinascho- dach.
-
Chcemy
wiedzie, czymona
na was liczy.Max
odwrócisiiwszeddoswojegopoko-ju. „Powszystkim -
myla.
- Terazichruch.Czas
wraca
do domu”. Kiedyju
spakowa walizk,kto
zapuka do drzwi.By
to poli-cjant.
Tym
razem bezhemu,
ale ze sporym plastremnaskroni.-
Melduj
si...-
Moecie
niekoczy
- powiedziaMax.-Wecie
toi to-wskazamu
aparatiwalizk.Na
podwórku, przy samochodzie, stao trzechótych
i skonookich.- egnaj! -powiedzielikaniajc silekko.
- Polecamysina
przyszo.
- Bay,bay!-
Max
zapalisilnikiskin
na policjanta,wskazujcmu
miejsceoboksiebie.Na
trzecim kilometrze za miastemMax
zjecha na
boczn drog prowadzc
do starejizapomnianej zagrodydlaowiec.Tutaj
w
jed-nej z osobno stojcych owczarniukry samo- chód. Siedzieli
w
milczeniu.Max
palipapie- rosa, a policjantmilczaipocisi.Pogodzinieod strony drogi nadjecha cytrynowy mikro- bus.
Zakrci koo
zagrodyimia
chybazamiar zjechaw dó w
stron urwiska, ale nagle zatrzyma si, a jego pasaerowie wysiedlii pospiesznie zaczli
krzta
siprzy jednym zkó
pojazdu.-
Znów
te azjatyckieótki
- powiedziapolicjanti
sign
doklamki.- Siedzie! -
Max opuci szyb
i teraz mogliusysze
odlegy7,alezbliajcysiszyb- ko warkotsilnikówduego migowca.
- Zabierzcie tensamochód domiastaiod- dajcie go
nowemu
wacicielowi - powiedzia Max. -Jestemmu
towinien.-
To
znaczykomu?
- spytapolicjant.- Taki chudzielec. Mieszkaem jedn- noc
w
jegodomu.-
Tak
jest. - Policjant odruchowo próbo-wa
zasalutowa imao
niezama
rkio niski dach. „Smutne nawykizwojska” -pomyla Max
wysiadajc.- Panie inspektorze! - Policjant
przekn gono
lin.-Ta
sprawawtedyw
barze...- Nie
byo
adnej sprawy.Musieliterazkrzycze, bo
migowiec
ldo-wa
obokszopy.- Tak jak z tymi
gomi
z kosmosu? - spytapolicjant.- Nie! -
Max umiechn
si. -Mamy ju pewno, e
oni istniej i na pewnonam pomog.
- Nicnierozumiem...
- Zrozumiecie!
Max
skulonywybiegzszopyiwskoczydo kabinywojskowegomigowca,
który natych- miastpoderwa siiruszynapoudnie.Kiedy ucich jegopotny
warkot, pasaerowie mi- krobusu rozejrzelisipookolicyi,uspokojeni cisz,wsiedlido swego cytrynowegopojazdu, któryszybkoruszyw
stronurwiska.„Przecie tam nie
ma
drogi, zabij si” -pomyla
policjantigorczkowo wycofaswój samochód zszopy. Zrobitojednakzapóno.Cytrynowy mikrobuszewzrastajc
prdko- ci omin
barier, zawis przezmoment
nad przepaci, po czym zbezgonym
rozby- skiemzamienisiw óty
dysk, któryodrazu ruszy pionowow
gór.55