• Nie Znaleziono Wyników

Nieznane artykuły z "Kuriera Porannego"

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Nieznane artykuły z "Kuriera Porannego""

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

Witold Gombrowicz

Nieznane artykuły z "Kuriera

Porannego"

Teksty Drugie : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 1/2 (127-128),

329-343

(2)

Nieznane artykuły z „Kuriera Porannego”*

William Leidy Wprowadzenie

W itold G om brow icz, jak wszyscy w ielcy prow okatorzy, bez w ahania atakow ał to, co dla innych było świętością. Polska i jej najw ażniejsze sym bole n ie stanow iły w yjątku. Gom brow icz, dając do jednego z początkow ych fragm entów Dziennika z 1953 ro k u m otto z w ypow iedzi m in istra spraw zagranicznych w gabinecie M u s­ soliniego, G aleazzo Ciany: „Kraków. Posągi i pałace, które [Polakom] w ydają się b ardzo w spaniałe - a które dla nas W łochów, są pozbaw ione większej w artości”, wyśmiewa polską m e g alo m an ię1 . C elem podobnych uszczypliwości, ta k c h a rak te­ rystycznych dla tw órczości G om brow icza z w czesnych lat 50., była przede wszyst­ kim żarliw ie nacjonalistyczna polska em igracja. O d zarania swej k ariery literackiej G om browicz m iał świadom ość, że każda prow okacja, aby była skuteczna, p o trze­ buje adresata, k tó ry odegra rolę poszkodow anego2 . W okresie m iędzyw ojennym w roli tej często w ystępow ał Stanisław Piasecki, re d a k to r praw icowego tygodnika literackiego „Prosto z M o stu ” . We Wspomnieniach polskich G om browicz p rzypom ina trzy różne p rzypadki, gdy Piasecki, urażony tym , co autor Ferdydurke n apisał w swo­ ich tek stach odpow iedział m u w swoim ty g o d n ik u 3. G om brow icz tak relacjonuje * Redakcja „Tekstów Drugich” bardzo dziękuje Pani Ricie Gombrowicz za uprzejmą zgodę

na przedruk nieznanych artykułów Witolda Gombrowicza z „Kuriera Porannego”. Jakiekolwiek wykorzystanie zamieszczonych tu tekstów Witolda Gombrowicza wymaga osobnej zgody spadkobierczyni praw autorskich Pani Rity Gombrowicz. 1 W. Gombrowicz Dziennik 1953-1956, w: tegoż Dzieła, t. 7, red. nauk. J. Błoński,

Wydawnictwo Literackie, Kraków 1986, s. 11.

2 Opis tego procesu patrz M. Tramer Literatura j skandal. Na przykładzie okresu międzywojennego, Wydawnictwo Uniwersytetu Śląskiego, Katowice 2000, s. 10. 3 W. Gombrowicz Wspomnienia polskie. Wędrówki po Argentynie, w: tegoż Dzieła, t. 15,

red. nauk. J. Błoński, J. Jarzębski, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1996, s. 125,

126-127, 165.

3

2

(3)

3

3

0

jedno z tych starć polem icznych: „O pisałem tę wawelską wizytę w felietonie zam iesz­ czonym w „K urierze P orannym ”, nic w n im bardziej istotnego nie było prócz dow­ cipkow ania, za które nacjonalista Piasecki lanie m i spraw ił w «Prosto z M ostu»”4 .

W m ojej d y sertacji d oktorskiej, trak tu jąc ej o „charyzm atycznym sk a n d a lu ” i prow okacji, co G om brow icz praktykow ał z w ielkim pow odzeniem , chciałem opi­ sać te n konflikt. Zwłaszcza że był to najw cześniejszy p rzypadek Gombrowiczow- skiego naśm iew ania się z W awelu, k le jn o tu koronnego polskiej architektury. Je d ­ n akże artykuł, o któ ry m mowa, nie znalazł się an i w p ary sk ich Variach i odpow ia­ dającym m u, dw unastym , tom ie krakow skiego w ydania D zieł noszącym ty tu ł Pro­ za (Fragmenty). Reportaże. Krytyka literacka 1933-1939, an i w późniejszych p rz e ­ d ru k ac h tych tekstów, naw et w ta k ich p rac ach zbiorow ych, jak trzytom ow a seria Varia w ydana przez W ydaw nictw o L iterack ie w ro k u 2004. D zięki grantow i U n i­ w ersytetu w S tanford udało m i się trafić na zagubiony artykuł W podwawelskim grodzie, który, o ile m i w iadom o, od czasu ukazan ia się w d ru k u nigdy nie był o p u ­ blikow any w całości; odnalazłem go na archiw alnym m ikrofilm ie „K uriera P o ran ­ n ego” w B ibliotece N arodow ej w W arszaw ie5 . F elieton um ieszczono w rubryce, k tó rą Gom browicz zatytułow ał „Podróże i przygody” . Stanow i on k o ntynuację serii k ró tk ic h obrazków z podróży, jakie G om brow icz pisyw ał tam tego lata dla Kuriera Porannego (poczynając od Decyzji i D rzewa genealogicznego aż po Niesmak w perm a- nencji i U pana Jakuba). Za część tej serii m ożna też uznać Wywiad na trawie, który był pierw szym rep o rtażem , jaki G om browicz dla tej gazety n ap isał - arty k u ły te zawsze były drukow ane na trzeciej stro n ie6 .

Z achęcony tym odkryciem , szukałem dalej, przeg ląd ając in n e egzem plarze „K uriera P oran n eg o ” z ro k u 1937. Z nalazłem jeszcze dwa teksty z cyklu „Podróże i przygody” Gom browicza całkowicie p o m inięte w istniejących bibliografiach. Oba artykuły, B rak kąpieli i Szczyty - pensjonarki, dotyczą p o bytu G om browicza w T a­ tra c h 7 . M oje p o d ejrzen ia rosły, postanow iłem więc przejrzeć w szystkie n u m e ry „K uriera P orannego” z okresu m iędzy lipcem 1934 a p a ź d ziern ik ie m 1938 roku, aby poszukać innych niezn an y ch artykułów G om browicza. U dało m i się jeszcze

4 Tamże, s.165.

5 „Podróże i przygody”: W podwawelskim grodzie, „Kurier Poranny” 17.09.1937 (nr 258), s. 3. Później zdałem sobie sprawę z tego, że Agnieszka Stawiarska wcześniej wspomniała o tym artykule w swojej książce Gombrowicz w przedwojennej Polsce (Wydawnictwo Literackie, Kraków 2001, s. 166-167), jednak błędnie lokalizuje odpowiedź Piaseckiego w „Prosto z Mostu” - ukazała się ona w numerze 45, a nie 46 tego pisma.

6 Wcześniej Gombrowicz napisał do tej gazety ponad dwadzieścia recenzji literackich, lecz były one umieszczane w drugiej połowie numeru, w części kulturalnej.

7 „Podróże i przygody”: Brak kąpieli, „Kurier Poranny” 25.09.1937 (nr 266), s. 3; „Podróże i przygody”: Szczyty - pensjonarki, „ Kurier Poranny” 9.10.1937 (nr 280), s. 3.

(4)

odnaleźć jeden tekst: niep u b lik o w an ą dotychczas recenzję z ro k u 1937 po d ty tu ­ łem Podróż w obrębie niemocy. Pomiędzy zdrowiem i chorobą. Jest to recenzja z obec­ nie już zapom nianych p am iętn ik ó w F rance P astorelli Dostojeństwo choroby8 . Prze­ g lądanie n astęp n y c h roczników nie przyniosło już niczego dodatkowego. Mogę jedynie skorygow ać p a rę p o m n iejszy ch błędów b ib lio g ra ficz n y ch , n ie u sta n n ie pow ielanych od czasu pierw szej p u b lik a cji w p aryskich Variach9 .

C ztery artykuły drukow ane poniżej w kolejności ich publikow ania i bez skró­ tów ukazują się po raz pierw szy od ro k u 1937 dzięki łaskaw ej zgodzie p a n i R ity G om brow icz.

Przełożyła Barbara Roehr

Uwagi edytorskie

O rtografię i in te rp u n k cję popraw iono zgodnie ze w spółczesnym i norm am i.

8 „Kurier Poranny” 19.05.1937 (nr 137), s. 6.

9 Płomień skrada się ku ojczyźnie został opublikowany w „Kurierze Porannym” z 8 sierpnia 1935, w numerze 218 (a nie w numerze 216 z 6 sierpnia, jak dotychczas twierdzono); Posąg człowieka na posągu świata ukazał się w „Kurierze Porannym”

(5)

3

3

2

Podróż w obręby niemocy.

Pomiędzy zdrowiem a chorobą10

Dostojeństwo choroby F rance P asto relli11 należy do tych książek, któ re nie p o ­ trze b u ją żadnych szczególnych zalet artystycznych, aby stać się n ajbliższą i po u f­ ną le k tu rą b ard zo w ielu osób - poniew aż dotykają problem atów praw dziw ie boles­ nych. Istn ie ją spraw y do tego stopnia jeszcze n ieu rząd zo n e w naszej psychice, tak m ęczące, iż w szystko, co o nie potrąca, odczuw am y ostro, jakby ktoś nas u raził w b ezbronne m iejsce duszy. P ani P astorelli jest nieuleczaln ie chora na serce. R za­ dziej lub częściej, ale zawsze niespodziew anie, naw iedzają ją ataki, podczas k tó ­ rych życie jej w isi na w łosku i - jak m ówi - jest rzeczą stw ierdzoną, że żadna siła ludzka nie zdoła usunąć tej groźby, wiszącej n a d n ią dzień i noc i spraw iającej, że żyje jak na g runcie podm inow anym , k tó ry w każdej chw ili m oże być w ysadzony w pow ietrze. C horoba, pogarszająca się stale, od k ilk u lat nie pozw ala jej opuścić łóżka, a często zm usza do leżenia w ciągu d ługich okresów na w znak i bez ruchu. O to sta n faktyczny, z którego pow stała książka - trzeba jednak dobrze u przy­ tom nić sobie całą rozległość i rozm aitość cierp ien ia, w szystkie jego rozgałęzienia, konsekw encje, rep erk u sje, w szystkie szczegóły cielesnej w egetacji p. P astorelli, by pojąć, z jak egzotycznej k rain y dochodzą [do] nas jej słowa. K siążka n ap isan a przez człowieka ciężko i nieu leczaln ie chorego nie jest w każdym razie książką n a p isa ­ ną przez człowieka żyjącego n o rm alnie i [o] przeciętnym zdrow iu. Ta prosta praw da spraw ia, iż Dostojeństwo choroby czytam y zupełnie inaczej n iż zwykłą opowieść o da­ lekich podróżach i zam orskich cudach.

Jednakże nieuleczalna choroba i zw iązane z n ią egzotyczne stany św iadom ości n ie jest już n am ta k obca, jak p rze d w iekam i, gdyż zw iązek człowieka z człow ie­ kiem jest dziś nieskończenie silniejszy. Jesteśm y m niej obcy cudzem u cierp ien iu n iż praojcow ie nasi, którzy zadaw ali potw orne tortury, nie czując, co robią, i w ła­ ściwie nie m a dziś zdrowego, który by był zu p ełn ie izolow any od choroby - gdyż najzdrow szy naw et czuje i zna nie tylko w łasne zdrow ie, lecz i cudzą chorobę.

10 Pierwodruk: „Kurier Poranny” 19 maja 1937, nr 137, s. 6.

11 France Pastorelli Dostojeństwo choroby. Przekład autoryzowany Anny Leo. Wyd. Księgarni św. Wojciecha, Poznań. (Przypis W.G.) - Książka w polskim przekładzie wyszła w 1936 roku. Przedmowę napisał Piotr Sanson. Oryginał zatytułowany Servitude et grandeur de la maladie ukazała się w Paryżu w 1933 roku nakładem wydawnictwa Plon.

(6)

Z w ierzenia p an i P astorelli są jedną więcej p róbą zam achu chorych na św iadom ość zdrow ych. A utorka zakłada sobie dwa cele: z jednej strony p rag n ie jak najlepiej w tajem niczyć zdrow ego w sytuację wyw ołaną cierp ien iem , z drugiej - chce p rze­ zwyciężyć i opanować słabość cielesną za pom ocą w artości duchow ych, ukazując m oralność, podniosłość i piękno, a nade w szystko żywotność choroby.

Rzecz dziw na, jak b ardzo jesteśm y ciekaw i b łahych naw et szczegółów codzien­ nego życia p. P astorelli i jak dalece wciąga nas każde z tych drobnych udręczeń, 0 których p acjen tk a inform uje pobieżnie i zdawkowo, śpiesząc do filozoficznych 1 etycznych wniosków. D ziw ne rów nież, iż ta jej filozofia i etyka, ufundow ana prze­ cież na nie byle ja k im osobistym dośw iadczeniu, jest dla nas jedynie dość niew aż­ nym kom entarzem . A utorka nie jest tu całkiem bez winy. P ani Pastorelli, u cz en n i­ ca V incenta d ’Sudy, obdarzona jakoby w spaniałym talen tem pianistow skim i w cho­ robie pozostała artystką. C iąży na niej b alast niewyżytego pow ołania i poczucie jakiejś wyższej m isji. N ie m a nic n atu raln iejszeg o od tych procesów sublim acji, k om pensacji (i jak ta m jeszcze zowie je psychologia), za pom ocą których człowiek na innych polach u siłu je powetować sobie utracone dary życia. Ale autorka nie pokazu je n am ich podszew ki, w ystępuje już z gotow ym re z u lta te m , pow iada - p atrzcie, oto do jakich doszłam przem yśleń, jaką postaw ę w am zalecam . I w skutek tego czytelnik, k tó rem u n ie okazano, jak te n rez u ltat etyczny został osiągnięty, odnosi się doń z pew ną nieufnością. W zbyt harm o n ijn y ch , podniosłych i ża rli­ wych okresach zam yka p. P astorelli swoje nieszczęście, aż n ie jed n o k ro tn ie po d ej­ rzewamy, iż jest to ty lk o ... opakow anie.

Istn ieje wszakże in n y i dużo gruntow niejszy powód, dla którego część ściśle inform acyjna utw oru bierze nas o w iele b ardziej niż nadbudow a etyczna i este­ tyczna. W obec p ro b lem ató w tak b ez n ad ziejn y ch i n ieu leczaln y ch czujem y całą bezsilność przeciętnego ducha - nie tego w yjątkowego i genialnego, lecz zwykłego - i wiemy, że cokolw iek by się pow iedziało, będzie to zawsze w m n iejszym lub w iększym sto p n iu frazes. Im b ardziej dram atyczna jest rzeczywistość p. P astorel­ li, tym m niej przekonyw ające w ydają się słowa. W obliczu pew nych zbyt już osta­ tecznych nieszczęść ludzie zw yczajnie będ ą zawsze n ie p o ra d n i i niezręczni, gdyż p rzek raczają one n o rm aln ą pojem ność ich duszy, a w szelki w ysiłek załatw ienia spraw y w m yśl ta k ich czy innych p ostulatów etycznych odczuwać będ ą jako co najm n iej przedwczesny, poniew aż istotą tych spraw jest w łaściwie to, że się nie dają załatw ić i uporządkow ać. D latego w szelka zbyt określona form a narzu can a n am tu ta j w im ię najp ięk n iejszy ch choćby ideałów będzie zawsze, niestety, nieco sztuczna i być m oże w efekcie p raktycznym b ardziej k ręp u ją ca nasz h u m a n ita ­ ryzm niż przeciętny, zwyczajny tryb postępow ania. Fałszywy głos n ie przeszkadza n am póty, póki nie zaczniem y śpiewać.

P ani P astorelli żąda m oże za wiele od siebie i swego otoczenia. Egoizm , n ie zro ­ zum ien ie, niedostateczność w spółczucia, m iłości, pośw ięcenia oraz in n e m oralne w rzody tw orzące się w środow isku chorego są rów nie n ie u n ik n io n e , jak sam a cho­ roba, są po p ro stu refleksem choroby. Bezsilność zdrowego wobec chorego jest ak u ra t taka sam a, jak bezsilność chorego wobec zdrowych. I jedyne, co tu pozosta­

3

3

3

(7)

334

je do zrobienia, to w łaśnie jak najściślejsze w tajem niczenie lu d z i we w łasną sytu­ ację i przek azan ie im bez k o m en tarzy w łasnej rzeczyw istości. N a g runcie lepszej św iadom ości, bliższego jeszcze niż dotychczas zw iązku z cudzą niedolą, w ykształ­ ci się stopniow o i w sposób b ardziej n a tu ra ln y coraz subtelniejsza i lepsza form a obcow ania zdrow ych i chorych, szczęśliwych i nieszczęśliw ych. Ciekawość, która każe n am wyłapywać z tej k siążki drobne, inform acyjne szczegóły, nie jest bez­ owocna.

Lecz styl autorki nie sprzyja drobnej inform acji, gdyż jest zbyt wysoki. Z bliża­ m y się do łoża chorej w nadziei, że usłyszymy jej w łasną, subiektyw ną, m ałostkową praw dę, zam iast tego jednak widzimy, iż chora wznosi się p onad swój stan i pragnie być arbitrem , wyznaczać obiektyw nie praw a i obowiązki obu stronom . N ie b rak w praw dzie w tekście doskonałych obserwacji i bystrej charakterystyki, nie trzeba też m niem ać, że wysoka k u ltu ra p. P astorelli nie uchroniła jej od nazbyt taniej wyż­ szości - nie wszystko, co mówi, jest głęboko przepojone chrześcijańską pokorą. Ale p aradoksem podobnie altruistycznego i szlachetnego nastaw ienia jest, iż w p ra k ­ tycznym w yniku służy ono wyłącznie autorowi, jego przyozdabia, uszlachetnia i czyni lepszym od samego siebie. U tw ór te n będzie m niej pożyteczny dla ludzkości, niżby m ógł być, poniew aż... zanadto chce być pożyteczny.

(8)

Podróże i przygody

W podwawelskim grodzie12

Pociąg zw alnia i kończy p ęd jazdy - krzyczą głosy fachowców z zew nątrz. W p o ­ ciągu ja - p o d ró żn ik i pielgrzym sam otny z niew yraźną m iną. Oto m oja noga po raz pierw szy w życiu wyciska swój p ocałunek na b ru k u krakow skim . Uroczysta chwilo! W krótce po tem - godzina 11 w nocy - wychodzę ze starożytnego ho telu Pod Różą i okiem rzucam na m iasto. S tarodaw na wieża z jednej strony, a druga jeszcze b ardziej starodaw na z drugiej strony. R y n e k .

Co uderza pielgrzym a, k tó ry w z a d u m a n iu w stępuje nocą na R ynek krakow ­ ski, to pokaźna ilość przedstaw icielek zaw odu wesołej córy K oryntu. O 11 m iasto już śpi, p rzechodnie k o n ce n tru ją się w dom ach i na opustoszałym b ru k u pozosta­ ją sam e te p rzedstaw icielki, w ybuchając od czasu do czasu chichotem i b o m b a r­ dując zalotam i p u stą p rzestrzeń. Co je skłania do pozostaw ania na ulicy, gdy nie m a nikogo, kto b y m ógł być ich celem i obiektem ? C zem u, n ie u zu p e łn io n e n ik im , w yrzucają swe p radaw ne i odw ieczne chichy w pustkę? Przyzw yczajenie? Nałóg? M istyka jakaś? Zdziwiony, odchodzę chyłkiem .

Lecz zaraz in n a rzecz, b ardziej n iepraw dopodobna, szalona, wobec której p rze­ rażone zm ysły rozbiegają się i rozpraszają w tań cu , uderza m oje naiw ne oko p o d ­ różnika. N a R ynku krakow skim , pośród domów pow leczonych patyną stuleci, nagle, n i stą d n i zowąd, w ystrzela w m iejscu n ajb ard ziej w idocznym arcynow oczesna kam ienica w stylu betonow o-szklanym . Kto ją wybudował? Dlaczego? Po co? G dzie cel, sens? K om u zależało? Czy po to, żeby zadziwić pielgrzym ów? Zdum iony, od­ chodzę chyłkiem . A n az aju trz k ieru ję swe nogi na Wawel.

M ilcz pióro. Dosyć już w ysnuto notorycznych zachw ytów n a d p ięk n em zabyt­ ków i m a jestate m wieków. Lecz m uszę pow iedzieć, że gdy pielgrzym a, w stęp u ją­ cego na wzgórze w aw elskie, ugodzi z góry w sam ą głowę zespół spiętrzonych wież, m urów i b l a n k ó w . Dosyć, już w iadom o. W sieni przyw dziew am n ie u n ik n io n e pantofle i wraz z garścią innych p antoflarzy w kraczam w b rzem ienne h isto rią kom ­ naty. Ze m n ą pew ien znajom y in te le k tu alista , jakaś p an iu sia dosyć tłu sta w ro d za­ ju gospodyni lub zarządzającej oraz k ilk u najzu p ełn iej n eu tra ln y c h panków.

In fe rn a ln a pielgrzym ka przez m ajestatyczny W awel na sam o dno m ałostek! P rzew odnik nas w iedzie, w skazując tu i ówdzie palcem na to i owo dzieło sztuki. Lecz nic się na tym nie znam , nie u m iem ocenić, ignorancja m oja w zakresie sty­

12 Pierwodruk: „Kurier Poranny” 17 września 1937, nr 258, s. 3.

3

3

(9)

3

3

6

lów i epok jest ko m p letn a, pow szechnie przyjęta, a poza tym za dużo cudów n a ­ raz. Oko się przesuw a od jednego arrasu do drugiego, lecz na każdy arras w ypada zaledw ie parę sekund. P róbuję n astroić się historycznie, skupić, skoncentrow ać, boć przecie to siedziba królów, nie m ogę jednakże, albow iem doczesność dopieka m i w osobach m oich w spółpielgrzym ów . O tyła gospodyni najw idoczniej p ragnie się popisać, zadaje in te lig e n tn e pytan ia, jedno zgani, a drugie pochw ali i sto p n io ­ wo w ybija się na czoło zw iedzających... P o drażniony tym jeden z cichych dotych­ czas, niezn an y ch pielgrzym ów , rów nież rozpoczyna w ygłaszanie sądów obserw a­ cji. P odrażniony tym mój przyjaciel in te le k tu alista rozpoczyna ciche ironizow a­ nie z bo k u za pom ocą uśm iechów i sarkazmów. P o drażniony tym (gdyż wiem , że i on w łaściw ie też niew iele zna się) odchodzę w kąt sali i o d tą d zw iedzam już same k ąty z dala od pielgrzym ki. Lecz zw iedzając kąty, zyskuję arystokratyczną m inę konesera, wobec czego in n i także stopniowo, n ieznacznie, rozpraszają się po k ą­ tach. P okątna pielgrzym ka, zarażona d u ch em ryw alizacji, r o z d r a ż n io n a .

O, o, o! Lecz potęga człowieka jest taka, iż naw et na W aw elu n iepodobna ode­ rwać się od osób obcych i przygodnych, nie m ożesz kontem plow ać czysto, m usisz wieść tę n ie u sta n n ą , zastarzałą rozgrywkę o lepszość. N ie lubię m ąd rali, którzy określają to w ażne zjaw isko b agatelnym m ia n em snobizm u. - A ch - m ów ią - nie b rak u je snobów, cóż z tego, że ludzie snobują się i na W awelu? - Lecz gdybyśm y m ie li to w zajem ne m ięd zy lu d zk ie za d rażn ien ie , tę ryw alizację, nazyw ać snobi­ zm em , w ta k im razie trzeba przyznać obiektyw nie, iż w g aleriach i m u zeach jeden czysty k o n te m p la to r przypada na dziesięć tysięcy snobów, którzy czerpią rozkosz ze sztuki n ie bezpośrednio, lecz tylko w te n sposób, iż służy ona u tw ierd zen iu ich personalnej w artości wobec innych ludzi, określeniu stopnia w h ie ra rc h ii k u ltu ­ ra ln e j13 .

I w łaśnie w m uzeach, w m iejscach historycznych, człowiek specjalnie p o d atn y jest m ałostkom , a to z tej przyczyny, iż czuje swą niem oc wobec w ielkości i sztuki, nie um ie zasym ilow ać, nikłość jego, nędza, ignorancja w ypełza na jaw, gryząc go jak żm ija i w pychając w tym w iększe m ałostki. Sam opoczucie nasze w tych m ie j­ scach jest [fragm ent nieczytelny] i dlatego d ru g i człowiek podobny n am przycią­ ga nas z siłą niezw alczoną... M yślę, że zacny rex bene, król Z ygm unt, bez zgrozy spogląda z wyżyn m a jestatu na p o k ątn y taniec m ałostek pielgrzym ich w k o m n a­ tach królew skich. Czyliż bow iem ongi nie było tu ta j drobnych am bicji, zadraż­ nień , spajających i łączących ludzi? O puszczam y królew skie podw oje zw iązani już chyba na w ieki w ięzam i d elikatnym i, lecz m ocnym i. N ienaw idzę n atrętn ej paniusi,

13 W oryginale po słowie „muzeach” jest kropka, po której zaczyna się kolejne zdanie od słów „Jeden c z y s ty .” („Lecz gdybyśmy mieli to wzajemne międzyludzkie zadrażnienie, tę rywalizację, nazywać snobizmem, w takim razie trzeba przyznać obiektywnie, iż w galeriach i muzeach. Jeden czysty kontemplator przypada na dziesięć tysięcy snobów, którzy czerpią rozkosz ze sztuki nie bezpośrednio, lecz tylko w ten sposób, iż służy ona utwierdzeniu ich personalnej wartości wobec innych ludzi, określeniu stopnia w hierarchii kulturalnej”). Jednak biorąc pod uwagę sens wypowiedzi i poprawność językową tworzą one jedno zdanie.

(10)

a jeden z panów, k tó ry zdołał zachow ać pew ną przyzw oitość w ew nętrzną i god­ ność, jest m i ta k przyjem ny, że chyba ucałow ałbym go. W awel złączył nas, zczepił i zahaczył.

C iekaw ą jeszcze m uszę w am przekazać rozm ow ę z pew nym starym kustoszem - -em erytem . K iedym m u się zw ierzał, cicho pojękując, z m ojej m ałostkow ości na Z am k u K rólew skim , rzekł m i: - Owszem, zdarza m i się słyszeć co pew ien czas jęki i ubolew ania, iż pokolenie dzisiejsze jest m ałe, iż nie m a w ielkości w sztuce etc. D ziw ię się ogrom nie pokoleniu, które tak n ędzne wystawia sobie świadectwo. Być m ałym , a jęczeć z tego pow odu, że się nie jest w ielkim , być m ałym , a wołać o w iel­ kość i drobnym , piskliw ym głosikiem dom agać się, aby ktoś za nas był ty ta n em - oto rola dosyć zabaw na i znam ionująca już pew ną słabość. W ielkość p rzestraszy się tych w rzasków i u cieknie od was na dobre. Człow iekowi średniej m iary p rzy­ stoi pew na dyskrecja, nie tyle pow inien on dom agać się w ielkości, ile raczej dbać 0 to, aby się sam em u nie ośm ieszać i nie kom prom itow ać wobec w ielkich spraw 1 w ielkich ludzi. N ie m a w tym nic dziwnego, że m uszka nie pochłonie słonia i że p rze cię tn y p rzech o d zień nie zdoła w p e łn i zasym ilow ać W awelu. N ieporadność pańska w tej siedzibie królów jest faktem psychologicznym i jako fakt w inna być w zięta pod uwagę bez zbędnych jęków i dąsów. B udujm y rzeczywistość naszą z fak­ tów, nie zaś z jęków i starajm y się raczej nadać pozytyw ny sens i w alor d ro b ia­ zgom naszym , n iź li w zdychać za czymś, co n igdy n ie stanie się naszym udziałem . Ten p an zd a n ie m m oim - zakończył stary, śm iejąc się bezzębnie - kto p rze stał na swoim.

(11)

3

3

8

Podróże i przygody

Brak kąpieli14

C zorsztyn, C zorsztyn. dlaczego w łaśnie p rzyjechałem do C zorsztyna - m yś­ lałem p ó łsennie - jaka moc p ęd zi m nie, pielgrzym a, przez coraz to nowe okoli­ c e ? . Cóż m ię obchodzą o k o lic e ? . N ie, nie, w yznam szczerze, że nie okolic, ale nowych lu d z i pożądałem , och, jakże sprag n io n y byłem odświeżającej k ąp ieli w lu ­ dziach now ych i nieznanych! Gdyż człow iek reg en eru je się tylko w k o ntakcie z in ­ nym człow iekiem , now ym i nieznanym . Z now ym m ożesz być nowy, on cię nie zna, nie wie, jakim byłeś dotychczas, m ożesz z n im przybrać nowy sposób bycia, m ożesz na przy k ład z sarkastycznego i sardonicznego przedzierzgnąć się w tk li­ wego, serdecznego. Czyż nie po to jeździm y za granicę? Z dala od starych zn ajo ­ m ych m ożesz z now ym i być nowy, chyba że cię stary zdybie gdzieś przy p ad k iem i zawoła: - Co? Ależ on jest przecież zu p e łn ie inny! Z n am go od dzieciństwa!

Ta potrzeba nagląca, paląca, odświeżającej k ąp ieli w nowych, obcych, zap ęd zi­ ła m n ie aż do C zorsztyna. W zgórza, a na w zgórzach dwa zam ki, w patrzone w sie­ bie. Przyw iozłem dwie p ary tenisow ych spodni, dwie p ary spodni flanelow ych i n a ­ za ju trz ran k ie m w yszedłem zahaczać, zatrącać, wciągać się w nowe znajom ości. G łupi - nie w iedziałem , że ta m iejscow ość jest sam ow ystarczalna. Przebyw ają tu jeno p ary narzeczonych i kochanków , zatopionych w sobie, w przygotow awczym sta d iu m rozm nażania - lu b też ludzie, którzy już się rozm nożyli i chodzą fam ilij­ nym stad k iem z b oną oraz z dziećm i, a w zrok mój obrażony czuł się w idokiem n ie u sta n n y ch n am iętn y ch całusów narzeczeńskich, m ałżeńskich lub czysto m iło ­ snych w przydrożnych krzakach. W ięc postanow iłem opuścić te n raik dla lu d zi n iepotrzebujących lu d zi i przenieść się do Zakopanego.

Tam się odnow ię, o d ś w ie ż ę !.

Ale w naiw ności swojej nie w iedziałem , jak n iesłychanie tru d n o i sztywno jest w życiu. Przybywszy do Z akopanego i zam ieszkałem na razie w h o te lu i w tzw. p an­ talons de flanelle15 w yszedłem na K rupów ki, a w zrok mój się sycił w idokiem w spa­ niałego tłu m u . N igdzie, jak okiem sięgnąć, an i jednego starego, sam i now i, n ie ­ znani, o b c y . T halassa! Tu się skapię i odświeżę.

K ilka interesujących tw arzy m ignęło się w oddali - p u ściłem się za n im i w p o ­ goń, lecz zaledw ie dopadłem , już odpadłem ! Przebóg - za p o m n iałem o p

retek-14 Pierwodruk: „Kurier Poranny” 25 września 1937, nr 266, s. 3. 15 Franc.: spodnie z flaneli.

(12)

stach, wszakże bez p retekstów n iepodobna zawrzeć znajom ości, zwykły głód czło­ w ieka nie jest żadną fo rm aln ą podstaw ą. Ale z drugiej strony w stydziłem się n a ­ wiązywać za pom ocą p y ta ń jak np.: - która godzina? czy daleko stąd do Jaszczu­ rówki? W ięc tylko chodziłem i naw iązyw ałem w zrokiem z daleka, jak głodny.

D o w ieczora zahaczyła m nie w zrokiem , a nieraz i słowem, spora liczba m ęż­ czyzn i kobiet, podobnie jak ja spragnionych odświeżającej kąp ieli, n iestety jed­ nakże m u siałem ich odstrychnąć, albow iem nie m ieli pretekstów . Jakże tru d n y jestem do zaczepienia, zahaczenia, jak odosobniony! P ostanow iłem tedy przejrzeć listę gości - jest parę osób na świecie, które m nie nie znają, lecz z k tórym i m ia ł­ bym pew ną form alną p o d s ta w ę . tych chciałem zahaczyć. Lecz kiedy następnego ran k a u d ałem się do k lim atyki, okazało się, że listy gości nie m a - skasow ana - od p a ru lat już skasowana!

Skasowano listę? N ie, nie, niepodobna! A jed n ak lista skasowana!

Jakiż to teoretyk m ag istrack i n ieznający życia i św iętych jego p otrzeb gwoli jakim ż drobnym oszczędnościom skasował zbawczą listę? Czy skasow ano ją d la te­ go, że zawsze był do niej ogonek lu d z i poszukujących lu d z i i rozglądających się za ludźm i? Czyliż ci panow ie nie w iedzą, że dobór tow arzystw a w uzdrow iskach w aż­ niejszy jest od p ejzażu oraz udogodnień? Gdzież jest te n m in im aln y kaw ałek rynsz­ toka, ta lam pa, te n słup, k tóry postaw iono za groszową oszczędność n a liście? O słu­ pie, gdybym cię odnalazł, jakże ch ętn ie bym cię spoliczkował!

Ale nie m a, n ie m a . Pozbaw iony b u so li i tow arzyskiego k o m p asu , n ie tylko nie w ied ziałem te ra z, z k im m ógłbym naw iązać, co gorsza n ie w ied ziałem rów ­ nież, kto ze stary ch zn ajo m y ch tu baw i, kogo i gdzie m am się w ystrzegać. Z n a la ­ złem się na b r u k u za k o p ia ń sk im , jak gdyby oślepły; postan o w iłem p rzen ieść się z h o te lu do p e n s jo n a tu i w ybrałem p e n sjo n a t b ard z o za ludniony. Ale życie gor­ sze jest od diabła. M ia st odśw ieżającej k ą p ie li - m ęka i jeszcze raz m ęka - i m ę­ czarnia!

D w adzieścia osób p rzy stole sp ragnionych, łaknących zahaczenia i słodkiej k ąp ieli w zajem nej, napom pow anych potrzeb ą tow arzyskości aż po b ia łk a oczu. I proszę: - Czy p a n i była na spacerze? W czoraj byliśm y na G iewoncie. - O, o, o! K ażdy chciałby, ale się boi, nie m ożna nic pow iedzieć an i naw iązać w jakikolw iek sposób, gdyż każdy każdego m u stru je i trzym a w przyzw oitej odległości.

Dwa żelazne praw a trzym ają na uw ięzi całe towarzystwo. K ażdy się lęka, by d ruga osoba nie w zięła go za głupca nietaktow nego i jednostkę niższej sfery. K aż­ dy o każdym skłonny jest przypuszczać, iż ta m te n jest w łaśnie głupcem , n ie ta k ­ tow nym lub je dnostką niższej sfery. Istn ie ją słóweczka gaszące i nieoszacow ane, jako to - n ie tak t, snobizm , poza, sztuczność, nieproszona szczerość, zaro zu m ia­ łość, zbytnia pew ność siebie, nie jestem ciekawa, to ban aln e, znane już, p a n i to um yślnie m ówi, p a n obraża - za pom ocą których osoby w zajem nie osadzają się na m iejscu. O sadzone na m iejscach swoich nie m ogą się skąpać. A przeto: - Czy p an i była na Giewoncie? O, o, o! I udzielają się sobie li tylko na płaszczyźnie patefonu, w yuczonych gadek i kawałów, zapytań o sen i apetyt i tym podobnych bezd u sz­

3

3

(13)

3

4

0

nych zabiegów. Lęk p rze d błędem , obawa ryzyka, żądza jakiejś fikcyjnej idealnej popraw ności w trąca w zdawkowość, ham u je, sz p u n tu je , kneb lu je, usztyw nia i ko ­ łek w sadza do środka. Precz, precz - zaszpuntow any i zakneblow any, opuszczam progi p ensjonatu.

I chyba n ie m a już ra tu n k u . Idę K rupów kam i, ściem nia się, w d ali n a d góram i b u rza i p io ru n y raz w raz w alą w nieun ik n io n y , m ityczny nos G iew ontu. Bez k ą­ pie li idę chyłkiem , b ru d n y i nieodśw ieżony, po b eznadziejnym , starym i b ru d n y m chodniku. Gdy w tem z bo k u doskakują ludzie, b io rą m n ie w ram iona: - Serwus! Jak się masz! N a długo? M y tu całą kom panią! - H a, starzy, b ru d n i znajom i! I m u ­ szę pow rócić do starej, b ru d n e j, zużytej m in y m ojej - w itaj, mino!

W nocy p ostanow iłem uciekać - i to uciec w góry. O d dzieciństw a m iałem i ży­ w iłem w sobie n ie zm iern y p ęd do w yniosłości, zatem na K asprow y w yw induję się k olejką linow ą, ta m zam ieszkam d n i parę - i skapię się w szczytach, gdy w lu ­ dziach skąpać się n ie m ogłem .

(14)

Podróże i przygody

Szczyty - pensjonarki16

Ku szczytom! N a stacji w K uźnicach wychodzę na m a leń k i „peron” i zaraz łapie m ię za serce stalow a lina, gruba n ieom al jak noga, która z wysokości spusz­ cza się ukośnie i zda się, że za chw ilę tra śn ie p o d w łasnym ciężarem . Rzecz cała w ygląda jak dziecinna zabaw ka, a człowiek m aleje i czuje się p o n ie k ąd lalką.

D osiadłem m ałego w agonika, k tó ry nieco zachybotał m i się po d nogam i. Z a­ p rag n ą łem wycofać się i wrócić do dom u. Ale już za późno. R uszam y - i na skutek jakichś n iepojętych cudów now oczesnej te c h n ik i w agonik w ru c h u przestaje się chybotać, równo, sztywno i pośpiesznie podciąga się i dąży wzwyż! I tylko co p e­ w ien czas p rzy m ija n iu słupów n astęp u je nagłe i n iejasn e przew ekslow anie w po ­ łączeniu z chw ilowym i m glistym obsunięciem się w agonika, przy czym w rażliw ­ sze osoby w ydają n ieznaczne i m ętne jękiw ania lub wzdychy. Pod n am i przepaść w zrasta, pejzaże otw ierają się na praw o i lewo, zew sząd wypełza p r z e s t r z e ń . Lecz p rze strzeń nie chw yta za gardło i ja, k tó ry bez dreszczu nie m ogę spoglądać z szó­ stego p ię tra kam ienicy, w kolejce czuję się jak w aeroplanie, dość bezpiecznie - gdyż duża p rze strzeń m niej jest kąśliw a niż m ała. Z resztą m ałe dzieci jadą w raz ze m n ą i b ynajm niej nie kwilą.

O tóż w oddali i na k ońcu lin y ukazuje się w yniosły b u d y n ek na w yniosłym szczycie - Kasprowy!

D obijam y. W ysiadamy. Oto noga m oja wyciska swój całus na szczycie K aspro­ wego. U roczysta chwilo! Z w alizeczką w ręk u zapuszczam się w głąb now oczesne­ go schro n isk a-h o telu i dają m i pokój w ypełniony po sufit ośm iom a łóżkam i. Sam na ośm iu lóżkach w ydaję się nieco roztargniony, rozm nożony. W ychodzę. P anora­ m a. Przede m ną, jak okiem sięgnąć, p rzestrzeń. Za plecam i - p rzestrzeń. Po p ra ­ wej ręce - p rzestrzeń. Słońce n ad m ie rn ie przypieka. W tem patrzę, co to z dołu czołga się k u górze do m oich stóp, by w ycisnąć na n ic h w iernopoddańczy całus. C h m u ra. G óry n ik n ą. M gła n ie p rz en ik n io n a, zu p e łn e m leko. Z im no i wilgotno. C iem no. W racam do schroniska. W pokoju chłodno, zim no i w ilgotno, odór szes­ n a s tu m ateraców z m orskiej traw y w zm aga m oje ro ztarg n ien ie. Z am ierzam się skupić i skoncentrow ać rozproszone zmysły, gdy w tem ch m u ra m ija, słońce, gorą­ co, upał, widok, pan o ram a, w ybiegam ze schroniska.

Lecz nadciąga ch m u ra, zim no, m gła, m leko, wilgoć, nic nie w idać, w racam do schroniska. Pod w ieczór o statn i tu ry ści zjechali na dół o sta tn im w agonem , a ja

(15)

3

4

2

zostałem sam - jedyny śm iałek na noc. Z iąb się wzm aga (tem p eratu ra czasem spada tu ta j w nocy do 0°) i n ie p rz en ik n io n y tu m a n m leczny spraw ia, iż dopraw dy n ie wie się, gdzie się jest. W ięc tylko mózgowo d elektuję się b ez m ie rn ą w yniosło­ ścią, noc spędzam pośród szesnastu m ateraców na dum n y ch zam ysłach i rzu c an iu rękaw icy całem u św iatu ...

R ankiem patrzę - nic nie w idać, m leko, m gła, w ilgotno i nigdzie żadnej p a n o ­ ramy. Z p rzekleństw em z pow odu w ielkiej niepogody, na oślep cokolwiek, zaczy­ n am się spuszczać po strom ym zboczu i w tem p atrzę - pogoda, słońce, upał, p a n o ­ ram a. Przede m n ą rozkoszna dolina po brzegi w ypełniona słońcem . Ach! M yśla­ łem , że słota, a to tym czasem tylko szczyty gór pław ią się w ch m u rach . W dole jest rozkosznie.

O d tąd zam ieszk ałem na H ali G ąsienicow ej i n ap ra w d ę jest ta m pew na specy­ ficzna poezja, której nie n ap o tk asz ani n a d b rze g iem m o rsk im , an i też w k u ro r­ tach. T łu m pielgrzym ów przeciąga tędy bez u sta n k u w d ąż en iu na szczyty, a wszę­ dzie b rz m ią echowe śm iechy i naw oływ ania. Słońce p rzy p iek a m ocno. I w ytw a­ rza się jakaś słodka m ie sz an in a górskiej sam otności z p rzy ja zn ą i m iłą stadow o- ścią lu d z k ą, lu d z ie jakoś łatw o i bez tr u d u m ieszają się ze sobą, rów nie łatw o odryw ają s i ę . a k ie d y w ieczorem w ielka sala sch ro n isk a zaro i się tłu m e m opa­ lonych, zm ęczonych i zadow olonych, zdaw ać by się m ogło, iż sch ro n isk o n u ci cichą p ie śń u k o j e n i a .

Lecz dopiero kiedy n adciągnęły p en sjo n ark i, hala się rozśw iergotała kulm i- n a n tą swoich uroków. N adciągnęły któregoś wieczora w liczbie co najm n iej p ię t­ n astu , a m oże dw udziestu, i z trw ogą zerk n ąłem na nie zn a d m ego ta lerza - gdyż w Polsce nie m ożna bez trw ogi spoglądać na m łodzież, n igdy nie w iadom o, jaką zgrywę, fałsz, nied o stro jen ie ujrzysz, gdy n iebacznie rzucisz okiem na w yrostka lub podlotka. Ale przyznać m uszę, iż p e n sjo n ark i, które naw iedziły halę, były n a j­ lepsze z tych, jakie kiedykolw iek zdarzyło m i się w idzieć w życiu. Ż adnego fałszu! Ż adnej kakofonii, afektacji i m inoderii! Z ręczne w ru c h u i zgrabne w postaci, a w chichotach, ż a rtac h i zalotach swoich odznaczały się pew nym szlifem , pew nym w yrobieniem , ta k rzadko spotykanym w naszym k ra ju pośród p ensjonarek. N ie nieśm iałe, nie p rzesadne - ale gładkie, równe, przyjazne. Jakież bogactw o typów! Jakaż św ietność biła z p en sjo n arek , um iejących mówić, śm iać się, ruszać, pew ­ nych siebie i zadow olonych z siebie. Błogosławione bądźcie, p e n sjo n ark i, wy, n a ­ dziejo lepszej przyszłości! Rozśw iergotały i ro zchichotały H alę, po czym w yruszy­ ły na zdobycie okolicznych szczytów p o d przew odem starego górala-przew odnika. Ż egnaj, halo! W prześw iadczeniu, żem oto osiągnął najwyższe m oje doznanie i że nic doskonalszego nie m oże m n ie już spotkać, postanow iłem wracać do W ar­ szawy. P rzebyłem g ehennę kupow ania b ile tu na stacji w Z akopanem , w sadziłem siebie w tłok pociągu, zgłosiłem swój akces do sym fonii przekleństw , krzyków, ję­ ków, pisków i stojąc na dwóch w łasnych oraz jednej cudzej, p rzydepniętej nodze, popędziłem w dół i na północ. Żegnajcie, niniejsze k an ik u larn e w spom nienia, pełne głębszych m yśli, subtelnych alu zji i różnorodnych w niknięć w form ie nonszalan c­ kiej ukryw ające t y l e . h m . bo ja wiem , czego.

(16)

Abstract

W ito ld GOMBROWICZ

Rediscovered articles from Kurier Poranny

Introduction: William Leidy (Stanford University)

Presented here for the first time since their original publication in 1937 in Kurier Poranny are four articles written by Witold Gombrowicz. They were rediscovered in August 2010 in the microfilm holdings of Warsaw's Biblioteka Narodowa by William Leidy. In Leidy's brief introduction, he discusses both the original context of the articles in relation to Gombrowicz's other interwar publicistic writings as well as the circumstances that led him to search for them. Three are feuilletons originally published under the rubric "Podróże i przygody” - they represent a continuation of a series of short travel vignettes Gombrowicz wrote for

Kurier Poranny in the summer of 1937 (the first four in the series can be found in Varia).

"W podwawelskim grodzie” is a piece about Gombrowicz's visit to Kraków and Wawel Cathedral. The majority of the feuilleton is devoted to the interactions within a tour group at Wawel: Gombrowicz describes how they were overwhelmed by the amount of master­ pieces housed in the cathedral, and the penchant for members of the group to show off their intelligence in order to appear more culturally refined and superior to the others. "Brak kąpieli” details the first half of Gombrowicz's trip through the Tatras, which ends in Zakopane. The most Gombrowiczian point in the feuilleton is the claim that man is regen­ erated only through contact with a new person, in part because only then can he choose a new guise for himself. "Szczyty - pensjonarki” covers the second part of Gombrowicz's trip through the Tatras. Among other things, Gombrowicz writes about the solitude of the peaks, the camaraderie between climbers, and the sudden appearance of schoolgirls in the mountain pension he was staying in. However, Witold Gombrowicz was more typically tasked with writing book reviews for Kurier Poranny, which very often did everything except review the book at hand. The fourth rediscovered article, „Pomiędzy zdrowiem i chorobą” , belongs to this unique genre of Gombrowiczian book review. It is a critique of the Polish translation of France Pastorelli's Servitude et grandeur de la maladie. In it are found some of Gombrowicz's very first published reflections on the theme of suffering as well as the prob­ lem of communication between someone overwhelmed by pain and the healthy people surrounding him or her.

C opyright © R ita Gom brow icz, 2011 All rig h ts reserved

Cytaty

Powiązane dokumenty

Jeżeli jakieś dane em ­ piryczne przemawiają przeciw jednej lub drugiej teorii, powstały konflikt traktuje się jako dowód na to, że teoria nie stosuje się do sytuacji,

Wolontariat jaki znamy w XXI wieku jest efektem kształtowania się pewnych idei.. mających swoje źródła już w

‡ Jednym z najprostszych sposobów reprezentowania drzewa jest wykorzystanie dla każdego węzła struktury składającej się z pola lub pól reprezentujących etykietę oraz

Porównać sumy Riemanna dla obu

Spo Ğród substancji, których wzory przedstawiono poniĪej, wybierz substancje, które pozwol ą przeprowadziü reakcje oznaczone na schemacie numerami 1, 2 i 3.. Wzory

Po latach dostrzegamy od nowa, że rozwiązania le- gislacyjne dotyczące informatyzacji, w szczególności 

[r]

[r]