• Nie Znaleziono Wyników

Wczesną wiosną w Andiżanie

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Wczesną wiosną w Andiżanie"

Copied!
10
0
0

Pełen tekst

(1)

Henryk Markiewicz

(2)

- Pana dorobek naukowy jest imponujący!

Profesor Henryk Markiewicz: - Jeśli ktoś uzna, że to dużo - mam wytłumaczenie. Po pierwsze, zacząłem publikować bardzo wcześnie, jeszcze przed wojną, jako uczeń gimnazjum. Po drugie, żyję już dosyć długo. A po trzecie, to moja żona, Mila, stworzyła mi takie warunki, że mogłem całkowicie poświęcić się pracy naukowej.

Elżbieta Dziwisz

Wczesną wiosną w Andiżanie

Na imieninachuIreny Ehrenhaltowej, 20 października 1996roku zebrało siękilka­ naście osób.

- Wbiuletynie wydawanymw LondynieprzezKoło Polaków z Indii czytałam nie­ dawno wspomnienia pielęgniarki z czasów wojny. Mieszka teraz w Manchesterze.

Opowiada między innymi o Markiewiczu, licealiście z Krakowa, którego spotkała w 1942 roku w Andiżanie.Może to ktoś z rodziny? - zapytała profesoraHenryka Mar­

kiewicza jednaz pańsiedzących przystole.Nieznali się wcześniej.

- To mogę być ja. Byłem wtedy w Andiżanie- odpowiedział.

- Zaraz panuten biuletyn przyniosę.Mieszkam niedaleko.

Wróciłazaledwie pokilkunastu minutach. Profesor milczał. Niesłychane! Przez tak krótki czas może stanąć człowiekowi przed oczami całe życie.

Dziadkowi cesarz rękę uścisnął

Dziadek ze strony matki Henryka Markiewicza, HermanHorowitz, służył w gwardii cesarskiej. Sam cesarz Franciszek Józef uścisnął mu rękę. Po odsłużeniu wojska wrócił do Nowej Wsi pod Krakowem i zająłsię eksportem koni na mięso doWiednia. Kiedy zmarł,wdowaprowadziła niedużysklepik.

O rodzinie ojca, Adolfa Markiewicza,nic nie wiadomo. Rodzice szybko go odumar- li. Chłopca przygarnął niejaki Buchsbaum, kupiec z Krzeszowic. Adolfnajpierw praco­

wału niego w sklepie, a potemjużwKrakowie był księgowym, agentem handlowym,aż został współwłaścicielem firmy„Zygmunt Machauf i Ska”. Firma sprowadzałado Pol­ ski koniaki,szampany i wysokogatunkowe wódki. Debora (nazywanoją Dorą) i Adolf Markiewiczowiezamieszkali najpierwprzy ulicy Kazimierza Wielkiego 15, gdziebabcia miałasklepik. Urodził im się syn. Po dziadku dostałimięHerman, które po latach, już powojnie, zmienił nabardziej swojskie Henryk. Ostatnie mieszkanie przedwybuchem

(3)

214 Uczeni przed lustrem

drugiej wojny światowej było ładne, duże, trzy pokoje z kuchnią, przy ulicy Józefitów 17, na pierwszym piętrze.

Na fotografii z Ireną i Adasiem, rok 1935

Na fotografiimożna zatrzymać czas. Jedno zdjęciezapamiętał szczególnie. Dziecko, które siedzi na kolanach ładnej, jasnowłosej dziewczyny, to Adaś, jego brat, młodszy o dziesięć lat. On sam stoiz tyłu, zaichplecami. Ta dziewczyna to IrenaGutman. Stu­ diowała prawona Uniwersytecie Jagiellońskim, podobniejakZygmunt Blumenfeld, też student prawa, najbliższy kuzyn ze strony matki. Był o dziewięć lat starszy. Jedynak traktował Henryka jak młodszego brata i sprawował kuratelę nad edukacją. Podsuwał lektury. Zabierałdo teatru,na koncerty, na pływalnię, na randki z dziewczyną,wszę­

dzie. Chodził do szkołyna jego wywiadówki. W trzeciejklasie szkoły powszechnej da­

wał mu do opracowania tematy z zakresu wyższych klas gimnazjalnych. Na przykład taki: „Świat fantastyczny w balladachAdama Mickiewicza”. Kiedy w wieku niespełna trzynastu lat zdolny kuzynekzadebiutował artykułem w prasie,Zygmunt chodził dum­ nyjak paw. Zygmunt i Irena byli narzeczeństwem. Mały kuzynekkochałsię w Irenie, co Zygmunt traktował jako dziecinadę. Ale to było bardzo poważne i gorące uczucie.

Dziewczyna byłaod niego starsza o osiem lat. Zwierzał się jej ze swoich planów. Już w szkolepowszechnej postanowił, żepójdzie na studia polonistyczne i zostanie profe­

sorem uniwersytetu. Nawet ćwiczył podpis, stawiając przed imieniem i nazwiskiem stosownetytuły: prof.dr.

Wojna rozdzieliła Irenę i Zygmunta. Kiedy się skończyła, ona z mężem wyjechała do Australii, on zżonąosiadłw Liverpoolu.

Uczniowie wyznania mojżeszowego: wystąp!

Można czytać Sublokatorkę HannyKrall, opowiadania Henryka Grynberga, ale kto nie doświadczył uczuciabycia obcym we własnym kraju, tentylko wie,że ono istnieje.

Co innego jest to wiedzieć, a co innego czuć. W Liceum imieniaBartłomieja Nowo­ dworskiego,do którego Henryk Markiewicztrafił we wrześniu 1938roku, na polecenie tzw.opiekunkiklasy Marii Chojnackiej: „Uczniowie wyznania mojżeszowego:wystąp!”.

- stanąć przed kolegami zpiętnem obcości. (Chojnacka chciała, a może to było zarzą­ dzenie dyrekcji, abyjej klasa była czysto „aryjska” i chłopców z rodzin żydowskich odesłała do pierwszej „b”.) W lipcu 1935 roku oglądać Juliusza Osterwę w sztuceMor­ stina Rzeczpospolitapoetów i w trzecim akcie po słowach: „Wolność dla wszystkich ludzi próczŻydów - psiawiarów, którym się, wicie, trochępoprzypala pięty” słuchać, jakpubliczność reaguje burzą aprobujących oklasków. Z przerażeniem czytać w prasie, że w 1938 roku Uniwersytet Jagielloński nieprzyjąłnapolonistykęani jednego studenta wyznania mojżeszowego. Chociaż ojciecbył agnostykiem, mama dosyć luźno trakto­ wałatradycję religijną, na BożeNarodzeniestawiano wdomu choinkę i mówiono wy­ łącznie po polsku - koniunkturalneprzyjęciekatolicyzmu niewchodziło w rachubę.To co robić?

(4)

Wczesną wiosną w Andiżanie 215

Mapa okolic Krakowa

Mieliśmy nie oddać nawet guzika, a więc 3 września 1939 roku siedemnastoletni uczeńdrugiej klasy liceum zapakowałdo plecaka zmianębielizny,ciepłysweter imapę okolic Krakowa, bo przecież nigdzie dalej nie zajdą. Ofensywa niemiecka niebawem zostanie powstrzymana przez armię polską. Kobietom i dzieciom, sądzono, nic nie grozi, nawet jakbyKrakówznalazłsięprzejściowo pod okupacją. Uciekać powinnitylko mężczyźni. Dora Markiewiczowa dołożyła do plecaka syna dodatkową parę skar­

pet icieplejszą koszulę, a na drogę dała mu sto złotych. Szedł z jej kuzynem, Janem Ulreichem.

Z matką i bratem pożegnał się przy drzwiach, których ona od razu nie zamknęła, tylko jeszczepatrzyła,jaksyn schodziw dół z tymniedużymplecakiem iwczapce lice­ alisty. Animatki,anibrata już nigdy więcej niewidziałna oczy. Niewie, jak umierali.

Adresat nie żyje

Po drodze spotkali wujka Juliusza Blumenfelda z Zygmuntem i tak weczwórkędo­ szli aż do Kowla, a potem do Lwowa, gdzie po demobilizacji znalazł się ojciec, Adolf Markiewicz. Miasto zajęła Armia Czerwona. Uchodźcom zaproponowano sowieckie paszporty. Oni nie chcieli ich brać. Jak to? Wyrzekać się polskiego obywatelstwa?

Awięc w czerwcu 1940 roku towarowymi wagonami, stłoczeni jak zwierzęta, zostali wywiezieni, na szczęście nie do łagru, którego by pewnie nie przeżyli, ale na posiołek w rejonie Sucholoże obwoduswierdłowskiego. Tu pracowalijako robotnicy leśni przy wyrębie drzew.

Jesienią 1941 roku, po podpisaniu układu Sikorski-Majski, objęła ich tak zwana amnestia. Pojechali na południe, do Buchary,skąd zostali wywiezieni i rozmieszczeni w kołchozach bawełnianych w obwodzie andiżańskim. Głodowali. Pracy było mało.

Kiedy wiosną 1942 roku zgłosili się do Armii Andersa, wziętotylko Zygmunta, który miałwyższe wykształcenie i prawojazdy. Władze sowieckiebyły przeciwne poborowi Żydów do wojska - to po pierwsze. Przyjęcie wszystkich Żydów do Armii Andersa mogłoby doprowadzić do ich liczebnej przewagii zmieniłoby jej skład narodowościowy - to po drugie. Przeprowadzający selekcję polscy oficerowie sami niezbytchętnie wi­

dzieli Żydów ibrali tylko niektórych - to po trzecie.

Ojcieci syn zostali w kołchozie.Obaj bylispuchnięciz głodu.

Zaraz poodjeździeZygmunta Adolf Markiewicz został zabrany do szpitalaw Andi­ żanie.Syn napisał doniego,do szpitala, list, który wkrótcewróciłz adnotacją:„Adresat nie żyje”.

- Jak to nie żyje? Tojakaśpomyłka! Ajeśli nie pomyłka,to muszę iść i szukać po­ mocy wpolskiej delegaturze w Andiżanie. Inaczej umrę z głodu - postanowił i ruszył w drogę.

Wiosna ledwie się zaczynała. Szedł między bawełnianymi polami, jeszcze pustymi o tej porze roku. Od czasu do czasu pokazywały się zabudowania. Mijał czajchany, gdzie Uzbecypopijaliherbatę.

(5)

216 Uczeni przed lustrem

Helenka Kawałkówna

Gdyby nie Helenka Kawałkówna, to by nie przeżył. Niesiedziałby przyudekorowa­ nym kwiatami stole u Ehrenhaltów i nie czekałteraz na ten biuletyn. Spodziewał się, o czym może w nim przeczytać. O tym, jak wchodzi w Andiżanie do restauracji, bo zauważył, że tu można dostać tanią zupę. Trzyma w ręku ostatnie ruble. Widząc ob- dartusa, opuchniętegoibrudnego, kelner podbiegaiwyprowadzago za drzwi. On siada naschodach, bo niemasiłydalej iść. Naglestajeprzednim dziewczyna,którą wcześniej widział w restauracji ipyta:

- Możenazywasz sięMarkiewicz?

-To ja.

- Tak od razu pomyślałam,widząc tęczapkę.Opiekowałam się w szpitalu twoim oj­ cem. Kiedy zmarł, wzięłam na przechowanie jego portfel,w którym były zdjęciarodzi­

ny,twojetakże. Zarazzawezwędorożkę. Zawiozę ciędopolskiego szpitala.

Jadą. Potem onaprzychodzi prawie codziennie do szpitalai pracuje jako pielęgniar­

ka. Przynosi a toczekoladę,a tomleko skondensowane. Jest odniego o trzy lata młod­

sza. Ma starszą siostręi rodzinę, która jest zaprzyjaźniona z wpływowąpostacią, mężem zaufania delegaturyambasadyRzeczypospolitej Polskiej. Przygotowują się do wymar­

szu zpolską armią.

- Gdybyśbył zdrów,to byś powędrowałrazem z nami do Iranu. A tak to niestety, ale musimysię pożegnać - mówi jednego dnia.

On pisze dla niejpożegnalnywiersz:

„Ty, szczęśliwa, wyjeżdżasz w egzotycznekraje, Ja samotny, bez bliskichtutaj pozostaję.

Uśmiech masz na swychustach, ja też uśmiechkłamię, Gdy w ostatniej rozmowieproszęcię o pamięć [...]”

Polowanie na żółwie

Kiedynabrałsił,zaproponowano, aby został wszpitalu sanitariuszem. Nie nadawał się do tego zupełnie. Został nocnym stróżem. Ale działała tu takżeochronka dla pol­ skich i żydowskich dzieci. Może by tak zajął się również nauczaniem tych dzieci?

- usłyszał.Z wielką chęcią! Zczasem szpitalpolski zostałzlikwidowany, a dom dziecka przeniesiony winne miejsce. Dostał w nim także etat nocnego stróża. Na krótko. Ju­ liusz Bardach (późniejszy profesor Uniwersytetu Warszawskiego, historyk prawa i ustroju Polski i Litwy),który był w tym domu zastępcą dyrektora do spraw gospodar­

czych, przeniósłbardzo oczytanego pasjonata historii na etat wychowawcy i nauczy­

ciela. Kiedyw Andiżanie powstała polska szkoła średnia (pod opieką Związku Patrio­ tów Polskich, było to już po zerwaniu stosunków dyplomatycznych między polskim rządem londyńskim aZSRR),uczył w niejhistorii.

W 1943 roku wezwano go do wojenkomatu. Ale powołania do I Dywizji imienia TadeuszaKościuszki nie otrzymał. Znowu z powodu pochodzenia?A może dlatego,że nauczycieli wtedy do wojska nie brali? Nie wie.

(6)

Wczesną wiosną w Andiżanie 217

W domu dziecka pod Andiżanem poznał Marię Milberger. Nazywano ją Milą.

W 1939 rokuuciekłazWarszawy. Brunetka. Bardzo ładna.Opowiedzieli sobie nawza­

jem wojenne losy.

- Z Białegostoku wywieźli nas pod Wołogdę, poamnestii ruszyliśmy na południe, bo tamjest ciepło, są owoce, będzie łatwiej przeżyć. Za pracęna polach bawełnydawali nam latem zupę i pół kilo chleba. Zimą - nic. Leżeliśmy głodni w tych naszych lepian­

kach po dziesięć-dwanaście osób pokotemnaziemi.Przezdziurawydach kapała nanas woda. Do tego myszy i szczury. Teżgłodne. Zaczęliśmy chodzić w góry, aby coś wy­ grzebaćdo jedzenia itaktrafiliśmy na żółwie. Zbieraliśmyjedo worków,apotem roz­

rywało się skorupy (to robili mężczyźni) i wyjmowało ze środka mięso. I wątróbki, i serduszka. Gotowaliśmy te żółwie. Pycha! Ale jak się Uzbecy o tym dowiedzieli, to zagrozili, że niech no tylko spotkają kogoś z żółwiami w worku, to go zabiją. Bo u nich sąto święte zwierzęta. Dlategotakich było dużo - mówiła Mila.

Już do końca wojny zostali w tym domu dziecka. Przed wyjazdem do Polski w 1946 rokuwzięliślub w andiżańskim Urzędzie Stanu Cywilnego. Mila zapakowała do worka siedem kilogramów kaszy, aby po powrocie jakoś się ratować przed głodem. Wiadomo, co w tej Polscezastaną?Zatrzymalisięnajpierw wośrodku repatriacyjnym w Gostyninie.

Nauka i polityka

Najpierw do Krakowa pojechał sam. Tu dowiedział się, że firma ojca funkcjonuje.

Mógłdo niej wstąpić, aleniechciał. Jej ówczesny właściciel zaproponowałmu odstęp­ ne. Nie była to duża suma (zdaniem prawników, o wiele za mała), ale starczyła na za­ kup małego mieszkania. Miał gdzie sprowadzić żonę.

-Musisz iść nastudia, a codalejbędzie, zobaczymy - powiedziała żona poprzyjeź- dzie do Krakowa.

Jak iśćna studia, skoro nie ma matury! Dla takich jak on została powołanaKomisja Weryfikacyjno-Kwalifikacyjna. Poproszono, aby sporządził spis przeczytanych lektur.

Wypisał prace z zakresu historii literatury(dużotego było), wspomniał o kilkuartyku­ łach literackich ogłoszonych w prasie przed 1939 rokiem. Niemal od ręki dostałze­

zwolenie na studia polonistyczne. Jesienią 1946 rokuwwiekudwudziestu czterech lat został studentem. Na uniwersytecie wykładali wtedy wielcy mistrzowie. Profesorowie:

Zenon Klemensiewicz, Juliusz Kleiner, Stanisław Pigoń, Roman Ingarden. Za swojego opiekuna naukowego uznaje profesora Kazimierza Wykę. Na ćwiczeniach z poetyki (było to na samym początku studiów) zapytał on Markiewicza o zasady polskich syste­ mów wersyfikacyjnych, a potem, po zajęciach,powiedział:

- Może by pan zajrzał do mnie,do redakcji „Twórczości”,to byśmy porozmawiali owspółpracy.

-Alepanie profesorze, czy ja... - zaczął niepewnie,bo „Twórczość” to był wówczas wysokipułap.

-Czytałem pana artykuły w„Dzienniku Polskim” - rozwiał jego wątpliwości Wyka i - co tu udawać - student HenrykMarkiewicz czuł się wyróżniony i dumny. Złapał wiatrw żagle!

W śladza realizacją pasji naukowejpostępowaławtedy w jego życiu polityka.

(7)

218 Uczeni przed lustrem

Zaczęło się jeszcze tam, w Andiżanie. Utworzony z inspiracji Stalina Związek Pa­

triotówPolskich przyciągał dwudziestolatka - osamotnionego, odciętego od informacji, zagubionego w obcym kraju - hasłami sprawiedliwości społecznej w państwie demo­

kratycznym, przekreślającym dyskryminację rasową, narodową, wyznaniową. Takiej Polski pragnął.Ona jawiła musiętaką w powieściach Żeromskiego.

Wysłał swoją deklarację dokomórki Polskiej Partii Robotniczej działającej przy Za­

rządzie Głównym Związku Patriotów Polskich w Moskwie. Miał zostać przyjęty do partii po powrocie dokraju. W Komitecie Wojewódzkim PPR w Krakowie skierowano go odrazudo WydziałuPropagandy. Stamtąd po kilku tygodniach do redakcji dwuty­

godnika„Głos Pracy”, a następnie do krakowskiej mutacji „Trybuny Robotniczej” na sekretarza redakcji. W 1949 roku znalazł się w „Przekroju” na stanowisku zastępcy redaktora naczelnego Mariana Eilego. Wdwalata później zostałredaktorem naczelnym powołanego właśnie „Życia Literackiego”. Ale po roku zrezygnował na rzecz Włady­

sława Machejka. Bo prasa to niebyłoto, ku czemuchciałdalej iść.

Egzamin magisterski

W 1951 roku miał już absolutorium, był przy Katedrze Literatury Polskiej młod­ szym asystentem, ale jakoś do egzaminu magisterskiego bał się podchodzić, bo lista lektur była długa. Sporo zdążył opublikować, jako krytyk literacki i badacz literatury miałjuż nazwisko, więc i z tego powodu zwlekał, bojąc się kompromitacji. Pewnego razu wksiążce wpisów dla asystentów przeczytał, że profesor Stanisław Pigoń prosi pana Henryka Markiewicza do siebie wtedy awtedy.

- Pan organizuje dla studentówrepetytoria z historii literaturypolskiej, chciałbym się coś więcej o nichdowiedzieć -zaczął profesorPigoń.

Przedstawiłtematy.

- A jakiekoncepcje renesansu będziecie tam referowali? - padło pytanie.

-Tymsięzajmuje w szczególności doktor Tadeusz Ulewicz.

-Aleprzecieżipan, jakoorganizator repetytoriów, powinien byćwtymzorientowany.

Odpowiedział,streszczając poglądy Burckhardta, Burdacha, ZygmuntaŁempickiego i StanisławaŁempickiego. Gorzej poszło zodpowiedzią na pytanie, ktozaczął badania nad literaturą sowizdrzalską. Wtedy, niby to niespodziewanie, zjawił się Kazimierz Wyka i poproszony przezPigoniazapytało ideologię „Głosu”. Padły jeszcze dwa inne pytania -i usłyszałtubalnygłos Pigonia:

- My już dziękujemy, wiemy, jak będą wyglądały te repetytoria. A jednocześnie gratulujemy, zdał pan egzamin magisterski. Którą ze swoichprac proponuje pan jako magisterską?

Przez chwilę milczał, nie mogąc złapać oddechu.

-Może to będzie „Realizm krytyczny wtwórczości Bolesława Prusa” - zdecydował.

Nazajutrz dotarła do niego odbitka najnowszej rozprawy Pigonia o Słowackim ze stosowną dedykacją. Egzamin magisterski uważa do dziś za jeden z najpiękniejszych epizodóww swojej biografiinaukowej.

W 1955 roku uzyskał wInstytucie Badań Literackich Polskiej Akademii Nauksto­

pień kandydata nauk filologicznych (doktoratu ani habilitacji wówczas nie było).

Wrokunastępnym został profesoremnadzwyczajnym historii literatury polskiej. Wtrzy

(8)

Wczesną wiosną w Andiżanie 219

latapóźniej - kierownikiemZespołowej KatedryLiteraturyPolskiej Uniwersytetu Jagiel­

lońskiego. W 1960 roku - członkiem komitetu redakcyjnegoPolskiegosłownika biogra­ ficznego,apo następnych czterech latach- profesoremzwyczajnym, czym zrealizował cel

życiowywytyczonywdzieciństwie.W 1965 roku wybrano godo Polskiej Akademii Nauk (wnioskodawcami byli Pigoń, Ingarden i Wyka). Od 1972 roku przezosiemnaścielatbył przewodniczącym Komitetu Nauk oLiteraturze Polskiej AkademiiNauk.

Wiatr historii

Siłęwiatru historii czuć było wszędzie. W naucetakże. Gdyby to było możliwe, wo­ łałby nie miećwswoim dorobku ostatnich stron pracy O marksistowskiej teoriiliteratu­

ryz 1952 roku (o socrealizmie) idwalata wcześniej opublikowanego w „Nowej Kultu­ rze”artykułu PoZjeździePolonistów. Przedewszystkim tych dwóch. Inie ma co dzisiaj udawać, że jestinaczej.

Polskie losy

Tymczasemwiatr historiiw1968 roku zmieniłkierunek. Nauniwersytet podmuchy tegowiatrudocierały słabo, żadne przykrości niespotkałyprofesora. Aledecyzjąpodpi­ saną przez premieraJózefa Cyrankiewicza usuniętogo z CentralnejKomisji Kwalifika­

cyjnej do spraw Tytułów Naukowych. W tym samym czasiemiałobjąć funkcję redakto­

ra naczelnego przewodnikaencyklopedycznego Literatura polska, ale jegokandydatura została wycofana. W tygodniku „Kultura” ukazał się felieton Janusza Wilhelmiego, wprawdzie bez nazwiska, alez sugestią,że ktoś taki,jak on, nie powinien pełnić funkcji zastępcy redaktora naczelnego„Pamiętnika Literackiego”. Profesor Julian Krzyżanow­

ski, którywtedy był przewodniczącym rady naukowej „Pamiętnika”, skomentował to jednym zdaniem:

-Aco nas toobchodzi?

Nikt już potem do sprawy nie wrócił.Bo dla Krzyżanowskiego jej niebyło.

Z wydarzeniami marca 1968 roku wiązała się sprawa Leona Neugera, absolwenta Uniwersytetu Jagiellońskiego, a potem pracownika naukowego Uniwersytetu Śląskiego.

Został złapany nakolportażuulotek. Uwięziony. Był przyjacielem starszego syna Ryszar­ da (profesora prawa, specjalizującego się w ochronie własnościintelektualnej). Takim od zawsze, od szkolnejławki. Sekretarz organizacji partyjnej na UniwersytecieJagiellońskim otrzymał poleceniewypytaniaszczegółowoojca,co o tymwie.

- Tobyły tylko towarzyskiekontakty - powiedział, bo Rysiekw akcji ulotkowej nie brał udziału. Leon został skazany, jego pokazowy proces odbił się głośnym echem w Krakowie. W 1981 roku, w stanie wojennym, Leon Neuger byłinternowany. Potem wyjechał z kraju. Bardzo zdolny badacz literatury. Jest profesorem uniwersytetu wSztokholmie.

Polskielosy... Trudno powiedzieć, dlaczego literatura nie zawsze potrafiła poprzez pierwszoplanowepostacie utrwalić pamięć o wydarzeniach historycznych. Udało się to zrobić Mickiewiczowi w IIIczęści Dziadów, ale tylko w stosunku do procesu Filomatów i Filaretów.Zarówno powstanie listopadowe, jak i powstaniestyczniowe są przykłada­

(9)

220 Uczeni przed lustrem

mi tego, że literatura potrafiła wielkimi utworami odtworzyć te wydarzenia dopiero z dystansu czasowego. Nawiązującdo historii najnowszej:jeszcze nie zdołałapokazać transformacji ustrojowej po 1989 roku, ani nawet rzetelnego obrazustanu wojennego.

Tę funkcję przejęły do pewnego stopnia literatura faktu, reportaż i publicystyka. Ale pustemiejsce nadaljednak jest.

Melioracja systemu

W 1980 roku, zaraz na początku, wstąpił do „Solidarności”. Wszedł w skład rady programowej bezdebetowego wydawnictwa ABC. Jako jedyny członek partii w tym gremium. Alezdecydował, że zrezygnuje z funkcjidyrektora InstytutuFilologii Polskiej na Uniwersytecie Jagiellońskim. Najchętniej na rzecz profesora Jana Błońskiego, jeśli taka okaże się wola wyborców, bo tym razem dyrektormiał zostaćwyłonionyw głoso­ waniu.Jeszczerazsięokazało, że bieg zdarzeń bywa nieprzewidywalny.Takazrobiła się na sali atmosfera,tyle osób prosiło o zmianę decyzji, że niechętnie ustąpił. I został wy­ brany przytłaczającą większością głosów.

- Wiesz co, Milu? - powiedziałdożony po powrocie do domu. - Mam satysfakcję, że po tylu latach dyrektorowaniamogę nadal patrzećcałemu zespołowi prosto woczy i niczegosięniewstydzić.

Kiedy już został ponownie dyrektorem, to on właśnie w stanie wojennym musiał przeprowadzać rozmowy zpracownikami instytutu,członkamizdelegalizowanej „Soli­ darności”.Profesor Teresa Walas zapamiętała jedynepytanie,które jej zadał:

-Czychce pani nadal pracowaćna tym okropnym uniwersytecie? - co ona skwito­ wała uśmiechem.

Miał pewność,żejest tutajpo to, aby minimalizować zło. Aw sprzyjających warun­

kach staraćsię o meliorację systemu, która może nastąpić-jak wtedymyślał - tylko od góry. Dzięki działaniomreformatorskiego skrzydła partii.

Podpisał list wobronie Marka Nowakowskiego. O zwolnienie z internowania Leona Neugera prosił(bezskutecznie) WitoldaNawrockiego. Razem z profesorem Janem Błoń­ skim interweniowału sekretarzaKomitetu Centralnego, profesora Hieronima Kubiaka.

Byłjednymzsygnatariuszy listu protestacyjnegoczłonkówWydziału I Polskiej Akademii Nauk w sprawie sytuacji politycznej wtej instytucji. Z początku stan wojenny uznał za rodzaj puczu wojskowego zorganizowanego ponadpartią. Kiedy to myślenie okazało się pomyłką, postanowiłjednaknieoddawaćlegitymacji partyjnej - bocobyprzez to zyskał?

Uspokojenie sumienia? A tak miał większeszanse obrony zagrożonychkolegów.

Po trzecie to żona, Mila...

Z tego, cosię może zorientować,najważniejszą jego książką okazały się Główne pro­

blemy wiedzy o literaturze. Zostały wnich zaprezentowane najważniejsze tematy badań literackich, podsumowujące stan teorii w skali europejsko-amerykańskiej. Służyły jako źródło informacji dlakilku pokoleń polonistów, pełniąc rolę podręcznikaakademickie­

go,co zresztą nie było zamiarem autora. Miały wiele przekładów. Obok nichwymienia Pozytywizm, jedyną syntezę akademicką tego okresu literatury polskiej. Za najlepszą

(10)

Wczesną wiosną w Andiżanie 221

własną książkę uważa Wymiary dzieła literackiego. A tą, którą najbardziej lubi, sąZa­

bawy literackie. Niedawno z powodu zgłoszenia go do Nagrody Prezesa Rady Mini­

strów za całokształtdorobku naukowego policzył książki własne (dwadzieścia osiem), broszury (pięć), antologie(dziesięć w dwudziestutomach) i resztę dorobku. Ta reszta to wielki słownik (szesnaście tysięcy haseł) Skrzydlatych słów (zAndrzejem Romanow­ skim) oraz czterdzieści innych prac redakcyjnych i edytorskich. Jest redaktorem Bi­ blioteki Studiów Literackich (kilkadziesiąt tomów) i Polskiego słownika biograficznego (funkcję redaktora naczelnego sprawował w latach 1989-2002). Był także członkiem redakcji naukowej Obrazu literatury polskiej XIX i XX wieku (ukazało się piętnaście tomów). Wypromowałtrzydziestu sześciu doktorów (ichlistęotwiera Tadeusz Bujnic- ki, a zamyka Michał Paweł Markowski). Jest doktorem honoris causa Uniwersytetu Gdańskiego i Akademii Pedagogicznej w Krakowie. Jeśli ktoś uzna, że to dużo - ma wytłumaczenie. Popierwsze zacząłpublikowaćbardzowcześnie, jeszcze przed wojną, jako uczeń gimnazjum. Po drugie żyje już dosyć długo. A po trzecie to żona, Mila, stworzyła mu takie warunki, że on mógł się całkowiciepoświęcić pracy naukowej.

Kuchnia i łazienka bez książek

Wpozostałych pokojach półki zajmują przestrzeńod podłogido sufitu, książkistoją w dwóch rzędach. W mieszkaniu jest pięć drabin, aby zawsze któraś była pod ręką, gdybytrzebabyło sięgnąć na górną półkę. W holustoiliteratura współczesna i czasopi­

sma. Wpokoju syna,Adama (lekarznefrolog,jużz nimi od dawna nie mieszka), znaj­

dują sięksiążki historyczne, współczesnaliteratura zagraniczna, poezja, krytyka literac­ ka, filozofia i socjologia, językoznawstwo, teatr i film. W gabinecie wydawnictwa ency­ klopedyczne, słowniki oraz książki z zakresu historii i teorii literatury oraz wydania klasyków. W służbówce - pamiętniki. Sypialnia jest uprzywilejowana,tylko jedną ścia­ nę zajmują pozycje zzakresu historii literaturobcych.

Nikt tego niepoliczył,ale będzie dobrze ponad czterdzieści tysięcyksiążek. I chociaż podobno od przybytku głowa nieboli, to on jednak coraz częściejpyta z niepokojem:

- Cosię z tym stanie po moim odejściu?

Zaoferował odstąpienie biblioteki- na razie części, pojego śmierci całości - kilku wyższym uczelniom, ale nie mażadnej odpowiedzi.

Drogą długą jak życie

Wiadomo, gdzie i kiedysię zaczyna, a potem już nic. Ani którędynas poprowadzi, ani kogo spotkamy i gdzie w końcu dojdziemy drogą długą jak życie. Ale to może i dobrze? - zastanawiali się goście państwa Ireny i Zygmunta Ehrenhaltów. Do końca przyjęcia nie mówiono o niczym innym, tylko o tym niezwykłym zbiegu okoliczności, który doprowadził do tego, że po pięćdziesięciu czterech latach odnaleźli się ludzie kiedyś sobie bliscy. Jeszcze tego samego dnia napisał do redakcji biuletynu. Wkrótce nadszedł list od Heleny Kawałkówny, po mężu Zielińskiej. Odtądpiszą do siebie regu­ larnie. Młodzieńcze rysy rozpoznają na fotografiach. Anion, ani ona nie planujądale­

kiej podróży. Tojużnie wiosna przecież.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Filip Rybakowski, Janusz Rybakowski, Joanna Rymaszewska, Teresa Rzepa, Agnieszka Samochowiec, Jerzy Samochowiec,. Marek Sanak, Maryla Sawicka,

Duża część warsztatów poświę- cona została dyskusjom, które pozwoliły na wymianę doświadczeń i wiedzy na temat różnych obszarów męskości między przedstawicielami

Warunki uzyskania zaliczenia przedmiotu: (określić formę, kryteria i warunki zaliczenia zajęć wchodzących w zakres modułu/przedmiotu, zasady dopuszczenia do

Dla wielu ankieto- wanych (80%) ważnym było, aby place zabaw znajdowały się stosunkowo blisko budynków mieszkalnych, najlepiej w centrum osiedla, z dala od dróg i

22.Zatrudnienie skazanych odbywających karę pozbawienia wolności 23.Warunki bytowe skazanych na karę pozbawienia wolności. 24.Cele wykonywania kary pozbawienia wolności 25.Odroczenie

Ton wypowiedzi dawnych marksistowskich uczestników seminarium Tatarkiewicza zaczął się zmieniać i to nie tylko dlatego, że sytuacja się zmieniła, ale dlatego, że - jak

otylii ogródek nr ………”, podać na- leży nr ogródka rekreacyjnego na który wpłacone jest wadium, (za datę zapłaty przyjmuje się dzień wpływu środków pieniężnych

informuje o wywieszeniu na tablicy ogłoszeń urzędu Miasta ruda Śląska wy- kazu nieruchomości własności Gminy ruda Śląska o oznaczeniu geodezyjnym 3266/3 o powierzchni 6 m 2