StanisławGrodziski
szczęcie, to się spełniło.
Teresa Bętkowska
Powiedziałbym: liberum vetol
- Od czasudo czasumam ogromnepoczucie winy,że zbytsurowo wdalekiej prze
szłościoceniałem liberum veto. Och, jakby się ono dziś przydało... - profesorzawiesza głos,wyraźnieczekana moją reakcję.
- ... Dlaczego? - sama nie wiem, poco to pytanie stawiam wybitnemu historykowi państwa i prawa polskiego.Gołym okiem wszakwidać, co od początku wyborów par lamentarnychiprezydenckich wyczyniają nasi politycy - ci zprawej i ci z lewej strony.
W SejmieRzeczypospolitej Polskiej w kwietniu Anno Domini 2006 - a więc w czasie, gdy rozmawiam ze Stanisławem Grodziskim, członkiem Pen Clubu -temperaturasięga zenitu z powodu niemożności stworzeniasensownejkoalicji rządowej czychoćby tylko paktów stabilizacyjnych. Ztrybuny padają corazmniej parlamentarne słowa,takie jak na przykład „kłamcy”,„buresuki”, „cieniasy”. Obelgi iepitety przeszkadzają w wymia
nie myśli, zastępują merytoryczną dyskusję. Publiczne, wzajemne oskarżanie się po słów, nieustanne kłótnie, wopinii Normana Daviesa - angielskiegohistoryka i wielkie go przyjaciela naszego kraju - psują reputację Polski i utrwalają mity o polskiej anarchii ichaosie.
- Dlaczego?! - raz jeszcze, mimo wszystko, stawiam to samo pytanie. Chcę, aby profesor - a jest on prawdziwym znawcą ponadpięciowiekowych dziejów sejmu pol
skiego, latami badałjego historię - powiedział, czy ów chaos w najwyższym organie państwa jest efektem doboru parlamentarzystów (przez naswkońcu wybranych) czy wadliwego prawa.
- Odpowiem krótko - słyszę. - Nie ma tak pięknej normy czy instytucji prawnej, której by się niedałozepsućwpraktyce przez brakkulturyprawnej.
Rozmowa z profesorem wczas tak mocno znaczony sejmowymi przepychankami jest, nie tylko dla dziennikarza, lekcją wielce pouczającą. Nie kto inny przecież, a wła
śnie on jest tym uczonym, który odpodszewki poznał początki sejmu, jego byt w „zło tym wieku XVI”, przyczyny załamania się w epoce oligarchii magnackiej, odrodzenie w czasach stanisławowskich reform i przebłyski pod rządami zaborców. Poznał też sejm Polski odrodzonej i czterdzieści lat jego ubezwłasnowolnieniawPRL...
224 Uczeni przed lustrem
Chichot Lenina
Wiedza profesoraGrodziskiego o historii ustroju Polski została zawarta w nauko
wych opracowaniach,a także w popularyzatorskim piśmiennictwie. Wiadomo, że dla niego sejm jest faktorem narodowej i politycznej integracji oraz głównym miernikiem poziomu kultury umysłowej. Wiadomo też, że nie demokracjęwini on za chaos, któ remu obecnie świadkujemy, tylko...
Jako człowiek przez naturę szczodrzeobdarzony poczuciem humoru rzecz ilustruje mi tak:
- To,cosięu nas stało w ostatnim czasie, to zwycięstwo Lenina zza grobu!
- Co?! -nie wierzę w chichot historii, więc proszę o uzasadnienie stwierdzenia.
- To przecież Lenin wymyślił - mówi ze stoickim spokojem człowiek, który przy
czynił sięw dużej mierze do reaktywowaniaPolskiej AkademiiUmiejętności,a w 1994 rokubył jejwiceprezesem - że byle kucharkabędzie mogła w przyszłości rządzić pań
stwem. No i mamy oto spełnienie tej idei. Znakomicie funkcjonują nawoływania w stylu „Precz z elitami”. Zatem - precz z ludźmi mądrymi i na wysokim poziomie zawodowym. Państwowprawdziez tego powodu jeszcze nie umiera, ale możebardzo siępochorować. Dlatego ja kategorycznie sprzeciwiam się Leninowi i niechcę, aby ktoś z ulicy rządził prawie czterdziestomilionowym państwem!
Racja stanu
Pragnieniem Stanisława Grodziskiego jest także to, aby i senat zmienił oblicze. Aby wreszcie stał się prawdziwą izbą refleksji, w której by zasiadali byli prezydenci,prezes Sądu Najwyższego i Trybunału Konstytucyjnego, rektorzy renomowanych uniwersy
tetówitakdalej- czylielita intelektualna, a niepolityczna.
- Bo dziś - mówi - jest tak, że i w Sejmie i w Senacie Rzeczypospolitej Polskiej re prezentowanesą interesy partiii organizacji, aracja stanu niema znaczenia...
Profesor zna dzieje wielu parlamentów - w tymangielskiego,hiszpańskiego,francu
skiego, niemieckiego. Porównuje je z polskim parlamentaryzmem. Z tym że historii obecnego ustroju Polski ani Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej nie bada już z pomocą naukowych instrumentów. Od ośmiulat jest na emeryturze. Nie znaczy to jednak, że przestałbyć bacznym obserwatorem tego, cosię dzieje na ulicy Wiejskiej...
- Czy pana wiedza o rodzimym organie ustawodawczym bywa wykorzystywana bezpośrednio, na przykład w konsultacjach na wysokichszczeblach władzy, a odnoszą
cych się do poprawy funkcjonowania obecnego sejmu?
-Nie. Ostatni raz uczestniczyłemwpracach związanych ztworzeniemKonstytucji.
Mój wkład w ten dokument jednak skrytykowano.Podczasdyskusji na KolegiumPraw Obywatelskich za dużo mówiłemo obowiązkach obywatela, mniej zaśojego prawach.
No ale niech pani sama powie: cojest najpierw -płaca czy praca? - odpowiada profe sor, który nabrak obowiązków i pracy dziś również nie narzeka; wykłady, recenzje prac doktorskichihabilitacyjnych, pisanie artykułów naukowych, książek popularnonauko wychi takdalej wypełniamucodziennie kilka godzin w „celi” gmachu przy ulicy Gołę
biej,którądo jego dyspozycji oddała Alma Mater.
Ostatni Mohikanin
Adam Vetulani - dziekan Wydziału Prawa w latach 1946-1948, a w latach 1947- -1970 kierownik Katedry HistoriiPaństwaiPrawaPolskiego - był dlaStanisława Grodzi
skiego mistrzem i nauczycielem. Nie ukrywa,że właśnie od tego profesora nauczył się wiele, a może nawet najwięcej. Przede wszystkim poznał metodę twórczego badania.
Taką,któramożeprowadzić do innych wniosków- może jezweryfikować,skorygować.
- ...ale jestem już ostatnim Mohikaninem - śmieje się Stanisław Grodziski.
Ciekawość moja wzmaga się: „ostatni” - co to, u licha, znaczy?! Jednakgdy profesor zaczynaopowiadać, na czym polegajego praca, wszystko staje sięjasne; aby stosować takie jak on metody badawcze, trzeba być bardzo starannie wykształconym człowie
kiem. Ito niew jednej, a w wielu dziedzinach. Znajomość samego prawa nie wystarcza.
Równie rzetelnie trzeba znać historię (Grodziski jako wolny słuchacz uczęszczał na wykładyWydziałuHistorycznego). Na dodatek należy mieć przygotowanie filologiczne z języka łacińskiego - nietylko klasycznego, ten także średniowiecznego - aby swobod
nieposługiwaćsięmateriałami źródłowymi.
- Historia prawa i państwato bardzo piękna i bogata dziedzina - tak jak burzliwa jesthistorianaszego narodu i państwa. Abyjednak to i owozrozumieć, trzeba poznać ją na tlepaństw zaborczych. Dlatego badacz musi sprawnie, obok łaciny, posługiwać się językiem niemieckim irosyjskim.Również językiem francuskim,gdyż większość aktów prawnych czydyplomatycznych -prawiedo czasu drugiej wojnyświatowej -była spo
rządzana w tym właśnie języku; język angielski, jak widać, jest tu badaczowi mniej przydatny - mówi profesor.
Ostatni Mohikanin... Zaczynamrozumieć toporównanie. Zwłaszcza że sam profe sor nie ukrywa rozgoryczenia: jak tu dziś namawiać młodych ludzi (a jest wielu zdol nych!),aby poszli w jego ślady, skoro towymagapermanentnego studiowania i całko
witego oddania się pracy zawodowej - a wszystko za niewysoką pensję nauczyciela akademickiego.
-Pan jest pasjonatem - zauważam.
- To obciążenierodzinne - profesorpodnosigłowę, wskazuje naportretojca.
Surowy los
Nad okolicznościowym stolikiem w saloniku, gdzie siedzimy z profesorem przy lampce czerwonego wina, wiszą dwa obrazy wykonane techniką sangwina (czerwoną kredką) oprawne w delikatne,czarno-złoteramy. Jeden to konterfekt urodziwej, młodej kobiety zwysoko upiętymi włosami. Drugi - mężczyzny o wyrazistych rysach twarzy.
Jużwiem, kim dlaprofesora jesttendostojnypan,teraz o nimdowiadujęsięwięcej...
Ojciec miał kancelarię w Krakowie, przyulicy Długiej 18. Byłwziętym adwokatem.
Wyspecjalizował się bowiem w dość szczególnej dziedzinie - odszkodowaniach dla inwalidów wojennych armii polskiej, ale też Polaków, którzy służyli w armii pruskiej lub rosyjskiej.
226 Uczeni przed lustrem
- To był niezwykle twardy człowiek! Prawy i pracowity. Niestety, umarł wcześnie, tuż przed moją maturą. Zaledwie cztery lata po śmierci mamy - ściszonym głosem informuje profesor.
ŚmierćStanisława Grodziskiego seniora przyszła nagle. Czy niespodziewanie? Jego syn widzi to tak: Ojciec był chłopskiego pochodzenia. Choć wykształcony i dobrze ustawiony zawodowo, zawsze jednak marzyło powrocie dokorzeni. Ziemia miała dla niego kapitalne znaczenie.Kupował ją. Tyleżekupił o hektar zadużo. W rezultacie te swoje w sumie pięćdziesiąt hektarów, położonych niedaleko Krakowa, aż dwa razy stracił. Pierwszy raz wtedy, gdy całej rodzinie Grodziskich w roku 1942 dano sześć godzin na opuszczenie majątku, bo ten spodobał się zarządcom sąsiadujących z nim koszarów Werhmachtu. Drugi raz (majątek do Grodziskich wrócił,gdy Niemcy uciekli przed ofensywą sowiecką) wtedy, gdy rodzinie na opuszczenie domu dano nie sześć godzin, a wyrzuconoją natychmiast...
- To było w 1945 roku. Komisja Parcelacyjna pozbawiła nas wszystkiego. Akurat byłem w domu, gdy przyszli jacyś ludzie iwrzeszcząc: „Preczstąd!”, w minuciepozba wili nas dachu nadgłową. Mnie nawet kurtki nie pozwolili zabrać z mieszkania, założyć jej na własny kark- mimo że kwietniowy chłód mocno dawałsięwe znaki. Ojciec tego ogromnego stresu, niestety,już nie przeżył. Tyle że surowydla niego los okazał się...
mądry. Śmierć przyszła po niego tuż przed ludźmi z Urzędu Bezpieczeństwa, którzy zamierzali go aresztować,osadzić wwięzieniu - za przynależnośći aktywną działalność w Polskim StronnictwieLudowym.
- Czy z rzeczy materialnych, rodzinnych pamiątek udało sięcośocalić z tej zawieru
chy związanejz wysiedleniami?
- Niewiele ponad te dwa portrety.One i trochę książek uchowałysię na wsi, wbar
dzo skromniutkim mieszkaniu, gdzie po wyrzuceniu nas z majątku przebywaliśmy.
Moja pamięć ocaliła jednak coś bardziej istotnego niż nabyte przez rodziców przed
mioty. Ocaliła ciepłą atmosferę domu, w którym z siostrą wzrastaliśmy. W naszym domudużo się rozmawiało, dużoczytało. Idość dużośpiewało, zwłaszcza z okazji świąt Bożego Narodzenia; mama (absolwentka seminarium nauczycielskiego) grała na skrzypcach kolędy, a Beata,moja siostra,akompaniowałajej na fortepianie.
Na własny rachunek
Druga wojna światowa w rodzinach rodziców profesora Grodziskiego poczyniła wielkiespustoszenia. I po stronie ojca, który urodził się nad Sanem, w okolicach Jaro
sławia. Ipo stronie matki, JaninyWandyzdomu Antosz - rodem zeLwowa; tam pra
wiewszyscymężczyźni zginęli.
PolatachokupacjiStanisławowi Grodziskiemuteż niebyło lekko.Nie miałjużmat ki, która ciężko zachorowała i zmarła. Nie miał ojca. Musiałliczyć sam na siebie. Na dodatek dekret o reformie rolnej (parcelacji majątków ziemskich) zawierał klauzulę, w której czarnona białymbyło napisane,że wysiedleni(czytaj: sparcelowani) nie mogą zamieszkiwać w tym samym powiecie, w którym posiadali majątki.
- Musiał panopuścić Kraków?
- Uratowała mnie biurokracja. Akta personalne z Krakowa-powiatu niedotarły do Krakowa-miasta. Świadectwo maturalne uzyskane w IV Gimnazjum imienia Henryka
Sienkiewicza przyulicy Krupniczej (róg ulicyKarmelickiej) złożyłemwięc w 1947roku i zdałem egzamin wstępny na Wydział Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego; rok wcześ
niej takich egzaminów się nie składało, wystarczyło w sekretariacie uczelni przedłożyć świadectwo ukończenia szkołyśredniej.
- Wybór studiów prawniczych, to pokłon w stronę ojca? - stawiam jeszcze takie pytanie.
- Po trosze - odpowiada profesor.Jednak „dziedzictwo” przypisuje głównie temu, że od dziecięcych lat wzrastał w atmosferze gęstej od prawniczych pojęć i terminów.
Dlategonie musiał,jak inni, uczyć sięodpodstaw na przykładtego, czym jestapelacja, aczym rewizja w procesie.
-Po studiach jednakniekancelariępan wybrał, a uczelnię. Dlaczego?
- Dostosowałem się do swojego usposobienia- po tych słowach na chwilę zapada milczenie, po czym profesor zaczyna mówić o predyspozycjach, o swojej psychicznej konstrukcji. Czylio tym, że dość szybko sięzorientował(„Przegrałemna studiach pew ną dyskusję, mimoże mojeargumenty później wygrały”), iżpowinienbyć teoretykiem, anie praktykiem. Przede wszystkim dlatego,że lubi sobie w spokoju przemyśleć to, co chciałbypubliczniepowiedzieć - anie od razu ripostować...
Będę nosem orał
Stanisław Grodziski był studentem trzeciego roku prawa, gdy powierzono mu pro
wadzenie uniwersyteckich ćwiczeń z młodszymi kolegami, a także praktykowanie w archiwum. To było w roku 1950, w lutym. Wtedy, gdy - jako seminarzysta Adama Vetulaniego- zdecydował sięnapisać podanie z prośbąo zatrudnienie go w charakte
rze zastępcyasystenta profesora.
-Jakmistrzdowiedziałsięo podaniu, zwrócił się domnie w takich słowach: „Panie Stanisławie, ale pan przecież nic jeszcze nie umie”. Odpowiedziałem mu wówczas tak:
„Panie dziekanie, alejabędę nosem orał po ziemi i się nauczę”. „Będzie panorał?! No to ja pana zaprzęgam” - odparł na to Vetulani. No i zaprzągł. Najpierw do ciężkiej pracy, później do współpracy -śmieje sięprofesorGrodziski.
Odciężkiej pracy były jednakchwile wytchnienia. Jedną z takichchwil było obcho dzenie imienin mistrza. Grodziski zapamiętał dzień tuż przedwigilią 1950 roku. Gdy wchodził do pokoju pełnego gości, Adam Vetulani tak go przywitał: „Księże Karolu, jest oto już młodszy, wobec czego ksiądz jest zwolniony od obowiązkówpodczaszego.
Pan Stanisław przejmie tęrolę”. Przejął.A z Karolem Wojtyłą miałokazję spotkać się po raz drugi dopiero w 1966roku, wtedy gdyten - w rocznicę chrztu Polski - z ramie
niakuriibiskupiej organizował uroczystą sesjęnaukową.
-To były takie paskudne lata, żepracownikom Uniwersytetu Jagiellońskiego Mie czysław Karaś, ówczesny prorektor, zakazał udziału w tejsesji. Wiedziałem jednak, że z mojego zespołutacyprofesorowiejak Vetulani czy Wojciech Bartelten zakazzlekce
ważą. Razem z nimi udałem się więcna obrady.Karol Wojtyławitał się zuczestnikami sesji na schodach. I bardzo mnie wtedy... zaskoczył. Przypomniałbowiem naszepierw sze spotkanie w imieniny Adama!Mówię tu o tym dlatego,żeby raz jeszcze podkreślić, jaką ten człowiekmiał niezwykłą umiejętność zapamiętywanialudzi i zdarzeń... - pro
fesor urywa zdanie, wpada w zadumę.
228 Uczeni przed lustrem
W roku1976 profesor Adam Vetulaniwydał ostatnią książkę, w którejopisał swoje wojennelosy(międzyinnymi był internowany wSzwajcarii). Mój interlokutor tę książ
kę posiada. Stoi na honorowym miejscu wjego ogromnej, a zarazem wysmakowanej bibliotece. Taksiążka jestdlaniego ważna.Takżedlatego, żeposiada taką oto dedyka cję: „Panu Stanisławowi Grodziskiemu, mojemu uczniowi, asystentowi,współpracow
nikowi i szefowi - AdamVetulani”.
- Jak to „szefowi”, skoro... - proszę o wyjaśnienie niezrozumiałego dla mnie do końca zapisu.
- Czas biegnie, niestety. Gdy objąłem kierownictwo Katedry Historii Państwa i PrawaPolskiego mój niedawny szef - człowiek twardy i wymagający, formatu euro
pejskiego, a przy tym wybitnyznawca historii prawa kościelnego powszechnego, ko
ścielnegośredniowiecznego prawa polskiego i edytorstwa - nadwalataprzed emerytu
rą pozbawionyzostał stanowiska kierownika katedry. Z politycznych względów...
Busz po polsku
Tak jak właskawej pamięciprofesora żyje Adam Vetulani,takżyje iprofesor Michał Patkaniowski. Prawy człowiek, tytan pracy, ale też najprawdziwszy... skowronek; na czas uniwersyteckich wykładów obrał sobie bardzo wczesny (jak dla studentów) pora nek - zaczynał je punktualnie ogodzinie ósmej.
Po wykładach Patkaniowski swoje kroki zwykł szybko kierowaćdozakładu, a tam od wejścia wołał: „Pani Basiu, bądź pani człowiekiemi zrób pani kawę”. Po tym okrzy ku spokojnie jużpytał: „A Grodziski jest?”.Gdy z sąsiedniego pokojudobiegało: „Jest!”, drzwi gabinetu profesora zamykałysię za obydwomapanami,zazwyczaj na godzinę.
- Ach, jakież cudowne wiedliśmy pogawędki! O prawie, o etyce, o moralności, o obyczajach.No, właściwie owszystkim. De omnibusrebus etąuibusdamaliis... - mó
wi profesor. I zaraz przytacza kolejną anegdotę: Pewnego razu był zajęty pisaniem na maszynie ważnego dokumentu,nie miał czasu na pogawędkę. Wtedyprofesorskierował do niego takie słowa: „PanieStanisławie, przypominam sobie, jak przed 1939 rokiemja siedziałem przymaszynie,jak pan teraz,a profesor Kłodziński chodził po pokoju, tak jak ja obecnie, ipowiedział mi,co następuje: „Panie Michale, dziurawniebie naukipolskiej nie wypadnie, jak pańska znakomita praca ujrzy światło dzienne o półgodziny później, a pan pójdzienakawęz profesorem”. Co było robić?Grodziskiposzedł.
Nie tylko pogawędki łączyły obupanów.Także praca. Patkaniowski, za zgodą Mini
sterstwa Sprawiedliwości, zorganizował bowiem akcję, której celem było objeżdżanie przez młodych prawników sądów pierwszej instancji i z ich bibliotek zabieranie prze
starzałych jużi zbędnych książek. Za sprawą tych książek,po wojnie, biblioteka histo- ryczno-prawnicza w uniwersyteciewydatnie się wzbogaciła.
Profesor Grodziskilubiłteeskapady w teren,myszkowanie w starych, pożółkłych ze starości papierach. Gdy więc sądy z ulicy Grodzkiej52przenosiły się do nowej siedziby pomiędzyRondem Mogilskim a Rondem Kotlarskim, jego radośćjeszczebardziej się wzmogła - teraz dopiero będzie okazjado buszowania po archiwum!
- Podczas tego buszowania zauważyłem,żestara, solidna szafa w jakiś dziwny spo
sóbjest zasłonięta. Odsłoniłemją, przypomocy woźnych przesunąłem na bok. Patrzę, a tam jakaś wnęka. Włożyłem więc rękę do przepastnej dziury pełnej pajęczyn i... za
cząłem krzyczeć z radości.Zobaczyłem bowiem stare,wspaniałe portrety dostojników, którzy już „pospadali” ze ścian rozmaitych urzędów, wśród nich cesarza Franciszka Józefai marszałkaJózefaPiłsudskiego.
Dziś na to wspomnienie profesor bije się w piersi. Żałuje, że zamiast nabrać wody w usta imilczeć, toszalałz radości jak szczeniak. Efekt? Gdy na drugi dzień przyjechał po pozostawione w pokoju portrety, jużich tam niebyło...
Uroda życia
Każdy zwykł odnosić się w swoich wspomnieniach do czasówmłodości. Czyni to również profesor. Bo jakże wymazać z pamięci wspaniale eskapady w Tatry, Beskidy, Gorceczynad jeziora(na przykład Klimkówka), gdzie w gronie zżytychzsobą kolegów i przyjaciół czas inaczej odmierzałswe rytmy? Jak zapomnieć o emocjach związanych z meczami rozgrywanymi w siatkówkęczykoszykówkę? A tenis, apływanie...
- Tenis skończył siędlamnie, gdy przestałem widziećpiłeczkę. Siatkówka - gdy na jej temat wypowiedział się mój kardiolog. Pływanie? Została mi ciepła woda na grec
kich wyspach. No ale jeszcze mam w planie spacery po Górach Świętokrzyskich -śmieje sięszczerze profesor. Wiadomo: lubi sobie czasem pożartować. Pewnie dlatego od razu dodaje:
- A wie pani, że mam umowę z Panem Bogiem i w moimdrugim życiu też będę mógł chodzić po ukochanych Gorcach?
Piesze wycieczki zastępuje teraz jazda samochodem. Drogi profesora wiodą przez całą Polskę - wzdłuż i wszerz. Opisuje je. Lubi pokonywać. Tak jak lubi codzienne spotkania z przyjaciółmi - prawnikami i historykami - w Grand Hotelu przy ulicy Sławkowskiej; popiersia dłuta rzeźbiarza profesora Mariana Koniecznego osobliwie zdobiąelegancką kawiarnię - przy stoliku, w samo południe, możnazobaczyć „na ży wo” rozdyskutowanych modeli: Aleksandra Krawczuka, Antoniego Podrazę, Mariana Zgórniaka... i oczywiście Stanisława Grodziskiego!
-Rytuał picia „małej czarnej” (czasemjużtylko soku lub wody mineralnej)w dobo
rowym towarzystwie todla mniejeden z najmilszych obowiązków! Jestem mu wierny.
Od zawsze. Odczasów,gdy spotykaliśmy sięw „Kawiarni Literackiej” przy ulicy Pijar- skiej, później w „Noworolu”, jeszcze później w nieistniejącymjuż „Kopciuszku” przy ulicyKarmelickiej. No i terazw Grandzie. Wy, dziennikarze (nietylko), też macie taki
„stolik” wswoim klubie, prawda?
- Tak.Skupia się wokół osoby Ludwika Jerzego Kerna, który przyjął - teżchyba „od zawsze”! - samo południe na czas czwartkowych spotkań „Pod Gruszką”. Lubi bowiem posłuchać hejnału z wieży mariackiej, popatrzeć nastrażaków w maleńkichokienkach.
Dopiero potem siada przy wciąż tym samym klubowym stoliku, sięga po filiżankę mocnejherbaty. No i tym swoim ciętym, satyrycznym językiem barwnie opisuje nam to, co aktualnie w trawie piszczy.Tym samymzachęca do nierazburzliwej dyskusji - to jużmojaopowieść.
230 Uczeni przed lustrem
Księżyc nad Wawelem
Domprofesora Grodziskiego stoi przy tej samej ulicy i po tej samej stronie, codom AdamaBujaka, papieskiegofotografa. Mile tosąsiedztwo...
Zpiętra domuprofesora roztaczasięwspaniały widok - naWisłę.
Gdy z tego domu się wychodzi- można podziwiać Wawel. Gdy się do niegowraca -w daliroztacza sięwidok klasztoru Norbertanek i kopcaKościuszki.
- Wie pani, co zaobserwowałem? Otóż każdego roku, w pierwszej dekadzie wrze śnia, około godziny dziewiątej wieczorem, księżyc przegląda się w obydwu oknach wieżywawelskiej.Ładne to zjawisko...
Wrześniowychwieczorówspędzonych napodglądaniuksiężycaStanisław Grodziski przeżył wiele. Od przeszło trzydziestu pięciu lat mieszka przecież na Dębnikach.
Wdomusegmencie, do którego budowy bardzo się przyczynił; przezkilka lat,po zaję ciach nauczelni, zdejmował garnitur i zakładał roboczy kombinezon i rękawice. Robił to, corobi pomocnik murarza- czyliwszystko. Córka Karolina - z wykształcenia dok torhistorii - jest dumna zeswojegoojca.
- Studenci też pana bardzo szanowali - wracam dowątków rozmowy związanych zuniwersytetem.
- Lubię młodzież. Lubiłem się przygotowywać do zajęć ze studentami. Aliści teraz zajęć dydaktycznych mam dużo mniej... - profesor zawiesza głos. Po chwili przynosi z domowej biblioteki kilka książekswojegoautorstwa,kładzie je na stoliku.
Nie sąto książkiocharakterze naukowym, a te, które zalicza się doliteratury popu laryzatorskiej.Mnie w tym momencie przypomina się,że nie kto inny przecież,a wła
śnie Stanisław Grodziski był tym, który pierwszy w Polsce napisał biografię cesarza Franciszka Józefa I, wznawianą przezwydawnictwo aż sześć razy! Jemu też Habsbur gowiezawdzięczają spisanieswych dziejów; nota bene za osiągnięcia w badaniach nad dynastią Habsurgów profesor otrzymał austriacką nagrodę państwową imienia Antona Ginoely.
Na stoliku, co mnie wyraźnie cieszy,widzę też książkę szczególną -Podróże po Gali cji. Książkę, która opowiada o pokonywaniu przestrzeni zapomocą dyliżansu, kolei, samochodu,samolotu - w zależności od epoki.
Zmieniają się epoki, zmieniają się środki komunikacji, zmieniają i ludzie. Już nie wdomu profesora, a we własnym mieszkaniu patrzęwtelewizor i słucham kolejnego aktu sejmowegoserialu - tymrazem rzecz dotyczy ostrej, bezpardonowej walki o wła
dzę - o fotel wicepremiera Rządu Rzeczypospolitej Polskiej. Jak to profesor mówił?
Aha, to chichot historii- Leninzaśmiewasię w grobie...