JSHj.
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
P R EN UM ER A TA „W S Z E C H Ś W IA T A ".
W W arszaw ie: roczn ie rb. 8, kwartalnie rb. 2.
Z prze syłk ą pocztow ą roczn ie rb . 10, p ó łr . rb. 5.
PRENUMEROWAĆ MOŻNA:
W R edakcyi „W szechśw iata" i we w szystk ich księgar
niach w kraju i za granicą.
Redaktor „W szechśw iata*4 p rzyjm u je ze spraw ami redakcyjnem i cod zien n ie od god zin y 6 do 8 w ieczorem w lokalu red ak cyi.
A d r e s R e d a k c y i: W S P Ó L N A Jsfó. 3 7 . T e le f o n u 8 3 -1 4 .
S Ł Ó W K O O J U R Z E B R U N A T N E J W P O L S C E 1).
I.
Od czasu, ja k zająłem się w Poznaniu zbiorami przyrodniczemi a w szczególno
ści zbieraniem paleontologicznych oka
zów krajow ych,—staraniem mojem było dopełnić zbiór skamieniałości tutejszych okazami z innych dzielnic dawnej Rze
czypospolitej, a mianowicie z formacyj, które u nas nie w ystępują na wierzch, albo nie zostały poznane przez wierce
nia, a których okazy zostały do nas prze
niesione pod parciem lodowców od Pół
nocy i W schodu w okresie dyluwialnym.
Zadanie to było tru dn e do spełnienia wobec początkowego ubóstw a naszych zbiorów w okazy krajowe na wymianę i wobec małej liczby zbiorów innych
i) W y k ła d na -w ydziale p rzy ro d n iczy m p o zn a ń sk ie g o T o w . P r z y j. N au k . d n ia 8 X I 1910 r, z p o w o d u d e m o n str a c y i o k a zó w , n a d esła n y ch z M uzeum D z ie d u sz y c k ic łi w e L w o w ie , a dobra
n y c h przez p rofesora J, S iem ira d zk ieg o .
p ryw atnych polskich, gotowych do t a kiej wymiany; zbiory bowiem publiczne rządowe (np. uniwersyteckie) niechętnie wymieniają, w każdym razie nie mogą być hojne, więc chyba od ich kierowni
ków lub asystentów czasami pry w atnie coś dostać mi się udało. A jed n ak po
trzeba było, by wzrastały zbiory pale
ontologiczne z pojedynczych formacyj, choćby dla łatwiejszego rozpoznawania, z jakich to górutworów pochodzą te, co się u nas tak obficie znajdują, naniesio
ne przez lodowce i rzeki, a których roz
poznanie, choć nie budzi zainteresow a
nia praktycznych górników, pod wzglę
dem teoretycznym dla paleontologii je s t ważne, a n aw et daje sposobność od k ry wania form nowych, dotąd wcale nie opi
sanych, jakie się w naszem dyluwium znajdują i nam się już nieraz znaleść pozwoliły.
Wobec tego nie pozostało mi na razie nic innego, ja k postarać się o s k am ie
niałości do najważniejszych formacyj n a leżące, choćby z różnych krajów, o ile
możności nie zb y t oddalonych od nas.
Stało się to po części drogą zakupna, po części skutkiem własnych wycieczek, ale najwięcej drogą zamiany z Berlinem,
51 ( 1 4 8 9 ) . W arszaw a, dnia 18 grudnia-• 1910 r. - T o m X X I X .
802 WSZECHSWIAT No 51 Wrocławiem, P rag ą i t. d., a głównie
z Freibergiem . Inne pochodzą od życz
liwych mi przyjaciół lub pacyentów, gór
ników, geologów i t. d., którzy, przysy
łając okazy, dla mnie to uczynili.
Ale dopiero w profesorze M Łom nic
kim, obecnym dyrektorze Muzeum Dzie- duszyckich we Lwowie, udało się od nie
dawna uzyskać stałego przyjaciela i do
brodzieja naszej kolekcyi paleontologicz
nej i geologicznej w Tow. Przyj. Nauk.
On bowiem od dwu lat przesyła re g u la r
nie najw ażniejsze okazy, znamienne dla pojedynczych iormacyj w Polsce, w ilo
ści odpowiedniej, z najdokładniejszem oznaczeniem każdego okazu, oraz m iej
sca i poziomu, w ja k im został znalezio
ny. Tak więc mogłem po kolei panom p rzed staw iać ch a ra k te ry s ty c z n e okazy paleontologiczne trzeciorzędu, a n astęp nie kredy, znajdowane w Polsce. Potem tenże prof. Ł. zachęcił prof. J. Siem iradz
kiego do tego, że i on dla nas dobrał okazy z sy luru i dewonu polskiego, a obecnie dobrał za staraniem Łomnic
kiego zbiór 64 skamieniałości jurajsk ich , a właściwie z b runatnej ju ry , o co mi najwięcej chodziło, bo z j u r y białej i tak posiadaliśmy już dobrze oznaczone o k a
zy z W apienna i z okolic K rakow a.—J u ra zaś dolna, czarn a (lias), wcale na zie
mi polskiej nigdzie nie występuje. — A przecież skamieniałości ś r e d n i o - j u r a j skie trafiają się w żwirowiskach blisko Poznania wcale nie rzadko, u d erzają n a w et swą pięknością i zniewalają do p y tania, skąd się one tam dostały.
Bogate zbiory paleontologiczne polskie w Muzeum Dzieduszyckich, w znacznej części złożone z oryginałów L. Zejszne- ra, k tó ry dawniej kilka artykułów geolo
gicznych ogłosił w Rocznikach Tow.
Przyj. Nauk, g d y jeszcze ani we Lwo
wie, ani w Krakowie, ani naw et w W a r szawie nie wychodziły prace geologii i naukom przyrodniczym wogóle poświę
cone, pozwoliły J. Siem iradzkiemu podać lepszą c h a ra k te ry s ty k ę ju ra js k ic h w arstw w Polsce, aniżeli to się było udało ba
daczom niemieckim, a mianowicie F. Roe- merowi.
Dotyczę to nie tylko górnojurajskich warstw, ale w pewnym stopniu i śred- niojurajskich. Także i Puscha, pierwsze
go znakomitego geologa polskiego, za
sługi około oznaczenia średniojurajskich pokładów w Polsce Siemiradzki słusznie podnosi w swem dziele „Geologia Ziem Polskich" tom I, opierając się nie tylko na własnych opracowaniach tego przed
miotu, ale i na szeregu innych geologów polskich (Kontkiewicza, Michalskiego, Bu
kowskiego i Zaręcznego) oraz paleofyto- loga, Raciborskiego.
W ypada nam z tego powodu na tem miejscu powiedzieć coś o systemie góro
twórczym jurajskim , a szczególnie o j u rze brunatnej w Polsce, a starać się bę
dę przedstawić rzecz przystępnie.
Wspomniany fakt, że okazy zebrane przez Zejsznera, których dublety nam zostały właśnie przysłane, pozwoliły Sie
miradzkiemu stwierdzić odmienny pogląd na rozwój system u ju rajsk ieg o w Polsce i to opierając się na badaniach samych prawie Polaków nad temi okazami z ko
lekcyi Zejsznera oraz nad in n e m i w t y c h samych miejscach przez nich zebranemi skamieniałościami, nadaje tem u nowo otrzymanemu zbiorowi nadto znaczenie dokum entu dowodowego, jakiego nie m a ją może dotąd muzea w Berlinie, W ro
cławiu lub Freibergu. W ypada dodać, że wszystkie nadesłane okazy są doskonale zachowane i staran n ie dobrane. Nie licz
bą więc, ale tym doborem okazów zasłu
gują one na uwagę znawcy, co wobec ciasnoty miejsca, na jakie w Muzeum na- szem dotychczas są skazane, je st raczej dobrodziejstwem, aniżeli ujm ą dla nas lub wadą tego daru.
II.
System ju ra js k i, drugi z pośród s y ste mów mezozoicznych (trzecim a ostatnim je s t kreda), otrzymał swą nazwę od p a sma gór na pograniczu Szwajcaryi i F ran- cyi. Dawniejsze miano oolit, nadaw ane mu na podstawie cech petrograficznych pewnych tylko jego części (w bru n atn ej lub białej jurze), wyszło ju ż z użycia.
JSIe 51 WSZECHSWIAT 803 Osady ju rajsk ie o nader licznych po
ziomach osobliwych, odrębnych pod wzglę
dem znalezionej w nich fauny morskiej (ogólnie przyjęty je s t podział tego sy
stem u na 38 piętr), z ogromną ilością doskonale zachowanych a właściwych pojedynczym tym poziomom skam ienia
łości, a więc szczątków istot w tych krótszych okresach w morzu ju rajsk iem żyjących, występują w Europie głównie w okolicach, gdzie badania geologów od dawna już mogły być gorliwie p row a
dzone. Szwabia, Frankonia, Ju ra w Szwaj- caryi, wielkie obszary Francyi i Anglii, od której miast tyle poziomów wzięło swą nazwę, także i Niemcy północne, wreszcie olbrzymie obszary Rossyi w oko
licy Moskwy i poza nią — oto kraje, w których oddawna już badacze śledzili i klasyfikowali w arstw y jurajskie, obfi
tujące nadto w niektórych miejscach w dobrze zachowane szkielety najwięk- | szych co do rozmiarów potworów g a
dzich. Pomimo rozległości, na której w y stępuje na ziemi, ju r a w środkowej E u ropie, ja k się to w ostatnich coraz b ar
dziej wykazało czasach, je st typem nie
prawidłowego tworzenia się osadów. Ta właśnie uderzająca rozmaitość facyj (fa- cies) *), porównywana już przez Leopol
da v. Bucha z pstrym kobiercem, ułatwia bardzo wyróżnienie tylu poszczególnych poziomów.
Nam na razie w ystarczy podział j u r a j
skiego system u wedle L. v. Bucha na piętro dolne, albo lias, na średnie czyli
„D ogger“ i na wierzchnie (górne), zwa
ne w Niemczech także ,M alm “. Można też wedle barwy, przeważającej w ska
łach każdego tych trzech głównych dzia
łów, mówić o czarnej jurze (lias), o bru
natnej czyli środkowej i o białej czyli górnej; tylko, że nazw a „czarna j u r a “ nie mogła wyprzeć dawno utarteg o mia-
!) E a ciesem albo fa c y ą m ó g ą się ró żn ić p o m ię d z y sobą r ó w n o c z e sn e o sa d y , do te g o sa m e
g o p iętra n a leżą ce , w e d łu g te g o , c z y dana m iej
sc o w o ś ć ste r c z a ła w te d y ja k o ląd z jezio ra m i, b y ła nad b rzeżem m orza albo dnem g łęb in o w em . C hoć r ó w n o w ie e z n e , fa c y e m ają r ó ż n y w y g lą d fa u n y , c z y li in n ą fiz y o g n o m ię o k a zó w .
na „lias“, gdy znów nazwa „malm" nie j e s t powszechnie przyjęta.
Każdemu z ty ch okresów odpowiada znów podział dalszy. Mówi się więc o dolnym, środkowym i górnym liasie, ale zwykle się go dzieli z praktycznych względów na piętnaście piętr, a raczej poziomów (pasów). Nas dziś—z powodu nadesłanego nam ze Lwowa daru — o b chodzi tylko ju r a środkowa (brunatna) czyli dogger i dzielimy j ą na dwa pię
tra główne, pomijając poszczególne po
ziomy: na piętro bajoskie od miasta Bayeux we Francyi, albo tak zwany oolit dolny i na piętro batońskie od mia
sta Bath w Anglii południowej.—Niektó
rzy wprawdzie geologowie zaliczają do środkowej ju ry i najniższe z czterech piętr górnej (białej) jury, t. zw. „kello- w ejskie“ od miasta Kellovay w Anglii.
Może też z tego powodu Siemiradzki do
dał nam tyle okazów z tego właśnie pię
tra z okolic Balina i t. d. Dla tego też je razem tu obejmujemy.
Otóż podczas całego liasowego okresu w obszarach dawnej Rzeczypospolitej polskiej nie było morza jeszcze i d la te
go osadów z tej formacyi w nich niema wcale. Osady z poprzedzającego s y s t e mu górotwórczego (tryas) są tylko do niektórych miejsc (w Małopolsce prze
ważnie) ograniczone. Kraj nasz wielko
polski był wtedy lądem, tak, ja k był już w perm skim systemie, w któ"ym już w ysychały powoli — odcięte od oceanu olbrzymie jeziora słone, np. w północno- wschodniej części Księstwa Poznańskie
go, co nagromadziło taki zapas kamien
nej soli kuchennej, że np. w Szubinie przeszło 2 fcm głębokiem wierceniem od
kryto pokład soli, tysiąc kilkaset m e
trów wynoszący. Ileż milionów lat było potrzeba, aby takie olbrzymie osady t e go minerału mogły w suchym klimacie p usty n n y m w ykrystalizować i nadto po
kryć się dość g ru b ą i szczelną w arstw ą naniesionego przez wiatr pyłu (gliny i pia
sku) a następnie gruzam i skały, nim zno
wu morze ju rajsk ie .je zalało 1).
!) D o w y tłu m a c z e n ia p o w sta n ia takiej m ią ż s z o ś c i p o k ła d ó w s o li k u ch en n ej, karnalitu, an-
804 WSZECHS WIAT JM® 51 Dopiero z początkiem j u r y brunatnej
ląd Europy środkowej od zachodu na wschód i od południa na północ zaczyna się obniżać, a morze zaczyna go powoli zalewać. P ły tk ie morze średniojurajskie osadziło w Polsce naprzód iły żelaziste, a następnie żelaziste piaski, których n aj
dalsza granica k u wschodowi nie prze
chodzi je d n a k poza północny stok gór Świętokrzyskich. Stopniowo morze to się pogłębia, T ran sg resy a dalsza (mo
rza), rozpoczęta w okresie batońskim, trw a przez cały okres kellowejski, w k tó rym, w sk u tek ciągłego obniżania się l ą du Europy wschodniej, następuje połą
czenie rozdzielonych dotychczas basenów ju rajskich , a fale oceanowe przelewają się już w okresie białej ju r y przez cale północne Niemcy, Polskę, Litwę, U k ra
inę, Rossyę, Krym, Kaukaz, łącząc się w miejscach, gdzie teraz s ą 'H i m a l a j e z wodami oceanu indyjskiego. — Z tego to olbrzymiego morza w Polsce w ciągu okresu kellowejskiego zaczyna się w y n u
rzać wyżyna krakow sko-w ieluńska wzdłuż granicy śląskiej aż do południowego cy pla dzielnicy naszej (W. K sięstwa P o znańskiego).
Na północo wschód od tego w ypiętrze
nia, w o tw artem morzu ju rajsk iem , tw o rzą się osady głębokowodne: ciemne ily z p iry tem i sferosyderytem , obejmujące n astępne piętra j u r y od dolnego Kello- w ay aż do p iętra Kimmeridge, należące
go do wierzchniej białej ju ry . Jeszcze dalej na wschód, w Rossyi środkowej, n ajsta rsz e m piętrem są górne utw ory kellowejskie. N atom iast w Polsce zn a
leziono z całą pewnością poprzedzające je osady okresów średniojurajskich, n a w et najniższych, podobnie ja k we F r a n cy i w zagłębiu ak w itań sk iem , a nie, ja k w północnych Niemczech, — na co także polscy geologowie dopiero zwrócili u w a gę. W tych to niższych poziomach w y stęp ują w Polsce bardzo piękne amonity, a liczne belem nity dosięgają właśnie
h y d r y tu i g ip s u , trzeb a je s z c z e p rz y p u śc ić p o w o ln e p o d n o sz e n ie s ię lą d u w s ą s ie d z tw ie t e g o m orza m a r tw e g o , tak , że c ią g le doń n a p ły w a ły w o d y , sole- t e z a w ie r a ją c e .
w nich szczytu swego rozwoju. U derza
jąco piękna je s t także muszla Trigonia.
Wogóle je d n ak rozwój form istot zagi
nionych z tego„ okresu w Polsce nie je s t tak urozmaicony, ja k w znacznie w yż
szych poziomach, kiedy zaczynają w y stępować już_ także osady nadbrzeżne, obfitujące w korale i jeżowce oraz prze
różne muszle, mianowicie w skałach tak zw. oolitowych. Oolitami, tak hojnie występującem i w jurze brunatnej a t a k że i w białej, nazywamy kulki w apien
ne, często zabarwione żółto-brunatnie, o budowie -skorupowej (koncentrycznej).
Otóż w tym poziomie j u r y białej w y s tę puje jeszcze większa rozmaitość form muszli, aniżeli w brunatnej. W spodnim poziomie kellowejskim np. całkiem n a gle w ystępuje w Polsce osobliwa i pię
kna forma amonita, Macrocephalites, k tó ra jednakowoż i znika wkrótce; w wyż
szych zaś poziomach piętra kellowej
skiego w ystępują najzdobniejsze amonity (Oppelia, Cosmoceras, Peltoceras) i dla
tego te właśnie warstwy, z powodu ozdob- ności tych skorup, nazwano w arstw am i ornatowemi.
III.
Po szczególowem pokazaniu podarowa
nych nam skamieniałości prelegent do
dał jeszcze kilka słów o litologicznym charak terze osadów morskich w Polsce z okresu dogger, oraz piętra kellowej
skiego, pokazując oka.zy:
1) Glinki ogniotrwałej z Grójca pod Krakowem i Mirowa, z zawartemi w nich szczątkam i roślin, dawniej już nam po
darowane (ze zbiorów krakowskich).
2) Piaskowca zawierającogo muszlę
„Inoceramus polyploccus“ i inne, z pa
sma idącego od Krakowa aż do Praszki.
3) Ikrowca (oolitu) z tego pasm a (z Balina).
4) W arstw glaukonitowych, stanow ią
cych ju ż poziom kellowejski.
Ponad temi w arstw am i następuje po
ziom, należący już wedle wszystkich ge
ologów stanowczo do białej ju ry , do dol
nego oksfordu; ciągnie się on od Często
chowy do Wielunia, a ja k o najwyższy okazuje się nad nim:
Mh 51 WSZECHSWIAT 805 5) Poziom kimerydzki, sięgający aż
do Kalisza.
Z samego wierzchniego piętra białej ju r y (Titon) nie posiadamy znów o k a
zów skały; ląd był wtedy ju ż powrócił wszędzie do panowania w Polsce ponad morzem ustępującem, aż póki kredowe morze znowu go w różnych miejscach nie zalało.
Jak widać z zaw artych w glinie ognio
trwałej grójeckiej, na początku okresu brunatnej ju r y osadzanej, szczątków ro ślinności, nie było jeszcze wtedy w tej okolicy Grójca morza głębokiego; zalew morski mógł być przemijający. Później morze się wszędzie w Polsce pogłębiło więcej, aby znów ustępować pod koniec systemu jurajskiego.
W dzielnicy, która się obecnie W. Ks.
Poznańskiem, albo prowincyą poznańską nazywa, nie znaleziono jeszcze miejsca, któreby, w razie wiercenia dość głębo
kiego nie wykazywało w arstw jurajskich, a prawdopodobnie i średniojurajskich.
Tylko, że grubość tych w arstw w nie
których miejscach, np. pod Inowrocła
wiem, gdzie pod jurajskiem i już przed
tem prawdopodobnie spiętrzone były w arstw y cechsztynu (permskiego góro
tworu), a także i w innych miejscowo
ściach tego pasmowego starego wznie
sienia, bardzo je s t stosunkowo mała, a w samym Inowrocławiu cechsztyn je st na wierzchu.
W innych miejscach Polski, np. na Śląsku i w przyległych Śląskowi kresach pokłady ju rajsk ie spoczywają na trya- sie;—w innych na węglowych osadach, w innych na jeszcze starszych od kar- bonu i permu formacyach paleozoicz- nych, archaicznych, a naw et na g ran i
cie. Zależy to od tego, ja k ie w arstw y stanowiły wierzch lądu w chwili, kiedy tran sg resy a morza ju rajsk ieg o nastąpiła w tem miejscu, co znowu w wielkiej części zależeć musiało i od stopnia ero- zyi wodnej i denudacyi, jak iej ląd ule
gał na powierzchni, a więc pośrednio od tego, w ja k im okresie jurajskiego s y s t e mu górotwórczego zalew morza nastąpił i ja k dalece posuniętą zastał denudacyę.
Wobec tak wielkiego u nas rozpo
wszechnienia górotworu jurajskiego nie dziwimy się, że nie tylko w żwirowis
kach naszych, ale naw et na brzegach Warty, Wełny, a zwłaszcza Prosny ta k łatwo u nas zbierać skamieniałości j u r a j skie. Są one u nas po paleozoicznych, naniesionych ze Skandynawii, może n aj
pospolitsze.
W żwirowiskach i piaskach pospolite są u nas także i kredowe skamieniałości.
Dotąd je d n ak nie udało się, o ile wiado
mo, w żadnem miejscu odkryć lub wy
wiercić niezawodnych skał kredowych w naszej dzielnicy pomiędzy warstwami ju rajsk iem i a trzeciorzędowemu Z tego powodu przypuszczać należy, że okazy kredowe, u nas znajdowane w żwirach i piaskach, w epoce dyluwialnej zostały naniesione przez lodowce z sąsiednich prowincyj (Pomorza, Prus Zachodnich lub Wschodnich), gdzie wogóle pokłady kredowe rozciągają się pod dyluwium i trzeciorzędem, a naw et nieraz w y stę pują na wierzch.
Na zakończenie jeszcze jedna uwaga, która może podnieść praktyczne znacze
nie naszych zbiorów paleontologicznych.
Po właściwościach okazów zachodzą
cych w różnych poziomach skamieniało
ści geolog rozpoznaje wiek ich, czyli n a stępstwo kolejne tych poziomów.—W żwi
rowiskach dyluwialnego pochodzenia, j a kie się u nas w coraz większej ilości eksploatuje, znajdują się zmieszane z so
bą skamieniałości najróżniejszych pozio
mów wraz z okrucham i skał najrozm a
itszego wieku. Zbieranie tych sk am ie
niałości może nam służyć do poznania, skąd one do nas przyszły, o ile geologi
czne badania sąsiednich prowincyj lub krajów d ają nam objaśnienie; tam zaś, gdzie tego dotychczas dać nie mogą, tam zbiory takie, ja k nasze, wskazać mogą, gdzie należy szukać skał, skąd pochodzą te skamieniałości.
Wcześniej znajdowano u nas w żw iro
wiskach ju rajsk ie formacye (jakich w Skandynawii wcale niema), aniżeli od
kryto kopaniem lub wierceniem skały ju rajsk ie białe, a dopiero ostatnie g łę b sze wiercenia przekonały nas, że i ju r a
806 WSZECHSWIAT •Ne 51 b ru n atn a je s t u nas; a więc skam ienia
łości b ru n atn o -ju rajsk ie dostały się do naszych żwirowisk prawdopodobnie z są
siedztwa w czasie dyluwialnego posuwa
nia się lodowców, nie są więc naniesio- nemi z daleka przybłędami, ja k kam ie
nie nasze polne, ale pochodzą z rodzin
nych skał, obecnie głęboko pogrzebanych, i dlatego tem więcej nas obchodzi ich oznaczenie dokładne.
D r. F. Chłapowski.
I. M A O H A T prof. g e o g r a fii w lic e u m BofFona.
W Y N I K I O G Ó L N E D R U G I E J W Y P R A W Y A N T A R K T Y C Z N E J
C H A R C O T A .
J a k wiadomo, celem misyi Charcota w yprawionej pod p atro n atem Akademii n a u k i Muzeum historyi n atu ra ln ej było nie ty le możliwe zbliżenie się do biegu
na południowego, ile uzupełnienie odkryć geograficznych, dokonanych poprzednio przez s ta te k „Franęais" na poludnio-za- chodzie Ziemi Dańca, a zwłaszcza poczy
nienie najrozm aitszych spostrzeżeń nau k o wych, podług planu, drobiazgowo opra
cowanego przez specyalną komisyę. No
wy s ta te k Charcota, zwany Pourąuois pas (Dlaczego nie), zbudow any i w yekw i
powany z uwzględnieniem warunków w y p raw y podbiegunowej, dotarł do w y
spy Zawodu (z g ru p y wysp Szetlandz
kich Południowych) w dniu 22 grudnia 1908 r.. a dopiero w styczniu 1910 roku opuścił lody południowe. Kampania ta zaw iera przeto dwie w yprawy letnie i j e dne leże zimowe. W pierwszej w ypra
wie (1908 — 1909 r.) podróżnicy popły
nęli przez cieśninę Gerlachea wzdłuż Ziem G raham a i Loubeta, k tórych zd ję
cia hydrograficznego dokonał Bongrain.
N astępnie poznali okolice w yspy Adela- idy, którą od Ziemi Loubeta oddziela cały archipelag oraz zatokę Małgorzaty,
która, położona na południu, w rzyna się głęboko w k o n ty n e n t antarktyczny.
Ponieważ zimowanie poniżej koła bie
gunowego południowego okazało się n ie
możliwe, zatrzymano się pod 65° przy wyspie Petermanna., niedaleko od po
przedniej stacyi „Francuza". Stanąwszy w Porcie Obrzezania, uczestnicy w y p ra
w y dokonali mnóstwa rozmaitych spo
strzeżeń bardzo dokładnych i system a
tycznych. Zrobili także kilka wycieczek celem rozszerzenia promienia swych po
szukiwań.
W ypraw a letnia 1909—1910 r. pozwo
liła nie tylko objechać Ziemię A leksan
dra I, k tóra okazała się wyspą, lecz t a k że zobaczyć w stronie południowej n o wy ląd, pod 70°. Tym sposobem dawne odkrycia Cooka i Bellingshausa znalazły uzupełnienie. S ta te k popłynął następnie wzdłuż mas lodowych na zachód wśród pływających lodów aż do 126° długości zachodniej od Paryża. W ciągu tej w y
prawy posunięto się poza p unkt n a jb a r
dziej południowy,- do którego dotarli swojego czasu wyżej wymienieni pod
różnicy a potem Belgica.
Nowe odkrycia geograficzne misyi C h ar
cota odpowiadają więc ściśle celowi, j a ki zamierzono osięgnąć: ustaliły one aż do 70° S. kon tu r zachodni półwyspu an- tarktycznego, przeciwległego Ameryce południowej oraz wyspom, które j ą oka
lają. Grubość zwałów lodowych nie po
zwoliła posunąć badań dalej w kierunku morza Rossa, ale rozciągłość wybrzeży, które pozostały jeszcze do zbadania z tej strony nie przenosi 1100 kilometrów^
a więc je s t stosunkowo niewielka.
Trudności, które napotkała wyprawa, były tego samego rodzaju, co i przesz
kody, z którem i walczyć musiał „Fran
cuz"; niemożność przybicia do brzegu, zawsze prawie stromego i bronionego przez bulw ar lodowy p raw iec iąg ły ; w al
ka n ieustanna z górami lodowemi; częste burze, cierpienia, spowodowane przez n i
ską tem peraturę i anemię polarną. Mi
mo te trudności, doskonałe przyrządy, których w yprawa posiadała znaczną licz
bę, oddały znakomite usługi, gdyż wszy
stkie znalazły zastosowanie bądź podczas
Na 51 WSZECHSWIAT 807 żeglugi, bądź na stacyach. Dzięki nie
zwykłej przezroczystości powietrza latem otrzymano 150 wybornych klisz w ybrze
ży. W Porcie Obrzezania ustawiono aż 23 przyrządy do spostrzeżeń meteorolo
gicznych, które czyniono bardzo często.
W skutek gwałtownych skoków tem p era
tu ry oraz utlenienia rtęci działanie przy
rządów uległo w kilku przypadkach przer
wie. Naogół otrzymane wyniki przy
noszą wielki zaszczyt odwadze i w y trw a łości obserwatorów.
Z pośród wyników tych podnieść n a leży przedewszystkiem z punktu widze
nia geograficznego potwierdzenie faktów, dawniej już zaobserwowanych przez Bel- gikę i Francuza, a dotyczących kon- figuracyi gruntu. Ostro zakończone stoż
ki oraz inne wyniosłości, któremi naje
żona j e s t ta część okolicy podbieguno
wej, są wynikiem dawnych erupcyj.
Z Ziemi Grahama przywieziono próbki jasno-szarych dyorytów oraz różowych granitów, poprzecinanych żyłami ande- zytowemi. Na wyspie Zawodu można zauważyć pewne objawy wulkanizmu obecnego, w szczególności źródia gorące (jedno o temperaturze 67°) oraz fuma- role. W ulkany wygasłe wznoszą się na przeszło 2 000 metrów na Ziemi Graha
ma, na wyspie Adelaidzie i na Ziemi Aleksandra I. Zarys lądu okolony je st szeregiem archipelagów, które rozciągają się od wysp Szetlandzkich aż do Ziemi Aleksandra I przyczem wyspy, wysepki i skały ledwie w ystające z wody w ydłu
żone są z północo-wschodu na południo zachód podobnie ja k i kanały, któremi są poprzedzielane, i ja k sam brzeg Ten nieprzerwany szereg skał, zatoki, które w rzy n ają się w nie na podobieństwo fiordów, tarasy, które dostrzeżono w kil
ku miejscach — wszystko to przypomina moco wybrzeża Chili albo Skioergaard norweski.
Co dotyczę klimatu, to najciekawsze spostrzeżenia zgromadził Rouch podczas pobytu w Porcie Obrzezania (317 dni).
Zauważmy nawiasowo, że wyniki, o trzy
mane w czasie właściwych podróży, nie są jeszcze uporządkowane. Spostrzeżenia te wykazują, że zima była względnie ła
godna, ale z gwałtownem i zmianami ci
śnienia i wilgotności oraz z raptownemi podmuchami wiatru. W lutym i marcu 1909 roku przeważały w iatry północno- wschodnio i północne, wywołując zamie
ci śnieżne, przyczem barom etr spadał nagle (720 m m 7 marca), a term om etr się podnosił (średnia najwyższa w m a r
cu, równa -|- 5°,95). Począwszy od m a r
ca i kwietnia, wysokość opadów staje się bardzo znaczna (33,7 m m w marcu, 32,3 m m w kwietniu); zaczynają przewa
żać wiatry południowo-zachodnie, mini
ma średnie i bezwzględne maleją, n a stają wielkie zimna. Średnia te m p era
tu r a lipca spada do —6,°79, przyczem mi
nimum wynosiło — 23,°9. W dniu 7 wrze
śnia średnia tem p eratu ra dzienna wyno
siła —19,°20, i przez cały ten miesiąc, mimo dość znaczną stałość wiatrów po
łudniowych, stan barom etryczny ulega silnym wahaniom; ciśnienie spada do 705 milimetrów, przyczem szaleją wichury o prędkości 22 do 30 kilometrów na go
dzinę. J a k widzimy, w arunki niezmier
nie trudne do zniesienia.
Kouch, który razem z Godfroy podjął się także badań oceanograficznych, za
notował niezmienną wysokość fal oraz prowadził dalej badania z pomocą mare- grafu, rozpoczęte n a Francuzie.
Sondowania potwierdziły istnienie sil
nej depresyi morskiej w okolicy koła biegunowego na zachód od ziemi b ad a
nych: sonda wykazała 2 500 m w pobli
żu wyspy Brabantu, 4 300 metrów pod szerokością 69,°5 S. i 5 100 metrów pod 66,"5.
W kw esty i lodów, Gourdon stwierdził znaczne zaśnieżenie szczytów, większe niż przed pięciu laty; od marca do listo
pada wysokość śniegu na wyspie Peter- m anna wynosiła 2 metry. Czy niema czasem związku pomiędzy tym faktem a zwiększeniem się ilości deszczu, które stwierdzono prawie wszędzie w ciągu ostatnich dwu lub trzech lat? W każ
dym razie fakt ten tłum aczy spotężnie- nie utworów lodowych, które znaleziono teraz wszędzie w rozm iarach powiększo
nych w porównaniu z rokiem 1905.
W archipelagu Szetlandzkim w yspa Śnie
808 WSZECHSWIAT JM» 51
żna była prawie całkiem p o k ry ta czaszą lodową. Zanurzony k r a te r na w yspie Za
wodu był w ypełniony do 3/ 4 g rab em po
lem lodowem, które utw orzyło się z n a gromadzonych gór lodowych. Wszędzie bulwar lodowy, często pok ry ty młodym śniegiem, rozciągał się na znacznej prze
strzeni. P rzy wyspie Joinvillea bulw ar lodowy nie pozwolił przybić do brzegu w śro d k u lata. Nieco n a południe przed Ziemią L o u b eta znaleziono tylko góry lo
dowe, ale pole lodowe ciągnęło się nie
przerw anie ju ż począwszy od zatoki Mał
gorzaty. Na ziemi A leksandra pole to stykało się z fasadam i lodowców lądo
wych, n a zachód zaś rozciągało się, jak tylko okiem sięgnąć można, a tworzyły je lody młode, g rube na 2 metry.
Liouville i Gain poświęcali się i teraz studyom nad florą i fauną antarktyczną.
Znaleziono te same rzadkie okazy flory lądowej, co i w czasie podróży F r a n cuza, A ira a n tarctica i Colobanthus crassifolius, przyczem tę o statnią roślinę spo ty k an o aż do w yspy J e n n y pod 68° S .
J e d y n y owad dw u sk rzy dły an tark ty czn y (Belgica antarctica) trafiał się w stanie w ykształconym lub w stanie poczwarki wraz z kilkoma pajączkam i i phyllopo- dam i w Port-Lockroy, na wyspie Wan- della i n a w yspie P eterm anna. D w a
dzieścia z górą zapuszczeń dragi, sięga
ją c y c h 460 m etrów głębokości, łowienie p lanktonu, preparow anie okazów a n a to micznych i patologicznych, badania m i
krobiologiczne—wszystko to nada, oczy
wiście, wielką doniosłość naukow ą o s ta t
niej wyprawie.
. Geografowie nie przyjm ą też obojętnie ścisłych spostrzeżeń, poczynionych nad wędrówkam i zw ierząt an tark ty czn ych . Na wyspie P e te rm a n n a pierwsze pin g w i
n y „ p a p u “ zaczynają okazywać się w k o ń cu lipca wraz z podmuchami w iatru pół
n o c n o -w s c h o d n ie g o , ale potem w racają na północ. Od sierpnia chw ytano s am i
ce w ciąży. W końcu października na wyspie W an d ella widziano liczne za s tę py fok wraz z noworodkami, ajednocze- śnie zaczęły ożywiać się miejsca zebrań pingwinów i pow racała większość innych ptaków . P ingw iny znoszą j a j a aż do lu
tego, w k tó ry m roślinność antarktyczna osiąga m axim um natężenia. W marcu, ptaki po ukończeniu zmiany upierzenia opuszczają „rookeries“, przyczem pierw sze odlai ują* sterny, potem goelandy, pe- trele i na o statk u pingwiny, a wtedy z południa zjawiają się chionis (zwłasz
cza w maju) i kormorany,
S. B.
R . g . d. S.
J E R Z Y B O H N .
Z N A C Z E N I E D O Ś W I A D C Z E N I A W B IO L O G II I W P S Y C H O L O G I I
P O R Ó W N A W C Z E J .
(D o k o ń czen ie).
„Istoty żywe są pomiędzy sobą i ze środowiskiem zewnętrznem solidarne11.
O tem wiedzieć musi prawdziwy natura- lista; uczy nas tego etologia, k tó ra je st p odstaw ą biologii ewolucyjnej, w to wej
rzeć powinni ci, którzy pragną tworzyć psychologię zwierząt. Herbert Spencer dał definicyę, k tó ra może być z korzy
ścią przyjęta przez św iat naukowy: a mia
nowicie, psychologia j e s t n au k ą w yraża
ją c ą spójność pomiędzy zewnętrznemi a w ew n ętrzn em i stosunkam i isto t żyją
cych. Tak pojęta psychologia je s t jedną z postaci etologii. N iektóre fak ty etolo- giczne odkryte przez Giarda będą nie
zmiernie cenne dla tych, którzy starają się w yprowadzić psychologię na pewny g ru n t biologii naukowej. Przytoczę t u taj tylko przykład w y b ran y ze zdarzeń walki, k tó rą prowadzą istoty żyjące po
między sobą i ze św iatem zewnętrznym;
mówić zatem będę o kastracy i pasorzyt- niczej.
W walce o życie zdarza się, że jakieś zwierzę lub roślina umieszcza się jako pasorzyt na innej istocie żyjącej i tym sposobem podlegać odtąd zaczyna wszy
stkim prawom, zw iązanym z rodzajem nowego życia. Lecz nie tylko pasorzyt się zmienił. Gospodarz podejmujący pa-
J\fo 51 WSZECHSWIAT sorzyta również się zmienia i to g ru n to
wnie. Zauważyć można naprzykład czę
sto, że ch ara k ter płci gospodarza zmienia się skutkiem obecności pasorzyta. Cza
sami obecność pasorzyta powoduje zw y
kłe zaburzenie czynności funkcyonal- nych; zmniejszenie zdolności rozrodczych aż do zupełnego ich zaniku; w pewnych w ypadkach owo zmniejszenie może w y
niknąć stąd, że pasorzyt zastępuje mniej lub bardziej gruczoły rozrodcze, p rzy j
mując n aw et ich kształt i kolor. W szy stkie te wypadki były zebrane przez Giarda i nazw ane „kastracyą pasorzytni- czą“. Najbardziej jed n ak zdum iew ają
cym faktem j e s t to, że tej kastracy i to w arzyszą zmiany w cechach płciowych drugorzędnych i w in s ty n k tach napasto
wanego zwierzęcia.
Cechy płciowe drugorzędne—to cechy zew nętrzne płci. Pod w pływ em pasorzy
ta samica-ptak przybiera opierzenie sam
ca, u sam ca-raka zmniejszają się klesz
cze i rozszerza ogon ja k u samicy, nie dlatego, by ochraniać ja jk a, k tó ry ch prze.
cież nie zniesie, lecz dla ochronienia pa.
sorzyta, spraw cy tego rozszerzenia. B ar
dzo cenne są obserwacye Pereza (oj
ca), dotyczące pasorzytów Stylopów, spo
ty k a n y c h u pszczół. Samice - pszczoły w w arunkach norm alnych mają na ty l
n ych nóżkach do zbierania pyłu z kw ia
tów szczoteczki z włosków; u samców szczoteczki te są mniejsze. Otóż u sam ców, które posiadają pasorzyta, te szczo
teczki rozwijają się znacznie bardziej niż zwykle, tym czasem samice w ty m r a zie posiadają łapki tylne słabsze z muiej- szemi szczoteczkami lub też zupełnie bez nich; samice te przestają znosić pył z kw iatów do zbiorów lecz szukają j e dynie doraźnego pożywienia i w dodatku pozbawione są zdolności odtwórczych.
Zmiany w instynkcie powstające pod w pływ em pasorzytów są bardzo zbliżone do zjawisk, które Darwin oznaczył m ia
nem cech utajonych. W tej dziedzinie w y k ry to fakty niezwykle. K astracy a pa- sorzytnicza, w pływ ając n a zanik in s ty n k tu pewnej płci, może wywołać pewne modyfikacye in s ty n k tu u płci przeciwnej.
Między ptastw em samice stare mają
opierzenie samca i okazują zamiłowania wojownicze, „krzycząc" w sposób spe- cyalny; i odwrotnie u skorupiaków s a m ców pod wpływem pasorzyta objawia się miłość macierzyńska okazywana już wprost pasorzytowi z troskliwością ta k ą samą ja k potomstwu naturalnem u. W pię
knem studyum o „pochodzeniu miłości macierzyńskiej “ Giard kładzie nacisk specyalny na następujące fakty: kraby w tem miejscu, gdzie zwykle noszą jajka, niekiedy noszą innego skorupiaka. Otóż skorupiak ten je s t strzeżony przed nie
przyjaciółmi zewnętrznemi temi samemi odruchami, jakiemi w zwykłych p rzy padkach krab strzeże swe potomstwo.
Kiedy dotykamy ikry raka - samicy w stanie brzemiennym mamy wrażenie, że wpada ona w złość: odpycha en erg i
cznie napastującego łapami, i roztwiera groźnie kleszcze. Ulegamy złudzeniu, że m a tk a w tak energiczny sposób broni swych małych. Giard jed n ak spostrzegł, że samica, która zamiast ja je k (ikry) ma na ich miejscu pasorzyta, objawia to sa
mo oburzenie, gdy dotykam y pasorzyta.
To też wydaje się prawdopodobnem, że ja k w je d n y m tak i w drugim razie wrażenie, ja k ie krab odbiera, je s t iden
tyczne. A być może rów nież,|że urażo
ny pasorzyt, kurcząc się, w yw iera na ośrodki nerw owe gospodarza działanie energiczniejsze w skutek więzów o rgan i
cznie spojonych i, że działanie to nie za
chodzi w tym przypadku, kiedy idzie o ikrę. Zdaje się jed n ak , że można u wszystkich tych stw orzeń stwierdzić prawdziwą „miłość macierzyńską" do pa
sorzyta. Bardzo znamienne fak ty odno
szą się do wysiadyw ania małych u pła
zów i ptaków. Długi czas wątpiono o fakcie wysiadywania małych u wężów, w zm ianka o tem znajduje się już je d n ak w stary ch opowiadaniach indyjskich.
W bajkach z „tysiąca i jednej n o c y “ (druga podróż żeglarza Sindbada) zn aj
duje się następujące zdanie: „...wtedy spojrzałem w głąb ja sk in i i zobaczyłem olbrzymiego węża 'śpiącego na j a ja c h “.
Roku 1841 w menażeryi Muzeum, Valan- ciennes porobił bardzo ciekawe o bserw a
cye: samica pythona (węża) o dwu p rę
WSZECHS W IA T JYo 51 gach siedziała bez przerwy blisko dwa
miesiące na jajach. 4 kw ietnia zmieniła skórę i odmówiła pożywienia. Odtąd brzuch jej powiększał się mimo stałego postu.
5 maja, płaz, zwykle łagodny i spo
kojny, stał się bardziej podnieconym i chciał kąsać. Znoszenie jaj rozpoczęło się naza ju trz o 6-ej rano, a skończyło o 9k. Jaj ty ch było o 15 formie owalnej
( 1 2 X 7 cm .). Te ja ja samica ułożyła w j e den stożek i otoczyła go w ten sposób, że utw orzyła z siebie spiralę: głowa jej zn aj
dowała się u w ierzchołka tego stożka;
w ten sposób j a j a p rzykryte były tak dobrze, że nie było widać ani jednego;
gw ałtow nem i skurczami odpychała rękę, k tó ra ją chciała d otknąć albo dostać się do jaj; przytem ujaw niała tak silne po
drażnienie, że g d y by nie obchodzono się z nią z pew ną ostrożnością, mogłaby po
kąsać.
W yklucie się ja j e k nastąpiło po 56
dniach, 2 lipca. W czasie całego okresu w ysiadyw ania jaj — co je s t faktem nie
zmiernie ciekaw ym — płaz miał znaczną gorączkę. Dwa razy zmierzono n aw et z wielką ścisłością, w edług wskazówek Gay - L ussaca, tem p eraturę. P ierw szych dni różnica między te m p e r a tu r ą otocze
nia a ciała w ynosiła 21 stopni; później różnica ta zm niejszała się stopniowo, ale nie spadła niżej 12°— 14°. Podczas tego okresu samica nie ja d ła nic, ale k ilk a
krotnie chciwie piła.
3-go lipca gorączka spadla, samica za
częła je ść i porzuciła jaja, z k tóry ch po
częły się ju ż w ykluw ać małe. Odtąd — mówi V alenciennes — nie okazywała już sw y m małym żadnego przywiązania, cho
ciaż ta k staran n ie i troskliwie j e wysia
dywała. To niby — przyw iązanie rodzi się i zanika razem z gorączką, zmniejsza się zaś w miarę odzyskiwania wody, k tó rą gad utracił.
Giard, dochodzący do tego wniosku, zwraca, jeszcze uw agę na n astępujące fakty:
U ptaków, stw orzeń posiadających cie
płą krew, te m p e ra tu ra ciała podnosi się daleko łatwiej i funkcye rodzenia idą w parze z ową gorączką, ta k dziwną
u stworzenia o krwi zimnej, ja k im je s t np. Python. P tak doznaje bardzo miłego uczucia świeżości w zetknięciu się z cia
łami świeżemi i gładkiemi, jakiem i są jaja.
To uczucie pobudza ptaka, według Giar- da, do przyjęcia zwyczaju siadywania na jajach. Przyzw yczajenie to przechodzi następnie w instynkt. Mauduyt wypo
wiadał już myśl pokrewną w 1 7 8 3 roku.
W „Encyclopedie m ethodique“ (Oiseaux, t. I, Coq, p. 6 1 ) czytamy istotnie o p rz y wiązaniu k ury do jaj: „czy przywiązanie to je s t wyrozumowane, czy też je s t w ra
żeniem zmysłowem, które w ynika z ze
tknięcia się z jajam i? Co mogłoby w pły
nąć na przyjęcie drugiego z tych p rzy puszczeń, to fakt, że przywiązanie k u ry nie dotyczę wyłącznie ja j własnych, w y siaduje ona bowiem i te jaja, na których siedzieć jej każą. Gatunek jaj nie sprawia jej różnicy; zdolna je s t siedzieć n aw et na ciałach nieorganicznych byle kształ
tem przypominały jaja. Kolor nie s ta nowi też różnicy, potrafi siedzieć naprzy
kład na niebiesko - zielonych bardzo cie
mnych jajk ach p ta k a z Cayenne i sie
dzieć dopóty, dopóki tych jaj jej się nie odbierze". Kura zatem dlatego siedzi na jajach, że dba o wrażenia dla niej przy
jemne. Tak zwana miłość m acierzyńska byłaby więc tylko manifestacyą egoizmu zwierzęcego, jeżeli posługiwać się chce- my pojęciami antropomorficznemi.
Mauduyt opowiada ciekawy przykład na poparcie tego zjawiska: obskubany pod brzuchem kapłon, a następnie popa
rzony na golem miejscu pokrzywami, zam knięty był w pokoju razem z kilko
ma pisklętami; młode pisklęta poszuku
jąc ciepła, ja k ie znajdowały poprzednio pod m atką, wciskają się pod kapłona;
widocznie doznaje on przyjemności, k tó ra łagodzi ból sprawiony przez pokrzy
wy, gdyż poddaje się pragnieniom pi
skląt; w krótce to w ysiadyw anie z p isk lę
tam i staje mu się tak przyjemnem, że niechętnie pozwala pisklętom wychodzić z pod swych skrzydeł.
K astratow i wpojono zatem niejako in
s ty n k ty płci odmiennej tym sposobem, którego użyłaby n a tu ra dla utworzenia tych instynktów.
No 51 W SZECHSW IAT Giard oczywiście w „miłości macierzyń
skiej “ widział in s ty n k t bardzo złożony i zależący od czynników innych niż go
rączka.
* * *
Jerzy i F ry d eryk Cuvierowie uważali in s ty n k t za rzecz niezmienną, badania etologiczne Giarda zadały, ja k widzieli
śm y cios ostateczny ty m zakorzenionym pojęciom. In s ty n k t zmienia się zależnie od różnych stanów istnienia, od tego, co obecnie nazywam y stanam i fizyologicz- nemi. Metoda doświadczalna, która była ta k płodna w rękach Klaudyusza Ber
n ard a i jego uczniów i którą stosowano w fizyologii, powinna być zastosowana również i do psychologii, zwłaszcza do badania instynktu. W tej dziedzinie n a j
świeższe badania Pawłowa, dotyczące wrażeń zwierząt wyższych, są niezmier
nie ciekawe: mamy tu do czynienia z wi- wisekcyą. Nie powinniśmy je d n ak za
pominać tego, co częstokroć powtarzał Giard, a mianowicie, że najlepszemi do
świadczeniami są te, które w ykonywa natura. Psychologowie i fizyologowie powinni j ą naśladować pod tym wzglę
dem.
Tłum. U. S.
K I L K A S Ł Ó W O A K L I M A T Y Z A C Y I .
Najliczniejsza i największa aklimaty- zacya zw ierząt i roślin odbyła się w E u ropie środkowej i w ojczyźnie naszej po epoce lodowej. Organizmy w skutek lo
dów w yginęły zupełnie, a w miarę ich ustępow ania i ukończenia epoki lodowej, zaaklimatyzowały się ponownie i prospe
ru ją jaknajlepiej. Rośliny i zwierzęta w długich epokach czasu odbywały da
lekie wędrówki i zaaklim atyzowały się same, o ile temu odpowiadały stosunki klimatyczne — niektóre aklimatyzował człowiek, je d n ak również w granicach odpowiedniego klimatu.
W taki sposób w krajach polskich
811 przyswojono niektóre ja rz y n y , owoce, szczep winny i inne.
W naszym klimacie umiarkowanym owoce rosły i udawały się bardzo dobrze, ' szczególnie gatunki późno dojrzewające.
Hodowla owoców była rozpowszechniona, a niektóre gatunki miały wzięcie i poza granicami kraju. W XIX wieku jednak sadownictwo nietylko się nie rozwijało, lecz cofać się poczęło, a przyczyną tego był upadek polityczny k raju i zwiększa
ją c y się z każdym rokiem przywóz owo
ców z zagranicy, ułatwiony przez ciągłe rozszerzanie sieci kolei żelaznych. Obec
nie stosunki nieco się poprawiły, a owo
ce w niedługim czasie stanowić będą ważny dochód z ziemi i znaczny artykuł handlu wywozowego.
Winnice były niegdyś w całej Polsce bardzo rozpowszechnione, ja k o tem świadczą wiadomości podane w doku
mentach archiwalnych i dziełach różnych autorów. (Ob. Julian Kułaczkowski: W ia
domości tyczące się przemysłu i handlu w dawnej Polsce. Kraków i W arszawa, 1888 r., str. 608 i nastp.). Zdaje się, że te same przyczyny, które spowodowały upadek hodowli owoców wogóle, sp ro wadziły także powolny lecz zupełny upa
dek hodowli szczepu winnego. Stosunki klimatyczne nie miały tu żadnego wpły
wu, gdyż te m p eratu ra średnia nie obni
żyła się w ciągu 100 lat ani n aw et o l/Ą°, ja k o tem przekonyw ają zapiski prowa
dzone w obserw atoryum astronomicznem w Krakowie. Z tego powodu je s t n a
dzieja, że z ciągle trw ają cy m rozwojem rolnictwa i hodowla szczepu winnego zwolna rozwijać się zacznie. Początek możnaby snadnie zrobić w Galicyi, gdyż m inisteryum rolnictwa chętnie ro zd aw a
łoby bezpłatnie szczepki winne ze szkó
łek p aństw ow ych—a z Galicyi możnaby hodowlę rozszerzyć do innych dzielnic polskich. Zachętą do hodowli powinny się zająć tow arzystw a i gazety rolnicze.
Wielkie nadzieje co do wprowadzenia nowych roślin i zw ierząt pokładano w to- w arzystw ach aklim atyzacyjnych, które we w szystkich prawie krajach zawiązy
w ały się w X IX wieku. Nadzieje jed n ak zawiodły, gdyż rezu ltaty dotąd bardzo są