в
3 л к
а
>
2
□
MACIEJ WIERZBIŃSKI
ZDOBYCIE GDAŃSKA
POWIEŚĆ
Zdobycie Gdańska 1
MACIEJ WIERZBIŃSKI
W POGONI ZA NIEWINNĄ
POWIEŚĆ
WYDAWNICTWO „UNIVERSUM”
MACIEJ WIERZBIŃSKI
ZDOBYCIE GDAŃSKA
POWIEŚĆ
WYDAWNICTWO „UNIVERSUM”
BIBLJOTEKADLA WSZYSTKICH WARSZAWA — POZNAŃ - KRAKÓW - LWÓW
BiBLiÖIEh UMCS tUUJh
COPYRIGHT .UNIVERSUM”
DRUKARNIA „GRAFIKA”, STANISŁAWÓW, UL. SOBIESKIEGO L. 36
O, były to czasy!... Nie żył, kto nie wycho
dził z sarkofagu sromoty narodowej w olśnie
wającą jaśń nowego dnia Polski, nie oglądał zórz złocistych wschodzącej wolności, nie ką
pał duszy w rozblaskach wyśnionej przez oj
ców wiosny, nie wyrastał z niewolnika „bez pana krwi swojej i bez ojczyzny” na równo
rzędnego człowieka w zbiorowisku wolnych ludów. >
Było to święto osobliwe i bajkowe jak kwiat paproci, co raz w tysiąc lat zakwita — święto, w którego w czarodziejskim nastroju bezdusz
ne szkielety zmieniały się w ludzi, w którem pospolity zjadacz chleba stawał się obywate
lem, w którem obywatel wznosił się wysoko ponad prochy ziemi, rozrastał się duchowo, olbrzymiał i piękniał, w którem łzy miłości Ojczyzny przetwarzały się w brylanty rycer
skich czynów, a świat cały, świat karłów i pła
zów zdał się duchów świetlanych przystanią.
Były to czasy cudne, zwłaszcza dla nas, na ziemi Wielkopolskiej, którym danem było pa
5
/
trzeć na narodziny bohatera narodowego, ja
kiego w tym przełomowym momencie dziejo
wym instynktownie łaknęła i gwałtem poszu
kiwała zbiorowa dusza Poznania — dla nas, którym wolno było karmić załzawione oczy widokiem tej kryształowej postaci chrobrego męża na miarę Fidjasza — dla nas, którym Bóg pozwolił owinąć włókna serc i duszy przę
dziwo dookoła tego posągu chwały, pozwolił jemu służyć, z nim walczyć i nieść białe orły nad lazurowe wody Bałtyku.
O, były to czasy!...
I.
Dnia 11-go stycznia 1919 r. padły Szubin, Żnin i Łabiszyn pod obuchem oręża wielko
polskiego. Niemiec, cofnąwszy się za Noteć, drżał ze strachu, a Polak — zwłaszcza ten cy
wil, co nie wierzył, by powstaniec mógł zmie
rzyć się zwycięsko z dobrze uzbrojonym Grenz- schutzem — podnosił głowę z dumą.
Tego późnego wieczora sędziwy pułkownik, Stanisław Grudzielski, niezmiernie znużony i wy
czerpany, spoczął w fotelu na probostwie w Szubinie przy butelce węgrzyna i rozmawiał z księdzem kapelanem Chróścikiem, gdy w ni
skim, staroświeckim pokoju zaroiło się od ofi
cerów w niemieckich mundurach. Wystąpił z pośród nich szczupły, nieco filigranowy,
lecz zgrabny i sprężysty blondyn z głębokie- mi, ciemnemi oczyma i ściągniętemi marsowo brwiami:
— Panie .pułkowniku, — ozwał się dobitnie Sobiesław Zabicki — nasi ludzie domagają się, aby prowadzić ich jutro na Bydgoszcz.
Grudzielski wybałuszył na niego starcze, spłowiałe oczy i począł mruczeć:
— Po takich całodziennych bojach... Koszto
wało nas to zwycięstwo kilkudziesięciu ludzi...
Jeszcze ich nie pochowano, a wam już za
chciewa się niebezpiecznych historji...
— Niebezpieczną robotę skończyliśmy już tutaj chlubnie, panie pułkowniku. Teraz żoł
nierz pragnie zbierać plony.
Grudzielski spozierał po twarzach oficerów zgrupowanych za plecami Zabickiego:
— Niezmordowane z was źrebaki... Zapał was ponosi. Zapachniała wam Bydgoszcz niby panna... Tak to sobie łatwo wyobrażacie?
— Tak, panie pułkowniku — potwierdził z naciskiem porucznik — Bydgoszcz, to doj
rzałe jabłko, które teraz samo spadnie nam na łono.
— Skąd to wiesz z góry?
— Nie może być inaczej, panie pułkowniku.
Oni całkiem rozbici na duchu. Uciekali jak zające i gdyby nie zmęczenie naszego żołnie
rza... Grenzschutz to nie gwardja napoleońska.
Zresztą przybyło przed chwilą trzech naszych wywiadowców z Bydgoszczy, którzy przysię
7
gają, że w tamtejszej hakacie panika. Wszyscy spodziewają się lada chwila wejścia Polaków do miasta. Nie można robić im zawodu... Za
łoga zdemoralizowana do cna przez pobite szeregi uciekinierów z pod Szubina, bić się nie chce. Trzeba kuć żelazo, póki gorące, albo raczej grzmocić tą bandę póki jest bez ducha.
— Tak to sobie wykoncypowałeś... — stęk- nął stary pan, święty spokój więcej sobie wa
żąc od nowych wawrzynów w perspektywie.
A porucznik Żabicki napierał na niego bez litości:
— Polacy umieli zwyciężać, lecz bodaj ni
gdy nie trudzili się, by ze zwycięstwa korzy
stać. My, nowa edycja Polaków, nie będziemy już tak... wygodni. Panie pułkowniku, nie dość nam czczej chwały, chcemy... wielkiej Polski.
— Ho, ho — pokiwał głową Grudzielski. — Moi drodzy, ja wam tego nie dam.
— Ale pan pułkownik z pewnością da swe
mu zwycięskiemu żołnierzowi Bydgoszcz — odparł z zacięciem Żabicki, wyprostowany jak struna.
Grudzielski pogładził dłonią biały wąs. Za
stanowił się:
— Ja sam takiego rozkazu nie mogę wyda
wać. Zatelefonujcie do Poznania, zapytajcie o to Naczelną Radę Ludową.
— Czyż to pan pułkownik pytał się cywi-
Iow czy wolno mu wypędzić z Szubina i po
bić Prusaków?
— Mój kochany, wiesz, że podlegamy wła
dzy Rady Ludowej.
— Niestety... — szepnął Żabicki.
— A jeżeli podlegamy jej, to... podlegamy.
— Pan pułkownik pozwoli jeszcze uwagę?
— spytał faworyt starego pułkownika.
— Mów!
— Niewiadomo wcale, czy niby małe dzieci niańki, musimy co krok pytać się owej Rady o pozwolenie na każdy dalszy krok. Nie u zli- byśmy daleko.
— Mój Żabicki, coś cię rozsadza... ponosi niby rumaka... Na Bydgoszcz nie możemy ci
skać się samowolnie 1
— Więc mam oznajmić żołnierzowi, że zwy
cięzca z pod Szubina nakazuje wywczasy ka- puańskie, aby pobici Prusacy mogli przyjść do przytomności i za tydzień uderzyć na nas z pomocą świeżego żołnierza?...
W istocie nie było można wątpić, że ko
menda niemiecka pod wpływem wojowniczego Manthey’a zdobędzie posiłki i zachęcona bier
nością Polaków, którą szeregowiec poczyta za dowód słabości, uderzy znów na Szubin.
Pułkownik rozumiał to tak dobrze, jak Żabicki.
Nie śmiał też wręcz powiedzieć „nie” tym żoł
nierzom, którzy sami, bez artylerji, w zażar
tym, niezrównanym boju złamali opór uposa
żonego w działa nieprzyjaciela. Nie wódz zwy
9
ciężył, . lecz żołnierz, poprowadzony według1 planu Zabickiego. Jednakże stary pułkownik w poczuciu własnej niemocy nie śmiał odwa
żyć się na krok pociągający za sobą następ
stwa, które go przerażały.
— Moi chłopcy 1 — ozwał się łagodnie z całą swą poczciwością. — Może przyszłoby to łat
wo z Bydgoszczą. Mimo to ja nie mogę brać tego na własną odpowiedzialność. Powtarzam:
przedstawcie sprawę Naczelnej Radzie Ludo
wej. Telefonujcie!.
Przez chwilę Zabicki milczał; zdał się dawać mu jeszcze czas do namysłu. Wreszcie rzekł:
— Wedle rozkazu.
Pułkownik, przytrzymał oficerów, nalał im po kieliszku wina, chcąc ich przeprosić za to, że pozwalał sobie nie stosować się do ich życzeń, i odprawił ich przyjemnem słowem.
Oczy kleiły mu się do snu.
Zabicki, syn lekarza z Wągrowca, ukończyw
szy gimnazjum, słuchał prawa w Berlinie.
Wkrótce jednak porwało go coś w świat. Wy
jechał do Francji, Anglji i Stanów Zjednoczo
nych, by, jak mówił, zorjentować się w bała
ganie wszechświatowym i uczyć się żyć. Wró
cił do Berlina, gdzie przyszło mu służyć rok w wojsku. Nim wystąpił z szeregów, wybuchła
wojna i Źabicki odczuł, że w niewielkim jego ciele płynie krew żołnierska. Zaimponował przełożonym swą inteligencją i rycerskiem za
cięciem. Posłano go przeto na szkołę oficer
ską w głąb Niemiec, gdzie z nadzwyczajnym zapałem wchłaniał w siebie wiedzę wojskową.
Wczytywał się w dzieła Gneisenau’a i Molt- ke’go i śnił wielkie bitwy z Prusakami. Na wojnie zczerstwiał duchowo, spoważniał, na
brał hartu i wyrazu surowości, nie licującego z subtelną, delikatnie rzeźbioną jego twarzą.
Nauczył się wśród Niemców milczeć i w oczach wielu zagadkowym był osobnikiem. Ale wo
bec kolegów, których polubił, zwykle nie taił się z niczem. Mimo to odczuwał, że wiele wię
cej ponad to, co ujawnia, pozostaje w tajni
kach jego podświadomości i nie zdołałby wy
powiedzieć się do dna, odsłonić cały. Z my
ślącej, skupionej jego twarzy biła moc, której instynktownie podporządkowywali się jego to
warzysze i on to jednem słowem wsuggestjo- nował w nich myśl pochodu na Bydgoszcz.
Chociaż godzina była późna, ośmiu oficerów poszło z nim do głównej kwatery, mieszczą
cej się w landraturze, gdzie zdeterminowany porucznik jął dobijać się telefonicznie do Ra
dy Ludowej w Poznaniu, kazał pobudzić trium- wirat i szturmował dopóty, dopóki nie zebrał się on na narady.
Gdy obiecano dać mu odpowiedź za godzinę, oficerowie rozeszli się na swe kwatery w mia
11
steczku. Źabicki odesłał na nocleg dyżurnego sierżanta i pozostał w biurze sam z duszą całą oddanym sobie podporucznikiem Kazi
mierzem Wachtlem, który wyciągnął się na wysłanej płaszczami ławie i chrapnął. Sobie
sław zaś przy telefonie zwiesił głowę nad sto
łem malowniczo, niby gałąź złamana, i zawtó
rował mu nosowym dyszkantem. To im się należało.
Była druga, gdy zbudził ich dzwonek. Za- bicki chwycił słuchawkę, a Wachtel podkrę
ciwszy knot lampy, próbował czytać w jego rysach, co uchwaliła Rada Ludowa.
Było można to przewidzieć. W nastroju op
tymistycznym Rada, sprawująca rządy w Po- znańskiem, żywiła przekonanie, że na konfe
rencji pokojowej Pplska otrzyma zabrane jej ziemie, Gdańsk i Śląsk Opolski. Odpychała przeto myśl dalszych kroków wojennych, dą
żyła do rozseparowania kombatantów, do wy
tyczenia linji demarkacyjnej.
Jakoż najmłodszy z trzech członków Rady zakomunikował porucznikowi Zabickiemu to
nem monarszym:
— Uważamy Noteć za barjerę, jakiej powstań
cowi przestępować nie wolno pod żadnym warunkiem.
— Pozwolę sobie zapytać — ozwał się po
rucznik, żując gniew w duszy — czy Naczelna Rada posiada zupełną pewność, że Grenzschutz
również uważać będzie Noteć za linję demar- kacyjną.
— Tej pewności dotąd jeszcze nie mamy — odparł opryskliwie młody triumwir. — Istnieje wszakże nadzieja, niemal pewność, że wkrótce dojdziemy do porozumienia z prezesem Re- jencji Bydgoskiej we wszystkich sprawach. On sam zaproponował dziś rokowania! — pod
kreślił członek Rady z zadowoleniem, a na
wet dumą. — A zatem kroki zaczepne z na
szej strony byłyby w tej chwili szczególnie niewskazane i niedopuszczalne. Zresztą o zdo
byciu Bydgoszczy nie można ani marzyć.
Zabicki był zgoła innego zdania. Podniósł, że prezes Rejencji Bydgoskiej wystąpił z pro
pozycją wznowienia układów, bo drży z oba
wy przed zajęciem swego miasta i pragnie Polaków od tego powstrzymać i wywieźć w pole. Skoro niebezpieczeństwo minie i Grenz
schutz uzyska nowe siły, pocznie on natych
miast z innej beczki. Okaże się wtedy, że pre
zes Rejencji nie miał żadnego prawa przema
wiania w imieniu wojska, które w żadnym ra
zie nie krępowałoby się jego polityką, skoro operacje wojenne zalecać mu .będą co innego.
Zajęcie Bydgoszczy uznał Zabicki za łatwe i konieczne ukoronowanie zwycięstwa szubiń
skiego, a propozycję prezesa Rejencji — po- prostu za szwindel.
Dotknęło to młodego triumwjra ogromnie.
Uważał on, że porucznikowi nie wypada wcale 13
wyrażać zdania swego, a tern mniej zdania niezgodnego z zapatrywaniami i uchwałą naj
wyższej władzy. Zamykając nagle rozmowę, rzucił porucznikowi wyniośle:
— Naczelna Rada Ludowa powzięła zako
munikowaną dowództwu przed chwilą uchwałę i nie uważa za potrzebne zasięgać już niczy
jego zdania w tej materji.
Sobiesław zawiesił słuchawkę, zamroczył się, westchnął i bąknął przez zęby:
— Dudek I
Gdy Wachtel wylewał swe oburzenie na Radę Ludową, Sobiesław nie słuchał. Zapadł się w siebie. Wreszcie zapalił papierosa, po
wstał i patrząc w oczy przyjaciela, wyrzekł twardo, z mocą:
— Kaziu, jutro idziemy na Bydgoszcz 1
— Jakto?! — wyrwało się bez tchu.
— Nie damy się wystrychnąć Szwabom na dudków, ani wtrącić w nieróbstwo. Pal djabli tych, co zabijają czyn!... Pamiętasz ile razy upewniałem cię, że społeczeństwo piętnem jarz
ma naznaczone, nigdy nie zdobędzie się na akcję w wielkim stylu? Nie poprowadzi na
rodu?... Nie dlatego, aby u nas nie było w lu
dziach materjału do czynu, aby nasz ogół nie dociągnął swej psychiki do wielkiego faktu dziejowego, jaki świeci nad nami słonecznie.
Nie! Właśnie w naszem patrjotycznem spo
łeczeństwie jest materjał w ludziach, który wręcz prosi się, by z niego stworzyć dzieło
cenne dla Polski. Ale niestety, tacy jego pro
wodyrzy, miasto woli pełnego życia narodo
wego w kościach, mają w nich omdlałość nie
mocy grobowej i trwożliwość urodzonych nie
wolników... Mimo to, Kaziu, my idziemy, jutro w nocy na Bydgoszcz! — powtórzył Zabic- ki ze stalowym naciskiem.
Wachtel zerwał się na nogi.
— Ty odważysz się na to ?...
— Pozwól mi działać!
Sobiesław rozprężył się, wzniósł ramiona wysoko, nabrał w klatkę piersiową zapas po
wietrza, niby jakiś statek napowietrzny przed wylotem w podniebne strefy. Wyrastały mu skrzydła i promieniował cichą radością.
Na znak porozumienia uścisnęli sobie ręce mocno raz, drugi i trzeci.
Nazajutrz obiegła Szubin elektryzująca wia
domość, że Naczelna Rada Ludowa, pełnem zaufaniem darząc dowództwo, poleciła mu nie krępować się niczem, lecz postąpić jak zale
cają mu względy strategiczne i patrjotyczne.
A zatem — na Bydgoszcz!
Forpoczty w Rynarzewie przekroczyły zaraz Noteć. W obozie zawrzał ruch gorączkowy i, gdy zapadł zmierzch, trąbka ozwała się na cichych ulicach miasteczka.
15
ii.
Następnego wieczora Żabicki znów zastał swego dobrego pułkownika przy stole jadal
nym — w Bydgoszczy.
Chociaż w tych dniach uśmiech rzadko kra
sił jego twarz, migotały na niej blaski. Nie było bowiem żołnierza polskiego w Bydgosz
czy, który nie byłby triumfował i świętował w zdobytem gnieździe hakaty.
Na zacięty opór napotkał Polak jedynie na dworcu kolei. Stacjonowany tam bataljon Grenz- schutzu, porwany przykładem ochotników nad- noteckich, ostrzeliwał awangardę skutecznie i tam padło kilku mężnych wiarusów. A póź
niej, w ostatniej chwili, bataljon ten schronił się do pociągu i odjechał w stronę Nakła pod kulami polskiemi.
W ogromnych koszarach, gdzie zgromadziły się dwa inne bataljony Grenzschutzu pod bo
kiem dość silnej artylerji, byłoby przyszło do długiej i krwawej walki, gdyby hałastra Grenz
schutzu, zwerbowana naprędce w szeregi ze wszystkich kątów i spelunek Niemiec, nie była odmówiła oficerom posłuszeństwa. Nie przy
byli oni przecież na te wschodnie kresy, aby bić się z Polakami, przelewać krew za zgnę
biony i przez nich samych oplwany Vaterland, lecz, aby bisurmanić na skórze polskiej, hu
lać i rabować. Tymczasem kazano im się po
tykać z Polakami. — A ich bolała wygarbo
wana w Szubinie i Żninie skóra. Gdy przeto Polacy rozwalili bramę koszarową pociskiem armatnim i grad kul posypał się na dziedzi
niec, zbuntował się rozgoryczony najemnik.
Rozegrała się tam scena krwawa. Jeden z ofi
cerów palnął kulą w łeb sierżanta, który ci
snął mu broń pod nogi, i sam natychmiast legł z piersią bagnetem przeszytą, co stało się ha
słem do ogólnego rozprzężenia i zamętu. Skut
kiem tego Prusak poddał się, złożył broń po
kornie.
Krótko przedtem szwadron miejscowej dra- gonji, czyli t. zw. grenadjerów konnych sza
rżował na liczne szeregi polskie przed temi koszarami zgromadzone. Dostał się jednak w straszną ulewę kulomiotów i w kilka minut brawurowy atak skonał w bajorach krwi, w któ
rej tarzał się i koń i jeździec.
I tak duże miasto, przeważnie niemieckie, wpadło łatwo w ręce Polaków. Bo nawet ban
dy kolonistów, którzy przez Fryderyka Dru
giego nad Notecią osadzeni, z ojca na syna wilczą przywdziewali skórę i najbitniejszy, wście
kłą nienawiścią do Polaków pałający stano
wili żywioł, rozlecieli się jak wrony i kruki pod uderzeniem wojaka, któremu skrzydła przypięło zwycięstwo.
Więc wszystkie nerwy Żabickiego grały hymn radości. Przecież on to sprawił. On wziął Bydgoszcz.
17
Stanąwszy przed Grudzielskim na baczność, ozwał się:
— Panie generale, melduję pokornie, że pierwszy bataljon Grenzschutzu, uciekający do Piły, dostał się na dworcu w Nakle pod ogień naszej załogi nakielskiej i zmasakrowano go tak, że tylko połowa uciekła z życiem.
— A niechże was wszyscy djabli... Morowe chłopy... — klął pułkownik, cedził, rozdzielał pochwały,, nie posiadając się z radości, i pa
trzał na Zabickiego jakby na gońca niebios.
— Siadaj, siadaj 1 Co zostało w koszarach ?
— Przedewszystkiem sam major Klette jako jeniec i lekko ranny rotmistrz hr. Howartt, który tak pięknie chciał umierać.
— Krzywdy im nie damy.
— Zdobyczy nie zliczono jeszcze. Dość je
dnak, że mamy sześć armat polowych, mnó
stwo ciężkich kulomiotów i innych, tudzież ogromny skład tak naszym potrzebnego odzie
nia.
— Doskonale. Mrozy nadchodzą. Ciepłych koszul i majtek potrzeba — mruczał Gru-, dzielski.
Przy stole pułkownika siedział blady rekon
walescent, kapitan Keller i młodziutki adju
tant Krynicki. Szambelańskie pełniąc funkcje, zarezerwował on zaciszny pokój restauracyjny, gdzie można było porozmawiać swobodnie.
— Krynicki, — zwrócił się doń pułkownik
г
— kaź nam jeszcze przynieść piwa. Wcale niezłe. I niech u djabła, podają jeść, co mają.
— .Jeśli zważymy — ozwał się w zamyśle
niu Żabicki, — że w Nakle posiadamy teraz aż pięć tysięcy karabinów, a te karabiny roz- biorą nam w mig stada sokołów, co poczną się do nas zlatywać, to, panie generale, z tern będzie można coś rozsądnego przedsięwziąć...
— Czegóż tobie się jeszcze teraz zachcie
wa? Ale, słuchaj-no, jakim tytułem ty mnie generałem nazywasz?
— Dla nas zwycięzca z pod Szubina i zdo
bywca Bydgoszczy jest generałem!
Przez chwilę pułkownik przyglądał mu się bez słowa w osłupieniu z widoczną lubością.
— A jak ja ciebie mam przezwać ? — uśmiech
nął się.
— Aspiruję tylko do jednego zaszczytu.
— Jakiego?
— Aby pan generał zamianował mnie sze
fem swego sztabu.
Szeroki uśmiech opromienił zmięte oblicze uszczęśliwionego pułkownika.
— To dopiero sprowadziłbym sobie na kark piłę!... Ty odetchnąć nie pozwolisz staremu.
— Czy to się źle żyje z nami, panie gene
rale?
— Ah, niech was wszystkich licho weźmie!
Potrzebne mi to było na stare lata! I cóż mam teraz począć? Muszę cię, warjacie, zamiano
19
wać szefem. Na swoje wieczne utrapienie... — śmiał się..
Na to Zabicki rzucił się do niego i przyl
gnął twarzą do jego ramienia, a stary pan w nagłem rozczuleniu objął jego głowę, przy
tulił do piersi i pocałował w czuprynę. Trwało to długo. Snąć nagromadziło się w nich nie
mało jakiegoś uczucia, co łączyło ich złotą nicią. Na to weszło dwuch oficerów i poczęli opowiadać o tem, co dzieje się na mieście.
Nie działo się tam wszakże nic sensacyjnego.
Niemiec przykucnął, niby mysz pod miotłą, żuł gniew, złorzeczył tchórzliwemu Grenzschutzo- wi, a żyd bydgoski, hakatyzmu silny filar, po
czynał już ostrożne umizgi do panów miasta.
Polak, dotąd parjas zdeptany, wyszedł na ulicę i mówił głośno po polsku, ujawniał swą pol
skość, niby order.
W czasie wesołej rozmowy ukazał się dy
żurny oficer z komendy.
— Panie pułkowniku, Poznań prosi go do telefonu.
— Naczelna Rada Ludowa? Raportowałeś im przecie o wszystkiem... Może dopominają się szczegółów zajęcia Bydgoszczy?
— I to im zakomunikowałem obszernie.
— Więc czemuż mnie inkommodują o tej go
dzinie ?
— Sekretarz Rady bąknął mi coś, że wielki gwałt powstał w jej łonie.
— Gwałt? Z jakiego powodu?
— Bo podobno Rada Ludowa zaleciła ko
mendzie wyraźnie i z naciskiem, abyśmy nie przekraczali Noteci i nie atakowali Bydgoszczy.
— Co?! Co takiego??,!... — wrzasnął Gru
dzielski i zaniemówił. Świdrował wzrokiem inkwizytora poważną twarz porucznika Zabic- kiego przez długą chwilę ogólnego milczenia, wreszcie wycedził:
— Co to znaczy, Sobiesławie? Cóżeś ty nam nagadał? Nabroił?
Żabicki skrystalizował się w sobie i odparł, śmiało patrząc mu w oczy:
— Skłamałem...
— Jakto? Czemu?
— Bo naprawdę jest to przestępstwem wzglę
dem żołnierza z ofiarnej jego roboty nie wy
dobywać korzyści dla sprawy, jakiej on służy.
I głupstwem niedołęgów... Ja pragnę wyrwać Wielkopolską ze skorupy zaściankowości, ze stanu trwożliwości i strupieszałego lojalizmu względem wroga, pragnę tchnąć w jej rdzeń poczucie samoistności, wolności i własnej siły.
To zaś można zdziałać tylko gwałtem, wbrew małoduszności tych, których fala wypadków, ślepy traf czy kaprys losu postawiły na domi
nującej estradzie... Gwałtem trzeba wziąć ich za łeb, porwać i ponieść, aby zmazać w nich ślady jarzma, rozniecić w nich świadomość, że w tym, może już bezpowrotnym momencie dziejowym, wróciły czasy Piastów Chrobrych, co tworzyli imperjum polskie... Panie generale.
21
ja poszedłbym przez sto kłamstw, niby przez las nahajek, do tego celu. Albowiem czuję, że byłoby głupstwem i grzechem, gdybyśmy, mając w szerokich warstwach ogółu i w odważ
nym naszym żołnierzu tak potężny żywioł, dy
szący w tej chwili niby bachmat entuzjazmem twórczym, nie ulepili z tej cudownej i szla
chetnej gliny wielkiego, olbrzymiego dzieła, gdybyśmy nie postawili jednym tytanicznym odruchem Państwa Polskiego odrazu na wy
żynie mocarstwowej...
Grudzielski słuchał i wszyscy słuchali na
bożnie tych stalowych dźwięków uskrzydlo
nego „imperjalisty” polskiego, któremu śniły się jakieś wielkie, cudowne rzeczy. Było to czemś od tła przeciętności tak odskakującem, że słuchacze nie rozumieli go całkowicie. Je
dnakże czuli, że mają przed sobą męża takiej miary, którego nie wolno im powoływać przed kratki trybunału za to kłamstwo.
— No, stało się... — wyszeptał po chwili Grudzielski. — Przez twoje kłamstwo, przez ciebie jesteśmy panami Bydgoszczy, władcami tego arsenału, co nam ciągle zagrażał nad No
tecią. Zasługa twoja przeważa stokrotnie twój akt szaleństwa, podyktowanego patrjotyzmem...
Teraz za to, coś zbroił, Rada Ludowa mnie łeb zmyć zamierza. Ruszaj do telefonu i wyłgaj się, jeśli potrafisz!
Zabicki powstał od stołu.
— A prawdy im nie mów, bo daleko nie zajedziesz! — upomniał go stary pan.
— Nie, — odrzekł spokojnie Żabicki. — Prawda jest tylko dla duchów mocnych.
Gdy zamknęły się za nim drzwi, wszyscy byli jeszcze pod wrażeniem tego przepysznego ju
naka, a Wachtel ozwał się:
— Wielkie nastały czasy, w których trzeba nam w Polsce wielkich duchów. Taki naro
dził się nam na tej piastowskiej ziemi I...
— Morowy chłop...
— Z gliny, z której lepią posągi — rzekł kapitan Keller.
— Polska będzie miała z niego pociechę —■
posypały się uwagi, ale rozmowa wkrótce ur
wała się, bo wszyscy oczekiwali z napięciem powrotu Żabickiego.
Zdumieli, gdy wszedł on do pokoju rozpro
mieniony.
— I cóż ? I cóż ? 1 — zapytał go żywo Gru- dzielski.
— Naczelna Rada jest w tej chwili więcej olśniona, niż zatrwożona. Olśniona, niewia
domo czem więcej: zdobyciem Bydgoszczy, czy też szalonym entuzjazmem, jaki przez to wzbudziliśmy w patrjotycznym Poznaniu.
— Co mówisz?
— Nazwisko pana generała jest na ustach całego miasta, które podobno kąpie się w ra
dości. Na ulicach tysiące ludzi, nastrój zgoła upajający, na placu Wilhelmowskim rozbrzmię.-
.2.3
wają wiwaty na naszą cześć. Jutro miasto bę
dzie iluminować... To świetnie, bo z tej mąki nietylko będzie chleb i pieniądz dla naszego żołnierza, ale... będą tysiące ochotników.
— Co im nagadałeś? — pytał go Gru
dzielski.
—. Co ślina przyniosła na usta — zaśmiał się Żabicki. — Ot, wyłgałem nas wszystkich, przywdziałem skórę baranka. Powiedziałem jak uczniak, że to nie z naszej winy nastąpił atak, gdyż forpoczty nasze w Rynarzewie bez wie
dzy komendy wszczęły strzelaninę nad No
tecią, przekroczyły rzekę i z tego wywiązała się taka potyczka, że nie można było powstrzy
mać naszego żołnierza od niesienia pomocy towarzyszom broni.
— A niechże cię wszyscy djabli... Dosko
nale. Ty łżesz, jak z książki. I co dalej?
— Rozgorzały tedy boje, mówiłem i powsta
niec zapędził się za Grenzschutzem tak daleko, że nie chcąc wydać go na rzeź przemocy, musieliśmy ruszyć w nocy pod Bydgoszcz.
A z tego tak się jakoś głupio zrobiło...
— Ha, ha, hal... — podniosły się serdeczne śmiechy i wesołość zakrólowała bezbrzeżna.
III.
Zdobycie Bydgoszczy otoczyło powstańca aureolą i sława jego czynu zajaśniała daleko
poza granice Wielkopolski, sięgnęła do War
szawy i do Paryża.
A pod utajoną a sprężystą ręką Zabickiego powstanie to nieznacznie przechodziło w nową zaborczą fazę, przemieniało się w wojenkę. Bo dwutysięczny korpus Grudzielskiego powięk
szał się z dnia na dzień, Wcielono do niego natychmiast kilkuset Bydgoszczan zorganizo
wanych od pewnego czasu w Związki Woja
ków. Znajdowało się w nim niemało Borowia- ków, Kosznajdrów, Kociewiaków oraz garść Kaszubów, słowem całe Pomorze. Przybyli oni nad Brdę, chcąc przedostać się do powstania wielkopolskiego. Ponieważ jednak niełatwo było przekraść się przez nadnotecki kordon Grenzschutzu, czekali stosownej chwili, albo raczej szukali podświadomie głowy, dowódcy, który stanąłby na ich czele i powiódł ich na Prusaka. Aż oto przyszedł do nich powstaniec wielkopolski i wziął ich w bratnie ramiona.
Aby poruszyć i przyciągnąć takie żywioły wojackie z Prus Zachodnich, Zabicki wydał do Polaków tamtejszych odezwę od „żołnierza wielkopolskiego”. Rozpowszechniał ją przez emisarjuszy i przez Rady Ludowe, — ist
niejące niemal we wszystkich miastach powia
towych po obu stronach Wisły. Nadto odez
wał się z apelem do straży obywatelskich w Po- znańskiem i do drużyn żołnierskich w Jaroci
nie, Wrześni, Wągrowcu i innych północno- wschodnich centrach prowincjonalnych, które
25
na zew zdobywców Bydgoszczy niezwłocznie śpieszyli pod chorągiew, jakby pod katego
rycznym rozkazem.
Takie zabiegi dowództwa w Poznańskiem zdawały się zbędne, gdyż wszystkiemi dro
gami napływali tam ochotnicy, poprostu lecieli na skrzydłach zapału. »Pośród tych sokołów szczególną i powszechną popularnością cie
szył się białowłosy obywatel ziemski, Gra- bicki, który sam, obok swych czterech synów, stanął w szeregu z karabinem.
Z tych przeważnie ostrzelanych w wielkiej wojnie, karnych zastępów formował drużyny i baony doskonały organizator, kapitan Keller z pomocą młodych oficerów. Zadanie nie było trudne, bo wogóle wszyscy współzawodniczyli w gorliwości, przesadzali jeden drugiego. Na słowo: „służba”, każdy zamieniał się w auto
mat, cudowną iskrą poruszany. Opromieniał ich entuzjazm wręcz nieporównany i zaiste było można tanf wyczuć, że dla Polaka żoł
nierka to jego żywioł, to rycerska najprze- pyszniejsza zabawa, że to urodzony brawurowy żołnierz. Zdało się, że na odgłos trąbki sko
czy on, jakby w taniec i z piosnką na ustach pójdzie na podbój świata.
Gdy o pierwszej w południe wyruszały z przed głównego dowództwa patrole na miasto, tłumna gawiedź niemiecka przyglądała się im z niemym szacunkiem. Mundurem swym nie różnili się wcale od linjowego żołnierza
niemieckiego, jedynie wysokie rogatywki z ro
zetą, przypominające wojsko księcia Józefa, i owa iskra dumy, co lśniła w źrenicy tego defilującego żołnierza jak brylant, mówiły, że to Polacy całą duszą wcieleni w służbę dla Ojczyzny.
Żabickiemu rosło serce. Dwoił się i troił.
We wspaniałych hangarach bydgoskich zna
lazłszy kilka dobrych Fokkierów, stworzył zaraz małą eskadrę napowietrzną. Zarekwiro
wał w mieście wszystkie motocykle i samo
chody i oddał je narazie w służbę prowian- tury A w niedzielę dla podtrzymania weso
łego nastroju w szeregach, urządził świetną uroczystość z okazji poświęcenia pięknej cho
rągwi, jaką zwycięskiemu korpusowi ofiaro
wało grono patrjotycznych obywatelek.
Młodzieńczą i żołnierską wesołość załogi podniosło na jeszcze wyższy stopień wido
wisko nieoczekiwane: exodus hakatystów byd
goskich. Było to także dziełem Zabickiego.
Polecił on bowiem rządzącej w mieście Ra
dzie Ludowej aresztować szpiegowskie figury, a jednocześnie rozpuścił pogłoskę, że komenda polska, sporządziwszy listę notorycznych wro
gów, wyda ich na rzeź rozjuszonych powstań
ców. Uciekał tedy na łeb, na szyję ten, co byłby istotnie figurował w długiej takiej li- tanji, niemniej jak ten, którego sumienie wcie
lało w kadry hakatystów. Dla tych uciekinie
rów przeznaczono kilka’ pociągów i podwie
27
ziono ich w pobliże Piły, skąd niby zmokłe psy, niby koloniści, porwani przez Drang nach Osten, wędrowali z tobołami nach Westen, do Vaterlandu.
Strach padł na te żywioły paniczny. Jakoż poczęli rwać się na gwałt do ucieczki kolo
niści świeższej daty, osadzeni w tych stronach przez Komisję Osadniczą, a nawet szczegól
niejszą furją teutońską pałający kulturnicy, wszczepiani w ten grunt w osiemnastym wieku.
Nareszcie, mimochodem, wyzbywała się ta zie
mia stad najbezwzględniejszych sępów, jakich żywiła swą piersią za to, że wielokrotnie, dzi
kich bestji wzorem, palili, mordowali krajow
ców i stanowili na tych kresach iście krzy
żacką straż orła czarnego. Nareszcie 1
Skoro jednak wieść o tern doszła do uszu Naczelnej Rady Ludowej, zainterpelowano Za- bickiego ostro w tej materji, albowiem sprze
ciwiało się to krzycząco uprawianej w pew
nych kołach zawsze jeszcze polityce niedraż- nienia Niemców, urągało lojalizmowi, bezgra
nicznej, specyficznie polskiej tolerancji i ten
dencji do wspaniałomyślnego faworyzowania wrogów. Zresztą jak każdy czyn, nieciło to zaskórny niepokój wśród sfer, które na każ
dym kroku poszukując karmu dla swej trwoż- liwości, poczytywały to za wybryk „radyka
łów”. Wbrew poklaskom ulicy poznańskiej, politycy ci odczuwali dreszcz lęku, nie wie
dząc przed czem.
Więc na głowę Grudzielskiego spadły z tego powodu gorzkie wymówki, zakazy, przestrogi.
Polecono nawet polskiemu następcy landrata w Szubińskiem, pierwszemu polskiemu sta
roście, by osobiście wpłynął na uspokojenie umysłów wśród kolonistów i niejako prosił ich o dalsze dorabianie się grosza na tej pol
skiej ziemi.. Nie stało się wszakże temu za
dość. A Zabicki, w imieniu Grudzielskiego, odpowiadając na te inwektywy, uspokajał wspaniałomyślnych ojców:
— Oni wszak tutaj powrócą. Niema o to obawy.
Śmiał się w kułak, nie bez gorzkiej ironji, i znów wyłgiwał się niby sztubak, przypisując panikę wśród kolonistów intrydze nieznanych sobie czynników.
A w moment potem zapomniał o tej roz
prawie, bo zaiste miał na głowie stokroć waż
niejsze rzeczy, o jakich nie śniło się filozofom poznańskim. W komendzie rozprawiano o waż
kiej, palącej sprawie.
— Łatwiej zdobyć Bydgoszcz, aniżeli ją utrzy
mać — głosił kapitan Keller, a Grudzielski przytakiwał mu głową. — Z jednej strony zgrzyta zębami Piła. Sama przez się wprawdzie niegroźna to dla nas stanica. Nie uporała się z Chodzieżą, powtóre trzyma ją w szachu Nakło. Atoli z tak poważnym, na karku nam prawie siedzącym wrogiem jak Toruń, zawa
żyć może niemało. Dziwię się doprawdy, że 29
liczna załoga toruńska nie uderzyła na nas dotychczas.
— Ja nie — zabrał z cicha głos Żabicki.—
Czyż komenda niemiecka może pokładać jakie
kolwiek zaufanie w swoim żołnierzu ? Za
prawdę nie może go mieć. Rewolta Grenz- schutzu w koszarach bydgoskich, tak katastro
falna, stoi przed oczyma komendy, niby upiór i woła: memento!.Powtóre spytajmy się...
— Hola, powoli Żabicki! — wpadł Grudziel- ski. — Nie zapominaj, że w Toruniu przytrzy
mują teraz i organizują przeciwko nam nie
przeliczone zastępy żołnierza wracającego z Ober-Ost, z Łotwy i Litwy.
— Panie generale, to najlepszy nasz sojusz
nik, bo to zakała Torunia, zaraza. Ta zbolsze- wizowana dzicz rewolucjonizuje do reszty za
łogę. Wiemy to od naszych wywiadowców i nie może być wcale inaczej. Kto tę hałastrę widział i słyszał, może tylko zacierać ręce z radości, jeżeli ona „wzmacnia” załogę To
ruńską. Wyźre ona jej ubogie zapasy żywności a w zamian da truciznę rozkładową.
— Więc myślisz, że Toruń nie ruszy na nas wcale? — spytał Grudzielski.
— Ruszy. I dobrze się stanie. Stoczymy z nim bitwę w miejscu dla nas dogodnem. W prze
ciwnym zaś razie wypadłoby nam zdobywać Toruń. Ruszą na nas za... jaki tydzień. Przy
leciał tam z Chełmży Rossbach i organizuje,
I
zdziera się jak but na ostrych kamieniach, aby z sypkiego piasku ukręcić bicz.
— Bagatelizujesz wszystko.
— Nie bagatelizuję oficerów, bo to prze
ważnie ideowcy, patrjoci, zaprawdę warci in
nego żołnierza. Oni mają dowodzić zgoła bez
duszną bandą, my zaś dzierżymy w ręku żoł
nierza wzorowego, najpierwszej klasy, mamy zastępy gwardzistów Napoleońskich, chłop w chłopa. I oni ci gwardziści, wygrają wkrótce wielką bitwę... pod Solcem.
Zalękniony tą zapowiedzią Grudzielski pra
gnął, narazie przynajmniej, odsunąć od siebie wszystkie niepokojące sprawy.
— Pomówimy jeszcze o tern. Chodźmy na kolację 1
Powstał. Zanim wyszedł, zwrócił się jesz
cze do Zabickiego.
— Ja ci powiem, jak to się skończy. Na
czelna Rada każę nam ewakuować Bydgoszcz, by nie dopuścić do bezcelowego przelewu krwi.
Żabicki przygryzł wargę i zamilkł. Bał się nie Prusaków, lecz Naczelnej Rady w Po
znaniu.
Gdy Żabicki z kilku artylerzystami powró
cił samochodem z pod Solca, mniej więcej na pół drogi do Torunia położonego, Grudziel-
31
ski, w całym korpusie tytułowany teraz gene
rałem, kazał przywołać go do siebie natych
miast. Odesłał adjutanta, by pomówić z nim sam na sam.
— Wczoraj przybył do Poznania generał Dowbór-Muśnicki.
Oznajmiwszy mu to, Grudzielski utkwił w je
go twarzy wzrok pytający.
— Nic nie mówisz. A czemu się uśmiechasz?
— Bo jutrzejszemu organizatorowi defenzyw- nych wojsk wielkopolskich zdążyliśmy wy- eskamotować z Poznańskiego najlepszego żoł
nierza,
Grudzielski jeszcze sondował go spojrze
niem.
— Czy ty pragnąłbyś wyłamać nasz korpus całkiem z pod władzy Poznania? Jeżeli tak, to oświadczam ci wyraźnie, że ja nie wiem co to niesubordynacja. Rozumiesz?
— Panie generale, czyż my wyłamujemy się z pod zwierzchnictwa Poznania?
— No, nie... — wycedził stary pan, nie spuszczając z niego oka, i spytał ostro: Do czego ty prowadzisz?
— Do utrzymania w garści tego, co zdo
byliśmy. To nasza powinność. Byłoby wsty
dem, gdybyśmy, i to bez powodu, rejterowali z Bydgoszczy. Przez to pan generał utopiłby swe wawrzyny w Brdzie...
— Czyż ja was z Bydgoszczy wyprowadzam?
— Nie! Nic podobnego nie przypuszczam wcale. Dziś tak przez żołnierzy szanowany i kochany, jutro byłby pan generał najniepopu- larniejszym człowiekiem...
— Teraz musicie wszyscy mieć na uwadze, że otrzymaliśmy w Muśnickim naczelnego wo
dza, któremu i ja podlegam.
— Generał Muśnicki, całkiem obcy wśród obcych, musi najpierw zorjentować się we wszystkiem. Oczywiście ciceronem jego w tym lesie będzie Naczelna Rada Ludowa, która jak pan generał przewiduje, będzie mu pod
szeptywać zawieszenie broni. A takie djabła warte, papierowe, fikcyjne zawieszenie broni Niemcy kazaliby nam z góry opłacić ewaku
acją Bydgoszczy. Bez tego nie będą wcale chcieli z nikim gadać o zawieszeniu broni.
— Dalibóg ty ich znasz.
— O nic nie chodzi im tak, jak o odzy
skanie Bydgoszczy, gdyż tu sterczymy jak głaz na arterji łącznikowej między wschodem a zachodem Prus, — a nadto posiadamy w tej placówce odskocznię na Prusy Zachodnie, na Gdańsk, na Bałtyk.... A oczywiście Na
czelna Rada poświęci Bydgoszcz. Bo czegóż Polak nie poświęci dla miłej zgody? Mniej
sza, że zgoda ta okazałaby się już nazajutrz złudą...
— Tak sądzisz?
— Panie generale, przysięgam, że jeżeli obie strony uznają Noteć za linję demarkacyjną
Zdobycie Gdańska 2 33
1181«
UMCS
i jutro opuścimy Bydgoszcz, Grenzschutz byd
goski napadnie na nas, na Szubin, pojutrze, biorąc nas za tchórzów.
— I ja w to nie wątpię. To hycle.
— Wracając do sprawy na dobie... Naczel
na Rada nie śmie sama wydać nam tak bar
dzo niepopularnego nakazu, ale dlaczego ge
nerał Muśnicki nie miałby zamiast niej wyru
gować nas z Bydgoszczy?... Tak myśli Na
czelna Rada. Wszelako omyli się, bo gen. Mu
śnicki będzie chyba opierać się na światłem zdaniu zdobywcy tego miasta.
Dowódca zamyślił się. Podał Zabickiemu cy
garo i sam zapalił, zaczem mruknął pod gru
bym wąsem.
— To dobrze się składa... Mój Sobiesławie, nie powiedziałem ci jeszcze, że generał Mu
śnicki zawezwał mnie do Poznania z rapor
tem. Pojedziemy tedy jutro raniutko.
Porucznik podrapał się za uchem. Nie chciał go puścić do Poznania.
— Ależ w tej chwili pan generał absolut
nie nie może wydalać się z Bydgoszczy ani na krok 1 — rzekł. — Lada dzień, może już jutro, uderzy na nas z Torunia Rossbach... Pan ge
nerał pozwoli, że ja zatelefonuję do generała Muśnickiego.
— Co chcesz mu powiedzieć?
— Ze pan generał w tej chwili mocno nie
zdrów. Przyjedzie sam skoro się tylko da,
a tymczasem, jeżeli gwałt, mógłby wysłać do Poznania kapitana Kellera.
— Słuchaj, Sobiesławie... — ozwał się z na
maszczeniem Grudzielski — czy ty jesteś pe
wien, że my sprawimy szwabom rzetelną fry- cówką?
Na to Żabicki zerwał się, stanął na bacz
ność.
— Panie generale 1 — zawołał. — Pod Sol
cem czekają pana generała wawrzyny... Ja ży
cie swoje oddaję w zastaw.
Grudzielski spozierał na niego przez długą chwilę z serdecznym zachwytem jakby na sy
na i swoją chlubę.
— No, więc idź zaraz do telefonu — wy- rzekł poważnie.
Ostatnie lata służby w armji niemieckiej puł
kownik Stanisław Grudzielski spędził na sta
nowisku administracyjnem w głębi Niemiec, aż osiadł u brata na wsi wielkopolskiej. Wyr
wało go z zacisza powstanie. Lubo czując swą niemoc starczą, zgłosił się natychmiast do Na
czelnej Rady Ludowej w Poznaniu i ofiarował swe usługi, rad, że na schyłku życia danem mu będzie pójść z młodymi na Prusaka. Po zdobyciu Szubina wszakże syt bojów, byłby przez pewien czas grywał w brydża na pro
bostwie szubińskiem, i niebawem wycofał się w pielesze domowe. Ambicje jego nie sięgały wysoko, niemniej jednak wzrastały za pod
szeptem powodzenia. Poczynał chwilami od
35
krywać w sobie jakieś talenty i wierzył w sie
bie. Zresztą miło było na egzaltowanem sta
nowisku generalskiem, wśród tak bitnego żoł
nierza. A jakżeż było można oprzeć się temu oddanemu junakowi, w którego nieco wątłe ciało wcieliło się lwiątko, a który poprostu brał ludzi jakąś promieniującą odeń mocą cza
rodziejską ?
W istocie nie porucznik jemu, lecz on słu
żył porucznikowi. Do czego — tego Grudziel
ski nie wiedział. Aliści żywił dla niego głę
bokie uwielbienie i taką w niego wiarę, że coś mu szeptało, iż winien iść z nim ręka w rękę nietylko dla własnej chwały, lecz dla dobra sprawy.
Po wyjściu Sobiesława, uspokojony całkiem w swem sumieniu,.zatęsknił do zielonego sto
lika. Tymczasem Zabicki przeszedł wnet do swej kancelarji, gdzie porucznik Kwaśniewski, jego adlatus, oznajmił mu, że od południa cze
kają na niego dwaj wywiadowcy z Torunia.
Ukryto ich w wąskim pokoiku gmachu ko
mendantury, wychodzącego na odrzewiony ka
nał bydgoski. Tam toczył z nimi sekretne roz
mowy szef sztabu.
Wysłuchał bez słowa, co mieli mu do opo
wiedzenia o życiu i nastroju załogi toruńskiej, poinformowani o tern doskonale przez Pola
ków pomorskich, którzy zaciągnęli się w sze
regi Grenzschutzu dla miłego grosza. Wielu z nich zbiegło pod chorągiew Grudzielskiego.
inni na wyraźne życzenie Żabickiego pozostali wśród tej zbieraniny niemieckiej, aby wsączać w nią i roznosić po mieście klechdy i baśnie, jakie lęgły się w polskiej komendanturze w Byd
goszczy. Nawet oficerowie Grenzschutzu chętnie dawali im posłuch.
Zrazu, według twierdzenia wywiadowców, chodziły po Bydgoszczy wieści, że powstańcy wkrótce opuszczą to miasto i wycofają się za Noteć, na dawniejsze swe placówki. Później zaś, odkąd Żabicki gotów był przyjąć bitwę, głosili oni coś wręcz przeciwnego ; zapewniali, że Polacy zamierzają najpierw napaść na Grenz
schutz w Chełmży, by przez to wywieść w pole Niemców, a potem całą siłą uderzyć na To
ruń. Powtarzali to.z naciskiem przez kilka dni.
A teraz porucznik Żabicki dorzucił do tej wer
sji nowego paliwa.
— Ważne wiadomości 1 — instruował dwuch patrjotycznych Toruniaków, którzy z przyjem
nością urodzonych psotników oddawali się tej sprawie. — Lada dzień uderzy na Toruń bar
dzo silny korpus legionistów i ochotników polskich od wschodu... Sformowano go pokryjo- mu w Warszawie. Wzmocnią go z pewnością jeszcze ochotnicy z Kujaw, bo we Włocławku wre... Jednocześnie z nimi zaatakuje Toruń Grudzielski oraz z północy ten jego oddział, który, jak spodziewają się Polacy, zajmie zwy
cięsko Chełmżę... Słowem grozi Toruniowi atak z trzech stron, zalew...
37
— Te wiadomości, — ciągnął — przywie
zione z Królestwa przez żydów przemycają
cych żywność, muszą dotrzeć wszędzie, do samego Rossbacha. Znacie jego ordynansa...
Trzeba w mieście wytworzyć nastrój panicz
ny, a więc pracować całą parą, z pomocą żydków zakordonowych. Niech to kosztuje, ile chce.
To rzekłszy, Żabicki sięgnął do kieszeni i wysypały się mnogie banknoty.
IV.
Od wczesnego rana szef sztabu błąkał się nie pierwszy raz po lasach, ciągnących się wzdłuż toru kolejowego za Solcem. A potem tyle miał spraw, że dopiero wieczorem udał się do swej kwatery w hotelu „Pod Orłem”.
Zaledwie siadł do nakrytego stołu w swym pokoju z porucznikiem Wachtlem, oznajmił mu ordynans o przybyciu dwuch panów i po
dał mu przyniesiony od generała list.
„Posyłam ci kapitana Szczerbę z legjonów.
To człowiek zbliżony do najwyższych sfer wojskowych w Warszawie i ogromnie wpły
wowy — nagryzmolił ołówkiem Grudzielski.
— Towarzysz jego, cywil, ale urzędujący w mi- nisterjum wojny. Zdaje się, że ktoś przysłał ich do nas”.
Gości, co przybyli niedawno samochodem
od strony Inowrocławia, głodni i zdrożeni, za
prosił Żabicki do stołu. Kazał podać wina i zrazu, lubo tą wizytą nie mało zaintrygo
wany, utrzymywał rozmowę w płytkich wo
dach, chcąc wyrobić sobie pojęcie, z kim ma do czynienia. Otwarta, wyrazista, typowo-pol- ska fizjognomja kapitana, który zdał się po
chodzić z kmieciów, budziła zaufanie i sym
patię. Natomiast towarzysz jego, radca Jotkie- wicz, robił wrażenie osobnika ze wschodu.
— Pragną panowie zobaczyć, co.się u nas dzieje? — począł ze skupieniem Żabicki — ale z pewnością nie było to jedynem moty
wem ich podróży...
— Nie — przyznał z dziarskiem zacięciem Szczerba. — Pragniemy poznać dążności tego powstania.
— Kto pragnie? Legioniści? A czy sfery wojskowe w Warszawie i Ministerium wojny odnoszą się do nas z interesem?
— Jak najprzychylniej.
— Czy tak?
— Pana to dziwi? Przecież jesteśmy synami jednej Matki, a Wielkopolska, to część Polski i nie byle jaka. Musimy bezwłocznie zbratać się, poczuć jednością i, o ile się da, uzgodnić, skoordynować działalność.
— Bezzwłocznie 1 Dobrze to pan kapitan powiedział. Jeśli to rzeczywiście nastąpi bez
zwłocznie i „zestrzelimy myśli w jedno ogni
sko”, staniemy przy kolebce nowej Polski,
39
może z tego wyłonić się dzieło błogosławione dla Polski, opiewane dziękczynnie przez wszyst
kie pokolenia... Więc pan kapitan zapewnia, że w Warszawie wziął górę nad wszystkiemi poglądami duch narodowy?
— Tak jest. Nie może być inaczej w rado
snej chwili, gdy nareszcie wolno Polakom być Polakami.
— Czy mam z tego wnioskować, że od góry do dołu owładnął umysłami ideał wielkiej, sil
nej i bezpiecznej Polski?
— Tak jest! Ideał ten, uświadomiony, czy nieuświadomiony mieszka w czynnikach czo
łowych zarówno jak prawie w całem społe
czeństwie — odrzekł kapitan i po namyśle dodał: — Gdzie go niema, tam zdaje się być.
— Rozumiem — odrzekł Żabicki. — Patrjo- tyzm jest zbyt wzniosłą i rzadką rzeczą, aby miał ożywiać zjadacza chleba z pośród sza
rego tłumu, dla którego Ojczyzna jest zwykle wszędzie dojną krową, opiekunką, czasem chlu
bą. Wszelako same pozory patrjotyzmu są już patrjotyzmem. Z tych pozorów rząd może ule
pić ogromne dzieła. Jeśli taki narodowy na
strój zapanował w Warszawie, to, dzięki Bogu, wstępujemy w okres państwowości jako na
ród istotnie godzien wolności i państwa... Taki naród mógłby nawet przybrać cechy piastow
skich rycerzy, zbudzonych z wielowiecznego letargu...
— I ja pragnąłbym, abyśmy nawiązali nici ż tradycjami Piastów.
— Wobec tego, panie kapitanie, my poro
zumiemy się szybko — zawołał uszczęśliwiony Zabicki. — Skoro rząd i naród, opromieniony duchem narodowym, staną falangą za Wiel
kopolską, kto wie, czy nie naprawimy najfatal
niejszego błędu historji naszej, za który Rzeczpo
spolita zapłaciła życiem, a naród odpokuto
wał niewolą...
— Ale do czegóż to dążycie?! — wtrącił Jotkiewicz. — O to pytamy się w Warszawie, zaintrygowani ogromnie waszym rozmachem.
Bo powstanie wielkopolskie to już nie ślepy odruch pełnego tężyzny żywiołu, upojonego jutrzenką wolności, lecz coś więcej... Jakiż cel ma to powstanie?
— Celem jego jest wytyczenie bagnetem granicy polsko-niemieckiej, a więc zapewnie
nie Państwu naszemu takich granic, jakie ono uważa za stosowne. Zaprawdę do realizacji takiego celu warto przyłożyć rękę i... trzeba — rzekł Zabicki.
— Co pan porucznik rozumie pod określe
niem „wytyczenie granic zachodnich“ ? — wtrą
cił chłodno, tonem, urzędnika pan Jotkiewicz, dotknięty tern, że Zabicki nie zwracał na nie
go dosyć uwagi, niejako spychając go na drugi plan.
— Otóż trzeba dotrzeć do słupów granicz
nych Poznańskiego na zachodzie, to znaczy 41
wziąć Zbąszyń, o który toczą się krwawe boje.
(Ufamy, że upora się ze Zbąszyniem osobiście pan generał Dowbór-Muśnicki i zaraz na wstę
pie zapisze się złotemi głoskami w sercu Wiel
kopolski). Powtóre na zachodzie należałoby posunąć nieco granicę w jednym punkcie do Odry, a mianowicie zająć sąsiadujące z po
graniczem Śląskiem lasy oraz osady polskie — niewielki szmat ziemi, wchodzący jeszcze w ra
my Brandenburgji. Przystęp do Odry, to nie bagatelna sprawa. Ale idźmy dalej!
Zabicki nalał gościom wina, a Wachtel, sko
czywszy do biurka po mapę, pokazywał im na niej wąską wstęgę ziemi, dzielącą granicę Poznańskiego od Odry.
— Wiele większe zadanie — ciągnął po chwili Zabicki — czeka nasz korpus bydgo
ski, bo opanowanie Prus, dawniej królewskich.
— Ależ to zakrawa na wojnę polsko-nie
miecką — przeraził się pan Jotkiewicz.
— Nie — odparł Zabicki — to rozprawa Po
laków z pod tego zaboru z Prusakiem. Od
bieramy co nam zrabowano.
— Ogół nasz żyje w przekonaniu, że nastał pokój, a granice Polski wykreśli Konferencja Pokojowa — rzekł radca ministerjalny.
— Rząd może bardzo łatwo i szybko wy
prowadzić ogół z tego błędnego mniemania, rozwiać złudzenie jakobyśmy byli już w stanie pokoju, a gołąbki spadały nam same do gąb
ki... We Lwowie zawierucha rusińska, w Cie-
szyńskiem sprawa z t. zw. pobratymcami, tu
taj wojenka z sępami krzyżackimi, którym tu i w Paryżu trzeba będzie wydzierać każdy kęs wyżartego ciała polskiego. To znaczy gra
nice nasze są sporne. Sporne tutaj zaś będą temwięcej sporne w Paryżu. Sporne — to zna
czy, że z temi granicami może być bardzo różnie, może być źle 1 A nie będzie tak, gdy my sa
mi, chwytając teraz świetną sposobność, wy
kreślimy bagnetem te granice... Powiedział ktoś, że pasmo życia ludzkiego poznaczone jest czarnemi plamami przeoczonych, niewyzyska- nych sposobności. Oby życie Polski nie uło
żyło się tak bezmyślnie...
— Czy pan porucznik myśli także o Gdań
sku? — zagadnął kapitan Szczerba.
— Naturalnie.
— Bardzo śmiała myśl — bąknął p. Jotkie- wicz, widocznie zafrasowany.
— Śmiała. My należymy do śmiałych ludzi
— odparł z prostotą Zabicki i przez to skap- tował sobie bardzo kapitana, który ozwał się z przejęciem:
— Przypomniał mi pan porucznik słowa Sło
wackiego, który zdaje się teraz wołać z za grobu do nas: „Kto ma duszę, niech wstanie, niech żyje, bo jest czas żywota dla ludzi sil
nych...”.
Na chwilę umilkli wszyscy, bo zdało się, jakby rząd duchów świetlanych przesuwał się nad ich głowami.
43
Mimo to skwaśzony pan radca zauważył z obleśnym uśmiechem:
— Zatknięcie proporców naszych w Gdań
sku wydaje mi się jednak zbyt śmiałym celem nawet dla.najśmielszych Poznaniaków.
Na to Zabicki powstał, iskrą wojacką po
ruszony, uśmiechnął się do siebie serdecznie, podsunął gościom papierosy i ozwał się głośno:
— Proszę panów, teraz wybiła godzina Pol
ski... W tym strasznym chaosie, w jakim są pogrążone bezgłowe, istotnie w ciemię ude
rzone Niemcy, możemy zaiste dokonać wszyst
kiego... Możemy wziąć Gdańsk i Mazury Pru
skie i Warmję. Jeżeli Polacy są rzeczywiście narodem, cudownem tchnieniem wolności po
nad wczorajsze jarzmo wyniesionym, odrodzo
nym, męskim, młodym i dumnym — narodem, w którego rdzeniu tkwi ideał wielkiej Polski, to zaiste pochwycą oburącz ten jedyny może moment w dziejach do odwetu na Prusaku, na tym wrażym, haniebnym bękarcie polskiego niedołęstwa, odbiorą mu chrobrem ramieniem, to co polskie, i tak siłą swej mocarnej woli, siłą swego rycerskiego rozmachu, siłą swego rozumu i instynktu państwowego wpoją w krzy
żaka respekt grunwaldzki dla siebie na bar
dzo długie lata... lata istotnego, błogosławio
nego pokoju.
— Wtedy — ciągnął Zabicki — z całą pew
nością przyzna nam świat i Gdańsk i morze, bląsk i Warmję, bo z podziwem ujrzy w nas
naród dzielny, co na wszystko zapracował w krwawym pocie i zasłużył, naród, co nie czekając łaski pańskiej wziął sobie, odebrał wydarte ziemie i odrazu wzniósł swe państwo na wyżynę mocarstwową. Takiemu narodowi nie odmawia się niczego.
— Nastał czas — dorzucił jeszcze zcicha uskrzydlony junak — gdy, jak to mówił Na
poleon, Polacy muszą okazać, czy są narodem...
Zwykle w sobie zamknięty Żabicki, wypo
wiedział, odsłonił „swych myśli przędzę i swych uczuć kwiaty”. Kapitan Szczerba pochylił się nad niemi z szacunkiem i przejęty do głębi za- padł w zadumę. Nie słuchał wcale pana radcy, który zauważył:
— Trudno byłoby porwać do tak ogromnych rzeczy niezespolony jeszcze naród, który tego wszystkiego oczekuje od koalicji w darze. Ja sam nie wątpię, że mocarstwa przyznają nam Gdańsk. A pan porucznik zdaje się gubić w pesymistycznych przewidywaniach.
— Może być, że koalicja ofiaruje nam Gdańsk, ale tylko dlatego, aby go odebrać Niemcom.
Ale nie przysiągłbym na to. Bo ja sam nie otrzymałem w życiu ani grosza, którego nie byłbym zarobił, albo do którego nie byłbym miał prawa, i to bezspornego prawa, za ja
kiem stoi siła. Tymczasem Gdańsk, to bodaj najsporniejsza ze spornych spraw naszych, a za naszem prawem nie byłoby siły...
45
— To prawda — wtrącił podbity kapitan Szczerba, a Żabicki ciągnął:
— Zresztą, gdybym nawet posiadał zupełną pewność, że dostanie się nam Gdańsk, nie rzuciłbym broni, nie przestał dążyć do pod
boju Wisłoujścia. Albowiem żywię to głębokie przekonanie, że aby coś rzeczywiście posiąść
— czy to kobietę, czy majętność, czy sławę
— trzeba to samemu zdobyć, że, chcąc rze
czywiście posiąść to hakatystyczne miasto, musimy koniecznie rozpocząć od uderzenia w nie opancerzoną piersią, od zamanifestowa
nia siły, jaką Niemiec jedynie uznaje...
Na to Szczerba pokiwał głową.
— Ja wierzę — szybował dalej Żabicki — że przez podbój Gdańska wiedzie droga do uzyskania niejako,w nagrodę, Warmji, Mazu
rów i Górnego Śląska... Wierzę, że w tym wielkim, radosnym czynie naród zmyje ze swej duszy prochy niewoli, poczuje swą siłę, god
ność i wartość, zespoli się z duchami zdobyw
czych Piastów, wejdzie w świetną przyszłość, nauczywszy się miłować już nie Sybir, czyli Golgotę polską, lecz Grunwald, tryumf, zwy
cięstwo... Jakoż na chorągwi naszej wypisa
łem jedno słowo : Zwycięstwo 1
Porwany tern legionista pochwycił oburącz rękę Żabickiego i obaj żołnierze nie wiedzieli, jak to się stało, że padli sobie w ramiona.
Posiew myśli Żabickiego padł na grunt przygotowany, bo kapitan Szczerba, wyzwo
lony z karbów ciasnej dzielnicowości, zapa
trzył się na mgliste kontury wyłaniającej się z odmętów Polski.
— Dla sprawy naszej, — mówił nazajutrz — która jest także moją sprawą, zrobię w War
szawie wszystko możliwe. A w tej chwili w czem i jak można wam pomóc?
— W tej chwili ?... Czy pan kapitan ma w gar
ści kilka baonów lub chociaż kilka drużyn?
— Jeśli tylko o to chodzi...
— To dosyć. Ale wypadłoby działać z pio
runującym pośpiechem.
— O cóż chodzi?
— Aby pod Aleksandrowem i Nieszawą, na pograniczu niemieckiem zaniepokoić Toruń pukaniną do Grenzschutzu. A może dałoby się jednocześnie z tą pogróżką pod adresem To
runia, zainscenizować takie samo ćwiczenie połowę pod Brodnicą? Ale należałoby usku
tecznić to możliwie jaknajszybciej, nie później jak za trzy dni.
— Czemu taki pośpiech?
— Za trzy, cztery dni ruszy przeciw nam załoga Torunia i przyjdzie nam stoczyć walną bitwę, bitwę o Gdańsk.
— O Gdańsk?
— Jeżeli pobijemy ich na głowę, zdobędzie- my przez to nietylko wylot na północ, lecz
coś jakby najsilniejszą redutę Gdańska.
47
Porucznik sięgnął po mapę i jął wyjaśniać kapitanowi położenie Bydgoszczy, zaczem mó
wił o korpusie bydgoskim, jego sile, uzbroje
niu i jego świetnej formie.
Składał się on z czterech tysięcy bagnetów w. samej Bydgoszczy, z trzech tysięcy powstań
ców Bratkowskiego w Nakle, tudzież dwuch tysięcy Kujawiaków Cymsa, rozmieszczonych między Złotnikami a Solcem.
— Z tą siłą — mówił porucznik — możemy śmiało stawić czoło Toruniowi. Niemniej nie zaszkodziłoby nic a nic, gdyby dało się, niby szprycą wypompować z Torunia jakie tysiąc czy dwa żołnierza i odciągnąć go na wschód, tam, gdzie go nie potrzeba, a przez strzelaninę pod Brodnicą przygwoździć w takich garni
zonach, jak Grudziądz i Chełmża, żołnierza, którego Rossbach mógby przywołać do sie
bie. Na jednego powstańca można liczyć trzech Grunzschutzów, ale nie będą się gniewać, je
żeli będzie tylko dwuch.
— Dobrze 1 — zawołał Szczerba. — Zrobię wysiłek; skoro przejadę granicę, zmobilizuję mych ludzi telefonicznie i telegraficznie i mam nadzieję, że za dwa dni zaalarmujemy owego Rossbacha.
— On się was spodziewa, uprzedzam.
Porucznik poinformował go o tendencyjnej pogłosce, jaką rozsiewał po Toruniu w ocze
kiwaniu, że zagrożony jednoczesnym atakiem z dwu stron, dowódca Grenzschutzu, zerwie
się do rozprawy z korpusem Grudzielskiego, aby następnie stawić czoło fali od Warszawy.
Chciał on wywabić Niemców z groźnych mu
rów tego miasta, i to zaraz, gdyż niby wąż zdał się pełzać ku niemu z Poznania nakaz wycofania za Noteć i zaprzestania bojów.
Ze swych poznańskich kłopotów nie zwie
rzał się przed Szczerbą. Natomiast rozmawiali żywo o techniczno-wojskowych swych spra
wach. Lecz nie długo. Zabicki naglił kapitana do odjazdu; każda chwila zdawała mu się drogą. Nie minęła zatem godzina, a kapitan i jego towarzysz byli już w drodze powrotnej do warszawy.
Na wyjezdnem Szczerba rzucił Żabickiemu:
— Niech duch Dąbrowskiego będzie z wami!
Przypomniał mu bitwę bydgoską z kwietnia r. 1794 i tego stalowego wodza, który czasu dogorywającego Państwa Polskiego zadał klę
skę Prusakom w tejże Bydgoszczy — gdzie Zabicki miał teraz, z ramienia nowej ery Pol
ski, zmierzyć oręż polski z krzyżackim.
Gdy Zabicki uprzytomnił sobie srom i tra
gikę ówczesnego momentu dziejowego, pojął w jak cudnej chwili on sam, z pałaszem w rę
ku, znalazł się na froncie polskim. Zapragnął stać się tego szczęścia i miejscowej tradycji Dąbrowskiego godnym. Odczuł każdym ner
wem ogrom tej wspaniałej żądzy zgromienia prawroga i żył codziennie ta żądzą, niby Chle
bem... Ukrył twarz w dłoniach i w żarliwem
skupieniu modlił się do cieniów Dąbrowskie- ’ go, prosząc go o błogosławieństwo.
Tak zastał go Grudzielski. Muskając palca
mi wąsiska, zbliżył się do niego żywo.
— Przyjechał przed chwilą z Poznania puł
kownik Śtamierowski i przywiózł mi od Mu- śnickiego nominację na generała.
Porucznik począł winszować mu serdecznie, a nowokreowany generał przyglądał mu się z uśmiechem i bąknął:
— To twoja sprawka...
— Moja??
— Komedjant, filut. Coś ty nagadał Muśnic- kiemu przez telefon?
— Wzmiankowałem, że od chwili zdobycia Bydgoszczy, powstaniec mianuje swego wodza generałem. Czy nie prawda?
— Ale powiedziałeś! — odrzucił z naciskiem Grudzielski i, przygarnąwszy go do siebie, pocałował w czoło.
— Żądałem dla ciebie, bez zwłoki rangi ka
pitana. Ale ja ci wszystkiego nagrodzić nie potrafię. Nagrodzi ci Ojczyzna...
Żabicki dziękował, trochę czegoś zaafero
wany. Po wyjściu Grudzielskiego skoczył do przyległego pokoju, gdzie pracował Kwa
śniewski.
— Idź i pilnuj owego Stamierowskjego, aby on nie dowiedział się zawiele i nie popsuł nam gry. Mówcie, że nic nam nie grozi;
iy-
jemy bezpiecznie, jak u pani matki za piecem.
Tylko pieniędzy nam potrzeba, pieniędzy!
Na cześć generała odbyło się nazajutrz w wiel
kiej sali koszarowej, coś w rodzaju akademji.
Odczytano tam powstańcom opis bitwy byd
goskiej z r. 1794, odmalowano wizerunek Dą
browskiego i — kojarząc imię jego z imieniem Grudzielskiego, wsączano w umysł żołnierza wrażenie, że narodził się jemu i Polsce drugi Dąbrowski, który lada dzień poprowadzi go do wielkiego zwycięstwa.
Skończyło się to niesłychaną owacją dla Grudzielskiego, który nie zapomniał pociągnąć za sobą na estradę szefa swego, sztabu. W okla
skach i wiwatach Żabicki brał udział gorący, bo raz jeszcze wrzał i kipiał dokoła niego ja- snowróżbny, rycerski zapał, z jakiego miał zrodzić się czyn.
— Bić te cholery, psubraty! — podnosiły się krzyki.
— Może już.jutro! — huknął im stentoro- wym głosem Żabicki i trysnął entuzjazm, od którego drżały szyby i ściany. A porucznik jeszcze dorzucił do niego paliwa, gdy sko
czywszy na krzesło, cisnął w szczelnie nabitą salę:
— Czy jesteście gotowi ? !...
W odpowiedzi na to wydarł się ze zbioro
wej piersi tego męskiego żywiołu wulkan:
— Niech żyje Polska! — gruchnęło w tych posądąch, jakby chcąc wypłoszyć z tych stron
51
duchy i mary teutońskie i gromem uderzyć w Prusaka.
Nie uciszyło się w sali jeszcze całkiem, gdy Zabicki zakończył tę fanfarę serc akordem:
— Zaświeci nad nami duch Dąbrowskiego I..
Skoro wydostał się z sali i wyplątał z ra
mion siwego pana Grabickiego, pojechał do komendy dworcowej.
Polacy przepuszczali pociągi, idące przez Toruń na zachód, ale poddawali podróżnych nieraz długiej kontroli. Bywało, że zatrzymy
wano na indagacje sierżantów i oficerów z po
śród rzeszy żołnierzy zlikwidowanego Ober- ost’u, powracających z goryczą w duszy, z klą
twą na ustach, z żagwią zarazy bolszewickiej do zrewolucjonizowanej swej stolicy.
O Toruniu, o załogach Grenzschutzu na kra
wędzi Polski wiedzieli oni to i owo. Przyjmo
wano to krytycznie. Jednakże Zabicki, łącząc ich relacje z tern, co wiedział z innych źró
deł, wnikliwym umysłem dobierał się do se
dna rzeczy i z tej gadaniny niejedną wyłuskał dla siebie praktyczną wskazówkę.
Jak lis podkradał się ten zagończyk pod okopy Grenzschutzu, wcielał się w jego byto
wanie, by’ w danej chwili pochwycić go za jądra. A im bliżej była ta chwila, tern więcej przemieniał się w stal.
V.
O północy budzik zawarczał, niczem zgry
źliwa matka, budząca do szkoły swych, na oba uszy śpiących chłopaków. Ocknął się za
raz z lekkiego snu stary generał, z pomru
kiem niedźwiedzia zapalił lampkę elektryczną przy łóżku i rzucił okiem na obszerny pokój.
Adjutant jego, całkiem ubrany, oderwał się od wezgłowia otomany.
— Dwunasta — stęknął Grudzielski. — Trze
ba wstawać. Mróz zdaje się. Mój Krynicki, zobacz, czy kaloryfer otwarty... Telefonu nie było jeszcze?
Dźwignął się, mył, ubierał żwawo. Od czasu wzięcia Bydgoszczy, przywdział swój dawny mundur niemiecki, nie różniąc się tern od po
wstańca, i tak jak on nosił rogatywkę z ro
zetą. Wrzuciwszy na siebie futro, usiadł w głę
bokim fotelu i niebawem dymił się przed nim poncz, którego treścią i aromatem leczył do
kuczliwe nerwobóle artretyczne.
Przed szklanicą rozpościerała się na dużym stole mapa górnej Noteci i pobliskiego po- brzeźa Wisły oraz mapa niemieckiego sztabu generalnego okolicy Solca. Gdy wkrótce po
jawił się kulawy i cherlawy kuzyn Krynickie
go, ziemianin z Kościańskiego, generał wo
dząc palcem po mapie, zawołał:
— Chodźcie tu, chłopcy. Wyeksplikuję wam to, abyście nie tkwili jak tabaka w rogu...
53
Otóż szwaby uplanowali sobie atak dwu ra
mionami. Główna ich siła wali na nas w tej chwili, zapewne pancernym pociągiem, od To
runia. Spodziewają się bratki zderzyć z nami pod murami Bygoszczy, lub zbudzić nas w mie
ście samem. Ale na powitanie takich gości wyjechaliśmy daleko, aż za Solec, tam, gdzie tor kolejowy przemyka się przez długie pas
mo lasów, dotykających na północy brzegu Wisły. Zrozumiano?... Tam, krótko przed na
dejściem pociągu Rossbacha, saperzy naszego Cymsa zerwą szyny. Skoro najazd tam utknie, zerwą także szyny poza pociągiem, tak aby ani wagon ani ptaszek nie powrócił już w pie
lesze Torunia. A w lesie tym dostaną się te ptaszki w piekielny ogień naszej artylerji i...
djabła zjedzą, nim wyjadą z niego z życiem, z całemi pludrami na... nogach. Bo mamy z cze
go strzelać 1 Widziałeś nasz park, Krynicki, co ?... Dolej mi jeszcze troszkę tej esencji pon- czowej!
— To nie koniec — ciągnął stary pan z za
cięciem. — To dopiero ośrodek sprawy, która się tam rozegra a skończy, da Bóg, pościgiem naszej wiary za tern mrowiem szwabskiem i to
pieniem tego plugastwa w Wiśle, może nie całkiem lodem pokrytej... Druga kolumna szwabska niewielka, jakie dwa tysiące chłopa ma zwalić się na Bydgoszcz, na dworzec, z Chełmży przez Fordon nadwiślański, aby uderzyć na tyły naszej (jak spekuluje Ross-