• Nie Znaleziono Wyników

Czytanki stopniowane dla dzieci zaczynających naukę systematyczną. Stopień 3, W kraju i na świecie.- Wyd. 2 przejrz. i powiększ.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Czytanki stopniowane dla dzieci zaczynających naukę systematyczną. Stopień 3, W kraju i na świecie.- Wyd. 2 przejrz. i powiększ."

Copied!
232
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)

, .

(4)
(5)

S Y S T E M A T Y C Z N Y K U R S N A U K .

CZYTANKI STOPNIOWANE

DLA D Z I E C I

ZACZYNAJĄCYCH NAUKĘ SYSTEMATYCZNĄ

UŁOŻYŁA

A N I E L A S Z Y C Ó W N A

S T O P IE Ń II I

W KRAJU I NA ŚWIEOIE

Wydanie II

Wydawnictwo M. A R C T A w Warszawie.

(6)

DRUKARNIA M. ARCTA W W A R SZA W IE, ORDYNACKA 8

1909

(7)

P R Z E D M O W A .

Książka niniejsza stanowi trzecią i ostatnią, część „Czyta nek stopniowanych” i jest przeznaczoną, dla dzieci mniej więcej 10—12 letnich. Przypuszcza się, że dzieci takie, prócz większej biegłości w czytaniu i pisaniu, a co za tem idzie, w ustnem i pi- śmiennem używaniu języka, posiadają obfitszy zasób wiado­

mości faktycznych, niż czytelnicy dwóch poprzednich książe­

czek. Zdążyły one już poznać swoje najbliższe otoczenie, tak, że zwykła nauka o rzeczach już im nie wystarcza; przycho­

dzi pora na udzielenie im elementarnych wiadomości z dzie­

dziny geografii, historyi i nauk przyrodniczych.

I pod względem pojęć etycznych w rozwoju dziecka daje się dostrzedz również pewien postęp: gdy dawniej zdawało ono sobie sprawę zaledwie z przymiotów dobrego dziecka, albo z obowiązków ucznia w szkole, teraz ze wzmożoną zdol­

nością do zastanawiania i rozważania, zaczyna pojmować róż­

ne stosunki ludzkie i zdawać sobie sprawę z wynikających z nich obowiązków.

Zgodnie z tem i treść książki do czytania musi posiadać zakres szerszy: nie może ona i nie powinna być powtórze­

niem tego, co dziecko słyszy na systematycznych lekcyach poszczególnych przedmiotów, ale musi być ich dopełnieniem.

Skutkiem tego musi odpowiadać dwóm warunkom:

1) Wskazywać związek pomiędzy rozmaitemi dziedzinami wiedzy, tak, aby dopomódz umysłowi dziecka do połączenia rozproszonych wiadomości w jedną całość i wytworzenia

(8)

sobie ogólnego poglądu na przedmiot, którego różne strony były poznawane oddzielnie.

Warunkowi temu starałam się zadość uczynić przez sto­

sowne ugrupowanie materyału tak, aby artykuły, wiążące się treścią, stały obok siebie. Za punkt wyjścia biorę zazwyczaj opis prosty lub poetyczny pewnej miejscowości, około które, go grupują się w sposób naturalny: artykuły przyrodnicze i etnograficzne, dotyczące natury i mieszkańców danej oko­

licy, a także podania, legendy, wspomnienia historyczne, związane z jej przeszłością. Z obrazów tych wysuwają się również pewne pojęcia etyczne i społeczne, nie jako gotowe morały, lecz jako wnioski, które wprost wynikają z rozpa­

trzenia poznanych zjawisk i stosunków.

2) Z chwilą, gdy nauka myśl dziecka rozszerza tak, że z czterech ścian pokoju wybiegać ona zaczyna na świat sze­

roki, czytanie rzeczy poważniejszych powinno rozwijać w niem zamiłowanie wiedzy, a nie odstręczać od nauki. Z tego po­

wodu starałam się unikać rzeczy zbyt specyalnych, suchych i nudnych.

W niniejszem wydaniu, pozostawiając plan całej książki w zasadniczych jego zarysach bez zmiany, w myśl żądań współczesnej pedagogiki zwróciłam większą uwagę na war­

tość artystyczną i literacką podanych wyjątków: niektóre więc ustępy jako przestarzałe i mniej ładne zastąpiłam przez inne z najlepszych autorów polskich, w tematach zaś do ćwiczeń stylowych dałam parę pomysłów, dających więcej pola samo­

dzielnej twórczości dziecka.

A u to rk a .

(9)

1. W iejski kowal.

Pod rozłożystym stoi kasztanem K uźnia wśród wiejskiej ustroni;

Silny, b arcz y sty kow al w niej panem , 0 g ru b ej, żylastej dłoni —

A jego ram io n mięśnie stalowe P o trafią złamać podkowę.

Włos kędzierzaw y, cza rn y i długi, T w arz jego, ja k d ęb u kora;

Po czole p o tu sp ły w a ją strug i Od r a n a aż do wieczora — Lecz p a trz y dum nie z swojego domu,

Bo nic nie winien nikomu.

P rzez cały ty dzień z pod jego strzechy Słychać g w a r dzielnej roboty, Słychać sapiące pow ietrzem miechy

1 sp ad ają ce w ta k t młoty, Które ta k dźwięczą czysto i śmiele,

J a k d zw ony w blizkim kościele.

P o w ra cają ca dziatw a ze szkoły

P rzez drzw i zagląda z rozkoszą;

Baw i ją widok ognia wesoły

I miechów, co się po d n o szą, — I p ry s k a ją c y c h n a wszystkie stro n y

Isk ier ze sztab y czerwonej.

W niedzielę za to w skupieniu ducha Czeladce on tow arzyszy,

Świątecznych modłów i k a z a ń słucha, A kiedy śpiewy posłyszy,

(10)

Głos córki w świętem po zn ając pieniu, W głębokiem d u m a w zruszeniu; — Ten sam co m a tk a głos m a dziewczyna,

A m a tk a w aniołów gronie...

Więc z rozrzew nieniem o tej wspomina, Co w g r o b u spoczyw a łonie, I szo rstk ą dłonią ociera oczy,

S k ąd łza po tw a rz y się toczy.

T ak w trudzie, smutku, w cichem weselu, P rzez życie idzie swym torem;

R ano zadanie świeże n a celu, Koniec ro b o ty wieczorem;

A każdodziennie z e b ra n e żniwo D aje noc m arzeń szczęśliwą.

O, przyjacielu! P rz y jm dziękczynienia Za tę n a u k ę n am daną:

T a k w kuźni życia, p ośró d płomienia Do p ra c y trz a w staw ać rano, — I k a ż d y zamiar, k a ż d y czyn potem

P o d tw a rd y m u ra b ia ć młotem.

A. Asnyk.

O b ja śn ie n ia językowe-.

Barczysty—mający silne barki. Mięśnie stalowe—twar­

de jak stal. M atka w aniołów gronie—matka umarła. Przez życie idzie swym torem—czyni to, co wynika z jego położe­

nia i obowiązków. Każdodzienne żniwo—wykonanie pracy na każdy dzień wyznaczonej. Daje noc marzeń szczęśliwą — po pracy człowiek śpi dobrze i spokojnie.

M yśl przeczytanego wiersza. (Omówienie ustne). Co stanowiło treść przeczytanego wiersza? (Obraz kowala wiej­

skiego).—Jakie przymioty wyróżnia w nim poeta? (siłę, pra­

cowitość, wytrwałość, pobożność, miłość dla żony i córki).

Jaką naukę dla ogółu ludzi znajduje w jego życiu? (trzeba wcześnie zabierać się do pracy „w kuźni życia trza wstać

(11)

rano” i pracować wytrwale). Czy ta nauka stosuje się tylko do dorosłych? czy dzieci starsze, młodzież szkolna — mogą i powinny z niej korzystać? jak sądzicie? dlaczego wiersz ten umieszczono na samym początku waszej książeczki do czyta­

nia? (Zdaje się, że dlatego, iż myśl jego powinny sobie przy­

pominać dzieci przy rozpoczęciu nauki po wakacjach).

2. Z dziejów Warszawy.

I. PODANIE O ZAŁOŻENIU W ARSZAW Y.

Na miejscu, gdzie dziś wznosi się W arszaw a, rosła p rzed wiekami o g ro m n a puszcza. Tam w edług p o d a ­ n ia p rz y je c h a ł raz n a polow anie książę, noszący b a r ­ dzo rozpow szechnione wówczas imię Kazimierz. Z g ło ­ dniały i zb łą k a n y myśliwy zaszedł nareszcie n a wzgó­

rze n a d rzeką. R zek a — to n asza k o ch an a Wisła; n a w zgórzu p o n a d nią u jr z a ł książę m ałą chatkę z chró- stu splecioną. Zmęczony wszedł do niej. W chatce le­

żała b iedn a kobiecina, młoda jeszcze, ale b a rd z o w y ­ nędzniała; k arm iła ona dw oje bliźniąt, n ied aw n o u r o ­ dzonych.

Wkrótce p r z y b y ł o rs z a k książęcy, ucieszony, że znalazł swego p an a. Książę b y ł dobry, ja k o i w sz y ­ scy Kazimierze, k tó ry ch tylu potem naliczyła polska ziemia, więc wziął w opiekę dzieciny i do ch rztu świę­

tego w swych książęcych p o d ał je rękach.

P rz y chrzcie św iętym —chłopcu n a d a n o imię W arsz, a dziewczynce Sawa. Książę d a ro w a ł tę chatę biednej kobiecie i k a w a ł g r u n tu p r z y niej. P o jak im ś czasie około ubogiej chaty, zwabieni ła sk ą książęcą, zaczęli się g rom adzić coraz nowi mieszkańcy. Im iona p ie rw ­ szych mieszkańców tej nowo pow stałej o sad y dały jej nazw ę W arszaw y . W edług podania, le p ia n k a W arsza i Sawy, m iała być w tem miejscu, gdzie dziś, u zbie­

g u R ynku, ulicy Piwnej i D u n aju , wznosi się kam ien i­

(12)

ca, N-rem 31 oznaczona. Chociaż dom ten nie ta k d a ­ wnych sięga czasów, jest je d n a k niemniej s ta r o ż y tn y i ciekawy, a p rzy o zd o b io n y rzeźbio n ą figurą, zw raca do dziś d n ia uw agę. F ig u r a jest p raw d o p o d o b n ie o b ­ razem św. Anny, ale lud utrzym uje, że to Sawa, m a t­

k a W ars z a i Sawy. Podanie, p rzechodząc z u st do ust, dochow ało się do n aszy ch czasów. W ,k a ż d y m razie początek W a rs z a w y odnieść należy do X I I I wieku t. j.

że istnieje ona przeszło 600 lat.

II. W A R S Z A W A -S T O L IC Ą K SIĘ ST W A M AZOW IECKIEGO.

Cała ziemia, na której wznosi się W arszaw a, n a ­ zyw ała się Mazowszem i stanow iła o d ręb n e księstwo mazowieckie. Długo je d n a k u stępow ała W arszaw a p ierw szeństw a p rzed Płockiem i Czerskiem, aż w re ­ szcie stała się stolicą tej ziemi, o której tak pięknie mówi poeta:

Oj! cu d n a to ziemia, to n asze Mazowsze!

I czystsza tam woda, i pow ietrze zdrowsze,}

I sosny roślejsze, i dzieci kraśniejsze, I ludzie mocniejsi i niebo jaśniejsze.

Gdzie mi ta k n a świecie kto z a g ra od ucha?

Gdzie mi się rozśmieje tak ra ź n o dziewucha?

Gdzie mi pokażecie ta k ą chatę lichą? fgf f;

Taki b ó r szumiący, ta k ą wodę cichą?

Gdzie tyle dziewanny, tyle w łą k ach dzw onków ? Tyle piosnek w polu, w pow ietrzu skowronków ? K ędy ja usłyszę tyle p ta stw a w rzask u ?

Sk ąd wam m odrej Wisły i białego piasku?

Niech ci P a n B óg szczęści, ziemio Mazowiecka, Coś mnie k ołysała od małego dziecka.

Sercem k ażdego p o w stającego m iasta by ł zawsze zamek, bo dawniej miasta tw orzyły się wyłącznie p r a ­ wie dla o b ro n y kraju. Zam ek ten by w ał z p oczątku

(13)

drew niany, o p a s a n y wałem; z czasem dopiero zam ie­

niał się n a m uro w an y . T a k było i z w arszaw skim . P o pożarze, k tó r y zniszczył s ta r y g ro d e k Z iem ow ita m a ­ zowieckiego, wyszło p ra w o w r. 1430, aby o d tą d w r y n ­ ku staw ian o dom y tylko m urow ane.

Ciasno było mieszkańcom w p ierw o tn y ch m urach, op asu jąc y ch zamek, zaraz więc po za niemi tworzyło się nowe miasteczko, zwykle też Nowem-Miastem z w a ­ ne. O zd o b ą Nowego Miasta b y ł kościół P a n n y Maryi, wzniesiony, w edług podania, n a miejscu daw nej św ią­

tyni pogańskiej. S tare Miasto górow ało je d n a k zaw sze n a d Nowem—piękniejszem położeniem, rezy d e n cją k s ią ­ żęcą i licznemi kościołami, bo kościoły: Ś-go Jan a, Ś-go Jerzego, Ś-go Ducha, Ś-go Marcina, to św iątynie ró w n ie ja k P a n n y M aryi—stare. Solec wznosił się ta k ­ że szybko, tam b u d ow ały się najw ażn iejsze m łyny i f a ­ bryki; a że książęta wystawili sobie letnią siedzibę w Ujazdowie, więc w tę stronę W a rsz a w a w zrastać zaczęła, tu p o w staw ały nowe miasteczka, tuląc się do starej W a rs z a w y i p o w iększając jej znaczenie.

Król Z y g m u n t I p rzy łą czy ł Mazowsze do k o ro n y polskiej, a có rk a jego A n n a Jag ielo n k a, późniejsza królow a polska, bo żona S tefana Batorego, ta k u p o d o ­ b ała sobie W arszawę, że większą część życia w niej spędziła. O na to w ybudow ać k a z a ła m ost n a Wiśle, p rzy czyn iła się do rozw oju szpitali, w spom agała i w zno­

siła kościoły.

W r. 1596 król Z y g m u n t II I , ten sam, k tó reg o p o ­ m nik wznosi się p rzed zamkiem, przeniósł tu stolicę z K rak o w a , a za nim zaczęli się przenosić panow ie i szlachta, k u p u ją c g r u n ty i staw iając n a nich w sp a ­ niałe pałace lub skrom niejsze dworki. G ru n ty te n a ­ byw ać było łatwo, bo po za samem ją d re m m iasta p u ­ sto było w późniejszej stolicy. Na miejscu gdzie p o ­ wstał Grzybów, żaby skrzeczały w kałużach, a wspo-

(14)

- 10 -

mnienie o nich przechow ało się d o tąd w n azw ie ulicy Żabiej; gdzie dziś Nowy Świat, ro zciąg ała się wioska Kałączyn, n a Św iętokrzyskiej n ajb ujn iejsze szumiało zboże, a tam, gdzie dziś te atr się wznosi, stały d r e ­ w niane domostwa, w k tó ry ch b y ły s k ład y soli.

(według Zofji Bukowieckiej).

O b ja śn ien ia . Dzieje— historja t. j. opowiadania o tem, co się dawniej działo.— Do chrztu św. na swych rękach podał—

trzymał do chrztu, został ojcem chrzestnym i zaopiekował się losem swych chrześniaków.— Zwabieni — zachęceni.— Wiek—

stulecie.—Trzynasty wiek t. j. trzynaste sto lat od Narodzenia Jezusa Chrystusa, a że dwanaście razy po sto jest 1200 za­

tem wiek XIII liczy się od roku 1200—1300. (Przy tej spo­

sobności sprawdzić, czy dzieci należycie zdają, sobie z tego sprawę).— Płock i Czersk—miasta na Mazowszu (wskazać na mapie).—S to lica -główne miasto, rezydencja panującego.—

Serce miasta — środek, część najważniejsza. Ciasno było miesz­

kańcom w pierwotnych murach — w dawnych czasach każde miasto było otoczone murem, w którym znajdowały się bra­

my, wiodące do wnętrza. Król Zygmunt przyłączył Mazow­

sze do K orony—poprzednio Mazowsze stanowiło t. zw. księ­

stwo udzielne względem Polski, to znaczy, miało osobnego księcia, który niem rządził, jakkolwiek był podwładnym kró­

lowi polskiemu, musiał mu być wiernym i pomagać na woj­

nie. Od czasów Zygmunta 1 Mazowsze nie miało już oso­

bnego księcia i zależało tylko od króla polskiego. — Jądro miasta—środek miasta, główna część.

Ć w iczenie stylo w e. Podać treść przeczytanego artykułu.

(-w iezenie g ra m a ty c zn e . W przeczytanym artykule wskazać wyrazy, zaczynające się od dużej litery i wyjaśnić, dlaczego je tak piszemy.

I

(15)

_ 11 _

3. Szczególna maskarada czyli typy warszawskie.

Było to w k arn aw ale. Synowie p a ń s tw a Zarzeckich, właścicieli m a ją tk u w blizkości W arszaw y, przyjechali do dom u n a ostatki, a ja k o d o b rzy koledzy, p rzy w ie­

źli z sobą, za pozw oleniem rodziców, kilku to w a r z y ­ szów szkolnych; w dom u zaś zastali, prócz dwóch m a ­ łych braciszków rodzonych, jeszcze b r a t a ciotecznego, k tó ry rów nież p rz y je c h a ł w odwiedziny. Z ebrało się tym sposobem około tuzina dzieci, sam ych chłopców, bo mali Z arzeccy nie mieli siostry, ani żad n y c h z n a ­ jom ych dziewczynek.

Ł atw o sobie wyobrazić, jak i tam b y ł gw ar, k rzyk, hałas, u rw an ie głowy, a ile to biedy m iała p a n n a J a ­ nina, freblanka, pod której opieką był jeszcze Jasio i Władzio, dwaj najm łodsi Zarzeccy. Ale p a n n a J a n i ­ na, choć m łoda i jeszcze d o b rze p am ięta jąca swe pen- sjo n arsk ie c z a sy —to dzielna osoba. Lubi ona b ard zo dzieci i n ig d y nie u żala się n a nic, a ma tyle energji, że i z najw iększym i figlarzam i d a sobie radę! J u ż to ma o na do tego d a r w rodzony; ale od pierw szej chwili, nietylko mali jej wychow ańcy, lecz i starsi chłopcy słu­

chali jej, ja k o b a rd z o pow ażnej osoby, choć p a n n a J a n in a staw ała się często J a n k ą z p rzed laty dziesięciu i bawiła się z nimi, ja k b y była ich rówieśniczką.

Ot! i n a ostatni w torek wspólnie ułożyli sobie z a ­ bawę!

— P o co —mówi n a js ta r s z y 14 letni K a z ik —n a ś la d o ­ wać starszy ch i u rząd z ać bale, tańce, zwłaszcza g dy dziewcząt nie ma n aw et n a lekarstw o. Zrobi się z a b a ­ wa tania, wesoła a o ry g in aln a. Będzie to m a sk ara d a, ale bez masek! P o p r o s tu chłopcy p o p r z e b ie r a ją się w takie ubiory, k tó re widzą codziennie n a ulicy i b ęd ą p rzed staw iali ró żn e ty p y w arszawskie. P an n a J a n in a sporządzi im kostjum y, a Kazik p o w y b iera stosowne

(16)

12

wierszyki, czy piosenki, i będzie przedstaw ienie dla k a ż ­ dego, kto łask aw p o p a trz y ć i posłuchać.

J a k uradzili, tak się stało.

Skoro zm rok zapadł, w net zapalono lampę, a F ran u - się pokojów kę w ysłano do mamy, ojca, cioci i b a b u ­ ni, ab y zechcieli p rzy jść do baw ialnego p o k o ju i z o b a­

czyć m ask arad ę, jakiej d o tą d świat nie widział. P a n ­ na J a n in a zasiadła też pow ażnie między widzami. T y m ­ czasem chłopcy wsuwali się p a ra m i do p o k o ju w edług porząd k u , k tó ry ułożył Kazio, ja k o reżyser. N aprzód przyszedł 4-letni W ładyś, p ro w a d z o n y za rączkę przez 8 letniego k u z y n k a Stasia. W ładyś b y ł u b r a n y w ser- daczek, k tó ry mu ciocia przyw iozła w lecie z Z a k o p a ­ nego, n a głowie miał jakiś stary, o k rąg ły kapelusz oj­

ca, k tó ry m u ciągle sp a d a ł n a oczy, w r ę k u trzy m ał p u ła p k ę i pęk drutu. Stasio w zwykłem ub ran iu , z b u ł­

k ą w ręku, w sk azy w ał n a to w arzy sza i deklam ow ał wierszyk Konopnickiej:

Ten mały d ru ciarczy k G arnuszki d ru tu je Kto mu d a choć grosik, Temu podziękuje.

Ten mały d ru ciarczy k K ażd y go usłyszy, Bo woła, a woła:

«Pułapki n a m y szy!»

Biedny ten d ru cia rczy k Ma owczy serdaczek, A i tak się z zimna Trzęsie nieboraczek.

Ten mały d ru cia rczy k Ma w górach tam chatkę, A w chatce braciszk a I ojca, i matkę.

Ale nie ma w górach Dość czarnego chleba.

S kały go nie zrod zą — Z arobić go trzeba.

O! mój druciarczyku, Nie trap ż e się, proszę:

Naści tu bułeczkę, Naści tu dw a grosze.

Z tej bułeczki będzie Dla ciebie śniad an ie, A gro sik i d ru g i Dla m atki zostanie.

A ja k wrócisz kiedy Do d o m k u swojego, To kłaniaj się Tatrom Od S taszk a małego.

(17)

Zaledwie m ały d ru cia rczy k i jego tow arzysz zostali uściskani przez m am ę i ciocię, g d y drzw i się o tw o rz y ­ ły i weszła d r u g a p a r a , w y g ląd ająca b ard zo o ry g in a l­

nie: 7-letni Jasio p rzy o d zian y w n a jb ard ziej zniszczo­

ne u b ran k o , mocno p rz e ta rte n a łokciach i kolanach, z woreczkiem p ia sk u n a plecach, i Józio, 9-letni uczeń k lasy wstępnej, k tó ry nietylko wziął n a siebie s ta r ą bluzkę, lecz całą tw arz i ręce poczernił sobie węglem, w rę k u zaś trzy m ał miotełkę. J a n e k sta n ą ł zuchow ato p rz e d swą nauczycielką i zawołał:

Hej! p ia sk u białego! wiślanego!

K up pani, woreczek to spory, Wciąż wołam od r a n a sam ego Napróżno, a ojciec mi chory.

Józio zaś w ystąpił n a śro d ek p o k o ju i deklam ow ał dobitnie wierszyk Jachowicza:

Ohociem brzydki, chociem czarny, Alem chłopak grzeczny:

Nie dbam wcale o wdzięk m a rn y , Dość, żem pożyteczny.

Coby to n a świecie było, G dy b y n a s nie stało?

Dla tej myśli w szystko miło — R uszam w komin śmiało.

Zawsze mnie ta myśl ożywia:

Ma świat korzyść ze mnie;

J a k to serce uszczęśliwia, J a k ż e to przyjem ne!

Nie gardźcie m ną, lu be dziatki, Że u b ió r nieładny,

Nie straszcie mną, d o b re matki, To zwyczaj s z k arad n y .

Z a cóż ja wam ta k niemiły?

Za cóż ta k obrzydłem?

(18)

14 Kogo zb ro d n ie oszpeciły, Ten tylko straszydłem . Kto p racu je w czoła pocie, Zaw sze godzien chwały;

Cała w artość człeka w cnocie, W p r a c y zaszczyt cały!

— Słusznie! b raw o !—wołali obecni—n ik t z nas już kom iniarzem nie p o g ard za . Ale musicie się teraz umyć, bo tru d n o będzie z takiemi ręk am i i tw a r z ą zasiąść do herb aty.

I mały p ia sk arz w raz z kom iniarczykiem udali się w dalszą wędrówkę — do um yw alni.

Teraz drzw i otw orzyły się z wielkim trzaskiem, bo wjechała w nie d o ro ż k a t. j. s ta r y wózek W ład y sia n a koźle siedział Wicuś, kolega Józia, z b atem w ręk u . O bok dorożki szedł Maurycy, jeden ze starszy ch chłop­

ców, przyjaciel Kazika, p r z e b r a n y za pan a, z laseczką w ręku, w cylindrze p a n a Zarzeckiego i z zegarkiem pożyczonym od p a n n y Ja n in y . Wicuś zeskoczył z ko­

zła i, w sk azu jąc n a konie drew niane, p r z y k r y te c z a p ra ­ kami, zaprzężone do wózka, wołał:

Do d orożki panie! pany!

Moich koni rozum znany!

Jedzie d o k to r do chorego Na wyścigi z w iatrem biegą.

P a n do b ied n y ch z zapom ogą, R w ą galopem, r w ą co mogą!

Jedzie lichw iarz po procencie, K a rk m u skręcą n a zakręcie.

Jedzie panicz tracić krocie, P ew n o z nim uw ięzną w błocie.

A już z sam o lu bn ą duszą, Ani z miejsca nie wyruszą!

(19)

15 Oj! rozu m n e te siwoszki!

P ro sz ę p a ń s tw a do dorożki!

Na to w ezwanie M aurycy siadał, a Wicuś dowodził, że nie może go uciągnąć, bo musiał coś zbroić; Mau­

ry cy zapewniał, że m a czyste sumienie. T a ko m edja po w tó rzy ła się kilkakrotnie, aż wreszcie Moryś rzekł:

«Nie siądę do dorożki, bo mam nogi zdrowe, a za tę czterdziestkę k u p ię pączków dla kolegów, bo dziś ostatni wtorek*.

Oklaski żeg n ały d o ro ż k a rz a odjeżdżającego, a z a ­ raze m witały in n ą parę, o tyle s p o ko jn ą i pow ażną, o ile p op rzed n ia była zuchowatą. Wchodziło dwóch staruszków , właściwie uczniów k lasy I-ej, Miecio i Z y ­ gmunt, jeden niósł k latkę z ptaszkiem , a d ru g i la tark ę.

Miecio mówił:

Mam tu w klatce piękne ptaszki, Spojrzyj, dziatwo, mimochodem, Lecz nie k u p u j dla igraszki, B y je potem męczyć głodem, Nie dbać,—chociaż się p ta sz y n a O ziarneczko dopomina.

Kto z was p ta s z k a kupić gotów.

Musi p rz y rz e c w szczerem słowie, Że od głodu i od kotów,

Będzie strzegł ja k o k a w głowie, Nie p o g o rszy m u niewoli,

Bo już k la tk a dosyć boli.

Za to ptaszę, mili moi,

Śliczną piosnkę wam wydzwoni, Z d o b ry m p an em się oswoi, A jeść będzie z jego dłoni.

Kupcie p taszka, g d y pomnicie, Że i on ma czucie, życie.

(20)

16

Z ygm uś zaś p raw ił jeszcze poważniej:

Kiedy ciemność św iat ogarnie, Ł atw o zbłądzić n a bezdroże, Z ap alam y więc latarn ie I człek wszędzie trafić może.

T a k i z głową, drogie dzieci, G dy rozumem się nie rządzi, G dy n a u k a w niej nie świeci, Człek ja k w m ro k u łatw o błądzi.

— To nasłuchaliśm y się morałów! — mówili do sie­

bie J a n e k z Józiem, k tó rzy już wrócili umyci i u b r a ­ ni przyzwoicie. Ale teraz będzie n ajład niejsze z ak o ń ­ czenie!

W tejże chwili weszło do p o k o ju dwóch n a jw y ż ­ szych, n ajtęższych i najsilniejszych chłopaków, J ę d r e k i Wałek, z o g ro m n y m i młotami i p r z y ich stu k u za ­ śpiewali chórem n as tę p u ją c ą piosnkę b ru k a rz y :

Od podeszwy, od podkowy, Drze się tw a rd y głaz, I zaro b e k za b r u k now y Nie om ija nas!

Stuk, puk, stuk, puk,

Będzie w mieście now y bruk!

G dyby ludzi złych sercami W y b ru k o w ać gród,

Żleby było z b ru k arzam i, Z n ęk a łb y ich głód!

Bo złe serce, stuk, puk, T w ard sze niż k am ien n y bruki

Ostatni dw uw iersz p o w tórzo n o k ilk ak ro tn ie p rzy oklaskach ta k hucznych, że te zagłuszyły n a w e t t u r ­ k o t zajeżdżających powozów. P rz y b y li do p a ń s tw a Z a ­ rzeckich goście: ksiądz proboszcz i p a ń stw o Kozłow­

(21)

17

scy, najbliżsi sąsiedzi. Chłopcy musieli raz jeszcze p o ­ wtórzyć swe śpiewy i deklamacje, k u ogólnemu z a d o ­ woleniu, za co p rzy herbacie nie żałowano im pączków i faworków, tych k arn a w a ło w y c h przysm aków .

A. S.

Ćwiczenie ustne. Wyjaśnijcie myśli, przytoczone w tym artykule, w szczególności zaś następujące wyrażenia: Kogo zbrodnie oszpeciły, ten tylko straszydłem. Kto pracuje w czo­

ła pocie, zawsze godzien chwały. Kiedy ciemność świat ogar­

nie, łatwo zbłądzić na bezdroże. Gdy nauka w głowie nie świeci, człek jak w mroku łatwo błądzi. Złe serce twardsze niż kamienny głaz.

x

4. Kolonje letnie.

— Czy m am a nie idzie ju tro do p r a n ia ? —zap y tała m atk ę ośmioletnia Julka, chuda, m izerna, lecz żywa i wesoła dziewczyna.

— Albo c o ? — na niespokojne p y ta n ie córki o b o ję­

tnie m ruknęła Marcinowa.

— Jutro, matuniu, zaczyna się zapis do kolonji let­

nich, jedzie Mańka, Zośka, Wikta i Stasiek, niech i nas mama zapisze, ja już 8 lat skończyłam, a H ela ta k a blada, nic jeść nie chce; s a m a p an i w szkole mówiła, że pow inna jechać n a świeże powietrze.

— Co ona ro z p o w ia d a ? —zawołała matka. — Czy ci się w głowie przekręciło, dziewczyno? Gdzie cię mam zapisywać i wysyłać? Na łyżkę s tra w y człowiekowi nie starczy, a tej się jak ichś letnich m ieszkań z a ­ chciewa.

— Z ara z to wszystko m atusi wytłumaczę — rzekła siostra Julci, n iespełna d w u n asto letn ia Helenka. — Ma­

musia n a to g ro sza nie da, bo kolonje letnie zajm u ją się właśnie bezpłatnem w ysyłaniem takich, ja k my u b o ­ gich dzieci, n a wieś. Widzi mama, d o b rzy ludzie p o ­ stanowili p rz y jś ć z pom ocą b iednym w arszaw skim dzie-

GZYTANKI STO PNfO W iłNS HI. 2

(22)

18

ciakom, a b y i one trochę użyły wakacji. Założyli więc

«Towarzystwo kolonji letnich*, k a ż d y jego członek (tak n azy w a się k a ż d a osoba, k tó ra do tego to w arzy stw a należy) d aje składkę, ja k ą może, najm niej rub la, ale może dać i 100 rocznie. Za te pieniądze m a ją dzieci n a wsi d ob re mleko i mięso codzień i w szystko, co im potrzeba, d o stają n aw et u b ra n ie i buciki.

— Ale — p rz e rw a ła siostrze J u lk a — nietylko są te składki członków, bo jeszcze różni ludzie i tak d a ją pieniądze n a kolonje. Słyszałam od p a n n y Jadzi, że n a jednej pensji panienki, zam iast p r e z e n tu dla pan i przełożonej n a imieniny, o d d ały zeb ra n e pieniądze na kolonje. Słyszałam też, że niektó re p an ie szy ją s u k ien ­ ki, koszulki, fartuszki, spódniczki — dla dzieci w yjeż­

dżających; słyszałam, że szewcy d a ją sk ó ry n a buciki, a obyw atele ziemscy mieszkanie u siebie dla tych dzie­

ci, p rzy jeżd żający ch n a świeże powietrze.

— Poczciwi ludziska! — w estchnęła Marcinowa. — A powiedzcież mi, moje dziewczyny, jakże się dostać do tych kolonji, boć co p raw d a, to b y ło b y dobrze, że­

b y i was zabrali?

— To, widzi m a m a — zawołały n a r a z obie dzie­

wuszki — n a Świętokrzyskiej jest biuro kolonji; tam niechaj m am a pójdzie ju tro o 10 ej ra n o i zostawi swój a d re s —d a d z ą mamie k arty , gdzie napisane, kiedy m am a ma n a s tam p rzy p ro w ad zić i co z sobą p r z y ­ nieść, a co potem, to już się m am a dowie.

Matka p rz y rz e k ła spełnić p ro ś b ę córeczek, co w y­

wołało o g ro m n ą radość. J u lk a b ezu sta n nie p o d s k a k i­

wała i p rzy śp iew y w ała sobie, a H elenka zamyśliła się, zad ając sobie pytanie: czy też będzie zdrow szą i sil­

niejszą, g d y wiejskiem pow ietrzem odetchnie.

A, S.

O m ów ienie ustne. Powtórzcie, czego dowiedzieliście się o kolonjach letnich. Dlaczego biedne dzieci są wysyłane na

(23)

19

wieś? (dla zdrowia). Skąd się biorą na to pieniądze? Po­

myślcie, czy i wy nie moglibyście przyczynić się w jakikol- wiek^sposób do tego pięknego dzieła! (oddać zabawki, uszyć co, dać drobną składkę i t. p.).

Ć w iczenie stylow e. List do przyjaciela lub przyjaciółki, dzieląc się z nią nabytemi świeżo wiadomościami o kolonjach letnich.

5- W piwnicznej izbie.

W piwnicznej u z b ie m ro k wczesny pada, W ilgotny a ponury,

Mętnemi szy by d ro b n e okienko Na b ru d n e p a trz y m ury.

W piwnicznej izbie głos dziecka słychać:

To westchnie, to zagada...

Ojciec chleb cza rn y w ykuw a młotem, P r z y igle m a tk a blada.

— Moja mateńko, moja rodzona, J a k też tam n a wsi onej?

Czy też tam dzieci chodzą w słoneczku, P o traw ce po zielonej?

I nie mieszkają, ja k my w piwnicy?

I widzą het.,, obłoki?

— Oj! widzą, synku, wszyściuśko widzą, Całuski świat szeroki.

Oj! widzą one pola i lasy, I łąki, i zagaje,

Widzą, ja k słonko idzie do morza, I ja k znów ran k iem wstaje.

Widzą, ja k p ł u g i 'r z n ą wiosną skiby, J a k siewacz rzu ca ziarna, J a k woły ciągn ą zęb atą bronę, J a k ziemia rodzi czarna...

Oj! widzą one, ja k źród ła biją, v J a k m odre rzeki płyną,

(24)

J a k dzikie gęsi n a u g ó r lecą, J a k staw z a ra sta trzciną...

— A jaż mateńko, zobaczę kiedy Wszyściuśko, co mówicie?

One to ptaki, w lasach grające, One zajączki w życie?

A jaż, m ateńko, nie taki samy, J a k o te inne dzieci,

Co to się dla nich zieleni łą k a I jasn e słonko świeci?

W piwnicznej izbie ciężkie westchnienie Z ciemnego słychać kąta,..

Ucichło dziecię n a swym b arło g u, M atka się we łzach k rząta.

W piwnicznej izbie zmierzch z ap a d ł czarny, J a k o ta c za rn a dola...

— Któż dziecku temu d a trochę słońca, P o k aże lasy, pola? , , „

M. Konopnicka.

O b ja śn ien ia ję zy k o w e. Piwniczna izba—suteryna, gdzie często mieszkają biedni ludzie; bywa tam zwykle ciemno i zi­

mno, jak w piwnicy. Ojciec chleb czarny wykuwa młotem—

prawdopodobnie ojciec jest kowalem. Słonko idzie do mo­

rza — tak mówią ladzie, którzy nie wiedzą, co się dzieje ze słońcem po zachodzie. (A wy, co o tem wiecie? opowiedz­

cie!) Siewacz— ten, co sieje. Modre—niebieskie. TJgór — pole, pozostawione bez uprawy przez cały rok. Ptak gra­

ją c y — ptak śpiewający; śpiew ptaków porównywa się tu do muzyki. Czarna d o la — ciężka smutna dola.

Ć w iczenie g ra m a tyczn e. Rozbiór zaimków w przeczyta­

nym wierszu.

6. Przygody Marcinowej.

Zaledwie zeg a r wybił dziewiątą, g d y M arcinowa p o ­ d ą ż a ła szybkim krokiem z W róblej n a Ś w ięto k rzysk ą

20

(25)

do b iu ra kolonji letnich. P rzed te m jeszcze wstąpiła do k o ­ ścioła, ab y odmówić go rącą modlitwę n a intencję swych córek. Od ro g u ulicy dziw ny u d erzy ł ją widok: uli­

ca zwykle cicha, roiła się od ludzi. Do dom u kolonji, ani przystąpić! Tłok, ścisk, zbiegowisko — pomimo wczesnej pory; wszyscy czytali w K urjerze, że zgłaszać się m ożna od 10 ej do 4-ej i że zapis trw ać będzie przez cały tydzień, a mimo to zeszli się pierw szego dnia o 9 ej. Tu stoi b u tn y szw ajca r z hotelu, sp o g lądający dumnie po obecnych; tam sk ro m ny , niepozorny człowie­

czek, p ra w d o p o d o b n ie czeladnik kraw iecki lub szewcki, bo ciągle «pana m ajstra» wspom ina; n aw et kilk u p o ­ słańców i d o ro ż k a rz y n a ten dzień opuściło swe s ta ­ nowiska, n aw et dziad ek kościelny p rz y szed ł zapisać swego wnuczka. Ha! czegóż to człowiek nie zrobiłby dla dzieci? swawolne to, niepoczciwe, nieznośne, ale zawsze szkoda, żeby się m arno w ało w mieście, g d y może użyć sw obody i świeżego powietrza; ta k myślą ojcowie, a m atki głośno o tem ro z p ra w ia ją . Tych m a ­ tek, b a b e k i ciotek jest moe niezliczona, a ciągle nowe p rzy b y w ają : z gołemi głowami, w chustkach i w k a ­ peluszach. Stroje, tw arze i sposób w y rażan ia się b a r ­ dzo rozmaite, ale wszystkie rozum ieją się doskonale, wszystkie bowiem łączy je d n ak o w a bieda i je d n a k o w a miłość k u dziatwie.

N asza M arcinowa z początku ro zg ląd ała się tylko n a wszystkie strony, wreszcie zwróciła u w ag ę n a je d n ą ze swych tow arzyszek. Była to sta ru s z k a z białemi, ja k śnieg, włosami, trzęsąca się, p rz y g a rb io n a , ledw o trzy m ała się n a nogach.

— A pan i kogo m a zapisać: dzieci, czy może w nu­

ki?—z a g a d n ęła Marcinowa.

— P raw n u czk ó w , m oja pani, praw nuczków : dwóch chłopaków ośmioletnich z bliźniąt. T rze b a ich wysłać obu, bo jeden zatęskniłby się bez drugiego.

(26)

- 22 -

— A czemuż to ojciec albo m a tk a nie przyszli, ty l­

ko was trudzili?—sp y tał ktoś w tłumie, p a trz ą c z w spół­

czuciem n a pom arszczoną tw arz staruszki.

— W nuczka m oja już od r o k u ow dow iała i służy za kucharkę, a chłopcy m ieszkają ze m n ą i z wnukiem, co im wujem w y p ad a. O na od kuchni odejść nie m o ­ że, a że ja nie mam nic do roboty, więc poszłam. Ale ta k stać, to nogi bolą, ach! żeby prędzej otworzyli!

Kilkoro u s t pow tórzyło westchnienie starow iny, bo k a ż d y chciałby się dostać ja k najp ręd zej, a tu ludzi coraz więcej p rzybyw ało. Nareszcie z uderzeniem g o ­ dziny dziesiątej drzw i się otworzyły, a woźny kolonji letnich oznajm ił zebranym , że m ogą wchodzić do w n ę­

trza. W tłumie pow stało zamieszanie: ludzie się tło­

czą, p rzep y ch ają, nie szczędzą sobie n a w e t p rz y mówek i docinków, w czem g ó ru je w y g ad an a, otyła p r z e k u p ­ k a ze S tareg o Miasta; ona zawsze musi być pierw sza, pcha się tak, że o mało nie przew róciła biednej s ta ­ ruszki, a Marcinowej d o stał się p o r z ą d n y szturchaniec w plecy od z b y t energicznej p an i Piszczałkowskiej.

Wtem, cóż się to stało? ja k a ś silna dłoń m ęska ch w y ta p a n ią P iszczałkow ską za o b a ram io n a i p o ­ w strzym uje w zapale. To p a n W alenty K apusta, c z e ­ lad n ik kowalski, najw ięk szy siłacz w W arszaw ie i naj- pierw szy śpiew ak w bractwie; dostał się najbliżej i wo­

ła d onośnym głosem:

— Zmiłujcie się, ludzie! Czy wy B oga w sercu nie macie, żeby się ta k popychać? Oto ta wiekowa nie­

wiasta — tu w skazuje n a p r a b a b k ę bliźniąt—omdlewa ze zmęczenia, a wy młodzi, silni i zdrow i względu n a nią nie macie. W stydźcie sięl —

P rzem ow a odnosi skutek; ludzie prości lecz poczci­

wi ro zstęp u ją się z u szanow aniem i p ra b a b c ia wcho­

dzi najpierw sza; za nią kilka kobiet, k tó re pozostaw i­

ły w dom u małe dzieci, a potem dopiero inni ojcowie

(27)

23

i matki n a p rzem iany. Marcinowej szczęście dosyć sp rzyjało i już p rz e d je d e n a s tą w ychodziła uszczęśli­

wiona z pokoju, w k tó ry m o d b y w ał się zapis. jObecna tam p an i z kom itetu za p y ta ła ją o nazwisko, wiek i o imiona jej córek, n ap isała n a d ru k o w an ej karcie, k tó reg o dnia i o której godzinie m a ją się zgłosić do b a d a n ia lekarskiego, poleciła, ab y w dzień ten p r z y ­ szły czysto u m y te i u b ra n e , nie spóźniły się i p r z y n io ­ sły z sobą metryczki i świadectwo u b ó s tw a —bo tylko dzieci od la t 8 do 13 i tylko zupełnie ubogie m ają p ra w o do w yjazdu.

Zatem m arzenie Julci i H elenki może się spełnić, bo zdaje się, że nic ich w yjazdow i nie stoi n a p r z e ­ szkodzie!—m yślała uszczęśliwiona m atk a. Z tą myślą skierow ała swe k ro k i do b ra m y ; lecz mimowolnie za­

trzy m ała się, słysząc g ro źn y głos woźnego:

— Wiedzieliście przecież, że się zapisów od samych dzieci nie p rzy jm u je; dziś n aw et rodzicom nie wolno p rz y p ro w a d z a ć dzieci z sobą, Ozemużeście p o p rzy - chodzili?

Na te słowa g r o m a d k a dzieciaków pierzchła, ja k nie­

pyszna. J e d n a tylko dziewczyna, może 14-letnia, tr z y ­ m ająca za ręk ę 9-letniego braciszka, stała nieporuszona.

— Niech p a n ie n k a idzie do domu, od dzieci z a p i­

sów się nie p rzyjm uje.

— J a nie jestem dziecko, ja nie pojadę, bo jestem za duża, a b r a ta m uszę zapisać — mówi dziewczynka zcicha i smutnie, ale się nie cofa.

— To niech m a tk a p rzy jd zie ju tro i zapisze.

Na wspom nienie m atki dwie łzy p o k a z u ją się w oczach dziewczęcia i sp ły w ają po policzkach. W oź­

n y nie może sobie p oradzić z tym milczącym uporem, wzywa n a pomoc sam ego p a n a p rezesa. I ten sp o g ląda już groźnie, lecz n a widok łez dziecka, mięknie i p y ta łag o d n y m głosem:

(28)

- 21

— Moja dzieweczko, czemu się upierasz, kied y się to n a nic nie zda?

— Proszę pana, n asz ojciec umarł, a m am a leży cho ­ ra w szpitalu, więc ja m uszę J a ś k a zap isać—w ybucha wreszcie dziewczyna, łk a jąc głośno.

Tu pok o rn a, nieśm iała M arcinowa zd o b y w a się na odwagę, podchodzi do p a n a p rezesa i mówi:

— Niechże się wielmożny pan zlituje n a d tą bie­

d acz k ą i zapisze jej braciśzka.

Lecz ta p ro śb a była już zbyteczna, bo su ro w y p rz e d chwilą p an prezes w pro w ad za sam do p o k o ju dw oje dzieci, tłumacząc zapisującej pani, że dla nich trzeba było koniecznie zrobić w yjątek. ^

O m ów ienie ustne. Opowiedzcie, czego nowego dowiedzie­

liście się z tego opowiadania! Jakie są warunki przyjęcia dzie­

ci na kolonje? (wyjaśnijcie znaczenie wyrazów „metryka i świa­

dectwo ubóstwa”). Jakie osoby występują, w tem opowiada­

niu i co o ich postępowaniu sądzicie? Dlaczego Walenty Ka­

pusta zatrzymał Piszczalkowską i naprzód puścił staruszkę?

Dlaczego Marcinowa ujęła się za biedną dziewczyną? Widzi­

cie z tych przykładów, że i w tłumie i na ulicy mamy pe­

wne obowiązki: czy to w kościele, czy w towarzystwie, czy w tramwaju, czy gdzieindziej,—młodsi, a tembardziej dzieci po­

winny ustępować starszym—nad biednymi zaś nieszczęśliwy­

mi litość mieć należy.

Ć w iczenie g r a m a ty c z n e (rozbiór). Z przeczytanego arty­

kułu wybrać wyrazy, pochodzące z obcych języków i wyja­

śnić ich znaczenie oraz pisownię.

7. Dzieje kawałka brukowca-

1. Co może być bardziej znanego, pospolitszego n ad brukowiec, ten szaro-czerw onaw y kamień, k tó ry m w y­

łożone są n asze ulice? Widzimy go eo d2ień n a k a ż ­

(29)

dym k ro k u w mieście; w yszedłszy na przec h ad zk ę za miasto, zb ieram y kaw ałki jeg o p o k ru s z o n e n a szosie, a w wielu okolicach znajdujem y setki tysięcy tych k a ­ mieni n a polach. Z tych pól z b ierają je wieśniacy i s p rz e d a ją n a ró żn y użytek: do sy p a n ia szos i wałów kolei żelaznej, do b ru k o w an ia m iast lub u k ła d a n ia p o d ­ m urów ek pod ch aty i domy.

K orzystając z tego, że jesteśm y za miastem, p r z y j ­ rzy jm y się bliżej tym kamieniom! Najpierw u d e rz a n a s ich wielkość: jest o n a n a d e r rozmaitą, od k a m y ­ ków, zaledwie d o ró w n y w ający ch z ia rn k u grochu,—do o g rom nych głazów polnych. P ięk n y okaz tak ieg o g ła ­ zu możecie widzieć n a górze, p rz y przejściu z O g ro d u B otanicznego do Łazienek. Z pow o d u tej różn o ro d n ej wielkości kamieni, pow stało n a w e t mniemanie ludowe, że kam ienie rosną; jest n a w e t przysłow ie, że «kamień n a miejscn porasta». Pojmujecie, że mniem anie takie nie może być praw dziw em . Rosnąć może tylko istota żywa; kam ień zaś, brukowiec, jest ciałem martwem.

2. B a rw a brukow ców jest dość jed n o stajn a: szara>

cielista lub czerw onaw a. P r z y dokładniejszem je d n a k o g ląd an iu ro z łu p a n eg o k aw a łk a brukow ca, najczęściej okazuje się, że nie wszędzie ma on barw ę jednakow ą.

Zwykle odróżnić w nim m ożna większe lub mniejsze ziarna, b a rw y białawej lub czerwonaw ej; pomiędzy niemi widać kawałeczki n aw p ó ł p rzejrzyste, szkliste, j a k b y tłuszczem posm arow ane, a tu i owdzie p o ły s k u ­ ją blaszki czarne, szare lub srebrzyste.

Można więc po samej b arw ie odróżnić w k aw ałk u b rukow ca trzy rod zaje sk ład ający ch go ziarn: czerw o­

nawych, szklistych i srebrzystych. T a k też jest w isto­

cie: kam ień b ru k o w y nie je st jednolity, lecz sk ład a się zwykle z trzech ro dzajó w kamieni. C zerw onaw y zo­

wie się szpatem polnym; szklisto-tłusty—jest to kwarc;

s re b rzy ste blaszki są miką. Sam zaś brukow iec jest

(30)

najczęściej odłamkiem skały, zwanej ziarniakiem lub granitem ; brukow iec jest zatem kaw ałkiem g ranitu .

Nie zawsze znajdziecie w b ru k o w cu szp at polny, z iarn a k w a rc u i mikę. Czasem b r a k u je miki. To znów są tylko zia rn a szp atu z kwarcem. Niekiedy b y w a głó­

wnie mika, p o m ieszan a z d ro b n e m i ziarneczkam i kwarcu.

3. Zwróćmy teraz u w ag ę n a postać brukow ców . Czy nie u d e rz y was to, że b rukow ce wszystkie w yglądają, ja k b y je kto zaokrąglił, ociosał, wygładził? I takiemi są one wszystkie: duże i małe. Musi to mieć sw o ją przyczynę. Że zaś nie zrobili tego ludzie, więc ja k a ś siła p r z y r o d y m usiała te kam ienie zaokrąglić i w y g ła­

dzić.

Cóż to za siła? O dpowiedź n a to d a ją n a m ci l u ­ dzie, k tó rzy b y w a ją n a w ysokich górach. Góry są ja k ­ b y olbrzym iem i brukow cam i, zbudow anem i najczęściej z g ra n itu lu b p o d o b n ych do niego kamieni. W ierz­

chołki tych g ó r w ysokich p o k ry te są wieczystym śnie­

giem, leżącym tam latem i zimą. Od czasu do czasu olbrzym ie m asy śnieg u o d r y w a ją się i s p a d a ją n a dół.

To znów n a wiosnę śniegi w niższych miejscach to­

pnieją, tw orząc b y stre potoki górskie, spływ ające z wiel­

ką gw ałtownością po bokach góry. Otóż zsuw ający się śnieg i potoki o d ry w a ją od g ó r większe i mniejsze k aw ałki skały, k tó re w szalonych p o d sk o k ach u n o szą niżej, ro zb ijając je n a mniejsze k aw ały. U p odnóży gór, w łożyskach wyschłych rzek, widać pełno tych o d erw an y ch głazów i kamieni. Są to ja k b y p r z o d k o ­ wie naszego brukow ca. Początkowo są one ostre, kań- ciaste, tak, ja k zostały o d erw an e od g ó ry . Lecz b y ­ stry potok p o ry w a je ze sobą, tłucze i trze o swoje dno kamieniste,*[ściera|ich kanty, szlifuje, zaokrągla...

I oto, gd y rzeka w yrzuci ten głaz gdzieś daleko od jego gór rodzinnych, jest on już mniejszy, okrągław y, obtoczony.

26

(31)

Część tych głazów, większych, ciężkich, o p a d a z w y ­ kle n a dno rzeki tam, gdzie p r ą d staje się nieco p o ­ wolniejszym. In n e niesie w oda dalej, ro z k ru s z a ją c je n a coraz drobniejsze kaw ałki. Dochodzi do tego, że cały głaz r o z p a d a się n a te pojedyncze ziarna, z k tó ­ ry ch się składał: osobno zia rn a s z p a tu polnego, o so ­ bno k w a rc i mika. Mika, ja k o najm iększa, rozciera się wkrótce n a d ro b n iu tkie blaszki, k tó re woda w swym biegu unosi. Z iarn a k w a rc u ro z k r u s z a ją się coraz b a r ­ dziej, tw orząc z n a n y n am d o b rze żw ir rzeczn y i p ia ­ sek. S zpat rozciera się na delik atn y pyłek, ów m uł (ił) wodny. W szystko to pędzi rzek a m i mniejszemi do większych, a z temi w p ad a do morza.

F ale m orskie p o r y w a ją te kamienie, żwir, ił g lin ia­

sty i piasek, niosą czas jakiś zdaleka od brzegów , aż powoli w szystko to o p ad a n a dno morza, tw orząc tam po upływ ie tysięcy lat g r u b e w arstw y, tw ard niejące p od naciskiem wody. A jeśli takie d no m orza p o d n ie ­ sie się k iedy ś wyżej i w oda z niego spłynie, wtedy d aw n e dno m orskie stanie się lądem lub w yspą. Że to jest p raw d ą, n a to z n ajd u jem y wiele dowodów.

Wiele lądów powoli z a p a d a się p o d wodę; wiele in ­ nych również powoli wznosi się z pod wód morskich.

Cały n asz k raj niegdyś był dnem morza, w naszy ch p iask ac h i glinach z n ajd u jem y zag rz e b a n e kości i s k o ­ r u p y zwierząt, jakie n iegdyś żyły w morzach; wielkie p o k ła d y skał w apiennych w różn y ch okolicach n a s z e ­ go k raju , s k ła d a ją się z sam y ch p ra w ie muszli m o r­

skich mięczaków.

4. Lecz n a tem nie kończą się dzieje brukow ca. Na pow ietrzu ro zp oczy n a się dalsza jego p rzem ian a, k tó ­ rą wywołuje znow u woda, łącznie z powietrzem. T r u ­ dno, żeby w skale, w b ru k o w cu nie było jakiej s z p a r ­ ki; w nią dostaje się woda. P óki jest ciepło, w oda ta nie wiele szkodzi. Lecz g d y nadejdzie zima, woda

27 -

(32)

w szparze marznie, tw orzy się lód, k tó ry rozsadza, p o ­ szerza tę szparę. W n a s tę p n y m r o k u wchodzi w nią wody więcej; w zimie sz p a ra ro zsad zo n ą zostaje jeszcze głębiej, aż po pew nym czasie brukow iec ro z p a d a się na mniejsze kamienie. A jednocześnie gazy, z n a jd u ­ jące się w powietrzu, p s u ją szp at polny, mieszczący się w b ru k o w cu i powoli zam ieniają go n a proszek, s tan o ­ wiący g r u n t gliniasty.

Na takim dopiero gruncie w iatry o sad zają znoszo­

ne nasio n a roślin, życie zaczyna w nim kiełkować.

Otóż to ro z p ad a n ie się i psucie się brukow ców d a ­ je początek ro d zajn ej gliniastej ziemi.

Taki los czeka w przyszłości wszystkie brukow ce.

Nie p ręd k o to je d n a k nastąpi: dopiero za tysiące lub setki tysięcy lat. A tym czasem leżą one n a naszych polach, czekając n a swój los i zadziw iając n as niekie­

dy swoją niezw ykłą wielkością. B y w ają kamienie, m a ­ jące po 10 i 20 łokci obwodu, zagłębione w ziemi n a trzy do pięciu łokci! S k ą i one wzięły się n a polu?

Czy w y ro sły — ja k mówi podanie ludowe? czy i one zo ­ stały przyniesione z g ó r p rzez wody? Tak, i te wiel­

kie kam ienie przyniosła też woda, lecz w sposób b a r ­ dzo szczególny. P o w ia d a ją uczeni, że lat temu setki tysięcy, a może i miljony, w naszej części świata, E u ­ ropie, zap an o w ało straszn e zimno, s p ad ły olbrzym ie śniegi, k tó re zajęły szczególniej północne k r a je E u r o ­ py. Potem te śniegi s tw ard n iały i u tw o rzy ły się z nich olbrzym ie k ry lodowe, k tó re zsuwały się z g ó r pół­

nocnych i szły n a południe, aż p raw ie do g ó r K a r­

packich. Otóż te lody o d ry w ały olbrzym ie głazy od gór północnej E u r o p y i zaniosły je aż do nas. Potem, g d y lody stopniały, wielkie kamienie osiadły w p iask ac h i glinach, w k tó ry ch do dziś dnia leżą.

Być może, iż ten n ędzny k aw ałek brukow ca, p o d ­ niesiony przez was n a szosie, jest właśnie odłamkiem

28 -

(33)

- 29 -

potężnej skały granitowej, k tó r a nieg d y ś wznosiła się d um nie n a szczycie jakiej wysokiej g óry północnej.

(według M. B rzeziń sk iego « Z dzie­

dziny p rzyrod y i przem ysłu»).

Ć w iczenie g ra m a ty c zn e . Z przeczytanego artykułu wy­

brać osobno przymiotniki, przysłówki i imiesłowy i wyjaśnić, dlaczego każdy z wybranych wyrazów zaliczamy do tej nie innej kategorji.

Ć w iczenia stylo w e (do wyboru). 1. Ułożyć plan prze­

czytanego artykułu, a następnie według tego planu napisać krótkie streszczenie. 2. Niech kamień przy drodze opowiada swoje dzieje.

,

8. W i s ł a . J e s t krain a, w tej krainie,

K ęd y dzielny żyje lud, S ta ra Wisła z d a w n a płynie,

N ajpiękniejsza z n aszy ch wód.

Gdy n a wiosnę p r y s n ą lody I zabłyśnie pięk n y maj, W net roztoczy swoje wody,

I oblewa lu b y k raj.

Z n u rtem Wisły m k n ą galary , O m ijając zdała ląd, Albo statek siłą p a ry

Łam ie sz p a rk o b y s tr y prąd.

W n u rta c h niebo się przeziera, I n a falach słońce lśni, A flisaków śpiew ka szczera,

O prześlicznej Wiśle brzmi.

9. W oda i jej obieg.

Stań n a d strum ykiem , k tó ry szemrząc uroczo, zbie­

ga po skalistych g ó ry wyżłobieniach. Goń m yślą za

(34)

jego biegiem. Ileż tu życia, ruchu i piękności! S tr u ­ mykow i sm utno n a świecie, i sam czegóżby dokonać potrafił? Szuka też swych braci i łączy się z nimi w rzeczki i rzeki. Na ich b a r k a c h widzisz już p ro m y i galary , k tó re owoc tr u d u ro ln ik a niosą nieraz w kraj daleki. W głębiach ich znow u żywi się mnóstw o stw o ­ rzeń, k tó re człowiekowi idą n a pożytek. J a k ż e s m u t­

no w okolicy, w której b r a k orzeźwiającej wody! Więc chociaż z wiosną, gdy lody pękną, lub po ulew nych w lecie deszczach nieraz rzek i w zbiorą i p r z y p r a w ią ro ln ik a o stratę jeg o d obytku, on ich nie porzuca.

Lecz idźm y w d ro g ę dalej. J a k stru m y k ze s t r u ­ mykiem, ta k rzek a łączy się z rzeką, bo w łączności i zgodzie—siła. Tu już nietylko p ro m y i galary, ale wielkie łodzie z rozpiętem i żaglami, lub p a r ą p ęd zo n e s tatk i—wiozą licznych pod ró żn ikó w i ró żn y ch k ra jó w tow ary.

P o tę g a wód w zm aga się, aż wreszcie i wielka r z e ­ k a ma swój koniec. Lecz jaki? P atrz, gdzie sięgniesz okiem, tam woda i w o d a —to morze, to ocean. W jego głębiach całe p o g rą ż y łb y ś m iasta z ich najwyższem i wieżami. Na falach jego unoszą się okręty, większe od n ajw iększych kamienic. Tysiące ludzi p racu je n a o k r ę ­ tach. O, bo m orze to n a jb o g a ts z a n a świecie k o p a l­

nia! Tu wspaniałe p erły i korale, tam o lbrzym ie a p o ­ żyteczne w ieloryby, ówdzie śledzie, o stry gi i inne stw o ­ rzenia, miljonom ludzi n a p o k a rm służące.

Nigdzie człowiek nie czuje się tak małym wobec Boga, ja k n a morzu, a cóż dopiero g d y wicher je w zbu­

rzył F ale jego p ię trz ą się wówczas bałw anam i, które u d e rz a ją c o siebie, huczą tak, iż zd aje się człowieko­

wi, ja k g d y b y sklepienie nieb a waliło się n a jego gło­

wę. W tedy modli się on tylko i k o rzy p rzed Panem...

i znow u cisza — a d o b ro czy n n e słońce idzie w pomoc morzu, b y całą ożywić p rzy ro d ę; jego to bowiem p r o ­

(35)

31 -

mienie zb ierają z pow ierzchni mórz wodę, b y pod p o ­ stacią ch m u r i obłoków roznieść ją po całym ziemi o b ­ szarze, d a j ą c początek ożywczym deszczom, źródłom i strum ykom . Te zaś w racają znow u do swego p o czą t­

k u —do morza.

O b ja śn ien ia ję zy k o w e . Goń myślą za jego biegiem — pomyśl, co się z nim dzieje i jaką, stopniowo przybiera postać.

Szuka swych braci —łączy sią z innemi strumykami. N a ich b a rk a c h —na ich powierzchni. Owoc trudu rolnika—zboże.

Potęga wód wzmaga się — wody stają, się coraz silniejsze.

Czem są pożyteczne wieloryby? (Tran, fiszbin). Korzy się przed Panem—czuje się pokornym wobec Boga.

Ćwiczenie g ra m a ty c zn e . W przeczytanym artykule wska­

zać imiesłowy odmienne i nieodmienne, oraz wyróżnić zdania proste, złożone i skrócone.

10. Dwie krople deszczu.

Ciepły deszcz w iosenny padał. Dwie k ro p le leciały obok siebie z chm ur na ziemię. J e d n a rzek ła do drugiej:

— Siostrzyczko moja! to tak miło lecieć razem. T r z y ­ m ajm y się zawsze blizko siebie!

W tem spad ły obie n a dach domu, k tó ry stał n a p a ­ górku. J e d n a u p a d ła n a p o łudniow ą stronę dachu, o g r z a n ą ciepłemi prom ieniam i słońca. Tu zaraz p o r w a ­ ły ją inne krople i ściekły z nią razem p rę d k o do r y n ­ ny, a r y n n ą do row u. W rowie schowały się w cz a r­

n ą ziemię i później w ypłynęły w pew nem o d daleniu w źródełku, ocienionem drzewami. Kropelka oglądała się za sw oją tow arzyszką, ale tej tu nie było.

D ru g a k ro p elk a sp ad ła n a północną stronę d achu i stoczyła się po niej do r y n n y ; ale w ry n n a c h po tej stronie domu b y ł jeszcze lód. W nocy był p r z y m r o ­ zek, zmroził k ropelkę i uwięził ją w lodzie. W kilka dni o dta jała n a p o w ró t i spłynęła n a dół do sadzaw ki,

(36)

32

w której p ły w ały gęsi i kaczki, a z tej do ja m y z g n o ­ jówką. Z niej w yrzucono ją n a pole. D ługo tam w ę­

d row ała od k o rz o n k a do korzon k a, niosąc roślinom z gnojów ki pożywienie, aż nareszcie oczyszczona—za­

trzym ała się w bróździe. S padł deszcz ulewny, p o ­ rw ał ją, zmieszał z n am ułem i uniósł n a dół do rzeki.

Jej to w a rz y s z k a już d aw no sw obodnie p łyn ęła w innej rzece.

T ak płynęły obie w przeciw ne stro n y świata, z r z e ­ ki do rzeki, z m orza do morza; płynęły rok, dwa, sto, tysiąc lat i nie widziały się z sobą. Aż po tysiącu la ­ tach, k u wielkiej radości wzajemnej, znalazły się obok siebie n a nieskończonej pow ierzchni wielkiego, dalekie­

go morza. Gorące prom ienie słoneczne p a r z y ły je tam bardzo, aż w k o ń cu k ropelki uniosły się w ciepłem p o ­ w ietrzu w górę. Tam p o rw ał je w iatr i zaniósł zno ­ wu daleko, daleko n a d p ag ó rek , z k tóreg o niegdyś ściekły w dwie przeciw ne strony. Ale domu, n a k tó ry ongi spadły, już tam nie było Nie było n aw et ś lad u m ieszkania ludzkiego. Rosła tam traw a, a w śród niej

ćw ierkały koniki polne.

Ćwiczenie stylow e. Dzieje kropli wody.—Podobnie jak w przeczytanej powiastce opisać historję i różne przemiany innej kropli deszczu, a zarazem według własnej fantazji opi­

sać, co mogła ona widzieć podczas swoich wędrówek.

KU CZCI WIELKICH LUDZI.

i.

11. Mikołaj Kopernik.

— Mamusiu, co to znaczy wielki człowiek?—mówiła 8-letnia Hela. — Kiedy by łam m alu tk a, w y ob rażałam so­

bie, że wielki człowiek to taki olbrzym, k tó r y b y się w te drzw i nie zmieścił; ale teraz już wiem, że to co

(37)

33

innego. P y ta ła m Stasi i Zosi, ale one zam iast o d p o ­ wiedzieć, śmieją się tylk o ze mnie.

— J a k zw ykle ci, co sam i nie wiedzą — szepnęła matka, n iezadow olona ze sw ych s tarszy ch córek.—T w o ­ je dziecinne mniemanie, H eluniu, niezupełnie było b łę­

dne: wielki człowiek—to ten, kto p r z e r a s ta swoich bli­

źnich w p raw d zie nie w zrostem ciała, lecz przym iotam i u m y słu lub serca. Kto ro zu m em p rzew y ższy swych ziomków, kto ma jak iś talen t lu b zdolność wybitną, a tych d aró w B ożych u ży je n a to, ab y o d k ry ć ja k ą ś p ra w d ę p rzed tem nieznaną, kto ludziom życie uczyni lżejszem, albo ich sam ych oświeci lub k u d o b rem u p o ­ wiedzie, ten słusznie wielkim zwać się powinien. Wiel­

kim jest ten, kto k o cha silnie swych braci, kto dla ich szczęścia gotów wszystkie dni swego życia poświęcić w ofierze, a n aw et śmierć ponieść w ich obronie. Gzy rozumiesz to, Helenko?

— Z daje się, że rozumiem, choć nie u m iałab y m te­

go ta k ładnie opowiedzieć, ja k mamusia; ale wiem, że do wielkich ludzi n ależą sławni wojownicy i d o b rzy królowie, podróżnicy, k tó rzy now e ziemie odkryli, w y ­ nalazcy, uczeni, poeci. Ach! mamo, ja k ja b y m chciała p o znać jakieg o wielkiego człowieka!

— To tw oje życzenie spełni się w krótce w pew nej części; postanow iłam już d aw n o p o k aza ć wam, moje córeczki, najw ażniejsze pom niki w W arszaw ie i opo­

wiedzieć o ludziach, k tó ry ch one p rzed sta w iają. J u t r o o dbędziem y p ierw szą n aszą wędrówkę.

— Ach! ja k to dobrze!—zawołała H elenka i pobie­

gła podzielić się świeżą wiadomością z siostrami, a ta k ­ że z m łodszym o ro k braciszkiem, Jankiem , k tó r y o św iad­

czył stanowczo, że z m am ą iść musi, bo skończył lat siedem i już nie należy do m ałych dzieci.

N azaju trz wesoła g r o m a d k a p o d ąży ła z m am ą No­

wym Światem n a K rako w sk ie P rzedm ieście do p o s ą g u

C ZYTANKI S T O P N IO W A N E , I II . 3

(38)

Kopernika. J a n e k p rz y p o m n ia ł sobie zaraz, że n ie d a ­ wno n a tym p la cy k u było b a rd z o wesoło, gdyż cały był zastaw iony choinkami; dziewczynki zaś p r z y p a t r y ­ wały się p ow ażnej postaci męża, trzy m ają ceg o w rę k u kulę ziemską.

— Kto to, mamo? —szepnęła Helcia.

— Alboż nie wiesz, że K o p ern ik — o d p a rła Stasia.

— A kto b y ł K opernik?—p y ta ją dalej młodsze dzieci.

— Sądzę, że dzisiaj Stasia mnie zastąpi, ja k o n a j ­ starsza córka, i opowie b r a tu i siostrzyczkom, co wie 0 Mikołaju Koperniku.

D w unastoletnia Stasia, r a d a z zaszczytu, k tó ry ją spotkał, ta k zaczęła opowiadać, n a ś la d u ją c sposób m ó­

wienia swej nauczycielki:

— Wiecie zapew ne wszyscy, że ziemia, n a której mieszkamy, jest o g ro m n ą kulą; wiecie, że słońce ją oświeca, ale p ew no wam się zdaje, że to słońce jest sobie la m p k ą nie w iększą od d u żeg o talerza, k tó ra przez cały dzień p rz e s u w a się p o niebie, a n a noc g a ­ śnie.

— O p r z e p r a s z a m —p rz e rw a ła 10-letnia Zosia — ja przecież d ob rze wiem, że słońce jest ogrom ne, choć zdaleka w ydaje się małe, tylko d o b rze nie pam iętam , czy to słońce o b raca się koło ziemi, czy ziemia koło słońca. Z daje się, że p a n n a W anda mówiła o ru ch ac h ziemi, ale mnie się to w głowie nie może pomieścić, bo przecież codzień widzę, ja k słońce wschodzi i zac h o ­ dzi, a nie czuję, żeby ziemia się ruszała.

— Otóż widzisz, Zosiu — rzekła S tasia—tak, ja k ty teraz, myśleli wszyscy w d aw n y ch czasach. D opiero K opernik w yp ro w ad ził ich z błędu. Od n ajm łodszego wieku lubił on w p atry w ać się w niebo gw iaździste 1 zastan aw iał się n a d tem, co widział. Z au w aży ł r ó ż ­ ne gwiazdy, spostrzegł, że w k a ż d y m miesiącu inne m ożna widzieć n a niebie, że zmieniają one miejsce co

(39)

35

noc pilawie, że niektó re u k a z u j ą się razem, tw orząc pew n ą g ru p ę czyli konstelację, w y p y ty w ał starszy ch o ich n azw y i znaczenie. W późniejszym wieku, g d y uczył się osobnej n a u k i o ciałach niebieskich, zwanej astronom ją, a także g d y uczynił duże p o s tę p y w m a ­ tematyce, n a b y ł tyle wiedzy o ziemi, słońcu i g w iaz­

dach, ile jej posiadali n a ju c z e ń s i ludzie w jego czasie.

Bo trzeba wam wiedzieć, że już p r z e d K opernikiem zajm ow ano się astro n o m ją i p o siad an o trochę w iado ­ mości o tem, ja k są wielkie i odległe niektóre ciała niebieskie;—lecz wiadomości te były b a rd z o nied o k ła­

dne, głównie dlatego, że w o w ych czasach nie znano takich szkieł, p r z y r z ą d ó w i n arz ę d z i astronom icznych, k tórych dziś u ży w ają do b a d a n ia nieba. K opernik nie p o p rzestał n a tem, czego się nau cz y ł od swych profe­

sorów, lecz później przez całe życie p raco w ał n a d tym przedmiotem, u jm ując sobie snu i odpoczynku, aż d o ­ szedł do tej nieznanej d o tą d p ra w d y , że to ziemia k r ą ­ ży naokoło słońca. Tem o dkryciem p rzy n ió sł zaszczyt swem u narodow i, k tó ry nim słusznie może się chełpić.

Z d u m ą więc pow tarzam y:

«W strzym ał słońce, ru s z y ł ziemię...

Polskie w ydało go plemię».

— A czy K opernik mieszkał w Warszawie, że mu tu pom nik w ystaw iono?—p y ta ły dzieci.

— Nie—rzekła m a m a—K o p ern ik urodził się r. 1473 w T o ru n iu n a d Wisłą, uczył się w Krakowie, a potem jeszcze we Włoszech, za granicą. Został księdzem, był k anonikiem we F r a u e n b u r g u , gdzie resztę życia p r z e ­ pędził i u m a rł w r o k u 1543 za p a n o w a n ia Z y g m u n ta I, tego samego króla, co to Mazowsze do Polski p r z y łą ­ czył. P rzed sam ą śmiercią zobaczył w y d ru k o w a n e swo­

je dzieło wiekopom ne « 0 o b ro ta c h ciał niebieskich*.

— To K opernik b y ł księdzem?... więc oprócz astro-

(40)

- 36

nom ji miał jeszcze wiele p ra c y ja k o k ap łan !—odezw a­

ła się zam yślona H ela.

— P o m yśl jeszcze, H e lu n iu —d o d a ła m a t k a —że Mi­

kołaj K opernik b y ł n a d to lekarzem , zajm ow ał się rów ­ nie gorliwie ciałem, ja k i duszą bliźnich. A przy te m b y ł ta k skrom ny, ja k b y zupełnie nie odczuw ał swej wyższości n a d innym i ludźmi.

— O! to wielki, p raw d ziw ie wielki człowiek! — za­

wołały chórem dzieci, i po tych słowach p o g rą ż y ły się w pow ażnej zadum ie tak, że d łu g ą chwilę milczały.

W róciwszy do domu, dzieci nie baw iły się w żad n ą g rę hałaśliwą, n a w e t r o z trz e p a n a Zosia nie stroiła ż a r ­ tów, lecz zaraz po herbacie stanęła p r z e d oknem i za ­ częła się w p a try w a ć długo i u w ażn ie w p o g o dn e nie­

bo, n a k tórem u k a z y w a ły się m iljony gw iazdek; p o ­ ważniejsza, choć młodsza, Hela stan ęła koło niej, a S ta ­ sia, wziąwszy n a k o la n a Janeczka, k tó r y mimo la t sie­

dm iu skończonych, b y ł rozpieszczonem dzieckiem swej n ajstarszej siostrzyczki, deklam ow ała z p rzejęciem n a ­ stęp u jący wiersz Maryi Konopnickiej.

12. Stopnie poznania.

A czy wiesz ty, drogie dziecię, Co to cudów jest n a świecie?

Ile to się gw iazd w oddali Na wieczornem niebie pali?

Widzisz, ja k ta mleczna droga, R ozciągniona r ę k ą Boga, W skroś się wije p rzez błękity, J a k o sreb rem p a s w y szyty.

A czy wiesz, że ziemia cała To też g w iazd k a tylko mała, T a k a sama, ja k ta złota, Co w okienko twe migota?

Cytaty

Powiązane dokumenty

latów filozofji krytycznej Kanta o tyle tylko, o ile to może ułatwić w następstwie odczyszczenie nauki i filozofji spół- czesnej od wszelkich naleciałości

Odwrócona logika Whitmana, pozdrawiającego nowych braci o ile mówią oni w języku angielskim, jest świadectwem kształtowania się amerykańskiego poczucia wyjątkowości, które

Od poniedziałku zaczynamy naukę na Teamsie, będziemy omawiać „Mikołajka”. Wasze sprawdziany z czasownika

Wasze uczenie się może przynieść większe efekty, możecie udoskonalić swoje umiejętności i zdobywać jeszcze lepsze oceny w szkole jeżeli dobrze zorganizujecie

Wiadomą jest rzeczą, że człowiek nie zawsze istniał na tej ziemi, sam zaś nie mógł być twórcą swego istnienia, sam sobie życia dać nie mógł, więc musi się

Co się stało przy ostatniej wieczerzy, to dzieje się jeszcze teraz we Mszy świętej; bo kiedy Kapłon mówi nad IJostyą słowa Pana Jezusa: To jest Ciało Moje, i nad kielichem:

Już 4 października zajęła junta rządząca pałac della S. Con- sulta, wyrzuciwszy stam tąd kardynałów Clarellego i Vanicellego. Krom tego jen. Cadorna zażądał

Przeczytaj uważnie opis Julki, a następnie na jego podstawie jak najdokładniej narysuj jej tatę.. Przyjrzyj się obrazkowi i postaraj się jak najdokładniej opisać