• Nie Znaleziono Wyników

Motyl szczęścia (kolejne 2 rozdziały) akacjowa agnes

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Motyl szczęścia (kolejne 2 rozdziały) akacjowa agnes"

Copied!
7
0
0

Pełen tekst

(1)

Motyl szczęścia (kolejne 2 rozdziały) — akacjowa agnes Od autora: Skoro napisałam dalszy ciąg, to wystawiam. Raz kozie śmierć :)

- Co to za ulotka?

- Nie wiem. Mnie nie zaciekawiła. Przeczytaj i wyrzuć. – Phil jak zwykle wiedział, co trzeba zrobić.

Karin usiadła na poręczy fotela i zaczęła przeglądać ulotkę, którą przed chwilą wniósł do domu Phil razem z listami wyjętymi ze skrzynki. Była to informacja o jakimś spotkaniu w domu książki w ich miej- scowości. Miało się odbyć następnego dnia. Ale co to za spotkanie? Karin nie była do końca pewna o co w tym chodzi, ale bardzo zaintrygował ją tytuł spotkania: „Motyl szczęścia”.

Od jakiegoś czasu prześladowały ją myśli, że czegoś takiego jak szczęście, to ona nie zazna. Nigdy, prze- nigdy. Choć pragnęła tego za wszelką cenę. Pragnęła tego tak bardzo, że próbowała dawać maksimum sz- częścia wszystkim najbliższym. Robiła to z nadzieją, że to ją doprowadzi do bram tego nieuchwytnego uczucia.

- I co to jest? – od niechcenia spytał Phil zaglądając do garnków, bo widocznie był już głodny.

- Takie spotkanie w Bibliotece… Wiesz, i chyba chciałabym tam pójść. – Choć ulotka była bardzo tajem- nicza, czuła, że musi tam jutro być.

- I co? Mam się zająć małym? Jutro? A co to za dzień? Aaa, czwartek. Ale nie wiem, o której wrócę z pracy. – Phil najwyraźniej wolał, by nigdzie nie szła.

- Mogę go podrzucić do jednej z babć. Zaraz zadzwonię i się dowiem, która ma czas…

- Coś ty taka napalona? Powoli, powoli. A obiad?

- Wiesz, chcę mieć pewność, że choć jedna z mam będzie jutro mogła wziąć Chimka do siebie… napraw- dę chcę tam iść… - odparła i zaczęła wybierać numer do swojej mamy.

- A obiad? Gdzie jest mały? Karin! – Ale ona nie słyszała, idąc na piętro rozmawiała już przez telefon.

Z góry zbiegł Joachim z uśmiechem od ucha do ucha:

- Jutro jadę do babci. Weźmie mnie na lody!

- Skąd wiesz?

- Podsłyszałem, jak mama rozmawiała przez komórkę.

- Czyli jednak załatwiła… - mruknął Phil pod nosem.

- Co mówisz, tato?

- Że nałożymy sobie obiadu, bo mama chyba tak szybko tej gadki nie skończy. Zawsze jak rozmawia z

(2)

babcią Julią, to nie da rady krócej niż pół godziny.

Karin zeszła do kuchni, kiedy jej mężczyźni już kończyli jedzenie:

- Cieszę się, że sobie poradziliście. Smakuje wam?

- Jasne, że sobie poradziliśmy. Przecież tata nie jest ciapą – odparł uśmiechnięty siedmiolatek i mrugnął do taty. Od paru dni był bardzo dumny, bo nauczył się puszczać oczko. Barbara go nauczyła. Bardzo lubił z nią rozmawiać. Była bardzo wesoła i wiedziała chyba wszystko.

Phil skrzywił usta, przełknął ostatni kęs i zapytał dziwnym grobowym głosem:

- Czy to dobrze, że on tam pojedzie?

- Co? O czym ty mówisz? – zapytała Karin nakładając sobie przestudzony obiad. Była wciąż zamyślona i podekscytowana tym jutrzejszym spotkaniem.

- No…, o tej… - Phil nie chciał powiedzieć na głos tego, o czym myślał, bo chłopiec jeszcze nie zdążył zjeść do końca i wciąż siedział przy stole. Zaciekawiony spoglądał na jąkającego się ojca.

- Nie wiem, o co ci chodzi. Mów jaśniej – prosiła Karin przełykając pierwszy kęs.

- Dobra, powiem później. Teraz idę zadzwonić, bo ten nowy klient odwołał dziś spotkanie i chce umówić się na inny termin.

Karin domyślała się, o czym nie chciał powiedzieć mąż. Wiedziała, że nie przepadał za Barbarą. Uważał ją za przemądrzałą starą babę, która nie szanuje mężczyzn. Wręcz nimi pogardza i wyśmiewa. Czasami wydawało jej się, że Phil ma do Barbary taki niechętny stosunek, ponieważ wraz z nią do rodziny wkradła się pewna niepoprawność życiowa. Jej mąż nigdy nie był specjalnie religijny, ale pewne sprawy były dla niego wręcz święte. Przede wszystkim związki heteroseksualne. Inne odmiany raczej nie powinny istnieć, zdaniem Phila. Wiedziała, że jest konserwatystą i lubi rzeczy proste, tradycyjne i zwyczajne. Jeśli coś od- biegało od jego wyobrażeń, było złe i dziwne.

Sprzątała ze stołu i ciągle myślała o „Motylu szczęścia”. Dowiedziała się od mamy, że Barbara też tam jutro będzie. Ucieszyło ją to bardzo. Miała nadzieję, że porozmawia sobie po spotkaniu z tą niezwykłą kobietą. Przyjaciółka mamy była trochę dziwna, ale powodowała coś takiego, że człowiek po rozmowie z nią stawał się jakby lżejszy.

Jechała do domu książki, dziwnie poddenerwowana. Miała wrażenie, że po stopach drepczą jej mrówki a chwilami wędrują aż do ud.

Gdy weszła do budynku, na korytarzu stało sporo kobiet w różnym wieku i kilku mężczyzn, wy- glądających na nieco zakłopotanych ilością płci przeciwnej. Wśród czekających ujrzała Amandę. Cieka- we, co u niej. Wtedy te 5 lat temu, kiedy miały parę godzin na rozmowę, wróciły wspomnieniami do sz- kolnych lat i za wiele nie dowiedziała się o dojrzałym życiu Amandy.

(3)

Koleżanka rozmawiała dość energicznie z trzema innymi kobietami. Miała uśmiech tak promienny, jakby właśnie przed chwilą popiła jakiś czarodziejski słoneczny koktajl.

Karin stała blisko wejścia, nie chciała wpychać się w rozmowę. Do spotkania było jeszcze pięć minut.

Przypomniała sobie, że kiedy zawoziła Joachima do mamy, zapytała, dlaczego ona nie wybiera się na do biblioteki. Zmartwiła się, czy to nie przez to, że została poproszona o opiekę nad wnukiem. Julia odparła z uśmiechem, że nie jest to dla niej żaden kłopot, bo podobne wykłady ona ma na porządku dziennym.

Karin nie bardzo wiedziała, co jej mama miała na myśli, ale już nie było czasu, by o to zapytać.

Za minutę piąta otworzyły się wielkie drzwi do sali, w której miało się odbyć spotkanie. Ku zdumieniu Karin do wejścia zapraszała Barbara. Co ona tu robi? Pewnie udziela się w bibliotece i pomaga w orga- nizacji różnych zebrań.

Jeszcze większe zdziwienie ogarnęło Karin, kiedy zauważyła, że Barbara obejmuje Amandę i obie idą w stronę małego podwyższenia na końcu sali.

- Witam państwa serdecznie - zaczęła głośno i wyraźnie Barbara, zaraz po tym jak wszyscy zebrani zajęli miejsca. – Pewnie niektórzy z państwa mnie znają, ale pozwólcie się krótko przedstawię: nazywam się Barbara Jones, jestem z zamiłowania, ale i z wykształcenia psychologiem. Od wielu lat zajmuję się oprócz wykładów na uczelni, spotkaniami organizowanymi w różnych miejscowościach i dla przeróżn- ych słuchaczy. – Karin wreszcie dowiedziała się, czym przyjaciółka mamy się zajmuje. Do tej pory nie była pewna, ale także nie miała tyle odwagi, by zapytać.

Barbara miała w sobie charyzmę i pewność, a jednocześnie spokój i ciepło. Gdy zaczęła opowiadać o swoim życiu, Karin spływały po policzkach łzy. Zauważyła, że nie tylko ona sięga po chusteczkę. Było kilku takich, którzy wycierali nosy, tak głośno, że zagłuszali niektóre słowa Barbary.

- Widzę, że wzruszyliście się. Rozumiem, mnie też, by to ruszyło, gdybym sama przez to nie przeszła i przetrawiła sprawę po stokroć. Proszę mi wybaczyć, ale będę się do was zwracała od tej chwili per wy.

Bo skoro już tyle wiecie o moim życiu, to przecież staliście się prawie moimi przyjaciółmi. Zgadzacie się? – zapytała, ale wyglądała, że nie oczekuje żadnej innej odpowiedzi, jak tylko pozytywnej. I nie po- myliła się. Wszyscy, jak jeden mąż, odpowiedzieli, że nie widzą przeszkód.

- Skoro wiecie już co nieco o mnie, pragnę również wam kogoś przedstawić: Oto moja ukochana córka – Amanda.

Karin zesztywniała. Amanda córką Barbary? Jak to? Czy mama o tym wie? O co tu chodzi? Przecież ma- ma mówiła, że synek Barbary zmarł i nigdy więcej nie była już w ciąży. Po śmierci męża alkoholika nie związała się z żadnym mężczyzną. Wiedziała już wtedy, że w jej życiu nie ma miejsca dla facetów.

- Oddam teraz głos Amandzie. Wiem, że w tym momencie jesteście nieco zaszokowani. Przyszliście, by się dowiedzieć, co nieco o szczęściu a tu same tragedie. Jeszcze chwila cierpliwości – powiedziała Bar- bara z uśmiechem i mrugnęła porozumiewawczo do córki.

- Witam. Mamę moją znacie choć trochę, a mnie wcale. Więc jak to możliwe, że jesteśmy rodziną? Zaraz wam wyjaśnię. Ale najpierw opowiem trochę o sobie.

Karin słuchała z szeroko otwartymi oczami, o tym jak Amanda w czasie matury już była w ciąży. Jak oj-

(4)

ciec dziecka, jeszcze przed porodem zostawił ją i nie utrzymuje do dnia dzisiejszego kontaktu. Wiedziała, że Amanda miała chłopaka w ostatniej klasie szkoły średniej, ale że spodziewała się dziecka, nie wiedzia- ła.

- Nie było mi lekko. Kiedy moi rodzice dowiedzieli się o ciąży, zażądali bym ją usunęła. Nie chciałam te- go zrobić, więc musiałam się wyprowadzić. Czas, kiedy błąkałam się od koleżanki do koleżanki i próbo- wałam się gdzieś zaczepić, był okropny. Nauczyłam się wtenczas cierpliwości, opanowania i radzenia so- bie w najdziwniejszych i ekstremalnych sytuacjach. Czy jedliście kiedyś zupę grzybową tylko z bulionu grzybowego? Lub dzieliliście jedno jajko na dwie jajecznice? Nie będę opowiadać, jak to mogło wy- glądać. Proszę sobie tylko wyobrazić, jak czuje się 18-letnia dziewczyna w ciąży wyrzucona z domu przez rodziców i porzucona przez chłopaka. Jadłam byle co i oczywiście w związku z tym moja ciąża nie mogła się dobrze rozwijać. Kiedy wylądowałam na pogotowiu w 8 miesiącu ciąży z bólami i krwawie- niem, myślałam, że zwariuję i długo nie pociągnę. – Amanda zrobiła krótką przerwę. Przez salę przebie- gło westchnienie. Wszyscy czekali w napięciu na ciąg dalszy. Dla każdego z zebranych było wręcz nie- możliwe, że osoby po takich przejściach mogą być wesołe i pogodne, a nawet chcą pomagać innym.

- Oczywiście domyślacie się, że dziecka nie udało się uratować. Miało poważne wady rozwojowe. Uro- dziło się ze źle wykształconymi płuckami i chorym serduszkiem. Tylko raz trzymałam je na rękach, przez pięć minut… Pocałowałam w czółko i się pożegnałam. Sama ledwie wtedy funkcjonowałam i nie byłam w stanie trzeźwo myśleć. Wiedziałam, że to mogło być moje pierwsze i ostatnie dziecko. Nie pomyliłam się. Na drugi dzień, kiedy obudziłam się w szpitalu, byłam przekonana, że jak tylko stamtąd wyjdę, będę musiała zrobić, cokolwiek, by tego mojego marnego życia nie kontynuować. Nie widziałam sensu. Kiedy leżąc tak, rozmyślałam, jakie mam szanse odebrania sobie życia. Wybierałam, czy lepiej skoczyć z mo- stu, czy coś połknąć… W pewnej chwili do mojej sali weszło … słońce. – Amanda uśmiechnęła się tak szeroko, że widoczne były jej piękne zęby, aż po szóstki. Siedząca obok niej Barbara podała jej dłoń i uścisnęły się mocno patrząc sobie przez moment w oczy.

Karin, jak i cała reszta sali, zrozumiała, że gdyby nie Barbara, to dziś nie słyszeliby pełnego emocji opo- wiadania Amandy.

- Tak, to ona nauczyła mnie tylu rzeczy o świecie i o życiu, że nie mogłam uwierzyć, iż można mieć od- powiedź na każde pytanie. W tamten dzień rozmawiałyśmy przez kilka godzin. Nie wiem, jak to się stało, że Barbara weszła wtenczas do mojej sali a nie do kogoś innego. Tak naprawdę nie interesowało mnie to.

Wiedziałam, że tak miało być i już. Mamo, teraz twoja kolej.

Kobiety zamieniły się miejscami:

- Czy chcemy trochę przerwy? Można się napić kawy lub herbaty. Na korytarzu są przygotowane kubecz- ki i ciepłe napoje. Zarządzam 10 minut przerwy – ogłosiła, a ludzie powoli zaczęli wstawać z miejsc i w milczeniu wychodzić na korytarz. Każdy bał się cokolwiek powiedzieć. Wszyscy czekali na ciąg dalszy.

Nie wiedzieli, co może być dalej, ale chyba historia zaczęła powoli nabierać cieplejszych i lepszych barw.

Przecież musi być w tym jakiś sens, skoro obie kobiety są pełne optymizmu i radości. Gdzie jest ten mo- tyl szczęścia? Czy wreszcie przyleci?

<końcówka czerwca br>

(5)

- I co? Znów będziesz siedziała na tym tarasie, nie wiadomo jak długo? – Phil uważał, że nie jest pa- laczem, ale zawsze na wieczór musiał sobie zapalić jednego papierosa. Karin wpatrywała się w świecącą w ciemności końcówkę Marlboro:

- Zastanawiam się, dlaczego tak jest… - zaczęła, jakby do siebie.

- Za dużo myślisz – odezwał się mentorskim tonem. – To przez te wasze babskie nasiadówki.

- Zastanawiam się, dlaczego tak jest, że jedni potrafią być szczęśliwi a inni tego nie umieją – dokończyła zdanie, udając, że nie słyszy zaczepki męża.

- A co to jest szczęście? Przecież to chwilowa radość. Moment, kiedy krótko po dokonaniu czegoś, człowiek się uśmiechnie i powie, że jest ok. To tylko moment, a nie stan stały. – Wyrokował nadal men- tor.

- Nie zgadzam się z tobą. Wiadomo, że życie składa się z różnych wydarzeń, złych i dobrych. I że fajnie, kiedy tych dobrych jest więcej. Ale wiem, że są osoby, którym w życiu tak się paskudnie poukładało, że nie ma miejsca na wielkie radości, a jednak potrafią się cieszyć życiem. Jak to robią?

- Udają. Nie ma innej opcji. Nie rozmyślaj tyle, tylko wracaj do domu. Bzykniemy się dzisiaj. – Jak po- wiedział, tak wszedł do salonu, nawet się nie oglądając, czy Karin wchodzi za nim.

Nie wiedziała, co ma teraz zrobić. Nie miała ochoty na seks. Obiad jej dziś nie wyszedł i nie miała humo- ru.

Dlaczego to tak jest? Przecież to tylko obiad. Właściwie trudno powiedzieć, że nie wyszedł. Jej smako- wał. Tylko Phil porównał jej zrazy ze zrazami jego mamy i uważał, że mama robi wytrawniejsze. Tak je nazwał. Jakby zrazy to było jakieś wino. Zawsze starała się, by jemu obiad smakował i takie słowa dzia- łały na Karin strasznie demotywująco. Nawet nie pomogło, że pochwalił jej surówkę. Co więcej, dodał, że w surówkach jest mistrzynią i nie zna lepszych w tym temacie.

O czym to mówiły Barbara i Amanda? Że szczęście to coś co mamy w środku, tylko musimy je wypu- ścić. Zamiast zaduszać je we wnętrzu zmartwieniami i nerwami, trzeba je wypuścić i oglądać jego prze- piękne barwy tworzące jakby bańkę wokół człowieka. Ale jak to zrobić? One przeszły w swoich życiach piekło, a jednak uśmiechają się i cieszą, a ona co? Wiecznie zabiegana, zatroskana, czy wszystko zrobiła na czas. Ciągle zastanawia się, czy wszyscy dookoła będą zadowoleni z jej poczynań. Czy o to właśnie chodzi?

Przecież ma wszystko, co potrzebne, by mieć szczęście. Ma męża, który całkiem dobrze zarabia, jest przystojny i odpowiedzialny. Ma fantastycznego synka, który właśnie odebrał świadectwo z wyróżnie- niem. Mają piękny duży dom i zadbany ogród. Dlaczego nie umie się tym cieszyć?

Łzy zaczęły spływać po jej policzkach. Zamknęła oczy i pomyślała, że spróbuje tego o czym opowiadała niedawno Barbara. Odkąd była na spotkaniu w domu książki, często widywała się z Barbarą i wypyty- wała o wszystko, co mogłoby jej pomóc w odnalezieniu drogi do swojego wnętrza. Jak to było? … Głęboko oddychać, policzyć od 35 w dół… wdech nosem, wydech ustami… rozluźnić się i znów poli-

(6)

czyć…

W pewnym momencie poczuła, że ktoś usiadł obok niej na bujanej ławce, w której uwielbiała spędzać wiosenne wieczory. Pomyślała, że przyszedł Phil, i że będzie namawiał ją na natychmiastowe przyjście do sypialni. Jednak nie otworzyła oczu. A co tam? Jak chce niech posiedzi obok niej, może odechce mu się „bzykania” (nie lubiła jak tak nazywał seks, wolała subtelniejsze nazewnictwo lub konkretne i rze- czowe).

- Wiesz, chciałabym być silniejsza. Bardzo bym tego chciała…

- Po co? By przenosić góry? – Podskoczyła na sam dźwięk tego głosu i stanęła wpatrując się w ławecz- kę…

Nikogo tam nie było.

Poczuła, że dreszcz przebiegł jej po plecach. Chyba jednak zwariowała. Boże, ona naprawdę zwariowała!

Przecież wyraźnie słyszała, że ktoś do niej mówi. Lecz ten głos był jakiś taki nietypowy. Jakiś niezwykły, jakby lekko wibrujący. Jakby nie dochodził do niej z żadnej konkretnej strony, ale po prostu był w powie- trzu. Po prostu był…

Nie wiedziała, co teraz zrobić. Najchętniej uciekłaby prosto do domu i opowiedziała mężowi o tym, co zaszło. Ale machnąłby ręką i wyśmiał. Była tego pewna.

Z drugiej strony czuła, że głos ten był dziwnie ciepły i uspokajający i jakby się uśmiechał. Nie sądziła, że takie określenia mogą się odnosić do jakiegokolwiek głosu.

Z drżeniem w łydkach usiadła z powrotem na ławeczce. Spróbowała się uspokoić. Zamknęła oczy i za- częła ponownie liczyć…

- Kim jesteś? – spytała, lecz głos jej był tak nienaturalny, że prawie siebie nie poznała.

- Kto ja? Jestem Karinka. – Dopiero teraz wyczuła, że ten głos należy jakby do dziecka a nie do osoby dorosłej. Strach mrowił jej po plecach, ale siedziała zawzięcie na ławeczce z wciąż zamkniętymi oczami.

- Czego ode mnie chcesz? – próbowała być rzeczowa i dowiedzieć się czegoś więcej o swojej wariacji.

- Ja od ciebie? To ty chcesz czegoś ode mnie. – Usłyszała perlisty śmiech dziecka.

- Ja?? Czego mogę chcieć od ciebie. Przecież cię nie znam.

- Znasz, znasz. Tylko gdzieś zakopałaś tę wiedzę i nie wiesz pod którym drzewem. – Karinka wydawała się być bardzo rozbawiona.

- Ale ja niczego nie rozumiem. Pomóż mi. – Składając kolejne słowa czuła się naprawdę dziwnie, ale jak- by coraz bardziej na miejscu i swojo.

- No, wreszcie przypomniałaś sobie.

- Co? Przecież ja nadal nie wiem, o co chodzi. – Karin miała burzę w mózgu i mrówki w żołądku.

(7)

- Przypomniałaś sobie, czego ode mnie chciałaś. Pomocy. Pamiętasz, ile razy mruczałaś przez łzy, że po- trzebujesz pomocy, że ktoś ma przyjść i pomóc, bo sama nie dasz rady.

- Taak, ale…

- Karin! Nie będę dłużej czekał. Idę spać! Następnym razem ty mnie będziesz prosiła o seks. – Usłyszała podniesiony głos męża, który wyjrzał przez okno sypialni i musiał zademonstrować swoje niezadowole- nie.

Karin miała wrażenie, że każda komórka jej ciała drży i podskakuje. Stała wpatrzona w lekko huśtającą się ławeczkę i miała pustkę w głowie. Oczywiście mąż wyrwał ją z rozmowy z … no, właśnie z kim? Z Karinką? Czyli kim?

Nie miała już sił, by ponownie zmierzyć się z tymi emocjami, więc ku swojemu zdziwieniu szepnęła tyl- ko „pa” i pobiegła do domu.

Kopiowanie tekstów, obrazów i wszelakiej twórczości użytkowników portalu bez ich zgody jest stanowczo zabronione. (Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych, Dz.U. 1994 nr 24 poz. 83 z dnia 4 lutego 1994r.).

akacjowa agnes, dodano 23.08.2013 08:51

Dokument został wygenerowany przez www.portal-pisarski.pl.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Zapoczątkowana w powieści Empire V wizja współczesnego świata zdaje się w powieści Batman Apollo rozrastać i rozprzestrzeniać – Rama dowiaduje się bowiem, iż

Podczas szkolenia użytkownik nauczy się, w jaki sposób korzystać i tworzyć zestawy wykresów danych historycznych w aplikacji Historian Trend Client oraz pozna metody tworze-

Słowa kluczowe Chruślanki Józefowskie, Dzierzkowice, II wojna światowa, wyzwolenie, wejście wojsk radzieckich, Rosjanie.. Rosjanie weszli do wsi, ale to była biedna wieś, nie

[Czy dochodziły jakieś wiadomości co się dzieje ze społecznością żydowską w innych miejscowościach?] Widocznie tak, ja nie wiedziałam, ale później się dowiedziałam, że

Widać już, że coś się zmieniło i zmienia się z dnia na dzień.. Co znaczy, gdy przyjdzie odpowiedni człowiek na odpowiednie

Wust zauważa — nawiązując od koncepcji bytu Martina Heideggera — że opisywana pewność i brak pewności czy też połowiczność pewności istnienia Absolutu bierze się

Diagnostyka materiałów i urządzeń tech- nicznych ma duże znaczenie dla bezpiecznej eksploatacji maszyn i instalacji przemysłowych. Systematycznej diagnostyki wymaga

poprzez MessageBox().. Jednocześnie też stworzyliśmy i pokazaliśmy nasze pierwsze prawdziwe okno. Wszystko to mogło ci się wydać, oględnie się wyrażając, trochę