• Nie Znaleziono Wyników

Proces "ferdydurkizacji" Argentyny

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Proces "ferdydurkizacji" Argentyny"

Copied!
24
0
0

Pełen tekst

(1)

Klementyna Czernicka-Suchanow

Proces "ferdydurkizacji" Argentyny

Teksty Drugie : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 3 (111), 206-228

2008

(2)

2

0

6

A rchiw um

Klementyna CZERNICKA-SUCHANOW

Proces „fe rd yd u rkiza cji” A rg e n ty n y

1947 rok - gorączka, szaleństw o. G om brow icz m obilizuje w szelkie siły. M ija już osiem lat, od k iedy p rze stał pisać. C zuje, że skończyła się sielanka n ie o d p o ­ w iedzialności, w jakiej żył przez lata w ojenne, i teraz m a się dokonać przełom . M u si zaistnieć. W ydaje m u się, że najlepiej w A rgentynie. W alczy w praw dzie o byt literack i, o pozycję, a m oże - czem u nie? - stałą pracę. K ręci się p rzy poselstw ie p olsk im w Buenos A ires i p rzy dwóch posłach, n ajp ierw lond y ń sk im M irosław ie A rciszew skim , a od czerwca - przy kom unistycznym , Stefanie Szum ow skim . M a­ rzy m u się ciepła posadka attaché k u ltu ra ln eg o . Jak wiemy, nic z tego nie wyszło. Skończył jako u rzę d n ik w Banco Polaco.

P odobnie rzecz się m iała z „b a ta lią ” o Ferdydurke. Rozpoczęta z werwą, n a ro ­ biła szum u i rozgłosu, głów nie z pow odu buńczucznego c h a ra k te ru autora, a za­ kończyła się tym , że gdy rok później w ydano po h isz p ań sk u Ślub, nie pojaw ił się an i jeden ko m en tarz prasow y na jego tem at. W końcu G om brow icz zrezygnuje z w alki z P am pą k u ltu ry argentyńskiej i swe w ysiłki oraz oczekiw ania sk u p i na Paryżu, a ta m dzięki „K u ltu rz e” uda m u się ostatecznie wywojować sławę i chwałę na te re n ie europejskim , a stąd na cały świat.

Podbój A rgentyny n ib y się nie udał, ale m im o to G om brow icz przez lata krążył p otajem n ie w krw iobiegu tam tejszego życia intelektualnego, czego ostateczne efek­ ty m ożna zaobserwować dzisiaj, po praw ie sześćdziesięciu latach, k iedy to w rażli­ wość A rgentyńczyków p o d rażn io n a kryzysem ro k u 2001 w p ołączeniu z dostęp­ nością książek Polaka - dzięki w znow ieniu edycji jego dzieł w języku h isz p a ń ­ skim przez b arcelońskie w ydaw nictw o Seix B arrai - pow oduje niezw ykły wysyp artykułów i rozm aitych d ziała ń artystycznych. W ystarczy przyjrzeć się b ib lio g ra­ fii druków od ro k u 2004 do dzisiaj - jest tego 100 pozycji (patrz zaktualizow ana w ersja m oich Argentyńskich przygód Gombrowicza). To dużo w p o rów naniu z w cześ­

(3)

n iejszym i laty. C oraz więcej G om brow icza w teatrze, coraz więcej m łodych lu d zi się n im zaraża, aktyw ny pozostaje Ju a n C arlos G óm ez, starający się o w ydanie już drugiej swojej książki, pow staje nowa powieść o relacji G om browicza i Roberto S antucho (drugiego Che) pisan a przez rew olucjonistę L uisa M a ttiniego, n ad c h o ­ dzi też czas akadem ików . N iebaw em ukaże się „El exilio procaz: G om brow icz por la A rg en tin a” autorstw a Pablo G aspariniego - A rgentyńczyka zam ieszkałego w Bra­ zylii. To w szystko w ielki sukces, tego dotąd w A rgentynie nie było. Gom browicz in sp iru je , daje do m yślenia, prow okuje. Ta p o n ad pół w ieku trw ająca, rozpisana na wiele osób b atalia o Ferdydurke w końcu m a szansę zostać zw ieńczona sukce­ sem , bo A rgentyna n ieodw racalnie się „ fe rd y d u rk izu je” . Czuć, naw et przez ocean, że n ad ch o d zi Nowa Era.

Poniżej p rez en tu ję cały blok odnalezionych częściowo p rzez R itę G om browicz, częściowo przeze m nie, a także przez H enryka C itko, tekstów, które opublikow a­ no na łam ach p rasy argentyńskiej, kubańskiej i polskiej oraz - jak w szystko na to w skazuje - także chilijskiej i m eksykańskiej w zw iązku z w ydaniem przez wydaw­ nictw o Argos hiszpańskiego p rze k ład u Ferdydurke.

U zbierało się p o n ad szesnaście recenzji. U dało m i się d o tą d zebrać n a s tę p u ją ­ ce dane, które p rzedstaw iam w edług p o rzą d k u chronologicznego:

1. C arlos C oldaroli Witold Gombrowicz „Ferdydurke”, „Los A nales de Buenos A ires” V /V I 1947, s. 70-72.

2. V irgilio Pinera Ferdydurke, „R ealid ad ” V /V I 1947 n r 3, s. 469-471. 3. Jorge C alvetti [rec. Ferdydurke], [gazeta z prow incji?], VI 1947. 4. Roger Pla L a vida y el libro, „E xpresiôn” VII 1947 n r 8, s. 167-172. 5. E m ilio Soto [rec. Ferdydurke], „A rgentina L ib re ” 2 VII 1947. 6. C arlos L afleur [rec. Ferdydurke], „Los A n d es” 3 VII 1947.

7. Isidoro Sagüés Acotaciones, „La R azón” 8 V II 1947, n r 13(938), s. 15. 8. V irgilio Pinera [rec. Ferdydurke], „G uia de la C om isión de C u ltu ra ” 8 V III 1947.

9. [Sänchez Rosas] „Ferdydurke”por Witold Gombrowicz, „Que sucedió en siete d ia s” 19 V III 1947 n r 55, s. 33.

10. G ustavo K otkow ski, [rec. z F erdydurke] „El N acio n al de C h ile ” (C hile), [V II/V III/IX ?] 1947.

11. H u m b erto R odriguez T om eu [rec. z F erd y d u rk e], „C uadernos M exicanos” (Meksyk) [IX-X?] 1947.

12. Sergio W inocur Ferdydurke, „Savia” X I 1947, s. 68-69. 13. T roiani O siris [rec. Ferdydurke], „C ritic a” 11 IX 1947.

14. [?] „Ferdydurke”por Witold Gombrowicz „La N ación” 21 IX 1947 n r 27(397), s. 4 (sección cu ltu ral).

15. Adolfo de O bieta „Ferdydurke” de Witold Gombrowicz, „O rigenes” (Haw ana) w iosna 1948, s. 255-258.

(4)

2

08

16. A dolfo de O bieta Ferdydurke de Witold Gombrowicz, „P ro m eteo” (Haw ana) V-VI 1948, n r 17.

Sam ych tekstów znam y dziew ięć (dotyczy to pozycji n r 1, 2, 4, 7, 9, 12, 14, 15, 16) i te p rez en tu je m y dziś czytelnikom . P osiadam dane na te m at siedm iu pozo­ stałych figurujących na liście, ale na razie nie m a szans na ich odnalezienie, nie pozw ala na to stan b ib lio te k i archiw ów argentyńskich. Jest jeszcze dodatkow a garść niezw eryfikow anych info rm acji, pochodzących od sam ego G om brow icza. C hodzi o n o ta tk i czynione w ferw orze w ydarzeń 1947 roku, które zatytułow ał Kro­

nika Ferdydurke (d o k u m en t zn a jd u je się w B einecke L ibrary, Yale U niversity).

Znając sk ru p u latn o ść G om brow icza, ich istn ien ie w ydaje się zu p e łn ie praw dopo­ dobne i być m oże kiedyś uda się je odnaleźć. M ożna śm iało przypuszczać, że w rze­ czyw istości recenzji z Ferdydurke mogło być 20 albo naw et więcej.

D o tego b lo k u dodaję dwa zapom niane, n ap isan e po polsku, teksty in fo rm u ją­ ce o u k az an iu się argentyńskiej Ferdydurke, a których au to rem w ydaje się być W i­ to ld G om browicz. Pierw szy ukazał się w „Polsce W yzw olonej”, p iśm ie reżim ow ym w ychodzącym w Buenos A ires, w d n iu 23 X 1947 (s. 6, n r 126). D ru g i nato m iast, odnaleziony przez H enryka C itko, w w arszaw skich „N ow inach L ite ra c k ic h ” 23 X I 1947 (s. 4, n r 36). O ba nie były podpisane. 4 IX 1947 G om browicz p isał do Jarosław a Iw aszkiew icza, k tóry był wówczas red a k to re m naczelnym „N ow in L ite­ rac k ich ” : „Tu Ferdydurke, która ukazała się p rze d parom a m iesiącam i, odniosła tryum f, k tó ry przekroczył m oje oczekiw ania (za jakiś m iesiąc prześlę P anu n o ta t­ kę w tej spraw ie), ale ja po sta re m u zdycham z głodu a raczej b ra k u p ien ięd zy i, co najw ażniejsze, nie m ogę wykończyć nowego u tw o ru ”. „N o ta tk a” w ysłana do Iw asz­ kiew icza, k tó rą jak należy sądzić, był opublikow any później tekst w „N ow inach”, jest niezw ykle podobna, jak się okazuje, do te k stu z „Polski W yzw olonej” . Z daje się to b ezspornie wskazywać na autorstw o G om browicza.

G om brow icz raz narzekał, innym razem się przechw alał. We w stępie do Trans-

-Atlantyku, drukow anego w „K u ltu rz e”, pisał dziarsko o argentyńskiej Ferdydurke'.

„powieść spotkała się w środow iskach in te le k tu aln y ch A rgentyny i A m eryki Ł a­ cińskiej z przyjęciem nie m niej gorącym , niż w Polsce”, a „czołowi p isa rz e ” (Ma­ nu el Galvez i M a rtin ez E strada) „w yrazili się o Ferdydurke w słow ach niezw ykle gorących, podkreślając jej odrębność i siłę”. A le post factum przew ażał u niego ton n arz ek ań na ospałość um ysłow ą Latynosów, co w iązało się pew nie z fiaskiem całe­ go przedsięw zięcia. Jak ie było n ap ra w d ę przyjęcie, któ re A rgentyna zgotowała

Ferdydurke?

Trzeba pow iedzieć, że ogólnie recenzje należały do przychylnych, często p isa­ ne przecież przez przyjaciół. Jednoznacznie n ieprzychylne były dwie - Säncheza Rosasa z „Q ue” i Isidoro Sagüésa z „La R azón” . Jeszcze jedna, T roiani O sirisa, której te k stu n ie znam y, była - jak m ów ił G om brow icz - „a ta k u jąc a” . W pozosta­ łych, nap isan y ch przez P inerę w „R ea lid a d ” (nowe am b itn e pism o - przeciw waga „S u r”), O bietę w „O rigenes” (kubański odpow iednik „S u r”) i w „P rom eteo” (po­ now nie K uba), Plä w „E xpresion” (nowe pism o), C oldarolego w „Anales de B u­ enos A ires” (piśm ie Borgesa) oraz w anonim ow ej nocie z „La N ació n ” (głównego

(5)

d ziennika) i w „Savii” redagow anej przez przychylnego José L uisa Rios P atrona - przew ażają sądy pozytywne. P odobnie też było w p rzy p a d k u recen zji Soto (nie znam y jej tek stu ), o czym w spom ina później G om browicz. Z pew nością e n tu zja­ zm em k ip ia ły też noty (te nieodnalezione) Jorge C alvettiego, C arlosa L afleura, V irgilia Pinery, H u m b erta R. Tom eu, G razielli Peyrou czy kuzyna G ustaw a K ot­ kowskiego. G om brow icz analizu je w szystkie recenzje i wystawia im w swojej K ro­

nice Ferdydurke noty. Recenzję Sagüésa oceni na „80% , jako krytyka 70% ”, Pla

w „E xpresion” „jako krytyka 80%, książka 80% ”, w zm iankę P inery z „G ula de la C om isión de C u ltu ra ” na „85% ”, „w Q ue Sänchez Rosas m nie zjeździł”, recenzja O biety „n iezła”, „La N ación (70% )” . N a ry n k u argen ty ń sk im w łaśnie ta słabo oce­ n iona, 70-procentow a recenzja z „La N ació n ” - głównego, opiniotw órczego dzien ­ n ik a - liczyła się najb ard ziej. Zabójczy okazał się jed n ak b ra k pop arcia ze strony elit zw iązanych z „S u r” . To te n ie n ap isan e recenzje najb ard ziej zaważyły na re­ cepcji G om browicza i skazały go na długie nieistn ien ie.

Carlos C oldaroli

Witold Gombrowitz: „Ferdydurke"

(Editorial „A rgos”)

N ależy rozważyć dwa podstaw ow e aspekty tej książki. Jeden z n ic h to aspekt hum orystyczny, wojowniczy, polegający na atakow aniu współczesnej kultury. D rugi jest aspektem p roblem atycznym , czyli m ów iącym o sposobie, w jaki owa w alka jest prow adzona. Pierwszy przynosi niespodziew ane rezultaty. K ultu ra jest syste­ m atycznie atakow ana przez n ie u sta n n ą i krwawą kpinę, groteskow e i bezlitosne, ośm ieszające - m ożna by naw et pow iedzieć, że cielesne - szyderstwo. G om bro­ w icz w ybucha w ielkim śm iechem jak R abelais, gw ałtow nie obrażając i szokując dorosłość artystów oraz ich fałszywe, infan ty ln e koncepcje Sztuki i Piękna. W te n w łaśnie sposób książka n ab iera niezw ykłych p roporcji, rzadko kiedy spotykanych. Jest n ie u sta n n ą, zuchw ałą rebelią.

O problem atyce pow ieści, czyli naszej niedojrzałości i nieudolności, G om bro­ w icz m ów i w przedm ow ie: „D w om a naczelnym i w Ferdydurke p ro b lem am i są N ie ­ dojrzałość i F o rm a”1. Pierw szy atak książki skierow any jest zatem przeciw „do­ skonałości” i „czystości”, fikcjom podtrzym yw anym przez naszą k u ltu rę w spół­ czesną. D ojrzałość jest zup ełn ie fikcyjna, bo n igdy się jej nie osiąga, choć na klęcz­ k ach okazujem y jej bałw ochw alczą nabożność. Ferdydurke skierow ana jest, bez w ątp ien ia, przeciw arty sto m i estetom , przeciw teoretykom i stylistom , przeciw w szystkim tym m ito m an o m Stylu i Czystości. A utor chce pow iedzieć, że jeśli czło­

F ra g m en t pochodzi z przedm ow y do hiszpańskiego w ydania Ferdydurke, zob.: W. G om brow icz Czytelnicy i krytycy. Varia I. Proza, reportaże, krytyka literacka, eseje,

(6)

w iek nie zerw ie ostateczn ie z m ita m i, d o p ad n ą go nieszczerość, bezosobow ość i an arch ia, któ re wywołają ogrom ny chaos, polegający na oszukiw aniu sam ego sie­ bie i innych zarazem . Trzeba Zdiagnozow ać O szustwo. Bo albo odgrywa się świa­ dom ie farsę dojrzałości, albo jest się żałośnie oszukanym . Tak w łaśnie, w edług tezy książki, dochodzi do oszustwa. N ajn ieb ezp ieczn iejszą form ą niedojrzałości n ie jest ta n a tu ra ln ie n am dana w raz z u rodzeniem , ale ta, k tó rą później nabyw a­ my, która zostaje n am zaszczepiona i w któ rą bezw iednie, n ieu b łag an ie się w pada, czy się chce, czy nie, i m im o stw arzania w szelkich pozorów. W Ferdydurke profesor P im ko jest archetypem O szusta, n ato m iast uczeń K otecki - zbuntow anych. I jak­ że straszliw ie naiw ne okazują się lekcje Pim ków rozsianych po całym świecie, w tła­ czających piękność P iękna, wielkość S ztuki, m uzyczność M uzyki czy pom niko- wość P om ników do niew innych głów n ieokiełznanych Koteckich! „Postacie z Fer­

dydurke n ie m ają ideałów ani bogów, lecz tylko «niedojrzałe mity», któ re m ogliby­

śm y określić m ia n em id eału dostosow anego do poziom u najgłębszej, autentycznej rzeczyw istości człow ieka”2.

W szystko w ydaje się niby znane, n ib y oczywiste, ale w arto przyjrzeć się tym spraw om raz jeszcze, bo dla G om browicza są one objaw em choroby współczesnej k ultury. S tąd p roblem y w w yrażeniu niedojrzałości, stąd pró b y ukrycia jej, zam a­ skow ania. Ale jak n adać tem u form ę bez p opad an ia w ab su rd bądź głupstwo? G om ­ brow icz ośm iesza form ę i naśm iew a się z tych, którzy oddali się jej w ofierze. „F o r­ m a nie jest dla was czym ś żywym i lu d z k im , czym ś - rzekłbym - praktycznym i codziennym , a tylko odśw iętnym jakim ś atrybutem . Pochylając się n a d w aszym p ap ierem zapom inacie o własnej osobie - i nie zależy w am na dosk o n alen iu w a­ szego osobistego i k o nkretnego stylu, a tylko upraw iacie jakąś ab strakcyjną styli­ zację w p różni. Z am iast aby sztuka w am służyła, wy służycie sztuce”3. D latego sam au to r szydzi z dydaktyczności literatu ry , deform ując słowa, rozkładając je, zm uszając, by w ykręcały się i odkręcały aż do szaleństw a, wym yślając nowe - nie w celu w yelem inow ania tych, któ re są w użyciu, ale dla żartu , dla zabawy, żeby podelektow ać się tym fan tastycznym pure nonsensem, tą b zd u rą , tym absurdem . W alcząc z eru d y tam i - zniekształca znaczenie słów, w alcząc z ła cin n ik am i - wy­ m yśla szczeniackie, śm ieszne deklinacje łacińskie, w alcząc ze stylistam i - stosuje p rzek o rn ie szyk przestaw ny. P re lu d iu m G om brow icza to w ypuszczenie straszn e­ go ła d u n k u śm iechu, piekielnego p a n d e m o n iu m słowa oraz idei przeciw ko żądnej w ładzy ty ra n ii słowa i stylu, a także przeciw sztyw ności idiom atycznej. B ardzo m u zależy, by n ik t nie pop ad ł w te oszustwa, żeby wszyscy, którzy jeszcze mogą, u ra to ­ w ali się i w tym sensie k rzyk Ferdydurke jest bardzo donośny. Tak, jakby ktoś chciał wykrzyczeć różnicę pom iędzy u d u szen iem się a oddychaniem .

Ale to nie jedyna niespodzianka Ferdydurke. K siążka m a też aspekt sym boli- styczny i m a swoje zakończenie: bohaterow i udaje się uciec dzięki infantylizacji.

2 Tam że, s. 411.

(7)

S tąd rozm aite pojedynki, rozpoczęte w m łodości, a po tem pow tarzające się w ży­ ciu dorosłym . I to, co było bójką chłopców, przekształca się w w alkę dorosłych. U czniow skie b ija ty k i są w tej pow ieści niezw ykle b ru ta ln e . C hociaż odbyw ają się tylko na miny.

Skąd te gęby, p o jedynki na grymasy? Pod koniec książki, kiedy dochodzi do ostatecznej b atalii, G om brow icz objaśnia sym bolikę m in. Czy też - nie m in , a gęb - „fachas”, jak to zostało p rzetłum aczone. W alka na gęby, k tó rą wywołuje pan z p aro b k iem W ałkiem , m a nieoczekiw ane znaczenie. „Es necesario d e stru ir esa facha, esa ca ro ta”, m ów i pan. Bo tym , co n ajbardziej ich irytuje i oddala od siebie, są w łaśnie twarze. A tym , co chcą sobie n arzucić, są gęby. Tw arz pańska nie może znieść gęby parobka. Pana n ajbardziej oburzała n ie rzekom a różnica pozycji spo­ łecznej czy m a jątk u , ale ta gęba parobka p rze d p ań sk im obliczem . „D um a nie pozwalała! Rasa burzyła się, rasa! Pan, k tó rem u H isto ria w nieu b łag an y m p ocho­ dzie odbierała w łości i w ładzę, pozostał przecież rasowy duszą i ciałem , zwłaszcza ciałem ! M ógł w ytrzym ać reform ę ro ln ą i ogólnikow e praw no-polityczne zrów na­ nie, ale b u rzyła się krew na m yśl o osobistej i fizykalnej równości, o p o ... b ra ta n iu się osobowym ”4.

Tak pokrótce zostały w yłożone dwie tezy tej ostrej i bojowej książki. O bok k p i­ n y i groteski ze sztuki i k ultury, groteska gęb. Podw ójna kary k atu ra.

W iem , że p olecanie jakiejkolw iek książki do czytania jest w ielką odpow iedzial­ nością, o ile nie w ielką bezużytecznością. Ale chciałbym , by w ielu, a naw et wszy­ scy - jeśli to m ożliw e - przeczytali Ferdydurke.

M ając na uwadze tru d n o ści, jakie nastręcza oryginał pow ieści, trzeba docenić ciężką pracę tran slato rsk ą , rozpoczętą przez sam ego autora, a kontynuow aną przez K om itet T łum aczy p o d p rzew odnictw em V irgilio Pinery. R e zultaty oceni sam czy­ teln ik .

„Los A nales de Buenos A ires” V /VI 1947, s. 70-72

Virgilio Pi nera

Witold Gombrowicz „Ferdydurke",

Editorial Argos, Buenos Aires 1947

Jesteśm y św iadkam i kryzysu ludzkiej myśli. W szelkie cele w d ziedzinie sztuki i n au k i zostały osiągnięte. M ieliśm y już powieść-rzekę, powieść-wodospad, poem at- - jezioro, akw arium P rousta, „własną śm ierć” Rilkego, przygody z surrealizm em ,

Tam że, s. 230. F ra g m en t cytow any tutaj przez C oldarolego byl dłuższy, ale dalszego ciągu nie zn ajd u ję ani w przedw ojennej, ani w pow ojennej polskiej w ersji książki. W w olnym tłu m acz en iu w yglądałoby to w sposób następujący: „Swoją p a ń sk ą ręką, d elik atn ą, w ym ierzał w m ordę policzek jego bytowi! Tak, jak in d y k zaszczepia w róblow i indyka! Tak, jak sowa zaszczepia sroce k u lt sowy, a byk psu!

I w ym ierzając policzek, uderzając ch ciał zaznaczyć swoją osobę, nie to, co m ial i posiadał, nie m ajątek, ale siebie sam ego!” (przeł. K.S.).

(8)

h u m a n izm G ide’a, zbiurokratyzow any świat Kafki, m onolog w ew nętrzny, walkę klas, w alkę rasy aryjskiej, jezuitów, antysem itów i dyletantyzm , brakow ało jednak jakiejś oddolnej rew izji życia psychicznego, duchow ego i k u ltu ra ln eg o w spółcze­ snego człowieka. Tym postaw om , m yślom i g atu n k o m zagrożonym skostnieniem przez jałowe dyskusje i w ysublim ow anie brakow ało „egzam inu ze św iadom ości”, „analizy sp e k tra ln e j”, która odkrywszy w ew nętrzny m ech an izm d ziałania, uwy­ p u k liłab y ich b ra k u m ia ru i sprzeczności. Tę lukę w ypełnia w łaśnie Ferdydurke. To ciekawe, że ak u ra t satyra staje się najlepszym sposobem na radiografię h isto ­ rycznego kryzysu ludzkości. P rzypom nijm y D on K ichota - Ferdydurke należy do rów nie ostrych satyr, co książka C ervantesa. O kazuje się, że jest to g atu n ek dida- skalno-m oralny w p ełnym tego słowa znaczeniu - przybierając to n hum orystycz­ ny i szaleńczy, groteskow y i absurdalny, rozdaje tu i ta m m ocne k o p n ia k i... Z d ru ­ giej strony książka G om brow icza jest ro dzajem autobiografii. A utor stanął p rzed dylem atem : albo będzie kontynuow ał „grę, w k tórą się g ra”, albo z niej zrezygnu­ je. W olał to drugie i w te n sposób pow stał „w spaniały poem at p rak ty c zn y ” . G om ­ brow icz sam , na w łasnym ciele doznaw szy niedojrzałości, doszedł do w niosku, że to, co człow iek b rał za dojrzałe, było w rzeczyw istości dość niedojrzałe, że pozwo­ liliśm y się zdom inow ać K ulturze, przem ien iając się w jej n arzędzie, że w yposaże­ n i w n a tu ra ln ą niedojrzałość, obarczyliśm y się dodatkow o in n ą, sztuczną, że łu ­ dziliśm y się, iż stw arzam y Form ę, a t a k n apraw dę to m y byliśm y bez u sta n k u przez n ią stw a rz a n i, że w d z ie d z in ie s z tu k i p o z w a la liśm y się z d o m in o w a ć p rz e z w z n i o s ł o ś ć , b y c i e n a p o z i o m i e , zapom inając o rzeczywistej przy­ czynie, leżącej u podstaw ekspresji artystycznej - w końcu, że znajdow aliśm y się w niebezpiecznym w ład a n iu dem ona autom atyzm u.

O czym tra k tu je Ferdydurke? A utor opow iada o przygodach Józia, „b o h a te ra” pow ieści, k tó ry doszedłszy do trzy d ziestk i i nie rozw iązaw szy jeszcze problem ów n iedojrzałości, zostaje pew nego ran k a zaskoczony podczas tra n su p isan ia książki przez „T. Pim ko, doktora i profesora, a w łaściwie nauczyciela, k u ltu ra ln eg o filolo­ ga z K rakow a”5. Ten ośm iesza Józia, w ykazuje jego niedojrzałość i w k ońcu infan- tylizuje. W spom niane przygody rozgryw ają się w edle trze ch w yraźnie określonych scenariuszy: szkoła dyrektora Piórkow skiego, dom M łodziaków oraz sceny k ońco­ we we dworze rod zin y szlacheckiej. K ażdy z n ic h przysparza autorow i okazji do u kazania różnych mitów: p en sjo n ark i, parobka, ciotki, profesora, poety, sztuki, p ięk n a itd., itp. Sam G om brow icz objaśnia we w stępie do hiszpańskiego w ydania, że „P ostacie z Ferdydurke n ie m ają ideałów an i bogów, lecz tylko «niedojrzałe m ity»”6. Człow iek n ie działa zgodnie ze swymi odczuciam i, ale p oddaje się czyn­

Tam że, s. 17. C y tat przytoczony przez Pinerę byl n iep ełn y („T. Pim ko, profesor i k u ltu ra ln y filolog z K rakow a”), choć w w ersji h iszpańskiej frag m en t ten brzm i do k ład n ie tak sam o, jak w polskiej.

C y tat pochodzi z przedm ow y do h iszpańskiego w ydania Ferdydurke, patrz: W. G om brow icz Czytelnicy i krytycy..., s. 411, przei. I. Kania.

(9)

n ik o m zew nętrznym i robi tak, jak m u one nakażą - stąd bio rą się m ity, k sz tałto ­ w ane od zaran ia ludzkości. Tu m ożna by postaw ić p y tan ie z psychologii: „P łacze­ my, bo jesteśm y sm u tn i czy jesteśm y sm u tn i, bo płaczem y?” .

Jak Gom browiczowi udaje się w praw ić w ru c h tę psychologiczną grę, te dew ia­ cje jednostki, tę „form ę”, która ciągle ujeżdża człowieka? N ie będzie przesadą, jeśli powiemy, że dzięki zastosow aniu groteski i absurdu. Żeby jak najlepiej u k a­ zać m aski, n ak ład a n e przez ludzi, w prow adza język - od prostego, aż po w yszuka­ ne m etafory - k tó ry działa jak k ary k a tu ra , m aska i grym as. I to w łaśnie należy do najw iększych osiągnięć G om browicza. Po przeczy tan iu Ferdydurke czuje się jakby ukłucie, tw arz się wykrzywia. Ta książka jest jak ró zg a... i na d odatek człowiek zaczyna zdawać sobie spraw ę z tego, że on sam rów nież nosi m askę. N ie tylko in n i ludzie, jak sądzim y z prak ty czn ą naiw nością, ale m y także. Książka, która zm usza nas do ta k ich w yznań, m u si być agresywna. Tu działa się w praw dzie na zim no, bez znieczulenia, ale konsekw encje n igdy nie są dla bohaterów śm iertelne, bo zam ie­ rze n iem autora (albo przy n ajm n iej próbą) jest w yciągnięcie na św iatło dzienne w ew nętrznych m echanizm ów d ziałania człow ieka, jego rzeczywistego i praw d zi­ wego sposobu bycia.

Z aletą k siążki - jeśli chodzi o poziom artystyczny - jest, że podobnie jak Don

Kiszota, Ł azika z Tormesu, Tristana Shandy, Gargantuę, Kubusia Fatalistę, Podróże Guliwera, Króla Ubu i w iele innych da się ją przeczytać i to tak, że postaw ione

przez autora tezy nie w yłączają w olnej gry w yobraźni czytelnika, a poezja książki n ie zostaje przyduszona przez jej dialektykę. G om browiczowi w jakiś cudow ny sposób udaje się utrzym ać interakcję pom iędzy obłędem a m ądrością, rzeczyw i­ stością a snem , będącym polem sp e k tak lu ducha ludzkości. Ferdydurke wywołała w Polsce skandal, ale skandal w ro d zaju tych, jakie wywołują n aro d y odczuw ające zagrożenie swej integralności. Czy podobny wywoła w A m eryce Łacińskiej?

T łu m a cz en ia dokonał z polskiego sam autor, a p rze k ła d dopracow ała g rupa tłum aczy złożona z p o n ad dw udziestu p ięciu osób.

„R ea lid a d ” V /VI 1947 n r 3, s. 469-471

Roger Pla „

Ferdydurke", książko idei

W itold Gombrowicz - polski pisarz przebyw ający obecnie w śród nas, w ydał n ie­ daw no hiszpański przekład swojej książki, Ferdydurke, która po raz pierwszy ukaza­ ła się w W arszawie w 1938 roku. T łum aczenia dokonał sam autor przy pom ocy g ru ­ py tutejszych pisarzy. Książka - wbrew tem u, co m ożna by przypuszczać, wziąwszy pod uwagę niechęć autora do abstrakcyjnego intelek tu alizm u - jest tak napraw dę książką idei. N iektórzy pisarze w ystępowali przeciwko rygorystycznem u i abstrak­ cyjnem u intelektualizm ow i, broniąc in sty n k tu i autom atyzm u. In n i zaś m ścili się na racjonalizm ie, uciekając się do em ocji. G om browicz walczy z abstrakcyjnym i ideam i, przerabiając je na k onkretne akty codziennego życia. Jest to zabieg niezwy­

(10)

kle interesujący. Osadzając idee w problem ach norm alnego życia, w pisuje je w m e­ chanizm artystyczny swej książki. Przyjrzyjm y się zatem , czym są dla Gombrowicza idee. W arstwa artystyczna Ferdydurke jest podporządkow ana polem icznem u m echa­ nizm ow i ożywiającem u język i nadającem u perypetiom powieści wigoru.

G om browiczowi, bezsprzecznie o bdarzonem u w ielkim ta len tem , m ożna p rzy ­ glądać się przez pryzm at k ultury, sztuki, życia oraz polityki. Ale należałoby chyba zacząć od spraw y dla niego najw ażniejszej, to jest p ro b lem u formy. N ie należy ograniczać tego pojęcia w yłącznie do form y artystycznej, bo chodzi tu o szeroko pojm ow any sposób bycia, współżycia, a co za tym idzie - stylu. Jedno jest p rze ja­ w em drugiego. A utor uważa, że bez tych form , danych n am przez rzeczywistość, człow iek pozostaje niezrozum iały. Ferdydurke m ożna by - jak w idać - przypisać do którejś z obecnie fu nkcjonujących szkół realizm u. P roblem w tym , że pasow a­ łaby do niejednej szkoły. Cóż z tego jednak, gdy au to r ostentacyjnie obwieszcza, że podobne in te rp re tac je go nie in te resu ją i że w ogóle żadnych szkół nie zna.

G om brow icz przeżyw a swą rolę z w ystarczającą gw ałtow nością osobistą, by uznać go za oryginalnego i odkrywczego naw et w zakresie teo rii niepochodzących od niego.

Id źm y dalej tro p em m yśli G om browicza. T w ierdzi on, że form y narzu co n e są przez okoliczności zew nętrzne (z czym m ark sista czy realista itp. m ogliby się zgo­ dzić) i człowiek nie m a szans na w ypracow anie w łasnej, osobistej formy. W edle p rzem yśleń autor, człowiek, nie m ogąc w ykształcić własnej formy, przy jm u je te, które są pod ręką. To z kolei pow oduje cierp ien ie, przeżyw am y tortury, p róbując przyjąć napływ ające z zew nątrz style, któ re d eform ują nas i w ykrzyw iają, bo są szyte nie na naszą m iarę. Inaczej m ów iąc, style p rze m ien iają się w mity. Jak G om ­ brow icz rozw iązuje te n spór? N ie m ożna przyjm ow ać obcego stylu, przychodzące­ go z zew nątrz, m im o iż próby w ypracow ania własnej formy, n atu ra ln eg o sposobu zachow ania, też spełzają na niczym . W ystarczy jed n ak zdać sobie z tego sprawę. Być św iadom ym , że używa się nie swoich form . Ze nie jest n am dana możliwość w ykształcenia autentycznego stylu. Z am iast naginać się i wysilać, przy jm ijm y ze­ w n ętrzne form y i stosujm y je w edle swej miary. M usim y zaprzestać ślepego p o d ą­ żania za k u ltu rą i spraw ić, by to k u ltu ra przyszła do nas. N ie żyjm y „w” stylu, ale „pom iędzy” stylam i, dobierając je w edług swego uznania, a n ie w zorując się na ich m odłę. R easum ując: nie m a praw d obiektyw nych czy tran sc en d e n ta ln y ch (Re­ ligii, Ideologii, S ztuki, N au k i), z któ ry m i człow iek m ógłby się utożsam ić. N ie było chyba, w edle te o rii G om brow icza, epoki na m iarę indyw idualnej jednostki. Is t­ n ie ją narzu can e z góry form y religijne, artystyczne, ideologiczne, naukow e itd., które m u sim y używać dla naszego dobra, odbierając im sens n ad a n y p rzez wyższy obiektyw izm . Inaczej m ówiąc, w ielkie ideały są b y tam i historycznym i o dojrzałej form ie (w ynurzającym i się nie z dośw iadczenia jednostki, ale z form w spółżycia), n iep o trafiący m i się dopasować do indyw idualnej jed n o stk i - ze swej n a tu ry n ie ­ doskonałej i n iedojrzałej. A filozofia niedojrzałości, k tó rą głosi Gom browicz, p o ­ lega na tym , by człowiek był celowo „niedojrzały” . D zięki te m u nie zostaną m u n arzu co n e „dojrzałe” (historyczne) formy. K rótko m ów iąc, chodzi o to, by pozo­

(11)

stać niedojrzałym , a jednocześnie um ieć być dojrzałym , ale tak, żeby n igdy nie przyjm ow ać tylko i w yłącznie jednej z postaw. K orzystajm y z obu form , zm ien iaj­ m y się, sam i sobie zaprzeczajm y, p oruszajm y się m iędzy stylam i dojrzałym i, a n a ­ sza niedojrzałość b ędzie jak ryba m iędzy skałam i. Jeśli b ędziem y się ruszać, szczę­ śliwie u jdziem y z życiem , ale jeśli b ędziem y się sztywno trzym ać jednego bądź drugiego stylu-skał, zginiem y.

Z pow yższego w ynikają n iesk o ń czo n e konsekw encje. N a p rz y k ła d ta k a, że sztuka i artyści w ogóle nie p o w inni istnieć. Są form y artystyczne stosowane i roz­ w ijane przez każdego z nas - czy jesteśm y zw ykłym i lu d ź m i, geniuszam i czy też in te lig e n ta m i - i poprzez które w pływ am y na innych. R óżnica pom iędzy artystą i nie-arty stą - żeby nie popadać w m it sz tu k i „dojrzałej” - pow inna opierać się w yłącznie na sto p n iu natężen ia, a nie jakości. P isarz pow inien jedynie mówić: „Ja m oże nieco więcej niż in n i zajm uję się sz tu k ą”7. Ale lite ra tu ra nie jest tylko dla niego, an i też nie jest na żadnych w yżynach. Żyjąc, m ówiąc, wszyscy u praw iam y - w m niejszym bądź w iększym sto p n iu - sztukę i wszyscy jej doświadczam y. A rtysta czyni to w praw dzie z w iększą częstotliw ością i używa p ap ieru , p łó tn a albo p ia n in a. Ale to jedyna różnica.

Ferdydurke zajm uje m ocną pozycję, bo opiera się na oczywistościach. Jest po

uszy zanurzona w b ezpośredniej rzeczyw istości i podtrzym yw ana przez k o n k re t­ ne zdarzenia. S pójrzm y na sam e tylko zniekształcenia, jakich dokonał idealizm w k u ltu rz e , sztuce i naszym życiu społecznym , a m a te ria łu będzie aż nad to , by udow odnić, że powyższe tw ierdzenia są kierow ane w pierw szej kolejności (choć au to r n ie potw ierdza tego spostrzeżenia) pod adresem św iatka burżuazyjnego, k tó ­ rego w kład w życie k u ltu ra ln e bierze się - w sensie filozoficznym (bo na pewno nie m oralnym ) - z idealizm u. Straszne to rtu ry S ztuki, K u ltu ry itp. - każde pisane z dużej litery - odczuw am y wszyscy na w łasnej skórze - przy n ajm n iej dopóki nie trac im y p oczucia rzeczyw istości. C złow iek pow inien zdać sobie na czas spraw ę ze sposobu, w jaki rządzą n im formy. P rzypom ina to b ardzo obserw acje poczynione przez Engelsa, kiedy te n m ów ił o przejściu z królestw a p otrzeby do królestw a w ol­ ności. P otrzeba, gdy zdać sobie spraw ę z jej m ech an izm u , p rzem ien ia się dla czło­ w ieka w w olność. Jednakże G om brow icz sięga po tę wolność, by postaw ić człow ie­ ka „pom iędzy sty lam i”, m iędzy dojrzałością-niedojrzałością, aby w puścić trochę pow ietrza. Ale to już in n y tem at.

O saczające nas form y rzeczyw iście n ie odpow iadają praw dziw ej n a tu rz e w spół­ czesnego człowieka. G om brow icz uważa, że zawsze ta k było i zawsze ta k będzie. K iedy spojrzym y w stecz, zobaczymy, że n ie od początku byliśm y zdom inow ani przez form ę. F orm y istn ieją w łaśnie dlatego, że pew nego dnia sam i je zaak cep to ­ waliśmy, co więcej - zaczęliśm y je tworzyć. M y nie tylko p rzystaliśm y na nie, ale w ręcz o nie walczyliśm y. Teraz te n w ypracow any przez b u rżu a zy jn e społeczeń­ stwo styl, niebędący niczym innym , jak tylko p u n k te m ku lm in acy jn y m pewnego ciągu form (m ożna by też nazwać go ciągiem zaw artości - zależy od wygody języ­

(12)

kowej), za k tóre oddaw ali życie nasi dziadkow ie w czasie w alk w yzw oleńczych oraz rew olucji antyfeudalnych, n am dokucza. F orm y pozostaną jed n ak p u ste - ta k i ich los, podczas gdy człowiek, sam k ształtu jąc siebie, zm ienia się i przekształca. Ale form a m a swoją moc, ciąży n a d społecznym życiem człow ieka, w spierana przez n ie ta k b ardzo ta jem nicze siły - tzw. czynnik siłowy, czyli rząd y klasowe, oddziały policji, a naw et bom by atomowe. To praw da, że form y nas to rtu ru ją . Ale czy p rzy ­ p ad k iem nie przystosow ały się do nas w n a tu ra ln y sposób? L udzie epoki ro m an ty ­ zm u żyli przez pew ien czas - w praw dzie k ró tk i - utożsam iając się w ygodnie z opty­ m izm em oraz dokonując idealizacji życia, któ rą zdaw ały się potw ierdzać w szyst­ kie zn ak i na n iebie i ziem i. Czyż człowiek ren e san su doznaw ał to rtu r, gdy świat w ydawał się otw ierać p rze d n im ze w szystkim i swoim i sekretam i? N ie, ale czuje się jak torturow any, k iedy rzeczywistość zm ienia go, odbierając w ażność form om w yw ierającym n a ń nacisk fizyczny (polityczny), a także w yw ołującym pustkę, którą nie w iadom o czym zapełnić. N ik t nie zaprzeczy, że - jak tw ierdzi G om brow icz - oferowane n am form y odstają od dzisiejszego człowieka. G om brow icz nigdzie nie w spom ina o tym , że niedopasow anie form do człowieka stało się w łaśnie przyczy­ ną jego ataków i pom ija fakt, że sztuka w spółczesna n am iętn ie zajm uje się dziś n iszczeniem w szelkich więzów. Sam G om brow icz - au to r postępow ej k siążk i - w ypełnia tę m isję. Szkoda tylko, że po akcie d estru k c ji jedyną rzeczą, jaką m a do zaproponow ania, jest spacer po zgliszczach.

Ferdydurke jest z pew nością procesem d estru k c ji stylów „dorosłych”, jak i spa­

cerem po ich pozostałościach. Ta p rzechadzka w ydaje się wesoła i zabaw na, ale każdy spacer po ru in a c h jest nostalgiczny i w Ferdydurke także pobrzm iew a - czy au to r tego chce, czy nie - pew na nostalgia. Są m iejsca, gdzie - szczególnie w roz­ dziale o M łodziaków nie, jed n y m z n a jb a rd z ie j niefraso b liw y ch - w ielo k ro tn ie pojaw iają się figury wysoce liryczne. Śm iech w praw dzie doskonale m askuje po- sępność tej książki, ale n iek tó re ustępy m ów ią o cierp ie n iu b o h atera, który nie m oże żyć sam i k tó rem u bard zo b rak u je „stylu” (dorosłego czy też nie), p o tra fią ­ cego um iejscow ić go w świecie. A tym czasem człow iek jest zaw ieszony w próżni. Czujem y, ze żaden styl nie jest nasz i dlatego w łaśnie żonglujem y form am i, jakby­ śm y skakali po k am ien iac h podczas przechodzenia na d ru g i b rzeg rzeki. M im o iż książka składa się z różnych części, celowo niepołączonych ze sobą, w których nie m a jedności, rozum ianej jako jeszcze jeden m it dojrzałości, G om brow icz nie p o ­ pada w tryw ialność. Ferdydurke, nie będąc pow ieścią - au to r ożywia bow iem tylko swoje idee (nie m a innych b ohaterów oprócz niego samego) - zachwyca od strony artystycznej jako dzieło w ielkiej w yobraźni. O bfituje w doskonałe fragm enty, sy­ tu acje uw ieńczone gw ałtow nym i syntezam i. A jed n ak to ciągłe poszukiw anie for­ my, te n d estrukcyjny n ih iliz m (choć bywa zabaw ny), ta satyra czasam i lekko m o ­ ralizato rsk a, pozostaw ia czytelnika nieusatysfakcjonow anym i - p ow iedzm y sobie szczerze - m im o iż rozbaw ionym , to i poirytow anym . Z tą książką jest jak zpuche-

ro, jeśli ktoś ak u ra t l u b i puchero. N achylasz się n a d talerzem , dziubiesz tu , dziu-

biesz tam , kosztujesz w szystkiego z w ielkim sm akiem , ale po zjed zen iu m asz uczu­ cie, jakbyś nic nie jadł. P rzynajm niej ja ta k m am zpuchero.

(13)

Jeśli ktoś lu b i dyskusje, książka ta dostarczy m u sporo m a teria łu . D o po le­ m icznych należy na przy k ład kw estia pow iązań n iektórych teo rii G om browicza z m arksizm em . Ferdydurke - mówiąc ogólnie - m a pew ne zw iązki z ateistycznym egzystencjalizm em i nie tra c i przy tym nic ze swej oryginalności. In n a byłaby tu ­ taj w praw dzie przyczyna trw ogi, co zresztą różnie m alu je się naw et w sam ym eg- zystencjalizm ie, ale na tym polegałaby jedyna różnica. W nioski w yciągane przez G om brow icza są dosyć zbieżne z teorią „k o m p ro m isu ” S artre’a. G om brow icz m usi zdawać sobie spraw ę, o ile zależy m u na czytelniku, że odpow iada za pró b y n aśla­ dow ania go. To jed n ak nie wywołuje u niego trw ogi, któ ra praw dopodobnie p rze­ m ie n iła b y się w form ę „d o jrzałą”, p ró b u jącą zdom inow ać „niedojrzałość” . A by się uw olnić od p odobnej p u ła p k i, a u to r zastosow ał o dpow iednie śro d k i zaradcze. Z p u n k tu w idzenia formy, m ożna b y doszukać się w Ferdydurke w ielu zbieżności z ekspresjonizm em , choć w idać, że został on ostro p rzerobiony przez w arsztat au ­ tora. Być m oże słowo „p rzerobiony” nie jest najlepszym sform ułow aniem , m oże są to jedynie - ta k n am się w ydaje - pew ne przypadkow e podobieństw a artystyczne, zachow ujące całą au to n o m ię fo rm aln ą. C hodzi o re a liz m p o d d a n y osobowości autora i o głoszone teorie, których p isarz wcale nie m a za m ia ru p rzepuszczać przez realistyczny obiektyw izm . W tym m ożna upatryw ać - być m oże - przyczynę ko ń ­ cowego niezadow olenia, jakie wywołuje le k tu ra książki. W Ferdydurke n ie m a p o ­ staci, rzeczy, opisów, któ re byłyby autonom iczne. N ie m a „św iata” . O dczuwa się gwałtowne p rag n ie n ie, w pew nym sensie naw et i tęsknotę, za starym stylem n a r­ racji, gdzie autor czynił w ażną nie tylko swą osobę, ale i pozostałych bohaterów , i gdzie rzeczom oraz opisom przyznaw ało się istotne praw o do w łasnej rzeczyw i­ stości, na podobnej zasadzie, jak rzeczyw istość bywa subiektyw nie odczytywana przez pisarzy. To być m oże spraw i, że książka nie będzie czytana, jak m oże sądzi jej autor, za p ięćdziesiąt lat, ale jedynie przez p ięćdziesiąt lat. M ożna się spodzie­ wać, że do tego czasu lite ra tu ra zdąży przeprow adzić proces uzdraw iającej de­ stru k cji przestarzały ch i fałszyw ych form , w czym w dużej m ierze pom aga w ła­ śnie oryginalny i utalentow any au to r Ferdydurke. L ite ra tu ra pow inna wypracować obiektyw ne formy, któ re odzw ierciedlałyby w n a tu ra ln y sposób indyw id u aln ą rze­ czywistość człowieka i k tóre dopasowałyby się do jego potrzeb, tzn. rozw iązałyby spór - dziś także już przestarzały (albo ta k im p rzynajm niej pow inien być) - p o ­ m iędzy człow iekiem a jego otoczeniem , pom iędzy subiektyw izm em a obiektyw i­ zm em . K to wie, czy przy p ad k iem rozw iązania łatw e i dogm atyczne, których rytm jest zawsze bard ziej przyspieszony od ry tm u rozw oju psychologii i w rażliw ości człow ieka, nie pow odują, że form y te stają się fałszywe i jednocześnie nieprzysto- sowalne. Lorm y „dojrzałe” m uszą ulec zniszczeniu, ale w ich m iejsce pow inno się coś zaoferować, zarów no w życiu pryw atnym , społecznym , jak i w sztuce. Tak jak człow iekowi dana jest m ożliwość przew idyw ania pew nych zjaw isk życia społecz­ nego (m am na m yśli politykę), ta k i lite ra tu ra m oże przew idzieć ch a rak te r now e­ go stylu, k tó ry zacznie w ypełniać p u stk ę w yw ołaną zn iszczeniam i i zam ykającą człow ieka w b lisk im agonii indyw idualizm ie, tak b lisk im jak u p ad e k starych sty­ lów. Ferdydurke pojm ow ana w kategoriach indyw idualizm u, kpiąca ze swej sam ot­

(14)

ności, wygląda jakby chciała jednocześnie wejść i wyjść. Ale robi to jak ślim ak, k tóry ra n i się przy w ślizgiw aniu do skorupy.

„E xpresiôn” VII 1947, s. 167-172

Isidoro Sagüés

Uwagi na marginesie

N ie dziwi, że W itold G om brow icz ze swoją Ferdydurke - ta k i ty tu ł nosi jego dziw na powieść - dokonał jak w u lk an w ielkiego p o ru szen ia w przedw ojennych kręgach literac k ich w Polsce. Jest to jedna z tych książek, której - czy to przez snobizm , czy też z pow odu uto żsam ian ia się z jej treścią bąd ź też w zw iązku z n e r­ wowym stylem lu b po p ro stu przez ro zd raż n ian ie jątrzących u p rzed zeń - czytel­ n ik albo oddaje się z pasją i b ro n i jako najw iększego m en to ra w spraw ach lite ra c ­ kich, albo k o m p le tn ie i do cna oburzony, w yrzuca przez okno. K ażda reakcja jest m ożliw a już po p rzeczy tan iu pierw szych stron. Każda, oprócz obojętności. Ferdy­

durke nie da się zignorow ać - n iezależnie od tego, czy jej autora nazw alibyśm y

h eretykiem , czy profetą, geniuszem , czy też b luźniercą.

K siążka okazuje się niezro zu m iała dla zw ykłego czytelnika, przyzwyczajonego do uporządkow anego i jasnego wywodu. P rzyjm uje się ją jak nowe p rąd y w m a la r­ stwie: abstrakcyjne obrazy z fig u ra m i w ykręcającym i się i ciągle w yginającym i lub częściow o g u b ią cy m i w ro zśw ie tlo n y m h o ry zo n cie su g e ru ją cy m sp o tk a n ie we w zględności albo po p ro stu p rze n ik ają cy m i się we w zajem nym uniew ażn ien iu , które pasuje do w ieku przejścia i niepew ności oraz ferm entów nowej ery.

Ton książki, n ap isan e j w pierw szej osobie, sięga czasam i wyżyn p atety z m u p rzep latając poezję, agresywność, sarkazm , infantylizm , a naw et bezw zględność, i utrw alając to silną „zapraw ą” subiektyw izm u. Takie sk ła d n ik i - gdyby przyjrzeć się im pod m ikroskopem psychoanalityka - odnaleźć m ożna by oczywiście w w ie­ lu innych dziedzinach ludzkiej działalności. G om brow iczow i zależy w łaśnie na ukazyw aniu la b o ra to riu m swych w rażeń. Coś podobnego ro b ili już rom antycy, z tym że oni, eksponując niskie doznania i pokazując je z identyczną szczerością, nie m ieli przy tym takiej św iadom ości i n ie byli obarczeni potw ornym i dośw iad­ czeniam i zniszczenia dokonanym i przez w ojnę światową. R om antyzm był egzal­ tacją, Ferdydurke jest bolesną bezradnością.

C zasam i G om browicz jak alchem ik zdradza sekrety składu swych m ik stu r i n a ­ parów. U jarzm ia nas pom im o ponoszonego fiaska. W te n sposób - doznając n ie ­ pow odzeń - coraz b ardziej nas intryguje, bo jest obsesyjny, stając się co rusz b a r­ dziej zw inny w przep ro w ad zan iu niebezpiecznej operacji. D latego m ało b rak u je, byśm y zaczęli go naśladow ać.

Satyra G om brow icza w ydaje się podszyta b u n tow niczym i k o ncepcjam i albo ukształtow ana przez um ysł obłąkanego, m ającego prześw ity bolesnej św iadom o­ ści. N ie zaskakuje głębokością, raczej pow ierzchow nością. P rzypom ina w ieloko­ lorowego, przestraszonego ptaka, który m iota się, obijając o ściany klatki. Jest poetą,

(15)

zniszczonym przez F re u d a i m szczącym się za w ykazanie m u „sk lajstro w an ej” w rażliw ości.

G om brow icz okazuje pogardę dla o p in ii uczonych i laików. C hce być poza tym. N ie p rzestając być szczerym , a w łaściwie dzięki tem u, że n im jest, ujaw nia jednak niepokój o o pinie innych na swój tem at. N ap u szo n a w zgarda przy b ieran a na oko­ liczność ew entualnej krytyki lub pochw ały w prow adza w lekkie zakłopotanie.

„La R azón” 8 lipca 1947 n r 13 (938), s. 15

A nonim : rec. z

Ferdydurke

W ito ld a G o m b ro w icza

A utor Ferdydurke u rodził się w Polsce. W 1939 ro k u przybył do A rgentyny na sta tk u wycieczkowym, k tóry m iał zatrzym ać się w naszym k ra ju na dwa, trzy tygo­ dnie. W ybuchła w ojna i w izyta przem ien iła się w przym usow y pobyt. T urysta-im i- g ran t oddał się życiu bohem y i, jak sam mówi: „wałęsał się po ulicach n ie m ając ochoty na nic, albo też p łakał gorzko, chow ając głowę po d jakim ś k aw iarnianym sto lik ie m ”8. W cześniej opublikow ał w swoim k ra ju zbiór opow iadań zatytułow a­ ny Pamiętnik z okresu dojrzewania, a następnie powieść F erdydurke-tę w łaśnie, której w ersję hiszp ań sk ą niedaw no u nas wydano.

A utor zauważył, iż po u kazaniu się jego książki w Polsce, „m im o obfitości p rzed­ m ów i w yjaśnień ogólny sens utw oru um k n ął w ielu czy telnikom ”9, dlatego do n i­ niejszego w ydania dodał nowy w stęp objaśniający. Gombrowicza zajm ują dwa głów­ ne problem y: niedojrzałość i form a. T akim i te rm in a m i opisuje on stary k onflikt p om iędzy p ryw atną rzeczyw istością człowieka a n o rm am i, n arzu can y m i przez spo­ łeczeństw o, w którym się żyje. D la autora zło k u ltu ry leży w n a k ła d a n iu na lu d zi zew nętrznych zasad, pow odujących, że człowiek zaczyna się w yrażać poprzez obce m u formy. W ydaw ałoby się, że nie m a wyjścia, że nie m ożna nie ulec form ie, że pozostaje tylko św iadom a akceptacja sta n u rzeczy, bo „nigdy n ie jesteśm y - ani n ie m ożem y być - autentyczni, [...] wszystko, co nas określa - nasze czyny, m yśli, uczucia - nie pochodzi bezpośrednio od nas, lecz jest p ro d u k te m zderzenia nasze­ go ja z rzeczyw istością zew n ętrzn ą” 10.

Bez w ątp ien ia Ferdydurke - dzieło m łodości i niedośw iadczenia - nie przeszła przez filtry sztuki. M a teria ł dobry, ale wszystko - jakby to pow iedzieć - pozostaje w stanie surow ym , jest niedopracow ane. W ychodząc z ogólnego założenia, autor chciał bezpardonow o i gw ałtow nie przenieść swoje n i e j a s n o ś c i na p la n li­ teracki. Zwraca uwagę gwałtowne p o żądanie oryginalności oraz uczucie n ie p o k o ­

8 F ra g m en t pochodzi z przedm ow y do hiszpańskiego w ydania Ferdydurke, patrz: W. G om brow icz Czytelnicy i krytycy..., s. 410.

9 Tamże. 10 Tam że, s. 413.

(16)

ju, któ re w ym agają jedynie odrobiny dyscypliny, równow agi i pewnej pokory, aby m ogły n apraw dę stać się skuteczne.

K siążka została przeło żo n a na h isz p a ń sk i p rzez sam ego au to ra w spom agane­ go p rzez K om itet tłum aczy, złożony z przew odniczącego, trz e c h głów nych, 16 stałych oraz k ilk u p rzypadkow ych w spółpracow ników , k tó rzy sp o ty k ali się i ob­ radow ali w k lu b ie szachow ym jednej z k aw ia rń w c e n tru m m iasta. W nocie, p o d ­ p isan ej przez w sp o m n ia n y K om itet, p rze strzeg a się czy teln ik a, iż n ie p ra w id ło ­ w ości językowe p rz e k ła d u są jedynie pozo rn e i n ie pow inno się z ich pow odu czynić zarzu tó w autorow i, bo w y nikają one z „nowego i odm ien n eg o n astaw ie­ n ia ję zy k a” do słow nictw a. W ta k ic h w a ru n k a c h rzeczyw iście tru d n o osądzić w artość pracy, jako że n ajm n ie jsze naw et b łę d y m ogą okazać się zam ierzo n y m „z n ie k szta łc en ie m ” ortografii.

„Que sucedió en siete d ias” 19 V III 1947 n r 55, s. 33

Sergio W in o c u r

„Ferdydurke" Witolda Gombrowicza

- Bs. As.

F antastyka pojaw ia się w lite ra tu rz e z k ilk u powodów - zwykle służy rozrywce czytelnika, czasam i dopisuje się jej znaczenie polityczne i społeczne. Tak się dzie­ je w p rzy p a d k u utopii, których akcję w ielu m yślicieli um ieszcza w świecie m a ją­ cym uchodzić za idealny. Z darza się jednak, że jest na odw rót - w yobraźnia staje się w tedy p arad o k saln ie subiektyw nym , choć szczerym odzw ierciedleniem rzeczy­ w istości i zdarzenia oraz postacie przez n ią stw arzane n ab ierają znaczenia sym bo­ licznego. Tak jest w p rzy p a d k u Ferdydurke, niedaw no w ydanej po h isz p ań sk u po ­ w ieści polskiego pisarza, któ ra ukazuje się w p rzekładzie autora - od 1939 ro k u przebyw ającego w A rgentynie i w spom aganego przez ko m itet tłu m aczy po d p rze­ w odnictw em kubańskiego pisarza V irgilio Pinery.

B ohater, k tó ry z trz y d z ie sto la tk a p rz e m ie n ia się nagle w szesn asto letn ieg o m łodzieńca, sym bolizuje to, co autor nazywa „sztuczną nied o jrzało ścią”, wytw a­ rzan ą przez k u ltu rę , a rep rezentow aną w pow ieści przez M łodziaków - p rze d sta­ w icieli nowej epoki, wolnej od przesądów , żyjącej sp o rtem i polityką oraz przez Pim kę i dwulicowe ciało pedagogiczne o przestarzały m intelekcie.

M ożna zgodzić się bąd ź też i nie z osobliwym i tezam i autora, z jego pogardą w stosunku do Poezji czy też tezam i na te m at szkodliwego w pływ u k ultury, ale nie m ożna odmówić m u - m im o porów nań z Joyce’em, Kafką czy G ide’m (zresztą wedle naszej o p in ii błędnym ) - d o m inującej osobowości, oryginalności w b u d o w a n iu zaskakujących sytuacji, ta le n tu w k o n stru o w an iu skrzących się dow cipem dialo ­ gów, a w szczególności języka potrafiącego wykreować zręczne neologizm y oraz ożywić archaizm y. P rzekład Ferdydurke w ypadł bardzo dobrze, choć - jak sądzim y - za dużo w niej argentynizm ów , przez co u tru d n ia się odbiór książki w innych k rajach hiszpańskojęzycznych. Również ciągłe pow tarzanie słowa „ ta l” zam iast „com o” za bardzo usztyw nia kon stru k cję zdań.

(17)

Ferdydurke, któ ra w Polsce spotkała się z natychm iastow ą reakcją, wywołując

zacięte polem iki, nie przyjęła się w A rgentynie - być m oże dlatego, że została n a ­ pisan a dla w ąskiego k ręgu czytelników . Jednakże ciepłe przyjęcie, jakie otrzym ała w kręgach literac k ich oraz w śród m łodzieży pozw ala w ierzyć, iż m łodego autora czeka św ietna przyszłość na naszym terenie.

„Savia” 1947 n r 2-3, s. 68-69

(Anonim ): rec. z

Ferdydurke

W ito ld a G o m b ro w icza

(W yd. Argos)

K iedy dziesięć lat te m u ukazała się w Polsce ta osobliwa książka, środow isko literac k ie zadrżało, dzieląc się na tych, którzy podziw iali jej odwagę, i na tych, któ rzy o d trącali ją za zbytnią swobodę. Z apow iedź takiego „infantylnego” stylu, aczkolw iek w w yd an iu jeszcze b ardziej p arad o k saln y m czy naw et perw ersyjnym , m oglibyśm y odnaleźć tylko w Strasznych dzieciach Jeana C octeau. M ożna pow ie­ dzieć, że m am y tu do czynienia z jakim ś koszm arem , podobnym do ogrom nego fresku, na k tórym m nożyłyby się „sek retn e” ry su n k i Ju le s’a P ascin11. Treść książ­ ki? Czyż m a ją m oże oniryczna tajem nica? Jej cel? Pozw ólm y w yjaśnić go sam em u autorow i: „D w om a n aczelnym i w Ferdydurke pro b lem am i są N iedojrzałość i F or­ m a. To praw da, że ludzie m uszą ukrywać swoją niedojrzałość, gdyż do pokazyw a­ nia na zew nątrz n ad a je się tylko to, co jest w nas dojrzałe. Ferdydurke staw ia n astę­ pujące pytanie: czy nie w idzicie, że wasza zew nętrzna dojrzałość jest fikcją i że nic z tego, co m ożecie w yrazić, nie odpow iada waszej najgłębszej rzeczyw istości?” 12. Szczerze m ów iąc, le k tu ra tej zaskakującej książki niezbyt przekonyw ająco do p ro ­ w adza do takow ych wniosków. W szystko jest tu ta k niespodziew ane, ta k sam owol­ nie absurdalne, że nie m ożna po p ro stu n ie ulec zd u m ien iu . N ie sposób jed n ak nie docenić pew nego przenikliw ego h u m o ru w sposobie rozw ijania akcji, których eks­ presja dom aga się tw orzenia niezw ykłych neologizm ów, trochę w stylu „ F in n e­ gans W ake” Jam esa Joyce’a. N iezw ykle u tru d n iło to p rze k ład k siążki na h isz p ań ­ ski, przedsięw zięty przez autora, k tóry od jakiegoś czasu przebywa w śród nas i p o ­ praw iony przez „kom itet” założony ad hoc przez dw udziestu pisarzy. Fakt ten zresztą najlepiej św iadczy o u zn a n iu , jakie b u d z i w kręgach in te le k tu aln y ch Ferdydurke, któ ra z w ielu powodów m oże się nie podobać, ale której tajem n a i jed n ak niew ąt­ pliw a siła przykuw a uwagę.

„La N ación” 1 IX 1947 n r 27 (3972), s. 4 (dodatek ku ltu raln y )

11 Ju les Pascin (1885-1930, napraw dę Ju liu s M ordecai Pincas), rysow nik bułgarskiego pochodzenia, ek sp resjo n ista, zn an y z pornograficznych obrazków.

12 F ra g m en t pochodzi z przedm ow y do hiszpańskiego w ydania Ferdydurke, patrz: W. G om brow icz Czytelnicy i krytycy..., s. 410.

(18)

A dolfo de O bieta

Ferdydurke

W ito ld a G o m b ro w icza

A rtysta, który jako dziecko zaznał pierw szej w ojny światowej, a n astęp n ie przez dw adzieścia lat to oddalał się, to zbliżał do swego k ra ju (Polski), dom u, pow oła­ nia, nie m ógł n apisać innej książki, jak w łaśnie Ferdydurke. Jest tu w iara w kpin ę z zakrzepłych i n ie nadążających za czasem in sty tu cji, n ie u stają też żarty z losu b ohaterów zaludn iający ch strony książki, tzn. ró żnorakich w cieleń jednej i tej sa­ mej postaci, czyli autora, rozpisującego swą autobiografię w form ie powieściowej na całą k onstelację podwykonawców. O d tąd G om brow icz nie będzie m ógł p rze­ stać pisać i jest to d ram at jego obecnego, południow oam erykańskiego epizodu życia, czyli owych d ługich dziesięciu lat k ręcenia się wokół siebie sam ego we wciąż tej samej dzielnicy ogrom nego Buenos Aires. Tego Buenos A ires, któ re udaw ało, że zn a jd u je się daleko od II w ojny światowej, ale k tóre jako kosm opolityczne i szcze­ re m iasto człow ieka, przeżyło ją na swój sposób.

Ta pow ieść-karykatura sam ego autora, k tóry pozuje na uniw ersalnego kary k a­ turzystę, jest czym ś więcej niż tylko chłodną krytyką sztywnej k ultury, któ ra nas zew sząd przydusza. Jest krytycznym zan u rzen iem łyżki w rosole lub w dro b in ach k ultury, któ ry m i jesteśm y m y sam i i przede w szystkim sam au to r - polski artysta poruszający się pom iędzy „gettem ” a „S ow ietam i”, m iędzy tragiczną G erm anią, która wym yśla „korytarz m o rsk i”, i cieniem łagodnego króla Stanisław a. G om bro­ wicz tw orzy d ynam iczny pejzaż, w któ ry m h u m o r przezw ycięża kp in ę, a pokaz intelig en cji przewyższa sceptycyzm . W te n sposób odrzuca o k ru tn e m etody p e d a ­ gogiczne odpow iedzialne za dzisiejszy stan „hom o sap ien s” w raz z jego p ro d u k ta ­ m i i p ó łp ro d u k ta m i - przeciętn y m i i nad ęty m i artystam i, nauczycielam i i dyrek­ to ram i szkół, k tórzy wciąż w ierzą w m oc bata, dam y-w łaścicielki p ism oraz insty­ tu c ji k u ltu ra ln y ch , poczuw ającym i się do praw a w łasności w zakresie k u ltu ry n a ­ rodowej, m atk am i, ojcam i, dziećm i, któ re podążają w ślady swych rodziców, p rze­ chadzając się tym i sam ym i b ru d n y m i k o ry tarzam i p odejrzanych m o raln ie domów. Po odstaw ieniu Ferdydurke, czytelnik czuje się n ajp ierw podirytow any ta le n ­ tem czy też p se u d o talen te m autora - doskonałej próby zresztą, ale przeczytaw szy książkę raz jeszcze, dochodzi do w niosku, że pien iąd ze w ydane na jej zakup nie poszły na m arn e, że - choć kosztuje m niej niż dwa b ile ty do m odnego kin a, daje więcej przyjem ności. Cóż to za książka?

To książka, której autor, opisując w ariacko śm ieszne przygody b ohatera, „udzie- cinnionego n ajp rz ó d przez straszliw ego P im kę, uw ikłany zostaje w proces w za­ jem nego u d ziec in n ia n ia będący w ielką, sekretną, rozkoszą ludzkości, jej n a jm il­ szą rozrywką tudzież najstraszliw szym cierp ien iem ”13, nie rezygnuje ze swej funkcji autora, bo nie jest to zwykła powieść ani opow iadanie czy też polem iczna au to b io ­ grafia, ani też zwykła krytyka k ultury, ale w szystko to na raz i do tego pow stałe z n atch n ie n ia artysty o doskonałym w yczuciu kom pozycji. G om brow icz św iado­ m ie korzysta z groźnej dek o n stru k cji, jak na przy k ład w p rzy p a d k u dwóch w łą­

(19)

czonych w środku te k stu sym etrycznych opow iadań (wraz z ich hum orystyczno- -d o k try n aln y m i w stępam i), których jedyną w ięzią z pozostałą treścią k siążki jest n apięcie autora, gdyż swoim stylem i ro dzajem odstają od reszty (m iałyby w iększą w artość opublikow ane osobno). Jeśli chodzi o kw estie artystyczne - proza G om ­ brow icza uw alnia język na rzecz nowej ekspresji, a osiąga to dzięki neologizm om , archaizm om i b arbaryzm om , zarów no sem antycznym , jak i syntaktycznym oraz czem uś, co uznaw ane jest za teoretyczny leitmotiv k siążki - k u ltu ra ln ą n ie d o jrza­ łość, po d an ą w niedojrzałym stylu, nie zafałszow anym przez „dojrzałe”, konw en­ cjonalne formy.

N ie chciałbym pom ijać te m a tu artyzm u, ale w ydaje m i się, że Ferdydurke jest dla siebie samej pew nym problem em . To praw da, że dostarcza sporo ciekawego m a te ria łu (specyficznie hum orystycznego), ale jej siła kreow ania zdarzeń pow ie­ ściowych góruje n a d d o k try n ersk im i zapędam i, odnosząc triu m f dzięki p o tra k to ­ w an iu ich en acto (a nie na poziom ie dyskursu). W ydaje m i się, że we w stępie do tłu m aczen ia (napisanego już po hiszpańsku) sam au to r wysuwa podejrzenie, iż część rozw ażań teoretycznych na tem at nośności jego dzieła pow stało a posterio­

r i..., że k iedy pracow ał w W arszawie p o n ad dziesięć lat te m u prow adził go b a r­

dziej in sty n k t artysty niż zainteresow anie filozofią k ultury, choć to w łaśnie odpo­ w iedzialność artysty spraw iła, iż w idząc fałsz dzisiejszego św iata, zaczął cierpieć na niestraw ność, aż zm usiło go to do w yspecjalizow ania się w walce o rzeczyw istą autentyczność.

Oczywiście, im dalej au to r m ierzy, tym b ardziej rygorystyczna - p ro p o rc jo n al­ nie do am bicji - m usi być ocena jego twórczości. N iezależnie jed n ak od O statecz­ nej Oceny, jaką byśm y w ystaw ili trzeba przyznać, że książka posiada w ielką siłę rażen ia i moc wojowniczej energii (w różnych „bojowych” tego słowa znaczeniach: iro n ii, sark azm u , groteski, krytyki), co sam o z siebie m a w artość, gdyż sprzyja pow staw aniu kontrow ersji i p obudza dyskusje. Sam autor m ówi, że „ tru d n o jest sprow adzić dzieło ta k szalone w sw oim absurdzie i z zam ierzenia ta k n ieo k iełzn a­ ne do suchego, sztywnego i b eznam iętnego sz k ieletu ” 14 i rzeczyw iście nie jest to żadne „m asło m a śla n e”, ale literacka „potęga w oli”, zaciekłe stw arzanie kosm osu z chaosu. Ferdydurke - książka „innej k ateg o rii” lu b też i nie - wszystko jedno - p o trze b u je oczywiście swojego czytelnika i krytyka.

Przezw yciężenie n a tu ry polem icznej i trzy m an ie jej w ryzach form y artystycz­ nej oraz p rzen iesien ie na poziom fan tasty k i powieściowej gorącego m a te ria łu p o ­ lem icznego dotyczącego K u ltu ry jest dużym sukcesem autora. W ytraw ny czytel­

14 O kazuje się, że tego cytatu ze w stępu do argentyńskiej Ferdydurke nie m ożna znaleźć w polskim tłu m aczen iu ani w Publicystyce. Wywiadach. Tekstach różnych

1939-1963 (1996), ani w tom ie Varia I. Czytelnicy i krytycy (2004). Z ostały p om inięte

w sum ie dwa spore akapity. Końcowy fragm ent brakującego tekstu p rezen tu je R ita G om brow icz w: Gombrowicz w Argentynie w o bu w ydaniach (1991, s. 68-69 i 2005, s. 97-98). P rzytoczony przez A. de O bietę cy tat podaję tu ta j we w łasnym tłu m aczen iu .

(20)

n ik, k tóry spogląda b ardziej w przyszłość niż przeszłość sztuki, być m oże pow i­ n ie n byłby w strzym ać się z le k tu rą Ferdydurke, aby n ie nasiąknąć ogrom niejącą dziw acznością te ch n ik p isarsk ich , p rzep lata n y ch ab su rd em i fantazją. Być może byłoby lepiej, gdyby dziwaczność tę ukazywać poprzez fak ty lu b czyny, p rzygląda­ jąc się Pim ce w yłącznie w akcji, w modus operandi, zam iast za pośrednictw em mo­

dus criticandi autora. Zaw artości ideologicznej czy form ie artystycznej książki m ożna

przyjrzeć się z jeszcze jednej strony, bez podkopyw ania racji b y tu utw oru - ko ­ m en tarze wokół Ferdydurke są po p ro stu dow odem na jej egzystencjalność. Żywy h u m o r uw alnia od doktrynerskiego sarkazm u, krytyka w spółczesnej k u ltu ry scho­ dzi na dalszy p lan , a górę bierze w yraźny „duch gry” - bezlitosny, złośliw y bądź nie, z pew nością słuszny i potrzebny.

Że G om brow icz uczynił ze swego pow ołania profesję, polegającą na rozład o ­ w yw aniu wszelkiej przesady, swoje śm iejące się przesłan ie urbi et orbis? Że Ferdy­

durke p rzem ien ia się w A nty-Panglosa, że w szystkich b ohaterów k ro i w edle n a j­

gorszego w zoru, że k ażdy m o m en t, k ażd ą scenę czyni straszliw ie rozpaczliw ą? F orm ułow anie ta k ich w niosków nie m a sensu, bo książką rządzi irre aln a siła, gra z pow szechnym i o p in ia m i oraz zbanalizow anym i słowami. N ic b ardziej odległego od m orałów rzucanych z am bon czy k a te d r niż Ferdydurke - dzieło artysty o stałej św iadom ości bycia pisarzem , roztrząsającego w szystkie zagadnienia sztuki i zd a­ jącego sobie spraw ę z faktu, że nic nie jest m u bardziej obce niż n iestraw ne teorie i ideologie, choć sam a jego tryskająca życiem powieść p rez en tu je przeróżne p o ­ glądy i przem yślenia. Ale naw et te n m onotem atyczny kaprys jest b ardziej w arto ­ ściowy m o raln ie niż p rzech ad zan ia się z w ypucow anym i na glanz b u c ik a m i po p ięk n ie wyłożonych ch o d n ik ach - sztuki czy życia. I jeśli G om browicz ukazuje bezw artościow ość praw ie w szystkich m eto d pedagogicznych, to ten, kto nie zapo­ m n ia ł lat spędzonych w szkolnej ławce - nie w spom inając już o k o rytarzach u n i­ w ersyteckich - odnajdzie wiele autobiograficznych szczegółów, przyglądając się podrygom profesora P im ki i dyrektora Piórkow skiego. (Ta groteska nie dotyczy tylko szkoły w arszaw skiej czy b u en o saireń sk iej, ale nieco w cześniejszych i b a r­ dziej uniw ersalnych - m oże naw et nieodłącznych n atu rz e ludzkiej - o, ekum e- niczności! o, wieczności!).

P rzychodzi m om ent, kiedy - jak w p rzy p a d k u każdej dobrej książki - in te li­ g entny czytelnik czuje się lekko odurzony i zm ęczony le k tu rą. K siążka zaczyna przeszkadzać i może wyglądać na infantylną, przytłacza repetycją stylistyczną, która w ydaje się łatw a - bard ziej n iź li pow tarzan ie g łu p ich , co dziennych czynności. C hciałoby się, by nie była już tak rew elacyjna albo żeby była gorzej n ap isan a - m ówi w odwecie czytelnik - albo żeby zam iast być genialną, była poetycką, foto­ graficzną, godną zaufania, ekstatyczną, albo tragiczną, czy też dającą n adzieję - w każdym razie in n ą od tej. T rudno zrozum ieć, że specyfika G om brow icza-artysty polega na pewnej nadzw yczajności i genialności, a nie na p oetyckim im pulsie w sty­ lu Góm eza de la Serny albo na m ieszance h u m o ru i poezji w stylu C hestertona, czy złożonej analizie psychologicznej P rousta lub koszm arnej fan tazji Kafki. G om ­ brow icz zw ycięsko zachow uje swoją tożsam ość, nie przybierając m aski w

(21)

ydestylo-w anej z tego czy innego dzieła ani też nie jest sum ą „in n y ch ”, a Ferdydurke zasłu ­ guje, by położyć ją na tej samej półce, na której w ysublim ow any czytelnik odkłada książki z jakichś ta m względów u zn an e za n iezapom niane.

W głębiając się w tek st - p rzy ciągłym zachow aniu poczucia h u m o ru - zaczy­ n am y odnosić w rażenie, jakby G om brow icz staw ał się coraz b ardziej m e lan c h o lij­ ny, jakby z pew ną goryczą poddaw ał się tym uogólnieniom dotyczącym w yjaśnie­ n ia m otywów swego kom izm u. Jakby już nie chodziło o nagą praw dę P im ki czy M łodziaków i ciotki H urleckiej czy stryjka E dw arda, ale o praw dę każdego, kom u przew odzi w ielkie infantylne, zinfantylizow ane i infan ty lizu jące Słońce. Tonacja tego h u m o ru była zbyt je dnostajna, żeby nie popaść w sm utek. D la tych b o h a te ­ rów n ie m a zbaw ienia, b ra k im szaleństw a, w iary i poczucia własnej śm ieszności. Pod koniec k siążki rozpada się nie tylko m istyczny u k ła d p an -p a ro b e k , ale także u k ła d zbudow any na bazie h u m o ru m iędzy au to rem i jego dziełem . S padająca na nas m an n a śm iechu nie p o trafi podtrzym ać sta n u n ih iliz m u , ani przez m om ent n ie zaznajem y anielskości, nie dostajem y n i cienia nadziei. L udzkość-K pina, Bo- skość-N iebyt. Z ostajem y opuszczeni, poniew aż przeczuw am y, że jakkolw iek gro ­ teskow e by nie były nasze inten cje, to k ary k a tu ra ln a m aska zbyt w iernie przyw ie­ ra n am już do tw arzy - właściwego naszego oblicza. O by w ładcy E uropy - rok 1937 - d yktatorzy u szczytu władzy, grom ow ładni m ężow ie stanu, pozostałości po p a­ nac h feudalnych, b ladolicy profesorow ie krakowscy, lekarze, notariu sze, ojcowie ro d zin , przem ysłow cy - cały te n b lask i złoto owych dn i, nie pozostali na zawsze dziećm i. Oby in n y jakiś przodek Ferdydurke rozważył lepiej spraw y b ąd ź popełnił jedną niegodziw ość m niej albo subtelniej krytykow ał - jeśli krytykow ać m u si - słabości, dokonyw ał m niejszych oszustw na ludziach. (Czy też życzenie sobie tego jest z naszej stro n y objaw em infantylizm u?). K siążka z 1937 ro k u prorocza dla ro k u 1947: z G roteski, która zwie się Świat. Oby nie na zawsze pozostała już p ro ­ roczą.

Kończąc: 1) W ydaje m i się niespraw iedliw e b ra k w zm ianki o zw ięzłej, a roz­ strzygającej „w kładce” V irgilio Pinery, ta k b ardzo od d an em u tej książce. N ie w iem , czy upraw ia się „krytykę w kładek”, ale trzeba przyznać, że gdy czytelnik, ta k jak ja, spojrzy na nią po przeczy tan iu całości, okaże się, że jest to w łaśnie 108 słów, k tó re chciałoby się w ypow iedzieć, dziękując autorow i za tę książkę i prosząc o n a ­ stęp n ą - nie w iem y w praw dzie jaką, ale czekamy. 2) Ferdydurke staw ia opór obce­ m u językowi, pom im o iż została n ap isan a przez w ielkiego stylistę. Z pew nością m ogła stracić (a czasem pew nie też zyskać) podczas tłu m aczen ia, jakiego dokona­ ło w m iłym n astro ju - po obu stronach - grono tłum aczy, nieznających innego języka poza ojczystym.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Porównanie organizacji opieki zdrowotnej opartej na modelu klasycznym (POZ versus AOS) oraz na połą- czeniu obu szczebli w modelu opieki kompleksowej i koordynowanej (POZ i

Pożywienie: wróbel jest typowym ziarnojadem, o czym świadczy budowa jego dzioba, ale wiosną poluje również na owady i karmi nimi swoje młode.. Nie gardzi również

REWITA Pieczyska to także idealne miejsce do organizacji szkoleń, konferencji lub innych wydarzeń o charakterze biznesowym.. Dysponujemy salą konferencyjną mogącą

ском языке й на основании данных восточнославянских языков делается попытка выявить новые возможности толкования

Specyfika realizacji czynności zaob- serwowana w trakcie wdrożenia opra- cowanego podejścia do zarządzania projektami szkoleń elektronicznych oraz wyniki jego walidacji

Wydaje się, iż w kontekście wyznaczonych kierun- ków rozwoju i edukacji młodych ludzi również w Pol- sce warto zainicjować dyskusję i poddać refleksji stan wiedzy oraz

Poprawność założeń modelu Syllk potwierdzają badania przepro- wadzone przez Sylwestra Spałka (2012), które udo- wadniają, że oprócz kwestii związanych z metodami czy

Budując dobrą komunikację, warto przyjrzeć się bliżej tworzeniu dobrych relacji z innymi, ponieważ dobra komunikacja opiera się na