I I I I |l U ll III IIIT - I Illlin I I IIIIIIH llllll llll II— li !■
JV p . 4 6 . Warszawa, d. 18 listopada M )4r. Tom X I I J .
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
K o m ite t R edakcyjny W s zec h ś w iata stanowią Panowie:
D eike K ., D ickstein S., H oyer H., Jurkiewicz K ., Kw ietniew ski W h, Kram sztyk S., M orozew icz J „ Na- tanson JM Sztolcman J., Trzciński W . i W róblew ski W .
Prenumerować można w Redakcyi „W szechświata*
i w e w szystkich księgarniach w kraju i zagranicą.
A.dres ZRedałccyi: Kra.lsio-wslsie-^rzeca.inleście, IfcT r © © .
PREN UM ERA TA „W S Z E C H Ś W IA T A ".
W W a rs z a w ie : rocznie rs.
8kwartalnie ,,
2Z p rz e s y łk ą p o c zto w ą : rocznie „ lo półrocznie „
5Tl Zjazd międzynarodowy geologów
W ZURICH tT.
Szósty z kolei zjazd międzynarodowy geo-
ilogów odbył się w Z urichu i trw ał od 28 sierpnia do 3 września r. b. P rócz ogólnego znaczenia, jak ie zgromadzenia podobne mieć m ogą (porozumiewanie się w kwestyach n au kowych, zawiązywanie stosunków osobistych pomiędzy specyalistami i t. d.), zjazd tego
roczny budził również niemałe zajęcie ze względu na k ra j, w którym m iał się odbyć.
R ozesłane wcześnie program y zapowiedziały liczne a pociągające wycieczki geologiczne do rozm aitych części Szwajcaryi, których urzą
dzeniem zajął się kom itet zjazdu. Zbytecz- j nem byłoby dodawać, że wycieczki te stano
wiły największą siłę przyciągającą zjazdu nie- tylko dla tych specyalistów, którzy nie p rzy wiązują zbyt wielkiego znaczenia do rozpraw wygłaszanych z k atedry międzynarodowej, a obrachowanych często tylko na efekt, lecz także obudziły chęć należenia do niego w wielu miłośnikach przyrody, znajdujących się poza
kordonem urzędowego świata naukowego.
Praw o uczestniczenia w zjeździe m iał każdy, bez względu n a specyalność, kto złożył 25 franków, jako należność za bilet członka.
W ten sposób— możność słuchania wykładów geologii w górach zapewniono jaknajwiększej liczbie osób. N ic teź dziwnego, że ta k p ra k tycznie pomyślany program zjazdu oraz uzna
ne powszechnie powaby przyrody Szwajcaryi, ja k niemniej wysoki rozwój kultury społecznej jej mieszkańców, ściągnęły z rozm aitych k ra jów licznych uczestników, między którymi, prócz geologów, znaleźli się także technicy, chemicy, lekarze, a naw et jed en kupiec—
z W arszawy. Ogółem zebrało się około 375 osób obojga płci. N ajw iększą liczbę przed
stawicieli wysłały Niemcy (95), dalej Szwaj- carya (60), F rancya z A lgeryą (42), A nglia z koloniami (38), Stany Zjednoczone Am. Pn.
(32), Rossya (29), A ustro-W ęgry i W łochy (po 15), B elgia (12), P o rtu g alia i R um unia (po
8), H iszpania (5), Szwecya (4), Norw egia i H olandya (po 3), B u łgarya (
2), wreszcie D ania, B razylia, M eksyk i N icaragua (po 1).
Polaków na zjeździe było obecnych dziewię
ciu (9).
Z arząd zjazdu sk ład ał się z przewodniczą
cego, czyli prezesa, prof. R eneyiera z L ozan
N r 46.
ny, 15 wiceprezesów, dla każdego k ra ju po jednym , sek retarza jeneralnego oraz
1 0-ciu
sek retarzy zwyczajnych.
P rac e naukowe zjazdu podzielono pomię
dzy cztery sekcye:
1) geologii ogólnej (p rze
wodniczący—p ro f L ap p a ren t z P ary ż a, za
stępca—prof. H ughens z Cam bridge);
2) s tr a tygrafii i paleontologii (przewód.— akadem . G audry z P ary ż a, zastępca— prof. Z ittel z Monachium); 3) mineralogii i petrografii (przewodn.—prof. M ichel-Levy z P ary ża, za
stępca—prof. G ro th z M onachium); 4) geolo
gii stosowanej (przewód.— rad ca górn. H a u - checorne z B erlina, zastępca— Posępny, inż.
górn. z W iednia).
Największej ilości kom unikatów dostarczy
ła sekcya stratygrafii i paleontologii. W ła ściwie mówiąc, geologowie i paleontologowie wodzili rej n a zjeździe, nadaw ali mu ton ogól
ny; przedstawicieli innych nau k geologicz
nych, ja k np. m ineralogów i krystalografów , było stosunkowo bardzo niewielu, a odpowied
nich komunikatów prawie wcale nie było.
F a k t ten wytłum aczyć m ożna chyba tylko wielką specyalizacyą nauk geologicznych w nowszych czasach: bez przesady powiedzieć możemy, że dzisiejszy paleontolog nie rozu
mie k ry stalo g rafa, a m ineralog nie interesuje się lub nie zna kwestyi, obchodzących stra ty g ra fa i t. p. I w sam ej rzeczy, jeśli rozpa
trzym y się w kom unikatach, wygłoszonych w rozm aitych sekcyach, przekonam y się, że tra k tu ją one po największej części o rzeczach ta k szczegółowych, a naw et błahych, źe nie m ogą zainteresow ać nikogo, prócz kilku w ta
jem niczonych specyalistów. J e s t to jedno ze znamion umysłowości schyłku naszego wieku, że przyrodnicy nowocześni poświęcają nieraz całą produkcyą umysłową jak iejś specyalnej kwestyi, niewiele zw racając uw agi na pozo
stały obszar swej nauki, że pominiemy już całokształt nauk fizyczno-przyrodniczych.
Z bardziej interesujących komunikatów sekcyi geologii ogólnej wymienię tu rzecz ks.
R olanda B onapartego „o peryodycznej zmien
ności lodowców F ra n c y i”; p. van C alkera pro
je k t założenia „międzynarodowego tow arzy
stw a b ad an ia głazów narzutow ych”; S t. Meu- niera „doświadczenia, dotyczące sztucznego rysow ania i w ygładzania kam ieni W celu wy
jaśnienia mechanicznej działalności wody i lo
dowców”; wreszcie bardzo ciekawe sprawoz
danie prof. P enck a o „dyzlokacyach polodow- cowych” w A lpach bawarskich, będące niejako dopełnieniem i stwierdzeniem poszu
kiwań prof. H eim a, a dowodzących, że wzno
szenie się A lp nie je st bynajm niej procesem skończonym, gdyż warstwy nawet ta k niedaw
nego pochodzenia, ja k t. zw. deckenschatter (pokład spojonego żwiru lodowcowego), sfał- dowane są w tym samym kierunku co i s ta r
sze utwory alpejskie.
R eferaty sekcyi stratygrafii i paleontologii były zbyt liczne i specyalne, abym je tu mógł choć z ty tu łu czytelnikowi przytoczyć. Z a znaczę tylko, że wiele w nich mówiono o po
kładach trzeciorzędowych, o ich podziale (we
dług prof. Sacco) na dwie duże grupy:
1) ne- ogenu (pliocen, miocen) i
2) paleogenu (oligo- cen, eocen), tych zaś na
1 2p iętr mniejszych i t. d.
W sekcyi mineralogii i petrografii—ta ostatnia panow ała prawie wyłącznie. N ie słyszeliśmy ani jednego kom unikatu z k ry sta lografii teoretycznej, a tylko jeden, bardzo słaby z mineralogii; poza tem darzono nas opisami rozmaitych skał bez ogólniejszego znaczenia, z wyjątkiem bardzo ciekawego i ważnego kom unikatu prof. Schm idta o łu p kach krystalicznych, zawierających skam ie
niałości jurajskie. O rzeczy tej wspomnimy nieco obszerniej w drugiej części niniejszego arty ku łu. P oza tem wygłoszono jeszcze dwa kom unikaty z syntezy minerałów, a prof.
G ro th pokazywał nowy goniometr, sporzą
dzony przez F u essa oraz przyrząd służący do łatwego określenia kierunku d rg a ń świetl
nych w k ry ształach dwuosiowych.
P rócz posiedzeń sekcyjnych odbyły się jeszcze trzy zebrania ogólne, z n atu ry swej bardziej już ożywione i interesujące. N a pierwszem z nich, prócz rozm aitych ceremo
niałów, pow itań i przemówień wstępnych, były wygłoszone dwie ciekawe prelekcye:
1) pierwsza przez znanego koryfeusza geologów,, prof. Suessa z W iednia, w której sędziwy ten uczony z zapałem prawdziwie młodzieńczym wyłożył swoję nową teoryą powstania A lp południowych i północnych;
2) d ru g a— przez znakomitego znawcę A lp szwajcarskich, prof.
H eim a z Zurichu, który z niemniej szym za
pałem i talentem skreślił obraz geologiczny
miejsca zjazdu, t. j. m iasta Zurichu.
N ł - 46. W S Z E C H ŚW IA T . 7 2 3
D rugie zebranie ogólne wypełniły prelek- cye prof. Michel-Levyego z P ary ż a oraz wy
kład prof. Z ittla z Monachium. Pierwszy z nieporównaną, swadą i prawdziwie francuską swobodą wyłożył znane ju ż zresztą w zasadzie
„podstawy ogólnej (genetycznej) klasyfikacyi sk a ł,” drugi—w dobitnych lubo nieco wymu
szonych zwrotach oratorskich usiłował wyka
zać znaczenie fylogenii i ontogenii dla syste
m atyki paleontologicznej. N a trzeciem i ostat- niem posiedzeniu ogólnem, prócz zbyt może specyalnych wykładów prof. B e rtra n d a (P a ryż) i prof. Geikiego (Londyn), prof. Hauche- corne (Berlin) zdawał sprawozdanie z postę
pów prac koło olbrzymiej nowej mapy geolo
gicznej E uropy, której znaczna część je st już wykończoną, całość zaś, okazała i ślicznie wy
konana, ukaże się w handlu w niedalekiej przyszłości. Do arkuszów zupełnie już goto
wych należą, między innemi, wszystkie prawie ziemie polskie. N a tem samem posiedzeniu prof. K arpinskij z P etersb u rg a odczytał pro
gram następnego Y I I zjazdu międzynarodo
wego geologów, ja k i m a się odbyć w r. 1897 w Moskwie z wycieczkami naukowemi do U ralu, K aukazu i K rym u. N a tem zakoń
czyły się właściwe prace naukowe obecnego zjazdu w Zuricku, a przewodniczący prof.
B enevier ogłosił jego zamknięcie, życząc uczestnikom szczęśliwej podróży po A lpach.
Życzenie to przyjęto z wielkim zapałem , gdyż większość zgromadzonych od kilku ju ż dni wyczekiwała z niecierpliwością chwili poże
gnania malowniczego wprawdzie Z urichu oraz okazałej i słynnej politechniki związko
wej, k tó ra udzieliła zjazdowi swych gościn
nych podwojów, aby znaleźć się wśród bardziej jeszcze malowniczych i gościnnych gór szwaj
carskich i posłuchać w ykładu na łonie tej przyrody, ta k w spaniałej i niezwykłej, choć na pozór surowej i niedostępnej.
W ycieczki, urządzone staraniem kom itetu zjazdu, były podzielone n a dwie grupy:
1) wycieczki w góry J u r a (w liczbie 5) odbyły się pomiędzy
2 1a 28 sierpnia, t. j. przed wła
ściwym zjazdem w Zurichu;
2) cztery wy
cieczki po A lpach właściwych były znacznie dłuższe i z wielu względów bardziej interesu
jące i odbyły się po ukończeniu prac nauko
wych zjazdu, t. j. pomiędzy 3 a 16 września r. b. W ycieczki te miały jeszcze nazwę ogól
n ą —pieszych, dla odróżnienia od t. z w. po
dróży okólnych (yoyages circulaires), prze
znaczonych dla osób mniej wytrwałych i nie
-1przyzwyczajonych do wycieczek alpejskich;
podróże okólne nie m iały wreszcie tak ściśle naukowego celu, ja k wycieczki piesze i tra k to wane były więcej z punktu widzenia tu ry stycznego. Ponieważ ekskursye obu katego- ryj odbywały się jednocześnie, członkowie zatem zjazdu mogli wedle własnego wyboru zapisać się do tej lub owej wycieczki, kierując się bądź względami naukowemi bądź też po
wodami osobistemi.
K ilku najznakom itszych geologów szwaj
carskich H eim , Schm idt, Scliardt i t. d. sta nęli n a czele wycieczek pieszych, przedsięwzię
tych w celu ściśle naukowym — pokazania i objaśnienia najbardziej ważnych i interesu jących fenomenów geologicznych k ra ju ro dzinnego. W celu ułatw ienia podjętego za
dania uczeni ci wydali „Przewodnik geolo
giczny po Szw ajcaryi,” ') książkę napisaną siłami zbiorowemi a zaw ierającą treściwy, lecz oparty na najnowszych obserwacyach wykład geologii Szwajcaryi w zastosowaniu do każdej z proponowanych wycieczek. P rz e wodnik ten może być wzorem podobnego ro dzaju wydawnictw n a przyszłość: prócz ogól
nych zarysów geologicznych rozm aitych czę
ści Szwajcaryi oraz dokładnego zestawienia odnoszącej się do nich lite ra tu ry fachowej, zawiera on nadto szczegółowy opis każdego dnia wycieczki, objaśniony licznemi rysunka
mi i kilkunastu m apam i kolorowanemi, skła- dającem i się z kilkudziesięciu przekrojów i profilów geologicznych, umyślnie wykona
nych na użytek poszczególnych ekskursyj.
T ak ułożona książka, pomimo swojego na po
zór jednorazowego użytku, je st w istocie rze
czy doskonałym, praktycznym podręcznikiem geologii Szwajcaryi, któ ry zachowa wartość swą naukową bardzo długo, gdyż je s t jedno
cześnie najnowszą, a co ważniejsza, zbiorową, napisaną przez znakomitych specyalistów (geologów alpejskich) p racą geologiczną.
O pierając się na tej książce oraz własnych spostrzeżeniach i notatkach, będę usiłował
') L ivret-guide geologique dans le J u r a et les
Alpes de la Suisse dedie au Congres geologique
internafional. Publie p a r le Comite d ’organisa-
tion en yue de la VI session, ;i Zuricli. Lozanna,
Lipiec 1894.
N r 46.
przedstawić czytelnikom W szechśw iata tr e ściwy opis j ednej ze wspomnianych wycieczek, której byłem uczestnikiem, a na której czele s ta ł prof. K . S chm idt z Bazylei. Z adanie wycieczki tej polegało na zapoznaniu jej uczestników z budową, geologiczną „central
nych A lp szw ajcarskich.” Rzecz prosta, że zadanie to byłoby zbyt wielkiem i trudnem do wykonania w całej jego rozciągłości—
w ciągu dni trzy n a stu , jak ie wyznaczył p ro gram wycieczki. Alpy środkowe zajm ują przestrzeń ta k znaczną, a w budowie swej przedstaw iają tyle fenomenów godnych wi
dzenia i zastanowienia, że na powierzchowne choćby ich obejrzenie naw et przy pomocy ta k biegłego i uprzejm ego ich znawcy, jakim je st prof. Schm idt, trz e b a byłoby użyć ilość czasu przynajm niej trzykroć większą od wyżej po
danej. Ponieważ jed n ak Alpy, ja k wogóle wszystkie góry sfałdow ane, sk ła d a ją się z pewnej ilości pasm pojedyńczych, względem siebie równoległych i posiadających n a całej swej długości lub znacznej jej części budowę mniej więcej jednakow ą, zatem do wyrobie
nia ogólnego pojęcia o budowie i składzie ca
łego system u fałd w ystarcza bliższe poznanie jednego tylko „przekroju geologicznego,” idą
cego prostopadle do ich głównego kierunku.
T ak więc i nasze zadanie sprow adzało się do przestudyow ania w n atu rze p rzekroju geolo
gicznego przez A lpy centralne, począwszy od stoków północnych w okolicach Z urichu (Roth- kreuz) aż do niziny lom bardzkiej— na połud
niu. Z a pomocą, um iejętnie dobranych punk
tów obserwacyi prof. Schm idt pokazał nam w ciągu dni trzynastu najbardziej ch a rak te
rystyczne ustępy tego przekroju, streszczają
cego w sobie poniekąd ca ło k ształt budowy A lp szwajcarskich. Główny kierunek p rze
kroju, a zatem i naszej wycieczki, był z P n na P d i nie zbaczał zasadniczo od linii d. ż.
Sto-G otardzkiej. G łów na nasza d roga p ro wadziła dolinam i Reuss i Ticino, z których jed n ak skręcaliśmy kilkakrotnie w doliny d ru
gorzędne w celu obejrzenia tego lub owego szczegółu architektonicznego, występującego w nich w postaci bardziej typowej.
A b y być zrozum iałym , zanim przejdę do właściwego opisu wycieczki, m uszę wpierw, przynajm niej z im ienia, wyliczyć czytelnikowi najważniejsze elementy geologiczne A lp środ
kowych, podać mu, że ta k powiem, spis roz
działów tej wspaniałej księgi geologicznej, j a k ą w ciągu p aru tygodni studyowaliśmy w n a turze. A lpy środkowe otoczone są z północy szerokim pasem piaskowca czyli ta k zwanej
„molasy podalpejskiej”, która, w m iarę zbli
żania się ku właściwemu pasm u gór, przecho
dzi w potężne nieraz pokłady konglom eratu czyli t. zw. nagelfłuh. K onglom eraty te są olbrzymią ławicą żwirową, pow stałą na wy
brzeżu morza eocenowego, którego prądy omywały i kruszyły owoczesny (już sfałdowa- ny) ląd szwajcarski. Z a tem i piaskowcami i zlepieńcami rozciągają się równoległe do nich, lecz daleko silniej sfałdowane pasm a północnych A lp wapiennych, z pośród k tó rych wyróżnić można dwie poniekąd sam o
dzielne grupy gór: pierw sza z nich, począwszy od Rigi-Hochfluh aż do Hiilen, zbudowaną je s t przeważnie ze skał eocenowych, a w pół
nocnej swej części tworzy szerokie za g łę b ie, w którem leżą t. zw. skałki (K lippen), utwory geologicznie ze wszech m iar zajm ujące i szcze
gólne, orograficznie zaś odosobnione w p o sta ci m ałej grupy górskiej pod nazwą M ythen.
D rugi szereg gór wapiennych zaczyna się na południe od doliny Schachen i w postaci ró żnorodnie sfałdowanej, stopniowo wznoszącej się skorupy osadowej przykryw a niezgodnie z nią uławicone łupki krystaliczne, m ające nader strom y upad południowy. T a g ru p a A lp wapiennych utworzona je s t jed n ak z warstw ju rajskich i eocenowych. D alej ku południowi przew ażają ju ż skały krystaliczne, stanow ią
ce t. zw. jąd ro całych A lp środkowyh i za j
mujące przynajm niej
3/ 8naszego przekroju poprzecznego. Z tak olbrzymiej m asy k ry stalicznej dadzą się wyróżnić cztery odrębne do pewnego stopnia geologicznie i orograficz
nie części czyli t. zw. masywy: A a r, G o tthard, Tessin (Ticino) i Seegebirge. M asa A a ru przedstaw ia system fałd izoklinalnych, pochy
lonych na południe, prostopadle stojące pokła
dy G otth ard u tw orzą rodzaj olbrzymiego w a
chlarza, potężne zaś Ticino je st jak b y pła- skiein sklepieniem krystalicznem , gdy Seege
birge sk ład a się znowu z pionowo-wzniesio- nych warstw łupków krystalicznych. Pom ię
dzy temi masywami zachowały się jeszcze niewielkie pozostałości skał osadowych mezo- zoicznych, k tó re niegdyś pokrywały nieprzer
waną powloką całe jąd ro krystaliczne. Ze
strony południowej (włoskiej) łupki k ry sta
N r 46. W SZE C H SW 1A T. 725 liczne Seegebirge chowają się pod płytą por- |
firów i porfirytów dyasowych, które również
jod południa przykryte są słabo sfałdowanemi utw oram i osadowemi mezozoicznemi.
Takie są główne geologiczne części składo
we A lp środkowych. Co dotyczę ich n aj
ważniejszych właściwości architektonicznych, to najbardziej niezgodnem uławiceniem odzna
czają się utwory permskie i węglowe w okoli
cy A a ru i Seegebirge, ja k również podalpej- ska m olasa i eocen. Rzecz godna uwagi, źe w obrębie masywu Ticino panuje najzupeł
niejsza zgodność w uławiceniu pomiędzy osa
dami mezozoicznemi a staroźytnem i bardzo gnejsami. Euchy górotwórcze w zajmującej nas części A lp odbywały się zatem głównie przy końcu epoki paleozoicznej, a także przed i po okresie miocenowym. O istnieniu i zmien
ności dawnych lądów szwajcarskich świadczą dość znaczne transgresye, polegające na tem, że osady tryasow e na całej rozciągłości prze
kroju spoczywają bezpośrednio na sfałdowa- nych lub leżących poziomo skałach pierwo
tnych (granit, gnejs, łupki krystaliczne), utw ory górno jurajskie (dogger i m alm )— na tryasie i skałach pierwotnych, albo w końcu środkowy eocen — na malmie, a także na dol
nej i górnej kredzie w północnej części m asy
wu A ar. Najsilniejszem u sprasowaniu i skró
ceniu u legła skorupa ziemi w „węzłach gór
skich” S t. Gi-otarda; największemi dyzloka- cyam it. j. zaburzeniami w pierwotnym warstw układzie odznaczają się pasm a kredowe pół
nocnych A lp wapiennych; natom iast Seege
birge i pokrywające je osady najbardziej się w głąb zanurzyły. Najmniej ucierpiała od procesów górotwórczych—m asa gnejsów T i
cino. Jeżeli do faktów wyżej wymienionych dodamy jeszcze wyraźnie niesymetryczną bu
dowę całego obszaru, to będziemy mieli w streszczeniu najważniejsze momenty geolo
giczne A lp środkowych.
P o tych uwagach i wiadomościach ogól
nych możemy teraz przystąpić do bardziej szczegółowego zapoznania się z najgłówniej- szemi rysam i naszego przekroju, rozpatrując je w tym porządku, w jakim się nam pokazy
wały podczas wzmiankowanej wycieczki.
(C. d. nast.J.
J ó z e f Morozewicz.
O C 1 A E
Streszczenie odczytu W. J. L . Wartona, w ypow iedzia
nego w sekcyi geograficznej stowarzyszenia naukowego brytańskiego, na zjeździe w Oksfordzie, w sierpniu
1894.
(Dokończenie).
IV .
Można też słów kilka o dnie morskiem po
wiedzieć. Poszukiwania „C hallengera” wy
kazały, że aż do pewnej odległości od lądu dno morskie utworzone je s t z okruchów lądo
wych, w częściach zaś głębokich składa się przeważnie ze szkieletów drobnych zwierzątek wodnych i ze szczątków tych szkieletów.
W głębokościach stosunkowo nieznacznych napotykają się szczątki licznych muszelek;
dalej zaś, w m iarę ja k głębokość w zrasta, aż do 900 metrów, przew ażają skorupki wapien
ne globigeryn. W wodach głębszych jeszcze, gdzie wpływ ciśnienia, w połączeniu z działa
niem dwutlenku węgla, sprowadza rozpuszcza
nie m ateryj wapiennych, napotykam y błoto, pomięszane ze szkieletami promieniowców (r a diolaria) krzemionkowych, postaci bardzo pięk
nych i bardzo rozmaitych. Niżej jeszcze, w głę- biach przekraczających 5500 metrów, wystę
puje czerwonawe błoto gliniaste, w którem ze szczątków organicznych d ają się jedynie jeszcze rozpoznać ślady zębów rekinów i wie
lorybów, należących po większej części do gatunków zaginionych.
N a gęstość wody morskiej wpływa silnie parowanie,— gdzie woda ulatnia się energi
czniej, gęstość jej w zrasta n a powierzchni;
zachodzą wszakże przytem zawikłania, dotąd należycie nierozpoznane. Nie zbadano też, czy gęstość wody morskiej w różnych pun
ktach i we wszelkich głębokościach pozostaje mniej więcej stateczną.
V.
Z fal, które przebiegają powierzchnię mo
rza, najważniejsze i najbardziej prawidłowe są przypływy i odpływy ’), których liczne anom alie dotąd wyjaśnione nie zostały.
’) Ob. „Przypływ y i odpływy m orskie” Z. Stra-
szewicza (W szechś. z r. b. str. 353).
W iliam Thomson i K . D arw in wykazali, że ruch wód m orskich je s t wynikiem licznych fal, zależących od różnych położeń księżyca i słońca, a z których jedne pod legają okreso
wi dobowemu, inne półdobowemu. Chwila przejścia przez południk, zboczenie obu b ry ł niebieskich, czyli odległość ich od równika, sprow adzają znaczne zmiany; różnice w odle
głości księżyca wyw ierają również wpływ wielki, a wciąż zmienny kierunek i natęże
nie wiatrów oddziaływ ają tu podobnież ja k | i chwiej ność ciśnienia atmosferycznego.
Obszernośó w ahania się wody zaw isła od kilku czynników astronom icznych, k tó re w różnych punktach ziemi rozmaicie działa
ją . Ponieważ każdy z tych objawów m a okres odmienny, w ypływ ają stąd w ruchach wody zaw ikłania najosobliwsze. W pewnych punktach ruch wody w ciągu doby je s t ledwie widoczny; w innych w ystępuje on wyraźnie podczas pewnych, oznaczonych odm ian księ
życa. E pokę i natężenie przypływów p rze
powiadać też można w tych tylko miejscach, k tóre p osiadają długi zasób dostrzeżeń.
Spostrzeżenia, prow adzone w różnych p u n ktach kuli ziemskiej, świadczą, że bieg przy
pływów nie je s t nigdzie równie prostym i ró wnie prawidłowym, ja k dokoła wysp B rytań- skich. J e s tto rzecz tem bardziej uderzająca, że po drugiej stronie A tlan ty k u przypływy są bardzo zawiłe. E a le drugorzędne, k tóre | w okolicach innych silnie podsycają lub osła
b iają wielkość przypływ u księżycowego i sło
necznego są w W ielkiej B ry tan ii nieznaczne, tak, że wpływ ich je s t bez znaczenia prawie.
Dlaczego wszakże ta k się dzieje, tego nikt wyjaśnić nie zdoła.
W każdym razie i przypływ y n a wybrze
żach brytańskich przedstaw iają przykłady ciekawych objawów interferencyi, to je s t krzyżowania się fal przypływów, biegnących w strony przeciwne lub odbijających się od innych brzegów. N a południowem wybrzeżu angielskiem, w części jego zachodniej, przy
pływ wznosi się do 4,5 m, w m iarę wszakże ja k fala posuwa się ku wschodowi, wysokość przypływu słabnie aż do minimum
1 , 8m pod Poole. N a wschód względem tego punktu w zrasta, aż do H astings, gdzie dosięga 7,39 m, a dalej jeszcze na wschód znów słabnie stopniowo. Zm iany te zależą od brzegów francuskich, k tó re w zbudzają falę
pochodną, ta zaś dorzuca wpływ swój do działania fali głównej lub j ą osłabia.
Podobna też niewątpliwie przyczyna spro
wadza zmiany wysokości średniej przypływów i na brzegach innych. Pochodne te fale przy
bywać mogą i z okolic dalekich i różnych, powodować tedy mogą różnice niesłychane w wysokości przypływów, niezależne zupełnie od zmian, zawisłych od czynników astrono
micznych.
W wodach głębokich wysokość przypływów je s t słaba; gdy wszakże fala wdziera się w czę
ści bardziej płytkie i zbliża się ku brzegom , gdy zwłaszcza w zatoce toczy się lejkowato, ta r cie i ciśnienie boczne w zm agają wysokość przypływu, który też staje się wyższym, an i
żeli n a pełnem morzu. Przyjm uje się, że wpośród oceanu przypływ wznosi wody o
0 , 6do 0,9 m etra, ocena ta wynika wszakże z do
strzeżeń prowadzonych dokoła wysp, gdzie istnieją jeszcze działania wikłające, lubo w stopniu mniejszym. Liczby dokładniejsze otrzym ać będziemy mogli dopiero, gdy obmy
ślimy sposób pomiarów bezpośrednich wyso
kości przypływów na wodzie głębokiej.
V I.
F a le zależne od w iatru, chociaż mniej po
tężne, aniżeli w spaniała fala przypływu, u d e
rz a ją jed n ak silniej wyobraźnię, żadne bo
wiem może siły przyrody nie spraw iają w ra
żenia ta k silnego, ja k morze rozszalałe, p rzej
m ujące nas podziwem i przestrachem . W ysokości, ja k ą osięgać mogą fale wzbu
rzone, oznaczyć dokładnie nigdy nie zdołano.
O trudnem tem bowiem zadaniu niewiele osób myśli w chwili gdy się sposobność nadarza, a przytem żeglarz, choćby i trzydzieści la t n a m orzu przepędził, rzadko tylko widzi fale istotnie niezwykłe. Ja k o wysokość największą fali, od dołu j ej aż do grzbietu, podawano od 12 do 27 metrów, najprawdopodobniejszą je st wysokość 15 do 18 metrów.
Ogrom ne te fale, burzą wzniecone, posuwa
j ą się bardzo szybko. Często naw et stanowią ostrzeżenie, rozchodzą się bowiem prędzej ani
żeli burza, k tó rą poprzedzają niekiedy o wie
le kilometrów. W każdym razie, usunięte od działania wichru, który je wzbudził, tra c ą ce
chujący je zarys ostry i sta ją się zwolna skro-
mnem jedynie, zaledwie dostrzeżonem falo
waniem na wodach głębokich. A le, gdy do
sta ją się na wody płytkie, odzyskują całą swą gwałtowność i w odległościach tysięcy ki
lometrów od miejsca, gdzie powstały, nową wzniecają burzę. Często też burze, które szerzą spustoszenia ta k straszne, wywoływane są przez trzęsienia ziemi lub wybuchy wulka
nicznych.
M ało tylko posiadamy dokładnych wiado
mości o potężnych tych zjawiskach; zdaje się wszakże, że te fale olbrzymie i groźne biorą początek niedaleko od punktu, w którym wy
stępują najsilniej. W ielki wybuch w cieśni
nie Sundzkiej, w sierpniu 1883, dał sposo
bność do ciekawych dostrzeżeń. W iadomo, że wybuch ten sprowadził zagładę większej części wyspy K ra k a to a i pochłonął 4 000 przeszło ofiar na brzegach Jaw y i Sum atry ‘).
F a le przez przew rót ten wzniecone, dawały się śledzić nader daleko, posiadały zaś dłu
gość ta k znaczną, źe grzbiety następowały po sobie w odstępach czasu godzinnych; rozprze
strzeniały się z szybkością około 560 kilome
trów na godzinę. Ujawniły się nawet przy przylądku H o rn jeszcze, w odległości 7 950 lub
8260 kilometrów, stosownie do tego, czy liczymy w jed ną, czy w drugą stronę bieguna, a w punkcie tym wznosiły się już zaledwie 0 0,125 to ponad średni poziom oceanu. W y sokość fal w miejscu, gdzie się utworzyły, po
została nieznana, nie przekraczała wszakże zapewne 3 lub 4,5 metrów.
Ruch fal wywoływanych przez przypływy 1 odpływy sięga niewątpliwie głębi znacznych i zapewnia ciągłe przemieszczanie się wody.
Z falam i wzbudzanemi przez w iatr ta k się nie dzieje, lubo nie wiele wiemy, dojakich głę
bokości wpływ ich sięga. Gdy wszakże badamy ukształtow anie dna morskiego w pobliżu b rze
gów, wystawionych na działanie wielkich oce
anów, uderza nas nagłe podniesienie stoków, odkąd dna dosięgamy już w głębi 135 do 555 metrów; być więc może, źe działanie fal m or
skich wywiera się aź do tych jeszcze głęboko
ści. W każdym razie wyspy wulkaniczne, podniesione przez nowe wybuchy podmorskie, zostały wszystkie w czasie krótszym lub dłuż-
N r 46.
') Ob. W szechś. z r. 1883 str. 641 i z r.
1884 str. 290.
szym przez morze strawione, które więc ni
szczącą swą pracę i pod poziomem prowadzi.
V II .
Obserwacye średniego poziomu morza uczą, że zmienia się on ustawicznie, a w różnych miejscach niejednakowo. K w estya ta wszak
że zbadana jeszcze nie została. W niektó
rych okolicach zmiana zależy jedynie od dzia
łan ia wiatru, ja k to m a miejsce w morzu Czer- wonem, gdzie podczas la ta poziom przypada
o
0 , 6m etra niżej, aniżeli w zimie, a to skut
kiem działania wiatrów letnich, które zm iata
ją morze w całej jego długości, usuwając zeń wodę. W wielu m iejscach poziom morza zmienia się stale wraz z kierunkiem w iatru, ulegając przy tem chwiej ności silniejszej, a n i
żeli pod wpływem przypływu i odpływu.
W innych wszakże punktach przyczyny tych zmian nie przedstaw iają się tak jasno. W Sy
dney, w Nowej W alii południowej, w ciągu la t jedenastu poziom obniżał się statecznie 0 0,25 m etra rocznie; z ostatnich sprawozdań okazuje się, że obecnie pozostaje niezmiennym.
Chwiej ność ciśnienia atmosferycznego wy
wiera tu wpływ ważny. Stwierdzono, że ró
żnica 0,025 to w wysokości słupa barome- trycznego sprowadza różnicę 0,3 m w pozio
mie średnim . Pojm ujem y więc, źe w okoli
cach, gdzie średnia wysokość barom etryczna zmienia się znacznie wraz z porą roku, a przypływy są słabe, zmiany ciśnienia atm o
sferycznego wywierać muszą wpływ prze
ważny.
O możliwej zmienności wiekowej poziomu m orza wiemy bardzo mało; ponieważ zaś po
łożenie poziomu tego oznaczać możemy jed y
nie w odniesieniu do ląd u stałego, pozosta
je więc nierozstrzygniętem pytanie, który z obu tych żywiołów — ląd czy woda — b a r
dziej je st chwiejnym.
W szystkie szczegóły, które rozbieraliśmy tu kolejno, stanowić m ogą przedm iot codzien
nych dostrzeżeń żeglarza. M a on wszakże 1 inne obowiązki do spełnienia, a zwłaszcza troszczyć się musi o dobre k a rty morskie.
Zdejmowaniem dokładnych k a rt morskich zajęto się poważnie dopiere przed stu laty zaledwie, i to przy obsłudze ograniczonej b a r
dzo liczby statków; rzecz ja sn a zatem, ja k dalece jeszcze, przy niezmiernej rozległości
727
W SZ E C H SW IA T .
zwłaszcza brzegów, są one niedostatecznie | znane. P om ijając ju ż wielkie zmiany, jakie j zachodzą na brzegach, gdzie przew ażają ła- wice piaszczyste, nie m ożna naw et twierdzić >
by k arty wybrzeży angielskich były doskona- j łe. Corocznie dowiadujemy się o nowych
jskałach, dotąd nieznanych, dokoła wysp B ry tańskich, a jeżeli ta k się tu m a ją rzeczy,
Jcóż dopiero sądzić m ożna o k a rta c h okolic , mniej znanych.
Ż eglarze więc łożyć m uszą wszelkie usiło
wania na popraw ę k a r t morskich dla zape
wnienia bezpieczeństwa żeglarza, czas tedy, któryby poświęcić można sprawom czysto n a ukowym, okazuje się bardzo ograniczonym.
W szystkie fe wszakże kwestye ta k się ze so
b ą wiążą naw zajem , że zwolna, ale niewątpli
wie, znajomość nasza m orza coraz się b a r
dziej rozszerza.
S. K.
Podzwrotnikowe kwiaty i owoce.
(Dokończenie).
K a te g o ry a owoców, m ających mięso po
dobne do śm ietany, w tłuszcz bardzo bogate, wcale nie je s t znaną w E uropie. S ta ry i no
wy świat m ają swoich przedstawicieli tych owoców „oliwnych.” G ruszka adwokatów (P erse a gratissim a), rosnąca w A m eryce pod
zwrotnikowej, podobna je s t z pozoru do dużej gruszki o zielonej łupinie. D uża pestk a o ta
cza bru n atn y miękisz, któ ry trz e b a naprzód koniakiem lub S herry polać, zanim się poczu
je delikatny smak orzecha laskowego. Sm a
ru je się mięso n a chlebie i soli w edług upodo
bania. N ajsław niejszym jed n ak owocem wysp Sundzkich je s t durian, owoc drzew a D urio zybethinus, o którym europejczycy mówią z największym zachwytem, albo z najwyż
szym w strętem i obrzydzeniem. Owoc ten wielkości głowy dziecka, o zielonej łupinie i wielkich kolcach przynoszą jawańczycy set
kam i n a ta rg i w dużych koszach. Obchodzi
łem jak n ajd alej te stosy owoców durian, bo woń ich je s t w strętną. G dy się połączy woń
kozła, jełkiego m asła i gnijącej cebuli, można mieć mniej więcej wyobrażenie, ja k pachnie durian. T en kto przełam ie w stręt do zapachu,, którym się durian odznacza, będzie według zdania europejczyków i jawańczyków sowicifr wynagrodzony. Pod łupiną znajduje się białe mięso, które łączy sm ak słodkiej śmietanki i migdałów i m a tak i bukiet, ja k wyborowe wino. B ardzo m iłą dla podniebienia m a być m asłowato śluzowata konsystencya mięsa owocowego. Żem sam nie wypróbował teg a owocu—je st to opuszczenie w mojej podróży pod zwrotnik, którego najmniej żałuję.
Jeśli pisang (M usa Sapientium), który w różnych odm ianach dostarcza obfitego w m ączkę pożywienia mieszkańcom, będzie
my jeszcze za owoc uważali, za chleb powinni
śmy uważać również bogate w mączkę owoce drzewa chlebowego, A rto carpu s integrifolia i A . incisa.
Zupełnie odosobnione stanowisko zajm uje orzech kokosowy, powszechnie znany owoc palmy kokosowej, zwanej przez holendrów klapperboom; po m alajsku nazywa się „ka- la p a ”, a holenderska nazwa pow stała z prze
kręcenia m alajskiej. Gdy orzech kokosowy je st wyrośnięty, ale jeszcze niedojrzały, za
wiera płyn podobny do wody, przyjem nego słono słodkawego smaku i w takiej ilości, źe jeden orzech dać może kilka szklanek. N a Jaw ie panuje przekonanie, że trzeb a pić b a r
dzo mało tego płynu, jeśli się nie chce wywo
łać choroby żołądka. N a Ceylonie ludzie są innego mniemania, bo tam na wszystkich . dworcach kolejowych go podają jak o chłod
nik. Syngalez jednem pchnięciem noża otwie
ra m iękką jeszcze łupinę i podaje do wagonu podróżnem u owoc, jakb y pełną czarę. J a d ą c w wielki upał, z K andy do Colombo, zupełnie wypróżniłem wielki orzech kokosowy, niedo- znając żadnych złych skutków. P rz y dojrze
waniu owocu p rzejrzysta woda kokosowa zmienia się stopniowo w m ętne mleko kokoso
we; z początku płyn ten zawiera sole kwasów organicznych i cukier, a potem są w nim za
wieszone liczne kropelki tłuszczu, które mu mleczny wygląd nadają. Gdy w holendersko- jawańskiej kuchni wyjdzie mleko krowie, by
wa zastępowane świeźem mlekiem z „klapper
boom.” „Z iarno ” orzecha kokosowego (en-
dosperm a), które tworzy na wewnętrznej
stronie łupiny p okład g ruby n a palec, bywa
N r 46. W S Z E C H SW IA T . 729 rozcierane i stanowi niezbędny dodatek do I
potraw ryżowych; używa się też do pieczywa.
N a wielką skalę używa się ro z ta rta endosper- m a do w yrabiania oleju kokosowego; gotuje się j ą z wodą w żelaznym garnku, zbiera się szum z zaw artem i w nim nieczystościami i n a
koniec czerpie pływający po wierzchu olej.
W ta k pierwotny sposób zdobywany olej ko
kosowy bywa wywożony w wielkiej ilości z J a wy do H olandyi; w r. 1891 wywóz wynosił 34 000 kg. Ze zwrotnikowego oleju kokoso
wego robi się w chłodniejszym klimacie E u ro py m asło kokosowe, bo punkt topliwości tego tłuszczu je s t 26° O. N a Jaw ie i w Holandyi używa się jako niemający zapachu i prawie żadnego sm aku tłuszcz do potraw.
Jeszcze częściej znajdują się w handlu su
szone i rozbite na kawałki ją d ra orzechów kokosowych jak o „coprah.” N a bardzo m a
łych wyspach A rchipelagu malajskiego cop
ra h stanowi jedyny a rty k u ł wywozowy, który niezliczone chińskie i m alajskie łodzie przy
wożą do różnych punktów handlowych. N a chińskiem wybrzeżu w Singapore, olbrzymie stosy coprah, o jelkim zapachu, stanowią tło, n a którem się maluje życie w porcie. Olej wytłaczany z coprah używa się przeważnie do celów technicznych. Z tw ardej łupiny orzecha kokosowego robią różne przedmioty domowego użytku, ja k łyżki, czerpaki i t. d.
G ęsta powłoka włóknista orzecha daje dobry m atery ał na liny, m aty, worki i t. d. Surowe włókno je st w wielkiej ilości do E uropy wy
wożone. Orzech kokosowy je st więc najlep
szym przykładem różnych pożytków, które przynosi rodzina palm tak „dzikiej,” ja k cy
wilizowanej ludzkości.
Orzech kokosowy je st teź z punktu widze
nia botanicznego bardzo ciekawym owocem.
P ow staje z zawiązka o 3-ch komorach, w stanie dojrzałym ma jednę komorę, ale na końcu łupiny widać bardzo wyraźnie trzy okrągłe otwory, z których dwa zamknięte są przez tw arde denko, pod trzecim zaś leży m ały zarodek. Z iarno przylega do twardej łupiny, ale endosperm a nie wypełnia całego wielkiego w nętrza orzecha. Tworzy ona ty l
ko wewnątrz łupiny warstwę 10 do 15 mm grubą; resztę próżnego w nętrza wypełnia po części mleko kokosowe, po części powietrze.
T rzeba uważać to niezwykłe urządzenie owo
cu, respective nasienia, jak o objaw przystoso
wania. P alm a kokosowa je s t prawdziwą ro śliną nadbrzeżną, której owoce są przystoso
wane do przenoszenia się przez prądy m or
skie. W tym celu zaopatrzone są one w po
tężny przyrząd do pływania; jest to zewnętrz
na w arstw a owocu, m ająca komórki powietrz
ne, mesocarpium, przez które przechodzą liczne włókna; włókna te chronią cienkościen
n ą tkankę ap a ra tu pławnego od przedwczesne
go pokruszenia i otarcia. Gdy się to jedn ak stanie po długiej wędrówce, ogołocony owoc nie tonie, bo wstrzymuje od tego powietrze w jego w nętrzu zaw arte. G dy się nakoniec i owoc dostanie na wybrzeże, zaczyna kiełko- i wać, przyczem koniec liścienia zmienia się,
| ja k u innych palm, w miękki, gębczasty organ ssący. W yrasta on prędko i naprzód wysysa I mleko kokosowe, k tóre dla młodej roślinki m a znaczenie zapasu wody słodkiej, nagrom a
dzonego przez roślinę m acierzystą w pustem w nętrzu owocu. N ierzadko się zdarza u ro ślin z suchych stanowisk i suchych klimatów, źe organy wegetacyjne rozmnożenia, ja k k łą
cze i cebule, grom adzą wodę, oprócz m ate- ryałów plastycznych. Dość przypomnieć k a r
tofel i cebulę kuchenną, które, ja k wiadomo, mogą wypuścić pędy zupełnie bez wody; te same bowiem komórki, które zaw ierają mącz
kę i substancye białkowe, z których potem powstaną organy rośliny, zaw ierają też po
trzebny do wzrostu zapas wody. W orzechu kokosowym n astąp ił rozdział między m ate- ryałam i plastycznemi a zapasem wody. Pierw sze grom adzą się przeważnie w endospermie, drugim je st płyn zaw arty w orzechu, który z punktu widzenia rozwoju możemy uważać za obfity sok komórkowy worka zarodkowego.
Z e względu n a brzeg morski, przesiąknięty wodą słoną, n a którym kiełkuje orzech koko
sowy, musimy uważać mleko w nim zaw arte jako zapas wody słodkiej, a że ten zapas jest rzeczą wielkiej wagi dla młodej roślinki, wy
pływa z faktu stwierdzonego przez Schimpe- ra , źe czynność asym ilacyjna rośliny jest mocno osłabiona przy pobieraniu przez nią wielkiej ilości soli kuchennej. Z tego powodu, cała flora brzegów morskich posiada różne urządzenia, które o ile można zmniejszają po
bieranie wody morskiej. N a Jaw ie zawie
szają po prostu na drzewach orzechy kokoso
we, przeznaczone do kiełkowania; kiełkują
one na powietrzu i mamy w tem dowód, że
zapas wody słodkiej, zaw arty w orzechu, sto
sunkowo na długo kiełkującem u ziarnu wy
starcza. Później dopiero sadzą m łode roślinki do ziemi.
G ębczasty organ ssący, który pochłonął część m leka kokosowego, przylega potem do strony wewnętrznej endosperm y i rozczynia j ą powoli, ta k że zaw arte w niej m ateryały, tłuszcz i białko zostają zupełnie pochłonięte.
Orzech kokosowy, jakeśm y widzieli, wybor
nie je s t przystosowany do przenoszenia się przez prądy morskie. Chciałbym teraz przytoczyć kilka innych przykładów, ilustrujących przy
stosowanie się owoców i nasion podzwrotniko-
Avych do innych sposobów przenoszenia się.
W ogóle wiadomo, źe duże i ciężkie owoce i ziarna są pod zw rotnikam i daleko częstsze, niż w strefach północnych, bo z powodu ener
giczniejszej asymilacyi, rośliny nie potrzebują się oszczędzać pod względem m ateryałów plastycznych (wodany węgla, tłuszcze, białko), które kiełkujące ziarna dostają n a początek sWego rozwoju. W iększy daleko wysiłek na zaopatrzenie ciężkich ziarn i owoców w sposo
by przenoszenia się je s t tego następstwem.
Połączone z tem je st większe spożycie m a te ryałów, ale ich „taniość” je s t okolicznością wielce pomocną. W idzim y to, zwłaszcza przy przenoszeniu nasion przez ptaki i inne zw ierzęta owoco- i jagodo-źercze, którym ro śliny d ają przynęty obfitsze i bogatsze w cu
kier, niż w naszych okolicach.
P rzech ad zając się w części ogrodu bota
nicznego w B uitzenorg, przeznaczonej na D ipterocarpeae, można znaleźć n a ziemi dużo owoców różnych gatunków D ipterocarpus, k tó re należą do największych i najcięższych znanych skrzydlaków. N p. owoc D iptero
carpus Spanoghei je s t wielkości m ałego orze
cha włoskiego i waży w stanie suchym
1 2do 14 g. Z pięciu trw ałych działek kielicha, dwie w yrastają w duże wstąźkowate skrzydła, przeciwległe sobie i u góry łukowato zgięte.
D ługość takiego skrzydła wynosi około 25 cm, szerokość 3 do 4 cm. P ięć silnych nerwów liściowych przebiega wzdłuż takiego skrzy
dło, ale tylko trzy środkowe dochodzą do sa
mego końca skrzydła; między niemi je st gę
sta siatk a anastomoz. P rz y rz ą d je st więc zbudowany mocno i elastycznie, mimo swej
małej wagi. G dy owoc spada z wysokiego drzewa, wpada prędko w szybki ruch obro
towy, który zmniejsza znacznie szybkość spadania i przez to w iatr m a więcej sposob
ności do uniesienia owocu.
Innym , jeszcze ciekawszym przykładem są skrzydlate owoce Jan o n ia m acrocarpa, lianu z rodziny Cucurbitaceae, k tó ra w od
dziale ogrodu botanicznego dla roślin wiją
cych się zwraca uwagę przez swoje piękne, lśniąco zielone wieńce; u góry widać zwiesza
jące się b run atne owoce, ja k duże dzwony;
gdy je poruszy powiew w iatru, wydaje się, że w ylatują z nich roje dużych, atłasowo poły
skujących motyli. W ielki, podobny do dyni owoc, m ający 20 do 24 cm średnicy, pęka u dolnego końca, ta k że powstaje duży, tró j
kątny otwór. W ten sposób—otw arty owoc podobny je st bardzo do dzwonu; luźne, skrzy
dlate nasiona są ułożone jak by w paczki je d ne nad drugiem i i są najpiękniejsze i najdo
skonalsze w swoim rodzaju. P łaskie, żółto brun atn e ziarno podobne je st do wielkiego ziarna dyni, oba zgięte skrzydła m ają 5 cm szerokości, a 7 do
8cm długości, ta k że sze
rokość całego przyrządu wynosi 14 do 16 cm. T kan ka skrzydeł je s t przejrzysta ja k gaza, lśniąca ja k jasny atłas jedwabny, elastyczna ja k blaszka miki. B rzegi skrzydeł zadzierają się łatwo, ale te przy swej wielko
ści i lekkości ziarna, które zaledwie trzecią część g ra m a waży, naw et uszkodzone stanowią wyborny przyrząd do latania. Spadające ziai-- no zakreśla szerokie koła, waha się z wdzię
kiem i powoli, jakby niechętnie, spada na ziemię. J u ż przy najlżejszym powiewie wia
tru idzie w zawody z motylami.
P od zwrotnikam i ptaki i inne większe zwie
rzęta częściej niż wT naszych okolicach służą do rozprzestrzeniania ziarn. M ało jed n ak dotąd wiemy o różnych przystosowaniach w tym kierunku, które jed n ak bywają bardzo rozmaite. Chciałbym tylko n a tem miejscu zwrócić uwagę na ziarna niektórych motylko
wych, które dla przynęcenia ptaków, n aśla
d u ją apetyczne barwy jagó d. A b ru s preca-
torius je st najbardziej znanym przykładem ,
na który już W allace zw racał uwagę. Jeszcze
bardziej godnemi uwagi są lśniąco purpurowe
ziarna A d en an th era paronina, które odbijają
od śrubowato skręconych i swą jasno żółtą
stronę wewnętrzną na zewnątrz odw racają
N r 46. W SZ E C H SW IA T . 731 cych łupin strąków. Najpiękniej zaś wyglą
dają wielkie,
1 0do
1 1cm długie, a do
6cm szerokie strąki rośliny P ahudia jayanica, kie
dy olbrzymie czarne ziarna ze szkarłatnem i otoczkami (arillus) odbijają od srebrzysto połyskującego w nętrza otwartego strąka.
N iełatw o znaleźć dobór barw piękniejszy.
B ardzo je s t prawdopodobnem, że ptaki ja- godożerne byw ają w ten sposób oszukane i przynęcone, niestraw ne nasiona połykają i rozsiewają, tem bardziej, źe w takich wypad
kach nasiona nie w ypadają zaraz po zniknię
ciu strąków, ale zostają przy łupinach. Z w ra
ca też uwagę, źe nasiona P ahudia zawdzię
czają swoję czerwoną barwę otoczce (arillus), k tó ra zresztą często przez swą jasn ą barwę i m ięsistą budowę służy do przynęcenia p ta ków jagodożernych. Z nany kwiat m uszka
towy nie je st niczem innem, jak powłoką zło- toźółtą otaczającą nasienie („muszkatową gałkę”), k tó ra przynęca owocożerne gołębie, gdy się n a drzewie otworzy owoc, mający k sz ta łt gruszki.
Z Haberlandta przełożyła M. Twardowska.
I teoryi analizy chemicznej.
(Dokończenie).
7. Zwiększenie ziarnistości osadu. W spo
mniano już poprzednio, źe osady drobno kry
staliczne, pozostając przez czas dłuższy w cie
ple wśród roztw oru, z którego osiadły, prze
chodzą w grubiej krystaliczne. Przyczyny tego szukać należy w napięciu powierzchnio- wem, działającem na granicach zetknięcia się ciał stałych z cieczami, podobnem do napięcia n a granicy pomiędzy ciałami ciekłemi a gazo- wemi. N apięcie to dąży do możliwie n a j
znaczniejszego zmniejszenia poddanych jego działaniu powierzchni, co w naszym przypad
ku jedynie przez zwiększenie masy pojedyn
czych kryształków bez zmiany całkowitej ich ilości osięgniętem być może.
Jednem z następstw powyżej wspomnione- go napięcia w myśl zasad ogólnych energii
będzie to, źe mniejsze kryształki są cokolwiek łatwiej rozpuszczalne od większych. Bóżnica rozpuszczalności je s t zapewne bardzo m ała i dotychczas doświadczalnie wykazać jej nie możemy, w każdym jed n ak razie roztw ór znajduje się zawsze w stanie przesycenia względem kryształków większych, które więc w pewnej mierze zostają rozpuszczone, gdy jednocześnie n a małych od kładają się nowe warstwy, aż dopóki wszystkie nie dosięgną jednakowych mniej więcej wymiarów.
M oźnaby jeszcze zapytać, ja k rzeczy się m ają z ciałami nierozpuszczalnemu Odpo
wiedzmy, że ciał zupełnie nierozpuszczalnych niema wcale. W zasadzie przyjąć należy, że wszystkie ciała rozpuszczają się w wodzie:
Stopień rozpuszczalności bywa bardzo różny, ale nigdy nie spada do zera. Dzisiaj umiemy wszakże nietylko wykazać, ale naw et i zmie
rzyć rozpuszczalność takich ciał ja k np. chlo
rek, brom ek i jodek srebra.
W iele okoliczności wpływa na szybkość, z ja k ą następuje zwiększenie się ziarnistości osadu. J e s t ona wogóle tem większa, im ciało jest łatwiej rozpuszczalne. Takie np.
osady, ja k fosforan amonu i magnezu, stosun
kowo rozpuszczalny w wodzie, odrazu opada
j ą w postaci grubo ziarnistej, albo przynaj
mniej postać tę przyjm ują w krótkim czasie.
P rzem iana odbywa się też prędzej w tem pe
ra tu rze wyższej, aniżeli w niższej. D ziała tu taj wzmożona pod wpływem ciepła rozpusz
czalność, co właściwem je s t większości rodza
jów m ateryi, ja k niemniej—i daleko większa szybkość dyfuzyi ciała rozpuszczonego spra
wiająca, że cząsteczki jego prędzej się prze
noszą z miejsca, w którem zostały rozpusz
czone, do miejsca, gdzie m a nastąpić ponowne wydzielenie się ich w stanie krystalicznym.
O zwiększenie ziarnistości osadu powinni
śmy starać się nietylko d la tego, że filtrowa
nie jego odbywa się pośpieszniej, ale także i dla tego, źe osad taki bywa czystszy i do wymycia łatwiejszy od drobno krystalicznego.
Zanieczyszczenia spowodowane przez adsorp- cyą są tem większe, im powierzchnia większa, a więc im ziarnistość drobniejsza. Należy tylko pam iętać, że nazbyt znowu duże krysz
tały m ogą między blaszkami swemi zatrzym y
wać ług pokrystaliczny, t. j. roztwór, z k tó re
go się tw orzą, a takiego zanieczyszczenia już
zgoła niepodobna usunąć przez przemywanie.
732
W praktyce jed n ak analitycznej uw aga ta nie m a znaczenia, gdyż nigdy tu nie miewamy do czynienia z ciałami, któreby w działających podczas rozbioru w arunkach mogły tworzyć dostatecznie wielkie kryształy.
8
. Osady koloidalne. N iek tóre ciała bez
k ształtn e rozpuszczają się w wodzie w stosun
kach nieokreślonych. R oztw ory takie w pew
nych względach różnią się od zwyczajnych i stanow ią przejście między roztworam i w zwykłem znaczeniu słowa a zawiesinami lub emulsyami. R ozm aite czynniki, ja k ogrze
wanie, dodanie ciał obcych, odparowanie, po
wodują wydzielenie się ciała rozpuszczonego z takich roztworów, przyczem w jednych r a zach traci ono bezpowrotnie możność ponow
nego rozpuszczenia się w wodzie, w innych razach nie tra c i je j wcale. Co do ciał mine
ralnych, tra c ą one własność powyższą stanow
czo przez bardzo silne ogrzanie albo wyża
rzenie.
D obrze znane przykłady ciał, o których j mówimy, m am y w glince, wodanie żelaza i większości siarków m etalicznych. O siadają one w postaci kłaczków lub g a la re ty i trudne są bardzo do wymycia, gdyż za ty k a ją pory bibuły i przechodzą przez filtr, kiedy wymycie dosięgło pewnego stopnia.
Skłonność do tw orzenia takich roztworów rzekomych czyli koloidalnych w różnych cia
łach okazuje stopień rozm aity; w praktyce rozbiorowej pożądany je st jej stopień n a j
niższy.
C iała z roztworów koloidalnych są osadza
ne przez najrozm aitsze sole, a w jeszcze wy
raźniejszy sposób przez kwasy i alkalia, o ile one nie w ywierają działania chemicznego.
Z d aje się, że skład soli ma tu ta j podrzędne znaczenie — przeciwnie — wielki wpływ i dla każdego koloidu odmienny m a stężenie jej roztw oru. G dy roztw ór soli zostanie usunię
ty, a naw et—kiedy jeg o stężenie zmniejszy się do pewnej granicy, koloid napow rót two
rzy swój roztw ór rzekomy. N iektóre jed n ak koloidy, ra z strącone, przechodzą w modyfi- kacyą ju ż nierozpuszczalną. P rzejście takie zapewne odbyć się może ze w7szystkiemi ko
loidami, tylko że dla większości trzeba na nie ta k długo czekać, że zauważenie jego a tem- bardziej spożytkowanie staje się bardzo utrudnionem . PoniewTaż podczas rozbioru osa
dy tw orzą się pod działaniem soli, kwasów lub
[ zasad, przeto koloidy strą c a ją się w postaci
j
nierozpuszczalnej i dopiero podczas przem y
wania, kiedy roztwór strącający zostanie roz
rzedzony, przychodzi chwila, w której tworzy się rzekomy roztw ór koloidu. Przedewszyst- kiem warunki te w ystępują w warstwach gór
nych na lejku, roztwór zaś koloidalny dostaje się do bibuły, w k tórej porach, skutkiem ad- sorpcyi, pozostał jeszcze bardziej stężony roztw ór odczynnika. T u więc następuje po
nowne wydzielenie koloidu z roztw oru rzeko
mego i jak o następstwo tegoż— zatkanie po
rów. P o dłuższem jed n ak przemywaniu pory się oczyszczają i roztw ór koloidalny przecho
dzi wtedy do filtratu.
Ażeby tego uniknąć, pam iętać zawsze trz e ba, że z koloidem na filtrze stykać się powi
nien tylko dostatecznie stężony roztw ór soli.
Z am iast więc wodą, przemywamy podobne osady roztworem jakiejś soli. Ponieważ skład chemiczny jej nie m a tu żadnego znaczenia, wybieramy więc tak ą, k tó rą następnie n a jła twiej nam będzie usunąć, więc ja k ą ś sól łatwo lotną, ja k np. octan amonu. Jeżeli jed n ak roztwór musi być wygotowany, ja k np. przy oznaczaniu kwasu tytannego, octan am onu użyć się nie daje i musi być zastąpiony przez siarczan sodu.
W niektórych rzadkich przypadkach otrzy
mujemy w rozbiorze osady koloidalne z roz
tworów niezawierających w sobie soli. T ak dzieje się np. kiedy roztw ór czystego kwasu arsenawego strącam y siarkowodorom. P o spolicie nie otrzym ujem y wtedy żadnego osa
du, lecz tylko płyn nawpół przezroczysty, któ
ry przechodzi przez filtr bez zmiany. Chcąc wywołać powstanie osadu, musimy dodać j a kiej soli albo kwasu: zależnie od stężenia,, wcześniej lub później tw orzą się wtedy znane żółte kłaczki, które już filtrować można bez
piecznie.
Innym czynnikiem, dającym się z korzyścią zastosować w tych zdarzeniach, je st ogrzewa
nie. N iektóre koloidy przez proste ogrzew a
nie ich rzekomych roztworów wydzielają się całkowicie, wszystkie zaś pod wpływem ciepła przyjm ują postać bardziej zbitą, mniej skłon
ną do tw orzenia zawiesiny. K w as krzemny przechodzi w odmianę nierozpuszczalną przez długie suszenie n a kąpieli wodnej, glinka do
skonale się filtruje po kilkogodzinnej dyge-
styi jej osadu w cieple.
J J r 4 6 . W SZ E C H SW IA T . 7 3 3
A dsorpcya ciał koloidalnych je s t bardzo znaczna z powodu nadzwyczaj wysokiego sto
pnia ich rozdrobnienia. U trudnia ona wymy
cie tych ciał ta k bardzo, źe częstokroć nie może być wcale doprowadzone do końca w cza
sie, jaki na nie wolno nam przeznaczyć. I tę trudność usuwamy, stosując środki zwiększa
jące zbitość osadu. Wogóle, wszelkie zanie
czyszczenia osadu koloidalnego najłatwiej usuwać się d ają po jego wyżarzeniu, ponieważ wysoka tem p eratu ra przeprowadza wszystkie te osady w bardziej zbite postaci, może naw et w pewnych razach —w postać krystaliczną. P e wne przem iany chemiczne m ogą działać z tych samych powodów również korzystnie. T le
nek kobaltu, strącony przez potaż gryzący, nie może być od tego ostatniego wcale uwol
niony przez przemywanie; jeżeli jedn ak zre
dukujem y go zapomocą wodoru na kobalt metaliczny, usunięcie potażu staje się zada
niem łatw em zupełnie. W podobnych razach trzeba jed n ak ściśle zdawać sobie sprawę z tego, czy podczas żarzenia albo przemiany chemicznej nie nastąpi jakieś działanie po
między osadem a ciałem adsorbowanem.
9. Dekantacya. Prostszą od filtrowania me
todę oddzielania ciał stałych od cieczy stano
wi dekantacya. K orzystając ze znacznej zwy
kle różnicy w ciężarach właściwych pomiędzy ciałam i stałem i a cieczą, pozwalamy żeby mię- szanina przez ustalenie rozdzieliła się na w ar
stwy i ciecz (lżejszą) zlewamy z ponad osadu.
Rozdzielić ilościowo między sobą dwa ciała t ą m etodą oczywiście niepodobna i dekanta
cya je st tylko środkiem pomocniczym przy filtrowaniu. O dstałą ciecz zlewamy zwykle na filtr, żeby zatrzym ać cząstki przez jej p rą d pochwycone.
D ekantacyą można teź z korzyścią zastoso
wać do przem ywania, przez co, szczególniej w razie bardzo miałkich lub koloidalnych osa
dów, wygrywamy bardzo na czasie. C iała jed n ak , m ające skłonność do przechodzenia
przez filtr, nie osiadają wogóle n a dnie.
S iła odśrodkowa, przyspieszając znakomi
cie oddzielanie się osadów od cieczy, skombi- nowana z m etodą dekantacyi, może bardzo korzystnie być tu ta j zastosowana.
1 0
. Rozdzielenie dwu zmieszanych cieczy.
Rozdzielenie dwu cieczy może tylko wtedy nastąpić, kiedy one nie rozpuszczają się w so
bie wzajemnie. Ściśle mówiąc, wszystkie cie
cze, rozpuszczają się w sobie wzajemnie, ale w praktyce znamy wiele takich p a r cieczy, których wzajem na rozpuszczalność może być uważane za żadną. Rozdzielenie takich w ła
śnie cieczy dokonywa się przez ustanie się ich i zdjęcie lżejszej lub odlanie cięższej zapom o
cą syfonu. Dogodniej i zupełniej odbywa się ta czynność przez użycie t. zw. rozdzielacza czyli lejka z kranem . W każdym razie roz
dzielenie to je s t tem łatwiejsze, im m niejsza je s t powierzchnia zetknięcia obu cieczy, albo, innemi słowy, im mniejsza średnica naczynia zawierającego mięszaninę cieczy.
Rozdzielanie cieczy bywa wykonywane w chemii rozbiorowej w tych razach, kiedy w mięszaninie ciał stałych z daną cieczą znajduje się część składowa łatwiej rozpusz
czalna w pewnej innej cieczy. Wydobywamy wtedy część owę zapomocą wykłócenia mięsza- niny z dobrym rozpuszczalnikiem. Zupełne rozdzielenie tą drog ą może być dokonane tyl
ko przez wielokrotne powtarzanie wykłócenia.
11. Oddzielanie gazów od ciał stałych i cie
czy. C iała gazowe od stałych i cieczy ta k znacznie różnią się swoim ciężarem właści
wym, że oddzielenie ich żadnej nie przedsta
wia trudności i bardzo często bywa przedsię
brane. Ciał, m ających gazowy stan skupienia w zwykłej tem peraturze, je s t stosunkowo nie
wiele i w praktyce rozbiorowej spotykamy się najczęściej tylko z takiem i ciałami, które ów stan przyjm ują dopiero pod działaniem cie
pła. W raca ją c do tem peratury zwykłej, przechodzą one znowu do stanu cieczy lub ciała stałego, tak, źe w naszem znaczeniu od
dzielenie ciał lotnych od stałych i ciekłych może być uważane za jednoznaczne z dysty- lacyą lub sublimacyą. J e s t to doskonała i bardzo prosta m etoda oddzielenia, o której wypadnie nam pomówić obszerniej w rozdzia
le następnym .
1 2