• Nie Znaleziono Wyników

0 sztucznym deszczu. Ml.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "0 sztucznym deszczu. Ml."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

M l . Warszawa, d. 14 Lutego 1892 r. T o m X I .

PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA".

W W arszawie: ro c z n ie rs. 8 k w a r ta ln ie „ 2 Z przesyłką pocztow ą: ro c z n ie „ 10

p ó łro c z n ie „ 6

P r e n u m e ro w a ć m o ż n a w R e d a k c y i W sz ec h św ia ta i w e w s z y s tk ic h k s ię g a rn ia c h w k r a ju i z a g ra n ic ą .

Komitet Redakcyjny Wszechświata stanow ią panow ie:

A leksandrow icz J ., D eike K„ D ickstein 8., H oyer H., Jurkiew icz K ., K w ietniew ski W ł., K ram sztyk S.

N atanson J ., P ra a ss St. i W róblew ski W .

„ W s z e c h ś w ia t" p rz y jm u je o g ło sz en ia, k tó r y c h tre ś ó m a ja k ik o lw ie k z w iąz ek z n a u k ą , n a n a s tę p u ją c y c h w a ru n k a c h : Z a 1 w ie rsz zw y k łe g o d r u k u w szp alcie a lb o je g o m ie jsc e p o b ie ra się za p ierw szy r a z k o p .7 '/»

za sześć n a s tę p n y c h ra z y k o p . 6, za d alsze k o p . 5.

TY G O D N IK P O P U L A R N Y , POŚWIĘCONY NAUKOM P R ZYR O D N IC ZYM .

A d r e s K e d a l s r c y i : I K I r a . l ^ o w s ł c i e - I F r z e d . m i e ś c i e ,

3

S T r S S .

0 sztucznym deszczu.

0(1 lata roku przeszłego dzienniki n ieje­

d n o k ro tn ie pisały o próbach, robionych w A m eryce w celu wywołania deszczu sztu­

c z n y m sposobem. Wiadomość o podobnem zmuszaniu atmosfery do stosowania się do widoków i potrzeb człowieka obudziła wszędzie niemałe zajęcie; dawały się ju ż n aw et słyszeć głosy, że próby powiodły się, albo przynajm niej w przyszłości udać się mogą i doprowadzą, do celu. Z powodu ważności sprawy nie od rzeczy być może przytoczenie niektórych szczegółów, doty­

czących tego przedmiotu, a podanych w li­

stopadow ym zeszycie „ Meteorologische Z eitschrift” z r. 1891.

N a doświadczenia rząd Stanów Zjedno­

czonych A m ery k i północnej przeznaczył 9000 dolarów; robiono je zaś w stanie Te- xas pomiędzy d. 9 a 30 Sierpnia 1891 roku.

Doświadczenia zmierzały do skroplenia p a ­ ry wodnój, unoszącój się w atmosferze, za- pomocą wielkich i nagłych wstrząśnień po ­ wietrza, do czego można użyć różnych ma-

teryj wybuchowych. Mniemano powsze­

chnie, że w Texas dlatego były robione d o ­ świadczenia, że ta miejscowość odznacza się wyjątkową suchością powietrza. Takie m nie­

m anie jest atoli błędne, gdyż czas dośw iad­

czeń przypadł właśnie w letniój porze, k tó ­ ra normalnie sprowadza w Texas więcój deszczu naturalnego, aniżeli trzy pozostałe pory roku. W czasie doświadczeń pomię­

dzy 9 a 30 Sierpnia było 16 dni, w których n atu ra ln y deszcz padał; ile razy zaś sprowa­

dziły go same doświadczenia, o tem trudno co powiedzieć, gdyż urzędowych i d okła­

dnych sprawozdań jeszcze nie ogłoszono.

Nadmienić też należy, że kiedy wybuchy urządzano podczas nadciągania chm ur desz­

czowych, wtedy wstrząśnienia powietrza wywołane środkami eksplodującemi p rz y ­ czyniały się czasem do padania deszczu, ale po zmniejszeniu się ilości pary wodnój w powietrzu skutków podobnych nie do­

strzegano.

T o są główne wypadki z doświadczeń w Texas; czy po urzędowem ogłoszeniu przybędzie jeszcze do nich co nowego, nie­

można z pewnością twierdzić. Wszelako zapyta niejeden, co należy sądzić o podo­

bnych usiłowaniach ludzkich? Czy to sito

(2)

98

D anaid, z którego woda na ziemię spada, by znów po pew nym czasie wznieść się do g ó ry i znowuż pop rz ed n ią robotę bez z n u ­ żenia powtarzać, czy atm osfera może być do szczególnych celów tak pokierow ana, ażeby stała się powolnem narzędziem w rę ­ k u człowieka?

Niemogąc rosstrzygnąć takiego pytania ani je d n e m pociągnięciem pióra, ani jednem cięciem pałasza, zastanow im y się nieco bli­

żej nad w arunkam i, w których w ogólności deszcz padać może.

C h m u ry deszczowe unoszą, się w niskich warstwach atmosfery, w w arstw ach, dotyka­

jących pra w ie bespośrednio ziemi i sięga­

jących małoco wyżej nad wierzchołki gór.

S k ła d ają się one z d ro b n y c h banieczek, czyli pęcherzyków pary w odnej, unoszącej się w całym pow ietrzokręgu i g rom adz ą­

cych się, ju ż to pod wpływem wirowego ru c h u ziemi, ju ż to pod w p ływ e m wiatru, w te najrozm aitsze kształty, k tó re ustaw icz­

nie przeciągają nad naszemi głowami. N a ­ wet podczas zupełnie pogodnego nieba a t ­ mosfera mieści w sobie parę wodną, ale nie-

zebraną jeszcze w chmury.

T a para wodna, głów ny m a te r y ja ł desz­

czu, stanowi nieodzow ny w a ru n e k bytu wszystkich organicznych istot na ziemi. Na- pozór może wydawać się, że ona j e s t n ader jednostajnem zjawiskiem, lecz przy bliż- szem ro sp a trzen iu n ie tru d n o dostrzedz, że rzecz ma się zupełnie odmiennie, jej zależ­

ność od te m p e ra tu ry , pro w a d zi do n a j r o z ­ m aitszych zm ian w atm osferze i na p o w ie r z ­ chni ziemi. Człowiek p rz y w y k ł do tych zm ian i dlatego mało z w ra c a na nie uwagi.

O prócz t e m p e r a tu ry także ciśnienie okazuje niem ały w pływ na p arę wodną. W n a tu ­ ralnych w aru n k ach atm osfery wywiera to ciśnienie w a rs tw a pow ietrza otaczająca na­

g rom adzoną parę.

Dopóki te m p e r a t u r a i ciśnienie pow ie­

trz a pozostają niezmienne, dopóty p a r a wo­

dn a u trzym ać się może bez zm iany. Inneini słowy to wyrażając, m ożna powiedzieć:

P rężność p a r y wodnej, czyli granica, poza któi'ą ta p a r a nie może j u ż pow iększać sw o ­ jej objętości, zależy ściśle od te m p e ra tu ry i od ciśnienia. Dopóki ża den z tych czyn­

ników nie zostanie zw ichnięty, dopóty p a ra zdoła utrzym ać swój stan niezm ienny w at-

iS7r 7.

mosferze i chociażby wtedy przeciągały wielkie chm ury, a deszcz, j a k to mówią, wisiał w powietrzu, padać przecież nic nie będzie. Każdem u ciśnieniu i każdemu sto­

pniowi tem peratury odpowiada zupełnie in­

na prężność pary. Ponieważ w ogrom nym oceanie powietrznym nie może być ani j e ­ dnakowej tem p eratu ry , ani niezmiennego ciśnienia, przeto n iep rz erw an y łańcuch zja­

wisk od p a r y wodnej zawisłych, ciągle od­

nawiać się musi.

K iedy dwie masy powietrza, nasycone wilgocią, czyli znajdujące się w takim sta­

nie, że więcej pary objąć nie mogą, mają r ó w n ą prężność i stykają się ze sobą, wtedy łączą się w jednę całość i dalej idą razem bez deszczu. A le gdy mają różną pręż­

ność, wtedy zaraz po spotkaniu się utraca każda swoję, a całość nabyw a nowej pręż­

ności, z k tórą dalej postępuje; masa atoli, k tó ra posiadała większą prężność, musi w skutek zmniejszenia się tejże uledz u tra ­ cie pewnej ilości pary, k tóra poprzednio w ni^j była zawieszona. T a właśnie u t r a ­ cona para w odna skrapla się i spadać musi na ziemię.

Jeżeli znowu spotykające się masy powie­

trz a różnej prężności nie są nasycone wil­

gocią, mogą one wprawdzie bez deszczu dal^j postępować, ale przynajm niej nabie­

r a ją większój skłonności do niego.

Co ułatw ia skupianie się p ary wodnej w kropelki deszczu, to można uważać za p y tanie jeszcze nierosstrzygnięte. Jed n i uczeni wypowiadali zdanie, że opad nie mo­

że utw orzyć się, jeżeli w atmosferze nie unoszą się pyłki, mogące służyć za środki, naokoło których grom adzą się kropelki te­

goż opadu. In n i znowu, spraw dzając to zdanie zapomocą doświadczeń, przekonali się, że p rz y nagłym wybuchu można w n a ­ czyniu, mieszczącem w sobie zgęszczone i wilgocią nasycone powietrze, ale zupełnie wolne od pyłu, utw orzyć mgłę, albo opada­

jące kropelki.

Z tego daje się wysnuć tylko taki wnio­

sek, że wybuchy w powietrzu wilgotnem mogą przyczynić się do skupiania cząstek p ary wodnej i ułatwić tworzenie się opadu, ale z tego nie wynika jeszcze, ażeby w su- chem p ow ietrzu można zapomocą w ybu­

chów spowodować padanie deszczu. Zresztą

W S Z E C H Ś W IA T .

(3)

N r 7. WSZECHŚWIAT. 99 dodać należy, że wszelkie sztuczne w ybu­

chy działać mogą tylko na bardzo o g r a n i ­ czonej przestrzeni, na kilka, a najwięcćj kilkanaście tysięcy stóp. W czasie wiel­

kich bitew są przecież tak gwałtowne wy­

buchy i wstrząśnienia, że wszystkie przed­

mioty ulegają, drżeniu, a j e d n a k tylko przy pewnym nastroju atmosfery padają wtedy deszcze, albo zryw ają się burze.

Bez względu na wyniki otrzymane, lub w przyszłości otrzymać się mogące, p otrze­

ba przyznać, że doświadczenia ze sztuczne- mi wybuchami, chociażby naw et w celu wywołania deszczu spełzły na niczem, mogą przecież doprow adzić do wyświecenia n ie ­ których zagadek meteorologicznych.

Kowalczyk.

ZANIKŁE JEZIORA

TATR

I B I F O E K A C Y J A R Z E K ! M Ł Y N I C Y .

(D okończenie').

Mozgrowisko górne wyróżnia się od p o ­ przedzających nieco większą obfitością wo­

dy, która pod wschodnim jego brzegiem tworzy n a w e t wąski, lecz o tw arty potok, płynący wpośród błotnej darni, złożonej z mchów, w ełnianki i innych traw turzyco- watych. Mozgrowisko to oddaje swoję wodę także dwom a zagłębieniami, z k tó ­ rych jedno, zachodnie, jest słabsze i zostało, j a k się zdaje, sztucznie zdziałane, drugie wschodnie, znacznie silniejsze, przyjm uje powyżej wzm iankow any potok.

Minąwszy gościniec, woda ta ścieka po spadzistym b rz e g u o kilkanaście metrów wgłąb i dostaje się do mozgrowiska dolne­

go, które i rozmiarami i kształtem o d p o ­ wiada górnemu. J e s t ono całe otoczone lasem, a gleba dokoła przy je g o brzegu, tak błotnista i niedostępna, że dokładniejszem je g o zbadaniem zająć się nie mogłem. To dolne mozgrowisko j e s t od wschodu, pół­

nocy i od północnego zachodu zamknięte

wysokiemi spadzistemi brzegami; ale od strony południowej je s t ono otwarte, oto­

czone jedynie lasem, który rozw inął się na zwale morenowym, mało co nad jego p o ­ ziom wzniesionym. Cała ta miejscowość była w początkach S ierpnia 1891 roku tak niedostępna, że ani południowej granicy moczaru dokładnie rospoznać, ani jego od­

pływ u w tym k ierunku odkryć nie zdo­

łałem.

P rze darłszy się przez las, otaczający ten m oczar od południa, znalazłem się niespo­

dzianie nad brzegiem innego mozgrowiska, znacznie większych rozmiarów, podchodzą­

cego pod górę Nakład. P rzedstaw iło się ono oczom moim w postaci pięknej płasz­

czyzny zielonej, wolnej od zarostu koso- drzewu i innych krzewów, a przeciętej n a ­ tomiast obfitym strumieniem wody górskiej, k tó ry w samym środku zielonej płaszczyzny rozlewał się w mały stawek. Idąc za śla­

dem tej wody w górę, udało mi się odkryć jed en z najciekawszych szczegółów gieo- graficznych, jak ie ta dzika i zawsze jeszcze niedostępna okolica dotąd starannie w swem wnętrzu przed oczyma badaczów ukrywała, mianowicie bifurkacyją Młynicy. Rzeczka Młynica, odw adniająca dolinę Młynicy i kilka jezior w niej położonych, przedsta­

wia j u ż w wysokości jeziora Szczyrbskiego strumień tak obfitujący w wodę, że przeby­

cie jego bez pomocy kilku mostków byłoby niemożebnem. Przybliżywszy się do wscho­

dniego brzegu górnego mozgrowiska na odległość kilkudziesięciu metrów, dzieli się ona na dwa ramiona. Jed n o z tych r a ­ mion, mianowicie wschodnie, zabiera mniej­

szą część jćj wody, k tó ra płynie zrazu w kieru n k u głównego strumienia, następnie zboczywszy zlekka ku wschodowi, dostaje się w rozw arty, ale głęboki, poszarpany i spadzisty parów leśny, a przeskakując z kamienia na kamień spada w postaci d ro ­ bnych i niedostępnych wodospadów na kil­

kaset metrów wgłąb i dostaje się nakoniec do doliny Mięguszowskiój. Ubiegłszy za­

ledwie paręset m etrów po jój dnie, uchodzi ten strumień do rzeki P o p rad u , w którym ginie bespowrotnie. D rugie zaś ramię, z a ­ bierające większą część wody Młynicy, skręca odrazu ku zachodowi, tw orzy mały wodospadzik i przeciąwszy drogę wozową,

(4)

1 0 0 WSZECHŚWIAT. N r 7 .

prow adzącą od jeziora S zczyrbskiego do Szmeksu, w p a d a w las, zajm ujący wscho­

dnią stronę dolnego m ozgrow iska, prze­

biegłszy ten las w postaci szumiącego i m a­

lowniczego potoku leśnego, woda t a dostaje się na Mozgrowisko pod N akladzkim w ierz­

chołkiem, gdzie uspokoiwszy się rozlewa się w mały, ale głęboki stawek, otoczony zie­

lonym szuwarem. P rzeciąw szy jeszcze k il­

k a innych maleńkich m oczarków, strum ień ten opuszcza, w postaci pięknego wodospa­

du, ty lek ro tn ie w zm iankow any ta ra s dylu- wijalny, dostaje się na spiską dolinę i w p a ­ da poniżój m iasteczka Szczyrba do Małego P o p rad u .

Owo zagłębie, które nas do poznania r o z ­ widlenia M łynicy doprowadziło, a którem u, dla odróżnienia go od innych, nazwę Na- kladzkiego staw ku nadajem y, przewyższa rozm iaram i swemi wszystkie inne doty ch ­ czas wymienione, a różni się od n ic h n adto tem, że pow ierzchnia je g o nie j e s t porosła ani kosodrzew em , ani świerczyną, niezaw o­

dnie w skutek silniejszego zabagnienia jego gleby. J e s t ono także mnićj strom o i mnićj wyraźnie ograniczone, gdyż je d y n ie od wschodniej strony brzeg jeg o znacznie się podnosi, a w południow o-zachodnim jeg o n arożniku sterczy nieco wyżćj góra N akład, wysoka na 1344 m. S ta w e k N akladzki można widzieć z gościńca szczyrbskiego od ławki pod samym N akładem , gdyż las, któ ­ ry go z tój stro n y zasłaniał, został na w io­

snę roku przeszłego wycięty.

P o łu d n io w y brzeg s ta w k u N akladzkiego podnosi się bespośrednio ku wierzchołkowi N a kła du i przedstaw ia zwał lodnikow y, zrzadka tylko drzew am i porosły, zaledwie na kilka m etrów nad poziom m oczaru wzniesiony. Poza tym brzegiem zmieniają się stosunki gleby, gdyż p ow ierzchnia t a r a ­ su p rz y b ie ra postać wydłużonego z a g łę b ie­

nia, którego dno i boki są tak n ie r e g u l a r ­ nie pogięte, że, chociaż to zagłębienie jest przecięte M łynicą, to za dolinę uważanem być nie może. Słowacy nazywają tę m iej­

scowość bardzo trafnie Jam n ik iem . Całe to zagłębienie zostało ogołocone z lasu i po- części w pastwisko, a poczęści w sianokos zamienione.

Opuściwszy staw ek N akladzki, m ija M ły- nica wał, za m ykający go od p o łu d n ia za

pośrednictwem wąskiego parow u, a wytwo­

rzywszy mały wodospadzik dostaje się w z a ­ głębienie J a m n ik a i przedziera się z szu­

mem wpośród jeg o nierówności. Chociaż ten J a m n ik przedstawia powierzchnię nie­

re gula rnie pogiętą, to pomimo to obniża on się ku południowi w postaci niskich, nie­

w yraźnych tarasów, rozdzielonych dwoma słabo rozwiniętemi progami. Przeskoczyw­

szy pierwszy z tych progów, dostaje się M łynica do maleńkiego, lecz pięknie roz­

winiętego m oczarku, k tó ry znowu nazyw a­

my stawkiem Jam nickim ; wyróżnia się on od powyżej opisanych obfitością wody, gdyż w początkach S ierpnia 1891 roku cała jego powierzchnia była pokryta wodą i zrzadka tylko turzycą pęcherzykowatą porosła. M ły­

nica przepływ a ten moczar szeroką, o tw a r­

tą wstęgą, a minąwszy jeszcze jeden próg dostaje się w ostatnie zagłębienie, w którem przechow ały się ślady jeszcze trzech innych maleńkich moczarków, ustawionych w róż­

nym poziomie. Minąwszy te moczarki, d o ­ staje się nakoniec M łynica na brzeg tarasu szczyrbskiego, a spadając po tym brzegu w dół tw orz y ów powyżej wzmiankowany wodospad, wysoki na kilkanaście metrów, znany dobrze turystom, zwiedzającym tę część T a tr, gdyż gościniec, prow adzący od kolei żelaznój do jezio ra Szczyrbskiego, a wijący się w tem miejscu u stóp tarasu szczyrbskiego, tuż około niego prowadzi.

Że taras szczyrbski przedstaw ia wielką morenę dyluw ijalną, to nie ulega j u ż dziś żadnój wątpliwości. To, co P e n c k o m o ­ reno wój k ra inie na północnych stokach A l p w B aw a ryi mówi, że „na obszarze jój gleba zmienia nagle swą powierzchowność, w miejsce zupełnie równćj płaszczyzny wy­

stępuje nadzwyczaj niere g u larn a okolica;

wydłużone grzbiety, wybiegające tu i ow­

dzie w tępe wierzchołki, albo ja m a m i p o ­ przeryw ane, biegną rów nolegle i albo zbli­

żając się do siebie, zrastają się ze sobą, albo oddalając się od siebie, w ytw arzają małe płaszczyzny, zajęte przez ciemne wód z w ie r­

ciadła; powierzchnia gleby je s t bezładnie pow ikłana; na każdym prawie k ro k u daje się czuć b ra k zasady, k tó ra b y następstwo wklęsłości i wypukłości, albo i kierunek wód tłum aczyła”, wszystko to stosuje się wybornie i do naszej okolicy. Takie same

(5)

WSZECHŚWIAT. 101 jeziorka i takie same m ozgrowiska są też

przedstawione na mapie P en ck a , dającej obraz kra in y morenowej nad A m p e r ą w B a - waryi ').

Zasadnicza różnica między jeziorami, zajmująeemi dna kotłów i dolin tatrz ań ­ skich, a opisanemi przez nas mozgrowiska- mi leży w tem, że pierwsze przedstawiają, lejkowate wyżłobienia w granitowej glebie, drugie zaś pow stały po wewnętrznej stro ­ nie zwałów lodnikowych przez powstrzy­

manie wód odpływu. G d y pierwsze, z a m ­ knięte skalistemi progami, odznaczają, się nadzw yczajną trwałością, to drugie tracą, w skutek przepiłowania zamykających je tam, stopniowo wodę, zarastają roślinami torfiastemi i są skazane na zagładę.

Jest rzeczą uderzającą, że u tw o ry te uszły dotąd uw agi kartografów , napróżno p rz y ­ najmniej szukam ich na lepszych mapach T atr. T o pominięcie ta k ważnych szcze­

gółów w budowie T a t r może wytłumaczyć jedynie ta okoliczność, że tak opisane po­

wyżej mozgrowiska, j a k i rzeka Młynica w swym średnim biegu k ry ją się w okolicy dzikiej i niedostępnej i są tru d n e do wyśle­

dzenia. N iedaw ne to jeszcze czasy, kiedy jezioro Szczyrbskie przedstawiało jed n ę z najdzikszych, najbardziej zaniedbanych i najmniej zwiedzanych miejscowości, bo przed dwudziestu jeszcze laty brzegi jego p o kryte dziś szeregiem wspaniałych b u dyn­

ków i ożywione rojem turystów , szukają­

cych tutaj wrażeń, przedstawiały prawie zupełnie bezludną i dziką pustynię. C h o ­ ciaż szczegóły, zebrane przez nas w cią­

gu kilkodniow ego pobytu nad jeziorem Szczyrbskiem nie wyczerpują jeszcze przed­

miotu, to podajem y j e do publicznej w ia­

domości w tem przekonaniu, że rosszerzają one znajomość naszę T a t r i mogą posłużyć za wskazówkę dla przyszłych badaczów.

A ■ Rehman.

*) J . P e n c k , u K irc h h o fa : L a n d e r k u n d e t. E u ­ r o p a , I, s tr. 140.

0 TEMPERATURZE.

O d czy t p u b lic z n y , w y g ło szo n y w d n iu 12 G ru d n ia 1891 r., w M u zeu m p rzem . i ro ln . w W arszaw ie, n a rz e c z K asy pom ocy im ie n ia d r a M ianow skiego.

(C iąg d a ls z y ).

A teraz dosyć faktów; tera z myślmy 0 nich. T eraz próbujm y zapanować nad zmianami cieplnemi, które spostrzegaliśmy tylko dotychczas. Chcemy te spostrzeżenia uogólnić, chcemy w nich dopatrzeć abstrak- cyj, z któremi teoretyk jedynie przestaje.

Teoretyk, stając przed zjawiskiem p rz y ­ rody, obiera p u n k t widzenia, różny od n a ­ szych pospolitych, niejasnych, zamglonych punktów widzenia, a mianowicie: ilościowy.

W każdem zjawisku te ore tyk szuka tej strony, k tórą mógłby wymierzyć. M y wszy­

scy, w życiu codziennem, znamy rozliczne jakości: są dla nas rzeczy częste i rzadkie, krótko i długotrw ałe, wysokie, niskie, o b ­ szerne, ciasne, twarde, miękkie, sprężyste, ciekłe, głośne i ciche, ciepłe i zimne, c z e r ­ wone, niebieskie i fijoletowe. Tego wszyst­

kiego teoretyk nie zna, wszystko dla niego je s t wielkie i małe, wszystko w ściśle ozna­

czony sposób jest wielkie lub małe.

W yw oła jm y jak iekolw iek najpospolitsze zjawisko. Podniosłem tę gałkę nad stołem 1 pozwoliłem spaść jej swobodnie. J a k m a­

my myśleć o tem ilościowo? Od chwili puszczenia, czas upływał, a gałka spadała.

Możemy powiedzieć, że odległość jej od stołu, lub wysokość jej ponad stołem zmniejszała się; wszak mogę cały ruch gałki opisać dokładnie, podając w każdej chwili wysokość jej ponad stołem. I oto pochwy­

ciliśmy j u ż stronę ilościową zjawiska. Nie potrzebujem y j u ż myśleć o gałce spadają- cój: możemy myśleć o pewn6j linii (o wyso­

kości n ad stołem), która z biegiem czasu stawała się coraz krótszą. Myślimy już nie o zjaw isku właściwem, lecz o pojęciu ilościowem, któreśm y utw orzyli, o zmia­

nach, którym ono ulega.

T eraz proszę o chwilę uwagi. T en oto kaw ałek żelaza jest gorący i wyjąłem go z wody wrącej. Zawieszam go w powie­

(6)

102 WSZECHŚWIAT.

trzu , kład ę go do wody lodowatej. Zatem k aw ałek żelaza stygnie powoli i wreszcie J staje się zimnym, j a k woda lodowata. Czy j nie mogę powiedzieć obrazowo, że stan cieplny żelaza spadł od gorąca w ody we wrzeniu aż do zimna wody lodow atej. Czy nie nasuw a się podobieństwo do spadku gaiki n ad stołem? Czy nie możemy, czy nie powinniśmy poszukiwać i tu strony ilo­

ściowej? W ięc utw órzm y pojęcie, podobne do odległości gałki od stołu w przykładzie poprzednim; pomyślmy odległość stanu cieplnego w żelazie, w ja k ie jk o lw ie k chwili, od stanu cieplnego w żelazie lodowato zi­

mnem, otóż i m am y te m p e ra tu rę żelaza.

A teraz p rz yjrzyjm y się bliżćj temu po ję­

ciu, które otacza ty tu łe m nasze ze branie dzisiejsze.

W raca m jeszcze do gaiki, k tó ra spada na stół. Powiedziałem, że w prow adzam y tu, ja k o wielkość charakterystyczną, odległość gałki od stołu. G d y b y m by ł tylko po w ie­

d ział „odległość”, a nie dodał „od s t o ł u ”, nie byłbym położenia gałki określił. Z n a j ­ dując się na odległości m e t r a od stołu, gał­

k a zn a jd u je się na całkiem innój odległości od podłogi, n a innój jeszcze od poziomu ulic w W arszaw ie. Zam iast odległości g a ł­

ki od stołu, od podłogi, od poziomu ulic, m ógłbym uważać, przypuśćm y, odległość gałk i od sufitu tćj sali i zaraz inaczćj w y ­ padłby mi obraz sp a d k u , albowiem, gdy tam te odległości malały, ta, przeciwnie, ro ­ śnie przy spadaniu. Muszę, je d n e m sło­

wem, „oznaczyć z e ro ” moich odległości;

muszę powiedzieć, od jak ieg o p o z i o m u j e liczę.

Podobnież muszę oznaczyć zero moich te m peratur; podobnież muszę powiedzieć, od jakiego poziomu j e liczę.

Dopóki sam je d e n rozważam moję gałkę nad stołem, nie nap o ty k am tu żadnych t r u ­ dności. Lecz przypuśćm y na chwilę, że rozmaici spostrzegacze, w W arszawie, w P a ­ ryżu, w Londynie, m ają również gałki i r ó ­ wnież ich położenie bad a ją i przypuśćm y, że zależy na tem, ażeby te wszystkie b a d a ­ nia były porów nyw ane ze sobą. S tół mój podówczas nie jest, widocznie, właściwym poziomem, nie jest p rz y d atn y do w y z n a c z a ­ nia zera odległości, albow iem może tylko mnie służyć. P o w ie rz c h n ia ziemi, z jej do­

linami i górami, z jój niezliczonemi n ie ró w ­ nościami, również odrzuconą być musi. P o ­ zostaje nam jed en poziom powszechny, p o ­ ziom mórz i oceanów: ten jest wszędzie j e ­ dnakowy, więc może stanowić wspólną, p o ­ wszechną podstawę do pomiarów odległo­

ści pionowych.

Podobne pytania zadać sobie musimy przy wyborze zera tem peratur. Za zero te m p e ra tu r chcieliśmy uznać tem peraturę wody, pomięszanój z lodem. Czy jest to istotnie poziom stały? Czy lód topi się za­

wsze przy tćj samej tem peraturze. Czy w o ­ da marznie zawsze przy tej samej te m p e ra ­ turze? T a k je s t istotnie, oto doświadczenie, k tóre tego dowodzi. Mam tu wodę, pomię- szaną z lodem; wewnątrz je st term ometr, k tó ry pokazuje tem peraturę. Pozwólcie mi odłożyć na chwilę opis i wytłumaczenie t e ­ go term om etru. Obecnie wskazuje 011 j a ­ kąś tem peraturę, którą nazyw am y zero.

D odaje więcej lodu; term om etr pokazuje zero. W staw iam wszystko do mięszaniny oziębiającej, znacznie zimniejszej, niż woda ta z lodem; term om etr pokazuje zero. O g r z e ­ wam: term om etr się nie podnosi i wciąż po­

kaz u je zero. Dopiero, gdy stopię lód cał­

kowicie, term o m etr zacznie się podnosić.

Można ogrzać wodę, ale mięszaniny lodu z wodą ogrzać niemożna, możni j ą tylko stopić. Niemożna j ć j również oziębić, m o­

żna j ą tylko zamrozić. A zatem, istotnie, tem p eratu ra wody marznącej, lub topiącego się lodu j e s t stała, w zw ykłych p rz y n a j­

mniej warunkach. T en zatem punkt, gdzie lód się topi, a woda zamarza w zwykłem powietrzu, przyjęto powszechnie za p u n k t zero tem peratur.

P oprow adź m y jeszcze nieco dalej nasze porównanie. Przypuśćm y, że eksperym ent nad spadaniem gałki odbywam y nad m o ­ rzem, czy na morzu. G a łk a spada z wyso­

kości jednego metra, przypuśćm y, nad wo­

dą i przebiegłszy ten metr, wpada do wody.

Wysokość jój w tój chwili wynosi zero, a l ­ bowiem umówiliśmy się, że będziemy m ie­

rzyli wysokości pionowe od poziomu wód w oceanach. G ałka wpadła do wody i za­

n u rz a się w wodzie; j a k teraz podamy jój wysokość, gdy nie nad, lecz pod p o w ierz­

chnią wód się znajduje? Powiem y oczy­

wiście, że wysokość jćj j e s t ujem na. P o ło -

(7)

Ni* 7 WSZECHŚWIAT. 1 0 3

żenią gałki nad wodą odpowiadały liczbom dodatnim, więc położenia jej pod wodą. od­

powiedzą — ujemnym. Zero jest granicą liczb dodatnich i ujemnych, tak samo, j a k powierzchnia wody jest granicą pomiędzy powietrzem a wodą. W ybraliśm y zero w sposób dowolny; więc się wydarza, że zejść i pod nie jesteśm y zmuszeni.

Równie konw encyjonalnym jest wybór zera naszego tem peratur, mianowicie tem ­ peratury topliwości lodu. Dlaczego lód właśnie, dlaczego topienie się jego w y b ra ­ liśmy do ustalenia zera? Wiele na to m o­

glibyśmy przytoczyć powodów p ra k ty c z ­ nych, na względy historyczne moglibyśmy się powołać; ale nie możemy podać żadnej przyczyny teoretycznej, wynikającej z isto­

ty rzeczy. Zero nasze jest obrane dowol­

nie, istnieją te m p eratu ry jeszcze niższe i te poprostu nazyw am y ujemnemi.

A teraz, proszę, wystawmy sobie, że po­

trafimy wym ierzyć odległość gałki nie od poziomu morza, czy innego zera um ów io­

nego, lecz od środka kuli ziemskiej. Czy nie je s t widocznem, że to j u ż nie k o n w e n ­ c j o n a l n e je s t zero? Zejść pod nie niemo­

żna, środek ziemi jest najniższym punktem dla wszystkich miejsc na powierzchni ziem­

skiej. Sama n a tu ra wskazała nam ów śro­

d e k ja k o zero, albowiem, właśnie w zjaw i­

skach spadania, posiada on szczególne w ł a ­ sności — ciężar wszelkiego ciała byłby w nim żaden, a posiada on te własności nie z ludzkiej umowy, lecz mocą niezmiennych -praw prz y ro d y . I dopiero poznanie zjaw i­

ska spadania doprow adza do znalezienia tego zera, praw dziw ego, bezwzględnego ze­

r a wysokości pionowych n a ziemi.

Podobnież, do znalezienia prawdziwego, bezwzględnego zera tem peratur doprow a­

dza dopiero głębsze poznanie praw zjawisk cieplnych, przy badaniu których pojęcie j t e m p e ra tu ry je s t nam potrzebne. Czy ist­

nieje bezwzględne zero tem peratur? Czy I może istnieć zimno takie, że żadne ciało nie może j u ż być zimniejszem? Pozwolę sobie j

odroczyć odpowiedź na to pytanie.

M am y ju ż teraz przed naszym wzrokiem duchow ym pojęcie tem peratury; więc odpo­

wiedzmy na dalsze pytanie, ja k będziemy

tem peraturę mierzyli. Zbudujmy, inaczej mówiąc, „skalę te m p e r a tu r”.

Bardzo wiele ciał — nie mogę powiedzieć każde ciało — rosszerza się, powiększa swą objętość przy ogrzewaniu. Oto kula, która obecnie, gdy ma temperaturę pokojową, przechodzi swobodnie przez pierścień,ogrze­

wam j ą i zobaczymy niebawem, że, będąc gorącą, nie przechodzi przez pierścień (fig. 3).

F ig . 3 P ie rś c ie ń G ra y esan d a .

Oto je s t sztaba miedziana, przez k tórą prąd elektryczny przebiegłby natychmiast, gdy­

by sztaba d otknęła tej oto płytki; stąd po­

płynąłby dalej do wężownicy platynowej

Fig. 4. R o ss ze rza ln o ść d r u tu .

i rozgrzałby ją niebawem do czerwoności.

Lecz przez powietrze prąd przejść nie mo­

że. O grzew am zatem sztabę i oto błysnęła wężownica, zaświadczając, że sztaba się ros- szerzyła i dotknęła płytki.

W tym znowuż przyrządzie (fig. 4) ros- szerzający się pod działaniem ciepła d ru t metalowy porusza, w sposób widoczny dla wszystkich, wskazówkę, umieszczoną n a osi poziomej. T u zatem ciepło działa m echa­

(8)

104 WSZECHŚWIAT. N t 1 nicznie, sp ra w ia skutki, j a k ie moglibyśmy

wywołać przy pomocy mięśni.

K ład ę na ten oto walec żelazny grubą obręcz również żelazną, którą, rospalono tu do czerwoności. Obręcz kurczy się teraz, gdy stygnie stopniowo, a zatem ściska sobą walec żelazny, a ściska go tak potężnie, że, j a k w tój chwili, pęka, w ydając dźwięk suchy, charakterystyczny.

Zauważmy przebieg następującego do­

świadczenia (fig. 5). B alon o długiej, cien­

kiej szyjce je st w y p e łn io n y alkoholem.

W staw iam go do wody gorącej: uważajm y n a poziom alkoholu w szyjce balonu. P o wstawieniu do wody, poziom alkoholu nieco opada, potem się za trz y m u je i poczyna iść

F ig . 5. B a lo n z alk o h o le m .

w górę. Czyż, pod pierw szem działaniem ciepła, alkohol się kurczył? Bynajm niej;

nie zapominajmy o balonie szklanym . Z a­

nim ogrzał się alkohol, m usiał p rzedtem ogrzać się b alo n szklany, któ ry na działanie ciepła przedewszystkiem by ł wystawiony.

G d y zatem ogrz ew ał się balon, rosszerzał się, staw ał się większym, pojemniejszym i alkohol m usiał opadać. L ec z później ju ż sam alkohol zaczął się ogrzewać, rosszerzać i to powetow ało z nadm iarem powiększenie się balonu. P rze k o n aliśm y się zatem w tem doświadczeniu, najpierw , że i szkło i alk o ­ hol rosszerzają się p rz y ogrzewaniu; powtó- re, że po pew nym czasie dopiero ciepło zdo­

łało p rz e n ik n ą ć przez szkło do alkoholu.

T o zjawisko było nam j u ż zn a n e pod nazwą p rz ew o d n ictw a cieplnego.

P rzekonam y się na tym tutaj p rz y rz ą ­ dzie, że objaśnienie poprzedniego doświad­

czenia było prawdziwe. Mam tu zupełnie takiż sam balon i w nim alkohol, lecz alko­

hol ten mogę tu ogrzać od wewnątrz, mogę, że tak powiem, wprowadzić ogień do cie­

czy, nie bespośrednio, rzecz prosta, lecz przy pomocy prą d u elektrycznego. P r ą d

F ig . 6. T e r m o m e tr p o w ie trz n y .

ten przepuszczam przez d r u t p la ty n o w y spiralny, umieszczony w alkoholu. W idzi­

my, że alkohol od początku podnosi się w rurce ku górze.

Ciała gazowe rosszerzają się podobnie, j a k stałe i ciekłe. B alon szklany, w y p e ł­

niony powietrzem, jest zanurzony szyjką pod wodę. Poniew aż wewnątrz w balonie znajduje się powietrze, które ciśnie t a k sa­

mo j a k atmosfera nazew nątrz, przeto woda w szyjce stoi równie wysoko, j a k nazew-

(9)

N r 7. WSZECHŚWIAT. 105 nątrz. A le teraz ogrzewam balon i przez

balon powietrze. P o w ie trz e natychmiast nabiera ja k g d y b y większej prężności, wy­

ciska przed sobą słup wody i wreszcie pod formą, baniek wydostaje się nazewnątrz.

P rze sta ję ogrzewać i powietrze w balonie traci swą chwilową energiją. Nie wróci ju ż to powietrze, które wyszło z balonu, a to znów, jak ie zostało, rosproszone na cały balon, nie może ju ż sprawić równie znacz­

nego ciśnienia, j a k poprzednio, gdy w tym samym balonie było więcćj powietrza. D l a ­ tego woda podnosi się w rurce i poozęści wypełnia zawartość balonu.

S tąd widzimy, że objętość, ja k ą gaz z a j ­ muje, bardzo znacznie wpływa na wywie­

rane przezeń ciśnienie i odwrotnie, ciśnie­

nie, jak iem u gaz poddajemy, bardzo znacz­

nie wpływa na jego objętość. Jeśli więc p ra gnie m y rospoznać czysty wpływ ogrze­

wania na objętość gazu, starajm y się ogrze­

wanie prow adzić tak, ażeby ciśnienie p ozo­

stało stałem. Mogę to uczynić zapomocą tego tutaj przyrządu (fig. 6). Ponieważ poziomy cieczy stoją w obu ru rk ach j e d n a ­ kowo wysoko, powiadamy, że powietrze wewnętrzne znajduje się pod ciśnieniem atmosfery. Ogrzewam teraz to powietrze i d o prow adzam poziomy znowu przybliże­

nie do jednakow ćj wysokości; powietrze w ew nętrzne musi więc być znowuż pod ci­

śnieniem atmosferycznem. Widzim y jednak, o ile większą zajm uje objętość obecnie, gdy ma tem peraturę wyższą.

N a rosszerzalności ciał pod działaniem ciepła zasadza się pospolita skala termo- m etryczna, ta naprzykład, według którćj zw ykłe nasze term om etry są zbudowane.

Oto jest (fig. 7) term om etr rtęciowy. W za­

sadzie j e s t on podobny do przyrządu, który n am posłużył do uwidocznienia rosszerzal­

ności alkoholu. Toż samo naczyńko, tylko nieco wydłużone; taż sama cienka ru rk a, na którćj umieszczono podziałkę. Zazwyczaj w naszych term om etrach piszą zero w tem miejscu, gdzie zatrzym uje się rtęć w term o­

metrze, jeśli go zanurzym y do topiącego się lodu, a sto w tem miejscu, gdzie za trzy ­ m uje się rtęć, wystawiona na ciepło wody, k tóra wre. P om iędzy zerem a setną podział- ką mamy w ru rce pew ną objętość, tę p o ­ dzielono n a sto części i otrzymano tą drogą

99 podziałek: 1, 2, 8... aż do 99. Oto mamy zupełnie gotową, wykończoną skalę termo- metryczną. A teraz spytajmy, co ona jest w arta praktycznie i naukowo?

Widzimy odrazu, że term om etr rtęciowy funkcyjonuje nietylko dzięki rosszerzalności rtęci, lecz nadto dzięki rosszerzalności szkła, lub ściślćj—pomimo rosszerzalności szkła. P rzypom nijm y sobie tylko doświad­

czenie z alkoholem. Rtęć, praw da, idzie w górę, gdy ogrzewam y term om etr, lecz ten widoczny jćj przyrost

objętości j e s t tylko różnicą p o m i ę d z y przyrostem , któryby nastąpił, gdybyśmy mogli ogrzać rtęć, ogołoconą z wszelkie­

go naczynia, a spad- kiem jćj, wynikającym z rosszerzania się sa­

mego naczynia. Lecz szkło nie j e s t matery- jałem jednorodnym : je s t to m i ę s z a n i n a , otrzym yw ana przez współczesne topienie ze sobą węglanu wa­

pnia lub ołowiu, wę­

glanu potasu lub sodu i krzemionki. Wystaw- my sobie teraz dwa termometry rtęciowe, które zbudowaliśmy najstarannićj, których p u nkty zero i sto, a na tćj zasadzie i całą pozo­

stałą skalę wyznaczy­

liśmy najstarannićj.

Naturalnie, przy punkcie marznięcia wody i przy punkcie wrzenia wody term ometry nasze zgadzają się ze sobą; ale gdziekolwiek prz y tem peraturach pośrednich, przy po*

działce 30 przypuśćmy, czy 70, term om etry nasze mogą zupełnie nie zgadzać się ze so­

bą. I nie będzie to winą mechanika, który term om etry budował, urządzał, opatryw ał podziałką, naszą to będzie winą, którzyśmy zasadę budowy p rzyrządu nieprzezornie obrali. Albowiem rtęć w obu term om e­

trach jest je d n a k o w a i rosszerza się jed n a­

kowo, ale szkło w obu term om etrach może

F ig . 7. T e rm o m e tr rtęc io w y .

(10)

1 0 6 WSZECHŚWIAT. N r 7 .

być niejednakow e i rosszerzać się n ie je d n a ­ kowo. Choćbyśmy z jednego tyg la w hucie szklanćj poezerpnęli m ateryja ł na budowę dwu naczyń term om etrycznycb, rosszerzal- ność ich może być n iejednakow a. C h o ć b y ­ śmy odrzucili szkło i wyrobili te rm om etry z m atery ja łu je d n o ro d n e g o , przypuśćm y z m etalu, rosszerzalność ich może być nie­

zupełnie ściśle jed n ak o w ą.

To s% wady poważne, lecz do nich p r z y ­ byw ają i inne. Rosszerzalność naczyń ter- m om etrycznych nietylko byw a w każdym okazie odmienną, lecz n adto w j e d n y m i tym samym okazie ulega zazwyczaj, z biegiem czasu, zmianom, wahaniom. A wówczas term om etr, który np. był p rz ed miesiącem prawdziwy, dziś daje błędne wskazówki.

Cóż tedy począć? Nie możemy usunąć z u ­ pełnie w pływ u naczynia term om etrycznego, albowiem bez tego naczynia obejść się nie możemy. Lecz w pływ ten możemy w zna- cznśj mierze zagłuszyć, obierając gaz, a nie ciecz, za ciało term om etryczne, a zatem po­

wietrze, lub wodór, lub azot, lu b k tó re k o l­

wiek inne ciało lotne. G azy rosszerzają się mianowicie nieporów nanie znaczniej, e n e r ­ giczniej, niż ciecze. R tęć rosszerza się 8 razy więcej, niż szkło, a powietrze 160 razy więcej, niż szkło. Do wody goi-ącśj kład ę tu jednocześnie dw a term om etry: p o w ie trz ­ n y i rtęciowy, t a k zbudow ane, że powietrze w jednym , a rtęć w drugim za jm u ją j e d n a ­ kową objętość. W id zim y , j a k znakomicie t erm o m etr pow ietrzny w yprzedza rtęciowy.

O w prz yrzą d, k tó ry pokazałem po p rz e­

dnio, gdy mówiliśmy o rosszerzalności po­

wietrza, je st ted y gotow ym term om etrem pow ietrznym . T rz e b a tylko mierzyć zm ia­

ny objętości, lub ciśnienia, któ ry m gaz u le ­ ga, gdy go ogrzewam y. J e stto , j a k po w ie­

działem, term o m etr dokładniejszy, lu b ra<

czźj mniej n iedokładny, od rtęciowego i po­

dobnie j a k rtęciowy w y starcza w życiu codziennem, w m edycynie i z w y k ły c h p rz e ­ mysłach, podobnież gazowy w ystarcza p o ­ spolitym, p ra k ty c z n y m zadaniom nauki, jej potocznym pom iarom, spostrzeżeniom, z k t ó ­ rych tw orzy się „w ie dza”, lecz nie w y s ta r­

cza on w tój wznioślejszej dziedzinie m y ­ ślenia, k tóra j e s t um iejętnością, k tó ra do teoryi się wznosi. P o rz u ć m y więc teraz prozę ludzkich um ów i w zględów p r a k ty c z ­

nych, hym ny przyrody stoją teraz przed nam i otworem.

(dok. nast.).

W ład ysła w Nalanson.

ZESTAWIENIE NAJNOWSZYCH BADAŃ

N A D

H EIIJOTROPIM M I GIEOIROPIZMEM

Z W I E R Z Ą T .

(D o k o ń c z e n ie ).

G d y zwierzęta, złowione w morzu, um ie­

szczamy w akw aryjum , zachowują się one z początku obojętnie na działanie światła;

gdy tylko zaś zwierzęta p rz ytw ie rdza ją się do dna, natychm iast zauważyć się daje kie­

ru ją c y w pływ światła. A mianowicie, gdy światło pada tylko z jednej strony na zwie­

rzęta, występują wkrótce skrzywienia heli- jotropow e rurki. Zwierzę zw raca swój bie­

g u n gębowy k u źródłu światła i dopóty r u r k a jego w y k rz y w ia się, aż wreszcie oś wieńca skrzelowego p rz y p ad a w kierunku padających promieni światła. W położeniu tem zwierzę pozostaje ta k długo, dopóki kieru n e k promieni świetlnych nie ulegnie zmianie. L oeb obserw ow ał także skrzywienia helijotropowe u niektórych przytw ierdzo­

nych do podłoża stułbiopław ów (Sertularia, E n d en d riu m i inne) i wszędzie o d n a j d o ­ wał procesy helijotropowe, wielce podobne do tychże zjawisk u roślin. Nie wchodząc w szczegółowy opis doświadczeń Loeba, przytoczym y tylko wyniki, do których do­

szedł, a k tóre stw ierdzają najoczywiściej to, co przed chwilą powiedzieliśmy.

I tak: 1) P ew n e przytw ierdzone do p o d ­ łoża zw ierzęta (pierścienice, stułbiopław y) umieszczają pod wpływem światła oś syme- try i organów swych, mających budowę p r o ­ mienistą, w k ie ru n k u padania promieni świetlnych, podobnie j a k organy roślinne o budowie promienistej. 2) Okoliczność, że podobne, przytw ierdzone do podłoża z w ie ­

(11)

N r 7. WSZECHŚWIAT. 107 rzęta (np. pierścienice) posiadają, system

nerw ow y, rośliny zaś nie mają go, nie wa­

ru n k u je żadnej różnicy w zjawiskach heli- jotropow ych. 3) P rz y jednostronnem p a ­ d an iu promieni światła występują u wspo­

m nianych zwierząt stale skrzywienia heli- jotropow e, podobnie j a k u roślin. 4) Istnie­

ją zwierzęta, przytw ierdzone do podłoża, które podlegają skrzywieniom helijotropo- wym, podobnie j a k liczne rośliny, tylko przez wzrost. Należą tu np. Sertularia i E n - dendrium , u których mogą się helijotropo- wo skrzyw iać tylko te części, które p o d le ­ gają wzrostowi; należy tu także pierścienica S erpula uncinata, k tóra wykrzywia helijo- tropow o swą ru rk ę sztywną tylko w czę­

ściach, które wzrastają. 5) Inne, j a k np.

Spirographis, podlegają skrzywieniom he- lijotropowym niezależnie od procesów wzro­

stu, podobnie j a k pew ne organy roślinne o ryjentują się helijotropowo niezależnie od zjawisk wzrostu. 6) U niektórych jam o- chłonnych (np. Sertularia) jedne części ciała zwierzęcego podlegają helijotropizmowi do^

datniem u, inne ujemnemu, w tem samem znaczeniu, j a k to przyjm ujem y u roślin.

L oeb odróżnia w ciele stulhiopław ów dwie części, które uważa za zasadniczo różne pod względem wrażliwości, a mianowicie t. zw.

pęd (Spross) i korzeń (W urzel). P o d k o ­ rzeniem pojm uje on tę część stułbiopława, k tó ra prz y tw ie rd za się do powierzchni przedmiotów obcych i tym sposobem p rz y ­ twierdza wogóle całe zwierzę (lub koloniją zwierząt); pod pędem zaś pojm uje on część, która je s t swrobodna, na którój ukazują, się odddzielne polipy oraz prod u k ty płcio­

we. Otóż zn a jd u je on, że u Sertularia p ę ­ dy są dodatnio helijotropowe, korzenie zaś ujem nie helijotropow e podczas wzrostu k o ­ lonii; widzimy tu podobne zachowywanie się, j a k w pędach i korzeniach roślin ( j a k ­ kolwiek pod licznemi innemi względami fizyjologicznemi oraz pod względem morfo­

logicznym pomiędzy pędem i korzeniem r o ­ śliny oraz tem, co Loeb nazywa pędem i ko­

rzeniem u stulbiopławów, żadnego niema podobieństwa).

R ospatrzywszy zjawiska helijotropizm u zwierzęcego, o ile dotąd zostały zbadane, zwróćm y się teraz do drugiego szeregu z j a ­ wisk, a mianowicie do kwestyi t. zw. gieo-

tropizmu zwierzęcego. W początku pracy niniejszej zapoznaliśmy czytelnika z p oję­

ciem gieotropizmu roślinnego. U zwierząt nie obserwowano aż do ostatnich czasów zjawiska analogicznego, a raczój nie tłum a­

czono sobie pewnych znanych skądinąd z j a ­ wisk przez „gieotropizm”. Loeb dopiero w ostatnich latach (1888) wprowadził do n auki pojęcie „gieotropizmu zwierzęcego”

(Thierischer Geotropismus). Oto niektóre z obserwncyj i wywodów' Loeba.

Gąsienice np. prządki pierścienicy (Bora- byx neustria), umieszczone w naczyniu g łę - bokiem, o ścianach pionowych, pną się po ścianach tych pionowo do góry. Jeżeli p r a ­ gniemy wydalić takie gąsienice z naczynia, musimy postępować inaczej, niż gdybyśmy chcieli wylać ciecz: należy mianowicie n a ­ czynie zwrócić otworem do góry. Jeśli więzimy gąsienice w naczyniu szklanem, natenczas wpadające z góry światło sprawia takie same wrażenie, ale gąsienice pną się do góry i wtedy także, gdy umieszczone są w naczyniach drewnianych.

M ożnaby sądzić, że gąsienice pną się do góry, by wydostać się z naczynia na wol­

ność, ale i wtedy n aw et gdy naczynie od­

wrócimy dnem do góry, wszystkie gąsieni­

ce zaczynają się piąć do góry i żadna z nich, j a k twierdzi Loeb, nie ucieka z naczynia.

L o e b p rz y p isu je to zjawisko gieotropizmo- wi; w tym w ypadku gąsienice odznaczają się gieotropizmem ujemnym, podobnie ja k łodyga roślinna, która wznosi się do góry, t. j. w kierunku, przeciwnym kierunkowi działania siły ciążenia. Zasługują również na uwagę rezultaty doświadczeń, wykona­

nych nad różnemi drobnemi chrząszczyka- mi (np. Coccinella); a mianowicie Loeb umieszczał je w skrzynce drew nianej i aże­

by upewnić się, że w pływ światła je s t zu­

pełnie wykluczony, wstawiał jeszcze sk rz y n ­ kę do ciemnej szafy. Z początku zwierzęta rozmieszczone były równomiernie w całej skrzynce, nazajutrz zaś mieściły się wszyst­

kie na najwyższym punkcie skrzynki, na górnej ściance tejże i tu pozostawały tak długo, póki skrzynki nie odwrócono; wten­

czas zmieniły położenie i znów wszystkie spoczęły na górnej ściance skrzynki. I tu więc mamy przed sobą, według Loeba, objaw gieotropowy. L oeb zaznacza dalej

(12)

108 WSZECHŚWIAT. N r 7.

u a podstawie innych doświadczeń, że gieo- tropizm , podobnie j a k helijotropizm , w y ­ wiera swój w pływ na zw ierzęta tylko w pe­

w nych epokach ich życia; albowiem u tych samych zw ierząt nie o każdym czasie zau­

ważyć się dają. objaw y gieotropizm u. D a­

lej tenże a u to r dochodzi do wniosku, że rozmaite zw ierzęta w różny sposób umiesz­

czać mogą płaszczyznę sym etryi swego ciała w stosunku do kierującego działania gieo­

tropizm u; je d n e np. k ie ru ją swe g łow y z a ­ wsze do g ó ry (gąsienice prządek), inne przeciw nie — na d ół (np. pająk i, k tó re go­

dzinami spoczywają w tem położeniu na swojej pajęczynie) i t. d.

Loeb zw raca uw agę w p ra cac h swoich na jeszcze je d n ę g ru p ę m echanicznych bodź­

ców, w ywołujących ruchy zwierzęce, lub kierujących niemi i oznacza j e ogólną nazwą stere o tro p izm u ( K o n t a k tr e i z b a r - keit). T en ostatni polega na tem, że l i ­ czne zw ierzęta muszą umieszczać ciało swoje w pew ien określony sposób w sto su n ­ k u do powierzchni in n y ch ciał stałych, a mianowicie muszą m ożliwie n ajw sz ech ­ stronniej zetknąć ciało swoje z pow ierzch­

n ią innych ciał stałych. J e d n e zwierzęta, umieszczone w sześcianach pustych, za jm u ­ ją stale tylko wklęsłe kąty i k anty (naprz.

m rówki, la rw y m uch i t. d.), gdy tym cza­

sem inne zajm u ją stale miejsca na w yp u ­ kłych kan tac h i kątach ciał obcych (np. gą­

sienice P o rth esia chrysorrhoea), czyli inne- mi słowy, je d n e z nich odznaczają się j a k b y dodatnim stereotropizm em , in n e — u je m ­ nym. Zwierzęta dodatnio stere otropow e dą­

żą do jaknajw sz ech stro n n ie jsz eg o zetk n ię­

cia powierzchni sw ego ciała z ciałami obce- mi, do u k ry c ia się np. we w n ę tr z u szczelin bez względu na w p ły w światła, a więc n ie ­ tylko przy działaniu tegoż, lecz także w cie­

mności.

Zapoznawszy czytelnika z doświadcze­

niami i wynikam i, dotyczącemi helijotro- pizmu, gieotropizm u oraz poczęści stereo­

tropizm u zwierząt, zw róćm y jeszcze uw agę na ogólne znaczenie n a u k o w e tych zdoby­

czy lat ostatnich.

C zytelnik, któ ry uważnie p rz ecz y ta ł p r a ­ cę niniejszą, zada sobie zapew ne n a s tę p u ­ ją c e pytanie. Czy więc rzeczywiście ta n a d ­ zwyczaj na różnorodność ru c h ó w zw ie rzę­

cych, w rodzaju wędrówek zwierząt pela- gicznych, ruchów, objaśnianych dotychczas przez unikanie, lub dążenie do światła i związanych, zdawałoby się, najściślej z i n ­ stynktam i i wogóle z życiem intelektualnem zwierząt, a przynajm niej z fizyjologiczną wrażliwością ich zmysłów, stanowiących w ro ta poznawania świata zewnętrznego, czy wszystkie ru c h y tego rodzaju odbywają się je d y n ie pod wpływem mechanicznych bodź­

ców, którem i są w tym razie promienie świetlne, przyciąganie ziemi i t. p. i czy tym sposobem u dział duchow y ze strony zwie­

rz ą t j e s t w tym razie żaden? T ak ie samo pytanie zadał sobie Loeb, ale rozwiązał je zanadto jedn o stro n n ie. „ W naukach b i o ­ logicznych, powiada on (A rchiv f. Pliysio- logie, 1890, str. 107), istnieją jeszcze wciąż autorowie, którzy tra k t u j ą „ in sty n k t” i „wo­

l ę ” zwierząt jako okoliczności, pobudzające j e do ruchów , tak, że przyrodnik, wstępu­

j ą c y w dziedzinę p rz y ro d y ożywionej, n a ­ potyka tu zupełnie inną kateg o ry ją p r z y ­ czyn...” „In sty n k t i wola, powiada on d a ­ lej, j a k o bodźce, w a runkujące ruch, stoją n a tym samym stopniu, co nadprzyrodzone siły teologów, które również pozornie są j a ­ koby przyczyną ruchów, lecz na których technik nigdy polegać nie będzie”. „Co uważano dotąd za efekt woli lub instynktu, mówi L oeb nieco dalej, to jest w rzeczywi­

stości efektem światła, siły ciążenia, tarcia, sił chemicznych i t. d . ”.

Ja k k o lw ie k doświadczenia Loeba, wyni­

ki i p ra w a z tychże wyprowadzone, są wiel­

ce ciekawe i mają niem ałą doniosłość n a u ­ kową j u ż z tego chociażby względu, że zwracają uwagę bijologów na dziedzinę zjawisk, d otąd niezmiernie mało badanych, uogólnienia jed n ak , wyżej przytoczone, są stanowczo z byt jednostronne i bardzo chro­

mają na punkcie ścisłości naukow ej. N ie ­ podobna bowiem przypuścić, aby system n erw ow y zwierząt, chociażby zw ierząt naj­

niższych, u których jednakże występuje o d, nie był ważnym kierow nikiem przy obja­

wach ru c h u u zwierząt. Zwierzęta nie są poruszającemi się autom atami, odbierają one ciągle wrażenia ze świata zewnętrznego za pośrednictwem zmysłów swoich, a w ra­

żenia te są bodźcami ich ruchów. Na to bezw aru n k o w o zgodzić się m ożna z L oe-

(13)

N r 7. WSZECHŚWIAT. 109 bem, że niektórzy zoologowie zanadto

wszechstronnie stosują, pojęcie „instynktu", pojęcie zresztą, wysoce nieokreślone i nie­

jasne, dla objaśnienia najrozmaitszych obja­

wów bijologicznych, a między innemi — ruchów. Z drugiej atoli strony, powie­

dzieć, że światło jest mechanicznym bodź­

cem ruchów helijotropowych, działającym na zwierzę zupełnie bez pośrednictw a u k ła ­ du zmysłowo-nerwowego tegoż, je s t równie jednostronnem , nieuzasadnionem i niejas- nem, j a k twierdzenie, że „instynkt” zmusza zw ierzęta do ruchów w pewnym kierunku.

Naszem zdaniem, p ra w d a je st pośrodku.

N ajpraw dopodobniej t a k ruchy helijotro­

powe, ja k o też gieo- lub stereotropowe po­

wstają na drodze odruchowej, bez udziału wyższych ośrodków nerwowych, będących siedliskiem woli, ale przy udziale elemen­

tów zmysłowych i niższego piętra ośrodków nerwowych, będących ośrodkiem odrucho­

wym. Stale działający bodziec, czy to p r o ­ mień świetlny, czy to ciążenie, lub tarcie w yw ołują szereg refleksów, zmuszających zwierzę do wykonywania pewnych ruchów.

Zdanie zatem Loeba, że „zjawiska helijo- tropizm u nie polegają na specyficznych własnościach systemu n erw ow ego” jest, z d a ­ niem naszem, jednostronne; polegają one bowiem przedewszystkiem na działaniu me- chanicznem światła na ustrój, ale na dzia­

łaniu za pośrednictw em układu zmysłowo- nerwowego, z którego wychodzą dopiero pobudzenia do mięśni, w arunkujące ruchy zwierzęcia.

Nie możemy w tem miejscu wdawać się w dalszą k ry ty k ę niektórych uogólnień L o e­

ba. Zadanie nasze polegało na tem, by p o ­ kazać czytelnikowi, j a k rozległe i wdzię­

czne pole badań otwiera się dla bijologii zwierzęcej wobec nowych, a niezmiernie ciekawych poszukiwań Grooma, Loeba i i n ­ nych. Obecnie zamało wogóle znamy obja­

wów helijotropizm u i gieotropizm u zwie­

rzęcego i niedosyć dokładnie poznaliśmy istotę tych procesów, by uogólnienia w r o ­ dzaju tych, ja k ie czyni Loeb, mogły być ści­

śle naukowe. F a k t y atoli pozostają fa k ta­

mi, bez względu na sposób ich tłumaczenia, a w każdym razie jak o nowe i pod wielu względami nieoczekiwane, stanowić będą silny ferm ent dla nowych dociekań nad

lielijotropizmem i gieotropizmem zwierzę­

cym.

D r J ó z e f N usbaum .

ODEZWA.

W sek cy i zo ologicznej o sta tn ie g o Z ja zd u le k a rz y i p rz y ro d n ik ó w p o lsk ich w K rak o w ie p ro fe s o r W ie rz e js k i p o ru s z y ł sp ra w ę p o lsk iej n o m e n k la tu ry i te rm in o lo g ii zo o lo g iczn ej. W lite r a tu r z e n aszej p a n u je p o d ty m w zg lęd em u d e r z a ją c a n ie je d n o - stajn o śó ; k a ż d y p ra w ie a u to r in n e g o używ a sło ­ w n ic tw a , o d rz u c a ją c nazw y u tw o rz o n e lu b p r z y ­ ję t e p rz e ż p isa rz y d a w n iejsz y ch i tw o rz ą c n a ich m ie js c e now e, k tó r e znow u n ie m o g ą liczy ć n a u z n a n ie u in n y c h .

W id o czn e są w a d y i n ie d o g o d n o ś c i te g o s ta n u rz e c z y . P o m ija ją c tr u d n ie p o trz e b n y , n a k tó ry n a r a ż e n i są u c zą cy się zoologii, p rz y s z u k a n iu w ia­

d o m o ści w k sią ż k a c h , p isa n y c h p rz e z ró ż n y c h a u ­ to ró w ; p o m ija ją c m o żliw o ść n ie p o ro z u m ie ń , d a ją ­ c y c h się w p ra w d z ie u s u n ą ć n ie tr u d n o , a le zaw sze z p e w n ą s t r a tą czasu , n ie k ie d y b a rd z o d ro g ieg o ; n ie p o d o b n a p rz e c ie ż p a tr z e ć o b o ję tn ie n a to b e z ­ w ie d n e d ą ż e n ie n aszeg o sło w n ia tw a do ro z b ic ia się n a ty le jęz y k ó w , czy n a rz e c z y zo o lo g iczn y ch , ile m am y , je ż e li ju ż n ie zoologów p isz ą c y c h , to p rz y n a jm n ie j m ia s t w ię k sz y ch z ro z w in ię te m ży ­ c iem n a u k o w em .

Ż e złe j e s t i że w y m a g a n a p ra w y , n a to zgodzą się b e z w ą tp ie n ia w szyscy p r z y ro d n ic y p o lsc y , ta k j a k zg o d zili się u czestn icy V I Z ja z d u , k tó rz y b r a li u d z ia ł w p o s ie d z e n ia c h se k c y i zoologicznej. O b a ­ w ia ć się je d n a k trz e b a , że m n ie j b ę d z ie z g o d n o ­ ś c i w z a p a try w a n ia c h n a spo so b y i d ro g i d o u s u ­ n ię c ia złego, a z p e w n o ś c ią ta k ż e n a p y ta n ie , j a ­ k ie m b y ć p o w in n o n a sz e sło w n ic tw o zoologiczne ró ż n i ró ż n ie o d p o w ie d zą . J u ż d y sk u s y ja p r z e p r o ­ w a d zo n a n a Z je ź d z ie w y k a za ła, że u ż y w a n ie w y ­ ra z ó w ż y w cem w zięty ch z o b c y ch jęz y k ó w ( ja k np.

h om olog, a n alo g , m e ta m e r, e n d o p o d it i t. d .) m a i zw olenników , n iew id z ąc y c h , d la c z e g o b y w y ra z n p . g re c k i, u ży w an y w ję z y k u n ie m ie c k im , f r a n ­ c u sk im , a n g ie ls k im i t . d., a d o b rz e rzecz o d d a ­ ją c y , m ia ł b y ć n ie d o b r y m d la ję z y k a p o lsk ieg o i s ta n o w c z y c h p rz e c iw n ik ó w , p rz e k o n a n y c h , że j ę ­ z y k nasz z a n a d to j e s t b o g a ty i p o d a tn y , a ż e b y śm y m ie li p ra w o ro b ić z n ieg o b a r b a r z y ń s k ą m ię sz a n i- n ę w y razó w o b c y ch , p o lsk im sp o so b em o d m ie n ia ­ n y c h . W ła c iń s k ie j n o m e n k la tu r z e zoologicznej n a u k a b r o n i się p rz e d ch ao sem , j a k w ia d o m o , u z n a ­ j ą c „ p ra w o p ie rw s z e ń s tw a " . P ra w o to d a ło b y się m o ż e z a p ro w a d z ić ta k ż e w p o lsk iem im ie n n ic tw ie , p rz y n a jm n ie j w p ew n y m z a k re sie, k tó ry n a le ż a ło ­ b y d o k ła d n ie o k re ślić . U je d n o s ta jn ie n ie całe g o

Cytaty

Powiązane dokumenty

W różnych wersjach opowieści pojawiają się pyta- nia: jaki jest status golema, czy golem jest osobą, czy może być uznany za czyjąś własność, czy jest człowiekiem, czy

W różnych wersjach opowieści pojawiają się pyta- nia: jaki jest status golema, czy golem jest osobą, czy może być uznany za czyjąś własność, czy jest człowiekiem, czy

I nie jest wcale istotne, iż Szymon nie zdaje sobie sprawy z tego, że działa jako Najwyższy Kapłan w odnowionym kulcie święta Pojednania, wyma­ wiając imię Syna

Źródłem (Z1) wydaje się przeświadczenie, że na formułowaną przez użytkowników ocenę wartości poznawczej wypowiadanego zdania ma wpływ nie tylko treść dosłowna, ale i

W trakcie testu hamowania ten współczynnik nie zmienia się, stała jest również siła nacisku samochodu na podłoże, zatem siła tarcia R w trakcie tego testu jest również

Za moich czasów uposażenie asy- stenta realizującego doktorat nie było imponujące, ale umożliwiało samodziel- ną egzystencję bez (jak to było w moim przypadku)

Jego zdaniem w rezydencji mistrzów krzyżac- kich w źródłach pisanych dzielącej się wyraźnie na trzy części: meisters gemach, gebitteger gemach i treslers gemach, można

Zaufanie moralne jest bezwarunkowe - ludziom po prostu się wierzy i ufa; zaufanie strategiczne oparte jest na pewnym warunku - trzeba dowieść, że jest się go