• Nie Znaleziono Wyników

Pierwiosnek : noworocznik na rok 1839, obejmujący pisma samych dam

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Pierwiosnek : noworocznik na rok 1839, obejmujący pisma samych dam"

Copied!
326
0
0

Pełen tekst

(1)

PIERWIOSNEK

\ < > m o i i ; n 7 \ i w

^ ^

(2)
(3)

P I E U W I O § K E K/

(4)

Za pozw oleniem Cenzury R ządow ej.

»

(5)

Ucuwocjml'

jło jo n u 5 pism sitmycl) JDitm

Z E B R A N Y

przez. P u u i i n ę MC ...

O z d o b io n y d w i e m a llj cinuini.

U)ax- «jttu>a

D B U K I K l t l J . W l I Ó B T i E W N H l E O O k r a k o w s k i e - p r z e d m : 3G9.

1 8 3 0 .

(6)

m w o K . l f . L l

O £

v - ^ 0 S 04

^ f n / A S .

(7)

FiERWficisiraii.

liedy nowego światła promienie Zbudziły ziemię uśpioną , A lubej wiosny czarowne tchnienie

Rozgrzało skrzepłe jej łono ; Wtedy, sam j eden, słaby, lękliwy,

W lekkiein i skromnein odzieniu, Zeszedł kwiateczek wśród nagiej niwy, Jak blada gwiazdka wśród cieniu.

Ciekawi tłumem cisną sig w koło Zwabieni nowym widokiem , A'kwiatek schyla nieśmiałe czoło

Chcąc przed badawczym ujść wzrokiem ;

(8)

Lec/, próżno , pró&no ! tysiączne zdania Wnet obok niego się wznoszą;

Jeden go chwali, drugi przegania, Trzeci nań patrzy z rozkoszą;

Ten wątłą główkę starannie wspiera, Ten barwę zbyt lichą mieni , Ten drobne listki z pyłu ociera ;

Ow kopie aź do korzeni,

liadby je zbadać, zliczyć, wymierzyć, Ostrem narzędziem wygładzić , I by się zbytnio nie mogły szerzyć ,

W kruszcowe formy osadzić.

A kwiatek?... poznał jak to wśród świata, Ile przykrości jest w J.yciu ,

I pewno teraz przez długie lata Zechce pozostać w ukryciu.

Nie! ledwie drugie stopniały szrony Ju). świeżą skroń swą wychyla , 1 chociaż jeszcze trwo/.ny spłoniony Nowym się wdziękiem umila.

Czemuż?... bo były i w zeszłym roku Serca co kwiat len pojęły,

Z uśmiechem w twarzy, z tkliwością w oku

Pierwszy dar wiosny przyjęły,

(9)

Co go źródlaną skraplając wodą Piosenki nócili wieszcze;

Ci niech się jego cieszą urodą , Dla nich on zeszedł raz jeszcze.

Paulina K.

(10)

jCutmuka } C?<rhtaum.

( z R Y C I N Ą . )

a s k r a w e

światło zachodzącego słońca

powl okł o czer woną ł u n ą niskie sł omi ane dachy C zó łn o w a , gdzie pod t r o s t l i w e m o- Jiiein starego stryja jak kwjat wiosenny wzra.

• l a ł a mł oda Ludwika.

Dz ie wc zę dost rzegłszy dawno o c z e k i wa ­

nego blasku p o s t a w i ł o w kącie k o ł o w r o .

t e k , i wy b i eg ło przed p j e ba n j ę , bo L u ­

(11)

dwika b y ł a synowi cą plebana, co prze* lat dwadzi e ści a dz i e l i ł sercem smutki i ucie*

cliy wszystkich mi eszkańców lej wioski.

Spojrzała ku wschodowi , stare wi eże zamku dziedzica st ał y jak w ogniu , blask s ł onecz nych promieni odbijał się o potrza­

skane szyby, jakby o świetne z w i e r c i a d ł a , i mchem porosł ym zwaliskom n a d a wa ł po­

siać zł oci st ego pałacu; j edno tylko okno b y ­ ł o otwarte, a wśród niego ukazywał a się nie kiedy pi ękua, jasncmi wł os ami zwi e ńc zo­

na g ł o w a mł o dz i e ńc a . Ludwi ka patrzy­

ł a chwilo w to o k n o , polćm z uśmiechem wi os kę p r z e b y ł a , z każdej chaty powitano ją mi ł ei u we jr z e ni em, lub przyjaźnein s ł o ­ w e m, ona każdemu uprzejmie ukł o n odda­

ł a , m i n ę ł a chaty, prze był a pola , i zatrzy ma ł a sio pod lasem , nad brzegi em r oz l e ­ g ł e g o jeziora. W krotce nadbi e gł jasno wł osy mł odzi e ni e c , p owi t ał serdeczni e d z ie wc zy nę , i oboje uj ąwsz y się pod ręce weszl i do lasu.

— Jakże c i ę dł ugo nie b y ł o Romanie.' rzekł a Ludwika: jak ini też tęschno by ł o

1*

(12)

be z ciebie , jak niecierpliwie wygl ądał am dzisiejszego w i e c z o r a . . . . a kiedy twoje o.

kno zobaczył am otwartem jak mi tez serce b i ł o !

Mł o d z i e n i e c ś c i s ną ł rękę Ludwiki.

— Nie prawd aż.' d o d a ł a : ze teraz przyje­

c ha ł e ś na d ł ugo?

— Na dwa dni tylko Ludwi si u.

— Na dwa d n i ! . . . a potem ?

— Potem jadę znów do stolicy.

Ludwika się z a p ł o n i ł a .

— O! wi em j u z , rzekł a z cicha: pewni e pozwala....

— Rozkazuje, droga L u d w i s i u , ale tą ra­

żą bardzo chętnie jego rozkaz wykonam.

— Wi e r z ę ci rzekła tkliwie dziewica , ale jaki mźe, c udem tak się ten twój opiekun odmienił, że ci każe....

— Na sześć lat j echać za granicę! ja sam nie mogę wyiść z podziwicnia.

— Go! zapytał a ze drżeniem Ludwi ka:

— O ! nie posi adam się z r a d o ś c i ; wi css jak pragnąłem wydoskonal i ć się w ma­

larstwie , i rozwi nąć talent, który w so-

— 10 —

(13)

— u —

bie czuję; pamiętasz jak mi scrce b i ł o na myśl że kiedyś wi el ki m mistrzem zostanę, ze moje imię stanie w wielkich ludzi r z ę ­ dzie!.... teraz jestem na drodze wiodącej do tego celu!... lecz cóż to? ty się wi dzę 1110 jem . s zcz ęś ci em ni e cieszysz?...

— 0! bo ja bym w o l a ł a ż e b y ś tu zost ał Romanie.

— l ż y ł z sowami i nietoperzami w zam­

ku moich przodków? cóż bym tu robił? c hy ­ ba bym pat r zył na dymiące kominy w i o s ­ ki , i r o z ma wi a ł z wieśni akami , gdyby im czasu z b y wa ł o .

Ludwi ka z zadziwieniem patrzyła na mła*

d z i eń c a , wyrazy jego nie mog ł y się z jej przekonani em pogodzić, nareszcie rzekł a z przymuszonym uśmiechem :

— Ty pe wni e żartujesz R o ma n i e ?

— Nic żartuję L udwi s i u! nie! jak c ię kocham; wyraz ten zimno i jakby ze z w y ­ czaju wymówi ony rozdrażnił serce dziew*

c z ę c i a , ł z y puści ł y się z jej oczu:

— T y mni e kochasz ! z a w o ł a ł a z gorz­

kim w y r z u t e m : kochasz m n i e ! a na sześć

(14)

lat wyjeżdżasz , i cieszysz s i ę, i mnie c i e ­ szyć się każesz ...

— Ależ droga L u d w i s i u , zgodzisz się na to jeżeli chcesz mego szczęścia , bo powiedz sama po cóż bym tu z o s t a ł ? żeby zagrze­

bać tę iskrę gienjiiszu, którą w mojej du­

szy czuję ? jakaż mnie tu przyszłość czeka?

jakież mógł bym tworzyć wi doki ?. . . Ludwi ka raz j e s z c z e z niedowierzaniem Spójrzała na Romana;

— Ja c i ebi e nie r o z umi e m! powi edzi ał a ni ec hę t ni e : bo albo j a , albo ty musiałeś pami ęć utracić. Z a p o m n i a ł e ś , kiedyśmy się przed trzema miesiącami w tćin samem miejscu ż e g n a l i , jakie u k ł a da ł e ś widoki , jaką mnie p r zys zł oś ci ą łudzi ł e ś?. . . .

— Doprawdy nic p a m i ę t a m , ale sądzę i e moje widoki m us i a ł y bydź zu p e ł n i e dzisiejszym podobne.

— Dopomogę wi ęc twojej pamięci, kiedy cię tak z up e łn i e odstąpiła; wy j e c ha ł e ś do miasta chcąc prosić o p i e k u n a , aby ci tu osiąść d o z w o l i ł . . .

— 12 —

(15)

— 13 —

— Osiąść! rzekł Roman v\strząsając g ł o ­ wą : p r a wd a , jedno z nas s t r ac i ł o p a mi ę ć , ale to nie ja.

— Jak to! z a w o ł a ł a obrażona dziewica, nie pamiętasz w i ę c źe zamyśl ał eś pojąć żo­

nę, żyć ze s z czupł ych twycli doc hodów, zająć się gospodarstwem , ż eby dla nas obojga s t ar c z ył o . . . . nie pamiętasz ż e m i e ­ liśmy mieszkać w tćj izbie zamkowej co dotąd c a ł ą została? przez dzień, ty byś ma­

l o w a ł , ja bym p r z ę d ł a , s z y ł a , c ho dz ił a k o ł o domu , a w w i ec z ó r , o! jakby to d o ­ brze b y ł o siedzićć spokojnie przed komin­

k i em , i c z y t a ć , lub z dobrym stryjem roz­

mawi ać !...

W miarę jak Ludwi ka m ó w i ł a wzrok jej tkl i wszy przybi erał w y r a z , w gł o s i e pr ze­

bijało się głębokie uczueio, że taki obraz za, prawdzi we u w a ż a ł a s z c z ę ś c i e, i żal, że to wsz yst ko tak prędko zniknąć miało.

Roman za każdem s ł o w e m dziewicy smut­

niejszą przybierał post ać, a gdy mówić)

przestała , u d e r z ył s i ę ręką w c z o ł o , i rzekł;

(16)

— 14 —

Daruj Ludwi ko! daruj! j a z bł ądzi ł em;

ale z b ł ą d z i ł e m jak ten co w e śnie głośno mó wi — c z u ł e m że mi czegoś do s z części a

■potrzeba, lecz czemby zapeł ni ć próżnie w moj ćm sercu sam n i ewi e dzi ał em. T w o j a do­

broć, t k l i w o ś ć , r o z l a ł a nieznany wdzi ęk n a moje ż y c ie , s ą d z i ł e m źe p o ł ą c z e ni e się z tobą zapewni mi szczęście; lecz teraz c z u ­ j ę źe mnie nie mi łoś c i brakuj e; z wi o d ł e m się Ludwiko, i z bol eści ą widzę źe bardziej j e sz c z e z wi o d ł e m c i ebi e!

Potok ł e z s p ł y n ą ł po bladćm licu L u ­ d w i k i , w z r u s z y ł się niemi Roman i rzekł tkl i wi e :

Wierz mi L u d w i k o , gdybym ki edy mi a ł kochać kobi etę, ty byś nią b y ł a ; lecz ja nie c hc ę , nie mogę bydź zwyczajnym c z ł o ­ w i e ki em ; mnie nie podobna przywiązać się do d o m u , do żony ; — moi m domem świat kochanką sztuka , żoną s ł a w a będzie , — imię moje rozejdzie się po całej z i e m i , na j sł a wn i ej si mis trze c ześć i uwi e l bi eni e mi zł ożą ; ’ c h w a ł a , h oł dy, bogactwa sta­

ną się moim u d z i ał e m ! . . . wtedy... dodał ,

(17)

wi dząc /.c Lu d wi k a patrzy nań z boleścią:

w t edy dopiero wrócę, odkupię Cz ół n ó w . .

— Alboż go przedać myśl i sz?

— Nie inaczej; za cóż bym pi erwszą p o ­ dróż odprawi ł ?. .. wt edy m ó w i ę odkupi ę

•wioskę, odbuduję zamek , daruję go t obi e , obsypię cię bogactwy, żebyś nie mog ł a ż a ­ ł o w a ć iż przez c hwi l ę b y ł a ś moją przy*

jaciołką.

— Dzi ękuję ! r z e kł a dumnie dziewica: nic bogac t w, nic w i e l k o ś c i , t we go serca c h c i a ­ ł a m ! — bądź zdrów! bodajbyś nigdy dzi­

siejszych s ł ó w ni e ż a ł o w a ł .

B i a ł a jej suknia mi g n ę ł a mi ę dz y d r z e ­ w a m i , z a s z e l e śc ia ł a j eszcze nad j eziorem i z ni knę ł a w niskich drzwiach plebanii.

Nazajutrz, na zamkowym dziedzieńcu za­

kładano konie do bryczki i pakowano na nią t ł ó m o k i ; bo Roman w y j e ż dż ał .

Przed plebanią c i s n ęł y się kobiety i wi e j ­ skie d z i e w c z ę t a , na każdej twarzy ciężki m a l o w a ł się smutek , bo Lndwi ka ni e be z ­ pieczną z ło ż o n a b y ł a chorobą.

- 15 —

(18)

Ra* je s z c z e zachód s p ł o n ą ł ognistem ś w i a ­ t łe m s ł o ń c a , promienie jego o ś w i e c i ł y wi el ki ka na ł w W c n e c y i , i dł ug i e rzuca­

j ąc cienie z d a w a ł y się z żalem opuszczać tę ws pa ni a ł ą wód c ó r ę , ten przybytek przepychu, i pomnik przeszłej wi el kości — gdy ostatni promień zni knął na widnokręgu, przejrzyste wo d y k anał u z ac z ę ł y się z w o l ­ na pokrywać mnó s t we m gondoł; każda z nicli różno barwnemi ozdobiona wstęgami, wśród każdej w e s o ł e p ł y n ę ł o grono; tu śmiechy i żarty tu piosnki prze woźni ków, tu d ź wi ę k gi­

tary, lub przeeiągłc tony fletu, tam nakoniec dobrana orkiestra wykony wając w ielkie s ł a ­ wnych mistrzów d z i e ł a , o ż y w i a ł a ten obraz p e łe n ruchu i r o z m a i t o ś c i ; tu m a ł y przy­

kryty statek porąc szybko wody unosił przed wzrokiem cie kawych obraz szczęścia lub smutku stroniących od ś w i a t a , tam kil­

ka g o nd ó ł witając się przyjaźnie twor zy­

ł y jedno grono; dodajmy do tego wonne W ł o c h pow ietrze, i ten mrok lekki , co We- necyę po zachodzie sł ońc a o k r y w a, plusk w i o s e ł , lekkie koł ys ani e ł o d z i , a wyznamy

16

(19)

— 17 —

s a m i , że życi e w W e n e c j i inilszćm jest jak gdziekolwiek.

Z przed Wi l l i stojącej na mał ej wśród kanał u wy s e pc c, o db i ła ni ewi el ka lecz świetna gondoł a ; bi ał e z niebieskiem wstęgi p o w i e w a ł y z l ekkiego m a s z t u , dwóch prze­

w o ź ni k ó w w białćin jak śnieg odzieniu, z niebieskiemi pasami, od niechceni a uderza­

li w i o s ł a m i , a na drugim końcu statku sie­

dz i ał a m ł o d a j e s z c z e i piękna niewiast a.

B i a ł a suknia o b w i e w a ł a ws pani ał ą jej p o ­ stać , kruczych w ł o s ó w kiędziory s p ł y w a ł y na śni eżną s z y j ę , z czarnych oczu p ł o n ą ł ogień dowcipu, i g e n j u s z u , a lekka koron­

k o wa z a s ł o n a zarzucona na g ł o w ę , uno­

sząc się z m i ł y m wiatru p o w i e w e m , ł a g o ­ dz i ł a blask, eo z c ał e j j a ś n i a ł postawy.

Statek jej dumnie p r uł wody, sam jeden

l ekki, wspani ał y, śmi ał o w p ł y n ą ł w Iłutn

g o n d ó ł ; wnet najpiękniejsze z nich zaczę ł y

opuszczać dot ychczasowe t o w a r z y s t w a ,

i jakby na możnego w ł a d c y s ki n i e ni e , w

jednej prawi c c hwi li liczny orszak o t o c z y ł

statek ws pa ni ał ej niewiasty. Bogacze, poe-

(20)

c i , artyści, ks i ąż ę t a, wszystko to ubi e ga­

ł o sic o jeden uśmiech, jedno spojrzenie wielbionej Donny Luizy.

Któż ona b y ł a ? można, bogata Hrabina Montcbcllo; przed pięcioma laty p r z yb y ł a do Wcnecyi z starym chorowitym m a ł ż o n ­ kiem , wkrótce została w d o w ą , i odtąd co rok tczy miesiące przepędza na ł o ni e p y ­ sznej Adryjatyku córy ; resztę p o ś wi ęc a p o ­ dróżom, gdzi e kol wi ek się zatrzyma, sieje blask, p r z e p y c h , i powszechne wzni ec a zdumienie. Jej salon z aws z e i ws z ę d z i e j e s t przybytkiem w dz i ę k ó w i g e nj us z u, ws z ys t ko co jakiekolwiek znaczeni e posia­

da, pragnie je uświ ęci ć w t owar zys t wi e Donny Luizy. Malarz, poeta, rzeźbiarz, w i r­

tuoz, filozof, każdy z zaufaniem ku niej bieży;

ona każdego pojmie, zrozumie, bł ę dne mnie­

manie s pr o s t uj e, zniechęconego pocieszy, s ł o w e m , spojrzeniem, uśpionego ducha o b u ­ dzi , a kto ją raz s ł y s z a ł poruszającą d z w i e ­ czne strony harfy lub f o r t epi a nu, kto raz wi d z ał p ł o mi e ń ożywiający jej oko , gdy ś wi eż e lista w kwi eci stej m o w i e wy r a ż a ł y

- 1 8 -

(21)

_ 19 —

uczuci a wł adaj ące jej duszą, tomu dość b y ­ ł o by w i e r z y ć , żc ta kobi eta w yż sz ą jest nad p ł e ć swoją , ze więcej niebieskiego og ni a posiada, niż go' śmiertelne z w y k ł y dost awać w podzielę. Na cóż wi ęc badać z kąd p r z y b y ł a , gdzi e jej kraj, r o d z i n a , kiedy sama jej obecność najsmutniejsze miejsce w świątyni ę s/.częścia zamienia.

Wi e dz i a no tylko, źe z w i e d z i ł a F r a nc j ę , l l i s z p a n j ę , ż e zna mgliste Brytanii ni e­

bo, i ze gł ę boko w sercu nosi w s p o m n i e ­ nie jednego z p ó ł n o c n y c h krajów Eu«

ropy.

*, Do ciemnej noc y t r w ał a przejażdżka po kanal e, oż y wi o na ż ywą dowc i pną roz­

mową, ż a r ta mi , śmiechem , pustą w e s o ł o ­ ścią ; Donna Luiza nigdy j e sz c z e tak mił ą, tak uprzejmą nie b y ł a , w nic j edno serce radość w s t ą p i ł a , w nic jednej g ł o w i c du­

mne p o w s t a ł y po my s ł y, lecz najszczęśl i ­ ws z y m , najdumniejszym , b y ł Maestro l l omano, malarz, którego imię s ł a w a po ca«

ł ój Kuropie r o z n i o s ł a , bo ł ódź jego p ł y ­

n ę ł a najbliżej statku L u i z y, bo z nim naj­

(22)

więcej m ó w i ł a , do niego uśmi ec hał a się najczęściej.

Nakoniec go n d o ł a zatrzymała się u brz e­

gu willi, Donna Luiza p o ws t a ł a , b i a ł ą c h u ­ stką poż egnał a towarzyszącą jej mł o d z i e ż , i w s p a r ł s z y się na ręku Romana w y s ia d ł a na ląd. Z żalem i zazdrością w sercu patrzyli po­

zostali na niknącą w odległości parę, nigdy dotąd Luiza nie d a w a ł a nikomu nad innymi p i e r w s z e ń s t w a , dziś d o pi e r o, z wi docznym namys ł em Romana Wy br a ł a, a ta ł as k a co u m y s ł jego aż pod niebo w z n i o s ł a , kil­

kunastu p r z y j a c i ó ł , w niechętnych mu z m i e ­ ni ł a.

— 20 —

Blada lampa o ś w i e c a ł a pyszny salon, w

którym Donna Luiza wsparta na miękkiej

aksamitnej sofie s ł u c h a ł a ognistej mowy

l l o m a n a , malarz wi e l b i ł czarodziejkę , k o ­

c h a ł ją c a ł ą mocą wzni osł ej d u s z y , a k a ­

żdy wyraz d z wi ę c z n e j poł udni owe j mowy,

m a l o w a ł g ł ę b o k o ś ć uczucia, co c a ł ą jego

o w ł a d n ę ł o istotę.

(23)

21

Lui za pat rzył a nań z uś mi ec hem, a gdy pr z e s t ał mówi ć, p o d a ł a mu rękę i rz e kł a ojczystą obojga mową:

— Romanie! upo i ło cię u ł u d n e W ł o c h n i e bo ; z budź s i ę , nie powtarzaj wyrazów niezgodnych z twoją ani moją myślą.

— Tyś polka! krzyknął zdumiony Ro­

man , ty mówi sz mo i m językiem!

— T a k ! jam n a w e t Ludwi ka z Cz ó ł no wa , ta s a m a , której nad brzegiem jeziora te pamiętne rze kł eś s ł o w a : — ,, mnie świ at do­

mem, sztuka kochanką, a żoną s ł a w a ’’ — P o ­ j ę ł am j c R o m a n i e , p o j ęł a m choć późno i odtąd za ni ezmi enne przybrałam godło.

Malarz z akrył twarz r ę ko m a , przeszł ość s t a n ę ł a mu w pami ęci ; tak! z a w o ł a ł , l y musi sz bydź L u d w i k ą , bo nikt prócz niej nic s ł ys z ał tych bluźnierczych wy r a z ó w lecz,.*., lecz...

L e cz ni e podobną zdaje ci się przemiana

którą w e mnie w i d z i s z ; opowi em ci c a ł e

moje ż y c i e , a zrozumiesz jakim sposobem

uz n a ł am s ł us z no ś ć twego zdania-

(24)

— 22 —

W krotce po t woim wyj e ździ ć z Czół no- wa mój stryj u m a r ł , b y ł a m sama, opusz­

czona, gdy nabywc a twego zamku przybył go z wi e dz ić : b y ł to bogaty Hrabi a, mi ał d w i e c ó r k i , te ul it ował y się nad moiein si e r o c t we m i przybrały biedną Ludwikę niejako za t owarzyszkę. — Wyjechal i śmy w podróż kilka lat Irwać ma j ąc ą , przeby­

wszy N i e mc y , Szwajcarję, Francyę, zatrzy­

maliśmy się w Paryżu; c i ągł e roztargnie­

n i a , rozmaite widoki zmi e ni ł y moj u my s ł i o d b i eg ła mnie pusta dziecinna m y ś l , którą się niegdyś karmi ł am , żc i w chacie s z c z ę ś l i wą bydź można.

Koman z niedowierzaniem patrzył na Lui z ę .

. — T y szydzisz ze m ni e ! r z e kł z b o l e ­ ścią.

Bynaj mni ej : sł uchaj d a l ć j — W licz-

nćin bywając t owarzys t wi e, wy ks z t a ł c i ł a m

się z na c z n i e , hrabianki n i c r o z ł ą c z a ł y się

z cumą ani na c h w i l ę , prowadzi ł y w sz ę ­

dzie z s o b ą , p o z w a l a ł y czytać w i e l e , a chci-

(25)

— 23 —

wy uiój u my s ł c h w y t ał w s z ys t ko , co pię­

knem i wz ni os ł e m było.

Mieliśmy zimę przepędzić w P a r y ż u ; w wśród mnóstwa osób przedstawionych lira*

biankom, b y ł hrabia Montebello, sęd/.iwy i bogaty Hiszpan ; moja postać przypomnia- ł a inu kobiety rodzinnego kraju, to w s p o ­

mnienie o d mł o d z i ł o jego u m y sł , ż ąd a ł m o ­ jej ręki i otrzymał ją.

— Szczęśl i wy! z a w o ł a ł Roman.

— Bydź może; odrzekła z uśmiechem Lui­

za: nie kochał am g o , ale b y ł d o b r y m, bo­

g a t y m , p o z w a l a ł mi na w s z y s t k o , b y ł a m mu w i e c wdzięczną jak o j c u; — osiedliśmy w pysznym zamku hrabiego w okolicach S e w i l l i ; śl iczne w i d o k i , pomniki s z t u k i , zwaliska IWaurytańskich p a ł a c ó w , w s z y s t ­ ko to unosi ł o moją duszę , i c z u ł a m żc można wielbić sztukę jak n a t u r ę , — lecz jedna myśl mąc i ł a moją spokojność; mogę ci ją objawić Romanie, bo j uż dawno opu­

śc i ła mój uinyst — b y ł a to myśl o t o bi e ,

o twojej m i ł o ś c i , którą przez chwi l ę p o ­

siadać s ą d z i ł a m : o s zczęści u j aki ego byś-

(26)

21

myjrazcin doz nawać mogli;— ta myśl zatruła mi ż y c i e , na ł o n i e bogactw i zbytku c z uł am próżnię tęschnotę , z d a wa ł o mi się źe t w o ­ j e serce z do ła j edyni e dope ł ni ć miary m o ­ jej pomyślności; — lecz wnet s t a w a ł y mi w p a m i ę c i t w e ostatnie s ł o w a , i duma zaj­

m o w a ł a miejsce t ę s c h n o t y , — on m ó g ł po­

kochać s z t u k ę , poślubić s t a w ę , myś l ał am s obi e ; i szczęśliwy! czemuż bym i j a tego nic potrafiła?

Zajęłam się nauka, ot oczył am się uczo­

n y m i , a rt ys ta mi , z ac z ę ła m si ę uc z y ć mu­

zyki, ś p i e w u , mal ars t wa; jasne Hiszpanii niebo rozwi j ał o szybko moje zdolności Hrabia JMontcbello s z c z ę ś li wy że inu,byłam wi erną i niegoni ł am za uciechami ś wi at a, w których by mi dla słabości nie m ó g ł to­

warzyszyć, o b s y p y w a ł inię s k a r b a m i ; pa ł a c jego z mi eni ł się części.'} w Muzeum, części.'}

w Akademję.— Najdrozszc pomniki, rzeźby i ma l ar s t wa , n a pe łn i ł y jego galerje, ogrom­

na biblioteka z a j ę ł a obszerny kiosk wogro- dzic —najsławniejsi mężowi e z wa b i en i moją m ł o d o ś c i ą , żądzą n a u k , i w s p a n i a ł o ś c i ą

V -

(27)

— 25 —

hrabiego, obierali sobie u nas kilkomiesię- czne mi e s zk a n i e , i cóż d z i w n e g o , ż esi edi n lat takiego t owarzystwa z mi e n i ł o prostą L u ­ dwi kę w wyt worną Donno L u i z ę ? — Lecz i dusza moja z mi en i ł a się do n i e p o z n a n i a ; b ł a h e urojenia mł odośc i znikły przed wiel­

ką , namiętną mi ł oś ci ą, sztuki i mądrości;

a ilekroć się wznoszę do krainy szczytnych ut worów gi e nj us z u, ilekroć czuję wyż szość tego szczęści a, jakiego dziś doznaję , b ł o . g o s ł a w i e cię Romani e, żeś mi nie d o z w o l i ł zakopać się w starym twoim zamku , przy krośnach lub kołowrotku.

Roman z wyrazem najmocniejszego ci er ­ pienia s ł u c h a ł s ł ó w Luizy, a gdy skończy­

ł a , rzekł z goryczą:

().' ja z a s ł u ż y ł e m na tę karę! tyś mi nio­

s ł a c z y s t e , t k l i w e , kochające serce, a jam cię odtrącił; — jam s i ę przekl ął obierając zamiast domu w i e c z n e i przykre tułactwo;

za kochankę dz i wac zną, ni ewdzi ęcz ną sztu­

kę; poślubiając tę c z c z ą a jednak tł oc z ąc ą m a r ę , którą nie baczni ludzie s ł a w ą na­

zywają,— Ale Ludwi ko! gdybyś wi ed z i ał a

(28)

— 26 — !

jak j a gorzko o p ł a k a ł e m to szczęści e, które*

gorn się w y r z e k ł , jak otoczony wszystkicm co w dniach ślepej m ł od o ś c i pomyślnością z w a ł e m , wz dy c ha ł e m za tą odartą izbą w Czółnowskiin z a m k u , za twoim iniłym g ł o s e t n , za tym kominkiem przy którym m i e l i ś m y si adać oboje...

—■ Zbudź się Romanie! raz j e s z c z e rzekła Lui z a: ty marzysz!

Marzę! t a k , ale jeżel i z e c h c e s z , te marzeni a mogą się w rzeczywi s toś ć z ami e­

nić.— T y mnie z w o d z i s z , zwodzisz sama s i e b i e ; twoja tkliwa ni ewi nna dusza nie m o g ł a utracić pierwotnćj swojej p o s t a c i , two j e serce]nie mogło z obojętnieć z up e łn i e ; L u d w i k o ! wróć w dawne czasy ! kochaj mnie jak w Czółno wic k o c h a ł a ś , a powiem , ie i ua z i e mi sz c z ę ś l i wy m bydź można.

R o z śmi a ł a się L u i za ; ten śmiech zimny , szyderczy, ś c i ą ł lodem serce Romana ; za*

m i l k ł , i z ros pa e z ą pa t r z y ł w te piękne lica,

w których cingle j aś ni ał ogień d o w c i p u ,

j ecz gdzie ani iskierki tkliwości nic by ł o .

(29)

Znów cię ni e r ozumi em Romanie! — trzynaście lat mi n ę ło od czasu , gdy cię k o c ha ł a m ; z mi e ni ł a m i i ę tyle, źe nic tyl- ko w z n i e c i ć w sobie na no wo tego uc zu­

c i a , l ecz nawet opisać bym go nieumia- ł a ; potem... pamiętam źe dopóki ono trwa ł o , ci er pi ał am; gdy zgasł o zost ał am spo­

kojną i s z c z ę ś l i w ą ; — teraz wi ęc choćby to podobnćm b y ł o , nie z mi e n i ę mojego s z c zę śc i a ; bo cóźby mi ł ość przydadź mu m o g ł a ?— mam d os t at ki , u wi e l b i e n i e , s ł a ­ w ę , ni epodl egł ość, d l a c z e g ó ż mi ał abym sobie no we narzucać więzy ?.. żeby cię w i ­ dzieć ? wszak dom mój z a w s z e otwarty, wszak ciebie milej od innych przyjmuje ? możesz przyjść w każdej c hwi l i , jożeli ci ma- jćj obecności potrzeba. >

— Ludwiko! oh Ludwiko, ty lak myśleć nie możesz !....

— N i e i n o g ę ? . powi em ci najważniejszą przyczynę, dla której nigdy kochać nie będę;

c z ł o w i e k zwyczjyny nie zwróci mojej u w a ­ gi > taki zaś którego byin z daleka czcić i wi el bi ć m o g ł a , stanąwszy blisko m n i e ,

— 27 —

(30)

— 28 —

był by moim wrogi e m. — m ó g ł b y bydź w y ż ­ szym odemnic w jakimkolwiek wz g l ę dz i e , s ł a w a jego prz yć mi ł a by moją, a komu ja s ł a wy p oz a z dr o s z c z ę , temu się i c a ł a moja nienawiść w podzi el ę dostanie , 1y nie wi esz Romanie, dodała z uni e si e ni e m, jak ja takich ludzi nienawidzić ć mogę'— po hiszpańsku!

Roman z a ł a m a ł ręce; nigdy podobnćj nie- w i d z i a ł i st ot y, nigdy kobieta tak wz n i o s ł a, i tak poniżona razem nie stanęł a przed je­

go o c z y m a , — a jednak ta kobieta mi a ł a kiedyś d u s z ę , miał a c z u ł e s erce! straciła je bo go k o c h a ł a , bo zapomnieć c hci ał a ni ewdzięcznika ; myśl ta jak ognista strzała r ani ł a Ro ma n a —Luiza patrzyła na niego spo­

kojnie, a widząc żc p owstaje i chce odejść, rzekła:

Podzielasz pr zcci ęż moje zdanie ? w y ­ rzekasz się dziwnego żądania, aby bydź ode- innie k o c h a n y m? — będziemy w i ę c mogli żyć przez czas niejaki jak przyj aciele;—

przystajesz?... p o d a ł a mu rękę, lecz Roirian

Jej nie u j ą ł , u k ł o n i ł się i wysze dł - — Ona

poglądała za nim z uśmiechem, wsparł a się

(31)

— 29 —

potóm wygodniej na sofie i podumawszy c hwi l ę zasnęł a.

Już lube świ at ł o jutrzenki z wi a s t o w a ł o powrót słońca , gdy się Donna Luiza z g ł ę ­ bokiego oc knę ł a uśpi e ni a; — p o w s t a ł a , przechodząc k oł o zwi erci adł a poprawi ł a wstęgi u sukni i zasł onę na g ł o w i e , z bl i ż ył a się do okna, utopiła wzrok w gł adkę po­

wi erzchni ę k a n a ł u , i w lekkie morskie w a ­ ł y z któremi się ł ą c z y ł — w d a l i s t a ł okręt, mnóstwo majtków s nuł o się po jego p o k ł a ­ d z i e , po l i n a c h , i m a s z t ac h , l ekki e żagle na wiatr puszczając — nakoniec ryknęło d z i a ł o ; r a z , dr ugi , i t r z e c i , gondoł y nio­

s ł y ze wszech stron podróżnych i pakunek, okrgt o d p ł y w a ł . — Luiza w z i ę ł a perspekt y­

w ę , i wśród tego tł umu n i e z n a j omy c h , by­

stre jej oko dostrzegło Maestra Komana , jak pędem ku statkowi zmierzał; opuszczono sznurową drabinę, w skoc zył na jej szczeble*

i wne t s ta ł na pokł adzi e.

Gdzież on płynie? rze kł a Luiza i jaki eś do smutku podobne uczucie ś c i s n ę ł o jćj

eerce.

j***

(32)

W tćj c hwi l i w s z e d ł stary s ł u g a hrabi­

ny, u k ł o n i ł się z us z a no wa ni em, i oddał jej pisino — b y ł to list Romana*

— 30 —

L u d w i k o !

Z b ł ą d z i ł e m, lec* nic myślałem aby kie.

dy kol wiek bł ą d mój tak okropną odnieść mi a ł k a r ę , — ty, coś mnie kiedyś tak mo­

c n o , tak szczerze k o c ha ł a , ty mi dziś z i ­

m n o , spokojnie powi edzi eć m o ż e s z , że w

twojem sercu dla miłości miejsca nic ma, ze

s ł a w a twojem bóstwem ! — i ja tak bluźni-

ł e i n , a l e m ja b y ł mi ody, mc z na ł e m jak z n i ­

komą jest s ł a w a , jak błogą jest miłość; a ty,

kobiety, co znasz t e n cień zwodniczy, co za

11 iin od lat tylu gonisz, i jeszcz eś nie syta, o ty

nic masz ser ca! Pozwal asz mi się wi dywać ,

pozwal asz r ozmawi ać z sobą, chcesz bydź

moją przyjaciółką,dopóki moja gwiazda t w o ­

(33)

jej ćmić nie zaczni e... N i e chcę tego ukła*

du Ludwiko! nic mógł bym patrzeć o b o ­ j ęt ni e na tę którą tak w i e l b i ę ; nie zniósł*

bym gdyby memu sercu twój dowcip tyl­

ko o d p o wi a d a ł .

r

- , , Zegnam ci ę w i ę c ; nie b y ł e m jeszcze w S z w e c y i , jadę t a m , może lody tego kra­

ju ostudzą mi dusze ; — lecz 'jeśli 'kiedy znudzona b l a s k i e m , i syta próżnej s ł a wy , spojrzysz tęsclinie w k o ł o s i e bi e , a wzrok twój przyjaznego nic spotka wejrzenia , obudzone serce uczucia nie z na j d z ie — po­

myśl w tedy Ludwi ko, że mogł aś bydż s z c z ę ­ śl i wą , kochaną, mogł aś a ni cchci ał aś . ”—

Zamyśliła się Donna Lui za ; spojrzała po­

tem ku morzu, okręt z rozpiętemi żaglami zni kał z przed jej oczu. Rozśmiała s i ę , a w wieczór ł ó d ź jej znów p ł y n ę ł a po kanale, znów ją świetny orszak o t a c z a ł ; — lecz w dziesięć lat p o t ć m , zamek Czółnov\ski n a l e ża ł do hrabiny Mont ebc l i o; najmilczćin jej siedliskiem by ł a izba Romana, najmil­

szą pr/.echadzką lasek nad jeziorem; — unu-

— 31 —

(34)

n e ł a się zupełnie od świata , i głęboki sinu*

tek osi adł na pięknem j e sz c z e jćj licu.

Czyliź by się s pr a wd z i ł o przepowiedze*

nie Komana? czy i blask i s ł a w a nie starczą do szczęścia kobiety?

Alina Sielsla,

— 32 —

(35)

r e c z szalona z myślą tw o ją Ze j e s t niebo na tym świecie.

Hezrozumne , słabe dziecię ! Z kad marzenia te sif roją?

Czyjeś kiedy raj widziała?

Czyjeś kiedy była w raju?

W pierwszym życia twego Maju Czyś czystą roskosz z az na ł a ? . ..

nigdy! bo jcicli

Szczęście czasem twarz umili ,

Lo» zawistny w jednej chwili

Jui na zawsze z nim nas dzieli.

(36)

— 3.i — O! ja dawniej w duszy tkliwej Śliczny go obraz stworzyłam, W uroczą szatę uwiłam W wyobraźni młodej, iywćj.

Jam przyszłość zasłała kwiatem , W świeie barwy ją ubrałam , J tain zawsze , zawsze miałam ,

Bujać sobie po nad światem ; Bydź z daleka od tych ludzi Których zimna jak lód dusza Lube marzenia zagłusza , Najsłodsze uczucia studzi.

I jedną, jedną istotę

Chciałam zabrać rr kraj ten boski W pigkną tylko strojną cnotę.

Tain od ziemskiej wolni troski Żyć mieliśmy długie chwile , Ka%dą myśl naszą podzielać , Jedną duszę w drugą przelać, A wśród szczęścia , uciech tyle Nie wracać nigdy do ludzi.

Lecz to marzenie szalone

W'niewieściej głowie stworzone,

Ju* mnie więcej nie ułudzi.

(37)

35

W ładne szczęście nie uwierzę, Wł a d n e nie wierzę uciechy, Zimnem okiem prawdy, miei zę Dziecinne świata uśmiechy;

Czasem się z niemi zaśmieję, Lecz to jest uśmiech zdradliwy, Dziki, obłudny, złośliwy, Którym urągam nadzieję.

Nadzieję , co jeszcze zdoła Z anielskim lubym urokiem Z tem tkliwein współuczcia okiem Udawać postać anioła:

Przed której wzniosłe Świątynie Biegą zapalone tłumy

Rzuciwszy z dala rozumy By wielbić swoją Boginię By dla niej ołtarze stawiać.

A ona za zbytuią wiarę Słuszną wymierza im karę , Lubi im serca zakrwawiać.

Ha! to bóstwo , znać człowieka Musi w sobie mieć zarody.

Bo gdy jeszcze umysł uiłody

Co przyszłość! nie docieka ,

(38)

— 30 — Młoda dusza która czuje Potrzebę czystej przyjaźni ,

Z świętą wiarą, bez bojaźni W niej błogą przyszłość rokuje:

Gdy wybierze przyjaciela , Jemu wszystkie myśli tchnieuia ^

Smutek, radość, i cierpienia Z ufnością dziecka udziela: »■ / Pewnie sądzi ic w nagrodę

Przyjazń najtkliwszą odbierze ; Juz się cieszy serce młode , Lecz ja temu nie uwierzę.

Ula mnie wszystko zwodne mary Przyjaźń , miłość lub nadzieje, Ja z pogardą z nich się śmieję,

Tym trzem bóstwom nie dam wiary.

Józefa P, a

(39)

ttu&ucja m Oosju.

(z W ik t o r a H u g o .)

Ki wm

UTRO ! ten wyra/, jutro, niech będzie wy«

znaniem

Żeś ufność złożył w Bo g u ; że wierzysz przy.

szłości.

Miej nadzieję! i z kaSdem jutrzenki powstaniem Bądź gotów do modlitwy, jak Bóg do litości!

Ty! co z własnej swej winy jesteś nieszczęśliwym Klęknij ze mną w pokorze przed Boga obliczem!

On rozdawszy swą łaskę niewinnym, cnotliwym, 1 żałujących pewno nie odprawi z niczem.

Paulina K ...

2

(40)

P T A S Z E K P f lS I ,A V C M .

W OLEC ptaszku w tamtą stronę , . Gdzie pod laskiem rzeczka płynie , Kędy wzgórza ubarwione ,

] ziółka wonią w dolinie.

Nie zabłądzisz ptaszku mały, Gdy miniesz lasy posępne Dzikie jary, nagie skały, 1 urwiska niedostępne.

Patrz! zasypia skwarne słońce ,

Pospiesz ! bo czas szybko l ec i ,

Wnet zabłyśnie gwiazd tysiące

I blady księżyc zaświeci.

(41)

— 39 — Gily przy lubym jego blaska Poznasz te błonia urocze , Ijasną zieloność lasku, I wód błękitnych przezrocze : Spocznij ptaszku ulubiony.

Ukryj sig w gałązek cieniu , j słuchaj czy tkliwe tony Ni e ozwą sig w oddaleniu.

Lecz gdy ucho twe dosłyszy Ze w nich imię brzmi nieznane,

A tej co cierpi w zaciszy Ju£ od dawna zapomniane.

W racaj, ah wracaj niestety,

Twćrn pieniem ciesz mig w cierpieniu, Bo wszak udziałem kobiety

Płakać w najgłębszein milczeniu.

Prowidcncya z Zawiszów M ierzyń ska .

/

(42)

W Y J Ą T E K Z D Z IE Ł K A

P O D T Y T U Ł E M

słu io t mmmmmm.

Caetn *4q K o b ie ta z a jm o w a ć p o w i n n a t

So^AK to ni eznośni e mówi nie raz m ł o d a p a n i d o m u , która pragni e nowemu gospo­

darstwu sama przewodniczyć, lecz nie rada

by dla tego zani edbać nauk i talentów z

wielkim kosztem i pracą nabyt ych; jak to

(43)

— 41 —

n i e z n o ś n i e , kiedy mni e od zajinujijcćj ksią­

żki lub sonaty, do kuchni wz ywaj ą !

Jak to ni e godni e wyższego u m y s ł u , takieini się drobnostkami zajmować; mówi

druga.

B ł ą d z ę obie ; po ż y t ec z n e zatrudnienie nie tylko znośnem lecz i miłćtn bydź powinno, a nie ma drobnostek w oczach rozsądnej kobi ety. D z i e ł o jćj ręce p o wi e r z o n e nie powinno bydź podobnetn do owego ma l o ­ w i d ł a a l fr e s c o , które w mocnych grubych rysach obrany przedmiot w y s t a w i a , lefcz niechaj jak m o zo jk n z drobnych a zgodnych cząsteczek się s k ł a d a , niechaj wszystkie tak się z s o b ą zręcznie i ściśle ł ą c z ą , aby ich kszt ał t i barwa nie uderz ał y oka z o s o ­ b n a , lecz t wor z ył y p e ł n ą wdz i ę ku i trwa*

ł o ś c i c ał ość.

Z a ję c ie się dom em j est obowiązkiem k a ­ żdej , szczególniej zamęż nć j kobiety; lecz niech gospodyni nie wchodzi w drogę mat­

c e , żonie, niech nie zawadza przyjaci ół ce i mi ł ej towarzyszce; jak jest przyjemnie pa­

trzeć na kobietę kierującą zręcznie gogpo-

(44)

— 42 —

darat wei n, lak n i e mi ł e sprawia w rażenie widok krzątającej się wi ec z ni e , gdy tym- czasem mąż coby w miłej z nią r oz mowi e rad odświ eżyć u m y s ł nużącą pracą stru­

dzony, samotnie nudzić się musi , lub za domem szukać zabawy; kiedy w ł a d n y m , z wytworną czystością utrzymanym salonie, przed zastawionym przysmaczkami s to ł e m, ziewają goście na zabawę niby z a p r o s z e n i ; kiedy nakoniec d z i e c i , ten g ł ó w n y cel sta­

rań i z abi egów m a t k i , obcemu powierzone staraniu, l e d w i e ją przy śniadaniu lub obie.

dzie widzą.

Wi e l e jest takich kobi et ; lecz nie m a ł a i tych l i c z ba, które unikając jednej ostalc- czności wpadają w drugą , które zajęcie się domem za nudne , ni epot rze bne, poniżają­

ce nawet u w a ż a j ą ; którym się zdaje że nic podobna zatrudnień u my s ł owy c h z me di a - nicznćini pogodzić; a jednak jakże to ł a ­

two ! >.

W nie zbyt wielkim d o m u , d w i e , a naj­

więcej trzy godziny wystarczą na dokładno

rozrządzenie g os p o d a r st we m, na wy d z ie ­

(45)

— 43 —

lenie każdemu z domo wn i kó w w ł a ś c i we j mu c z yn n o ś c i , na utrzymanie czystości, p o ­ rządku, by le te kilka godzin rostropnic i z p e - wnćin wyrachowaniem na c ał y dzień r o z ł o ­ żyć. Ileż wi ęc jeszcze czasu zos t ani e , jak mile, jak rozmaicie użyć go m o ż n a ! kobieta b o wi em ni e powinna się w y ł ą c z n i e j e d n e ­ mu zatrudnieniu , jednemu upodobaniu od­

d a wa ć , ona nie dla s i e b i e , Iccz dla s z c z c . ścia otaczających ją osób żyje i dz i ał a. — Jeżel i posiada t a l e n t a , niech j e doskonali.

N iech m a l u j e ; wszak mi ł o widzieć ścia­

ny swego mieszkania w ł a s n ą pracą ozdobne, m i ł o uwi e c z n i ć rysy drogich o s ó b , uprzy­

tomnić wspomni eni a ważni ejszych w życiu wydarzeń , mi ło n awe t utrwalić kwiatek co przez dzi eń cały z do b i ł nasze okno lub w ł o ­ sy, bo ileż to trwalszych na pozór przyje­

mności i tak n a w e t dł ugo n i e umilają nam życia.

N ie c h %ra i śp ie w a ; te dwa talenta, za najmilsze i najpotrzebniejszc kobiecie u wa ­ ż am ; jest źc co szczytniejszego nad tę mo­

wę ducha, którą czujące serca tak g ł ę b o ­

(46)

— 41

ko pojmują, tak ł a t wo choć bez s ł ó w ro- zumi eją? Nie r a z , kiedy luba nam istota cieźkiein dotknięta strapieniem z spuszczo- nem oki em, z ściśniętą piersią, czeka, choć nie wzywa ulgi i pociechy, jakże wtedy tru­

dno dobrać wyrazów któreby bolesnej rany mocniej j e s zc z e nie drażniły*, lecz ł a g o d n i e pł ynąc do znękanej duszy, s ł o d z i ł y gorycz, ro z pę dz a ł y t r o s k i , a lubą smętność wpro­

w a d z a ł y na ich miejsce. Często u m ys ł l u d z ­ ki w takiem jest usposobi eni u, źe najmo­

cn i e j s z e cierpienie póty mniej dręczy, póki samyin tylko duchem objęte; i dopiero kie*

dy mu s ł o w a kształt, postać i barwę nada­

d z ą , staje nam przed oczyma jak przeraża­

j ąc e jakie w i d z i a d ł o , c ał ą istotę ogar ni a, i wszystkieini że tak powi em zmysł ami do g ł ę b i duszy sio ciśnie. W takich chwi l ach j e dna jest tylko zro z umi a ł a m o w a , mo wa w zn i o sł e g o czystego u c z u c i a , m u z y k a je- dnem sł owe m. Ni ec h ta co się c i e szącć m bóstwem stać pragnie , pr z e mó wi prawdzi ­ w i e boskim językiem , niech gł os jej lub rę­

ka w y w o ł a tkliwe, ciarujące dźwięki, niech

(47)

— 45

nic rażąc uszu lekko i mile ukoł ysze duclin, ni ech zajmie i uwięzi myśli, niech napełni, w z n i e s i e i rozrzewni dusze , a kiedy z s u­

chych od dawna oczu potok ł e z wytryśnie i ożywione serce na nowo się otworzy, oto stosowna chwiła na użycie ludzkich w y ra ­ z ó w ws pó ł cz uc i i i pociechy, bo wtedy d o ­ piero znajdą przystęp do niego i odbić się w niem po t ra f ią ...

R o b o la ręczna jest jednćm z n a j wł a ś c i­

wszych płci naszej zatrudnień; zajmuje czas równie mile jak pożyteczni e; piękne b i a ł e hafty dodają ozdoby i wartości ub i o ­ rowi kobiety, kolorowe jeśli ś wi eż o i sta­

rannie w y k o n a n e , miejsce m al o w i d e ł z a ­ stąpić inogą. S z y c i e , d z i a n i e , a przynaj­

mniej dokładna znajomość tych ważnych umiejętności, przyczynia się wi el e do zmni ej ­ szenia wydatków, do c i ą g ł e g o zajęcia w s z y ­ stkich rąk niewieścich w do mu, a tein sa­

mem do utrzymania w nim porządku i poko­

ju. . Robota ręczna nie przeszkadza s ł u c ha ­ niu dobrego jakiego d z i e ł a , które brat lub

2*

(48)

— 4G —

maź cz y t a ć i n o i e ; mało który mężczyzna nie lubi czytać dla k o b i e t , byle tylko b y ł p e wnym że go uważnie s łu c h a ć i rozumieć zdoł ają. Dla wielu z nas , korzystniej jest nawe t s ł u c h a ć c z yt an i a, jak c z y ta ć ; nie raz piękna myśl ł at wi ej przez ucho jak przez oko do duszy trafi , szczególniej kiedy ją głos lubej istoty wyr aż a; trudniejsze mi ej s ca którychby nam się może samym z g ł ęb o k a uw'agą rozbierać nic c hc ia ł o , sta­

ją się z rozumi ał em! po kilku pytaniach i uwagach. Sł uc ha j ąc sądu uczeńszych i ro­

zumniejszych od nas osób , objawiając nie­

kiedy wł a s n e zdanie o myślach i uczuci ach w c z y t a n e j książce z a w a r ty ch , kszt ał ci my się same i przyuczamy do wyrażenia jasno i dokładnie ws z y s t ki e g o , co nam się w du­

szy lub umyśle przedstawia. Często na- koniec mocniej utkwią w pamięci s ł ys z ane jak czytane wyrazy, i s ł uszni e poniekąd p o w i e d z i a ł j eden z ni emi ecki ch pisarzy:

, ,ż e kobieta nawet czytać nie umiejąc ś wi at łą

bydź może gdy ze c hc e . ” Ni c wpadajmy je-

dnakże w p r z e s a d ę ; nie wszystko da się za.

(49)

— 47- —

równo cudzą jak swoją rozwagą ocenić, są przedmioty których dokładnićj wł asnym jak obcyin wzroki em dostrzedz inoźna, a każdy

W p e wnym przynajmniej w z g l ę d z i e sainoi- stność niejaką posiadać p o w i n i e n , d l a t e g o niewi asta r ze c zy wi ś ci e ś w i a t ł ą bydź pra­

g n ą c a , niech czy ta . W s z e l a k o , niech w a ­ żne to zatrudnienie nie s ł uż y tylko do prze­

pędzenia czasu , do c hwi l owego rozerwania u m y s ł u , nic należy się za n o w o ś c i ą , l ek­

kością u b i e g a ć , ś wi etne błyskotki dowcipu mogą zabawie na c hwi l ę , lecz jak b ł ę d n e ś wi at ł a znikną nie zostawiając po sobie ż a­

dnego ś l a du, chyba t e n , że goniących za niemi na f a łs z y w ą wpr o wa dz i ws z y drogę, p ó ź n y i ni eużyteczny żal wzbudzają. Zda­

niem w i e l u , dz i e ł a p o w a ż n e , g ł ę b o k i e ,

nie przystoją kobietom; i s ł u s z n i e , j e ż e l i ­

by jo c zy t ał y jedynie w chęci uchodzenia

za u c z o n e , i popisywania się wysokiemi

wiadomościami. Jednakże , czeinu by ż o ­

nie ś wi a t ł e go cz ł o wi e k a nie miało bydź

w o l n o , d z i e l i ć , a przynajinnićj rozumieć

najmilsze męża zajęcie? Czemu by malka

(50)

przyszłego pokolenia nie m i a ł a wzbogacać pami ęc i i wyobraźni swojej i postępować w miarę zdolności z duc he m czasu ? któż l e­

piej nad nią zaszczepi w młodej duszy s t a ł e zasady, szlachetne m y ś l i , zdr owe wyobr a­

żeni a? aby zaś uniknąć krzywych zdań, śl e­

pych sądów, które nam się często jako n i e ­ zbite prawdy przedst awi aj ą, C7.yź ś wi at ł ą bydź nie t r z e b a ? czy w c z yt a n i u ulotnych pisemek można się do rozwagi i zastano­

wi e ni a przyzwyczaić ? czy wreszcie nasz u m y s ł lżejszy nierównie od męzkicgo, nie wy ma g a k on i e c z n i e , aby go ważnćmi usta­

lić wiadomościami? Kobiela może wiec bydź ś w i a t ł ą , może nawet bydź l i c z oną, i nie utracić w ł aś ci we go pł ci swojej w d z i ę ku , nie minąć się z p o w o ł a n i e m , z przezna­

czeniem s wo j ei n : niech tylko na to uwagę zwraca, aby u m y s ł jej wznosząc się do w y ­ sokiego stopnia oświaty nie postradał gięt­

kości , i do naj mni ej s z yc h, najdrobniej­

szych domowych zatrudnień z ł a t w o ś c i ą

skł oni ć się p o z w o l i ł ... ..

(51)

— 19 —

Nic raz się już o t o s prz eczano, czy ko*

bi e l ą m o ż e , czy powinna pisać ? różne b y ­ ł y zdani a, lecz w końcu jednomyślnie pra­

wie z a w y r o k o w a n o ; żc ręka do kądzieli s t w o r z o n a , za pióro chwytać nie powinna;

ż e kobieta wdzi erająca sic w zawód m ę ż ­ czyznom w ł a ś c i w y , i pragnąca tyin s p o so ­ bem wyni e ś ć się nad p ł e ć s w o j ę , przestaje bydź k o b i e t ą , i dobrą ż o n ą , ani matką nie będzi e.

Gdyby wolno b y ł o o d w o ł a ć się od tego wyroku,spytałabym: d l ac z e go mł oda i skro­

mna niewiasta może wyrażać zdanie swoje n a we t w ma ł o znanćin t o w a rz y s t w i e , ob­

stawać przy niem, zbijać czynione sobie za­

rzuty, urokiem wzroku i głosu z muszać słu-

* c h a cz ów do dzielenia jej myśl i , i nie oba­

wiać s i ę śmieszności? Dla czego każdy z przyjemnością jej s ł u c h a , uwi e l b i a świ e­

t ny dar wy s ł o w i e n i a , gł ębokość po my s ł ó w , tkl i wość uczuć , i oddaje należne p o c h w a ­ ł y , nie obwinia jćj o próżność , i nie przy­

puszcza aby nie b y ł a w stanie godnego wy*

(52)

pe ł ni ani a swoich obowiązków dla tego, źe umie jasno wyrażać kierujące nią myśli.

Spojrzyjmy na tę , która w mi l czeni u słuchając rozmowy ożywionej dowcipem , odzianej w świetną szatę przenośni i obra­

z ó w , rozumieć jćj się nie zdaje: może ona szczytniejsze od pierwszej myśli w g ł ę - bi duszy u k r yw a, może tkliwsze ma ser*

ee , ż yws z ą wyobraźni ę, możeby uczucia swojo w gł adszych dźwi eezni ejszych obja*

w i ł a w y r a z a c h , gdyby j ą nie wstrzymywa­

ł a obawa zwróceni a u wagi l i cznego t o w a ­ rzystwa. Milczy wi ę c bo zna s i e b i e , w i e żc nie zni osł a by tylu spojrzeń z c i e k a w o ­ ścią w twarz jej utkwi onych, że wz r u s z e ­ nie głos by jej s t łu mi ł o ; dopiero kiedy nikt na nią nie patrzy, oddaje się natchnieniu, popę dowi s e r c a , i na martwy papier w y ­ l e w a szlachetne m y ś l i , r ze wne u c z u c i a , s ł o d k i e urojenia przepeł ni aj ące jej duszę i umysł .

Czemuż by ta kobieta mi ał a bydź ś mi e ­ szniejszą i mniej skromną od pierwszej, czemu by nie miał a równie dobrze znać

— 50 —

(53)

— 51 —

swojego p o w o ł a n i a ? a jednali, niechaj te kartki w chwili czyst ego uniesienia pi s a­

n e , te obrazy cnoty, z ap a ł u i rozrzewnie­

nia , wpadną w ręce sędzi ów pł ci naszej, natychmiast powstaje groźny i szyderczy odgłos: ,,oto nowa, autorka! oto próżna, w y ­ n i o s ł a , z przepisanych sobie granic wyst ę­

pująca kobieta! S ł u s z ne ż te zarzuty?

Jest że choć jedna z płci naszej co by pi sa­

ł a jedynie w chęci w yn i e s i en i a się nad inne, d l a t e g o tylko aby j ą c z yt ano, c h w a l o n o , w końcu, aby się autorką nazywać m o g ł a ? o nie ! nie żądza p o c h w a ł ani czczego tytu­

ł u , nie mi ł o ś ć piśmiennictwa przewodni ­ c z y pióru kobiety, lecz potrzeba zaspoko­

j eni a serca, przyniesienia mu ulgi wyraże­

niem uczuć których by ludzie nie c h c i e l i , lub nie umieli z pobł ażani em w y s ł u c h a ć , z tkliwością podzielić.

Mów ią j eszcze &c rzadko i nigdy prawie pi sma nasze rzetelnej nie pr i y ni o s ł y ko­

rzyści; zdanie to równie my lnem jak ogól-

nem uważam; bo jeżeli w yc ho w a n i e nasze

otrzymało wł a ś c i wy kierunek, jeżeli z c ha­

(54)

— 52 —

rakteru naszego z ni k ł a p ł o c l i o ś ć , lekkość, śmieszna duma, jeżeli nakonicc zamiast pró­

żnych ozdóbek salonu, mamy teraz m i ł e , r z ą d n e , c notl i we, i prawdziwie świ at ł e n i e ­ wiasty; jest to o w o c pism kobiety.

Umy s ł mę zczyzny nierównie wyżćj od naszego wzni eść się p o t r a f i , śmielej krą­

żyć może w krainie m y ś l i , głębiej przej­

rzeć wady s p o ł e c z e ń s t w a i dowcipniej je wy s z y dz i ć ; l ec z tkliwe nczucia , s zl ac h e ­ tne poś wi ęceni e się w drobnych na pozór okolicznościach , cierpliwość w śród ci ą­

gł ych i tajemnych c i e r p i e ń ; s ł o w e m , naj­

piękniejszą stronę p ł c i n a sz e j , tylko oko kobiety o d k r y ć , serce o c e n i ć , pióro opi ­ sać potrafi.

Paulina

(55)

womsat m m m m m ,

U hl

S®fOK się zbliżał do końca, i Osman bogaty Zasiadł pod cicnicin palmy liczyć się z sumie.

* nicm,

Dumał długo i milczał, poczem rzekł z westch­

nieniem:

, , Jestem nędznym śmiertelnym, mogę£ być bez winy?

, , Dobrem dziełem nagrodzę sobie grzeszne straty,

,,Mało jest przccię wiernych z równemi mi

czyny.

(56)

— 54 —

„Tyl e ofiar przezemnie dla Boga łożonych. . . , , Rachujmy. . dla meczetu sto i dwa tomany(*) , , Cztery kiesy dla, wielkiej z mekki karawany, ,,Dwie wziął pobożny derwisz, aby aż do zgonu , ,Z świątobliwego serca, ze swych ustnatchnio*

nych

, , Przesyłał za mnie modły do Boskiego tronu*

, , Sześć tomanów, pielgrzymom świętego żywola, biednej tej niewieście, nieszczęśliwej

wdowie,

, , Która pięcioro dziatek ma na swoiej głowie ,,I wyżywić je musi clioć sama sierota, , , Bułkę chleba na tydzień.. Już wszystko zliczy*

ł em ,

, ,I jak na mnie jednego dosyć uczyniłem.”

Tu zamilkł a wzrok dumnie powiódłszy do koła Ponawia wswyin umyśle rachunek zrobiony, Gdy nagle z marzeń swoich szelestem zbudzony, Z przestrachem obok siebie spostrzega anioła, Anioła z jasnein skrzydłem w powiewnej osłonie Na którego obliczu złoty promień płonie, , , Jestem poslannik nieba; do Osmana rzecze;

(*) Toman moneta Perska.

(57)

55 —

1 kaidy czyn wspaniały, dar serca czystego By b y ł godny przyjęcia tronu Przedwiecznego Sprawdzam pierw — Tak i twoje uczynki czło­

wiecze . .

— Tu na*dar biednej wdowy śnicSną ręką wska­

zał,

Resztę zaś porachunku Osmana zamazał.

Elżbieta M.

(58)

2Uttut pocicfljp.

sparta na dłoń chmurnćin czołem Kie raz w myśli sobie roję:

Gdyby zmienić postać mojg Gdyby można bydź Aniołem ! Nie aniołem który leje W młode serca , czucia tkliwe Ale wrzące , ale żywe.

Nie tym, co zwodną nadzieję

(59)

— 57 — Umysłom słabym udziela.

Nie tym co w kwiatach jak dziecię ' \

Przebiega czasem po świecie , Zwie się aniołem wesela.

Ale w ubraniu śnieźystpin

Z krzyżem zbawcy w obu dłoniach, Z lubym pokojem na skroniach , A choć z okiem łezką mglistein Przecięć ozdobnem w uśmiechy, Na wszystkich mile spoziera, Dla wszystkich serce otwiera, Zwie sig A n io łe m p ociechy.

O! takim, takim Aniołem

Jakże z duszy pragnę zostać ,

Zrzucić dawną ziemską postać

I z pogodnćin , gładkićm czołem,

Z współczucia najtkliwszą ł e z ką,

Z uśmiechem i czystą wiarą

Stać się napowietrzną marą ,

Zmienić w istotę niebieską ;

A w ten czas , skrzydły białemi

Szybko lekkie zmierzyć loty

Do jednej tylko istoty

Która tu mieszka na ziemi.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Brzeskim: Co trzeci poniedziałek jarmark, a co drugi poniedziałek targ tygodniowy. W ojniłów w

Intrygi saskie przy elekcji Stanisława Augusta 3.. O zaprowadzeniu w Polsce monety na

Tym sposobem moja żona stała się opiekunką swego te śc ia , moja pasierbica została moją macochą, a ojciec mój został moim pasierbem... Mój ojciec zaś

nie na nim skończyłoby się niechybnie okrążeniem i totalnym zniszczeniem jego oddziałów. Alternatywą było wyprowadzenie 17. Armii na południe, poza strefę zagrożenia.

Lecz gdy w krysztale deszczowej kropelki U jrzy to światła endowne odbicie, Punkcik złocisty jak w niebios błękicie, Będzicz podziwiał świat wspaniały, wielki 1

Merkury rankami świeci na wschodzie jako gwiazda poranna, zaś Wenus wieczorami na zachodzie przez 2 godziny widzialna*, Mars wschodzi wkrótce po zachodzie słońca,

3. Uczniowie wypisują na kartkach jak najwięcej imion postaci biblijnych. Po wykonaniu zadania imiona są wypisywane na tablicy i przepisane do zeszytów. Grupy dostają tyle punktów,

Żem widział ojca mego mieszkanie spokojne. Zagrzm iały raptem śpiże morderstwem brzemienne, Lecę do w alk i.. od lat sześciu łączy! ich ścisły związek małżeństwa-,,