PIERWIOSNEK
\ < > m o i i ; n 7 \ i w
^ ^
P I E U W I O § K E K/
Za pozw oleniem Cenzury R ządow ej.
»
Ucuwocjml'
jło jo n u 5 pism sitmycl) JDitm
Z E B R A N Y
przez. P u u i i n ę MC ...
O z d o b io n y d w i e m a llj cinuini.
U)ax- «jttu>a
D B U K I K l t l J . W l I Ó B T i E W N H l E O O k r a k o w s k i e - p r z e d m : 3G9.
1 8 3 0 .
m w o K . l f . L l
O £
v - ^ 0 S 04
^ f n / A S .
FiERWficisiraii.
liedy nowego światła promienie Zbudziły ziemię uśpioną , A lubej wiosny czarowne tchnienie
Rozgrzało skrzepłe jej łono ; Wtedy, sam j eden, słaby, lękliwy,
W lekkiein i skromnein odzieniu, Zeszedł kwiateczek wśród nagiej niwy, Jak blada gwiazdka wśród cieniu.
Ciekawi tłumem cisną sig w koło Zwabieni nowym widokiem , A'kwiatek schyla nieśmiałe czoło
Chcąc przed badawczym ujść wzrokiem ;
Lec/, próżno , pró&no ! tysiączne zdania Wnet obok niego się wznoszą;
Jeden go chwali, drugi przegania, Trzeci nań patrzy z rozkoszą;
Ten wątłą główkę starannie wspiera, Ten barwę zbyt lichą mieni , Ten drobne listki z pyłu ociera ;
Ow kopie aź do korzeni,
liadby je zbadać, zliczyć, wymierzyć, Ostrem narzędziem wygładzić , I by się zbytnio nie mogły szerzyć ,
W kruszcowe formy osadzić.
A kwiatek?... poznał jak to wśród świata, Ile przykrości jest w J.yciu ,
I pewno teraz przez długie lata Zechce pozostać w ukryciu.
Nie! ledwie drugie stopniały szrony Ju). świeżą skroń swą wychyla , 1 chociaż jeszcze trwo/.ny spłoniony Nowym się wdziękiem umila.
Czemuż?... bo były i w zeszłym roku Serca co kwiat len pojęły,
Z uśmiechem w twarzy, z tkliwością w oku
Pierwszy dar wiosny przyjęły,
Co go źródlaną skraplając wodą Piosenki nócili wieszcze;
Ci niech się jego cieszą urodą , Dla nich on zeszedł raz jeszcze.
Paulina K.
jCutmuka } C?<rhtaum.
( z R Y C I N Ą . )
a s k r a w e
światło zachodzącego słońca
powl okł o czer woną ł u n ą niskie sł omi ane dachy C zó łn o w a , gdzie pod t r o s t l i w e m o- Jiiein starego stryja jak kwjat wiosenny wzra.
• l a ł a mł oda Ludwika.
Dz ie wc zę dost rzegłszy dawno o c z e k i wa
nego blasku p o s t a w i ł o w kącie k o ł o w r o .
t e k , i wy b i eg ło przed p j e ba n j ę , bo L u
dwika b y ł a synowi cą plebana, co prze* lat dwadzi e ści a dz i e l i ł sercem smutki i ucie*
cliy wszystkich mi eszkańców lej wioski.
Spojrzała ku wschodowi , stare wi eże zamku dziedzica st ał y jak w ogniu , blask s ł onecz nych promieni odbijał się o potrza
skane szyby, jakby o świetne z w i e r c i a d ł a , i mchem porosł ym zwaliskom n a d a wa ł po
siać zł oci st ego pałacu; j edno tylko okno b y ł o otwarte, a wśród niego ukazywał a się nie kiedy pi ękua, jasncmi wł os ami zwi e ńc zo
na g ł o w a mł o dz i e ńc a . Ludwi ka patrzy
ł a chwilo w to o k n o , polćm z uśmiechem wi os kę p r z e b y ł a , z każdej chaty powitano ją mi ł ei u we jr z e ni em, lub przyjaźnein s ł o w e m, ona każdemu uprzejmie ukł o n odda
ł a , m i n ę ł a chaty, prze był a pola , i zatrzy ma ł a sio pod lasem , nad brzegi em r oz l e g ł e g o jeziora. W krotce nadbi e gł jasno wł osy mł odzi e ni e c , p owi t ał serdeczni e d z ie wc zy nę , i oboje uj ąwsz y się pod ręce weszl i do lasu.
— Jakże c i ę dł ugo nie b y ł o Romanie.' rzekł a Ludwika: jak ini też tęschno by ł o
1*
be z ciebie , jak niecierpliwie wygl ądał am dzisiejszego w i e c z o r a . . . . a kiedy twoje o.
kno zobaczył am otwartem jak mi tez serce b i ł o !
Mł o d z i e n i e c ś c i s ną ł rękę Ludwiki.
— Nie prawd aż.' d o d a ł a : ze teraz przyje
c ha ł e ś na d ł ugo?
— Na dwa dni tylko Ludwi si u.
— Na dwa d n i ! . . . a potem ?
— Potem jadę znów do stolicy.
Ludwika się z a p ł o n i ł a .
— O! wi em j u z , rzekł a z cicha: pewni e pozwala....
— Rozkazuje, droga L u d w i s i u , ale tą ra
żą bardzo chętnie jego rozkaz wykonam.
— Wi e r z ę ci rzekła tkliwie dziewica , ale jaki mźe, c udem tak się ten twój opiekun odmienił, że ci każe....
— Na sześć lat j echać za granicę! ja sam nie mogę wyiść z podziwicnia.
— Go! zapytał a ze drżeniem Ludwi ka:
— O ! nie posi adam się z r a d o ś c i ; wi css jak pragnąłem wydoskonal i ć się w ma
larstwie , i rozwi nąć talent, który w so-
— 10 —
— u —
bie czuję; pamiętasz jak mi scrce b i ł o na myśl że kiedyś wi el ki m mistrzem zostanę, ze moje imię stanie w wielkich ludzi r z ę dzie!.... teraz jestem na drodze wiodącej do tego celu!... lecz cóż to? ty się wi dzę 1110 jem . s zcz ęś ci em ni e cieszysz?...
— 0! bo ja bym w o l a ł a ż e b y ś tu zost ał Romanie.
— l ż y ł z sowami i nietoperzami w zam
ku moich przodków? cóż bym tu robił? c hy ba bym pat r zył na dymiące kominy w i o s ki , i r o z ma wi a ł z wieśni akami , gdyby im czasu z b y wa ł o .
Ludwi ka z zadziwieniem patrzyła na mła*
d z i eń c a , wyrazy jego nie mog ł y się z jej przekonani em pogodzić, nareszcie rzekł a z przymuszonym uśmiechem :
— Ty pe wni e żartujesz R o ma n i e ?
— Nic żartuję L udwi s i u! nie! jak c ię kocham; wyraz ten zimno i jakby ze z w y czaju wymówi ony rozdrażnił serce dziew*
c z ę c i a , ł z y puści ł y się z jej oczu:
— T y mni e kochasz ! z a w o ł a ł a z gorz
kim w y r z u t e m : kochasz m n i e ! a na sześć
lat wyjeżdżasz , i cieszysz s i ę, i mnie c i e szyć się każesz ...
— Ależ droga L u d w i s i u , zgodzisz się na to jeżeli chcesz mego szczęścia , bo powiedz sama po cóż bym tu z o s t a ł ? żeby zagrze
bać tę iskrę gienjiiszu, którą w mojej du
szy czuję ? jakaż mnie tu przyszłość czeka?
jakież mógł bym tworzyć wi doki ?. . . Ludwi ka raz j e s z c z e z niedowierzaniem Spójrzała na Romana;
— Ja c i ebi e nie r o z umi e m! powi edzi ał a ni ec hę t ni e : bo albo j a , albo ty musiałeś pami ęć utracić. Z a p o m n i a ł e ś , kiedyśmy się przed trzema miesiącami w tćin samem miejscu ż e g n a l i , jakie u k ł a da ł e ś widoki , jaką mnie p r zys zł oś ci ą łudzi ł e ś?. . . .
— Doprawdy nic p a m i ę t a m , ale sądzę i e moje widoki m us i a ł y bydź zu p e ł n i e dzisiejszym podobne.
— Dopomogę wi ęc twojej pamięci, kiedy cię tak z up e łn i e odstąpiła; wy j e c ha ł e ś do miasta chcąc prosić o p i e k u n a , aby ci tu osiąść d o z w o l i ł . . .
— 12 —
— 13 —
— Osiąść! rzekł Roman v\strząsając g ł o wą : p r a wd a , jedno z nas s t r ac i ł o p a mi ę ć , ale to nie ja.
— Jak to! z a w o ł a ł a obrażona dziewica, nie pamiętasz w i ę c źe zamyśl ał eś pojąć żo
nę, żyć ze s z czupł ych twycli doc hodów, zająć się gospodarstwem , ż eby dla nas obojga s t ar c z ył o . . . . nie pamiętasz ż e m i e liśmy mieszkać w tćj izbie zamkowej co dotąd c a ł ą została? przez dzień, ty byś ma
l o w a ł , ja bym p r z ę d ł a , s z y ł a , c ho dz ił a k o ł o domu , a w w i ec z ó r , o! jakby to d o brze b y ł o siedzićć spokojnie przed komin
k i em , i c z y t a ć , lub z dobrym stryjem roz
mawi ać !...
W miarę jak Ludwi ka m ó w i ł a wzrok jej tkl i wszy przybi erał w y r a z , w gł o s i e pr ze
bijało się głębokie uczueio, że taki obraz za, prawdzi we u w a ż a ł a s z c z ę ś c i e, i żal, że to wsz yst ko tak prędko zniknąć miało.
Roman za każdem s ł o w e m dziewicy smut
niejszą przybierał post ać, a gdy mówić)
przestała , u d e r z ył s i ę ręką w c z o ł o , i rzekł;
— 14 —
— Daruj Ludwi ko! daruj! j a z bł ądzi ł em;
ale z b ł ą d z i ł e m jak ten co w e śnie głośno mó wi — c z u ł e m że mi czegoś do s z części a
■potrzeba, lecz czemby zapeł ni ć próżnie w moj ćm sercu sam n i ewi e dzi ał em. T w o j a do
broć, t k l i w o ś ć , r o z l a ł a nieznany wdzi ęk n a moje ż y c ie , s ą d z i ł e m źe p o ł ą c z e ni e się z tobą zapewni mi szczęście; lecz teraz c z u j ę źe mnie nie mi łoś c i brakuj e; z wi o d ł e m się Ludwiko, i z bol eści ą widzę źe bardziej j e sz c z e z wi o d ł e m c i ebi e!
Potok ł e z s p ł y n ą ł po bladćm licu L u d w i k i , w z r u s z y ł się niemi Roman i rzekł tkl i wi e :
Wierz mi L u d w i k o , gdybym ki edy mi a ł kochać kobi etę, ty byś nią b y ł a ; lecz ja nie c hc ę , nie mogę bydź zwyczajnym c z ł o w i e ki em ; mnie nie podobna przywiązać się do d o m u , do żony ; — moi m domem świat kochanką sztuka , żoną s ł a w a będzie , — imię moje rozejdzie się po całej z i e m i , na j sł a wn i ej si mis trze c ześć i uwi e l bi eni e mi zł ożą ; ’ c h w a ł a , h oł dy, bogactwa sta
ną się moim u d z i ał e m ! . . . wtedy... dodał ,
wi dząc /.c Lu d wi k a patrzy nań z boleścią:
w t edy dopiero wrócę, odkupię Cz ół n ó w . .
— Alboż go przedać myśl i sz?
— Nie inaczej; za cóż bym pi erwszą p o dróż odprawi ł ?. .. wt edy m ó w i ę odkupi ę
•wioskę, odbuduję zamek , daruję go t obi e , obsypię cię bogactwy, żebyś nie mog ł a ż a ł o w a ć iż przez c hwi l ę b y ł a ś moją przy*
jaciołką.
— Dzi ękuję ! r z e kł a dumnie dziewica: nic bogac t w, nic w i e l k o ś c i , t we go serca c h c i a ł a m ! — bądź zdrów! bodajbyś nigdy dzi
siejszych s ł ó w ni e ż a ł o w a ł .
B i a ł a jej suknia mi g n ę ł a mi ę dz y d r z e w a m i , z a s z e l e śc ia ł a j eszcze nad j eziorem i z ni knę ł a w niskich drzwiach plebanii.
Nazajutrz, na zamkowym dziedzieńcu za
kładano konie do bryczki i pakowano na nią t ł ó m o k i ; bo Roman w y j e ż dż ał .
Przed plebanią c i s n ęł y się kobiety i wi e j skie d z i e w c z ę t a , na każdej twarzy ciężki m a l o w a ł się smutek , bo Lndwi ka ni e be z pieczną z ło ż o n a b y ł a chorobą.
- 15 —
Ra* je s z c z e zachód s p ł o n ą ł ognistem ś w i a t łe m s ł o ń c a , promienie jego o ś w i e c i ł y wi el ki ka na ł w W c n e c y i , i dł ug i e rzuca
j ąc cienie z d a w a ł y się z żalem opuszczać tę ws pa ni a ł ą wód c ó r ę , ten przybytek przepychu, i pomnik przeszłej wi el kości — gdy ostatni promień zni knął na widnokręgu, przejrzyste wo d y k anał u z ac z ę ł y się z w o l na pokrywać mnó s t we m gondoł; każda z nicli różno barwnemi ozdobiona wstęgami, wśród każdej w e s o ł e p ł y n ę ł o grono; tu śmiechy i żarty tu piosnki prze woźni ków, tu d ź wi ę k gi
tary, lub przeeiągłc tony fletu, tam nakoniec dobrana orkiestra wykony wając w ielkie s ł a wnych mistrzów d z i e ł a , o ż y w i a ł a ten obraz p e łe n ruchu i r o z m a i t o ś c i ; tu m a ł y przy
kryty statek porąc szybko wody unosił przed wzrokiem cie kawych obraz szczęścia lub smutku stroniących od ś w i a t a , tam kil
ka g o nd ó ł witając się przyjaźnie twor zy
ł y jedno grono; dodajmy do tego wonne W ł o c h pow ietrze, i ten mrok lekki , co We- necyę po zachodzie sł ońc a o k r y w a, plusk w i o s e ł , lekkie koł ys ani e ł o d z i , a wyznamy
—
16
—— 17 —
s a m i , że życi e w W e n e c j i inilszćm jest jak gdziekolwiek.
Z przed Wi l l i stojącej na mał ej wśród kanał u wy s e pc c, o db i ła ni ewi el ka lecz świetna gondoł a ; bi ał e z niebieskiem wstęgi p o w i e w a ł y z l ekkiego m a s z t u , dwóch prze
w o ź ni k ó w w białćin jak śnieg odzieniu, z niebieskiemi pasami, od niechceni a uderza
li w i o s ł a m i , a na drugim końcu statku sie
dz i ał a m ł o d a j e s z c z e i piękna niewiast a.
B i a ł a suknia o b w i e w a ł a ws pani ał ą jej p o stać , kruczych w ł o s ó w kiędziory s p ł y w a ł y na śni eżną s z y j ę , z czarnych oczu p ł o n ą ł ogień dowcipu, i g e n j u s z u , a lekka koron
k o wa z a s ł o n a zarzucona na g ł o w ę , uno
sząc się z m i ł y m wiatru p o w i e w e m , ł a g o dz i ł a blask, eo z c ał e j j a ś n i a ł postawy.
Statek jej dumnie p r uł wody, sam jeden
l ekki, wspani ał y, śmi ał o w p ł y n ą ł w Iłutn
g o n d ó ł ; wnet najpiękniejsze z nich zaczę ł y
opuszczać dot ychczasowe t o w a r z y s t w a ,
i jakby na możnego w ł a d c y s ki n i e ni e , w
jednej prawi c c hwi li liczny orszak o t o c z y ł
statek ws pa ni ał ej niewiasty. Bogacze, poe-
c i , artyści, ks i ąż ę t a, wszystko to ubi e ga
ł o sic o jeden uśmiech, jedno spojrzenie wielbionej Donny Luizy.
Któż ona b y ł a ? można, bogata Hrabina Montcbcllo; przed pięcioma laty p r z yb y ł a do Wcnecyi z starym chorowitym m a ł ż o n kiem , wkrótce została w d o w ą , i odtąd co rok tczy miesiące przepędza na ł o ni e p y sznej Adryjatyku córy ; resztę p o ś wi ęc a p o dróżom, gdzi e kol wi ek się zatrzyma, sieje blask, p r z e p y c h , i powszechne wzni ec a zdumienie. Jej salon z aws z e i ws z ę d z i e j e s t przybytkiem w dz i ę k ó w i g e nj us z u, ws z ys t ko co jakiekolwiek znaczeni e posia
da, pragnie je uświ ęci ć w t owar zys t wi e Donny Luizy. Malarz, poeta, rzeźbiarz, w i r
tuoz, filozof, każdy z zaufaniem ku niej bieży;
ona każdego pojmie, zrozumie, bł ę dne mnie
manie s pr o s t uj e, zniechęconego pocieszy, s ł o w e m , spojrzeniem, uśpionego ducha o b u dzi , a kto ją raz s ł y s z a ł poruszającą d z w i e czne strony harfy lub f o r t epi a nu, kto raz wi d z ał p ł o mi e ń ożywiający jej oko , gdy ś wi eż e lista w kwi eci stej m o w i e wy r a ż a ł y
- 1 8 -
_ 19 —
uczuci a wł adaj ące jej duszą, tomu dość b y ł o by w i e r z y ć , żc ta kobi eta w yż sz ą jest nad p ł e ć swoją , ze więcej niebieskiego og ni a posiada, niż go' śmiertelne z w y k ł y dost awać w podzielę. Na cóż wi ęc badać z kąd p r z y b y ł a , gdzi e jej kraj, r o d z i n a , kiedy sama jej obecność najsmutniejsze miejsce w świątyni ę s/.częścia zamienia.
Wi e dz i a no tylko, źe z w i e d z i ł a F r a nc j ę , l l i s z p a n j ę , ż e zna mgliste Brytanii ni e
bo, i ze gł ę boko w sercu nosi w s p o m n i e nie jednego z p ó ł n o c n y c h krajów Eu«
ropy.
*, Do ciemnej noc y t r w ał a przejażdżka po kanal e, oż y wi o na ż ywą dowc i pną roz
mową, ż a r ta mi , śmiechem , pustą w e s o ł o ścią ; Donna Luiza nigdy j e sz c z e tak mił ą, tak uprzejmą nie b y ł a , w nic j edno serce radość w s t ą p i ł a , w nic jednej g ł o w i c du
mne p o w s t a ł y po my s ł y, lecz najszczęśl i ws z y m , najdumniejszym , b y ł Maestro l l omano, malarz, którego imię s ł a w a po ca«
ł ój Kuropie r o z n i o s ł a , bo ł ódź jego p ł y
n ę ł a najbliżej statku L u i z y, bo z nim naj
więcej m ó w i ł a , do niego uśmi ec hał a się najczęściej.
Nakoniec go n d o ł a zatrzymała się u brz e
gu willi, Donna Luiza p o ws t a ł a , b i a ł ą c h u stką poż egnał a towarzyszącą jej mł o d z i e ż , i w s p a r ł s z y się na ręku Romana w y s ia d ł a na ląd. Z żalem i zazdrością w sercu patrzyli po
zostali na niknącą w odległości parę, nigdy dotąd Luiza nie d a w a ł a nikomu nad innymi p i e r w s z e ń s t w a , dziś d o pi e r o, z wi docznym namys ł em Romana Wy br a ł a, a ta ł as k a co u m y s ł jego aż pod niebo w z n i o s ł a , kil
kunastu p r z y j a c i ó ł , w niechętnych mu z m i e ni ł a.
— 20 —
Blada lampa o ś w i e c a ł a pyszny salon, w
którym Donna Luiza wsparta na miękkiej
aksamitnej sofie s ł u c h a ł a ognistej mowy
l l o m a n a , malarz wi e l b i ł czarodziejkę , k o
c h a ł ją c a ł ą mocą wzni osł ej d u s z y , a k a
żdy wyraz d z wi ę c z n e j poł udni owe j mowy,
m a l o w a ł g ł ę b o k o ś ć uczucia, co c a ł ą jego
o w ł a d n ę ł o istotę.
21
Lui za pat rzył a nań z uś mi ec hem, a gdy pr z e s t ał mówi ć, p o d a ł a mu rękę i rz e kł a ojczystą obojga mową:
— Romanie! upo i ło cię u ł u d n e W ł o c h n i e bo ; z budź s i ę , nie powtarzaj wyrazów niezgodnych z twoją ani moją myślą.
— Tyś polka! krzyknął zdumiony Ro
man , ty mówi sz mo i m językiem!
— T a k ! jam n a w e t Ludwi ka z Cz ó ł no wa , ta s a m a , której nad brzegiem jeziora te pamiętne rze kł eś s ł o w a : — ,, mnie świ at do
mem, sztuka kochanką, a żoną s ł a w a ’’ — P o j ę ł am j c R o m a n i e , p o j ęł a m choć późno i odtąd za ni ezmi enne przybrałam godło.
Malarz z akrył twarz r ę ko m a , przeszł ość s t a n ę ł a mu w pami ęci ; tak! z a w o ł a ł , l y musi sz bydź L u d w i k ą , bo nikt prócz niej nic s ł ys z ał tych bluźnierczych wy r a z ó w lecz,.*., lecz...
L e cz ni e podobną zdaje ci się przemiana
którą w e mnie w i d z i s z ; opowi em ci c a ł e
moje ż y c i e , a zrozumiesz jakim sposobem
uz n a ł am s ł us z no ś ć twego zdania-
— 22 —
W krotce po t woim wyj e ździ ć z Czół no- wa mój stryj u m a r ł , b y ł a m sama, opusz
czona, gdy nabywc a twego zamku przybył go z wi e dz ić : b y ł to bogaty Hrabi a, mi ał d w i e c ó r k i , te ul it ował y się nad moiein si e r o c t we m i przybrały biedną Ludwikę niejako za t owarzyszkę. — Wyjechal i śmy w podróż kilka lat Irwać ma j ąc ą , przeby
wszy N i e mc y , Szwajcarję, Francyę, zatrzy
maliśmy się w Paryżu; c i ągł e roztargnie
n i a , rozmaite widoki zmi e ni ł y moj u my s ł i o d b i eg ła mnie pusta dziecinna m y ś l , którą się niegdyś karmi ł am , żc i w chacie s z c z ę ś l i wą bydź można.
Koman z niedowierzaniem patrzył na Lui z ę .
. — T y szydzisz ze m ni e ! r z e kł z b o l e ścią.
— Bynaj mni ej : sł uchaj d a l ć j — W licz-
nćin bywając t owarzys t wi e, wy ks z t a ł c i ł a m
się z na c z n i e , hrabianki n i c r o z ł ą c z a ł y się
z cumą ani na c h w i l ę , prowadzi ł y w sz ę
dzie z s o b ą , p o z w a l a ł y czytać w i e l e , a chci-
— 23 —
wy uiój u my s ł c h w y t ał w s z ys t ko , co pię
knem i wz ni os ł e m było.
Mieliśmy zimę przepędzić w P a r y ż u ; w wśród mnóstwa osób przedstawionych lira*
biankom, b y ł hrabia Montebello, sęd/.iwy i bogaty Hiszpan ; moja postać przypomnia- ł a inu kobiety rodzinnego kraju, to w s p o
mnienie o d mł o d z i ł o jego u m y sł , ż ąd a ł m o jej ręki i otrzymał ją.
— Szczęśl i wy! z a w o ł a ł Roman.
— Bydź może; odrzekła z uśmiechem Lui
za: nie kochał am g o , ale b y ł d o b r y m, bo
g a t y m , p o z w a l a ł mi na w s z y s t k o , b y ł a m mu w i e c wdzięczną jak o j c u; — osiedliśmy w pysznym zamku hrabiego w okolicach S e w i l l i ; śl iczne w i d o k i , pomniki s z t u k i , zwaliska IWaurytańskich p a ł a c ó w , w s z y s t ko to unosi ł o moją duszę , i c z u ł a m żc można wielbić sztukę jak n a t u r ę , — lecz jedna myśl mąc i ł a moją spokojność; mogę ci ją objawić Romanie, bo j uż dawno opu
śc i ła mój uinyst — b y ł a to myśl o t o bi e ,
o twojej m i ł o ś c i , którą przez chwi l ę p o
siadać s ą d z i ł a m : o s zczęści u j aki ego byś-
—
21
—myjrazcin doz nawać mogli;— ta myśl zatruła mi ż y c i e , na ł o n i e bogactw i zbytku c z uł am próżnię tęschnotę , z d a wa ł o mi się źe t w o j e serce z do ła j edyni e dope ł ni ć miary m o jej pomyślności; — lecz wnet s t a w a ł y mi w p a m i ę c i t w e ostatnie s ł o w a , i duma zaj
m o w a ł a miejsce t ę s c h n o t y , — on m ó g ł po
kochać s z t u k ę , poślubić s t a w ę , myś l ał am s obi e ; i szczęśliwy! czemuż bym i j a tego nic potrafiła?
Zajęłam się nauka, ot oczył am się uczo
n y m i , a rt ys ta mi , z ac z ę ła m si ę uc z y ć mu
zyki, ś p i e w u , mal ars t wa; jasne Hiszpanii niebo rozwi j ał o szybko moje zdolności Hrabia JMontcbello s z c z ę ś li wy że inu,byłam wi erną i niegoni ł am za uciechami ś wi at a, w których by mi dla słabości nie m ó g ł to
warzyszyć, o b s y p y w a ł inię s k a r b a m i ; pa ł a c jego z mi eni ł się części.'} w Muzeum, części.'}
w Akademję.— Najdrozszc pomniki, rzeźby i ma l ar s t wa , n a pe łn i ł y jego galerje, ogrom
na biblioteka z a j ę ł a obszerny kiosk wogro- dzic —najsławniejsi mężowi e z wa b i en i moją m ł o d o ś c i ą , żądzą n a u k , i w s p a n i a ł o ś c i ą
V -
— 25 —
hrabiego, obierali sobie u nas kilkomiesię- czne mi e s zk a n i e , i cóż d z i w n e g o , ż esi edi n lat takiego t owarzystwa z mi e n i ł o prostą L u dwi kę w wyt worną Donno L u i z ę ? — Lecz i dusza moja z mi en i ł a się do n i e p o z n a n i a ; b ł a h e urojenia mł odośc i znikły przed wiel
ką , namiętną mi ł oś ci ą, sztuki i mądrości;
a ilekroć się wznoszę do krainy szczytnych ut worów gi e nj us z u, ilekroć czuję wyż szość tego szczęści a, jakiego dziś doznaję , b ł o . g o s ł a w i e cię Romani e, żeś mi nie d o z w o l i ł zakopać się w starym twoim zamku , przy krośnach lub kołowrotku.
Roman z wyrazem najmocniejszego ci er pienia s ł u c h a ł s ł ó w Luizy, a gdy skończy
ł a , rzekł z goryczą:
— ().' ja z a s ł u ż y ł e m na tę karę! tyś mi nio
s ł a c z y s t e , t k l i w e , kochające serce, a jam cię odtrącił; — jam s i ę przekl ął obierając zamiast domu w i e c z n e i przykre tułactwo;
za kochankę dz i wac zną, ni ewdzi ęcz ną sztu
kę; poślubiając tę c z c z ą a jednak tł oc z ąc ą m a r ę , którą nie baczni ludzie s ł a w ą na
zywają,— Ale Ludwi ko! gdybyś wi ed z i ał a
— 26 — !
jak j a gorzko o p ł a k a ł e m to szczęści e, które*
gorn się w y r z e k ł , jak otoczony wszystkicm co w dniach ślepej m ł od o ś c i pomyślnością z w a ł e m , wz dy c ha ł e m za tą odartą izbą w Czółnowskiin z a m k u , za twoim iniłym g ł o s e t n , za tym kominkiem przy którym m i e l i ś m y si adać oboje...
—■ Zbudź się Romanie! raz j e s z c z e rzekła Lui z a: ty marzysz!
— Marzę! t a k , ale jeżel i z e c h c e s z , te marzeni a mogą się w rzeczywi s toś ć z ami e
nić.— T y mnie z w o d z i s z , zwodzisz sama s i e b i e ; twoja tkliwa ni ewi nna dusza nie m o g ł a utracić pierwotnćj swojej p o s t a c i , two j e serce]nie mogło z obojętnieć z up e łn i e ; L u d w i k o ! wróć w dawne czasy ! kochaj mnie jak w Czółno wic k o c h a ł a ś , a powiem , ie i ua z i e mi sz c z ę ś l i wy m bydź można.
R o z śmi a ł a się L u i za ; ten śmiech zimny , szyderczy, ś c i ą ł lodem serce Romana ; za*
m i l k ł , i z ros pa e z ą pa t r z y ł w te piękne lica,
w których cingle j aś ni ał ogień d o w c i p u ,
j ecz gdzie ani iskierki tkliwości nic by ł o .
— Znów cię ni e r ozumi em Romanie! — trzynaście lat mi n ę ło od czasu , gdy cię k o c ha ł a m ; z mi e ni ł a m i i ę tyle, źe nic tyl- ko w z n i e c i ć w sobie na no wo tego uc zu
c i a , l ecz nawet opisać bym go nieumia- ł a ; potem... pamiętam źe dopóki ono trwa ł o , ci er pi ał am; gdy zgasł o zost ał am spo
kojną i s z c z ę ś l i w ą ; — teraz wi ęc choćby to podobnćm b y ł o , nie z mi e n i ę mojego s z c zę śc i a ; bo cóźby mi ł ość przydadź mu m o g ł a ?— mam d os t at ki , u wi e l b i e n i e , s ł a w ę , ni epodl egł ość, d l a c z e g ó ż mi ał abym sobie no we narzucać więzy ?.. żeby cię w i dzieć ? wszak dom mój z a w s z e otwarty, wszak ciebie milej od innych przyjmuje ? możesz przyjść w każdej c hwi l i , jożeli ci ma- jćj obecności potrzeba. >
— Ludwiko! oh Ludwiko, ty lak myśleć nie możesz !....
— N i e i n o g ę ? . powi em ci najważniejszą przyczynę, dla której nigdy kochać nie będę;
c z ł o w i e k zwyczjyny nie zwróci mojej u w a gi > taki zaś którego byin z daleka czcić i wi el bi ć m o g ł a , stanąwszy blisko m n i e ,
— 27 —
— 28 —
był by moim wrogi e m. — m ó g ł b y bydź w y ż szym odemnic w jakimkolwiek wz g l ę dz i e , s ł a w a jego prz yć mi ł a by moją, a komu ja s ł a wy p oz a z dr o s z c z ę , temu się i c a ł a moja nienawiść w podzi el ę dostanie , 1y nie wi esz Romanie, dodała z uni e si e ni e m, jak ja takich ludzi nienawidzić ć mogę'— po hiszpańsku!
Roman z a ł a m a ł ręce; nigdy podobnćj nie- w i d z i a ł i st ot y, nigdy kobieta tak wz n i o s ł a, i tak poniżona razem nie stanęł a przed je
go o c z y m a , — a jednak ta kobieta mi a ł a kiedyś d u s z ę , miał a c z u ł e s erce! straciła je bo go k o c h a ł a , bo zapomnieć c hci ał a ni ewdzięcznika ; myśl ta jak ognista strzała r ani ł a Ro ma n a —Luiza patrzyła na niego spo
kojnie, a widząc żc p owstaje i chce odejść, rzekła:
— Podzielasz pr zcci ęż moje zdanie ? w y rzekasz się dziwnego żądania, aby bydź ode- innie k o c h a n y m? — będziemy w i ę c mogli żyć przez czas niejaki jak przyj aciele;—
przystajesz?... p o d a ł a mu rękę, lecz Roirian
Jej nie u j ą ł , u k ł o n i ł się i wysze dł - — Ona
poglądała za nim z uśmiechem, wsparł a się
— 29 —
potóm wygodniej na sofie i podumawszy c hwi l ę zasnęł a.
Już lube świ at ł o jutrzenki z wi a s t o w a ł o powrót słońca , gdy się Donna Luiza z g ł ę bokiego oc knę ł a uśpi e ni a; — p o w s t a ł a , przechodząc k oł o zwi erci adł a poprawi ł a wstęgi u sukni i zasł onę na g ł o w i e , z bl i ż ył a się do okna, utopiła wzrok w gł adkę po
wi erzchni ę k a n a ł u , i w lekkie morskie w a ł y z któremi się ł ą c z y ł — w d a l i s t a ł okręt, mnóstwo majtków s nuł o się po jego p o k ł a d z i e , po l i n a c h , i m a s z t ac h , l ekki e żagle na wiatr puszczając — nakoniec ryknęło d z i a ł o ; r a z , dr ugi , i t r z e c i , gondoł y nio
s ł y ze wszech stron podróżnych i pakunek, okrgt o d p ł y w a ł . — Luiza w z i ę ł a perspekt y
w ę , i wśród tego tł umu n i e z n a j omy c h , by
stre jej oko dostrzegło Maestra Komana , jak pędem ku statkowi zmierzał; opuszczono sznurową drabinę, w skoc zył na jej szczeble*
i wne t s ta ł na pokł adzi e.
— Gdzież on płynie? rze kł a Luiza i jaki eś do smutku podobne uczucie ś c i s n ę ł o jćj
eerce.
j***
W tćj c hwi l i w s z e d ł stary s ł u g a hrabi
ny, u k ł o n i ł się z us z a no wa ni em, i oddał jej pisino — b y ł to list Romana*
— 30 —
L u d w i k o !
Z b ł ą d z i ł e m, lec* nic myślałem aby kie.
dy kol wiek bł ą d mój tak okropną odnieść mi a ł k a r ę , — ty, coś mnie kiedyś tak mo
c n o , tak szczerze k o c ha ł a , ty mi dziś z i
m n o , spokojnie powi edzi eć m o ż e s z , że w
twojem sercu dla miłości miejsca nic ma, ze
s ł a w a twojem bóstwem ! — i ja tak bluźni-
ł e i n , a l e m ja b y ł mi ody, mc z na ł e m jak z n i
komą jest s ł a w a , jak błogą jest miłość; a ty,
kobiety, co znasz t e n cień zwodniczy, co za
11 iin od lat tylu gonisz, i jeszcz eś nie syta, o ty
nic masz ser ca! Pozwal asz mi się wi dywać ,
pozwal asz r ozmawi ać z sobą, chcesz bydź
moją przyjaciółką,dopóki moja gwiazda t w o
jej ćmić nie zaczni e... N i e chcę tego ukła*
du Ludwiko! nic mógł bym patrzeć o b o j ęt ni e na tę którą tak w i e l b i ę ; nie zniósł*
bym gdyby memu sercu twój dowcip tyl
ko o d p o wi a d a ł .
r
- , , Zegnam ci ę w i ę c ; nie b y ł e m jeszcze w S z w e c y i , jadę t a m , może lody tego kra
ju ostudzą mi dusze ; — lecz 'jeśli 'kiedy znudzona b l a s k i e m , i syta próżnej s ł a wy , spojrzysz tęsclinie w k o ł o s i e bi e , a wzrok twój przyjaznego nic spotka wejrzenia , obudzone serce uczucia nie z na j d z ie — po
myśl w tedy Ludwi ko, że mogł aś bydż s z c z ę śl i wą , kochaną, mogł aś a ni cchci ał aś . ”—
Zamyśliła się Donna Lui za ; spojrzała po
tem ku morzu, okręt z rozpiętemi żaglami zni kał z przed jej oczu. Rozśmiała s i ę , a w wieczór ł ó d ź jej znów p ł y n ę ł a po kanale, znów ją świetny orszak o t a c z a ł ; — lecz w dziesięć lat p o t ć m , zamek Czółnov\ski n a l e ża ł do hrabiny Mont ebc l i o; najmilczćin jej siedliskiem by ł a izba Romana, najmil
szą pr/.echadzką lasek nad jeziorem; — unu-
— 31 —
n e ł a się zupełnie od świata , i głęboki sinu*
tek osi adł na pięknem j e sz c z e jćj licu.
Czyliź by się s pr a wd z i ł o przepowiedze*
nie Komana? czy i blask i s ł a w a nie starczą do szczęścia kobiety?
Alina Sielsla,
— 32 —
r e c z szalona z myślą tw o ją Ze j e s t niebo na tym świecie.
Hezrozumne , słabe dziecię ! Z kad marzenia te sif roją?
Czyjeś kiedy raj widziała?
Czyjeś kiedy była w raju?
W pierwszym życia twego Maju Czyś czystą roskosz z az na ł a ? . ..
nigdy! bo jcicli
Szczęście czasem twarz umili ,
Lo» zawistny w jednej chwili
Jui na zawsze z nim nas dzieli.
— 3.i — O! ja dawniej w duszy tkliwej Śliczny go obraz stworzyłam, W uroczą szatę uwiłam W wyobraźni młodej, iywćj.
Jam przyszłość zasłała kwiatem , W świeie barwy ją ubrałam , J tain zawsze , zawsze miałam ,
Bujać sobie po nad światem ; Bydź z daleka od tych ludzi Których zimna jak lód dusza Lube marzenia zagłusza , Najsłodsze uczucia studzi.
I jedną, jedną istotę
Chciałam zabrać rr kraj ten boski W pigkną tylko strojną cnotę.
Tain od ziemskiej wolni troski Żyć mieliśmy długie chwile , Ka%dą myśl naszą podzielać , Jedną duszę w drugą przelać, A wśród szczęścia , uciech tyle Nie wracać nigdy do ludzi.
Lecz to marzenie szalone
W'niewieściej głowie stworzone,
Ju* mnie więcej nie ułudzi.
—