i i w a i i i p :
? ^ j ^ i ; { i l | ; : ł H f H i ! 3 W « ' ! i i i i . : i - ' ; „ . ; i - s 8 g H 8 S » ' i i
!;rL‘ v-ł vVv :0%
jt <BX
ijH ' i r ^ 9 / I a! >/ -
| A
tfcrgteJfcŁ:;. i*:i
§feS?U‘Ję*S;' ■ : ■ ■ : \ rr‘
■ *
- i s s i
*i ipftijllwM
pjlfeiśj;
t a i # m - <? ■ a n i r ,< ., -ś . .
■ '
KNAJPA
KNAJPA
D R A M A T W T R Z E C H A K T A C H Z E P IL O G IE M P R O Z Ą O R Y G IN A L N IE N A P IS A N Y
Z P R Z E D M O W Ą G A B R Y EL I Z A P O L SK IE J
Z PORTRETEM A U T O R A PO DŁU G RYSUNKU PA STELO W EG O STANISŁAWA WYSPIAŃSKIEGO.
W K R A K O W IE. N A K Ł A D E M K SIĘ G A R N I D . E. F R IE D L E IN A . W A R S Z A W A E. W E N D E I Ska. 1903 R.
I
d ' K \ Ą / y v t y - ^ ' i/ f ^ f 1 8 * 1 0 '
0> ii
U S P >
h
la J < 'i f i . / ! ( ■ 4
C Z C IO N K A M I D R U K A R N I LITERACKIEJ W K R A K O W IE (JA G IE L L O Ń SK A 10) P O D Z A R Z Ą D E M L. K. G Ó R SK IE G O .
Prosisz mnie o przedmowę do Twej sztuki. — Tytuł jej „K najpa". — Czyż tu przedm owa potrzebna? —
To samo się tłumaczy. M ordow nia umysłów i zanik serc, hodow la złych instynktów, chorób i przyczyna domowej nędzy moralnej i materyalnej. — Czy to za ostre? — Nie, wcale. — Knajpa w naszym kraju to rozwielm ożniony i do potęgi doprow adzony
„Assom oir" proletaryatu. — Tylko ta knajpa, którą Pan z takim realizmem i serdeczną prawdą odm a
lowałeś — to grób ludzi intelligentnych, którzy w niej toną jak w zgniłych oparach, unoszących się nad bagniskiem. — N ałóg pijaństwa, nałóg kart — są tak silne jak nałóg knajpy. — Pokoje do śniadań, bufety zastawione przekąskami, tumany kurzu i dymu, kufle oblane pianą — i ten nie
określony gwar, wybuchający z knajpy jak z czeluści
wulkanu, musi mieć dziwny czar, ciągnący ku sobie
mężczyzn. — D o knajpy idą ludzie pracy, ludzie,
którzy żyją złoconą nędzą — którzy mają ledwie
na kawałek mięsa i książki i obuwie dla dzieci. —
się taniec kieliszków i delikatny brzęk szkła nie ustajefna chwilę. — Stoliki przepełnione — mali, bladzi," o zuchwałym wyrazie twarzy chłopcy z dziwną ironią roznoszą alkohole. — W ystarczy spojrzeć na twarz takiego „piccola" i wysondow ać wyraz jego oczu, aby odczuć, ile pogardy mieści się w duszy tego dziecka dla tych, którym służy.
W sztuce swojej umieściłeś Pan właśnie taki kwiat dziecinny, więdnący w atmosferze knajpy i rów no
cześnie przeciwstawiłeś mu tragiczną postać sub- jekta, wybierającego się ciągle na wieś. — Te dwie postacie stanowią już same przez się prawdziwe piękno dzieła Pana. — Co głównie ujmuje w całej sztuce, to owa prawda tła, to umiejętne ugrupo
wanie smutnych i bolesnych szczegółów, wśród których się rozgrywa los całej rodziny. „A ssom oir"
Zoli, który jest trzym any mniej więcej w tym tonie dramatycznej roboty, grany był w Paryżu...
tysiąc razy z rzędu. — „K najpa" Pana w teatrze nie pow inna schodzić z repertuaru. Teatr może zdziałać wiele. Uzewnętrznianie pewnych objawów życia — skoncentrowanie w jednym wieczorze szeregu faktów lat kilkunastu — działa silnie i dodatnio na masy. — Tragiczność wieje z Pana sztuki, tragiczność fatalizmu przyczynowego a więc możliwego do odwrócenia. I w tem widzę dużą moralność dzieła Pana. — Nie zostawia wizyi
ii
że tak być nie pow inno i być nie może. — Kobiety zwłaszcza pow inny być Panu wdzięczne. — Z wielką odwagą odsłoniłeś Pan prawdę i poruszyłeś p ra
wdziwą ranę naszego społeczeństwa. — N a pozór rana to nic nieznacząca i przesadą zda się nazy
wać pociąg do knajpy „raną". — Ale zastanówmy się tylko, co ta knajpa pociąga za sobą. Pom ińm y szczerbę w budżecie, choć to jest może najbo
leśniejsza strona tej sprawy. Budżet bowiem w niezamożnej rodzinie, to podstaw a dom ow ego spokoju, stopień kultury umysłowej dzieci, rów no
waga w wzajemnem przywiązaniu całej rodziny.
Lecz — oto — mąż i ojciec, który w knajpie wypowiedział się cały przy kuflu piwa, który zwierzył się ze wszystkiem swoim towarzyszom, powraca do dom u i zasiada do w spólnego stołu zły, kwaśny, milczący. — Niem a już mówić o czem, bo tam — w knajpie — interesował się już dosyć zewnętrznie i odkrył tó, co miał w głębi swej duszy. — Pod wpływem podniecającym alkoholu, gwaru, towarzystwa — czuł się ożywiony, pełen energii i sił żywotnych. — Dom wydaje mu się smutny, ciemny i samotny. — Przestaje rozum ieć swoich i interesować się nimi. Tu panuje inna atmosfera, tu niema śmiechu i lekceważenia jutra.
Jakieś poczucie obowiązku krąży dokoła. Przy
gnębienie ogarnia go całego. Pragnie wyspać się,
gazu w knajpach kołace do jego duszy. I już go niema — chwyta palto — od progu rzuca: „ja zaraz wrócę" — i oto tragiczna sylwetka sunie wzdłuż m urów kamienic w kierunku, gdzie z jasno oświetlonych drzwi wybuchają kłęby pary i nie
określonego gwaru. Idzie, jakby zahypnotyzowany, gnany konieczną potrzebą zobaczenia bufetu — m arm urowego stolika i pogrążenia osłupiałego wzroku w bom bę z „kołnierzem", którą ironiczny
„piccolo" postawi przed nim, szastając wykrzywio
nymi i zbyt wielkimi butami. I powoli zaczynają się ściągać do knajpy — całe serye mężczyzn samotnych lub żonatych. — Jedni twierdzą, że dlatego przychodzą, bo nie są żonaci, inni zaś, że dlatego właściwie, iż są żonaci... Kto prawdę odgadnie? — Piwo leje się strumieniami a z niem ostatni nieraz cent, a z niem całe potoki pustych, czczych frazesów, rzucanych bezmyślnie — dla zabicia czasu, dla wypełnienia przestrzeni. Czasem wybucha kłótnia, czasem słychać odgłos policzka.
I — ot człowiek, zbezczeszczony często w chwili nieprzytom nego uniesienia, wywołanego kongestyą krwi od wypitego alkoholu i zatrutego powietrza.
W ym iana zdań, poszukiwania sekundantów a re
zultat, jeśli nie fatalny, to znów nowa orgia
w knajpie i pochłonięcie grosza. — Najczęściej
jednak — przetrawienie nocy na bezmyślnem
strasznie melancholijne po pustych ulicach uśpio
nego miasta. — „Chodźm y jeszcze na bom bę" — a dalej: „chodźm y na czarną kawę". 1 tak sunie tragiczna karawana w zdłuż ulic, a wpół otwarte drzwi knajp czyhają na swych sm utnych gości.
Tymczasem pod lampami, pom iędzy łóżeczkami dzieci, czuwają żony, dręcząc się widmem przy
szłości i tem, co będzie jutro. Myśl ich biegnie w ślad za tymi czarnymi cieniami, co wzdłuż domów w szarudze nocnej się snują. — Są takie które śmielsze i bardziej zrozpaczone idą śladem, szukają — czasem znajdą i oto ukazują się nagle z oczyma łez pełnemi. — „C hodź do dom u!" — Lecz mężczyzna wspaniały i pełen poczucia wła
snej godności, odsuwa kobietę szerokim gestem:
„Idź, nie rób mi wstydu!" — Idzie dalej, aby pokazać swą wolę — idzie i ginie, tak, jak zginął Karpiński w sztuce Pana. A razem z nim ginie przywiązanie żony, ginie szacunek jego dzieci. — Polecać sztuki Pana nie będę. Jej myśl przew o
dnia sama mówi za siebie. Prostota jej formy scenicznej jest tu zaletą, gdyż łatwiej duch utworu będzie wyczuty i zrozum iany przez szerokie masy.
W ysnułeś Pan swą sztukę z serca, bo pełno w niej tego serca i tej miłości dla społeczeństwa, którego tragiczne śmierci powstają z drobnych przyczyn.
Taką „drobną przyczyną" jest knajpa; schwyciłeś
oczy widza. Niech te oczy spojrzą jasno, szczerze, nie przez zaczarowaną mgłę knajpianej trucizny apożytekzdzieła Pana będziewielki i niezaprzeczony.
Zechciej przyjąć wyrazy mego prawdziwego sza
cunku i najszczerszej życzliwości z jaką pozostaję
Gabryela Zapolska.
Kraków dnia 14 g rudnia 1902.
| IC H D ZIEC I K ARPIŃSKI
K A R PIŃ SK A HELA JA N EK
ST E FA N W IEŻAW SKI N A R W IŃ SK A
ZIA RNA K BARSKI W IRSKI D O K T Ó R R A D C A
A G E N T IN SER A TO W Y OFICER I. II. III.
D E K A D E N T I. II. III.
STA Ń SK I KRZYCKI FARKAS ORLEW SKI FALARZ
KOMISARZ POLICYI A G E N T POLICYI W O JC IEC H O W A , s t r ó ż k a
P A N I. II. III.
G R U B Y P A N KAROL FRANCISZEK A N T O Ś \ LEO Ś /
G O S P O D Y N I K A W IA R N I „ P O D RAKIEM"
RYGOROZANCI
SU BJEK CI
PRAKTYKANCI
P A N N A STA SIA P A N N A M A Ń C IA P A N N A FLORKA IN D Y W ID U U M I. II. III.
O RAJĄ CY W KARTY I. II. III.
D W A J W Y R O B N IC Y PA R O B E K SK LEPOW Y .
RZECZ DZIEJE SIĘ W DZISIEJSZYCH C Z A SA C H W JE D N E M Z W IĘK SZYCH MIAST. M IĘDZY AKTEM III. A EPILOGIEM U P Ł Y W A 5 LAT.
AKT I.
Scena przedstawia sklep korzenny. N a przodzie sceny stoi tylko parę krzeseł pod ścianami, na których półki z towarami — drzwi główne wchodowe od ulicy — z pra
wej strony sceny w połowie lada — dalej stoi bufet urządzony ja k zwykle w pierwszorzędnych handlach śnia
dankowych. Za bufetem widać przejście do sal i gabi
netów. Godzina jedenasta przed południem. Z podnie
sieniem kurtyny sklep pusty — tylko przy bufecie stoi kilku mężczyzn, którzy wsparci o ladę piją piwo z ma
łych lub dużych kufli. Za bufetem krząta się starszy subjekt Karol i praktykant Antoś.
S C E N A I.
Kilku panów. Karol. Antoś.
KAROL
(iwskazuje Antosiowi na stojące na bufecie flaszki).
... A tu widzisz jest starka... ta butelka to pom arań- czówka gorzka, ta — wiśniówka, ta — żytniówka Ba- czewskiego, ta — zielona, a jeżeli kto zażąda zielonej z mocną, to nalejesz pół kieliszka z tej flaszki — a pół z tej {pokazuje na flaszki) jeżeli znów ktoś...
PIERWSZY PAN
Cóż to pan Karol tak wykłada chłopakowi?
KAROL
A tak, pouczam go, panie sędzio...
p i e r w s z y p a n
(do Antosia) Jak się nazywasz, smyku!?
ANTOŚ
Antoni Wnęk, proszę pana sędziego...
PIERWSZY PAN
Rodem?
ANTOŚ
Z Wadowic.
PIERWSZY PAN
Lat ile liczysz?
ANTOŚ
Czternaście, proszę pana sędziego.
PIERWSZY PAN
Jakie skończyłeś szkoły?
ANTOŚ
Sześć wydziałówek w W adowicach...
PIERWSZY PAN
No, podobasz mi się smyku, a teraz nalej mi bom bę tylko z niskiem kołnierzem ...
ANTOŚ
(idzie z kuflami do windy i krzyczy z intonacyą przesadną)
Bomba raz specyalna z nizkiem kołnierzem dla pana
sędziego!!!
d r u g i p a n
(do trzeciego pand)
A to wziął go na spytki... istny sędzia śledczy, nawet w knajpie nie zrzuca z siebie skóry urzędniczej. No nasze... (trącają się).
KAROL
A pouczyć muszę nowego praktykanta tern bardziej, że za kilka dni wyjeżdżam.
PIERWSZY PAN
Jakto, pan nas porzuca... pan porzuca firmę Najer- skiego?...
KAROL
Ależ gdzie znowu? Tylko widzi pan sędzia, wyjeżdżam na urlop... jadę na wieś, do swoich. Widzi pan sędzia, miałem 13 lat, kiedy rodzice oddali mnie na praktykę do handlu — dzisiaj mam 32 lat, to znaczy, 19 lat pracuję w tej samej firmie, przez ten długi czas ani razu nie byłem u swoich. 19 lat spędziłem w murach miasta — właściwie w czterech ścianach tego sklepu.
Lecz od jakiegoś czasu czuję pewien niepokój, zdrowie też moje szwankować zaczyna, jakaś myśl uparta — a przyszła ona nagle — kazała mi prosić o urlop »sta- rego", jakaś gorączka opanowała mnie, może to z nie- zdrowia, żeby koniecznie czas jakiś, choćby miesiąc spędzić na wsi (kaszle), rodzice moi żyją jeszcze na wsi, mają się niezgorzej, ja też uzbierałem kilka centów, bo to latami nigdzie się nie wydalałem ze sklepu. Z po
czątku „stary" niechciał mi dać urlopu, ostatecznie zgodził się i w tych dniach wyjeżdżam. (Zwraca się do trzeciego pana) Pan dobrodziej żytnioweczkę każe...
służę, proszę bardzo... (nalewa, potem mówi do pier
wszego pana) I ten dyabelski katar, bo to tylko katar, ustąpić musi na w si... a ja przytem cieszę się jak dziecko, jak student wyjeżdżający na wakacye, bo to widzi pan sędzia 19 lat... 19 lat...
d r u g i p a n
(do trzeciego)
O h o ... coś ten subjekt zaczyna mi się nie podobać...
mówi jak w gorączce.
t r z e c i p a n
(do drugiego pól głosem)
Masz profesor słuszność, toż on jest dobrze chory.
(Głośno do Karola) Panie Karolu, zanim więc wyje- dziesz, daj nam jeszcze dwie nalewki wiśniowe.
k a r o l
(nalewając kieliszki) Proszę bardzo, stoją już naleweczki.
(Za bufet wchodzi jeszcze jeden subjekt Franciszek i jeden praktykant Leoś).
S C E N A II.
Ciż sami: później, drzwiami od sieni wchodzi Karpińska.
KARPIŃSKA
(rozgląda się po sklepie, ubrana ubogo, lecz starannie, z pod kapelusza widać siwiejące włosy.)
Panie Karolu, nie było tu m ego męża?
KAROL
Pana oficyała? nie było jeszcze pani dobrodziejko...
KARPIŃSKA
Więc jakby przyszedł, bądź pan tak dobry i oddaj mu ten list...
KAROL
Dobrze pani dobrodziejko... (chowa wręczony mu list do kieszeni) nie omieszkam oddać...
KARPIŃSKA
Dziękuję panu (wychodzi)
KAROL
Padam do nóżek...
S C E N A III.
Ciż sami (bez Karpińskiej).
d r u g i p a n
(do trzeciego)
No cóż? jeszcze po jednym, od przybytku głowa nie zaboli.
TRZECI p a n
Owszem, ale to ja proszę... panie Karolu dwie wiśnió- weczki i coś pikantnego...
k a r o l
(nalewa kieliszki)
Proszę bardzo, stoją już naleweczki, może jako prze
kąskę kawałek ost-see-heringe (do pierwszego pand).
Widział pan sędzia tę panią, co stąd dopiero co wyszła, zna ją pan sędzia?
PIERWSZY p a n
Boże drogi... któżby jej nie znał... Karpińska, żona
oficyała z krajowej kasy, znają ją wszystkie knajpy
w mieście, z których co dzień wyciąga swego drogiego męża. Ot i teraz pewnie obiega miasto od knajpy do knajpy, zostawiając w bufetach listy do mężusia, aby wracał do domu. Biedna kobieta. Trzeba być łajdakiem, aby mając taką żonę...
S C E N A IV.
Ciż sami i Karpiński, (który wchodzi sklepem od ulicy).
KAROL
Sługa pana oficyała... padam do nóg!
KARPIŃSKI
(Lat około 50-ciu, średniego wzrostu, ubrany w wytarte palto i filcowy kapelusz, twarz lekko obrzękła, głos chrapliwy) Dzień dobry...
ANTOŚ
Bombkę, jak zwykle, dla pana oficyała!...
KARPIŃSKI
Ale z gęstą pianą.
a n t o ś
(przy windzie krzyczy) Bomba raz z gęstą pianą!
p i e r w s z y p a n
(do Karpińskiego)
Jak się miewacie ojcze... cóż tam nowego słychać?
KARPIŃSKI
At, po staremu (podają sobie ręce). A możeby tak przed
piwkiem ... co?
PIERWSZY PAN
A no w miłej kom panii...
KARPIŃSKI
Panie Karolu, dla mnie wzmocnioną jarzębinkę, a dla pana jak zwykle...
KAROL
(nalewa kieliszki)
Proszę bardzo... stoi już sznapsik... (Tymczasem, drugi subjekt z praktykantami obsługują gości innych, którzy wchodzą i wychodzą ze sklepu).
KAROL
Panie oficyale, mam tu liścik od pani dobrodziejki...
(wręcza mu list otrzymany od Karpińskiej).
KARPIŃSKI
Do stutysięcy dyabłów! ani chwili spokoju... człowiek się naharuje od 8 do 12 w biurze o filiżance kawy i ani potem kieliszka wódki nie może spokojnie przełknąć (pije). A prosiłem pana Karola, żeby od mojej żony nie przyjmował żadnych listów.
KAROL
Trudno, panie oficyale...
KARPIŃSKI
Jużci prawda, babie trudno się oprzeć... tak, tak, panie Karolu, nie żeń się pan nigdy (pije piwo). Ale coś ty, panie Karolu, zaczynasz źle wyglądać?... no, no chłopcze...
KAROL
To nic, to przejdzie, doktór mówi, że to po influenzy,
ale skoro tylko pobędę na wsi...
KARPIŃSKI
Pan wyjeżdża?
KAROL
Tak „stary" mi dał urlop... ach, panie oficyale, 19 lat nie byłem na wsi, nie wiem, zapomniałem już jak wy
gląda wieś, las, łąki, niebo czyste, w snach je tylko widzę... 19 lat, to okropność...
KARPIŃSKI
(obraca w rękach list żony)
Otworzyć, czy nie otworzyć, drugi Hamlet ze m nie...
Ej, nie otworzę, nie chcę lamentami psuć sobie humoru.
Antoś! jeszcze bombę!
S C E N A V.
Ciż sami i wchodzi z impetem Ziarnak.
KAROL, FRANCISZEK I PRAKTYKANCI
(za bufetem) Padam do nóżek, sługa pana margrabiego!
ZIARNAK
Najpierw dla mnie duży koniak, tylko migiem (wypija podany sobie kieliszek, który zaraz tłucze o ziemię).
A teraz ty, panie Karolu, jako specyalista w tym wzglę
dzie, sporządzisz śniadanie na 12 osób z szampanem, likierami, kawą, cygarami i poślesz je na strażnicę, masz tu pan mój bilet, z tym biletem poślesz pan. Niech żołnierzyska raz poznają, co dobre! (daje Karolowi bilet
wizytowy).
KAROL
Do usług, panie m argrabio...
ZIARNAK
Nie chcę abyście mnie zwali nadal margrabią, dzisiaj sam siebie zaawansowałem. O d dzisiaj możecie m nie nazywać... no ... wielkim księciem... tak, to będzie dobre, wielki książę: Jan Stefanowicz Ziarnak, bo mój ojciec miał imię Stefan a ja Jan jestem. Panie Karolu, daj mi butelkę szam pana... (po chwili podnosi do góry nalany mu kieliszek szampana) Płacę szampana ka
żdemu, kto pije ze m ną... no zdrowie gosudara...
d r u g i p a n
(wytrąca mu kieliszek z ręki) Zamilcz p an...
ZIARNAK
Co to zamilcz pan?! za swoje pieniądze mogę robić co mi się podoba i pić zdrowie jakie mi się podoba, ot za swoje pieniądze! Paszoł won! (ręką zgarnia z bu
fetu kilka talerzy z kanapkami na ziemię).
KAROL
Ależ, panie Ziarnak, panie kasyerze, nie wyprawiaj pan burd, jeśli pan pijany...
ZIARNAK
Co to pijany? Za swoje pieniądze... ja płacę (wyjmuje z pugilaresu kilka banknotów i kładzie je na bufecie) Ja płacę, jeśli jest za dużo, resztę rozdajcie dziadom ...
niech żyje gosudar! (zatacza się i wychodzi, trzaskając
drzwiami).
S C E N A VI.
Ciż sami bez Ziarnaka.
W ciągu tej i następnej sceny przez sklep przewija się mnó
stwo osób po zakupy towarów lub na szklankę piwa przy bufecie, których załatwiają: drugi subjekt i praktykanci.
PIERWSZY PAN
W aryat to chyba?...
KAROL
Nie waryat tylko dziwak. Ale płaci.
DRUGI PAN
Bogaty podobno bardzo, żonaty, jedna córka, ot knajpa zrobiła swoje, nudy w dom u swoje, ta i cóż ma robić...
pije... bije... płaci...
KARPIŃSKI
Ba...! gdybym ja był kasyerem takiego, jak on za
kładu...
PIERWSZY PAN
Panie, pan sądzisz...?
KARPIŃSKI
Ja nic nie sądzę, Boże uchowaj. Ale co nas ten wielki książę-kasyer obchodzi, ot napijmy się jeszcze po koniaku.
PIERWSZY PAN
Ale po ostatnim już (patrzy na zegarek). A do dyabła
to już po pierwszej, a ja o pierwszej miałem się zejść
w cukierni Leonardiego z Baltachem. No, w ręce wa
sze, a nie dajcie się tam kobiecie {piją)
KARPIŃSKI
O gdzież znow u... kobieta ma słuchać — mężczyzna rozkazywać, wiadoma to rzecz przecie. (Do siebie) A może przeczytać ten list?...
PIERWSZY PAN
Panie Karolu, ja płacę...
KAROL
Do usług, panie sędzio...
PIERWSZY PAN
Wódeczek razem było sześć...
KAROL
To jest panie sędzio sześć wódek: 48 cencików.
PIERWSZY PAN
Trzy duże i dwa małe piwa.
k a r o l
(oblicza sumę) Sto trzynaście...
PIERWSZY PAN
No i te przekąski...
KAROL
Sto ośmdziesiąt trzy.
PIERWSZY PAN
Halerzy czy centów?
KAROL
Centów, panie sędzio.
PIERWSZY PAN
Nie wolno teraz liczyć na centy, tylko na halerze.
Proszę... (płaci).
KAROL
(chowając pieniądze do kasy automatycznej, stojącej na bufecie — wydaje reszty
Dziękuję bardzo... sługa, sługa, padam do nóżek panu sędziemu...
(Pierwszy pan żegna się podaniem ręki z niektórymi przy bufecie i wychodzi).
S C E N A VII.
(W tej chwili wchodzi do handlu kilku z młodzieży, a to:
Stański, Krzycki, Farkas, Orlewski, Falarz, a później kilku oficerów, różnej broni).
k a r o l i F r a n c i s z e k
(obaj razem lub na przemiany) Sługa, sługa, padam do nóg, habe die Ehre, moje uszanowanie, czem można służyć?
f a l a r z
Pięć Baczewskiego, pięć bułek z polędwicą, pięć bomb...
KRZYCKI
W iwat fundator, oblewacie kolego widzę swój egzamin, dobrze, zgoda, braw o i ja to sam uczynię, jeśli go nota bene zdam kiedy.
FALARZ
Kiedyż siadacie... no przyznajecie sami, że czas byłby,
wasi koledzy...
KRZYCKI
To niby wy i Stański...
FALARZ
Są już w dziesiątej randze a nawet dziewiątej... Bo widzisz mój d rog i... karyera...
KRZYCKI
Do dyabła z kary erą! z mojemi studyami zawsze chleb znajdę... naturalnie jak go będę potrzebował... teraz...
rodzice gdy mają na to, niech mnie utrzymują. Ot pijmy lepiej... (nuci) „niech krążą, niech krążą kielichy w około...".
ORLEWSKI
Dobrze W ładek mówi, pijmy lepiej!
FARKAS
To było mądrze powiedziane: pijmy lepiej!
STAŃSKI
Mówi jak prawdziwy filozof, pijmy lepiej!
FALARZ
Nasze, no, nie chciałem cię dotknąć Władku, no, nasze (;tracają się i piją).
p i e r w s z y o f i c e r
(stojący przy bufecie) Herr Franz, kleines Bier.
FRANCISZEK
Bitte sehr... (woła do windy) duże piwo w małej szklance
dla pana porucznika!
FALARZ
W iecie co, koledzy... chodźmy do seperatki... nie co- dzień się zdaje egzamin państwowy. Zabawimy się, tutaj nam przy bufecie ciasno, tam będziemy sw obodni...
FARKAS
Tak jest, swobodni (nuci) „w góry, w góry miły bracie, tam swoboda czeka na c ie " ...
s t a ń s k i
(nuci)
„Zamiast gór do seperatki Odzie napijem się h erb a tk i!"
ORLEWSKI
Psia krew, poeta! drugi W yspiański!
f a l a r z
(do Karola)
Panie Karolu, nasze bom by i przekąski do gabinetu...
(wychodzą na prawo).
KAROL
Proszę bardzo, natychmiast...
OFICER PIERWSZY
Zahlen!
FRANCISZEK
Bitte sehr H err Oberlieutenant!
OFICER PIERWSZY
Ein kleines Bier.
FRANCISZEK
Z ehne...
OFICER PIERWSZY
Und eine Cigarette.
FRANCISZEK
Zwólwe (chowa pieniądze do automatycznej kasy na bufecie) Danke schón... habe die Ehre.
(Oficer wychodzi. Przy bufecie przerzedza się — zostaje tylko Karpiński pijący piwo, oparty o bufet — oraz kilku oficerów).
S C E N A VIII.
(Wchodzi radca, doktor, agent inseratowy, potem kur
sor ,,Tow. Szkoły lud.“ ).
FRANCISZEK I KAROL
Sługa, padam do nóg, moje uszanow anie...
RADCA
Dajcie mi tam bombeczkę.
l e o ś
(przy windzie) Bomba raz, z gęstą pianą dla pana radcy.
DOKTOR
Panie Franciszku, tarniówka wzmocniona dla mnie, potem bom bka... (do radcy) Czytał radca mowę Biilowa w parlamencie niemieckim, chytry Prusak, ale to z Czar- lińskiego także tęga głowa, (do Franciszka) jeszcze je
dną, tylko spirytusu więcej, bo to był ulepek dla dzieci...
(wypija jeden, potem drugi kieliszek) Bulów tak, Czar-
liński tak, Bulów tędy, Czarliński tamtędy, oho! panie
radco... (gryzie wziętą z bufetu kanapkę).
AGENT INSERATOWY
Panie Karolu, jest pan Najerski?...
KAROL
O t zachciałeś pan... (poufale) „stary" jest w Zakopa
nem, a cóż to „redaktor" od niego chciał?...
AGENT INSERATOWY
W ydajemy nowe pismo, chciałem inseracik i prenum e- ratkę na cały rok (do chłopca) Leoś, nalej mi starkę...
KAROL
W ydajem y... to jest kto to „m y"?
AGENT INSERATOWY
Kilku literatów. Ja należę do spółki; dwutygodnik humorystyczno - społeczno - polityczno - literacki (wypija wódkę) teraz, gdy zbliżają się wybory do Sejmu, do parlamentu — bo tylko patrzeć, jak Radę państwa roz
wiążą, my już coś wiemy o tem — przed wyborami do Rady miejskiej, do kahału, do komisyj podatkowych ho, ho, pisemko nasze się przyda... będzie rżnąć, bę
dzie rżnąć... będzie to pismo niezależne...
r a d c a
(do agenta inseratowego)
Jak się redaktor m a? a jaki tytuł tego pisma będzie?
AGENT INSERATOWY
Jeszcze nieustalony...
RADCA
Kto odpowiedzialnym redaktorem, od kozy?
AGENT INSERATOWY
Jeszcze nie wyszukany...
RADCA
A gdzie się będzie drukować?
AGENT INSERATOWY
Jeszcze niew iadom o...
RADCA
A więc pisma żadnego niema i nie będzie, oj blagier z „redaktora" (bierze na stronę agenta inseratowego) Pan pracujesz w „Społeczniku"?
AGENT INSERATOWY
Ja... kieruję kroniką...
RADCA
Cóżeście wy tam wczoraj napisali, że w kamienicy mojej pękł z mojej winy wodociąg?
AGENT INSERATOWY
(zajada z bufetu jedną po drugiej kanapkę) A może to nieprawda?
s t a ń s k i
(za sceną w gabinecie) . . . A gdy się nam zdarza pora, zdarza pora, Pijmy zdrowie fundatora, fundatora!
o r l e w s k i
(na głos za sceną w gabinecie) Psia krew, poeta, drugi Rydel!
RADCA
(do agenta inseratowego na stronie)
Możebyście tak napisali, że znowu katastrofa nie była tak wielką, jak się początkowo zdawało, wiecie „reda
ktorze", ja się będę znał na grzeczności...
AGENT INSERATOWY
O... jak się da, to się zrobi... Jakoś to będzie, panie radco... (do Karola) Panie Karolu, ja płacę wódeczkę...
(z głupia zarozumiale) A jakby mnie tu szukał W y
spiański, to powiedz pan, że o drugiej będę u Leo- nardiego...
(Żegna się z tym i owym i wychodzi)
a n t o ś
(do Karola półgłosem) Panie, ten pan zjadł trzy kanapki.
k a r o l
(półgłosem do Antosia) Widziałem, później to zrozumiesz.
(Przez sklep przechodzi kursor «Tow. Szkoły ludowej», wymawiając głośno: «Orosz na szkołę ludową*!)
o f i c e r i i.
ZahlenL.
FRANCISZEK
Bitte sehr, H err Hauptmann...
OFICER II.
Ein kleines Bier...
FRANCISZEK
Zehne...
OFICER II.
U nd eine Cigarette...
FRANCISZEK
Zwólwe... (chowa pieniądze) danke schón, habe die Ehre!
(Oficer wychodzi)
S C E N A IX.
Ciż sami i wchodzi Karpińska.
KARPIŃSKA
(Początkowo ogląda się po sklepie, a zobaczywszy męża, podchodzi ku niemu)
Stachu!
(dyalog między Karpińskimi toczy się na boku)
k a r p i ń s k i
(niechętnie) A... znalazłaś mnie przecie!
KARPIŃSKA
Czytałeś list, który ci zostawiłam u subjekta?
KARPIŃSKI
E, ktoby tam babskie listy czytał!
KARPIŃSKA
Zmiłuj się, Stachu... już druga a ciebie niema w domu.
Był przed południem Wieżawski...
KARPIŃSKI
Czegóż ten osioł chciał?
KARPIŃSKA
Oświadczył się o Helę.
KARPIŃSKI
(pijąc piwo)
Dobrze powiedziałem, że osioł.
KARPIŃSKA
Znasz go, jaki sensat, oryginał, skrupulat, formalista, przyjął z wdzięcznością naszą — to jest moją i Heli zgodę, ale chce od ciebie słowa, że się zgadzasz...
Przyjdzie o trzeciej, gdyż powiedziałam mu, że o trze
ciej dziś wrócisz z biura...
KARPIŃSKI
0 trzeciej? no, niech będzie, będę o trzeciej w dom u.
KARPIŃSKA
Zlituj się, Stachu, cały los naszej córki leży w twym ręku, wiesz, jakim jest Wieżawski, gotów się zrazić byle błahostką — nasza biedna Hela błaga cię, abyś był w dom u o trzeciej. Tu nie tyle o nią, co o nas chodzi.
KARPIŃSKI
Powiedziałem, że będę, to będę, a teraz daj mi spokój 1 idź sobie już.
KARPIŃSKA
Szukałam cię po wszystkich knajpach w mieście, aż mnie wstyd, subjekci i bywalcy handelkowi śmieją się ze mnie...
KARPIŃSKI
Dobrze ci tak, pocóż uganiasz za mną?...
KARPIŃSKA
Bo ciebie nigdy w dom u niema, a tu różne sprawy są do załatwienia. Słuchaj: gospodarz klasy Janka za
kazał mu przychodzić do klasy, dopóki nie uiści cze
snego za półrocze.
KARPIŃSKI
Gałgan....
KARPIŃSKA
Kto, Janek czy profesor? — Mani dziś zleciały z nóg buciki, mleczarka odm ówiła kredytu... słuchaj Stachu...
czy nie masz przy sobie jakiej piątki?
KARPIŃSKI
Piątki ci się zachciewa... ot, masz tu guldena i daj mi spokój (daje żonie wyjętego z kieszeni srebrnego gul
dena) No, ruszaj, o trzeciej będę w dom u i pobłogo
sławię durnego Wieżawskiego... Prawdziwie głupi on, jak wieża ratuszowa. Słuchaj Zocha, a możebyś tak mały koniak... nie — to tem lepiej. No, ruszaj.
KARPIŃSKA
Idę już, tylko zmiłuj się, Stachu, o trzeciej bądź w do
mu, bo Hela zamartwiłaby się.
(Wychodzi, Karpiński pije piwo)
F r a n c i s z e k
(do Karola)
Panie Karolu, już po drugiej godzinie; ja teraz pójdę z Leosiem na obiad na górę, a potem pan z Antosiem.
KAROL
Bardzo dobrze, jak pan wróci z Leosiem, ja pójdę na obiad z nowym praktykantem.
(Franciszek i Leoś wychodzą, przy bufecie coraz mniej osób)
KARPIŃSKI
Panie Karolu, ja płacę...
KAROL
Proszę bardzo, panie oficyale.
KARPIŃSKI
O ile się nie mylę, wódek było pięć...
KAROL
(sumując) Tak jest, razem 40 centów.
KARPIŃSKI
Bombek sześć...
KAROL
Siedem, panie oficyale, to jest 145...
KARPIŃSKI
Przekąseczki...
k a r o l
(sumuje półgłosem)
Razem 203... (chowa do automatycznej kasy otrzymane pieniądze) Sługa, sługa pana oficyała.
KARPIŃSKI
Bądź pan zdrów, panie Karolu! (zabiera się ku wyjściu)
S C E N A X.
Ciż sami i wchodzi Gruby Pan.
KARPIŃSKI
(wychodząc, przypatruje mu się w drzwiach) Ej, czyżby to Janek?
GRUBY PAN
Jak mi Bóg miły, Staszek!
KARPIŃSKI
Janek, to ty! poznałem cię od razu... a tyś mnie zaraz
poznał?... (ściskają się)
GRUBY PAN
Nie zaraz, boś się okrutnie zmienił... zmizemiałeś, zbie
dniałeś, cóż, pewnieś żonaty?
KARPIŃSKI
Żonaty; Bóg błogosławił i dał sześcioro dziatek, naj
starsza córka już na wydaniu — aha — prawda, bywaj zdrów, Janku, muszę się spieszyć, ale możebyśmy tak gdzie się zeszli wieczór? — Tak koło siódmej, ósmej...
GRUBY PAN
I wieczór można, ale i teraz trzeba. Nie widzieliśmy się wszak, kochany Staszku, 26 lat — od matury. Widzisz bracie, dziś przyjechałem z Jasła. Kupuję tu w pobliżu majątek...
KARPIŃSKI
Szczęśliwy człowiek, co majątki kupuje... ale bądź zdrów, muszę cię pożegnać — widzisz, gdybyś ty był mężem i ojcem i miał takie jak ja obowiązki na głowie... — O, obowiązki, to święta rzecz (sentencyonalnie) dla obowiązków człowiek żyje.
GRUBY PAN
Nic nie pomoże, nie codziennie spotyka się przyjaciel z przyjacielem po 26 latach. (Do Karola) Panie ładny, butelkę koniaku dla nas do gabinetu, potem coś pikan
tnego, potem coś gorącego, potem wina węgierskiego, a szampan wstawić do lodu — (bierze pod rękę Kar
pińskiego) no Stachu, ze mną, pogadam y o dawnych
czasach. — Pamiętasz Boreckiego? — zmarł biedak,
a Sulikier, ten, cośmy go „Moskalem" nazywali, obok
mnie ma majątek.
k a r p i ń s k i
(opierając się lekko) Widzisz Janku, dziś moja Hela...
GRUBY PAN
Co Hela? — Każda Hela znajdzie swego Gabryela.
(Wyciąga Karpińskiego w stronę gabinetów za sceną.
W sklepie zostają tylko za bufetem Karol i Antoś)
SC E N A XI.
Karol i Antoś sami.
KAROL
No, cóż chłopcze, jak ci się podoba ten zawód?
ANTOŚ
P odoba mi się, tylko...
KAROL
Tylko co?
(z przyległej sali wychodzi subjekt i zabiera butelkę koniaku i kieliszki z bufetu, które wnosi do gabinetu)
ANTOŚ
Tylko mi jest bardzo dziwno.
KAROL
A cóż ci tak dziwnego?
ANTOŚ
Dziwno mi, że ten pan, co się tytułować kazał księciem,
narobił niepotrzebnie szkody w sklepie i zapłacił za nią
z lekkiem sercem. I dziwno mi, że ci panowie stoją tu po kilka godzin w ciemnej sali i piją to gorzkie piwsko, i dziwno mi, że ten pan dal żonie guldena, gdy łzy miała w oczach — o, bo ja na wszystko uważałem i słyszałem, gdy tu zapłacił parę reńskich — wszystko to mi dziwno, strasznie dziwno...
KAROL
Głuptas z ciebie jeszcze i wieśniak. Ja taki sam byłem w dniu pierwszym i drugim praktyki. Potem, później, niezadługo nie będzie ci nic dziwno. — Słuchaj, Antoś, tyś wprost przyjechał tu ze wsi?
ANTOŚ
Tak panie, wprost ze wsi.
KAROL
Cóż tam, żniwa już pokończone?
ANTOŚ
Nie zaczęte, jeszcze panie, tożto dopiero początek lipca.
KAROL
Na łąkach są kwiatki? — a w lesie ładnie, co, ładnie?
a w oda tam jest?... mów mi chłopcze o wsi, by mi nie było tak dziwno tam, gdy przyjadę, jak tobie tutaj w sklepie za bufetem dziwno; widzisz, 19 lat nie byłem na wsi.
ANTOŚ
O panie, wieś, gdzie rodzice moi mieszkają, jest bardzo
ładna. Duża kotlina wśród gór, rzeka płynie przez wieś,
po rzece jadą latem tratwy z drzewem do miasta —
a na wiosnę tak pachnie wszystko, las, łąki, powietrze
takie czyste... Bywało panie, rankami, wyjdę z tatusiem w pole, a tu bociany stadem lecą...
KAROL
Bociany lecą... Och! (chwyta się za piersi)
ANTOŚ
Co panu? pan ma łzy w oczach? czy pana co boli?
KAROL
To nic, to przejdzie, to po influencyi, a łzy, to z dym u cygar... a kościół jest u was? — szkoła — karczma?
ANTOŚ
A jest, jak zwyczajnie we wsi. A w niedzielę, gdy dzień pogodny, tak-ci ślicznie na wsi. Na wieży biją w dzwony, a potem procesya obchodzi kościół — —
KAROL
A z lasu idzie woń i z pól idzie woń i takie wszystko piękne, drogie, święte — ja to w snach widzę... och!...
(chwyta się za piersi)
a n t o ś
(przestraszony)
Panie, co panu jest? dlaczego pan płacze? pan może chory?
KAROL
To nic, to przejdzie...
ś p i e w
(z za sceny studentów, pijących w gabinecie)
„Niedola była Jadwidze..."
Zasłona spada.
AKT II.
Scena przedstawia duży, skromnie umeblowany pokój w domu Karpińskich. Karpińska stoi przy drzwiach szklanych, wychodzących na korytarz. Hela siedzi przy stoliku pod oknem.
SC E N A I.
Karpińska i Hela (20-letnia wysoka blondynka, o spo
kojnym wyrazie twarzy.
HELA
Słyszę kroki po schodach... ktoś idzie, pewnie ojciec.
KARPIŃSKA
Albo on.
HELA
Ach, Boże! Ojciec powinien przyjść prędzej... Stefan powinien zastać tu już ojca.
(Z za sceny słychać głos donośny uczącego się Janka Karpińskiego: "Johann Christoph Gottsched wargeboren zu Judithenkirche bei Kónigsberg am 2 Februar 1700.
Studierte a u f der Universitat Kónigsberg...» Po chwili słychać śpiew: «Antek z M ańką na Bielanach...* za chwilę znów: «und floh sodann vor den Werbern Friedrich Wilhelm... Friedrich Wilhelm... Friedrich
W ilhelm... eee! eee! rachciachciach!»)
JANEK
(w mundurku studenckim ukazuje się w drzwiach na lewo) Nie będę się uczył wcale, dopóki tatuś nie da czesnego.
Adieux — idę na ryby z Felkiem. Adieu mamam et siostrami (znika za drzwiami).
HELA
Ładnie się Janek uczy...
KARPIŃSKA
I cóż ma chłopak robić w takich stosunkach... (,patrzy w szyby drzwi) E, to Wojciechowa idzie do nas. Cze
góż znowu ona chce od nas?
HELA
Znow u jaką przyjemną nowinę przyniesie — pewnie o komorne.
KARPIŃSKA
W sam czas się wybrała, gdy on, lada chwila może nadejść.
S C E N A II.
Karpińska, Hela i wchodzi Wojciechowa.
WOJCIECHOWA
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
KARPIŃSKA
Na wieki wieków — a cóż to powie pani W ojciechowa?
WOJCIECHOWA
Oj moja paniczku droga (do Heli), całuję rączki pa
nience... m oja paniczku droga... przyszłam ja tu po radę, jako do kobiety naucznej i do kobiety dobrej, która i w stróżce uszanuje człowieka i nigdy m arnego słowa nie powie.
KARPIŃSKA
Moja Wojciechowo, dzisiaj są inne czasy i każdy musi w drugim człowieka uszanować. Ale o cóż to wam chodzi?
WOJCIECHOWA
Oto, proszę łaski pani, z moim coraz gorzej. Już i do Przemienienia Pańskiego dawałam i nic nie pomaga.
Mój coraz więcej stancyi unika, a w szynku siedzi.
Ostatni grosz z dom u wyniesie (ociera tzy rękawem), sobie nic nie sprawi, mnie też nie, a na wódkę niesie.
Bywa czasem, że po godzinie szukania znajdę go w ja
kiej knajpie, siedzi on tam z takimi jak on sam i chlepią to piwsko lub wódkę, jak nie przymierzając bydlęta. Co mówię, bydlęta piją wodę tylko i w tem są lepsze od niego. Z czego to jest, droga paniczku i co na to ra
dzić? — Sąsiadka W alentowa, strasznie dokuczna baba, doskwira mi, że to bez to, co nie mamy dziecek i nic m ojego do stancyi nie wiąże... O Boże drogusieńki, a cóż ja na to poradzę?! Może pani łaskawa ma na to radę, coby mojego w dom u utrzymać, bo to i jem u szkodzi, chłopisko zmizerniało i zbidniało, a wszystko bez te knajpę.
KARPIŃSKA
Niestety, droga W ojciechowo, niem a na to żadnej rady
i nikt na to nie poradzi, kogo knajpa raz wciągnęła
w swoje ramiona, ten zginąć musi. Ale próbujcie jeszcze
kobieto dobrocią, nie róbcie mu wymówek, bądźcie
czułą dla męża, cierpliwą, przedewszystkiem cierpliwą...
h e l a
(do siebie) Tak jak mama jest cierpliwą.
WOJCIECHOWA
Ślicznie dziękuję... zawsze paniusia otuchę mi wlała do duszy. Może też Matka Boska i święty Antoni Padewski dadzą, że się mój odmieni... Ale, ale, proszę paniusi, gospodarz się przypomina o czynsz.
i
KARPIŃSKA
Dobrze, moja W ojciechowo. Przeproście pana gospo
darza i powiedzcie, że w najbliższych dniach z pew no
ścią uiszczę komorne. Bo to widzicie... z W iednia nie przyszła jeszcze asygnata dla męża.
WOJCIECHOWA
Dobrze, proszę paniusi... całuję rączki panience. Dzię
kuję też paniusi ślicznie za radę! (wychodzi).
S C E N A III.
Karpińska i Hela sama.
KARPIŃSKA
A to okropne, to wprost jest okrutną ironią, aby do mnie ta kobieta przychodziła z żalem na męża pijaka!
Jakżeż ja jestem nieszczęśliwa!...
HELA
Mamo biedna!...
KARPIŃSKA
I to tylko sprawia mi ulgę, że ty dziecko doznasz innego losu.
32
HELA
Tak, mamo. Stefan, o ile go poznałam, jest zapalonym wrogiem knajpy i życia knajpianego. A ja, będąc jego żoną, gdyby nawet chciał, potrafię wstrzymać go od tego. Stefan musi mi przysiądz, że noga jego nigdy w knajpie nie postanie. Zresztą, to będzie zbyteczne, bo to jest zupełnie inny człowiek niż... (szeptem) niż ojciec...
k a r p i ń s k a
(z rezygnący ą)
Chociaż (macha ręką), ja już straciłam wiarę we wszystko.
Moja Helu, mówisz z taką pewnością o Stefanie. Bóg to może wiedzieć, co będzie, my ludzie nie. G dy ciebie, m oje dziecko, jeszcze na świecie nie było i później, g dy ty byłaś jeszcze mała (szeptem), ojciec był inny.
Był wtedy, nie jak dzisiaj, oficyałem, lecz małym urzę- dniczkiem na prowincyi w małem miasteczku i ja byłam bardzo, bardzo szczęśliwą. Noga twego ojca nie postała nigdy w knajpie, cały czas wolny od służby poświęcał rodzinie, którą stanowiłam wtedy dla niego ja i ty, maleńka. W piękny, pogodny każdy dzień, brał ojciec twój wędkę i szedł nad rzekę, lub w ogródku, jaki mieliśmy przed domem, pielęgnował kwiaty. Tak było lat parę. Lecz gdy przeniesiono go do miasta, tutaj, zmieniło się wszystko. Z początku rzadko, potem coraz częściej zaczął chodzić do knajpy. Zaczęło się od imienin, które co rok musiał z kolegami „oblew ać'1 w knajpie.
— Dlaczego w knajpie? — pytałam nieraz — dlaczego kolegów nie prosisz do dom u? — Widzisz — odpo
wiadał, tam jesteśmy swobodni, naco ci mamy robić
subjekcye. — I tak, stopień po stopniu, krok po kroku,
knajpa pochłonęła go, utonął w niej i nic go już z niej
nie zdoła wyciągnąć. Wielki Boże! gdyby chociaż coś
w tej knajpie było przyjemnego, zajmującego, dobrego, pięknego! Ale nic, zupełnie nic! Mniej lub więcej ciemna, zadymiona nora, gdzie truciznę dla ciała i umysłu sprzedają za drogie pieniądze. Mój Boże! nie tak byśmy wyglądali, gdyby nie ta nieszczęsna knajpa.
HELA
Czy myślisz, droga mamo, że ja tego nie widzę, nie odczuwam, nie cierpię?! Ale najwięcej cierpię z tego powodu, że nie mogę ani kochać, ani nawet szanować (szeptem) własnego ojca.
KARPIŃSKA
Biedne moje dziecko... (po chwili). Jam już prawie pogo
dzona z losem (do siebie) i myśl samobójstwa coraz rzadziej mnie nawiedza.
HELA
Mamo!
KARPIŃSKA
Co, dziecko?
HELA
Czy wiesz... czy wiesz, że ja nie kocham wcale Stefana...
KARPIŃSKA
Przyszło więc dzisiaj, droga Helu, do zwierzeń między nami. To dobrze. Raz trzeba zrzucić ciężar, co duszę naszą i serca gnębi. Dziecko drogie, czyż sądzisz, że tego nie widzę?!... Oczyma matki widzę to dobrze, że nie kochasz narzeczonego.
HELA
Nie mam ku niemu wstrętu fizycznego, tylko tyle. Ale
spanoszony ten filister, młodzieniec o ptasiem mózgu, mężczyzna pełen płytkich frazesów i rzekomych zasad, nie posiadł serca mego ani w najdrobniejszej cząstce.
A jednak pójdę za niego, zostanę jego żoną — może przywiązania nabiorę do niego, któż odgadnie (iIronicznie) może nawet pokocham go kiedyś.
KARPIŃSKA
Biedna Helu... jednak nikt cię nie zmusza.
HELA
Gdybym nie chciała, nikt zmusićby mnie nie potrafił.
Ale pójdę za niego, za tego pana Stefana, bo dłużej takiego życia nie zniosłabym w domu. Każda taka scena, gdy ojciec wraca do dom u w takim strasznym stanie, ogrom nie oddziaływa na mnie. Nerwy moje są tak wzburzone, rozstrojone, że czuję, jak skończyćby to się musiało ciężką niemocą, lub jaką katastrofą. Nie mogę znosić takiego życia dłużej, a i wam będzie lżej, ja zaś, droga mamo, będąc żoną bogatego męża — bo Stefan bogatym jest — będę się starała wam dopomódz, jeżeli już nie ojcu, to przynajmniej tobie mamo i m łod
szemu rodzeństwu. Może wym ogę na mężu, abyśmy wzięli Janka, a wtedy chłopiec będzie się uczył i może nie zmarnuje się.
KARPIŃSKA
Poświęcasz się dla nas.
HELA
Cóż robić, lepiej, że ja jedna się poświęcę — zresztą,
może będę szczęśliwą — niż gdybyście wszyscy mieli
ginąć przez lekkomyślność jednego człowieka, który,
niestety, jest moim ojcem, a twoim mężem, mamo.
Zresztą, jestem zdecydowana na wszystko, i jeśli nie za Stefana, pójdę za wyrobnicę, byle nie patrzeć na takie rzeczy, jak ostatnim razem, gdy ojciec pod wpływem alkoholu, na ciebie mamo, śmiał podnieść rękę.
KARPIŃSKA
To przeszło i ojciec upamiętał się. Nie myśl o tem, drogie dziecko. Cicho, zdaje mi się, że ktoś po scho
dach idzie. (Słychać pukanie).
S C E N A IV.
Karpińska, Hela i Stefan Wieżawski. Stefan młody, 25-letni, wysoki, jasny blondyn, ubrany elegancko, włosy rozczesane na dwie strony.
STEFAN
Dzień dobry paniom!
KARPIŃSKA
W itamy pana.
STEFAN
Przedewszystkiem przepraszam panie, żem się spóźnił, ale miałem małe zajście, że tak powiem, nawet nie
przyjemne i to opóźniło moje tu przybycie. (Kładzie kapelusz na pianinie i wita się z paniami, całując je
w rękę.)
KARPIŃSKA
Doprawdy? pan miał zajście nieprzyjemne, czyżby jaki
wypadek... ale proszę, niech pan siada.
STEFAN
Tak jest, łaskawe panie, zajście o tyle nieprzyjemne, że z kolegą moim, z którym się nie widziałem od m a
tury, to jest lat tem u osiem, a spotkałem się dzisiaj, ot właśnie przed godziną i musiałem się z nim rozejść w nieprzyjaźni.
HELA
Istotnie to dziwne; pan, taki grzeczny dla wszystkich i koleżeński, pan pogniewał się z kolegą, ot tak, na ulicy.
KARPIŃSKA
■* Naturalnie, nie pytamy, o co wam poszło... Ale, panie Stefanie, mąż mój zaraz nadejdzie, co tylko go nie widać, mają półroczne zestawienie bilansów i dlatego w biurze dłużej dziś został.
STEFAN
Nic słuszniejszego, mam czas i poczekam, będę tak długo czekał, aż się doczekam, bo tu przecie o moje szczęście chodzi...
KARPIŃSKA
(patrzy na zegar) Trzy na czwartą, męża co tylko nie widać.
STEFAN
Ale wracam do rzeczy. Oto idę ulicą, patrzę, naprzeciw m nie idzie jakiś młody człowiek znajomy, którego jednak fizyognomii nie m ogę sobie przypomnieć. Lecz oto on staje naprzeciw mnie, nim się spostrzedz m ogę chwyta mnie w objęcia i wrzeszczy: — Stefan, to ty!
— To ja — odpowiadam, poznałem go już bowiem —
to ty, Florek! Nawiasem muszę wytłumaczyć paniom,
że Florek, obecnie właściciel fabryki, był w gimnazyum najlepszym moim przyjacielem. I między nami nawią
zuje się następująca rozmowa: — Jakże się cieszę, że cię spotkałem — mówi on — teraz nie puszczę cię tak prędko! — Nie puścisz? dlaczego? — pytam. — No, bo pójdziemy do knajpy i strąbimy się jak szewcy. Hola!
nie strąbimy się wcale, bo ja nie pójdę z tobą. — Nie pójdziesz? — Nie pójdę. — Po ośmiu latach niewi
dzenia się ze m ną? — Nawet z tobą. — Nie pijesz wina? — Żadnych trunków nie używam. — Żartujesz!
— Nie żartuję. — Kpisz ze mnie! — Nie kpię — i jak był Florek zawsze pasyonatem niepoham owanym, gdy zro
zumiał, że nie żartuję, ale że za żadne skarby do knajpy z nim nie pójdę, powiedział mi parę słów grubiańskich, na które ja nie podawszy mu ręki, odszedłem od niego.
I tak przedstawia się to niezwykłe wydarzenie, które opóźniło moje tu przybycie, a które poróżniło mnie z przyjacielem, niegdyś najbardziej mi drogim i cenio
nym. Lecz ja, moje panie, już takim zostanę, wolę stracić przyjaciela, niż odstąpić od zasad.
KARPIŃSKA
(wciąż spoglądając na zegar, odpowiada wymuszenie) To pięknie. Stałość zasad jest wielką zaletą u mężczyzn.
STEFAN
Tak, ale tylko u mężczyzn. U kobiet nazywa się to uporem. Tak, łaskawe panie. Może się to wyda dzi- wnem paniom w dzisiejszych czasach, gdy wszystko, co na świecie żyje, idzie naprzód i postępem dyszy — nowe hasła przenikają wszędzie — to emancypacya.
(Hela się ironicznie uśmiecha). Pani się śmieje, a jednak
ja mam racyę. Koledzy zwią mnie dla moich przeko
nań, z któremi się nie kryję wcale: „filistrem", „zgni
łym burżoazą", „maniakiem" i t. p., ale ja się śmieję z tego, bo mam pieniądze. Oni mają postęp na ustach, a w kieszeni pustki. A przytem wychowanie religijne ooo... to dużo znaczy... Moja mama wychowała mnie religijnie... (Hela uśmiecha się) dała mi na drogę życia wskazówki, jak mam żyć... powiedziała, umierając:
„synu, żonę weź z domu, gdzie bogobojność panuje i cnoty domowe. Taki dom znalazłem tutaj, gdzie rodzina tak harmonijna, a pani, panno Helo, stałaś się panią mej duszy.
{Słychać pukanie.)
KARPIŃSKA
Proszę... (do siebie i Heli) To nie ojciec...
S C E N A V.
Ciż sami i Narwińska. (Narwińska lat 50, sucha i zwiędła, typ klasztorno-cmentarnej bigotki i baj czarki)
KARPIŃSKA
(do Heli)
Boże drogi, ona tu poco? (głośno) A, powitać rzadkiego gościa, pani tak niełaskawa na nas... (witają się)
NARWIŃSKA
Ach, może nie w porę, proszę mi wybaczyć, panie,
widzę, mają gościa... (Gdy ją Karpińska chce rozebrać
z zarzutki) Nie, nie, dziękuję, zostanę w zarzutce, ja
tylko na chwileczkę...
KARPIŃSKA
Racz spocząć pani (przedstawia) pan Wieżawski, narze
czony mojej córki, pani Narwińska... (ukłony, powitania)
NARWIŃSKA
Ja tylko na chwileczkę, wpadłam jak po ogień, ale wpaść musiałam, bo mi tęskno było już bez widoku pani i mojej drogiej panny Heleny. W racam właśnie z pogrzebu...
KARPIŃSKA
Tak, czyjże pogrzeb? (na strome) obrzydła wiedźma...
NARWIŃSKA
Biedny Baniecki, ten, wie pani, kontrolor Baniecki, um arł w szpitalu dla obłąkanych, a dziś chowali go właśnie. Mąż mojej przyjaciółki z pensyi. Biedna kobieta, została z siedmiorgiem dzieci bez zaopatrzenia... nie
boszczyk dobry był człowiek, ale słabej woli i słabej głowy, dni całe spędzał w knajpie, przyszło delirium, potem rozmiękczenie mózgu i zostawił wdow ę z dziećmi.
KARPIŃSKA
(do Neli)
Okropność, co ta kobieta mówi... (do Narwińskiej) Ale kochana pani napije się z nami kawy (wstaje), proszę bardzo, zaraz przygotuję...
NARWIŃSKA
Tylko żadnych subjekcyi, żadnych subjekcyi, niech sobie
droga pani nie robi kłopotu, ja tylko na chwileczkę,
ak po ogień, zaraz uciekam... biedna ta Baniecka, mąż
wszystko przepijał, zapił się i umarł. Bez subjekcyi...
KARPIŃSKA
Ale proszą bardzo, toż zwykle u nas o tej porze kawa (patrzy na zegar) pół do piątej — Boże, jak ten czas leci... (wychodzi do kuchni).
S C E N A VI.
Narwińska, Hela i Stefan.
n a r w i ń s k a
{do Heli)
Ach jaka twoja, panno Heleno, mamusia poczciwa — zaraz kawę... a ja tylko na chwileczkę...
{z drugiego pokoju słychać brzęk szkła rozbitego, płacz i wołanie: «Helu, Helu! bo się Władek bije!»)
HELA
Przepraszam państwa na chwilę... ale muszę porządek zrobić z dziećmi...
STEFAN
O, panno Helu, jak pani do twarzy z tym macierzyń
skim obowiązkiem!
(Hela wychodzi do drugiego pokoju.)
S C E N A VII.
Stefan i Narwińska.
n a r w i ń s k a
Cieszę się mocno, że pana poznałam, bardzo mi przy
jemnie... panie Wieżawski.
STEFAN
O, przyjemność po mojej stronie...
n a r w i ń s k a
Muszę panu pogratulować narzeczonej, doprawdy, b ę
dziesz pan miał idealną żonę. Hela taka poczciwa...
STEFAN
Tak pani. Moja przyszła żona, panna Helena, jest bardzo poczciwa.
NARWIŃSKA
Zupełnie się wdała w matkę. Biedna, biedna kobieta...
STEFAN
Kto?
NARWIŃSKA
Ach, Boże drogi — pan to przecie dobrze wie, no, Karpińska, matka Heli, co ta kobieta z mężem ma do zniesienia. Biedna, biedna kobieta... Panie Wieżawski, mało znam pana, przebacz mojej szczerości, ale robisz czyn chrześcijański, biorąc Helę z tego domu.
STEFAN
Ależ łaskawa pani, tu zachodzi jakieś nieporozumienie.
Mało się wprawdzie znamy, ale szczerość za szczerość.
Ja dobrze wiem, że panna Hela nie m a-żadnego m a
jątku. Jest biedną zupełnie, ale że ona mi się podoba,
że podoba mi się ten dom, pełen harmonii i szczęścia
rodzinnego, że podoba mi się to ognisko domowe,
ona, jej młodsze rodzeństwo, jej matka, ojciec...
NARWIŃSKA
Ojciec?... Przepraszam pana, panie Wieżawski, a pan dawno poznał państwa Karpińskich?
STEFAN
Niedawno, miesiąc jak poznałem państwa Karpińskich na wycieczce, a że panna podoba mi się, a mama nie
boszczka zawsze mówiła, że wczesnego ożenienia a ran
nego wstawania nikt nie żałuje, żenię się z panną Helą.
n a r w i ń s k a
(na stronie)
To jakiś idyota! (głośno) I powtarzam, czynisz pan mi
łosierdzie tem u domowi, jako prawdziwy chrześcijanin.
STEFAN
Przedewszystkiem czynię sobie dobrze. Absolutnie nie m ogę panią łaskawą zrozumieć. Co właściwie pani ma na myśli?
NARWIŃSKA
Ależ, drogi panie, gdzież znowu! Stanowczo nic nie mam na myśli... (wzdycha) biedna kobieta...
( Wchodzi Karpińska, niosąc na tacy zastawę do kawy)
KARPIŃSKA
Helu! nakryj, moje dziecko, do kawy!
NARWIŃSKA
Ależ droga pani czyni sobie subjekcye, a ja tylko na
chwileczkę, na sekundkę — wpadłam jak po ogień...
STEFAN
Ja, bo napiję się kawy... moja mama bardzo kawę lubiła, a ja też, cóż, człowiek nie pije żadnego alkoholu.
h e l a
(wchodzi z serwetą) A może zaczekamy na ojca?
STEFAN
Ależ naturalnie, zaczekamy.
NARWIŃSKA
Tak, tak, panie zaczekają, a ja tylko na chwileczkę, na sekundkę, jak po ogień... żegnam, żegnam drogie panie (do Karpińskiej), niech pani Bóg wielki doda wytrwa
łości... (do Stefana), bardzo, bardzo się cieszę z pozna
nia pana i winszuję serdecznie wyboru.
KARPIŃSKA
A pani już ucieka... Kawy byśmy się razem napiły...
(słychać tupot nóg po schodach i pomieszane głosy męskie)
h e l a
(do matki) Mamo, to ojciec, zdaje się.
KARPIŃSKA
Lękam się, że tak (do Narwińskiej) żegnam, żegnam więc kochaną panią...
n a r w i ń s k a