• Nie Znaleziono Wyników

Krośnieńskie Zeszyty Biblioteczne. - Nr specjalny (2012)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Krośnieńskie Zeszyty Biblioteczne. - Nr specjalny (2012)"

Copied!
57
0
0

Pełen tekst

(1)

Kroœnieñskie Zeszyty

Biblioteczne

(2)

KKrroośśnniieeńńsskkii KKoonnkkuurrss LLiitteerraacckkii XXIIIIII eeddyyccjjaa

(3)
(4)

Tajemnica pisania

Pisarze i poeci bardzo często są pytani o to, dlaczego piszą. Co sprawiło, że zaczęli pisać? Co powoduje, że piszą nadal? Wbrew pozorom, bardzo trudno odpowiedzieć na podobne pytania. Piszący mają różne motywa- cje, ale ta zasadnicza, pierwsza, chyba dla większości z nich pozostaje tajemni- cą. Można odpowiedzieć: „Piszemy, bośmy czytali”. To prawda, ale wielu ludzi czyta, a tylko niektórzy piszą. Znam ludzi, którzy czytają bardzo intensywnie, o wiele intensywniej niż ja, ale nigdy nie przyszło im do głowy, żeby samemu lub samej coś napisać. „Pisanie zostawmy tym, którzy to potrafią”, mówią.

Dlatego pisarze i poeci, zapytani, dlaczego piszą, najczęściej się kry- gują, ironizują. „Piszę, bo nie umiem robić niczego innego”. „Piszę, żeby za- robić na życie”. „Piszę, bo chciałbym wiedzieć, o co mi chodzi”. „Piszę, żeby się czymś zająć”. „Piszę, bo odczuwam przymus pisania”. Może w tej ostatniej odpowiedzi jest najmniej ironii, a najwięcej prawdy. Pisanie – wszelkie tworze- nie – jest aktem wolności (no może poza przypadkami, kiedy ktoś ma coś po prostu „zadane” do pisania). Ale jest też tajemniczym „musem”, czymś, od czego nie sposób się uwolnić. Jest tyle rzeczy do zrobienia, cała lista spraw, które muszę załatwić – a jednak siadam i piszę wiersz. Wiersz, bajkę, opowia- danie, artykuł, felieton, powieść... W chwili, w której piszę, to, co piszę, nikomu nie jest potrzebne – poza mną samym. Może się okazać, że to, co napisałem, będzie mieć tylko jednego czytelnika – mnie. A jednak się nie waham. Czuję, że

„muszę”, że „powinienem”. Czuję przypływ energii, który każe mi siąść i pisać.

Literatura to coś, co trzeba „wysiedzieć”, powiada Jerzy Pilch.

Konkurs – taki, jak ten krośnieński – gromadzi i mobilizuje. Groma- dzi tych, którzy i tak piszą, nie potrzebując dodatkowej zachęty. I mobilizuje tych, którym przychodzi czasem do głowy myśl, żeby spróbować, że skoro inni mogą, to czemu nie ja... Jestem zawsze pod wrażeniem poziomu tego konkursu.

Widać, że w miejscowych szkołach polonistki (i poloniści? są tu jacyś?) nie próżnują. Bo oprócz naturalnej skłonności, potrzeby pisania, ważna jest też inspiracja, opieka. Powiedzmy – sokratejska opieka. Sokrates, jak wiadomo, porównywał swoją działalność do pracy akuszerki. Akuszerka nie tworzy czło- wieka, ona tylko pomaga mu wydobyć się na świat. Podobnie z nauczycielką czy nauczycielem: oni nie robią z młodych ludzi pisarzy, pomagają tylko w ujawnieniu drzemiących w nich zdolności. Owszem, można odbyć poród „siła-

(5)

W tym roku w konkursie górowała proza. Nic w tym dziwnego, proza ma przecież więcej wyznawców niż poezja. Znów dominowały tematy ciemne, trudne, bolesne. I to również nie powinno dziwić: literatura zapisuje to, co dzieje się w głowach, w wyobraźni, także – w sumieniu. Ponadto literatura żywi się konfliktem, dramatem. Mówiąc o zawiedzionej nadziei, przywołuje nadzieję prawdziwą. Mówiąc o iluzji, woła o prawdę. Bolesność, nawet dosadność lite- rackiego obrazu nie zawsze jest tylko chwytem, „efektem”; czasem ma popsuć dobre samopoczucie czytelnika, żeby się zastanowił, przemyślał... Może przyda- łoby się tym krośnieńskim utworom więcej humoru, choćby i czarnego (zdarzał się taki). Humor pomaga zdystansować się wobec ciężarów życia. Także – zdystansować się do siebie samego, do własnych ambicji. Pisarz, poeta potrze- buje dystansu równie mocno, jak natchnienia, intensywnego przeżycia czy głę- bokiego namysłu.

Życzę wszystkim Uczestniczkom i Uczestnikom konkursu dalszych sukcesów na drodze literatury. Nagrodzonym i wyróżnionym – gratuluję. A Or- ganizatorom dziękuję za jeszcze jedną możliwość spotkania z żywą, teraz pisa- ną, młodą literaturą.

Wojciech Bonowicz

(6)

PROTOKÓŁ

z posiedzenia jury XIII edycji Krośnieńskiego Konkursu Literackiego

W dniu 11 XII 2012 roku Komisja Konkursowa w składzie: Wojciech Bonowicz, kra- kowski poeta i krytyk literacki – przewodniczący jury, Anna Pelc – polonistka, literatu- roznawca, wykładowca w PSKAKiB w Krośnie, Bogusława Bęben – Zastępca Dyrek- tora KBP dokonało oceny 122 prac konkursowych 83 autorów z województw Polski południowej.

Jury oceniło prace w dwóch kategoriach wiekowych: uczniowie gimnazjów, uczniowie szkół ponadgimnazjalnych. Dla każdej grupy wiekowej proza i poezja były oceniane odrębnie. Jury zwracało uwagę na oryginalny pomysł, kompozycję utworu, wyraz arty- styczny tj. język i styl.

W grupie wiekowej uczniowie gimnazjum – kategoria poezja jury przyznało następujące nagrody:

I nagrodę Natalii Źrebiec (godło: Kala) z Gimnazjum w Węglówce za utwór Krośnień- skie uliczki

II nagrodę Mateuszowi Witowiczowi (godło: Vito) z Gimnazjum nr 2 w Zagórzu za wiersz Jesień w sercu

III nagrodę Michalinie Siwy (godło: Em) z Gimnazjum Dwujęzycznego Zespołu Szkół Ogólnokształcących w Krośnie za wiersz Patrząc przez okno

W grupie wiekowej uczniowie gimnazjów – kategoria proza jury przyznało następujące nagrody:

I nagrodę Natalii Świątek (godło: Liryka) z Gimnazjum w Zespole Szkół Ponadgimna- zjalnych w Jedliczu za utwór Pułapka wyobraźni

II nagrodę Michalinie Brodzie (godło: Bryza) z Powiatowego Gimnazjum w Biłgoraju za opowiadanie Odegrał swoją rolę

III nagrodę Annie Jurczak (godło: Cebulaczek) z Gimnazjum nr 3 w Krośnie za utwór Zimowe impresje

W grupie wiekowej uczniowie szkół ponadgimnazjalnych – kategoria poezja jury uho- norowało:

I nagrodą Katarzynę Makowską (godło: Wadżet) z LO nr 3 w Ostrowcu Świętokrzy- skim za wiersz Różowy puch przeszłości (...)

II nagrodą Kingę Cherszepską (godło: crystalsoul) z I LO im. T. Kościuszki we Wło- dawie za wiersz Test

III nagrodą Natalię Janik (godło: Marzycielka) z LO im. M. Kopernika w Krośnie za utwory Nad ranem i Płacząc

(7)

W grupie wiekowej uczniowie szkół ponadgimnazjalnych – kategoria proza jury przy- znało:

I nagrodę Aleksandrze Kubit (godło Coeur) z I LO im. M. Kopernika w Krośnie za utwór: Powidło

II nagrodę Hanie Matejek-Khouri (godło: Epifan) z Katolickiego Liceum Ogólno- kształcącego w Krośnie za utwór Zjedzone serce

III nagrodę Piotrowi Kostańskiemu (godło: Kostek) z I LO im. M. Kopernika w Kro- śnie za opowiadanie To tylko tatuś

Ponadto jury wyróżniło:

Damiana Nowaka (godło: Damianos) z Gimnazjum nr 2 w Krośnie za utwór prozatorski bez tytułu

Jadwigę Gromek z Gimnazjum nr 4 w Krośnie za utwór Nessa Palantir

Iwonę Sikorę (godło: Sikorka) z Zespołu Szkół Elektronicznych w Rzeszowie za wiersz Mała refleksja

Weronikę Żołądź (godło: Lady Cogito) z I LO im. KEN w Sanoku za wiersz Inaczej Dominikę Witowicz (godło Dominanta) z I LO im. KEN w Sanoku za wiersz Życie moje szalone

Kamila Kociołka (godło: Kocioł) z Zespołu Szkół Elektrycznych w Rzeszowie za opo- wiadanie Szczęściarz

Aleksandrę Kozak (godło: Miri) z I LO im. M. Kopernika w Krośnie za utwór Bez serca Julitę Hołub (godło: Rita) z I LO im. M. Kopernika w Jarosławiu za prozę pt. Burza Anna Ślemp (godło: Merveille) z Zespołu Szkół Muzycznych w Krośnie za prozę.

Ponadto Stowarzyszenie Bibliotekarzy Polskich Oddział Krosno przyznało nagrodę Sylwii Czekańskiej (godło: Solis) z V LO im. J. Szczepanika w Krośnie za wiersz W o- bronie poezji

zaś

Stowarzyszenie Miłośników Ziemi Krośnieńskiej uhonorowało nagrodą Natalię Szcze- panik z Gimnazjum nr 2 w Krośnie za utwór Zaproszenie do Krosna

Jurorzy wyrażają podziękowanie wszystkim uczestnikom konkursu i podziw wobec tak licznego nim zainteresowania i talentów, które objawiły się w nadesłanych tekstach.

Dziękujemy również wszystkim opiekunom merytorycznym za pomoc ich podopiecz- nym w przygotowaniu i wyborze prac.

(8)

LA U R E A C I

XIII E D Y C J I KR O Ś N I E Ń S K I E G O KO N K U R S U LI T E R A C K I E G O

Uczniowie gimnazjów – kategoria: Poezja

Natalia Źrebiec I nagroda

Mateusz Witowicz II nagroda

Michalina Siwy III nagroda

Uczniowie gimnazjów – kategoria: Proza

Natalia Świątek I nagroda

Michalina Broda II nagroda

Anna Jurczak III nagroda

Uczniowie szkół ponadgimnazjalnych – kategoria: Poezja

Katarzyna Makowska I nagroda

Kinga Cherszepska II nagroda

Natalia Janik III nagroda

Uczniowie szkół ponadgimnazjalnych – kategoria: Proza Aleksandra Kubit I nagroda

Hana Matejek-Khouri II nagroda

Piotr Kostański III nagroda

Wyróżnienia

Damian Nowak

Jadwiga Gromek

Iwona Sikora

Weronika Żołądź

Dominika Witowicz

Kamil Kociołek

(9)

Sylwia Czekańska Nagroda Zarządu Okręgu Stowarzyszenia Bibliotekarzy Polskich w Krośnie

Natalia Szczepanik Nagroda

Zarządu Głównego

Stowarzyszenia Miłośników Ziemi Krośnieńskiej

(10)

I nagroda w kategorii: Poezja Natalia Źrebiec Gimnazjum

Węglówka

Krośnieńskie uliczki

Krośnieńskie uliczki pełne ludzi wśród tłumu na brukowanej drodze stoi mały chłopiec

– rozgląda się wkoło

różni ludzie mkną miedzy sklepami każda twarz inna

nadzwyczajna

osób jest naprawdę dużo wzrok kierują na niego na twarzyczce widać strach czego się boi?

Ludzie pędzą gnają przed siebie wchodzą wychodzą giną za rogiem mkną dalej na sam rynek

gdzie stoi piękna fontanna wokół niej panuje gwar coraz głośniej

krzyki wzdychania...

Ciekawość mnie porywa

przepycham się między zebranymi pierwsze szeregi i już wiem co się dzieje – to chłopcy skaczą na desce

w oddali ktoś tańczy

inni siedzą zwyczajnie na ławce

(11)

nie czekam idę dalej mknie ulica za ulicą oglądam ściany

na nich uliczna nieraz sztuka młodzi malarze

doceniam piękno przyglądam się dziełu i tak inne rzeczy się dzieją

panuje tu tłok ludzi mnóstwo lecz każdy dzień

przynosi nowe doświadczenia zaskoczenia

a ja przyglądam się im z zaciekawieniem pochłaniam piękno...

(12)

I nagroda w kategorii: Poezja Katarzyna Makowska Liceum Ogólnokształcące Nr 3

Ostrowiec Świętokrzyski

Różowy puch przeszłości oblepia moją twarz mokrą od łez teraźniejszości

Szare kłęby przyszłości otulają me ramiona zanim zasnę chcę zapomnieć

Odpływa żaglowiec marzeń podarty bilet

niecofnięte słowa krzywdząca cisza

Każdy sen odchodzi nastają nowe dni lecz ja

umieram

Słowo po minucie i minutę po słowie.

(13)

Mateusz Witowicz III nagroda w kategorii: Poezja Gimnazjum Nr 2

Zagórz

Jesień w sercu

Fortepian zimne nuty gra Świat utonął w monotonii Ptaki przestały śpiewać Wszystko zamilkło Tylko krople deszczu Stukają o parapet I moje serce Bije cicho i powoli

Akordy gitary są coraz krótsze Nutki spadają z pięciolinii

Na basie mych wspomnień licho gra Jednak zima kiedyś przyjdzie Otuli białym puchem Ogrzeje serca zmarznięte Ukołysze smutki

(14)

II nagroda w kategorii: Poezja Kinga Cherszepska Liceum Ogólnokształcące Nr 1 im. Tadeusza Kościuszki

Włodawa

Test

zamknij oczy usiądź

oczy też możesz zamknąć wdech

jesteś zakochany wydech

czujesz, jak rośnie?

dobrze zabawa trwa policz

ile osób ma klucz do Twojego serca?

dobra odpowiedź chwila

coś nadeszło, szczęście?

może pewność masz to

złapałeś króliczka śmiech

nie Twój

Tobie nie jest do śmiechu odeszło

deja vu

i jak się teraz czujesz?

(15)

Michalina Siwy III nagroda w kategorii: Poezja Gimnazjum Dwujęzycznego Zespołu Szkół Ogólnokształcących

Krosno

Patrząc przez okno

Gdy wstając rano, patrzę przez okno Widzę... to miasto

Wychodzę z domu na te ulice Krośnieńskie ulice , moje ulice I idę przed siebie, obok kamienice

A ja słyszę tylko deszcz, który spływa po rynnie I idę dalej, już wchodzę na rynek

I słyszę ich bicie... dzwonów bicie słyszę A ja dalej idę

Już wchodzę do szkoły lecz...

Jeszcze przez okno wyglądam przez chwilę I widzę... to miasto

Dzień w szkole mija i dzwonek już dzwoni A ja... wybiegam na te ulice

Moje ulice, krośnieńskie ulice

I znów tak jak rankiem do szkoły tak teraz... przez rynek, Chociaż droga najdłuższa to nią idę, żeby jeszcze choć przez chwilę

Popatrzeć na te kamienice, na tą dzwonnice i przez sukiennice... dojść do domu

Lecz na tym wędrówka się moja nie kończy Jeszcze muzeum szkła mnie chce ugościć...

Lecz później do domu trzeba już wracać A jeszcze wieczorem w kapciach i w szlafroku Patrzę przez okno

I widzę... to miasto

(16)

III nagroda w kategorii: Poezja Natalia Janik I Liceum Ogólnokształcące im. Mikołaja Kopernika

Krosno

Nad ranem

Krosno uśpione jeszcze płynie we mgle nagimi budynkami gdzieniegdzie ktoś

ciemnymi zakątkami okryty rynek wieże kościołów śpią jeszcze w niebie słońce blaskiem zza chmur

przez okna

zrywa pled wieczornej kołysanki gołębi cień podnosi się

nad głowami tańczy rytm melodii zza siedmiu gór moje

jeszcze uśpione Krosno

(17)

Płacząc

Płynie

Pełza ku dołowi

Biegnie niesfornie po policzku Łza

Nie jedyna

Leje się fontanna słonego morza Odnaleźć wiosła

Poszukać łodzi Popłynąć pod prąd

(18)

Wyróżnienie w kategorii: Poezja Iwona Sikora Zespół Szkół Elektronicznych

Rzeszów

Mała refleksja

zatrzymaj się poczekaj pomyśl co by się stało gdybyś

nie spotkał tej dziewczyny skręcił w inną stronę

wyszedł pięć minut wcześniej wybrał inną szkołę

kupił ten samochód został wtedy w domu odebrał tamten telefon podał rękę innej osobie wyszedł z pokoju

to właśnie te małe decyzje kształtują nasze życie każda blizna

każda spotkana osoba każda rozmowa

z pozoru nic nie znacząca zmienia cię i udoskonala

pamiętaj wchodząc na drabinę życia o skrzydłach miłości i prawdy

(19)

Weronika Żołądź Wyróżnienie w kategorii: Poezja I Liceum Ogólnokształcące im. Komisji Edukacji Narodowej

Sanok

Inaczej

Świat niby ten sam a jednak inny.

Słońce grzeje jakoś wyraźniej, Wiatr mówi do nas ciepłej.

Stokrotki spoglądają na nas wstydliwie, A ptaki śpiewają o nas ballady.

Czas, niby ten sam a płynie szybciej.

Noc puentą jest dla dnia.

Trawy, kłaniają się nam Zdejmując puchowe kapelusze.

Woda, pozdrawia nas Klaszcząc o gładkie potoku kamienie.

I wszystko jest nam tak nieważne, Kiedy wspólnie wypatrujemy ich Łapiąc ulotne chwile, starając się

Zatrzymać ich jak najwięcej.

(20)

Wyróżnienie w kategorii: Poezja Dominika Witowicz I Liceum Ogólnokształcące im. Komisji Edukacji Narodowej

Sanok

Życie moje szalone

Życie moje szalone rozedrgane, wielobarwne rozśpiewane

przyśpiesza wciąż i biegnie ledwie dotrzymuję mu kroku bezlitośnie pogania mnie

nie pozwala się zatrzymać zachwycić się misterną pajęczyną ani zasłuchać w muzykę strumyka jak złodziej kradnie odpoczynek przegania sen z powiek

nie mogę za nim nadążyć brakuje mi tchu

sił sensu

nie mogę tak biec bez celu chcę cię posmakować

poczuć cię wszystkimi zmysłami chcę się ogrzać w promieniach miłości pobiegać z wiatrem w zawody

nakarmić oczy symfonią barw duszę nacieszyć muzyką przyrody Chcę cię przeżyć

(21)

Sylwia Czekańska Nagroda ZO SBP w Krośnie V Liceum Ogólnokształcące im. Jana Szczepanika

Krosno

W obronie poezji

Nawet nie podejrzewasz, jakie to trudne literami tworzyć obraz na kartkach notatnika, tak, byś oglądał, patrząc na czerń i biel.

Nawet nie wiesz, jakie to trudne widzieć Boski cud w locie ptaków

i uśmiechać się do liści, drzew.

Nawet nie myślisz o tym, jak trudno

zatrzymać się na chwilę i po prostu oddychać, kiedy wszystko biegnie dalej, uciekając.

Ja się uczę, wciąż od nowa, od początku, z dnia na dzień, próbując w słowach zatrzymać cały świat i śmiech.

Jutro znów Ci narysuję wybujałym splotem zdań jakiś fragment, scenę, chwilę zamgloną

i nie wspomnę w niej ani razu o swym stanie.

Dzisiaj rzuć ten wiersz w kąt, niech czeka jako jedno z wielu dzieł, niezrozumiałych, nie boję się krytyki, słów nie dasz rady zranić.

A gdy kiedyś znów powrócisz do niego,

mimo przeszłego czasu pozostanie niezmieniony.

A ty Synu pogardy, będziesz znowu w tym miejscu, gdzie to wszystko się zaczęło. Od nowa.

Czytając.

(22)

Nagroda ZG SMZK Natalia Szczepanik Gimnazjum Nr 2

Krosno

Zaproszenie do Krosna

Krosno - miasto jakich wiele, na południu położone i powiatem ogłoszone.

W swej historii ma wpisane, przez Chrobrego, miejskie prawa nadane.

Gdzieś przed laty, w dawnych czasach, Łukasiewicz tu pracował, Ropę swoją wydobywał, analizy dokonywał.

Lampą cały gród oświecał, receptury nowej szukał

i na zawsze w Krośnie został.

Pomnik jego piękny stoi, od przybyszów więc nie stroni.

Rynek stary jest to prawda, niespodzianek ma bez liku.

Tu podcienia otworzone, patrzą w prawą, lewą stronę.

Jest tu studnia zabytkowa, tajemnice jakieś chowa.

Wszystkie pary tu siadają, razem sobie rozmawiają.

Rynek pustką tu nie świeci, bo się bawią tutaj dzieci.

Koncentrują tu zespoły i kukają nam dzięcioły.

Stary Urban głośno dzwoni, bo przy Farze wiernych broni.

Krosno! Krosno! Z czego słyniesz?

Zaraz szybko ci wymienię!

Są Karpackie tu Klimaty i przeróżne, ważne daty.

Tu Piłsudski stoi wreszcie, tuż przy szkole, w naszym mieście.

Szkło krośnieńskie w świecie słynie, a historia jego nigdy nie zaginie.

Są kościoły zabytkowe, z obrazami i freskami, i wielkimi sekretami.

Ich podziemia można zwiedzać i niczego tam się nie bać.

Ja, krośnianka z urodzenia, więc tu spełniam swe marzenia.

Tu się uczę i rozwijam, miłe chwile też wspominam.

Dom Kultury duży stoi, dwa stadiony, nowe hale, przybywajcie więc Ziomale!

By zobaczyć nowe Krosno ze słynnymi zabytkami i nowymi zagadkami.

(23)

Natalia Świątek I nagroda w kategorii: Proza Gimnazjum

Jedlicze

Pułapka wyobraźni

Zatłoczone uliczki to często najlepszy sposób na ucieczkę przed pro- blemami. Tyle różnych twarzy, a mlecznobiała mgła otulająca krośnieńską panoramę działa jak kołdra przykrywająca smutki. Takie przeświadczenie to- warzyszyło wędrującej tymi ulicami Kornelii.

Schowała swój zmarznięty, czerwony nos do różowego szalika oplatają- cego jej szyję. Jesienna szaruga przygnębiała i melancholijnie nastrajała. Choć wielu chowało się przed tymi smutnymi uczuciami, Kornelia je lubiła. Miewała wtedy wrażenie, że mnóstwo ludzi czuje tak, jak ona. Czyli? Przejmujące, trud- ne do wytłumaczenia zimno w środku. Jakby cała jej dusza zamarzała. Pomy- ślała o tym, gdy mijała stary krośnieński cmentarz.

Kornelia miała w sobie coś, co zwracało uwagę jak wyciśnięte na twa- rzy piętno. Bez wątpienia brak tak ważnej w życiu każdej nastolatki osoby, jaką jest ojciec, nie jest prostą sprawą. Matka nigdy nie udzieliła jej na temat ojca żadnych, nawet najbardziej szczątkowych informacji. Tak więc Kornelia nie wiedziała nic. Pogodziła się z tym, że została jej wyłącznie wyobraźnia. Tutaj miała nieograniczone pole do popisu. Ale jak długo można żyć złudzeniami?

***

Czy sny, fantazje i wyobrażenia mogą się spełnić? Urzeczywistnić?

Kornelia nie była tego do końca pewna.

– Dlaczego teraz, dlaczego akurat w tym momencie? Co go do tego skłoniło?

Dojrzał? – takie myśli przelatywały bezustannie przez głowę dziewczyny.

Nie mogła się opanować. Przyjedzie. Zjawi się. Przybędzie. I co najgorsze, pozna ją. Czy spełni jego oczekiwania? A może on nie spełni jej? Może zban- krutował, stracił czucie w nogach albo czegoś chce i dlatego postanowił wrócić.

Wrócić? Nie można wrócić do miejsca, w którym się nigdy nie było. Więc po co ta wizyta? Kornelia czuła, że jej dusza i całe ciało zaraz eksplodują.

– Ala, ty postaraj się powstrzymać od swoich złośliwości. A ty. Korni, nie

(24)

W mieszkaniu czuć było napięcie, zdenerwowanie.

– Punktualność nigdy nie była jego mocną stroną – kąśliwie stwierdziła mama, gdy pół godziny po umówionej porze kobiety usłyszały dzwonek do drzwi.

– Dzień dobry, nazywam się Klara Szajnowicz, chciałam tylko powiedzieć, że mój mąż nie przyjdzie na tę... kolację. I proszę go więcej nie nachodzić – tyle z wypowiedzi wysokiej szatynki zrozumiała Kornelia.

– Tchórz – skwitowała szybko Alicja, po czym wróciła do swojego pokoju.

Przez resztę wieczoru starała się zachowywać, jakby umówione spotkanie nig- dy nie miało mieć miejsca.

Ale Kornelia tak nie potrafiła.

– Przepraszam was bardzo – rzekła mama ze łzami w oczach.

– Za co? – dopytywała Kornelia.

Nie sądziła, że mama będzie ją przepraszać za to, że jej ojciec... Stop! Za to, że nie ma ojca.

– Nie płacz, to nie twoja wina, że on nie ma za grosz odwagi i jakiejkolwiek szlachetnej cechy – stwierdziła Kornelia.

Nie miała już nawet siły wyobrażać sobie ojca. Po co o nim myśleć, sko- ro jest uosobieniem bólu, goryczy i porażki. W pewniej chwili przyszedł jej do głowy pewien wyraz. Przebaczenie.

– Nigdy nie potrafię mu wybaczyć – stwierdziła markotnie.

Jednak dziewczyna uświadomiła sobie coś jeszcze bardziej smutnego. Pomy- ślała, że nie będzie mogła wybaczyć ojcu również z innego powodu. Nie wyba- czy, bo przecież ojciec jej o to nie prosił. I to było najokrutniejsze. Jemu nie zależało. Jej – bardzo. Poczuła, jakby była w klatce swoich udręk. Jak bardzo ją to raniło! Czuła, że jej dusza z każdą upływającą chwilą jest bardziej podziura- wiona niesprawiedliwością. Do pokoju weszła Alicja.

– Nie powinnaś być taka emocjonalna. Ten człowiek unikał kontaktu z nami przez lata. Jak to możliwe, że nagle chciałby stworzyć rodzinę. To nie są sny, Kornelio, ta rzeczywistość – oświadczyła Ala, po czym wyszła.

Do Kornelii powoli zaczęły wracać najgorsze, najsmutniejsze przeżycia zwią- zane z ojcem – gdy w dzieciństwie opowiadała swoim koleżankom, że tato wyjechał w daleką morską podróż, ale niedługo wróci. Tak radziła sobie z cię- żarem, którego nie potrafiła unieść. Pamiętała też, jak kiedyś jej bezsilność sięgnęła granic. Powiedziała, że ojciec zmarł.

Dorastała.

Krośnieńskie mury nie kojarzyły jej się z nim. Dlatego wmawiała sobie, że w tej restauracji jadali pizzę, chodzili tamtymi ulicami, przysiadywali na ław-

(25)

***

Z każdym dniem coraz częściej się uśmiechała. Już nie lubiła tego stare- go cmentarza na Krakowskiej. Gdy siostra i mama pytały, skąd ta zmiana, Kor- nelia odpowiadała jednym zdaniem: Dzięki niemu mam życie, ale nie pozwolę, by zależało ono od niego.

(26)

I nagroda w kategorii: Proza Aleksandra Kubit I Liceum Ogólnokształcące im. Mikołaja Kopernika

Krosno

Powidło

Byłem jak lipy szelest, (...)

i jeszcze ciało - to tak niewiele.

K. K. Baczyński

Pamięci Bartka Ciemny fiolet, wpadający w brąz. Kolor smutku, tajemnicy i żałoby.

Barwa śmierci. Rześki miąższ otulony napiętą skórką, chropowata faktura pest- ki. Lekko cierpka za młodu, z czasem – tracąc kwaśny bunt dojrzewania – coraz słodsza. Jakby pogodzona z nieuchronnością losu.

Człowiek jest trochę jak śliwka.

Dojrzewa, marszczy się i kurczy, a wnętrze staje się coraz bardziej ła- godne, złote. Czasem nawet na młodych, dorodnych owocach widzę plamki choroby, szorstkie, brązowe, smutne plamki. Tak. Człowiek jest jak śliwka.

Czasami cudze historie, jak owoce śliwek, leżą w naszych rękach.

Można ich dotknąć, można obracać w palcach, można wgryźć się w ich miąższ.

A jeśli nie w rękach – w umysłach. A może raczej – zmysłach. Są jak chwila, łaskocząca nos słodkim zapachem. Smakiem. Kwaśnawym, mdląco słodkim, gorzkawym. Jeden owoc mieści w sobie tyle doznań. Gorycz rozpaczy i bezradności, cukier wątłej nadziei.

Śliwki. Gorycz. Cukier. Powidło. I śmierć...

Opieram plecy o chropowatą korę koślawej starej śliwy. Czy słodkim złudzeniem nieśmiertelności można oszukać nieuchronne przemijanie?

Tu, w sadzie, śmierć triumfuje inaczej niż w świecie ludzi. Najpierw obezwładnia liście drzew, później po kruszejących gałązkach przedostaje się do samych owoców. Zabija je mdło i lekko, w słodkim finale dojrzewania wpędza w nie ostatnie śmiercionośno-życiodajne soki. I zostawia je dumnie, jakby z nieuwagą, pełne złotej, dojrzałej ciężkości, smaku i zapachu ukrytego pod napiętą skórką. Gałązki drzew uginają się pod ciężarem oczekiwania.

(27)

Nigdy go nie widziałam, znam tylko jego imię, wiem, że lubił powidła, że z zapałem uczył się po nocach, drwiąc z zegarów i marzył, że wróci na stu- dia, że oszuka śmierć. Wiem, że lubił swojego kota, który w dzień po jego śmierci zniknął.

Znam go jedynie z opowieści, więc tylko opowieść mogę mu podaro- wać.

*

Sierpień tego roku był wyjątkowo ciepły. Czas słońca, pora dojrzewają- cych śliwek.

– Nie zapomnij, proszę. Kup więcej. Wybierz te najładniejsze, usmażę...

– Dobrze, mamo, nie zapomnę.

– ...powidło dla Bartka, ucieszy się. Tak bardzo mu smakuje, nie je nic poza nim.

Z prawdziwą radością wybierałam kolorowe pokrywki, z zapałem przynosiłam z piwnicy ciężkie słoiki. Dom wypełniał słodki zapach oczekiwania na wiado- mość, drażniący zmysły zapach oczekiwania. I nagle dźwięk telefonu rozrywa- jący mdłą ciszę – ostry, kwaśny, przenikliwy dźwięk.

Już wiedziałam.

– Pomieszaj przez chwilę te powidła, odbiorę – mama, zmniejszając płomień pod garnkiem, podała mi dużą, drewnianą łyżkę. Wodząc za nią niewidzącym wzrokiem, spojrzałam na zawartość dużego garnka. Ciemny fiolet, brąz. Kolor smutku, barwa śmierci. Zza ściany dobiegł mnie fragment rozmowy

– Dzisiaj? (...) Więc jednak – głos mamy urwał się, zawisł głucho w powietrzu.

O nic nie musiałam pytać. Zgasiłam płomień pod garnkiem.

Już wiedziałam.

*

Lubił powidła, które smażyła dla niego moja mama. Ich słodycz była ostatnim smakiem, jaki czuł na podniebieniu, nim sam uciekł nam, wspinając się po zeschłych gałęziach życia, wprost pod niebo.

Śmierć jest jak złodziej. Kiedy zmęczony ogrodnik śpi a jego pies nie patrzy, śmierć zakrada się do ogrodu i bezmyślnie, w pośpiechu, szarpiąc gałę- ziami, zrywa owoce. Nie zważa na to, że są jeszcze niedojrzałe, całkiem zielo-

(28)

II nagroda w kategorii: Proza Michalina Broda Powiatowe Gimnazjum

Biłgoraj

Odegrał swoją rolę

Chciał tylko samotności, chciał słyszeć monotonny, stały szum fal, chciał patrzeć na odpływy, odsłaniające oblepione wodorostami, nagie głazy.

Lubił to miejsce, we wszystkich jego odcieniach szarości, żółci, zgniłych ziele- ni i czerni skał poprzecinanych gdzieniegdzie brudną bielą lodowców. Lubił swoje zwyczajne, proste życie.

Zawsze o świcie siadał na progu, zapatrzony w nieskończoność stalo- wego morza. Jego siwe oczy, pełne przedziwnej tęsknoty i zadumy śledziły niezmienną linię horyzontu, patrzyły na rozbijające się fale, na szarą wodę. Co jednak widziały naprawdę?

Nieraz całymi godzinami krążył samotnie po ścieżkach, otaczających stare zamczysko. Czarny, kamienny pałac porośnięty był głogiem i pokrzywa- mi, z jego dawnej mocy i chwały pozostały tylko niedostępne, lśniące ruiny.

Wciąż pragnął otworzyć zatrzaśnięte od wieków drzwi, poznać tajemnicę mrocznych komnat, o których chłopi w zimowe wieczory opowiadali straszliwe historie. Wdrapywał się na delikatne krużganki, szukał otworu którym mógłby wedrzeć się do środka, zawsze na próżno.

Zamek stał niemy, głuchy, porośnięty mchem, jakiś niezmiennie ponury, fascynujący, przejmujący lękiem.

Pustelnik czuł w piersiach przemożne pragnienie zbadania jego tajemni- cy, pragnienie, które opanowało prawie wszystkie jego myśli, zamek jednak pozostawał niezdobyty, zawsze więc wracał z takich wypraw zawiedziony.

Zbierał po drodze lecznicze zioła, przyrządzał pokarm dla ptaków, których chmara gnieździła się w zwietrzałych skałach. Wracał i znowu siadał na progu, by snuć plany poznania pradawnej tajemnicy, by marzyć... Pod zamkniętymi powiekami, wsłuchując się w miedzianą muzykę morza, widział skarby za- mknięte w komnatach, widział idealną krainę potężnych władców i pradaw- nych królowych. W sercu natomiast coraz częściej czuł tylko nicość i druzgo- czącą tęsknotę. Za czym? Nie wiedział.

Miał sny, biegł w nich przed siebie, nie zważając na krwawiące stopy, byle na szczyt zamkowej baszty, byle na szczyt straszliwych murów, byle spoj- rzeć z ich wysokości na stalowe morze, daleko, nad szerokie, nieskończone morze! Jak inny musiał być świat z zamkowej wieży, jak inne życie i ocean płynący w nieznane, zamglone okolice... Pragnął wejść po stopniach tajemnicy,

(29)

Zamek jednak nadal stał głuchy na jego pragnienia, stały, niezmienny, dookoła szumiały tylko świerkowe bory, szumiało morze, ale nigdzie nie było słychać szczęśliwego ludzkiego głosu.

Choć rybackie wioski rozłożone były po drugiej stronie klifu, bo tam na- tura była choć odrobinę łaskawsza, jego znano w całej okolicy jako dziwaka i znachora. Gdy tylko ktoś zachorował, wzywano go. Leczył cierpliwie, cichy, niepojęty starzec, choć niechętnie opuszczał swoją pustelnię. Często musiał wędrować kilka dni, nigdy jednak nie żałował trudu, gdy chodziło o ratowanie ludzkiego życia. Czasami wracał w takiej wyprawy z workiem mąki albo ka- wałkiem płótna na nową koszulę, czasami z pustymi rękami.

I tak snuły się dni mgliste, szare zwiewne, wypełnione tęsknotą i mono- tonią, tylko zamek z każdym dniem zabierał kawałek jego umysłu. Czarna masa murów podnosiła się znad skalistego wzgórza, a jesienne chmury opływa- ły jej tajemnicę.

Aż przyszła zima. Śnieg zawiał dróżki, morze przy brzegu zamarzło, wichry przewracały leśne drzewa, ptaki zamilkły zupełnie.

Wtulony w róg chaty układał zebrane latem zioła, rozmyślał, a gdy dło- nie kostniały mu z zimna, wzniecał ogień i grzejąc starcze ciało śnił, o cudow- nym, pradawnym pałacu.

Nawet nie spostrzegł, że zapasy się wyczerpały i jeśli zawieja nie ustanie, przyjdzie mu umrzeć z głodu i zimna.

Nie ustała, rano mróz był jeszcze sroższy, a zawierucha szalała za okami chatki.

Głodny, drżący z zimna założył na siebie wszystkie stare łachmany, za- palił lampę oliwną i błagał bogów o ratunek. Jakich? Nie wiedział. Wszyst- kich? Żadnych? Z wyczerpania i zimna szeptane modlitwy traciły sens, znikało wszystko z wyjątkiem ostatniej iskry życia.

– Wstawajcie prędzej, wstawajcie, bo córka mi we wsi umiera! – krzy- czał nieznajomy nad jego uchem. – Na dworze czekają sanie, ratuj!

– Jak mogę leczyć, gdy sam ledwie żyję?

Mimo wszystko obudził w sobie tę ostatnią iskrę życia i zwlekł się z posłania.

Niezdarnie, drżącymi dłońmi zapakował suszone zioła i mikstury, usiadł w sa- niach obok przybysza.

Konie pędziły jak szalone, ślizgając się po polnych drogach i zapadając po brzuchy w sypkim śniegu. On natomiast skulony, otulony kocem, łapczywie

(30)

jakie uskarża się bóle. Ona, jednak zamiast mówić o swoich cierpieniach, za- częła opowiadać o krzywdach całej ludzkości. W pierwszej chwili uznał to za bredzenie w gorączce, lecz zasłuchany w jej spokojny głos, pojął wszystko.

Każde słowo zapamiętał w duszy, a ona rozumiała wszystkie łzy nieszczęśli- wych, chorych, cierpiących, liczyła każdy ostatni oddech umierających, rozpa- miętywała nieszczęścia całej ziemi. Od królów i ludzi zacząwszy, a na zbłąka- nych psach skończywszy. Rozumiała wszystko, a on wraz z nią. Wreszcie roz- kazała, aby wracał do swojej chaty, a za to, że przybył jej z pomocą, może wybrać podarek. Na stoliku leżał worek złota i czarne skrzypce.

Cóż mu po złocie, pustelnikowi? Skrzypce będą w zimie ćwierkającym skowronkiem, przyjacielem jedynym w chłodne wieczory.

Tajemniczy uśmiech pojawił się na twarzy kobiety, jakby spodziewała się takiej odpowiedzi, zapatrzyła się w szare oczy starca i szepnęła.

– Co tylko zamarzyć zdołasz, wszystko ci skrzypce wyczarują.

Nagle spostrzegł, że stoi na zaśnieżonej polanie, sam jak zawsze. Nig- dzie śladu chaty, ani niezwykłej kobiety, w dłoni miał tylko hebanowe skrzyp- ce, piękne, drewniane, cudowne skrzypce. Wszystko, co się stało przed chwilą, mroźny wiatr zmiótł niczym sen, srebrzysty, rozkoszny, sen. Trzaskający mróz, noc, płatki śniegu tańczą na polach, a on rzucony bez nadziei, sam! Wtedy zaczął obracać w skostniałych palcach skrzypce, dotykał ich misternych rzeź- bień, wodził dłońmi po wypolerowanym drewnie, przytulił instrument do sie- bie, ujął smyczek w niepewne dłonie, dotknął magii strun.

Z oddali wyłoniły się karę konie, w złoconych saniach siedział wytwor- ny służący. Konie zatrzymały się przed zdumionym starcem.

– Jaśnie pan raczy – przemówił woźnica, wskazując ręką sanie.

Nie mógł pojąć, kiedy padł ciężko na aksamitne siedzenie i pędził przez niemą puszczę. Konie rżały, bijąc kopytami w zamarzniętą ziemię, nagle stanęły przed jego lepianką. Dookoła było cicho, a wiatr bezustannie miotał płatkami śniegu.

Pokornie zaczął dziękować służącemu, że przygarnął w nocy włóczęgę, on tylko uśmiechnął się lekko i zniknął w mroku boru. Starzec natomiast pchnął drzwi izdebki i wszedł do zimnego, zatęchłego wnętrza.

Był głodny, samotny, skostniały, upadał z wyczerpania, przerażenia i bezradności. Westchnął ciężko i wydobywszy swój największy skarb – zagrał.

Nieświadomie, ostatkiem sił przelał w muzykę swe najsilniejsze, najtajniejsze pragnienie.

***

Siedział cudnie przyodziany przy zastawionym stole i popijając wino rozmawiał z dworzanami. Lśniące, czarne podłogi pokrywały puszyste dywany,

(31)

jemnicą. Poznał każdy zakątek pałacu, znał każdą wykutą w skale komnatę, każdy korytarz, każde magiczne stworzenie mieszkające w pradawnym gma- chu. Ziściło się jego pragnienie, a mimo to odczuwał mękę wynikającą z ciągłej bezczynności i budził się w nim wstręt do wygód i rozkoszy szlacheckiego życia. Tęsknił do prostej pracy i choć wszyscy się temu dziwili, chwytał za topór i rąbał drewno albo wiązał rybackie sieci. Rozumiał, że zamek, choć wspaniały, pokorna służba, drogocenne tkaniny i złote puchary to tylko złudna kotara, zasłaniająca drogę do prawdziwego szczęścia, za którym tęsknił.

Raz nocą, oglądając z wieży spienione morze, wydobył skrzypce i za- grał, a jego muzyka wyczarowała tęsknotę do słońca, której pełne było serce starca i wiekowa puszcza. Pod pieszczotliwym tchnieniem smyczkowych to- nów, zgasła noc, a zapłonęło światło, stopniał śnieg, a kwiatami okryły się sady. Gdy upojony pięknem natury, wypuścił smyczek z dłoni, znalazł się na progu swojej chatki. Usiadł, jak zawsze, by pomyśleć chwilę, poił oczy roz- kosznym czarem wczesnej wiosny i wsłuchiwał się w miedziany szum morza.

Wyszeptało mu ono tajemnicę, wiadomość od pradawnej pani, tylko dla jego ucha przeznaczoną.

Zerwał się, pobiegł do boru i zaczął grać jak nigdy dotąd. Każdy ton je- go pieśni pulsował wielką, niezłomną wolą, koił serce i duszę, dawał ukojenie i nadzieję. Nagle z gęstwiny lasu pojawił się przedziwny tłum ludzi. Szli mło- dzi i starzy, kobiety i mężczyźni, królowie i żebracy. Poznał ich, byli to ci, o których mówiła hebanowa pani w ową tajemniczą, zimową noc, byli to ci, których łzy wówczas liczyła. Przytłoczeni nieszczęściem szli w takt zaklętej muzyki, chwytali nuty nadziei, szli po szczęście, bo miłosierna pani ich tu przysłała.

A on grał.

Znikał smutek i łzy rozpaczy.

A on grał.

Całą swą duszę zamknął w tej pieśni.

A on grał.

Każdą nutą dziękując za największy dar, jaki mógł otrzymać człowiek.

A on grał.

Niewidziany, niezauważony przez nikogo, samotny, choć otoczony szczęśli- wym, rozradowanym tłumem. Grał, to była jego ofiara, dobrowolny dar dla pani. Zasłuchany w radosne głosy wypuścił smyczek z omdlałych dłoni, omiótł

(32)

Hana Matejek-Khouri II nagroda w kategorii: Proza Katolickie Liceum Ogólnokształcące

Krosno

Zjedzone serce – Dlaczego nie piszesz?

Mężczyzna o krótkim, niebieskim spojrzeniu oprawionym w czarne, grube rzęsy patrzył wprost na niego. Było w tych oczach coś hipnotyzującego, coś, co przyciągało, trochę jak drapieżnik. Twarz tego człowieka, choć zadrapana w paru miejscach przez czas, zdawała się pozostawać obojętna.

– Dlaczego nie piszesz?

Dzieliła ich niewielka przestrzeń. Może metr, może półtora. Byli podobnego wzrostu, dlatego na pozór nic praktycznie nie kolidowało na drodze połączenia dwóch obcych sobie osób.

– Misza, mówię do ciebie – powietrze zadrgało poirytowanym westchnięciem – Dlaczego nie notujesz?

Wydawało mu się to naprawdę niesamowite. Jak z filmu. Jak z książki. Jakby przez tę krótką chwilę poznał tego człowieka, miał wgląd w jego myśli, marze- nia, lęki. Jakby on sam, chyląc przed nim zaniepokojone, zmarszczone czoło uchylał furtkę do swojej podświadomości, pozwalał mu patrzeć na te prymi- tywne wizje, które razem dzielili. To było tak, jakby ten bojkotujący życie pięćdziesięciolatek był kimś więcej, ale…

– Co się z Tobą dzieje, dzieciaku? Dlaczego przychodzisz do szkoły tak niewy- spany? Coś ty robił w nocy?

Misza zamrugał dwa razy, do jego uszu dotarła cała kakofonia dźwięków.

Czyjś głośniejszy oddech, szept, łamanie ołówka, skrobanie długopisu o papier, szelest zeszytu.

– Misza! – Profesor patrzył na niego teraz z góry, jakby był zły, jakby się gnie- wał o jego niewiedzę i o to, że Miszki nikt nie nauczył odpowiadać na pytania.

– Przepraszam. – Chłopak wstał od ławki i odłożył na biurko pustą kartkę.

– Nic nie przychodzi ci do głowy? – Zmęczone oczy znów starały się nawiązać połączenie, tym razem bez rezultatów. – Przecież to było wczoraj.

– Wiem, przepraszam, profesorze. Mogę wyjść z klasy?

Korytarz był długi, podobny do tego w szpitalu. Misza rozpostarł ręce i wczepił się paznokciami w odstającą od ściany wyblakłą, żółtą farbę. Przy schodach była jeszcze jedna klasa, otwarta i pusta o tej godzinie.

(33)

Podobnie, jak w szpitalu. Białe drzwi do sali też powinny być uchylone, żeby słyszeć, jak Wania krzyczy, albo jak uderza główką o poduszkę. Zanim zabrali małego na oddział, Misza przywiązywał go do łóżka, gdy zaczynał się trząść, skomleć, wyć, drapać siebie i jego, jęczeć, płakać i grozić, że się zabije, jeśli TEN stojący przy wezgłowiu nie odejdzie, nie zniknie, nie przepadnie, nie wyjdzie z pokoju, choć stał przecież tylko w jego małej głowie.

Wania umarł, jakieś parę tygodni po tym, jak zabrali go z domu, ale Miszy nikt nic nie powiedział ani o śmierci, ani o pogrzebie.

Został mu jeszcze jeden brat, ale już nie z krwi tylko z wyboru. Jura nie chodził do szkoły i mieszkał sam, odkąd ojczym zabił mu matkę. Był trochę dziki, płochliwy jak na osiemnastolatka i czasem Miszę przerażał. Jura biegał szybko, podobno był najlepszy w okolicy, ale ojczym tyle razy gonił go z kijem, że w sumie to nic dziwnego.

Czasem, gdy Misza przychodził do niego na noc, Jura częstował go spirytusem i opowiadał dziwne rzeczy. Prowadził długie monologi, patrząc w czarne oczy Miszki i popijając gorzkie zdania żywym ogniem. Późnym wieczorem, gdy nad blokiem Jury piętrzyły się ołowiane, ciężkie chmury, które wypluwały zimne igły, zaczynał swoją opowieść o matce. Opisywał mu jej wygląd, długie blond włosy, różowe policzki i zapite zielone oczy. Jura widział wszystko to, co oj- czym zrobił, w kuchni, za ścianą, ale nigdy samego opisu morderstwa nie po- dał, nawet milicji. Potem, z alkoholowego otumanienia budził Miszkę jego zachrypły głos.

– Misza – powiedział, gdy całe miasto trwało w tym zastoju pomiędzy dniem a nocą, a srebrne słońce przebłyskiwało zza szarych, duszących dymów fabry- ki. – Chciałbyś kiedyś zabić?

Jura był inny. Mimo tego wszystkiego, co mówił i co zrobił, Misza nigdy nie nazwałby go złym człowiekiem. Po pierwsze, byli braćmi. Tacy sami, wyklu- czeni ze stada, które i tak idzie przecież w złą stronę. Po drugie, Jura Miszkę fascynował. A nawet więcej! Było w tym coś z obsesji, uwielbienia dla jego osoby i formy działań, jakie przybrał, aby przetrwać. Był jak filar. Jeden jedyny podtrzymujący cały jego świat, dźwigający jego problemy i swoje wspomnie- nia. Silny i stabilny. Dlatego Misza się zgodził. Nic nie powiedział, tylko chwycił szklaną butelkę, upił łyk, zakrztusił się, wytarł mokre usta w brudny rękaw i skinął głową.

(34)

Wszystko. Wszystko dopełniło się deszczowego, listopadowego dnia. Niebo było zakryte grubą warstwą chmur, wyglądało, jakby było zabetonowane. Wil- gotnym powietrzem poruszał zimny wiatr. Drzewa – nagie i zmarznięte, nie- znacznie huśtały się na boki wtórując szumem gałęzi do nieludzkiej sceny roz- grywającej się za garażami.

Miszce na sam koniec zrobiło się słabo. Stał oniemiały i patrzył na czerwone strumienie płynące między płytkami. Jura milczał, ale był zadowolony z tego, co się stało. Jego ciałem wstrząsały dreszcze, serce biło mu tak szybko, tak mocno, że mógł je słyszeć i czuć.

Gdy wrócili do mieszkania Jury, Misza natychmiast poszedł się umyć. Pod zimną wodą, która obmyła go ze wszelkich złudzeń, dopadło go przerażenie.

Wyskoczył z łazienki owinięty tylko szorstkim ręcznikiem i ogarnął pomiesz- czenie wzrokiem w poszukiwaniu brata. Jura stał w przedpokoju, palcami stóp dotykał progu kuchni, ale nie przekraczał go. Kołysał się, jak samotne drzewo, uśmiechając się do brudnej podłogi i wodząc palcami po sercu.

Tak zbrodnia, jak i sam pogrzeb odbiły się krótkim echem w lokalnych gaze- tach. Na cmentarz, z polecenia dyrektora, poszła cała klasa i poszedł też Jura w tłumie sąsiadów, rodziny bliższej i dalszej. Stali potem obok siebie, ramię w ramię. Miszę przeszedł dreszcz, gdy tania, prosta trumna uderzyła o ziemię i jeszcze raz, gdy dwóch grabarzy o kościstych dłoniach zaczęło zasypywać dół.

– Mam takie nieodparte wrażenie – szepnął mu na ucho Jura – że zakopują żywego człowieka.

Misza spojrzał na niego. Jego oczy były szerokie i tak beztrosko roześmiane, że i on przez chwilę poczuł się, jakby obchodzili razem jakieś ważne święto, jakby ta ceremonia pochówku była otwarciem wszystkich zamkniętych do tej pory drzwi. Jakby dokonała się przed nimi ostateczna tajemnica.

Odwrócił się gwałtownie. Poczuł rękę zaciskającą palce na swoim ramieniu.

Spojrzał na profesora. Jednak ich oczy nie spotkały się. Mężczyzna wpatrywał się nieruchomym, pełnym litości wzrokiem w odłączoną od tłumu, samotną, zgarbioną kobietę, pochylającą się nad dołem i zaciągająca się długim szlo- chem.

* * *

Misza otworzył oczy. Stał w pustej klasie – niczym w szpitalnej sali z małym Wanią jęczącym do poduszki – przy dużym, oszronionym od wewnątrz, na w pół otwartym oknie. Obie jego dłonie przylegały do zimnej szyby. Jasna krew spod paznokci zdążyła już zaschnąć na opuszkach jego palców i wyraźnie

(35)

„Wiesz, Miszka” – przypomniały mu się słowa, gdy ramię w ramię, szli zaro- śniętą, wąską uliczką pewnej listopadowej nocy – „matka powiedziała mi kie- dyś, że albo ja ich zjem, albo oni zjedzą mnie. I wiesz co, bracie? Myślę, że mówiła tak, bo ktoś zjadł jej serce”.

Pamiętał wyraz jego twarzy w tamtej chwili. Pełne koncentracji oczy, napięte, gotowe do biegu ciało, usta, jakby splamione tymi słowami i wytężone uszy, które parę minut później nasłuchiwały ciszy w klatce piersiowej martwego chłopca.

(36)

Anna Jurczak III nagroda w kategorii: Proza Gimnazjum Nr 3

Krosno

Zimowe impresje

Wydaje mi się, że ta historia będzie zaskakująca dla wszystkich, któ- rzy ją przeczytają. Dla mnie samej jest dziwna, szalona i pełna niewytłuma- czalnych zdarzeń.

Jestem szczupłą blondynką o wysportowanej sylwetce. Mam 38 lat i obecnie mieszkam w Warszawie, ale nie o tym chcę pisać. Pragnę opisać coś, co przydarzyło mi się parę miesięcy temu w moim rodzinnym mieście Krośnie.

Pomimo iż od wielu lat mieszkam w stolicy, Krosno jest moim ukochanym, najwspanialszym miejscem na ziemi. Tutaj się urodziłam, tutaj też urodzili się moi rodzice i dziadkowie, można więc powiedzieć, że Krosno to dla mnie mia- sto wielopokoleniowe, miasto moich przodków, a zarazem moje i moich dzieci.

Taki nasz „pępek świata” strzeżony przez magiczne Prządki i królewski dzwon Urban. Tutaj czas płynie inaczej, bo odmierzają go zegary Mięsowicza. Ze względu na swoje położenie Krosno stanowi atrakcyjne miejsce do wypoczyn- ku. Mogłabym o nim pisać dużo więcej, jednak skupię się na tym, co przyda- rzyło mi się w pewien zimowy wieczór.

Jak już wspominałam na stałe mieszkam w Warszawie, ale jeśli to tylko możliwe, chętnie wracam w rodzinne strony. Tak też było pewnego mroźnego dnia. Za oknem wiał niespokojny, chłodny, rześki wiatr. Drobne płatki śniegu opadały na zmarznięte drzewa, ale w moim sercu było gorąco.

Wybrałam się na krośnieński Rynek, aby w dobrym nastroju powspominać stare czasy, te dziecięce - dla mnie najpiękniejsze. Przysiadłam na skraju fon- tanny, przymknęłam oczy. Cisza, błogość, płatki śniegu, skrzące się w świetle latarni, migoczące smugi światła i bajkowy, niesamowity nastrój. Nagle usły- szałam tupot butów. W tej samej chwili zobaczyłam tłum ludzi biegnących w kierunku Wieży Farnej. Podbiegali oni z każdej strony i przytrzymywali rękami wieżę tak, jakby bali się, że się przewróci. Na twarzach malowała się radość, zadowolenie oraz wielki wysiłek. Otworzyłam oczy, ale wokół mnie nikogo nie było. Czyżbym przysnęła? Spokój i szum wiatru spowodował, że ponownie zamknęłam oczy i w tej samej chwili na Rynku pojawiło się pełno ludzi. Byli oni w różnym wieku: dzieci, dorośli, starcy, mężczyźni i kobiety.

Każdy z nich trzymał w rękach książkę, każdy inną. Wszyscy wpatrzeni byli w otwarte stronice książek i z wielkim zapałem je czytali. Chciałam zobaczyć czy to wszystko dzieje się naprawdę więc otworzyłam oczy. Ponownie wszyst-

(37)

nikogo tam nie ma skoro przed momentem wypełniał go tłum ludzi. Byłam przerażona tym, co się mi przytrafiło. Jednak ciekawość była silniejsza, posta- nowiłam ostatni raz zamknąć oczy. Usłyszałam głośne dźwięki, tak jakby stu- kot kopyt koni. Zacisnęłam mocniej powieki, powiał delikatny wiatr i przede mną zatrzymał się wspaniały powóz. Był prowadzony przez dwa, piękne, białe konie, a powoził je młody mężczyzna. W środku siedział starszy, siwy pan, ubrany w bogato zdobione szaty. Uśmiechnął się do mnie szeroko, przyjaźnie i zniknął. Powiał silniejszy wiatr i nagle ocknęłam się. Byłam bardzo zdziwiona i nie mogła uwierzyć w to, co się stało. Czy to działo się naprawdę? Nie wie- działam, bowiem mężczyzna uśmiechnął się do mnie tak serdecznie, jakby mnie znał od lat. Stukot kopyt koni, turkot kół i wszystko to, co widziałam, ulotniło się jak mgła. Ale byłam pewna, że słyszałam miarowy brzdęk szkła znikający i cichnący.. Cos się nie zgadzało! Postanowiłam wstać i przejść się wzdłuż Rynku. Może mam gorączkę? Ale nie! Przyglądałam się starym kamie- nicom i podcieniom majestatycznie okalającym plac. Rozbłyski światła, lekki wiatr wprawiał je w ruch, kołysały się, nachylały w moją stronę, kusiły oczyma okien i skrzypieniem zamków. Co się ze mną dzieje? Zegar tykał, ściany ko- ścioła franciszkanów otulała noc, a do bramy klasztornej przemknęła tajemni- cza, zakapturzona postać. Gdyby nie witryny sklepów ze współczesnymi arty- kułami pomyślałabym, że jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności, przeniosłam się w czasie. Wtedy też przypomniałam sobie, jak bardzo dawno temu mój ukochany dziadek opowiadał mi historię o Portiusie. Byłam wtedy bardzo ma- ła, ale opowieść ta przypomniała mi się tak dokładnie jakby dziadek opowiadał mi ją kilka dni temu.

Długo jeszcze chodziłam po Rynku i przysiadałam to tu, to tam. Nic niesamowitego już mi się nie przytrafiło, a ja cały czas myślałam o mężczyź- nie, którego spotkałam i który uśmiechał się do mnie. Próbowałam jakoś sobie wszystko poukładać, połączyć w całość, nic jednak sensownego nie przycho- dziło mi do głowy. Minęła północ, postanowiłam więc wrócić do domu. Długo nie mogłam zasnąć. Następnego dnia z samego rana, chcąc się dowiedzieć czegoś więcej, zaczęłam szukać informacji w Internecie. I znalazłam: o pod- trzymywaniu Wieży farnej przez ludzkie dłonie, o czytaniu książek na Rynku – to wszystko miało kiedyś miejsce i było faktem. Nic natomiast nie znalazłam o tajemniczym mężczyźnie jadącym w powozie. Widziałam go tylko ja i nikt inny. Może miał być to dla mnie jakiś znak? Myślę, że zdarzenie to nigdy nie

(38)

Piotr Kostański III nagroda w kategorii: Proza I Liceum Ogólnokształcące im. Mikołaja Kopernika

Krosno

To tylko tatuś...

Pierwsze promienie wiosennego wschodzącego słońca leniwie wpadły do po- malowanego na różowo pokoju. Kiedy najszybszy z nich pogłaskał twarz Kasi, dziewczynka sennie rozchyliła powieki i półprzytomnie spojrzała na zegarek.

– Dopiero w pół do siódmej... – Wymamrotała do siebie, ziewając przeciągle, po czym wyłączyła nastawiony na siódmą budzik. Na ślepo odnalazła porzuco- ne wieczorem koło łóżka papcie i wsunęła je na bose stopy. Dom jeszcze spał, kiedy dreptała do łazienki. Dom, to znaczy jej tatuś, z którym została po tym, jak jej matka trzy lata temu wyjechała, zostawiając dziewięcioletnią wtedy córkę z ojcem. Ciężko stwierdzić, kto bardziej przeżył to rozstanie, dziewczyn- ka czy ojciec. Czas okazał się tu jednak dobrym lekarzem. Pomogła mu w tym matka Kasi, która od czasu wyjazdu nie dała znaku życia.

Myjąc zęby dziewczynka przyglądała się swojemu odbiciu w lustrze. Lubiła to robić. Nie żeby była jakoś przesadnie zakochana w sobie, ale podobało jej się własne ciało. Długie ciemne włosy, teraz w nieładzie, zazwyczaj opadały jej na ramiona bujnymi lokami. Szczupłą figurę zaczynało już powoli przyozdabiać kobiecie wgłębienie w talii. Pod piżamą delikatnie rysował się kształt biustu.

Jedyne, czego nie lubiła w swojej fizyczności, to oczy. Duże niebieskie oczy.

Piękne dla wszystkich z wyjątkiem samej posiadaczki. Nie znosiła ich, bo przy- pominały jej o matce, po której je odziedziczyła.

Kiedy wróciła do pokoju, ten zalany już był w całości ciepłem porannego słoń- ca. Jego promienie delikatnie łaskotały ją po ciele, kiedy ściągała piżamę i za- kładała ulubione wytarte jeansy oraz żółtą bokserkę. Do tego ubrała na siebie bluzę, gdyż dni niestety wciąż nie były jeszcze tak ciepłe jak latem. Wrzuciła jeszcze potrzebne na dzisiejszy dzień w szkole książki do plecaka po czym radośnie zbiegła po schodach.

– Cześć, papo! – wesoło zawołała do kręcącego się przy kuchence ojca, rzuca- jąc tornister pod ścianę i wskakując na jedno z dębowych krzeseł stojących przy antycznym stole będącym pamiątką po którymś z pradziadków. – Co do-

(39)

– Paaaapooooo! – z kwaśną miną zajęczała dziewczyna. – Wiesz, że nie lubię płatków!

– Żadnego marudzenia! Musisz jeść wszystko, żeby wyrosnąć na piękną, mądrą królewnę jakiegoś wielkiego zamku.

– Ale... – spróbowała jeszcze zaprotestować Kasia, lecz ojciec był szybszy i już parował przed nią talerz wypełniony świeżo usmażonymi jajami.

– Tylko mi tu bez „ale”. Jedz, bo się spóźnisz do szkoły!

Wiedziała, że dalsza dyskusja nie ma sensu. Bez drobnego marudzenia się nie obyło, jednak już po chwili talerz błyszczał pustką. Odnosząc go do zlewu, spojrzała na zegarek.

– Masakra, już za piętnaście! Lecę, pa, tatku!

– Trzymaj się, córa, bądź grzeczna i ucz się pilnie! – powtórzył swoją codzien- ną litanię ojciec, ale tego dziewczynka nie usłyszała, bo już była na zewnątrz. – Taka sama jak jej matka... – mrukną! jeszcze do siebie, zanim przestał wpatry- wać się w drzwi.

***

Kiedy po lekcjach Kasia weszła do domu, panowała tam głucha cisza, którą dopiero po chwili przerwało przeciągłe miauczenie kota. Obudzony trzaskiem zamykanych drzwi zwierzak dopominał się codziennej porcji pieszczot.

– Hej, koteczku. – uśmiechnęła się do futrzaka i podrapała go za uchem. – Pewnie jesteś głodny?

Odpowiedziało jej kolejne przeciągłe miauknięcie.

– Po co w ogóle pytałam... – roześmiała się wesoło. – Zobaczmy, co my tu mamy... – zamruczała pod nosem otwierając lodówkę.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Pewnie kilka osób powie: „Chyba coś tu nie tak”, kilkoro pomyśli, że całkiem zwariowałam albo oburzy się, że wybrałam zły temat do żartów, nie- którzy nawet tego

Wydaje mi się, że może stwierdzili, że Mały Książę nie jest dla nich odpowiednim kandydatem na przyjaciela oraz wiedzieli, że przyjaciel nie może im spaść jak grom z ja-

11 października W Czytelni Internetowej Biblioteki rozpoczęły się warsztaty komputerowe dla pracowników filii miejskich i bibliotekarzy z powiatu krośnieńskiego.. Warsztaty,

„Ameryka widziana oczami Polaka” połączoną z prezentacją fo- tografii. Prelekcji wysłuchało 25 członków Stowarzyszenia Miło- śników Ziemi Krośnieńskiej.. 11 kwietnia

KEN, Stalowa Wola II nagroda Zuzanna Halicka.. Liceum

Ordynackiej 8 w Krośnie spotkali się uczestnicy IV edycji Krośnieńskiego Konkursu Literackiego. Na spotkanie przybyli: Bro- nisław Baran - zastępca prezydenta miasta Krosna

Dlatego też Polski Związek Bibliotek w dniu 20 listopada 2001 r. zwrócił się do Prezesa Urzędu Zamówień Publicznych w sprawie wyłącze- nia bibliotek spod działania ustawy

Na zawartość bieżącego numeru składają się informacje o działalności Krośnieńskiej Biblioteki Publicznej w 2001 roku, ma- teriały z konferencji i narad oraz informacje