• Nie Znaleziono Wyników

Czapka topielca

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Czapka topielca"

Copied!
212
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)

TEGOŻ AUTORA

U K A ZA ŁO S IĘ N A K ŁA D EM „R O JU “

N A P O K ŁA D Z IE „LW O W A “

(5)

J E R Z Y S Z A R E C K I

c

TO

\f-VT .

W A R S Z A W ' X — 1 9 3 1

TOWARZYSTWO WYDAWNICZE „RÓ J“

Z A P K A

P I E L C A

(6)

A \

- & L

i

%

2 2 6 4 9 6

C ZC IO N K A M I D R U K A R N I N A R O D O W EJ W K R A K O W IE

http://dlibra.ujk.edu.pl

(7)

C Z A P K A T O P I E L C A

O d pew n ego ozasu n iezm iern ie w e so ło b yło n a p o k ład zie tró jm aszto w ego b a rk u „A lb a tro s “ .

„A lb a tro s “ o d b y w ał stałe re js y m ięd zy S zto kh o l­ m em a różn em i p o rtam i ocean u A tlan tyckiego , za­ łoga zaś tego b a rk u z ró żn o ję zyczn e j się sk ład ają ca h o ło ty, stale n u dziła się m ięd zy S zto kh o lm em i ow e- mi atlan tyck iem i p ortam i, gdzie zato po p rzy b yciu p ła co n o sobie szczo d rze za m on oton ję m orza rozpa- san iem i o rgjam i lądu. D o p iero od czasu, gdy g ru b y Joh n ro zb ił nos sm u kłem u G eorgesow i, a sm u kły G eorges zw ich n ą ł szczękę gru b em u Joh n ow i, na p o­ k ła d zie „A lb a tro sa “ u czy n iło się n ieco wesele].' N ie b y ło potem dnia w ciągu którego d w aj p rze ciw n icy nie sp u ściliby sobie tro ch ę k rw i p rzy p o m o c y róż­ n y c h co tw a rd szy ch p rzed m io tó w p o ch o d zen ia o k rę ­ tow ego, nie b y ło dnia w ciągu k tó rego to w a rzy sze ich nie p o k ła d a lib y się ze śm iechu, p a trzą c z lubością na te p o n u re igraszki. Z resztą n ietylk o w a lk i n a p aw ały w eso ło ścią sp ołeczn ość „A lb a tro sa “ , sam w id o k G eor- gesa i Joh n a zdolen b y ł p o b u d zić do śm iech u n a jb a r­

(8)

dziej za tw ard ziałego in e lan ch o lik a załogi. P o każd ej b ó jc e b o w iem n o sy ich n a b rzm ie w ały i p u ch ły p rze ­ raźliw ie, m iejsca p o d oczam i p rzy b ie ra ły k o lo r lazu ­ ru m órz p o łu d n io w y ch , n a d erw a n e uszy, zd aw ało się, lad a ch w ila, od lecą od czaszki, zaś zlan e k rw ią „ k o n ­ te rfe k ty “ ich b y ły tak cze rw o n e że k u ch arz, g re k K o- n o m o p u łło p o czą ł n a zy w a ć G eorgesa i Joh n a — „ C z e rw o n o lic y b ra c ia m o i“ .

D o n ied aw n a jeszcze nie b yło serd eczn iejszych p rzy ja c ió ł n ad G eorgesa i Johna. D o p iero od czasu ow ego b ezsen sow n ego alarm u szalup ow ego p od czas sztilu na B a łty k u stosun ki ich u legły zm ianie. W cią­ gu dalszej p o d ró ży p o g arszały się stopn iow o co raz b ard ziej aż w trzy dni potem , ja k „A lb a tro s “ zerw a ł b o ję w Sundzie i u szkod ził sobie p rzytem ster, na­ p rężen ie w ro g ich u czu ć stało się tak silne, że w y w o ­ łało ow ą b ó jk ę , k tó ra b y ła p o czątk iem całe g o sze­ regu n astępn ych.

H isto rja zro d zen ia się w zaje m n e j n ien aw iści tych dw u m a ry n a rzy o raz p rzeb ieg jej następstw są n ie­ p ow szed n ie i p ełn e fa k tó w n ie zw yk ły ch . Z aczęło się od tego, że w dw a dni po o d k o tw iczen iu się w S zto k­ holm ie, gd y „A lb a tro s “ zn a jd o w a ł się już n ied aleko w y s p y B o rn h o lm , w ia tr dość p o m yśln y z p o czątk u p o czą ł ścich ać, aż ustał zupełn ie i m orze ob jął m dły,

(9)

- (o^no

b e zn a d zie jn y sztilf'!£aglet&Wisły bezsiln ie, w y d y m a ją c się ty lk o od czasu do czasu, p rzy rzad k ich , słabych , ja k b y sen n ych p o d m u ch ach len iw eg o w iaterku . P o d ­ czas jed n ego z tak ich p o d m u ch ó w , gd y płaty p ian y tro ch ę żyw iej za czę ły się p rzesu w ać w zd łu ż b u rt do ru fy b a rk u , G eorges, sto ją cy w łaśn ie n a „ o k u “ *) i ob­ s e rw u ją c y p rzez szkła h o ryzo n t, za u w a ży ł p rzed statkiem jak iś n ie w ie lk i p rzed m io t k o ły sz ą c y się spo­ k o jn ie n a fali.

Jed n ym z k a n o n ó w p r a w a m orsk iego jest o b ow ią­ ze k w ach to w ego na „ o k u “ m eld o w ać kap itan o w i w szelk ie stw o ry czy to żyw e, c z y m artw e, u k a zu jące się n a w id n o k rę g u lub n a h o ry zo n cie . Ż a d n ych ab so­ lu tn ie ró żn ic co do w ie lk o ś c i i ja k o śc i z a o b s e rw o w a ­ n y ch p rzed m io tó w c zyn ić nie w o ln o . P ły w a ją c e pu­ d ełk o od sa rd yn e k m usi b y ć zam eld o w an e tak sam o ja k i w ielk i c zte ro k o m in o w y tran satlan tyk.

G eorges tedy, p rzy jrz a w sz y się b aczn iej p ły w a ­ jącem u o b jek to w i i stw ierd ziw szy z od ro b in ą zdu­ m ienia, iż jest to czap ka, poszedł za m eld o w ać kap i­ tanow i, że czap k a ja k a ś z n a jd u je się n a k u rsie „A lb a ­ tro sa “ .

K ap itan p rzy ją ł m eld u n ek na p o zó r obojętnie,

*) „O ko“ — warta na przodzie okrętu.

(10)

w ch w il p arę je d n a k po tern, ja k G e o r g e s w ró c ił na sw o je stan o w isk o na hak, za rzą d zo n y zo stał alarm szalup ow y, „A lb a tro s “ stanął w d ry f i sp u szczon a na fale szalupa p o p ych an a rzutam i w io seł p o d ą żyła w k ie ru n k u p ły w a ją ce j czapki. G ru b y John, k tó ry b y ł b o sa k o w y m na tej szalupie, w y ło w ił ją z w o d y i p o­ ło ży ł o b o k siebie n a ław ce.

Szalupa, sp ełn iw szy zadan ie, w ró c iła do b u rty „A lb a tro sa “ i p od czas gd y w cią g an o ją na ro stry p rzy p o m o cy szalup b elek i szluplin, zało g a k o m en to w a ła szero k o n ie zro zu m ia ły p o stęp ek kapitan a. K u ch a rz, g re k K o n o m o p u łło , n a jb y strze j o rje n tu ją cy się w p lo tk a ch i p lo te czk a ch o k rę to w o -p o rto w y ch , tw ie r­ dził z całą stan o w czo ścią, że kap itan dlatego kazał w y ło w ić czap k ę, iż za ch o d ziło p o d ejrzen ie p rzy n a ­ leżn ości tej czap k i do d aw n ego b o sm an a „A lb a tro sa “ , k tó reg o „ s ta r y “ p rze d pół ro k ie m w czasie sp rzeczk i po p ijan em u w rz u c ił do m orza. C zap ka w ię c ta, w k tó rej ś. p. b o sm an w p ad ł do „ w a c h y “ m a dla kap i­ tana w artość trofeu m . W ię k szo ść je d n a k załogi inne­ go b y ła o tern zdania i p rzyp u szczała, n ie b ez p ew n ej słuszn ości, że m o k ra czap k a ja k o tak a nie b y ła p rze d ­ m iotem p ożąd ań „sta re g o “ , ale w d an ym w yp a d k u p o słu żyła ty lk o ja k o p retekst do u rząd zen ia próbn ego alarm u szalup ow ego. K ap itan „A lb a tro sa “ b o w iem

(11)

m iał słabość do trzym an ia sw ej załogi w ciągłem po­ go to w iu m ary n a rsk iem i p rzy lad a o k a zji u rząd zał jej a la rm y p ożarow e, szalup ow e, „ c z ło w ie k za b u rtą “ , „ d r y f“ i tym p od ob n e im p rezy, zm ierza ją ce w yra źn ie do tego, żeb y nikt się nie ru szy ł z m iejsca, gd y n a­ p raw d ę zajd zie p o trzeba jed n ego z tych term in o w y ch zabiegów . L o g ik a postęp ow an ia k ap itan a b y ła zupeł­ nie jasn a i zrozu m iała, gdyż n iezależnie od tego, czy statek zatonie czy się spali, w ra z z załogą czy b ez niej — ro d zin a kapitana, ży ją ca w Sztokh olm ie, o trzym a b ezw ątp ien ia w y so k ą p rem ję a sek u ra cyjn ą .

G eorges b y ł tego sam ego zd an ia co i w ięk szo ść za­ łogi o celu alarm u szalupow ego. T o też ja k tylk o John, trzy m a ją c w y ło w io n ą czap k ę w ręku , zesk o ­ c zy ł z ro stró w na p okład , G eorges zb liżył się doń i w y c ią g a ją c ręk ę rzekł:

—- D aw aj mi, b rach u , m o ją czapkę!

— Go? — zdum iał się Joh n — jak ie m p raw em żądasz, b ym ci od d aw ał sw o ją czapkę?

— Ja nie ch ce tw o jej, ty lk o tę, k tó rą żeś teraz w yło w ił.

— Sam m ów isz, żem ją w yło w ił.

— • T a k , ale ja tę czap kę za u w a żyłem p ierw szy! — W ię c cóż z tego, żeś zau w ażył?

— A cóż z tego, żeś w yło w ił?

(12)

W tem m iejscu do ro z m o w y w trą cił się k u ch a rz K o n o m o p u łło , d ow od ząc, że cza p k a w ed łu g p raw a bo skiego , lud zkiego, a n aw et m o rsk iego do niego n a­ leżeć pow in n a. A gd y o ta c z a ją c y ich to w a rzy sze o tw o ­ rzyli szero k o usta. zdum ieni tem jego zu ch w alstw em , p o czą ł m ów ić, z w ra c a ją c się do Joh n a:

— „D u szo m oja, ta czap k a bezw zględ n ie tylk o do m nie n ależy, z tego c h o cia ż b y w zględu, że niegdyś b y ła m oją. N ie b o szczy k bosm an , k tórego nasz „sta ­ r y “ utopił razem z tą czap k ą, w y d a r ł mi ją podstę­ pem na d w a m iesiące p rze d sw o ją śm iercią. A b y ło to tak: siedzę ja w szyn ku w H aw rze p rzy stoliku i p o d ­ pitą h ołotę zap raszam do g ry w trzy karty. R ap tem p o d ch od zi do m nie jak iś w ie lk i drab z bo sm ań sk iem i o d zn ak am i na rę k a w ie i p o w iad a: „C o tam trzy k a r ­ ty, z a g ra jm y lepiej w co in n eg o !“ — „N ie m ogę — m ów ię m u na to — nie m am pieniędzy, w ię c m uszę ko n ieczn ie w yg ra ć, a nie p rzegrać. W trzy k a rty zaś n igd y nie p rzeg ra m dlatego, że grę tę znam od k o ­ łysk i i jeszcze dlatego, że te trzy k a rty , k tó re w łaśn ie trzym a m w rę k u też znam dobrze nie ty lk o od fron tu ale także i ztyłu .“ „ T o nic — p o w iad a b osm an — nie p o trzeb a mi tw oich pien iędzy, k tó ry ch nie m asz, za gram y o tw o ją czapkę. B ęd ziem y zgad yw ać. W ła ­ ściw ie ty będziesz zgad yw ać. D am ci jed n ą zagadkę.

(13)

Ja k zgadniesz, czap k a zostanie u ciebie, ja k nie zgad­ niesz, zab io rę ją sobie. N o, g ra jm y !“

— • „S p rze ciw iłe m isię z p o czą tk u , ale rzezim ieszek ten ta k n ied w u zn aczn ie zd zielił m nie pięścią w łeb, że co p ręd zej rzek łem : dobrze, dobrze, zgad zam się z ch ęcią, zagad ek zn am dużo, m o żem y g ra ć.“

— „S ta w ia j czap k ę do b an ku ! — . w rza sn ą ł bos­ m an i, nie cz e k a ją c aż to sam zrobię, zd a rł m i ją z g ło w y i p o ło ży ł p rze d sobą n a stole.“ P ó źn iej spytał: „P o w ie d z mi, co jest p o żyteczn iejsze, słoń ce czy k się życ?“

— „S ło ń ce — o d p o w iad am “ .

— - „Ł że sz — m ów i b osm an — nie zgadłeś. K się życ jest p o ży te czn ie jszy “ .

— „D la cze go — p ytam “ .

— ■ „D latego , że słoń ce św ieci w dzień, k ie d y jest w id n o, a k siężyc w n o cy, k ie d y jest ciem n o .“

C h cia łem się k łó cić, ale b o sm an dał mi drugi raz pięścią w łeb, za b ra ł m o ją czap k ę i w yszed ł.

K o n o m o p u łło sk o ń czył, w estch n ął i w yciąg n ął do J oh n a rękę.

— N o d aw aj teraz czap k ę — rzekł. — D laczego? — spytał John.

— J akto dlaczego? — zdu m iał się k u c h a rz — nie w ierzysz, że to m o ja czapka?

(14)

— N ie w ie rzę — o d p arł Joh n — jesteś n a jw ię k ­ szym łgarzem p o rtu S ztokh olm sk iego.

— I ja też nie w ierzę — o d ezw ał się G eorges — idź p recz, ku ch to , p ó k i z ę b y m asz całe!

U słyszaw szy to K o n o m o p u łło szyb ko w y c o fa ł się z p lacu i tylk o z ka m b u za ju ż za w o ła ł:

— T a cza p k a p rzyn iesie w am n ieszczęście! T o jest czap k a topielca! T o zaw sze p rzyn o si n ieszczę­ ście!

G eorges i Joh n nie p rzejęli się p rzep o w ied n ią G re­ k a i dalej to czy li za ża rty sp ó r do kogo n a le ży czap ka!

S p ó r ten ro zstrzy gn ą ł kapitan i ro zstrzy gn ą ł na sw o ją k o rzy ść. Z a b rał m ian o w icie czap k ę od Joh n a i p rzy m ie rzy ł sobie do g ło w y. C zap ka leżała ja k ulał, to też nie zd ją ł je j ju ż, starą zaś p o w iesił na gw o źd ziu w sw o jej kaju cie.

G eorges i John w ie c zo re m dnia tego, w iszą c już o b o k siebie w h am a k a ch , sp rzeczali się w dalszym ciągu do kogo p o w in n a b y b y ła n ależeć czap k a, g d y b y jej „s ta r y “ sobie nie zabrał?

G eorges d ow odził, że czap k a jest jego, gd yż p ie rw ­ szy ją zau w ażył, Joh n zaś tw ierd ził, że on jest p ra ­ w o w ity m je j w łaścicielem , gd yż nie kto inny, ale w łaśn ie on z toni m o rsk iej m iał ją szczęście w y ło w ić.

(15)

U snęli, nie p rze k o n a w sz y się w zajem n ie i już z odrobin ą n iech ęci do siebie.

N a za ju trz zra n a w ia ć p o czą ł p o m yśln y w ia tr i G eorges w ra z z Joh nem b ra su ją c na ru fie reje-gro tu na fo rd e w in d m ieli o k a zję p o d ziw iać w y ło w io n ą czap k ę sterczącą dum nie n a m ostku kapitań skim .

B y ła to p ię k n a czap k a. A n gielsk iej rob oty, w y k o ­ n an a z czarn ej, trw a łe j sk ó ry , o w ielk im daszku, w y ­ p ch a n a b y ła w e w n ą trz d rob n em i k a w a łk a m i ko rk u , co n a d a w a ło jej łagodn ą sztyw n o ść i m asyw an giel­ skich czap ek m ary n a rsk ich , a jed n o cześn ie p o zw o liło u trzym a ć się czas dłuższy na w o d zie i nie zatonąć. N ad d aszkiem p o ły sk iw a ła m osiężna k o tw ic zk a o krę­ co n a łań cu ch em . K o tw icz k a ta p o k ry ta ju ż b y ła pleś­ nią w ilgo ci i n alotem soli m o rsk ich , co św ia d czy ło o tem , że czap k a czas d łuższy b u ja ła po falach B a ł­ tyku , p odczas gd y w ła ścicie l jej spał ju ż zap ew n e m ocn o snem w ie czn y m gdzieś na dnie głębin w ślis­ k ich o b jęcia ch w o d o ro stó w i m eduz.

N ie tyle istotne w a lo r y czap ki, ile to ostatnie p rzy ­ p u szczen ie b y ło b o d źcem dla k ap itan a do za b ran ia jej dla siebie. M niem ał stary w ilk m orski, że ja k sznu­ r e k p o w ieszon ego, tak i czap k a to p ielca p rzy n ieść m usi szczęście tem u, k to ją ‘zdobędzie. N ieb aczn y ted y n a w rza sk i K o n o m o p u łły, k tó ry gło sił urbi et

(16)

orbi, że czap k a to p ielca jest „ fe r a ln a “ nosił ją ciągle, aż istotnie p rzep o w ied n ia G re k a sp ełn iła się i „ fe ­ ra ln a “ cza p k a topielca p rzy n io sła k a p ita n o w i nie­ szczęście.

A stało się to w Sundzie, k ie d y „ A lb a tro s “ p rzy ciągle z w ię k sza ją c y m się w ietrze p a rł p o d p ełn em i żaglam i dążąc do osiągnięcia tra w e rsu K openhagi.

N iew iad om o czy dla u czczen ia tego w iatru , k tó ry b y ł b a rd zo p o m y śln ym dla żeglugi, c z y dla za d o k u ­ m en to w an ia sw ego za d o w o len ia z n o w ej czapki, k a ­ pitan u ra c z y ł się potężnie p a ro m a b u tlam i k o n ja k u w łaśn ie w ted y, k ie d y z p o k ła d u ju ż go łem okiem w i­ dzieć b y ło m ożn a m u ry m iasta H elsingeru.

W ie d z ą c z d o św iad czen ia, ja k trud n em zad aniem dla stern ika jest p ro w a d zen ie ża glo w ca p rzez za tło ­ czo n y statkam i Sund, kap itan sam stanąć ra c z y ł na sterze.

Z n an ym jest p o w szech n ie fakt, że n a jw ięk sze n ie­ b ezp ieczeń stw o g ro zi o k ręto w i w łaśn ie w ted y, gd y n a sterze stoi sam kapitan . S tatek b ow iem , na któ rego szturw ale sp o czy w a p ew n a rę k a kap itan a żeglu je za­ n adto p ew n ie i zb yt dufnie w sw o ją zw rotn ość.

T a k b y ło i tym razem . „A lb a tro s “ zad zierzyście i z fan tazją ste ro w a n y rę k ą p od ch m ielo n ego kap itan a

14

(17)

w yg lą d a ł z b o ku , ja k p ija n y k o k , w ra c a ją c y z szyn ku na p o k ła d sw o jego okrętu .

S k u tk i tego nie d ały n a siebie długo czekać. B o oto w p ięć m inut m niej w ię ce j p o odesłan iu do w szy stk ich d jab łó w w a ch to w ego , m eld u jąceg o w ra k * ) n a ku rsie, kap itan sto jący n a sterze zn alazł się nie­ sp o d ziew an ie nos w nos z w ylo ta m i lu f arm atn ich zatopion ego do p o ło w y w tern m iejscu k rą żo w n ik a ro syjsk iego „ S ła w a “ .

C h cą c u n ik n ą ć zd erzen ia, n ależało b ły sk a w iczn ie w y k o n a ć zw rot. K ap itan p o ło ży ł ster n a b u rtę i w y - w rza sn ą ł ro z k a z n a w o łu ją c y do zw ro tu ow ersztag. A le zało g a o trza sk an a ju ż z „ fa łsz y w e m i“ alarm am i ruszała się opieszale i „ A lb a tro s “ , o d p y ch a n y sterem od w ra k u , u n ik n ą ł w p ra w d zie zd erzen ia z nim , ale w y rż n ą ł za to w zn a jd u ją cą się w p obliżu b o ję ostrze­ g aw czą, ze rw a ł ją i zap lątaw szy się p ió rem steru w ła ń cu ch boi, zro b ił m iazgę i z ła ń cu c h a i z pióra.

Z e rw a n y łań cu ch b o i n ie w ie le k a p ita n a o b ch o d ził zato ze zd ru zgo tan ym sterem b yło g o rzej, gd yż ja k n a jb a rd zie j n a w et ciem n em u la ik o w i w iad o m o , że bez niego statek jest n iezd o ln y do dalszej żeglugi.

K ap itan z w ście k ło ścią w sercu i p rzek leń stw em

*) W rak — zatopiony statek.

(18)

na u stach zm u szo n y b y ł w e z w a ć p ilo ta i h o lo w n ik z K o p en h agi i p ro sić w h o lo w a ć „A lb a tro sa “ do portu w celu re p e ra cji steru.

I tutaj to w K o p en h ad ze p o to c zy ły się dalej zda­ rzenia, k tó ry c h n astęp stw em b y ła ow a b ezb rzeżn a n ien aw iść do siebie G eorgesa i Johna.

Z a ra z n a drugi dzień p ob ytu w p o rcie kapitan, ro z w a ż y w sz y w duszy straty na ja k ie n a raziła go a w a rja , w y rz u c ił z k a ju ty sw o je j n a p o k ład w y ło w io ­ ną p rze z Jo h n a czap k ę i dw ie puste b u telk i od ko n ja - cu, u w a ż a ją c w id a ć te p rzed m io ty za b ezp o śred n ich i je d y n y c h sp ra w có w sw ego nieszczęścia.

Z n a jd u ją c y się p rzy tem w p obliżu G eorges p od ­ niósł czap k ę i n ieo d w o łaln ie p rzy w ła sz cz y ł ją sobie, nie w d a ją c się z Joh nem i K o n o m o p u łłem w dysp uty na tem at, cz y p o w in n a ona n ależeć d o tego. kto ją p ie rw szy d o jrzał, cz y do tego, k to ją w y ło w ił, c z y też do tego, kto ją p rze g ra ł w od gad yw an iu zagadek.

K o n o m o p u łło c zu ją c resp ek t p rze d pięściam i G eorgesa, zataił w duszy sw ą ciężk ą k rzy w d ę i n a w et p a ry z g ę b y n ie puszczał, za to Joh n p y sk o w a ł za dw óch , d o p ro w a d za ją c tern G eorgesa do takiej pasji, że, zsu n ąw szy sw ą zd o b y czn ą czap k ę na tył gło ­ w y, o b rzu cać p o czy n a ł m atkę Jo h n a b ło tem najn ie- go d ziw szych p o d ejrzeń i obelg.

(19)

N a to Joh n p o rzu cał na ch w ilę „ c z a p k o w y “ tem at i p o d p a rłszy się w b o k i w yg ła sza ł m ow ę, w k tó rej b a rd zo n iep o ch leb n ie w y ra ż a ł się o b ab ce i p rab ab ce G eorgesa, d o w o d ząc w ko n k lu zji n iep ew n ości p o ch o ­ dzenia tego ostatniego.

N a to zn ó w G eorges od w d zięczał się g arścią in- fo rm a cy j o zm arłej cio tce Johna, a John n ie p ozosta­ ją c dłużn ym rzu cał cień p o d ejrzen ia na p o p ra w n o ść kon d u ity ró w n ież zm arłej siostry G eorgesa.

S łysząc to K o n o m o p u łło z w y k ł b y ł czyn ić półgęb­ kiem u w agę, że ziem ia n a m ogiłach ich p rzo d k ó w płci żeńskiej m usi się w tej chwH-i ru szać b ard zo g w a ł­ tow n ie.

Z d a rza ło się k ilk a razy, że sto jąc tak jed en n a­ p rze ciw drugiego, p raw ili oni sobie te grzeczn o ści w p rzeciągu dobrej godzin y, aż czu jąc, że jeszcze słów parę, a rzu cą się sobie do gard ła, ro zch o d zili się w różn e stro n y z pianą i plu gastw em n a ustach.

O stateczn ie djalogi te, ta k z w y k łe w śró d m aryn a ­ rzy, u sta łyb y zczasem i zgoda za p a n o w a ła b y zn ów m ięd zy p rzy jació łm i, g d yb y nie splot p e w n y ch zda­ rzeń, któ ry , w p ad łszy w ich życie, u czyn ił G eorgesa i Jo h n a śm ierteln ym i w rogam i.

G eorges dnia któregoś, d o sze d łszy do słusznego w n io sk u że d w ó ch czap ek dla czło w ie k a o jed n ej

(20)

tylko gio w ie za dużo, sp rzed ał K o n o m o p u łło w i sw ą starą czapkę, za m ie rza ją c p ien iąd ze u zy sk a n e za nią p rzep u ścić w ja k im iszynku K op en h agi.

Jed n ak p rzed u daniem się na ląd m usiał jeszcze na ro z k a z k ap itan a za ło ży ć razem z Joh n em n ow e szczeble szn u row e na sten w an tach w m iejsce starych zm u rszałych .

John, p o gw izd u jąc, w sp in ał się po w an tach p ie rw ­ szy, za nim w sw ej zd o b yczn ej czap ce n a b a k ie r lazł G eorges.

D oszli w ten sposób szczęśliw ie aż do salingu *) i tu dop iero zd a rzy ł się ów w yp a d e k , k tó ry n a jb a r­ dziej w a żk ą b y ł p rzy c z y n ą ich p ierw szej, k rw a w e j b ó jk i. John, zła p a w szy się rę k o m a za p o d łu żn icę sa­ lingu, p ostaw ił jed n ą nogę n a p ierw szym szczeblu p o d w a n tek i zam ierzał u czy n ić to sam o z drugą, g d y nagle szn u ro w y, zm u rszały szczebel nie w y trzy m a ł ciężaru gru bego Jo h n a i skan d aliczn ie pękł. N ogi Jo h n a m ajtn ęły w próżn ię, zd zieliw szy p rzytem p o ­ tężnie ob casam i w g ło w ę zn ajd u jącego się tuż pod niem i G eorgesa. T em u isk ry p o le c ia ły z oczu, a czap­ ka z głow y. G d y is k ry zn ik ły, G eorges sp o jrza ł w dół. C zap ki nigdzie nie b yło . W p a ś ć m usiała do w o d y i zgin ąć w śró d k rę c ą c y c h k o ło „A lb a tro sa “ szalup.

*) Saling — jedno z najw yższych m iejsc na maszcie.

(21)

Jeszcze na m aszcie, G eorges, w ście k ły z p o w o d u straty sw ej p iękn ej czap k i, ru gn ął potężnie Johna, w strzą sa ją c b ez litości gałęziam i jego d rzew a gen e­ alogiczn ego i w y r z u c a ją c mu, że dzięki jego niedź­ w ied zim ru ch o m nie b ęd zie m ógł p ó jść w ca le n a ląd, gd yż nie posiad a żadnej czapki. John, u zn ają c sw o ją w in ę, m ilczał nie w sp o m in a ją c n aw et słó w k ie m o p o­ d ejrzan e j k o n d u icie sio stry G eorgesa. W sw ej ch ęci złago d zen ia k r z y w d y p rzy ja cie la , p osun ął się n aw el ta k d aleko, że g d y K o n o m o p u łło o d m ów ił w rę c z G eo rg eso w i odstąpienia m u za cenę sp rzed aży jego w łasn ej czap ki, o fia ro w a ł się p o ży c zy ć sw o jej na czas p o b ytu G eorgesa w szyn k a ch K open hagi. Sam o fia­ ro w a ł się zostać na p okład zie, b io rą c ty lk o od G eor­ gesa ja k ą ś sta rą do n iczego n iep od ob n ą im itację im itacji ziu jd w estk i *), k tó rą m ożn a b y ło od b ied y nosić na p o kład zie, ¡narażając się na śm iech i d rw in y to w a rzy szy , ale w k tó rej ju ż żadną m iarą nie m ożna b y ło iść n a ląd, gdzie się sp o tyk a p ięk n e kobiety.

G eorges w zią ł od Joh n a czapkę, a dał m u sw o ją ziu jd w estkę, p rze strze g ają c jed n o cześn ie p rze d zgu­ bien iem jej gd yż b y ła to ja k a ś je g o pam iątka ro d zin ­ na p o zm a rły m dziad ku cz y n aw et p rad ziadku.

*) Ziujdwestka — ceratowe nakrycie głow y marynarzy, coś w rodzaju beretu.

(22)

L o s ch ciał, że w godzinę p o od jeźd zie G eorgesa na ląd, ziu jd w estk a je g o p o zo staw io n a na ch w ilę p rzez J o h n a w kam bu zie w bezp o śred n iem sąsiedztw ie G re­ k a K o n o m o p n łły zn ik ła gdzieś, ja k senne m arzenie.

G d y G eorges późno w n o c w ró c ił p od p ity z lądu, p rzep ro w ad zo n e zostało p rze z J o h n a fo rm a ln e śledz­ tw o co do zagin ięcia ziu jd w estk i. Śledztw o to je d n a k rezultatu nie dało, c h o ć w ięk szo ści załogi w iad o m em b yło , że ziu jd w estk a za b ra n a p rzez K o n o m o p u łłę u żyta została p rzez n iego do szo ro w a n ia co b ru d n ie j­ szych k o tłó w i g a rn k ó w kam buza. N ikt z m a ry n a rzy jed n a k n ie c h c ia ł z a d zie ra ć z ku chtą, od którego p rzecież zależało w y d a ć w ięk szą lub m n iejszą p o rcję jedzenia.

G d y po b lisk o d w u god zin n em u żeran iu się K on o- m opu łło p rzy p o m o cy jak iego ś orm iań skiego a fo ry z ­ m u o d p a ro w a ł ostatnie z k rz y ż o w y c h pytań śledztw a, Jo h n z w ró c ił się do G eorgesa:

— • N o, trud no, zgin ęła tw o ja ziu jd w estk a, daw aj m o ją czapkę.

— • P o c ze k a j — od p arł p odpity G eorges — zn ajd ź m oją ziu jd w estk ę to c i od d am tw o ją czapkę!

— C óż u d jabła — za w o ła ł o b u rzo n y Joh n — ja ci m am szu k ać tw o jej ziujdw estki?!

— - A ta k , b o m ci je j p ożyczał!

20

(23)

— - A le nie ja ją u krad łem !

— T o cóż z tego? Z iu jd w estk ę ci dałem , ziujd- w estkę m usisz mi oddać!

— S kąd ci ją w ezm ę tę tw oją u sm arkan ą ziujd ­ w estkę?!

— - W e ź skąd ch cesz, żeby b yła. — N a w e t szu k ać nie będę!

— * I nie szukaj, a ja będ ę m iał tw o ją czapkę. — Co?! Z n ó w mi, psi syn u, czap k ę ch cesz za­ b rać!!!

— D ryfu j od .,psich sy n ó w “ ogonie m o rżo w y, b y m ci tw ej za u łk o w e j cio tki nie w yp o m n ia ł szpet­ nie!

— • O ddaj czap kę, łebku śled ziow y!

— > D ry fu j, m ów ię ci, po raz drugi, b yś sam po łeb ­ ku n ie dostał.

— O ddasz ty czapkę? — N ie oddam .

— T o drugi ra z ch cesz mi ukraść?!

— Ja nie krad n ę, bio rę, co mi się należy. T o ś ty złod ziej, boś ziu jd w estkę u krad ł.

— • P o d le c jesteś! Ja ci z d o b ro ci czapki p o ży c zy ­ łem , a ty czap ki n ie odd ajesz 1 jeszcze m nie złod zie­ jem n azyw asz? Z ło d zieju ty, m ać tw o ją ta k i ow ak! G eorges trzęsąc się z w ście k ło ści i ju ż n ie p an u ­

(24)

ją c n ad sobą zro b ił k r o k w stron ę Johna i z całego ro zm a ch u w y rżn ą ł go p ięścią w usta. Joh n p ad ł na p o kład , lecz w następnej ch w ili ze rw a ł się i rzu cił n a G eorgesa. P o tę żn y ciois jego pięści ro zb ił i ro zk rw a- w ił nos p rze ciw n ik a . N astępn ie zw arli się z sobą, padli i c h w y c iw s z y je d e n drugego za gard ła p o to czyli się po p o k ład zie w śró d k r z y k ó w i śm iech u żąd n ych w id o w isk a to w a rzy szy .

O d czasu tej b ó jk i nie b y ło ju ż dnia w ciągu k tó ­ rego tych dw u nie rzu ciło b y się sobie do g ard ła p rzy lad a b łah ej okazji. A o k a zy j tych tysiące dostar­ czało w sp ó ln e życie na w ąsk im p o k ład zie „A lb a tro ­ s a “ . N ajb ard ziej p o w ażn em źró d łem ich u staw icz­ n ych , p o n u ry c h m o rd o b ić b y ł czap k a J o h n a zam ­ kn ięta w k u fe rk u G eorgesa. Z aw sze p rzed p ierw ­ szym cio sem pięści Joh n żądał od d an ia m u tej czapki, na c o G eorges o d p o w iad ał u lew ą n a jp o tw o rn ie jszy ch p rzek leń stw i grad em uderzeń.

M ijał czas. U szk o d zo n y ster został n a p raw io n y i „A lb a tro s “ p o żeglo w ał dalej. Z ostał za ru fą K ałegat i S k a g erak , m o rze P ó łn o cn e szum iało im dni k ilk a p o d sztabą, jasn e, sztyw n e p iaski w yso k ie g o b rzegu A n g lji w k an ale L a M anche u szły w m glistą dal, w k o ń cu w ie lk ie ro zch w ian e b e łty A tla n tyk u unosić za czę ły „ A lb a tro sa “ na sw y ch p ien istych grzb ietach ,

(25)

a żadna zm ian a n ie zaszła w stosun ku G eorgesa i Johna. Zresztą, ow szem , zaszła zm ian a tego m ia­ n o w icie rod zaju , że tak sam o ja k G eorges i John za­ łoga poczuła, że ta k dalej b y ć nie m oże i że to ry c h ło się sko ń czy. „ K o n ie c “ ten je d n a k całk iem in aczej rozu m ieli m ary n a rze „A lb a tro sa “ n iżb y go w y o b r a ­ zić m ógł sobie p ierw szy lep szy szczu r ląd o w y. N a­ darzyła się też n ieb aw em i o k a zja do tego „ k o ń c a “ . Joh n w m iarę tego, ja k „A lb a tro s “ dążąc ku Ma- łerze m ijał c o ra z bliższe ró w n ik a ró w n o leżn ik i w ch o d zić p o czy n a ł w strefy go rące, tra cił co raz >ardziej cierp liw o ść, u w ija ją c się po p o kład zie pod promieniami p rażącego n iem iłosiern ie słoń ca z gło-

jb. ow in iętą jak ąś b ru d n ą szm atą, słabo ch ro n iącą d porażen ia.

T o też dnia któregoś, gd y „A lb a tro s“ zn a jd o w ał ę ju ż n a tra w ersie G ibraltaru, K o n o m o p u łło , k tó ry rzez zem stę za n ieod d an ie m u sw ego czasu czap ki pielca, g rał w tej kłótn i ro lę dw u zn aczn ą, zb liżył 3 do G eorgesa i szepnął do ucha, że Joh n w łaśn ie tej ch w ili ro zb ija k u fe r e k G eorgesa, ch cą c o d eb rać apkę. G eorges w y ją ł z n agielb an ku potężny, żelazn y giel i zeszed ł do m ięd zyp okład u . K o ło k u fe rk a torgesa stał rze czy w iście John i m arszp ik lem usi- ,vał p o d w a żyć zam ek.

(26)

W ła śn ie w ch w ili gd y G eorges p od ch od ził, zam ek p ęk ł i John, w su n ą w szy rę k ę do k u fra, w y d o b y ł z je ­ go czelu ści sw o ją czapkę.

— T e — za ch a rcza ł w ściek le G eorges podn osząc nagiel — kład ź czap k ę z p ow rotem !

John u sk o czy ł b ły sk a w iczn ie z p od ciosu ram ie­ nia G eorgesa i k rze p k o u jął w rę k u o stry m arszpi- kiel.

M aryn arze o to czyli ich ciasn ą o b ręczą, spodzie­ w a ją c się, że za ra z ro zegra się epilog ich nien aw iści. A le w tej sam ej ch w ili, gdy p rze ciw n icy m ieli się ju ż rzu cić na siebie, z p o k ład u ro zległ się g w izd ek i głos bosm ana:

— - D rrrru g a w ach ta! N a g ó rrrrę !

P ierścień tłum u p ękł i m a ry n a rze pobiegli na w e ­ zw an ie na p okład . Z a nim i p o d ą żyli G eorges i John.

Już d rap iąc się po trapie n a górę, G eorges syk n ą ł p rzez zaciśnięte zę b y do Johna:

— T e ra z ju ż cię u tru p ię na pew n o, p o cze k a j tylk o ! N ieb aw em też z d a rzy ła się o k a zja do w p ro w a ­ d zen ia w czyn tej p o gró żk i.

B y ła b u rzliw a, w ie trzn a pogoda. „A lb a tro s“ u nosił się w gó rę n a grzb ietach olb rzym ich b a łw a n ó w i spa­ dał w dół, c z e rp ią c o b ficie b u rta m i w o d ę z sykiem pian, w d zie ra ją c ą się n a m iotan y b u rzą p o k ład .

(27)

W ia tr w zm a g ał się z k a żd ą ch w ilą , trzeb a w ięc b y ło zw in ąć zbędne żagle, zo sta w ia ją c ty lk o sztor­ m ow e. Ze w zględu na m o żliw o ść p rze jścia w ic h u ry w orkan , kapitan k a za ł zw in ąć ró w n ież grot-ob er- m ars-żagiel. R o zk az sk rę p o w an ia sejzingam i ściągnię­ tego p rzy p o m o cy g e jia w żagla dostali G eorges i John. J ako ż zn aleźli się sam n a sam w g ó rze n a za­ w ro tn ej w y so k o ści u czepieni n ogam i c h yb o czą ce j sta­ lo w e j lin k i p erty.

G d y ostatni sejzin g o w in ął się m o cn o w o k o ło reji, p rzy tro c z y w sz y do niej w a ł żagla, G eorges o d w ró cił się tw a rzą do Johna. S p o jrzeli sobie długo i p rzen i­ k liw ie w oczy. Joh n nie w y trz y m a ł i spuścił oczy. W ó w c z a s G eorges zro bił k r o k w jego stronę. John c o fa ć się zaczął id ąc pertą w zd łu ż re ji do n o k u *). G eorges n astęp o w ał nań, sta ra jąc i ię n o g ą w y trą c ić pertę z p od nóg Joh n a i potem jed n em u d erzen iem slrą cić p rze c iw n ik a w przepaść. John, c o fa ją c się cią­ gle, doszedł w k o ń cu do noku. W te d y jed n ą rę k ą złapał się k rz e p k o jagsztagu drugą szu k ają c w o k o ło lin brasów , k tó ry c h m ógłb y się złap ać w razie upadku. K o p an iem nóg g o to w ał się o d ep rzeć atak G eorgesa. G eorges zap arł się w sobie i sk u rczy ł, ja k b y sk o czy ć m iał w p ro st na Joh n a i ciężarem ciała w łasn ego p o ­

* Nok — koniec reji zw isający nad wodą.

(28)

ciągn ąć go za sobą w szum iące n a dole odm ęty. N a­ gle Jon n k rzy k n ą ł. R ę k a jego b łą d zą ca p o lin ach b ra só w n a tra fiła na b lo k , m ięd zy p o liczkam i którego o d czu ła jak iś m iękki, sk ó rza n y przed m iot. C h cą c się p rze k o n a ć cz y b lo k dzięki tem u nie jest u szk o d zo n y i c z y m oże m u słu żyć za p un kt zaczep ien ia John szarp n ął ó w p rzed m io t i w yciągn ął... czap k ę topielca. S p ad ając w ted y z salingu gdzie zo stała strąco n a z g ło w y G eorgesa, zap lątała się w id a ć m ięd zy lin am i i później w czasie częstych b ra so w a ń w ciśn iętą zo ­

stała w e w n ą trz b lo k u . G eorges u jrza w szy czap k ę skam ien iał i nie ruszał się z m iejsca.

G d y się to działo na górze, „A lb a tro s “ u d erzo n y o lb rzym im b ałw an em , zatrząsł się i gw ałto w n ie po­ c h y lił w bok. M aszt w ra z z re ją na k tó re j zn ajd o ­ w a li się G eorges i Joh n b ły sk a w ic zn ie za to czy ł łu k w pow ietrzu . John straciw szy ró w n o w ag ę za ch w iał się, ru n ął w p rzep aść i w ostatnim m om en cie tylko, za czep iw szy się n ogam i lin b rasó w , zw isł n a nich gło w ą na dół. I oto stała się rze cz dziw na. G eorges u o so b iw szy w id a ć n a m om en t u p a d ek d o w o d y Johna z b ezp o w ro tn em zagubien iem cu d em o d zyskan ej czap k i topielca, złap ał led w o ju ż trzym a ją cego się Joh n a za nogę i w cią g n ą ł n a reję. I w te d y dop iero zdał sobie sp raw ę z tego, że czap ce to nie pom ogło

(29)

i że w yp u szczo n a p rzez Joh n a w ch w ili u padku w p a ­ dła do „ W a c h y “ z k tó re j ju ż jej n ikt nie w yciągn ie. U ra to w a n y Joh n złap ał się k u rczo w o za jagsztag i ciężko, n e rw o w o odd ych ał.

G eorges p o p atrzał nań ch w ilę, a potem schodzić za czą ł w o ln o po w an ta ch n a p okład . Za nim p o d ążył John.

W y p a d e k ten w zru szy ł b a rd zo ca łą załogę. P o d zi­ w ian o szlachetn ość G eorgesa, k tó ry nie za w a h ał się p o d ać w n ieb ezp ieczeń stw ie rę k ę sw em u śm ierteln e­ m u w ro go w i. K ap itan o fia ro w a ł n aw et zb a w cy i u ra­ tow an em u b u telkę k o n ja k u dla oblan ia szczęśliw ego za k o ń czen ia tego w yp a d k u i m ającej teraz zapan o­ w a ć m ięd zy nim i zgody. A n i G eorges ani John je d ­ nak, trw a ją c jeszcze w sw ym uporze, nie k w a p ili się do oblew an ia zgod y tak, że sk o ń czy ło się n a tern, że G rek K o n o m o p u łło w yp e rsw a d o w a w szy im, że ko- n ja k k ap itań ski jest im n iep o trzeb n y, w yp ił go sam w śró d o k rz y k ó w p od ziw u załogi nad jego g reck im sprytem .

M im o to, jed n a k , stosun ki w zajem n e G eorgesa i Joh n a p o p ra w iły się zn aczn ie. Joh n p rzez w d zięcz­ ność nie podn osił ręki i nie lży ł G eorgesa, G eorges zaś ró w n ież u w ażał za p o d ło ść w y zy sk iw a n ie sw ej m o raln ej p rzew a g i w y b a w c y i nie ty lk o , że nie

(30)

cal się z pięściam i na Johna, ale n aw et nie w sp o ­ m inał nic o skan d aliczn ej p rzeszło ści b a b e k i p ra ­ b a b e k Johna.

W k o ń c u z p od ełb a się w cią ż ma siebie p atrząc, za częli św ia d czy ć sobie n a w zaje m różn e u p rzejm o ści i d ob ro d ziejstw a. G d y G eorges m iał w n o c y w ach tę Joh n zaw ieszał m u h am ak, a gd y zn ó w czasem John po w a c h c ie b y ł głod n y, G eorges, w y w ija ją c ku łak iem , w yd zie ra ł K o n o m o p u łło w i solon e m ięso i k ła d ł io kieszen i Johna.

G d y „A lb a tro s “ za rzu cił w re szcie k o tw icę na re­ dzie F u n ch a lu , głó w n ego portu M adery, zgod a już p a n o w ała m ięd zy Geoirgesem i Johnem .

T rze cie g o dnia p o za ko tw iczen iu się G eorges i Joh n stali p rzy trapie, p atrząc na o d b ija jącą od b u rty szalupę, k tó ra w io zła na ląd m a ry n a rzy załogi „A lb a tro sa “ .

N agle Joh n drgnął.

— P a trz — rz e k ł do G eorgesa, w sk a zu ją c na od­ d a lają cą się szalup ę — p rzecież to nasza czapka!

G eorges sp o jrza ł w e w sk a za n y m kierun ku . R ze­ czyw iście na dziobie szalu p y tk w ią c n a gło w ie G rek a K o n o m o p u łły sterczała „c z a p k a to p ielca“ .

(31)

P r z y ja c ie le długo w n o c z Żelaznem! n aglam i w ręk u o cze k iw a li p o w ro tu ku chty.

W r ó c ił w k o ń cu p ija n y w sztok, ale b e z czap ki. Z ażąd ali w yja śn ień . Z p ija n y c h b e łk o tó w g rek a p rzep la tan ych zagad k am i i a fo ry zm a m i orm iań skie- mi w y n ik ło , że czap k a, z le cia w szy z reji, nie w p ad ła, do w o d y, ty lk o n a p o k ła d i K o n o m o p u łło , k o rzy sta ­ ją c z n ieo b ecn o ści p rzy ja ció ł, p rzy w ła sz cz y ł ją sobie. — A gdzieżeś ją p odział — < spytał groźn ie G eorges. — T o jest „ fe r a ln a “ czap k a — o d p arł G rek, p rze­ ry w a n y m od c z k a w k i głosem — kap itan o w i p rzy ­ n iosła nieszczęście, w as p o ró żn iła ze sobą, b y ła n ie­ szczęśliw ą i dla tego, kto w niej się utopił. S tan ow czo fe ra ln a czap ka. P o d a ro w a łe m ją ted y sign o ro w i H o­ n orato O liveira, k tó ry ja k o złod ziej i oszust ograł m nie dzisiaj na ląd zie w trzy karty.

K o n o m o p u łło p ow iód ł po tw a rza ch G eorgesa i Joh n a p ijan ym , oleistym w z ro k ie m i m ru k n ąw szy jeszcze coś n iep o ch leb n ego o sign orze H on orato, zw alił się b ezw ład n ie n a pokład.

G eorges ch cia ł go ko p n ąć, ale ro zm yślił się i tylk o sp lu n ąw szy p o szed ł z Joh n em do m ięd zyp o kład u p rzeb ra ć się do w y jścia na ląd, gdzie m ieli ob lać sw ą o d n o w io n ą i u m o cn io n ą jeszcze p rzyjaźń .

(32)

Z B R O D N I A

Został sam jed en n a b ezm iern ej, czarn ej p łasz­ czyźn ie w zb u rzo n y ch w ód. Jeszcze p rze d k w a d ra n ­ sem w id zia ł w śró d fal szarp a n y w ic h re m „ w ic e k “ *) n a grot-m aszcie „ C z a jk i“ . W śró d rozbestw ion ego p iek ła ro zsza lałych ży w io łó w ostał się ja k o ś ten k a ­ w a ł płótn a zw in ięty w trąb k ę i do ostatniej ch w ili w sk a z y w a ł w ie rn ie k ieru n ek , w k tó ry m pędził o r­ kan. I gd y ju ż p okład , ro stry i re je zn ik ły w otchłani, on jeszcze się targał p rzy ja b łk u m asztu, ja k b y sy­ g n ały p ożegn an ia śląc od statku załodze. G d y zn ik ł „ w ic e k “ , zn ik ł ostatni ślad po „ C z a jc e “ .

Jan sp o jrzał w ted y na ze g a re k i ¡stwierdził, że b y ­ ła god zin a za p iętn aście dziew iąta. N ied o rzeczn ą w je ­ go p ołożen iu m yśl p atrzen ia n a ze g are k p o w zią ł pod w p ły w e m św iadom ości, że u czep io n y za p a so w e j stengi jest w zględ n ie b e zp ie czn y i nie u ton ie odrazu. W

każ-* ,,Wicek“ Przyrząd do określania kierunku wiatru. Coś w rodzaju płóciennego woreczka zakończonego śpiczasto. Umo­ cowuje się go na szczycie masztu.

(33)

dym bąd ź razie lep iej b y ł za b ezp ieczo n y od to w a ­ rzyszy, k tó ry c h b ezsen sow n e, ro zp a czliw e w o ła n ia 0 ratu n ek słyszał jeszcze czas długi po zn ikn ięciu „ C z a jk i“ . G d y p rzeb rzm ia ł ostatni, p o tw o rn y, falą za d ła w io n y o k rzy k , Jan p o raz drugi sp o jrza ł na fo sfo ry z u ją c y c y fe rb la t i w te d y to w ła śn ie stw ierdził, że od zato n ięcia „ C z a jk i“ m in ęło piętnaście m inut.

B y ła god zin a dziew iąta. Jan w p a rł się m ocn iej ło k cia m i w pień stengi, u n o sząc gło w ę ja k n a jw y że j do góry, b y zło w ieszczo syczą ce w o k ó ł p ian y nie zale­ w a ły m u n o zd rzy i ust.

N ad ocean em co ra z b a rd ziej sro żył się sztorm 1 n aw isała czarn a , gęsta, n aszp ik o w a n a b ryzg am i p o ­ tw o rn y ch b e łtó w w o d n ych , zło w ro g a noc. C zasam i, gdy potężne p o r y w y w ic h ru n io sące ła w y pyłu w o d ­ nego szarp a ły n iskie, sk łęb io n e z w a ły chm ur, w y z ie ­ rał z p o za n ich b la d y k się życ i ośw iecał n a ch w ilę m artw ym b laskiem o b raz szaleń stw a i zgrozy.

P o d cza s tych k ró tk o trw a ją c y c h ch w il Jan w b ija ł oczy w m ro k n o c y i d o jrze ć coś u siło w ał na grzb ie­ tach w o d n y c h gór.

Sam z p o czątk u nie w ied zia ł czego w yp a tru je w tym ch ao sie żyw io łó w , cz y to w a rzyszó w , któ rzy b y ć m oże nie w sz y sc y jeszcze zginęli, czy też za ry só w statku jak ie g o , k tó ry p o d czas d aw an ia sygnałów

(34)

S. O. S. z n a jd o w a ł się w p obliżu i teraz zdąża n a ra ­ tunek.

N a p o czątk u , gdy zn alazł się w w o d zie o jednem tylk o m yślał, jed n ego pragn ął, do jed n ego celu zdą­ żał: za w szelk ą cen ę u trzy m a ć się na p o w ierzch n i. P ó źn iej, g d y g ru b a, m a s y w n a stenga, k tó rej się u cze­ p ił i z k tó rą razem zm y ty został z p o k ład u ton ącej „ C z a jk i“ , za g w a ra n to w a ła m u życie na czas pew ien, p ragn ąć p o czą ł g w ałto w n ie, nam iętn ie, b y m ieć p rzy sobie któregoś z to w a rzy szy , żeb y nie zostać sam em u na sw ym k a w a le d rew n a, sam em u w o b ec b u rzy, w ich ru i czarn ej n o cy. T e r a z w szelak o , g d y o kru tn y z głębin id ą cy ziąb p rze n ik n ą ł m u skórę, ścięgna i kości, g d y b ó l p o czu ł w p iersiach i znużenie w e w szy stk ich czło n k a ch , zap ragn ął w id o k u kad łu ba statku, zap ragn ął ratun ku. T o też w y trze szcza ł o czy na b u rzę i w y sila ł słuch. L e c z d o k o ła w id zia ł ty lk o p o tw o rn e, rozpętan e p iekło , słyszał ty lk o h uk, syk i p lu skan ie tłu czą cy ch o siebie w ściek le b a łw an ó w . Stenga cisk an a n ieu stan n em i rzutam i w ie lk ich g rzy ­ w a c zy , n u rzała się w w o d zie, w y s k a k iw a ła na p o ­ w ierzch n ię, k rę c iła w k ó łk o , szybko , zsu w a ła się po spad zistym g rzb iecie dw unastego w ału , staw ała n a sztorc, w y k o n y w a ła ja k iś o b łąkan y, n iesam o w ity ta­ niec.

(35)

Jan w p ija ł się w nią k u rcz o w o sinem i, lo d o w ate- mi palcam i, o b ejm o w ał nogam i, lgn ął całem ciałem do je j za d zio ró w i źle zh e b lo w a n y c h sęków . Z d aw a ło się, że to nie k a w a łk a drew n a, le cz ży c ia sam ego trzy ­ m a się ta k k u rc z o w o rozbitek. Jan w ied ział, że w y ­ p uszczenie z rą k stengi jest ró w n o zn a czn e z o d ję­ ciem ty ch p aru god zin życia, ja k ie mu jeszcze zostały. W ie d z ia ł ró w n ież I to, że stenga niedługo będ zie rato­ w a ć i że w k o ń c u zm arzn ie do cn a w lo d o w atej ju ż teraz w o d zie, że nie ru szy zd rętw iałą rę k ą i o d er­ w a n y od zb aw czego d rew n a p o g rąży się n a dno w plą­

taninę w o d o ro stó w i m ace k polip ów .

N a tę m yśl ję k g łu ch y, b ezn a d ziejn y d o b yw ał się z głębi piersi. Z a czy n a ł się m od lić p ręd ko , go­ rą czk o w o , b ez sen su i składu. P ro sił B o ga i obie­ cyw a ł, o b ie cy w a ł i prosił. O b ie cy w ał w szy stk o co m ógł dać i co nie m ógł, c o m iał i co jeszcze m ieć będzie, d aw ał w szystko , a p rosił o jed n o , o życie, o ratun ek. W ob ietn icach sw y c h p o su w ał się do ska zyw a n ia siebie w p rzy szło ści na p oku ty, sam o­ za p a rcia się i katusze, ja k b y ch cia ł m ęczarn ią życia oku p ić m ękę niebytu. Jak n ik ły cień błąd ziła za tem i m yślam i św iad om ość, że n iczem są w y rze cze n ia się ro zk o szy życia w o b e c ciem nej otch łan i śm ierci. I lek b la d y c h w y ta ł go za serce, g d y w id ział, że nie posiada

(36)

n aw et setnej części tego, czem m ó głb y zap łacić za życie. T a św iad o m o ść sw ej n ęd zy w o b e c ogrom u b o gactw , k tó rem i w m n iem an iu jego o b ecn em n a­ le ża ło b y o p łacić życie, p o p ych a ła go do c z y n 'c n ia B o gu obietnic w y rz e c z e n ia się n iety lk o tego co m iał i m ógł m ieć, ale n aw et tego, co b y ło ty lk o niezisz- czaln em pragn ien iem , m arzen iem całego żyw ota. W c h a o ty c z n y ch m o d litw ach sw y ch i b łagan iach w y r z e k a ł się p ragn ien ia p o siad an ia M arji, ślubow ał n ie p o żąd ać jej n a w e t w m yślach . Ł k a ł i za k lin ał się, że w y rz e k n ie się w szelk iej nadziei, że n igd y n ie w zb u ­ dzi w duszy sw ej grzeszn ej m yśli, k tó ra p o w stała na sam ym p o czą tk u sztorm u , że m oże tej n o cy straszli­ w ej stary M orż rów nież...

P ła c z ą c i ję cz ą c m o d litw y trzym a ł stengę w śm ier­ teln ym u ścisku , ro z b ija ją c o n ią w k r e w tw arz, piersi i k o lan a, gd y fala p o tw o rn a o d ciągała go od niej na długość w y p ro sto w a n y c h ram io n i cisk a ła później wrściek le na za d z io ry i sęki ja k b y m szcząc sie za op ór staw ian y sobie.

W n ieu stan nej tej w a lc e z n a stęp u ją cem i b ez p rz e rw y szeregam i o lb rzy m ich b e łtó w w y c z e r p y w a ł się i słabł z za stra szają cą szyb ko ścią. O d d ech stał się częsty i p rze ry w a n y , serce ło m o tało pośpiesznie. W p łu cach i gard le co ch w ila z a ch ły sty w a n e m pia­

(37)

nam i coś d a rło i gniotło tak, ja k b y za ch w ilę już tch u nie m iał złapać. ■

W p e w n y ch m om en tach g d y ro zw a rte szero k o usta ra z po ra z c h w y ta ły b ry zg i sło n ych pian i p łu ca tłam siły się zd ław io n e w klatce p iersio w e j, m orze, niebo i n o c w o czach jego zlev/ały się w jed n ą p rze­

raźliw ą czerń , k tó ra p rzy su w a ła się b lisk o , otaczała ze­ w sząd, p rzy g n ia tała i w n ik a ła w k o ń cu w serce i duszę.

W ch w ila ch takich Jan czuł, że p alce jego słabną i w y p u szcza ją pień stengi. W te d y w y siłk ie m w o li w y r y w a ł się do g ó ry i z ryk ie m ro zp a c zy i strach u ch w y ta ł za ch łan n ie ustam i o ży w cze p ow ietrze.

W m iarę tego, ja k m ija ł czas, m o m en tó w tych b y ło c o ra z w ię ce j, aż w k o ń cu za m ie n iły się one w o k re sy p od czas k tó ry ch ciem n o ść za ście la jąca w z ro k i u m ysł ro zb itk a o d ry w a ła od stengi jego sine, k u rczo w o zaciśnięte p alce. D o p ie ro b u d zą ca się w ch w ila ch tych potężn a w o la życia ro zp ę d za ła p rze­ m ocą k o szm arn ą cze rń i w le w a ła n o w e siły w m dle­ jące ju ż człon ki.

T r w a ło to je d n a k zb yt k ró tk o , b y go w zm o cn ić do dalszej w alki. U staw iczn y b r a k p o w ie trza i w z ra ­ stające z każd ą ch w ilą zn u żenie o to czy ły go n ie p rze r­ w an ą za sło n ą ciężk iej, k o szm arn ej czern i. Jan czu ł dwie n oce: jed n ą c o w isia ła n a d nim w ra z z szum em

(38)

zło w ro g im i b ryzg am i fal i tą drugą, co cału n em nie­ p rzen ik n io n y m o k ry ła je g o o czy i um ysł. G dy całun ten stał się ta k czarn y, że aż w y d a r ł gdzieś z głębi b e zd źw ię czn y głos p rzera żen ia duszy, a m yśli p o ­ b la d łe i zn użon e u le cia ły w ic h re m poza k rą g św ia­ d om ości; zsin iałe p a lce Jan a r o z w a rły się i w y p u ­ ściły pień stengi. W nim i nad nim ro zp o sta rła swe p an o w an ie w szech p o tężn a noc. S tracił w sze lk ie czu­ cie i m oc. Ś w iad o m o ść gdzieś zn ikła zginęła. W o la życia u n icestw iła się. I gd y ostatnie je j p o ru szen ie zam arło gdzieś n a dnie o tch łan i om dlałej duszy, Jan n a tle czern i o ta czające j go n o cy u jrz a ł n agle M arję.

B y ła tuż o b o k niego. W id z ia ł je j p iękn ą, b iałą tw a rz, o ko lo n ą falam i b u jn y c h , c z a rn y c h w ło só w , w id ział je j o czy ciem n e, sm utne, u tk w io n e w sw o ich źren icach . N ieom al fizy czn ie czu ł jej d rob n e ciało p rzy sw o jem . W n agłym p o ryw ie m iłości w yciąg n ął ram on a. W ó w c z a s zn ikła. Z n ik ła i m iejsce w któ rem b y ła p rzed ch w ilą za p ełn iła zn ó w ciem n a, ciężka, g ro b o w a m gła.

D u szę Jana p rzygn ió tł ja k iś c ię ż a r n iezm iern y, ja k głaz m ogiln y, co d ław i piersi u m a rłych . K rz y k straszn y, g łu ch y , b o lesn y, z głębi trzew ió w d o b yty w y d a rł się na usta. Z k rzy k ie m tym w ró c iła doń p rzyto m n o ść i św iad o m o ść tego, co jest. Z n ó w u sły­

(39)

szał w y c ie w ich ru , u jrza ł groźn e, pieniste w a ły i od­ czu ł p rze n ik a ją c y k o ści w ilg o tn y ziąb. Z p rzera że­ niem stw ierdził, że stengi niem a pod ręką. O szalałym w z ro k ie m p o to c zy ł d okoła. Stenga rzu ca n a falam i zn a jd o w ała się o p arę rzu tó w ram io n p o za nim . O statnim n ad lud zkim , raczej d u ch o w y m niż fizy cz­ nym w y siłk ie m to n ący d o p ch n ął się do stengi i p rzy ­ w a rł do niej zęb am i ze znu żen ia ro zch o d zą c y c h się szczęk, w p ija ją c się w jej ro zm o k łe sęki i drzazgi. T o ch w ilo w e zabezp ieczen ie się od n atych m iasto w ej śm ierci p o p ch n ęło u m ysł Jana do zastan o w ien ia się nad sw o jem p ołożen iem . T e r a z ju ż w ied zia ł na pew n o że zginie. Jeśli go n a w et o rk a n nie o d erw ie od stengi, to u m rze ze znu żenia, k tó re ju ż sku ło o k o w a m i swe- mi jego zsin iałe cia ło , za m ęczy się na śm ierć od b r y z ­ gó w fal i strum ien i sło n ych pian za le w a ją c y c h usta i g ard io ro zw a rte dla złap an ia zb aw czego tch u. Zgi­ nie nędznie, ja k szczu r n a o kręcie, za le w a n y p rzez załogę w o d ą z ku b łó w . L e c z p rzy tę p io n y znużeniem u m ysł nie p rzera ża ł się ju ż tak b a rd zo tą m yślą. Jan z re zy g n a cją obojętn ą n a w szy stk o łap a ł ustam i p ow ietrze, ja k r y b a w yciąg n ięta z w o d y , o d czu w ał ból w p iersi i głu ch e łom otan ie p rzem ęczo n ego serca.

W o b ezk rw io n ym , o sła b łym m ózgu ton ącego p o ­ ru szyła się len iw ie m yśl, że p o stać M arji, k tó rą w i­

37

(40)

dział p rzed ch w ilą, b y ła w iz ją i że w iz ja ta zw iastu je ju ż n a d c h o d zą c y ostateczn y b e zw ła d cia ła i śm ierć.

R eszti . in styn ktu ży c ia p o b u d ziły strach p rzed p o w tó rzen iem się w iz ji i w y w o ła ły w o lę do je j od­ parcia. Jan z c a ły c h sił u m ęczon ej d u szy b ro n ił się od p o p ad n ięcia w n ieo b ję tą m o c cza rn e j n o c y i u ka­ z u ją cy c h się w niej w izy j.

D a re m n y b y ł trud. Z n ó w za m ilk ły w ic h r y i fale, c h łó d ustąpił z zsin ia łych c zło n k ó w i p od zam kn ię- tem i na głu ch o , ja k w ie k o tru m n y p o w iek am i, Jan u jrz a ł zn o w u c a ły k o ro w ó d w id m , p ostaci i o b razó w z przeszłości.

O b ra zy te p rzy o b le c zo n e w fo rm ę n a jw a żn ie j­ szych zd arzeń jego ż y cia w y p ły w a ły jed en po dru­ gim gdzieś z głębin d u szy p rzed o czy ro zp ło m ien io n ej n agle jaźni.

Oto u jrza ł w ieś ryb a ck ą , w k tó re j po ra z p ie rw szy św iatło dnia jasn ego w n ik n ę ło w jego dziecin n e o czę­ ta. W id zi siebie m ałym p ęd rakiem , ja k b a w i się w piasku n a b rzeg u m orskim . O b o li n iego inne d ziec­ ko, k ru szy n a m aleń k a, trzyle tn ia M arja. P otężn e m o rze szum i k o ło n ich . D zie cia k i w słu ch u ją się w jego p o w ażn y, d o b ro tliw y szum i zd ziw io n y w z ro k za tap iają w sobie. D ziw ił ich zaw sze szum m orza, k tó ry p rzyp o m in a szm er m uszli p rzy ło żo n ej do ucha.

(41)

N iedługo trw a to zdum ienie, za ch w ilę b a w ią się już za ciek le w p iasku, sp rzecza ją c się od czasu do czasu.

M glistym się staje tein obraz. M orze i niebo zle­ w a ją się w jedn ą, czarn ą oćm e, b iała lin ja p rzy b rze ż­ nego p iasku , a z n ią i figu rk i dzieci bled n ą, szarzeją, aż gin ą gdzieś w o ta czającej w szy stk o m gław icy.

In n a w iz ja staje w duszy. Jan w id zi siebie d w u ­ nastoletnim w yro stk iem , ja k sto jąc p od okn em do­ statniej ryb a ck ie j ch ału p y, w ytęża w z r o k w głąb ch aty, b y u jrz e ć M arję, to w a rzy szk ę zab aw d ziecię­ cych . O stry, jesie n n y w ia tr od m o rza p rze n ik a skó rę dreszczam i zim na, a strach p rze d M orzem w strząsa b iją ce m o cn e serce d reszczam i lęku. N ie lu b i stary M orż Jan a i zaw sze w yp ęd za go z ch aty ile k ro ć p r z y j­ dzie on z o b a c z y ć się z M arją. S ta ra w d o w a , m atka M arji n icb y tam i nie m iała p rze c iw k o tem u, m ó­

w iła n aw et d o M o rża: „C o szkodzi, panie, że Jan p r z y j­ dzie czasam i, n ie ch b y się p o b a w iły d zieci ze sobą sk o ro się lub ią...“ , ale stary M orż nie p o zw a lał nigdy i w d o w a m usiała m u ulegać.

I n ic nie b y ło dziw n ego w tej uległości. W sz a k od czasu śm ierci ojca, M a rja z m atk ą b y ły n iem al na ła sk a w y m ch leb ie u bogatego ryb a k a . S taro w in a w d o w a n aw et w części n ie m ogła p ra cą sw o ich rą k sła b ych o p łacić p o żyw ie n ia i izdebki, k tó re im d aw ał

(42)

M orż. D ziw iła się n a w e t w ie ś cała z n a ją c a skąpstw o M orża, że p rzy g a rn ą ł siero tę i w d ow ę. A no tłu m a­ czyli sobie ró żn ie ten k a p ry s starego k aw alera. I dw u n astoletn i Jan starał się sobie to w ytłu m a czy ć, a tłu m aczen ie b y ło takie sam o. ja k i to, g d y zasta­ n a w iał się czem u go stary M orż nie lubi. D latego też p od o k n em ch a łu p y M orża stał zaw sze z p o d w ó jn ym lęk iem w sercu : b y nie b y ć zb itym p rze z starego ry b a ­ k a i żeby p rze z okn o nie zo b aczyć czegoś strasznego... Z n ik a w k ró tc e ta w iz ja i n astępuje inna. M orze szum i d o k o ła, a Jan, osiem n astoletn i m łodzien iec, siedzi z M arją w szalupie i w io słu je przed siebie. Jest jasn y, sło n eczn y dzień. F a le m ien iące się lazu rem le k k o k o ły szą łódź. W ch w ili p ew n ej gd y b rze g da­ le k o się już odsu n ął od szalupy, Jan p rzestaje w io ­ sło w ać i spogląda na M arję. D zie w c zy n a ro zu m ie w id a ć to sp ojrzen ie, g d y ż ru m ien iec ob lew a jej p o ­ liczk i, a o czy w p atrzo n e w Jana, stają się zam glon e, tkliw e, łagodne. P ó źn iej Jan p yta ją o coś, a M arja p rzy m k n ą w szy o czy k iw a gło w ą n a zn ak zgody. T w a r z m łodego jaśn ieje rad ością. C h w y ta za w io sła i szalupa od ch o d zi w cią ż dalej i dalej od brzegu. N ikn ie w ko ń cu zupełnie, a z nią razem zn ika m orze, niebo i brzeg.

Z n ó w czerń n ie p r z e tita i zn ó w w izja. Straszn a,

(43)

ko szm arn a w izja. W id zi siebie Jan d w udziestoletn im m ężczyzną. Stoi oto b la d y z w ście k ło ści i ro zp a czy p rzed w y lę k łą M arją i w tw a rz je j cisk a obelgi. M arja. d rży n a całem ciele i głosem p rze ry w a n y m od pła­ czu m ó w i do niego:

— - W y b a c z m i Jan k u, odpuść... ciebie jedn ego k o ch a m i ciebie ty lk o jed n ego k o c h a ć będę... ale in a­ czej nie m ożna... n a p raw d ę nie m ożna. Jeśli się nie zgodzę, w yp ęd zi z ch aty i m nie i m atkę. C ó ż jeść w ted y b ęd ziem y? G dzie żyć? Z gin iem y z gło-du. A ty n ie za p ra cu jesz p rzecie jeszcze n a m nie i na m atkę. Sam m asz starego o jca, k tó rego m usisz żyw ić. D o­ p raw d y , Janku, nie m ożn a in aczej. M uszę się p o ­ św ięcić dla m atki. S tara ona jest i słaba. C óż z nią poczn iem y, jeśli nas w yg o n i z ch ału p y? A w ygo n i na p ew n o, jeśli się nie zgodzę. Sam znasz p rzecie M orża... T ru d n o Janku, sam ej m i jest sm utno bard zo i ciężko n a duszy, ale in aczej nie m ożna... d o p ra w d y nie m ożna... p rze b a cz mi, m ój ch ło p cze k o c h a n y .:, przebacz...

Jan tupać za czy n a nogam i, k rz y c z e ć i lży ć M arję. N ie p a n u ją c ju ż w k o ń cu nad sobą podn-osi rękę i uderza M arję w tw arz. W y c h o d z i potem z ch ału p y i d rzw iam i trzaska. L e c z w tejże ch w ili żal srogi ści­ ska m u serce. P a d a tw a rzą n a p ró g ch aty M orża i łka.

4 i

(44)

Z oczu le ją m u się łzy rzęsiste, łz y oszalałej z bólu duszy.

Z n agła p rzep ad a gdzieś o k ro p n a ta w izja. N ala- tuje nań n o w e w id ziad ło u p io rn iejsze jeszcze od p o ­ przed niego. Jest n o c i d w a o k rę ty żaglo w e w y p ły ­ w a ją z p ortu n a m orze. Jeden z nich to „ C z a jk a “ : na sterze k tó re j stoi Jan, drugi „ K r a “ w łasn o ść M or­ za. N a p o k ład zie „ K r y “ zn a jd u je się stary M orż i M aria zaślu b ien i d w a dni tem u. D b a o in teresy stary, skąp y szyp e r M orż. N aw e t m ło d a żona nie p o­ tra fi go od n ich od erw ać. S p raw ia oto m iesiące m io­ dow e na m orzu, d ążąc n a p ó łn o c n a p o łó w ryb , któ ­ ry m a dać w tym ro k u zyski olbrzym ie. M ała „ C z a j­ k a “ p łyn ie też n a p o łó w w tym sam ym k ie ru n k u co i w ie lk a „ K r a “ . S p o tk a ją się m oże n aw et k ie d y na w o d a ch b e zk re sn y ch . Jan nie p ragn ie tego spotka­ nia. C h ce zapom n ieć, za p o m n ieć za w sze lk ą cenę. R ę ce jego, d zierżące k rze p k o szp ry ch y k o ła stero ­ w ego, u legają je d y n ie k a rn o ści m o rsk iej. O g d y b y n ie to, gd yb y w o la jego, za k rę c iłb y szero k o sztur- w ałem i sk ie ro w a ł dziób „ C z a jk i“ w p rze ciw n y m k ie ­ ru n ku , tam gdzie nie p łyn ie „ K r a “ , a n a niej M ar ja i M orż.

Jed n ak o czy Jan a o d ry w a ją się co ch w ila od ró ży kom p asu i biegn ą tam w ciem n ą dal, gdzie m igoce

(45)

św iatełko n a p o k ład zie „ K r y “ . Św iatło to odd ala się i m aleje w m iarę, ja k w zrasta odległość m ięd zy stat­ kam i. W k o ń c u staje się tak m ałe, że ju ż ja k o p u n k cik ty lk o b ły s k od czasu do czasu gdzieś n a w id n o k ręg u z le w a ją cy m się z ciem n em niebem . W p ew n ej ch w ili jed n akże gd y m a ju ż zn ikn ąć zu p ełn ie staje się rzecz dziw na. Św iatło zw ięk sza się gw ałto w n ie, p rzyb liża, robi się rażą ce i m ocne.

— • A lb o p o żar — m yśli Jan — albo „ K r a “ za w ró ­ ciła z p ow rotem .

T y m cza se m św iatło jest co ra z b liżej i b liżej, z y ­ skuje n a natężeniu i sile, aż sk a k a ć za czy n a w dół, w gó rę i w b o ki. W k o ń cu łu n ą o ślep ia ją cą zalew a o czy Jana. T o ju ż nie św iatło n a „ K r z e “ , to k to ś zbli- ska św ieci m u w tw a rz sk a czą cą w e w szy stk ie stro n y latarnią. Jed n ocześn ie Jan czu je o stry b ól w p leca ch . B ól ten trzeźw i go troch ę. W ra c a ją c a p rzyto m n o ść za czy n a w a lc z y ć z w id ziad łam i. Jan nie w ie już, czy to szp rych sztu rw ału czy d rew n a jak ieg o ś trzym a ją się tak k u rcz o w o jego ręce. A le c o ra z o strzejszy b ó l w p le ca ch u p rzy tam n ia go c o ra z b a rd ziej. S łyszy teraz zło w ro g i poszum fal i syczen ie pian. Jed ną ręką ch w y ta za p lecy, gdzie czu je ten p rze n ik liw y ból. P alce n a p o ty k a ją żelazo. Jan p a trzy na to żelazo, i ja k p rzez gęstą, gru b ą zasłon ę w id zi drąg b osaka,

(46)

któ rego ostrze w p ija m u się w p lecy. B ó l zn agła u staje i Jan czu je, że czyjeś silne ram io n a ciągn ą go w górę, p rze cią g a ją p rzez coś i c isk a ją w k o ń cu na tw ard e. W o czy ły s k a m u cią g le o ślep iające światło. Z c h w ilą jed n a k , g d y u staje b ó l w p lecach , św iatło za czy n a b led n ą c, m aleć, o d d a la ć się, aż gaśn ie zu­ pełnie. Jan zn ó w tra ci p rzyto m n o ść. W r a c a go do niej jak aś o kro p n a, n ielu d zk a szarpanina. Jan czuje, że go szarp ią za rę ce i nogi, duszą, taczają, le ją w eń coś od czego p a li w gard le i p iersiach . P o w o li św ia­ d om ość i czu cie w ra ca . Jan o tw iera o czy i w id zi nad sobą su ro w ą, p o m a rszczo n ą tw a rz M orża.

Jan szero k o o tw iera o czy i jasn ym , z le k k a zdzi­ w io n y m w zro k ie m p a trz y p rzed siebie. P o k ła d „ K r y “ i sze ro k i h o ryzo n t d o k o ła za le w a ją św ietliste p ro m ie­ nie w sch o d zą cego słoń ca. P o w ie rz c h n ia m orza w p ra w d zie w zb u rzo n a jeszcze i p o ły s k u ją c a b ielą b a ­ ra n k ó w fal, od w czo ra jsze g o u sp o k o iła się zn aczn ie i p o w o li, rytm iczn ie ja k b y len iw ie i z trud em unosi i op uszcza na g rzb eta ch sw y ch w a łó w kad łu b „ K r y “ . N iem a już w cz o ra js z e g o sztorm u, rzu ca n ia statkiem ja k p iłką w górę i w dół, u d erzeń i w strząsó w , w y ­ cia i ry k u w ic h u ry . Ż y w io ły w y c z e r p a ły sw o ją w ście ­ k ło ść i szał i teraz u sp o k aja ją się, cich n ą p ow oli,

(47)

jak b y ró w n o m ie rn e m tem u sp o k o jen iem d a w ały do zrozum ien ia, że za k ilk a godzin w ia try ścich n ą i p o­ w ierzch n ia b a łw a n ią c y ch się jeszcze, b e zk re sn y ch w ó d p rzy p o m in a ć będ zie id ealn ą szklan ą taflę, w któ rej p rzeg ląd a się ciepłe, jasn e słońce.

Jan p rz y m y k a ro zk o szn ie o czy i m yśl o tem, że jest u ra to w a n y i że ju ż nic nie zagraża jego życiu, do spółki ze sło ń cem ro zp ro w a d za p rzy je m n e ciepło w piersi i w całem ciele.

R o zb itek czuje, ja k p o d p ro m ien iam i o żyw czeg o słoń ca schn ie n a nim ce ra to w y płaszcz, ziu jd w estka, b ielizn a i w ra c a ją siły w znu żon e k o ń c zy n y i tułów . P o w tó rn ie o tw iera o czy i ju ż całk iem p rzyto m n ie, z p ełn ią św iad om ości ¡spogląda d o k o ła na w szystk o co zn a jd u je się w jego b ezp o śred n im sąsiedztw ie. Sp ostrzega starego szyp ra M orża, a za nim, tu czu je słabe, led w o u ch w ytn e u kłu cie serca, tuż, tuż w idzi M arję. O czy jej są jeszcze w ilgotn e i za czerw ien io n e, ja k b y p rze d ch w ilą d o p iero p łakała. T e r a z w szelak o , gdy Jan o tw o rzy ł o czy i p o ru szył się zle k k a , usta jej o krasza cud n y, d o b ry uśm iech rad o ści i szczęścia. S zyp er p o ch y la się n ad u ra to w a n y m i sączy m u w usta k o n ja k w p ro st z szero k iego o tw o ru b utelki

Jan k r z y w i się i p lu je. K o n ja k jest dlań o b rzy d li­ w y w tej chw ili. S m ak jego czu je w ustach, gardle,

45

(48)

żołąd ku , w k iszk a ch n ieom al. U przed n io ju ż w id a ć w la n o w eń tego tru n k u ilość niepoślednią.

Jan w y p lu w a sobie n a pierś, p rze m o cą w la n y k o n ja k i zd e cy d o w a n ie o d w ra ca g ło w ę od butelki.

— P ij, pij — m ó w i M orż ch ra p liw ym , n ie p rzy ­ jem n y m głosem — pij, bo jeszcze zd ech n iesz m i tutaj z osłabienia. S łab y jesteś, ja k śledź w m aryn acie.

— Hy... — w y k rz tu sz a Jan ze ściśniętego i obo­ lałego g ard ła — hy... n ie m ogę.

— C zem u ż to n ie m ożesz, p lu g aw y sterniku? — N ie m ogę, panie, g ard ło m i pali.

— N o, ja k ch cesz. A nie zd ech n iesz b ez kon- jak u ?

— ■ N ie zdech n ę, panie, ja na niego nie taki łap ­ czy w y , ja k ty.

W gro m ad zie o ta cza ją cy ch ich m a ry n a rzy ro z­ lega się tłum ion y śm iech.

M orż o d w ra ca się gniew n ie.

— N uże do p ra c y d a rm o zja d y, c o tu zęb y szcze­ rzy cie ? Z ro b iliście sw o je i dobra. A teraz poszli p recz! N o już!

M a ry n a rze p ow oli, n iech ętn ie ro zleźli się w różn e stron y. S ta ry M orż i M arja zostali sam i z leżą cym na gro ta lu k u Janem .

Cytaty

Powiązane dokumenty

zanotowano 458 576 wejść (IN) na Śnieżkę oraz 852 325 przejść (IN+OUT), interpretowanych jako faktyczne obciążenie ruchem turystycznym.. Uzyskane w ten sposób wartości są

Omiń 36 oczek (przód/czoło) i szydełkuj drugi nausznik zgodnie z opisem.. Z tyłu czapeczki/na szyi jest

Materiał edukacyjny wytworzony w ramach projektu „Scholaris – portal wiedzy dla nauczycieli&#34;1. współfinansowanego przez Unię Europejską w ramach Europejskiego

Trochę lepiej przedstawia się sprawa samej stolicy Roztocza i jednej z „pereł polskiego Renesansu” - Zamościa, ale publikacje na temat tego miasta są już w

Pogorszenie się sytuacji na miejscu, zwłaszcza w południowej części, spowodo- wało, iż oddziały NATO biorą dzisiaj udział w starciach, które nie mają nic wspólnego z

Odpowiednikiem realnej drogi ruchu fizycznego jest abstrakcyjna droga, którą rozpatruję w sensie religijnym, analizując różnice znaczeniowe pięciu wybranych czasowni- ków:

dodatkowy podpis pacjenta małoletniego , który ukończył 16 lat (zgoda podwójna- zgoda pacjenta małoletniego oraz jego.

Prezentowana oferta może się różnić w zależności od sklepu i jest ważna do wyczerpania zapasów...