• Nie Znaleziono Wyników

Wieczory florenckie

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Wieczory florenckie"

Copied!
306
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)

WIECZORY

FLORENCKIE.

(Dzieło uwieńczone przez Akademią Franeuzk.

kakład księgarni ludwika polak

1884.

(4)

с.

в

г.. „бкОХ^-сгѵіЕьнік

*

'ИмвЙшіа,

иі. №іе>к»

ІА

ДОЗВОЛЕНО ЦЕНЗУРОЮ.

Варшава, дня6 Февраля, 1884 ода.

(5)
(6)

V—

ВШ0ІІ--IffStj* . Nr.

(7)

Nic w naszej literaturzerzadszego, jak prace zzakresu literatury powszechnej lub sztuki. Praw­

da, że u siebie i nad własnemi rzeczami mamy

tyle do roboty i tyle jeszcze do zrobienia, iżna

zagraniczne nie zostaje nam sił ani czasu. A jed­ nak nic tak związku naszego zoświatąpowszech­

ną wszem wobec nie dowodzi, jak rzeczy przez Polaków pisane, treścią swoją cały światcywili­

zowany obchodzące, a napisane ztakim zasobem nauki i zdolności, żeznawcy i uczenitego cywili­

zowanego świata muszą zwrócić uwagęna dzieło,

aautorowi zrobić międzysobą miejsce jedno z bar­

dzo wysokich.

Z corazrzadszem też niestety, ale dlategomoże właśnie i coraz milszem uczuciem chluby, czyta się niniejsze studyum, stawiające śmiałonajtrud­ niejsze zagadnienia zzakresu literatury i sztuki, rozwiązujące je szczęśliwie i umiejętnie, i rozja­ śniające najskrytsze tajniki natury i geniuszu

(8)

paręrazy, ale nadktórych większych nie wydala nigdy.

O ile ten dyalog, szlachetną formą nawet tak dobrze przypominający piękne czasy literatury i sztuki, wpłynie na tę znajomość Dantegoi Mi­

chała Anioła, jaką dotąd mamy, lub ją zmieni? ijak przyjętym będzieprzez tych, którzy więcej mają od nas Polaków w takich sprawach głosu, przesadzaćsię nie poważam. To wiem, że odkąd w Polsce pisać zaczęto, nigdyjeszcze wkwestyach literatury zagranicznej lub sztuki niebyło przez Polaka napisanem nic, coby wagą swoją, głęboko­ ścią nauki, przenikliwością myśli, wykwintnością krytycznego i artystycznego zmysłu, a wreszcie układu doskonałą proporcyą i stylu świetnością, choćby zdaleka bardzo przybliżało się do tych Florenckich Wieczorów.

Kiedy nasidzielnipisarze XVI wieku obrabiać chcieli przedmioty powszechnego zajęcia i zna­ czenia, pisywali o nichpo łacinie. Mieli słuszność; rzeczy, do powszechnego użytku przeznaczone, powinny się pisać w języku powszechnie zrozu­ miałym. Taką samą słuszność miał i panKlaczko, kiedytę pracę swoją napisał po francusku. Ale jak Bespublica Modrzewskiego, jak Goślickiego

Senator lub Warszewickiego Poseł, choć w obcym języku do polskiej literatury należał, tak i ta in­ nego porządku i zakresu praca najświetniejszego dziś zpolskich pisarzy, staje się z natury własno­

(9)

ściąi ozdobną naszego piśmiennictwa, które win­

no jest jej i sobie samemuwziąćją coprędzej wpo­

siadanie, przenosząc ją w swój własny język. Jak Bazylik Modrzewskiego, jak Brodziński Kochanowskiego łacińskie elegie, tak ja ultimus et minimus mam sobie za obowiązekprzetłumaczyć

te WieczoryKlaczki.Przeczytawszy je, oświecony czytelnik polski, powić, tuszę, jak jedna z osób

dyalogu: „Ta rozprawa rozjaśniłaDantejską za­ gadkę; a to, co w niej odnosi się doMichała Anio­

ła, otworzyło przedemnąnowrei nieznanewidoki/' A kiedy, zawsze za przykładem tejsamej osoby dyalogu powie do autora: „będę ci zato wdzięcz­

nym przez całe życie“,—wtedy i o tłumaczu może pomyśli, żemiał słuszność i dobrze zrobił.

(10)
(11)

DANTE IMICHAŁ ANIOŁ.

Goście hrabiny Albani.— Ranek w BargelloFreski Giotta w kaplicy Podesta.—Portret Danta.—Tragedya Dantego. Dante i Michał Anioł. — Tragiczne sprzeczności w życiu Buonarotego.— MęczeAstwo iw. Piotra w kaplicy Pauliń- skiej. — Wielcy mistrzowie Odrodzenia i sztuka średnio­ wieczna.— Michał Anioł stawia swój ideał po za tradyeyą tak klassyczną jak chrześciańską. — Odrzuca całąprze­ szłość sztuki chrześeiańskiej, z jej przedmiotami, typami i godłami.—Jego upodobanie w postaciach Starego Zako­ nu: Chrystus i Jehova. — Jego wzgarda dla historycznej i naturalnej prawdy. Bitwa PizaAska i dwa posągi Medy- eeuszów w kaplicy S. Lorenzo. — Dziwacznośe i potwor­ ność.— In doZorejMries.—Faktura jego Sonetów i technika * jego rzeźby.—Wyobrażenie Poezyi przez Rafaela, a Sztuk

wyzwolonych przez Michała Anioła. — Charakter iragmen- tarny twórczości Buonarotego. — Jego powątpiewania o swojem powołaniu. — Jego wstręt do wielkich mistrzów Odrodzenia. — Prorocy i Sybille-, wypowiedzenie wojny współczesnemu malarstwu.—Osiedlenie weFlorencyi i mil­ cząca postawa przez lat dwadzieścia i pięć.—Moyses Sor­

gens— Powrót do Rzymu i wyrok potępienia na stukę Od­ rodzenia: Sąd ostateczny. — Szkodliwy wpływ tego dzie­

(12)

ła. — Sztuka włoska w pierwszej i drugiej połowie XVI wieku.—Mylne zdanie o dantejskiej inspiraeyi Sądu osta­

tecznego.—Skutki przeeiw-reformaeyi we Włoszech w dzie­

dzinach sztuki, nauki, literatury, religii i polityki.—Stresz­ czenie poglądu na geniusz MichałaAniola.—Przeciwny cha­ rakter geniuszu Dantego. — Uszanowanie dla tradycyi chrześciańskiej.—Dla tradyeyi klassycznej.— Dla prawdy historycznej i naturalnej.— Ścisłość, dokładność i pewność sztuki dantejskiej.—Rozległość i wszechstronność inspi­ raeyi.—Ciągły, uniwersalny symbolizm.—Wpływ Dantego w szczególnych sferach sztuki.

Wczesną jesienią roku 1872 zwykło było zbie­ rać się wwilli hrabiny Albani pod Florencyąma­ łe doborowe kółko gości, z którymi bez wstępów i ceremonii (senza complimenti, jak się mówi za Alpami) pozwolimy sobie zaznajomić czytelnika. Bywałtam więc nasamprzód książę Silvio z wiel­ kiego domu Canteranich, którysię chlubi tern, że dał Chrześcijaństwu niejednego nawet Papieża. Tradycyami rodu, równie jakwłasnem przekona­ niem, złączony ściśle ze sprawązwyciężoną przy Porta Pia 20 września 1870 r., książę rzadko od tej pory ukazywał się w Rzymie, przebywając stałe bądź wNeapolu, bądź we Florencyi. Wzglę­ dy tego samego rodzaju, acz skromniejszychroz­ miarów, zatrzymywały nad brzegami Arnubyłego konserwatora jednego z wielkich papieskichmu­ zeów.Nowy rząd włoskibyłby dał wiele zato, by zatrzymać na tej posadzie człowieka tak wielkiej nauki i europejskiej sławy, ale Komandor (Wło­ si, jak wiadomo, lubią tytułować ludzi od stopnia,

(13)

jaki im daje ten lub ów order, a messerFrancesco nosił na szyi krzyż św. Grzegorza) — komandor bał się, że przystając do nowychpanów, zasmucił­ bysędziwego i łaskawego pana dawnego, iz bó­ lem serca, lecz bez wahania, porzucił wspaniałe ■zbiory, które tak długobyły główną treściąjego życia. MarcheseArrigo miał tęjednązasługę, że był Florentczykiem z dobrej krwi; mówiono o nim, żejest „concittadino déliapadrona di casa,“ jej przy­

jacielem z lat dziecinnych jeszcze: dodawano—i jej

patito. Lubieżnie rozmiłowany w sztuce, instyn­

ktem odgadywał i podziwiał lebelle cose, umiał na-pamięć wszystkichwłoskich poetów i deklamował ich męzkim dźwięcznymgłosem; ale miał itę za­ letę, że umiał doskonale słuchać.

Z czterech innych gości hrabiny Albani, żaden nie był Włochem. Jeden, miły, dowcipny, młody jeszcze, był członkiem Akademii francuskiej, a częste zaproszeniado Compiégne i nierzadkie sa­ lonowe powodzenia zjednały mu w ostatnich la­

tach drugiego cesarstwa przydomek filozofa dam­

skiego. Wdniach smutku i ciężkich prób przecież, w oblężeniu Paryża, damski filozof pełnił dosko­

naleswój obowiązek obywatela, a zdrowienadwe­

rężone w trudach i mrozach tej nieszczęsnej zimy, ■zmusiło go szukać odpoczynkupod łagodniejszem niebem. Francuz jaktamten, a młodszy od niego vicomte Gérard, był dyplomatą; ale świetnie roz­ poczętyzawód przerwał się nagle skutkiemostat­ nich wstrząśnień, i odtąd starał sięon usilnie od­

(14)

rywać się od dręczących a wciąż przytomnych myśli o nieszczęściach ojczyzny i orozbiciuwła­ snej przyszłości. Rozbitkiem także, alejuż z uro­ dzenia, był pewien Polak, którego pani domu na­ zywała bez ceremonii Bolskim(*), żeby nie wyma­ wiać nazwiska o wiele twardszego. Ten znowu przynosił jakiś ton słowiańskiego mistycyzmu do tego chóru umysłów południowych, łacińskich, a przeciwieństwo to dodawało rozmowom wdzięku izajęcia. Wreszcie, ponieważ napisano jest, że gdzie we Włoszech zbierze się kilku światłych, tam musi być między nimi przynajmniej jeden ksiądz, więc ten nieunikniony element duchowny tutaj był także w osobiehiszpańskiego prałata Dom Felipe, który w Watykanie oddawnadobrze po­ łożony i zażyły, zachowywałw całej surowości za­ sady przyjęte od Balmesa i Donoso Cortes, ale surowośćtę umiałmiarkować szczęśliwie tym do­ wcipem i światowym polorem, którego przykład wyborny i nauczający dawał mu kardynałAnto­ nelli.

(*) Bohater znanej powieści p.Vietora Cherbuliez. (Przypisek tłumacza). Przyjaciół tych, tak rozmaitego pochodzenia i powołania, przyjmowała hrabina z gościnnością prawdziwie florencką, to znaczy prostą, może aż zbyt skromną pod względemkomfortu, ale ujmują­ cą rozumem i wdziękiem. Chcąc zająćtych ludzi, którzy wyrzuceni ze swojej kolei zajęcianie mieli.

(15)

chcąc nadać inny kierunek ich myślom, zwró­ conym głównie do smutków dniadzisiejszego, hra­ bina umyśliła odwiedzać z nimi co dniajaki ko­ ściółalbo jakie muzeum, których pełno w toskań­ skiej stolicy, a wrażenia doznane w dzieńdostar­ czały wątku ożywionym rozmowom wieczornym. Wieczory te zaczynały się zazwyczaj odmuzyki::

pani Albani grała dobrze na fortepianie, a Mar­

chese Arrigo wcale nie źle umiał jej wtórowaćna Violoncelli. Grywali cobądź: Mozarta i Bethovena,. alboRossiniego i Gounoda; pani domu nie była, wyłączną w swoich upodobaniach, a wmuzyce,

mawiała, żelubi wszystkie rodzaje, opróczrodzaju

nudnego—t. j.Wagnera. Po takim muzykalnym wstępie hrabina wprowadzała zręcznie na porzą­

dek dzienny jakąkolwiek kwestyę z dziedziny sztuki lub literatury, a dyskusya raz rozpoczęta, przeciągała się zwykle późuo w noc. Co zaś sta­ nowiło wdzięk tych rozmów, to zupełna ich swo­

boda i, żeby się tak wyrazić, nieład. Każdy szedł zachwilowym pomysłem czy wrażeniem, i nieraz

po długich dopiero zboczeniach wracało się do głównego przedmiotu, który oddawna zdawał się zapomnianym. Żartu i attyckiej soli nie brakło- tam także. Hrabina lubiła prześladować księcia, zajego łacińskie i greckie cytacye, a vicomte Gé­ rard przy każdej sposobności droczyłsceptyczne- mi uwagami skorą do zapału panią domu. Czasem i Dom Pelipe musiałwdawać się w sprawę i przy­ woływać do prawowiernego porządku, jeżeli kto

(16)

niebaczniezdawał sięodniegooddalać. Ale wszyst­ ko to bez żółci i bez pedantycznej powagi, dzięki dobremu wychowaniu wszystkich, dziękizwłaszcza wykwintnemutaktowi kobietyprawdziwieniepo­ spolitej. Hrabinanie wstydziła się nauki, jak tego żąda Fenelon, który pod tym względem zaleca kobietom wstydliwośćprawie tak czujną i drażli­ wą, jak pod innemi. ByłaWłoszką, a więc otwar­ tąiprostą w uczuciach, jak w wyrażeniach; nie szukała chluby z tego, że wiele rzeczy umiała, tak samojak się nie wstydziła, że o wieluinnych nie wiedziałanic zgoła. Ale byłaciekawa i chci­ wa jak najwięcej dowiedzieć się i nauczyć.— .„Strzeż się pani —mówił jej jednego razu Dom Felipe—bo masz po'matce Ewie niebezpieczną żyłkę ciekawości.“— „Ale tylko do hesperyjskich .jabłek“—dodał coprędzej książę Silvio. Wszyscy

w śmiech; jeden tylko Marchese westchnął ukrad­ kiem, tak przynajmniej utrzymywał w. Gérard (przez czystą złośliwość zapewne,albo żeby utrzy­ mać sławę swojej dyplomatycznej bystrości i do­ myślności).

Ranek zeszedł wBargello, w kaplicy Podesty, przed dwoma sławnemi freskami Giotta, z których .jeden wyobraża Dantego między dawnym jego nauczycielem Brunetto Latini i strasznym Corso Donati, jego krewnym, apóźniej wrogiem i spra­ wcą jego wygnania. Freski te przechodziły, jak

(17)

wiadomo, dziwne koleje. Bardzo źle zachowane* pod grubą warstwą wapna, która je pokrywała-przez kilka wieków, odsłonięte zostały w roku 1841, z większą na nieszczęście gorliwością niż- zręcznością. Co gorzej, restauracya dowolna i nieumiejętna zepsuła doreszty te nieocenione malowidła, a wizerunek Dantego najwięcej wła­ śnie na tych wandalskich robotach ucierpiał. Mi­

łośnicy sztuki i dawnych zabytków mogli przy­

najmniej pocieszać się trochę doskonałą kalką,

którą Anglik Seymour Kirkup zdjął szczęściem z portretu Danta, zanim jeszcze dotknęła go nie­

zgrabna ręka restauratorów; doskonała reproduk-cya tej kalki znajduje się w pięknym zbiorze wy­

danym przez Arundel-Society. Tymczasem przy­

chodzą jak na złość uczeni bez serca i sumienia, i dowodzą zdatami i dokumentamiw ręku, że ka­ plica Podesty była przebudowana w wieku XIV

i że freski, które wniej dziś widzimy, malowane były dużo po śmierci Dantego i Giotta! Nasi zna­

jomi po to właśnie wybrali się do Bargello, żeby

przejrzeć akta tego procesu, a wrócili, jak się-

zawszeprawie powraca zarcheologicznej dysku- syi, daleko więcej rozdrażnieni niepewnością sprawy niż wjasnych jakichśwnioskach utwier­ dzeni.

Szczęściem przy wieczornej rozmowie Koman­ dor zacząłzbijać wszystkie nowszeodkrycia uczo­ nych, imocą swojej przez całyświatuznanej po­ wagi i mnóstwem argumentów, które przytaczać.

(18)

byłobyzadługo, windykowal dla Giotta malowidła z Bargello. Hrabina była uszczęśliwiona. Tak jej było przykro rozstać się z wiarą-, żemamy auten­ tyczny wizerunek Danta, ajak się wyraził koman­ dor Francesco, rysy twórcy ujpoezyi nowszych wieków, nakreślone ręką twórcy włoskiego malar­ stwa,“ że dowody przeciwne odrazu trafiły jej do serca. Przyniosła zaraz przepyszny egzemplarz wspomnionej publikacyi Anmdel-Society; wszyscy zaczęli sięwpatrywać w portret Danta i objaśniać każdy na swój sposób jedyny w świecie charakter tej niezrównanejgłowy,tak szlachetnej, tak mło­

dej a tak głęboko smutnej.

...Segnato della stampa Nel suo aspetto di quel dritto zelo Che misuratamente in core awampa (*)

mówił półgłosem Marchese. Akiedy wszyscywin­ szowali mu szczęśliwie zastosowanej cytacyi, hra­ bina, która zamyślona długo milczała, przerwała im niespodzianie pytaniem:

■(

*) Purgat. VIII, 82, 84.

„a na licu jego .¡wybitne znamię żarliwośei prawej, „co miarkowana w sercu mu pałała.“

(Wszystkie eytaeye wzięte są z przekładu Boskiej Komedyi p. Stanisławskiego. Poznań u Żupańskie- go, 1870).

(19)

czyć tragedyę Dantego?

— Tragedyę Dantego? Powtórzyli wszyscy zdziwieni niezrozumiałem pytaniem.

— Tak jest, tragedyę Dantego. Dlaczego—mó­ wiła dalej zapalając się ęoraz żywiej—dlaczego na każde wspomnienietego imienia budzisięw nas myśl ojakiejś boleści bez miary i granic, o jakiemś przeznaczeniu, tak smutnem, jakżeby fatum było na niem wycisnęło swoje piętno? Dlaczego, kiedy on sam tak często o losach swoich mówi, i wspo­

mina otwarcie i poprostu tyle różnych przejść

swego życia, od najboleśniejszych aż do drobnych a rzewnych i wdzięcznych, dlaczego my zawsze czegoś jeszcze w tern życiu szukamy? dlaczego tak wytrwale, tak uporczywie sądzimy, że tam musi być coś tajemniczego, coś niezgłębionego? On sam przecież mówi osobie, że otrzymał łaskę wybranych, jaką ludzie rzadkotylko miewają, że widział wiekuiste przybytki błogosławionych, że usłyszał prawie wyraźną obietnicę swojegozba­

wienia,—a my tymczasem nie możemywyobrazić go sobie inaczej, tylko jak Tytana jakiegoś powa­

lonego gromem przeznaczenia, jak ducha, który

z bogami samymi zerwał się do walki i był zwy­

ciężony. Dlaczego?

AKADEMIK.

Zdaje mi się, że na to pytanie odpowiedź nie­ trudna. Dość przypomniećsobie to, co przed chwi­

(20)

lą mówił nam komandor.Dante jest twórcą naszej nowszej poezyi, on rozpoczyna szereg tych geniu­ szów, tych natchnionych, którzy od wieków za­ chwycają i pocieszają ludzkość kosztem swoich własnych cierpień, łez i rozpaczy. Co do mnie, rozumiem doskonale i podziwiam szczerze ten tra­ fnyinstynktludów czy wieków, który zrobił sobie z Dantasymbolicznego wyobrazicielacałego tego wielkiegobractwaPassyi (*), jakoby świętego pa­ trona całej città dolente poetów i artystów.

(*) Bractwo Męki Pańskiej na zachodzie, jak u nas, dawa­ ło przedstwiania Passyi i było jednem ze źródeł nowoczesne­ go dramatu. Nazwę jego stosuje Akademik do poetów i ar­

tystów. (Przypisek tłumacza).

HRABINA.

Doprawdy? Może Dante miał les Tristesses d'Olimpio i bezdenne nienasycone tęsknoty czy nudy, jak René Chateaubrianda? Może i kapłań­ stwo sztuki jeszcze i sztukmistrz męczennik? Znamy tęwaszą nowsząpoetykę, panowie Francuzi, na którą wasz poczciwy stary Boileau musi sięw gro­ bie przewracać! Poeci są wzniosłemi dziećmi bo­ leści, Dante jest pierwszym i najwznioślejszym z poetów, więc... mając dane te dwapewnikijako założenie, nic łatwiejszego, jak znaleść potrzebną konkluzyę! Otóż nie! właśnieże nie: negomajorem, jakmówinasz kochany książę Silvio. Niewieizę, żeby poeta,żeby artysta,dlatego tylko, że jest po­

(21)

etą czy artystą, musiał zaraz należeć do citta

do-lente; nie wierzę, żeby cierpienie irozpaczmiały być konieczną charakterystyczną cechągeniuszu. Nie mogętemu wierzyć, kiedy mam, kiedy widzę i kiedy tak lubię Ariosta, Rafaela iRossiniego.

AKADEMIK.

Prawda, że za naszych czasów nadużywano

okropnie kapłaństwa imęczeństwa; prawda, że my

Francuzi zwłaszcza, w tym względzie jak iw wie­

lu innych, i nierównie ważniejszych niestety, da­

liśmy się porwać temu, co ks. Silvio nazywa za

Seneką litterarum intemperantia. Ale i to przecież prawda, żenikt z ludzinie jest tak, jak poeta, na­

rażony na wszystkie wstrząśnienia, na bolesne zderzenia się ideału, jaki ma w swojej duszy, z twardą rzeczywistością. Obdarzonyniezmiernie

czulą percepcyą wrażeń, poeta wprawiony jest w drganie przezkażde zewnętrzne zjawisko, czu­ je każdą zmianę w atmosferze, która go otacza,

i każda go boli. Wpatrzony ciągle w serce ludz­

kie, śledzący wszystkich jego najbardziej niedo-strzeżonych poruszeń, przenika jego najskrytsze

tajniki, odkrywa w niemprzepaści, a przezto im więcej rozszerza sięjego umysł, tern więcej ścią­

ga się i zamyka wsobie jego dusza i ternsrodzej cierpi.

Grecy nj sternej śl

Wieczoi

✓ O1MT81Ł.W.1

¡awiali matlwmata p ińi Icżnej assoi y Florenckie. ’ ’ * 1 * I *

"X

,,ai - tej mi­ ra! bardzo 2

(22)

trafnie, że jest związek między wiedzą a cier­ pieniem.

KOMANDOR.

Wiedza to co innego. Że moralista zmuszo­ ny ustawicznie to podziwiać wielkość człowie­ ka, to wzdrygać się na jego nikczemność: że filozof, który chciałby objąć i rozwiązać całość wszystkich zagadnień świataiżycia, a na każdym krokuwidzi, że wszystko co my wiemy,jest tylko ułamkiem i ułomnem,—że taki z rozmyślań swoich wyniesie gorzkie uczucie naszego nicestwa, żemu się wyrwie z serca rozdzierającykrzyk Pascala, albo że wyszemrze cicho rozpaczliwe słowo Ekkle- zyasty, to rozumiem. Ale żeby poeta, żebyarty­ sta...? Nie do niego zaiste, stosuje się głębokame­ tafora Pascala omyślącej trzcinie, tej trzcinie, co zwieszona nad otchłaniąnieskończoności, dźwiga na sobie cały ciężar świata;to niejego obraz, bo on jest wcielonym instynktem tylko, wcieloną intui-cyą. Przyczyny, ani ostatnie cele stworzenia jego nie obchodzą, a tylko zjawiska należą do niego. On nigdy nie pytadlaczego, on poprzestaje na gali.

State contenti umana gente al ąuia (*).

(*) „Rodzaj ludzki, poprzestań na quia.“ Purgat. III 37. On tylko naświat patrzy i odbija go w zwiercie-dleswej duszy, wternzwierciedle czarodziejskiem, które zaciera wszystkie chropowatości, wszystkie niedokładności, wszystkie przypadłości obrazu,

(23)

aoddaje tylkolinie jego w całej czystości i formy uszlachetnione i kolory wcałym blasku. Niepraw­ da, żeby nasza kula ziemska gniotła jego barki, bo on po nad nią waży się wysokow przejrzystych i świetlanych sferach. On ma 'swoje nie z tego świata królestwo, gdzie -wszystkie naszego życia niezgodne ifałszywe tony rozpływają się w pełne

iharmonijne akordy, gdzieto, co brzydkie nawet, przyda się, by zdalekai pokornie służyło na więk­

szą chwalę tego, co piękne. A co do tych goryczy, które niektórzy poeci wycisnąć mieli ze swojej znajomości ludzkiego serca, wyznaję, że misię one

dość podejrzane wydają. Któryż z nich zbadał i znał to serce lepiej od Szekspira, któryżprze­

niknął lepiej jego głębie i odsłonił jegotajemnice? A przecież ani melancholia Hamleta, ani zdrady Ryszarda, ani niewdzięczność córek Leara, nie przeszkodziły nieśmiertelnemu Wiliamowi zacho­ wać we wszystkiem niewzruszoną równowagę du­

szy. Nie przeszkodziły mu nawet prowadzić zręcz­

nie iszczęśliwie teatralnego przedsiębiorstwa, ani zamknąć go w samą porę i osiąść w rodzinnem miasteczkunad Avonem, jako spokojny, dostatni mieszczanin, właściciel domów i gruntów... Albo

te burze młodości i zwątpienia dojrzałego wieku, któż je opisał kiedy z większąsiłą i prawdą, jak autor Werfhera iFausta? A przecież Goethe był mimo to tą samą zawsze olimpijską postacią o wzro­ ku jasnym i duszy pogodnej, i kiedyumierał, jesz­ czez ust wydających już ostatnie tchnienie, rzu­

(24)

cił ludzkości i światu jak na pożegnanie to jedno słowo: światła! Kto do dzieł jego zajrzy i ich. za­ pyta, ten na każdej karcie znajdzie odpowiedź, że poeta nie jest podrzutkiemErebu, ale synem Apo-lina, boga harmonii i światła; że który nieszczę­ śliwym istotnie był, to spłacił tylko zwykły dług ludzkiemu życiu i prawu, a cierpiał nie z winy swojego geniuszu czy sztuki, ale jak każdy inny śmiertelny z powodu swojego charakteru, swojego

usposobienia, lub okoliczności, wśród którychbył postawiony.

POLAK.

Aleto jedno przynajmniej przyznać trzeba, że te okoliczności były bardzo ciężkie, bardzo nieu­ błagane dla autora Boskiej Komedyi. Na miłość boską nie zapominajmy choćby już o tern jedneni tylko, że był wygnanym z ojczyzny, że pędził ży­

cie tułacze iże umarł na obcej ziemi. HRABINA.

Któżby mógł zapomnieć! Czyż on sam zresztą nie przypomina tego co chwila i w słowach peł­

nychżalu i skargi? czynie powiedział wnieśmier­ telnym wierszu, jak jest gorzki chleb tulactwa

i jak ciężko wstępować pod schody obcego? Ale przyznaj pan znowu, żeza czasów Dantegotysią­

ce ludzi znosiłolos podobny: wygnaniai proskryp-cyebyły chlebem powszednim w naszych republi­ kach włoskichśrednich wieków.

(25)

HRABIA GERARD.

Liczba nie zmienia rzeczy a statystyka nie po­

cieszy tego, kto cierpi. Kiecly ostatni raz miałem zapalenie płuc, nie przyniosło mi to najmniejszej ulgi, że dowiedziałem się z dzienników, jak zna­ czna liczba ludzi choruje na suchoty w paryskich

szpitalach.

HRABINA.

Mówisz pan na przekór, jak zawsze, i Jak zaw­

sze przekręcasz moje słowa. Nie powiedziałam

nigdy, że Dante powinien byłpocieszyć się wido­

kiem tylu towarzyszyniedoli...

KSIĄŻĘ S1LWIO.

Solamen miseris socios habuisse dolorum.... HRABINA.

Chciałam tylko powiedzieć, że ta ponura au­

reola, która otacza Dantego w wyobraźni wszyst­

kich wieków następnych, niemoże braćpoczątku

z nieszczęścia tak zwyczajnego, tak powszednie­

go w jego czasach. A wielużto poetów, którzy

w smutnych kolejach swego życia dorównali Dan-temu, jeżeli go nie przeszli! Nie wiem naprzykład, czy jego wygnanie było tak wiele cięższem od do­ browolnego tułactwaByrona. Przynajmniej żaden ciasnyi pedantycznycant nie kłuł swemiszpilka- , mi, nie upokarzał autora Boskiej Komedyi; fary- zeizm angielski nie rzucał na niego klątwy, ani

(26)

hypokryzya takich potwarzy, jakie do dziś dnia ścigają śpiewaka Harolda. I nie wiem doprawdy, który grób wydaj e mi się bardziej posępnym i opuszczonym: Dantego wKavennie, czy tamtego wMissolonghi. Naszprzyjaciel Bolski opowiadał nam, kilka dni temu, o jednym poecie, o tym wiel­ kim geniuszu', którego w ojczyźnie nazywają pog-tą bezimiennym i który od młodości wyrzekł sie sławy, imię swoje poświęcił milczeniui jego świę­ cie dochował, który do grobu i z grobu jeszcze od­ pychał od siebie wszelki hołd, wszelki najmniejszy listek wawrzynu. Wzruszyło nas wszystkich opo­ wiadanie o tym żywocie tak dziwnym, tak ponu— iym i tak patetycznym. A teraz, obok tego umyśl­ nego wyrzeczenia się, tego strasznego skazania siebie na nieuznanie, postawmy te dumne wspa­ niale słowa, w jakich Dante mówi o swoim geniu­ szu, o swojej chwale i o swoim „poemacie świę­ tym, do którego niebo i ziemia przykładałyrękę.“ Przypomnijcie sobie te strofy tak rzewne, ale itak harde razem, w których on w imię swojej chwały wzywa i upomina Florencyę, żeby mu otworzyła bramy ojczystego miasta, a skroń posiwiałą na. wygnaniu uwieńczyła laurem wtym samym ko~ ściele, gdzie niegdyś jak baranek niewinnyprzy­ niesiony był do chrzcielnicy:

MARCHESE ARRIGO.

Se mai eontinga ehe il poema sacro A quale ha posto mano e cielo e terra Si, ehe tu ha fatto per pin anni maere.

(27)

Vinea la crudelta ehe urfo mi serra Dei bello ovile, ov’io dormii agnello Nimieo a lupi, ehe gli danno guerra;

Con altra voee omai, eon altro vello Ritornero poeta, ed in sui fonte Dei mio battesmo prendero il eapello (*).

(*) Jeśli się zdarzy, że poemat święty, Co doń swą rękę przykładały społu Niebo i ziemia; który przez lat wiele Niszczył me ciało — przezwycięży kiedy Srogość okrutną, co mi drzwi zamyka Pięknej owczarni, gdziem spał jak baranek, Wróg wilków, którzy wojną ją pustoszą; — Wrócę, poeta — i nad mą chrzcielnicą Laurowy wieniec włożą na me skronie.

Parad. XXV. 1-9.

HRABINA.

A cóż mówić o Miltonie skazanym nasamotność, opuszczenie i ślepotę; o Cervantesie kalece, że-brzącym chleba na gościńcach i z więzienia włó­ czonym do więzienia! Cóż dopiero o obłąkaniu i o śmierci biednego Tassa? A jednak cień Dan­ tego zaćmiewa wszystkie inne w wielkiem Brac­ twie Passyi, żeby użyć szczęśliwego wyrażenia naszego Akademika; i on jeden zdaje się mówić, jak Jeruzalem u Proroka: „Gdzieżjest boleśćta­ ka, jak moja?“ Jedno znam tylko w historyi sztuki jeszcze imię,które jak to wywierana wyo­ braźnię podobny urok pełen przerażenia, jednę postać, o której myśląc, myśli się zawsze o jakimś

(28)

ogromie cierpień równie wielkichi równie niepo­ jętych—to MichałAnioł.

POLAK.

Jak to porównanie trafne! i jak ten obraz Mi­ chała Anioła stał mi wmyśli od chwili, kiedy mi się zdało, że zaczynam rozumieć słowa, wktórych paniHrabina określiła nam zagadnienie Dantego. Oni dwaj mająten przywilej, że jak żaden inny geniusz na świecie, przejmują duszę uczuciem uwielbienia i przestrachu, a myśl, ze drżeniem tylko pnie się za nimi ku tym stromym wyżynom na których wiemy, że jest piorun Prometeusza^ ale przeczuwamy, że i sęp jego być musi.

KOMANDOR.

Muszę jednak powiedzieć, że kwestya Dantego wydaj e mi się nierównie ciemniejszą i zawilszą, kiedy z wielkich boleścii patetycznychlosów Mi­ chałaAnioła zdaję sobie sprawę dość jasno. Mó­ wiąc przed chwilą o mniemanych czy udanych mę- czeństwacli artystów, powinienbym był zastrzedz wyjątek dla Buonarotego, który jest wyjątkiem zawsze i wewszystkiem. Ale co się tyczy autora BoskiejKomedyi....

HRABINA.

Pi zez litość, Komandorze! powiedz nam, jak rozumiesztragedyęMichała Anioła; może namto ułatwi zrozumienie tragedyi Dantego. Kto wie

(29)

czy jedno i to samo słowo nie rozwiąże przypad­ kiemobudwóchzagadek ?

KOMANDOS.

Nie sądzę. A boję się, że taka dygressya,która

krótką być nie może, odprowadzi nas daleko od głównego przedmiotu.

HRABINA.

Wszakwiesz, Komandorze, że nie cierpiędys-

kusyi prawidłowej, systematycznej; a dla nas to

sposobność zbyt szczęśliwa dowiedzenia się,co pan

myślisz o twórcy Mojżesza iProroków, żebym ją

miała z rąkwypuścić. Nieopieraj się więc,kocha­

ny nauczycielu, prośbom, które do ciebiew imie­

niu wszystkichzanoszę.

.. .Maestro, assai ten’ priego ■ E ripriego, ehe’1 priego vaglia mille (*).

(*) „... O mistrzu!

Proszę eię bardzo i jeszcze upraszam, Niech prośba moja za tysięc próśb stanie.“

Inferno XXVI. 65—66.

KOMANDOR.

Muszę więc uledz zaklęciu. A na to,bymyślmo­

ją zebrać, jak się da najtreściwiej, muszę zacząć

od przypomnienia, jak to imię Michała Anioła oznacza zawsze i we wszystkiem walkę, nieustan­

(30)

zacząć od zewnętrznych okoliczności jego życia, zapytani, czy nie znać w niem ciągłej rosterki po­ między religijnenii i politycznemi przekonaniami chrześcijanina i patryoty, a koniecznościami nie-przelamanemi jego artystycznego zawodui powo­ łania. Zwolennik Savonaroli, uczeń Danta, natura, surowa i ascetyczna, dostaje się do Watykanu v chwili powszechnegorozpasania, w chwili, kie­ dy po żelaznym iwojowniczym Juliuszu nastała miękkazniewieściałośc dworu i czasu Leona. Re­ publikanin zacięty, z duszą pełną marzeń o daw­ nej wielkości i dawnej wolności JFlorencyi, musi przyjmować opiekę Medyceuszów,i mieć wdzięcz­ ność dla ujarzmicieli, ciemiężycieli swej ojczyzny. A w jego zawodzie artystycznym co za niezliczo­ ne sprzeczności, jaka nieubłagana ironialosu! On wiedział—mówiłtoprzy każdej sposobności—że malarstwo nie było jego właściwem polem, że tyl­ ko zdłutem w ręku czuł sięswobodnym, sobą sa­ mym, panem, i trzeba było całego despotyzmu Ju­ liusza II, całej stanowczej energii Pawła III, że­ bygwałtem wcisnąć pędzelwtę rękę, która tylko marmurkuć chciała. A tymczasem w malarstwie jedynie, we freskach, danem mu było stworzyć dzieła skończone i zupełne, gdy natomiast nie mógłwykonać mauzoleum w SanLorenzo, anitego nagrobka Juliusza II, który w starościnazywał wielkątragedyą swojego żywota. Nie dość na tern: ńawspak zwyczajnemu normalnemu rozwojowi sztuki, w którym architekturanaprzód, rzeźba po

(31)

stępstwie czasu: wnim malarz Sybilli Proroków wyprzedził rzeźbiarza Mojżesza i grobu Medyceu- szów, a jeden i drugi ustąpił miejscabudownicze­ mu ŚgoPiotra. Nawspak takżezwykłej powszech­ nej historyi ludzkiego serca, uśmiechi wdzięk ko­ biety rozjaśnia nie młodość Michała Anioła, lecz jegostarość: Vittoria Colonna byłajego pierwszą i jego jedyną miłością; zakochanymipoetą widzi­

my go dopiero w sześćdziesiątym piątym lub

siedmdziesiątym rokużycia! Jeszcze jedenszcze­

gół dziwny: ten niespracowany robotnik, co przez pól wieku z nadludzką prawie siłądzierżył pędzel dłuto i cyrkiel, o którym Błażej de Vigenere mó­

wi, że widział go, jak „w latach przeszło sześć­ dziesięciu w ćwierćgodziny więcej odłupałkawa­ łów bardzo twardego marmuru, niż trzech mło­ dych kamieniarzy razem w trzy razy dłuższym przeciągu czasu, a odbijał je z takim zamachem i siłą, że siębałem, by cały marmur nie rozleciał się w kawały“—ten robotnikżelazny a tak wznio­ sły, był mańkutem! I takwszystko wtym nad­

zwyczajnymczłowieku i życiu jestjakośprzekrę­ cone, wywrócone, inne niż być miało. Pamiętasz pani jego ostatnie dzieło, fresk z Paulińskiej ka­ plicy, który malował mając lat siedmdziesiąt i pięć, a na którym książę Apostołów ma postawę tak dziwną, tak wywróconą i naciąganą? Głowa na dół, a ręce i nogi przybite do krzyża, którego ra­ miona dotykają ziemi, a podstawasterczy

(32)

wysoko-ku niebu? Nie mogłem nigdy popatrzeć na tę dzi­ wnąkompozycyę, żeby nie pomyśleć zarazem o tej niemniej dziwacznej igraszce na wywrót, jakiej złośliwylos dopuszczał się ustawiczniei jakby ze szczególnem upodobaniem względem malarza sa­ mego.

A jeżeli teraz przejść zechcemy od zewnętrz­ nych okoliczności jego artystycznego żywota, do tego cobyło jego istotą samą, jego wewnętrznym utajonym i najcięższym trudem, znajdzieniy tam dopiero rozterk nierównie boleśniejszyjeszcze, fa- talność jakąś przygniatającą i nieubłaganą. Kto bowiem obejmie całość dziełaMichałaAniołai zda sobie zniej sprawę, ten zobaczy jasno, że mistrz nosił w duszy ogrom jakiś świata nieogarniony

i nieokreślony, dla którego szukał przez całe ży­ ciesłowatwórczego, . tego stań się, którez zamę­ tu wyprowadza ład; że przez całe życie dręczył go jakiś ideał nieznany, nieprzeczuwany przez ni­ kogo, niezależny od wszystkich odziedziczonych pojęć i tradycyj sztuki, leżący gdzieś po za kla­ syczną i po za chrześcijańską tradycyą. Próżno szukałbykto wjego freskach czy w jego marmu­ rach olimpijskiego odblasku rzeźby greckiej, jaki spadana Psyche, na G-alateę, na Herodiadę i Ro­ xane, i na same nawet Madonny Leonarda,Rafae­ la, Luiniego, Soddomy lub Andrzeja del Sarto. Nie znać go nawet na tychjego kreacyach, które w najściślejszem pokrewieństwie z Olimpemi ze starożytną sztuką, jak Bachus, jak Cupido, jak

(33)

Apollin lub te alegoryczne figury z grobów Me-dyceuszów, do których tak widocznie z mytologii czerpał natchnienie. Jakżeż mało Aurora i Noc

o formach tak wybujałych a taksurowych, w po­ stawach tak gwałtownie wykręconych, tak nie­ spokojnych,jakżeż mało przypominają one bóstwa Homera i Praxitelesa! Nikt lepiej od Michała Anioła nie czuł, nie podziwiał starożytnej rzeźby,

nikt się na niej więcej nie uczył: uczył się na an­

tykach już w dzieciństwiew ogrodzie św. Marka;

jako młodzieniec zrobił na żart nibystarożytnego Amora, którego znawcy i dobrzy znawcy wRzy­ mie wzięli za prawdziwy antyk; a ta legenda, we­

dług której Michał Anioł stary i ślepy miał ręką

drżącąze wzruszenia głaskać i pieścić sławne For­

so z Belwederskiej galeryi, trafna jest i głęboka

nawet jeżeli nie jest prawdziwa. Jedno z dzieł je-go najwcześniejszych, płaskorzeźba Centaurów, wygląda jak odłam jakiego pysznego sarkofagu:

ajakże zapomnieć o jego restauracyach takumie­

jętnych jak Fauna we Florencyi, Gladiatora na

Kapitolu, albo Nilu w Watykanie. A przecież ze

wszystkich tych arcydzieł starożytnych, które tak

kochał i wielbił, przejął jeden tylko ichwarunek,

i to czysto zewnętrzny, tę nagość, którą tak lubił przedstawiać zawsze i wszędzie, że jej nieraz aż nadużył. Ale tego,co jest duszą samą starożytnej sztuki, pogodymyślii harmonii wyrazu, tego Mi­ chał Anioł nie przejął i tern ani jedno z dzieł jego nie jest natchnione. On z umysłu, z postanowię-

(34)

nia, nie troszczył się o plastyczną pięknośćsztuki greckiej, jak z umysłu także i cło końca nie dbał

o mistyczny wdzięk sztuki chrześcijańskiej. HRABINA.

. Nie zaprzeczysz Pan przynajmniej tego jedne­ go, że Pieta w kaplicy św. Piotra maten wdzięk mistyczny. Małoznam rzeźb nacechowanych poe-zyą tak rzewną i tak widocznem chrzęścijańskiem uczuciem.

KOMANDOR.

■ Nietylko nie. przeczę, ale przyznaj ę nadto, że

i w inny ch swoich dziełach, mianowicie w dziełach swej młodości, Buonaroti ma ten charakter i ten wdzięk: naprzykład Madonna w Bruges, naprzy- klad Anioł z Kandelabrem w Bolonii po prawej stronie wielkiego ołtarza.Dowodzą one, żeMichał

Anioł umiał doskonale daćwyraz chrześcijańskie­ mu uczuciu, jak znowu Ewa nasklepieniu Syxtyń-skiej kaplicy, a zwłaszcza przepyszna SybillaDel- ficka, dowodzą świetnie, że kiedy chciał,mógł do­ sięgnąć szczytówplastycznej piękności wjej naj­ wyższym i najpogodniejszym wyrazie. Wszelako już współcześni uważali, żeP/etó oddalałasię bar­ dzo od tradycyjnych uświęconych pojęć takiego 1eligijnego zadania, a z wiekiem ta dążność młode­ go artysty stawała się wyraźniejszą i zaostrzała się coraz bardziej, aż wreszcie stała się systemem i początkiem ogromnej w sztuce rewolucyi o

(35)

kacli nieobliczonych. Nie znam drugiego geniusza, któryby tak jak Michał Anioł zerwał był gwałto­ wnie z całą hieratyczną tradycyą swojej sztuki, któryby tak był się odwrócił od całego jakiegoś historycznego kierunku i od jego rezultatu, na który przez cale wieki składała się wiaraiwyo­ braźnia europejskich narodów.

DOM FELIPE.

A czyż Odrodzenie w ogóle było w gruncieczem

innem jak nierozważnym, popędowym, szalonym zwrotem do pogańskiego świata i jego cywiliza-cyi?Awspółzawodnicy Michała Anioła cóżinnego

zrobili? Oni także zrywali tylko gwałtownie z wielką chrześcijańską przeszłością.

KOMANDOR.

Nie Monsignore! Nieśmiertelni mistrze Odrodze­ nia nie zapierali się tej przeszłościani jej zanied­ bywali.Przyjęli jej trądycyę z uszanowaniem; oni

jątylko wyzwolili, iwtern dali sobie pewnąmia­

rę wolności, że chcieli ją odmłodzić zapomocą

większej biegłości i znajomościrzeczy, zapomocą smaku wykształconego na doskonałych wzorach sztuki starożytnej. Leonardo, Rafael, Luini, Era Bartolomeo, del Sarto, mają sferę natchnień tę samą, co ich średniowieczni poprzednicy: ma­ lują te same zawsze sceny z Ewangelii, te same legendy świętych, te same postacie Zbawiciela, Matki Najświętszej, Apostołów,z ich raz na zaw­

(36)

sze przyjętym uświęconym typem, z icli symbolami i godłami; zostają w tym samym cyklu religijnych i poetycznych przedmiotów i natchnień. Więcej unich biegłości w układzie, kompozycya prostsza a swobodniejsza; objawiony świeżo świat klasycz­ ny owiał swojem tchnieniem te ciałaniegdyś chu­ de, wątłe, wymacerowane, i przywrócił im zdro­ wie, piękność iokazałość.Symbolika dawniejszych wieków, dziwaczna często a ciężkaibez polotu, wy szlachetniała pomału, stała się lekką i subtel­ ną. Te byzantyńskie złote tła naprzykład, jedno­ stajnei gładkie, ta złotapłaszczyzna, którą lubi jeszcze Cimabue i jego szkoła, rozdziela się poma­ łu, zmniejsza się stopniowo, i zostaje tylkojako aureola około świętych lub boskich postaci; a sam ten nimbus, któryzrazu jest szerokim złotym ja­ skrawym kręgiem lub koroną o mnóstwie promie­ ni iklejnotów, schodzi wkońcu, w obrazach z XVI wieku, na obręcz delikatną i przejrzystą, która otacza głowy wybranych, a przypominate lekkie ilotne płomienie, jakierzeźbagreckakładła cza­ sem nad czołem niektórych posągów. Podobnie wszystkie temałe putti z epoki Odrodzenia, któ­ rych lekkie skrzydełka i figlarne uśmiechy przy­ pominają starożytne amorki, pochodzą przecież W’ prostej linii od tych niebieskichposłańców, któ-rym pędzel Giotta dawał skrzydła takwielkie, że od stóp do głów całą postać zakrywały; a te same chóry anielskie które Era Angelico malowałzbi­ te, ściśnięte i wygrywające na trąbach, cymba­

(37)

łach, iprzeróżnych instrumentach, te same ukazu­ ją się nam jak za mgłą lub lekkim obłokiem, wtem tle złożonem z niezliczonych główek anielskich, na którem w swoim majestacie niezrównanymstoi Syxtyńska Madonna. I tak co chwila, na każdym kroku wychodzi na wierzch złota nić tradycyi w tej wielkiejwspaniałej tkaninie wieków; pomię­ dzy freskami w Stanzach a freskami Padewskiej Areny nie ma przerwy, nie łamie się ciągipocho­ dzenie jednych od drugich, a za tąsamą nitką idąc w górę, można ten sam zawsze wątek znaleźć w miniaturach naszych najstarszych mszałów, i w samychnawet Raweńskich mozaikach.

Od tej ogólnej cechy wspólnej wszystkim mi­ strzom epoki Odrodzenia, jedna tylko odstępuje i wyzwalasię, jedna systematycznie stanowi oczy­ wisty i w oczy bijący wyjątek, sztuka Michała Anioła. Ona, próles sine matre występuje sama jed­ na, dumna w swojej samotności, bez związku i po­ krewieństwa ze szkołamiwspółczesnemi, bez po­ chodzenia od dawnych. Odrzuca całą tę wielką spuściznę wieków: cały ten bogaty skarb wierzeń, podańifantazyi uważa za niebyły; nie chce wie­ dzieć o tym ustalonym (jeżeli się tak wyrazić mo­ żna)rytuale estetycznym i obchodzi się bez jego przedmiotów,jego typów,i jego form. W nieprze-liczonem mnóstwie dzieł Buonarotego, nie przypo­ minam sobie ani jednej głowy otoczonej aureolą, ani jednejpostaciskrzydlatej—(z jednym wyjąt­ kiem BonońskiegoAnioła, dziełamłodości, o któ-

3 Wieczory Florenckie.

(38)

rem wspomniałem przedtem), i tak samo ma się rzecz z wszystkiemi innemi symbolicznemiprzybo-

ra-rni sztuki. Żadenznak zewnętrzny i stale przy­ jętynie odznacza u niego czy apostołów czy świę­ tych lub wybranych, i nie odróżnia ich od potę­ pieńców; a tern mniej jeszcze szanuje on i zacho­ wuje tęmodłę, podług której ludowa i artystycz­ na tradycya odlewała ewangieliczne postacie i ustaliła ichrysy. Samowolę swoją w tej mierze posuwa tak daleko, że śmie naruszyćnajświętszy i ze wszystkich najbardziej tradycyą uświęcony typ Chrystusa, że śmie przerabiać tę twarz, któ­ ra od tylu wieków odbiła się nawszystkich ser­ cach chrześcijańskich, jak na tyluż chustach We­

roniki, i pośród aniołów bez skrzydełi świętych bez aureoli malujew Watykańskiej kaplicy Boga- Człowieka bez brody! apodobnież Piekłojest tam bez ognia; ciał potępionych nie okrążają pło­ mienie, nie liżą ogniste języki, pośród któ­ rych malowali ich zawsze mistrze dawniejsi, w tern jak we wszystkiem wyobraziciele wier­ ni pojęć i wierzeń swego czasu. Michał Anioł tymczasem z umyślną i obrachowaną śmiało­ ścią, jako artysta ani się pyta o te wierzenia, aprzedmioty swoich natchnień bierze zawsze i nie­ odmiennie z po-za sfery już przez poprzedników wyczerpanej, z tych nieznanych i nieokreślonych regionów, w których jego twórcza potęga może bujać swobodnie jak i gdzie tylko zechce. Kiedy Juliusz II polecał mu po raz pierwszy ozdobić

(39)

freskami Syxtyńską kaplicę, chciał, żeby mu Buo-naroti wymalował dwunastu apostołów; przed­ miot ten był doskonale dobrany tak do stanowi­ ska Papieża Mecenasa, jak i do treścitychmalo­ wideł, któremi mury były już w znacznej części pokryte. On tymczasem zamiast Apostołów wy­ malował Proroków i Sybille, kreacye kolosalne, niezrównane, ale które na tern miejscu nie mają

żadnego powodu ni prawa bytu, próczjednej tyl­

ko absolutnej woli artysty. A tdbyły dopiero jego

pierwsze kroki na tej wspaniałej a samotnej i strasznej drodze, po której miał iść przez pół

wieku z górą, depcąc tradycyą, przewracając bez wahania wszystkie święte mythy i pustosząc nasz chrześcijański Olimp.

DOM FELIPE.

Powinienbymmoże protestować przeciw wyra­ żeniom takim, jak święte myfhy i Olimp chrześci­ jański, bo nic łatwiejszego, jak źleje zrozumieć i wpaść z nich w dwuznaczności wcale niebez­ pieczne. Ale pilno mi przypomnieć, że ten chrze­

ścijański Olimp, jak się Komandor wyraża, zboga-cony jest przezMichała Anioła takiemi bohatera­ mi wiary, jak Mojżesz i Dawid, jak Jeremiasz i Jonasz itylu innych; że ich wszystkichotoczył Buonaroti niezrównanym, nieśmiertelnym bla­ skiem swego geniuszu.

KOMANDOR.

Dziękuję Monsignore, żeś mi ich przypomniał: posłużą mi do ściślejszego określenia mojej myśli.

(40)

Mojżesz, Dawid, Sybille i Prorocy, wszystkie te kreacye oryginalne Michała Anioła, czyż nie do­ wodzą właśnie, jak on wewszystkiem chciałwy­ zwolić się od tradycyi i oddalić od tego, co było przyjęte, dane, ustalone zwyczajem? Proszę uwa­ żać, że wszystkie te postacie należą do światale­ żącego odłogiem, zaniedbanego przez artystów średniowiecznych, którzy w prostocie ducha trzy­ mali się zawsze postaci, któreznali, do których przywiązali się z Ewangelii. Michał Anioł pierw­ szy,śmiem twierdzić bez wahania, zajrzał do Sta­ rego Testamentu i szukał natchnieniaw jego wiel­ kich i groźnych postaciach. Cóż on wymalował na sklepieniu Sykstyńskiej kaplicy?Upadek człowie­ ka, Potop, śmierć Goliata, ukaranieAmana,srogi czynJudyty:a ani to sklepienie,ani żadne inne dzie­ ło Michała Aniołanie mówioZwiastowaniu, o Na­ rodzeniu, o Ostatniej Wieczerzy, o ukochanym Zbawiciela uczniu, o świętych niewiastach, ani o przypowieściach, o żadnym zgoła z tychobra­ zów pełnych miłości i wdzięku, które w duszach swoich nosili mistrze chrześcijańscy. Żaden z tych, naodwrót, nie myślal prawie nigdy o Mojżeszu, o Prorokach,ani o Sybillach. Amiędzytemi biblijne- minatchnieniamimalarza Syxtyńskiej kaplicy, jak­ że niewspomnieć o najpotężniejszem, najbardziej może zdumiewającem ze wszystkich, o Bogu, Stwo­ rzycielu świata i człowieka ? Pięć czy sześć razy powtórzył Michał Aniołna sklepieniu ten typ Oj­ ca Przedwiecznego: pokazał go wróżnych chwi­

(41)

lach Genezy i w całej rozmaitości wyrazów, od

twórczego popędu aż do patryarchalnej powagi, atwarz, jaką on Mu nadal, stałasię kanonem dla całego chrześciańskiego malarstwa, arcytypem na wszystkie przyszłe wieki, wyobrażeniem najdo- skonalszemBoga Ojca, którego sam Rafael wLog­

giach tknąć izmienić się nie poważył. Ci nawet, którzy względem Dawida, Mojżesza, lub tego czy owego Proroka mieliby jakieś wątpliwości i robili

jakieś zastrzeżenia, nawet ci muszą przyznać, że

przez swoją Genezę Buonaroti uzupełnił nasze religijne malarstwo kartą jedną z najszczytniej­

szych i wzniesionych nad wszystkie zmiany cza­

sów czy cywilizacyi, kartą, której jak nowość i oryginalność, tak i prawowierność nie podlega żadnej wątpliwości. Ale czynie jest to dziwnem i charakterystycznem, że ten, którynigdyprawie

nie zdołał wymyślećiwykonać Chrystusa, znalazł od pierwszego razu i ustalił nazawsze typ Jehovy?

POLAK.

Wiesz, kochany Komandorze, że twoje wywody mogą nas naprowadzić na różne niespodziewane myśli i wnioski. To upodobanie Michała Anioła

wprzedmiotach ze Starego Testamentu; ta zdol­

nośći ta dążność jego do przedstawienia Jehovy; ten biblijnykierunek i charakterjego natchnień, czy nie byłoby to przypadkiem czemś więcej, niż prostemtylko artystycznemzamiłowaniem? I czy nie napotkaliśmy tu niechcący na kwestyę wiary,

(42)

kwestyę niejasną bardzo, przyznaję, ale bardzo do rozwikłania ponętną? Nie mogę się opędzić wrażeniu, że jednym z rysów najpowszechniej­ szych i najbardziej charakterystycznych Refonna- cyi, byłzwrot silny, namiętny, do Starego Zakonu « Księgi Żydowskie, przyćmione od wieków przez Ewangelią, doczekały się podówczas pewnej jako­ by restauracyi, i wpłynęły potężnie na umysły energią swoich obrazów i srogością nieco dziką swoich pojęć moralnych. Któż nie pamięta choćby z Walter-Scotta tylko, jak myśleli i mówili an­ gielscypurytanie? A i dziś jeszcze narody prote­ stanckie dziwią nas czasem biblijnem zacięciem swojej mowy. Wiem dobrze, że Sybillei Prorocy wyprzedzili o lat kilka wystąpienieWittenber- skiego mnicha; ale wiem także, żeprzed Reforma- cyą byli jużreformatorowie, i zadaję sobie pyta­ nie: czy uczeń Savonaroli nie rozpoczął także swoimsposobem, i we właściwej sobie mowie, tego tłómaczenia Biblii, które było stanowczym kro­ kiem Lutra i jego zamachem stanu?

KOMANDOR.

Nietylko tak nie sądzę, ale nadto uważam za potrzebne przestfzedz was wszystkich przed dość powszechnym dziś zwyczajem czy popędem, przy­ pisywania poetom i artystom myśli lub celów, o jakich aniim się śniło. Nieróbmy z MichałaAnio­ ła jakiegoś bezwiednego czy świadomego przed- slcmca Lutra, a chcąc zrozumieć i ocenić artystę,

(43)

choćby największego i najbardziej uniwersalnego, nie wykraczajmy po zasferęsztuki, którajestje­ go właściwą dziedziną. Był jakiśpociąg wrodzo­ ny, jakaś, powiedziałby Goethe, Wahlnerwandt-sclwft, między ponurym i namiętnym malarzem a potężnymi, zawziętymi bohaterami Izraela. Oprócztej wewnętrznej sympatyi, był w tych po­ staciach ten jeszcze dla niego urok, że sztuka średniowiecznanie była ich na swójsposób ukształ-ciła, że przez nikogo nietknięte poddawały się ła­ twiej natchnieniom jego geniuszu, nieznoszącego żadnej zależności od chrześcijańskiego, jak i od klasycznego ideału, od prawdy w naturze, jak od prawdyhistorycznej. Bo i to przypomnieć trzeba, źe on taksamo nie zważałna naturę inahistoryę, jak na tradycyę starożytnej czy chrześciańskiej sztuki. Któż z nas nie słyszał o jego studyach anatomicznych? Żaden mistrz w świecie nie prze­ wyższył go ani go nawet nie doszedł znajomością ludzkiego ciała. A przecież jego figury, z temi atletycznemi muskularni, z temiszyjami bez mia­ ry długiemi, z temi wykręconemi, nienaturalnemi postawami i wyrazamidziwuemi, sprzeciwiają się temu, co my znamy z rzeczywistości, a cala jego anatomiczna umiejętność nie poradzi na to, że nie możemy wierzyć w egzystencyę takiego świata kolosów, że on nas przygniataswoją wielkością, albo swoją nadzwyczajnością zbija nas z tropu. Dobrze gdzieś powiedziano, że każda z figur Mi­ chała Anioła, gdyby ożyła i chciała chodzić, to

(44)

musiałaby złamać wszystkie granice i prawa natu­ ry, a za każdymjej krokiem świat zatrząsłby się w swoich posadach. Trudno żądać, przyznaję,żeby malarz, którego nauczycielem był Ghirlandajo, miał to poszanowaniekolorytu miejscowego, tę dbałość w wiernem zachowaniu strojów i charakteru cza­ su, jednem słowem,ten zmysł historyczny, którego nie miał żaden z artystów epoki Odrodzenia; ale wątpię przecież, żeby któremukolwiek znichby­ ło przeszło przez myśl tak pojąć iprzedstawićja­ kąś wielką kartę narodowej historyi, tak jak on pojął iprzedstawiłw sławnym kartonie wojny Pi- zańskiej.Rzeczpospolita Florenckachciała ozdobić salę radną wspomnieniami dwóch zwycięstw naj­ świetniejszych w swoich dziejach, i poleciła Leo­ nardowi wymalować bitwępod Anghiari, a Buo- narotemu klęskę Pizanów. Leonardo wziął sobie za przedmiot chwilę kulminacyjną i stanowczą akcyi wojennej, walkę zaciętą około sztandaru, symbolu miastai ojczyzny. Ale MichałAnioł upa­ trzyłw wojniePizańskiej tylko dobrypretekst do pokazania ludzkiego ciała w różnych postawach i ruchach, irzucił na kartonzarysy żołnierzy ką­ piących się wrzece, którym głos sygnałowej trąb­ ki przerwał tę zabawę. Ani najmniejszej myśli o zwycięstwie i onarodowej chwale, ani najmniej­ szego przypomnienia wodzów, czy tych broni, z których się wojsko Rzeczypospolitej składało; wszystko tam wymyślone, fikcyjne; wszystko aż do miejsca, aż do krajobrazu! A czy nie

(45)

wymyślo-netakże inie dowolne są te postacieksięcia Ne­

mours i księcia Urbinu, na których cześć posta­ wione było mauzoleum Medyceuszów, a z których jeden byłbratem a drugi synowcemLeonaX? Co za dziwny pomysł czyupór, żeby z zamiaru uni­ kaćwszelkiego podobieństwa, wszelkiego chara­

kteru portretowego wwizerunkach dwóch ludzi,

których rysy były jeszcze dobrze przechowane w pamięci współczesnych. A dziwniejsza jeszcze i dumniejsza była ta wymówka, jaką odpowiadał

narobione sobie ztąd zarzuty: „ Za tysiąclatnikt sięna podobieństwie nie pozna isądzić o niem nie potrafi.“Nigdy nikt nie słyszał o takiemlekcewa­

żeniu prawdy historycznej, i to gdzie jeszcze?

w grobowcu, w dziele pamiątkowemi przeznaczo- nem do utrwalenia pamięci człowieka.

Ależ bo Michał Anioł stworzył sobie jakiś świat

osobny i miał jakieśimperium iempyreum własne, pełne ideałów, które nie miały nic wspólnego

z przyj ętemipowszechnie wyobrażeniami lub wa­

runkami. To, co sławny myśliciel niemiecki w po­

czątkach naszego wieku spróbował zrobić na polu filozofii, to on w epoce Odrodzenia pożądał zrobić w dziedzinie sztuki : wywieść cały świat zgłębi swojego ja, w niezależności, woderwaniu od ota­

czających go zjawisk, i od całego tego kolejnego rozwoju, który gopoprzedził. On cięwprowadza w jakiś świat, którego nie znał żaden mistrz, któ­ rego żaden wiek nie widział, w świat zaludniony cyklopejskiemiczyprzedhistorycznemipostaciami,

(46)

które naprawdę przenoszą, wyobraźnię w przed­ potopowe gdzieś czasy, o których Biblia wspomi­ na , kiedymówi, że „synowie boży wzięli sobie córki ludzkie za żony, aolbrzymowie byli na zie­ mi w one dni.“ Wszystko aż do technicznychspo­ sobów roboty,wszystko uniego przypomina jakieś czasyodwieczne,przenosi wjakąś pierwotną epo­ kę syntezy, w której różne gałęzie sztukijeszcze były z sobą pozrastanei trzymały się wspólnego pnia jednej itejsamej niepodzielnej inspiracyi. Po-■sągowy rzeźbiarski charakter fresków widoczny jest oczom najmniej nawet wprawnym i biegłym; anaodwrót niejedenjego posąg, Mojżesz naprzy- klad, albo Pensieroso, albo Noc, będzie miał takie effekta świateł i cieniów i takie nakładania (jeżeli się tak wyrazić można), jak żeby był robiony pę­ dzlem a nie dłutem. Jedne i drugie zaś, marmury i freski, poddane są i podległejakiemuśpierwiast­ kowiarchitektonicznemu, który je zlewaw jedne całość z masą budynku, z jego wypukłościami i wklęsłościami. Przez śmiałość ipotęgę tworze­ nia, jak przez ideał niezupełnie jeszcze określony i wyrobiony, dzieła Michała Anioła są w historyi sztuki czemś wyjątkowem, fenomenalnem, jedy- nem; nic drugiego, nicrównego, nic podobnego ani pokrewnego. I napróżno szukałby kto w sztu­ ce starożytnej czy nowszej drugiego przykładu, drugiej takiej próby stworzenia zupełnie nowej sztuki, próby z cechą tak wyłącznie osobistą, tak

(47)

kolosalnej wrozmiarach, itak, niech się godzi do­ dać, zuchwałej.

Że ta próba stała się dowodem jednym z naj- chlubniejszych ludzkiej potęgi i twórczości, żewy­ daładzieła, które wieki po wiekach kornie będą podziwiały, prawda to, której dowodzić nie trze­ ba. A jeżeli nawet usiłowaniebyło zbytsamowol­ ne i zbyt nadzwyczajne, to miało przecież nieza-przeczenie swoją stronę dobrą, i wywarło zrazu wpływ dobroczynny w całym przestronym zakre­ sie fantazyii sztuki. Bez tego silnego wstrząśnie-nia, jakie przyszło od dzieł i geniuszu Michała Anioła, kto wić, czy sztukaXVI wieku nie była­ by rychło zleniwiałai rozpieściła się pod działa­ niem łagodnychmiękkichprądówi powiewów Od­ rodzenia; a samRafael nawet — któż nie przyzna, że jego dusza czulsza i miększa, nabrałanowego i silnego popędu z fresków kaplicy Syxtyńskiej.. Dość przejść w Watykanie z jednej Stanzy do drugiej, od kamery della Segnatura do Heliodora, by się przekonać, że posunęły się dalej granice twórczości, że rozszerzył się horyzont, a sam wzrok artystycznyzaczął sięgać dalej pod wpły­ wem tej rewolucyi, którą usiłował zrobićMichał Anioł, i jej skutkiem. Ale ito zaprzeczyć się nie- da, że ta rewolucya, jak niejedna inna, nosiła wsobie pierwiastki niebezpiecznei chorobliwe, że z tego, co obiecywała, niewiele miaładotrzymać,, a zwalić więcej daleko niż zbudować. Nigdy nie zrywa się bezkarnie z tradycyami i spuściznami

(48)

przeszłości, nigdy bezkarnie nie zrywa się czło­ wiek na przerabianie tego, co zrobił czas i Bóg. W zakresie sztuki naprzykład, który nas tu jedy­ nie obchodzi, uporczywa gonitwa za ternconowe, doprowadza rychłodo tego co dziwaczne, a żądza nadzwyczajności doprowadzić musikoniecznie do potworności: i przedsięwzięcie też MichałaAnio­ ła nie mogło wyłamać się z pod tego nieubła­ ganego prawa, które starożytni ze swojem delikat- nemuczuciem miary nazywali zemstą bogów.Nad­ zwyczajność, dziwactwo, potworność, oto sącechy jego dzieł, które zaraz na pierwszy rzut oka ude­ rzają prostodusznego widza; i przez rozwagę do­ piero, przez przyzwyczajenie, przez studya docho­ dzimydo tego, że się z temidziełami godzimy, że w nich nawetznajdujemy upodobanie iźródło za­ mąconychzawsze, ale wielkich rozkoszy. Niejeden pomysł Buonarotego, niejednajegokompozycya, niejedna chęć lub zachcenie, są tak dziwne, że ka­ żą myśleć o rozkiełznanej wyobraźni i szalonych wymysłach najdziwaczniejszych z rzymskich ce­ sarzy. Ten kolos, który on chcialwykuć z jakiejś górykoło Carrary, to jeszcze nic; ale nie wierzy się własnym oczom, czytając ten sławny list, w którym on podaje myśl wzniesienia we Floren­ cji posągu, w którego wnętrzu miałby się mieścić sklep, którego ręka z rogiem obfitości byłaby ko­ minem, a którego głowa ogromna służyłaby za dzwonnicę kościołowi św.Wawrzyńca.„Glos dzwo­ nówwychodziłby przez usta, a wtedyzdawałoby

(49)

się, że tenolbrzym wola miserere, zwłaszczaw dnie świąteczne, kiedy bitoby we wszystkie i w naj­ większe dzwony.“ O ileż słuszniej dałby się do niego zastosować ten przydomek moliirn amdus, który współcześni dawali jego protektorowi Ju­ liuszowi II!... zwłaszcza, gdy rozumieć to słowo w jegopodwójnem łacińskiem znaczeniu, w zna­ czeniu wielkich ogromów i wielkich udręczeń za­ razem.

Nigdy bowiem natchnienie artysty nie nosiło na sobie takiego, jak u Michała piętna niewypowie­ dzianej męczarni, ostatecznegonatężenia, iwalki mozolnej abolesnej. Surowy wyrokIn dólore paries ciężył całem swojem brzemieniem na tym czło­ wieku, wielkim, jak żaden może, i który także wy­ szedł jak pierwsi rodzice z Edenu, z krainy spo­ koju, prostotyi wdzięku, w której przemieszkiwali jego poprzednicy. Dusza w ustawicznym stanie wrzenia irozsadzająca naczynie ciała; „rozpalony płynny metal w ognistychbałwanach, który żeby stać się posągiem, chce rozsadzić formę, co go obejmuje namiętnym konwulsyjnym uściskiem“, oto obraz, jaki wnaszym umyśle zostawia po so­ bie Buonaroti, obraz pożyczony od niego samego, wyjętyz jego Sonetów.Niczresztą nie może nam daćlepszego wyobrażenia o pracy Michała Ani o-ła jako malarza, rzeźbiarza i architekta, jak te Sonety, w których uczucie bywa tak głębokie, ajego wyraz tak mozolnyitwardy. Strona tech­ niczna wpoezyijest łatwiejsza do poznania, nie

(50)

takzakryta jak w sztukach plastycznych, i dlate­ goradziłbym każdemu niewtajemniczonemu, któ­ ryby chciał poznać warsztat wielkiego mistrza iprzypatrzyć się, jak on pracuje,żebyrozpoczął •od przedwstępnego zapoznaniasię z jego Soneta­ mi. Jak wtych wierszach myśl z trudem dobywa się najaw, i jak „wali młotem w kamień, żeby wydrzećz niego piękność, myśl jego, jaka wnim jest ukryta!“ Razpiętrzy porównania jedne nad drugiemiisypie rymy jedne na drugie, w nadziei, że łatwiej będzie zrozumianą; a zaraz potem od­ rzuca wszelkie przyboryi ozdoby, ażebyzajaśnieć, a zaraz potem przestraszyć się swoją ubogą nagością. Sonety te poprzerywane, poćwiarto­ wanesą nawiasami, pytaniami, napchane,prze­ ładowane ucinanemi słowami i dźwiękami. Je­ dna strofa pełna „dzikiego zapału,“ sła­ wi uroczyście majestat i potęgę geniuszu, który w jednej bryle marmuru zamknąć może cały świat wzniosłych uczuć i pomysłów; a druga znowu brzmi jak stłumionyjęk, jak łkanie bez słów,jak skarga

do Boga, jak bolesny krzyk niemocy i upokorze­ nia : „Jakto byćmoże, żebym janie był sobą! “

MARCHESE ARRIGO.

Come puó essere ch’io non sia piu mio? O Dio! o Dio! o Dio!

Chi mi tolse a me stesso Ch’a me fosse piu presso

O piu di me, ehe mi possa esser io. O Dio! o Dio! o Dio ! (*).

(51)

KOMANDOR.

Co za szkoda, Margrabio, że nie możesz tym przejmującym głosemtak opowiedzieć namktóre­ go z jegofresków lub posągów, jak powtarzasz je­ go wiersze! W nich także schwytalibyśmy na uczynku takie samegwałtowne uderzenia potężne­ go uczuciaoformę nieużytą i oporną, takie samepa­

sowanie się myśli zkrnąbrną materyą, i z formą, któ­

ra jej się poddać nie chce: a obok dźwiękówpotęż­

nych „dzikiego zapału “ słyszeliśmy takie krzyki zniechęcenia, przestrachu ibolesnego zdziwienia: „Jak się to dzieje, żemprzestał być sobą?“... Ja­

ko niewiastę jaśniejącej nadziemskiej piękności, odzianą wbiały i błękitny kolor nieba, na tronie zesrebrzystych obłoków, skrzydła szeroko maje­

statycznie rozpostarte, wzrok przejrzysty i pogod­ ny, zatopiony gdzieś w dalekich widnokręgach, obok niej dwóch cherubinów świadczących o jej nadziemskiem natchnieniu i duchu — mimine afrla-tur— oto jak wymalował Rafael personifikacyę poezyi i sztuki w górze nad swoim Parnassem. (*)

(*) Jak się to dzieje, żem przestał być sobą, Kto mnie mógł wydrzeć ze mnie I jaka władza mogła bezemnie

Moją, rozrządzać osobą... Son. VI. (Poezye Michała Anioła Buonarotego, przełożył Łueyan Sieraieński. Kraków i Cieszyn 1861).

(52)

A przypomnijmy sobie teraz tefigury allegorycz- ne, które Michał Anioł przeznaczałdo nagrobka Juliusza II; dwie z nichnajbardziej wykończone są dziś ozdobąLuwru, kiedy inne, z grubsza tyl­ koobrobione, poniewierają się niegodnie wgrocie naszego ogrobuBoboli. Samijacyś atleci w niepo­ koju, w udręczeniu, jedni już wyczerpani z sił izłamani, drudzy wrzący jeszcze i skorzydo wal­ ki, szarpią się w swoich więzach irzucają w niebo spojrzenia pełne pytańi wyrzutów. Książki i ka­ talogi dają najrozmaitsze nazwiska tym cudownym posągom, biorą je zazapaśników, alboza niewolni­ ków, albozajeńców,ale gdyby zapytać, jak je ro­ zumiał sam MichałAnioł, to odpowiedziałby on albo jego powiernik Condivi, że one miały wyo­ brażać „ sztuki piękne: malarstwo, rzeźbiarstwo i architekturę, w niewoli u Śmierci, pospołuz Ju­ liuszemII. “ Co za pomysłdziwny iniesłychany wyobrazić sztuki pod postaciąTytanówzbuntowa­ nych i pokonanych, powalonych przez przeznacze­ nie! Żaden Fidiasz aniPraxiteles, żaden Rafael aniMantegna, nie byłby wpadłnamyśl podobną- ale przezto właśnie charakteryzuje ona wybornie i daje poznać Michała Anioła, naturęjego geniu­ szu irodzaj jego twórczości.

Toteż nie można się dziwić, że twórcze dzieło jego żywota nie doszło do nas w całości, alew ka-■wałach tylko i ułamkach, jakbyurwaneczy po­ trzaskane, lub raczej że innem nigdy nie było, tylko zawsze wstanie niedokończenia,zawsze

(53)

fra-gmenta tylkoi disjecta membra. Po życiu długiem

i pracowitem; jak mało które naświęcie — Michał Anioł miał jak wiadomo lat ośmdziesiąt dziewięć kiedy umierał, a do ostatniego dnia pracować nie przestał —po życiu takiem zostało bardzoniewiele dziełskończonych i zupełnych. Prawie zawsze są to tylko wspaniałe części jakiejś całości zamierzo­ nej, poczętej w śmiałemmarzeniu, a nigdy nie wy­

konanej: nieraz tylko projektu, szkice,lub ułomki.

Sam nawet grobowiec Medyceuszów porzucił mistrz nie ukończywszy go; adojakichże skrom­

nych nędznychrozmiarów zeszedł ów pomnik Ju­

liuszaII, w pierwotnym zamiarze zakreślony na tak wielkąskalę, a dziś we framudze św. Piotrain Vincoli zawarty cały w jednej zaledwo odrobinie właściwego planu. Prawda, że ta odrobina sama

przez się jest jeszcze ogromem niezmierzonym, a nazywa się Mojżeszem! Być może, że mnóstwo większych i mniejszych przeciwności, że okolicz­ ności polityczne i osobiste różne koleje, żeubó­

stwowłasnych, a chciwość obcych,nieprzyjemności i zatargi z wielkimi czy zmałymi, z Papieżami czy z kamieniarzami, słowem rozliczne przykrości ibie­

dy powszedniego życia, przyczynić się mogły bar­

dzo do rozstrojenia artysty. Prawda Ho, że przy­

padek, los, nieraz bez litości obchodziłsię z nie-jednem dziełem Buonarotego: karton Pizański na-

przykład pokrajany, zniszczony ręką niedbałą lub może występną; ten lub ów śpiż przez niego odla­ ny przepadł, jak naprzykład posąg Juliusza II

(54)

wjakimś ulicznymrozruchuw Bolonii. Błądziłby jednak, ktoby tym okolicznościom, zewnętrznym zupełnie iprzypadkowym, przypisywał wiele zna­

czenia i skutku; a jeżeli w obszernem państwie Michała Anioła widzi się dziś tylko wielkie cy­ klopowe zwaliska, porozrzucane bryły marmuru i pogruchotane posągi czy kolumny, to nie los i niebo o to oskarżać, ale pomyśleć trzebao wul­ kanicznej naturze gruntu, na którymto wszystko stało, o wulkanicznej naturze człowieka przede-wszystkiem, który wtem państwie królował. W je­ go przeznaczeniu czymożew samej istocie jego ge­ niuszu było to, że cały zawód jego zamykał się w nieustających początkach czegoś, w szczytnych pomyłkach i olbrzymich ułudach.W natchnieniach jego nieraz przychodzisię domyślać takiego same­ go, widealnemznaczeniu, nieopamiętania, jakie, wznaczeniu technicznem, miewał nieraz,jeżeli ma­ mydać wiarę świadkom, przy materyalnej robocie z bryłami marmuru:brał się donichzniesłychanym p opędem i zapałem, zaczynał ciosać, niewymierzy­ wszyich przedtem dokładnie, nieobliczywszy pro-porcyj, i spostrzegał się po czasie, że j ego pomysł nie mógłsię zmieścić w rozmiarachdanego materyału. Niezachwiało to nigdyjego wiary w prawdę wła­ snego ideału, ani szlachetnejpewności, zjaką pole­ gałna swoim geniuszu: ale nie śmiałbymręczyć,czy w pewnych chwilach on nie przestawał wierzyć w swoją sztukę.Nie miał się naprzykład zamała rza;powtarzał zawsze, że architekturato nie jego

(55)

rzecz; a clioć dozwalał zwykle, żeby go nazywano rzeźbiarzem, to w pewnych chwilach i ten tytuł z gniewem odrzucał. W jednym ze swoich listów upomina, że adres Michelangelo scultore jest nie­ właściwy: „jego nazwisko“—mówi—„jest Mi­ chelangeloBuonarroti, ażadnych obstalunków po­ sągów czy obrazów nigdy nie przyjmował; praco­ wał tylko dla trzech Papieży, bo nie mógł się im wymówić... “ A więc ani malarstwo, anirzeźba, ani architektura, nie mogły zda się wystarczyć mu jako wyraz tego, co miał wgłowie: zdawałoby się, żechciało mu się jakiejś .sztuki jeszczeinnej, nowej,nieistniejącej, sztuki tak nieznanej taknie­ zmierzonej i tak wyłącznie jego własnej, jak ten świat, który miotał jego duszą: moles agitans mentem /

Co w każdym razie jest zupełnie pewnem, to, że nie wysoko wcale cenił sztukę współczesną, a do wielkich mistrzów Odrodzenia miał wstręt nieprzezwyciężony. Miał on jedną z tych natur potężnych inamiętnych, które bywają wyłączne i absolutne we wszystkich swoich uczuciach, w mi­ łościtaksamo jak w odrazie. „Kto tylko dzieła Michała Anioła wielbi“— mawiała Wiktorya Co- lonna— „ten wielbi zaledwo jego część najmniej­ szą,“ Jego poufne listy dają go poznać i każą podziwiać serce niemniej proste jak wielkie, niemniej czułe jak szlachetne, i zmuszają nas do przypuszczenia i przekonania, że artystyczne nie­ chęci u takiego człowiekaniemogły brać początku

(56)

z żadnego uczucia niskiego i lichego ; były oue oczywiście w związku zjego najgłębszemiprzeko­ naniami, z tym ideałem sztuki, jaki miał iw jaki wierzył. To wszystko przyznaj ę: ale z drugiej znów strony nie rozumiem, jak mogą niektórzy upierać się przy twierdzeniu, że tych niechęci wcale nie było, zaprzeczać faktu, kiedynikt nie zdołaprzytoczyć ani jednego słowa Michała Anio­ ła, którebybyło życzliwem dla jego współzawo­ dników, a słów szorstkichitwardych znamy wiele ito o największych właśnie mistrzach. „ Trzeba takichpółgłówków (capowi) jak Medyolańczycy“— rzekłraz publicznie do Leonarda da Vinci — „ na to, bytobie kazać robić spiżowy posąg.“ Rafael był wjego oczach„ zazdrośnikiem “ i miał daleko więcej „ usilności i pracy niż geniuszu.“ Czemże innem zresztą być miały freski wspaniałe Syx-tyńskiej kaplicy, i to świadomo, jeżeli nie gło- śnem i uroczystem wypowiedzeniem wojny ca­ łemu malarstwu, jak je aż do tej chwili poj­ mowano i uprawiano? Prawda, że w pierwszej chwili nikt się nie spostrzegł, i że nie widzia­ no ani nawetmałej insurrekcyiw tem, co już by­ ło ogromną rewolucyą. Olśnieni, zachwyceni, stali ludzie przed tem sklepieniem, i na to tylko, żeby użyć wyrażenia Gothego—mieli oczy, żeby podzi­ wiać „wielkie oczy Michała Anioła,“ to oko du­ szy, ten zmysł nowy, którym on na naturę patrzał i objawiał ją zdumionej ludzkości. Rafael z mło­ dzieńczą dobrą wiarą i prostotą, i z tym niezrów­

Cytaty

Powiązane dokumenty

Однако, несмотря на геом етрический рост количественны х и качественных показателей знаний, товаров и коммуникаций, цель научной парадигмы,

Podziałamy trochę w programowaniu w programie scratch jest wam znany, ale będziemy pracować w nowszej wersji na którą was zapraszam i pokażę jak się tam dostać i

Mam po wsiach rozstawione te pszczoły, tam gdzie dużo jest rzepaku, dużo jest lipy, tam gdzie kasztan, gdzie jary rzepak, gdzie fasola.. To wyszukuję takie tereny, podwożę,

Jeszcze przed chwilą powodowała nim raczej ciekawość, teraz świat odmienił się dokoła

To wielkie wyzwanie dla ministra zdrowia i publicznego płatni- ka, bo jeśli działalność lecznicza jest regulowana, to można oczekiwać z jednej strony równego traktowa-

lekarz podstawowej opieki zdrowotnej nie ma dostępu do aktualnej dokumentacji szpitalnej pacjenta, a szpital lub lekarz specjalista wiedzę na temat stanu zdrowia pacjenta czerpie

Konsorcjum ENHANCE składa się z 7 uczelni technicznych: Politechniki Warszawskiej, Politechniki w Berlinie, RWTH w Aachen, Uniwersytetu Technicznego Chalmersa w Göteborgu,

Otwarcie wystawy „Stoffe aus Lublin/Bławatne z Lublina. Ulrike Grossarth - Stefan Kiełsznia. Niemiecka artystka Ulrike Grossarth zainspirowała się przedwojennymi zdjęciami