WIECZORY
FLORENCKIE.
(Dzieło uwieńczone przez Akademią Franeuzk.kakład księgarni ludwika polak
1884.
с.
в
г.. „бкОХ^-сгѵіЕьнік
*
'ИмвЙшіа,
иі. №іе>к»
ІА
ДОЗВОЛЕНО ЦЕНЗУРОЮ.
Варшава, дня6 Февраля, 1884 ода.
V—
—
ВШ0ІІ--IffStj* . Nr.
Nic w naszej literaturzerzadszego, jak prace zzakresu literatury powszechnej lub sztuki. Praw
da, że u siebie i nad własnemi rzeczami mamy
tyle do roboty i tyle jeszcze do zrobienia, iżna
zagraniczne nie zostaje nam sił ani czasu. A jed nak nic tak związku naszego zoświatąpowszech
ną wszem wobec nie dowodzi, jak rzeczy przez Polaków pisane, treścią swoją cały światcywili
zowany obchodzące, a napisane ztakim zasobem nauki i zdolności, żeznawcy i uczenitego cywili
zowanego świata muszą zwrócić uwagęna dzieło,
aautorowi zrobić międzysobą miejsce jedno z bar
dzo wysokich.
Z corazrzadszem też niestety, ale dlategomoże właśnie i coraz milszem uczuciem chluby, czyta się niniejsze studyum, stawiające śmiałonajtrud niejsze zagadnienia zzakresu literatury i sztuki, rozwiązujące je szczęśliwie i umiejętnie, i rozja śniające najskrytsze tajniki natury i geniuszu
paręrazy, ale nadktórych większych nie wydala nigdy.
O ile ten dyalog, szlachetną formą nawet tak dobrze przypominający piękne czasy literatury i sztuki, wpłynie na tę znajomość Dantegoi Mi
chała Anioła, jaką dotąd mamy, lub ją zmieni? ijak przyjętym będzieprzez tych, którzy więcej mają od nas Polaków w takich sprawach głosu, przesadzaćsię nie poważam. To wiem, że odkąd w Polsce pisać zaczęto, nigdyjeszcze wkwestyach literatury zagranicznej lub sztuki niebyło przez Polaka napisanem nic, coby wagą swoją, głęboko ścią nauki, przenikliwością myśli, wykwintnością krytycznego i artystycznego zmysłu, a wreszcie układu doskonałą proporcyą i stylu świetnością, choćby zdaleka bardzo przybliżało się do tych Florenckich Wieczorów.
Kiedy nasidzielnipisarze XVI wieku obrabiać chcieli przedmioty powszechnego zajęcia i zna czenia, pisywali o nichpo łacinie. Mieli słuszność; rzeczy, do powszechnego użytku przeznaczone, powinny się pisać w języku powszechnie zrozu miałym. Taką samą słuszność miał i panKlaczko, kiedytę pracę swoją napisał po francusku. Ale jak Bespublica Modrzewskiego, jak Goślickiego
Senator lub Warszewickiego Poseł, choć w obcym języku do polskiej literatury należał, tak i ta in nego porządku i zakresu praca najświetniejszego dziś zpolskich pisarzy, staje się z natury własno
ściąi ozdobną naszego piśmiennictwa, które win
no jest jej i sobie samemuwziąćją coprędzej wpo
siadanie, przenosząc ją w swój własny język. Jak Bazylik Modrzewskiego, jak Brodziński Kochanowskiego łacińskie elegie, tak ja ultimus et minimus mam sobie za obowiązekprzetłumaczyć
te WieczoryKlaczki.Przeczytawszy je, oświecony czytelnik polski, powić, tuszę, jak jedna z osób
dyalogu: „Ta rozprawa rozjaśniłaDantejską za gadkę; a to, co w niej odnosi się doMichała Anio
ła, otworzyło przedemnąnowrei nieznanewidoki/' A kiedy, zawsze za przykładem tejsamej osoby dyalogu powie do autora: „będę ci zato wdzięcz
nym przez całe życie“,—wtedy i o tłumaczu może pomyśli, żemiał słuszność i dobrze zrobił.
DANTE IMICHAŁ ANIOŁ.
Goście hrabiny Albani.— Ranek w Bargello — Freski Giotta w kaplicy Podesta.—Portret Danta.—Tragedya Dantego. Dante i Michał Anioł. — Tragiczne sprzeczności w życiu Buonarotego.— MęczeAstwo iw. Piotra w kaplicy Pauliń- skiej. — Wielcy mistrzowie Odrodzenia i sztuka średnio wieczna.— Michał Anioł stawia swój ideał po za tradyeyą tak klassyczną jak chrześciańską. — Odrzuca całąprze szłość sztuki chrześeiańskiej, z jej przedmiotami, typami i godłami.—Jego upodobanie w postaciach Starego Zako nu: Chrystus i Jehova. — Jego wzgarda dla historycznej i naturalnej prawdy. Bitwa PizaAska i dwa posągi Medy- eeuszów w kaplicy S. Lorenzo. — Dziwacznośe i potwor ność.— In doZorejMries.—Faktura jego Sonetów i technika * jego rzeźby.—Wyobrażenie Poezyi przez Rafaela, a Sztuk
wyzwolonych przez Michała Anioła. — Charakter iragmen- tarny twórczości Buonarotego. — Jego powątpiewania o swojem powołaniu. — Jego wstręt do wielkich mistrzów Odrodzenia. — Prorocy i Sybille-, wypowiedzenie wojny współczesnemu malarstwu.—Osiedlenie weFlorencyi i mil cząca postawa przez lat dwadzieścia i pięć.—Moyses Sor
gens— Powrót do Rzymu i wyrok potępienia na stukę Od rodzenia: Sąd ostateczny. — Szkodliwy wpływ tego dzie
ła. — Sztuka włoska w pierwszej i drugiej połowie XVI wieku.—Mylne zdanie o dantejskiej inspiraeyi Sądu osta
tecznego.—Skutki przeeiw-reformaeyi we Włoszech w dzie
dzinach sztuki, nauki, literatury, religii i polityki.—Stresz czenie poglądu na geniusz MichałaAniola.—Przeciwny cha rakter geniuszu Dantego. — Uszanowanie dla tradycyi chrześciańskiej.—Dla tradyeyi klassycznej.— Dla prawdy historycznej i naturalnej.— Ścisłość, dokładność i pewność sztuki dantejskiej.—Rozległość i wszechstronność inspi raeyi.—Ciągły, uniwersalny symbolizm.—Wpływ Dantego w szczególnych sferach sztuki.
Wczesną jesienią roku 1872 zwykło było zbie rać się wwilli hrabiny Albani pod Florencyąma łe doborowe kółko gości, z którymi bez wstępów i ceremonii (senza complimenti, jak się mówi za Alpami) pozwolimy sobie zaznajomić czytelnika. Bywałtam więc nasamprzód książę Silvio z wiel kiego domu Canteranich, którysię chlubi tern, że dał Chrześcijaństwu niejednego nawet Papieża. Tradycyami rodu, równie jakwłasnem przekona niem, złączony ściśle ze sprawązwyciężoną przy Porta Pia 20 września 1870 r., książę rzadko od tej pory ukazywał się w Rzymie, przebywając stałe bądź wNeapolu, bądź we Florencyi. Wzglę dy tego samego rodzaju, acz skromniejszychroz miarów, zatrzymywały nad brzegami Arnubyłego konserwatora jednego z wielkich papieskichmu zeów.Nowy rząd włoskibyłby dał wiele zato, by zatrzymać na tej posadzie człowieka tak wielkiej nauki i europejskiej sławy, ale Komandor (Wło si, jak wiadomo, lubią tytułować ludzi od stopnia,
jaki im daje ten lub ów order, a messerFrancesco nosił na szyi krzyż św. Grzegorza) — komandor bał się, że przystając do nowychpanów, zasmucił bysędziwego i łaskawego pana dawnego, iz bó lem serca, lecz bez wahania, porzucił wspaniałe ■zbiory, które tak długobyły główną treściąjego życia. MarcheseArrigo miał tęjednązasługę, że był Florentczykiem z dobrej krwi; mówiono o nim, żejest „concittadino déliapadrona di casa,“ jej przy
jacielem z lat dziecinnych jeszcze: dodawano—i jej
patito. Lubieżnie rozmiłowany w sztuce, instyn
ktem odgadywał i podziwiał lebelle cose, umiał na-pamięć wszystkichwłoskich poetów i deklamował ich męzkim dźwięcznymgłosem; ale miał itę za letę, że umiał doskonale słuchać.
Z czterech innych gości hrabiny Albani, żaden nie był Włochem. Jeden, miły, dowcipny, młody jeszcze, był członkiem Akademii francuskiej, a częste zaproszeniado Compiégne i nierzadkie sa lonowe powodzenia zjednały mu w ostatnich la
tach drugiego cesarstwa przydomek filozofa dam
skiego. Wdniach smutku i ciężkich prób przecież, w oblężeniu Paryża, damski filozof pełnił dosko
naleswój obowiązek obywatela, a zdrowienadwe
rężone w trudach i mrozach tej nieszczęsnej zimy, ■zmusiło go szukać odpoczynkupod łagodniejszem niebem. Francuz jaktamten, a młodszy od niego vicomte Gérard, był dyplomatą; ale świetnie roz poczętyzawód przerwał się nagle skutkiemostat nich wstrząśnień, i odtąd starał sięon usilnie od
rywać się od dręczących a wciąż przytomnych myśli o nieszczęściach ojczyzny i orozbiciuwła snej przyszłości. Rozbitkiem także, alejuż z uro dzenia, był pewien Polak, którego pani domu na zywała bez ceremonii Bolskim(*), żeby nie wyma wiać nazwiska o wiele twardszego. Ten znowu przynosił jakiś ton słowiańskiego mistycyzmu do tego chóru umysłów południowych, łacińskich, a przeciwieństwo to dodawało rozmowom wdzięku izajęcia. Wreszcie, ponieważ napisano jest, że gdzie we Włoszech zbierze się kilku światłych, tam musi być między nimi przynajmniej jeden ksiądz, więc ten nieunikniony element duchowny tutaj był także w osobiehiszpańskiego prałata Dom Felipe, który w Watykanie oddawnadobrze po łożony i zażyły, zachowywałw całej surowości za sady przyjęte od Balmesa i Donoso Cortes, ale surowośćtę umiałmiarkować szczęśliwie tym do wcipem i światowym polorem, którego przykład wyborny i nauczający dawał mu kardynałAnto nelli.
(*) Bohater znanej powieści p.Vietora Cherbuliez. (Przypisek tłumacza). Przyjaciół tych, tak rozmaitego pochodzenia i powołania, przyjmowała hrabina z gościnnością prawdziwie florencką, to znaczy prostą, może aż zbyt skromną pod względemkomfortu, ale ujmują cą rozumem i wdziękiem. Chcąc zająćtych ludzi, którzy wyrzuceni ze swojej kolei zajęcianie mieli.
chcąc nadać inny kierunek ich myślom, zwró conym głównie do smutków dniadzisiejszego, hra bina umyśliła odwiedzać z nimi co dniajaki ko ściółalbo jakie muzeum, których pełno w toskań skiej stolicy, a wrażenia doznane w dzieńdostar czały wątku ożywionym rozmowom wieczornym. Wieczory te zaczynały się zazwyczaj odmuzyki::
pani Albani grała dobrze na fortepianie, a Mar
chese Arrigo wcale nie źle umiał jej wtórowaćna Violoncelli. Grywali cobądź: Mozarta i Bethovena,. alboRossiniego i Gounoda; pani domu nie była, wyłączną w swoich upodobaniach, a wmuzyce,
mawiała, żelubi wszystkie rodzaje, opróczrodzaju
nudnego—t. j.Wagnera. Po takim muzykalnym wstępie hrabina wprowadzała zręcznie na porzą
dek dzienny jakąkolwiek kwestyę z dziedziny sztuki lub literatury, a dyskusya raz rozpoczęta, przeciągała się zwykle późuo w noc. Co zaś sta nowiło wdzięk tych rozmów, to zupełna ich swo
boda i, żeby się tak wyrazić, nieład. Każdy szedł zachwilowym pomysłem czy wrażeniem, i nieraz
po długich dopiero zboczeniach wracało się do głównego przedmiotu, który oddawna zdawał się zapomnianym. Żartu i attyckiej soli nie brakło- tam także. Hrabina lubiła prześladować księcia, zajego łacińskie i greckie cytacye, a vicomte Gé rard przy każdej sposobności droczyłsceptyczne- mi uwagami skorą do zapału panią domu. Czasem i Dom Pelipe musiałwdawać się w sprawę i przy woływać do prawowiernego porządku, jeżeli kto
niebaczniezdawał sięodniegooddalać. Ale wszyst ko to bez żółci i bez pedantycznej powagi, dzięki dobremu wychowaniu wszystkich, dziękizwłaszcza wykwintnemutaktowi kobietyprawdziwieniepo spolitej. Hrabinanie wstydziła się nauki, jak tego żąda Fenelon, który pod tym względem zaleca kobietom wstydliwośćprawie tak czujną i drażli wą, jak pod innemi. ByłaWłoszką, a więc otwar tąiprostą w uczuciach, jak w wyrażeniach; nie szukała chluby z tego, że wiele rzeczy umiała, tak samojak się nie wstydziła, że o wieluinnych nie wiedziałanic zgoła. Ale byłaciekawa i chci wa jak najwięcej dowiedzieć się i nauczyć.— .„Strzeż się pani —mówił jej jednego razu Dom Felipe—bo masz po'matce Ewie niebezpieczną żyłkę ciekawości.“— „Ale tylko do hesperyjskich .jabłek“—dodał coprędzej książę Silvio. Wszyscy
w śmiech; jeden tylko Marchese westchnął ukrad kiem, tak przynajmniej utrzymywał w. Gérard (przez czystą złośliwość zapewne,albo żeby utrzy mać sławę swojej dyplomatycznej bystrości i do myślności).
Ranek zeszedł wBargello, w kaplicy Podesty, przed dwoma sławnemi freskami Giotta, z których .jeden wyobraża Dantego między dawnym jego nauczycielem Brunetto Latini i strasznym Corso Donati, jego krewnym, apóźniej wrogiem i spra wcą jego wygnania. Freski te przechodziły, jak
wiadomo, dziwne koleje. Bardzo źle zachowane* pod grubą warstwą wapna, która je pokrywała-przez kilka wieków, odsłonięte zostały w roku 1841, z większą na nieszczęście gorliwością niż- zręcznością. Co gorzej, restauracya dowolna i nieumiejętna zepsuła doreszty te nieocenione malowidła, a wizerunek Dantego najwięcej wła śnie na tych wandalskich robotach ucierpiał. Mi
łośnicy sztuki i dawnych zabytków mogli przy
najmniej pocieszać się trochę doskonałą kalką,
którą Anglik Seymour Kirkup zdjął szczęściem z portretu Danta, zanim jeszcze dotknęła go nie
zgrabna ręka restauratorów; doskonała reproduk-cya tej kalki znajduje się w pięknym zbiorze wy
danym przez Arundel-Society. Tymczasem przy
chodzą jak na złość uczeni bez serca i sumienia, i dowodzą zdatami i dokumentamiw ręku, że ka plica Podesty była przebudowana w wieku XIV
i że freski, które wniej dziś widzimy, malowane były dużo po śmierci Dantego i Giotta! Nasi zna
jomi po to właśnie wybrali się do Bargello, żeby
przejrzeć akta tego procesu, a wrócili, jak się-
zawszeprawie powraca zarcheologicznej dysku- syi, daleko więcej rozdrażnieni niepewnością sprawy niż wjasnych jakichśwnioskach utwier dzeni.
Szczęściem przy wieczornej rozmowie Koman dor zacząłzbijać wszystkie nowszeodkrycia uczo nych, imocą swojej przez całyświatuznanej po wagi i mnóstwem argumentów, które przytaczać.
byłobyzadługo, windykowal dla Giotta malowidła z Bargello. Hrabina była uszczęśliwiona. Tak jej było przykro rozstać się z wiarą-, żemamy auten tyczny wizerunek Danta, ajak się wyraził koman dor Francesco, rysy twórcy ujpoezyi nowszych wieków, nakreślone ręką twórcy włoskiego malar stwa,“ że dowody przeciwne odrazu trafiły jej do serca. Przyniosła zaraz przepyszny egzemplarz wspomnionej publikacyi Anmdel-Society; wszyscy zaczęli sięwpatrywać w portret Danta i objaśniać każdy na swój sposób jedyny w świecie charakter tej niezrównanejgłowy,tak szlachetnej, tak mło
dej a tak głęboko smutnej.
...Segnato della stampa Nel suo aspetto di quel dritto zelo Che misuratamente in core awampa (*)
mówił półgłosem Marchese. Akiedy wszyscywin szowali mu szczęśliwie zastosowanej cytacyi, hra bina, która zamyślona długo milczała, przerwała im niespodzianie pytaniem:
■(
*) Purgat. VIII, 82, 84.
„a na licu jego .¡wybitne znamię żarliwośei prawej, „co miarkowana w sercu mu pałała.“
(Wszystkie eytaeye wzięte są z przekładu Boskiej Komedyi p. Stanisławskiego. Poznań u Żupańskie- go, 1870).
czyć tragedyę Dantego?
— Tragedyę Dantego? Powtórzyli wszyscy zdziwieni niezrozumiałem pytaniem.
— Tak jest, tragedyę Dantego. Dlaczego—mó wiła dalej zapalając się ęoraz żywiej—dlaczego na każde wspomnienietego imienia budzisięw nas myśl ojakiejś boleści bez miary i granic, o jakiemś przeznaczeniu, tak smutnem, jakżeby fatum było na niem wycisnęło swoje piętno? Dlaczego, kiedy on sam tak często o losach swoich mówi, i wspo
mina otwarcie i poprostu tyle różnych przejść
swego życia, od najboleśniejszych aż do drobnych a rzewnych i wdzięcznych, dlaczego my zawsze czegoś jeszcze w tern życiu szukamy? dlaczego tak wytrwale, tak uporczywie sądzimy, że tam musi być coś tajemniczego, coś niezgłębionego? On sam przecież mówi osobie, że otrzymał łaskę wybranych, jaką ludzie rzadkotylko miewają, że widział wiekuiste przybytki błogosławionych, że usłyszał prawie wyraźną obietnicę swojegozba
wienia,—a my tymczasem nie możemywyobrazić go sobie inaczej, tylko jak Tytana jakiegoś powa
lonego gromem przeznaczenia, jak ducha, który
z bogami samymi zerwał się do walki i był zwy
ciężony. Dlaczego?
AKADEMIK.
Zdaje mi się, że na to pytanie odpowiedź nie trudna. Dość przypomniećsobie to, co przed chwi
lą mówił nam komandor.Dante jest twórcą naszej nowszej poezyi, on rozpoczyna szereg tych geniu szów, tych natchnionych, którzy od wieków za chwycają i pocieszają ludzkość kosztem swoich własnych cierpień, łez i rozpaczy. Co do mnie, rozumiem doskonale i podziwiam szczerze ten tra fnyinstynktludów czy wieków, który zrobił sobie z Dantasymbolicznego wyobrazicielacałego tego wielkiegobractwaPassyi (*), jakoby świętego pa trona całej città dolente poetów i artystów.
(*) Bractwo Męki Pańskiej na zachodzie, jak u nas, dawa ło przedstwiania Passyi i było jednem ze źródeł nowoczesne go dramatu. Nazwę jego stosuje Akademik do poetów i ar
tystów. (Przypisek tłumacza).
HRABINA.
Doprawdy? Może Dante miał les Tristesses d'Olimpio i bezdenne nienasycone tęsknoty czy nudy, jak René Chateaubrianda? Może i kapłań stwo sztuki jeszcze i sztukmistrz męczennik? Znamy tęwaszą nowsząpoetykę, panowie Francuzi, na którą wasz poczciwy stary Boileau musi sięw gro bie przewracać! Poeci są wzniosłemi dziećmi bo leści, Dante jest pierwszym i najwznioślejszym z poetów, więc... mając dane te dwapewnikijako założenie, nic łatwiejszego, jak znaleść potrzebną konkluzyę! Otóż nie! właśnieże nie: negomajorem, jakmówinasz kochany książę Silvio. Niewieizę, żeby poeta,żeby artysta,dlatego tylko, że jest po
etą czy artystą, musiał zaraz należeć do citta
do-lente; nie wierzę, żeby cierpienie irozpaczmiały być konieczną charakterystyczną cechągeniuszu. Nie mogętemu wierzyć, kiedy mam, kiedy widzę i kiedy tak lubię Ariosta, Rafaela iRossiniego.
AKADEMIK.
Prawda, że za naszych czasów nadużywano
okropnie kapłaństwa imęczeństwa; prawda, że my
Francuzi zwłaszcza, w tym względzie jak iw wie
lu innych, i nierównie ważniejszych niestety, da
liśmy się porwać temu, co ks. Silvio nazywa za
Seneką litterarum intemperantia. Ale i to przecież prawda, żenikt z ludzinie jest tak, jak poeta, na
rażony na wszystkie wstrząśnienia, na bolesne zderzenia się ideału, jaki ma w swojej duszy, z twardą rzeczywistością. Obdarzonyniezmiernie
czulą percepcyą wrażeń, poeta wprawiony jest w drganie przezkażde zewnętrzne zjawisko, czu je każdą zmianę w atmosferze, która go otacza,
i każda go boli. Wpatrzony ciągle w serce ludz
kie, śledzący wszystkich jego najbardziej niedo-strzeżonych poruszeń, przenika jego najskrytsze
tajniki, odkrywa w niemprzepaści, a przezto im więcej rozszerza sięjego umysł, tern więcej ścią
ga się i zamyka wsobie jego dusza i ternsrodzej cierpi.
Grecy nj sternej śl
Wieczoi
✓ O1MT81Ł.W.1
¡awiali matlwmata p ińi Icżnej assoi y Florenckie. ’ ’ * 1 * I *
"X
,,ai - tej mi ra! bardzo 2trafnie, że jest związek między wiedzą a cier pieniem.
KOMANDOR.
Wiedza to co innego. Że moralista zmuszo ny ustawicznie to podziwiać wielkość człowie ka, to wzdrygać się na jego nikczemność: że filozof, który chciałby objąć i rozwiązać całość wszystkich zagadnień świataiżycia, a na każdym krokuwidzi, że wszystko co my wiemy,jest tylko ułamkiem i ułomnem,—że taki z rozmyślań swoich wyniesie gorzkie uczucie naszego nicestwa, żemu się wyrwie z serca rozdzierającykrzyk Pascala, albo że wyszemrze cicho rozpaczliwe słowo Ekkle- zyasty, to rozumiem. Ale żeby poeta, żebyarty sta...? Nie do niego zaiste, stosuje się głębokame tafora Pascala omyślącej trzcinie, tej trzcinie, co zwieszona nad otchłaniąnieskończoności, dźwiga na sobie cały ciężar świata;to niejego obraz, bo on jest wcielonym instynktem tylko, wcieloną intui-cyą. Przyczyny, ani ostatnie cele stworzenia jego nie obchodzą, a tylko zjawiska należą do niego. On nigdy nie pytadlaczego, on poprzestaje na gali.
State contenti umana gente al ąuia (*).
(*) „Rodzaj ludzki, poprzestań na quia.“ Purgat. III 37. On tylko naświat patrzy i odbija go w zwiercie-dleswej duszy, wternzwierciedle czarodziejskiem, które zaciera wszystkie chropowatości, wszystkie niedokładności, wszystkie przypadłości obrazu,
aoddaje tylkolinie jego w całej czystości i formy uszlachetnione i kolory wcałym blasku. Niepraw da, żeby nasza kula ziemska gniotła jego barki, bo on po nad nią waży się wysokow przejrzystych i świetlanych sferach. On ma 'swoje nie z tego świata królestwo, gdzie -wszystkie naszego życia niezgodne ifałszywe tony rozpływają się w pełne
iharmonijne akordy, gdzieto, co brzydkie nawet, przyda się, by zdalekai pokornie służyło na więk
szą chwalę tego, co piękne. A co do tych goryczy, które niektórzy poeci wycisnąć mieli ze swojej znajomości ludzkiego serca, wyznaję, że misię one
dość podejrzane wydają. Któryż z nich zbadał i znał to serce lepiej od Szekspira, któryżprze
niknął lepiej jego głębie i odsłonił jegotajemnice? A przecież ani melancholia Hamleta, ani zdrady Ryszarda, ani niewdzięczność córek Leara, nie przeszkodziły nieśmiertelnemu Wiliamowi zacho wać we wszystkiem niewzruszoną równowagę du
szy. Nie przeszkodziły mu nawet prowadzić zręcz
nie iszczęśliwie teatralnego przedsiębiorstwa, ani zamknąć go w samą porę i osiąść w rodzinnem miasteczkunad Avonem, jako spokojny, dostatni mieszczanin, właściciel domów i gruntów... Albo
te burze młodości i zwątpienia dojrzałego wieku, któż je opisał kiedy z większąsiłą i prawdą, jak autor Werfhera iFausta? A przecież Goethe był mimo to tą samą zawsze olimpijską postacią o wzro ku jasnym i duszy pogodnej, i kiedyumierał, jesz czez ust wydających już ostatnie tchnienie, rzu
cił ludzkości i światu jak na pożegnanie to jedno słowo: światła! Kto do dzieł jego zajrzy i ich. za pyta, ten na każdej karcie znajdzie odpowiedź, że poeta nie jest podrzutkiemErebu, ale synem Apo-lina, boga harmonii i światła; że który nieszczę śliwym istotnie był, to spłacił tylko zwykły dług ludzkiemu życiu i prawu, a cierpiał nie z winy swojego geniuszu czy sztuki, ale jak każdy inny śmiertelny z powodu swojego charakteru, swojego
usposobienia, lub okoliczności, wśród którychbył postawiony.
POLAK.
Aleto jedno przynajmniej przyznać trzeba, że te okoliczności były bardzo ciężkie, bardzo nieu błagane dla autora Boskiej Komedyi. Na miłość boską nie zapominajmy choćby już o tern jedneni tylko, że był wygnanym z ojczyzny, że pędził ży
cie tułacze iże umarł na obcej ziemi. HRABINA.
Któżby mógł zapomnieć! Czyż on sam zresztą nie przypomina tego co chwila i w słowach peł
nychżalu i skargi? czynie powiedział wnieśmier telnym wierszu, jak jest gorzki chleb tulactwa
i jak ciężko wstępować pod schody obcego? Ale przyznaj pan znowu, żeza czasów Dantegotysią
ce ludzi znosiłolos podobny: wygnaniai proskryp-cyebyły chlebem powszednim w naszych republi kach włoskichśrednich wieków.
HRABIA GERARD.
Liczba nie zmienia rzeczy a statystyka nie po
cieszy tego, kto cierpi. Kiecly ostatni raz miałem zapalenie płuc, nie przyniosło mi to najmniejszej ulgi, że dowiedziałem się z dzienników, jak zna czna liczba ludzi choruje na suchoty w paryskich
szpitalach.
HRABINA.
Mówisz pan na przekór, jak zawsze, i Jak zaw
sze przekręcasz moje słowa. Nie powiedziałam
nigdy, że Dante powinien byłpocieszyć się wido
kiem tylu towarzyszyniedoli...
KSIĄŻĘ S1LWIO.
Solamen miseris socios habuisse dolorum.... HRABINA.
Chciałam tylko powiedzieć, że ta ponura au
reola, która otacza Dantego w wyobraźni wszyst
kich wieków następnych, niemoże braćpoczątku
z nieszczęścia tak zwyczajnego, tak powszednie
go w jego czasach. A wielużto poetów, którzy
w smutnych kolejach swego życia dorównali Dan-temu, jeżeli go nie przeszli! Nie wiem naprzykład, czy jego wygnanie było tak wiele cięższem od do browolnego tułactwaByrona. Przynajmniej żaden ciasnyi pedantycznycant nie kłuł swemiszpilka- , mi, nie upokarzał autora Boskiej Komedyi; fary- zeizm angielski nie rzucał na niego klątwy, ani
hypokryzya takich potwarzy, jakie do dziś dnia ścigają śpiewaka Harolda. I nie wiem doprawdy, który grób wydaj e mi się bardziej posępnym i opuszczonym: Dantego wKavennie, czy tamtego wMissolonghi. Naszprzyjaciel Bolski opowiadał nam, kilka dni temu, o jednym poecie, o tym wiel kim geniuszu', którego w ojczyźnie nazywają pog-tą bezimiennym i który od młodości wyrzekł sie sławy, imię swoje poświęcił milczeniui jego świę cie dochował, który do grobu i z grobu jeszcze od pychał od siebie wszelki hołd, wszelki najmniejszy listek wawrzynu. Wzruszyło nas wszystkich opo wiadanie o tym żywocie tak dziwnym, tak ponu— iym i tak patetycznym. A teraz, obok tego umyśl nego wyrzeczenia się, tego strasznego skazania siebie na nieuznanie, postawmy te dumne wspa niale słowa, w jakich Dante mówi o swoim geniu szu, o swojej chwale i o swoim „poemacie świę tym, do którego niebo i ziemia przykładałyrękę.“ Przypomnijcie sobie te strofy tak rzewne, ale itak harde razem, w których on w imię swojej chwały wzywa i upomina Florencyę, żeby mu otworzyła bramy ojczystego miasta, a skroń posiwiałą na. wygnaniu uwieńczyła laurem wtym samym ko~ ściele, gdzie niegdyś jak baranek niewinnyprzy niesiony był do chrzcielnicy:
MARCHESE ARRIGO.
Se mai eontinga ehe il poema sacro A quale ha posto mano e cielo e terra Si, ehe tu ha fatto per pin anni maere.
Vinea la crudelta ehe urfo mi serra Dei bello ovile, ov’io dormii agnello Nimieo a lupi, ehe gli danno guerra;
Con altra voee omai, eon altro vello Ritornero poeta, ed in sui fonte Dei mio battesmo prendero il eapello (*).
(*) Jeśli się zdarzy, że poemat święty, Co doń swą rękę przykładały społu Niebo i ziemia; który przez lat wiele Niszczył me ciało — przezwycięży kiedy Srogość okrutną, co mi drzwi zamyka Pięknej owczarni, gdziem spał jak baranek, Wróg wilków, którzy wojną ją pustoszą; — Wrócę, poeta — i nad mą chrzcielnicą Laurowy wieniec włożą na me skronie.
Parad. XXV. 1-9.
HRABINA.
A cóż mówić o Miltonie skazanym nasamotność, opuszczenie i ślepotę; o Cervantesie kalece, że-brzącym chleba na gościńcach i z więzienia włó czonym do więzienia! Cóż dopiero o obłąkaniu i o śmierci biednego Tassa? A jednak cień Dan tego zaćmiewa wszystkie inne w wielkiem Brac twie Passyi, żeby użyć szczęśliwego wyrażenia naszego Akademika; i on jeden zdaje się mówić, jak Jeruzalem u Proroka: „Gdzieżjest boleśćta ka, jak moja?“ Jedno znam tylko w historyi sztuki jeszcze imię,które jak to wywierana wyo braźnię podobny urok pełen przerażenia, jednę postać, o której myśląc, myśli się zawsze o jakimś
ogromie cierpień równie wielkichi równie niepo jętych—to MichałAnioł.
POLAK.
Jak to porównanie trafne! i jak ten obraz Mi chała Anioła stał mi wmyśli od chwili, kiedy mi się zdało, że zaczynam rozumieć słowa, wktórych paniHrabina określiła nam zagadnienie Dantego. Oni dwaj mająten przywilej, że jak żaden inny geniusz na świecie, przejmują duszę uczuciem uwielbienia i przestrachu, a myśl, ze drżeniem tylko pnie się za nimi ku tym stromym wyżynom na których wiemy, że jest piorun Prometeusza^ ale przeczuwamy, że i sęp jego być musi.
KOMANDOR.
Muszę jednak powiedzieć, że kwestya Dantego wydaj e mi się nierównie ciemniejszą i zawilszą, kiedy z wielkich boleścii patetycznychlosów Mi chałaAnioła zdaję sobie sprawę dość jasno. Mó wiąc przed chwilą o mniemanych czy udanych mę- czeństwacli artystów, powinienbym był zastrzedz wyjątek dla Buonarotego, który jest wyjątkiem zawsze i wewszystkiem. Ale co się tyczy autora BoskiejKomedyi....
HRABINA.
Pi zez litość, Komandorze! powiedz nam, jak rozumiesztragedyęMichała Anioła; może namto ułatwi zrozumienie tragedyi Dantego. Kto wie
czy jedno i to samo słowo nie rozwiąże przypad kiemobudwóchzagadek ?
KOMANDOS.
Nie sądzę. A boję się, że taka dygressya,która
krótką być nie może, odprowadzi nas daleko od głównego przedmiotu.
HRABINA.
Wszakwiesz, Komandorze, że nie cierpiędys-
kusyi prawidłowej, systematycznej; a dla nas to
sposobność zbyt szczęśliwa dowiedzenia się,co pan
myślisz o twórcy Mojżesza iProroków, żebym ją
miała z rąkwypuścić. Nieopieraj się więc,kocha
ny nauczycielu, prośbom, które do ciebiew imie
niu wszystkichzanoszę.
.. .Maestro, assai ten’ priego ■ E ripriego, ehe’1 priego vaglia mille (*).
(*) „... O mistrzu!
Proszę eię bardzo i jeszcze upraszam, Niech prośba moja za tysięc próśb stanie.“
Inferno XXVI. 65—66.
KOMANDOR.
Muszę więc uledz zaklęciu. A na to,bymyślmo
ją zebrać, jak się da najtreściwiej, muszę zacząć
od przypomnienia, jak to imię Michała Anioła oznacza zawsze i we wszystkiem walkę, nieustan
zacząć od zewnętrznych okoliczności jego życia, zapytani, czy nie znać w niem ciągłej rosterki po między religijnenii i politycznemi przekonaniami chrześcijanina i patryoty, a koniecznościami nie-przelamanemi jego artystycznego zawodui powo łania. Zwolennik Savonaroli, uczeń Danta, natura, surowa i ascetyczna, dostaje się do Watykanu v chwili powszechnegorozpasania, w chwili, kie dy po żelaznym iwojowniczym Juliuszu nastała miękkazniewieściałośc dworu i czasu Leona. Re publikanin zacięty, z duszą pełną marzeń o daw nej wielkości i dawnej wolności JFlorencyi, musi przyjmować opiekę Medyceuszów,i mieć wdzięcz ność dla ujarzmicieli, ciemiężycieli swej ojczyzny. A w jego zawodzie artystycznym co za niezliczo ne sprzeczności, jaka nieubłagana ironialosu! On wiedział—mówiłtoprzy każdej sposobności—że malarstwo nie było jego właściwem polem, że tyl ko zdłutem w ręku czuł sięswobodnym, sobą sa mym, panem, i trzeba było całego despotyzmu Ju liusza II, całej stanowczej energii Pawła III, że bygwałtem wcisnąć pędzelwtę rękę, która tylko marmurkuć chciała. A tymczasem w malarstwie jedynie, we freskach, danem mu było stworzyć dzieła skończone i zupełne, gdy natomiast nie mógłwykonać mauzoleum w SanLorenzo, anitego nagrobka Juliusza II, który w starościnazywał wielkątragedyą swojego żywota. Nie dość na tern: ńawspak zwyczajnemu normalnemu rozwojowi sztuki, w którym architekturanaprzód, rzeźba po
stępstwie czasu: wnim malarz Sybilli Proroków wyprzedził rzeźbiarza Mojżesza i grobu Medyceu- szów, a jeden i drugi ustąpił miejscabudownicze mu ŚgoPiotra. Nawspak takżezwykłej powszech nej historyi ludzkiego serca, uśmiechi wdzięk ko biety rozjaśnia nie młodość Michała Anioła, lecz jegostarość: Vittoria Colonna byłajego pierwszą i jego jedyną miłością; zakochanymipoetą widzi
my go dopiero w sześćdziesiątym piątym lub
siedmdziesiątym rokużycia! Jeszcze jedenszcze
gół dziwny: ten niespracowany robotnik, co przez pól wieku z nadludzką prawie siłądzierżył pędzel dłuto i cyrkiel, o którym Błażej de Vigenere mó
wi, że widział go, jak „w latach przeszło sześć dziesięciu w ćwierćgodziny więcej odłupałkawa łów bardzo twardego marmuru, niż trzech mło dych kamieniarzy razem w trzy razy dłuższym przeciągu czasu, a odbijał je z takim zamachem i siłą, że siębałem, by cały marmur nie rozleciał się w kawały“—ten robotnikżelazny a tak wznio sły, był mańkutem! I takwszystko wtym nad
zwyczajnymczłowieku i życiu jestjakośprzekrę cone, wywrócone, inne niż być miało. Pamiętasz pani jego ostatnie dzieło, fresk z Paulińskiej ka plicy, który malował mając lat siedmdziesiąt i pięć, a na którym książę Apostołów ma postawę tak dziwną, tak wywróconą i naciąganą? Głowa na dół, a ręce i nogi przybite do krzyża, którego ra miona dotykają ziemi, a podstawasterczy
wysoko-ku niebu? Nie mogłem nigdy popatrzeć na tę dzi wnąkompozycyę, żeby nie pomyśleć zarazem o tej niemniej dziwacznej igraszce na wywrót, jakiej złośliwylos dopuszczał się ustawiczniei jakby ze szczególnem upodobaniem względem malarza sa mego.
A jeżeli teraz przejść zechcemy od zewnętrz nych okoliczności jego artystycznego żywota, do tego cobyło jego istotą samą, jego wewnętrznym utajonym i najcięższym trudem, znajdzieniy tam dopiero rozterk nierównie boleśniejszyjeszcze, fa- talność jakąś przygniatającą i nieubłaganą. Kto bowiem obejmie całość dziełaMichałaAniołai zda sobie zniej sprawę, ten zobaczy jasno, że mistrz nosił w duszy ogrom jakiś świata nieogarniony
i nieokreślony, dla którego szukał przez całe ży ciesłowatwórczego, . tego stań się, którez zamę tu wyprowadza ład; że przez całe życie dręczył go jakiś ideał nieznany, nieprzeczuwany przez ni kogo, niezależny od wszystkich odziedziczonych pojęć i tradycyj sztuki, leżący gdzieś po za kla syczną i po za chrześcijańską tradycyą. Próżno szukałbykto wjego freskach czy w jego marmu rach olimpijskiego odblasku rzeźby greckiej, jaki spadana Psyche, na G-alateę, na Herodiadę i Ro xane, i na same nawet Madonny Leonarda,Rafae la, Luiniego, Soddomy lub Andrzeja del Sarto. Nie znać go nawet na tychjego kreacyach, które w najściślejszem pokrewieństwie z Olimpemi ze starożytną sztuką, jak Bachus, jak Cupido, jak
Apollin lub te alegoryczne figury z grobów Me-dyceuszów, do których tak widocznie z mytologii czerpał natchnienie. Jakżeż mało Aurora i Noc
o formach tak wybujałych a taksurowych, w po stawach tak gwałtownie wykręconych, tak nie spokojnych,jakżeż mało przypominają one bóstwa Homera i Praxitelesa! Nikt lepiej od Michała Anioła nie czuł, nie podziwiał starożytnej rzeźby,
nikt się na niej więcej nie uczył: uczył się na an
tykach już w dzieciństwiew ogrodzie św. Marka;
jako młodzieniec zrobił na żart nibystarożytnego Amora, którego znawcy i dobrzy znawcy wRzy mie wzięli za prawdziwy antyk; a ta legenda, we
dług której Michał Anioł stary i ślepy miał ręką
drżącąze wzruszenia głaskać i pieścić sławne For
so z Belwederskiej galeryi, trafna jest i głęboka
nawet jeżeli nie jest prawdziwa. Jedno z dzieł je-go najwcześniejszych, płaskorzeźba Centaurów, wygląda jak odłam jakiego pysznego sarkofagu:
ajakże zapomnieć o jego restauracyach takumie
jętnych jak Fauna we Florencyi, Gladiatora na
Kapitolu, albo Nilu w Watykanie. A przecież ze
wszystkich tych arcydzieł starożytnych, które tak
kochał i wielbił, przejął jeden tylko ichwarunek,
i to czysto zewnętrzny, tę nagość, którą tak lubił przedstawiać zawsze i wszędzie, że jej nieraz aż nadużył. Ale tego,co jest duszą samą starożytnej sztuki, pogodymyślii harmonii wyrazu, tego Mi chał Anioł nie przejął i tern ani jedno z dzieł jego nie jest natchnione. On z umysłu, z postanowię-
nia, nie troszczył się o plastyczną pięknośćsztuki greckiej, jak z umysłu także i cło końca nie dbał
o mistyczny wdzięk sztuki chrześcijańskiej. HRABINA.
. Nie zaprzeczysz Pan przynajmniej tego jedne go, że Pieta w kaplicy św. Piotra maten wdzięk mistyczny. Małoznam rzeźb nacechowanych poe-zyą tak rzewną i tak widocznem chrzęścijańskiem uczuciem.
KOMANDOR.
■ Nietylko nie. przeczę, ale przyznaj ę nadto, że
i w inny ch swoich dziełach, mianowicie w dziełach swej młodości, Buonaroti ma ten charakter i ten wdzięk: naprzykład Madonna w Bruges, naprzy- klad Anioł z Kandelabrem w Bolonii po prawej stronie wielkiego ołtarza.Dowodzą one, żeMichał
Anioł umiał doskonale daćwyraz chrześcijańskie mu uczuciu, jak znowu Ewa nasklepieniu Syxtyń-skiej kaplicy, a zwłaszcza przepyszna SybillaDel- ficka, dowodzą świetnie, że kiedy chciał,mógł do sięgnąć szczytówplastycznej piękności wjej naj wyższym i najpogodniejszym wyrazie. Wszelako już współcześni uważali, żeP/etó oddalałasię bar dzo od tradycyjnych uświęconych pojęć takiego 1eligijnego zadania, a z wiekiem ta dążność młode go artysty stawała się wyraźniejszą i zaostrzała się coraz bardziej, aż wreszcie stała się systemem i początkiem ogromnej w sztuce rewolucyi o
kacli nieobliczonych. Nie znam drugiego geniusza, któryby tak jak Michał Anioł zerwał był gwałto wnie z całą hieratyczną tradycyą swojej sztuki, któryby tak był się odwrócił od całego jakiegoś historycznego kierunku i od jego rezultatu, na który przez cale wieki składała się wiaraiwyo braźnia europejskich narodów.
DOM FELIPE.
A czyż Odrodzenie w ogóle było w gruncieczem
innem jak nierozważnym, popędowym, szalonym zwrotem do pogańskiego świata i jego cywiliza-cyi?Awspółzawodnicy Michała Anioła cóżinnego
zrobili? Oni także zrywali tylko gwałtownie z wielką chrześcijańską przeszłością.
KOMANDOR.
Nie Monsignore! Nieśmiertelni mistrze Odrodze nia nie zapierali się tej przeszłościani jej zanied bywali.Przyjęli jej trądycyę z uszanowaniem; oni
jątylko wyzwolili, iwtern dali sobie pewnąmia
rę wolności, że chcieli ją odmłodzić zapomocą
większej biegłości i znajomościrzeczy, zapomocą smaku wykształconego na doskonałych wzorach sztuki starożytnej. Leonardo, Rafael, Luini, Era Bartolomeo, del Sarto, mają sferę natchnień tę samą, co ich średniowieczni poprzednicy: ma lują te same zawsze sceny z Ewangelii, te same legendy świętych, te same postacie Zbawiciela, Matki Najświętszej, Apostołów,z ich raz na zaw
sze przyjętym uświęconym typem, z icli symbolami i godłami; zostają w tym samym cyklu religijnych i poetycznych przedmiotów i natchnień. Więcej unich biegłości w układzie, kompozycya prostsza a swobodniejsza; objawiony świeżo świat klasycz ny owiał swojem tchnieniem te ciałaniegdyś chu de, wątłe, wymacerowane, i przywrócił im zdro wie, piękność iokazałość.Symbolika dawniejszych wieków, dziwaczna często a ciężkaibez polotu, wy szlachetniała pomału, stała się lekką i subtel ną. Te byzantyńskie złote tła naprzykład, jedno stajnei gładkie, ta złotapłaszczyzna, którą lubi jeszcze Cimabue i jego szkoła, rozdziela się poma łu, zmniejsza się stopniowo, i zostaje tylkojako aureola około świętych lub boskich postaci; a sam ten nimbus, któryzrazu jest szerokim złotym ja skrawym kręgiem lub koroną o mnóstwie promie ni iklejnotów, schodzi wkońcu, w obrazach z XVI wieku, na obręcz delikatną i przejrzystą, która otacza głowy wybranych, a przypominate lekkie ilotne płomienie, jakierzeźbagreckakładła cza sem nad czołem niektórych posągów. Podobnie wszystkie temałe putti z epoki Odrodzenia, któ rych lekkie skrzydełka i figlarne uśmiechy przy pominają starożytne amorki, pochodzą przecież W’ prostej linii od tych niebieskichposłańców, któ-rym pędzel Giotta dawał skrzydła takwielkie, że od stóp do głów całą postać zakrywały; a te same chóry anielskie które Era Angelico malowałzbi te, ściśnięte i wygrywające na trąbach, cymba
łach, iprzeróżnych instrumentach, te same ukazu ją się nam jak za mgłą lub lekkim obłokiem, wtem tle złożonem z niezliczonych główek anielskich, na którem w swoim majestacie niezrównanymstoi Syxtyńska Madonna. I tak co chwila, na każdym kroku wychodzi na wierzch złota nić tradycyi w tej wielkiejwspaniałej tkaninie wieków; pomię dzy freskami w Stanzach a freskami Padewskiej Areny nie ma przerwy, nie łamie się ciągipocho dzenie jednych od drugich, a za tąsamą nitką idąc w górę, można ten sam zawsze wątek znaleźć w miniaturach naszych najstarszych mszałów, i w samychnawet Raweńskich mozaikach.
Od tej ogólnej cechy wspólnej wszystkim mi strzom epoki Odrodzenia, jedna tylko odstępuje i wyzwalasię, jedna systematycznie stanowi oczy wisty i w oczy bijący wyjątek, sztuka Michała Anioła. Ona, próles sine matre występuje sama jed na, dumna w swojej samotności, bez związku i po krewieństwa ze szkołamiwspółczesnemi, bez po chodzenia od dawnych. Odrzuca całą tę wielką spuściznę wieków: cały ten bogaty skarb wierzeń, podańifantazyi uważa za niebyły; nie chce wie dzieć o tym ustalonym (jeżeli się tak wyrazić mo żna)rytuale estetycznym i obchodzi się bez jego przedmiotów,jego typów,i jego form. W nieprze-liczonem mnóstwie dzieł Buonarotego, nie przypo minam sobie ani jednej głowy otoczonej aureolą, ani jednejpostaciskrzydlatej—(z jednym wyjąt kiem BonońskiegoAnioła, dziełamłodości, o któ-
3 Wieczory Florenckie.
rem wspomniałem przedtem), i tak samo ma się rzecz z wszystkiemi innemi symbolicznemiprzybo-
ra-rni sztuki. Żadenznak zewnętrzny i stale przy jętynie odznacza u niego czy apostołów czy świę tych lub wybranych, i nie odróżnia ich od potę pieńców; a tern mniej jeszcze szanuje on i zacho wuje tęmodłę, podług której ludowa i artystycz na tradycya odlewała ewangieliczne postacie i ustaliła ichrysy. Samowolę swoją w tej mierze posuwa tak daleko, że śmie naruszyćnajświętszy i ze wszystkich najbardziej tradycyą uświęcony typ Chrystusa, że śmie przerabiać tę twarz, któ ra od tylu wieków odbiła się nawszystkich ser cach chrześcijańskich, jak na tyluż chustach We
roniki, i pośród aniołów bez skrzydełi świętych bez aureoli malujew Watykańskiej kaplicy Boga- Człowieka bez brody! apodobnież Piekłojest tam bez ognia; ciał potępionych nie okrążają pło mienie, nie liżą ogniste języki, pośród któ rych malowali ich zawsze mistrze dawniejsi, w tern jak we wszystkiem wyobraziciele wier ni pojęć i wierzeń swego czasu. Michał Anioł tymczasem z umyślną i obrachowaną śmiało ścią, jako artysta ani się pyta o te wierzenia, aprzedmioty swoich natchnień bierze zawsze i nie odmiennie z po-za sfery już przez poprzedników wyczerpanej, z tych nieznanych i nieokreślonych regionów, w których jego twórcza potęga może bujać swobodnie jak i gdzie tylko zechce. Kiedy Juliusz II polecał mu po raz pierwszy ozdobić
freskami Syxtyńską kaplicę, chciał, żeby mu Buo-naroti wymalował dwunastu apostołów; przed miot ten był doskonale dobrany tak do stanowi ska Papieża Mecenasa, jak i do treścitychmalo wideł, któremi mury były już w znacznej części pokryte. On tymczasem zamiast Apostołów wy malował Proroków i Sybille, kreacye kolosalne, niezrównane, ale które na tern miejscu nie mają
żadnego powodu ni prawa bytu, próczjednej tyl
ko absolutnej woli artysty. A tdbyły dopiero jego
pierwsze kroki na tej wspaniałej a samotnej i strasznej drodze, po której miał iść przez pół
wieku z górą, depcąc tradycyą, przewracając bez wahania wszystkie święte mythy i pustosząc nasz chrześcijański Olimp.
DOM FELIPE.
Powinienbymmoże protestować przeciw wyra żeniom takim, jak święte myfhy i Olimp chrześci jański, bo nic łatwiejszego, jak źleje zrozumieć i wpaść z nich w dwuznaczności wcale niebez pieczne. Ale pilno mi przypomnieć, że ten chrze
ścijański Olimp, jak się Komandor wyraża, zboga-cony jest przezMichała Anioła takiemi bohatera mi wiary, jak Mojżesz i Dawid, jak Jeremiasz i Jonasz itylu innych; że ich wszystkichotoczył Buonaroti niezrównanym, nieśmiertelnym bla skiem swego geniuszu.
KOMANDOR.
Dziękuję Monsignore, żeś mi ich przypomniał: posłużą mi do ściślejszego określenia mojej myśli.
Mojżesz, Dawid, Sybille i Prorocy, wszystkie te kreacye oryginalne Michała Anioła, czyż nie do wodzą właśnie, jak on wewszystkiem chciałwy zwolić się od tradycyi i oddalić od tego, co było przyjęte, dane, ustalone zwyczajem? Proszę uwa żać, że wszystkie te postacie należą do światale żącego odłogiem, zaniedbanego przez artystów średniowiecznych, którzy w prostocie ducha trzy mali się zawsze postaci, któreznali, do których przywiązali się z Ewangelii. Michał Anioł pierw szy,śmiem twierdzić bez wahania, zajrzał do Sta rego Testamentu i szukał natchnieniaw jego wiel kich i groźnych postaciach. Cóż on wymalował na sklepieniu Sykstyńskiej kaplicy?Upadek człowie ka, Potop, śmierć Goliata, ukaranieAmana,srogi czynJudyty:a ani to sklepienie,ani żadne inne dzie ło Michała Aniołanie mówioZwiastowaniu, o Na rodzeniu, o Ostatniej Wieczerzy, o ukochanym Zbawiciela uczniu, o świętych niewiastach, ani o przypowieściach, o żadnym zgoła z tychobra zów pełnych miłości i wdzięku, które w duszach swoich nosili mistrze chrześcijańscy. Żaden z tych, naodwrót, nie myślal prawie nigdy o Mojżeszu, o Prorokach,ani o Sybillach. Amiędzytemi biblijne- minatchnieniamimalarza Syxtyńskiej kaplicy, jak że niewspomnieć o najpotężniejszem, najbardziej może zdumiewającem ze wszystkich, o Bogu, Stwo rzycielu świata i człowieka ? Pięć czy sześć razy powtórzył Michał Aniołna sklepieniu ten typ Oj ca Przedwiecznego: pokazał go wróżnych chwi
lach Genezy i w całej rozmaitości wyrazów, od
twórczego popędu aż do patryarchalnej powagi, atwarz, jaką on Mu nadal, stałasię kanonem dla całego chrześciańskiego malarstwa, arcytypem na wszystkie przyszłe wieki, wyobrażeniem najdo- skonalszemBoga Ojca, którego sam Rafael wLog
giach tknąć izmienić się nie poważył. Ci nawet, którzy względem Dawida, Mojżesza, lub tego czy owego Proroka mieliby jakieś wątpliwości i robili
jakieś zastrzeżenia, nawet ci muszą przyznać, że
przez swoją Genezę Buonaroti uzupełnił nasze religijne malarstwo kartą jedną z najszczytniej
szych i wzniesionych nad wszystkie zmiany cza
sów czy cywilizacyi, kartą, której jak nowość i oryginalność, tak i prawowierność nie podlega żadnej wątpliwości. Ale czynie jest to dziwnem i charakterystycznem, że ten, którynigdyprawie
nie zdołał wymyślećiwykonać Chrystusa, znalazł od pierwszego razu i ustalił nazawsze typ Jehovy?
POLAK.
Wiesz, kochany Komandorze, że twoje wywody mogą nas naprowadzić na różne niespodziewane myśli i wnioski. To upodobanie Michała Anioła
wprzedmiotach ze Starego Testamentu; ta zdol
nośći ta dążność jego do przedstawienia Jehovy; ten biblijnykierunek i charakterjego natchnień, czy nie byłoby to przypadkiem czemś więcej, niż prostemtylko artystycznemzamiłowaniem? I czy nie napotkaliśmy tu niechcący na kwestyę wiary,
kwestyę niejasną bardzo, przyznaję, ale bardzo do rozwikłania ponętną? Nie mogę się opędzić wrażeniu, że jednym z rysów najpowszechniej szych i najbardziej charakterystycznych Refonna- cyi, byłzwrot silny, namiętny, do Starego Zakonu « Księgi Żydowskie, przyćmione od wieków przez Ewangelią, doczekały się podówczas pewnej jako by restauracyi, i wpłynęły potężnie na umysły energią swoich obrazów i srogością nieco dziką swoich pojęć moralnych. Któż nie pamięta choćby z Walter-Scotta tylko, jak myśleli i mówili an gielscypurytanie? A i dziś jeszcze narody prote stanckie dziwią nas czasem biblijnem zacięciem swojej mowy. Wiem dobrze, że Sybillei Prorocy wyprzedzili o lat kilka wystąpienieWittenber- skiego mnicha; ale wiem także, żeprzed Reforma- cyą byli jużreformatorowie, i zadaję sobie pyta nie: czy uczeń Savonaroli nie rozpoczął także swoimsposobem, i we właściwej sobie mowie, tego tłómaczenia Biblii, które było stanowczym kro kiem Lutra i jego zamachem stanu?
KOMANDOR.
Nietylko tak nie sądzę, ale nadto uważam za potrzebne przestfzedz was wszystkich przed dość powszechnym dziś zwyczajem czy popędem, przy pisywania poetom i artystom myśli lub celów, o jakich aniim się śniło. Nieróbmy z MichałaAnio ła jakiegoś bezwiednego czy świadomego przed- slcmca Lutra, a chcąc zrozumieć i ocenić artystę,
choćby największego i najbardziej uniwersalnego, nie wykraczajmy po zasferęsztuki, którajestje go właściwą dziedziną. Był jakiśpociąg wrodzo ny, jakaś, powiedziałby Goethe, Wahlnerwandt-sclwft, między ponurym i namiętnym malarzem a potężnymi, zawziętymi bohaterami Izraela. Oprócztej wewnętrznej sympatyi, był w tych po staciach ten jeszcze dla niego urok, że sztuka średniowiecznanie była ich na swójsposób ukształ-ciła, że przez nikogo nietknięte poddawały się ła twiej natchnieniom jego geniuszu, nieznoszącego żadnej zależności od chrześcijańskiego, jak i od klasycznego ideału, od prawdy w naturze, jak od prawdyhistorycznej. Bo i to przypomnieć trzeba, źe on taksamo nie zważałna naturę inahistoryę, jak na tradycyę starożytnej czy chrześciańskiej sztuki. Któż z nas nie słyszał o jego studyach anatomicznych? Żaden mistrz w świecie nie prze wyższył go ani go nawet nie doszedł znajomością ludzkiego ciała. A przecież jego figury, z temi atletycznemi muskularni, z temiszyjami bez mia ry długiemi, z temi wykręconemi, nienaturalnemi postawami i wyrazamidziwuemi, sprzeciwiają się temu, co my znamy z rzeczywistości, a cala jego anatomiczna umiejętność nie poradzi na to, że nie możemy wierzyć w egzystencyę takiego świata kolosów, że on nas przygniataswoją wielkością, albo swoją nadzwyczajnością zbija nas z tropu. Dobrze gdzieś powiedziano, że każda z figur Mi chała Anioła, gdyby ożyła i chciała chodzić, to
musiałaby złamać wszystkie granice i prawa natu ry, a za każdymjej krokiem świat zatrząsłby się w swoich posadach. Trudno żądać, przyznaję,żeby malarz, którego nauczycielem był Ghirlandajo, miał to poszanowaniekolorytu miejscowego, tę dbałość w wiernem zachowaniu strojów i charakteru cza su, jednem słowem,ten zmysł historyczny, którego nie miał żaden z artystów epoki Odrodzenia; ale wątpię przecież, żeby któremukolwiek znichby ło przeszło przez myśl tak pojąć iprzedstawićja kąś wielką kartę narodowej historyi, tak jak on pojął iprzedstawiłw sławnym kartonie wojny Pi- zańskiej.Rzeczpospolita Florenckachciała ozdobić salę radną wspomnieniami dwóch zwycięstw naj świetniejszych w swoich dziejach, i poleciła Leo nardowi wymalować bitwępod Anghiari, a Buo- narotemu klęskę Pizanów. Leonardo wziął sobie za przedmiot chwilę kulminacyjną i stanowczą akcyi wojennej, walkę zaciętą około sztandaru, symbolu miastai ojczyzny. Ale MichałAnioł upa trzyłw wojniePizańskiej tylko dobrypretekst do pokazania ludzkiego ciała w różnych postawach i ruchach, irzucił na kartonzarysy żołnierzy ką piących się wrzece, którym głos sygnałowej trąb ki przerwał tę zabawę. Ani najmniejszej myśli o zwycięstwie i onarodowej chwale, ani najmniej szego przypomnienia wodzów, czy tych broni, z których się wojsko Rzeczypospolitej składało; wszystko tam wymyślone, fikcyjne; wszystko aż do miejsca, aż do krajobrazu! A czy nie
wymyślo-netakże inie dowolne są te postacieksięcia Ne
mours i księcia Urbinu, na których cześć posta wione było mauzoleum Medyceuszów, a z których jeden byłbratem a drugi synowcemLeonaX? Co za dziwny pomysł czyupór, żeby z zamiaru uni kaćwszelkiego podobieństwa, wszelkiego chara
kteru portretowego wwizerunkach dwóch ludzi,
których rysy były jeszcze dobrze przechowane w pamięci współczesnych. A dziwniejsza jeszcze i dumniejsza była ta wymówka, jaką odpowiadał
narobione sobie ztąd zarzuty: „ Za tysiąclatnikt sięna podobieństwie nie pozna isądzić o niem nie potrafi.“Nigdy nikt nie słyszał o takiemlekcewa
żeniu prawdy historycznej, i to gdzie jeszcze?
w grobowcu, w dziele pamiątkowemi przeznaczo- nem do utrwalenia pamięci człowieka.
Ależ bo Michał Anioł stworzył sobie jakiś świat
osobny i miał jakieśimperium iempyreum własne, pełne ideałów, które nie miały nic wspólnego
z przyj ętemipowszechnie wyobrażeniami lub wa
runkami. To, co sławny myśliciel niemiecki w po
czątkach naszego wieku spróbował zrobić na polu filozofii, to on w epoce Odrodzenia pożądał zrobić w dziedzinie sztuki : wywieść cały świat zgłębi swojego ja, w niezależności, woderwaniu od ota
czających go zjawisk, i od całego tego kolejnego rozwoju, który gopoprzedził. On cięwprowadza w jakiś świat, którego nie znał żaden mistrz, któ rego żaden wiek nie widział, w świat zaludniony cyklopejskiemiczyprzedhistorycznemipostaciami,
które naprawdę przenoszą, wyobraźnię w przed potopowe gdzieś czasy, o których Biblia wspomi na , kiedymówi, że „synowie boży wzięli sobie córki ludzkie za żony, aolbrzymowie byli na zie mi w one dni.“ Wszystko aż do technicznychspo sobów roboty,wszystko uniego przypomina jakieś czasyodwieczne,przenosi wjakąś pierwotną epo kę syntezy, w której różne gałęzie sztukijeszcze były z sobą pozrastanei trzymały się wspólnego pnia jednej itejsamej niepodzielnej inspiracyi. Po-■sągowy rzeźbiarski charakter fresków widoczny jest oczom najmniej nawet wprawnym i biegłym; anaodwrót niejedenjego posąg, Mojżesz naprzy- klad, albo Pensieroso, albo Noc, będzie miał takie effekta świateł i cieniów i takie nakładania (jeżeli się tak wyrazić można), jak żeby był robiony pę dzlem a nie dłutem. Jedne i drugie zaś, marmury i freski, poddane są i podległejakiemuśpierwiast kowiarchitektonicznemu, który je zlewaw jedne całość z masą budynku, z jego wypukłościami i wklęsłościami. Przez śmiałość ipotęgę tworze nia, jak przez ideał niezupełnie jeszcze określony i wyrobiony, dzieła Michała Anioła są w historyi sztuki czemś wyjątkowem, fenomenalnem, jedy- nem; nic drugiego, nicrównego, nic podobnego ani pokrewnego. I napróżno szukałby kto w sztu ce starożytnej czy nowszej drugiego przykładu, drugiej takiej próby stworzenia zupełnie nowej sztuki, próby z cechą tak wyłącznie osobistą, tak
kolosalnej wrozmiarach, itak, niech się godzi do dać, zuchwałej.
Że ta próba stała się dowodem jednym z naj- chlubniejszych ludzkiej potęgi i twórczości, żewy daładzieła, które wieki po wiekach kornie będą podziwiały, prawda to, której dowodzić nie trze ba. A jeżeli nawet usiłowaniebyło zbytsamowol ne i zbyt nadzwyczajne, to miało przecież nieza-przeczenie swoją stronę dobrą, i wywarło zrazu wpływ dobroczynny w całym przestronym zakre sie fantazyii sztuki. Bez tego silnego wstrząśnie-nia, jakie przyszło od dzieł i geniuszu Michała Anioła, kto wić, czy sztukaXVI wieku nie była by rychło zleniwiałai rozpieściła się pod działa niem łagodnychmiękkichprądówi powiewów Od rodzenia; a samRafael nawet — któż nie przyzna, że jego dusza czulsza i miększa, nabrałanowego i silnego popędu z fresków kaplicy Syxtyńskiej.. Dość przejść w Watykanie z jednej Stanzy do drugiej, od kamery della Segnatura do Heliodora, by się przekonać, że posunęły się dalej granice twórczości, że rozszerzył się horyzont, a sam wzrok artystycznyzaczął sięgać dalej pod wpły wem tej rewolucyi, którą usiłował zrobićMichał Anioł, i jej skutkiem. Ale ito zaprzeczyć się nie- da, że ta rewolucya, jak niejedna inna, nosiła wsobie pierwiastki niebezpiecznei chorobliwe, że z tego, co obiecywała, niewiele miaładotrzymać,, a zwalić więcej daleko niż zbudować. Nigdy nie zrywa się bezkarnie z tradycyami i spuściznami
przeszłości, nigdy bezkarnie nie zrywa się czło wiek na przerabianie tego, co zrobił czas i Bóg. W zakresie sztuki naprzykład, który nas tu jedy nie obchodzi, uporczywa gonitwa za ternconowe, doprowadza rychłodo tego co dziwaczne, a żądza nadzwyczajności doprowadzić musikoniecznie do potworności: i przedsięwzięcie też MichałaAnio ła nie mogło wyłamać się z pod tego nieubła ganego prawa, które starożytni ze swojem delikat- nemuczuciem miary nazywali zemstą bogów.Nad zwyczajność, dziwactwo, potworność, oto sącechy jego dzieł, które zaraz na pierwszy rzut oka ude rzają prostodusznego widza; i przez rozwagę do piero, przez przyzwyczajenie, przez studya docho dzimydo tego, że się z temidziełami godzimy, że w nich nawetznajdujemy upodobanie iźródło za mąconychzawsze, ale wielkich rozkoszy. Niejeden pomysł Buonarotego, niejednajegokompozycya, niejedna chęć lub zachcenie, są tak dziwne, że ka żą myśleć o rozkiełznanej wyobraźni i szalonych wymysłach najdziwaczniejszych z rzymskich ce sarzy. Ten kolos, który on chcialwykuć z jakiejś górykoło Carrary, to jeszcze nic; ale nie wierzy się własnym oczom, czytając ten sławny list, w którym on podaje myśl wzniesienia we Floren cji posągu, w którego wnętrzu miałby się mieścić sklep, którego ręka z rogiem obfitości byłaby ko minem, a którego głowa ogromna służyłaby za dzwonnicę kościołowi św.Wawrzyńca.„Glos dzwo nówwychodziłby przez usta, a wtedyzdawałoby
się, że tenolbrzym wola miserere, zwłaszczaw dnie świąteczne, kiedy bitoby we wszystkie i w naj większe dzwony.“ O ileż słuszniej dałby się do niego zastosować ten przydomek moliirn amdus, który współcześni dawali jego protektorowi Ju liuszowi II!... zwłaszcza, gdy rozumieć to słowo w jegopodwójnem łacińskiem znaczeniu, w zna czeniu wielkich ogromów i wielkich udręczeń za razem.
Nigdy bowiem natchnienie artysty nie nosiło na sobie takiego, jak u Michała piętna niewypowie dzianej męczarni, ostatecznegonatężenia, iwalki mozolnej abolesnej. Surowy wyrokIn dólore paries ciężył całem swojem brzemieniem na tym czło wieku, wielkim, jak żaden może, i który także wy szedł jak pierwsi rodzice z Edenu, z krainy spo koju, prostotyi wdzięku, w której przemieszkiwali jego poprzednicy. Dusza w ustawicznym stanie wrzenia irozsadzająca naczynie ciała; „rozpalony płynny metal w ognistychbałwanach, który żeby stać się posągiem, chce rozsadzić formę, co go obejmuje namiętnym konwulsyjnym uściskiem“, oto obraz, jaki wnaszym umyśle zostawia po so bie Buonaroti, obraz pożyczony od niego samego, wyjętyz jego Sonetów.Niczresztą nie może nam daćlepszego wyobrażenia o pracy Michała Ani o-ła jako malarza, rzeźbiarza i architekta, jak te Sonety, w których uczucie bywa tak głębokie, ajego wyraz tak mozolnyitwardy. Strona tech niczna wpoezyijest łatwiejsza do poznania, nie
takzakryta jak w sztukach plastycznych, i dlate goradziłbym każdemu niewtajemniczonemu, któ ryby chciał poznać warsztat wielkiego mistrza iprzypatrzyć się, jak on pracuje,żebyrozpoczął •od przedwstępnego zapoznaniasię z jego Soneta mi. Jak wtych wierszach myśl z trudem dobywa się najaw, i jak „wali młotem w kamień, żeby wydrzećz niego piękność, myśl jego, jaka wnim jest ukryta!“ Razpiętrzy porównania jedne nad drugiemiisypie rymy jedne na drugie, w nadziei, że łatwiej będzie zrozumianą; a zaraz potem od rzuca wszelkie przyboryi ozdoby, ażebyzajaśnieć, a zaraz potem przestraszyć się swoją ubogą nagością. Sonety te poprzerywane, poćwiarto wanesą nawiasami, pytaniami, napchane,prze ładowane ucinanemi słowami i dźwiękami. Je dna strofa pełna „dzikiego zapału,“ sła wi uroczyście majestat i potęgę geniuszu, który w jednej bryle marmuru zamknąć może cały świat wzniosłych uczuć i pomysłów; a druga znowu brzmi jak stłumionyjęk, jak łkanie bez słów,jak skarga
do Boga, jak bolesny krzyk niemocy i upokorze nia : „Jakto byćmoże, żebym janie był sobą! “
MARCHESE ARRIGO.
Come puó essere ch’io non sia piu mio? O Dio! o Dio! o Dio!
Chi mi tolse a me stesso Ch’a me fosse piu presso
O piu di me, ehe mi possa esser io. O Dio! o Dio! o Dio ! (*).
KOMANDOR.
Co za szkoda, Margrabio, że nie możesz tym przejmującym głosemtak opowiedzieć namktóre go z jegofresków lub posągów, jak powtarzasz je go wiersze! W nich także schwytalibyśmy na uczynku takie samegwałtowne uderzenia potężne go uczuciaoformę nieużytą i oporną, takie samepa
sowanie się myśli zkrnąbrną materyą, i z formą, któ
ra jej się poddać nie chce: a obok dźwiękówpotęż
nych „dzikiego zapału “ słyszeliśmy takie krzyki zniechęcenia, przestrachu ibolesnego zdziwienia: „Jak się to dzieje, żemprzestał być sobą?“... Ja
ko niewiastę jaśniejącej nadziemskiej piękności, odzianą wbiały i błękitny kolor nieba, na tronie zesrebrzystych obłoków, skrzydła szeroko maje
statycznie rozpostarte, wzrok przejrzysty i pogod ny, zatopiony gdzieś w dalekich widnokręgach, obok niej dwóch cherubinów świadczących o jej nadziemskiem natchnieniu i duchu — mimine afrla-tur— oto jak wymalował Rafael personifikacyę poezyi i sztuki w górze nad swoim Parnassem. (*)
(*) Jak się to dzieje, żem przestał być sobą, Kto mnie mógł wydrzeć ze mnie I jaka władza mogła bezemnie
Moją, rozrządzać osobą... Son. VI. (Poezye Michała Anioła Buonarotego, przełożył Łueyan Sieraieński. Kraków i Cieszyn 1861).
A przypomnijmy sobie teraz tefigury allegorycz- ne, które Michał Anioł przeznaczałdo nagrobka Juliusza II; dwie z nichnajbardziej wykończone są dziś ozdobąLuwru, kiedy inne, z grubsza tyl koobrobione, poniewierają się niegodnie wgrocie naszego ogrobuBoboli. Samijacyś atleci w niepo koju, w udręczeniu, jedni już wyczerpani z sił izłamani, drudzy wrzący jeszcze i skorzydo wal ki, szarpią się w swoich więzach irzucają w niebo spojrzenia pełne pytańi wyrzutów. Książki i ka talogi dają najrozmaitsze nazwiska tym cudownym posągom, biorą je zazapaśników, alboza niewolni ków, albozajeńców,ale gdyby zapytać, jak je ro zumiał sam MichałAnioł, to odpowiedziałby on albo jego powiernik Condivi, że one miały wyo brażać „ sztuki piękne: malarstwo, rzeźbiarstwo i architekturę, w niewoli u Śmierci, pospołuz Ju liuszemII. “ Co za pomysłdziwny iniesłychany wyobrazić sztuki pod postaciąTytanówzbuntowa nych i pokonanych, powalonych przez przeznacze nie! Żaden Fidiasz aniPraxiteles, żaden Rafael aniMantegna, nie byłby wpadłnamyśl podobną- ale przezto właśnie charakteryzuje ona wybornie i daje poznać Michała Anioła, naturęjego geniu szu irodzaj jego twórczości.
Toteż nie można się dziwić, że twórcze dzieło jego żywota nie doszło do nas w całości, alew ka-■wałach tylko i ułamkach, jakbyurwaneczy po trzaskane, lub raczej że innem nigdy nie było, tylko zawsze wstanie niedokończenia,zawsze
fra-gmenta tylkoi disjecta membra. Po życiu długiem
i pracowitem; jak mało które naświęcie — Michał Anioł miał jak wiadomo lat ośmdziesiąt dziewięć kiedy umierał, a do ostatniego dnia pracować nie przestał —po życiu takiem zostało bardzoniewiele dziełskończonych i zupełnych. Prawie zawsze są to tylko wspaniałe części jakiejś całości zamierzo nej, poczętej w śmiałemmarzeniu, a nigdy nie wy
konanej: nieraz tylko projektu, szkice,lub ułomki.
Sam nawet grobowiec Medyceuszów porzucił mistrz nie ukończywszy go; adojakichże skrom
nych nędznychrozmiarów zeszedł ów pomnik Ju
liuszaII, w pierwotnym zamiarze zakreślony na tak wielkąskalę, a dziś we framudze św. Piotrain Vincoli zawarty cały w jednej zaledwo odrobinie właściwego planu. Prawda, że ta odrobina sama
przez się jest jeszcze ogromem niezmierzonym, a nazywa się Mojżeszem! Być może, że mnóstwo większych i mniejszych przeciwności, że okolicz ności polityczne i osobiste różne koleje, żeubó
stwowłasnych, a chciwość obcych,nieprzyjemności i zatargi z wielkimi czy zmałymi, z Papieżami czy z kamieniarzami, słowem rozliczne przykrości ibie
dy powszedniego życia, przyczynić się mogły bar
dzo do rozstrojenia artysty. Prawda Ho, że przy
padek, los, nieraz bez litości obchodziłsię z nie-jednem dziełem Buonarotego: karton Pizański na-
przykład pokrajany, zniszczony ręką niedbałą lub może występną; ten lub ów śpiż przez niego odla ny przepadł, jak naprzykład posąg Juliusza II
wjakimś ulicznymrozruchuw Bolonii. Błądziłby jednak, ktoby tym okolicznościom, zewnętrznym zupełnie iprzypadkowym, przypisywał wiele zna
czenia i skutku; a jeżeli w obszernem państwie Michała Anioła widzi się dziś tylko wielkie cy klopowe zwaliska, porozrzucane bryły marmuru i pogruchotane posągi czy kolumny, to nie los i niebo o to oskarżać, ale pomyśleć trzebao wul kanicznej naturze gruntu, na którymto wszystko stało, o wulkanicznej naturze człowieka przede-wszystkiem, który wtem państwie królował. W je go przeznaczeniu czymożew samej istocie jego ge niuszu było to, że cały zawód jego zamykał się w nieustających początkach czegoś, w szczytnych pomyłkach i olbrzymich ułudach.W natchnieniach jego nieraz przychodzisię domyślać takiego same go, widealnemznaczeniu, nieopamiętania, jakie, wznaczeniu technicznem, miewał nieraz,jeżeli ma mydać wiarę świadkom, przy materyalnej robocie z bryłami marmuru:brał się donichzniesłychanym p opędem i zapałem, zaczynał ciosać, niewymierzy wszyich przedtem dokładnie, nieobliczywszy pro-porcyj, i spostrzegał się po czasie, że j ego pomysł nie mógłsię zmieścić w rozmiarachdanego materyału. Niezachwiało to nigdyjego wiary w prawdę wła snego ideału, ani szlachetnejpewności, zjaką pole gałna swoim geniuszu: ale nie śmiałbymręczyć,czy w pewnych chwilach on nie przestawał wierzyć w swoją sztukę.Nie miał się naprzykład zamała rza;powtarzał zawsze, że architekturato nie jego
rzecz; a clioć dozwalał zwykle, żeby go nazywano rzeźbiarzem, to w pewnych chwilach i ten tytuł z gniewem odrzucał. W jednym ze swoich listów upomina, że adres Michelangelo scultore jest nie właściwy: „jego nazwisko“—mówi—„jest Mi chelangeloBuonarroti, ażadnych obstalunków po sągów czy obrazów nigdy nie przyjmował; praco wał tylko dla trzech Papieży, bo nie mógł się im wymówić... “ A więc ani malarstwo, anirzeźba, ani architektura, nie mogły zda się wystarczyć mu jako wyraz tego, co miał wgłowie: zdawałoby się, żechciało mu się jakiejś .sztuki jeszczeinnej, nowej,nieistniejącej, sztuki tak nieznanej taknie zmierzonej i tak wyłącznie jego własnej, jak ten świat, który miotał jego duszą: moles agitans mentem /
Co w każdym razie jest zupełnie pewnem, to, że nie wysoko wcale cenił sztukę współczesną, a do wielkich mistrzów Odrodzenia miał wstręt nieprzezwyciężony. Miał on jedną z tych natur potężnych inamiętnych, które bywają wyłączne i absolutne we wszystkich swoich uczuciach, w mi łościtaksamo jak w odrazie. „Kto tylko dzieła Michała Anioła wielbi“— mawiała Wiktorya Co- lonna— „ten wielbi zaledwo jego część najmniej szą,“ Jego poufne listy dają go poznać i każą podziwiać serce niemniej proste jak wielkie, niemniej czułe jak szlachetne, i zmuszają nas do przypuszczenia i przekonania, że artystyczne nie chęci u takiego człowiekaniemogły brać początku
z żadnego uczucia niskiego i lichego ; były oue oczywiście w związku zjego najgłębszemiprzeko naniami, z tym ideałem sztuki, jaki miał iw jaki wierzył. To wszystko przyznaj ę: ale z drugiej znów strony nie rozumiem, jak mogą niektórzy upierać się przy twierdzeniu, że tych niechęci wcale nie było, zaprzeczać faktu, kiedynikt nie zdołaprzytoczyć ani jednego słowa Michała Anio ła, którebybyło życzliwem dla jego współzawo dników, a słów szorstkichitwardych znamy wiele ito o największych właśnie mistrzach. „ Trzeba takichpółgłówków (capowi) jak Medyolańczycy“— rzekłraz publicznie do Leonarda da Vinci — „ na to, bytobie kazać robić spiżowy posąg.“ Rafael był wjego oczach„ zazdrośnikiem “ i miał daleko więcej „ usilności i pracy niż geniuszu.“ Czemże innem zresztą być miały freski wspaniałe Syx-tyńskiej kaplicy, i to świadomo, jeżeli nie gło- śnem i uroczystem wypowiedzeniem wojny ca łemu malarstwu, jak je aż do tej chwili poj mowano i uprawiano? Prawda, że w pierwszej chwili nikt się nie spostrzegł, i że nie widzia no ani nawetmałej insurrekcyiw tem, co już by ło ogromną rewolucyą. Olśnieni, zachwyceni, stali ludzie przed tem sklepieniem, i na to tylko, żeby użyć wyrażenia Gothego—mieli oczy, żeby podzi wiać „wielkie oczy Michała Anioła,“ to oko du szy, ten zmysł nowy, którym on na naturę patrzał i objawiał ją zdumionej ludzkości. Rafael z mło dzieńczą dobrą wiarą i prostotą, i z tym niezrów