• Nie Znaleziono Wyników

1313 Gdynia - rozdział 16 jelcz392

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "1313 Gdynia - rozdział 16 jelcz392"

Copied!
5
0
0

Pełen tekst

(1)

1313 Gdynia - rozdział 16 — jelcz392

___________ 16

O dziwo, postój przy dworcu był niemalże pusty. Na placu stało raptem może z dziesięć pojazdów. Jacek aż wysiadł z samochodu, bo nie wierzył własnym oczom. Podszedł do stojącego dwa wozy przed nim granatowego mercedesa.

- Cześć, łysy patefonie - rzucił do Włodka, który tradycyjnie zajęty był przeglądem prasy. – Co to za po- mór dzisiaj, że tak wszystkich wymiotło?

- I po coś tu mendo, przyjechała?- Włodek przekrzywił głowę i zerknął na niego jednym okiem.

- Żeby cię trochę powkurwiać swoim widokiem. To co tu tak pusto? – powtórzył pytanie.

- Ci z Hallo mają zebranie. Będą zmieniać prezesa. A inni nie wiem, gdzie się pochowali?

- Znowu? Przecież nie tak dawno wybrali Dauna.

- Ale ponoć się nie sprawdził. Podobno coś tam nawywijał z finansami, a na dodatek jeszcze rozluźnił dyscyplinę. Cóż, tak to jest, jak idiota bierze się za rządzenie w firmie. To tak, jakby małpie dać brzytwę do zabawy.

- Ale przecież znają go nie od dziś, bo już kilka lat u nich jeździ, to po cholerę go wybierali? No, tylko że oni zawsze są mądrzejsi od wszystkich. Nawet dyżury zaczynają o czwartej rano, bo tak było dwadzieścia lat temu i nie ważne, że połowę zakładów polikwidowano, że kolej i PKS-y pokasowały kursy i ludzie już tak rano nie jeżdżą taksówkami. Ciekawe tylko, kogo teraz wybiorą?

- Czyżby znowu Chochoła? Ten to przynajmniej trochę myśli i trzyma towarzystwo w ryzach. A może będą przyjęcia? Z Chochołem prędzej by się dogadał. Trzeba będzie przypilnować tematu.

- Powiem ci, że tak się nad tym zastanawiałem i doszedłem do wniosku, że taką korporację to sami mo- żemy sobie stworzyć.

- Stworzyć to żaden problem. Tylko skąd weźmiesz ludzi? A łączność? Żeby postawić maszt nadajnika trzeba mieć pozwolenie, a to nie takie proste. A maszt gdzie postawisz? Musi być wysoko, żeby był do- bry zasięg.

- Maszt można umieścić na moim wieżowcu. Na dodatek stoi na górce, więc sygnał będzie ściągać w ca- łym Trójmieście. A ludzie też przyjdą. W każdej grupie znajdzie się paru takich jak my, niezadowolonych z poczynań kierownictwa. Na początek wystarczyłoby tak z piętnaście taksówek. Myślę, że tylu udałoby się zebrać. U nas z pięciu by się znalazło.

- Może i ma to jakiś sens – Włodek skrzywił się, jakby powątpiewał w powodzenie całego przedsięw- zięcia.- Trzeba by było załatwić w telekomunikacji jakiś chwytliwy numer, żeby klient mógł łatwo zapa- miętać.

- To raczej nie problem. Nawet gdyby nie chcieli dać nowego, to mogę w ostateczności zmienić swój.

(2)

- I co, będziesz miał bazę w mieszkaniu? Chyba nie zamierzasz cały czas obsługiwać centralę? A kiedy będziesz jeździł? I nawet do sklepu nie wyjdziesz, bo telefonu ze sobą nie weźmiesz. E, w pizdu z takim interesem! – twarz Włodka wykrzywił grymas zniechęcenia, który podkreślił pełnym rezygnacji mach- nięciem ręki.- Idea może i słuszna, tylko wykonanie do dupy!

Jacek nie był zbytnio zdziwiony reakcją kolegi. Włodek z natury był sceptykiem i aby przekonać go do jakiegoś pomysłu trzeba było być bardzo cierpliwym i konsekwentnym w działaniu. Rozwiązywanie pro- blemów stanowiło dla niego nie lada wyzwanie, które podejmował po długich namowach, niekiedy po- partych dosadnymi, słownymi argumentami.

- W zasadzie to masz rację z tym telefonem – odezwał się Jacek po dłuższej chwili. – Stacjonarnego pod pachę nie wezmę, ale Centertela to i owszem – uśmiechnął się tryumfująco widząc zdziwienie malujące się na twarzy kolegi. – U nas jest bardzo dobry zasięg. Zamiast płacić wpisowe w Hallo, wystarczy zain- westować w komórkę. I można nawet iść na zakupy. I wtedy niepotrzebne nam te nasze radia z gruchą.

Ale to jeszcze małe piwo przed śniadaniem. Czytałem, że na dniach mają uruchomić w Polsce sieć GSM.

Niedawno przeprowadzono u nas pierwszą rozmowę w tym systemie. A w GSM telefony są takie małe, że mieszczą się w kieszeni, nie to co te cegły. Tylko, że to jeszcze chwilę potrwa, zanim się rozpowszech- ni, a nam trzeba już teraz.

- No, w tym szaleństwie jest metoda…- na twarzy Włodka pojawił się chytry uśmieszek.-Takie

coś by nam pasowało. I byłaby to nowość w tym gdyńskim grajdole. Tylko czy inni by to zaakceptowali?

- Wiesz, nikt nikomu łaski nie robi. Skoro tworzymy coś nowego, to my stawiamy warunki, a jak komuś się nie podoba, to nie musi do nas przychodzić.

- Ale te komórki jednak tanie nie są… - Włodek nie byłby sobą, gdyby nie znalazł jakiegoś słabego punk- tu, nawet jeśli plan wyglądał perfekcyjnie.

- Niestety, taka jest cena postępu. A poza tym nawet nie wiesz, ile ludzie mają kasy, chociaż ciągle narze- kają, że na nic ich nie stać. O, nawet dwa dni temu, miałem nockę. Stoję sobie na Morskiej i gdzieś tak przed północą dostaję zlecenie na Hutniczą 20, do serwisu Nord-Auto. Zajeżdżam, brama pozamykana, ale widzę, że w kanciapie pali się światło, no to gaszę silnik i czekam. Z dziesięć minut minęło i nic. Już miałem tarabanić na bazę, ale widzę jakieś ruchy w przedsionku. Drzwi się otwierają i wytacza się dwóch gości. Jeden nawalony w trupa, drugi go holuje. Doszli do połowy placu, ten denat odgonił tamtego i twardo wali sam. Przy samej furtce wyjebał orła. Już miałem odjechać, bo nie chciałem, żeby mi tapicer- kę powycierał tym kurzem, ale trochę mi się szkoda zrobiło, bo z postoju z jedynki zjechałem i tu tez ch- wilę czekałem. No ten pijany w końcu wyszedł przez furtkę i ładuje się, oczywiście jak każdy pijak, z przodu. Patrzę, Michalski, kierownik tego bałaganu. No, jedziemy. Ale gdzie? No, na Chylońską 201. No to po wuju lot, myślę sobie. Ale nic, jadę. Ten mi cos tam pierdoli za uszami, trochę go tam zbywam półsłówkami, dobra, dojechaliśmy. Wyszło dwadzieścia dwa złote. Zaczyna szukać portfela. Gmera po tych kieszeniach i gmera, już straciłem nadzieję, ale dobra, znalazł. Widzę, że ma drobne, to nie, wyciąga złośliwiec dwie stówy. Pewnie myślał, że mu nie wydam, ale się przeliczył. Wydałem mu resztę, schował i siedzi. Coś tam pierdoli jakieś farmazony. Ja mu mówię grzecznie, że skoro zapłacił, to niech wysiądzie, a ten twardo, że nie, że on będzie ze mną jeździł. No to mu tłumaczę, że muszę jechać, bo mam za chwilę inny kurs, ale gdzie tam! Nic nie dociera, on będzie ze mną jeździł i już. I jeszcze wyjął z portfela dwa razy po stówie i tak mi rzucił na podszybie. Wziąłem tę forsę, żeby jej nie zwiało, położyłem obok lewar- ka i mówię do niego, że jak nie wysiądzie, to go zawiozę na komisariat. A on na to, że dobra, to jedziemy.

(3)

Trochę już byłem wkurzony, bo wiesz, jak ja nie cierpię pijaków. A nie wiem, czy on coś w ogóle kon- taktował, ale przynajmniej był spokojny. No i zajechałem pod komendę na Chylonii, dzwonię na psiarnię i mówię jak jest. A ten siedzi i czeka, aż radiowóz przyjedzie. Podjechał patrol, wyjaśniłem w czym rzecz, wzięli go tam do siebie na chwilę, coś tam pogadali. Wracają. Sierżant z patrolu pyta, czy zawiozę Michalskiego z powrotem na Chylońską. Ja mówię, że zawiozę, tylko żeby wysiadł pod blokiem, a nie robił cyrku. A Michalski, że już na pewno wysiądzie i wyciąga kolejne dwie stówki i mówi, że to na prze- prosiny. No to jak tak, to wziąłem, pojechałem jeszcze raz na tą Chylońską i tym razem wysiadł, choć musiałem go jeszcze przekonywać. I tym sposobem zarobiłem w godzinę ponad cztery stówy.

- To fartowny kurs! Jeden taki sponsor dziennie i po miesiącu kupujesz meśka.

- E, trochę by jeszcze brakło. Prawie zawsze mam takie szczęście, że jak mi w nocy ptaki na auto nasrają, to najpóźniej za dwa dni mam farta. Wprawdzie staram się nie parkować pod drzewami, bo potem z re- guły muszę rano jechać od razu na myjnię, ale nie zawsze mogę znaleźć inne miejsce.

- Szczęście? Co ty wiesz o szczęściu? – zajęci rozmową nawet nie spostrzegli jak Tomek, kolega z grupy, zmaterializował się nagle obok nich. – Ja to miałem zasrane szczęście, jak znalazłem pod moim fotelem portfel z dowodem, prawem jazdy, kartą płatniczą i dwudziestoma tysiącami w gotówce. I pojechałem oddać frajerowi.

- No to znaleźne było niewąskie. Paru Jagiełłów żeś przytulił! – roześmiał się Włodek.

- Żebyś się czasem nie zdziwił! Otworzył mi nawalony jak stodoła i jeszcze pretensje miał, że go obu- dziłem. Nawet chuj pierdolony nie podziękował i za kurs nie chciał zapłacić, ale mu wydarłem stówę z łapy i zwiałem. I tak by mnie nie gonił, bo jakby się puścił futryny, to by się od razu wypierdzielił na ryj.

- Jakiś lepszy gość, dwie dychy nosi przy sobie na drobne wydatki… - zauważył z przekąsem Jacek.

- Jaki tam lepszy? To z tych młodych wilków, jakiś zasrany menedżer. Wiozłem go wtedy z Desdemony, mieli jakąś imprezę firmową. Jechał z jakimś drugim kolesiem i tak się przepychali, kto ma płacić. No i zamiast schować portfel do kieszeni, to chyba zsunął mu się na wykładzinę i pewnie jeszcze go kopnął pod fotel, jak wysiadał.

- To może i dobrze, że go kopnął, bo wsiadłby następny klient i mógłby sobie portfelik przytulić do ser- ducha.

- Pewnie tak, tym bardziej, że potem miałem jeszcze kilka kursów z takim rozmaitym towarzystwem, a pod fotel zajrzałem dopiero rano, jak sprzątałem gablotę. Przecież nie będę po każdym kursie macał, czy czegoś tam nie ma pod fotelem.

- Ja ci powiem, Tomek, że te młode japiszony to taka najgorsza hołota- Włodek wyciągnął wskazujący palec w kierunku kolegi, jakby chciał podkreślić rangę swojej wypowiedzi.- Głupie to jeszcze, dorwali się do konfitur, nie wiedzą, co zrobić z kasą, a ciebie, mnie mają za śmiecia i jakby mogli, to by człowiekowi na łeb nasrali.

- Masz Włodek rację – przytaknął Jacek. – Jeszcze jak trzeźwi to jak cię mogę, ale nie daj boże żeby tro- chę wypili. To wtedy i faktycznie mogą ci nasrać w aucie. Stałem w zeszłym tygodniu na Warszawskiej, przede mną był Siemaszko, Gienek i Paździoch. Oni stali na chodniku i gadali, ja siedziałem a aucie i

(4)

czytałem. No i Siemaszko, jak to on, rozdziawił ryja na cały regulator, że głuchy by go usłyszał i opowia- da, jak to wiózł raz jakieś dwie baby z jakiegoś lokalu, naprute w trzy dupy. Usiadły z tyłu i przez całą drogę śmiały się jak głupie. Dojechali na miejsce, zapłaciły, wysiadły, zjechał na postój. Ale coś mu śmierdzi w aucie i to jakby za jego fotelem. Myślał najpierw, że może któraś w psie gówno wdepnęła i rozmazała na dywaniku. Wysiada, bierze latarkę, patrzy, a tu pół kanapy mokre. Maca palcem, a to sz- czyny! Normalnie zlała się mu pizda centralnie na siedzenie!

- Pewnie z tego śmiechu nie wytrzymała!- Włodkowi z tej uciechy aż łzy pociekły. – Nockę miał już z głowy! Ale dobrze tak Siemaszce, bo to buc nad bucami.

- Niech się cieszy, że mu pawia nie puściła- wtrącił Tomek.- Wtedy to dopiero jest smród. Trzeba dobrze szorować tapicerkę, a potem ze dwa dni jeszcze wietrzyć. A weź najpierw pozbieraj tę breję.

- Mnie tylko raz facet wyhaftował w aucie, ale na szczęście prawie wszystko wylądowało…- Jacek nie dokończył opowieści, bo jakiś mężczyzna, z dużą podróżną torbą, zbliżał się wyraźnie w ich kierunku.

- Pewnie będzie długi za miasto – rzucił pod nosem Włodek. – I będzie się targował o dziesięć złotych.

- Skąd wiesz? –zapytał półgębkiem Tomek, bo klient był już tuż, tuż - A zobaczysz – mruknął Włodek

- Dzień dobry! – mężczyzna zatrzymał się obok i przez moment wahał się, do którego z nich się zwrócić.

Po krótkim zastanowieniu uznał chyba, że lepiej będzie zwrócić się ogólnie do wszystkich, bo zapytał: - Ile by kosztował kurs do Łeby?

- Jak dla pana, dwieście pięćdziesiąt złotych – odpowiedział po krótkim zastanowieniu Włodek, z tej racji, że i tak był pierwszy w kolejce.

- A coś taniej nie będzie?- nieznaczny grymas i wodzenie wzrokiem po twarzach Jacka i Tomka w ocze- kiwaniu, że skusi któregoś z nich, potwierdzały trafną ocenę Włodka.

- Wie pan- odezwał się po chwili Włodek- ja podałem panu cenę umowną, bo według taksometru za- płaciłby pan dwa razy tyle. A jak kupuje pan wódkę w sklepie, to też się pan targuje z ekspedientką? – popatrzył pytającym wzrokiem na faceta, ale bynajmniej nie oczekiwał od niego odpowiedzi, bo po trzech sekundach sam sobie odpowiedział: - No nie! Płaci pan tyle, ile na paragonie i jest pan zado- wolony. Dobra, za dwieście trzydzieści możemy jechać. Jeszcze na tę flaszkę panu zostanie - dodał szyb- ko, bo gość stracił nagle pewność siebie i wyraźnie miał ochotę przejść na koniec kolejki. A w sumie sz- koda by było tracić taki kurs na rzecz konkurencji.

Włodek chwycił torbę i szybkim ruchem umieścił ją w bagażniku tak, aby klient nie zdążył się rozmyślić.

Trzasnęły zamykane drzwi, rozległ się charakterystyczny klekot dwulitrowego diesla i granatowa „becz- ka” wytoczyła się dostojnie z postoju na ulicę Podjazd, by po chwili zniknąć pod wiaduktem.

Kopiowanie tekstów, obrazów i wszelakiej twórczości użytkowników portalu bez ich zgody jest stanowczo zabronione. (Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych, Dz.U. 1994 nr 24 poz. 83 z dnia 4 lutego 1994r.).

(5)

jelcz392, dodano 15.12.2020 09:48

Dokument został wygenerowany przez www.portal-pisarski.pl.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Wobec tego, uwzgl dniaj c j zykowe dyrektywy wykładni otrzymaliby my nast puj cy rezultat. Kontrolowanie jakiej działalno ci z punktu widzenia legalno ci oznaczałoby

Na tych pozycjach zapisu dwójkowego, na których liczby a i b mają różne cyfry, liczba x może mieć

Warto przy okazji zapytać, czy podejmując ludzkie działania, mamy punkt odniesienia, czy są one prze- niknięte Bożym duchem, czy to tylko nasze ludzkie wyrachowanie.

Wyrażenie znajdujące się wewnątrz znacznika <pattern> jest prostym wyrażeniem regularnym języka AIML, jest więc pisane w całości wielkimi literami i może zawierać

Z Bochni przedostała się do Krakowa, a następnie do Wieliczki by uchronić się przed wywiezieniem do Rzeszy.. Cały czas pozostawała w łączności z Komendą

Media – i to nie tylko tabloidy – donosząc prawie co dzień o mrożących krew w żyłach przypadkach złej organizacji pracy, skrajnego przemęczenia spowo- dowanego pogonią za

Dziękuję również wszystkim człon- kom seminarium Zakładu Metodologii Badań Socjologicznych IS Uniwersytetu Warszawskiego oraz Sekcji Socjologii Sportu PTS za ich uwagi i

Jest sensowne powiedzieć „Nie jestem o tym prze- konany, wiem to” nie dlatego, że jest logiczną niekonsekwencją powiedzieć, że wierzy się w to, co się wie, ale raczej