• Nie Znaleziono Wyników

O pierwszych balladach Mickiewicza

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "O pierwszych balladach Mickiewicza"

Copied!
79
0
0

Pełen tekst

(1)

Czesław Zgorzelski

O pierwszych balladach Mickiewicza

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 38, 72-149

(2)

I. S p a d e k „ d u m y “

Spadek, k tó ry — w zakresie ballady — przejm ow ał M ickiewicz od uchodzącej z pola g eneracji pisarzy, nie był w cale ani skąpy ze w zględu na ilość, ani też błahy, jeśli chodzi o rolę jego w zapotrze­ bow aniu i przyzw yczajeniach ówczesnych odbiorców. Posiadał świeżo u kształto w an e i zbyt m oże jed nolite oblicze popularnego ga­ tu n k u śpiew ów „rom ansow ych“ , zw anych najczęściej „dum am i“ i łą­ czących epicką fabułę opow iadania z lirycznym i skłonnościam i jej poetyckiego ukształtow ania.

W poszukiw aniu najdogodniejszej postaci tego połączenia liry cz­ nych i epickich w alorów w ram ach krótkiego w iersza — dochodzi dum a do zetknięcia z form ą osiem nastow iecznej liry k i sy tuacyjnej. Z postaci tej — jak z zalążka — w yw odzą swój ró d w szystkie od­ m iany tego g atu n k u . Z niej też w iodą ku dalszym dziejom polisto- padow ej dum y historycznej dw a głów ne szlaki. W jed n ą stro n ę — drogą stopniow ego zaniku relacji epickiej — dochodzi dum a do g a ­ tu n k u w ierszy liryczn o-refleksyjnych o elegijnej zadum ie nad p rze ­ szłością, życiem i śm iercią (zw anych niekiedy „dum aniem “). Idąc zaś w d ru gą stro n ę — w k ieru n k u coraz pełniejszego rozw inięcia fa ­ b uły — dum a p rzy b iera postać rapsodu historyczno-bohaterskiego (pierw sze „dum y polskie“ Niemcewicza), lub k rótkich balladow ych pow iastek n a te m a ty erotyczne ze św iata rycerzy, p asterzy, a n aw et u piorów zza g robu („dum y“ Niemcewicza, zapożyczone z ballad a n ­ gielskich, d u m y „rom ansow e“ w pow ieściach M ostow skiej, L ipiń­ skiego i in.).

Z tej dru giej, epickiej linii dum w iedzie swój ród rom antyczna ballada.

W ów czesnej h ierarch ii g atunków literack ich dum y nie posia­ d a ją pozycji w ysokiej. Obciążone „gm innym “ — rzekom o — pocho­

(3)

dzeniem , przeznaczone do u ży tk u szerszego koła odbiorców i re p re ­ zen tu jące poezję, obliczoną raczej na śpiew i n astro jow e w alo ry w ie r­ sza, a nie na jego deklam acy jn o -reto ryczne w łaściw ości — zajm ują w klasycystycznej geografii poetyckiej tere n y dość dalekie od głów ­ nej dom eny p an u jących wów czas gatunków .

D um a staje się re p re z e n ta n tk ą poezji „lżejszego“ sty lu i niższej ran g i w zestaw ieniu z w ysokim tonem ody, epopei lub trag edii. Ale jednocześnie n iek tó re jej odm iany, te zwłaszcza, k tó re szły w k ie ru n ­ ku h istoryczno-bobaterskich rapsodów , u rab iały dum ie w areopagu k lasyków w arszaw skich opinię g atu n k u tolerow anego, a nierzadko n a w e t zalecanego ze w zględu na patrio ty czne akcenty. N ajczęściej p rz y b ie ra ją one w yraz, zbliżony do tak m odnej w ów czas poezji „ru in i g ro b ów “ i śladem O sjana zdradzają upodobanie do p rz y stra ja n ia się w szatę udanej ludowości. Podobnie zresztą ja k i dum y erotyczne, k tó re w ykorzy stu jąc sen ty m en taln ą skłonność czytelników do roz- tk liw ian ia się h isto rią łzaw ych uczuć zdobyw ają sobie dużą p o p u lar­ ność i rychło — w latach 1819-1821 — w y p ływ ają grom adnie n a ła­ m y n iem al w szystkich czasopism.

Ale i historyczne, i m iłosne dum y p o jm u ją tę sw oją „ludow ość“ na sposób sentym en talny . P o stu la t p ro stoty i naiw ności „ g m in n ej“ ograniczają do tkliw ości uczuć serdecznych i rezyg nacji z reto ry cz ­ nego patosu liry k i klasycystycznej. W rezu ltacie doprow adza to do stosunkow ego ograniczenia „ozdób“ w ysokiej poezji n a w zór bardziej n atu raln eg o i „prostszego“ sty lu ów czesnych sielanek. One to za­ tem oraz „heroidy“ i n iek tó re odm iany elegijnej liry k i sy tu acy jn ej zajm u ją najbliższe tere n y sąsiadujące z dziedziną w yznaczoną dum ie przez ówczesnych teo rety k ó w poezji.

Pierw sze p róby ukształtow ania dum y na w zór ballady ro m a n ­ tycznej pojaw iają się jeszcze przed M ickiewiczem. Początkow o (ok. r. 1815) noszą one c h a ra k te r obcych now inek i najczęściej p rzy b ie ra ją postać przekładów z Schillera. W p arę lat później przychodzi czas na upiorow ą ro m an tyk ę ty p u B ürgerow skiej „L eno ry “. Z nią w iąże się także n u rt now atorskich poszukiw ań: ten d en cja do odśw ieżenia poe­ zji za pomocą tw órczości ludow ej. N ajbardziej znam iennym obja­ w em tych dążeń w dziedzinie dum p rzedrom antycznych są „D um ki ze śpiew ów ludu w iejskiego“ Szyrm y i pierw sze poezje Zaleskiego. W ślad za nim i p o jaw iają się coraz liczniejsze przekłady pieśni „gm in­ n y ch “ lub ich falsyfikató w (pióra Brodzińskiego, Zaleskiego, S tan ie­ wicza, Rogalskiego i in.).

(4)

W ten sposób około r. 1818 pow staje now a odm iana b alladow e­ go g atu n k u : dum a ludow a, k tó ra początkow o nosi jeszcze postać nie- zharm onizow anej sk lejank i elem entów now ych, zapożyczonych ze skarb ca poezji gm innej, ze stary m i naw ykam i poezji sen ty m en taln ej. W ew olucji ballady stoi ona jako eta p pośredn i na drodze m iędzy sza­ blonem dum y przedm ickiew iczow skiej a ro m an ty czn ą balladą o ele­ m en tach ludow o-fantastycznych.

Ale te now atorskie ten d en cje nie w y stę p u ją jeszcze z tak ą siłą, by m ogły się jakoś w yraźn iej zaznaczyć w c h arak terze ówczesnej b a l­ lady. W szystko to są p róby indyw idualne, pojedyńcze, zjaw iska w y ­ jątk o w e i sporadyczne, przedsięw zięcia o znaczeniu rekonesansów raczej niż trw ałych zdobyczy ziemi nieob jętej dotąd w e w ładanie m o­ cą poezji. R ep rezen tu ją one fe rm e n t w zra sta ją c y jaw n ie w śród n ie ­ licznego grona poetów , ale grono to jest jeszcze bardzo nieśm iałe, nie um ie wypow iedzieć się z m ocą i zdecydow anie, ani zerw ać ostatecznie z sen ty m e n ta ln ą m anierą dum poprzedniego okresu.

II. D r o g a M i c k i e w i c z a

Na tle takiej sy tu acji p o w stają pierw sze b allad y M ickiewicza. Z gronem n ow atorów łączy go nie tylko m łodzieńcza p asja do tw o ­ rze n ia w szystkiego n a nowo, inaczej niż ro b ili to poprzednicy, ale ta k ­ że uznanie k ry stalizu jące się coraz w y raźn iej wobec now inek lite ra c ­ kich z zagranicy.* Jasn e było zatem , że ballad y jego pójdą po linii przeciw staw ienia się tendencjom dum y sen ty m en taln ej, że w k racza­ jąc w now y św iat rom antycznej poezji, szukać będą now ych środków w y ra z u i w poszukiw aniach tych spotkać się m uszą z rezu ltatam i no­ w ato rsk ich poczynań poprzedników .

I tak jest istotnie. In te re su ją go żywo w szystkie p rzejaw y tych poczynań. W łaśnie w tedy, w przeddzień okresu ballad, dopytuje przyjaciół, „co to za P raw dzie w D zień[niku W ileńskim] w y stęp u je?“ , m ają c n a m yśli pierw sze d ruk o w ane u tw o ry Zaleskiego, w śród k tó ­ ry ch szczególną uw agę m ogła w zbudzić „D um a o W acław ie“ ze zna­ m ienn y m p odtytułem „ze śpiew u ludu w iejskiego“ \ W tedy rów nież, jesien ią 1819 r., raz po raz upom ina się w sw ych listach o przysłanie

1 Por. D zie ła w s z y s t k i e , W arszaw a 1936, X III, s. 39, lis t z 1. X II. 1819 r.

D u m a o Waclaxoie w raz z trzem a in n y m i u tw oram i Z alesk iego, podpisana:

„Józef P raw dzicz Z a lesk i“, uk azała się w D zie n n i k u W i le ń s k i m 1819, II, s. 525— 528.

(5)

m u do K ow na b allad Czeczota, jego „Bekieszów, Sw iteziów “ \ P ie rw ­ sze b a lla d y Zana: „N ery n ę“ , „Pow ieść o L e rak u “ , „T w ardow skiego“ , a m oże i „Bekiesza“ zna z czasów w ileńskich; odczytyw ano je w szak­ że n a posiedzeniach filom atów \ Z nać także m usi „D um ki“ Lacha S zy rm y ogłoszone po raz pierw szy w „D zienniku W ileńskim “ w roku 1818 3: było to przecie pismo, k tó re czytyw ał z pew nością dokładnie i stale. I ślady ty ch zainteresow ań w y stęp u ją w pierw szych b a lla ­ d ach — tam i sam — dość w yraźnie.

A jed n ak drogę od dum sen ty m en taln ych do ballad ro m an ty cz­ n y c h p rzebyw a M ickiewicz zupełnie sam odzielnie i jak b y niezależnie od now atorskich poczynań zarów no przyjaciół, ja k i poetów spoza g ro n a filom atów . W praw dzie sięgnie niekiedy do nich po to lub ta m ­ to, ale zarazże p rzetw orzy te zapożyczenia po sw ojem u, zm ieni ich fu n k c ję stylow ą i przekształci tak, iż w istocie rzeczy są ju ż czymś innym . N igdy nato m iast nie spotkam y w balladach przejęcia pew ­ nego system u środków w y razu jako zorganizow anej całości, m im o że w przeciw ieństw ie do większości w cześniejszych n o w atorów p odej­ m u je w alkę z szablonem dum y sen ty m entalnej na całej szerokości fro n tu , idzie w p ro st przed siebie, nie zw ażając na trudności, k tó re czekają go po drodze. Szeroki to r tej drogi ogarnia niekiedy w ąskie ścieżynki poprzedników , ale nigdy nie zbacza w raz z nim i tam , gdzie k rę ty m śladem p ró b u ją w ym inąć przeszkodę.

Toteż m iał praw o nie powoływać się na tych poprzedników , gdy w spom inał — ju ż później — prarodziców sw ych ballad. Zdziw ić m oże tylko, dlaczego w ym ienił wówczas K arpińskiego i N iem cew i­ cza. P rzecież to oni w łaśnie rep rezentow ali ów spadek sielank i i du ­ m y, k tó ry w tw orzeniu nowego sty lu poezji w iązał m u ręce, staw ał raz po raz na drodze w postaci zakorzenionych naw yków m an iery sen­ ty m e n ta ln e j i przyzw yczajeń do łatw iejszych sposobów pokonyw ania trudn ości.

1 P ierw szy raz w liście do C zeczota z 4. X . 1819: „Przyszlij m n ie Ś w i t e ź i in n e T w oje n o w e rym y, B e k ie s z a etc., zrobisz m n ie n a jw ięk szą ła s k ę “ (D zieła

w s z y s t k i e , l. с., X III, s. 17). D rugi raz w yrzu ca w liście do J eżo w sk ieg o z 24.

X I. 1819: „Napróżno czekam robót w aszych , a przyn ajm n iej C zeczota B allad , D um etc...“ (ib., s. 45). I w reszcie po raz trzeci — znów z w y m ó w k ą — pod ad resem C zeczota z 9. X II. 1819: „N apróżno tak długo p roszę T w oich B e k i e ­

s z ó w , S w i t e z i ó w etc, etc.“ (ib., s. 52).

2 N e r y n a — 9. VI. 1818, P o w i e ś ć o L e r a k u — 1. X II. 1818, T w a r d o w s k i — 31.XII.1818, a B e k i e s z b y ł m oże czy ta n y w raz z IV p ieśn ią T a b a k i e r y — 3.II.1818.

3 D u m k i ze ś p i e w ó w lu d u w i e y s k i e g o C z e r w o n e j Rusi, Jaś i Z o sia oraz

(6)

Może uczynił to dlatego, że podejm ując to samo arty sty czn e za­ danie, któ re tam ci rozw iązyw ali w kształcie dum i sielanek, i u siłując rozw iązać je inaczej, zgodnie ze stylem now ych prądó w literackich, m im owoli staw iał je n a tle pokrew nej gatunkow o, choć odm iennej stylow o tw órczości K arpińskiego i Niemcewicza? Może dlatego w y­ znaw ał, że bez nich obu nie byłoby ballad, iż sta ra ją c się o przełam a­ nie sugestii tra d y c y jn y c h dum i sielanek, chcąc nie chcąc sam staw ał na ich stanow isku, przyjm ow ał najogólniejsze założenia form alne, iż do nich w łaśn ie przym ierzał w ytw ory swej M uzy b alladow ej, sp raw ­ dzając w arto ść poetycką now ych rozw iązań artystyczn ych w zakresie ty ch sam ych lu b odpow iednich problem ów twórczości?

A jeśli tak , to nie o w pływ ie p r z e z p r z e j ę c i e należy tu mówić, ale o oddziaływ aniu trad y cji przez św iadom ą opozycję poety przeciw w szelkim szablonom spadku odziedziczonego po „ojcach“. Bo praw dziw y poeta rzadko p rzejm u je tak i spadek bez bu n tu . Na tym opiera się w szakże dynam ika ew olucji literackiej. T ak w łaśnie, n a tle odtrącanej rzeczyw istości poetyckiej m inionego okresu i w rezu l­ tacie przeciw staw ienia się jego w ynalazkom tw órczym , k tó re p rze­ szły ju ż w szablon, pow stają nowe odm iany gatunków literackich, no­ w e u kształtow ania fabuły i w ątków , now e ty p y w ypow iedzi poetyc­ kich. N ajw iększa tru d n o ść spada w tym procesie na bark i tych, k tó ­ rzy idą pierw si. N astępcom łatw iej jest ju ż pisać — tak długo, aż z now ych środków w yrazu u tw orzą się nowe szablony. Ale też nie do poetów z a rie rg a rd y danego okresu naw iązyw ać będą przyw ódcy następnego z kolei b u n tu , lecz do tych, którzy szli ongiś pierw si, to­ ru ją c innym d rog ę do now ych w ypow iedzi literackich. Tak, jak Mic­ kiew icz nie na K ropińskiego, nie na W ężyka, ani n a w e t n a Brodziń­ skiego — pow oływ ał się, gdy — w edług relacji Fr. M alewskiego 1 — w yznaw ał:

„Nie napisałbym ballad, gdyby nie było K arpińskiego i N iem ce­ wicza. D z i ś j u ż ł a t w i e j p i s a ć . K ażdy kto zacznie:

„I staje, i patrzy, i słucha...“

m usi m yśleć, że upiory, duchy w ejdą na scenę. T a k s i ę f o r m y w y r a b i a j ą “ .

. W arto m oże bliżej nieco w ejrzeć w zagadnienie, jak to się owe „form y w y ra b ia ją “ i na razie — choćby na przykładzie kilku w y b ra ­

1 R o z m o w y z M i c k ie w ic z e m , D zie ła w s z y s t k i e , l. с., X V I, s. 50. P o d k reśle­ n ia m oje, C. Z.

(7)

n y c h ballad M ickiewicza — spraw dzić, jak iż je st stosunek ty ch n o ­ w y ch „form “ i procesu ich pow staw ania do tra d y c ji, w ytw orzonej p rzez poezję n a w zór sielanek K arpińskiego i dum Niem cewicza.

III. B a l l a d k a d l a „ J o h a s i “

Z acznijm y od pierw szej chronologicznie ballady: „To lu b ię “. 0 przejściow ym stanow isku jej pisano ju ż nieraz. „B allada „To lu ­ b ię “ — stw ierdza S. Skw arczyńska 1 — stoi w tw órczości M ickiew i­ cza na skrzyżow aniu kończącego się racjonalizm u, pełn i se n ty m e n ta ­ lizm u i początkowego rom antyzm u... B alladę tę k reśli bardzo jeszcze m łody ro m an ty k, którego rom anty zm ju ż pociąga, ale k tó ry ro m a n ­ ty zm u n ie pogłębił należycie i nie p rzeży ł“ . Daw no tak że w skazano na tra d y c y jn e elem enty fabuły w tej balladzie: do dum N iem cew icza w iodły ślady każdego z nich. Stw ierdzono jednak, iż M ickiewicz nie p o p rzestaje na przejęciu tego lub innego m otyw u, lecz czerpie je z k il­ ku ró żnych w ątków , w iążąc razem w nową, niespotykaną dotąd ca­ łość 2. O kreślono rów nież sen ty m en taln y c h a ra k te r w iększości tych tra d y c y jn y c h elem entów 3, jak też stylow ą zgodność n iek tó ry ch m o­ ty w ó w z w yobrażeniam i, w ystępującym i w w ierzeniach i pod aniach lu d o w y c h 4.

1 R o z w ó j w ą t k ó w i o b r a z ó w w t w ó r c z o ś c i M i c k ie w ic z a , B ad a n ia L i t e r a c ­

k ie VI, L w ó w 1934, s. 103.

2 W. B ru ch n alsk i, N ie m c e w i c z — M i c k ie w ic z , P a m i ę t n i k L i t e r a c k i 1903,

s. 556— 560 i 1904, s. 71— 72. M ożna by tu jeszcze dodać, że m o ty w y To lubię, w sk a z a n e przez B ru ch n alsk iego jako zapożyczone z dum N iem cew icza (E d w in

1 A n iela , Z a k o n n ik oraz A lo n d z o i Helena), n ależą do szczeg ó ln ie u lu b io n y ch

p rzez a u torów dum ow ego czasu i w y stęp u ją w tej sam ej lu b w podobnej p o­ sta ci i w takich tak że u tw orach, jak Z e li s ła w i S a lk a P a jg erta (R o z m a it o ś c i lw . 1820, nr 41, s. 161— 162), H alin a i L u d w i k K iciń sk iego ( T y g o d n ik P o lsk i, 1819, s. 25— 28), G arzul i Z elin d a w p o w ieści F loriana (w przekł. G inneta L.): G o n z a lw

z K o r d o b y , W ilno 1803, III, s. 15— 17 i in.

3 H. Schipper, S e n t y m e n t a l i z m w t w ó r c z o ś c i M i c k ie w ic z a , B a d a n ia L i t e ­

ra c k i e II, L w ó w 1926, s. 101— 106 oraz S. S k w arczyń sk a, l. c., s. 64, 102— 103 i in.

4 J. K rzyżanow sk i, Z m o t y w ó w f o l k l o r y s t y c z n y c h u M i c k ie w ic z a , P a m i ę t ­

n ik L i t e r a c k i 1934, z. 1—2 oraz St. S ta n k iew icz, P i e r w i a s t k i bia ło ru sk ie w p o l ­ s k i e j p o e z j i r o m a n ty c z n e j , część I (do r. 1830), W ilno 1936, s. 106— 117. D o „re-

w e la c y j“ tej ostatn iej pracy n ależy u sto su n k o w a ć się bardzo ostrożnie: w w ie lu w n io sk a ch opiera się jed y n ie na m a teria le w sp ó łczesn y m b ad aczow i i w sk u te k tego zm od y fik o w a n y m już m oże dzięki „zejściu w lu d “ b ądź to ballad M ick ie­ w icza, bądź też poezyj lu b opow iadań, utw orzon ych pod ich urokiem , zw ła szcza w N ow ogród czyźn ie, gd zie po zaściankach i „ok olicach “ m ia ł p oeta ty lu p rzy ­ jaciół, k o leg ó w i znajom ych.

(8)

Nie w yjaśniono jednak, na czym polega tajem n ica k u n sz tu poe­ tyckiego, k tó ry spraw ia, iż mimo ty lu fab u larn y ch zapożyczeń, całość nosi c h a ra k te r fabuły zgoła odm iennej i w cale nie tak sen ty m e n ta ln e j, jak b y to wnosić m ożna i z podsum ow ania tra d y c y jn y c h m otyw ów . Przecie nie w ystarczał tu jeszcze sam fak t połączenia k ilk u różnych w ątk ó w sentym entalnych. W iększą rolę m ogłoby odegrać ich zmo­ dyfikow anie przez w prow adzenie now ych pojęć ze św iata w ierzeń lu ­ dowych, ale w „To lu b ię “ ludow e elem enty nie w y k raczają poza rolę cząstkow ych przekształceń zapożyczonej fabu ły i chociaż zarów no po­ w iązanie pokuty nieczułej dziew icy z rodzajem daw nych przew inień, ja k też sposób w yzw olenia jej ze sta n u d u ch a-u pio ra oraz praw a, k tó re rządzą św iatem „dziw ów “ , noszą piętno w ierzeń i podań ludo­ wych, w całości u tw o ru nie mogą w ystarczy ć jako jed y n e czynniki ta k gruntow nego odnow ienia zużytych ju ż — zdaw ałoby się — w ą t­ ków poezji sen ty m entaln ej. Nie spraw iło tego rów nież rzekom e p rzy ­ stosow anie tej ballady do stosunków rzeczyw istego życia poety, jak su g eru je to prof. B ruchnalski, stw ierd zając w zakończeniu swych uw ag, że „młody poeta... dał... w „To lu b ię “ balladę zupełnie orygi­ n aln ą...“ \

A przecie to w łaśnie stanow i isto tę zagadnienia. Bo cóż z tego, że w skażem y źródła, z któ ry ch czerpie poeta m ateriał do sw ych fa ­ b u larn y c h pom ysłów, skoro tajem n icą pozostanie dla nas spraw a, jak się w yzw ala od stylow ego opracow ania tego m ateriału w edług sza­ blonu, któ re narzucało m u owo źródło, jakim sposobem w ydobyw a z niego nowe w alory poetyckie, niew yzyskane w tra d y c y jn y m ujęciu poprzedników . Jasn e, że sięgam y tu ju ż po tajem nicę tale n tu , k tó ­ re j nie da się chyba poznać całkowicie. Tym w iększa je d n a k pokusa. S próbujm y przeto odsłonić choćby jej rąbek.

Zw róćm y nasam przód uw agę n a zdecydow anie realisty czn ą ten den cję zarów no w szczegółowej k o n k rety zacji tła lokalnego, jak też w doborze niek tó ry ch okoliczności tow arzyszących p rzed staw ia­ n ym zdarzeniom . Pierw sze dwie strofy b allady szkicują topograficz­ n y zarys położenia z dokładnością, k tó ra spraw ia w rażen ie jak b y ż a r­ tobliw ej nieporadności naiw nego n a rra to ra . K o n k rety zację odtw a­ rzan ej m iejscow ości pod k reśla dodatkow o zw rot do M aryli („Spoj­ rzy j, M arylo, gdzie...“) tak, jak b y ów n a rra to r stał istotnie gdzieś w pobliżu głównego teren u akcji, m oże w oknie jednego z domów, i w skazyw ał jej w ym ieniane kolejno szczegóły k rajo b razu .

(9)

Czegoś podobnego nie spotykam y ani razu w dum ach i sielankach sentym en taln ych . O tle nie zapom ina z nich żadna, ale w e w szystkich praw ie są to u tarte, szablonowe abstrakcje, zm ierzające do w yw ołania n a s tro ju bez próby plastycznego skonkretyzow ania ich w w y o braźni czytelnika. Rządzi nim i schem at, zawsze jednakow y. J e s t to albo osjaniczny krajo b raz skał, nocy i księżyca, albo c m en tarn y sm u tek poezji ru in i grobów, albo sielankow y pejzaż zielonych dolin, sam ot­ ny ch jaw orów i cichych, szem rzących strum yków . W ysunięte na po­ czątek utw oru, z góry sygnalizują czytelnikow i, jak ą uczuciow ą po­ staw ę Д1а zająć wobec przedstaw ianego św iata ludzi i zdarzeń.

W „To lu bię“ opis m iejscow ości także zjaw ia się na początku u tw o ru i także zdąża do w yw ołania w czytelniku zam ierzonej p o sta­ w y uczuciowej. Co w ięcej: m am y tu rów nież i ową „piękną do lin ę“ i rzeczkę, m am y groby i ru in y , a „puszczyk“ i „sow y“ z jaw iają się tu w funkcji, co do k tó rej nie m oże być żadnej w ątpliw ości. A przecież nie są to j a k i e ś groby i j a k i e ś ruiny . R e p re ze n tu ją je „m ogiły“ w chróśniaku m alinow ym za dzwonnicą, k tó rej „zrąb zgni­ ły “ — to zupełnie coś innego, niż ru in y starych zam ków w dum ach poprzedniego okresu. I nie jaw o r sen ty m en taln y lub jak iś n ieo k reś­ lony bliżej gaj jaw i się tu na sam ym początku, ale „łóz gęsty zaro- ste k “ . A w szystko u jęte w krajo braz, w k tó ry m każdy z w y m ien io­ nych szczegółów m a swe w łasne ściśle oznaczone m iejsce i nie b u ja w obłokach abstrak cyjn ej dowolności „n astrojow ych“ opisów poezji sen ty m en taln ej. W rażenie, iż jest to jakaś k o n k retn a m iejscow ość, „oznaczona na m apie“, w zm acnia się tym bardziej, że n a rra to r ściśle lokalizuje m iejsce opow iadanej historii, w ym ieniając praw dziw ą n az­ w ę geograficzną m ają tk u w N ow ogródczyźnie \

Podobnie skonkretyzow ane jest główne zdarzenie opowieści: w i­ dzim y każdą ze zm ian sytuacji, zdajem y sobie spraw ę z ich czasowej

1 P rof. K onrad Górski w w y k ła d a ch o M ick iew iczu, w y g ło szo n y ch w U n i­ w ersy tecie M. K opernika w T oruniu w r. 1946/7 stw ierd ził, że op is m iejsco w o ści, przed staw ian ej w To lu bię od p ow iad a isto tn ie cm en tarzow i w R ucie, a lu d n ość m iejsco w a dotąd n azyw a go „m alin n ik iem “.

W ykładom tym szkic n in iejszy zaw d zięcza tak że w ie le in n y ch sp ostrzeżeń i w iad om ości. Trudno byłob y za każdym razem p o w o ły w a ć się na n ie z w ła sz ­ cza, że n ie da się ściśle u stalić, do jak iego stopnia i te tak że u w agi, k tóre s fo r ­ m u łow an e tu zostają na pozór n ieza leżn ie od w y k ła d ó w prof. G órskiego, w y r a ­ stają z n ich jako rezu ltat p rzem yśleń i dociekań p oczyn ion ych pod w p ły w e m pobudki, jaką p osłu żyły w y p o w ied zia n e w nich sądy. P o zostaje w ię c ty lk o t a ­ kim ogóln ym ośw iad czen iem w y p ła cić się choćby częściow o z długu, k tóry w szk icu n in iejszy m w ob ec w y k ła d ó w tych zaciągn ięto.

(10)

kolejności, słyszym y woźnicę, ja k krzyczy, w idzim y, jak „biczem za­ d a je “ , ja k konie skaczą nagle, z całej m ocy, w iem y dokładnie, co się w zaprzęgu popsuło, w iem y naw et, w k tó ry m m iejscu złam ał się dy­ szel.

W rezultacie tej ten d en cji do k on kretneg o p rzed staw ian ia św ia­ ta rzeczy i zdarzeń, po jaw iają się w nim przedm ioty, nieznane dotąd w sen ty m en taln ej poezji dum i sielanek. I owe łozy, i chróśniak, i wóz, i dyszel i n aw et ów włos, co „dębem stan ął na głow ie“ n a rra to ra na w idok m artw icy — w szystko to są p rzedm ioty nienotow ane w sk arb ­ cach rekw izytów poetyckich obu w ym ienionych gatunków . Na r a ­ zie je st ich jeszcze niew iele, ale z czasem pojaw iać się będą coraz częściej, wnosząc ze sobą atm osferę re a ln e j zwykłości — może naw et „prozaiczności“ otoczenia, ty m w y raźn iej odczuw anej, im silniejszy je s t ich k o n tra st z przed staw ian y m św iatem „dziw ów “.

A i „dziw y“ te w prow adzone tu są i ukazane w tak i sposób, by ja k najskuteczniej uśp ić k ry ty czn y sceptycyzm czytelnika. Tu ju ż k o n k rety zacja szczegółów nie jest now ością: stosow ały ją praw ie stale p rzedrom antyczne dum y grozy 1, now e jeno są kształty, w k tó ­ ry c h u k azu ją się oczom czytelników : bardziej realistyczne, u jęte w ram y zw ykłych zjaw isk przyrody i dostosow ane do sty lu w y ob ra­ żeń ludow ych 2. Nie bez znaczenia je s t i to także, iż o „dziw ach“ tych dow iadujem y się z u st naocznego św iadka. I to nie byle jakiego! T a­ kiego w łaśnie, k tó ry „śm iał się z diab łó w “ i „nie w ierzył w czary“ , niefrasobliw ego i odważnego sceptyka, k tó rem u w szystko to nie mogło się przecie przyw idzieć. Jak że tak iem u nie w ierzyć?

Ale rola w prow adzonego n a rra to ra nie ogranicza się jedynie do podtrzy m ania praw dopodobieństw a „dziw ów “. Łączy się z nim także d ru g i system środków , za pomocą k tó ry c h przekształca poeta tra d y ­ cy jn e elem enty fabuły nad ając im odm ienną w artość poetycką. G ra on jakoby podw ójną rolę. Z jednej stro n y jest naiw nym n a rra to re m , „n iew iernym Tom aszem “, k tó ry w p rzy p a d k u na moście zdobywa do­ św iadczenie życiowe i w iarę w istnienie „św iata dziw ów “ . Ale z d ru ­ giej stro n y je st także owym żartobliw y m zalotnikiem , co to w czasie

1 Por.: J. U. N iem cew icz, A lo n d zo i H elen a (1802), G óreckiego Ś m i e r ć

z d r a j c y o jc z y z n y , T y g o d n i k P o ls k i i Z a g r a n ic z n y 1818, II, s. 11— 14, J. J. Szcze­

p ań sk iego Z d z i e s l a w i Halina, P a m i ę tn i k L w o w s k i 1819, I, s. 145— 152, w sz y stk ie trzy przeróbki Lenory,: S zyrm y K a m i l l a i L eon, Zana N e r y n a i N iem cew icza

M a l w i n a i in.

(11)

flirtó w w ieczornych z M arylą zw ykł straszyć ją „na dobranoc“ b a l­ ladą. T aką w łaśnie — jak „To lu b ię “. I stąd ów to n opow iadania „półserio, pół — ż a rte m “ , stąd te n uśm ieszek, jaki w yczuw am y n a u sta c h n a rra to ra , k tó ry od początku do końca g r a t y l k o r o- 1 ę naiw nego spraw ozdaw cy, b y ty m skuteczniej „n astraszyć“ , czy m oże „zabaw ić“ sw oją p artn e rk ę .

B allada przeistacza się w żart. Toteż jej hum orystyczne ak cen­ ty nie są b y n ajm n iej niezam ierzonym potknięciem arty zm u M ic­ kiew icza i tru d n o się zgodzić z sądem Skw arczyńskiej, k tó ra w idzi w n ich jed yn ie „ b rak szczerości wobec ro m an ty zm u “ , „brak a rty ­ styczn ej p e łn i“ \ Ze nie jest to stanow isko rom antycznej b allad y

i służy ć m oże jako jeszcze jed en dowód owego pogranicza, z k tó re ­ go w y ra s ta pom ysł jej i ukształtow anie — to pew na. Ale pew ne w y ­ d a je się także, iż ta hum ory sty czn a koncepcja fabuły i jej ż a rto b li­ w a sty lizacja zostały tu zrealizow ane świadomie, k onsekw entnie i w pełni — jako podstaw ow e założenie artystyczne, a nie m im ow ol­ n e odchylenie od głów nej linii tw órczych usiłow ań autora.

W ynika to ju ż z w stępnego w iersza „Do przyjació ł“ : „To lu b ię “ stan o w i w szakże przypom nienie „słodkich chw ilek“ w spólnej z M a­ r y lą „ z a b a w y “ , a poeta „ p o c i e c h y “ szuka w tej balladzie, „nie sław y “ . Nie trag ed ię zam ierza chyba pisać ten, kto ju ż u w stęp u w y zn aje:

C hcę coś okropnie, coś p isa ć m iłośn ie O strachach i o M aryli.

C zyżby to było tylko niedołęstw o poety, k tó ry nie um ie w yrazić m yśli tak , by nie w yw ołać u czytelnika uśm iechu?

D ostateczną ilość dowodów dostarcza zresztą i tek st ballady. N ie znać przejęcia się poety n a serio ani tym , co je st w niej „okrop­ n e “ , an i tym , co — „m iłosne“. W prow adzony n a rra to r pam ięta o swej pod w ójnej roli i od czasu do czasu — d yskretnie, leciutko — p rz y ­ pom ina czytelnikow i żartobliw ą koncepcję całości. W łaśnie w tedy, gdy zdarza się coś, co jest „okropne“ lub „m iłosne“ .

C hciałem u ciek ać, p ad łem zalękniony,

W ł o s d ę b e m s t a n ą ł n a g ł o w i e , K rzyknę: „N iech b ędzie C hrystus p o ch w a lo n y !“

„Na w ie k i w ie k ó w !“ — odpow ie.

1 l. c., s. 103.

(12)

Jeszcze nikom u z b ohaterów „dum grozy“ nie p rzy trafiło się p rzy w itać w tak i sposób ze zjaw ą upiora. I żadnem u włos dębem nie staw ał n a głowie. A jak że w ygląda najb ard ziej żałosny m om ent m i­ łosnej ro zp raw y Józia z M arylą?

„Ja p ójd ę!“ — m ó w ił ze łzam i. „Idź sob ie!“ P oszed ł i um arł z m iłości...

D la czytelników , w zw yczajonych w rozw odnione w ylew y kochan­ ków z dum i sielanek sentym entalnego pokroju, mogło to m ieć zna­ czenie jed y n ie chyba podkpiw ań z czułych obyczajów m inionej epo­ ki. A le żartem dźw ięczy i dla nas. Ż artem i u d a n ą pow agą dźw ię­ czą tak że „w y rok i“ ogłoszone M aryli, uduszonej w „gąszczy d y m ­ nych k łębó w “ przez „ J ó z i a “ , k tó ry „ ja k p o t ę p i e n i e c og­ n isty “ p r z y l e c i a ł do niej w straszliw ej postaw ie:

„W iedziałaś, że się spodobało P a n u Z m ęża ród tw orzyć n ie w ie śc i, N a osłod zen ie m ężom złego stan u ,

N a rozkosz, n ie na b o le ś c i“.

Proszę zważyć, iż je st to głos, „pośród jęk u i zgrzytania zębów “ ! Z tego ro du zjaw isk stylow ych je s t i owo: „Onego czasu żyłam ja n a św iecie...“ i „m iłosne zapały“ Józia, i niew czesny w yskok „k u ­ r a “ , p rzeryw ającego wieszczbę „m a rtw ic y “, i zakończenie z p ro śb ą 0 m odlitw ę „za dusze w czyśćcu b o lejące“. A koncept u k a ra n ia n ie ­ czułej, a psikusy, jakie w yczynia podróżnym („...jadącym konia u sk u - bię...“), a pogróżki i aluzje pod adresem tej drugiej M aryli, p a rtn e r ­ ki n a rra to ra ...? Co tu gadać! Toć to ju ż nie żartobliw e akcenty, ta m 1 sam rozrzucone w utw orze, ale cały ich system , służący do p rze ła ­ m an ia tkliw ego rozrzew nienia au to ró w dum i sielanek, z w spółczu­ jącą pow agą i nam aszczeniem opow iadających o losach sw ych b o h a ­ teró w . Ton ż a rtu w „zabaw ie“ z M arylą przem ienia — jak za d otknię­ ciem ró żd żk i czarodziejskiej — w szystkie ich sm utki i tkliw ości płacz­ liw e w półuśm iech sk ry ty m aską naiw nego n a rra to ra . On to p rz e ­ kształca ta k g ru n to w n ie w artość arty sty c z n ą zapożyczonych m o ty ­ w ów i n ad aje im now e zabarw ienie s ty lo w e 1.

Nie jest to zabarw ienie rom antyczne. W ypływ a, ja k słusznie zaznaczono ju ż d a w n ie ja, spod p ió ra poety, któ ry rów nocześnie za­

1 Por. także H. Schipper, l. c., s. 106.

(13)

b ie ra ł się ponow nie do pracy n ad „D arczanką“1. Ale, by p rz e jść od d um i sielanek poezji sen ty m en taln ej do ty p u now ej, ro m antyczn ej b allad y , nie m ożna było om inąć tego etapu. Przeciw ko łzaw ym roz- tk liw ieniom tra d y c ji stosow ał bro ń n ajb ard ziej skuteczną.

Podobnie je st z kom pozycją. Ram ow y u k ład nie był w ów czas ża d n ą nowością. Stanow ił ulubiony sposób m echanicznego zesta­ w ian ia epicko-nastroj owych i liryczno-w spom nieniow ych elem en ­ tó w zarów no dum ja k i s ie la n e k 2. K o n k retn y m w zorem m ogła tu być — zgodnie z tezą B ruchnalskiego 3 ■— analogiczna sy tu acja w du ­ m ie N iem cewicza o Edw inie i Anieli. A przecie poeta, p rze jm u ją c pozornie bez zm ian szablonow ą k o n stru k cję utw o ru, p rzeprow adza w układzie i w zajem nych stosunkach poszczególnych elem en tów fa­ b uły przekształcenia — ogrom nie znam ienne. M niejsza ju ż o p rze ­ g ru pow anie postaci w edług w zoru nie do przyjęcia w szablonie dum sen ty m en taln y ch : w m yśl niepisanej, ale pow szechnie p rzestrzeg a­ nej poetyki u tw o ró w tego ro d zaju — Józio a nie M aryla zjaw ić się w in ien w roli głównego b o h atera opow iadania; on to w szakże jest nieszczęśliw ą a n iew in n ą ofiarą sw ych „zapałów “ i m a w szelkie d a­ n e k u tem u, by w zbudzić w czytelniku rozrzew nienie tkliw ego w spółczucia.

Ale w tym sęk w łaśnie, że nie o rozrzew nienie chodziło tu a u ­ torow i, że in ten cje z a c i e k a w i e n i a czytelnika p rzebiegiem ak cji są tu nieró w nie większe, niż w przew ażnej większości dum po­ przedniego okresu. T am akcja służyła jako p rete k st do w p ro w adze­ nia n a scenę rozpaczających, stęsknionych lub żegnających się ko­ chanków , ram a epicko-nastroj owa potrzebna była jedynie jako spo­ sób poinform ow ania czytelnika o sytuacji głów nych b o h ateró w i od­ m alow ania dekoracji, n a k tó ry ch tle ty m bardziej w ym ow ne sta w a ­ ły się ich żale, dum an ia i pożegnalne przem ow y do siebie. E lem en t zdarzeń g rał tu ro lę drugoplanow ą, analogiczną do lib re tta p rze d ­ staw ień operow ych. D latego też był tak bardzo szablonowy.

1 3. I. 1820 za w ia d a m ia p rzyjaciół w liście: „pisałem D z ie w ic ą “, a p arę dni w cześn iej w y sy ła im św ieżo przepisaną p ieśń I. (Dzieła w s z y s t k i e , l. с., X III, s. 62 i 59).

2 Por. B rod ziń sk iego O l d y n ę (P a m i ę tn i k N a u k o w y 1819, I, s. 86), S ie n k ie ­ w icza M i k o ła ja i M a ł g o r z a t ę (T y g o d n ik W i le ń s k i 1817, IV, s. 305—315), N ie m c e ­ w icza Z a m e k J a z ł o w i e c k i ( B a jk i i p o w ie ś c i , II, s. 182), B aran ieck iego D u m ę , T y ­

m o n (T y g o d n ik W i le ń s k i 1821, II, s. 236— 239) i in.

(14)

W „To lu b ię “ przedstaw ia się to zupełnie inaczej. A kcja jest tu jed n y m z głów nych czynników u tw o ru , a u to r sta ra się z a in try ­ gować czytelnika, nie odsłaniać od ra z u sw ych k a rt i w m iarę m oż­ ności pozostaw iać coś jeszcze do w y jaśn ienia. N aw et w tedy, gdy w iem y ju ż w szystko o losie Józia i M aryli, p o tra fi w zbudzić cieka­ w ość obiecaną w yrocznią „ m artw icy “ i za pom ocą ż a rtu z „k u re m “ pozw ala czułym słuchaczom „dośpiew ać“ ją sobie n a podstaw ie w łas­ n ej dom yślności \

Ł atw iej jed n a k było M ickiew iczow i w yzw olić się spod w pływ u fab u la rn y c h i kom pozycyjnych schem atów poezji sen ty m e n ta ln e j, niż przezw yciężyć szablon językow ych elem entów stylu. A był to przecie p o stu la t b y n ajm n iej n ie drugorzędny. Nie na w ia tr wszakże rzu cał p o eta w „P rzedm ow ie“ definicję b allad y „ b ry ta ń sk ie j“, za­ znaczając, iż „w w y ra ż en ia ch “ w in n a być „prosta i n a tu ra ln a “ . P o ­ s tu la t ty m tru d n ie jsz y do zrealizow ania, że nie chodziło tu o odcię­ cie się od reto ry cznej „szczytności“ ód i tra g e d y j klasycznych, — p rzeprow adzenie tego nie byłoby tru d n e — , ale o przeciw staw ienie się r z e k o m e j prostocie dum i sielanek sen ty m en taln y ch , kształ­ tu jący ch tę sw oją postaw ę n a m odłę poezji „lżejszego“ sty lu i n iż ­ szej ra n g i literack iej za pom ocą stosunkow ego ograniczania „ozdób“ reto ry cz n y c h i b ardziej bezpośredniego tonu w ypow iedzi.

A to — w owym czasie — nie było w cale ta k łatw e. Jasne, że obu ty ch cech szukać należało nie gdzie indziej, ja k w p rak ty c e poe­ zji ludow ej. W ty m też k ieru n k u szły w szystkie ek sp ery m en ty od­ no w ien ia w y razu poetyckiego. Tu szukał w y jścia i N iem cewicz („Mo- łodec“ , „O kropna puszcza“), i Z aleski („D um a o W acław ie“ , „L ud­ m iła“ i in.) i najbliższe M ickiewiczowi grono filom atów , zarów no Zan, ja k i Czeczot, a przede w szystkim — pierw szy z nich — K ry ­ s ty n L ach -S zy rm a („D um ki ze śpiew ów lud u w iejskiego“ — 1818). A le w y jąw szy „C ygankę“ Zana, żadna z tych dum nie dorastała do p ro sto ty praw dziw ej poezji ludow ej. W szystkie by ły — w m n ie j­ szym lu b w iększym stopniu w y razem kom prom isu now ych te n d e n ­ cji z n aw y k am i poezji se n ty m e n ta ln e j, stanow iąc niezharm onizow a- n ą m ieszaninę elem entów ró żn y ch stylowo. Nie um iano w y ró żn ić an i w łaściw ego tonu poezji ludow ej, ani specyficznych cech jej w y ­

1 T ym zadaniom słu żyć m a tak że skrom na tu zresztą doza tajem n iczości, o taczającej ó w „chróśniak m a lin o w y “ za d zw on n icą (,,...w ch róstach coś h u czy i k syk a...“). O zn aczen iu elem en tu n ieok reślon ego, oznaczonego przez „coś“ — zob. S. S k w arczyń sk a, l. c., s. 93— 96.

(15)

razu. Toteż przejm ow ano przede w szystkim te elem enty , k tó re n a j­ w y raźn iej rzucały się w oczy, znajdow ały się jak gdyby n a pow ierz­ chni zjaw iska. P rzejm ow ano ty m chętniej, im łatw iej daw ały się w łą­ czyć w pan u jący system poetyki sen ty m en taln ej.

Do w łaściw ości tak ich n ależały m. in. zdrobnienia. J u ż Szyrm a zw rócił n a nie uw agę w prow adzając je do sw ych „d um ek“ — zapew ­ ne — w przekonaniu, że w ten sposób u d a m u się odtw orzyć atm osfe­ rę naiw ności i p ro sto ty pieśni ludow ych. W ystarczy zacytow ać strof parę:

S yn ek sied ział na m ogile, A na n iej w ietrzy k p ow iew ał; K w ia tk i on tam sad ził m iłe I cichą je łzą p olew ał.

(Z dan ek i Helina, D zie n n ik W i le ń s k i 1818, I, s. 486— 496).

Albo:

Tam przy k siężyca p ośw iacie, D w a gołąb k ów p rzylatyw a, Siada jak siostra przy bracie, D zióbkam i się p ogłask iw a.

(„Jaś i Z o sia “, ib.)

P odobną m etodę „zdrobnień“ sp ró b uje zastosow ać w n iek tó ­ ry ch balladach Mickiewicz. W ogrom nej większości są to — ja k za­ uw ażono 1 — ballady i rom anse, w k tó ry ch za pom ocą p rzy pisku lub p o d ty tu łu zaznaczył poeta ich rzekom e lub praw d ziw e pochodzenie z poezji „gm innej“ . Toteż związek zdrobnień ze sty lizacją w duchu tw órczości ludow ej w y d aje się niew ątpliw y. W arto p rzy ty m zw ró­ cić uw agę, że szczególną ich obfitość, św iadczącą ju ż o kształtow an iu się m an iery stylow ej, w y kazu ją — prócz w y raźn ie n ieu dan ej „Ryb­ k i“ — te spośród u tw orów zbiorku, k tó re najbliższe są M ickiewiczow­ skiej definicji „rom ansu“ . Może dlatego w łaśnie, że styl ich — zda­ niem poety — „jak n ajw iększą naiw nością i p rosto tą zalecać się po­ w in ie n “ .

W „To lu b ię“ p o stu lat ten obow iązyw ał w m niejszym stopniu. T oteż zdrobnienia w y stę p u ją tu rzadziej — i jak b y w sk u te k pow ierz

-1 W. W eintraub, O p e w n e j m ł o d z i e ń c z e j m a n i e r z e M i c k ie w ic z a , J ę z y k P o l­

ski, X I X (1934), 5, s. 152— 162. W tym d oskonałym a rty k u le om ów ion o w y c z e r ­

pu jąco k om p lek s zagadnień sty lo w y ch , zw iązan ych z m an ierą zdrob n ień w b a l­ lad ach , to też u w agi n in iejsze p oprzestają jed y n ie na u zu p ełn ien iu tła h isto ry cz­ n o -litera c k ieg o , od syłając do tego a rtyk u łu czy teln ik ó w , in teresu ją cy ch się szczeg ó ła m i tej spraw y.

(16)

chowności tej sty lizacy jn ej m etody, porzuconej p rzez poetę w cen­ tra ln y ch frag m en tach ballady, zgrupow ane są p raw ie w yłącznie na początku i w końcu u tw o ru (w I strofie: „zaro stek “ , „rzeczułka“ i „mo­ stek “ ; w końcu: „obłoczek“ i „oczka“).

M etoda zdrobnień nie m ogła przeto w y starczy ć w „To lu b ię “ ja ­ ko j e d y n y sposób ukształtow ania języ k a w m yśl po stu lató w p ro ­ stoty i n aturalno ści. N a śm iałe i kon sek w entn e rozw iązanie tego zagadnienia — od razu , w pierw szej balladzie — było jeszcze za w cześ­ nie. Z b y t silnie n a w ychow anku szkół now ogródzkich i niedaw nym recenzencie „Jagiellon id y“ ciążyły zarów no tra d y c je poety k i k la­ sycznej jak i szablony p rak ty k i literackiej sen ty m entalizm u, by mógł tak łatw o zrzucić z siebie więzy przyzw yczajeń i sm aku epoki po­ p rzedniej. Ale i w ty m pierw szym k ro k u M ickiewicza na teren ie ballady zaznaczają się ju ż zupełnie w y raźn ie dw ie inn e ten d en cje sty ­ lowe, z któ ry ch każda w dalszym rozw oju g a tu n k u odegra nierów nie w ażniejszą rolę niż om ówione w yżej zdrobnienia. Początkow o obie pozostają w pew ny m zw iązku ze sobą, później jed n a k k ażda idzie we w łasnym kieru nk u . P ierw sza z nich — to dążenie do przełam ania ra m uświęconego zw yczajem słow nika poezji klasy cysty cznej i zw ro­ tu do sfery w yrazów , w łaściw ych dotąd jed y n ie w m ow ie potocznej. D rugie zaś — to analogiczna ten d encja w zakresie składni, skłonność do uproszczania i uzw y czaj niania jej w tak i sposób, by przypom ina­ ła tok swobodnego, niem al gaw ędziarskiego opow iadania w kole do­ b ry ch znajom ych lub przyjaciół.

W „To lu b ię “ obie tendencje w y stę p u ją dopiero w zalążku i nie stan ow ią zasad, k on sekw entnie realizow anych na p rze strz e n i całej ballady. Są to raczej zjaw iska sporadyczne i nie w ykluczające p ew ­ nych naw yków odm iennej n a tu ry stylow ej. Tak w ięc nie b ra k tu epitetów , typow ych dla poezji sen ty m en talnej, w ystarczy zacytow ać tak ie w y rażen ia jak: piękna dolina, płom yk blady, w y ra z y m iłosne, r a ­ dość dzika, w zielonym grobie, słodki w yraz, gorzkie łzy, b ladaw y obłoczek itp. Jeszcze w yraźn iej u jaw nia się to w e w stępny m w ie r­ szu „Do p rzy jació ł“ : północna pora, głuche zacisze, słodkich chw ilek, lu b e przedm ioty, słodkie zachw ycenie, słodkie m iłości w yrazy itp. W praw dzie w „To lu b ię “ n iek tó re z nich, takiego rod zaju ja k „m iłos­ n e zapały“ Józia lub zjaw ienie się jego „w straszliw ej p o staw ie“ upio­ ra, m ożna by kłaść n a k a rb owego uśm iechu, z k tó ry m n a rra to r w raz z fab u łą „okro p ną“ i „m iłosną“ p rzejm u je także całe dobrodziejstw o jej słownikowego inw entarza, niem niej jed n ak zarów no duża ilość

(17)

epitetów — zdaw ałoby się — zbędnych („w licznym tłu m ie “), jak i upodobanie do p rzym io tnik ó w o em ocjonalnym zabarw ien iu zdra­ dza w y ra ź n ie w p ły w se n ty m en taln ej m aniery zaznaczania „poetyc- kości“ i „czułości“ języ k a za pom ocą zapychania każdego p rzy rze- czownikowego m iejsca ep itetem — z ten d en cją do w yb oru słów tk li­ w ych. W d o d a tk u ta m i sam pojaw ią się także ślady pery frasty cz- n ych upodobań poezji klasycystycznej („czyśćcówe potoki“ , „ogniste g łębinie“ , „czyśćcow a zaguba“ , „skoro północ naw lecze zasłony...“ , „północna god zin a“ itp.).

Ale obok nich w y stę p u ją w „To lu b ię“ prow incjonalizm y i w y­ razy ze stanow iska obow iązującej wów czas estetyki nazb yt ju ż „pro­ zaiczne“ i „g m in n e“ , by m ożna je było znaleźć w w ierszu jakiegokol­ w iek szanującego się poety. Są tu zatem i takie rodzynki jak : zaro- stek, chróśniak, bies, ksyka, zrąbnica, wrzeszczeć, zadaje (biczem), dyszel, szruba, — ba, n a w e t całe w yrażenia w rodzaju: „roztw iera g ę b ę i w y t r z e s z c z a oczy“ . W św ietle klasycystycznego p o stu latu „szlachetności“ w yrazów było to już przestępstw o zgoła n iep rzy sto jne. Z gorszenia z tego pow odu nie m ogły — oczywiście — okupić sąsiadujące z nim i słowa z tak legalnym paszportem se n ty ­ m en talizm u jak „zefiry “ lub „ la rw a “.

Podobnie u k ład a ją się stosunki w . zakresie składni. W poezji ^klasycy stycznej in w ersja była jed n ym ze s tru k tu ra ln y c h elem entów literack iej odm ienności języka poetyckiego. T aką też rolę spełnia zazwyczaj w dum ach sentym entalnych. Szczególnym upodobaniem pieszy się zwłaszcza zabieg polegający n a rozstaw ieniu dw u zespolo­ n y ch ze sobą w yrazów za pomocą w trę tu w ich środek jakiegoś trz e ­ ciego słowa. Rolę tę spełnia najczęściej orzeczenie, w staw ione m iędzy rzeczow nik i o kreślającą go przydaw kę przym iotną. Zabieg taki p rzy b ierał zazw yczaj fun k cję czynnika w zm agającego w ew n ętrzn ą spoistość w iersza, k tó ry dzięki tem u u jęty zostaje ja k gdyby w k lam ­ r ę dw u w iążących się ze sobą w yrazów .

W „To lu b ię “ „ w trę tó w “ takich znajdziem y tyleż co i w p ierw ­ szej lepszej dum ie sen ty m en taln ej. Może n aw et jeszcze w ięcej. J a k zobaczym y za chw ilę, M ickiewicz w ykorzystał je w pełni przy re a li­ zacji zam ierzeń odm iennych od tych, jak im służyły w poezji tra d y ­ cyjnej, ale w zakresie składni stanow ią one zjaw isko w ręcz odw rotne od w spom nianej ten d en cji do ukształtow ania toku zdań na w zó r swo­ bodnego k o jarzen ia słów w mowie potocznej. Mimo to, w ydzielone z całego m nóstw a innych sposobów inw ersji, stosow anych w raz

(18)

z „ w trę tam i“ przez poezję o kresu p rzed ro m an ty czn eg o nie w pływ ają decydująco na całość utw o ru. W iersze, w k tó ry c h zastosow ano in- w ersjow any szyk w yrazów , stanow ią w „To lu b ię “ n iew iele ponad 17% w szystkich razem , podczas gdy w n ie k tó ry c h dum ach procent ten przekracza cyfrę 40. Na tle w iększości zdań, zbudow anych zgod­ nie z n a tu ra ln y m tokiem m ow y potocznej, in w e rsje w „To lu b ię “ nie sp raw iają w rażen ia sżtucznego układu, zorganizow anego w edług z gó­ ry narzuconych schem atów .

W pew nych sform ułow aniach znać jak b y m im ow olną niezd ar- ność w kształtow aniu swej w ypow iedzi przez n a rra to ra lub „m artw i­ cę“ (,,...i pokój tobie, i dzięki...“ , „...tłum em gard ziłam bez b ra k u “, „dopóki gw iazdy zejdą i dopóki w e w si...“ , „...ginie, ja k ginie bladaw y obłoczek“). W innych n ato m iast w yczuw am y żyw y tok swobodnej gaw ędy, z tak znam iennym i d la niej objaw am i ja k p rzery w an ie w ą t­ ków zdania, n aw ro ty do poprzednich sform ułow ań, w trąc e n ia zdań naw iasow ych itp. Czasem w y d a je się n am naw et, że obserw ujem y gesty tego fikcyjnego gaw ędziarza. Tak je s t np. z pierw szą i drugą strofą b allad y („Spojrzyj, M arylo,...“), tak je s t przy d w u k ro tn y m roz­ poczynaniu opowieści („Raz, gdy do R u ty ...“ i „Onego czasu żyłam ja na św iecie...“), — przy w trąc e n ia c h tego rod zaju ja k „ Ja chociaż — pom nę — nieraz A ndrzej sta ry zaklin ał...“ \ — przy posługiw aniu się im ionam i osób i nazw am i m iejscow ości bez żadnych w yjaśnień, tak jak b y były one znane w szy stk im słuchaczom („...do R u ty jadę...“, „...nieraz A ndrzej sta ry ...“ , „P rzy b y ł i Józio...“). Gdzie leży ta R uta i kim je s t ów „sta ry A n d rz e j“ , n a rra to r nie p otrzebuje dodaw ać: w szak m ówi do M aryli, k tó re j im iona te nie są obce.

W związku ze składnią „To lu b ię “ w kraczam y w dziedzinę m e­ lodyki w iersza. B allady b yły przecie stylizacją na p i e ś ń ludow ą i od niej zapożyczyć m iały nie tylko prostotę i n atu raln o ść w y razu poetyckiego, ale ta k ż e łatw o u c h w y tn ą w yrazistość ry tm ik i i płynną m elodyjność intonacji. P a m ię ta ć jed n a k m usim y, że dla M ickiewicza śpiew em gm innym nie było to, co dziś ujm ujem y pod nazw ą pieśni ludow ych. W szak były to czasy, kiedy pierw si zbieracze tych pieśni ru szali dopiero na wieś i o d ruk o w anych zbiorach nie m ogło być m o­ wy. Samo pojęcie pieśni ludow ych było jeszcze m gliste i na ogół ro ­ zum iano je bardzo szeroko. O tym , ja k pojm ow ał je M ickiewicz, ślad

1 Por. podobne w trą cen ia w y ra zó w częsty ch w m ow ie p otoczn ej, n ie sto ­ sow an ych n atom iast w p iśm ie — w w ierszu D o prz yja ció ł: „Teraz ja szczęścia szukam , ot, w tej księd ze...“, lub: „Ot, lep iej pióro w ezm ę...“.

(19)

m am y w p rz y p isk u do a rty k u łu o K arp iń sk im z r. 1827 1: „Przez śpiew y gm inne... ro zu m iem y śpiew y polskie, ballady i sielanki, pow ­ tarzan e m iędzy d ro b n ą szlach tą i klasą służących, m ów iących po pol­ s k u “. A w śró d ty c h „śp iew ó w “ były nieraz i takie, k tó ry m dzisiejszy etnolog nie p rzy z n a łb y m iana pieśn i ludow ej. Był w śró d nich przede w szystkim K a rp iń sk i i dlatego też sielanki jego nazÿw a M ickiewicz w e w spom nianym a rty k u le „śpiew am i n aro d o w y m i“ . Jeszcze po la ­ tach, „na p a ry sk im b r u k u “ w spom inać będzie obok pieśni

o tej d ziew czy n ie , co tak grać lu b iła , że p rzy sk rzyp eczk ach gąsk i pogu b iła

i to rów nież, jak

...za dni m oich przy w ie jsk ie j za b a w ie czy ta n o nieraz, pod lip ą na tr a w ie p ieśń o Ju styn ie...

I nie trzeb a sięgać aż po św iadectw o trad y cji, w edług k tó re j poeta im prow izow ać lubił, gdy p rzy g ry w ano m u m elodię „L au ry i F i- lon a“ . W y starczy zacytow ać w łasne słowa M ickiewicza o sielankach K arpińskiego z tegoż a rty k u łu : „Co do fo rm y zew nętrznej, p o e t a w z i ą ł j e z e ś p i e w ó w g m i n n y c h , n ag inając budow ę zw ro tek w edle praw ideł udoskonalonej w ersy fik acji. S tąd pojąć m oż­ na, dlaczego poezje K arpińskiego stały się ta k popularne; każdy z nich przyp o m in ał sceny, które, zdaje się, że kiedyś oglądał, n a w e t r y t m i ś p i e w b y ł y u c h u z n a j o m e , tylko nieco u p ięk ­ szone...“ . A dalej pow ołując się na „form ę zew n ę trz n ą “ „dum y h isto ­ ryczn ej o L udg ardzie“, pow iada w ręcz, iż n a niej „piszący w ty m ro ­ d z a ju P olacy uczyć by się pow inni s k ł a d n i i t o k u ś p i e w ­ n e g o s w o j e j m o w y “ 2. Czegóż w ięcej p otrzeba było b a lla ­ dom? Oto i droga, k tó rą — m imo opozycji M ickiewicza przeciw t r a ­ d ycy jnej tem atyce sielanek i stylow em u ich ukształto w aniu na m o­ dłę poezji sentym entalnej — zaw ędrow ały one m iędzy w zory „ludo­ w e “ pierw szych jego rom antycznych u tw o ró w .

S tro fa „To lubię“ , złożona z p rz e p la ta n k i 11- i 8-zgłoskowców 3 n ależy do najpopularniejszych pow iązań stroficznych w zakresie d um

1 M o s k o w s k i j Tielegraf, 1827,D zieła w s z y s t k i e , l. с., V, s. 290—291.

2 ib., s. 290 i 291. P odkreślenia m oje, C. Z.

3 S p rostow ać należy oczyw istą om yłk ę Ł osia, który w łą cza To lu b ię do u tw o ró w , złożon ych z przeplatania 10 - i 8 -z g ło sk o w c ó w (W ie r s z e p o ls k ie w ich

(20)

sentym entalnych. W tak ą stro fę u jm u je np. w iększość sw ych utw o­ rów Niemcewicz. A jed n a k M ickiewicz i w tej dziedzinie um ie się przeciw staw ić poezji sw ych poprzedników w tak i sposób, iż w rezul­ tacie ten sam schem at stro fy tw orzyć poczyna inny ry su n e k rytm icz­ ny. Ponad głowam i N iem cewicza i jego naśladow ców p rzerzuca most do poezji K arpińskiego i Trem beckiego, p rzep ro w ad zając ich wzorem podział parzystych, ośmiozgłoskowych w ierszy na dw a wycinki: 5 + 3. W rezu ltacie m am y tu do czynienia ze strofą, k tó rej wzór m etryczny należałoby przedstaw ić — nie: (5 + 6) + 8 + (5 + 6) + 8 — ja k to je st u Niemcewicza, ale [(5 + 6) + (5 + 3)] + [(5 + 6) + + (5 + 3)] \

F u n k cję arty sty czn ą podziału ośmiozgłoskowca n a dw a w ycinki 5 + 3 nie tru d n o wskazać. P rzez w prow adzenie dodatkow ej pauzy m etrycznej u stalon e zostają m iejsca dw u akcentów (— a nie jedne­ go — ) : na czw artej i siódm ej zgłosce, co z ko lei przesądza o toku r y t­ m icznym ośmiozgłoskowca, k tó ry nie m oże ju ż ułożyć sw ych akcen­ tów w edług w zoru tro ch ejó w i m usi p rzy b ra ć postać tró jak cen to w - ca — podobnie ja k i pierw sza — p rzedśredniów kow a — część prze­ platanego z n im jedenastozgłoskow ca. W rezu ltacie otrzym ujem y bardziej jednolity ry tm u tw o ru , w k tó ry m zwiększona ilość stałych akcentów 2 w pływ a n a zw iększenie jego m elo dy jnej w yrazistości.

Ale M ickiewicz nie p o przestaje na ry tm iczn ym podkreśleniu m elodyjnych skłonności b allad y . Nie darm o przecie naw oływ ał Po­ laków , by się uczyli u K arpińskiego nie ty lko „toku śpiew nego“ , ale i „sk ładn i“. W składni też, a przede w szystkim w ry tm iczno-skład- niow ych stosunkach ballad y, szukać w ypada dalszych czynników , k tó ­

1 D w a w y p a d k i o d stęp stw od tego p od ziału („Posag w a b ił i u roda“, „Gorz­ k ie łzy la ł n ieszczęśliw y ...“) n a 70 ośm io zg ło sk o w có w utw oru n ie p od w ażają b y ­ n ajm n iej od d zia ły w a n ia tej za sa d y na k szta łto w a n ie się jed n o liteg o toku u tw o ­ ru. O śm iozgłoskow ce, p rzed zielo n e śred n iów k ą po piątej sy la b ie sta n o w ią w To

lubię ponad 97%, co w ob ec 60°/o— 75% tak ich że w ie r sz y u N iem cew icza stw arza

w a ru n k i w y sta rcza ją ce do tr a k to w a n ia tego zja w isk a jak o zb liżon ego do za sa ­ dy m etryczn ej realizow anej w p od ob n ych strofach K arp iń sk iego i T rem b eck ie­ go — (Por. ośm iozgłosk ow ce w dum ach N iem cew icza : Sen M a r y s i — 75% z p r z e ­ d ziałem m ięd zy w y ra zo w y m po p ią tej sylab ie, M a l w i n a — 72%, O k r o p n a p u s z ­

cza — 60%, E d w i n i A n ie l a — 78%, J e s t nas s i e d m i o r o — 75% i in. U K arp iń ­

sk ieg o por. np. sielan k ę, Do p r z y j a c i ó ł po r o z sta n iu się z R o zyn ą , w iersz Do N a ­

r u s z e w i c z a p r z y o d d a n iu w i e r s z y n a sumienie).

2 T ym siln iej na tle ty m od cin ają się dw a ośm iozgłosk ow ce w trzeciej od k oń ca strofie To lubię zak oń czon e rym am i m ęsk im i, w sk u tek czego ulegają z m ia n ie m iejsca sta ły ch ak cen tó w .

(21)

ry m i dąży ł M ickiew icz do odtw orzenia m elodyjności „pieśni g m in n ej“. Ale uczeń przeszed ł tu m istrza bardzo daleko i nie m a potrzeby odwo­ ływ ać się do p ra k ty k i poetyckiej K arpińskiego jako w yłącznej sk a rb ­ nicy zabiegów , zastosow anych przez M ickiewicza dla podkreślenia „śpiew ności“ sw ego w iersza. To i owo znajdziem y u au to ra „Siela­ n e k “ w w iększej bodaj m ierze niż u w spółczesnych m u pisarzy, inne sposoby w y stąp ią m oże bardziej w y raźn ie u poetów poprzednich po­ koleń (poezja X V II w.) — w szystko razem , zastosow ane w tak im po­ w iązaniu i w tak iej ilości, że m ożna m ówić tu ju ż nieledw ie o sy ste­ m ie, stanow i chyba niezaprzeczoną w łasność M ickiewicza.

S p ró b u jm y w skazać najw ażniejsze. W szystkie oparte są o za­ sadę pow tó rzeń lu b paralelizm ów składniow o-rytm icznych b ąd ź to analogicznego, bądź też przeciw staw nego typu.

N asam przód w łaściw ość n ajłatw iejsza do uchw ycenia: pow tó­ rze n ia słow ne różnego typu. N ajczęściej u k ład a ją się one w anafory, p o d k reślające g ran ice podziału m etrycznego, takie np. jak w półw ier- szach:

C z y tam b ies sied ział, | c z y dusza zaklęta...

T e n złam ał dyszel, | t e n w y w ró cił w ozy...

Częściej jed n ak pow tórzenia takie w iążą ze sobą dw a w iersze sąsied­ nie:

C z a s a m i p łom yk okaże się b lady, C z a s e m grom trzaska po grom ie...

K a ż d y podróżny ogląd ał te zgrozy I k a ż d y m u sia ł k ląć drogę.

Lecz p r ó ż n o n ęd zn y w oczach p ra w ie znika, P r ó ż n o i dzień i noc płacze...

R zadziej ju ż zdarza się podobne anaforyczne połączenie pierw szej części strofy z drugą:

P r o s i ł i Józio n ieg d y ś o to słow o, G orzkie łzy la ł n ieszczęśliw y , P r o ś ż e ty teraz...

T ra fia ją się jed n ak nie tylko anaforyczne pow tórzenia słowne. Oto k ilk a innego ty p u :

(22)

Ramowe:

„ T o l u b i ę , rzek łem , t o l u b i ę “.

D o p ó k i g w ia zd y zejdą i d o p ó к i...

B i a ł e jej szaty, jak śn ieg b i a ł e lica...

P odchw ytuj ące :

Że k ied y w liczn y m k łan ian o się t ł u m i e , T ł u m e m gard ziłam b ez braku.

Podobnego typu:

Obok d zw on n icy zrąb zgn iły

A za d zw on n icą c h r ó ś n i a k m a lin o w y , A w tym c h r ó ś n i a k u m o g iły .

Albo zupełnie ju ż niezw iązane z podziałem m etry czn y m :

Ja chociaż — p om n ę — n i e r a z A ndrzej stary Z aklinał, n i e r a z p rzestrzegał...

O bce dla n iego w y r a z y m i ł o s n e , Choć czuł m i ł o s n e zapały...

A n aw et zwykłe podw ojenia:

Za taką srogość d ł u g i e , d ł u g i e lata...

G i n i e , j ak g i n i e b la d a w y obłoczek...

P rośże ty teraz n i e łzą, n i e nam ow ą... itp.

W szystkie razem stan o w ią je d n ą z n ajb ard ziej w y ra ź n y ch oznak organizow ania stylow ych oraz in to n acy jn y ch elem entów w iersza w oparciu o n aw ro ty do cząstek raz ju ż w prow adzonych, ale nie decy­ d u ją jeszcze o jedn o lity m system ie sugerow ania czytelnikow i sw oistej m elodyjności ballady. Isto ta zagadnienia tkw i głębiej: w analogicz­ nej budow ie składniow ej sąsiednich lu b niedalekich, a m etry czn ie od­ pow iadających sobie w ycinków w iersza. T u dopiero z n ajd u je swój sens artystyczn y ów ty p in w e rsji k lasy cysty cznej za pom ocą w trę tu w y razu trzeciego m iędzy dw a pow iązane słowa, do czego — ja k zazna­ czono ju ż w yżej — zdradza tak ą skłonność sk ład n ia p o etycka „To lu b ię “.

(23)

W iersze ty p u : „płom yk okaże się b lad y ...“ , lub „późne uczulam w y rzu ty ...“ są b ard ziej zindyw idualizow ane, bardziej w yraziste skład­ niowo, niż te, k tó re b y p o w stać m ogły ze zdań zbudow anych no rm al­ nie. T oteż p aralelizm złożony ze zdań ta k in w ersjow an y ch staje się łatw iej w yczuw alny, b ard ziej sugestyw ny, silniej narzu cający się czy­ telnikow i, niż p aralelizm zw ykłego szyku w yrazów . A teraz spójrz­ m y, ja k w yzyskuje to M ickiewicz, rozm iesżczając inw ersje w ram ach strofy:

M nóstw o ich m a r n e j p o c h l e b i a ł o d u m i e , I to m i b y ło do sm aku,

Że k ied y w l i c z n y m k ł a n i a n o s i ę t ł u m i e , T łum em gard ziłam bez braku.

Znacznie częściej inw ersjo w ane zostają ośmiozgłoskowce:

O dtąd m i ży cie sta ło się nielu b e,

P ó ź n e u c z u ł a m w y r z u t y ; L ecz ani sposób w y n a g ro d zić zgubę,

A n i c z a s z o s t a ł p o k u t y .

A o stro fę dalej znów te n sam ry su n e k składniow o-rytm iczny:

Porw ał, u d u sił g ęszczą dym n ych k łęb ó w , W c z y ś ć c o w e r z u c i ł p o t o k i , G dzie pośród ję k ó w i zgrzytania zęb ów

T a k i e s ł y s z a ł a m w y r o k i .

Nie bez znaczenia je st fakt, iż większość przykładów na in w ersję tego ty p u odnosi się w łaśn ie do ośmiozgłoskowych, nieparzy stych w ierszy. W skutek podk reślenia końcow ych w ycinków każdego z dw uw ierszow ych okresów stroficznej budow y b allady zyskuje ogrom nie rytm iczna w yrazistość tego podziału i strofa p rzy b iera cha­ ra k te r jednolitej inton acy jn ie całości, złożonej z dw u części, z k tó ­ ry c h d ru g a jest jakby odpow iedzią czy odzew em na pierw szą.

W ty m samym celu w yraźniejszego w ydzielenia obu d w u w ier­ szowych części strofy w yk o rzy stu je M ickiewicz toniczne w łaściw ości ośmiozgłoskowców swej ballady. Ich tró jakcen to w o ść w połączeniu z zasadą m etryczną u stalającą m iejsce dw óch ostatnich akcentów spraw ia, iż składniowa budow a każdego z n ich ciąży zdecydow anie k u tró j dzielności i w rezultacie praw ie w szystkie składają się z połącze­ nia dw u trzyzgłoskow ych i jed n ej dw uzgłoskow ej cząstki. P rz y ty m — ze w zględu na zasadę podziału: 5 + 3 — m ożliw e są jedynie dw a ty p y

(24)

ty ch połączeń: 323, lub 233. We w zajem n ym p rze p lata n iu obu tych typów znać w „To lu b ię “ ten den cje do pew nej jednolitości sąsiednich g ru p stroficznych, bądź to łączących stro fy o jedn ako w y m typie ośmiozgłoskowców, bądź też zbudow anych n a podobnym schemacie p rze p lata n ia obu ich typów \ P aralelizm obu końcow ych cząstek w odpow iadających sobie okresach stro fy staje się w sk u tek takiego rozczłonkow ania ośmiozgłoskowców — zupełnie w y ra ź n y i łatw o w y ­ czuw alny.

Dla p rzy k ład u kilka strof z ośm iozgłoskowcam i jednolicie zbu­ dow anym i w edług schem atu 323:

K ażdy pod różn y oglądał te zgrozy I k a żd y I m u siał | k lą ć drogę. Ten zła m a ł dyszel, ten w y w r ó c ił w ozy, In n em u I zw ich n ął | koń nogę.

Ja ch ociaż, pom nę, nieraz A ndrzej stary Z ak lin ał, J nieraz I p rzestrzegał,

Ś m iałem się z diabłów , n ie w ie r z y łe m w czary, T am tęd ym [ jeźd ził | i biegał.

Raz, gd y do R uty jad ę w czas n oclegu , N a m o ście J z końm i | w ó z staje, Próżno w o źn ica przyn agla do b iegu,

„H ej“ krzyczy, | biczem | zadaje.

Tym rów nież zadaniom służy p o d k reślanie paralelicznej odpo- w iedności n iek tó ry ch ośmiozgłoskowców drogą zupełnie identycznej b udow y składniow ej, ja k to jest np. ze skłonnością „To lu b ię “ do po­ tró jn y c h w yliczeń. Jak że nie pow iązać ze sobą takich zespołów jak :

O jciec m ój, p ierw szy u rzęd n ik w p o w iecie, M ożny, poczciw y, bogaty...

1 W trzech p ierw szy ch strofach w y stę p u ją ty lk o o śm iozgłosk ow ce ty p u 233 (z w y ją tk iem jed n eg o w iersza). P o czym n a stęp u je 12 strof, w k tórych je d y ­ n ie 3 ośm io zg ło sk o w ce zbudow ane są w e d łu g typ u 233, a w sz y stk ie p ozostałe (21 w ierszy) rep rezen tu ją typ: 323. N a stęp n ie 2 stro fy realizu ją w zór A B B A — je ś li przez A ozn aczym y typ: 233, a przez В — 323. D a lsze 6 stro f oparte są o p r z e ­ w a g ę typ u 233. P o stro fie, k tórej ośm io zg ło sk o w ce realizu ją ty p y 323 i 143, idą z k o le i 4 strofy w e d łu g w zoru B A A B B A A B , po czym trzy stro fy o ty p ie 233 (z jed n y m w y ją tk iem ). W końcu strofa z w iersza m i typ u 323, z rym am i m ęsk im i i 2 strofy o p rzew ad ze typ u 233.

Cytaty

Powiązane dokumenty

je zwierciadło, ogląda obserw ator przez szkło oczne z górnej części studni. Wielką niedogodnością tego teleskopu je s t to, że służyć on może tylko do

Wszyscy członkowie tradycyjnej społeczności uczestniczyli w tej samej kulturze: posługiwali się tym samym językiem, wyznawali ten sam światopogląd, szanowali te

Odbiór końcowy polega na finalnej ocenie rzeczywistego wykonania Robot w odniesieniu do zakresu (ilości) oraz jakości. Całkowite zakończenie Robot oraz gotowość do odbioru

Szkoła Podstawowa w Boguszynie.

a) Zmiana umowy w zakresie terminu płatności, terminu i zasad usuwania wad oraz innych nieistotnych zmian. zmiana nr rachunku bankowego). c) Zmiana danych

dwie dziewczyny, koszykówki, witają się, jest, siadają, trzech

Winczakiewicz Andrzej 15 Wittekind J.. STAN BADAŃ TRWAŁOŚCI PAPIERU DRUKOWEGO ...'. Dokonania zagraniczne ... METODYKA BADANIA PAPIERU ... Metody w badaniach własnych

38. Wykaszanie traw i chwastów z pasa drogowego dróg powiatowych na terenie gminy Wilczyn oraz Kleczew za kwotę 10 000,00zł. Wykaszanie krzewów i odrostów z pasa drogowego