• Nie Znaleziono Wyników

Pryzmat : bialski miesięcznik społeczno-kulturalny Vol.2 (2014) nr 4 (16)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Pryzmat : bialski miesięcznik społeczno-kulturalny Vol.2 (2014) nr 4 (16)"

Copied!
23
0
0

Pełen tekst

(1)

1

miesięcznik Biała Podlaska maj 2014

Dać dom i miłość Fantastycznie w Białej Frostbite

Babski rynek

bialski miesięcznik społeczno-kulturalny

maj 2014 * nr 4 * vol 2 egzemplarz bezpłatny

(2)

2 miesięcznik Biała Podlaska maj 2014 miesięcznik Biała Podlaska maj 2014 3 w tym wydaniu

str. 10

PRYZMAT Biała PodlaskaISSN 2300–018X

Biała Podlaska, ul. Marszałka Józefa Piłsudskiego 3 Koordynator wydawcy: Renata Szwed (r), tel. 83 341 61 44 Redaktor naczelny: Andrzej Koziara (ak), 690 890 580

Redakcja: Renata Szwed, Katarzyna Fronc, Edyta Tyszkiewicz, Małgorzata Tymoszuk, Karolina Laszuk, Joanna Olęcka, Radosław Plandowski, Foto: Małgorzata Piekarska, Elżbieta Pyrka, Zofia Mikonowicz, Andżelika Żeleźnicka, Natalia Wołosowicz, Joanna Żuk

Druk: Top-Druk, 18-402 Łomża, ul. Nowogrodzka 151A

Wydawca; Urząd Miasta Biała Podlaska, 21–500 Biała Podlaska, ul. Marszałka Józefa Piłsudskiego 3 e–mail: pryzmat@bialapodlaska.pl, www.facebook.com/magazynpryzmat

Nakład: 3000 egz. Egzemplarz bezpłatny.

Treści zawarte w czasopiśmiePryzmat Biała Podlaska, chronione są prawem autorskim. Wszelkie przedruki całości lub fragmentów artykułów możliwe są wyłącznie za zgodą wydawcy. Odpowiedzialność za treści reklam ponosi wyłącznie reklamodawca. Redakcja zastrzega sobie prawo do dokonywania skrótów tekstów, nadawania śródtytułów i zmiany tytułów. Nie identyfikujemy się ze wszystkimi poglądami wyrażanymi przez autorów na naszych łamach. Nie odsyłamy i nie przechowujemy materiałów niezamówionych. Wszelkie prawa zastrzeżone. Wydawnictwo ma prawo odmówić zamieszczenia ogłoszenia i reklamy jeśli ich treść lub forma są sprzeczne z linią programową bądź charakterem pisma (art. 36 pkt. 4 prawa prasowego).

fotografia

Biała wczoraj i dziś 4 społeczeństwo Babski rynek 8 kultura

Frostbite – mieszanka wybuchowa 10 pasje

Skarby i ludzie 14

Fantastycznie w Białej 16 społeczeństwo Dać dom i miłość 18 poezja

Peta Pykacz 22 modaStreet fashion 24

fotografia

Biała a czarny Madagaskar – Łukasz Kuczyński 26 kultura

Balladyna w BCK 28 miasto

Bohaterowie bialskich ulic – ul. Łomaska 30 psycholog – Karolina Laszuk

Zauroczeni 31 wiersze wujka Jacka Jacek Daniluk dla dzieci 32 do-słowny miszmasz Kocia kołyska – recenzja 33

Podróżne rozmowy – felieton 33 kuchnia

Najlepsze tofu w mieście 34

Naturalny detoks 35 sport

Piknik biegowy 37

1 miesięcznik Biała Podlaska maj 2014 Zdro cja Da esie Poarz May Pi bialski miesięcznik społeczno-kulturalny

maj 2014 * nr 4 * vol 2 egzemplarz bezpłatny

fot. Angelika Żeleźnicka

przez PRYZMAT

str. 14

str. 28 str. 22

str. 8 str. 26

str. 32

2

Andrzej Koziara

miesięcznik Biała Podlaska marzec 2014

od redakcji

„Matka jest tylko jedna”– hasło znane i pokrętnie czasem interpretowane dla rozba- wienia gawiedzi. Ciekawe w takim razie, dlaczego sukces ma wielu ojców. Maj oprócz kwitnących jabłoni, bzyczących pszczółek i kamer w bocianich gniazdach jest przede wszystkim miesiącem Dnia Matki.

Matka to taka istota, która pół życia spędza na dbaniu o to, żebyśmy mieli co zjeść, co włożyć na kark i nie robili głupstw, przed którymi jej mama, czyli nasza babcia, nie potrafiła jej ustrzec. Ale babcie mają swój dzień i przyjdzie też na nie pora.

I znów ciekawostka, dlaczego babcie są bardziej skłonne akceptować nasze wybryki i „wynaturzenia”?

Wrócę jednak do matki, bo to bardziej aktualny temat. Podobno jest jedna, ale jak będziecie mogli przeczytać w majowym magazynie, nie jest to regułą. Wiele dzieci znajduje drugie matki, gdy pierwsze gdzieś się zawieruszyły. Wtedy te drugie stają się pierwszymi i pracują na miłość swoich „nowych” dzieci.

Mamy pierwsze czy drugie zawsze są jedyne i najważniejsze w życiu dzieci. Oczeku- jemy od nich poświęcenia, kompletnego oddania, ulubionej zupy i czystych majtek.

Mają zapomnieć o własnych ambicjach, spotkaniach z koleżankami. Wraz z dziećmi uczą się matmy, fizyki i literatury. Muszą wiedzieć wszystko i umieć wszystko, i być wszędzie, i to na czas. Muszą nauczyć swoje dzieci jeść nożem i widelcem, bo czyja to później będzie wina, jeśli ktoś Cię przyłapie na jedzeniu kurczaka rękami albo piciu coli z gwinta? Przecież to będzie jej wina, a nie tego biednego 17-latka, który zapewne w domu podpatrzył te karygodne obyczaje. Może mama święta nie będzie, ale i tak musi się poświęcić, dla dzieci.

A dzieci? Dzieci idą w świat. Zapominają, kto ich karmił piersią, kto nie spał całą noc, bo dziecko miało katar, kto musiał szukać na gwałt ratunku, bo syn akurat przeżywał tragedię życiową typu trądzik, albo od kogo wziąć stówkę na kino z dziewczyną, bo wiadomo, że kino to też soczek i disco, więc, mamo, płać, bo miłość mojego życia pójdzie z kim innym do kina.

„Daj” – to pewnie najczęściej słyszane przez matkę słowo. I matka daje wszystko, co ma – od miłości po ostatni grosz.

Kiedy dziecko wyleci z gniazda, robi się pusto i smutno. Starzeje się nasza mama skazana na sąsiadów, a wiadomo, że sąsiadów się nie wybiera, a klatka w bloku jest jak słynne pudełko pralinek Forresta Gumpa.

Bądźmy dla niej. Ona niczego więcej nie chce, tylko posiedzieć z nami przy herbatce i posłuchać historyjek z naszego życia. Zasłużyła na naszą miłość. Matka naprawdę jest tylko jedna i nieważne, czy to pierwsza, czy druga.

(3)

4 miesięcznik Biała Podlaska maj 2014 miesięcznik Biała Podlaska maj 2014 5 dawniej i dziś dawniej i dziś

2014

1983

foto Adam Trochimiuk foto Adam Trochimiuk

biała podlaska skrzyżowanie

ul. Brzeskiej i Prostej

(4)

6 miesięcznik Biała Podlaska maj 2014 miesięcznik Biała Podlaska maj 2014 7

K

iedy usłyszałam na zebraniu redakcyjnym, że w majowym numerze fajnie by było zamieścić felie- ton o rodzinie, ucieszyłam się. W końcu coś, co jest mi znane i ważne dla mnie. Mój entuzjazm opadł, kiedy bardzo żonaty i dzieciaty znajomy (bardziej żonaty niż dzieciaty), któremu się tematem

pochwaliłam, odpalił: – A co ty tam wiesz o rodzinie?

No tak, moje doświadczenie mał- żeńskie nijak się ma do kilku żon i gromadki dzieci…

Wspomniany znajomy diametralnie zmienił mój punkt widzenia i jedno- cześnie koncepcję, z którą już prawie siadałam do komputera. Chciałam napisać o rodzinach wielopokole- niowych (bo sama mam taką) i tych patchworkowych, których coraz więcej wokół nas. Że jedne i drugie mogą mieć swoje problemy, czasem jakieś tajemnice rodzinne, skry- wane sekrety, ale także, że chociaż połatane, mogą być fantastycznie zgrane. Chciałam napisać, że czasy się zmieniają, i że rodzin wielopo- koleniowych coraz mniej, bo łatwiej można się rozwieść, odejść, a potem znów ożenić czy wyjść za mąż. Że nie ma już takiej presji społecznej, jaka jeszcze kilkanaście lat temu powstrzymywała przed porzuce- niem statecznego życia dla młodszej kobiety czy przystojnego kawalera.

Miałam o tym pisać, ale mi się odmieniło. Pomyślałam, że przytyk w moim kierunku jest krzywdzący i niesprawiedliwy nie tylko dla mnie, ale dla wielu małżeństw, które nie mają dzieci. Niektórzy z wyboru, inni po prostu nie mogą. I nie ma w tym nic złego. Lepiej rodzicem nie być, niż być złym. A takich jest coraz więcej. Zaganiani nie mają czasu na

wychowanie swoich pociech, spędzanie z nimi czasu, ale którymi chwalą się na prawo i lewo. Że mądre, że utalentowane, że lubiane w szkole… Naprawdę?

Kiedyś koleżanka (której dziś już nie nazwie się starą panną, a po prostu singielką) wyznała mi, że nie chce

mieć dzieci, ale boi się powiedzieć to głośno, bo zostanie potępiona i napiętnowana. Coś w tym jest. Bo choć nie krytykuje się już tak bardzo rozwodników, to robi się to w przypadku kobiet, które deklarują, że nie muszą być matkami.

Dziś można mieć nieślubne dziecko i jakoś nie jest to wielkim problemem. Płaci się alimenty (albo i nie). To wszystko. Żadnego wytykania palcami, żadnego szeptania za plecami samotnej matki, żadnego naśmiewania się z dziecka w szkole. I dobrze, że tak jest, bo przecież życie różnie się układa i potrafi zaskoczyć, nie zawsze pozytywnie. Ale dlaczego robi się wielkie aj-waj, kiedy mał- żeństwo na spacer wychodzi nie z dzieckiem w wózku, tylko z psem na smyczy? Co w tym złego?

Pomijam dopytywania dziadków o nowego członka rodziny. Jestem ich w stanie zrozumieć. Ale nie zgadzam się na presję społeczną, z jaką muszą się zmagać bezdziet- ne pary. Czasem, chcąc bardzo mieć dzieci, decydują się na zapłodnienie in vitro. Ale i w tym jest przecież problem. Grzech wielki i potępienie! I tak źle, i tak niedobrze. I weź tu bądź mądry…

Dobijają mnie tendencyjne pytania typu: – A kto ci na starość poda szklankę herbaty? Co praw- da nikt mi takiego jeszcze nie zadał, ale jestem na nie przygo- towana. Nie ma się co oszukiwać.

Lada dzień padnie w najmniej spodziewanym momencie. I co wtedy? Nie wiem, może odpo- wiem, że ja herbaty nie pijam…

A zresztą, kto powiedział, że temu tatusiowi, który spłodził gromadkę, ktoś tę herbatę poda? Ile przykładów, ilu wokół samotnych starszych ludzi, którzy choć mają dzieci, o pomoc muszą prosić sąsiadów albo pielęgniar- ki środowiskowe? Nie ma zasady. Bo ludzie są różni i mają różne potrzeby.

B

yły klapsy, pas i wykręcanie uszu, tak jak w większości przypadków. Nie mam zamiaru po- chwalać czy aprobować metod wychowawczych swoich rodziców, jednak pomimo tej łyżki dziegciu, dom z dzieciństwa zapamięta-

łem jako miejsce szczęśliwo- ści, ciepła i bezpieczeństwa.

Wspomniane kary traktuję dziś bardziej jako adekwatną odpowiedź na złe zachowanie niż krzywdzące przewinienie, zostawiające uraz na całe życie.

Nie ma wątpliwości – rodzice bywali bezradni, tak jak dziś ty- siące im podobnych, którzy co prawda oszczędzają tyłki i uszy swoich pociech, ale przy okazji rozszerzają granice swobody poza zdrowy rozsądek. Brak reakcji to też bezradność, może nawet boleśniejsza.

Mówię o tym wszystkim nie bez powodu, bo końcówka maja i początek czerwca z wia- domych przyczyn skłaniają do pewnej refleksji nad rodziną.

W końcu dużo się zmieniło, wiele pytań czeka wciąż na odpowiedź, mnóstwo kwestii wymaga rozstrzygnięć. Choćby te najpopularniejsze, co lepsze dla dziecka: mamusia + tatuś, mamusia +mamusia, tatuś + tatuś? Nawet najbardziej rady- kalny osąd nie może deprecjo- nować faktu, że wzór kobiety i mężczyzny jest najistotniejszy.

Oczywiście jeśli mówimy o wzorze w miarę prawidłowym, bez nieuleczalnego „darcia kotów”, nagminnego zarzucania wyzwiskami, a tym bardziej treningów bokserskich.

Może też zbyt łatwo przyjmuje-

my sytuację, w której coś się nie klei. Zapomnieliśmy całkowicie o naprawianiu i leczeniu, bo wymiana i egzekucja stały się łatwiejsze. Dobrze, jeśli przy tym nie rozgniata się pod butem owoców miłości, ale życie

potrafi się przecież komplikować bez zapowiedzi, nie na wszystko można znaleźć odpowiedź. Wtedy dobra rodzina to taka, która nadal potrafi mówić do siebie po ludzku. Pięknie tę smutną sytuację przedstawia reży-

ser Koterski, obrazując skłóconą parę, która może komunikować się jedynie za pomocą miaucze- nia i szczekania. Gdzie indziej, w filmie „Erratum” Marka Lechkie- go, w scenie finałowej oglądamy syna, który po usilnych staraniach nawiązuje wreszcie kontakt z ojcem za pomocą pukania do drzwi. Komunikacja, która została zabita, musi zostać sprowadzona do formy najbardziej prymityw- nej, aby mieć szansę odrodzenia.

Największy paradoks rodziny polega jednak na tym, że jest to instytucja, w której jak nigdzie indziej możemy się kochać i zarazem nienawidzić, w pełni rozumieć i całkowicie rozjeżdżać w zamiarach, wreszcie także znać się na wylot i jednocześnie budzić przez wiele lat obok coraz bardziej obcej osoby. Dlatego chyba warto pamiętać o tym, co było na początku, pielęgnować wspomnienia, chyba nawet te złe, bo po latach nabierają nowych znaczeń. Przecież jeśli nie ma do czego wracać, trudno też znaleźć sens. Według Pisma, na początku było słowo, natomiast w przypad- ku ludzi tworzących rodzinę, na- leżałoby przyznać, że na początku musiała być miłość, którą trzeba odnaleźć, jeśli się gubi, albo dbać o nią, by się nigdy nie zgubiła.

O rodzinie wolelibyśmy myśleć przed decyzjami, które nas przerastają, i odpowiedzialnością, jaka na nas spada. Oczywiście wcześniej wypadałoby dać sobie okazję do decydowa- nia, zaś na pewno pojąć, czym jest zaufanie, wybacze- nie i przyjaźń, bez których rodzina co prawda może się obejść, ale raczej na pewno nie przetrwa.

Katarzyna Fronc

felieton felieton

dwa plus jeden

albo mniej Rodzina,

czyli decyzja

Ne zgadzam się na presję społeczną,

z jaką muszą się zmagać bezdzietne pary. Czasem, chcąc

bardzo mieć dzieci, decydują się na zapłodnienie in vi- tro. Ale i w tym jest

przecież problem.

Grzech wielki i potępienie! I tak źle,

i tak niedobrze

Wiele pytań czeka wciąż na odpowiedź,

mnóstwo kwestii wymaga rozstrzygnięć.

Co lepsze dla dziecka:

mamusia + tatuś, mamusia +mamusia,

tatuś + tatuś?

Nawet najbardziej ra- dykalny osąd nie może

deprecjonować faktu, że wzór kobiety i mężczyzny jest najistotniejszy.

Radosław Plandowski

(5)

8 miesięcznik Biała Podlaska maj 2014 miesięcznik Biała Podlaska maj 2014 9 społeczeństwo społeczeństwo

babski rynek

To maleńkie targowisko, niegdyś bardzo znane, dziś nieco ukryte między komercyjną zabudową ulicy Janowskiej a „szemraną” stroną ulicy Przechodniej. Miejsce zdecydowanie klimatyczne, rozpoznawalne przez obecnych mieszkańców miasta, ale także tych, których los rzucił daleko poza jego granice i którzy rzadko w nim już bywają.

Wśród kilku miejsc handlu pod gołym niebem to zasługuje na specjal- ne wyróżnienie. Nie sposób nazwać je bazarem, ten rynek to coś więcej niż towar, kupcy i kupujący. Co sprawia, że poza walorami kulturo- wo-historycznymi jest inny od pozostałych? Może to, że jest tam od zawsze?

Rarytasy z koszyków

Kiedy po zimowej zadumie i stagnacji pragniemy wejść z energią w wiosenny klimat, właśnie tam kierujemy swoje kroki po najlepszej jakości warzywa i owoce, mające pomóc nam w wiosennej adaptacji.

Sam spacer między warzywnymi straganami z ustawionymi równo w estetyczne rządki skrzynkami sprawia, że jakoś tak wiosnę czuć bardziej. Znak, że szare wieczory już za nami, że znowu w słoneczny poranek możemy wpaść w drodze do pracy na babski rynek po pęczek świeżej rzodkiewki czy dymkę na pierwsze rozsady w ogrodzie.

Kiedy odwiedzamy to targowisko, warto zacząć od ulicy Janowskiej.

Mała i wąska uliczka obstawiona jest prawdziwymi rarytasami. W tej części targowiska swoje miejsce mają słynne „babki”, którym to zawdzięczamy potoczną nazwę miejsca. Skrywają w wiklinowych koszykach prawdziwe skarby, których daremnie szukać na marketo- wych półkach. Domowej roboty twaróg urzeźbiony w zgrabne klinki, zawinięte w kawałki gazety jajeczka od wolnych od stresu kur, swoj- skie masełko, buteleczki z lnianym olejem, śmietana czy mleko prosto od krowy. Wszystko to gdzieś między gałązkami wiosennej forsycji, a im bliżej lata także w towarzystwie bukietów prawdziwie polnych kwiatów.

Kiedy nie mamy czasu i ochoty na samodzielne zdobywanie bazi do wielkanocnej palmy lub nie chcemy solenizantowi wręczać zakupionej w kwiaciarni róży w celofanie, także w tym temacie możemy udać się na babski rynek. Tutaj znajdziemy swojsko „konfekcjonowane” do- datki do domowych przetworów, polny chrzan do ogórków w duecie z koprem włoskim z przydomowych ogródków, samodzielnie uzbierane wczesnym rankiem maliny i jagody, leśne grzyby, suszone i marynowa- ne, jeśli trzeba.

Po zakupy i po przepis

Obecność osób handlujących drobnymi „owocami” swej pracy w przydomowych ogrodach nadaje klimat temu miejscu, sprawia, że jest ono wyjątkowe. Wszystkiego można dotknąć, powąchać i doświadczyć.

W razie potrzeby skonsultować jakiś przepis na domowy dżem czy wpaść po „bagno” na mole, które od lat sprzedaje ta sama handlarka.

W rozmowie z kobietami oferującymi takie produkty dowiaduję się, że sprzedaż na rynku jest już tradycją, sposobem na spotkanie ze znajo- mymi i jednym ze sposobów „dorobienia” do emerytury. Przychodzą tu z różną częstotliwością, jedne codziennie, inne sporadycznie, kiedy uzbiera się większa ilość towaru. Dla wszystkich jest to miejsce ważne, choć z różnych względów. Część handlujących kobiet zwraca uwagę na dobre położenie targowiska w centrum miasta, jeszcze inne handlują Miejskie targowiska są mocno wpisane w naszą codzienność.

To miejsca chętnie wybierane przez tych kupujących, którzy nie są uwikłani we współczesną filozofię szybkości i bylejakości, dla których zakupy to coś więcej niż samo kupowanie. Kto robi jeszcze zakupy na najstarszym targowisku w naszym mieście, feministycznie, ale jakże uroczo nazywanym „babskim rynkiem”?

tekst Joanna Olęcka foto Natalia Wołosowicz

w tym miejscu z sentymentu. Jak mówi pani Barbara, ma swoich sta- łych klientów, którzy odwiedzają ją od lat. Nie wyobraża sobie handlu za sklepową ladą. Bezpośredni kontakt z klientem, chwila rozmowy i brak tak bardzo rozprzestrzeniającej się i wszechobecnej anonimo- wości sprawiają, że miejsce to zyskuje nową wartość, także społeczną.

Tu czas płynie jakby wolniej, trochę spokojniej. Zakupy w handlowym gwarze, na świeżym powietrzu zdają się być dużo bardziej przyjemne od spaceru między bezosobowymi chłodniami i wysokimi regałami sklepów wielkopowierzchniowych.

Dawniej a dziś

Babski rynek jest miejscem nieco wyciszonym, jakby powoli za- cierającym się w bialskim krajobrazie. Obudowany z jednej strony wysokimi budynkami, pozbawiony dogodnego dojazdu i parkingu dla klientów powoli się wyludnia. Jeszcze nie tak dawno, bo na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku miejsce to wyglądało zupełnie inaczej. Większa powierzchnia handlowa, więcej sprzedających, więcej kupujących. Kiedyś tętniące życiem miejsce, pełne straganów nie tylko z warzywami i owocami, ale także budek z mięsem, dosyć skromnych butików z turecką, fluorescencyjną odzie- żą, rozstawionych polowych łóżek z towarem zza wschodniej granicy, dzisiaj sprawia wrażenie nieco sennego, oddalającego się gdzieś nieuchronnie w zapomnienie.

Pan Marek, który z troską i uczuciem poleruje końcem fartucha czer- wone jabłka na swoim stoisku, na targowisku handluje już szesnaście lat. Przyznaje, że nie widzi innego miejsca dla siebie. Towar „zamawia pod konkretnego klienta”, zawsze z należytą starannością wywiązuje się ze swoich małych rynkowych kontraktów. Jak większość kupców handlujących na tym targowisku z sentymentem odnosi się do same- go miejsca oraz ludzi, którzy wybierają je na zakupy. Opowiada, że wraz z innymi sprzedającymi tworzą zgraną społeczność, mają dobre, przyjacielskie relacje i mogą na siebie liczyć w razie potrzeby. Nikt nikomu nie zajmuje miejsca, nie przeszkadza, raczej pomaga, kiedy silny wiatr zerwie plandekę ze straganu lub samochód z towarem nie dojedzie na czas.

Z sentymentu

Kupujący warzywa i ci tylko oglądający towar z sentymentu wybierają babski rynek. Miejsce to poza handlowym charakterem przedstawia także walor towarzyski. A i towar tu świeży. Zwłaszcza starsi upodo- bali sobie tę formę zakupów. Wycieczka na babski rynek po drobne sprawunki staje się okazją do wyjścia z domu, między ludzi. Zwykłe rozmowy choćby o pogodzie, straganowe ploteczki w blasku wiosen- nego, porannego słońca nabierają szczególnego znaczenia.

W rozmowie z panią Marią, dowiaduję się, że po wojnie z rodzicami wyjechała na zachód Polski, ale ilekroć odwiedza swoje rodzinne miasto, zawsze stara się wpaść także i na babski rynek w poszukiwa- niu pozostawionych tam wspomnień. Czy miejsce to przetrwa? Czy znajdą się jeszcze kupujący? Mam nadzieję, że tak. I że babski rynek pozostanie tam, gdzie jest, ze swym niepowtarzalnym klimatem, eko- logicznym asortymentem, jako jeden z walorów kulturowych naszego miasta. Pozostaje wierzyć, że w Białej jest więcej osób, dla których zakupy to nie tylko wymiana pieniędzy na towar.

(6)

10 miesięcznik Biała Podlaska maj 2014 miesięcznik Biała Podlaska maj 2014 11 kultura

frostbite

mieszanka wybuchowa

Tak jak różne są ich charaktery, tak zróżnicowana jest ich muzyka, choć – jak przyznają – wciąż poruszają się po klimatach, które najbardziej im w duszy grają, czyli rockowo-metal- owych. Muzycy z bialskiego zespołu Frostbite mają na koncie kilka nagród, ale wciąż chcą więcej. Od trzynastu lat marzą, by ich muzyka docierała do jak najszerszej publiczności.

Z

espół założył Adrian „Troy” Brzeziński ze swoim kolegą perkusistą, który później odszedł z zespołu. To właśnie były perku- sista zaprosił kiedyś na próbę Radka Huszała.

– Mnie i Adriana połączyła właśnie kapela – mówi Radek „Sor”, wokalista Frostbite. To on ściągnął później do zespołu „Grudę” i „Anzelma”.

Okazało się, że pomimo różnic wiekowych, chłopaki świetnie do siebie pasują i uzupełniają się. O ich muzyce mówi się, że jest mieszanką stylów. I dobrze, bo chłopaki wolą, by nie wkładać ich do jakiejś określonej szufladki. – Robimy po porostu muzę, w której najlepiej się czujemy, chociaż kiedyś było bardziej metalowo, rockowo. Teraz trochę się to zmienia. Wiadomo, im człowiek ma więcej na karku, tym spoko- jniejszej muzyki zaczyna słuchać – mówi Radek, ale „Troy”, choć najmłodszy w grupie, potwierdza jego słowa: – Też sięgam już po lżejsze klimaty, nawet po elektronikę.

– Ja tam siepię teraz melodyczny death metal – śmieje się „Sor”.

Co wyjdzie z tej wybuchowej mieszkanki, pokaże płyta, nad którą zespół aktualnie pracuje. Być może Frostbite zaprezentuje ją już po wakacjach.

Mieszanka charakterów

Chociaż się przyjaźnią, nie znają wszystkich swoich tajemnic. – Tak naprawdę rzadko rozmawiamy na poważne tematy. Na próbach przeważnie się wygłupiamy – przyznaje Adrian.

Ten dwudziestosiedmioletni gitarzysta na co dzień jest freelancerem, który lada moment będzie startował ze swoją kreatywną firmą związaną z filmem, fotografią i animacją.

W zespole najbardziej przyjaźni się z naj- starszym członkiem kapeli, basistą Maćkiem

„Grudą” Grodeckim. Wspólnie organizują bialski Art Of Fun Festiwal. Prywatnie „Gruda” pracuje jako doradca finansowy, prowadzi udane życie rodzinne i uwielbia podróże.

Radka „Sora” i Pawła „Anzelma” Dubaniewicza łączy ten sam zawód. Obaj są nauczycielami angielskiego w bialskich liceach, ale to jedyne

podobieństwo. Radek jest żywiołowy, dużo mówi. Gra na gitarze basowej, udziela się też na perkusji w innej kapeli metalowej, pisze teksty, ale w Frostbite jest tylko wokalistą. Interesuje się militariami, kolekcjonuje mundury wojsk rosyjskich. – Ale najchętniej rozładowuję stresy, biegając po lasach i strzelając z replik znanych broni. Naprawdę polecam – mówi z entuz- jazmem.

Natomiast perkusista „Anzelm” jest typowym domatorem, zapewne dlatego nie przyszedł na nasze spotkanie. Kocha naturę, amatorsko zajmu- je się fotografią. Za to na koncertach ten zazwy- czaj spokojny człowiek staje się kimś innym. – Na scenie łapie zupełnie inny klimat, jest żywiołowy, szaleje – przekonują koledzy z zespołu.

Koncertowo

– Kiedyś bywało, że w miesiącu graliśmy trzy, cztery koncerty. Przy tym częste próby – wspo- mina „Troy”, który w zespole pełni też trochę rolę menagera, wyjaśniając, że sami muszą sobie wyszukiwać i organizować koncerty. – Teraz trochę odpuściliśmy. Czasy się zmieniły. Wiado- mo: praca, rodzina… Mamy mniej czasu na próby.

Poza tym skupiamy się na nowej płycie.

– Tak, w czasach studenckich mogliśmy poświęcić się kapeli – dodaje „Sor”. – Teraz inne rzeczy są ważne.

Zanim Frostbite zaczął nagrywać nową płytę, koncertował w całej Polsce. W 2012 roku bialski zespół wystąpił na festiwalu w Zawoi, gdzie zdobył wyróżnienie. – Grały tam kapele z różnych klimatów, to była wielka mieszanka gatunków, więc to wyróżnienie było dla nas naprawdę ogromnym osiągnięciem – wspomina

„Sor”.

W tym samym roku Frostbite odniósł kolejny sukces, jakim było zwycięstwo w konkursie na portalu Muzzo.pl. Nagrodą był występ na festi- walu Metalfest 2012. – Niesamowite było to, że profesjonalne jury wybrało nas spośród ponad stu zespołów – chwali się „Troy”, a wokalista dodaje: – Występowaliśmy oczywiście na małej

10 miesięcznik Biała Podlaska maj 2014 miesięcznik Biała Podlaska maj 201411

tekst Edyta Tyszkiewicz, foto archiwum

(7)

12 miesięcznik Biała Podlaska maj 2014 miesięcznik Biała Podlaska maj 2014 13 kultura kultura

scenie. Graliśmy wtedy w deszczu, ale i tak było to wielkie przeżycie.

Chociaż teraz muzycy spotykają się tylko raz w tygodniu, to przyznają, że gdy tylko wypuszczą nową płytę, znów zaczną koncertować,

promować nowy materiał. – Na pewno powalczy- my z następną płytą o szerszą publiczność. Będę się o to starał – przekonuje Adrian.

O płycie

Nad muzyką członkowie Frostbite pracują razem, ale teksty to domena Radka. – Zastanawialiśmy się nad tym, czy zrobić całą płytę po polsku – przyznaje autor słów. Wie doskonale, jak trudno napisać świetny polski tekst. – Zdecydowaliśmy jednak, że będzie mieszana. Kiedyś dużo pisałem po polsku, naprawdę się w to wczuwałem, wypruwałem serce, zabijało mnie to, a potem po latach miałem takie odczucie, że publika ma to głęboko w poważaniu i stwierdziłem, że trzeba nastawić się na jakiś power i teksty angielskie.

Chłopaki z nową płytą wiążą duże nadzieje. – W końcu mamy możliwość nagrać ją w profesjona- lnym studio w Warszawie – cieszą się. Klipy nagrają własnym sumptem. – Ale obraz też będzie profesjonalny – przekonuje Adrian.

– Mamy już sprzęt z górnej półki, więc realizacją zajmiemy się sami. Tylko od strony scenariu- szowej i reżyserskiej pomoże nam koleżanka, która zajmuje się tym na co dzień.

Adrian, szukając różnych możliwości promocji zespołu, zgłosił Frostbite do konkursu Skoda Auto Muzyka, gdzie w jury zasiadają m.in. Kasia

Nosowska, Wojciech Waglewski czy Piotr Metz.

W pierwszym etapie głosują internauci, i żeby dostać się do następnego, trzeba znaleźć się w pierwszej setce. W dniu naszej rozmowy Frost- bite był na 70. miejscu.

Funky Camper

Chłopaki z zespołu, a właściwie Gruda i Troy, zaangażowali się mocno w jeszcze jeden pro- jekt. – Chcemy przejechać dookoła nasz kraj, odwiedzając zarówno bardzo, jak i mało znane miejscowości, które wskażą nam internauci – zdradzają swój pomysł na stworzenie alternaty- wnej mapy Polski. – Kupiliśmy starego campera.

Teraz musimy go wyremontować, więc dzięki platformie „Wspieram To” zbieramy na ten cel pieniądze. Jeśli w wyznaczonym czasie uzbiera- my 3500 złotych, projekt zostanie zrealizowany.

Jeśli nie, to pieniądze wrócą do wszystkich, którzy je wpłacili. Tych, którzy będą chcieli nam pomóc, odsyłam na stronę https://wspieram.to/

funkycamper.

Przyszli podróżnicy zdają sobie sprawę, że mogą nie uzbierać wymaganej kwoty, dlatego jednocześnie szukają też sponsorów i obiecują zrobić wszystko, by znaleźć fundusze na re- mont i podróż. W trasę zamierzają wyruszyć z Białej Podlaskiej w czerwcu i przejechać ok.

4 tys. km. Kolejnym celem, który będzie im przyświecał, jest zarażanie ludzi swoimi pasjami podróżniczymi, fotograficznymi i sportami ekstremalnymi, dlatego ich trasę będzie można śledzić w sieci.

12 miesięcznik Biała Podlaska maj 2014 miesięcznik Biała Podlaska maj 201413

(8)

14 miesięcznik Biała Podlaska maj 2014 miesięcznik Biała Podlaska maj 2014 15 pasje pasje

tekst Katarzyna Fronc, foto Angelika Żeleźnicka

U

pływ czasu jest tym, co kolekcjonerzy cenią najbardziej. Tylko niekiedy ma to przełożenie na pieniądze. Najważniejsze są jednak wartość sen- tymentalna eksponatów i pasja. Tę niewątpliwie mają kolekcjonerzy z Białej Podlaskiej i okolic, którzy od trzydziestu ośmiu lat udzielają się w Bialskopodlaskim Klubie Kolekcjonera. Niektórzy z nich są jego członkami od samego początku. Bo z kolekcjonerstwem jest jak z hazardem. – Jak już chwyci, to trzyma – mówi Tomasz Wróblewski, animator kultury w Bialskim Centrum Kultury i jednocześnie organizator targów staroci.

Bo atmosfera jest ważna

– Pierwsze zebranie klubu odbyło się 26 sierpnia 1976 roku. O proszę, tu jest lista uczestników – mówi prezes BKK Henryk Marczuk.

Nazwa klubu mówi sama za siebie. – Mamy ludzi z różnych miast, nie tylko z Białej Podlaskiej. Przyjeż- dżają do nas z Radzynia i Międzyrzeca Podlaskiego, po prostu z całego dawnego województwa bialskopodla- skiego. Niektórzy rezygnują z członkostwa w swoich klubach i przenoszą się do nas – mówi zadowolony z wytworzonej atmosfery organizator bialskich targów staroci. – U nas jest rodzinnie. Poza tym jesteśmy szczerzy, jak mamy sobie coś do powiedzenia, to to

robimy.

Obecnie BKK liczy pięćdziesięciu pięciu członków, którzy spotykają się w każdą trzecią niedzielę miesią- ca. – Każdy klubowicz opłaca symboliczną składkę. Z tych pieniędzy kupujemy kawę i herbatę, żeby mieć na nasze spotkania i targi staroci. Ale wydajemy też okolicznościowe pocztówki – wyjaśnia Wróblewski, wyjmując z szuflady swojego biurka widokówki.

– Przedstawiają nasze miejsca, to znaczy kolejne siedziby klubu: wieżę muzeum w Parku Radziwiłłow- skim, dom socjalny Biaweny, no i komitet, czyli obecną siedzibę Bialskiego Centrum Kultury i naszą. Wydawa- liśmy też pocztówki z okazji rocznic różnych wyda- rzeń związanych z naszym miastem czy regionem, ale też ze świętami państwowymi – wylicza.

Każdy ma jakiegoś bzika

Henryk Marczuk od 1961 r. zajmuje się filatelistyką.

Później do jego zainteresowań doszła numizmaty- ka. Ale bialscy kolekcjonerzy nie ograniczają się do samych monet, znaczków czy antyków.

Tomasz Wróblewski jest pasjonatem akwarystyki.

– Zbieram wszystko, co się z tym wiąże. Głównie są to książki. Mam hopla na ich punkcie – przyznaje szcze- rze. – Im starsza, tym bardziej dla mnie cenna, choć

może informacje w takiej publikacji są już nieaktual- ne. Ale czyta się to z sentymentem.

Jak sam mówi, szczególnie dumny jest z piętnastu pierwszych broszur, które wydawał Polski Związek Miłośników Akwariów. – Pierwszy numer, który się ukazał, pochodzi z 1956 r. Taka stara prasa ma inny zapach niż dzisiejsza – podkreśla.

Jedną z ciekawszych kolekcji członków BKK jest zbiór tak zwanych bialczan. Jest to wszystko, co jest związane z Białą Podlaską, m.in. książki i pocztówki.

Ktoś inny zbiera wszystko z wizerunkiem papieża Jana Pawła II, a jeszcze inny pasjonuje się amerykanistyką.

– Nasi koledzy mają przepotężne zbiory, których nie powstydziłoby się muzeum – uważa Wróblewski.

W kolekcjonerstwie można mówić o modzie. Jak podkreśla organizator targów staroci, tendencje się zmieniają. Kiedyś bardzo popularne były na przykład pocztówki czy znaczki, a dziś już niekoniecznie. W swoim czasie królowały też karty telefoniczne. – Kiedyś za jedną płaciło się po 100 zł. Dziś nie wiem, czy ktoś zapłaciłby złotówkę. Inaczej jest ze znaczkami, choć teraz nie ma na nie popytu, to jest to chwilowe. Jeszcze rok czy dwa i wrócą do łask – ocenia Wróblewski.

Starocie czy skarby

Prawdziwy kolekcjoner to nie handlarz, choć często się tak uważa. – Są i tacy, nie ma co się oszukiwać, którzy nie kierują się pasją, tylko chęcią zysku – przy- znaje Wróblewski, ale zapewnia, że kolekcjonerom

spotykającym się podczas targów staroci nie chodzi o sprzedaż swoich eksponatów. – Raczej wymieniamy się między sobą tak zwanymi wtórnikami, czasem pokazujemy odwiedzającym część swoich kolekcji, ale nigdy wszystko – mówi Wróblewski.

Kolekcjonerzy nauczeni nieprzyjemnymi doświadcze- niami kilku członków klubu, stali się ostrożni. – Kiedyś organizowaliśmy wystawy, ale ludzie podchodzili do tego z rezerwą. Wiadomo, jak ktoś ma cenne rzeczy, niekoniecznie chce się nimi dzielić. Na wystawę trzeba by było eksponaty ubezpieczyć, wynająć ochronę.

Ludzie mają różne obawy – tłumaczy Tomasz Wróblewski.

On i jego koledzy z klubu z jednej strony traktują swoją pasję jako przednią zabawę, ale z drugiej bar- dzo poważnie do niej podchodzą. Jedno jest pewne:

kolekcjoner się nie nudzi, bo kolekcjonerstwo jest wymagające. – Jeśli chce się mieć w swoich zbio- rach wartościowe przedmioty, trzeba całkiem sporo czasu poświęcić na czytanie, przeglądanie katalogów, śledzenie cen. Trzeba się znać na tym, co się bierze do ręki, bo na rynku jest dużo podróbek – podkreśla Wróblewski.

Bialscy zbieracze ubolewają, że młode pokolenie nie rozumie ich pasji i zupełnie się kolekcjonerstwem nie interesuje. – To przykre, że wolą pójść do pubu i po- tańcować – mówi Henryk Marczuk. – Komu tam teraz z młodych w głowie znaczki czy monety?

Latami zbierają znaczki, monety, książki, ale też pocztówki czy karty telefoniczne. Bowiem ilu kolekcjo- nerów, tyle eksponatów. Pokryte patyną czasu skarby zbieraczy zrzeszonych w Bialskopodlaskim Klubie Kolekcjonera co miesiąc cieszą oko odwiedzających targi staroci przy Bialskim Centrum Kultury.

skarby i ludzie

(9)

16 miesięcznik Biała Podlaska maj 2014 miesięcznik Biała Podlaska maj 2014 17 pasje pasje

tekst Radek Plandowski foto Pichost

imprezie zapowiedzieli nie tylko mieszkańcy Białej, ale w dużej mierze fani i etuzjaści z

Warszawy, Lublina i Białegostoku. – Chcemy, aby Bialskie Dni Fantastyki promowały

nasze miasto i pokazywały, że na wschodzie faktycznie istnieje cywilizacja – wyjaśnia

organizator. Również wśród prelegentów znajdą się nazwiska spoza tutejszego

środowiska, jednak nie da się ukryć, że właśnie Biała pochwali się przy tej

okazji najmocniejszą reprezentacją, w której znajdzie się m.in. bialski literat i dziennikarz, autor kilku książek, laureat

nagród literackich Lech Zaciura. – Mój udział w Bialskich Dniach Fan-

tastyki wynikł z propozycji Pawła Iwaniuka, który

spytał, czy nie zechciałbym

„udzielić się”

w dyskusjach imprezowych. Ucieszyłem się i zgodziłem. – wyjaśnia pisarz, zdradzając przy okazji swoją słabość do fantastyki. – Ważną (jak dla mnie) częścią tego, co piszę, są opowiadania SF, czuję się przy- należny do towarzystwa „fantastów”, dlatego zaproszenie sprawiło mi wiele radości.

Oprócz dyskusji na temat granic pomiędzy fantastyką a głównym nurtem, Zaciurę zobaczymy także w niedzielę podczas dialogu poświęconego podstawom sztuki pisarskiej. Autor przy tej okazji ma zamiar opowiedzieć m.in. jak zostać pisarzem i czy samo pisanie może być źródłem radości zarówno dla autora, jak i czytelnika.

Jak przyznaje Sławomir Filipiuk, uczestnictwo w BDF to również sięganie do źródeł. – Mało kto sobie zdaje z tego sprawę, ale czynnik fantasy jest wśród nas od berbecia, czy to pod postacią kołysanek, aż po dorosłość w formie dyskusji na temat polskich zarobków…

– mówi z uśmiechem jeden z organizatorów eventu, prywatnie nauczyciel j. angielskiego. – Lecz fantasy to nie tylko opowieści o siedmiomilowych butach, często jest to cały świat pieczołowicie stworzony i precyzyjnie naszpikowany realizmem, zmieszanym z czynnikiem wyobraźni i ogromną wiedzą. Według Filipiuka, intencją Bialskich Dni Fantastyki jest nadanie formy różnym działaniom, które miały miejsce w przeszłości, a także odbywają się współcze- śnie, lecz w dużym rozproszeniu. Należy chociażby wspomnieć, że wielbiciele fantastyki spotykają się w klubie Jazzanova systema- tycznie, aby podyskutować o sztuce anime. Istnieją też koła gier planszowych i grupa wielbicieli gry karcianej Magic the Gathering ale to właśnie BDF mają szansę stać się prawdziwym odniesieniem dla praktyk, które w dużych miastach są już czymś naturalnym.

Spotkanie entuzjastów fantastyki to również najlepsza okazja dla poszukiwania ciekawych kontaktów. – Brałem udział już w niejed-

nym tego typu wydarzeniu i dzięki nim poznałem nieodkryte do tej pory rejony kultury i wspaniałych ludzi – dodaje Adam Misiura.

Jedno jest jednak pewne: 17 i 18 maja w Białej Podlaskiej dojdzie do ciekawego wydarzenia, którego przegapić nie wypada. Jego or- ganizatorzy i uczestnicy przyznają, że potrzeba zebrania wszystkich inspiracji fantastyką i jej pochodnymi jest duża i wreszcie będzie miała okazję znaleźć odpowiednie ujście.

B

ialskie Dni Fantatyki nie są pierwszą imprezą tego typu w naszym mieście – wyjaśnia Paweł Iwaniuk, jeden z głównych organizatorów przedsięwzięcia. W 2006 i 2007 roku odbyły się dwie edycje konwentu Biały Kruk, w który włączyła się część ekpiy, działająca dziś przy BDF.

Można zatem przyznać, że impreza, która odbędzie się 17 i 18 maja w bialskiej Państwowej Szkole Wyższej, jest naturalną kontynuacją wcześniejszych inicjatyw, zaś przy okazji dowo- dzi, że popularność fantastyki osiągnęła również na wscho- dzie Polski swój kulminacyjny moment. I wszystko wskazuje na to, że nie będzie to ostatnie słowo. Sam komitet organiza- cyjny najbliższego eventu to 13 osób, głównie pasjonatów, którym marzy się stworzenie cyklicznej imprezy. Miałaby się odbywać pod szyldem stowarzyszenia, którego powołanie również jest w planach.

Zdaniem wielu, impreza promująca fantastykę wpłynie pozytywnie na wizerunek miasta, jako otwartego na współ- czesną kulturę i rozrywkę na wysokim poziomie. – Chcemy udowodnić, że nawet ściana wschodnia potrafi zrobić coś po swojemu i to w dobrym stylu – argumentuje swój udział w przedsięwzięciu Adam Misiura. – To promowanie kultury, te- matyczny powiew świeżości, sposób na twórcze wykorzysta- nie wolnego czasu, coś, z czego każdy uczestnik tej konferencji może wynieść coś nowego. Oprócz oryginalności Bialskie Dni Fantastyki niosą ze sobą połączenie charakteru czysto rozrywkowego z teorią i koncepcjami naukowymi, często wykraczającymi poza główny nurt. Świadczy o tym chociażby progaram imprezy.

Bialskie Dni Fantastyki wystartują 17 maja o godz. 10.00. Cały event będzie rozgrywał się na trzech dużych salach wykłado- wych PSW, gdzie odbędą się prelekcje, prezentacje oraz pane- le dyskusyjne, podzielone na 3 bloki tematyczne: fantastyka, kultura japońska oraz nauka. Wśród tematów poruszanych w dyskyskusjach odnajdziemy m.in. zagadanienia dotyczące granic pomiędzy fantastyką a głównym nurtem – literaturą

realistyczną, wartości literackich (lub ich braku) w romansach paranormalnych dla młodzieży, będzie także mowa o zapomnianych perłach polskiej fantastyki. Nie mniej ciekawie będzie w kręgu kultury japońskiej, bo usłyszymy o twórczości poetyckiej w stylu haiku, a także bliżej spojrzymy na kraj kwitnącej wiśni z perspektywy Justyny Kołb–Sie- leckiej i Alicji Laszuk. Sama literatura to jednak nie wszystko, bo dyskusje i prelekcje urozmaici m.in. pokaz bialskiego Klubu Karate Kyokushin.

Pełny program i wszystkie atrakcje można odnaleźć na stronie inter- netowej projektu.

Według Pawła Iwaniuka, swoje uczestnic- two w

Gdyby poszukiwać odpowiedzi na pytanie: „Który z polskich pisarzy jest najbardziej znany na świecie?“, można przypuszczać że niewielki odsetek ankietowanych znałoby dobrą odpowiedź. Wielu wskazałoby na Mickiewicza, Słowackiego, może Sienkiewicza, bo tradycje literackie przechowuje się u nas niewzykle pieczołowicie. Bardziej obeznani celowaliby w noblistów: Miłosz, Szymborska, ewentualnie w tych niedoszłych: Herbert, Kapuściński.

Tylko nieliczni domyślą się, że w czasach ogromnej popularności fantastyki, to właśnie autorzy tego gatunku święcą największe sukcesy, dyktowane przekładami na kolejne języki. O ile nazwisko Stanisława Lema jest już świetnie kojarzone, bo okraszono nim nawet pierwszego polskiego sztucznego satelitę, o tyle popular- ność Andrzeja Sapkowskiego na świecie to najnowsza historia literatury. Nie ulega jednak wątpliwości, że obydwa nazwiska orientowane są bez zająknięcia w środowisku pasjonatów fantastyki, którzy w najbliż- szych dniach po raz pierwszy tak głośno przemówią w Białej Podlaskiej. .

fantastycznie w Białej

16 miesięcznik Biała Podlaska maj 2014 miesięcznik Biała Podlaska maj 2014 17

(10)

18 miesięcznik Biała Podlaska maj 2014 miesięcznik Biała Podlaska maj 2014 19 społeczeństwo społeczeństwo

Al-Hiali. – Początkowo trudno nam było pogodzić się z tą zmianą.

Kontakt z tymi rodzinami i z rodzinami naturalnymi bardzo po- magał nam w pracy. Mieliśmy bezpośrednią wiedzę o środowisku, z jakiego pochodzi dziecko i tę wiedzę mogliśmy przekazywać rodzinom adopcyjnym.

Obecnie informacje o dzieciach ośrodek zdobywa od instytucji posiadających wiedzę o dziecku.

Co roku do bialskiego ośrodka adopcyjnego zgłasza się około dwu- dziestu rodzin, chętnych podjąć się opieki nad niechcianymi dziećmi . Bezdzietność

Temat bezdzietności jest dla większości osób dość bolesny i ma

O

środek adopcyjny w Białej Podlaskiej istnieje już od 1975 roku i jest jednym z najstarszych ośrodków w kraju. Na przestrzeni lat kilkakrotnie zmieniał lokalizację, ale każdy, kto chce go znaleźć, trafia bez problemu. Obecnie ośrodek znajduje się przy ulicy Warszawskiej 14. Przechodził różnego rodzaju reorganizacje, ale działał nieprzerwanie dla dobra dzieci.

W 2012 roku, w związku z wprowadzeniem ustawy o wspieraniu rodziny i pieczy zastępczej, ośrodek przeszedł kolejne zmiany. – Do czasu wejścia w życie ustawy z czerwca 2011 roku nasz ośrodek zajmował się rodzinami adopcyjnymi i zastępczymi. Obecnie zajmu- jemy się wyłącznie adopcjami – wyjaśnia kierownik ośrodka Zofia

Czemu w cywilizowanym świecie wciąż jest tak wiele dzieci pozbawionych tego, co dla nich najważniejsze – miłości, poczucia bezpieczeństwa, warunków do prawidłowego rozwoju? Skrzywdzone przez los, porzucone przez rodziców czy po prostu przez nich zaniedbane trafiają do różnego rodzaju placówek opiekuńczych i tylko nielicznym z nich udaje się znaleźć prawdziwy dom.

Pomaga w tym instytucja, dla której dobro skrzywdzonego dziecka i szczęście całej jego przyszłej rodziny jest najważniejsze.

tekst Edyta Tyszkiewicz, foto: Natalia Wołosowicz, archiwum

Dać dom i miłość

różne podłoże, które nie zawsze da się wytłumaczyć terminami me- dycznymi. Bezdzietność i adopcja to problemy społeczne, do których

na szczęście powoli zmienia się podejście.

– Pracuję w ośrodku od 1991 r. i widzę zdecydowane zmiany na lep- sze. Adopcja nie jest już tematem tabu – przekonuje Al-Hiali. – Rodziny nie muszą już ukrywać faktu adopcji. Nasi obywatele, a mówię o na-

szym regionie, darzą rodziny adopcyjne coraz większym szacunkiem i uznaniem.

Potwierdzają to rodziny adopcyjne, z którymi miałam przyjemność się spotkać. – Już przed ślubem rozważaliśmy możliwość posiadania dziecka biologicznego i adopcyjnego, ale decyzję o adopcji podjęliśmy sześć lat po ślubie. To nie było trudne – wspominają Jowita i Damian, rodzice sześcioletniego Pawła. Mimo to musieli przejść różne etapy.

– Przez złość i bezsilność, po zrozumienie, że adopcja dla nas jest naturalnym krokiem. Na szczęście nasze rodziny cały czas nas wspie- rały, nigdy nie słyszeliśmy żadnych krytycznych słów. Tylko znajomi reagowali różnie, ale nie zniechęciło nas to – wspomina Jowita.

– Dziesięć lat temu zmarł nasz mały synek i po tym fakcie nie mogłam już zajść w ciążę – dla Marzeny i Sławka to nie był łatwy czas. – Kiedy minęła największa żałoba, podjęłam decyzję o adopcji. Niestety nie była ona łatwa dla mojego męża. Bardzo to przeżył, bał się, czy pokocha dziecko, które adoptujemy. Wszystkie obawy minęły, gdy zobaczyliśmy naszego synka – mówią o czteroletnim dziś Wojtku.

Rodzina Marzeny i Sławka od początku popierała ich decyzję, ale nie tylko oni. – Zaskoczyło nas, że wszyscy nasi znajomi i sąsiedzi trzyma- ją za nas kciuk. To było naprawdę pozytywne i do dziś nie usłyszeli- śmy od nich nic złego na ten temat – mówi małżeństwo.

Mimo że decyzja o zgłoszeniu się do ośrodka nie dla wszystkich jest łatwym krokiem, to liczba adopcji nie maleje. W większości są to małżeństwa, które z różnych przyczyn nie mogą mieć dzieci, ale zdarzają się też rodziny, które posiadając dziecko biologiczne, chcą dać miłość i dom dzieciom adopcyjnym. Co roku ośrodek adopcyjny jest w stanie przygotować do adopcji około 15 rodzin z regionu, w którego skład wchodzi Biała Podlaska i powiaty z terenu byłego województwa

(11)

20 miesięcznik Biała Podlaska maj 2014 miesięcznik Biała Podlaska maj 2014 21

społeczeństwo społeczeństwo

bialskopodlaskiego. Na przestrzeni pięciu lat z samego miasta szkoliło się około 40 proc. rodzin zgłaszających się do ośrodka, a 15 proc. pozy- tywnie zakończyło proces adopcyjny.

– Proszę pamiętać, że wciąż mamy mniej dzieci niż przygotowujących się rodzin – mówi kierowniczka ośrodka. – Oczywiście dzieci umiesz- czanych w placówkach opiekuńczych czy rodzinach zastępczych jest naprawdę sporo, ale niestety niewiele ma uregulowaną sytuację praw- ną. Dlatego czas oczekiwania na przysposobienie jest dość długi.

Wybrać najlepiej dla dziecka

Proces adopcyjny zaczyna się właściwie z chwilą zgłoszenia dziecka do ośrodka adopcyjnego. Trzeba pamiętać, że to dziecku dobierana jest rodzina, w której będzie ono mogło się najpełniej rozwijać, a nie odwrotnie. Po to potrzebny jest ten wnikliwy proces kwalifikacji zarówno dziecka, jak i potencjalnych rodziców.

– Pracownicy ośrodka muszą zebrać jak najobszerniejszą wiedzę na

temat dziecka, jego stanu zdrowia, rozwoju, pochodzenia, środowiska, w jakim przebywało, tego, co przeżyło – wylicza Al-Hiali. – Musimy zdiagnozować dziecko pod względem psychologicznym i pedago- gicznym. Podobne jest z rodzinami, które dodatkowo muszą przejść obowiązkowe szkolenie. Wiele osób może nie rozumieć tych kroków, ale im lepiej poznamy rodzinę, tym lepiej dobierzemy ją dla konkret- nego dziecka.

Rodziny, które zgłaszają się do ośrodka adopcyjnego, muszą poddać się pewnym rygorom, odpowiedzieć na szereg pytań, dotyczących nie tylko sfery materialnej, ale też tego, jak wygląda ich dom, jakie są relacje wewnątrzrodzinne. Ośrodek zbiera też opinie środowiskowe.

Czas przygotowania rodziny do adopcji trwa minimum pół roku. Samo szkolenie trwa trzy miesiące, a spotkania odbywają się raz w tygodniu.

Mimo tych etapów, rodziny naprawdę zdeterminowane nie poddają

się i nie odbierają tego jako zło konieczne.

– Dla nas te wszystkie rozmowy z psychologiem, wywiady środowi- skowe i szkolenia nie były żadnym obciążeniem i naprawdę nie trzeba się ich bać – przekonuje Jowita. – To było nawet przyjemne. Szczegól- nie wypełnianie dokumentów. To był czas, który mogliśmy spędzić razem. A po szkoleniu zostało nam do dziś kilka przyjaźni. Wspieramy się w takich sprawach, w których ludzie o adopcji niemający pojęcia nie mogliby nam pomóc – wyjaśnia.

– My też zaprzyjaźniliśmy się z kilkoma rodzinami, ale z biegiem lat nasze relacje rozluźniły się – przyznaje z kolei Marzena. – Za to często jesteśmy zapraszaniu tu, do ośrodka, na spotkania z rodzinami, które dopiero rozpoczynają swoją drogę.

(Nie) łatwa adopcja

Po przejściu przez dziecko procesu kwalifikacji szuka się dla niego odpowiedniej rodziny, co nie zawsze jest łatwe. Przecież do adopcji

najczęściej trafiają dzieci z rodzin dysfunkcyjnych, z bagażem trudnych doświadczeń, często też z różnego rodzaju schorzeniami. Nie każda rodzina jest w stanie zaopiekować się takim dzieckiem, dlatego też te, które przeszły pomyślnie proces kwalifikacji, mają prawo nie zdecydo- wać się na dziecko proponowane przez ośrodek. Wtedy szuka się mu nowego domu, a rodzina oczekuje na kolejną propozycję.

– Odmowy na adopcję dziecka chorego nie przyjmujemy jako czegoś negatywnego – przekonuje kierownik ośrodka. – To raczej przejaw dojrzałości i świadomości, że rodzina nie będzie w stanie zapewnić mu należytej opieki. Jednak nie tylko chorym dzieciom trudno znaleźć dom.

Nie jest to łatwe nawet w przypadku zdrowych dzieci już od piątego roku życia, a znalezienie domu nastolatkom graniczy wręcz z cudem.

Obie rodziny, z którymi rozmawiałam, czekały na swoje dzieci około półtora roku i obie zdecydowały, że zaopiekują się pierwszym

dzieckiem, które ośrodek im przedstawi. – Ustaliliśmy, że dla nas nie ma znaczenia wygląd czy choroby. Tak jak przy biologicznym dziecku nie mamy wpływu na to, czy będzie zdrowe, czy chore, tak i tu nie chcieliśmy decydować. Kiedy zadzwoniła pani dyrektor, że jest mały chłopczyk, pojechaliśmy do niego już jako do naszego syna. Kiedy usłyszeliśmy, że jest chory też nie zmieniliśmy decyzji – mówi Jowita.

– Kiedy go zobaczyliśmy, był taki malutki, schorowany, miał sińce pod oczami. Pierwsze, co poczułam, to czułość. Uczenie się rodzicielstwa i miłości to był taki stopniowy, choć krótkotrwały proces – wspomina.

– W naszym przypadku, to mąż podjął decyzję, że przyjmiemy pierwszą propozycję, niezależnie od tego, czy to będzie chłopczyk, czy dziewczynka. Niezależnie od tego, jaką historię dziecko będzie miało – opowiada Marzena. – Wojtek trafił do nas jak miał półtora roku i przez rok swojego życia przebywał w rodzinie patologicznej. Mimo to rozwija się świetnie i jest bardzo inteligentny. Bardzo go kochamy.

Po udanych adopcjach rodziny muszą zmierzyć się z jeszcze jednym problemem – z tym, jak i kiedy powiedzieć swojemu dziecku, że zostało adoptowane. Al-Hiali uważa, że nie należy przed dzieckiem niczego ukrywać. Im wcześniej porozmawia się z nim na ten trudny temat, tym lepiej. – Staram się cały czas przemycać mojemu synowi informacje o adopcji, ale jego to na razie w ogóle nie interesuje – śmieje się Marzena. – Wojtek ma dopiero cztery lata, więc jest chyba za mały, żeby to rozumieć, ale chcemy, żeby oswoił się z tymi termina- mi. Planujemy też odwiedziny w pogotowiu opiekuńczym, w którym mały przebywał.

– Pawłowi na razie małymi dawkami przemycamy informacje o adopcji. Słucha bajek terapeutycznych, czasem ogólnie mówimy coś o adopcji, żeby oswoił się z tym pojęciem, ale jeszcze nie podjęliśmy decyzji, kiedy nastąpi ta poważna rozmowa – dodają Jowita i Damian.

Dzieło dla wybranych

Zofia Al-Hiali uważa, że adopcja nie jest dla każdego. To dzieło dla wybra- nych, dla ludzi szczególnych, obdarzonych odpowiednią wrażliwością i mądrością życiową. Pani kierownik wie, co mówi, przecież pracuje w bialskiej placówce ponad dwadzieścia lat. – Niejednokrotnie rodziciel- stwo adopcyjne jest o wiele szczęśliwsze i pełniejsze niż te w rodzinach biologicznych, bo to dziecko nie przychodzi do naszych rodzin niejako przypadkiem, ale jest takie wyczekiwane, wytęsknione. A my, pracowni- cy ośrodka, jesteśmy powołani do tego, aby dziecku, które straciło to, co dla niego najważniejsze, znaleźć najlepszą rodzinę – mówi.

Do tej pory praca ośrodka przynosi efekty. Przez te wszystkie lata przygotowano tu mnóstwo rodzin. – Z dumą mogę powiedzieć, że tych nieudanych adopcji na przestrzeni wielu, wielu lat jest znikoma ilość.

To są naprawdę marginalne przypadki – zapewnia pani kierownik.

– Mamy wspaniałą większość szczęśliwie zakończonych adopcji.

Adopcja jest naprawdę trwałą formą opieki i dzieci w nowych rodzi- nach są szczęśliwe. Chciałabym ośmielić rodziców, którzy się wahają.

Pamiętajcie, że pierwsza wizyta do niczego nie zobowiązuje, tak samo przejście etapów przygotowawczych. Żeby podjąć ostateczną decyzję, trzeba być absolutnie pewnym swojego kroku. Spotkania u nas mogą w tym pomóc. Jeśli są w naszym mieście rodziny, które nieśmiało myślą o adopcji, ale się boją, proszę niech przyjdą do ośrodka. Strach nie wyklucza was, a raczej odwrotnie, jest czymś naturalnym. Każdy odpowiedzialny człowiek będzie się przecież zastanawiał, będzie miał wątpliwości przed tak ważnym krokiem. Ale jeśli macie takie marze- nia, żeby dać jakiemuś skrzywdzonemu dziecku waszą miłość i dom, zapraszam – zachęca Zofia Al-Hiali

* Imiona rodziców adopcyjnych wypowiadających się w artykule zostały zmienione.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Biała Podlaska * Luty 2013 * nr 1 * vol 1 miesięcznik społeczno-kulturalny..

Już sama ekspozycja wydaje się być bardziej ciekawa, a mniej nadęta, a co dopiero zajęcia edukacyjne, na których możemy wziąć do ręki i poczuć fakturę tego do tej

40 miesięcznik Biała Podlaska marzec 2014 miesięcznik Biała Podlaska marzec 2014 41 wydarzyło się. Wyburzony Ludowiec Papierowa wystawa

40 miesięcznik Biała Podlaska luty 2014 miesięcznik Biała Podlaska luty 2014 41 wydarzyło się. Biała Orkiestra charytatywnie Biała na lodzie Musical na

38 miesięcznik Biała Podlaska czerwiec 2014 miesięcznik Biała Podlaska czerwiec 2014 39 wydarzyło się. Rodzinna majówka u Radziwiłła Motoserce, piknik i parada W

Bardzo podoba mi się Biała, choćby z tego powodu, że mamy tu tak wiele pięknych terenów, gdzie mogę sobie pojeździć na rowerze.. Jeśli się chce, można znaleźć

Kiedy stało się jasne, że nie dla mnie jest już gra w piłkę, narty i sporty sprawnościowe – powitała nas chorwacka wyspa Hvar.. Cieplutkie słoneczko,

Wprawdzie pierwszy szkic nie wywołał, delikatnie mówiąc, za- chwytu – nie było w nim „ławeczki”, to już przy drugim podejściu udało mi się przekonać zleceniodawców do