• Nie Znaleziono Wyników

Wojna europejska. Krótkie opowieści żołnierzy polskich

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Wojna europejska. Krótkie opowieści żołnierzy polskich"

Copied!
27
0
0

Pełen tekst

(1)

Krótkie opowieści żołnierzy Polskich.

J f i e s r r j u ć s ' ? P o ł s k 0 -

Jfie s>r/uć się P olsko/... ż e twe p ia s ta płoną,

ęoreją sioła kędy rju cić o k i erą, 3 e cała Polska, ja k krwawg osłoąą ){rwi twoich syąów zatarja poiokjerq.., Jfie srrjuć się Po/sko/... ąa dziejów zeg a rze Końca twych cierpień wybija godji/ja... - J u ż wroga twego njocarąa dłoń kar3 e>

Sprawiedliw ości dłoń ojca i syrja.

^apom rjij p rje szło ść /... ąiech w grobie zanqkqięta, W ięcej rjie w y jrzy z swycłj mogiinycł]

dołów, J)ziś jn ja rtw y c h w sta je sj cała Polsko

święta Jfa swoich zg /isjczacł]... ja k fen ik s z

popiołów...

CZĘSTOCHOWA. 1915.

(2)
(3)

Bezpośrednią przyczyną obecnej w ojny europejskiej, ja k wiadomo, było zamordowanie arcyksiążęcej pary austrjackiej w Sarajewie; niezadługo potem, bo 28 Lipca r. b. A ustrja w y­

powiedziała w ojnę Serbji. W następstw ie i inne państw a Europy kolejno poczęły w ypow iadać swym sąsiadom wojnę tak iż do tej pory w alczą już następujące 10 państw europej­

skich: A nglja, F rancja, Rosja, Niemcy. A ustro-W ęgry, Serbja, Czarnogórze, Belgja, Japonja i Turcja.

W ostatnich czasach wielkie w alki odbyw ały się i w dal­

szym ciągu toczą się n a terenie K rólestw a Polskiego, pozosta­

wiwszy po sobie zgliszcza i pożogi, oraz związane z tem ko ­ losalne straty, które dziś ju ż obliczają rzeczoznawcy na mil- jard y .

W krótkiem streszczeniu i . przytoczeniu odosobnionych faktów i epizodów wojennych, które podaliśmy w tem w yda­

niu, znajdą czytelnicy w ydarzenia i fakty, ja k ie m iały miejsce z żołnierzam i narodowości polskiej, a które to w ydarzenia zaczerpnięte zostały z pism katolickich.

(4)

W pierw szych dniach października otrzym ałem wczesnym rankiem rozkaz z komendy placu legjonu, aby się udać na­

tychm iast n a kolej i przew ieść ztamtąd do jakiegokolw iek szpitala krakow skiego kilku ran n y ch pod Szczucinem z pierw ­ szego pułku Pilsudzkiego.

Pogoda była fatalna. Zimny, przejmujący w ia tr i deszcz.

W yprosiłem w Pogotowiu k aretk ę i pojechałem na kolej po rannych strzelców.

Zastałem ich w sali drugiej klasy. Było ich siedmiu.

Przew ażnie postrzały w rece i nogi. Dwóch było ra n ­ nych ciężko.

K aretk a Pogotowia była stanowczo za ciasną,

Ponieważ przed dworcem kolejow ym stał wóz meblowy do przewożenia rannych, udałem się do żołnierzy sanitarnych z prośbą, ażeby mi pozwolili i moich przewieźć tym wozem.

Zgodzili się natychm iast.

W tej chwili dzielni nasi skauci pochwycili za nosze i przy mojej pomocy zaczęli z całą ostrożnością przenosić ra n ­ nych do wozu meblowego.— W śród tych żolnierzy-chłopów by­

ło dwóch ze Lwowa, jeden ze Sącza, tzech z K rólestwa, a o- statni z Litwy,

Kiedy w stąpiłem do w nętrza wozu, oczy moje uderzył widok niezw ykły: N a dwóeh noszach po lewej leżało dwóch żołnierzy w m undurach niem ieckich, n a trzech z prawej leżeli żołnierze austrjaccy, w prost naprzeciw mnie siedziały skulone na słomie dwa widm a w szarych szynelach rosyjskich, a tuż obok mnie nasi Strzelcy.

W ydobyłem papierośnicę i podałem ją Strzelcom. C hw y­

cili chciwie za papierosy i zapalili.

— W oher sind Sie? — zagadnąłem Niemców.

— My, proszę pana, z Gliwic, ze Śląska, Polacy — odpo­

wiedzieli obaj, widząc na mojej czapce strzeleckiej polskiego orła.

Podałem im papierosy i ognia.

— Bóg zapłać!—podziękowali.

(5)

— Und w oher sind Sie? — zagadnąłem żołnierzy austriac­

kich, przypuszczając, po w yłogach, że są to wiedeńscy „De- utschm eistrzyu.

— My, proszę pana, z czterdziestego pułku rzeszowskiego

—zabrzm iała odpowiedź w grabem narzeczu m azurskiem . I ci dostali po papierosie.

— A wy adkuda?—zw róciłem się do owych dwóch widm skulonych w głębi wozu i okrytych rosyjskim i, szarym i szy­

nelam i.

Jeden z nich trzym ał przy tw arzy jak ąś brudną chuścinę i jęczał cicho. I zw róciła się ku mnie para zbiedzonych, do­

brych, poczciwych, błękitnych oczu.

Odpowiedzi nie było.

Za to drugie widmo, także jęcząc, odpowiedziało mi sła ­ bym głosem:

— My obaj P o la c y —w yszeptał—gospodarze z Płockiego...

Tamten... mówić nie może... m a urw ane pół tw arzy odłam kiem szrapnela...

— A wy?

— Postrzał w brzuch.

— Bardzo boli?

— Oj boli! bardzo boli!

Ale w te] chwili i mnie zabolało... i to zabolało bardzo...

Podsunąłem papierośnicę. Pierw szy w ziął, drugi nie mógł.

I kiedy powiodłem wzrokiem po tych żołnierzach w czte­

rech różnych mundurach, jak aś żałość straszna zalała mi serce.

I pomyślałem sobie, że skoro los zrządził, że wszyscy zna­

leźli się jak o ranni pod jednym dachem sanitarnego wozu, kto wie, czy ten sam los ślepy nie zrządził, że b rat poniósł ran ę z ręk i brata.

Gzy wśród tych braci-Polaków , których wiozą, wszyscy przypadkiem jedni nie strzelali do drugich?...

I, gnany jakim ś pędem, serca podszedłem w głąb wozu, pochyliłem się nad tym najciężej rannym , nad tym najbied­

niejszym chłopem z Płockiego, i pogłaskałem po lnianej, ko- nopiastej głowie.

A widmo w szynelu podniosło na mnie siwe, głęboko za­

padłe oczy i szepnęło z jakąś bezmierną wdzięcznością w głosie:

— To nasi! to nasi!

Tak, biedny chłopie polski, którego wola obca gna na bój me o twoje dobro!

Tak! to twoi! To twoi bracia!

(6)

A ch kiedyż dożyjemy, biedny polski chłopie-żołnierzu, źe wszyscy będziemy „nasi“ nie jak o ranui biedacy, ale jak o n a ­ ród żywy?

Oddałem moich rannych w dobre ręce — zaopiekowali się nimi nasi lekarze-Polacy i nasze sanitarjuszki Polki. A kiedy ich żegnałem, wychodząc ze sali szpitalnej, gdzie ich umie­

szczono razem, owo widmo człowieka, ranne szrapnelowym odłamem, z chuściną przy tw arzy, spojrzało na mnie długo...

przeciągle... i zalało się łzami.

I te łzy polskiego chłopa, w rosyjskim szynelu, w n a j­

bardziej polskiem mieście wylane, stały się dla mnie widomą trag ed ją Polski...

Tak, biedny żołnierzu-Polaku!

Tragedją naszą jest, że wszędzie walczą nasi, wszędzie gi­

ną nasi i wszędzie cierpią nasi!

I ten twój okrzyk, chłopie-żołnierzu, zakuty obcą wolą w szynel rosyjski — „To nasi!“ — brzmi mi dotąd w uszach i nie zapomnę go nigdy!

N A B A G N E T Y .

...I spow iły czarne mroki jesiennej nocy biedną ziemię P olską i ułożyły do snu...

Niebo zasnuło się chmurami...

Począł mżyć deszczyk...

Cisza...

Złow rogie wyczekiwanie...

U m ilkły grzm oty d z ia ł.. U stał suchy trzask kartaczow nic...

N a w idnokręgu w zm agał się pożar — łu n a obejm ow ała niebo...

Siedzimy w okopach, w pogotowiu bojowem, znużeni śmiertelnie—odpoczywamy, wyczerpani, obojętni, apatyczni tę- skniemy za ciepłem ognisk rodzinnych lub za—śm iercią...

Jakiś ruch żywy a cichy...

P ada rozkaz.

— Założyć bagnety!

(7)

Szczęknęła w yostrzona stal...

Idziemy, a raczej pełzam y ,. P odkradam y się... Czaimy, ja k lisy... E h—pusty śmiech ogarnia, choć śmierć przed oczy­

m a .. Toż chłopakami m alem i ta k samo skradalism y się po owoc do cudzego sadu...

W tym smuga białego oślepiającego św iatła reflektora,,.

Odkryto nas ..

Siaki taki splunął gniewnie:

— Ot, sobacze syny...

Zionął straszny ogień na nas — rzekłbyś — rozw arły się czeluście piekielne...

Zawyło, zaśw istało, zakw iczało coś w powietrzu... S tra ­ szliwie w ybuchały granaty, rozryw ały szrapnele, zalew ały nas kule karabinow e..,

D jabelska ulew a stali...

A my idziemy... Już nie strach, a wściekłość, zwierzęce zapam iętanie opanowało nas i pcha naprzód... Coraz to tam ktoś pada... Ten jęczy... Tam tem u klątw a skonała na ustach...

Innemu zam arła modlitwa... Nic to... My ciągle posuwamy się... Strzelam y i czołgam y się.,. Coraz bliżej...

Z erw ał się od ziemi nasz kapitan, rodak — chłop setny, dzielny, odważny...

W yrzucił, ja k błyskaw ica, przez zaciśnięte zęby:

— Na bagnety! Bij tych hyclów...

I m achnął szablą...

P ostąpił krok naprzód... My za nim... A w tym chw ycił się lewą ręk ą za piersi, ustam i buchnęła krew i zwalił się na ziemię, ja k dąb... A my biegniemy... Dopadliśmy wroga...

Runęli nań, ja k mur... I zaczęły się jatki...

To był bój! C hrzęszczała stal, krew try sk a ła fontanną...

Komu się bagnet ułam ał, b rał karabin za cieńszy koniec, za lufę i w alił wokół kolbą... Jeno furczało w powietrzu...

Nie w ytrzym ał w róg tego naporu...

Ten się poddał, ów padł. inny uszedł. Byliśm y, ja k hu­

ragan, co miażdży 1 powala...

N adeszła pomoc... Pozycje nieprzyjacielskie zostały zdo­

byte... Zwyciężyliśmy...

My tak zawsze!...

Tak! I cóż z tego?

Lejemy krew o Nią, o tę Ojczyznę Naszą, ale czy ten po­

siew wyda upragniony, oczekiw any z utęsknieniem —i ja k od»

daw na—plon, plon lepszej, jaśniejszej doli?...

(8)

Pod trzem a obcemi sztandaram i, my, bracia, dzieci tej Ziemi, w zajem nie się m ordujem y o Nią, o te szerokie lany polskie, ale—niestety—nie za Nią, jeno może dla N iej—dajem y nieszczęśni ten w ielki podatek bratniej krwi...

Cóż tragiczniejszego?

Głodne psy w y ją n a zgliszczach... Zam iast pługów kule zorują ziemię... Przybyw a mogił... Prow adząc wylęknione dziatki, idą przed się zm artw iali kmiecie z nędzną chudobą w rę k u —hen, k raj oczy poniosą—do dobryeh ludzi, co przygarną.,.

Biedna Ty. Ziemio Polska!...

Ś M I E R Ć .

(Obrazek z wojny).

Z aw arczały bębny, zaiskrzył się w słońcu las bagnetów i kolum ny piechoty ruszyły w pochód!

W jakiś czas pow lokły się za niemi na pozycje i nasze baterje arm at. Zajechaliśm y. Konie wyprzegliśm y i umieścili zdała za okopami. Szaniec zastaliśm y wymarzony. Um iejęt­

ność ludzka w połączeniu ze ślepą rę k ą natury utw orzyły po­

zycje nie do zdobycia. U kryte za wzgórzem, obficie porosłym krzakam i, zgłodniałe, krw iożercze paszcze arm at chciwie w y­

czekiw ały żeru. M inął dzień, drugi, trzeci... Zaczęły się uka­

zywać podjazdy, badały okolice i, ścigane nikły...

Zaczynało nam się nudzić... G raliśm y w k arty , opowia­

dali anegdoty, ćmili papierosy... A tu nic...

Ale zaczął się ruch nareszcie,.. Nieprzyjaciel podsunął się ku nam. U k ry ł w lesie za rzek ą sw oją orkiestrę i czekał...

N adeszła noc, szara, posępna, zam glona noc jesienna...

Ciemno choć oko wykol... Lecz w krótce zaczęło się robić widno. Gdzieś w dali błysnęło światło... Zachuczał grzmoty rozjęczał daleko po lesie i okolicy i pocisk padł u stóp nasze­

go wzgórza.

To był sygnał i zaczepka...

Ja k n a kom endę—zaw ył cały sznur bliższych i. dalszych dział nieprzyjacielskich. Nasze baterje zaczęły im się odszcze­

kiwać... N a horyzoncie zajaśniała olbrzymia łuna... Z góry od czasu do czasu padało białe św iatło reflek to ra pilota. Gra­

(9)

naty i szrapnele coraz obficiej i celniej padały w nasze okopy...

Przeraźliw y świst pocisków zlew ał się z ogłuszającą kanonadą dział i jęk am i rannych i tw orzył szarpiącą nerw y straszną wrzaw ę...

Znaleźliśmy się raz już przecie tu na ziemi w piekle, stworzonym przez potężną myśl i ręce ucywilizow anych ludzi!...

System atycznie, ze ścisłością niemal m atem atyczną g ar­

dziele naszych arm at w ypluw ały na w roga pociski. Ale i tam ta strona nie pozostaw ała nam dłużną... A później, pod osłoną swych dział, zniecierpliwiony snać nieprzyjaciel pchnął ku nam piechotę..

Biedni ludziska...

Rzęsisty deszcz stali i ołowiu zmiótł to mrowie bohaterów, zećpał doszczętnie, a straw i je ziemia...

Nieszczęsne mięso ludzkie!

Dwie doby trw a ła zażarta bitwa... Ginęli jak muchy żoł­

nierze—żywiciele rodzin, podpory m atek i sióstr, młodzież—

kw iat, co śmiał się do Życia—Słońca.

Uboga gleba chłopska obficie została zroszona ciepłą po- soką ludzką... W yda za to żyzny plon...

W baterji 2-ej było nas troje, nierozłączonych druhów — rówieśników* Chłopakam i będąc — razem psociliśmy figle, skończyli szkoły i później choć w różnych zaw odach—lecz w jednym mieście pracow ali na chleb. Setne druhy — łobuzy...

Razem odsłużyliśmy w w ojsku, razem w yjechali n a w ojnę a dziś, pogwizdując wesoło, szubienicznie, gapimy się n a lecące z kwikiem nad naszemi głowami szrapnele i pokpiwamy...

Nie straszna nam śmierć...

# # #

Z epizodów wojennych.

W ciężkiej byliśmy przepraw ie — opowiada kadet... pułku piechoty—podczas bitwy w okolicach Tomaszowa. Pod g w a ł­

townym ogniem nieprzyjaciela, zarówno karabinow ym , ja k działowym, padaliśm y gęsto w naszych polowych prowizory­

cznych okopach. Zwłaszcza szrapnele szerzyły wśród nas spu­

stoszenie; w naszej kam panji zginął na miejscu kapitan, póź­

niej porucznik, drugi porucznik został ciężko ranny. W reszcie

(10)

przyszła kolej i na mnie; dostałem postrzał w nogę poniżej kolana, na szczęście lekki, bo kulka nie naruszyła kości. Mu­

siałem jednak oddalić się trochę poza linję ognia, aby ranę opatrzyć.

Niedaleko stała chałupa chłopska, oczywiście opuszczona przez mieszkańców. Bez przeszkody wchodzę więc do w nętrza, siadam sobie na środku izby na stoiku i zaczynam oglądać sw oją zranioną nogę. W tem jak iś podejrzany szelest dochodzi mnie z boku, od ściany, zdaje się że z pod stojącego tam łóż­

ka. Istotnie, z pod tego łóżka w ynurza się zwolna ciemne „cza- ko “ , za niem głowa, tu łó w —nasz „sanitet“. Zanim zdążyłem go zainterpelow ać, co tu robi w ta k niewygodnej pozycji, ten już mnie zagaduje:

— Panie kapitanie—aw ansow ał mnie hultaj odrazu z k a ­ deta na kapitana, aby mnie ułagodzić—pan nie dekuj®? Bo ja

się tu trochę zadekowałew...

Nie odpowiadając nic na tę zuchw ałą insynuację, będącą zarazem rozbrajającem jego samotłómaczeniem się, każę mu sobie opatrzeć ranę. N astępnie, ezując się w nogę zupełnie do­

brze, wychodzę, każąc się zabierać i memu sanitarjuszowi.

— Niech pan kapitan już idzie, ja tam zaraz przyjdę — odpowiada i robi gest, jak h y rzeczywiście już chciał w y­

chodzić.

Nie czekam oczywiście n a niego, przychodzę z powrotem na linję ognia, obejrzałem się raz, naturalnie z mego odważ­

nego saniteta ani śladu. Nie myślę o tem więcej, ale po pew ­ nym czasie zostają ranni, także nie ciężko dwaj żołnierze z mego plutonu, W tedy przypominam go sobie, przypom inam so­

bie także „bezpieczną‘Ł chałupę i prowadzę moich rannych w prost tam , na opatrunek. Zaledwie jednak zrobiliśmy k ilk a­

dziesiąt kroków , patrzę, aż tu w moją chałupkę — bum.,, g ra ­ nat i chałupa w ylatuje w pow ietrze razem z moją „stacją o- patrunkow ą i odważnym sanitetem.

W idocznie Rosjanie zobaczyli ruch koło chałupy i skiero­

w ali n a nią ogień artylerji. Na wojnie kto się boi i ukryw a, nie zawsze caio wychodzi. Swoją drogą, w estchnąłem z pew ­ nym żalem za niefortunnym biedakiem-

figle kul i granatów.

W e w spółczesnych bitw ach rozstrzyga przedewszystkiem broń palna, a przeciw nicy przeważnie wzajemnie się nie wi­

(11)

dzą. Rany, odnoszone przez żołnierzy w nowoczesnych bitw ach, są też przew ażnie „niespodziewane41. N ajw ięcej rannych to ranni w ręce i nogi. Ręce przeważnie są ranne iew e—przed­

ramię: tlóm aczy się to okolicznością, że leżąc w okopie polo- wym za „dekunkiem “, żołnierz przy strzelaniu z karabinu o- piera się o iewe przedram ię, które w ystaje nad poziom okopu i narażone jest na postrzały.

W śród ra n w nogi zaś znaczny odsetek stanow ią ran y od kul z ty łu poniżej kolan aż do pięty włącznie. I to się tłóm a- czy pozycją leżącą w okopach, przy której końce nóg znajdują się poza tym „kątem ochronnyk“, ja k i tw orzy w ierzchołek o- kopu z powierzchnią ziemi.

Z tego powodu spotykam y nieraz ran y dość dziwne, tak, że możnaby naw et mówić, że na wojnie kule i granaty u rzą ­ dzają sobie figle. Naprzykład:

Pew ien żołnierz w bitwie pod K raśnikiem leżał w „szwarm- lin ji“. Naraz na plecy, na szczęście na tornister, spadł mu szrapnel i wybuchnął. Zdaw ałoby się, że z żołnierza tego po­

zostały tylko strzępy; tym czasem on żyje. O trzym ał, ja k się okazało, tylko jedną ran ę od kulki szrapnelow ej, no i całe plecy ma zupełnie granatow e.

W tej samej bitwie przed jednym kapralem , biegnącym w inji, spadł g ranat. G ranat w ybuchnął, wybuch podrzucił k a ­ p rala na jak ie pięó metrów w górę, k ap ral spadł na równe nogi i... biegł dalej.

Są to wszystko „figle“ kul, zupełnie nieobliczalne, a mo­

żliwe tylko w takiej walce na ślepo, w pojedynku na karabi­

ny i działa, w którym za cel służą już nie pojedyńcze żołnie­

rze. ale masy lndzkie—kom panje, bataljony, pułki. Z tego sa­

mego charakteru bitew w ynika, że niektórzy żołnierze zostali ranni w bitwach zupełnie nie zaciętych po k ilk a razy.

Charakterystyczny epizod z obecnej wojny na naszym terenie.

Od czasu w ojny rosyjsko-japońskiej upowszechnił się zwy­

czaj, że piechota ostrzeliw a się naw zajem z row ów i przew a­

żnie rowami posuwa się naprzód. Niekiedy row y dwuch stron

(12)

w ojujących zbliżają się do siebie tak blizko, iż nieprzyjaciel słyszy głos nieprzyjaciela. Najczęściej służy to blizkie sąsiedz­

two do urągania sobie wzajemnego, do przechw ałek i pogró­

żek, ale czasem byw a inaczej.

Tam gdzieś w Królestwie zbliżyli się do siebie na odleg­

łość głosu dwaj wąsale, jeden w pruskim, drugi w rosyjskim mundurze. Obaj odważni ale niem niej pam iętający że row y są na to, aby z nich w roga prażyć, ale samemu chronić się przed strzałam i. Go więc jeden zmierzy, to drugi chowa głowę i u- nika szczęśliwie zabój czego pocisku, śmiejąc się głośno z świ­

szczącej nad rowem kuli. Po kilkugodzinnej „zabawie^ w cho­

w anego, w ąsal w pruskim mundurze, w iarus z pod Inow rocła­

wia, zauw ażył, że w ąsal w mundurze rosyjskim jakoś mu swojsko wygląda. Nie wiele się nam yślając, huknie z rowu:

— Niech będzie pochwalony!

— Na wieki wieków! A czego tam?

— Nie macie papierosa?

— Znajdzie się. A macie zapałki?

— Mam sporo, uważajcie.

I w powietrzu skrzyżow ały się zamiast kul zabójczych, dwa pudełka, w których jedno zaw ierało papierosa, drugie kilka zapałek.

N astąpiły potem zw ykle zapytania, skąd, kto i ja k z m at­

ki? Okazało się, że stali naprzeciw siebie dwaj bracia ciotecz­

ni, synowie dwóch sióstr rodzonych, z których jedna pozostała pod Inow rocław iem , a druga w yszła za mąż do K rakow a.

G awędę przerw ał g ran at zabłąkany, który padł i pękł na pół drogi pomiędzy row am i obu stron nieprzyjacielskich. Tym­

czasem zbliżył się wieczór i zm iana stanowisk. W iarus z pod Inow rocław ia, odchodząc huknął ku rowom nieprzyjacielskim!

Bądź zdrów, bracie! D zięki Bogu, że nie kazali iść n a bag­

nety! Dzięki Bogu’ Bądź zdrów , ale nie w racaj na to miejsce:

Ksiądz M clid i M zie applanem mlmt c ta io .

Z listu, ja k i nadesłał jed en z żołnierzy garnizonu w Met- cu do swych rodziców z pola w alki, wyjm uje „G azeta mo- guncka“ w zruszający epizod:

Było to krótko po jednej z gorących utarczek w północ­

nej F rancji.—Pole w alki było gęsto zasłane trupam i i ran n y ­

(13)

mi, a oddział sanitarny Czerwonego K rzyża uw ijał się żywo około pogrzebania trupów i zaopatrzenia rannych. Młody ofi­

cer niemiecki śm iertelnie ranny, —błagał usilnie o księdza k a ­ tolickiego, Ale napróżno rozglądano się za kapelanem , nie by­

ło go nigdzie w pobliżu. O życzeniu um ierającego oficera po­

wiadomiono pułkow nika (protestanta). Kiedy półkownik p rze­

konał się, iż w okolicy niem a kapelana, w ydał polecenie lot­

nikowi, by z m iasta odległego o kilka godzin drogi sprow adził do konającego kapłana.

Po niedługim czasie w raca lotnik, wioząc ze sobą w aero­

planie księdza,^—K apłan przybył w sam raz, by wyspowiadać i zaopatrzyć Swiętemi Sakram entam i um ierającego i udzielić mu pociech w ostatniej chwili.

Po spełnieniu obowiązku lotnik odwiózł k ap łan a z powro­

tem do m ieszkania jego.

0 postępowaniu Rosjan.

Gazety szląskie podają to, co pewien ksiądz warm iński pisze w ,.Erml Ztgu.

W gazetach ogłaszają wiadomości o okrucieństw ach Ro­

sjan w Prusiech W schodnich. Niewątpliw ie były różne ich czyny okrutne i przekraczały to, co podczas w ojny zwykło się zdarzać. Lecz przy bliższem przyjrzeniu się tym rzeczom, n a ­ leży stwierdzić, że niektórych zbrodni Rosjanie wogóle nie popełnili, a niektóre uczynili, spowodowani nierozumem lub nierozw ażnem postępowaniem mieszkańców.

W Licberdze żołnierze rosyjscy mieli spalić m łyn z za­

kładem elektrycznym , tymczasem m łyn ten spalił się w nocy z 27 na 28; a Rosjanie weszli do m iasta 30 sierpnia. Bur­

m istrz z Niborka donosi, iż rozszerzona o nim wiadomość, j a ­ koby go Rosjanie wzięli byli do niew oli i oczy mu wyłupili, je s t nieprawdą; burm istrz żyje, je s t zdrów i nigdy nie był w

niew oli.

Landrat powiatu niborskiego ogłasza, że niepraw dą jest jakoby Rosjanie zniszczyli byli lazaret Joanitów . Jest to nie­

prawdą; przyjęli oni tylko na czas pobytu swego zarząd laza­

retu. Okrucieństw żadnych się nie dopuścili.

(14)

Ksiądz, który to pisze, dodaje, że słyszał jeszcze więcej tak ich wiadomości, lecz przekonał się, że zaledwie dziesiąta część z nich była prawdziwa.

Ponadto wielu czynów przeciw m ajętności bliźniego, k ra ­ dzieży lub rabunkom dopuścili się uciekinierzy, którzy byli najw iększą biedą do tego spowodowani, albo też dokonali ich łotrow ie, którzy w czasie nieszczęścia publicznego, żniwują zawsze dla siebie. W końcu nie należy zapominać, że na polu w alki zostały spalone domy przez strzały arm atnie, albo też spalono je bo w ym agała tego potrzeba obrony lub zaczepienia.

Oczywiście, że pow stały także pożary ze swawoli, lecz nie w ta k wielkich rozm iarach, ja k to głoszono.

Dziwić się trzeba, ja k nieostrożnie niektórzy ludzie postę­

pow ali, gdy nieprzyjaciel w kroczył do k raju . Ludzie byli w domach i na polach naw et uzbrojeni w strzelby i rew olw ery, niektórzy nosili czapki krygerferajnistów , niektórzy dawali nie­

przyjacielow i pyszałkow ate i szorstkie odpowiedzi, inni usiło­

w ali przed oczyma nieprzyjaciela zbiedz albo wyjechać, co o- czywiście wyw ołało podejrzenie, że to są zdrajcy itp. N astęp­

stwem takiego zachow ania się była zazwyczaj kula rosyjska.

Co się tyczy smutnego zajścia w Santoppen (?), to R osja­

nie uw ażali bicie w dzwony, jak o sygnał alarm ujący, który mial m ieszkańców wezwać hy powstali przeciw Rosjanom, zwłaszcza, że Rosjanie nie są przyzw yazajeni do dzwonienia w dnie powszednie. Oczywiście zajście w Santoppen je s t nad­

zwyczaj sm utne, lecz pytam się pisze ksiądz; dlaczego nie n a ­ kazano zarządow i kościelnemu, by podczas bytności nieprzy­

jaciela, zaniechano bicia w dzwony?

Jako okrucieństwo podawano także w ypadki we F reim arkt, gdzie to Rosjanie ostrzeliwali grom adę uciekinierów z Heil- sbergu. Ależ zastanów m y się—nasi urzędnicy kolejowi pierw ­ si strzelali. Ogólne są skargi, że R osjanie plądrowali domy i składy i zabrali wszystko, co znaleźli. Poniekąd się to zgadza.

Ale trzeba dodać, że zachodziło to przeważnie w składach i domach opuszczonych.

Przypuśćm y, że nasi żołnierze we F ran cji przychodzą zmęczeni i głodni do wsi lub m iasta i zastaną domy i składy opuszczone Co nasi żołnierze w tedy uczynią? W iem y co u- czynią, i nie możemy się temu dziwić; gdyż jest to wojna.

Spraw a rozkazów oficerów rosyjskich, którzy mieli rozporzą­

dzić, by w szystkich mężczyzn zamordować, nie jest dostatecz­

nie stwierdzoną. Co stwierdzono, to są zaledwie ułam ki roz­

kazów. P ew ną natom iast je st rzeczą, że wydano rozkazy

(15)

wprost przeciwne i pewnem jest także, że Rosjanie według tych rzekom ych okrutnych rozkazów nie działali. Mniemam, że zachowanie się Rosjan, określają sław a generała rosyjskie­

go do p. Graw-Schm oiainen wypowiedziane: „Jesteś P an w a­

lecznym, skoroś tu pozostał, niech się pan niczego nie obawia, my nie uczynimy nikomu nic złego; tam, gdzie nas ludność zaczepia, postępujemy ostro“.

Przez napisanie tych słów —- pisze ów ksiądz —- nie cucę chwalić Rosjan. Jedno chciałbym jednakże osiągnąć, a m ia­

nowicie, żeby i nieprzyjacielow i oddać sprawiedliwość. Jeden z wyższych oficerów pruskich, będący u mnie na kw aterze pow iedział mi: „To, co Rosjanie uczynili w Prusach W schod­

nich, nie przekracza tego, co się dzieje w każdej w ojnie” . A inny pan dodał: „Zdaje się, że krzyże i kaplice przy drogach w płynęły na R osjan, by wszystko uwzględniać i k ra ju oszczę-

17Qp ^

0 0 0 0

PIE K Ł O NA ZIEMI.

n a a a

Co kilka minut słychać grzmot dział. Gruby prąd ognia try sk a z ru ry działowej Rzucamy się na ziemię; mimówoli przebiega nas dreszcz. Ale po chwili klękam y, potem stajem y i wyciągamy szyje. Przem ogła ciekawość. Chcemy stwierdzić gdzie padł pocisk. Ot, tak a już ludzka natura.

G ranaty i kule przelatują nad naszemi głow am i P rzy ka- żdem gwizdnięciu przypadam y do ziemi i kulimy się, chociaż wiemy, że w tej chwili pocisk ju ż dawno przeleciał nad nami.

Z początku odczuwał każdy z nas lekki dreszcz, który jed n ak ­ że rychło ustąpił. Ziemia drżała skutkiem nieustannego ryku tylu dział, a kule karabinow e, świszcząc, przecinały powietrze

jakby nożem. . . .

Mój towarzysz po praw ej stronie padł nagle na ziemię, nie wydawszy naw et jęku. Kula przeszyła mu płuca. Drugi w y­

ciągnął ręce do góry i padł również n a ziemię. Po chwili podniósł się na kolana i znowu padł. W yzionął ducha. Na­

gle w ybuchnął granat. Równocześnie usłyszałem rozdzierają­

cy krzyk. Pięciu naszych leżało m artw ych w kałuży krwi.

Szósty, któremu odłamki u rw ały obie nogi, źył jeszcze, był zu­

pełnie przytom ny i słabym głosem błagał, ażeby położono kres jego straszliwym bólom.

(16)

Oficer przystąpił do niego, spojrzał mu w oczy i kulą re ­ w olwerową przeszył mu serce. „To najlepsze. Biedak“ ~ szep­

n ął oficer. Potem zw rócił się do nas, ażeby wydać jakiś roz­

kaz. Otworzył usta, zanim jednakże w ypow iedział słowo, w pa­

d ła do nich kula. Oficer obrócił się dwa razy naokoło siebie i ru n ął do rowu..

W pewnem oddaleniu na ty łach naszych znajdow ał się oddział Czerwonego K rzyża, było tak że kilku duchownych. Nad tą grupą w ybuchnął granat. Z całej grupy pozostali przy ży­

ciu dwaj żołnierze sanitarni.

Tymczasem nieprzyjaciel posuw ał Się coraz więcej ku nam.

Poniósł w ielkie straty, ale my musimy cofnąć się. W chwili, gdy wbiegłem n a pagórek, położony w tyle, uczułem lekkie uderzenie w łopatkę. Nie zważam n a to, ale wnet ręk a moja staje się ciężka ja k ołów i wisi bezw ładna. Jestem ran n y .

Wśród umierających na bojowisku.

Jeden z księży kapelanów opisuje we w zruszający sposób ostatnie chwile "naszych dzielnych żołnierzy. W okolicy, w której w alczyli nasi żołnierze, czuć ju ż zbliżąjącą się zimę, a góry widne n a horyzoncie bieleją od śniegu. Za dnia uśmiech­

nie się jeszcze słonko, i rozgrzeje zziębnięte członki w ojaka, ale nocą w ieje zim ny w iatr, iż niejeden skuli się od zimna.

Na gw ałt przydałoby się naszym w ojakom jakieś cieplejsze okrycie, A tutaj w ciągu jednego tygodnia juz dw akroć przez całą noc grzm iały arm aty i trza sk a ły karabiny. Ja k to po­

trafiliśm y przetrzym ać, tego nie pojm uję.

Teraz rozpoczęła się na dobre m oja robota. W czasie w alki leżałem w głębokim okopie, ponad głową gwizdały po­

ciski arm atnie, pękały granaty; wyniesiono z pobojowiska cięż­

ko rannego oficera, z jego skroni ciekła obficie krew .

—■ P roszę wody — szeptał — a ten list doręczyć mojej

matce... t . .

Kapelani w ojskow i przeszukują wspólnie z sanitariuszam i po bitwie pobojowisko i zw racają się szczególnie do um iera­

jących. Nie da się opisać, czem je s t ostatnie namaszczenie,

(17)

dla żołnierza, który czuje bliską śmierć, jak go uspokaja, ja k ą pociechą napełnia. Ile bladych w arg przyw arło się w ostat­

nim pocałunku do krzyżyka, ile ściskało zimną "dłonią dłoń moją?

Jakież to sceny poruszające przeżyw a kapłan! W tych wielkich chwilach serce człow ieka jak b y przepełnione uczu­

ciami miłości, współczucia! Toż ja k często ran n y żołnierz za­

myka oczy swemu sąsiadowi, który w yzionął ducha obok niego i robi znak krzyża na jego czole.

A ja k dopiero przejm ujące są chwile grzebania poległych.

Żołnierze kopią groby i znaczą je krzyżami. Zwyczajnie sze­

regow ców chowa się po pięciu, sześciu we wspólnym grobie, oficerów o ile się da w mogile osobnej. Kapelan odmawia modlitwy i kropi grób wodą święconą; nieraz ludność okoliczna bierze udział w tym sm utnym obrzędzie, a niejedna łza padnie tam na te mogiły, kryjące cichych bohaterów.

Dziwny list znaleźliśmy w kieszeni jednego oficera. P isała go żona w dniu wyjazdu męża na w ojnę i oboje go podpisali, A list zaw ierał żony, by w razie śmierci m ęża pochować go osobno i grób czemś oznaczyć, by ciało m ęża mogła odnaleźć i sprowadzić. Tej prośbie stało się zadość. Pogrzebaliśmy oficera na pagórku, położyliśmy wielki kam ień na mogile i za­

wiadomiliśmy wdowę.

SOS « !

]Vtalines, umarłe miasto.

a ■ ■ m

Pod powyższym tytułem pisze H enryk Binder, spraw o­

zdaw ca w ojenny „Beri. T ageblattu“:

N ajdziksza wściekłość bitwy, najbardziej w strząsające tra- gedje konania, wszelkie cierpienia i wszelka groza w ojny nie są tak przygnębiające, ja k okropny, szary spokój, w jak im się ukazuje starodaw ne miasto Malines zdrętw iałem u oku.

Zycie w mieście zam arło. Miasto jest um arłe.

Uciekło z niego 60.000. mieszkańców. Ciemne domy są otwarte. Ulice puste. Ta pustka jest tak nieskończona, tak niepojęta, że sam powstrzym ywałem kroki spieszące.

(18)

Tu i owdzie chodzą ulicami żołnierze niemieccy. Na Grand Place, na targu w ełnianym , na Place d‘Egmont, przy dworcu kolejow ym pracują żołnierze w większych grupach.

Ale mieszkańców braknie.

Uciekli oni do A ntw erpji, gdy miasto H alines przez nie­

zbadane w ypadki wojenne dostało się w centrum ognia a rty ­ leryjskiego obydwóch przeciwników. Mieszkańcy opuścili swoje domy, pozostawili pokoje z całem umeblowaniem. Pozostawili jedzenie n a stole, płaszcze wiszące w przedsionku.

Może jest jeszcze dwudziestu mieszkańców w mieście. A może tylko dziesięciu. W idziałem tylko pięć osób, trzy ko ­ biety i dwóch mężczyzn. Posuwali się oni przez um arłe mia­

sto. Pozedstawiali się jakoby cienie um arłych w szarzy^nie smutnego dnia, jakoby um arli, którzy wyszli z grobów. Żoł­

nierz ze straży powiedział mi, źe w mieście pozostało tylko czternastu obywateli.

Już ciągnące się przez długą przestrzeń przedmieście Muy- sen było nm arłe. D rzw i każdego domu były na oścież otw ar­

te. Za jednem oknem, za zamglonemi szybami w pokoju stała biała koza i nam się przypatryw ała ciekawie W sieni pew ­ nego domu w isiał kapelusz dziewczęcy z czerwoną kokardą.

Cbok jest wielki skład zegarm istrzow ski, w którym leżą nie­

naruszone t uporządkowane złote i srebrne zegarki oraz bizu- terje w szafkach i na stołach. A ]ak daleko i szeroko sięgnąć okiem, nie ma człowieka.

Naprzeciwko katedry restauracja. Na stolach stoją jeszcze kieliszki z resztkam i wina. W około zielone krzesełka, z k tó ­ rych, ja k się zdaje, biesiadnicy co dopiero powstali. Obok wielki magazyn garderoby. D rzw i na oścież otw arte. Garde­

roba, rozwieszona n a m anekinach trzcinow ych, osamotniona.

Dalej m agazyn mód. Ten sam obraz. Każdy skład kupiecki, każdy dom od sklepu aż do dachu opuszczony przez ludzi Na rzece Dyie, płynącej przez środek m iasta, poruszają się powoli łodzie, jakoby kierow ane rę k ą niewidzialną.

Pies obwąchuje dom, do którego w padł granat, zw aliwszy go od dachu i zamieniwszy w gruzy, dziko porozrzucane.

Próżnia i pustka u l i c średniowiecznych jest ta k straszliwa, ta k przygnębiająca, źe oddech zapiera i wzbudza z całą grozą,

w iarę dziecięcą w opowiadanie o zaklętem mieście.

Tu się urzeczyw istniło to, czego ludzie nigdy nie widzieli, czego w chorobliwej w yobraźni nie w ym arzyli ani Hoffmann ani Poe. W wielkiem mieście ludzie jakoby uderzeni laską czarodziejska nagle przepadli w nicość. Opuścili ogniska do­

(19)

mowe. Nie zabrali zapewne ze sobą ani pieniędzy, ani kosz­

towności. W pospiesznej ucieczce p©zostawili zw ierzęta w stajniach i ptaki w klatce jako jedyne stworzenia żyjące.

Zw ierzęta gdy im n ikt nie dał żywności, w eszły do domów i szukały pożywienia. P taki śpiewające w klatkach w krótce upadły martwe.

W środku m iasta dominuje katedra św. Rom ualda olbrzy­

miej gotyckiej budowy. W ieża jest sto m etrów wysoka. U góry na wieży są cztery tarcze zegarow e o 14 m etrach śred­

nicy. Są one połam ane, postrzelane.

W m urach kościoła je st siedm dziur od granatów . Dach i wieża są posiane strzałam i szrapnelowymi.

W e w nętrzu okropny chaos.

W spaniałe okna kolorowe, przedstaw iające w jaśniejących barw ach Niepokalane Poczęcie, leżą potrzaskane na ziemi.

Bogato rzeźbione ołtarze i w szystkie obrazy ocalały. Ale w miejsce przed wielkim ołtarzem wpadł ułam ek granatu. F i­

gury owiętych z drzewa spadły ze słupów. M arm ur staroda­

wnych grobów biskupich skruszył się.

Jednak straty nie są zbyt znaczne. Na pierw szy rzut oka tylko przedstawia się chaos spustoszenia. P rzy bliźszem ba­

daniu okazuje się, źe cenne zabytki sztuki są ocalone. Tylko w spaniałe okna spadły zdruzgotane. N iektóre szyby i obrazy wspaniałe można jeszcze rozpoznać. U góry n a wschodniem oknie środkowem żywo i w ybitnie się przedstaw ia na jasnem szkle błyszczący napis: Soli Deo Gloria in Aeternum .

POD BOMBAMI LOTNIKA.

Jeden z oficerów niemieckich, w alczących we Francji, w ten sposób opisuje szczegóły pewnej bitw y, w której po stro­

nie francuskiej brali udział także lotnicy:

„W najgorętszej naw et bitwie najbardziej denerw ującym jest moment, gdy ukażą się nad głow am i nieprzyjacielscy lot­

nicy. To niebezpieczeństwo wiszące nad głowami, działa dzi­

wnie przygnębiająco. Pew nego dnia m iałem tego m ałą próbkę.

W łaśnie siedzieliśmy przy obiedzie, korzystając z m ałej przer­

(20)

wy w ogniu, gdy nagle rozlega się okrzyk: „lotnik francuski44.

Szybko wybiegam przede drzwi i przez lornetkę wyszukuję go w górze, gdy w tej samej chwili spostrzegam, źe rzucił bom­

bę. K rzyknąłem i stanąłem ja k w ryty, wedle bowiem mego obliczenia, bomba m iała spaść n a tren. Oczekiwanie trw ało, może pół minuty, poczem rozległ się huk, podobny do gromu, a po nim rozdzierające serce okrzyki boleści od strony sto doły, odległej może o 30 metrów. Parciem pow ietrza zostałem rzucony n a ziemię. W ybuch bomby zabił siedm koni, a cały szereg żołnierzy ciężko poranił. Myśleliśmy, źe już po tem będzie spokój, bo lotnik wzniósł się do góry, ale po jak ich 10 m inutach przesłał nam nowe pozdrowienie. Szereg rannych, jed en zabity—o jak ie 40 m etrów od nas. Nasi chłopcy strze­

lają do niego, ja k szatani, ale i Francuz ma szczęście, jak b y był rodem z piekła. Odleciał, a niedaleko od nas spadają gradem kule, w ystrzelone do niego z naszych karabinów 4*...

Pola bitwy w Królestwie Polskiem.

Korespondent „Russkiego Słowa®, k tó ry zw iedzał pola bitwy w K rólestw ie Polskiem, w ten sposób opisuje swoje w rażenia: Zgrzybiały dziad wiezie w taczce dzieciaka i różne rupiecie. Dzieciak płacze, widocznie z zimna, bo je s t na pół nagi. W e wsi ta k pusto, jak b y tu dżuma przeszła. Tu i tam widzi się kobiety w jask raw y ch , kw iecistych sukniach i chust­

k ach . pozostałość czasów dawnych w Księstwie Łowickiem, W łóczą się z rozpaczą w oczach biedni włościanie i nie wie­

dzą czego "się ją ć i czy wogóle w arto się im ać jeszcze jakiej pracy. Trzeba jed n ak życie zaczynać na nowo, wszystko na nowo budować, ale życia nowego pom arłym nikt nie wróci.

W ogródku, gdzie ocalał jeszcze dom. ziemia rozryta dokoła.

„Co się stało?14 O pow iadają długie historję. Tutaj pogrzebano 5 zabitych Niemców, Ale ta obca m ogiła nie daw ała spokoju gospodarzom po nocach, którzy co dopiero jeszcze w dodatku przeżyli w szystkie okropności w ojny, W łościanie byli przeko­

nani. że ci pogrzebani tu N iem cy nocam i wychodzili z mogiły i jako straszne w idm a chodzili około domu i chcieli go znisz­

(21)

czyć jeszcze teraz. Gospodarze ostatecznie osiągnęli, że wyjęto zwłoki z grobu i pochowano gdzieś w polu. Poszliśmy potem na cmentarz, chodzimy pomiędzy świeżemi mogiłami, n a każ­

dej krzyż z drew ek lub łuczywa. Rosyjskie to mogiły. Czyta­

my napisy na krzyżach: T aki a tak i kapitan, ta k i i taki po­

rucznik. Gdzież są ich krew ni i czy wiedzą o tych mogiłach?

Może wciąż jeszcze w yczekują od nich listów i wciąż żyją na­

dzieją? Kto zatknął na mogiłach po jednym z jesiennych kwia- teczków? Rzędem leżą m ogiły niemieckie. Na nich także na­

pisy. Tu pochowany kapitan Grabę, ułan. Tu spoczywa oficer i ja k iś nieznany człowiek. Dłużej tu nie pozostajemy. Czem- predzej uciekam y na sosze, gdzie przynajmniej odrobinka jest życia. Po drodze znowu widzimy szereg krzyżów. Mogiły nie­

znanych bohaterów na polu szczerem, gdzie oni polegli ze sła­

w ą i czcią. Tu w ielka m ogiła, Na niej krzyż wielki, n a k rzy ­ żu prosta tablica szkolna, a na tablicy długi spis imion śpią­

cych w tym grobie w braterskiej zgodzie. Żegnam was! I zno­

w u idziemy ku tem u m ałem u i płaskiem u życiu Znowu żoł­

nierze, powózki, krzyki woźniców, przeraźliw e trąby samo­

chodów, Jakie wązkie i ciasne to pasmo życia’ a ja k a swobo­

da, ja k a przestrzeń tam n a tych nieobjętych rów ninach śm ier­

ci. Ale wszyscy cisną się tutaj w tę dolinę.

$

Ostatnie lo io n ja święta za pomocą aeroplany.

Pewien zołnierz opisuje w liście do rodziców następujące zdarzenie:

Ranny oficer, katolik, n a pobojowisku prosi usilnie o księ­

dza, bo czuje, że umrze. Zaczynają wszędzie szukać kapłana katolickiego, lecz niestety znaleźć nie mogą.

Dowiaduje się o tem pułkow nik protestant. Nie wiele się nam yślając, w oła lotnika i każe mu natychm iast aeroplanem sprowadzić księdza z m iasta o dwie godziny odległego.

U m ierający oficer czeka z upragniem —i doczekał się. Oto nadjeżdża aeroplan, zniża się ku ziemi, a z niego wysiada k a­

płan z w ijatykiem , Odbywa się spowiedź. Kamunja św. Ka­

płan pozostał przy rannym aż do jego śmierci. Potem aero­

plan znowu odwiózł księdza do domu.

(22)

Ś m ie r ć k s ię d s a p rze d o łta r z e m .

Franciszkanin, ks. Solan Matko wie odpraw iał w Semlinie mszą św iętą, gdy wojska serbskie, podszedłszy ku miastu, za­

częły je bombardować.

Jeden z szrapneli serbskich w padł do kościoła i eksplodo­

w a ł przed ołtarzem. Odprawiający msze św. ksiądz, został na m iejscu zabity.

L it o ś ć w z b u d z a ją c y e p izo t z w o jn y .

W Ty lży znaleziono w sieni pewnego domu porzucone dwutygodniowe niem owlę, owinięte wt płaty. Obok leżała k a rt­

ka z następującym znamiennym napisem: „Kochani ludzie, miej­

cie litość z dzieckiem; postradało ono z powodu wojny ojca i dom rodzinny, a nie chciałbym dopuścić, aby umrzeć miało z głodu. Jeżeli pozostanę przy życiu, postaram się, aby dziec­

ko swoje odszukać*‘

O brazek tak i charakteryzuje grozę w ojny może wymow­

niej aniżeli całotomowe opisy.

62

-letni ©slietiiik,

W dnin 2 w rześnia b. r. w Nisku odbył się pod przewo­

dnictwem M ichała Fornelskiego, radcy rządowego, asenterunek ochotników do Legionów polskich.

Pom iędzy ochotnikami zjaw ił się Marcin Pieróg, rolnik z Kamienia, 62-letni starzec i prosił o zaasenterowanie go.

Gdy fizyk Bielatowicz uznał z powodu wady organicznej za niezdolnego — łzy w oczach z ak ręc iły się steruszkowi, że nie może wraz z młodzieżą iść do boju.

Poczem w yjął z kieszeni 80 koron i powiedział: „Kiedy nie mogę pełnić obowiązku względem Ojczyzny, to proszę o- demnie przzyjąć przynąjm niej tak ą daniną na umundurowanie dla legionów: Oby było więcej takich włościan.

HEastior w o!k©paeti«

D zienniki niem ieckie podają następującą wiadomość: W pobliżu miejscowości V. w Belgji strony rowów nieprzyjaciel­

skich położone są tak blisko siebie, że nieprzyjaciele ,.w wol- nych‘* chwilach urządzają sobie rozmaite „kaw ały“ . Przed kil­

ku dniami żołnierz niemiecki, niosąc stągiew m leka ze wsi.

wszedł zamiast do swego okopu, do francuskiego. Francuzi

(23)

przyjęli go bardzo wesoło i serdecznie, mleko mu jed n ak skon­

fiskowali, a żołnierza z pustą stągw ią wypuścili n a wolność.

Y H H G ieZ S S E S T O T S C itlllE .

Pisma czeskie donoszą co następuje: Ksiądz Blecha z Czech, pow ołany został z początkiem w ojny na kapelana wojskowe­

go. Podczas pewnej bitwy na północnym terenie w alk pośpie­

szył do ciężko rannego żołnierza. Przyszedłszy bliżej, przera­

ził się ogromnie, ponieważ w owym ciężko rannym żołnierzu poznał swego rodzonego brata. R anny prawdopodobnie jeszcze go poznał, nie zdołał jednak wypowiedzieć już ani słow a i po k ilku m inutach um arł.

F ig le g r a n a t ó w .

Jeden z rannych z pod Lublina, przybyły do Krakowa, opowiadał następującą przygodę, w której figla urządził g ra ­ nat: Po w ielkiej, zwycięskiej bitwie pod Lublinem ulokow aliś­

my się w nawpół rozwalonej chałupie, aby sobie w niej ugo­

tować herbaty, Zapaliliśmy w piecu, jed n ak ja k o ś nie chciało się palić, bo piec nie m iał przewiewu. Zaczęliśmy badać, co mu w łaściw ie brakuje i w końcu odkryliśmy przyczynę. Do kom ina w padł granat rosyjski, który nie eksplodow ał i zatkał piec. W śród wielkiej wesołości wyciągnęliśm y „w roga44 i prze­

konaliśmy się, że granat tak cudownie w yczyścił komin, iż w piecu paliło się ja k sto kaduków.

Odważny czyn

o f i c e r a .

Półurzędowie biuro W olffa donosi conastępuje: „P rzy eo“

faniu się pewnej kom panji pod Szirw indam i w dniu 31 paź­

dziernika pozostawiono na placu boju kilku ciężko rannych;

co dopiero później spostrzeżono. Poniew aż opuszczone stano­

wisko było pod silnym ogniem piechoty i szrapneli, więc zda­

w ało się niemożliwem wyniesienie rannych. Za przykładem jednak hr. Mielżyńskiego, porucznika rezerw y przybocznego pułku kirasjerów w łocław skich, który przypadkowo znajdował się na linji tyrelerskiej i ofiarow ał się z gotowością wyniesie­

nia rannych, kilku równie odważnych podążyło za nim. Mimo że Rosjanie silniejszy ogień na to miejsce skierowali, zaczoł- gała się ta g a rstk a pod dowództwem hr. Mielżyńskiego na wzgórze, gdzie ranni leżeli. Zawleczono rannych najpierw w

(24)

m iejsce, gdzie kule uie padały, a następnie włożywszy na płó­

tn a namiotowe, zaniesiono ich do pobliskiego domku. Dopoma­

gając sam do przenoszenia rannych umieścił hr. Mielżyński w raz z ochotnikam i wszystkich w bezpiecznem miejscu. Do­

dajemy, że hr. Mielżyński udekorow anym został już poprze­

dnio krzyżem żelaznym I i II klasy.

m m * m .

Opłakane położeni© królewiąków.

W iedeński K urjer Polski pisze co następuje: Z powodu w ypadków w ojennych w ielu królew iąków , przeważnie ze sfer inteligencji, studentów itd., którzy m ieszkali stale w Krakowie od szeregu lat. zmuszeni byli K raków opuścić i przesiedlić się do W iednia. Jako poddani rosyjscy, nie m ają oni praw a do zapomogi ze strony „Komitetu pomocy dla wychodźców z Ga- iicji i Bukowiny44, bo ta przeznaczona jest tylko dla obywateli austrjackich. Do K rólestw a w racać nie mogą raz z powodu w ojny, a następnie ponieważ są tam podejrzani politycznie i czuli się i czują zresztą obyw atelam i austrjackim i. Środki ich w łasne są przeważnie już w yczerpane, na pomoc od rodzin sw ych w Polsce liczyć teraz z powodu odcięcia od domu przez wojnę niepodobna, a „Kom itet pomocy" ratow ać ich nie mo­

że- Cierpią dlatego straszną nędzę i im a ich zwątpienie i roz­

pacz, U tw orzył się w praw dzie w W iedniu pod przewodnici twem pana rad cy dworu Łozińskiego „Komitet informacyjny dla Polaków z zaboru rosyjskiego44, kom itet ten jednak może służyć inform acją co do wyjazdu, stosunków miejscowych wie­

deńskich itp,, ale ani pożyczki, ani zapomogi, ani pracy dać królew iakom nie może. Starania tego kom itetu o fundusz na powyższe cele spełzły na niczem, bo społeczeństwo polskie w A ustrji jest ekonomicznie ta k ciężką w ojną dotknięte, że wszelkie dalsze św iadczenia n a inne cele publiczne są niemo­

żliw e. W obec oczywistej naglącej potrzeby nieszczęśliwych królew iąków nie chcemy przecież załam yw ać rąk i zw racam y się n a tej drodze do naszych rodaków z pod zaboru rosyjskie­

go, którzy rozporządzają większym i środkam i, ażeby pomyśleli o pomocy m aterjalnej dla swych ziomków ze ściślejszej oj­

czyzny Polski.

(25)

Nabożeństwo na polu walki

Do „Koln. Y. Ztg." doniósł pewien feldwebel, co n a­

stępuje:

W czw artek wieczorem przybyliśm y do pewnej wsi fra n ­ cuskiej w okolicy Reims. K w atera m oja znajdow ała się tuż przy kościółku w iejsk im ..

W tedy przyszło mi n a myśl, ażeby urządzić nabożeństw o w kościele. Porozum iałem się z ks. proboszczem, um iającym trochę po niemiecku, a uzyskaw szy jego zgodę, naznaczyłem nabożeństwo o g. 8 i pół wieczorem.

W szyscy żołnierze, katolicy i ewangielicy przybyli do kościółka. Przed ołtarzem Matki Boskiej paliły się świece, je ­ den z lekarzy g ra ł na harmonium, a j a odmówiłem kilka mo­

dlitw z obozowej książki do nabożeństw a.

Pod koniec ks. proboszcz francuski przemówił do nas, B ył bardzo rozrzew niony i pow iedział nam, ja k bardzo się cieszy, że tylu żołnierzy n a modlitwę przybyło. W e F ran cji przychodzi niestety mało ludzi do kościoła.,.

F R A N C J I .

Po bitw ie...

Setki rannych żołnierzy przywieziono do polowego laza­

retu niemieckiego. Są między nim i lekko i ciężko ranni. Leka­

rze wzięli ich w opiekę i opatrzyli.

Jeden z nich dogorywa, rany jego zbyt wielkie, nie p rze ­ żyje ani kilku godzi, śm ierć stanęła przy jego łożu.

W tedy kapłan katolicki podchodzi ku niem u wzruszony, pragnący duszy rannem u dopomódz, gdy dla ciała wszelka po­

moc niemożliwa...

R anny widzi i słyszy kapłana; domyśla się, że stan jego beznadziejny, rozumie z czem ksiądz do niego idzie...

I słabym , um ierającym głosem szepce: „ C e la p e u rle s fem- mes“. — To dla kobiet!..

Odrzuca w szelką religijną pomoc i pociechę i—umiera...

(26)

Inne zdanie...

K ilka tygodni przed wybuchem w ojny gazeta ,.Journal du Midi41 napisała arty k u ł o słow ach Bism arcka, że Niemcy boją się Boga, a zresztą nikogo na świecie, W ydrw iw szy te słowa, zakończyła swój a rty k u ł słowami: „My Francuzi jesteśm y jeszcze pew niejsi swego, bo my naw et tego P an a Boga N iem ­

ców się nie boimą“!

D w a te orzeczenia um ierającego żołnierza francuskiego bez w iary i gazety francuskiej, pełnej zuchwałej pychy, wska­

zują na to, co stanow i praw dziw ą przyczynę upadku Francji:

brak Boga i w iary w sercach miljonów Francuzów .

Nie naród francuski tem u winien, lecz rządy francuskie, lecz klika ludzi rzekomo liberalnych i republikańskich, którzy ducha narodu niew iarą zatruw ają od dziesiątek lat. W ygnano krzyż ze szkół i zakładów publicznych, oddzielono Kościół od Państw a, zabrano kościoły i uczynione je niejako gmachami gminnymi, zniesiono klasztory, wypędzono zakonników i za­

konnice —wszystko w tym celu, ażeby naród o Bogu zapom­

n iał i Go się w yrzekł.

W yziębiono serca Francuzów , obrano je z najw znioślejsze­

go ideału ludzkości, zanieczyszczono szarzyzna i brzydotą po­

spolitego życia.,,

1 czyż dziwić się, że w nich nie gorzeje praw dziw a mi­

łość ojczyzny. Że nie pali się płomień pośw ięcenia i ofiary dla ideałów ludzkich i narodowych?! Z z atratą ideału Boskiego p rzestały Istnieć inne ideały; m iliony Francuzów , stały się po­

dobne do robaków , po ziemi pełzających i szukających syto­

ści dla żołądka.

„Pierw sza córa Kościoła k a to lic k ie g o 'ja k F ran cję daw­

niej nazyw ano—sam a opuściła słońce życiodajne w iary św ię­

tej, a usunęła się słaba i bezduszna.

I kto wie, czy nie nadejdzie dla niej noc straszliw a i o- stateczna...

(27)

Biblioteka ..Śląską w .Katowicach Id: OG3OD0O746196

I

II 47728

I Z pieśni wojackich.

Swojej lubej Matce-Ziemi przypadłem do łona, A s boku krew m i się leje... czerwona... czerwona...

Krew się leje po mundurze, na piasek się toczy, A coś, niby skrzydłem czarnem, zasłania m i oczy.

Jaskółeczko, która w koło krążysz m i nad głow ą, Pragniesz komuś zanieść mego pożegnania słowo?...

Nie noś wieści o mnie Bogu w niebieskie mierzeje Bóg bez tego w idzi, słyszy, co się ze mną dzieje.

Nie trzeba też mówić o mnie mojej Matce-Ziemi, Bom ci do niej przecie p rzyp a d ł piersiam i swo-

jem i...

Zanieść jeno wieść dziewczynie, która była moją, Co m i niegdyś była w życiu jed yn ą ostoją,

Potem precz mię odrzuciła, niby kw ia t kąkolu...

Ale nie mów, że j a tu ta j ginę w szczerem polu...

Mów, że w barwy j e j błękitne teraz się nie stroję, Lecz w purpurę ale nie mów, że to mej krwi

zdroje...

Nie mów, że mię ból ku ziem i coraz więcej tłoczy$

Lecz, że w zmysłów upojeniu m głą zachodzą oczy...

Powiedz, że ju ż dawno, dawno zapomniałem o niej, Że ju ż inna swoją główkę na p iersi m i kłoni, Inna się do mego serca miłośnie p rzytu la

Tylko nie mów, że to smukła... ołowiana kula...

Cytaty

Powiązane dokumenty

W miarę rozwoju choroby stawało się coraz bardziej pewne, że Pani Profesor już nie wróci do Krakowa, by znowu zamieszkać „na Alejach”.. Gdzie teraz

Jakość mikrobiologiczna dostępnych na rynku pakowanych próżniowo wędlin plasterkowanych budzi zastrzeżenia zarówno ze względu na częste występowanie w nich Listeria

I jest to prawie zawsze ucieczka przed zagrożeniem życia, głodem, niedostat- kiem.. Nie wydaje się, aby sytuacja mogła ulec radykalnej zmianie, redukcji tego zjawiska,

Zakaz noszenia mundurów przez byłych żołnierzy polskich... »/ecokic

Kto śmiał przypuszczać, że znajdzie się wyrodek, któryby miał czelność przenosić swoje lub swego stanu interesy ponad dobro państwa i narodu.. Kto zapomniał

G dy Legiony polskie walczą za sprawę Polski Lu do w ej, śmieją się z ciemnoty Waszej ci panowie, co tylko pod rządami Moskali mogli rządzić nami i dzięki na­!. szej pracy

skie połączyły się, aby do tych Legionów dać ludzi zdolnych do walki z wrogiem, aby zebrać pieniądze na umundurowanie i uzbrojenie tych kilkudziesięciu tysięcy Polaków, co

Na którym polu i w którym baraku przebywał na Majdanku: został uśmiercony razem z innymi dziećmi i starcami w komorze gazowej zaraz po przybyciu do obozu.. „A wyobrażam sobie