• Nie Znaleziono Wyników

Pióro. R. 1, nr 2 (1925)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Pióro. R. 1, nr 2 (1925)"

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

.

M I E S I Ę C Z N I K

Młodzieży Paiistw. Sem. Naucz. Męsk. w Chełmie.

MAJ 1925.

Chełm, Druk. M. J '

(2)
(3)

V - \ 0 \ 6 0 / ,

R o k I-say /1 M A J 1 9 2 5 .

Nr. 2,

MIESIĘCZNIK MŁODZIEŻY PAŃSTW. SEMINARJUM NAUCZYCIELSKIEGO MĘSKIEGO W CHEŁMIE.

Redakcja i administracja:

Państw.

Semin.

Naucz, Męskie w Chełmie Lub.

Nad głowami nasz sztandar łopocze I radosną ogłasza nam wieść,

Hasło w serca nam rzuca ochocze:

Mamy światło i pracę w lud nieść!

Niczem wszelkie nam w drodze przeszkody, Niczem wszelka ciemnoty nam straż,

Gdy w te św ięte prowadzi zawody Miłość ludu i sztandar ten nasz.

Choć nas ezeka trud wielki w przyszłości, Choć przed nami roztacza się mrok,

Jednak wiara i siła miłości

Naprzód śmiało podwoi nasz krok.

I różany pokazać mu świt.

Tam w tym mroku nas bracia czekają, Czy słyszycie rozpaczny ich głos,

Jak żeglarze ratunku wołają?

Czy bez zmiany zostanie ich los?

Tam w tym mroku potęga uśpiona, Tam Ojczyzna i Ludu je st byt, My musimy mu podać ramiona

Michał Pawłowski.

Ra

(4)

. . .

P I Ó R O J j .

Pod sztandarem

„Trzeba naprzód iść i św iecić!1* Takie hasło wypisaliśmy na naszym sztandarze szkolnym.

Pewien jestem, że każdy z nas rozumie je, bo też nieraz w życiu szkolnem z niem się spotykał. Ale wielu nie widzi całego ogromu zadań, obowiązków i trudów, ciążących na tych, którzy odważą się „naprzód" pójść, by „świecić*. Dziś w tej wielkiej dla nas chwili, gdy rozpięty sztandar z łopotem peł­

nym powagi i św iętości odsłania przed nami złote litery, od­

czytajmy je i zastanówmy się nad istotą i znaczeniem walki, jaką nam przyjdzie stoczyć z wrogiem, panoszącym się w łonie naszego narodu ,z ciemnotą! Wstępując do seminarjurn naj­

częściej z konieczności, a nieraz z nieśw iadom ością i dziecinnym jeszcze porywem do książki, nie widzieliśm y tego hasła, które dopiero po latach kilku stało się w łasnością naszych dusz.

Dziś je widzimy i za niem pójdziemy tam, gdzie trzeba dusze rozsłoneczniać, pójdziemy — w lud!

Jeśli dotychczas słabo uprzytomnialiśmy sobie w ielkość powołania do pracy na niw ie oświaty, to dziś, przysięgając na wierność sztandarowi, musimy dojrzeć, musimy zrozumieć wzniosły cel, jaki przyświeca nauczycielstwu polskiemu. In­

teligentny Polak wie, że największem bogactwem kraju nie są skarby mineralne, ale skarby duchowe jego mieszkańców, zalety charakteru i poziom oświaty, która winna szeroką rzeką rozlać się po Polsce. Grecja starożytna zaw dzięczała sw ą po­

tęgę w łaśnie tężyźnie charakteru obywateli. Św iat dzisiejszy, wydostaw szy się „z krwawej kąpieli narodów14, rzuca nowe hasło powszechnej oświaty, ośw iaty tłumów! Spójrzmy na Za­

chód: Niemcy, Francuzi, Anglicy i genjalny naród amerykański w ciągłej i systematycznej pracy czynią wielki w ysiłek umys­

łowy; tu już nie o militarną potęgę chodzi, to wojna o nie- zajęte jeszcze terytorjum doskonałości. A my'.’ My, Polacy, mamy jeszcze więcej do zrobienia.

Długi czas niew oli w yniszczył wrielc sil w narodzie, Lecz

dzis, gdy wróciliśmy na trakt, z którego zepchnęła nas historja,

musi zrodzić się w naszym narodzie poczucie potrzeby p ow ­

szechnej oświaty. Po tej drodze zdąża wiele innych narodów,

(5)

Xs 2. P I O R O 3 które drogo okupiły w yzw olenie z paszczy potwora— ciemnoty.

Polska nie będzie ostatnia, przeciwnie winna być awangardą w pochodzie narodów, a nie w tradycji tylko „przedmurzem Europy “. 1 tak jak niegdyś wielkie Niem cy, tak dziś Polskę w słońce ch w ały prowadzić m a — nauczyciel ludowy.

Jak szczytne przed nami zadanie!.. Więc gotujm y się do wielkiego pochodu z żagwią oświaty, aż, cały kraj przeszedłszy, rozpalimy łunę pożaru dusz, poświęconych Ojczyźnie. Lecz więcej sił i wiary w przyszłość, która do nas, młodzieży należy! Ci, którzy z pośród nas wyszli i piastują już godność latarników ludowych, powiedzą nam, jak trudno je st stanąć na wysokości zadania w zawodzie. Pomni jednak na dolę nauczycieli-męczen- ników, którzy w stokroć cięższych warunkach pracowali, (a wiemy, że wytrwali) powiedzmy za Marją Konopnicką:

„Choćbyśmy więcej cierpieć mieli, płonąc, niż gasnąc, gorejąc, niż stygnąc— to jednak gorejmy i płońmy!"

Dziś, podnosząc sztandar, symbol uaszych dążeń i idei, podnoś imy myśli na wyżyny prawdziwego udochowienia. Im więcej naród w historji swej posiada chwil wielkich, podniosłych, tern w y ższe i podnioślejsze jest jego życie codzienne. P o ­ dobnie my, jeśli dziś potrafimy wznieść się na szczyt zrozu­

mienia i prawdy, to w chwili odlotu bliżej będziemy ideału, a miarą normalnego lotu naszych charakterów będzie — wyż.

A. L.

Wrażenia z Wycieczki

Zagłębie Dąbrowskie

Po zw iedzeniu Krakowa, W ieliczk i i Ojcowa w yjeżd żam y z Krakowa do Zagłębia. Po parogodzinnej jeździe je steśm y w Strzemieszycach. P o ­ ciąg będziński ma wkrótce odejść, w ięc spiesznie p rzebyw am y drogę, oddzielającą tor b ęd ziń sk i od stacji, na której w y s ie d liśm y . J es te ś m y już w Zagłębiu. N aokoło sterczą k o m iny i czernieje w ęgiel, droga jest zasypana pyłem w ę g lo w y m , a d o m y są czarne od sadzy. P rz y b y w a m y na stację w porę, g d y ż po c h w !li podchodzi p ra w ie próżny pociąg. Z okien

(6)

4 P I Ó R O JSi h.

w a g o n i w w ychy la ją się ty lk o głów k i jak ich ś sztub aczek , więc, u p a trzy w ­ szy takie wagony, w sia d a m y i zapoznajemy się. Okazuje się, że są to

„koleżanki po fachu" — s em in a rzy stk i, jadące do S o sno w ca na lekcje.

Koleżanki te ch ętnie informują o Zagłębiu, my zaś opowiadam y im o Chełm ie, w ycieczce, a także o b da ro w u jem y pamiątkami z Wieliczki. K o.

leżanki są trochę zakłopotane, coby nam podarować nawzajem, ja k o pam iątk ę z Zagłębia, ale naokoło nic niema prócz... w ęgla. W szę d z ie czernieje ten d ro g o ce n n y minerał. Ciężko sapią pociągi naładowane wę- g lem , w ę g ie l czernieje naokoło kopalni i na stacjach.

Nad kopalniami, wprawiane w ruch jakby ja k ą ś n iew id zia ln ą siłą, szyb k o obracają się koło wi<nd, w yd ob yw ają z głębokości w ę g ie l, trafnie ochrzczony cz arn y m diam en tem . J est to najdroższy sk a rb n aszego kraju, g d y ż u m ożliw ia krajowi ruch, życie przem y sło w e i uniezależnia nas od zagranicy. Przez tą sk a rb nicę Polski właśnie przejeżdżamy. Przed oknam i wagonów wyrastają praw dziw e lasy kominów. Mijamy D ąb row ę i za ch w ilę je s t e ś m y w Będzinie. Mainy sta m tąd udać się do od le g łeg o 0 ó km. Grodźca w celu zw iedzenia kopalni. Na d w o rcu cz ek a na nas d w ie auto, w ysłan e przez zarząd kopalni.

W ogóle c a ły nasz pobyt w G n d ź c u dzięki sto su nk o m pana prof.

W. i uprzejmości zarządu kopalni jest bardzo u łatwiony. P ęd zim y au tem przez ulice Będzina, które sw em i ry n szto ka m i p rzypom niają u k o c h a n y nasz Chełm.

W aucie panuje w esołość, g d y ż m a m y miłe to w a r zy s tw o w osobie g im n a zistek , powracających do Grodźca z lekcyj. Migają na c h w ilę z ie ­ lone pola, w twarz uderza czyste polne powietrze, widok wkrótce jednak zn ó w zasłaniają kominy i mury; je s te ś m y w Grodźcu. W ysiadam y, zja.

d am y p rzy sz y k o w a n y już porządny obiad i u dajem y się na zw iedzanie cem en to w n i, z cem en tow n i u łajem y się do za w ia d o w c y kopalni. Ten bardzo uprzejmy c z ło w ie k zaraz polecił kilku inżynierom pokazanie nam kopalni.

Podczas n a szy ch w ę d r ó w ek po kopalni z w ie d z a m y olbrzym ią k o t ­ łownię, pięknie urządzoną elektrow nię, g d zie ogrom ny turbogenerator w ytwarza prąd o napięciu 2 tys. w olt, oglądam y m aszyny, wtłaczające 1 w y sy sa ją ce powietrze i poruszające w in dy, w łaściw ą kopalnię jedn ak mam y zo b a cz y ć dopiero w głębi ziemi.

D o stajem y b rezen to w e ubranie g órnicze z kapiszonami, do rąk d ostajem y latarki t c e ty le n o w e i, pilnując się w agon etek z w ęglem , s ta ­ czających się do sortowni, kierujem y sit; do windy.

Pakujemy się do tej k h u k i jak śledzie do beczki, trzaskają drzwi windy, brzmi krótki dzwonek i zjeżdżam y na 300 m. w głąb.

(7)

M 2. P I O R O 5 W

pierwszej ch w ili zjazdu zdaje się, że podłoga u s u w a się nam z pod nóg i lecim y szybko w dół, później zaś przeciwnie zdaje się, że pod­

nosim y się do góry, za ch w ilę jedn ak zm y s ły przychodzą do rów now agi, winda szyb k o m knie wdół i wreszcie staje. Znów sły c h a ć trzask o tw ie ­ ranych d rzw iczek i prąd powietrza uderza w twarz Rozglądamy się.

J esteśm y w długim dobrze o ś w ietlo n y m korytarzu, po k tórym z h uk iem przenoszą się o i czasu do czasu całe pociągi w agonetek, p ę d z a ­ ne prądem elek tryczn ym . W g łęb i kopalni dziw n e wrażenie robią te po­

ciągi, pędzące wśród w ilg o tn ych i pustych k orytarzy.

Zbliżają się wakacje, chw ila odpoczynku po całorocznej, mniej lub więcej intensywnej pracy, która wyczerpała silę i energję Chcesz jak najprędzej wyrwać się z murów szkolnych, krępu­

jących twoją swobodę, opuścić miasto pełne kurzu i wyziewów, a podążyć do domu rodzicielskiego, gdzie cię przyjmą z otwar temi ramionami.

Tam na wsi będziesz mógł się rozkoszować naturą i używać zasłużonego spoczynku.

Z początku sprawiać ci to będzie, przyjemność, ale po miesiącu znudzi ci się to życia (wiem to z doświadczenia) zwłaszcza, jeśli nie będziesz miał innego zajęcia i zaczniesz tęsknić do życia i gwaru szkolnego i do swych kolegów.

Jeśli cię taka tęsknota ogarnie, weż plecak, p0 porządnie niezbędnemi przedmiotami i wyrusz -

i i, i. n ui - * i i - na włoC/.ęfc"

chociażby tylko po najbhzszej okolicy. *

P i r » a n o f o m r / ik K ir n i n / ł I ’

d. n

M o t t o : Cudze chwalicie, swego nic znacie

Sami nie zuiecie, co posiadacie.

(8)

6 P I Ó R O Co ma na celu wycieczka?

Oczywista rzecz: poznanie kraju ojczystego Mówisz, że kochasz swój kraj; wierzę, ale miłość ta nie może być silna, bo nie znasz przedmiotu miłości. Ż?by coś można było silnie kochać, trzeba to w pierw poznać.

A mamy na naszej ziemi wiele miejsc pięknych, godnych zwiedzenia. Dość wspomnieć tylko morze, Tatry, podolskie jary i równiny Wołynia; jeziora Kaszubskie i dolinę Ojcowską, a trzeba przyznać, że je s t co zwiedzać.

Niektórzy są przeciwni wycieczkom pieszym. Twierdzą, że różne miejscowości historyczne, czy odznaczające się pięknoś­

cią krajobrazu leżą od siebie nieraz w bardzo wielkiej odleg­

łości i szkoda czasu tracić na kilkudniowy marsz po drod/.-, którą pociągiem mjażna przybyć w ciągu kilku godzin. I jaka korzyść z tego, że zobaczy po drodze „wojtkową stodołę"?

Jaka korzyść? Jest korzyść i to bardzo wielka

Poznać kraj, to nie znaczy poznać ty]ko m i a s t \ ru in y zamków i t. d , i t. d. ale poznać także i lud, który go za ­ mieszkuje, poznać jego kulturę duchową i um ysłow ą poznać zwyczaje i obyczaje, Dla nas, przyszłych nauczycieli, m a t >

szczególniejsze znaczenie, bo przecież mamy w przyszłości udać się do tego ludu i nieść mu .o ś w ia t y kaganiec".

Pewna amerykańska gazeta nauczycielska zapytuje: .Co musi znać ten, kto Johna chce nauczyć łaciny? Wszyscy ocze­

kują odpowiedzi: „Łaciny".— „Otóż nie odpowiada ten, który postawił pytanie—musi

011

znać Johna, to je st warunek pierwszy" *)

Jaki tego sens? Taki, że zanim zaczniemy kogoś u c z y ć / musimy najpierw poznać jego psychikę, aby móc na nią sku tecznie działać.

Jeśli więc kto uzna za słuszne moje dowodzenia, niech weźmie, powtarzam, wypakowany plecak i wyruszy na w łó ­ c z ę g a może gdzie w swej wędrów ce wakacyjnej drogi nasze 'się spotkają.

Kazimierz Bobryk

*) Z Fr. Foerstera.

(9)

M2 . P I Ó R O 7

Serce jego — ptak skrzydlaty, Co nad szarą wzbił się cieśń, I tak płynąc wdał w zaświaty, Nuci szczęścia złotą pieśń.

Serce jego wierch skalisty, v Co ku niebu wzniósł swój róg,

W słońcu cały promienisty

Chce się wedrzeć tam, gdzie Bóg!

V ...

Z miesiąca

W ycieczka— Koncert — Wiosna

Nad Świerżami wstawał ch m u rn y , ale ciepły ranek. Zilawalu się, że nic nie zmąci powszedniej ciszy i zw ykłej jnonotonji w iejskiego dnia- nic nie wróżyło, aby miał 011 czem k o lw iek różnić się od całego szeregu innych. Jednakże los chciał inaczej i kazał nam dzisiaj zakłócić... panu­

jący tu spokój. Razem z brzaskiem w ciszę uśpionej wiórki u pad a jakiś, dziwny, n ie sa m o w ity gwar. Czego bo tam nie słychać! Sentymentalna, inelodja średniowiecznej serenady miesza się z pełna niefrasobliw ego humoru żołnierską piosenką, pieśniom Halki sprzeciwia się Titina, rześkie i tryskające zdrową radością tony mazura mąci pijane ilmiimy- w harmonję w esołego śm iechu wpadają jak dysonanb, doby żujące się*

z p'xl stóp płaczącej brzozy bolesne jęki i narzekania na odciski

W ieśniacy, zdumieni tym n ie zw y k ły m hałasem, w yzierają z poza okien i zaspanym ich oczom ukazuje się d z iw n y jak na Świerże widojc- Ulicą przeciąga gromada m łod y ch ch ło p c ó w w szaro czerw onych czapkach. W ię k s z o ś ć z nich dźw iga różnego rodzaju instrumenty.

- J

(10)

8 P I Ó R O Ws 2.

a reszta bodaj m ałe pakunki. To zaw iniątko z ch leb em powszednim, a u niektórych może n a w et j e s z c z e ze św ią te c z n y m . Kto to? pytają zd ziw ion e o cz y wieśniaków .

N ik t im nie odpowiada, dom yślają się później sami, że to sem in a ­ rzyści z Chełma. Im dalej id z ie m y w w io sk ę, tem wiecuj ludzi w oknach. Tu w yziera dwoje p o w a żn y ch s ta r u s z k ó w , tam grom ada rozczochranych dzieci, a z ta m tego r m lu i k ie g .) ok ienk a, z pośród pelargonji śmieją się jasn e o czy nadbużańskiej krasa w icy . Za uśm iech płacimy u śm iechem , a n a w et ktoś, widocznie ś m ie ls z y , w y r y w a s :ę.

nie powiem , żeby z w e rs a ls k im k o m p lem en tem , ( b z y z n i k i j ą i kryją się w mrocznej g łę b i izdebki, ale c z y g d z ie ś z ukrycia nie patrzą?

Głośno powiem, że nie w iem , ale w g łęb i d u sz y mocno jestem p rze­

k o n a n y że... Lepiej o ty c h p rzekonaniach nic nie mówić, m ożna n a ra ­ zić się w s z y s t k im córom E w y , a nie ch cę t^go. Krasawica zniknęła, a m y, w cale nie tracąc z te g o powodu hum oru, podążamy dalej i w k ró tc e je s te ś m y u ce lu — szkoły.

Tu sk ła d a m y sw oje pakunki i po krótkim w y p o c z y n k u rozsypujem y się po w io sce w poszukiwaniu łódek. P o szu k iw a n ia w b rew naszym przypuszczeniom idą opornie. G łowy d o m ó w — m ężow ie gdzieś się ; o- rozchodzili, a k o biety nic za p ew n e nie s ły s z a ły js s zc ze o ró w noupraw ­ nieniu, bo nie ch cą same nic postanowić. Dopiero po wielu trudnch zd o b y w a m y k ilk a łódek. Udajemy się w s z y s c y nad B ug i loku jem y w czółnach. Za c h w ilę z nad rz ek i biją g ł o s y trw o g i.

Zdawało się, że p ły w a ć tak łatwo! A ty m cza sem prąd porywa łodzie wroz z żeglarzam i i niesie pod most. R ezultat taki, że zaledw ie kilk u pozostaje na rzece, a reszta n iefo rtu n n y ch że g la rzy rozsypuje się po w iosce i zapija m leko Dopiero godzina k oncertu grom adzi w s z y s t ­ kich w szkole. A r ty stó w dużo, led w ie zdołają pom ieścić się na maleńkiej scenie. J est także trochę p ub liczności w sali, a bardzo dużo na dziedziń­

cu. Nic dziwnego, ze złotó w ką c z y pięćdziesięcioma groszam i roztać si<>

ta k ciężko, a szy ld pobliskiej restauracji z w yobrażeniem kieliszka i św inki z filuternie z a k r ę c o n y m o g o n k ie m w y g lą d a tak ponętnie!

Zaczynam y koncert. P ły n ą rzew n e to n y sk rzy p iec, dzwięczą radośnie mandoliny, cza sem tu b a ln ie o d ezw ie się trąba, a inn ym razem z kilku dziesięciu m ęskich piersi w y r y w a się pieśń i „leci wdal... jak g r z in o t“.

Koncert sk o ń czon y . Ż egn ani huczn em i oklaskam i podążam y na stację k rętem i ścieżkam i, wijącemi się pośród p łaskich łąk i pól nad- b uża ń sk ich .

Tu w iosna roztacza ju ż swój urok w całej pełni. Ziemia, n ie d a w n o pogrążona w t w a r d y m śnie, budzi s ię do fcycia, a o w ła d n ięta żądzą

(11)

m a cierzy ń stw a z rozkoszą poddaje się radosnej pieszczocie zapładniają- cych promieni słoń ca i rodzi bez opamiętania, bez troski o p rzy sz ły los s w y c h płodów. Zielenią się już lasy, tętnią bujnem ż y c ie m pola.

ty sią cem barw ś w ie ż e g o kwiecia śm ieją się łąki, z pod k ażd ego k a m ie­

nia, z każdej szc zelin y w y t r y s k i radosne życie i śpiew a potężny, d z i ę k - czynn y h y m n za dar istnienia. Śmieje się wiosna, nie radość jej nie w s zy s t­

kich p o ry w a z sobą, dla w ielu jest źródłem cich ego, ale wielk iego sm u tk u , bo przypomina, że m iniona wiosna, ta bardzo b lisk a i bardzo kochana, która niedaw no z pośród takich pól i lasów od eszła — nie wróci już nigdy. T eż była piękna, pełna rad ści i najlepszych nadziei jak ta. Oczarowała ich i p orw ała z sobą. A le później przyszła j e s ie ń t wiosna rozwiała się jak son i cóż z niej zostało? troch ę z e s c h ły c h liści któremi wiatr teraz pomiata i d u ż o w s p o n n i e ń dla tych, którzy przywiązali się do niej całą duszą. Błądzą teraz sm utni, z pochy- ł o n “mi czołami i wśród ś w ie ż y ć i k w ia tó w tę s k n y m w zrok iem w y s z u k u ' zw ięd ły ch , d a w n y ch . Te są im tak bliskie! To ś w ia d k i d >brych chwil, dobrzy, serdeczni przyjaciele, co nie opuszczali ni w szczęsn ej, ni w zlej doli, dzielili każdą radofć, kojji sm u tk i. Teraz zost. ł po nich zaledwie ślad, a obok w y i w i t a b eztro sk a rad'>ść n ow ego życia. Nad św ieżą mogiłą szaleje w eso ły m ło d zień czy ś m iech i b oleśnie brzmi w u tz ch tych, którzy w szystko, co mieli w niej, pogrzebali. Nieraz ch cielib y je d n em w ielk iem , a g o r z k ic m s ło w e m z n is z c z y ć radość, w tło ­ c z y ć ją w ziem ię, ale nie u czyn ią tego, niech wiosna n iesie u śm iech y inn ym , oni nie zm ącą jej radości, bo nic nie p ow ied zą o letnich upałach- k iedy ty le k w ia tó w więdnie, o zaw odzeniach wichru je s ie n n e g o , rr.arszu p o g rze b o w y m dla tylu ży ć i m ę tn y ch kałużach — ich grobie. A żeby nie w y czy ta ła z ich oczu, co ju ż p a tr z y ły na ty le je s ie n i i nasiąkły ich sm u tk iem , złeg o dla siebie losu, p rzy m k n ą je i u su n ą się. Zostaną z e sw em i w spom nieniam i, aż złączą się z niem i, sami zostając w s p o m ­ nieniem.

M. P.

X» 2. __P I Ó R 0_ _._________ 9_

(12)

10 P I Ó R O

^ ---_

yinatoljusz l i s owski

W 1 I S H I

Czylim wzywał cię lub prosił, Ze dziś do mnie pukasz?

Boska Diano, Roześmiana,

Czemuż ty mnie szukasz?

Pocóż znowu zdążasz ku mnie W strojnych paziów gronie?

Pocóż w łąki W kwiecia pąki

Tchnęłaś słodkie wonie?

Czemuż czekasz, bym cię witał, Czemuż każesz znów mi śnić?

Idźże przecie / poecie

Rozkaż wieńce wić\

Dziś nie wabi mię twój barwny / zielony afisz

(Dawne błędy\) Ty dziś tędy

Do mnie ju ż nie trafisz.

Choć pod niebo z ptasząt gwarem Pieśń ku tobie Icci,

Niechaj nucą Bałamucą Uparci poeci\

Twój czar na mnie ju ż nie działa, Ja dziś milczeć muszę,

Ty zaś we śnie, Choć nie wcześnie ,

l Przyjdź do mnie przez duszę\ J

,

__- —

(13)

ZŁODZIEJ

(opowieść z 1002 nocy)

JjJL.__ P I Ó R _____ __ U

Noc była ciemno, ponura. W sypialnej sali bursy Seminarjum Męskiego w Chełmie panowała wielka cisza. Uczniowie, c h ło r c y młodzi, zm ęczen i całodziennem i trudami i bardzo miłemi „randkami" spali snem kamiennym .

Cisza od czasu do czasu tylko przerywana była bardzo skrzy- piącem i bardzo drażniącem g ryzieniem s zc zu ró w w „ s z tu b a c k i-h u kuferkach.

Ale to unisono wcale nie przeszkadzało „miłym chłopakom" w ich śnie m łodocianym. Spali prawie w szyscy; j e d e n tylko kolega, którego óżko stało prawie że przy drzw iach g łó w n y c h , nie spał jeszcze, m y ślą c o „ideał.ich“ może.

Lożi)ł cicho, wpatrzony w ciem ny sufit, upojony nadzw yczajnym spokojem.

W te m krótkie, niespokojne skrzyp n ięcie drzwi i czyjeś prędkie a bardzo ostrożne kroki przerwały mu te rozmyś'ania tak nagle, że z d u ­

miony i podnieć m y nieco, o trzeźwiał w jednej chwili, nabierając jakiejś b o ha tersk iej odwagi.

W net pierzchły w s z e lk ie marzenia i m yśli ml d zieńcze. których miejsce zajęło jedno w ielk ie słow o „złodziej*, które podnieciło go do szy b k ie g o i m ę ż n e g o czynu.

Zdarzało się bowiem , że w n a szy m gm a ch u , podobni d żen telm en i składali już w izyty, w ięc nic d ziw n eg o , że m ożna było się naprawdę

przerazić. *

Zerwał się na rów ne nogi i począł „trochę okiem a trochę w ę ć h e m “, ja k to mówią Żydzi, nasłu ch iw ać,

W miarę jalf słu ch a ł, w ło sy jeden po d ru gim „stawały" prędko

„dęba“ i równie szy b k o i z rezygnacją jakąś opadały, m ówiąc m u „łtipaj!,‘

niespokojne bow iem i ciągle p rzeryw ane szm ery i jak ieś ru ch y w po­

bliskiej sali reakreacyjnej m ó w iły mu, że tam je st ów „gość“.

Rzucił się więc cicho a sz y b k o do pobliskich łóżek, gd zie spala

„strasznie" m o cn y m sn em najstarsza i najmocniejsza „wiara".

W

jednej ch w ili z n a la ił sie przy najbliższem łó żk u i, ciągnąc za uch o śpiącego: „Antęk, złodziej, wstawaj!* szeptał w sam ą jam ę uszną

(14)

Ni 2. P I Ó R O 12

i biegł cicho jak nietoperz dalej. Tak u b ie g ł już z pięć razy wzdłuż kilkunastu łóżek, ale nikt nie chciał wstaw ać, nie wiedząc, o co chodzi.

Trudno je s t bow iem podnieść na „równe-nogi" sztubaka bursowego, a jeden ty lk o dzwonek dźwięczny, dzwoniąc równie g ło śno na obiad, jak i na „wstawanie" może go podnieść „momentalnie", ale przecież, mając złodzieja w swojej własnej sali, nie można mu koło, bardzo w y ć w ic z o ­ n ych rąk i uszu zadzw onić przeraźliwie.

Myśli takie, jak prąd elek try czn y na bardzo dobrych przewodnikach, nie trwały zbyt długo. Podniecony falą bohaterskiej krwi, rzucił się do pierwszego lepszego łóżka, szepcąc g w a łto w n ie śpiącemu w oczy, w usta i w uszy:

„Wstawaj, psiakrew, łap zło-dzie-ja, który two-je ulubione golfy ma już w kieszeni!"

Na taką straszną wiadom ość uczeń zerwał się w „okamgieniu".

W parę s ek u n d później już w sz y s c y k oledzy z V -go kursu stojąc na zu- p łnie „równych" n o g a ch widzieli, że ich golfy, przeróżne lakierki, muszki i gran a to w e ubranie są u złodzieja w kieszeni.

Jeden z najbardziej śmiałych, skoczył nagle do drzwi, przez które przed c h w ilą w to czy ła się godna figura „złodzieja", i tak siluie, wprost

„elektrycznie" trzasnął drzwiami, że aż p oło w a n a szych b u r sa k ó w , zb u ­ dzonych ja k strzałem armatnim , siedziało na łóżkach, trąc „piąstkami"

swoje „oczęta".

W tem krzyk j e d n e g o z najniespokojniej m ę żn y ch „Wstawaj! Zło­

dziej w bursie!" „Łipać psiakrew!!!" pirw.iłioh na rów ne nogi.

Na takie bohaterskie hasło, już nietylko w s z y s tk o to, co „trzeźwę"

ale i n ajw ięk sze „śpiochy kątowe", stało kolo s w y c h łóżek i macając po ciem ku , szu k a ło jak ich ś „kłonic", kijów i lasek, zamiast których, jeden drugiego ch w y ta ł, n am acaw szy na g ło w ę , m yśląc, że ma pod ręką buławę.

W jedn ej ch w ili znalazła się g d z ie ś w kącie stara i k rzy w a a bardzo zakopcona lampa „naftowo olejna", znalazły się i zapałki, i nagle stało się widno „jak w dzień“.

A że światło pozwala za w sze w id zieć na dalszą o dległość, w ięc b o ­ haterowie nasi, ujrzawszy się w dość wielkiej liczbie, (bo jak na oko m ierząc w jakiejś trzyd ziestce) a dotego, widząc sw oje bohaterskie i żądne„krwi rozlewu" miny, poczęli nabierać fantazji. Bardzo prędko w ięc i bardzo zgrabnie uform owano się w ten sposób, że k o le d z y z V- ef'o kursu utworzyli czoło, za niemi stanął jak je d e n mąż „ramię do ramienia" kurs IVy i Ill-ci.

Tak z wodzem klanu na czele z kol. Szb, k tóry trzymał wyżej wspom nianą „naftową-olejną* lampę, czy li tak zw. „gromnicę", ruszyli

(15)

w kieru nk u sali lek reacyjn ej, tw orząc jakiś dziwny, fantastyczny pochód

„d uchów 1* z „Tysiąca i jednej nocy": w s z y s c y bowiem, będąc w b ie li;- nie, byli biali jak aniołowie, a czerw oni na m arsowych tw arzach j&.k

„gotowane raki".

Cała ta mężna drużyna a właściwie cz ę ś ć jej znalazła się bardzj prędko na środku sali rekreacyjnej, część bowiem najsilniejszych s t a n ę ­ ła „murein* przy drzwiach g łó w n y ch , pełniąc honorową wartę i o c z e ­ kując na defiladę ze „złodziejem".

Tak u s ta w iw s z y się szybko, uciekli nagle jak na k iw nięcie c z a r o ­ dziejskiej „różdzki“, ty lk o g lo s „prowodyra", h u k n ą ł gromko:

„Kto — tu jest!?“. . . Cisza.

„Kto — tu jest!?-1 powtórzył jeszcze głośniej. Poczęto n a słu ch iw tć odpowiedzi. Ale nikt nie odpowiadał.

„ Falangi'1 więc „m aced ońsk ie11, nie d o czeka w szy się odpow iedz1, podnieciwszy się hasłami bojowemi, jak „szukać!11, „walić!“ i „prać!11- - poczęli to p i e r w s z e — czy li szukać. I oto nastąpiło burzenie Sodom y, Gomory, albo Babilonu przynajmniej. R zucono się mężnie na p o szu k i­

wanie zaginionego gościa — za szafy, w szafy i pod szafy, za piece, w piece i na piece, do szatni, w palta i pod palta, do gabinetu lek a rza -- dentysty, szukano nawet na ścianach i na suficie i — n-i-e z-n-a-l-e- z-i-o-n-o. N iepowodzenie to nie zniechęciło młodych wajoników, owszem, m ęstw o ich, żądne krwi i pożogi, podnieciło ich n aw et j e s z c z e silniej.

Poczęto więc formować pochód do drugiej sali bursowej, gdzie spoczywali bardzo spokojnie i błogo koledzy nieco młodzi, a co La tem idzie i nieobdarzeni tak obficie mężnem pulsowaniem czerw onych ciałek krwi. Więc n iektórzy z nich, zbudziw szy się nagle i u jrzaw szy „fantas­

tyczny" pochód „białej armji" z drągami od szkolnej sikaw ki pożarnej, butami i pulpitami w rękach, poczęli dziw n ie się zachow yw ać.

Bo oto najspokojniej z a k r y w sz y g ło w y 1/4 częścią bursowego koca, p .ezęli jeszcze głośniej i przeraźliwiej chrapać, zdając się na wolę Bożą.

Opuszczono więc „nieszczęśliwą salę", tylko nieuspokojeni je s zcs e

„biahmrmjejcy" obeszli śmiało korytarze naszego gmachu, op a tru j1 J zamki i klam ki do w s zy s tk ich klas pokoju n auczycielsk iego i kancelarji.

I tam nic nie znaleziono. „Zginął jak kamień w wodę". Powrócono więc n i miejsce spoczynku i spokoju, którego już wcale nie było.

Jeduhk zgodnie z przeznaczeniem nie skończyło się tylko na tem. W ysiano bow iem jeszcze trzech „przedstawicieli kursowych"

na wy-Wady do tak zw. „hadesu", t. j. do składu „manufaktury sztubackiej".

(16)

14 P I Ó R O U 2.

1’rzej więc mężni posłowie, cicho, majest' tyczn ie posuwali się z nieodstępną „gromnicą" hen — na niższe piętra. Obejrzeli więc piw - nice, dr walnie, podwórze, no i p un k t ś r o d k o w y — bades.

F a tu m je d n a k chciało w idocznie, że p. gospodyni bursy szyła s o b h spokojnie w kuchni, g d y ty m cza sem trzej posłowi i znajdowali się w pobliżu m agazynu bursowego, badając nieco z h ałasem całość zam ków.

Hasło to jedn ak strasznie m u siało przestraszyć naszą panią. Stało się więc, że p. g o sp odyn i ,,w nogi a p osłow ie za nią. Po tym to p ości­

g u za n iew inn ą ofiarą p rzedstaw iciele nasi powrócili do sali, p okład a­

ją c się ze śm iechu.

I dopiero za jaką dobrą go d zinę błogi sen powrócił do nas, usypiając niespokojne, rwące się d usze do rannego dzwonka.

A co się stało ze złodziejem zapytaję się zapewne czytelnicy, bardzo ciekaw i końca? W ó w cza s odpowiamy: „ Nic “. B y ł to bowiem nasz w ła sn y (powtarzam w łasny) kolega z I go k ursu, który narobiwszy nam ,,b a ła g an u “, narobił sobie strachu i drżał przez całą noc w pełnym r y n s z t u n k u pod o p iek u ń czy m kocem, bojąc się ,,zdrady“, że przyszedł nieco „za póżno“.

Zygm unt 7 ońko

Chełmski

S. JC. S. „Zdrów” v Szczebrzeszynie

(17 maja 1925 r.)

Otrzymaliśmy od S. K. S. ,,Jnnak“ w Szczebrzeszynie za­

proszenie na mające się tam odbyć ,,Tgrzyska Sportowe'.

Z zaproszenia skorzystaliśmy. Na zawody do Szczebrzeszyna w yru szyły drużyny piłki nożnej i koszykowej— znaleźli się też i biegacze na przełaj (3.500 mtr.).

Chociaż Sz. Redaktor polecił mi napisać tylko o naszym

pobycie w Szczebrzeszynie, pozwolę sobie rozpocząć ten opis

przyjazdem do st. Topólczy.

(17)

!N° 2

P I Ó R O 1 5

Zaczynam.

Dojeżdżamy do stacji. Naraz ze zdziwieniem słyszymy, że gra jakaś orkiestra, i to gra jakby marsza powitalnego. Czyżby nas w ita li’ Nie może być! A jednak, wesoła rzeczywistość, t*»n marsz- to na naszą cześc, a grają go nasi gospodarze, koledzy Szczebrzeszyniacy.— Z wagonów wysypujemy się jak mrówki.

Nasz „prezes" E. Onuszkiewicz na całą Topóiczę wrzesz­

czy „baczność", „zbiórka", a za chwilę, przez „cześć" witamy spotykających nas kolegów z orkiestrą. Uroczysty wmarsz do Szczebrzeszyna— miasta. Gospodarze pamiętają o pokarmie dla dusz naszych— wiodą nas prosto do kościoła.

Nabożeństwo, Msza śpiewana. Chór Seminarjalny.

Po mszy znów z orkiestrą maszerujemy do Seminarjum.

Tam na boisku w imieniu całej szkoły powitał nas krótkiemi słowy kolega Ostaszewski, „radząc" pi żytem, abyśm y się tu czuli jak u siebie w domu.

Następuje ogólne witanie się, wzajemne poznawanie się, naprawdę koleżeńska atmosfera. Po śniadaniu zwiedzamy Szcze­

brzeszyn (kto chce m oże odpoczywać).

O 2-giej obiad,— po obiedzie przygotowania do rozrywki w piłce koszykowej.

Punktualnie (!) o godz. 3.12 zagrywka, gra od początku w bardzo żywym tempie. Piłka przechodzi od kosza do kosza rezultatem w trzeciej minucie .J u n a k “ wbija kosz drużynie

„Zdrów“.

„Zdrów“, gwałtem chce się zrewanżować, atakuje zaciekle na kos-s ..Junaka Dużo karnych, jeszcze więcej kornerów.

Przed samą przerwą odgwizdm iem psuje sędzia doskonały atak drużyny , Zdrów*.

Pi zerw a Zmiana koszów, W trzeciej minucie po przerwie

„Zdrów ' z karnego wbija piłkę do kosza „Junaka". W trzy­

nastej i szesnastej minucie następują też po sobie doskonałe strzały na korzyść ,,Zdrów“.

Za minutę, ,,Junak1 rewanżuje się jednym strzałem' P 'd koniec gry „Junak“, wbija z karnego kosz drużynie

„Zdrów*. Gwizdek. Ostateczny wynik : 5 : 5.

Stosunek rogów 9:1 (6:1) na korzyść „Żdrów“.

Selziownł p. prof. Maź.

d. n.

(18)

16 P I Ó R O H 2.

Ukazał się pierwszy Nr. tegoroczny „Nauki i Szkoły" kwartal­

nika Towarzystwa Akc. “Urania, poświęconego urządzeniom szkolnym i naukowym pod redakcją Aleksandra Patkow skiego

w

języku polskim i francuskim. Nr. pomieniony w dziale polskim zamieszcza artykuły: S t a n i s ł a w a A r n o l d a : Polska Piastowska. Objaśnienia do mapy historycznej. J e r z y S m o l e ń s k i : Pomoce naukowe do geografji.

W a c ł a w J e z i e r s k i : Zenitarjum. K a z i m i e r z C z e r ­ w i ń s k i : Pierwszy mikroskop polski. A l e k s a n d e r J a n o w s k i:

obrazy ziem polskich.

W

kronice podane zostały szczegółowe informacje o udziale polski w Wystawie Dydaktycznej we Florencji

w

marcu i kwiet­

niu r. b . ,

o zjazdach naukowych i in., w przeglądzie wydawnictw szczegółowe informacje o produkcji kartograticznej “Uranji,, w dziedzinie map historycznych Polski, wiadomości o wydanych obrazach i tablicach ściennych i in.

Dział francuski wydany również oddzielnie dla celów pro­

pagandowych prócz artykułów tłumaczonych działu polskiego zamieszcza:

A. P-: O produkcji polskiej pomocy naukowych i urządzeń szkolnych, w dziale kroniki podaje streszczenia francuskie artykułów drukowanych w poprzednich N-rach „Nauki i Szkoły"

informacje o przewodniku po dziale polskim W ystaw y Dydak­

tycznej w e Florencji oraz wiadomości o wydawnictwach graficznych i kartograficznych „Uranja" dla celów szkolnych.

Śród szeregu ilustracyj znajdujemy zdjęcia z W ystaw y w e Florencji oraz wnętrze sceny komedji Stefana Żeromskiego

„Uciekła mi przepióreczka" urządzone przeź Tow. „Uranja“.

Prenumerata kwartalna 1,20

Cena pojedynczego numeru 40 groszy.

Redaktor:

A n a to lju s z L is o w s k i.

Administrator:

Stanisław Krawczenko.

Redaktor odpowiedzialny:

naucz. K. A. Jaworski.

(19)
(20)

Cytaty

Powiązane dokumenty

Zamiast żyć poniżej wła- snych możliwości czy też pożyczać od kogoś więcej pieniędzy (zwiększać zły dług), wykorzystaj swoje problemy jako środek, aby stać się

w ały się do defilady. Żeńskie, Szkoła H andlowa ze sztandarem, Szkoła powszechna im. Kościuszki ze sztandarem, Seminarjum Naucz. Męskie ze Szczebrzeszyna,Szkoła

Nauczyciel dokonuje wyboru i nagrywa krótkie scenki z filmów, telewizyjnych spektakli teatralnych, programów publicystycznych, opracowuje karty pracy dla uczniów,

Ostatecznym wynikiem jest zwiększona absorpcja pro- mieniowania rentgenowskiego i wydajność konwersji detektora, dzięki czemu znacząco zmniejsza się dawka przyjmowana przez pacjenta

Przysługuje Tobie prawo dostępu do swoich danych, ich sprostowania, usunięcia, ograniczenia przetwarzania, prawo do przenoszenia danych, prawo do wniesienia sprzeciwu

Uchwała nr 5/2006 XXIV Nadzwyczajnego Okręgowego Zjazdu Lekarzy Wielkopolskiej Izby Lekarskiej z dnia 4 listopada 2006 r. w sprawie zatwierdzenia sprawozdania finansowego za rok 2005

A tymczasem uczenie się współczesnego ucznia od szkoły pod- stawowej do studenta włącznie opiera się najczęściej na wielokrotnym czytaniu materiału.. Im

Ïðîâîçãëàøàåòñÿ „ïðåêëîíåíèå ïåðåä ïîëüñêîñòüþ, ãîòîâíîñòü ñàìîïîæåðòâîâàíèÿ, è îäíîâðåìåííî, ýòà «ïîëüñêîñòü» ðåäóöèðóåòñÿ ê ìàðòèðîëîãó è