• Nie Znaleziono Wyników

Tom XX

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Tom XX"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

t e 39 (1122).

W arszawa, dnia 27 września 1903 r.

Tom XX 1T.

T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y NAOKOM P R Z Y R O D N I C Z Y M .

P R E N U M E R A T A „ W S Z E C H Ś W I A T A 44.

W W a r s z a w i e : roczn ie rub. 8 , k w artaln ie rub. 2.

Z p r z e s y łk ą p o c z t o w ą : roczni® rub. 10, półroczn ie rub. 5.

Prenumerować można w R edakcyi W szech św iata

i w e w szystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

R ed ak tor W szech św ia ta przyjm u je z e sprawami redakcyjnem i codziennie od g od zin y 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.

A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A N r . 118.

PROF. DR. M. RACIBORSKI.

E N E R G E T Y K A W B IO L O G II.

O dczyt, w yg ło szo n y d. 9 gru dn ia 1902 r. na p osiedzen ia T ow . przyrodn.

im . K op ern ik a w e L w o w ie.

W ostatnich latach sześćdziesięciu postać nauk fizycznych zm ieniła się do niepoznania pod w pływ em wprowadzenia pojęcia energii.

M iędzy odosobnionemi dawniej działami fizyki energetyka rzuciła mosty, które złą­

czyły zrazu mechanikę z nauką o cieple, następnie tę ostatnią z nauką o świetle i elektryczności, wreszcie nawet z chemią.

W różnorodności objaw ów świata zew nętrz­

nego, mechanicznych, cieplnych, świetlnych, elektrom agnetycznych lub chemicznych po­

znaliśm y wspólne im wszystkim tło, będące zdolnością w ykonyw ania pracy czyli ener­

gią. Nauczono nas przemieniać wzajemnie w pracowniach i fabrykach różne postaci energii i w yrażono w liczbach ich rów no­

ważniki.

Pracow nią lub fabryką, w której w idzim y najbardziej różnorodne przem iany ‘ energii, jest każde ciało żyw e, organizm . Stosow­

nie do swej budowy i potrzeb rośliny zielo­

ne, zw ierzęta lub ludzie umieją przemieniać energię prom ieniowania słońca oraz najroz­

m aitszych postaci energię chemiczną w in­

ne. Zdolność zw yk łej komórki żyw ej prze­

wyższa w tym razie zdolność, a zarazem sprawność najtęższych fizyków czy chemi­

ków. N itka pleśni potrafi swe składniki w ęglow odanow e i białkowate tw orzyć z nie­

zliczonego m nóstwa chemicznie całkiem różnorodnych połączeń. W ie lk i techniczny problem at przyszłości ludzkiej leży, zdaniem Ostwalda, w bezpośredniej przemianie ener­

g ii chemicznej w mechaniczną. Czyniła i czy­

ni to roślina, g d y korzeniami swemi rozsa­

dza skały, pień w górę dźwiga, wodę z głębi ziemi do liści korony w ysyła. W ażniejszem zadaniem technicznem przyszłości jest je d ­ nak zamiana m ożliw ie tania energii prom ie­

nistej słońca w chemiczną. P o dziś dzień czynią to najtaniej rośliny uprawne; z chw i­

lą g d y fotochem ia tańszy znajdzie proceder, runęłoby ekonomiczne uzasadnienie rolni­

ctwa, lecz do tej chw ili energetyce jeszcze daleko. W arto nawet zw rócić uwagę na okoliczność, że rozw ijana przez fizy k ó w i chemików energetyka brała pod uwagę przedewszystkiem te działy przemian ener­

getycznych, które biologa obchodzą raczej tylk o ubocznie, a więc przedewszystkiem termodynamikę, następnie elektrodynamikę, termochemię lub elektrochemię.

W objawach życia w idzim y ciągłe prze­

miany energii, m oże nie tak potężne, ja k w przyrodzie m artwej, lecz bardziej różno­

rodne i zmienne. E nergetyka przeto jest podstawą nauk biologicznych; z je j rozwoju

(2)

594 W S Z E C H Ś W I A T JMa 39 korzystać musi biologia. W objaw ach ż y ­

ciow ych m am y do czynienia przedew szyst­

kiem z przem ianam i energii chemicznej, przeto dla biologa najw ażniejszym działem en ergetyki będzie chemia fizyczna, a m iano­

w icie zależności pom iędzy energią chem icz­

ną, a mechaniczną. Z działan o ju ż w tym w zg lęd zie niemało, ja k to poucza każdy pod­

ręcznik chemii fizycznej, w ystarczy wspom ­ nieć teoryę roztw orów ; że da się zrobić bar­

dzo wiele, przypom nę sprawę k a talizy i en­

zym ów . S łyszym y ju ż przesadne słowa g ło ­ szących, że biologia stanie się w przyszłości częścią energetyki, ty m odpow ie przyszłość, rów nie j ak sceptykom w ątpiącym o m ożno­

ści w yjaśnienia zjaw isk p rzyro d y, choćby m artw ej, pojęciem energii. Obecnie posta­

ram y się zw rócić uw agę słuchacza na stosu­

nek zasadniczych praw en ergetyk i do bio­

logii.

Pierw sze praw o en ergetyk i uczy nas, że ilość energii układu osobnionego ani się zwiększać, ani zmniejszać nie może. E n er­

gia jes t niezniszczalna, postać je j m oże się zmieniać, ale n ig d y z niczego nie powstanie.

Perpetuum m obile jes t niem ożliw e rów nie w mechanice, ja k w innych działach fizyki.

T ę to niezniszczalność en ergii m am y na uwadze, g d y tw ierd zim y „ causa aeąuat ef- fectu m li, przyczyn a rów na jes t skutkowi.

Clausius uogólnia pierw sze praw o w sposób m etafizyczn y: „ energia św iata jes t stała “ .

N ie znam y objawu na obszarze zjaw isk życiow ych, k tó ry b y sprzeciw iał się pierw sze­

mu prawu. Perpetuum m obile jest rów nie niem ożliw e zapomocą organizm ów , ja k za­

pomocą maszyn. Praca, w yk on yw an a przez ustroje żyw e, ma swój rów n ow ażn ik w ener­

g ii pobranej poprzednio przez te ustroje z ze­

wnątrz, zaś w ew nątrz u strojów przem ienia­

nej celowo. Osobnik, którem ubyśm y odcięli d o p ły w en ergii z zew nątrz, m oże ż y ć i pra­

cow ać czasowo kosztem nagrom adzonych poprzednio w swem ciele zapasów. Z w y ­ czerpaniem tych że praca je g o ustanie.

Przem ian y energetyczne w organizmach, w swojej całości badane, różnią się jednak tak zasadniczo od w szelkich przem ian ener­

getyczn ych p rzyro d y m artw ej, że m ożliw em się w yd aje przypuszczenie istnienia sw oi­

stych energij życiow ych. I rzeczyw iście w literaturze nowszej bardzo często napoty­

kam y w yrażenia takie, ja k : życie jest ener­

gią, energia psychiczna, energia fizy olog icz- na, mięśniowa, energia swoista zm ysłów lub nawet energia m itotyczna, powodująca po­

d zia ły jąder kom órkowych. Pojęcia energij życiow ych, jeż e li mają być poprawne, muszą naturalnie podporządkow yw ać się pod ogól­

ne pojęcie energii niezniszczalnej i w sto­

sunku rów now ażników do przem ian zdolnej, i tylk o w takim razie mają uprawnienie lo­

giczne. W takiem oświetleniu w id zim y ła ­ tw o, że zdanie ja k „życ ie jest energią'1 jest frazesem nielogicznym i przyczynia się do zamącenia pojęć. Zapewne, że każde ciało żyw e, tak samo ja k m artwe, przedstawia pewną absolutną, a w ięc nieobliczoną w ar­

tość energetyczną. G d y b y różnica ciał ż y ­ w ych od m artw ych polegała na pewnej nad­

w yżce swoistej energii życiow ej, to z chwi­

lą zgonu nadw yżka musiałaby w ystąpić w postaci wolnej energii, cieplnej, świetlnej, elektrycznej, chemicznej lub mechanicznej, słowem m artwej. N ad w yżk ę tę zobaczyć b yłob y łatw o i w ym ierzyć w ch w ili np. za­

bijania dobrze wysuszonych, nie oddychają­

cych nasion przygotow an ych do siewu. O ile nie m iałyby miejsca pośmiertne przem iany energetyczne, nadw yżka ta musiałaby być jednakow ą bez w zględu na rodzaj śmierci.

Jeżeli jednak doświadczenia podobnego nikt m im o je g o prostoty nie w ykonał, to p rzy­

czyną jest widoczna każdemu je g o bezow oc­

ność, w idoczny wprost absurd w założeniu.

Sterylizator, rzeźnia lub pobojow isko nie. są źródłem energii.

W śmierci organizm u w idzim y nie zanik en ergii specyficznej, lecz zanik stały zd ol­

ności do tych przemian energetycznych, któ­

re znamionują życie. G d y b y kto jednak przem iany energetyczne, zachodzące w e­

w nątrz organizmu, np. pszenicy, nazyw ał energią życiow ą pszenicy, w ew nątrz oka — energią specyficzną oka, w ew nątrz organ iz­

mu ja k ieg ok olw iek — energią fizyologiczną, to takiemu sposobowi w yrażania się nie m ożnaby nic zarzucić, podobnie ja k w yra że­

niom : energia m aszyny pracującej, energia w ystrzału i t. d. N a leży jednak pamiętać, a niektórym biologom przypom nieć, że w y ­ rażenia określające energię oznaczają w tych razach jed yn ie lokalizacyę przemian, nie zaś ich jakość, w określeniu pom iniętą milczę-

(3)

W S Z E C H Ś W I A T 5 9 5

niem, często dogodnem. Dla pokrycia braku w iedzy stworzono słowo.

Jaka jest przyczyna, że pewna określona ilość energii m oże zmieniać swą postać i w różnych przedstawiać się rodzajach, nie w iem y, ja k rów nież nie wiem y, ile tych po­

staci istnieje. N a pytanie, czy organizm y ży w e nie m ają .zdolności uskutecznienia ta­

kich przemian energetycznych, jakich w przy­

rodzie m artwej nie dostrzegam y, odpowie­

my, że bezwątpienia tak, jakkolw iek z po­

stępem w iedzy ilość tychże maleje. N ie jest pozbawioną podstaw nadzieja, że z czasem od tw orzym y w pracowniach wszelkie synte- z y organiczne właściwe komórkom żyw ym . Zam iany energii chemicznej w mechaniczną ciśnienia osm otycznego lub powierzchniową uskuteczniamy, lubo nie z tak w ydatnym skutkiem ja k kom órka żywa. Jeden dział przem ian jednak, tw orzenie tej energii fo r ­ m y (czyli energii kształtu), która jest orga­

nizm om żyw y m właściwa, przemiana, której jesteśm y świadkami rozpatrując wzrost i po­

dział każdej komórki, leży w zupełności po­

za obrębem naszej dotychczasowej m oż­

ności. Sztuczne uskutecznienie przem iany tego rodzaju rów nałoby się rozwiązaniu naj­

ważniejszych zagadnień biologicznych : sa- moródzwa i wzrostu, usunęłoby przepaść m iędzy naukami fizycznem i a biologią. N ie ­ stety w iedza nasza o t. zw. energii form y Ostwalda jest równa prawie zeru, trudno się oprzeć myśli, że zawdzięcza ona swe po­

wstanie przedewszystkiem chęci usunięcia jednej z głów n ych podstaw materyalizmu, zupełnego zastąpienia ostatniego energe­

tyczn ym na świat poglądem, z drugiej zaś strony pojęcie energii kształtu Ostwalda nie odpowiada w yw odom logicznym .

Pierw sze prawo energetyki nie poucza nas o przyczynach powodujących przekształce­

nie się różnych rodzajów energii, natomiast praw o drugie powiadam ia nas o warunkach przem ian w układach energetycznych. G d y ­ by energia m ogła dowolnie i w całości prze­

mieniać swą postać, np. energia chemiczna zmieniać się w elektryczną, ta w mechanicz­

ną, mechaniczna w chemiczną, to m ieliby­

śmy znowu perpetuum mobile. W iem y, że tak nie jest. U kład energetyczny, będący w równowadze, sam przez się przemianie nie ulegnie, aby zjaw isko zdarzyło się, muszą

spotkać się nieskompensowane nasilenia energii, a w ted y całość dąży do rów now agi.

I to w sposób określony. Ciepło w ychodzi z pieca do zimnego pokoju, piec traci, pokój zim ny zyskuje na energii, nigdy odwrotnie.

W odosobnionym układzie energetycznym ulegającym przemianie, natężenie energii zawsze się zmniejsza. E nergie ruchu, elek­

tryczna lub inne, zam ieniają się podczas przemian częściowo lub w całości na ciepło, a to rozprasza się szybko. W ten sposób energia ruchliwa, wartościowa, stale ginie na koszt mało wartościowej energii cieplnej o niskiej temperaturze. M ów im y więc, że ruchliwość odosobnionych układów energe­

tycznych wskutek ich przem ian się zm n iej­

sza, czyli że entropia zmierza do maximum.

Clausius form ułuje nawet m etafizyczną, g ło ­ śną, lecz poza zakres doświadczenia i obser- w acyi nie w ybiegającą zasadę: „entropia świata zmierza do m axiinum “ , czyli świat właśnie wskutek przemian dąży do stanu w yrównania natężeń, do stanu rów now agi, który musi być stanem zupełnej m artwoty.

D la biologa jest rzeczą ciekawą, że fiz y ­ kom niejednokrotnie przychodziła m yśl prze­

łamania żelaznego praw a entropii z pomocą biologii. Coprawda zawsze na tle hypote- tycznej teoryi ruchów cząsteczkowych. Je­

żeli ciepło polega na ukrytych i bezładnych ruchach cząsteczek, to organizacya żywa, któraby m ogła na nie w pływ ać, pow odow a­

łaby, w edług H elm holtza, zmianę prawa en­

tropii. M axw ell w ym yślił w tym celu de­

mona, lecz w ystarczyłoby zbudowanie skrzy­

neczki na wzór skarbonki lub łapki na m y ­ szy, przepuszczającej otworem pojedyńcze zaledw ie cząsteczki, aby rów now agę ruchów cząsteczkowych bezładnych zburzyć, a de­

mona M axw elłow skiego zastąpić maszynką.

Naturalnie ostrze takiego rozumowania zw ra­

ca się niekoniecznie przeciw prawu entropii, lecz także przeciw teoryi cynetycznej ciepła.

Oiekawem dla biologa jest prawo entropii z innego jeszcze względu. Można je nazwać pra.wem stawania się, którego przebieg i kres ono określa. Przypom ina w ięc te, tak w bio­

lo g ii liczne przypadki, w których jasnemi są nam przyczyn y celow e (causae finabes). R o ­ zumowanie „układ energetyczny przemienia się tak, aby entropia je g o w zrosła“ można uważać za fizy czn y pierw ow zór niezliczo­

(4)

596 w s z e c h ś w i a t Ne 39 nych rozum ować teleologicznych biologii.

Poprzedziły g o eoprawda pokrew ne zasady mechaniki (Manpertuis, Jacobi, Gauss).

P ra w o entropii, jako praw o postępu fiz y c z ­ nego w swem hypotetycznem rozszerzeniu na całość świata i przyszłości (Clausius) w ie ­ dzie nas aż do obrazu zupełnej m artw oty, będącej w ynikiem m aximum entropii. S p ró­

bujm y w podobny sposób rzucić okiem w przyszłość i rozeznać tendencyę w ro zw o ­ ju ustrojów żyw ych . W y ob ra źm y sobie bak- teryę jednokom órkow ą, m ającą Viooo mm średnicy, żyją cą w dobrej pożyw ce, w odpo­

wiednich warunkach życiow ych . P r z y jm ij­

m y, że dzieli się ona na d w ie ju ż po u p ły­

w ie kwadransa. P o godzin ie m ielibyśm y osobników 16, z których każdy z tą samą prędkością pokarm istniejący zam ieniałby w rosnące ciało własne. G d y b y warunki sprzyjające u trzym ały się, m ielib yśm y po dwu godzinach osobników 256, po 24 g o d z i­

nach objętość 332 7«w3, po 2 dniach objętość kuli ziemskiej. A lb o w yobraźm y sobie, że pospolity u nas chwast tasznik (Capsella bursa pastoris), zajm ujący pow ierzchnię oko­

ło 1 decym etra, w yd aje rocznie tylk o 100 ziarn, z których każde w należytych odstępach w ykiełku je. P o roku m łodych 100 sztuk pokryw ałob y jeden m etr kw adra­

tow y, po latach sześciu całą G alicyę, po 9-iu całą kulę ziemską. W e źm y w reszcie ja k i­

kolw iek ustrój ż y w y , umieśćmy g o w odpo­

w iednich dogodnych warunkach życiow ych i badajm y podział je g o komórek, a w ięc w zrost, a przekonam y się, że w każdym od­

najdziem y tę samę tendencyę do wzrostu bezgranicznego, tylk o prędkość jeg o , niew ła­

ściwie zwana energią wzrostu, będzie roz­

m aita w różnych gatunkach. Jeżeli w p rz y ­ rodzie zazw yczaj tego rodzaju gw a łtow n ych progresyj nie w idzim y, to tylk o z powodu braku odpowiednich w arunków życiow ych, pokarmu i miejsca, zarazem zaś z powodu w alki o byt.

Znam ieniem życia jes t ciągłość zjaw isk energetycznych. O rganizm ż y w y cią gle w y ­ daje w postaci pracy energię. A w ięc orga­

nizm stwarza ciągle now e niekom pensacye nasileń eilorgii, których skutkiem są właśnie zjaw iska życiow e. Niekom pensacye tw o rz o ­ ne przez organizm y są nadto ujęte w sw oi­

ste karby, sam oregulowane, i to regulow ane

tak, aby utrzym ać ciągłość zjaw isk życio­

wych. A le nietylko ciągłość, lecz ja k przed chwilą wskazałem, ilościow y ich przybytek, w idoczny w tendencyi wzrostu i rozm naża­

nia się.

Z jaw isk odwracalnych, w którychby en­

tropia układu pozostawała niezmienioną, biologia nie zna. W śród każdej przemiany energetycznej życiow ej, pobrania energii z zew nątrz organizmu, przem iany je j w e­

w nątrz i wydania reszty energii wolnej na- zewnątrz, ruchliwość tak skombinowanego układu (zew nątrz i w ew nątrz organizmu) zm niejszyć się musi. W ysta rczy wspomnieć choćby ogrom ne ilości ciepła tworzonego przez organizm y i rozpraszanego bezpow rot­

nie. Jeżeli jednak w drodze analizy myślo­

wej zw rócim y uwagę nie na całość uprzed­

nio skom binowanego układu, lecz w yłącznie na rosnącego osobnika, to ruchliwość jeg o ze wzrostem i mnożeniem rośnie, a przeci­

wieństwo ciał żyw ych i m artwych, wzrost ruchliwości ciał żyw ych, okupowany tem większą stratą tejże ruchliwości m artw ego ich otoczenia, znamy powszechnie ja k o w al­

kę życia z przyrodą martwą.

W zrost ciał żyw ych uwarunkowany jest istnieniem, lub raczej tworzeniem przez ustroje różnic w nasileniach energetycznych:

g d y b y tych zbrakło— nie stanie i zjaw isk ż y ­ ciowych. Otóż zdolność w ytw arzania celo­

w ego potrzebnych życiu niekompensacyj nie jest wielkością dla gatunku każdego stałą, ale ulega zmianom w rozw oju osobnika, a nadto w rozw oju filogenetycznym . M ó­

w im y w pierw szym razie o zdolności p rzy ­ stosowyw ania się i w id zim y w tejże nowe zabezpieczenie tendencyi ustrojów do cią­

g łe g o wzrostu, w drugim razie tę samę czyn­

ność spełnia zmienność gatunkowa. Ten- dencya ustrojów do ciągłego wzrostu, posił­

kowana w w alce z przyrodą zdolnością przy­

stosowywania się i zmienności, zakreśla linię rozw ojo w ego postępu biologicznego sprzecz­

ną, chociaż podporządkowaną ogólniejszem u prawu entropii.

N ie m oże być dzisiaj zadaniem nauk przy­

rodniczych zajm owanie się końcow ym rezul­

tatem tej w alki. N ie może zaś być dlatego, że nieznane nam są z jednej strony prawa przystosow yw ania się i zmienności, z dru­

giej zaś strony w yrażenie takie, ja k „en tro­

(5)

N a 3 9 W S Z E C H Ś W I A T 5 9 7

pia św iata41 nie ma dla przyrodnika określo­

nego znaczenia. Zajm u je się ono, jak Mach słusznie pow iedział, zastosowaniem pojęcia m iary do przedmiotu, który („ś w ia t") w y ­ mierzeniu jest niedostępny. Niem niej prze­

to kończym y rozdział o stosunku energetyki do b io logii stwierdzeniem tendencyj wręcz odmiennych w przyrodzie m a r tw e j: w y ró w ­ nyw ania natężeń energii; w przyrodzie ż y ­ w ej : tworzenia różnic w nasileniach energii.

(D N )

M IM E T Y Z M Z W IE R Z Ę C Y .

N iek tóre fo rm y zw ierzą t naśladują z nad­

zw yczajną ścisłością liście, kw iaty, owoce drzew, na których zazwyczaj szukają spo­

czynku, albo w prost przyjm ują tylko zabar­

w ienie otoczenia. Inne małpują z ubrania i ruchów zw ierzęta pokrewne albo mniej lub więcej oddalone, ale bogate w potężne środ­

ki obronne. Są wreszcie naśladowcy swych własnych dobroczyńców, do któ­

rych dom ów się wkradają, by czerpać w nich środki niezbędne do życia.

M im etyzm jest tłumaczeniem angielskiego słowa „m im icry“ , co znaczy naśladownictwo albo m ał­

powanie, a zastosowanego po raz pierw szy przez F ryd ery k a M ulle­

ra do naśladowania jednej form y zwierzęcej przez drugą w celach przeważnie ochronnych, niekiedy jednak i zaczepnych. Pojęcie to z czasem zostało rozszerzone, naj­

pierw przez samego Mullera, p ó ź­

niej przez innych autorów, a dzi­

siaj podciągają pod nie fa k ty w ym ienione na wstępie.

W s zy sc y kolekcyoniści owa­

dów wiedzą, ja k trudno jest zna­

leźć m otyla, który zamiast uciekać, powziął mądrą decyzyę ukrycia się w trawie. N ie ­ które gatunki Thecla, bronzowe w locie, stają się zielone w ch w ili spoczynku : zam y­

kają one w tedy swe skrzydła, ja k my zam y­

kam y książki, by pokazać ich okładki. D o l­

na zielona powierzchnia ich skrzydeł staje

się widoczna w spoczynku, g d y w locie po­

kazują powierzchnię górną, zabarwioną na bronzowo.

N iektóre m otyle podobne są do suchych liści dębu, inne do zaczerwienionych w je ­ sieni liści jesionu. Inne, skromniejsze, albo zupełnie białe, albo skręcone w kłębek i na jed n ym końcu czarne, naśladują w ydzieliny różnych ptaków.

Gąsienice miernika (Geometra) przypom i­

nają zabarwieniem i sposobem zachowania się małe gałązki drzew, na których zw ykle się zawieszają, a robią to w sposób następu­

ją c y : czepiają się gałęzi tylnem i łapkami, w yprostow ując w powietrzu swe drobne bronzowe sztywne ciało, pokryte w ęzełka­

mi. Gąsienice Psyche budują sobie okryw- ki najeżone igłam i sosen; w spoczynku w ciągają one głow ę do ruchomego dom- ku, chroniąc się w ten sposób od wzroku w rogów .

Najbardziej uderzających przykładów mi- m etyzm u dostarczają m otyle krajów gorą ­ cych. Błyszczące zabarwienie, charaktery­

zujące przedstawicieli fauny i flo ry tych

miejscowości, w p ływ a na uwydatnienie cech mimetycznych.

Niedarm o w szyscy przytaczają słynnego

') Wszystkie podane tu rysunki zdjęte są z okazów zbioru w laboratoryum „Rozwoju istot zwierzęcych11 w Sorbonie paryskiej.

Fig. 1. Parthenope horrida (krab), naśladujący swoje otoczenie ').

(6)

598 W S Z E C H Ś W I A T M 39 m otyla In d y j, zw anego K a llim a (fig. 2), a opi­

sanego przez W allacea. M o ty l ten, rozpo­

ścierający w locie błękitną i pom arańczową barwę swych skrzydeł, przypom ina w spo­

czynku zeschnięte liście, bo zresztą zw y k ł jest siadać na zeschniętych gałązkach, a naj­

bardziej w ytraw n e oko nie jest w stanie od­

różnić g o od obok zaw ieszonych liści. W szyst-

Fig. 2. Kallim a paralekta. Cztery

ko w nim jest udane : począw szy od zabar­

w ienia dolnej pow ierzchni skrzydeł, p rz y p o ­ m inającego umarłe liście, a skończyw szy na najdrobniejszych szczegółach, dotyczących ich kształtu, rysunku, oraz odtw orzenia najm niejszych braków, ja k ie spotkać można na liściach. N a w et sposób trzym ania się na gałązce przypom ina przyczepienie doń liścia.

G łow a i ciało są całkow icie schowane m ię­

dzy skrzydłam i, które, złożone, m ają jeden

koniec spiczasty, ja kby w ierzchołek liścia, dru gi przedłużony w rodzaj ogonka. T y m to końcem K a llim a dotyka gałązki, g d y na niej odpoczywa. Od w ierzchołka do podsta­

w y tego zw ierzęcego liścia biegnie łukowato linia, w yobrażająca środkowy nerw liścia, a w idać na niej grę światła i cienia, ja k je w idać na oświetlonym liściu. T a główna

motyle, siedzące na uschniętej gałęzi.

linia jest prostopadła do unerwienia skrzy­

deł m otyla, a przecinając je, uzupełnia złu ­ dzenie : unerwienie skrzydeł przypom ina boczne nerw y liścia. Nadto, na jednym koń­

cu każdego z tyln ych skrzydeł, w pobliżu wierzchołka, znajduje się jasna plamka, po­

zbawiona łusek, jakiem i zw y k le skrzydła są pokryte; plamka ta przypom ina takież plam­

ki na zeschłych liściach, zrobione przez owady.

(7)

M 39 W S Z E C H Ś W I A T 599 Oto inny m otyl, niemniej ciekawy. Z a ­

m ieszkuje on B razylię i nazywa się Caligo

F ig. 3. Caligo Eurilochus w pozycyi mimetycznej.

(fig. 3). Zaw ieszony na drzewie, głow ą na dół, co jest je g o zw ykłem położeniem, w y ­ stawia swoim w rogom

dolną, powierzchnię swych skrzydeł, p rzy­

pominając w ten spo­

sób sowę z szero­

ko otw artem i oczami.

A w tych oczach w i­

dać przeglądające się światło. Co jest nad­

to uderzające, że róż­

ne gatunki C aligo na­

śladują różne gatun­

ki sów, obok których żyją-

M o tyle krajów g o ­ rących m ają często dw ie form y, odpow ia­

dające dwu porom ro ­ ku : porze w ilgotnej i porze suchej. F o rm y w ilgotnej p o ry roku są m niejsze od form p o ry suchej, ale są za to liczniejsze i mniej ochronione od ostat­

nich : m ają one duże

oczka, mocno zabarwione na obu powierzch­

niach skrzydeł. ~ Przeciw nie fo rm y pory su­

chej, nieliczne, są znacznie większe, oczka : dolnej powierzchni ich skrzydeł są blade, albo brak ich zupełnie. F o rm y te często na­

śladują suche liście (fig. 4).

Przejd źm y teraz do naśladownictwa je d ­ nych form m otyli przez drugie, obserwowa­

nego po raz pierw szy przez Batesa w r. 18G2 na motylach „wschodu dalekiego", stw ier­

dzonego następnie przez Trim ena na m oty- licach A fr y k i i przez W allacea na wscho­

dzie zwrotnikowym .

W ed łu g tych autorów Heliconidae w A m e­

ryce, Acraeidae w A fr y c e i Danaidae w In- dyach wschodnich mają licznych naśladow­

ców wśród m otyli form oddalonych, które z niemi razem żyją. F ry d ery k M uller dał objaśnienie tych faktów w r. 1879. M otyle trzech w yżej wym ienionych rodzin posiada­

ją własność w ydzielania substancyj, które mają smak i zapach nieprzyjem ny dla pta­

ków i jaszczurek na nie polujących. T o też m otyle innych rodzin często je naśladują i ciągną z naśladownictwa tego korzyść, gd yż ptaki i g a d y starają się ich unikać.

M im etyzm tak rozpowszechniony wśród m otyli spotyka się często i w innych gru- Fig. 4. Mimetyzm pór rocznych. — Junonia almana (u góry), forma pory suchej, widziana zgóry (str. lewa) i zdołu (str. prawa). Junonia Asteria

(na dole), forma pory wilgotnej.

(8)

6 0 0 W S Z E C H Ś W I A T JV» 3 9

pach owadów. W szystk ie kolekcye z w ie­

rząt posiadają Ph ylliu m , ow ad y gorących krajów , należące do tej samej grupy, do któ­

rej należą nasze koniki polne i świerszcze.

Skrzydła ich m ają kształt liści o pięknej, jasnej zielonej barwie. N ad to na g ło w ie i tyln ych nogach tych ow adów znajduje się rodzaj liściastych utw orów , przypom inają-

Fig . 5. Bacillus galłicus, naśladujący gałązkę drzewną.

cych przylistki. B arw n ik tych zw ierząt, pod w zględ em chem icznym przedstaw ia wiele podobieństwa z chlorofilem.

Daleki krew n y P h ylliu m , Bacillus Rossii, zam ieszkujący Europę południow ą i A fr y k ę , niema zupełnie skrzydeł; je g o długie, w y ­ gięte nogi, je g o ciało w yd łu żon e i cylin ­ dryczne, bronzowa barwa je g o skóry, w szyst­

ko doskonale w nim naśladuje gałązkę drzewną. W e F ran cyi spotkać m ożna je g o

form ę pokrewną, Bacillus galłicus (fig. B), który, choć znacznie m niejszy, tem niemniej dobrze jest przebrany.

E lżb ieta Peckham opisała pająka, żyjące­

g o n a g łó w k a c h Senecio pubigera, który za­

barw ieniem i sposobem życia naśladuje k w ia ­ ty tej rośliny. Jego tułów naśladuje kw iaty środkowe, g d y w yciągn ięte n ogi przypom i­

nają k w ia ty obwodowe. M o ty le często bar­

dzo blizko podchodzą do sw ego w roga, k tó­

ry je chwyta w chw ili, g d y najmniej się te­

g o spodziewają.

P a ją k i naśladują nietylko otoczenie, by ukryć swą obecność, ale małpują i inne zwierzęta. B iro odkrył w Nowej-G-winei, i na półw yspie M alakka pająki skaczące, na­

śladujące m rówki. Ich gesty zupełnie p rzy­

pom inają ruchy m rówek. P a ją k i m ają czte­

r y pary nóg, g d y m rów ki mają tylk o trzy, za to ostatnie mają macki, których nie po­

siadają pierwsze. T o też pająki naśladują­

ce m rów ki nie posługują się n ig d y w cho­

dzeniu pierwszą parą nóg, zw ieszają ją na­

tom iast z obu stron ciała, ja k to robią m rów ­ ki ze swem i mackami. Pozw ala to im zb li­

żać się do niektórych ow adów skrzydlatych, które nie boją się m rówek. Skaczą w tedy na nie po dostatecznem zbliżeniu się do nich i w ten sposób zdobyw ają pożyw ienie.

Dużo jes t ow adów naśladujących m rówki, a to dlatego, że zwierzątka te mają p o ­ wszechnie złą opinię wśród drobnego zw ie­

rzęcego świata z powodu swej silnej kwaśnej w yd zie lin y (kwas m rów k ow y), znacznej siły i w ytrwałości.

M uchy rodzaju Yolu cella naśladują pszczo­

ły, a robią to tak dokładnie, że wchodzą do ich gniazd, sprowadzając tu w ielkie znisz­

czenie: składają w nich m ianowicie jaja, a ich gąsienice zjadają następnie ja ja i g ą ­ sienice pszczół. R óżne gatunki Volucelia naśladują różne gatunki pszczół, z których gościnności korzystają.

Dotąd ograniczyłam się w yłącznie na przy­

toczeniu p rzykładów m im icyzm u u owadów i pająków. A nietrudno znaleźć p rzykłady te w e w szystkich prawie grupach zw ierzę­

cych. Franęois p rzyw iózł rybę z w ysp ko­

ralow ych N ow ych Hebrydów , która naśladu­

je w uderzający sposób bardzo niebezpiecz­

nego w ęża (fig. 6). R y b a ta należy do gru ­ p y w ęgorzy. W ę g o rz e m ają kształt ciała

(9)

M 3 9 6 0 1

w ężow aty, a ryba, o której mówię, ma upię­

kszenia skóry ja k w ąż: jest cała zdobna w czarne i białe k ręgi jak wąż, którego na­

śladuje.

P rzyp a d k i m im etyzm u zwierzęcego, pole­

gające na jednostajnem z otoczeniem zabar­

wieniu, b y ły ju ż dawno opisane przez E r a z ­ ma Darwina, dziada K arol a'Dar wina. W ro­

ku 1795 i wcześniej napisał on piękne kar­

ty o tego rodzaju m im etyzm ie u zwierząt wyższych. „R y b y , pływ ające w wodzie, i ptaki, będące w ciągłym łocie, m ają grzbiet szary, a brzuch biały. Ptaki, żyjące w zaro-

m im etyzm dowolny. Kam eleon jest pod tym względem najlepiej znany, przeszedł on nawet w przysłowie. Kam eleon ma zdolność dowolnego przystosow ywania swej barw y do otoczen ia: jest on zielony, g d y jest spo­

kojny, ale m oże zostać czarnym, przecho­

dząc powoli przez kolor szary i brunatno szary. M oże nawet przybierać kolor fiole­

tow y, rdzaw y, cielisty, a to zawsze, by się przystosować do otoczenia.

Sepia koloru piaskowego w spokoju, staje się brunatną, g d y się gniew a, a gniew a się zawsze, g d y na nią napadają. G dy napaść

F ig. 6. Ryba (na lewo) naśladująca węża (na prawo).

ślach mają grzb iet zielony i zlew ają się z ogólnym tonem otoczenia, brzuch ich przeciwnie jest biały, to też g d y się patrzy na nie zdołu, giną one na jasnem tle nieba.

Ptaki, które n ig d y nie wzlatują ponad zie­

mię, są koloru ziemi, przeciwnie latające w śród kw iatów m ają jasne, błyszczące za­

barwienie “ .

W allace uważa za objaw m im etyczny za­

barwienie niektórych dzikich kotów, jak lamparta i tygrysa, zarówno ja k białe za­

barw ienie niedźw iedzi polarnych i zajęcy al­

pejskich.

Istn ieją w reszcie zwierzęta, posiadające

się przeciąga, opuszcza ona swe schronienie i w yrzuca z siebie czarną substancyę, sepię, dobrze znaną malarzom. Zam ąciw szy w ten sposób wodę, korzysta z okazyi, by zmienić zabarwienie —staje się przezroczystą, a w tej nowej szacie podąża do piasku, w którym znów przybiera barwę pierwotną.

Niektóre kraby pokryw ają swoje skorupy otaczaj ącemi wodorostami. Gdy zmieniają otoczenie, w yry w a ją dawne wodorosty, za­

stępując je nowemi.

<I)N)

D r. W. Szczawińska.

(10)

602 W S Z E C H Ś W I A T JNTo 39

K O M E T Y P E R Y O D Y C Z N E W R . 1903.

Ogółem poznano dotychczas przeszło dwadzieścia kom et peryodycznych, których

"czas obiegu nie przenosi dziesięciu lat (śred­

nia wartość w yn osi lat siedem), tak że co­

rocznie należałoby oczekiw ać powrotu trzech do czterech. Z mało mi w yjątkam i orb ity tych kom et leżą poza drogą ziem i, tak że zbliżają się one do niej jed yn ie w okolicy sw ego punktu przy słonecznego. W a ru n k i widzialności kom ety o tyle są dobre, o ile ziem ia znajduje się właśnie w pobliżu punk­

tu przysłonecznego kom ety w ch w ili, g d y ta ostatnia przez punkt ten przechodzi. Oko­

liczność ta znacznie zm niejsza ilość kom et rzeczyw iście w idzialnych i sprowadza ją do połow y, albo nawet, jeżeli pom in iem y co trz y lata powracającą kom etę E n ckego, do jednej trzeciej.

Jeżeli tedy na rok 1903 (z wkluczeniem stycznia r. 1904) zapowiedziano p ow rót sied­

miu kom et peryodycznych, to nic dziw nego nie będzie, jeżeli z nich dw ie tylk o lub trzy będą m o g ły być obserwowane. P ierw sza w roku bieżącym przechodzi przez swój punkt przysłoneczny kometa 189(5 V , odkryta 4 września r. 1896 przez G iacobiniego w N iz- zy, którą w ówczas m im o słabego je j blasku można było obserwowsć przez całe cztery miesiące. Blask tej kom ety u legał w aha­

niom, które, na podstawie badań nad liczne- m i podobnem i zjaw iskam i u komet, p rzyp i- J

sać w ypada obecności innej kom ety pobocz­

nej albo też istnieniu w ielokrotnego jądra, pow stałego przez dzielenie. Jakoż i w tym przypadku od d. 26 do 28 września P errotin dostrzegł tuż w pobliżu kom ety słabo św ie­

cącego jej towarzysza, a astronom ow ie ob­

serwatoryum L ic k a w id zieli niekiedy p o ­ dw ójne jądro. K om eta 1896 V posiada czas obiegu 6,52 roku, przechodziła tedy przez swój punkt przysłoneczny około p o łow y kw ietnia r. 1903, g d y natomiast ziem ia do- | piero w sierpniu zb liżyła się do o rb ity ko- m etarnej. D o tego czasu kom eta znowu odbiegnie daleko od sw ego perihelium , i tak oddali się od słońca, że niepodobna m yśleć o jej odnalezieniu.

T o samo dotyczę odkrytej d. 8 grudnia r. 1896 kom ety Perrin ea (1896 V I I ), której

czas obiegu obliczono na 6 ’/2 roku. Jeżeli­

by ta kometa przeszła d. 10 listopada przez punkt przysłoneczny, to odległość jej od zie­

mi w yn osiłaby zaledw ie 25 m ilionów k ilo ­ m etrów. L ec z w r. b. przejście to odbyło się w kwietniu, zatem odległość od ziemi była większa o całą średnicę naszej orbity;

nadto kometa zachodziła i wschodziła ze słońcem, co oczyw iście jeszcze bardzej za­

szkodziło jej widzialności. Dopiero następ- ny je j pow rót w r. 1909 pozw oli ją obserwo­

wać i oznaczyć dokładnie czas jej obiegu, w ielką posiadający w agę dla kw estyi jej związku ze znikniętą kometą Bieli. Istn ie­

je bowiem przypuszczenie, oparte na położe­

niu dróg obu komet, że kometa Perrinea powstała dawniej jeszcze z kom ety B ieli przez podzielenie tej ostatniej.

Lepsze nieco warunki widzialności ma ko­

meta 1890 Y I I (Spitaler), która wskutek w ielkiej odległości sw ego perihelium (1,82 średnicy orbity ziem skiej) tak wolno bieży, że ją ziemia dogania niezbyt długo po jej przejściu przez ten punkt przysłoneczny.

Mimośród orbity jest niewielki (e = 0,47), wobec czego i odległość od słońca rośnie po­

w oli. D latego blask powinien pozostawać przez czas dłuższy przybliżenie niezmiennym.

Następnie bieg pozorny kom ety po przejściu przez punkt przysłoneczny przypada na gw iazdozbiory, leżące na północ od równika, tak że kometa dłużej pozostaje nad widno­

kręgiem oraz światło je j mniejszemu pod­

lega stłumieniu przez powietrze. N ajodpo­

w iedniejszym czasem do odnalezienia tej ko­

m ety będzie zapewne wrzesień i październik r. 1903; przejście przez punkt przysłoneczny w ypada w lipcu, o ile oczyw iście nie przesu­

nęły g o zaszłe, być może, perturbacye, w y ­ wołane przez planety.

Z daleko większą pewnością można prze­

powiedzieć ponowne odszukanie kom ety Fa- yea, której zbliżenie się do słońca przypada na ten sam czas (środek października), co w r. 1843, t. j. w roku je j odkrycia przez nie­

dawno zm arłego astronoma francuskiego.

Od tego czasu kometę obserwowano jeszcze siedem razy, w latach 1851, 1858, 1866, 1873, 1881, 1888 i 1896, i to przeważnie w ciągu szeregu miesięcy. W tegorocznym zjaw ieniu się odległość kom ety F ayea będzie niem al m ożliw ie najm niejsza i wyniesie 130

(11)

,Ns 39 603 m ilionów kilom etrów . Zm arły dyrektor ob-

serwatoryum w Lund, A x e l Molier, w ylic zy ł elem enty orbity tej kom ety na podstawie ob­

serwacyj d o r. 1881, przyczem w yliczona dro­

ga okazała się w zupełnej zgodności z do­

strzeżeniami; w ruchu nie znaleziono śladu nawet anomalii, takiej np. ja k u kom ety Enckego. Od czasu ostatniego zjawienia się (w r. 1896) kom eta Eayea musiała zresztą uledz silnym perturbacyom ze strony J ow i­

sza, do którego dość znacznie się zbliżyła w r. 1899 i 1900. Perturbacyj tych dotych­

czas nie obliczono, a przynajm niej w yn ików drukiem nie ogłoszono.

Jednocześnie niemal z poprzednią prze­

chodzi przez swój punkt przysłoneczny ko­

meta Brooksa (1889 V), której droga tak ści­

śle jes t znana wskutek rachunków prof. Bau- schingera, że położenie kom ety da się zu ­ pełnie ściśle oznaczyć. Jakkolwiek bieg kom ety w nieco mniej sprzyjających odby­

w ać się będzie warunkach niż podczas jej poprzednich pojaw ień się (w r. 1889 i 1896), to jednak nie można wątpić, że ją się odnaj­

dzie. W roku swego odkrycia kometa B rook­

sa w yw oła ła w ielkie zainteresowanie przez swe kom ety poboczne, których naliczono cztery do pięciu. Jeden z towarzyszów był widzialny cztery miesiące, drugi w ciągu jed n ego miesiąca, inne tylk o krótki czas.

W szystkie one ulegały osobliwemu proceso­

w i rozpraszania się, który w trzy lata później można było obserwować w silniejszym jesz­

cze stopniu na komecie Holmesa. W r. 1896 pow róciła kometa pojedyńcza, która w edług w szelkiego prawdopodobieństwa była tożsa­

ma z kometą głów n ą z r. 1889. W spom ­ n ijm y nadto, że kometa Brooksa przeszła w lipcu r. 1886 tak blizko Jowisza, że, być może, otarła się nawet o je g o powierzchnię, co oczyw iście musiało pociągnąć za sobą zu­

pełne przekształcenie je j orbity. Tam , g d zie obecnie znajduje się je j punkt odsło- neczny, leżał dawniej punkt przysłoneczny, a czas je j obiegu, który przedtem wynosił 31 lat, spadł po tem spotkaniu z Jowiszem do 7,07 roku. Ówczesne podzielenie się ko­

m ety na kilka części oddzielnych w ypada rów nież przypisać niejednostajnemu p rzy ­ ciąganiu, ja k ie w yw iera ł Jowisz na różne części dawnej kom ety. K om eta Brooksa była może tożsama z kometą L ex ella

z r. 1770. W p raw dzie rachunki, dotyczące w ielkiej perturbacyi drogi kom ety w r. 1886 nie sprzyjają temu przypuszczeniu, ale w ra­

chunkach tych nie uwzględniono m ożliwości zmian, zaszłych w ruchu i w orbicie kome­

t y wskutek je j podziału.

D w ie jeszcze oddawna znane kom ety o krótkim peryodzie przejdą przez swe oko­

lice przysłoneczne w grudniu 1903 lub stycz­

niu 1904 r., są to kometa W inn eckego i ko­

meta Arresta. L ecz tak jedna ja k druga podczas poprzednich swych pojaw ień się, które przypadły na tę sarnę porę roku, nie b y ły widzialne, a zapewne i w tym roku obserwować ich nie będzie można.

Trudno spodziewać się powrotu „kom ety L e o n id 11 (1866 I Tem pel), bo w ym agałoby to przedłużenia czasu obiegu, w yliczonego na lat 33,2, o cztery lata, co z trudnością dałoby się pogodzić z obserwacyami pier­

wszego jej ukazania się, a ju ż w ręcz prze­

czyłoby ustanowionemu dokładnie i z pew ­ nością peryodow i roju Leonid.

Zbliżanie się ku słońcu znakomitej kome­

ty H alleya zaczyna teraz stopniowo w szyb- szem postępować tempie. Przejście przez punkt przysłoneczny ma przypaść, w edług w yliczeń prow izoryczn ych na maj r. 1910.

Na początku r. b. kometa miała być odległa od słońca o 18,5 prom ieni orbity ziemskiej (2760 m ilionów kilom etrów); pod koniec roku odległość ta zm niejszyć się winna o 2,2 p ro­

mieni drogi ziemskiej (330 m ilionów kilo- netrów). K om eta znajduje się tedy ju ż wewnątrz orbity Urana, obecne je j położe­

nie bliskie jest g w ia zd y Procyona.

(Naturwiss. Rundach.). m. h. li.

K O R E S P O N D E N C Y A W S Z E C H Ś W IA T A .

P o w tó rn e ukw iecenie roślin.

Z powodu wzmianki p. K. Kulwiecia o po- wtórnem kwitnięciu roślin mogę podać do wia­

domości fakt następujący.

W e Lw ow ie, na placu Halickim, tuż przy tram­

waju elektrycznym, znajdują się dwa szeregi kasztanów dzikich (Aesculus hippocastanum), może 15— 20 letnich, dość mizernie wyglądają­

cych. Większość tych kasztanów po raz drugi w roku bieżącym pokryła się białym kwiatem,

(12)

6 0 4 W S Z E C H Ś W I A T JSfs 3 9

tak, że obecnie od d. 10 - 20 września na drze­

wach tych widzim y gotowe owoce kasztanów i pęki białego kwiecia, naprzemian z sobą pomie­

szane. Drzewo narożne przy w ylocie ulicy Ha­

lickiej najobficiej jest pokryte taką mieszaniną owoców i kwiatów, jedna tylko odrośl boczna, dość rozgałęziona, nie posiada owoców, lecz tylko samym kwiatem jest okryta.

Zwracam przytem uwagę, że zeszłoroczna zima była dość łagodna, a rok bieżący we L w o w ie był dość suchy i upalny, zatem w tym razie chyba nie nadmiar wilgoci był powodem powtórnego rozkwitania.

„K obyle w a r g i" .

W Zakopanem, na stokach Gubałówki, znajdu­

je się w znacznych ilościach grzyb, który ze względu na zewnętrzną jeg o postać nazywają tam kobylemi wargami. Grzyba tego nie umiem ani nazwać, ani bliżej scharakteryzować, lecz zwrócono mi uwagę na jeg o zapach. Niektórzy w zapachu tym wyróżniają zapach ksylolu, a mnie się wydaje, że przebija tam woń aldehydu ben­

zoesowego. Ze względu na tę woń grzyba, war­

to byłoby się nim bliżej zająć, do czego mnie brakło sposobności.

Br. PawlewsJci.

K R O N I K A N A U K O W A .

— T e m p e ra tu ry g w iazd. K w estya tempe­

ratur względnych różnych typów gwiazd należy do najważniejszych w astronomii fizycznej; świe­

żo dokonano nad nią doniosłych badań wskutek odkrycia kilku linij widma iskry elektrycznej w pewnych warunkach.

Rozprawa, ogłoszona przez Kaysera w Astron.

Nachr. zastanawia się naprzód nad pracami daw- niejszemi, następnie podaje metodę oceny tempe­

ratur gwiazd, opartą na pomyśle, w ypow iedzia­

nym w r. 1876 przez sir Georga Stokesa. P o ­ nieważ proporcya promieni najbardziej łamliwych rozżarzonego stałego ciała rośnie wraz z tempera­

turą, Stokes sądzi, że linia widmowa może przy­

brać cechy charakterystyczne w pewnej tempe­

raturze. W edłu g Kaysera zjawisko to, jeżeli na­

wet nie może być sprawdzone dla całego widma, to może być stwierdzone dla linij pewnego okre­

ślonego szeregu, np. dla linij wodoru i helu.

W ychodząc z tego przypuszczenia, podjął on zupełnie świeżo badania przygotowawcze w celu w ykrycia podobnych modyfikacyj w widmach wodoru, helu i lit u : przekonał się, że natęże­

nie pasm fal najkrótszych zwiększa się względnie z wzrostem temperatury w przypuszczeniu, że temperatura podnosi się w rurkach Geisslera z wzrostem potencyału i napięciem prądu.

Prawdopodobnem jest, że ostatnie te dośw iad­

czenia laboratoryjne w połączeniu z fotometrycz-

Razem

21 21

52 73

157 230

506 736

1740 2476

5171 7647

ną i fotograficzną oceną natężenia różnych linij widm gwiazdowych dadzą przybliżone wartości temperatury niektórych gwiazd.

(R ev. Scient.). m. h. h.

— Ilo ść gw iazd różnych w ie lk o ś c i Zna­

komity astronom amerykański Newcomb na pod­

stawie istniejących katalogów gwiazd podaje dla gwiazd różnych wielkości następujące liczby:

1 -ei wielkości 2-ei „ 3-ej 4-tej „ 5-tej 6-tej „

Liczby te dotyczą tylko gwiazd widzialnych gołem okiem, t. j. do wielkości 6,4. Ostatnia kolumna podaje ilości wszystkich gwiazd do da­

nej wielkości włącznie.

Ilość wszystkich gwiazd do 9-ej wielkości w y­

nosi, ja k się zdaje, około 630000; ilość gwiazd do 10-ej wielkości jest około 2311000. Stosu­

nek wzrostu ilości gwiazd nie zmniejsza się więc, jak s ię ' zdaje, do 10-ej wielkości, albowiem współczynnik, przez który należy pomnożyć ilość gw iazd dla danej wielkości włącznie, aby otrzy­

mać ilość ich do bezpośrednio następującej w iel­

kości, wynosi około 3.

(Eull. Soc. Astr. de France). ni. h. li.

— D ruga ja s n a plam a na S a tu rn ie została zauważona d. 9 lipca przez Denninga i ponownie przezeń obserwowana w d. 12 lipca. Plama ta znajdowała się na północ od równika Saturna i wobec tego, że wydawała się bardzo jasną obok sąsiednich ciemnych pasów, łatwo ją można było dojrzeć. Obecne ruchy na powierzchni Saturna rozciągają się na znaczną jej część i wyraźniejsze są niż utwory plamiste, które się w ciągu szeregu lat poprzedzających pojawiały na tej planecie.

(ang. Naturę). m. li. h.

— P rędkość w ia tr u w n iektó rych m ie j­

sco w o ściach . W zgórze R eyer na amerykań­

skim brzegu oceanu Spokojnego o 56 mniej w ię ­ cej kilometrów na północ od San Francisco, po­

siada stacyę meteorologiczną, która pierwsze chyba zajmuje miejsce co do gwałtowności i trwa­

łości obserwowanych na niej burz.

D. 18 maja 1902 r. stwierdzono tam prędkość wiatru równą 45,6 tit na sekundę; w ciągu kilku minut prędkość ta dosięgała nawet 53,6 m.

Gwałtowna burza trwała tam trzy doby.

W ciągu tych 72 godzin powietrze przebiegło 7 570 kmnad obserwatoryum, czyli przeszło piątą część obwodu ziemi.

D. 14 maja r. b. wybuchła burza i w ciągu czterech dni prędkość wiatru nie spadała niżej

(13)

N s 3 9 W S Z E C H Ś W I A T 6 0 5

27 m na sekundę; przez przeciąg dziewięciu ko­

lejnych dni średnia prędkość wiatru wynosiła 23 m na sekundę.

(Cosmos). m. li. h.

D rze w a , ja k o w s k a źn ik panującego kie runku w ia tr u . N iezbyt dawno towarzystwu geograficznemu w Zurychu J. Frtih złożył cieka­

w y komunikat mniej więcej pod wyżej wymienio­

nym tytułem. N ie ulega kwestyi, że wiatry sta­

nowią czynnik potężny, wpływający na rozwój roślin wogóle, zwłaszcza zaś drzew. Można na­

wet powiedzieć, że brak w pewnej miejscowości lasów zależy w bardzo znacznej części od niewy­

godnego jej położenia względem panującego wia­

tru. Zresztą rozmaite czynniki postronne wzma­

gać mogą w pływ wiatru. Takiemi są :

1) W arunki topograficzne. W ia tr bardziej da­

je się we znaki na płaskowzgórzach, niż w do­

linach. .

2) Stan samych d r z e w : rozmiar i ilość liści i konarów; listowie opadające lub stałe.

4) Materyał mineralny, unoszony przez wiatr może zdwajać wpływ jego bądź czynnikiem ma- teryalnym (piasek), bądź chemicznym (sól mor­

ska i t. d.).

5) Suchość wiatru, nieraz nadająca całkiem odrębny charakter całej roślinności owiewanego miejsca.

W szystko to razem wzięte czyni w pływ pa­

nującego wiatru tak potężnym, że wywołuje w ła­

ściwe kształty drzew, które J. Frtih klasyfikuje w sposób następujący :

K ategorya I-sza : Pień pionowy, lecz pozba­

wiony gałęzi od strony wiatru.

I I . W ierzchołek pnia odchylony w kierunku panującego wiatru. Oczywiście, cała korona asy­

metryczna, mniej rozwinięta od strony wiatru.

I I I . Całe drzewo pochylone. Jeżeli to las lub zarośla krzewów, wtedy wszystko pochyla się i pokłada jedne na drugie; przytem rozmiary ro- ślin3' zmniejszają się w miarę zbliżania się ku brzegowi nawietrznemu lasu {lub zarośli).

IV . W reszcie pień i korona mogą być skrzy­

wione w dwu odmiennych kierunkach. W ted y pochylenie pnia zależy od silnych, rwących lecz czasowych wiatrów, asymetrya zaś korony od wiatru panującego, słabszego znacznie, lecz sta­

łego.

Deformacye te łatwo się dają obserwować, zwłaszcza w miejscowościach nadmorskich. W kra­

jach natomiast podzwrotnikowych, gdzie srożą się straszne cyklony, pewnych określonych deforma- cyj nie można stwierdzić, gdyż kierunek wpły­

wu zbyt jest zmienny.

Do najbardziej czułych na w pływ panującego wiatru drzew Friih zalicza : wiśnię, śliwę, lesz­

czynę, topolę, lipę, sosnę leśną. Do najbardziej opornych, więc zalecanych do ogradzania okolic wietrznych od strony wiatru, zalicza: Picea ex- celsa, Abies pectinata i Pinus montana.

Zestawienie podobnych spostrzeżeń, czynionych

w rozmaitych częściach globu ze zwykłemi obser- wacyami anemometrycznemi, pozwala uogólnić wnioski i uważać drzewa jako wskaźnik panują­

cego kierunku wiatrów w każdej danej okolicy.

O ile można sądzić, niektóre dzikie szczep}' znały to zjawisko dokładnie i korzystały z niego pod­

czas swych wypraw.

(L e Naturaliste). R . M .

— N ajdłuższa podm orska lin ia te le fo n i­

czna. Świeżo otworzono komunikacyę telefo­

niczną między Londynem a Brukselą. Część pod­

morska tej linii jest najdłuższą z pomiędzy wszystkich istniejących obecnie. Odległość za­

toki Sainte-Marguerite (koło Doveru) i miejscowo­

ści L a Pannę (Belgia) wznosi nieco więcej niż 76 km, t. j. przeszło dwa razy wzięta długość ka­

blu Całais-Dover (37), stanowiącego część linii te­

lefonicznej Paryż —Londyn. Odległość całkowita z Londynu do Brukseli wynosi 338 hm, rozłożo­

nych, jak następuje: w A nglii 134 hm , w B elgii 129 hm, na morzu 75 hm.

(La Naturę). m. li. li.

— N ajw iększy p ta k znany. Przyrodnicy w zbadaniu fauny Madagaskaru napotykają za­

zwyczaj trudne do rozwiązania zadanie, gdyż ty­

py zoologiczne tej wyspy należą przeważnie do rodzin, a niekiedy nawet i gatunków je j wyłącz­

nie właściwych, nie mających żadnego związku z temi, które zamieszkują sąsiednie kraje, skut­

kiem czego ta wielka wyspa pod względem zoo­

logicznym jest zupełnie izolowana od reszty świa­

ta. Kwestya wikła się jeszcze bardziej, gd y zwrócimy się do danych paleontologicznych.

Chociaż szczątki zaginionej fauny Madagaskaru oddawna są znane, gdyż Geoffroy Saint-Hillaire j już w 1851 r. pokazywał w Akademii Umiejęt-

| ności olbrzymie jaja i kości ptaka, którego na­

zwano Aepyornis maximus, to jednak badania kopalnej fauny madagaskarskiej są jeszcze w za­

raniu i w obecnym stanie naszych wiadomości

J niepodobna wyprowadzać jakichś pewnych wnio- I sków, czy to z punktu widzenia geologicznego, j czy ogólno biologicznego, ponieważ pomimo po-

| szukiwań w ciągu ostatnich lat nie zdołano przedstawić żadnych decydujących faktów, które

| mogłyby rozstrzygnąć kwestyę odrębności wspom- I nianej wyspy pod względem zoogeograficznym. Na­

gromadzone jednak do dzisiejszego dnia dane pa­

leontologiczne, dotyczące Madagaskaru, posiada­

ją nadzwyczaj w ielkie znaczenie, wskazują bo­

wiem, że niektóre zwierzęta kopalne tej wyspy są pokrewne tym, które znajdują się w górnym eocenie Francyi, a szczególnie w gipsach; ten fakt znów może być użyty na poparcie twierdze­

nia, że straszne kataklizmy, które zburzyły Le- muryę, istniejącą w początkach okresu trzecio­

rzędowego na miejscu dzisiejszego oceanu In dyj­

skiego, zaoszczędziły Madagaskar, pozostawiając go jako jedynego świadka tej epoki geologicznej.

(14)

6 0 6 W S Z E C H Ś W I A T JSIe m Główne typy kręgowców kopalnych na Mada-

skarze należą do czterech rodzin : lemurów, hipo­

potamów, żółwi i ptaków biegających. M iędzy ostatniemi zasługuje na szczególną uwagę A epy- ornis. B y ł to ptak ociężały, niezdolny do lotu : skrzydła jeg o były nadzwyczaj krótkie i, jak wskazują palce w ilości trzech, nie posiadał on szponów. Rodzaj Aepyornis dzieli się przynaj­

mniej na 12 gatunków: jedne z nich wysokości 3 m znosiły jaja objętości 8— 10 litrów; inne średnich rozmiarów b y ły wielkości dropia. Ce­

chy osteologicżne pozwalają podzielić te gatunki rodz. Aepyornis na dwie g ru p y : „ Aepyornis “ o nogach szerokich i grubych i „M ullerornis“

o nogach cieńszych. Grupa „M ułlerornis“ jest żbliżona do kazuarów Nowej Gwinei i nielotów (A pteryx) Nowej Zelandyi. Z pomiędzy w szyst­

kich gatunków Aepyornis rozmiarami swemi w y ­ różnia się Aepyornis ingens, największy ptak z dotychczas znanych, przewyższający nawet D i- nornis maximus.

Z wybitnych cech tego olbrzymiego ptaka w y ­ pada zaznaczyć krótkość palców, następnie krót­

kość i grubość kości udowej; kość goleniowa na­

tomiast i' kości śródnoża są bardzo dobrze rozw i­

nięte, co dowodzi niezwykłego rozwoju mięśni.

Z budowy szkieletu należy wnosić, że Aepyornis ingens z nogami głęboko wrośniętemi w ciało, brzuchem dotykał prawie ziemi; z wyglądu był podobny do nielota olbrzymich rozmiarów.

Kość goleniowa w środkowej części jest bar­

dzo spłaszczona, czem się różni od zaokrąglonej goleni większości ptaków. W reszcie śródnoże przedstawia u Aepyornis ing. tę charakterystycz­

ną cechę, że u góry jest szersze, niż u dołu.

Z budowy kończyn dolnych ten olbrzymi ptak zbliżony jest bardzo do A pteryx i Dinornis N o­

wej Zelandyi i Emeus Now ej Holandyi, jednem słowem do ptaków, które należą do fauny austral- skiej, która znów okazuje bliskie pokrewieństwo z fauną malajską. Czyż nie jest to nowy do­

wód, przemawiający za istnieniem niegdyś Le- muryi?

(L a Naturę). Cz. St.

— G ryzoń ro g a ty . H. D. Mattew znalazł niedawno w warstwach trzeciorzędowych w K o ­ lorado czaszkę gryzonia, uzbrojoną 3-ma rogami.

Zw ierzę to, przezwane przez niego Ceratogaulus, jest pierwszym przykładem gryzonia, mającego rogi.

(Prometheus). LI. D .

— Okazy L im n aea tru n c a tu la , w y h o d o w a ­ ne Z ja j L. p a lu s tris . D w ie wymienione nieru­

chy, należące do bardziej pospolitych przedstawi­

cieli tego rodzaju, uważano powszechnie za zu­

pełnie odrębne, wyraźnie rozgraniczone gatunki.

Przeciw temu poglądowi wystąpił obecnie Brock- meier w „Verhandlungen des V internationalen Zoologen-Congressesa. Punkt w yjścia dla niego

stanowił znany już dawniej fakt, że między obu gatunkami istnieje cały szereg przejść i że L.

truncatula (znacznie mniejsza forma) występuje w miejscowościach, przedstawiających gorsze wa­

runki życia. To go skłoniło do przypuszczenia, że jest ona jedynie głodową formą L . palustris.

Przypuszczenie to udało mu się najzupełniej sprawdzić drogą doświadczalną. Umieszczał on mianowicie jajka i następnie hodował młode L . palustris w rozmaitych warunkach : z tych, które znajdowały się w normalnych, otrzymywał on zawsze L . palustris; z tych zaś, które były narażone na gorsze pożywienie, szybkie zmiany temperatury, częstą posuchę i t. p. rozwijały się wyłącznie okazy L . truncatula. A le z jaj złożo­

nych przez nie można było zawsze wyhodować znów L. palustris, jeżeli tylko umieszczało się je w odpowiednio pomyślnych warunkach. Cieka­

wym doświadczeniom Brockmeiera można zarzu­

cić tylko jedno, że dotychczas opisał on wyłącznie swe spostrzeżenia na budowie skorupy; należało­

by je zatem uzupełnić jeszcze zbadaniem we­

wnętrznej budowy okazów, wyhodowanych w roz­

maitych warunkach.

B . D .

— Organizm y ż y ją c e w cieplicach. W ty ­ godniku „Science" z d. 12 czerwca b. r. W . A . Setchell podaje wyniki badań swoich nad rozpo­

wszechnieniem organizmów żyjących w cieplicach północno-amery kańskich.

. Przedewszystkiem z wielką słusznością zwraca uwagę na to, że podobne spostrzeżenia, dotych­

czas czynione, b yły w większości zawsze mylne lub niezupełne, gdyż mało zajmowano się w nich temperaturą badanej cieplicy i za stałą przyjmo­

wano zwykle dla niej ten stopień, jaki dały po­

miary w jakiemkolwiek miejscu źródła, przypusz­

czając, że jest to stan cieplny całej ilości wody.

Tymczasem w źródle ciepłem temperatura w środku jest znacznie wyższa, niż przy brze­

gach, np. w badanej przez Setchella cieplicy tem­

peratura dwu punktów, odległych od siebie o kil­

ka centymetrów różniła się o jakie 10°— 15° C.

Chcąc uniknąć błędu, popełnianego przez wszyst­

kich jeg o poprzedników, wspomniany badacz mie­

rzył temperaturę wody w tem miejscu, gdzie zbierał organizmy żyjące. Oto są główne wyniki tych badań, pewniejszych i wiarogodniejszych niż poprzedzająae. (Zauważmy, że zostały one przeprowadzone nad cieplicami o temperaturze wyższej niż 43n C).

1) Cieplice, o których mowa, nie zawierają zu­

pełnie organizmów zwierzęcych.

2) N ie można w nich spotkać także okrzemek;

wszystkie znajdowane tam okrzemki były już martwe.

3) Z organizmów roślinnych w cieplicach spo­

tykają się grzybki rozszczepkowe, sinice i bak­

terye.

4) W odorosty sinice, spotykają się jeszcze w temperaturze 65"— 68°, a nawet 75"— 77° C.

(15)

Ne 39 W S Z E C H Ś W I A T 607 5) Grzybki rozszczepkowe, Sehizomycetes,

i bakterye żyją jeszcze w 70° — 71° C; wszakże często można je spotkać i w 82°— 96°.

6) Za najwyższą przeciętną temperaturę, którą znoszą organizmy żyjące, trzeba uważać 89°.

7) Organizmy żyjące znoszą łatwiej wyższą temperaturę w wodach magnezyalnych niż boga­

tych w związki wapniowe.

8) W wodach magnezyalnych za temperaturę krańcową trzeba przyjąć 75°— 77° C dla roślin zielonych, 89° zaś dla roślin bez zieleni.

9) W wodach wapiennych granica powyższa w pierwszym razie dochodzi do 60°— 63° C, w drugim— do 70° — 71° C.

10) W cieplicach, których woda daje reakcyę wyraźnie kwaśną, prawie nigdy (z małemi w y ­ jątkami) nie spotyka się organizmów żyjących;

w każdym razie obecność S 02 przeszkadza ich ist­

nieniu.

Setchell zapytuje wobec tego, pominąwszy inne punkty, jaką jest istota zarodzi organizmów żyjących w cieplicach. Dlaczego może ona zno­

sić temperaturę, ścinającą i zabijającą zaródź innych organizmów? Może nie zawiera ona wo­

dy. N ie wiadomo, w każdym razie budowa tych komórek jest szczególna i oddzielne części ich nie są wyraźnie zróżnicowane. Pytanie do rozstrzy­

gnięcia.

(Rev. Scient.). A d . Cz.

— Nowe s p o strzeżen ia nad ro zm ieszcze niem ry b z ro d zin y G a!axiidae. Jest to niedu­

ża rodzina (do 30 gatunków) drobnych ryb słod­

kowodnych, nie dosięgających 30 nn długości, z postaci przypominających nieco łososie. W szyst­

kie, należące do niej gatunki właściwe są w y ­ łącznie półkuli południowej, mianowicie 21 znaj­

duje się w Australii (łącznie z Tasmanią i Nową Zelandyą), 7 w Ameryce (na południe od Chili), 1 w A fry ce (na Przylądku Dobrej Nadziei). P o ­ nieważ nie można było przypuścić, aby ryby słodkowodne mogły się przenosić z jednego lądu na drugi przez rozdzielające je znaczne obszary mórz, zgodzono się więc powszechnie uważać to ich jednoczesne występowanie na południowych krańcach trzech lądów oraz sąsiednich wyspach za jeden z dowodów istnienia wielkiego lądu antarktycznego. Now e atoli spostrzeżenia nie pozwalają nadawać takiego znaczenia obecnemu ich rozmieszczeniu. Mianowicie w ciągu ostat­

nich lat F. E. Ciarkę, oraz R. Valentin, badając obyczaje tych ryb na miejscu (na Nowej Zelandyi oraz na wyspach Falklandzk ich) przekonali się, że ryb y te należą do wędrownych i spędzają część życia w morzu. N a Now ej Zelandyi mia­

nowicie udają się one do morza na czas od stycz­

nia do marca, aby złożyć tam ikrę. Zmienia to zasadniczo pogląd na naturę tych ryb, które mo­

g ły być dawniej czysto morskiemi i z czasem do­

piero przeniosły się do wód słodkich, a jako po­

zostałość dawnego życia zachowały zwyczaj skła­

dania ikry w morzu. Za poglądem takim prze­

mawia jeszcze fakt, że niedawno (w r. 1901) ka­

pitan P. W . Hutton znalazł koło Now ej Zelandyi gatunek czysto morski (Galaxias bollausi). W y ­ stępowanie więc rodziny Galaxiidae wyłącznie na południowych krańcach trzech lądów nie może słu­

żyć za dowód istnienia lądu antarktycznego, gdyż daje się ono wyjaśnić wkroczeniem tych ryb daw­

niej morskich z mórz południowych do wód słodkich.

(Prometheus). B. D.

— Rozm ieszczenie geograficzne c h rz ą s z - czów grupy B o s try c h id a e w zależności od ich p o lifa g ii i w zw iązku z m ig ra c y a m i plemion ludzkich. W jednym z lipcowych zeszytów sprawozdań Akademii paryskiej znajdujemy na­

stępującą ciekawą notatkę p. P. Lesnea mniej wię­

cej pod wyżej wymienionym tytułem (nr. 2, 13 lipca 1903).

Jak wiadomo, chrząszcze grupy Bostrychidae w warunkach normalnych rozwijają się na rośli­

nach drzewnych niedawno obumarłych lub cho­

rych. A le oddawna już zauważono niezwykłą ła­

twość zmieniania pożywienia pod wpływem nowych warunków oraz nader małą wybredność co do twardości czy gęstości tkanek napastowanych ro ­ ślin. Rośliny, importowane do pewnej miejsco­

wości, zostają wkrótce napastowane przez Bostry­

chidae, jakkolwiek mogą należeć do zupełnie od­

miennych grup roślinnych, niż te, na jakich owe chrząszcze dotychczas przebywały. Obserwaeye podobne poczyniono w rozmaitych krajach nad różnemi gatunkami Bostrychidae. W pasie śród­

ziemnomorskim np. Sinoxylon sexdentatum, w pa­

sie indomalajskim Sinoxylon crassum, w K alifor­

nii Psoa maculata oraz Scobicia declivis wykazu­

ją ową „polifagię" w wysokim stopniu. Lepiej jeszcze. Gatunki, należące do rodzajów Dinode- rus i Rhizopertha, jakkolwiek doskonale umieją żyć i nieraz żyją na drzewach, jak inne Bostry­

chidae, przekładają jednakże wysuszone owoce, korzenie i ziarna, a nawet suche produkty sztucz­

ne, jak biszkopty i t. p.

Fakty powyższe doskonale wyjaśniają ową ła­

twość, z jaką niektóre z tych chrząszczy aklima- tyzują się w krajach bardzo odległych od ich ziemi ojczystej i o zupełnie odmiennym charakte­

rze roślinności. Tak np. w Ameryce południo­

wej i na Anty Iłach istnieją conajmniej cztery ga- gatunki Bostrychidae o pochodzeniu niewątpliwie afrykańskiem. Za tem przemawia szerokie ich rozmieszczenie na lądzie afrykańskim, istnienie tamże ras lokalnych, oraz ich ścisłe pokrewień­

stwo z innemi gatunkami starego świata, a z dru­

giej strony zupełna identyczność z niemi owych okazów amerykańskich.

Bliższe zbadanie miejscowości, zamieszkanych przez te gatunki, mianowicie Brazylii wschodniej i Antyllów , wykazuje, że są to właśnie ośrodki emigracyjne plemion czarnych, wywożonych dzie­

siątkami milionów z A fry k i w czasach historycz­

Cytaty

Powiązane dokumenty

Oczywiście jest, jak głosi (a); dodam — co Profesor Grzegorczyk pomija (czy można niczego nie pominąć?) — iż jest tak przy założeniu, że wolno uznać

Zauważmy jeszcze, że sama domkniętość dziedziny T ∗ da nam jedynie ograniczoność T ∗ -to może być nawet operator zerowy o dziedzinie {0}, ale wtedy nie możemy przejść

[r]

Niech zmienna losowa X przyjmuje wartości równe ilości wyrzuconych orłów, natomi- ast zmienna losowa Y przyjmuje wartość 0, jeśli w pierwszym rzucie wypadł orzeł lub wartość

Niech zmienna losowa X przyjmuje wartości równe ilości wyrzuconych orłów, natomi- ast zmienna losowa Y przyjmuje wartość 0, jeśli w pierwszym rzucie wypadł orzeł lub wartość

[r]

Jest sensowne powiedzieć „Nie jestem o tym prze- konany, wiem to” nie dlatego, że jest logiczną niekonsekwencją powiedzieć, że wierzy się w to, co się wie, ale raczej

Znajdź minimum tej